13991
Szczegóły |
Tytuł |
13991 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13991 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13991 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13991 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
PSIAREK
Wzi�to go do dworu przez mi�osierdzie. Matki nie mia� dawno, ojciec si� pu�ci�
na �ebry i
jemu si� kaza� prowadzi�, bo chocia� nie o�lep� zupe�nie, ale ma�o co widzia�, a
robi� nic ju�
nie zd��a�.
Chodzi� wi�c boso, g�odny, od wsi do wsi, od chaty do chaty, �yj�c suchym chleba
kawa�kiem i wod�.
Sypiali latem pod p�otem, zim� po szopach, rzadko w ciep�ej izbie.
Psom si� musia� op�dza�, a ojciec zn�dznia�y, zbola�y, nie oszcz�dza� dziecka.
Jednego dnia zaniem�g� id�c na go�ci�cu, po�o�y� si� w rowie, przykry�
siermi�g�, otuli�
jak do snu, st�kn�� par� razy i nie wsta� wi�cej.
Ch�opak siedzia� przy nim, budzi� go nazajutrz pr�no, p�aka�, a� urz�dnik
nadjecha�.
Starego pochowano, a jego wzi�to, aby odstawi� do miejsca urodzenia.
Wodzili go d�ugo, nim si� tam dosta�, i rzucono sierot� na �ask� gromady.
Krewnych,
takich, co by si� do niego przyznali, nie by�o. Doniesiono do dworu; nie
wiadomo, kto si� tam
zlitowa� � kazano wzi�� go na folwark.
Pos�ugiwali si� nim wszyscy, bo nawet psom pa�skim on osypk� dawa� musia�:
str�,
str�ka, a c� dopiero ekonom, ekonomowa, oficjali�ci�
Byle przysiad�, kto� ju� wo�a� i kaza� mu gdzie� i�� lub co� robi�.
Dobrego s�owa da� nikt nigdy nie my�la�, a straw� i odzie� dostawa� jakim�
zawsze
przypadkiem; co drudzy nie pojedli lub nie donosili � och�apki i �achmany.
O duszyczk�, w tym biednym ciele zamkni�t� niewolnic�, kt� by si� troszczy�? �e
Iwa�
m�wi� umia�, zawdzi�cza� to poczciwej naturze cz�owieka, kt�ra na�ladowa� lubi i
musi,
powtarza i przedrze�nia jak ptaszki, co si� �piewa� ucz�. Jednak�e w tej �ycia
jego dobie, kto
by by� sobie zada� prac� policzy� wyrazy, kt�re w skarbcu swoim mia� Iwa� �
znalaz�by ich
na podziw ma�o.
Z tych pewnie trzecia cz�� by�a dla niego pustym d�wi�kiem, bez znaczenia.
Wielk�
rozkosz� by� czasem sen � bo jest jakby �mier� chwilowa, i chleb, gdy by�
g�odny.
Przysmak�w woni� tylko m�g� si� napawa�. Z przyjaci� mia� na�wczas jednego
starego
psa, z kt�rym si� czasem suchym chlebem dzieli�.
Na folwarku, przy kuchni, potem w stajni, gdzie pod�ci� wymiata�, doszed� lat
kilkunastu.
By� chudy, osmalony, ale silny i zr�czny.
Zabrak�o we dworze ch�opca przy kredensie, bo ostatni umar� dostawszy ospy. W
przewietrzone jego odzienie przyobleczono Iwasia.
S�u�ba by�a nowa, kt�rej uczy� si� musia�, ale korzy�ci jej tak ogromne, �e
ch�opiec mia�
si� za najszcz�liwego z ludzi.
Wylizywa� talerze, ogryza� ko�ci, uda�o si� pochwyci� po trosze niedojadk�w
pa�skiego
sto�u. Mia� odzie� ca�� i buty.
Smutno by�o, �e bi� go, kto chcia�, �aja�, kto zamarzy�; nie odzywano si� nigdy
prawie do
niego, bez jakiego epitetu ornans1: �ty kanalio, ty �otrze, Iwa�, paskudo
jaki�!� lub tym
podobnych.
Na to wszystko ch�opiec ani odpowiedzie�, ani ust nawet otworzy� nie �mia�.
Zawo�any
porusza� si�, s�ucha�, bieg�, robi�, co mu kazano, i milcza�.
W rozmow� z Iwasiem nikt si� wdawa� nie my�la�; by� istot� tak dalece
upo�ledzon�, �e
wszelkiego zetkni�cia z ni� unikano.
W�a�ciwie by�y to r�ce, nogi, jaka� si�a do zu�ytkowania � nie widziano w nim
cz�owieka.
On za� sam, a�eby si� o�mieli� c�o kogo przem�wi�, spyta�, za��da� czego� � nie
by�o
przyk�adu. Wiedzia�, czu�, jakie by to wywo�a�o oburzenie i poci�gn�o za sob�
skutki.
Nawyk� wi�c zupe�nie si� zamyka� w sobie i nie mie� w �wiecie nikogo opr�cz
siebie.
Taki stan sieroctwa, nawet nie wszystkie sieroty dotyka � by� on wyj�tkowy� i
nie m�g�
pozosta� bez skutku na rozwijaj�cego si� w�a�nie, na rosn�cego cz�owieczka.
Tak samo jak na ro�lin� dzia�a s�o�ce, powietrze, rosa i miejsce, w�r�d kt�rego
rozk�ada
li�cie i ga��zki � to odci�cie od spo�eczno�ci ludzkiej, pozostawienie samemu
sobie musia�o
oddzia�ywa� na Iwasia.
Ch�opiec, aby nie uschn�� i nie zemrze�, musia� si� niejako rozdwoi�, by� w
sobie dwiema
istotami � Iwasiem i jakim� bezimiennym towarzyszem jego; musia� m�wi� z sob�,
nauki
dawa� sam sobie, �aja� i pochwala�.
Nie dawa�o to spoczywa� umys�owi, ale ruch jego w ciasnych ramach, boja�liwie,
ostro�nie si� odbywa�. Ze wszystkich stron jak �ciany sta�y zagadki, co chwila
spotyka� co�
niezrozumia�ego.
Uczy�o go nie s�owo � bo tego nikt nie dawa� � ale �ycie, wypadki; gdy dla
drugich ono
poprzedza czyny, dla niego by�o ich nast�pstwem, kt�re z mozo�em musia� wyci�ga�
z guza
cz�stokro� i b�lu.
Niekoniecznie najmilszy i naj�atwiejszy to by� spos�b uczenia si� � my�lenia,
lecz nie
dawa� spoczywa� chodzi�o o sk�r�. Czujnym by� musia�.
Brak zupe�ny towarzystwa, zespolenia z czym�, z kim�, zmusi� go szuka� sobie
znajomo�ci
i przyjaci� gdzie� indziej, nie mi�dzy lud�mi. Milcz�cy po ca�ych dniach, z
my�l� zastyg��,
Iwa� ogl�da� si� za �yciem jakim�, kt�re by ze swoim m�g� zwi�za� i por�wna�.
Sta�o si� to, nie wiedzie� jak i kiedy, pocz�o, nie wiem od czego. Iwa�
nawi�za� przyja�� i
naj�ci�lejsze stosunki ze zwierz�tami i ro�linami.
Gdy tylko czas pozwala�, najwi�ksz� dla niego przyjemno�ci� by�o godzinami
ca�ymi
siedzie� nieporuszonemu, z oczyma wlepionymi � na przyk�ad w stado wr�bli albo
przypatrywa� si� bodaj paj�kom i muchom. Wciela� si� tak w ich natur� i
czynno�ci, zdawa�
si� je rozumie� tak, �e si� do nich u�miecha�.
Nie mia� ulubie�szej nad t� rozrywki albo raczej zatrudnienia, gdy� bra� t�
zabawk� bardzo
serio i dla niego by�a ona jedyn� prawie wa�n� �ycia spraw�.
Na wiosn�, gdy z ziemi poczynaj� kie�kowa� ro�liny, siada� na ziemi i bada�, jak
si� to one
dobywaj�, rosn�, rozk�adaj� li�cie, obracaj� ku s�o�cu i przybieraj� kwitn��.
Niekt�re z nich
nawet po�wi�ca� nienasyconej ciekawo�ci swej, usi�uj�c odkry� mo�e tajemnicze
�r�d�o
�ycia�
Tak samo �ywo go interesowa�y drobne stworzonka, muszki i to mn�stwo
bezimiennych
w��cz�g�w, kt�re w trawie i po ziemi nieustannie si� zwija, rodzi nie
dostrze�one i ginie, i
od�ywa.
Nie by�o istoty �ywej, kt�ra by nie poci�ga�a Iwasia, chocia� wzgl�dem ludzi
oboj�tnym
by� i ledwie na nich patrzy�. Uwa�a� ich za nieprzyjaci�, przeciw kt�rym si�
ci�gle musia�
broni� i mie� na baczno�ci.
W kredensie nie dawano mu spoczynku, wi�c chwile te kontemplacji, w kt�rych m�g�
zasi��� przypatrywa� si�, by�y bardzo rzadkie, kradzione.
Od �witu zaczyna�a si� robota � zamiatanie, czyszczenie, bieganie z posy�kami;
ros�a ona
w ci�gu dnia, po obiedzie, czasem nieco p�niej, gdy wszyscy odpoczywali, nieco
wolnia�a, a
wieczorem powraca�a z now� gwa�towno�ci�. Dopiero p�n� noc�, gdy wszystko by�o
pomyte, poustawiane, gdy ludzie si� porozchodzili, pospali, Iwa� m�g� spocz��
tak�e.
Zdaje si�, �e pierwszymi przyjaci�mi jego musia�y by� psy podw�rzowe, z kt�rymi
pozna� si�; wylewaj�c pomyje.
Oczekiwa�y one na niego zwykle, wychodzi�y naprzeciw znajomego ceberka, ruszaj�c
ogonami; towarzyszy�y mu w krzaki za kuchni�, gdzie ceberek wylewa�, a potem
niekt�re z
nich poznawszy jego usposobienie �agodne, wa�y�y si� w okolice i pod same drzwi
kredensu.
Z niekt�rymi z nich Iwa� rozmawia� po cichu. Lecz myli�by si�, kto by s�dzi�, �e
psy
przenosi� nad inne zwierz�ta; by�y one dla niego zbyt ju� cywilizowane i nadto
podobne do
cz�owieka. Daleko wola� wr�ble dzikie i stworzenia, kt�re ze �wiatem, do kt�rego
on nale�a�,
nie mia�y zwi�zku.
W nich on bez innego nad instynkt nauczyciela podpatrywa� to, co nie wiedzia�
jak
nazwa�, ale co w jego poj�ciu by�o prawdziwym �yciem natury.
Gdyby Iwa� umia� m�wi�, co by on za �liczne historyjki m�g� prawi� o muchach, o
stonogach i paj�kach, kt�rych obyczaje tak pilnie studiowa�.
Najwi�ksz� rozkosz� dla niego by�o, gdy potrafi� odgadn��, intuicj� cudown�, na
przyk�ad
dok�d mucha leci, co robi� b�dzie i jaki j� los spotka. Niekiedy cudownie mu si�
to udawa�o;
na�wczas a� w r�ce plaska� z uciechy.
W kredensie, pracuj�c zasmolony, wyrosn�� Iwa�.
Natura nie da�a mu najmniejszego wdzi�ku, nawet w m�odo�ci.
By� silny, zdr�w, wytrzyma�y, zahartowany � ale twarz mia� smutn�, na poz�r bez
wyrazu, rys�w nieregularnych, zwi�d�� przed czasem, w�os naje�ony, oczy jakie�,
jakby
ob��kane. Zdawa� si� niezgrabnym, porusza� si� niezr�cznie.
Powierzchowno�ci� wi�c losu sobie poprawi� nie mia� nadziei.
Zdawa�o si�, �e go natura przeznaczy�a do prostej pracy, do zwierz�cego tylko
za�ywania
si�y.
Nie mia� nieprzyjaci�, bo pos�uszny i cichy, nie nara�a� si� nikomu, s�owa nie
burkn��, nie
zniecierpliwi� si� nigdy, ale pokocha� go, ulitowa� mu si� te� nikt nie my�la�.
By�a to istota oboj�tna; przechodzono oko�o niego, nie patrz�c, nikt si� nim nie
zajmowa�.
Gdy nareszcie wzrost ju� na ch�opca kredensowego uczyni� go za silnym, za du�ym,
jednego pi�knego poranku dano mu suknie lokajskie, rozumie si� noszone i
najgorsze.
Rozpoczyna� nowy zaw�d, jako s�u�ka s�ug, przeznaczony do najutrapie�szych
pos�ug,
kt�re dla innych by�y wstr�tnymi.
Zawsze jednak by�a to krescytywa2.
Z niezmiern� czu�o�ci� spojrza� Iwa� na swojego nast�pc�, ch�opaka niesko�czenie
�wawszego i wi�cej rozbudzonego, ni� on by�.
Jako lokaj pocz�tkuj�cy mia� wprawdzie robot� za wszystkich, ale zawsze wi�cej
w�r�d
niej chwil wytchnienia i swobody.
Wyrobi�o si� o nim na�wczas przekonanie, kt�re, jasno sformu�owane, on sam
pods�ucha�.
� G�upi ch�opiec, t�py, ale pracowity i nie ma z�ych na�og�w. Niewiele z niego
zrobi�
b�dzie mo�na, ale si� na machin� wykszta�ci niegorsz� od innych.
Iwa� niezupe�nie to zrozumia�, lecz rzecz by�a zreszt� dla niego oboj�tn�. Nigdy
nie mia�
�adnej nadziei i �adnych pragnie�, nie czu� si� zdolnym do w�adania sob� i los
sw�j zdawa�
zupe�nie na ludzi.
Co z nim miano zrobi�? Wi�cej czu� ciekawo�ci ni� strachu.
Prawie w ten sam czas, gdy Iwa� przeobleczony zosta� lokaikiem, panicz
przyjecha� na
wakacje. Dano mu go do pos�ug.
M�ode ch�opi� by�o �ywe, ogniste, ciekawe, rozpuszczone i wyda�o si� Iwasiowi
przynajmniej tak ciekawe jak wr�ble.
Bawi� go nadzwyczaj Alfredek, kt�ry w Iwasiu chcia� na pr�no znale��
powiernika,
towarzysza, wsp�lnika do wybryk�w, a znalaz� tylko s�ug�, ale bezprzyk�adnego
po�wi�cenia.
Iwa� czu�, �e to by�o zupe�nie naturalnym, aby on podda� si� temu temperamentowi
stworzonemu do rozkazywania; s�ucha� go z rozkosz�, got�w by skoczy� w ogie� i
wod�.
Bawi� go panicz.
A�fredek nadu�ywa� ch�opca z egoizmem m�odo�ci chciwej �ycia, ale z�ym nie by�.
Zaraz w czasie tych pierwszych wakacji, palec mu u lewej r�ki ustrzeli�, lecz
Iwa� ani
pisn��, ani si� poskar�y�. Dosta� za to star� chusteczk� na szyj� i dwa z�ote.
Bez palca tego doskona�e si� obchodzi�, a rana zgoi�a si� bardzo pr�dko.
Nast�pnego roku nog� z�ama�, usi�uj�c przy koniu pom�c Alfredowi i ratuj�c jego.
Le�a�
dosy� d�ugo, ale noga si� zros�a dobrze.
Iwa� wi�cej si� przez to przywi�za� do Alfreda ni� on do niego, to pewna.
Pan niewdzi�cznym nie by�, lecz zdawa�o mu si�, �e Iwasiowi niewiele potrzeba.
Byt
Iwasia nie polepszy� si�, tylko wi�cej nier�wnie mia� czasu na swe zabawianie
si� natur�,
ptakami, robakami i wszelkim bo�ym stworzeniem.
By�o mu to zawsze najulubie�szym zaj�ciem.
Ale mi�o�� ta i ciekawo�� stworze� r�nych nigdy go nie sk�oni�a do �apania ich
i
osadzania w niewoli. Instynkt jaki� m�wi� mu, �e na�wczas ju� by ich takimi,
jakimi s�, nie
widzia�, ale jakimi staj� si� w p�tach. Ogr�d by� dla niego rajem, a najdziksze
k�ty
najrozkoszniejszymi.
Bardzo naturalnym te� by�o, �e ta ciekawo�� �ycia zapozna�a go z pasiecznikiem i
zbli�y�a
do pszcz�; zachwycony zosta� ich rozumem.
By�by mo�e na zawsze pozosta� na wsi, nie wychodz�c poza dw�r, ogr�d i pasiek�,
gdyby
wojna nie wybuch�a, a panicz nie potrzebowa� i�� na t� wojn�.
Z�o�y�o si� tak, i� pacho�ka wierniejszego da� mu rodzice nie mogli nad Iwasia.
Z pocz�tku ta ogromna zmiana, kt�ra wprawi� mia�a w ruch, pchn�� w �wiat,
przerazi�a
go; ale Alfredek by� wes�, radowa� si� i �mia� z trwogi swego s�ugi. Iwa�
musia� by�
pos�usznym.
Nauczono go, co mia� robi� z koniem, jak si� obchodzi� z pa�sk� broni�, co
czyni�, czym i
jak.
Z niewygodami by� od dawna obyty g��d i ch��d znosi� lepiej ni� inni.
Gdy wyci�gn�li w pole, Iwa�, cz�owiek nowy, znalaz� si� tu lepiej przygotowanym
do
�ycia �o�nierskiego, ni� ci nawet, co z nim byli oswojeni. Odgadywa� instynktem
wiele
rzeczy, bo w naturze tkwi b�j i ona do niego potajemnie usposabia.
Zwierz�ce niemal rozwin�y si� w nim w�adze i przeczucia.
Nikt nie s�ysza� w nocy lepiej najmniejszego w powietrzu drgni�cia, ziemi
d�wi�ku, tego
co wiatr przynosi�, co mrucza�o w jego powiekach.
Z podziwieniem p�niej radzono si� Iwasia, gdy si� jego przepowiednie zi�ci�y
nieraz.
W pierwszej bitwie, Iwa�, z dala przy obozie b�d�c, oczyma �ciga� pana� I
przyni�s� go
rannego na swych r�kach, p�acz�c, a uratowa� kosztem ran, kt�rych nawet nie
czu�.
Alfredek winien by� mu �ycie, ale to tak si� zdawa�o obowi�zkowym, naturalnym,
�e mu
nawet nie dzi�kowa�. Iwa� te� by nie zrozumia� podzi�kowania; serce go
poprowadzi�o.
D�ugi czas up�yn��, nim si� ranny wyleczy�, nim chodzi� pocz��, nim si� wojna
sko�czy�a i
oba mogli powr�ci� do domu.
Iwa� mia� tyle, je�li nie wi�cej, ran i blizn co pan jego, ale o tych nie
wspomina� wcale.
Doskona�y na wojnie, nieop�acony w obozie, Iwa� w domu nie m�g� si� przyda� panu
Alfredowi. By� w najwy�szym stopniu niepoka�ny, niepozorny, niezgrabny, milcz�cy
i w
pokojach czyni� wra�enie niemi�e.
Przez czas jaki� los jego zostawa� nie rozstrzygni�tym. On sam, cho� mu go wolno
by�o
wybiera�, nie my�la� wcale o sobie. Chcia� tylko pozosta� w miejscu i przy
Alfredzie.
Nie rozumia� �ycia gdzie indziej, tylko tu, gdzie by� od niepami�tnych czas�w.
Po d�ugim wahaniu, dano mu miejsce przy kredensie. Powraca� niejako do swych
wspomnie� dziecinnych, do lat ch�opi�cych.
Ta� sama oboj�tno�� na los, kt�ra go dawniej odznacza�a, zosta�a cech� jego
charakteru.
Nic nie ��da�, niczego si� nie spodziewa�, sam nic dla siebie wymy��e� nie
umia�.
Stara mi�o�� zwierz�t, gdy powr�cili na wie�, obudzi�a si� w nim z si�� now�.
Nigdy za to w �yciu nie spojrza� na kobiet� Iwa� bez jakiego� strachu, kt�rego
sam nie
rozumia�. To pewna, �e si� ich obawia� wszystkich i ucieka� od nich.
Czy si� do tego przyczyni�o to, �e go dawniej ch�opi�ciem baby nielito�ciwie
t�uk�y,
trudno zgadn��, lecz w �yciu �adnej nie pokocha� i ani pr�bowa� si� zbli�y�.
W rzadkich wypadkach, gdy kt�ra sobie z niego za�artowa� chcia�a albo istotnie
ba�amuci� zamierza�a. Iwa� uchodzi�, wymyka� si�, unika� i tak by� zafrasowany,
jakby go
najwi�ksze nieszcz�cie spotka�o.
Wiadomym by�o wszystkim, �e nawet w d�u�sze rozmowy z kobietami nigdy si� nie
wdawa�. Odpowiada� nie patrz�c im w oczy, zbywa� s�owami kr�tkimi, odwraca� si�,
wymyka�.
W kredensie, mimo pracowito�ci Iwasia, czasu wiele zostawa�o mu nie zaj�tego.
Na�wczas szed� albo do pasieki, lub w ogr�d, w g�szcze, k�ad� si� na ziemi i
przypatrywa�
�yciu, kt�re go otacza�o.
Nikt tak dobrze nie zna� gospodarstwa mr�wek jak on, dro�yn, kt�rymi chodzi�y,
ci�ar�w,
kt�re d�wiga�y, kryj�wek, w jakich sk�ada�y swe zapasy. Poznawa� ich wiek po
barwie i
kszta�tach.
Tak samo robaczki, �limaki, muszki, kt�rych nazwisk nie zna�, po swojemu je
mianuj�c,
mia� w pami�ci i rozpoznawa� wszystkie.
Nikt nad niego obyczaju ptak�w, ich gniazd budowy, �piewu, znaczenia nie
wiedzia� lepiej
nad niego. Niekt�rych ro�lin i traw imiona, jakie im lud ponadawa� ponaucza� si�
Iwa�, innym
sam je wymy�la�. Mia� mi�dzy nimi ulubione i wstr�tne, przyjaci� i
nienawidzonych. Tych
gn�bi� wyrywa�, w chwilach rzadkich wi�kszego roznami�tnienia. W og�le jednak
by�
spokojny, nie porusza� si� �atwo i zimn� krew mia� zawsze.
Ludzie, w�r�d kt�rych �y�, patrzyli na� z rodzajem politowania, by� im obcym,
oni jemu.
Daleko poufalej czu� si� ze zwierz�tami.
Tak powoli doszed� Iwa� do lat �rednich, nie postrzeg�szy nawet, �e w tym
kredensie i w
domu, z kt�rym si� zr�s�, coraz by�o biedniej, g�odniej i ch�odniej.
Zaraz po wojnie to si� z wolna czu� dawa�o.
Alfred naprz�d �y� bardzo pa�sko, potem o�eni� si� i �ycie jeszcze si� wi�cej
o�ywi�o.
Pracy by�o wiele, cz�sto po ca�ych nocach.
Hulanki te i zbytki im mniej na nie stawa�o, tym wi�kszym sza�em si� odznacza�y,
jakby
si� chciano upoi�, aby ko�ca nie widzie�. Jeden mo�e Iwa� go nie przeczuwa�, nie
rozumia��
Jak piorun to spad�o na niego, gdy si� dowiedzia� nagle, i� Alfred maj�tek
sprzedawa� albo
raczej, i� mu go sprzeda� miano. Nie rozumia�, czy ma zawsze pozosta� przy
kredensie czy
i��? dok�d?�
Gdy na ostatek i resztki kredensu zosta�y zlicytowane, poszuka� pana. Alfred nie
mia� nic,
wynosi� si� szuka� biednego chleba kawa�ka do miasta.
Iwa� ani m�g� poj��, a�eby opu�ci� swego pana; by� to jedyny cz�owiek, z kt�rym
go co�
��czy�o.
Niewymowny, z trudno�ci� Alfredowi m�g� si� da� zrozumie�.
� Ale, m�j Iwa�, co ja tam z tob� zrobi�? Ja sam nie wiem, co je�� b�d�?
S�u��cego
trzyma� nie mam za co�
Iwa� nic a nic nie potrzebowa�.
Naprz�d w ci�gu �ycia nic nie wydawa� na siebie, wi�c nie chc�c, grosza zebra�
troch�,
kt�rego ani liczy�, ani o niego dba�; po wt�re, m�g� pracowa� Nie da� si� wi�c
odp�dzi�
panu i wybra� si� z nim do miasta.
Prawda, �e rozczulony tym po�wi�ceniem pan Alfred go u�ciska�; Iwa� nie
wiedzia�, za co
on mu m�g� dzi�kowa�? Szed� za instynktem� Inaczej nie m�g� post�pi�.
Z nowymi lud�mi �y� nie potrafi�by nigdy.
Z kredencerza wr�ci� tedy na s�ug� do wszystkiego, jakim by� w wojsku.
Alfred naj�� gdzie� izdebk� na czwartym pi�trze, w alkierzyku bar��g sobie
wys�a� Iwa�.
Z pocz�tku sz�o jako tako, p�niej pan Alfred nie zawsze trze�wy do domu
powraca�
zacz��. To by�a kl�ska straszna dla Iwasia, kt�ry nie pi� nigdy nic pr�cz wody.
Op�aka� to po cichu.
Zamiast znale�� zaj�cie w mie�cie znalaz� tu stary �o�nierz towarzyszy i
zabawia�,
otumania� bied� swoj�.
Iwa� musia� czatowa�, aby go na schody wci�gn��, rozebra�, po�o�y�, otuli�,
przesiedzie�
przy nim cz�� nocy. �a�owa� tego swojego pana, nie mog�c zrozumie� na�ogu jego.
� Musi pi� z desperacji � m�wi� w duchu. � Taki pi�kny maj�tek mu zabrali.
Za tymi starymi drzewami, kt�re Iwa� zna� od dzieci�stwa, i on t�skni� bolej�c,
a we snach
nigdy o niczym innym pr�cz nich nie marzy�.
Panu Alfredowi uwag czyni�, przestrogi mu dawa�, nigdy by nie �mia� stary s�uga.
My�la�,
co to b�dzie, i oczy ociera�.
Z pocz�tku wypadki te z paniczem, bo Iwa� Alfreda i teraz jeszcze tak nazywa�,
trafia�y si�
rzadziej, potem przypada� zacz�y cz�ciej coraz, na ostatek wesz�y tak we
zwyczaj, �e s�uga
musia� czatowa� na powracaj�cego, kt�rego zawsze kto� odprowadza� do wr�t
kamienicy.
Pomimo takiego �ycia Alfred, dzi�ki znajomym, przyjacio�om, rodzinie, utrzymywa�
si�
przez czas jaki�, p�aci� komorne i chodzi� dosy� porz�dnie ubrany.
Iwa� jednak dostrzega�, �e coraz cia�niej by� musia�o.
Gdy zaczyna�o brakn�� na pierwsze �ycia potrzeby, bardzo nieznacznie, aby
panicza nie
obrazi�, spr�bowa� czerpa� z w�asnych oszcz�dno�ci, byle mu na niczym nie
zbywa�o.
Pan Alfred wcale si� na tym nie pozna�, sz�o jak z p�atka.
Iwa� m�wi� sobie;
� Do czego mnie to potrzebne? Uchowaj Bo�e nieszcz�cia, a nie b�dzie nic, no,
to co?
P�jd� �ebra� pod ko�ci�; albo to mnie wiele potrzeba? Byle suchar a woda.
W ci�g�ym prawie upojeniu, pan Alfred nie domy�la� si� nawet ofiary swojego
s�ugi.
Najsmutniejszym to by�o, �e im gorzej sz�o, tym biedny stary �o�nierz by�
weselszym.
Powtarza�:
� Kiep �wiat � i zasypia� nuc�c piosenk� �o�niersk�.
Iwa� s�ucha� jej i p�aka�.
Jednego wieczoru pana Alfreda we dw�ch musieli wci�gn�� na wschody i ledwie na
��ku
mogli po�o�y�, tak zbytkowa�, wyrywa� si� i dokazywa�.
Nazajutrz zachorowa� mocno.
W domu nie by�o ani z�amanego szel�ga. Iwa� doby� swojego sk�rzanego woreczka i
czerpa� zacz�� z niego, nie my�l�c o jutrze.
Alfred te� si� niczym nie troszczy�. Potrzeba by�o doktora, lekarstw, dozoru
przy chorym,
jad�a.
P�aci�, milcz�c, s�uga za wszystko.
Z przyjaci� i towarzyszy ma�o si� kto dowiadywa�, a nie pomaga� tak jak nikt.
Par� razy jednak znalaz�o si� co� na stoliku przy ��ku, ale tego Iwa� nie
tkn��; Alfred
wpr�dce tym sam rozporz�dzi�.
Z chorob�, pomimo starania lekarzy, sz�o gorzej coraz.
Jednego dnia w korytarz wyprowadziwszy doktora, Iwa� poca�owa� go w r�k� i �mia�
zapyta�:
� Co b�dzie z paniczem?
Doktor mu w oczy popatrzy�, poklepa� po ramieniu i ruszywszy g�ow�, rzek�:
� Wsta� nie wstanie, ale poci�gnie jeszcze� I odszed�.
W istocie Alfred ci�gn��.
Polepszy�o mu si� nawet o tyle, �e m�g� na ��ku si���, obstawiony poduszkami, i
zdawa�o
mu si�, �e wkr�tce wstanie. Przyjaciele czasem przychodzili, grali w karty;
zjawia�y si�
butelczyny.
Iwa� szepn�� o nich doktorowi, ale ten zby� go oboj�tnym ramion ruszeniem.
Ci�gn�o si� tak dalej.
Gorzej bywa�o, lepiej na przemiany, a stary �o�nierz wysech� na drzazg� i ledwie
ju�
dysza�.
W woreczku Iwasia by�o w�a�nie mo�e tyle, ile na pogrzeb ubogi potrzeba.
I jednego wieczoru zasn�� panicz, aby si� ju� nie obudzi�.
S�uga by� przy nim jeden, na nim wszystko, ale na chwil� nie straci� potrzebnej
przytomno�ci umys�u. Wcze�nie by� przygotowany do tej chwili, a nawet w duchu
obrachowa�, co ona kosztowa� b�dzie.
Nie zabrak�o wi�c niczego i pogrzeb ubogi odby� si� tak, jak nale�a�o, nawet si�
znalaz�
towarzysz, co krzy� �o�nierza poni�s� za trumn� na poduszce.
Po pogrzebie, zaledwie Iwa� m�g� swoje �achmany wydoby� z alkierza, wszystko
opiecz�towane.
Znalaz� si� we wrotach kamienicy, z w�ze�kiem na plecach i z pr�nym woreczkiem
sk�rzanym, w kt�rym kilka tylko z�otych pozosta�o.
Nie umia� sobie powiedzie�, co czyni�, i nie wiedzia� nawet, gdzie przenocuje.
Szcz�ciem lito�ciwy str� domu, kt�ry go widywa� cz�sto, a zna� z milczenia i
pracowito�ci, na t� jedn� noc da� mu przytu�ek u siebie.
D�ugo rozmawiali p�s��wkami.
Iwa� chcia� pod ko�ci�. Str� mu dowodzi�, �e miejsca �ebrak�w nie sta�y
otworem
pierwszemu lepszemu do zaj�cia, �e si� o nie dobijano i nie bardzo �atwo by�o
dosta� si� na
wschodki. Musia� si� wkupi� lub wprosi�.
C� tu by�o pocz�� z sob�?
Si� mia� jeszcze tyle, �e co� robi� m�g� �atwo� ale co i gdzie?
Przychodzi�o mu na my�l o �ebraninie na wie�, cho� tam ju� nikogo nie by�o,
powr�ci�.
Zna� ka�dy k�tek w niegdy� swojej wiosce. Zdawa�o mu si� obowi�zkiem tam p�j��
umiera�.
Kawa� drogi!
Przyjaciel str� nastr�czy� mu w biednej ubogiej kamieniczce dziur�, nie
izdebk�, i
obowi�zki od�wiernego. Tymczasem, by�o to b�ogos�awie�stwo bo�e. Iwa� tak ma�o
potrzebowa�, byle gdzie g�ow� przytuli�. Zamiata� wi�c, porz�dkowa�, pracowa� i
zas�ugiwa�
si� jak umia�, aby go nie wyp�dzono.
Nawyk�y do zaj�cia jakiego�, pomimo �e je sobie wyszukiwa�, �e si� do niego
nastr�cza�,
okrutnie nudzi� si� d�ugimi godziny.
Siada� na�wczas w swojej dziurze i my�la�� B��dzi� po pustej i wymar�ej
przesz�o�ci
swojej.
Izdebka by�a z dawna zaniedbana i opustosza�a. Przed Iwasiem mieszka�y w niej i
rz�dzi�y
si� swobodnie myszy. Z wielk� przyjemno�ci� ujrza� on je, powracaj�ce nie�mia�o.
�ywo przypomnia�a mu si� m�odo�� owa, gdy ze zwierz�tami my�l� i duchem obcowa��
Myszy, jakby w nim przeczuwa�y przyjaciela, oswoi�y si� wpr�dce. Mia� wi�c
przyjemno�� przypatrywa� si� im, wkr�tce coraz swobodniej harcuj�cym po
pod�odze. �ywi�
je okruszynami swojego chleba i stworzy� sobie z nich w�a�nie takie towarzystwo,
jakiego mu
by�o potrzeba.
Rozumieli si�, jak nie mo�na lepiej. Zna� z nich ka�d� osobi�cie� a one si� go
bynajmniej
nie obawia�y.
Opr�cz myszy izdebka obfitowa�a w paj�ki, kt�re sieci swe swobodnie po k�tach
rozpo�ciera�y. Bawi�y i one Iwasia, i znajdowa� je rozumnymi bardzo.
By� mo�e, i� inne jeszcze pomniejsze stworzenia nie usz�y jego baczno�ci; bo to
pewna, �e
nigdy �adnego �yj�tka nie zabi� ani si� nie brzydzi�.
�ycie, we wszystkich swych tajemniczych przejawach, by�o dla niego rzecz� jak��
�wi�t�� wielk�, poszanowania godn�.
W dziedzi�cu zamiataj�c, razu jednego znalaz� Iwa� zrzucony nie wiadomo sk�d
wazonik
rozbity, z resztk� ziemi tkwi�c� w niej na p� zesch�� nieznan� ro�link�.
Sta� d�ugo nad trupem i my�la�� Na ostatek wzi�� go i zani�s� do swej ciupy.
Ziemi� poprawiwszy, doniczk� zwi�zawszy, podlawszy zwi�d�� ro�link�, pocz�� je
hodowa�.
� A nu�? � m�wi� sobie.
Zesch�a nasturcja, bo ona to by�a, cudem jakim� przysz�a do siebie z omdlenia i
pocz�a
blade puszcza� listki; blade, bo �wiat�a by�o tak ma�o i tak biedne, �e zabrak�o
promieni, kt�re
by j� pomalowa�y zielono.
Zawsze to jednak by�o� �ycie! Iwa� triumfowa� prawie tak, jakby je cz�owiekowi
ocali�.
Myszy straci�y troch� jego serca� ca�e niemal wros�o do wazonika.
Opr�cz nasturcji, pu�ci�y w nim doko�a jakie� trawy i mchy z nasionek w ziemi
u�pionych�
Iwa� ich wyrywa� nie �mia�.
Dla niego trawa mia�a te� same prawo do �ycia co najwspanialsza arystokracja
kwiatowa.
Jedna doniczka, jakim sposobem potem pomno�y�a si� towarzyszkami kilkoma na
oknie, o
tym wiedzia� tylko on, co je gdzie� na bruku i �mietniskach podbiera�.
Ogr�dek by� osobliwy, z kt�rego �mia�by si� ka�dy opr�cz tego, co go stworzy�.
Dla niego
by�o to czym� tak pi�knym, jak najwspanialsze orchidee, kt�re si� z�otem
op�acaj�.
Godzinami siedzia� nad nimi i podziwia�, podziwia� to �ycie, kt�re si� tak
cudownie
dobywa�o z niczego� z si�� niepochwycon��
Gdyby�my zar�czyli, �e Iwa� bywa� szcz�liwym w swych kontemplacjach natury tej
biednej, chorowitej, cierpi�cej, nikt by nie uwierzy�; ale jemu tak ma�o by�o
potrzeba�
Z wolna zdziecinnia�, powraca� do tego stanu ducha i umys�u, z jakiego wyszed�.
By� to ten sam Iwa�, kt�ry przy kredensie pomywaj�c, legiwa� pod p�otem w�r�d
pokrzyw
i przygl�da� si� na wiosn� kie�kuj�cej trawie.
I tak, jednego dnia rano, gdy si� na podw�rzu w swojej nie pokaza� godzinie,
gospodarz
wszed�szy do izdebki zasta� go na ��ku ostyg�ym, a w�r�d pod�ogi ta�cuj�ce
myszy, kt�re si�
przera�one rozbieg�y.
Na oknie kwit�a nasturcja, chora na bladaczk�
1 Epitet ornans (z �ac.) � tu: przydomek ozdabiaj�cy w znaczeniu ironicznym.
2 Krescytywa (z �ac.) � poprawa bytu, kariera.