11085
Szczegóły |
Tytuł |
11085 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11085 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11085 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11085 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jadwiga Coulcmahler
Oczy Demona
Tytuł oryginału: Frauen in Not
© Copyright by Gustav H. Liibbe Yerlag GmbH, Bergisch Gladbach
© Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice
© Translation by Paweł Łatko
8?5e6
ISBN 83-86812-11-7
Projekt okładki i strony tytułowej
Marek Mosiński
Redakcja
Joanna Gryzik
Korekta
Rudnicka
Wydanie pierwsze. Wydawca: Edytor s.c., Katowice 1995
Skład i łamani-e: „Studio-Skład", Katowice
Druk i oprav,a: Rzeszowskie Zakłady Graficzne
Rzeszów, ul płk. Lisa-Kuli 19 Zam. 4630/95
— Proszę odprowadzić mnie do gości. Nie
mogę dłużej tego
słuchać. Jest pan natrętny!
— Ależ najdroższa, najukochańsza,
najbardziej uwielbiana kobieto
pod słońcem! Czy tę prawdę można uznać za
natręctwo? Czy pani nie
widzi, że ja już nie panuję nad sobą? Oszaleję,
jeżeli nie będę mógł liczyć
na wzajemność.
Mówiąc te słowa Rolf Fernau pożerał
piękną kobietę wzrokiem,
który budził w niej lęk i odbierał trzeźwość
myślenia. Jeszcze raz uniosła
się dumą:
— Proszę mnie przepuścić. Nie chcę z
panem rozmawiać. Pan
dobrze wie, że jestem mężatką i kocham
mojego małżonka.
— Wcale go pani nie kocha. Tak się tylko
pani wydaje. Pani jeszcze
nie wie, jak naprawdę wygląda miłość. Dopiero
ja nauczę panią kochać,
słodka, najukochańsza Konny!
— Ani słowa więcej! Kto panu pozwolił
zwracać się do mnie po
imieniu? Niech pan wreszcie zamilknie. Nie
zostanę z panem ani chwili
dłużej. Zwabił mnie pan do tej sali
podstępem, od kilku tygodni
prześladuje mnie pan swoimi wyznaniami —
mam tego dosyć i już
dawno powiedziałabym o tym mężowi,
gdybym się nie bała, że
z wściekłości zrobi coś, czego już potem nie da
się naprawić.
— Droga Konny, wiem dobrze, że nie
miałaby pani serca donieść na
mnie mężowi. Pani serce należy już do mnie, czuję
to, więc niech pani już
przestanie walczyć. Przecież pani wie, jak
bardzo gorąca jest moja
miłość, jak nie wyobrażam sobie szczęścia
be1z pani. Sama się pani
przekona, że prawdziwego szczęścia i0^na dopiero ze mną — nim
dokończył to zdanie, porwał ją w rarąonjia i zaczął całować.
Konstancja Rutland czuła, jak krewpatli jej policzki i zaskoczona nie
mogła oderwać przerażonych oczu o^ m(ężczyzny, który odważył się
mówić takie słowa i całować ją. Jeg0 ^zrok dziwnie ją zniewalał,
uniemożliwiał jakikolwiek opór. Zebra[aj,ednak resztki sił, odepchnęła
go tak, aż się zatoczył i biegiem rzuciła ^, do drzwi, jakby chciała uciec
przed samą sobą i mężczyzną, który wywierał na nią jakiś dziwny
wpływ.
Kochała męża, była z nim szczęśliwa : dotychczas nic nie zakłócało
ich spokojnego, harmonijnie układającego się życia. Kilka tygodni temu
zjawił się Rolf i od razu zaczął obsypy%<; ją komplementami i składać
żarliwe wyznania, jakich jeszcze od nil^o nie słyszała. Od pierwszej
chwili czuła się w jego obecności skrępowana, jakby pozbawiona
własnej woli i siły. Z dystansem reag^w#ła na jego czułe słowa, ale
niewiele to pomagało. Rolf stawał slę ,coraz bardziej natarczywy,
a Konny zaczynała wątpić, czy zdoła się tou oprzeć. Dzisiaj, gdy tańczyli
razem, zupełnie nie panowała nad sobą j jpawet nie spostrzegła, kiedy
zaprowadził ją do oddalonego od sali ba|ovej, pustego pokoju i posunął
się tak daleko, że musiała siłą uwolnić y? ^ jego ramion. Uciekała, ale
miała wrażenie, że coś ciągnie ją z pow^ejm, że chce jeszcze posłuchać
jego miłych, gorących wyznań. I kto y^ czy nie zdecydowałaby się
wrócić, gdyby nagle nie wpadła na czyjąś' barczystą postać.
— Dań, kochany braciszku, trzymaj mrlie! Zostań ze mną! — zawo-
łała zdesperowana.
Daniel Herfort, jej brat, znalazł sj? przypadkowo w pustym
korytarzu, poszukując ustronnego miejsc^, gdzie mógłby spokojnie
wypalić papierosa. Patrzył przestraszony ^a bladą twarz siostry.
— Konny, co się stało? Jesteś zupełnje roztrzęsiona!
Przytuliła się bezradnie do jego pier^j j szepnęła:
— Dań, potrzebuję twojej pomocy. BO^U dzięki, że przysłał mi cię
w tej chwili. Zaprowadź mnie do Heniyj^... teraz i tak nie mogę ci
wszystkiego opowiedzieć. Przyjdź do i^e jutro, wyjaśnię ci, o co
chodzi. Mam do ciebie zaufanie i wierzę, Ze mi pomożesz. Henryka nie
mogę o to prosić, ale ciebie chyba tak, 5aA? Jesteś moim bratem, ale
traktuję cię też jak ojca... Obiecaj, że nie powiesz o niczym Henrykowi.
Przyjdź do mnie godzinę przed obiadem, wtedy on na pewno będzie
jeszcze w biurze. Przyjdziesz, prawda? A teraz zaprowadź mnie do
Henryka.
Dań patrzył na siostrę z wielką troską. Czuł, że cała drży, i widział jej
zrozpaczone spojrzenie. Poklepał ją po ręku.
— Uspokój się, Konny. W tym stanie nie możesz pokazać się
Henrykowi. Chodź, pospacerujemy chwilę, zanim trochę dojdziesz do
siebie.
Potrząsnęła energicznie głową.
— Nie! Pójdziemy do Henryka, a ja po drodze na pewno ochłonę.
Już w zasadzie jestem spokojna wiedząc, że ty mi pomożesz. Głupia,
w nieszczęściu w ogóle o tobie nie pomyśłałam, a mogłam sobie
oszczędzić zmartwień. Chodźmy już.
Daniel był pewien, że tak naprawdę to siostra poczuje się bezpieczna
dopiero u boku męża.
Przeszli do dużej sali balowej, mijając po drodze kilka pomieszczeń
klubowych. Nowo wybrane władze wydały przyjęcie w salach klu-
bowych dla swoich wyborców, by odzyskać zaufanie utracone wraz
z wybuchem wojny. Jedni bawili się tańcząc, inni prowadząc ożywione
rozmowy.
Henryk Rutland stał przy oknie zasłoniętym ciężką kotarą z zielo-
nego pluszu i dyskutował z jakimś rześkim, jowialnym staruszkiem.
Zobaczywszy żonę w towarzystwie szwagra, uśmiechnął się:
— A, jesteś wreszcie, Konny! Szukałem cię, bo chciałem zatańczyć.
Zanim zorientował się, w jakim Konny jest stanie, Daniel odezwał
się pierwszy: — Henryku, Konny nie-czuje się najlepiej. Obawiam się, że
teraz nie zechce tańczyć.
Henryk popatrzył na nią zatroskanym wzrokiem.
— Rzeczywiście, Konny, jesteś bardzo blada. Co się stało? — spytał
zaniepokojony, głaszcząc żonę po ramieniu.
Konny poczuła się nagle, jakby ktoś zdjął z jej serca ogromny ciężar.
Teraz Rolf Fernau nie może już nic jej zrobić. Dań na pewno dopilnuje,
aby tamten nie zadręczał jej swoimi ckliwymi wyznaniami, nie zawracał
jej w głowie. Wszystko znów będzie dobrze.
Szybko wytarła usta, jakby chciała z nich zetrzeć wstyd, że dotknął
ich Fernau.
5
przekona, że prawdziwego szczęścia dozna dopiero ze mną — nim
dokończył to zdanie, porwał ją w ramiona i zaczął całować.
Konstancja Rutland czuła, jak krew pali jej policzki i zaskoczona nie
mogła oderwać przerażonych oczu od mężczyzny, który odważył się
mówić takie słowa i całować ją. Jego wzrok dziwnie ją zniewalał,
uniemożliwiał jakikolwiek opór. Zebrała jednak resztki sił, odepchnęła
go tak, aż się zatoczył i biegiem rzuciła się do drzwi, jakby chciała uciec
przed samą sobą i mężczyzną, który wywierał na nią jakiś dziwny
wpływ.
Kochała męża, była z nim szczęśliwa i dotychczas nic nie zakłócało
ich spokojnego, harmonijnie układającego się życia. Kilka tygodni temu
zjawił się Rołf i od razu zaczai obsypywać ją komplementami i składać
żarliwe wyznania, jakich jeszcze od nikogo nie słyszała. Od pierwszej
chwili czuła się w jego obecności skrępowana, jakby pozbawiona
własnej woli i siły. Z dystansem reagowała na jego czułe słowa, ale
niewiele, to pomagało. Rolf stawał się coraz bardziej natarczywy,
a Konny zaczynała wątpić, czy zdoła się mu oprzeć. Dzisiaj, gdy tańczyli
razem, zupełnie nie panowała nad sobą i nawet nie spostrzegła, kiedy
zaprowadził ją do oddalonego od sali balowej, pustego pokoju i posunął
się tak daleko, że musiała siłą uwolnić się z jego ramion. Uciekała, ale
miała wrażenie, że coś ciągnie ją z powrotem, że chce jeszcze posłuchać
jego miłych, gorących wyznań. I kto wie, czy nie zdecydowałaby się
wrócić, gdyby nagle nie wpadła na czyjąś barczystą postać.
— Dań, kochany braciszku, trzymaj mnie! Zostań ze mną! — zawo-
łała zdesperowana.
Daniel Herfort, jej brat, znalazł się przypadkowo w pustym
korytarzu, poszukując ustronnego' miejsca, gdzie mógłby spokojnie
wypalić papierosa. Patrzył przestraszony na bladą twarz siostry.
— Konny, co się stało? Jesteś zupełnie roztrzęsiona!
Przytuliła się bezradnie do jego piersi i szepnęła:
— Dań, potrzebuję twojej pomocy. Bogu dzięki, że przysłał mi cię
w tej chwili. Zaprowadź mnie do Henryka... teraz i tak nie mogę ci
wszystkiego opowiedzieć. Przyjdź do mnie jutro, wyjaśnię ci, o co
chodzi. Mam do ciebie zaufanie i wierzę, że mi pomożesz. Henryka nie
mogę o to prosić, ale ciebie chyba tak, Dań? Jesteś moim bratem, ale
traktuję cię też jak ojca... Obiecaj, że nie powiesz o niczym Henrykowi.
Przyjdź do mnie godzinę przed obiadem, wtedy on na pewno będzie
jeszcze w biurze. Przyjdziesz, prawda? A teraz zaprowadź mnie do
Henryka.
Dań patrzył na siostrę z wielką troską. Czuł, że cała drży, i widział jej
zrozpaczone spojrzenie. Poklepał ją po ręku.
— Uspokój się, Konny. W tym stanie nie możesz pokazać się
Henrykowi. Chodź, pospacerujemy chwilę, zanim trochę dojdziesz do
siebie.
Potrząsnęła energicznie głową.
— Nie! Pójdziemy do Henryka, a ja po drodze na pewno ochłonę.
Już w zasadzie jestem spokojna wiedząc, że ty mi pomożesz. Głupia,
w nieszczęściu w ogóle o tobie nie pomyślałam, a mogłam sobie
oszczędzić zmartwień. Chodźmy już.
Daniel był pewien, że tak naprawdę to siostra poczuje się bezpieczna
dopiero u boku męża.
Przeszli do dużej sali balowej, mijając po drodze kilka pomieszczeń
klubowych. Nowo wybrane władze wydały przyjęcie w salach klu-
bowych dla swoich wyborców, by odzyskać zaufanie utracone wraz
z wybuchem wojny. Jedni bawili się tańcząc, inni prowadząc ożywione
rozmowy.
Henryk Rutland stał przy oknie zasłoniętym ciężką kotarą z zielo-
nego pluszu i dyskutował z jakimś rześkim, jowialnym staruszkiem.
Zobaczywszy żonę w towarzystwie szwagra, uśmiechnął się:
— A, jesteś wreszcie, Konny! Szukałem cię, bo chciałem zatańczyć.
Zanim zorientował się, w jakim Konny jest stanie, Daniei odezwał
się pierwszy: — Henryku, Konny nie czuje się najlepiej. Obawiam się, że
teraz nie zechce tańczyć.
Henryk popatrzył na nią zatroskanym wzrokiem.
— Rzeczywiście, Konny, jesteś bardzo blada. Co się stało? — spytał
zaniepokojony, głaszcząc żonę po ramieniu.
Konny poczuła się nagle, jakby ktoś zdjął z jej serca ogromny ciężar.
Teraz Rolf Fernau nie może już nic jej zrobić. Dań na pewno dopilnuje,
aby tamten nie zadręczał jej swoimi ckliwymi wyznaniami, nie zawracał
jej w głowie. Wszystko znów będzie dobrze.
Szybko wytarła usta, jakby chciała z nich zetrzeć wstyd, że dotknął
ich Fernau.
Przytuliła się do męża.
— Już wszystko jest w porządku, Henryku. Wiesz, było tu tak
gorąco, że zrobiło mi się duszno.
— Mam nadzieję, że się nie rozchorujesz, Konny? — spytał
z powagą w głosie Henryk.
Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową, a w duchu pomyślała, jak
kojąco działają na nią pełne troski słowa Henryka, w przeciwieństwie do
budzących niepokój wyznań miłosnych Rolfa.
Teraz czuła się bezpieczna, jakby osłonięta opiekuńczymi skrzyd-
łami.
— Nie ma obaw, Henryku, nic mi nie będzie. Chętnie zatańczę
z tobą i cieszę się, że masz ochotę. Rzadko kiedy mam przyjemność
tańczyć z własnym mężem — zabrzmiało to w jej ustach jak zarzut, ale
wypowiedziany z uśmiechem.
— Och, wiesz, że nigdy nie byłem zapalonym tancerzem, Konny,
i chyba już się z tym pogodziłaś, zwłaszcza że — jak widzę — lepszych
ode mnie masz tu na kopy.
Konny od razu pomyślała o Rolfie i przeszedł ją dreszcz, ale szybko
zapomniała o wszystkim, gdy mąż wziął ją w ramiona i zaprowadził na
parkiet.
— Chciałbym móc tańczyć tylko z tobą, Konny. Byłbym najszczęś-
liwszym człowiekiem na świecie — rzekł po cichu, a pną przytuliła się do
niego.
— I ja bym chciała. Wcale nie lubię tańczyć z innymi — od-
powiedziała również szeptem. Miała wrażenie, że winna jest mężowi
przeprosiny, choć on oczywiście nie wiedziałby za co. Powinna była
bardziej zdecydowanie i energiczniej sprzeciwić się wyznaniom Rolfa,
a że nie zrobiła tego, miała poczucie winy. Przed pocałunkiem jednak nie
była w stanie się obronić.
Daniel Herfort tymczasem wrócił na korytarz, gdzie przed chwilą
spotkał siostrę — chciał wreszcie spokojnie zapalić papierosa. Nie mógł
uwolnić się od widoku zdenerwowanej Konny i jej przerażonych oczu.
Chwyciła go kurczowo, jak ostatnią deskę ratunku... Ciekawe, czego się
od niej jutro dowie?
Z trójki rodzeństwa Dań był najstarszy. Konny była o dziesięć lat
młodsza, a Lora aż o piętnaście. Ich matka zmarła, kiedy najmłodsza
córka miała zaledwie osiem lat. Trzy lata później stracili też ojca,
a dwudziestosześcioletni wówczas Dań stał się opiekunem nieletnich
sióstr i spadkobiercą znanej fabryki Herfortów. Do podziału została też
spora suma pieniędzy, z której dziewczętom przypadła większa część niż
Danowi, gdyż ten został szefem fabryki. Rocznymi zyskami musiał się
oczywiście dzielić z siostrami, a to dodatkowo jeszcze umacniało ich
pozycje bogatych panien na wydaniu. Kilka lat później Dań chętnie
oddał rękę Konny zdolnemu młodemu prawnikowi, Henrykowi Rut-
landowi, którego dobrze znał, gdyż od dłuższego czasu prowadził
sprawy prawnicze jego fabryki. Mógł być spokojny o Konny będącą
pod opieką Henryka.
Swoją niemal ojcowską pieczę roztoczył więc tylko nad Lorą, która
zdążyła wyrosnąć na uroczą osiemnastoletnią damę. Oboje mieszkali
w domu rodziców, a pomagała im gospodyni, którą ojciec zaangażował
zaraz po śmierci matki. Maria Martens opiekowała się domem jak
swoim własnym, a przy okazji pomagała Danowi w wychowywaniu
sióstr.
Nic więc dziwnego, że zasłużenie zajmowała w ich domu szcze-
gólną pozycję i nikt już sobie nie potrafił wyobrazić, że mogłoby być
inaczej.
Dań tymczasem traktował obie dorastające panienki bardziej jak
ojciec niż jak brat i czuł się za nie odpowiedzialny. One z kolei uważały,
że brat zrobi dla nich wszystko to, co najbardziej troskliwy ojciec
zrobiłby dla swoich córek.
Lora Herfort przyszła także na dzisiejsze przyjęcie, a Dań dyskretnie
ją obserwował, gdy wesoło bawiła się w gronie przyjaciółek lub tańczyła.
O Konny mógł się nie martwić — jest z mężem, a że są szczęśliwym
małżeństwem, nic złego się nie stanie.
Paląc papierosa z dala od rozbawionych gości, przypomniał sobie
znowu, że Konny jednak coś się stało, skoro chce jutro z nim
porozmawiać. Czym tak się zdenerwowała? Co mogło ją przestraszyć?
Nadeszła z tamtej strony, gdzie znajdowała się klubowa biblioteka
i czytelnia. Może nie była tam sama?
Już wstał, żeby to sprawdzić, gdy w drzwiach pokoju, z którego
wybiegła Konny, ukazała się sylwetka elegancko ubranego mężczyzny.
Był to Rolf Fernau. Z jedną ręką w kieszeni, w drugiej trzymając
7
wypalonego do połowy papierosa, uśmiechał się zadowolony, choć
zazwyczaj na jego twarzy widać było ostentacyjnie demonstrowane
znudzenie.
Daniel zadrżał na myśl, że 'Konny mogła natknąć się na Fernaua
w pustej o tej porze czytelni.
Nie lubił go i nie był w tym odosobniony, bo Fernau w ogóle nie miał
przyjaciół. Przyjęto go co prawda do klubu, ale wszyscy traktowali go
z rezerwą, gdyż właściwie nikt nie wiedział, z czego się utrzymuje, jaki
ma zawód i jaką naprawdę odgrywa rolę w berlińskim towarzystwie.
Widywało się go niemal wszędzie. Pierwszy do zabawy, zawsze elegan-
cko ubrany, mieszkał w wygodnie urządzonym kawalerskim mieszkaniu
i miał lokaja. Gdziekolwiek coś się działo w towarzystwie, Fernau tam
był. Znał wielu ludzi, ale wszystkich traktował chłodno, wyniośle.
Plotkowano, że nie oparła mu się żadna kobieta, jeśli ją sobie upatrzył.
Daniel usiłował unikać Fernaua, lecz względy towarzyskie zmusiły go
do zaproszenia niesympatycznego gościa do domu.
Od tamtego czasu upłynęły już dwa lata. Wcześniej nie znali się
wcale, jednak niektórzy przyjaciele Daniela opowiadali mu o metodach,
jakie Fernau stosuje, aby dostać się do środowisk liczących się w mieście.
Ale wtedy też nikt nie potrafił powiedzieć, skąd się wziął, co robi i czym
się zajmuje na co dzień.
W każdym razie dziś można było spotkać Fernaua wszędzie, gdzie
działo się coś interesującego.
Nie brakowało go na wyścigach, na premierach w teatrze, na żadnej
uroczystości publicznej, czy nawet prywatnej w najznakomitszych
dpmach.
Daniel przyglądał mu się z podejrzliwością i rozmawiał z nim tylko
wtedy, gdy było to konieczne.
Zauważył, że od pewnego czasu Rolf Fernau wyraźnie interesował
się jego młodszą siostrą, ale Lora doskonale wyczuła zamiary tamtego
i balansując między chłodnym oporem i żartami, trzymała go na
dystans. Sytuację traktowała z humorem, a ponieważ do brata miała
ogromne zaufanie, powiedziała mu kiedyś:
— Wiesz, Dań, ten Fernau działa mi na nerwy. Plecie mi takie
głupstwa, że niekiedy aż puchną mi uszy. Na szczęście nie jestem
zarozumiała, bo po tych wszystkich jego komplementach chodziłabym
8
już 2 nosem zadartym wyżej niż chmury. Mówi, że jestem boginią,
aniołem, a przewraca przy tym oczami jak łakomczuch na widok góry
czekoladek. Coś mi się zdaje, że w wyobraźni widzi już siebie i mnie
przed ołtarzem.
Daniel z niepokojem popatrzył na siostrę. Z całą pewnością Rolf
Fernau nie był mężczyzną, którego życzyłby sobie przyjąć do rodziny
w roli drugiego szwagra. Nie powiedział tego głośno, a podtrzymując
żartobliwy ton Lory, spytał:
— A co byś powiedziała, gdyby ci się oświadczył?
Zaśmiała się.
— Krzyknęłabym głośne „nie!", aby wiedział, że nie ma żadnych
szans. Nie cierpię tego człowieka. Kiedy kogoś naprawdę nie lubię,
zwykle dostaję gęsiej skórki na jego widok. Z Fernauem jest jeszcze
gorzej, bo gdy do mnie podchodzi, mam wrażenie, że cała moja dusza
buntuje się jakby wyczuwała obecność demona. Kiedyś już wyraźnie mu
powiedziałam, żeby przestał mnie prześladować swoimi bezsensownymi
wynurzeniami. Jak kobiety mogą się dać nabierać na takie bzdury?
Biegają za nim jak opętane! Na szczęście, nie wszystkie mamy taki sam
•?ust — ja na pewno mam inny. Wiesz, co powiedział mi wczoraj?
Daniel słuchając siostry, poczuł wyraźną ulgę.
— Cóż takiego ciekawego? — spytał z uśmiechem.
— Zaczął tak: „Załóżmy się, panno Loro — ma czelność mówić mi
po imieniu! — o co tylko pani chce, że przyjdzie taki czas, gdy pani
będzie mnie kochać do szaleństwa!" — A ja zaśmiałam mu się prosto
w twarz: — „To nieuczciwe proponować komuś zakład, wiedząc z góry,
że przeciwnik przegra, i dlatego nie przyjmuję pańskiej propozycji. Poza
tym jest mi pan zupełnie obojętny i prędzej kamień pan wzruszy niż
mnie".
Daniel uśmiechnął się i poczęstował Lorę jej ulubionymi czekolad-
kami.
— A to mu przygadałaś, Loro, i dobrze zrobiłaś. Ten Fernau
wydaje mi się podejrzany, za dużo wokół niego tajemnic.
— Zupełnie się z tobą zgadzam, Dań. To pozer. Chce uchodzić za
światowca i niektórzy już się na to nabrali. Ja w każdym razie się nie
dam. Niech swoje diabelskie oczka wbija w serca innych kobiet, u mnie
natrafi na granit.
Po tych słowach Daniel był już zupełnie spokojny.
— Jakich kwiecistych porównań dziś używasz, siostrzyczko! Są
przynajmniej jednoznaczne. Rozumiem, że dla ciebie problemu Rolfa
Fernaua już nie ma?
— Nie ma, nie było i nie będzie!
Daniel przypomniał sobie tę rozmowę z Lorą, gdy Rolf Fernau ze
zblazowanym uśmiechem na twarzy podchodził do niego.
— Jak widzę, panie Herfort, pan również uciekł od tej nudnej
zabawy?
Ten obrzucił go chłodnym spojrzeniem.
— Wyszedłem tylko na papierosa. Dotychczas bawiłem się znako-
micie, a w ogóle to nudzę się raczej rzadko.
— Zazdroszczę panu! Dla mnie całe życie to jedna wielka nuda.
Daniel nie miał ochoty wysłuchiwać filozoficznych wynurzeń Fer-
naua i odburknął dość niegrzecznie.
— Na nudę jest tylko jeden sposób, drogi panie: praca! Ale panu to
zdaje się, nie przyszło do głowy?
— W życiu! Nigdy nie pracowałem.
Daniel zgasił papierosa, wstał, a odchodząc rzekł:
— Jeśli to prawda, to szczerze mi pana żal.
— Dlaczego? Nie narzekam i radzę sobie znakomicie bez pracy.
Jeśli o mnie chodzi, to rząd niepotrzebnie martwi się bezrobotnymi.
Szkoda słów. Dań ukłonił się i wolał odejść, niż wv odpowiedzi użyć
słów uważanych za nieparlamentarne. Wchodząc do sali, zaklął pod
nosem:
— Łobuz przeklęty!
Ale złość szybko mu minęła, kiedy za progiem zobaczył ubraną na
biało postać młodej damy, na której widok jego serce zawsze przy-
spieszało rytm. Nazywała się Felicja Merling. Szczupła, wysoka, ze
złotobrunatnymi włosami i wielkimi, szarymi oczami, żywo połys-
kującymi jasnym blaskiem robiła na wszystkich ogromne wrażenie.
Stała pogrążona w myślach, zapatrzona przed siebie, jakby zastanawia-
ła się nad jakimś poważnym problemem.
Daniel podszedł i stanął obok niej.
— Nad czym tak rozmyślamy, panno Merling? — spytał po cichu1
i tak miękko, jak nie odzywał się jeszcze do nikogo.
10
Szybko podniosła głowę i zobaczywszy Daniela, zaczerwieniła
się
lekko. Wyglądała wprost olśniewająco.
— Nie rozmyślam; raczej gapię się bezmyślnie przed siebie —
pró-
bowała zażartować.
— Pani i bezmyślność? Wykluczone! Mogę panią poprosić do
tańca? — spytał patrząc na nią z zachwytem.
Westchnęła cicho.
— Właściwie na dziś dosyć się już natańczyłam. Siostra mówiła
mi,
że za dziesięć minut jadą z mężem do domu i mogę się z nimi
zabrać
samochodem.
— Taniec na pewno nie potrwa dłużej niż dziesięć minut, a ja nie
L
miałem przyjemności zatańczyć jeszcze z panią. Oblężenie było tak
intensywne, że nie udało mi się przepchnąć przez tłum wielbicieli.
Nie wiedział, że tymi słowami sprawił Felicji wielką radość.
Uważała
je co prawda za zaproszenie do obowiązkowego tańca, ale dobre i
to,
gdyż cały wieczór obserwowała Daniela i było jej smutno, że trzyma
się
od niej z daleka. Teraz wyjaśnił dlaczego, a jej to zupełnie
wystarczało.
— W tej sytuacji nie mogę panu odmówić, panie Herfort —
uśmie-
chnęła się.
Wmieszali się w krąg tańczących. Nie zamienili ze sobą ani słowa,
ale
i tak chyba powiedzieli sobie wszystko, co tliło się w ich sercach.
Jak
zbudzeni ze snu, popatrzyli na siebie zdumieni, gdy muzyka
nagle
ucichła. W milczeniu Daniel odprowadził Felicję do czekającej już
na
nią siostry.
Helia Funke była bardzo podobna do Felicji, ale jej rysom
brakowało wyrazu tej spokojnej dumy, tak charakterystycznej
dla
siostry. Można było podejrzewać, że Helia ma większy
temperament
i z większą beztroską podchodzi do życia. Była zaledwie o rok
młodsza
od Felicji, ale wyglądała na osiemnastolatkę, mimo że w
rzeczywistości
miała już lat dwadzieścia dwa.
Felicja i Helia znały się z Konny, siostrą Daniela, jeszcze ze
szkolnej
ławy. Po śmierci rodziców Felicja wyjechała na kilka lat do Angli,
do
mieszkającej tam na stałe siostry matki. Kiedy rok temu ciotka
zmarła,
Felicja odziedziczyła po niej cały majątek. Była więc niezależna
finansowo, ale mimo to nie przerywała studiów na wydziale
rzemiosła
artystycznego, gdyż nie wyobrażała sobie życia bez pracy.
11
Po powrocie do Niemiec kupiła piękne trzypokojowe mieszkanie
w tym samym domu co siostra. Funkowie zajmowali ośmiopokojowy
apartament piętro niżej, ale Felicja ze starą służącą, którą jeszcze ciotka
zabrała przed laty do Anglii, wolała mieszkać oddzielnie. Oficjalnie
twierdziła, że trzecia osoba w domu potrafi rozbić nawet najszczęśliwsze
małżeństwo, ale rzeczywistym powodem była niechęć do szwagra, który
wydał się Felicji zbyt despotyczny.
Daniel pożegnał się, a na Felicję popatrzył tak, że musiała ponownie
się zarumienić. Chwilę stał w miejscu jak osłupiały, a potem podszedł do
Lory pytając, czy przypadkiem nie ma ochoty już także wracać do
domu.
Odwróciwszy się zauważył, że Rolf Fernau stał tuż za jego plecami,
lecz nie dostrzegł jego porozumiewawczego spojrzenia na Hellę Funke.
Ominął go bez słowa, a Fernau uśmiechnął się szyderczo i wycedził
pod nosem:
— Poczekaj, bratku, jeszcze będziesz się płaszczył przede mną
i wtedy zrozumiesz, że Rolfa Fernaua nie można bezkarnie traktować
tak, jak zrobiłeś to dzisiaj! Jedna z twoich siostrzyczek wpadnie w moje
sidła, a ty będziesz na klęczkach błagał, abym ją wypuścił!
Piękna twarz Rolfa zmieniła się nagle w koszmarną maskę.
l
i
Lora rzeczywiście była już gotowa do wyjścia. Podeszli więc do
Rutlandów, żeby się pożegnać.
— Nie zapomnij, Dań! — szepnęła Konny, całując brata w po-
liczek.
— Możesz być spokojna — odpowiedział.
Oboje z Lorą wrćjcili do domu.
Lora, zmęczona tańcem, pocałowała Daniela na dobranoc, gdy
tylko znaleźli się w hallu, a próbując zapanować nad ziewaniem, rzekła
mimochodem: — Ten Fernau jest niesamowity — upolował kolejną
mężatkę!
Daniel przestraszył się, czy aby Lora nie ma na myśli Konny.
— Ty nawet w dzień widzisz duchy, siostrzyczko!
__ O nie! Przypadkowo nakryłam'go, jak romansował z panią
Funke. Próbował ją przytulić i pocałować, a ja wyraźnie słyszałam jej
slowa: „Daj spokój, Rolf. Nie teraz!". Mówiła do niego po imieniu! Ma
m w garści. Gdybym nie była tak zmęczona, dostałby ode mnie po
twarzy. Musiałabym jednak wcześniej założyć rękawiczki! Dobranoc,
Dań!
— Dobranoc, Loro. Miłych snów — odpowiedział zamyślony.
Wszedł na górę, ale zamiast pójść do sypialni, zaglądnął najpierw do
swojego gabinetu. Usiadł przy biurku i zamyślił się.
Co to za człowiek z tego Fernaua? Coś wokół niego było nie
w porządku. Gdy próbował zawrócić w głowie Lorze, sprawiał wrażenie
zwykłego łowcy posagów. Po co jednak ugania się za mężatkami?
W dodatku za Helia Funke, siostrą Felicji... Zwykły donżuan, czy też
jak twierdzi Lora — demon? Rzeczywiście ma w oczach coś demonicz-
nego. Chwała Bogu, że Lora nie dała mu się omotać — jest, jak widać,
w sprawach sercowych bardzo rozsądna. A co z Konny? Ze swoją
skłonnością do romantyzmu może nie czuć się szczęśliwa ze swoim
spokojnym i poważnym mężem... Henryk jest bardzo uczciwym czło-
wiekiem, ale niezbyt skłonnym do wyrażania swoich uczuć. Kocha
Konny, to oczywiste, jednak chyba niezbyt często powtarza czułe
słówka, jakie młoda żona chciałaby od niego usłyszeć...
A Helia Funke? Czyżby ulegała Fernauowi? Felicja bardzo kochała
siostrę i gdyby stało jej się coś złego, na pewno by cierpiała. Trzeba jej
oszczędzić zmartwień, tylko jak? Jak powstrzymać tego donżuana
i zmusić, by przestał siać niepokój?
Wstał i chodząc po pokoju, zastanawiał się, co powinien zrobić, ale
żaden konkretny pomysł nie przychodził mu do głowy. Trzeba najpierw
porozmawiać z Konny.
Dopalał papierosa, gdy w pamięci znów stanął mu widok Rolfa
chełpiącego się z bezczelną miną swoim próżniactwem. W jego wypo-
wiedzi było tyle szyderstwa, że Danielowi jeszcze teraz pięści same się
zaciskały ze złości. Ludzie, którzy brzydzą się pracą, zasługiwali w jego
oczach na największą pogardę. Rolf Fernau nawet na podwójną. Pewien
swojej urody, był wyjątkowo niesympatyczny, a mimo to kobiety leciały
do niego jak ćmy do świecy. Niech robią, co chcą — ich sprawa, ale od
sióstr Daniela i siostry Felicji niech raczej Fernau trzyma się z daleka!
12
13
Zgasił papierosa i rjoszedł do sypialni. Nigdy nie kazał czekać na
siebie lokajowi — uważał, że przy wieczornej toalecie nie potrzebuje
asysty. Poza tym, po co pozbawiać kogoś snu, kiedy samemu wraca się
późno z zabawy? Energicznie, jak w czasie ćwiczeń gimnastycznych,
umył się, przebrał, przygotował łóżko, cały czas pogrążony w myślach,
położył się, a zgasiwszy światło, mruknął sam do siebie:
— Zatłukę drania, jeżeli skrzywdzi moje siostry albo narobi kłopo-
tów Felicji!
Rolf Fernau wrócił do domu taksówką. Mieszkał przy jednej
z zacisznych uliczek przylegających do ogrodu zoologicznego. Zaj-
mował trzy pokoje. Oprócz nich w mieszkaniu był niewielki przed-
pokój i kuchnia, gdzie lokaj przygotowywał śniadania i czasami
kolacje.
Lokaj Franz czekał na swojego pana. Gdyby zasnął, Fernau
wpadłby w złość, ale i tak, widząc zaspaną i markotną minę służącego,
Rolf nie mógł się powstrzymać od szorstkiego napomnienia:
— Tak się nie wita swojego chlebodawcy, Franz! Proszę mi podać
herbatę, byle szybko!
Franz powlókł się do kuchni, jak skazaniec na szafot.
— Ruszaj się, leniuchu! — wrzasnął za nim Rolf.
Kiedy Fernau zwracał się przez „ty", Franz wiedział, że to nie
przelewki. Na co dzień nie okazywał swojemu panu zbytniego szacunku
— za dużo wiedział o jego skrzętnie ukrywanych sprawkach, a poza tym
ciągJg był potrzebny Rolfowi, gdy ten wdawał się w nowe awantury.
Płaciłmu zresztą bardzo dobrze. Szybko jednak wpadał w złość, a kiedy
zaczynał mówić do lojkaja przez ty, było jasne, że za chwilę zdzieli go po
łbie. A rękę miał cholernik ciężką, choć wcale na to nie wyglądała
— szczupła, wypielęgnowana, bez śladu jakiejkolwiek pracy. Tyle
jednak było w niej siły, że po uderzeniu Franz jeszcze przez kilka dni
walczył z bólem głowy. Kiedy próbował straszyć Fernaua, że odejdzie,
ten uśmiechnął się szyderczo: — Droga wolna, kochasiu, ale pamiętaj, że
wolna cela w pudle ciągle na ciebie czeka!
14
Franz rzeczywiście siedział w więzieniu, zanim trafił do Fernaua,
który choć znał prawdę, zatrudnił go, lecz potem ledwie tolerował.
Odejście nie wchodziło jednak w rachubę, bo kto przyjmie lokaja
z kryminalną przeszłością?
Że pan także naraził się prawu, Franz nie miał żadnych wątpliwości,
ale nie miał też żadnych konkretnych dowodów. Podejrzewali więc
siebie nawzajem i pilnowali, który z nich pierwszy popełni błąd. Franz
nie był pewien, czyjego pan włamuje się tylko do niewieścich serc, czy też
ma na sumieniu coś poważniejszego. Pocieszał się myślą, że pewnego
dnia prawdg i tak wyjdzie na jaw, a wtedy biada panu Fernauowi. Niech
tylko spróbuje straszyć go moabickim więzieniem, a na pewno trafi tam
szybciej niż on!
Ale Rolf Fernau był bardzo ostrożny i udawało mu się zmylić ludzi
bystrzejszych niż lokaj Franz.
Po chwili taca z gorącą herbatą stanęła przed panem, który jakby
trochę odzyskał już humor.
— Poczta przyszła? — spytał, gdy Franz napełniał filiżankę.
— Nie, proszę pana.
— Coś ciekawego się zdarzyło?
— Nie, proszę pana.
— Wysłałeś listy, które ci zostawiłem?.
— Oczywiście, proszę pana. Zrobiłem, jak pan sobie życzył.
Franz chętnie najpierw przeczytałby zostawione listy, ale przypo-
mniał sobie ostrzeżenie, które otrzymał na początku:
— Jeżeli przyjdzie ci do głowy szperać w mojej korespondencji, to
od razu szykuj się do więzienia, mój drogi!
Patrzył przy tym tak przenikliwym i szyderczym wzrokiem,
że lokajowi raz na zawsze odechciało się zaglądać do listów Fer-
naua.
Rolf kazał sobie przypalić papierosa i warknął:
— Idź spać! Nie będziesz mi potrzebny.
— Do usług szanownemu panu. Wszystko jest przygotowane.
— Niech pan mnie jutro obudzi wcześniej, Franz. Gdzieś koło
dziesiątej — -rzekł już udobruchany.
— Z przyjemnością. Życzę dobrej nocy szanownemu panu — ukło-
nił się, ale Fernau machnął zniecierpliwiony ręką.
15
Zamyślił się na chwilę, a potem sięgnął po notatnik wypełniony
kolumnami liczb. Podliczył coś, a w jego niezwykłych oczach, których
spojrzenie zniewoliło już niejedną kobietę, pojawił się błysk zado-
wolenia.
— Najlepiej byłoby bogato się ożenić — zamyślił się znowu. — To
najłatwiejsze rozwiązanie. Lora Herfort nadaje się idealnie, ale jak do
niej podejść? Jak złapać ją w sieci? Nie, tu zaczną piętrzyć się trudności.
Najpierw musiałbym być wolny... Można by oczywiście odkładać
małżeństwo i próbować w tym czasie wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy,
a potem zwiać. Ale brat Lory jest czujny i na pewno nie pozwoli
wcześniej ruszyć jej posagu. Poza tym ta mała jest tak wyszczekana, że
lepiej sobie dać z nią spokój i wrócić do starych, wypróbowanych
sposobów.
Ze strachu naiwnych i lekkomyślnych cudzych żon żyje się wcale nie
najgorzej, a do tego przebieranie wśród pięknych kobiet to całkiem miłe
zajęcie i bynajmniej nie nudne! Kolej na Konny. Piękna bestyjka, a co za
klasa! Jeszcze ma opory, ale te muszą ustąpić. Póki co, płaci Helia. Jest
załatwiona i wie, co ją czeka. Pięćdziesiąt tysięcy marek to znowu nie
taki majątek, zwłaszcza dla jej bogatej siostrzyczki, która przecież nie
zostawi jej na lodzie...
Mąż też ma pieniędzy jak lodu, a piękna Helia niech się martwi, jak
maje wycyganić. Na razie ta suma wystarczy, a później się zobaczy. Od
Konny sto tysięcy trzeba wyciągnąć — ma w końcu swój posag, więc
niech płaci. A może siostra Helli też sypnie groszem? Piękna Felicja!
Szklana i lodowa góra. Do takiej lepiej nie podchodzić. Poza tym jest
inteligentna i nie da się otumanić słodkimi słówkami. To może ożenić się
z nią? Oj, lepiej nie! Byłyby poważne kłopoty, gdyby pewnego dnia
zjawiła się Siddy... Nie wiadomo, ile naprawdę przywiozła z tej Anglii
i gra może się okazać nie warta świeczki...
Co tam mamy dalej? Amely musi dołożyć z dziesięć tysięcy, skoro
jej mąż ostatnio sporo wygrał na giełdzie... Od Henny trzeba wziąć
naszyjnik z pereł. Powiem, że pod zastaw, ale prędzej zobaczy własne
ucho niż te perły z powrotem! Interes musi przynosić zyski!
Jak długo można go jeszcze ciągnąć? Najwyżej dziesięć lat — po-
tem czar Casanovy pryśnie. Trzeba więc jakoś zabezpieczyć się na
starość.
16
Takie to myśli kołatały w głowie mężczyzny żerującego na naiwności
kobiet, które wpadały w jego sidła i szantażowane, musiały za swój błąd
płacić ciężkie pieniądze.
Zadowolony z siebie, ziewnął kilka razy i wstał zza biurka,
u? sypialni przyjrzał się swojemu odbiciu w wielkim lustrze i ze
zrozumieniem pokiwał głową. Był rzeczywiście pięknym mężczyzną
i robił wrażenie już samym wyglądem, nie mówiąc o spojrzeniu, które
wręcz porażało kobiety, nawet jeżeli broniły się przed nim, ile sił.
U panien nie miał wiele szczęścia, za to mężatki padały po kolei. Nie
ulega wątpliwości, że szukały u niego czegoś, o czym ich dzielni mę-
żowie nie mieli zielonego pojęcia albo też nie wiedzieli, czego na-
prawdę ich małżonkom potrzeba. A tym wystarczyło spojrzeć głęboko
w oczy, szepnąć na ucho kilka czułych słówek i już zapominały o bożym
świecie.
Biedna Konny Rutland, wiedziała, że nie zdoła mu się oprzeć,
a przecież naprawdę kochała męża. Resztkami silnej woli szukała
oparcia u brata wierząc, że on na pewno jej pomoże. Rolf Fernau nie
spodziewał się takiej sytuacji. Że nie pow;e mężowi, był pewien, a nie
pomyślał o bracie. Liczył się z interwencją Daniela, ale później, gdy ten
będzie starał się wykupić cześć i dobre imię siostry.
Przy okazji nadarzała się doskonała okazja do zemsty na Herforcie
za to, że traktuje Rolfa z nie ukrywaną pogardą.
Rolf rozebrał się, położył do łóżka i momentalnie zasnął.
Nazajutrz Franz obudził go punktualnie o dziesiątej. Przed po-
ranną kąpielą musiał pana dokładnie wymasować, natrzeć różnymi
mazidłami, rzekomo pozwalającymi zachować urodę i znakomitą
formę.
Po kąpieli Rolf zasiadł do śniadania. Na myśl, że Dań Herfort o tej
porze haruje jak zwykły pracownik, uśmiechnął się z przekąsem. Co za
głupi człowiek! — pomyślał. Po co mu to, skoro jest już bogaty? Ci
ludzie muszą mieć źle w głowie, gdyż wcale nie potrafią korzystać ze
swoich pieniędzy.
On przynajmniej wie, co z nimi robić!
Franz zapalił mu papierosa i podłożył pod nos poranną gazetę.
Przeglądnął ją pobieżnie i sięgiC^if^jJotztę. Dziś przyszły cztery listy,
wszystkie zaadresowane kobiecą rękąf^eczytał je po kolei, zwinął
ff
("f '^
: Oczj dej
l?wTrifcbini g j
starannie z powrotem i odłożył każdy z osobna na stosiki leżące już na
półce kasy pancernej wbudowanej w ścianę. Stosików było wiele
— różniły się tylko kolorem kopert i charakterem pisma.
Te listy były bronią, narzędziami i źródłem dochodu Fernaua
i dlatego przechowywał je bardziej starannie, niż zakochany po uszy
sztubak listy od swojej wybranki. W końcu te należało traktować jako
papiery wartościowe.
Dokładnie zamknął drzwiczki, a klucz schował do kieszeni. Ubrał się
do wyjścia i godzinę później spacerował już po ruchliwych ulicach
zachodniego, eleganckiego centrum Berlina. Patrzył wyzywająco w twa-
rze przechodzących co piękniejszych kobiet i cieszył się, gdy czerwieniły
się, patrzyły z zainteresowaniem lub wręcz nieśmiało się uśmiechały.
Sprawdzał, czy prowokacyjne spojrzenia rzeczywiście odnoszą oczeki-
wany efekt. Przeważnie odnosiły, ale zaczepianie chodzących piechotą
kobiet znudziło już Fernaua. Bardziej interesowały go te w samocho-
dach, oczywiście własnych, i noszące na sobie drogie futra. Warto było
znaleźć się w pobliżu, kiedy taki samochód zatrzymał się przed wejściem
do eleganckiego sklepu. Czasami trzeba było pójść za właścicielką,
rzucić w jej stronę zniewalające spojrzenie lub westchnąć namiętnie, a cel
zawsze albo prawie zawsze był trafiony.
Tak mniej więcej Rolf spędzał każde przedpołudnie. Skrzętnie
notował „upolowaną zdobycz", by w odpowiednim czasie właściwie
wykorzystać nawiązaną znajomość.
Uczciwy mężczyzna nigdy nie zaczepiałby kobiet na ulicy, a już na
pewno by się potem nie chwalił zawartą w ten sposób znajomością, ale
dla Fernaua nie miało to akurat znaczenia — najważniejszy był zysk,
a ten, jak do tej pory, był nie najgorszy.
Po trwającym do nocy przyjęciu Lora wstała nazajutrz trochę
później niż zwykle i kiedy zeszła na śniadanie, zdziwiła się, że brat jeszcze
siedzi przy stole.
— O, widzę, że też zaspałeś, braciszku?
18
_ Mylisz się, siostrzyczko. Po prostu muszę być w pewnym miejscu
nieco później i nie opłaca mi się jechać do fabryki i wracać. W tej sytuacji
icsteś skazana na moje towarzystwo. Wyspałaś się chociaż?
_ Och, spałam jak suseł! A teraz jestem tak głodna, że zjadłabym
konia z kopytami.
_ Zacznij może od gorącej kawy. Ta już zdążyła wystygnąć, a ja
chętnie napiłbym się także.
_ Masz rację. Bałam się już, że jak później wstanę, ty dawno
będziesz za siedmioma górami.
— Hm, chyba tylu ich nie ma na trasie między domem a fabryką
— zaśmiał się Dań.
Lora poprosiła służącą o kawę, a przysiadłszy na krawędzi fotela,
objęła brata przez ramię.
— Prawdę mówiąc, na naszej piaszczystej nizinie nie ma nawet
pagórków, a ja plotę o siedmiu górach. Pewnie dlatego, że jeszcze jestem
pod wrażeniem wczorajszego wieczoru.
— Tak dobrze się bawiłaś?
— Wyśmienicie! Powygłupiałyśmy się trochę z koleżankami i po-
śmiały z naszych rówieśników. Są tacy śmieszni, gdy napuszeni jak
pawie, przyglądają się, której z nas zrobić zaszczyt i poprosić do tańca.
Nie uważasz, że to średniowieczny przeżytek? Dlaczego to kobieta musi
czekać, aż ktoś podejdzie, a choćby był to najgorszy fajtłapa, nie może
mu odmówić tańca? Mam nadzieję, że nowa władza zmieni te zwyczaje.
Dokonano już tylu pożytecznych zmian, więc może ktoś zlituje się też
nad nami i wyda zarządzenie zezwalające kobietom wybierać partnera
do tańca albo przynajmniej odmawiać tym, którzy im się nie podobają.
Dań uśmiechnął się patrząc na rozpromienioną twarz Lory.
— Nie sądzę, aby rząd znalazł czas na zajmowanie się takimi
sprawami. Na rozwiązanie czeka przecież wiele ważniejszych prob-
lemów.
— Dla kobiet jest to ważny problem, natomiast wy, panowie
wszelkiego stworzenia, za ważne uważacie tylko te, które wam od-
powiadają.
— Biedactwo! A cóż to dziś od rana tak cię zdenerwowało?
— Dziwisz się? Ty byś się nie zdenerwował, gdyby taki Fernau
zalecał się do ciebie? Próbowałam go unikać, ale i tak dwa razy
19
musiałam z nim zatańczyć. Przytulał się bezczelnie, że mało nie
brakowało, a dostałby po twarzy. Kiedy próbował podejść jeszcze raz
umknęłam mu, alejnusiałam zatańczyć z kimś innym, który też mi się
nie podobał. I uważasz, że wszystko jest w porządku? Czy mężczyźni
mają jakieś szczególne zasługi, że mogą przebierać wśród partnerek, jak
im się żywnie podoba? Nas nikt nawet nie pyta, czy mamy na to ochotę.
A widziałbyś minę takiego obrażonego młokosa, gdy zauważy, że
niezbyt chętnie idziemy w jego ramiona!
— Jesteś dziś w wyjątkowo wojowniczym nastroju, Loro.
— To przez Fernaua! Nigdy już z nim nie zatańczę!
— Nie będziesz musiała. Wezmę go w obroty, to możesz być pewna,
że już cię więcej nie poprosi.
— Świetnie! — szybko pocałowała brata w policzek. — Myślisz, że
poskutkuje?
— Oczywiście. O, mamy już świeżą kawę!
Usiedli do stołu a Lora w pewnej chwili zauważyła:
— Nie sądzisz, Dań, że Felicja Merling znowu była najpiękniejszą
kobietą na balu. Jest urocza, prawda?
— Jest rzeczywiście ładna — usiłował odpowiedzieć spokojnie.
— Nie lubisz jej, Dań?
— Och, wręcz przeciwnie.
— Mówisz jakoś tak obojętnie. Gdybym ja była mężczyzną,
zakochałabym się w Felicji od razu. Bardziej mi się podoba niż jej
siostra. Ta chyba ma nie najlepiej poukładane w głowie, skoro zadaje się
z tym Fernauem.
— Czy czasami nie oceniasz pani Funke zbyt surowo, Loro?
— Ależ Dań, przecież sama widziałam i słyszałam, więc nie posądzaj
mnie o rozsiewanie plotek. Prawdę mówiąc, nie dziwię się specjalnie, bo
takiego męża jak pan Funke w życiu bym nie chciała. Ale to kwestia
gustu. Jednak skore Helia za niego wyszła, powinna mu być wierna.
Felicja na pewno by nie zrobiła czegoś takiego.
— Skąd możesz o tym wiedzieć? — spytał obojętnie, ale w głębi
duszy miał ochotę pocałować siostrę za te słowa.
— Przyglądam jej się od dłuższego czasu i widzę, że ma zupełnie
inny charakter. Poważna, inteligentna... Wiesz, Dań, byłaby dobrą żoną
dla ciebie. Bylibyście wspaniałym małżeństwem.
t
20
__ Tak myślisz? — spytał niby rozbawiony, bo w rzeczywistości
stwierdzenie siostry przyjął bardzo poważnie.
_ Oczywiście! Na takie tematy nigdy nie żartuję, przecież wiesz.
_ Zapomniałaś, że do zawarcia małżeństwa potrzeba dwojga
osób?
_ To czemu się nie starasz o tę drugą osobę?
_ jak mam to zrpbić? — droczył się z Lorą, za co dostał prztyczka
w nos.
_ Z tobą nie można nigdy porozmawiać poważnie, Dań. Chcesz
zostać kawalerem do śmierci?
— Nie zamierzam jeszcze umierać. Najpierw muszę wydać za mąż
ciebie, szkrabie.
Zauważył, że zmieszała się i zaczerwieniła. Czyżby mała Lora miała
już za sobą pierwsze doświadczenia sercowe? Całe szczęście, że na pewno
nie dotyczyły one Fernaua, bo za niego nigdy nie pozwoliłby jej wyjść,
a czy już kogoś wybrała, wolał teraz nie pytać.
— Ja raczej nie wyjdę za mąż — odezwała się, podkreślając
z naciskiem słówko „nie".
— To krótkie słowo, ale wypowiedziane może spowodować nie-
odwracalne skutki, Loro. Dlatego zawsze lepiej się zastanowić, zanim
się je wypowie. Ja w każdym razie nie uważam, żeby była to twoja
ostateczna decyzja.
— Przestańmy już rozmawiać na tak bzdurne tematy!
— No i masz rację! Pozwolisz, że zadzwonię teraz do fabryki?
Skinęła głową, a Daniel wyszedł do swojego gabinetu, poprosił
do telefonu szwagra i przez chwilę rozmawiali o nieistotnych spra-
wach służbowych, bo chodziło głównie o to, czy Henryk wyszedł już
z domu.
— Przyjdę trochę później, Henryku. Mam kilka spraw do załatwie-
nia w mieście, będę więc w pobliżu waszego domu i wpadnę na chwilkę
do Konny. Jak czuje się po wczorajszym balu?
— Dobrze, że ją odwiedzisz, Dań. Jest trochę blada i zdenerwowana
— źle coś dzisiaj spała.
— Musi wypocząć, Henryku, a zobaczysz, że wszystko będzie
dobrze. Zajrzę do niej, a z tobą spotkam się w fabryce.
— Do zobaczenia, Dań. Ucałuj Konny ode mnie.
21
— Z przyjemnością — odpowiedział, a odwiesiwszy słuchawkę
zamyślił się. Konny jest blada i zdenerwowana? Oby nie było to coś
poważniejszego!
Pożegnał się szybko z Lorą i wskoczył do czekającego już przed
domem samochodu.
Rutlandowie mieszkali w eleganckiej dzielnicy willowej w zachod-
niej części Berlina. Dań wysiadł, a szoferowi kazał zaczekać.
Konny zobaczyła brata przez okno i kazała lokajowi przyprowadzić
go do jej małego saloniku. Czekała rzeczywiście blada i zdenerwowana.
— Witaj, Konny! Jestem więc. Zadzwoniłem przed chwilą do
Henryka, by się upewnić, czy jesteś już sama, i ewentualnie uprzedzić go,
że będę u ciebie, na wypadek gdyby ktoś ze służby się wygadał.
Powiedziałem mu, że załatwiam na mieście sprawy i przy okazji
wpadnę się z tobą przywitać. Mówił, że czujesz się nie najlepiej — co
widać wyraźnie — i kazał cię ucałować.
— Dzięki, Dań. Usiądź obok mnie, proszę. Muszę ci coś wyznać,
gdyż wiem, że tylko ty możesz mi pomóc.
— Na pewno nie zawiodę twojego zaufania, Konny. Mów szczerze,
co się stało.
Usiedli naprzeciwko siebie, a Konny chwyciła Dana za rękę.
— Kolejny raz musisz zastąpić mi ojca, Dań. Znalazłam się
w kłopotliwej sytuacji — mówię od razu: zupełnie bez mojej winy.
Choć kocham Henryka i ani razu go nie zdradziłam, wczoraj doszło
do tego, że pocałował mnie inny mężczyzna. Daję ci słowo — wbrew
mojej woli. Nie potrafiłam się bronić, sparaliżował mnie strach i choć
chciałam uderzyć go w twarz, nie mogłam ruszyć ręką. Odepchnęłam go
jednak, aż się zatoczył, i jak szalona uciekłam... na szczęście wpadłam od
razu w twoje ramiona i poczułam się bezpieczna — mówiła drżącym
z emocji głosem.
Dań odetchnął z ulgą. Sytuacja była poważna, ale nie na tyle, żeby
nie można było się z niej wyplątać. Patrząc serdecznym wzrokiem na
siostrę, rzekł:
— Tym mężczyzną jest oczywiście Rolf Fernau?
— To ty wiesz? — przestraszyła się.
— Wiem. Widziałem go, kiedy wychodził z pokoju, z którego ty
wybiegłaś. Ponadto tylko on mógł zrobić coś podobnego.
22
Westchnęła głęboko.
_ Zachował się bezczelnie. Nienawidzę go i boję się, Dań, a on od
kilku tygodni chodzi za mną, nie odstępuje mnie na krok i zanudza
swoimi wyznaniami miłosnymi i przeróżnymi propozycjami.
Od początku prosiłam, aby dał mi spokój, bo mnie takie rzeczy nie
interesują, a jednak — i to jest najdziwniejsze — czułam się przez niego
zniewolona, by nie powiedzieć głupio — zahipnotyzowana.
Nie miałam siły odwrócić się na pięcie i odejść od niego. Czułam,
jakby mi spętano ręce i nogi, gdy szeptał mi na ucho czułe słówka
i patrzył prosto w oczy swoim przenikliwym wzrokiem.
Dań, może to zabrzmi strasznie, ale boję się, że ten człowiek wbrew
mojej woli mną zawładnie, a wtedy stanie się nieszczęście. Mówię ci to
wszystko jak ojcu. Boję się, Dań, że choćbym nawet sprzeciwiała
się ze wszystkich sił, on zmusi mnie do zrobienia jakiegoś głupstwa.
Sama się nie obronię, bo on jest zdecydowany postawić na swoim.
Ktoś koniecznie musi mi pomóc. Henryka oczywiście nie mogę o to
poprosić, bo co by sobie o mnie pomyślał? Nasze małżeństwo byłoby
zrujnowane... Całe szczęście, że znalazłam w sobie dość siły, by
przynajmniej tobie wyznać prawdę. Za kilka dni pewnie