Jadwiga Coulcmahler Oczy Demona Tytuł oryginału: Frauen in Not © Copyright by Gustav H. Liibbe Yerlag GmbH, Bergisch Gladbach © Copyright for the Polish edition by Edytor, Katowice © Translation by Paweł Łatko 8?5e6 ISBN 83-86812-11-7 Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński Redakcja Joanna Gryzik Korekta Rudnicka Wydanie pierwsze. Wydawca: Edytor s.c., Katowice 1995 Skład i łamani-e: „Studio-Skład", Katowice Druk i oprav,a: Rzeszowskie Zakłady Graficzne Rzeszów, ul płk. Lisa-Kuli 19 Zam. 4630/95 — Proszę odprowadzić mnie do gości. Nie mogę dłużej tego słuchać. Jest pan natrętny! — Ależ najdroższa, najukochańsza, najbardziej uwielbiana kobieto pod słońcem! Czy tę prawdę można uznać za natręctwo? Czy pani nie widzi, że ja już nie panuję nad sobą? Oszaleję, jeżeli nie będę mógł liczyć na wzajemność. Mówiąc te słowa Rolf Fernau pożerał piękną kobietę wzrokiem, który budził w niej lęk i odbierał trzeźwość myślenia. Jeszcze raz uniosła się dumą: — Proszę mnie przepuścić. Nie chcę z panem rozmawiać. Pan dobrze wie, że jestem mężatką i kocham mojego małżonka. — Wcale go pani nie kocha. Tak się tylko pani wydaje. Pani jeszcze nie wie, jak naprawdę wygląda miłość. Dopiero ja nauczę panią kochać, słodka, najukochańsza Konny! — Ani słowa więcej! Kto panu pozwolił zwracać się do mnie po imieniu? Niech pan wreszcie zamilknie. Nie zostanę z panem ani chwili dłużej. Zwabił mnie pan do tej sali podstępem, od kilku tygodni prześladuje mnie pan swoimi wyznaniami — mam tego dosyć i już dawno powiedziałabym o tym mężowi, gdybym się nie bała, że z wściekłości zrobi coś, czego już potem nie da się naprawić. — Droga Konny, wiem dobrze, że nie miałaby pani serca donieść na mnie mężowi. Pani serce należy już do mnie, czuję to, więc niech pani już przestanie walczyć. Przecież pani wie, jak bardzo gorąca jest moja miłość, jak nie wyobrażam sobie szczęścia be1z pani. Sama się pani przekona, że prawdziwego szczęścia i0^na dopiero ze mną — nim dokończył to zdanie, porwał ją w rarąonjia i zaczął całować. Konstancja Rutland czuła, jak krewpatli jej policzki i zaskoczona nie mogła oderwać przerażonych oczu o^ m(ężczyzny, który odważył się mówić takie słowa i całować ją. Jeg0 ^zrok dziwnie ją zniewalał, uniemożliwiał jakikolwiek opór. Zebra[aj,ednak resztki sił, odepchnęła go tak, aż się zatoczył i biegiem rzuciła ^, do drzwi, jakby chciała uciec przed samą sobą i mężczyzną, który wywierał na nią jakiś dziwny wpływ. Kochała męża, była z nim szczęśliwa : dotychczas nic nie zakłócało ich spokojnego, harmonijnie układającego się życia. Kilka tygodni temu zjawił się Rolf i od razu zaczął obsypy%<; ją komplementami i składać żarliwe wyznania, jakich jeszcze od nil^o nie słyszała. Od pierwszej chwili czuła się w jego obecności skrępowana, jakby pozbawiona własnej woli i siły. Z dystansem reag^w#ła na jego czułe słowa, ale niewiele to pomagało. Rolf stawał slę ,coraz bardziej natarczywy, a Konny zaczynała wątpić, czy zdoła się tou oprzeć. Dzisiaj, gdy tańczyli razem, zupełnie nie panowała nad sobą j jpawet nie spostrzegła, kiedy zaprowadził ją do oddalonego od sali ba|ovej, pustego pokoju i posunął się tak daleko, że musiała siłą uwolnić y? ^ jego ramion. Uciekała, ale miała wrażenie, że coś ciągnie ją z pow^ejm, że chce jeszcze posłuchać jego miłych, gorących wyznań. I kto y^ czy nie zdecydowałaby się wrócić, gdyby nagle nie wpadła na czyjąś' barczystą postać. — Dań, kochany braciszku, trzymaj mrlie! Zostań ze mną! — zawo- łała zdesperowana. Daniel Herfort, jej brat, znalazł sj? przypadkowo w pustym korytarzu, poszukując ustronnego miejsc^, gdzie mógłby spokojnie wypalić papierosa. Patrzył przestraszony ^a bladą twarz siostry. — Konny, co się stało? Jesteś zupełnje roztrzęsiona! Przytuliła się bezradnie do jego pier^j j szepnęła: — Dań, potrzebuję twojej pomocy. BO^U dzięki, że przysłał mi cię w tej chwili. Zaprowadź mnie do Heniyj^... teraz i tak nie mogę ci wszystkiego opowiedzieć. Przyjdź do i^e jutro, wyjaśnię ci, o co chodzi. Mam do ciebie zaufanie i wierzę, Ze mi pomożesz. Henryka nie mogę o to prosić, ale ciebie chyba tak, 5aA? Jesteś moim bratem, ale traktuję cię też jak ojca... Obiecaj, że nie powiesz o niczym Henrykowi. Przyjdź do mnie godzinę przed obiadem, wtedy on na pewno będzie jeszcze w biurze. Przyjdziesz, prawda? A teraz zaprowadź mnie do Henryka. Dań patrzył na siostrę z wielką troską. Czuł, że cała drży, i widział jej zrozpaczone spojrzenie. Poklepał ją po ręku. — Uspokój się, Konny. W tym stanie nie możesz pokazać się Henrykowi. Chodź, pospacerujemy chwilę, zanim trochę dojdziesz do siebie. Potrząsnęła energicznie głową. — Nie! Pójdziemy do Henryka, a ja po drodze na pewno ochłonę. Już w zasadzie jestem spokojna wiedząc, że ty mi pomożesz. Głupia, w nieszczęściu w ogóle o tobie nie pomyśłałam, a mogłam sobie oszczędzić zmartwień. Chodźmy już. Daniel był pewien, że tak naprawdę to siostra poczuje się bezpieczna dopiero u boku męża. Przeszli do dużej sali balowej, mijając po drodze kilka pomieszczeń klubowych. Nowo wybrane władze wydały przyjęcie w salach klu- bowych dla swoich wyborców, by odzyskać zaufanie utracone wraz z wybuchem wojny. Jedni bawili się tańcząc, inni prowadząc ożywione rozmowy. Henryk Rutland stał przy oknie zasłoniętym ciężką kotarą z zielo- nego pluszu i dyskutował z jakimś rześkim, jowialnym staruszkiem. Zobaczywszy żonę w towarzystwie szwagra, uśmiechnął się: — A, jesteś wreszcie, Konny! Szukałem cię, bo chciałem zatańczyć. Zanim zorientował się, w jakim Konny jest stanie, Daniel odezwał się pierwszy: — Henryku, Konny nie-czuje się najlepiej. Obawiam się, że teraz nie zechce tańczyć. Henryk popatrzył na nią zatroskanym wzrokiem. — Rzeczywiście, Konny, jesteś bardzo blada. Co się stało? — spytał zaniepokojony, głaszcząc żonę po ramieniu. Konny poczuła się nagle, jakby ktoś zdjął z jej serca ogromny ciężar. Teraz Rolf Fernau nie może już nic jej zrobić. Dań na pewno dopilnuje, aby tamten nie zadręczał jej swoimi ckliwymi wyznaniami, nie zawracał jej w głowie. Wszystko znów będzie dobrze. Szybko wytarła usta, jakby chciała z nich zetrzeć wstyd, że dotknął ich Fernau. 5 przekona, że prawdziwego szczęścia dozna dopiero ze mną — nim dokończył to zdanie, porwał ją w ramiona i zaczął całować. Konstancja Rutland czuła, jak krew pali jej policzki i zaskoczona nie mogła oderwać przerażonych oczu od mężczyzny, który odważył się mówić takie słowa i całować ją. Jego wzrok dziwnie ją zniewalał, uniemożliwiał jakikolwiek opór. Zebrała jednak resztki sił, odepchnęła go tak, aż się zatoczył i biegiem rzuciła się do drzwi, jakby chciała uciec przed samą sobą i mężczyzną, który wywierał na nią jakiś dziwny wpływ. Kochała męża, była z nim szczęśliwa i dotychczas nic nie zakłócało ich spokojnego, harmonijnie układającego się życia. Kilka tygodni temu zjawił się Rołf i od razu zaczai obsypywać ją komplementami i składać żarliwe wyznania, jakich jeszcze od nikogo nie słyszała. Od pierwszej chwili czuła się w jego obecności skrępowana, jakby pozbawiona własnej woli i siły. Z dystansem reagowała na jego czułe słowa, ale niewiele, to pomagało. Rolf stawał się coraz bardziej natarczywy, a Konny zaczynała wątpić, czy zdoła się mu oprzeć. Dzisiaj, gdy tańczyli razem, zupełnie nie panowała nad sobą i nawet nie spostrzegła, kiedy zaprowadził ją do oddalonego od sali balowej, pustego pokoju i posunął się tak daleko, że musiała siłą uwolnić się z jego ramion. Uciekała, ale miała wrażenie, że coś ciągnie ją z powrotem, że chce jeszcze posłuchać jego miłych, gorących wyznań. I kto wie, czy nie zdecydowałaby się wrócić, gdyby nagle nie wpadła na czyjąś barczystą postać. — Dań, kochany braciszku, trzymaj mnie! Zostań ze mną! — zawo- łała zdesperowana. Daniel Herfort, jej brat, znalazł się przypadkowo w pustym korytarzu, poszukując ustronnego' miejsca, gdzie mógłby spokojnie wypalić papierosa. Patrzył przestraszony na bladą twarz siostry. — Konny, co się stało? Jesteś zupełnie roztrzęsiona! Przytuliła się bezradnie do jego piersi i szepnęła: — Dań, potrzebuję twojej pomocy. Bogu dzięki, że przysłał mi cię w tej chwili. Zaprowadź mnie do Henryka... teraz i tak nie mogę ci wszystkiego opowiedzieć. Przyjdź do mnie jutro, wyjaśnię ci, o co chodzi. Mam do ciebie zaufanie i wierzę, że mi pomożesz. Henryka nie mogę o to prosić, ale ciebie chyba tak, Dań? Jesteś moim bratem, ale traktuję cię też jak ojca... Obiecaj, że nie powiesz o niczym Henrykowi. Przyjdź do mnie godzinę przed obiadem, wtedy on na pewno będzie jeszcze w biurze. Przyjdziesz, prawda? A teraz zaprowadź mnie do Henryka. Dań patrzył na siostrę z wielką troską. Czuł, że cała drży, i widział jej zrozpaczone spojrzenie. Poklepał ją po ręku. — Uspokój się, Konny. W tym stanie nie możesz pokazać się Henrykowi. Chodź, pospacerujemy chwilę, zanim trochę dojdziesz do siebie. Potrząsnęła energicznie głową. — Nie! Pójdziemy do Henryka, a ja po drodze na pewno ochłonę. Już w zasadzie jestem spokojna wiedząc, że ty mi pomożesz. Głupia, w nieszczęściu w ogóle o tobie nie pomyślałam, a mogłam sobie oszczędzić zmartwień. Chodźmy już. Daniel był pewien, że tak naprawdę to siostra poczuje się bezpieczna dopiero u boku męża. Przeszli do dużej sali balowej, mijając po drodze kilka pomieszczeń klubowych. Nowo wybrane władze wydały przyjęcie w salach klu- bowych dla swoich wyborców, by odzyskać zaufanie utracone wraz z wybuchem wojny. Jedni bawili się tańcząc, inni prowadząc ożywione rozmowy. Henryk Rutland stał przy oknie zasłoniętym ciężką kotarą z zielo- nego pluszu i dyskutował z jakimś rześkim, jowialnym staruszkiem. Zobaczywszy żonę w towarzystwie szwagra, uśmiechnął się: — A, jesteś wreszcie, Konny! Szukałem cię, bo chciałem zatańczyć. Zanim zorientował się, w jakim Konny jest stanie, Daniei odezwał się pierwszy: — Henryku, Konny nie czuje się najlepiej. Obawiam się, że teraz nie zechce tańczyć. Henryk popatrzył na nią zatroskanym wzrokiem. — Rzeczywiście, Konny, jesteś bardzo blada. Co się stało? — spytał zaniepokojony, głaszcząc żonę po ramieniu. Konny poczuła się nagle, jakby ktoś zdjął z jej serca ogromny ciężar. Teraz Rolf Fernau nie może już nic jej zrobić. Dań na pewno dopilnuje, aby tamten nie zadręczał jej swoimi ckliwymi wyznaniami, nie zawracał jej w głowie. Wszystko znów będzie dobrze. Szybko wytarła usta, jakby chciała z nich zetrzeć wstyd, że dotknął ich Fernau. Przytuliła się do męża. — Już wszystko jest w porządku, Henryku. Wiesz, było tu tak gorąco, że zrobiło mi się duszno. — Mam nadzieję, że się nie rozchorujesz, Konny? — spytał z powagą w głosie Henryk. Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową, a w duchu pomyślała, jak kojąco działają na nią pełne troski słowa Henryka, w przeciwieństwie do budzących niepokój wyznań miłosnych Rolfa. Teraz czuła się bezpieczna, jakby osłonięta opiekuńczymi skrzyd- łami. — Nie ma obaw, Henryku, nic mi nie będzie. Chętnie zatańczę z tobą i cieszę się, że masz ochotę. Rzadko kiedy mam przyjemność tańczyć z własnym mężem — zabrzmiało to w jej ustach jak zarzut, ale wypowiedziany z uśmiechem. — Och, wiesz, że nigdy nie byłem zapalonym tancerzem, Konny, i chyba już się z tym pogodziłaś, zwłaszcza że — jak widzę — lepszych ode mnie masz tu na kopy. Konny od razu pomyślała o Rolfie i przeszedł ją dreszcz, ale szybko zapomniała o wszystkim, gdy mąż wziął ją w ramiona i zaprowadził na parkiet. — Chciałbym móc tańczyć tylko z tobą, Konny. Byłbym najszczęś- liwszym człowiekiem na świecie — rzekł po cichu, a pną przytuliła się do niego. — I ja bym chciała. Wcale nie lubię tańczyć z innymi — od- powiedziała również szeptem. Miała wrażenie, że winna jest mężowi przeprosiny, choć on oczywiście nie wiedziałby za co. Powinna była bardziej zdecydowanie i energiczniej sprzeciwić się wyznaniom Rolfa, a że nie zrobiła tego, miała poczucie winy. Przed pocałunkiem jednak nie była w stanie się obronić. Daniel Herfort tymczasem wrócił na korytarz, gdzie przed chwilą spotkał siostrę — chciał wreszcie spokojnie zapalić papierosa. Nie mógł uwolnić się od widoku zdenerwowanej Konny i jej przerażonych oczu. Chwyciła go kurczowo, jak ostatnią deskę ratunku... Ciekawe, czego się od niej jutro dowie? Z trójki rodzeństwa Dań był najstarszy. Konny była o dziesięć lat młodsza, a Lora aż o piętnaście. Ich matka zmarła, kiedy najmłodsza córka miała zaledwie osiem lat. Trzy lata później stracili też ojca, a dwudziestosześcioletni wówczas Dań stał się opiekunem nieletnich sióstr i spadkobiercą znanej fabryki Herfortów. Do podziału została też spora suma pieniędzy, z której dziewczętom przypadła większa część niż Danowi, gdyż ten został szefem fabryki. Rocznymi zyskami musiał się oczywiście dzielić z siostrami, a to dodatkowo jeszcze umacniało ich pozycje bogatych panien na wydaniu. Kilka lat później Dań chętnie oddał rękę Konny zdolnemu młodemu prawnikowi, Henrykowi Rut- landowi, którego dobrze znał, gdyż od dłuższego czasu prowadził sprawy prawnicze jego fabryki. Mógł być spokojny o Konny będącą pod opieką Henryka. Swoją niemal ojcowską pieczę roztoczył więc tylko nad Lorą, która zdążyła wyrosnąć na uroczą osiemnastoletnią damę. Oboje mieszkali w domu rodziców, a pomagała im gospodyni, którą ojciec zaangażował zaraz po śmierci matki. Maria Martens opiekowała się domem jak swoim własnym, a przy okazji pomagała Danowi w wychowywaniu sióstr. Nic więc dziwnego, że zasłużenie zajmowała w ich domu szcze- gólną pozycję i nikt już sobie nie potrafił wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Dań tymczasem traktował obie dorastające panienki bardziej jak ojciec niż jak brat i czuł się za nie odpowiedzialny. One z kolei uważały, że brat zrobi dla nich wszystko to, co najbardziej troskliwy ojciec zrobiłby dla swoich córek. Lora Herfort przyszła także na dzisiejsze przyjęcie, a Dań dyskretnie ją obserwował, gdy wesoło bawiła się w gronie przyjaciółek lub tańczyła. O Konny mógł się nie martwić — jest z mężem, a że są szczęśliwym małżeństwem, nic złego się nie stanie. Paląc papierosa z dala od rozbawionych gości, przypomniał sobie znowu, że Konny jednak coś się stało, skoro chce jutro z nim porozmawiać. Czym tak się zdenerwowała? Co mogło ją przestraszyć? Nadeszła z tamtej strony, gdzie znajdowała się klubowa biblioteka i czytelnia. Może nie była tam sama? Już wstał, żeby to sprawdzić, gdy w drzwiach pokoju, z którego wybiegła Konny, ukazała się sylwetka elegancko ubranego mężczyzny. Był to Rolf Fernau. Z jedną ręką w kieszeni, w drugiej trzymając 7 wypalonego do połowy papierosa, uśmiechał się zadowolony, choć zazwyczaj na jego twarzy widać było ostentacyjnie demonstrowane znudzenie. Daniel zadrżał na myśl, że 'Konny mogła natknąć się na Fernaua w pustej o tej porze czytelni. Nie lubił go i nie był w tym odosobniony, bo Fernau w ogóle nie miał przyjaciół. Przyjęto go co prawda do klubu, ale wszyscy traktowali go z rezerwą, gdyż właściwie nikt nie wiedział, z czego się utrzymuje, jaki ma zawód i jaką naprawdę odgrywa rolę w berlińskim towarzystwie. Widywało się go niemal wszędzie. Pierwszy do zabawy, zawsze elegan- cko ubrany, mieszkał w wygodnie urządzonym kawalerskim mieszkaniu i miał lokaja. Gdziekolwiek coś się działo w towarzystwie, Fernau tam był. Znał wielu ludzi, ale wszystkich traktował chłodno, wyniośle. Plotkowano, że nie oparła mu się żadna kobieta, jeśli ją sobie upatrzył. Daniel usiłował unikać Fernaua, lecz względy towarzyskie zmusiły go do zaproszenia niesympatycznego gościa do domu. Od tamtego czasu upłynęły już dwa lata. Wcześniej nie znali się wcale, jednak niektórzy przyjaciele Daniela opowiadali mu o metodach, jakie Fernau stosuje, aby dostać się do środowisk liczących się w mieście. Ale wtedy też nikt nie potrafił powiedzieć, skąd się wziął, co robi i czym się zajmuje na co dzień. W każdym razie dziś można było spotkać Fernaua wszędzie, gdzie działo się coś interesującego. Nie brakowało go na wyścigach, na premierach w teatrze, na żadnej uroczystości publicznej, czy nawet prywatnej w najznakomitszych dpmach. Daniel przyglądał mu się z podejrzliwością i rozmawiał z nim tylko wtedy, gdy było to konieczne. Zauważył, że od pewnego czasu Rolf Fernau wyraźnie interesował się jego młodszą siostrą, ale Lora doskonale wyczuła zamiary tamtego i balansując między chłodnym oporem i żartami, trzymała go na dystans. Sytuację traktowała z humorem, a ponieważ do brata miała ogromne zaufanie, powiedziała mu kiedyś: — Wiesz, Dań, ten Fernau działa mi na nerwy. Plecie mi takie głupstwa, że niekiedy aż puchną mi uszy. Na szczęście nie jestem zarozumiała, bo po tych wszystkich jego komplementach chodziłabym 8 już 2 nosem zadartym wyżej niż chmury. Mówi, że jestem boginią, aniołem, a przewraca przy tym oczami jak łakomczuch na widok góry czekoladek. Coś mi się zdaje, że w wyobraźni widzi już siebie i mnie przed ołtarzem. Daniel z niepokojem popatrzył na siostrę. Z całą pewnością Rolf Fernau nie był mężczyzną, którego życzyłby sobie przyjąć do rodziny w roli drugiego szwagra. Nie powiedział tego głośno, a podtrzymując żartobliwy ton Lory, spytał: — A co byś powiedziała, gdyby ci się oświadczył? Zaśmiała się. — Krzyknęłabym głośne „nie!", aby wiedział, że nie ma żadnych szans. Nie cierpię tego człowieka. Kiedy kogoś naprawdę nie lubię, zwykle dostaję gęsiej skórki na jego widok. Z Fernauem jest jeszcze gorzej, bo gdy do mnie podchodzi, mam wrażenie, że cała moja dusza buntuje się jakby wyczuwała obecność demona. Kiedyś już wyraźnie mu powiedziałam, żeby przestał mnie prześladować swoimi bezsensownymi wynurzeniami. Jak kobiety mogą się dać nabierać na takie bzdury? Biegają za nim jak opętane! Na szczęście, nie wszystkie mamy taki sam •?ust — ja na pewno mam inny. Wiesz, co powiedział mi wczoraj? Daniel słuchając siostry, poczuł wyraźną ulgę. — Cóż takiego ciekawego? — spytał z uśmiechem. — Zaczął tak: „Załóżmy się, panno Loro — ma czelność mówić mi po imieniu! — o co tylko pani chce, że przyjdzie taki czas, gdy pani będzie mnie kochać do szaleństwa!" — A ja zaśmiałam mu się prosto w twarz: — „To nieuczciwe proponować komuś zakład, wiedząc z góry, że przeciwnik przegra, i dlatego nie przyjmuję pańskiej propozycji. Poza tym jest mi pan zupełnie obojętny i prędzej kamień pan wzruszy niż mnie". Daniel uśmiechnął się i poczęstował Lorę jej ulubionymi czekolad- kami. — A to mu przygadałaś, Loro, i dobrze zrobiłaś. Ten Fernau wydaje mi się podejrzany, za dużo wokół niego tajemnic. — Zupełnie się z tobą zgadzam, Dań. To pozer. Chce uchodzić za światowca i niektórzy już się na to nabrali. Ja w każdym razie się nie dam. Niech swoje diabelskie oczka wbija w serca innych kobiet, u mnie natrafi na granit. Po tych słowach Daniel był już zupełnie spokojny. — Jakich kwiecistych porównań dziś używasz, siostrzyczko! Są przynajmniej jednoznaczne. Rozumiem, że dla ciebie problemu Rolfa Fernaua już nie ma? — Nie ma, nie było i nie będzie! Daniel przypomniał sobie tę rozmowę z Lorą, gdy Rolf Fernau ze zblazowanym uśmiechem na twarzy podchodził do niego. — Jak widzę, panie Herfort, pan również uciekł od tej nudnej zabawy? Ten obrzucił go chłodnym spojrzeniem. — Wyszedłem tylko na papierosa. Dotychczas bawiłem się znako- micie, a w ogóle to nudzę się raczej rzadko. — Zazdroszczę panu! Dla mnie całe życie to jedna wielka nuda. Daniel nie miał ochoty wysłuchiwać filozoficznych wynurzeń Fer- naua i odburknął dość niegrzecznie. — Na nudę jest tylko jeden sposób, drogi panie: praca! Ale panu to zdaje się, nie przyszło do głowy? — W życiu! Nigdy nie pracowałem. Daniel zgasił papierosa, wstał, a odchodząc rzekł: — Jeśli to prawda, to szczerze mi pana żal. — Dlaczego? Nie narzekam i radzę sobie znakomicie bez pracy. Jeśli o mnie chodzi, to rząd niepotrzebnie martwi się bezrobotnymi. Szkoda słów. Dań ukłonił się i wolał odejść, niż wv odpowiedzi użyć słów uważanych za nieparlamentarne. Wchodząc do sali, zaklął pod nosem: — Łobuz przeklęty! Ale złość szybko mu minęła, kiedy za progiem zobaczył ubraną na biało postać młodej damy, na której widok jego serce zawsze przy- spieszało rytm. Nazywała się Felicja Merling. Szczupła, wysoka, ze złotobrunatnymi włosami i wielkimi, szarymi oczami, żywo połys- kującymi jasnym blaskiem robiła na wszystkich ogromne wrażenie. Stała pogrążona w myślach, zapatrzona przed siebie, jakby zastanawia- ła się nad jakimś poważnym problemem. Daniel podszedł i stanął obok niej. — Nad czym tak rozmyślamy, panno Merling? — spytał po cichu1 i tak miękko, jak nie odzywał się jeszcze do nikogo. 10 Szybko podniosła głowę i zobaczywszy Daniela, zaczerwieniła się lekko. Wyglądała wprost olśniewająco. — Nie rozmyślam; raczej gapię się bezmyślnie przed siebie — pró- bowała zażartować. — Pani i bezmyślność? Wykluczone! Mogę panią poprosić do tańca? — spytał patrząc na nią z zachwytem. Westchnęła cicho. — Właściwie na dziś dosyć się już natańczyłam. Siostra mówiła mi, że za dziesięć minut jadą z mężem do domu i mogę się z nimi zabrać samochodem. — Taniec na pewno nie potrwa dłużej niż dziesięć minut, a ja nie L miałem przyjemności zatańczyć jeszcze z panią. Oblężenie było tak intensywne, że nie udało mi się przepchnąć przez tłum wielbicieli. Nie wiedział, że tymi słowami sprawił Felicji wielką radość. Uważała je co prawda za zaproszenie do obowiązkowego tańca, ale dobre i to, gdyż cały wieczór obserwowała Daniela i było jej smutno, że trzyma się od niej z daleka. Teraz wyjaśnił dlaczego, a jej to zupełnie wystarczało. — W tej sytuacji nie mogę panu odmówić, panie Herfort — uśmie- chnęła się. Wmieszali się w krąg tańczących. Nie zamienili ze sobą ani słowa, ale i tak chyba powiedzieli sobie wszystko, co tliło się w ich sercach. Jak zbudzeni ze snu, popatrzyli na siebie zdumieni, gdy muzyka nagle ucichła. W milczeniu Daniel odprowadził Felicję do czekającej już na nią siostry. Helia Funke była bardzo podobna do Felicji, ale jej rysom brakowało wyrazu tej spokojnej dumy, tak charakterystycznej dla siostry. Można było podejrzewać, że Helia ma większy temperament i z większą beztroską podchodzi do życia. Była zaledwie o rok młodsza od Felicji, ale wyglądała na osiemnastolatkę, mimo że w rzeczywistości miała już lat dwadzieścia dwa. Felicja i Helia znały się z Konny, siostrą Daniela, jeszcze ze szkolnej ławy. Po śmierci rodziców Felicja wyjechała na kilka lat do Angli, do mieszkającej tam na stałe siostry matki. Kiedy rok temu ciotka zmarła, Felicja odziedziczyła po niej cały majątek. Była więc niezależna finansowo, ale mimo to nie przerywała studiów na wydziale rzemiosła artystycznego, gdyż nie wyobrażała sobie życia bez pracy. 11 Po powrocie do Niemiec kupiła piękne trzypokojowe mieszkanie w tym samym domu co siostra. Funkowie zajmowali ośmiopokojowy apartament piętro niżej, ale Felicja ze starą służącą, którą jeszcze ciotka zabrała przed laty do Anglii, wolała mieszkać oddzielnie. Oficjalnie twierdziła, że trzecia osoba w domu potrafi rozbić nawet najszczęśliwsze małżeństwo, ale rzeczywistym powodem była niechęć do szwagra, który wydał się Felicji zbyt despotyczny. Daniel pożegnał się, a na Felicję popatrzył tak, że musiała ponownie się zarumienić. Chwilę stał w miejscu jak osłupiały, a potem podszedł do Lory pytając, czy przypadkiem nie ma ochoty już także wracać do domu. Odwróciwszy się zauważył, że Rolf Fernau stał tuż za jego plecami, lecz nie dostrzegł jego porozumiewawczego spojrzenia na Hellę Funke. Ominął go bez słowa, a Fernau uśmiechnął się szyderczo i wycedził pod nosem: — Poczekaj, bratku, jeszcze będziesz się płaszczył przede mną i wtedy zrozumiesz, że Rolfa Fernaua nie można bezkarnie traktować tak, jak zrobiłeś to dzisiaj! Jedna z twoich siostrzyczek wpadnie w moje sidła, a ty będziesz na klęczkach błagał, abym ją wypuścił! Piękna twarz Rolfa zmieniła się nagle w koszmarną maskę. l i Lora rzeczywiście była już gotowa do wyjścia. Podeszli więc do Rutlandów, żeby się pożegnać. — Nie zapomnij, Dań! — szepnęła Konny, całując brata w po- liczek. — Możesz być spokojna — odpowiedział. Oboje z Lorą wrćjcili do domu. Lora, zmęczona tańcem, pocałowała Daniela na dobranoc, gdy tylko znaleźli się w hallu, a próbując zapanować nad ziewaniem, rzekła mimochodem: — Ten Fernau jest niesamowity — upolował kolejną mężatkę! Daniel przestraszył się, czy aby Lora nie ma na myśli Konny. — Ty nawet w dzień widzisz duchy, siostrzyczko! __ O nie! Przypadkowo nakryłam'go, jak romansował z panią Funke. Próbował ją przytulić i pocałować, a ja wyraźnie słyszałam jej slowa: „Daj spokój, Rolf. Nie teraz!". Mówiła do niego po imieniu! Ma m w garści. Gdybym nie była tak zmęczona, dostałby ode mnie po twarzy. Musiałabym jednak wcześniej założyć rękawiczki! Dobranoc, Dań! — Dobranoc, Loro. Miłych snów — odpowiedział zamyślony. Wszedł na górę, ale zamiast pójść do sypialni, zaglądnął najpierw do swojego gabinetu. Usiadł przy biurku i zamyślił się. Co to za człowiek z tego Fernaua? Coś wokół niego było nie w porządku. Gdy próbował zawrócić w głowie Lorze, sprawiał wrażenie zwykłego łowcy posagów. Po co jednak ugania się za mężatkami? W dodatku za Helia Funke, siostrą Felicji... Zwykły donżuan, czy też jak twierdzi Lora — demon? Rzeczywiście ma w oczach coś demonicz- nego. Chwała Bogu, że Lora nie dała mu się omotać — jest, jak widać, w sprawach sercowych bardzo rozsądna. A co z Konny? Ze swoją skłonnością do romantyzmu może nie czuć się szczęśliwa ze swoim spokojnym i poważnym mężem... Henryk jest bardzo uczciwym czło- wiekiem, ale niezbyt skłonnym do wyrażania swoich uczuć. Kocha Konny, to oczywiste, jednak chyba niezbyt często powtarza czułe słówka, jakie młoda żona chciałaby od niego usłyszeć... A Helia Funke? Czyżby ulegała Fernauowi? Felicja bardzo kochała siostrę i gdyby stało jej się coś złego, na pewno by cierpiała. Trzeba jej oszczędzić zmartwień, tylko jak? Jak powstrzymać tego donżuana i zmusić, by przestał siać niepokój? Wstał i chodząc po pokoju, zastanawiał się, co powinien zrobić, ale żaden konkretny pomysł nie przychodził mu do głowy. Trzeba najpierw porozmawiać z Konny. Dopalał papierosa, gdy w pamięci znów stanął mu widok Rolfa chełpiącego się z bezczelną miną swoim próżniactwem. W jego wypo- wiedzi było tyle szyderstwa, że Danielowi jeszcze teraz pięści same się zaciskały ze złości. Ludzie, którzy brzydzą się pracą, zasługiwali w jego oczach na największą pogardę. Rolf Fernau nawet na podwójną. Pewien swojej urody, był wyjątkowo niesympatyczny, a mimo to kobiety leciały do niego jak ćmy do świecy. Niech robią, co chcą — ich sprawa, ale od sióstr Daniela i siostry Felicji niech raczej Fernau trzyma się z daleka! 12 13 Zgasił papierosa i rjoszedł do sypialni. Nigdy nie kazał czekać na siebie lokajowi — uważał, że przy wieczornej toalecie nie potrzebuje asysty. Poza tym, po co pozbawiać kogoś snu, kiedy samemu wraca się późno z zabawy? Energicznie, jak w czasie ćwiczeń gimnastycznych, umył się, przebrał, przygotował łóżko, cały czas pogrążony w myślach, położył się, a zgasiwszy światło, mruknął sam do siebie: — Zatłukę drania, jeżeli skrzywdzi moje siostry albo narobi kłopo- tów Felicji! Rolf Fernau wrócił do domu taksówką. Mieszkał przy jednej z zacisznych uliczek przylegających do ogrodu zoologicznego. Zaj- mował trzy pokoje. Oprócz nich w mieszkaniu był niewielki przed- pokój i kuchnia, gdzie lokaj przygotowywał śniadania i czasami kolacje. Lokaj Franz czekał na swojego pana. Gdyby zasnął, Fernau wpadłby w złość, ale i tak, widząc zaspaną i markotną minę służącego, Rolf nie mógł się powstrzymać od szorstkiego napomnienia: — Tak się nie wita swojego chlebodawcy, Franz! Proszę mi podać herbatę, byle szybko! Franz powlókł się do kuchni, jak skazaniec na szafot. — Ruszaj się, leniuchu! — wrzasnął za nim Rolf. Kiedy Fernau zwracał się przez „ty", Franz wiedział, że to nie przelewki. Na co dzień nie okazywał swojemu panu zbytniego szacunku — za dużo wiedział o jego skrzętnie ukrywanych sprawkach, a poza tym ciągJg był potrzebny Rolfowi, gdy ten wdawał się w nowe awantury. Płaciłmu zresztą bardzo dobrze. Szybko jednak wpadał w złość, a kiedy zaczynał mówić do lojkaja przez ty, było jasne, że za chwilę zdzieli go po łbie. A rękę miał cholernik ciężką, choć wcale na to nie wyglądała — szczupła, wypielęgnowana, bez śladu jakiejkolwiek pracy. Tyle jednak było w niej siły, że po uderzeniu Franz jeszcze przez kilka dni walczył z bólem głowy. Kiedy próbował straszyć Fernaua, że odejdzie, ten uśmiechnął się szyderczo: — Droga wolna, kochasiu, ale pamiętaj, że wolna cela w pudle ciągle na ciebie czeka! 14 Franz rzeczywiście siedział w więzieniu, zanim trafił do Fernaua, który choć znał prawdę, zatrudnił go, lecz potem ledwie tolerował. Odejście nie wchodziło jednak w rachubę, bo kto przyjmie lokaja z kryminalną przeszłością? Że pan także naraził się prawu, Franz nie miał żadnych wątpliwości, ale nie miał też żadnych konkretnych dowodów. Podejrzewali więc siebie nawzajem i pilnowali, który z nich pierwszy popełni błąd. Franz nie był pewien, czyjego pan włamuje się tylko do niewieścich serc, czy też ma na sumieniu coś poważniejszego. Pocieszał się myślą, że pewnego dnia prawdg i tak wyjdzie na jaw, a wtedy biada panu Fernauowi. Niech tylko spróbuje straszyć go moabickim więzieniem, a na pewno trafi tam szybciej niż on! Ale Rolf Fernau był bardzo ostrożny i udawało mu się zmylić ludzi bystrzejszych niż lokaj Franz. Po chwili taca z gorącą herbatą stanęła przed panem, który jakby trochę odzyskał już humor. — Poczta przyszła? — spytał, gdy Franz napełniał filiżankę. — Nie, proszę pana. — Coś ciekawego się zdarzyło? — Nie, proszę pana. — Wysłałeś listy, które ci zostawiłem?. — Oczywiście, proszę pana. Zrobiłem, jak pan sobie życzył. Franz chętnie najpierw przeczytałby zostawione listy, ale przypo- mniał sobie ostrzeżenie, które otrzymał na początku: — Jeżeli przyjdzie ci do głowy szperać w mojej korespondencji, to od razu szykuj się do więzienia, mój drogi! Patrzył przy tym tak przenikliwym i szyderczym wzrokiem, że lokajowi raz na zawsze odechciało się zaglądać do listów Fer- naua. Rolf kazał sobie przypalić papierosa i warknął: — Idź spać! Nie będziesz mi potrzebny. — Do usług szanownemu panu. Wszystko jest przygotowane. — Niech pan mnie jutro obudzi wcześniej, Franz. Gdzieś koło dziesiątej — -rzekł już udobruchany. — Z przyjemnością. Życzę dobrej nocy szanownemu panu — ukło- nił się, ale Fernau machnął zniecierpliwiony ręką. 15 Zamyślił się na chwilę, a potem sięgnął po notatnik wypełniony kolumnami liczb. Podliczył coś, a w jego niezwykłych oczach, których spojrzenie zniewoliło już niejedną kobietę, pojawił się błysk zado- wolenia. — Najlepiej byłoby bogato się ożenić — zamyślił się znowu. — To najłatwiejsze rozwiązanie. Lora Herfort nadaje się idealnie, ale jak do niej podejść? Jak złapać ją w sieci? Nie, tu zaczną piętrzyć się trudności. Najpierw musiałbym być wolny... Można by oczywiście odkładać małżeństwo i próbować w tym czasie wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy, a potem zwiać. Ale brat Lory jest czujny i na pewno nie pozwoli wcześniej ruszyć jej posagu. Poza tym ta mała jest tak wyszczekana, że lepiej sobie dać z nią spokój i wrócić do starych, wypróbowanych sposobów. Ze strachu naiwnych i lekkomyślnych cudzych żon żyje się wcale nie najgorzej, a do tego przebieranie wśród pięknych kobiet to całkiem miłe zajęcie i bynajmniej nie nudne! Kolej na Konny. Piękna bestyjka, a co za klasa! Jeszcze ma opory, ale te muszą ustąpić. Póki co, płaci Helia. Jest załatwiona i wie, co ją czeka. Pięćdziesiąt tysięcy marek to znowu nie taki majątek, zwłaszcza dla jej bogatej siostrzyczki, która przecież nie zostawi jej na lodzie... Mąż też ma pieniędzy jak lodu, a piękna Helia niech się martwi, jak maje wycyganić. Na razie ta suma wystarczy, a później się zobaczy. Od Konny sto tysięcy trzeba wyciągnąć — ma w końcu swój posag, więc niech płaci. A może siostra Helli też sypnie groszem? Piękna Felicja! Szklana i lodowa góra. Do takiej lepiej nie podchodzić. Poza tym jest inteligentna i nie da się otumanić słodkimi słówkami. To może ożenić się z nią? Oj, lepiej nie! Byłyby poważne kłopoty, gdyby pewnego dnia zjawiła się Siddy... Nie wiadomo, ile naprawdę przywiozła z tej Anglii i gra może się okazać nie warta świeczki... Co tam mamy dalej? Amely musi dołożyć z dziesięć tysięcy, skoro jej mąż ostatnio sporo wygrał na giełdzie... Od Henny trzeba wziąć naszyjnik z pereł. Powiem, że pod zastaw, ale prędzej zobaczy własne ucho niż te perły z powrotem! Interes musi przynosić zyski! Jak długo można go jeszcze ciągnąć? Najwyżej dziesięć lat — po- tem czar Casanovy pryśnie. Trzeba więc jakoś zabezpieczyć się na starość. 16 Takie to myśli kołatały w głowie mężczyzny żerującego na naiwności kobiet, które wpadały w jego sidła i szantażowane, musiały za swój błąd płacić ciężkie pieniądze. Zadowolony z siebie, ziewnął kilka razy i wstał zza biurka, u? sypialni przyjrzał się swojemu odbiciu w wielkim lustrze i ze zrozumieniem pokiwał głową. Był rzeczywiście pięknym mężczyzną i robił wrażenie już samym wyglądem, nie mówiąc o spojrzeniu, które wręcz porażało kobiety, nawet jeżeli broniły się przed nim, ile sił. U panien nie miał wiele szczęścia, za to mężatki padały po kolei. Nie ulega wątpliwości, że szukały u niego czegoś, o czym ich dzielni mę- żowie nie mieli zielonego pojęcia albo też nie wiedzieli, czego na- prawdę ich małżonkom potrzeba. A tym wystarczyło spojrzeć głęboko w oczy, szepnąć na ucho kilka czułych słówek i już zapominały o bożym świecie. Biedna Konny Rutland, wiedziała, że nie zdoła mu się oprzeć, a przecież naprawdę kochała męża. Resztkami silnej woli szukała oparcia u brata wierząc, że on na pewno jej pomoże. Rolf Fernau nie spodziewał się takiej sytuacji. Że nie pow;e mężowi, był pewien, a nie pomyślał o bracie. Liczył się z interwencją Daniela, ale później, gdy ten będzie starał się wykupić cześć i dobre imię siostry. Przy okazji nadarzała się doskonała okazja do zemsty na Herforcie za to, że traktuje Rolfa z nie ukrywaną pogardą. Rolf rozebrał się, położył do łóżka i momentalnie zasnął. Nazajutrz Franz obudził go punktualnie o dziesiątej. Przed po- ranną kąpielą musiał pana dokładnie wymasować, natrzeć różnymi mazidłami, rzekomo pozwalającymi zachować urodę i znakomitą formę. Po kąpieli Rolf zasiadł do śniadania. Na myśl, że Dań Herfort o tej porze haruje jak zwykły pracownik, uśmiechnął się z przekąsem. Co za głupi człowiek! — pomyślał. Po co mu to, skoro jest już bogaty? Ci ludzie muszą mieć źle w głowie, gdyż wcale nie potrafią korzystać ze swoich pieniędzy. On przynajmniej wie, co z nimi robić! Franz zapalił mu papierosa i podłożył pod nos poranną gazetę. Przeglądnął ją pobieżnie i sięgiC^if^jJotztę. Dziś przyszły cztery listy, wszystkie zaadresowane kobiecą rękąf^eczytał je po kolei, zwinął ff ("f '^ : Oczj dej l?wTrifcbini g j starannie z powrotem i odłożył każdy z osobna na stosiki leżące już na półce kasy pancernej wbudowanej w ścianę. Stosików było wiele — różniły się tylko kolorem kopert i charakterem pisma. Te listy były bronią, narzędziami i źródłem dochodu Fernaua i dlatego przechowywał je bardziej starannie, niż zakochany po uszy sztubak listy od swojej wybranki. W końcu te należało traktować jako papiery wartościowe. Dokładnie zamknął drzwiczki, a klucz schował do kieszeni. Ubrał się do wyjścia i godzinę później spacerował już po ruchliwych ulicach zachodniego, eleganckiego centrum Berlina. Patrzył wyzywająco w twa- rze przechodzących co piękniejszych kobiet i cieszył się, gdy czerwieniły się, patrzyły z zainteresowaniem lub wręcz nieśmiało się uśmiechały. Sprawdzał, czy prowokacyjne spojrzenia rzeczywiście odnoszą oczeki- wany efekt. Przeważnie odnosiły, ale zaczepianie chodzących piechotą kobiet znudziło już Fernaua. Bardziej interesowały go te w samocho- dach, oczywiście własnych, i noszące na sobie drogie futra. Warto było znaleźć się w pobliżu, kiedy taki samochód zatrzymał się przed wejściem do eleganckiego sklepu. Czasami trzeba było pójść za właścicielką, rzucić w jej stronę zniewalające spojrzenie lub westchnąć namiętnie, a cel zawsze albo prawie zawsze był trafiony. Tak mniej więcej Rolf spędzał każde przedpołudnie. Skrzętnie notował „upolowaną zdobycz", by w odpowiednim czasie właściwie wykorzystać nawiązaną znajomość. Uczciwy mężczyzna nigdy nie zaczepiałby kobiet na ulicy, a już na pewno by się potem nie chwalił zawartą w ten sposób znajomością, ale dla Fernaua nie miało to akurat znaczenia — najważniejszy był zysk, a ten, jak do tej pory, był nie najgorszy. Po trwającym do nocy przyjęciu Lora wstała nazajutrz trochę później niż zwykle i kiedy zeszła na śniadanie, zdziwiła się, że brat jeszcze siedzi przy stole. — O, widzę, że też zaspałeś, braciszku? 18 _ Mylisz się, siostrzyczko. Po prostu muszę być w pewnym miejscu nieco później i nie opłaca mi się jechać do fabryki i wracać. W tej sytuacji icsteś skazana na moje towarzystwo. Wyspałaś się chociaż? _ Och, spałam jak suseł! A teraz jestem tak głodna, że zjadłabym konia z kopytami. _ Zacznij może od gorącej kawy. Ta już zdążyła wystygnąć, a ja chętnie napiłbym się także. _ Masz rację. Bałam się już, że jak później wstanę, ty dawno będziesz za siedmioma górami. — Hm, chyba tylu ich nie ma na trasie między domem a fabryką — zaśmiał się Dań. Lora poprosiła służącą o kawę, a przysiadłszy na krawędzi fotela, objęła brata przez ramię. — Prawdę mówiąc, na naszej piaszczystej nizinie nie ma nawet pagórków, a ja plotę o siedmiu górach. Pewnie dlatego, że jeszcze jestem pod wrażeniem wczorajszego wieczoru. — Tak dobrze się bawiłaś? — Wyśmienicie! Powygłupiałyśmy się trochę z koleżankami i po- śmiały z naszych rówieśników. Są tacy śmieszni, gdy napuszeni jak pawie, przyglądają się, której z nas zrobić zaszczyt i poprosić do tańca. Nie uważasz, że to średniowieczny przeżytek? Dlaczego to kobieta musi czekać, aż ktoś podejdzie, a choćby był to najgorszy fajtłapa, nie może mu odmówić tańca? Mam nadzieję, że nowa władza zmieni te zwyczaje. Dokonano już tylu pożytecznych zmian, więc może ktoś zlituje się też nad nami i wyda zarządzenie zezwalające kobietom wybierać partnera do tańca albo przynajmniej odmawiać tym, którzy im się nie podobają. Dań uśmiechnął się patrząc na rozpromienioną twarz Lory. — Nie sądzę, aby rząd znalazł czas na zajmowanie się takimi sprawami. Na rozwiązanie czeka przecież wiele ważniejszych prob- lemów. — Dla kobiet jest to ważny problem, natomiast wy, panowie wszelkiego stworzenia, za ważne uważacie tylko te, które wam od- powiadają. — Biedactwo! A cóż to dziś od rana tak cię zdenerwowało? — Dziwisz się? Ty byś się nie zdenerwował, gdyby taki Fernau zalecał się do ciebie? Próbowałam go unikać, ale i tak dwa razy 19 musiałam z nim zatańczyć. Przytulał się bezczelnie, że mało nie brakowało, a dostałby po twarzy. Kiedy próbował podejść jeszcze raz umknęłam mu, alejnusiałam zatańczyć z kimś innym, który też mi się nie podobał. I uważasz, że wszystko jest w porządku? Czy mężczyźni mają jakieś szczególne zasługi, że mogą przebierać wśród partnerek, jak im się żywnie podoba? Nas nikt nawet nie pyta, czy mamy na to ochotę. A widziałbyś minę takiego obrażonego młokosa, gdy zauważy, że niezbyt chętnie idziemy w jego ramiona! — Jesteś dziś w wyjątkowo wojowniczym nastroju, Loro. — To przez Fernaua! Nigdy już z nim nie zatańczę! — Nie będziesz musiała. Wezmę go w obroty, to możesz być pewna, że już cię więcej nie poprosi. — Świetnie! — szybko pocałowała brata w policzek. — Myślisz, że poskutkuje? — Oczywiście. O, mamy już świeżą kawę! Usiedli do stołu a Lora w pewnej chwili zauważyła: — Nie sądzisz, Dań, że Felicja Merling znowu była najpiękniejszą kobietą na balu. Jest urocza, prawda? — Jest rzeczywiście ładna — usiłował odpowiedzieć spokojnie. — Nie lubisz jej, Dań? — Och, wręcz przeciwnie. — Mówisz jakoś tak obojętnie. Gdybym ja była mężczyzną, zakochałabym się w Felicji od razu. Bardziej mi się podoba niż jej siostra. Ta chyba ma nie najlepiej poukładane w głowie, skoro zadaje się z tym Fernauem. — Czy czasami nie oceniasz pani Funke zbyt surowo, Loro? — Ależ Dań, przecież sama widziałam i słyszałam, więc nie posądzaj mnie o rozsiewanie plotek. Prawdę mówiąc, nie dziwię się specjalnie, bo takiego męża jak pan Funke w życiu bym nie chciała. Ale to kwestia gustu. Jednak skore Helia za niego wyszła, powinna mu być wierna. Felicja na pewno by nie zrobiła czegoś takiego. — Skąd możesz o tym wiedzieć? — spytał obojętnie, ale w głębi duszy miał ochotę pocałować siostrę za te słowa. — Przyglądam jej się od dłuższego czasu i widzę, że ma zupełnie inny charakter. Poważna, inteligentna... Wiesz, Dań, byłaby dobrą żoną dla ciebie. Bylibyście wspaniałym małżeństwem. t 20 __ Tak myślisz? — spytał niby rozbawiony, bo w rzeczywistości stwierdzenie siostry przyjął bardzo poważnie. _ Oczywiście! Na takie tematy nigdy nie żartuję, przecież wiesz. _ Zapomniałaś, że do zawarcia małżeństwa potrzeba dwojga osób? _ To czemu się nie starasz o tę drugą osobę? _ jak mam to zrpbić? — droczył się z Lorą, za co dostał prztyczka w nos. _ Z tobą nie można nigdy porozmawiać poważnie, Dań. Chcesz zostać kawalerem do śmierci? — Nie zamierzam jeszcze umierać. Najpierw muszę wydać za mąż ciebie, szkrabie. Zauważył, że zmieszała się i zaczerwieniła. Czyżby mała Lora miała już za sobą pierwsze doświadczenia sercowe? Całe szczęście, że na pewno nie dotyczyły one Fernaua, bo za niego nigdy nie pozwoliłby jej wyjść, a czy już kogoś wybrała, wolał teraz nie pytać. — Ja raczej nie wyjdę za mąż — odezwała się, podkreślając z naciskiem słówko „nie". — To krótkie słowo, ale wypowiedziane może spowodować nie- odwracalne skutki, Loro. Dlatego zawsze lepiej się zastanowić, zanim się je wypowie. Ja w każdym razie nie uważam, żeby była to twoja ostateczna decyzja. — Przestańmy już rozmawiać na tak bzdurne tematy! — No i masz rację! Pozwolisz, że zadzwonię teraz do fabryki? Skinęła głową, a Daniel wyszedł do swojego gabinetu, poprosił do telefonu szwagra i przez chwilę rozmawiali o nieistotnych spra- wach służbowych, bo chodziło głównie o to, czy Henryk wyszedł już z domu. — Przyjdę trochę później, Henryku. Mam kilka spraw do załatwie- nia w mieście, będę więc w pobliżu waszego domu i wpadnę na chwilkę do Konny. Jak czuje się po wczorajszym balu? — Dobrze, że ją odwiedzisz, Dań. Jest trochę blada i zdenerwowana — źle coś dzisiaj spała. — Musi wypocząć, Henryku, a zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. Zajrzę do niej, a z tobą spotkam się w fabryce. — Do zobaczenia, Dań. Ucałuj Konny ode mnie. 21 — Z przyjemnością — odpowiedział, a odwiesiwszy słuchawkę zamyślił się. Konny jest blada i zdenerwowana? Oby nie było to coś poważniejszego! Pożegnał się szybko z Lorą i wskoczył do czekającego już przed domem samochodu. Rutlandowie mieszkali w eleganckiej dzielnicy willowej w zachod- niej części Berlina. Dań wysiadł, a szoferowi kazał zaczekać. Konny zobaczyła brata przez okno i kazała lokajowi przyprowadzić go do jej małego saloniku. Czekała rzeczywiście blada i zdenerwowana. — Witaj, Konny! Jestem więc. Zadzwoniłem przed chwilą do Henryka, by się upewnić, czy jesteś już sama, i ewentualnie uprzedzić go, że będę u ciebie, na wypadek gdyby ktoś ze służby się wygadał. Powiedziałem mu, że załatwiam na mieście sprawy i przy okazji wpadnę się z tobą przywitać. Mówił, że czujesz się nie najlepiej — co widać wyraźnie — i kazał cię ucałować. — Dzięki, Dań. Usiądź obok mnie, proszę. Muszę ci coś wyznać, gdyż wiem, że tylko ty możesz mi pomóc. — Na pewno nie zawiodę twojego zaufania, Konny. Mów szczerze, co się stało. Usiedli naprzeciwko siebie, a Konny chwyciła Dana za rękę. — Kolejny raz musisz zastąpić mi ojca, Dań. Znalazłam się w kłopotliwej sytuacji — mówię od razu: zupełnie bez mojej winy. Choć kocham Henryka i ani razu go nie zdradziłam, wczoraj doszło do tego, że pocałował mnie inny mężczyzna. Daję ci słowo — wbrew mojej woli. Nie potrafiłam się bronić, sparaliżował mnie strach i choć chciałam uderzyć go w twarz, nie mogłam ruszyć ręką. Odepchnęłam go jednak, aż się zatoczył, i jak szalona uciekłam... na szczęście wpadłam od razu w twoje ramiona i poczułam się bezpieczna — mówiła drżącym z emocji głosem. Dań odetchnął z ulgą. Sytuacja była poważna, ale nie na tyle, żeby nie można było się z niej wyplątać. Patrząc serdecznym wzrokiem na siostrę, rzekł: — Tym mężczyzną jest oczywiście Rolf Fernau? — To ty wiesz? — przestraszyła się. — Wiem. Widziałem go, kiedy wychodził z pokoju, z którego ty wybiegłaś. Ponadto tylko on mógł zrobić coś podobnego. 22 Westchnęła głęboko. _ Zachował się bezczelnie. Nienawidzę go i boję się, Dań, a on od kilku tygodni chodzi za mną, nie odstępuje mnie na krok i zanudza swoimi wyznaniami miłosnymi i przeróżnymi propozycjami. Od początku prosiłam, aby dał mi spokój, bo mnie takie rzeczy nie interesują, a jednak — i to jest najdziwniejsze — czułam się przez niego zniewolona, by nie powiedzieć głupio — zahipnotyzowana. Nie miałam siły odwrócić się na pięcie i odejść od niego. Czułam, jakby mi spętano ręce i nogi, gdy szeptał mi na ucho czułe słówka i patrzył prosto w oczy swoim przenikliwym wzrokiem. Dań, może to zabrzmi strasznie, ale boję się, że ten człowiek wbrew mojej woli mną zawładnie, a wtedy stanie się nieszczęście. Mówię ci to wszystko jak ojcu. Boję się, Dań, że choćbym nawet sprzeciwiała się ze wszystkich sił, on zmusi mnie do zrobienia jakiegoś głupstwa. Sama się nie obronię, bo on jest zdecydowany postawić na swoim. Ktoś koniecznie musi mi pomóc. Henryka oczywiście nie mogę o to poprosić, bo co by sobie o mnie pomyślał? Nasze małżeństwo byłoby zrujnowane... Całe szczęście, że znalazłam w sobie dość siły, by przynajmniej tobie wyznać prawdę. Za kilka dni pewnie już bym się nie odważyła. Pomóż mi, Danielu! Zrób coś, abym nie musiała spo- tykać się z tym człowiekiem, a na pewno odzyskam równowagę. Kocham przecież Henryka i nie mam zamiaru tracić głowy, i lekko- myślnie zdradzać go z byle kim! Nie wyobrażasz sobie, jak już teraz dręczę się tym, że pozwoliłam się temu typowi pocałować. Pomożesz mi, Dań, prawda? Pogłaskał ją po ręku. — Przede wszystkim przestań się denerwować, Konny, i spróbuj zapomnieć o wczorajszym incydencie. Nie zdarzyło się na szczęście nic, czego musiałabyś żałować, a w tym, że Fernau cię pocałował, nie ma żadnej twojej winy. Byłoby gorzej, gdybyś nie powstrzymała łobuza. Od dawna jego zachowanie wzbudzało we mnie podejrzenia, a to co widzę, Potwierdza regułę, że zło często jest silniejsze od dobra. Nie myśl tylko, że Fernau skorzystał z jakichś nadprzyrodzonych mocY, by cię omotać. Na pociechę powiem ci, że nie jesteś jedyną kobietą, której chciał zawrócić w głowie. Nagabywał też Lorę... — Rany boskie! Skrzywdził ją? — spytała przerażona. 23 — Skąd! O naszą najmłodszą latorośl możesz być spokojna Pogoniła go od razu i zdecydowanie, a nie "mam wątpliwości, że zaplanował sobie małżeństwo z Lorą, czy raczej zagarnięcie jej posagu Konny zrobiła wielkie oczy. — Myślisz, że jemu chodzi o pieniądze? — Jestem tego pewien, choć nie bardzo rozumiem, w jaki sposób chciał je wyciągnąć od ciebie, skoro jesteś mężatką. Być może liczył, że doprowadzi do rozwodu, a potem ożeni się z tobą. Daniel, jak widać, zbyt łagodnie ocenił motywy działania Fernaua, ale po prostu nie wyobrażał sobie, że można być jeszcze bardziej cynicznym. — To mu się nigdy nie uda! — oburzyła się Konny. — Nie pozwolę, aby ktoś poróżnił mnie z Henrykiem i dlatego przede wszystkim zdecydowałam się prosić ciebie o pomoc. — I bardzo dobrze zrobiłaś, Konny. Uwolnię cię od kłopotów, a z tym łobuzem policzę się jak należy. — Bylebyś tylko nie miał z tego powodu jakichś nieprzyjem- ności... — Poradzę sobie. Nie puszczę mu płazem tego, że ośmielił się zaczepić ciebie, a za Lorę też mu się dostanie... Dzięki Bogu, ta zdążyła go przegonić, zanim doszło do nieszczęścia. Na wszelki wypadek jednak wolę, aby już więcej jej nie niepokoił. Mam wrażenie, że dochodzę do prawdy o tym człowieku. Nikt właściwie nie wie, z czego on się utrzymuje — nie pracuje, nie ma zawodu, majątku raczej też nie, a mimo to żyje sobie dostatnio. Oj, już ja go wezmę pod lupę! Zwłaszcza że, jak się zdaje, jego ofiarą jest także ktoś z kręgu naszych znajomych. Lora wczoraj zwróciła mi na to uwagę, a dziś opowiedziała niezwykłą historię, o nim, oczywiście. Powtórzę ci ją, aby już zupełnie cię uspokoić, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz. * Na jej bladej twarzy zdziwione oczy wydawały się jeszcze większe — Daję słowo, Dań. — Chodzi o panią Funke... — Siostrę Felicji Merling? — O Hellę. Posłuchaj, co zauważyła Lora — i opowiedział jej dokładnie to, czego Lora była przypadkowym świadkiem. 24 __ Ależ to kawał drania, Dań! Byłam gotowa uwierzyć, że nie otrafi opanować namiętności, że rzeczywiście się we mnie zakochał... Nawet skłonna byłam mu wybaczyć, ale po tym, co mi powiedziałeś, nie mam już żadnych wątpliwości. Żal mi pani Funke, jeżeli posu- nęła się za daleko, ale jeszcze bardziej żałuję jej siostry. Felicja bar- dzo ją kocha i jeżeli Helia wpadnie w kłopoty, to nie jestem pewna, która z nich będzie bardziej cierpiała. W pewnym sensie potrafię Hellę zrozumieć, bo jej mąż jest wyjątkowo surowy, a do tego chorobliwie zazdrosny. Tak mówię, a jak zachowałby się Henryk, gdyby się o mnie dowiedział? To byłby koniec naszego spokojnego, szczęśliwego życia! — Mam nadzieję, że kiedy wiesz już, kim Fernau jest naprawdę, najgorsze mamy za sobą. Nie pozwolisz mu się oczarować, a w razie czego, ja będę czuwał. — Obyś tylko nie naraził się na jakieś niebezpieczeństwo, Dań! — Nie pozbyłaś się jeszcze jednego strachu, a wpędzasz się już \ w następny. Z Fernauem na pewno sobie poradzę. — Co zamierzasz zrobić? — W tej chwili jeszcze nie wiem. W każdym razie muszę zapewnić spokój tobie i Lorze, a być może także Felicji Merling, jeżeli uda mi się wyrwać jej siostrę z rąk tego łobuza. — Kto wie, czy do tego czasu nie zaatakuje również Felicji? Dań poczuł jak krew uderza mu do głowy. — Niechby tylko spróbował! Chociaż ona spławi go gładko, jak nasza Lora. Konny westchnęła cicho. — To tylko ja, głupia gęś, dałam się nabrać. Jak mogłam do tego dopuścić?! — Dziękuj Bogu, że cię oświecił, a ten incydent potraktuj jako nauczkę. I przestań wierzyć, że poza małżeństwem znajdziesz coś, czego odmówił ci los. Henryk być może nie szepcze ci czułych słówek do ucha, ale przecież kocha cię mocno i jest ci wierny, a tylko nie potrafi albo nie chce swoich uczuć ubierać w słowa. Jest to błąd, który my mężczyźni często popełniamy, gdyż uważamy, że nie wypada głośno mówić ° swoich uczuciach. W pewnym sensie wstydzimy się, bo zdaniem Wl?kszości, czułość to to samo co sentymentalizm, a do niego mężczyz- 25 nom nie wypada się przyznawać. Niektórzy twierdzą wręcz, że im miłość większa, tym mniej się o niej mówi. Chwyciła go za rękę. — Dziękuję ci, Dań. Twoje słowa pozwoliły mi inaczej spojrzeć na Henryka. Masz rację, czasami byłam zła na niego, że nie mówi mi o swojej miłości. Pewnie dlatego słowom Fernaua poświęciłam więcej uwagi, niż było warto, ale z tym już koniec! Nawet gdybym musiała się z nim spotkać, nic mi już nie grozi. Żałuję tylko, że nie spoliczkowałam drania, kiedy na siłę mnie pocałował. Może nie czułabym palącego mnie jeszcze dziś wstydu. Dań pomyślał, że za ten wstyd Fernauowi przyjdzie drogo zapłacić, ale nie powiedział tego głośno, by niepotrzebnie nie denerwować siostry. Teraz wiedział już dokładnie, co powinien zrobić. Ustalili oboje, że Dań będzie dokładnie informował Konny o wszys- tkim, co dotyczy tej sprawy. Pożegnali się serdecznie, a Konny odczuła ogromną ulgę, że zwierzyła się bratu i najgorsze ma już za sobą. Daniel tymczasem poważnie się zastanowił, co robić dalej. Najlepiej byłoby pojechać od razu do Fernaua i wyrównać rachunki, ale szofer mógłby domyślić się, że obie wizyty mają ze sobą coś wspólnego, a to byłby już powód do plotek, którego Dań wolał nie prowokować. Honoru swoich sióstr gotów był bronić za każdą cenę, a pośpiech jest zazwyczaj złym doradcą. Pojedzie do Fernaua jutro, w niedzielę. Felicja Merling jak zwykle z rana, zajęta była w swojej pracowni. Przeglądała fotografie znalezionych ostatnio w czasie prac wykopali- skowych przedmiotów, wśród których były prześliczne starożytne lampy. Nagle zadzwonił ktoś do drzwi, a po chwili rozległ się głos starej Dory, służącej, która wyszła z kuchni, by otworzyć oraz dźwięczny głos Helli. Felicja uśmiechnęła się. Helia mieszkała w tym samym domu, piętro niżej, przyszła wiec w ślicznej, ciemno zielonej podomce. Wpadała niemal codziennie, gd\ tylko mąż wyjeżdżał do biura — prowadził wielką hurtownię — i z sio- strą ucinały sobie pr/ynajmniej godzinną pogawędkę. 26 _ Dzień dobry, Feli! Znowu ślęczysz nad swoimi starożytnymi wazami i misami? Doprawdy nie rozumiem, co pięknego widzisz w tych skorupach! Felicja wstała i ucałowała siostrę. __ Nie za wcześnie wstałaś po wczorajszej zabawie? — spytała, a piękna twarz Helli lekko się skrzywiła. Dopiero teraz Felicja spostrzegła, że siostra była blada i wyglądała na zmęczoną. — Prawdę mówiąc, prawie nie zmrużyłam oka. — Twój mąż już wyjechał? — Oczywiście, do tego w nie najlepszym humorze. Zawsze, kiedy rozmawiam z innymi mężczyznami, robi mi potem sceny za- zdrości. Felicja popchnęła siostrę w stronę wygodnego fotela. — U niego zaczyna to być chorobliwe, Hellu. Ernest nie zdaje sobie sprawy, że zatruwa życie wam obojgu, a przecież bez żadnego powodu — rzekła stanowczym tonem Felicja. Helia westchnęła ciężko, popatrzyła na siostrę, wy buchnęła płaczem i łzy ciurkiem popłynęły jej po policzkach. Felicja wytarła jej twarz jak małej dziewczynce. — Hellu, widziałaś, żeby ktoś płakał, że mąż ma zły humor?! Jest zazdrosny, to znaczy, że kocha i nie życzy sobie, by ktoś nawet zerknął na jego ukochaną żonę. Przestań się tym zadręczać. Helia położyła głowę na jej ramieniu. — Ach Feli, żebym to ja miała tylko takie zmartwienia! Boję się okropnie! W tych słowach było tyle rozpaczy, że Felicja osłupiała. — Hellu, kogo lub czego się boisz? Czy coś się stało? — spy- tała zatroskana, ale zamiast odpowiedzieć, Helia rozszlochała się ponownie. — Co cię dręczy, siostrzyczko? — głaskała ją czule po włosach. Powiedz, może będę mogła ci pomóc. Helia chwyciła ją za obie ręce. ~— Feli, chyba będziesz musiała. Potrzebuję pieniędzy, bardzo dużo Pieniędzy! Felicja odetchnęła. Pieniądze! Jeżeli tylko to dręczy Hellę, to nie jest tak źle — pomyślała. 27 — Moja droga, brak pieniędzy to też nie jest powód do płaczu Domyślam się, że nieopatrznie narobiłaś długów i wydałaś więcej ni? dostałaś w tym miesiącu od Ernesta — próbowała żartować. Helia wytarła łzy, westchnęła ciężko i potrząsnęła głową. — Nie, Feli, zrobiłam coś znacznie gorszego. Nie wiem, jak ci to powiedzieć? Będziesz na mnie zła, ponadto wstydzę się okropnie, ale. jak nie znajdę tych pieniędzy, to czeka mnie katastrofa. Ernest wypędzi mnie z domu, a ja przecież go kocham, mimo wszystko... i nie chcę sprawiać mu przykrości. Jak mam z tego wybrnąć, powiedz! Felicja czuła się zakłopotana. Znała siostrę i wiedziała, że dość często zdarza jej się popełnić jakieś głupstwo. Co też tym razem przeskrobała? — Musisz powiedzieć mi prawdę, Heleno, bo bez tego nie mogę ci przecież pomóc. — Już patrzysz na mnie z wyrzutem, Feli, to skąd mam wziąć odwagę, by ci o wszystkim opowiedzieć. — Niczego ci nie zarzucam — martwię się tylko o to, czy znowu nie wplątałaś się w jakąś aferę. Helia skłoniła jeszcze niżej głowę. — Tym razem to poważna afera, Feli. Zrobiłam coś bardzo złego — wyszeptała załamującym się głosem. — Wielki Boże! To chyba niemożliwe! Palniesz co najwyżej drobne głupstwo, ale żeby robić coś złego?! Z oczu Helli znowu popłynęły łzy. — Feli, ja naprawdę nie wiem, jak do tego doszło! Zaczęło się, gdy ty byłaś jeszcze u ciotki w Anglii, a ja wkrótce po ślubie przeżywałam swój pierwszy kryzys małżeński, kiedy Ernest bez żadnego powodu urządził mi piekielną awanturę, z zazdrości, naturalnie. Wyszedł, a ja z wściekłości postanowiłam zemścić się i pokazać mu. że jak będę chciała, to rzeczywiście znajdę kogoś, o kogo będzie mógł być zazdrosny. Z takim nastawieniem pojechałam do Grunewaldu. Po drodze samochód się zepsuł. Przejeżdżająca obok taksówka zatrzymała się, wysiadł z niej elegancki pan i kazał kierowcy, aby pomógł mojemu szoferowi usunąć usterkę. Nieznajomy podszedł do mnie i zaczął prawić komplementy — wyraźnie się zalecał. Był przystojny, interesujący, wiec 28 szło mi do głowy, że trzeba zrobić na złość Ernestowi i dać mu Sód do zazdrości. v ___ Ależ Heleno! — zawołała przerażona Felicja, a Helia uniosła dumnie głowę i rzekła: _- Sam mnie do tego sprowokował. A skąd miałam wiedzieć, że ikną z tego tak straszne konsekwencje? Felicja przysunęła sobie fotel i usiadła naprzeciwko siostry. Chwyciła ją za ręce,^gdyż ta blada ze strachu, trzęsła się na całym ciele. _ Niczego nie ukrywaj, Hellu. Mów wszystko — zachęcała ją łagodnym tonem. — Tak, teraz muszę powiedzieć ci wszystko. A więc... awaria okazała się poważniejsza. Nieznajomy zdecydował, że zapłaci taksów- karzowi za stracony czas, ale musi on pomóc mojemu szoferowi uruchomić samochód, a mnie zaprosił do kawiarni w Grunewaldzie, gdyż byliśmy już niedaleko. Tam też kazał podstawić moje auto po naprawie. Ja nieopatrznie się zgodziłam. Rozmawialiśmy miło przez godzinkę, a może nawet dłużej. Fakt, że od tamtego dnia zaczęliśmy się spotykać regularnie. Ten człowiek wydał mi się niezwykle interesujący, wyjąt- kowy, czarujący, a w jego oczach, w jego zachowaniu było coś tak pociągającego, że zupełnie przestałam panować nad sobą. Robiłam to, czego ode mnie żądał, nawet kiedy czułam, że nie powinnam. Feli, ty tego nie zrozumiesz: miałam wyrzuty sumienia, wiedziałam, że robię coś 2kgo, a nie potrafiłam się oprzeć. Felicja odruchowo przytuliła siostrę, jakby chciała ją ochronić przed czymś, co miało na nią spaść, a przecież dobrze wiedziała, że jest już za Późno. — Mów, co było dalej, Hellu — zachęcała ją. Feli, ja naprawdę nie wiem, jak do tego doszło — rzekła Pochlipując. — On nalegał coraz bardziej, abym przyszła do jego ^szkania — chociaż raz. Mówił, że musi mi coś wyznać, a w miejscu Publicznym ciągle nam ktoś przeszkadza. Nie zgodziłam się, a on Proponował, że napisze do mnie list, ale muszę mu obiecać, że szczerze P'SZ?, co naprawdę do niego czuję. Obiecałam będąc pewna, że nie Plszę, ale coś mnie podkusiło i wysłałam mu jeden list, potem drugi, 29 a w jednym z następnych zgodziłam się nawet, że na godzinkę wpadn do tego jego mieszkania. Felicja zdenerwowała się w tym momencie, ale nic nie powiedziała aby nie przerywać Helli. — No i poszłam. Było bardzo miło. Rozmawialiśmy sobie, a w pew- nym momencie on mnie pocałował. Feli, on był we mnie taki zakochany że nie mogłam odmówić mu jeszcze dwóch pocałunków, a potem zażądał ode mnie czegoś więcej. Nie uwierzysz, ale nie było to to, o czym myślisz! Przysięgał na kolanach, że kocha mnie do szaleństwa i tęskni, a kiedy mnie nie widzi, chciałby przynajmniej mieć przy sobie liścik, w którym napiszę mu o tym, jak jestem z nim szczęśliwa i marzę o jego pocałunkach. Zapewniał, że niczego więcej nie będzie ode mnie żądał i wystarczą mu te dwa krótkie zdania. — Rany boskie, ty mu chyba tego nie napisałaś, Hellu? Helena zbladła jeszcze bardziej. — Feli, dla niego gotowa byłam zrobić wszystko. Jakaś wewnętrzna siła kazała mi spełniać każde jego życzenie, a inna przestrzegała, że robię źle. I wysłałam mu prawdziwy list miłosny, jakiego w życiu jeszcze nie napisałam do nikogo. Teraz dopiero wiem, dlaczego tak bardzo zależało mu na tyrn liście, dlaczego zmusił mnie do intymnych wyznań, choć tak naprawdę to między nami nic nie było. Skończyło się na trzech pocałunkach i to jest cała moja wina, Feli. Przysięgam! Bo oto co się okazało: jest szantażystą, a całe to przedstawienie urządził, żeby za milczenie wyłudzić ode mnie pieniądze! Wkrótce potem wyjechał i na dwa lata zniknął mi z oczu. Zdążyłam o nim zapomnieć, zwłaszcza że z Ernestem też mi się ułożyło i nie dochodziło już do drastycznych scen zazdrości. Nagle tamten człowiek pojawił się w kręgu naszych znajomych i znowu zaczął mnie prze- śladować. Unikałam go, jak mogłam, ale wyśledził, kiedy chodzę na spacery i pewnego dnia podszedł, a trzymając w ręku moje, wysłane przed laty listy, oświadczył, że może mi je odsprzedać za pięćdziesiąt tysięcy marek, ale może też oddać je mojemu mężowi i dostać tyle samo, albo nawet więcej pieniędzy. Gdybyś wtedy widziała jego minę. Feli! 30 Wczoraj wieczorem znowu udało mu się podejść do mnie na hnosci w jednym z pomieszczeń klubowych. Tym razem udawał ° \ chanego. Na szczęście weszła Lora Herfort i nie doszło do 23 ałunku — zdążyłam mu się wyrwać, a on wściekły rzekł: — „W P edziałek najpóźniej o jedenastej chcę widzieć pieniądze u mnie mieszkaniu w zamian za listy. Musisz przyjść osobiście, bo po co emniczać osoby trzecie. Jeżeli zaś o jedenastej cię nie będzie, chwilę notem twój mąż dostanie ciekawą przesyłkę. Jasne?" Sama widzisz, Feli, jak ciężko przyszło mi odpokutować swoją lekkomyślność, a wyob- rażasz sobie, co jeszcze mnie czeka? Felicja potrafiła sobie wyobrazić i zastanawiała się, jak siostra mogła zrobić takie głupstwo. Całe szczęście, że nie posunęła się jeszcze dalej. — Powiesz mi, kto okazał się tym szantażystą? — spytała załamują- cym się głosem. — Znasz go, Feli, i pewnie nie uwierzysz, że stać go na taką nikczemność. To Rolf Fernau... Felicja pokiwała głową. — A jednak! Bóg świadkiem, że od początku go podejrzewałam, choć prawdę mówiąc, zawsze starał się być dla mnie miły. Brałam go za pozera, ale nie za szantażystę. Że też akurat ty musiałaś na niego trafić! — Nie potępiaj mnie chociaż ty, Feli. Mam już dość wyrzutów, sumienia. — A cóż one ci pomogą, biedactwo?! Trzeba szukać jakiegoś wyjścia, które uratuje twoje małżeństwo. — On na pewno nie zrezygnuje ze swojego żądania. Albo zaniosę mu pięćdziesiąt tysięcy marek, albo on zaniesie moje listy Ernestowi! Felicja zmarszczyła czoło. — Z Ernestem nie pójdzie mu gładko. Ten w najlepszym razie zrzuci §c ze schodów, a Fernau może skończyć jeszcze gorzej... Ernest nie powinien dowiedzieć się o niczym. Nie chodzi o mnie, ale on jest taki porywczy, że rzeczywiście zdarzy się jakieś nieszczęście. Helia ponownie wybuchnęła płaczem, spuściła głowę i sama wy- & ądała na uosobienie nieszczęścia. Felicja pogładziła ją po głowie. ~~ Uspokój się, Hellu. Samym płaczem jeszcze nikt niczego nie załatwił. Ile tych listów napisałaś do niego? — Chyba pięć... 31 Felicja uśmiechnęła się gorzko. — Łobuz, liczy więc sobie po dziesięć tysięcy za sztukę, a przypUs? czam, że nie jesteś jedyną kobietą, którą w ten sposób szantażuje Wszyscy zastanawiają się, z czego on żyje, tymczasem zagadka sarna sii rozwiązała... Mój Boże, jak my, słabe kobiety, mamy bronić się prze( takim łajdakiem? Przy najbliższej okazji chyba go spoliczkuję! Próbo wałaś mu wyjaśnić, że nie masz takiej ilości pieniędzy? — Wszystko mu powiedziałam. Uśmiechnął się bezczelnie i pora dził, abym wzięła męża pod włos. Tak pięknej kobiecie na pewno nk odmówi niczego. Kiedy tłumaczyłam mu, że pięćdziesiąt tysięcy marek to dzisiaj majątek i nie wiem, pod jakim pretekstem mogłabym prosić męża o tyle pieniędzy, Fernau zaśmiał się i rzekł: kobiety powinny umieć wykorzystywać intymne sytuacje do załatwiania kłopotliwych spraw. Feli, jak mogłam się tak skompromitować?! Ernest nigdy nie uwierzy, że nie doszło do czegoś więcej. Jak przeczyta listy od Fernaua, na pewno wystąpi o rozwód! Felicja patrzyła zamyślona przed siebie. — Najgorsze, że nie mamy nikogo, kto obroniłby nas przed tym draniem! Ernest nie wchodzi w rachubę, a ja niestety nie mam tylu pieniędzy. To prawie połowa spadku po ciotce. Złożyłam go w banku i do poniedziałku nie zdążę wyjąć tak dużej sumy. Na bieżącym koncie mam co najwyżej trzy tysiące marek. Ty ile masz, Helu? — Odłożyłam zaledwie dziewięćset marek... — Powiedzmy, że mamy cztery tysiące, ale ten drań tym się nie zadowoli. Nie możemy pożyczyć pieniędzy, bo nie sądzę, aby ktoś w ciągu kilku dni zgromadził tak wielką sumę, zwłaszcza że po drodze jest niedziela. Zamyśliła się znowu i nagle przypomniała sobie o Danielu Herfor- cie. Tak, on na pewno pożyczyłby jej pieniądze i nie pytałby, na co je potrzebuje, tylk/> że pójście do niego z taką prośbą byłoby dla Felicji upokarzające. Wolałaby oddać siostrze połowę swojego posagu, ale ten złożyła na koncie długoterminowym. Nie tyle ona sama, co ciotka, która bała się dać niedoświadczonej siostrzenicy tak dużą sumę do ręki. Co robić? — W żadnym wypadku nie powinnaś chodzić do Fernaua, Heleno. Ja pójdę do niego i spróbuję przekonać, że musi poczekać aż zdobędzie- 32 nieniądze. Jako zaliczkę, dam mu te cztery tysiące, a potem 01 baczymy* co można zrobić dalej. l° Tv przede wszystkim musisz się uspokoić, Hellu, i wyciągnąć 'oski z tego, co zrobiłaś. Myślę, że inaczej ocenisz teraz postępowanie p ńesta, bo jego zazdrość jest uzasadniona. On po prostu zna życie lepiej •z ty. Sama widzisz, jak łatwo wpaść w sidła zastawione przez iegodziwców. Gdyby było wiadomo, że Fernau do takich należy, nikt nie wpuściłby go do naszego towarzystwa. pójdziemy teraz do banku i pobierzemy te cztery tysiące marek. Jutro jest niedziela, a ja nie mam zamiaru czekać do poniedziałku, tylko już jutro do południa chcę mieć to z głowy — im wcześniej, tym lepiej... Poczekaj, coś sobie przypomniałam: moja Dora ma w banku tysiąc marek, na pewno mi je pożyczy. Razem będziemy wiec miały pięć tysięcy, a jak ten łobuz dostanie po tysiącu za list, powinien być zadowolony. Ja w każdym razie spróbuję go do tego przekonać. Helia uścisnęła Felicję. — Co za szczęście, że mam ciebie, Feli! Martwię się tylko, czy nie ryzykujesz za bardzo, jeżeli sama pójdziesz do mieszkania Fernaua? On zdolny jest do wszystkiego. Felicja uśmiechnęła się triumfalnie. Wstała, podeszła do ściany gdzie wisiała szpicruta ojca, majora Merlinga, który zginął na wojnie. Chwyciła ją mocno i energicznym ruchem przecięła powietrze. — Ona pozwoli mi trzymać go na dystans. Kiedy wiadomo, z kim raa się do czynienia, trzeba się przygotować. Na wszelki wypadek wezmę też browning — nie jest co prawda nabity, ale do postraszenia tego łobuza wystarczy. Tacy ludzie jak on, to przeważnie tchórze. — Ależ ty jesteś odważna, Feli! Podziwiam cię. j- Jak trzeba samej przedzierać się przez życie, nie można się bać, ale tak prawdę mówiąc, zbyt odważna wcale nie jestem, tylko że en *°buz nie musi o tym wiedzieć. Nie chcę, żebyś znowu wpadła w jego ece i dlatego wolę pójść sama, zwłaszcza że nie mam nikogo, przed kim m°głby mnie szantażować. Kiedy to powiedziała, nagle przed oczyma stanął jej Dań Herfort. awe co on by pomyślał, gdyby wiedział, że wybiera się sama do leszkania Fernaua? Otrząsnęła się i szybko wstała. 33 1 demona — Idź się ubrać, Hellu. Ja porozmawiam z Dorą i zaraz zejdę ciebie. Pójdziemy do banku. Helena wyszła w trochę lepszym nastroju. Felicja westchnęła ciężko i zamyśliła się. Jak Helia mogła postąpić tak lekkomyślnie i wplątać się w tak kłopotliwą sytuację? Stało się i nie wolno jej zostawić bez pomocy. Zadzwoniła po Dorę, a gdy ta przyszła po chwili, rzekła obojętnym tonem: — Doro, miałabym do pani wielką prośbę. Wiem, że ma pani trochę pieniędzy w banku; mogłaby pani pożyczyć mi tysiąc marek na kilka dni? Siostra ma okazję kupić tanio jakąś cenną biżuterię. Nie chce prosić męża, a ja nie mam dość gotówki, aby jej pożyczyć. Oddam pani wraz z odsetkami. — Ależ oczywiście, panno Feli! Czuję się zaszczycona, że zwraca się pani z tym do mnie. Zaraz wypiszę czek. Mogę dać pani nawet tysiąc trzysta marek. Felicja uśmiechnęła się, bo to ona namówiła starą służącą do założenia konta, pokazała jak wypisywać czeki, a teraz starsza pani jest niezwykle dumna, że tak nowocześnie gospodaruje swoimi skromnymi oszczędnościami. — Nie, nie, Doro. Tysiąc marek wystarczy. Do pierwszego niedale- ko, a wtedy dostanę swoje odsetki. Felicja ubierała się, gdy po chwili Dora wróciła z czekiem w ręku. Choć nie chciała żadnego pokwitowania, Felicja wypisała je, bo uważała, że tak się należy. Helia czekała już gotowa do wyjścia. Poszły najpierw do banku, a potem zajrzały jeszcze do kilku sklepów, by zrobić drobne zakupy • W jednym z nich spotkały Lorę Herfort. — O, jak to miło spotkać znajomych. Dzień dobry paniom. JaK samopoczucie po wczorajszym balu? — Dziękujemy, Loro. A pani jak się bawiła? — spytała Felicja uśmiechając się życzliwie. __ \Vysmienicie! Pooglądamy razem wystawy, czy też bardzo się ieszycie? — zaproponowała Lora. Sp __ Mamy czas, Hellu, prawda? Helia przytaknęła. W czasie spaceru Lora zerkała ukradkiem na ja Funke i nie miała wątpliwości, że nie jest ona w najlepszym h morze. — To na pewno z powodu Fernaua — pomyślała, ale nie tępiała jej wcale, raczej współczuła. Na pewno Helia czuje się krępowana tym, że Lora była wczoraj świadkiem jej rozmowy z Fer- nauem. Trzeba by jej jakoś dać znać, aby się tym nie przejmowała, ale jak nawiązać do tego tematu? Jak zawsze, pomógł przypadek. Z naprzeciwka szedł Rolf Fernau, ale nie zauważył znajomych dam, bo po drugiej stronie zobaczył jakąś piękność i pobiegł wprost do niej, aby zaglądając jej głęboko w oczy, jeszcze raz wypróbować siłę swego uroku. Lora trąciła Felicję w bok. — Niech pani spojrzy, jak pan Fernau zaczepia kobiety na ulicy. Kawał łobuza, choć trzeba przyznać, że przystojnego. Nie rozumiem, dlaczego ludzie zapraszają takiego natręta do swoich domów? Kiedyś powiedziałam mu to prosto w oczy. Wyobraźcie sobie, że chciał się ze mną założyć, że kiedyś i tak się ze mną ożeni! Nie uważacie, że to bezczelność z jego strony? No, to ostrzegłam panią Funke! — pomyślała Lora. — Teraz zobaczy, że zrobiła błąd zadając się z łobuzern, a biedna Felicja nie będzie musiała martwić się o siostrę. Nie zauważyła przy tym, że obie siostry wymieniły porozumiewaw- cze spojrzenia. W tym momencie Fernau zauważył je. Z daleka zdjął kapelusz i w służalczym pokłonie szedł w ich stronę. Jak na komendę wszystkie trzy odwróciły się i udawały, że interesują je towary wystawio- ne w witrynie. ^ernau nie był pewien, czy go zauważyły, i zastanawiał się, co robić, a one zdążyły w tym czasie zniknąć za drzwiami największego w zachod- nieJ dzielnicy domu towarowego. . Zobaczymy, co się sprzedaje w wielkim świecie — rzekła Lora ,la-gnąc za sobą obie znajome, a kiedy wmieszały się w tłum klientów, ała: — Mam nadzieję, iż ten łobuz zrozumiał, że nie mamy ochoty 2 nim rozmawiać. 34 35 Lora dostrzegła, że Helia Funke odetchnęła z ulgą. A zatem nie IUK go tak jak wszyscy, zaś on ze swoimi amorami naprzykrza się nie tylu' pannom, ale też mężatkom... Helia mówiła do niego po imieniu — to r sprawa — teraz przynajmniej będzie wiedziała, z kim naprawdę ma d czynienia. Zadowolona z siebie Lora szczebiotała bez przerwy i o wszystku Uczepiona ramienia Felicji, przyglądała jej się z zachwytem i przekony- wała samą siebie, że nie zna piękniejszej kobiety | dobrze by było, gdyby Dań wziął ją sobie za żonę. Przy pożegnaniu nie omieszkała zadbać, aby brat i Felicja spotykali się częściej. — Nie wpadłaby pani do nas na herbatkę w przyszłym tygodniu, Felicjo? Konny zapraszam oczywiście także. Poplotkujemy trochę, powygłupiamy się... Przyjdzie pani, pani Funke? Zdecyduję tylko, w który dzień i napiszę, dobrze? — Chętnie przyjdziemy, Loro. Prawda Hellu? — Ależ oczywiście! — odpowiedziała Helia wyraźnie już odprę- żona. / Lora poczuła ulgę. Prawdopodobnie Helia nie domyśla się, że Lora była świadkiem jej rozmowy z Fernauem. Rzeczywiście Helia tak myślała, bo gdyby było inaczej, Lora na pewno by jej nie zaprosiła sądząc, że ma romans z Fernauem. Lora postanowiła zostać jeszcze chwilę w wielkim magazynie, siostry natomiast musiały już wracać do domu. Gdy tylko zostały same, Helia odetchnęła z ulgą. — Dzięki Bogu, że Lora wczoraj niczego nie zauważyła. Okazuje się, że jest to bardzo miła młoda osoba, gdy się ją bliżej pozna. Dotychczas uważałam ją za trochę nieokrzesaną. — Pamiętasz ją jako podlotka, Hellu, mnie w każdym razie bardzo się ona podoba.^Cieszy mnie jej trzeźwa ocena Fernaua — nie ma u niej żadnych szans. — Szkoda, że ja nie jestem taka jak ona! — westchnęła Helia, a gd> wyszły na ulicę i Felicja chciała pójść w tę stronę, gdzie przeszedł Fernau. chwyciła siostrę za rękę i poprosiła: — Chodźmy raczej tędy, Feli. Kto wie, czy Fernau nie czeka na nas> za rogiem. Wybrały okrężną drogę. ra chodziła tymczasem od stoiska do stoiska i zatrzymała się . 0 przy dywanach, gdzie przykuł jej uwagę prześliczny kilim acv na ścianie. — Taki chciałabym mieć w swoim domu, gdy kiedyś W1S. za mą/ — pomyślała, a w tym momencie tuż za jej plecami rozległ sie męski głos: ' _- Dzień dobry, panno Herfort. Miło mi panią spotkać! Odwróciła się przestraszona i natknęła się na parę wpatrzonych w nją z zachwytem oczu. — Ach, pan Thiessen! Jak pan się tu znalazł? Uśmiechnął się, pokazując równiutkie białe zęby. — Zwyczajnie, śliczna pani — przyszedłem na własnych nogach! — Myślałam, że pan wyjechał? — rzekła z lekkim wyrzutem w głosie. — Owszem, ale wróciłem... wczoraj nocnym pociągiem. Niestety, było już za późno, by do was dołączyć. O tej porze już na pewno pani spała'i, mam nadzieję, śniła wyłącznie o mnie. — Zgadza się! — zrobiła nadętą minę. — Śniło mi się, że w śnież- nobiałych spodniach usiadł pan na świeżym asfalcie i trzeba było czekać do rana, żeby ktoś panu pomógł się odkleić. — Mój Boże! — zawołał udając przerażonego. — Muszę na- tychmiast sprawdzić, czy nie zniszczyłem sobie najlepszych spo- dni? — Radzę też uważać, zanim pan gdziekolwiek usiądzie — wybuch- nęli oboje serdecznym śmiechem, a sprzedawca dywanów przyglądał im się podejrzliwie nie wiedząc, o co chodzi. — Do licha, czemu pan zakłóca spokój klientom?! Śmiech surowo wzbroniony! — Lora zrobiła groźną minę. Młodzieniec spoważniał jak na rozkaz, a tylko jego niebieskie oczy ŚIJiiały się wesoło. — Ależ ja mam szczęście! — rzekł półgłosem. — T&k? A czemu to, jeśli wolno spytać? — Skoro Lora Herfort pyta, to Klaus Thiessen ma obowiązek Ud2ielenia wyczerpującej odpowiedzi. Mam szczęście, że Pani Matka P°leciła ini kupić na tym stoisku dywanik, gdyż wczoraj Bari zeżarł stary d° cna! 36 37 •^ — Cóż to za stworzenie trzymacie w domu, które żre dywany? Takich dziwów to jeszcze nie widziałam. — Ja prawdę mówiąc też nie i dlatego całymi dniami mu Sie przypatruję. Bari jest mianowicie pieskiem mojej mamy, a próC2 zjadania dywanów wolno mu robić takie rzeczy, na które mnie nigdy nje pozwalano. — Domyślam się, że jest pan zazdrosny o Bariego? Oj, nieładnie! — Rzeczywiście. Obiecuję uroczyście, że nigdy nie będę zazdrościć psu! A skoro już mam to szczęście i spotykam tutaj panią, to pozwolę sobie poprosić, by pomogła mi pani wybrać perski dywanik dla tego szczęśliwca Bariego. — Czy on musi posilać się wyłącznie perskimi dywanami? Nie wystarczyłoby mu coś mniej kosztownego? — Ależ panno Herfort, Bari to psia arystokracja! Dywanik nie musi być bardzo smaczny, ale koniecznie musi mieć piękne kolory, zwłaszcza czerwieni, z którą śnieżnobiałe futerko Bariego pięknie kontrastuje. Matce bardzo na tym zależy, a sam zainteresowany też przywiązuje ogromną wagę do tła, na którym siedzi. Wśród licznych wad ma i tę, że jest strasznie zarozumiały i wybredny. Dywanik musi być naturalnie bardzo miękki. Znowu wy buchnęli wesołym śmiechem. — Z tego co słyszę, Bari nie jest najłagodniejszym stworzeniem? — Komu pani to mówi, panno Herfort?! — westchnął Klaus. — To bydlę terroryzuje swoimi wymaganiami cały dom, a biedna matka biega wokół niego jak prawdziwa niewolnica. Ja dla niej zupełnie już się nie liczę, a gdy Bari na mnie warknie, od razu popadam w nie- łaskę u matki... By tego uniknąć, muszę zabiegać o względy psiaka. Uwielbia, gdy kładę się obok niego na dywaniku i szczekam przyjaźnie. Jest zdaje się zwolennikiem równouprawnienia — gdy zachowuję się tak jak on, wszystkg jest w porządku. W rezultacie matka musi mnie też czochrać po głowie, ale Bari pilnie obserwuje, aby nie robiła tego zbyt długo. I odwrotnie. Pod tym względem akurat zgadzamy się z Barirn idealnie. Lora pokiwała z politowaniem głową. — I pomyśleć, że tak zachowuje się człowiek starający się o dyplom doktora inżyniera! już prawie w kieszeni, droga panno Herfort, choć pani , :e się we mnie nie wierzy. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy, jakby każde z nich chciało coś wiedzieć, a nie potrafiło. Klaus westchnął głęboko i rzekł: P ___ O Boże, pozwól mi kiedyś wejść do tego nieba! __ Ma pan na myśli jakieś szczególne niebo, skoro wyraźnie położył an akcent na słowo „tego"? Popatrzył tak tęsknym wzrokiem, że Lora zarumieniła się jak piwonia. — Och, rzeczywiście miałem na myśli nie to zwykłe niebo, ale Pan Bóg już dawno wie, o jakie mi chodzi. Matce też powiedziałem, gdy Bari był kiedyś w dobrym nastroju i pozwolił mi z nią porozmawiać trochę dłużej. Bardzo bym chciał już być w tym niebie, ale matka uważa, że najpierw powinienem skończyć studia i obronić dyplom, najlepiej summa cum laude. Może sobie pani wyobrazić, jak haruję, aby spełnić te warunki? W przeciwnym razie nie pójdę do nieba. Groza! Walcząc z zakłopotaniem, uśmiechnęła się i spytała lekko drżącym głosem: — Czy mam rozumieć, panie doktorze in spe, że kuje pan całymi dniami po to, by zdać egzamin i trafić do nieba? — Błagam panią, niech pani trzyma za mnie kciuki! — Postaram się. Kupmy już ten dywanik, bo muszę wracać do domu. — Pięknie! Młody człowieku, zechce nam pan pokazać kilka ładnych perskich dywaników? Najlepiej z dużą ilością czerwieni, aby dobrze pasowały do... białego pinczera! Sprzedawca, który cały czas krzywym okiem patrzył na dwoje rozbawionych młodych ludzi jak na intruzów, którzy nie zamierzają niczego kupować, podbiegł natychmiast, a spytawszy o wymiary, Przyniósł cały stos pięknych dywaników. Klaus i Lora próbowali s°bie wyobrazić białego pinczera na każdym z nich. Sprzeczali się Pfzy tym tak zabawnie, że sprzedawca rozchmurzył się i też włączał się d° żartów. W końcu wybór został dokonany. Klaus napisał sprzedawcy zwisko i adres, pod który należy wysłać dywanik, i odprowadził Lorę 1 wyjścia. 38 39 — Pozwoli pani sobie towarzyszyć, panno Herfort? — spyta) patrząc błagalnym wzrokiem w jej śliczne brązowe oczy, urocz połyskujące na tle jasnej twarzy i kasztanowych włosów wymykającyr się spod kapelusza. Szybko odwróciła głowę i rzekła obojętnie: — Jeżeli ma pan czas? — Dla pani mam zawsze czas, panno Herfort. Szli obok siebie, Klaus był o głowę wyższy. Mógł mieć dwadzieścia osiem lat, czyli o dziesięć więcej niż Lora. Znali się dawno, bo od dzieciństwa, a Klaus już wtedy postanowił, że Lora Herfort kiedyś zostanie jego żoną. Nikt nie wiedział o jego postanowieniu, jedynie Lora domyślała się czasami i wcale nie miała nic przeciwko temu. Być może Rolf Fernau odszedł z kwitkiem dlatego, że jej serce biło już dla Klausa Thiessena, choć ona sama jeszcze o tym nie wiedziała. Spotykali się dość często. Żartowali, prowadzili wesołe rozmowy, jak ta dzisiejsza, przekomarzali się, ale nikt nie podejrzewał, że będzie z nich kiedyś para narzeczonych. Młodzi ludzie nauczyli się w nowych czasach ukrywania swoich uczuć, a choć czasami wyrwał się im z głębin serca jakiś cieplejszy ton, szybko przechodzili nad tym do porządku dziennego. Po drodze Klaus spytał o wrażenia z wczorajszego balu. — Och, było wspaniale! Poszaleliśmy trochę, potańczyli i poplot- kowali. — I nikt nawet nie wspominał o biednym Klausie Thiessenie, który musiał wyjechać w ważnej sprawie spadkowej? — spytał z wyrzutem. Zerknęła na niego z boku. Kłaniał się akurat komuś znajomemu, a jego gęste, kręcone blond włosy pięknie połyskiwały w słońcu. Lora miała ochotę wyciągnąć rękę i rozczochrać je jak Bariemu. — Kto to był? — spytała. Popatrzył z,wyrzutem i pokręcił głową. — Czy wy kobiety zawsze musicie na pytanie odpowiadać pyta' niem? Kto to był?! Kolega ze studiów, a teraz czekam na odpowiedź ria moje pytanie. — A o co właściwie pan pytał? Nie zapamiętałam. — Ach tak? Zapomniałam! O to, czy wczoraj podczas balu o mnie pani też zapomniała. __ Kto tak powiedział? Znowu pytanie zamiast odpowiedzi! Ja powiedziałem! __ jylasz babo placek! Skąd pan może to wiedzieć? Właśnie że 'lałam* a nawet rozmawiałam o panu! _ 2 kim to, jeśli można wiedzieć? _ 2 moją siostrą. Mówiłam, że też Klaus musiał akurat dziś ałatwiać ten spadek, kiedy nadarzyła się okazja, aby z nim po- tańczyć. __ Naprawdę tak pani powiedziała? Nie wiedziałem, że lubi pani ze mną tańczyć. — A lubię, bo przynajmniej nie depcze pan po nogach, jak inni. — Niezmiernie się cieszę z tego wyróżnienia, panno Herfort, Warto wiedzieć, jaką ma się opinię u innych. — Pewnie że warto. Tylko żeby się panu w głowie nie prze- wróciło! Na szczęście Klaus wiedział, że za tym trochę szorstkim tonem Lora chce ukryć zakłopotanie. Popatrzył na nią, a w jego niebieskich oczach zalśniło wzruszenie. Milczeli przez chwilę. Pierwsza odezwała się Lora: — Kiedy zdaje pan ten egzamin? — W marcu. — To dopiero za dwa miesiące? — Niezupełnie — dokładnie za sześć tygodni. — To musi być straszne. Aż mi pana żal. — Niech pani trzyma kciuki, aby wszystko dobrze poszło. — Dużo się pan uczy? — Prawdę mówiąc, dużo. Dlatego się nie boję, ale czasami można mieć pecha. — Życzę więc powodzenia. Bez podania ręki życzenia się nie spełniają! Podała mu z uśmiechem dłoń, a on przytrzymał ją dłużej niż należało. . ualsza rozmowa już potoczyła się w zwykłym żartobliwym tonie atl1 się spostrzegli, kiedy stanęli przed bramą willi Herfortów. Lora tym razem sama wyciągnęła rękę. Dziękuję za odprowadzenie. 40 41 — A ja za pomoc w wyborze dywanika. — Proszę uprzedzić Bariego, że jeśli go zeżre, to nowego już mu nie wybiorę. — Przekażę ostrzeżenie. Pewnie poskutkowałoby lepiej, gdyby pan, sama mu to powiedziała. A nie odwiedziłaby pani kiedyś mojej matki? Lora zaczerwieniła się. — Och, to chyba nie wypada?! Nie miałabym odwagi zawracać głowy pani Thiessen. — Bardzo by się ucieszyła i przyjęłaby panią z wielką chęcią. Prawie już nie wychodzi. Ciągle nie może pogodzić się ze śmiercią ojca, a młoda osoba, tak pełna życia jak pani, na pewno byłaby dla niej miłym towarzystwem. — Skoro pani Thiessen nie wychodzi między obcych, to pewnie także nie życzy sobie widywać ich w swoim domu. — Ależ pani nie jest obcą, Loro! Matka zna panią od czasu, gdy z tornistrem na plecach chodziła pani obok naszego domu do szkoły. — Widziała też pewnie, że rzucał pan we mnie śnieżkami? — Rzeczywiście. Zostałem wtedy porządnie obsztorcowany. — Kto to widział, żeby kawaler obrzucał młodą damę śniegiem?! — krzyczała, a ja tak naprawdę, to chciałem, aby pani zwróciła na mnie uwagę. — Pewnie z tego samego powodu zdejmował pan też wełnianą czapkę, abym przypadkiem nie przegapiła kędzierzawej blond czu- pryny? — Aj, jakbym słyszał moją matkę! Koniecznie musi ją pani poznać. Mogę jej zapowiedzieć pani wizytę? — Proszę jej powiedzieć, że jeżeli sobie życzy, to chętnie przyjdę. — Chce pani, aby wysłała oficjalne zaproszenie? — Chcę tylko wiedzieć, czy swoją wizytą nie sprawię pani Thiessen kłopotu. — Rozumiem. Jeżeli matka się zgodzi, to pani przyjdzie. Czy tak. — Dokładnie tak! — A wie pani, jak moja matka panią nazywa? — Lorcia! __ A jakim cudem? __ Bo ja tak panią nazwałem — wtedy, gdy chodziła pani jeszcze do j Czułem się strasznie dorosły, a pani wydawała mi się małą f ewczynką, małą Lorcia. I tak już zostało do dziś, gdy czasami z matką rozmawiamy o pani. Zaczerwieniła się, podała mu szybko rękę i rzekła: __ Musimy się już pożegnać. Mam jeszcze trochę zajęć, a brat lada chwila przyjdzie na obiad. Uścisnął mocno jej szczupłą dłoń. _ A zatem do zobaczenia, panno Herfort! Pobiegła przez ogród, myśląc po drodze, że byłoby lepiej, gdyby Klaus zwracał się do niej „Lorciu", bo „panno Herfort" brzmiało tak strasznie chłodno i oficjalnie. Stał, dopóki nie weszła do domu, potem odwrócił się i odszedł. Kwadrans później Dań wrócił także i oboje zasiedli do stołu. Lora od razu zauważyła, że brat jest zdenerwowany i myślami błądzi gdzie indziej. — Jakieś kłopoty w fabryce, Dań? Jesteś trochę nieswój. Popatrzył na nią i potarł ręką czoło. — Jak zwykle, Loro, jakieś niedociągnięcia, ale nic szczególnego się n'e stało. Co robiłaś do południa? — Poszłam na zakupy. Spotkałam Felicję Merling i panią Funke. Pospacerowałyśmy trochę, a gdy wchodziłyśmy do domu towarowego, omal nie wpadłyśmy na szanownego Rolfa Fernaua. Udałyśmy, że °glądamy wystawę, żeby uniknąć wątpliwej przyjemności przywitania Sl? tym panem. Daniel zdziwił się. ~~~ Obie się odwróciły? To chyba ty je zmusiłaś? ~~ Skądże! Żadna z nas nie miała ochoty z nim rozmawiać. To trochę dziwne, po tym, co opowiadałaś mi o pani Funke dziś rano. 42 43 — Też się zdziwiłam, ale pani Helia rzeczywiście nie była zach\yyc na tym niespodziewanym spotkaniem. Powiedziałam im zresztą myślę o tym człowieku, a one nie protestowały. Felicja zdaje się podziel moje zdanie — widać to po jej wyrazie twarzy, gdy o nim mó\v natomiast pani Funke chyba krępowała się przede mną z powód, wczorajszego zajścia. Dlatego byłam dla niej szczególnie miła i udawa łam, że niczego nie widziałam. Zaprosiłam je obie do nas na p0(j wieczorek w przyszłym tygodniu. Muszę tylko spytać, kiedy Konni będzie miała czas. — Dobrze zrobiłaś, Loro, że nie potraktowałaś pani Funke z osten- tacyjną pogardą. Jest niewątpliwie trochę lekkomyślna i nie można jej potępiać za każdy błąd. — Och, Dań, na tyle to ja ją rozumiem. — Jeszcze jedna sprawa. Loro: poczekaj z zaproszeniem Konny do środy. Wpadłem po drodze do niej dziś rano i prawdę mówiąc, nie wygląda najlepiej po wczorajszym balu. Niech wypocznie przynajmniej do środy. — W końcu nikt nas nie pogania... Rozmawiali potem o wielu różnych rzeczach, ale o tym, że Lora spotkała Klausa Thiessena, że odprowadził ją aż do domu, nie wspomniała ani słowem. Bała się, że nie potrafi ukryć przed bratem emocji. Po obiedzie Daniel wrócił do fabryki. Nie mógł sobie pozwolić na zmarnowanie ani godziny, zwłaszcza teraz, gdy wreszcie gospodarka ruszyła do przodu. Trzeba było być na miejscu i dać pracownikom przykład. Na szczęście zamówień było coraz więcej i można było mieć na- dzieję, że kryzys został już przezwyciężony. Rząd zresztą podjął również kilka korzystnych decyzji, dzięki którym gospodarka znalazła, się w* lepszym położeniu. Reszta zależała tylko od wysiłku ludzi. A Daniel czuł się odpowiedzialny za los nie tylko swojej fabnk'- ale również swoich pracowników. Zajęć mial sporo, ale w trakcie ich wykonywania nie potrafił utt ° nić się od spraw prywatnych. Cały czas myślał, jak rozprawić si? z Fernauem, aby wreszcie zostawił Lorę i Konny w spokoju. 44 mietał też o Felicji Merling i zastanawiał się, czy uda mu się z nią ć kiedy w przyszłym tygodniu przyjdzie na podwieczorek, na 5P° za'prosiła ją Lora. Jakiś pretekst trzeba będzie znaleźć. Spotykają v /adko, a jeżeli już, to zawsze w większym gronie znajomych, gdzie ^ Hno zamienić kilka słów na osobności. K od dawna nie miał wątpliwości, że kocha Felicję i że się z nią ożeni. >j ipierw jednak musi wydać za mąż Lorę, a to może potrwać jeszcze dość długo. Tymczasem on ma już trzydzieści cztery lata, Felicja dwadzieścia trzy — nie jest to wiek, gdy można pozwolić sobie na czekanie... Był przekonany, że Felicja też go kocha, choć za wszelką cenę stara się ukryć swoje uczucia. Czasami jednak zdradzi się tu i tam, a to pozwala Danielowi ciągle mieć nadzieję. Na duchu podtrzymują go także zapewnienia Lory, że on i Felicja byliby idealną parą. To dobrze, że Lora polubiła Felicję. Właściwie mogłyby mieszkać pod jednym dachem, może więc nie trzeba by czekać, aż Lora wyjdzie za mąż? W tej chwili ważniejsze jest zapewnienie spokoju Konny i rozli- czenie się z Fernauem, ale później trzeba zrobić wszystko, aby móc jak najczęściej spotykać się z Felicją. Z każdą chwilą złość na Fernaua wzrastała w nim coraz bardziej. Jak ten człowiek śmie tak bezczelnie traktować kobiety? Kto jak kto, ale Konny na pewno go nie sprowokowała. Jest z natury raczej nieśmiała, w'?c musiał użyć jakichś szczególnych sposobów, by zawrócić jej w głowie i postawić w kłopotliwej sytuacji. Najważniejsze, aby Henryk nie dowiedział się o tym. Nie wiadomo, jak by się zachował. Z Fernauem trzeba zrobić porządek i to natychmiast. Nie można arżyć §° wprost — będzie zaprzeczał, to oczywiste, ale może też °atakować i oskarżyć Daniela o mieszanie się do jego prywatnych Praw. Nie wykręci się byle czym, ale trzeba postępować ostrożnie, by nie Pogorszyć sytuacji. edno jest już pewne — Konny nie jest jedyną ofiarą jego machinacji. ma chyba za sobą gorsze doświadczenia, bo gdyby było a J' n*e urukałaby spotkań z Fernauem, jak dzisiaj na mieście, gdy sn też * - Felicja zachowała się tak samo — czyżby Fernau ją Z6 45 naPastował? Może jej też potrzebna jest pomoc? Może, ale która kobieta zwr' się z tym do obcego mężczyzny, choćby nawet darzyła go największv zaufaniem? I tak przez cały dzień Dań, mimo nawału zajęć, szamotał się z t myślami i marzył, aby wreszcie mieć problem Fernaua z głowy. Spra\v, godności i honoru głęboko leżały mu na sercu, i gdy musiał występowa w ich obronie, czuł się zawsze bardzo przygnębiony. Nie wykręcał się oc tego, ale wolałby nie mieć do czynienia z ludźmi pozbawionym wszelkich zasad. Miał wrażenie, że walcząc z nimi, sam złamie reguły przyzwoitości Tymczasem złość na Fernaua była już tak duża, że Daniel zdecydowany był chwycić się każdego sposobu, byleby tylko uniemożliwić mu wykorzystywanie naiwnych kobiet. Klaus Thiessen poszedł prosto do pokoju matki. Uśmiechnęła się na jego widok i od razu spytała: — I co, znalazłeś coś odpowiedniego, Klaus? Usiadł na podnóżku obok jej fotela. — Mani nadzieję, że będziesz zadowolona z mojego zakupu. Jak dobrze pójdzie, jeszcze dziś przyniosą dywanik do domu. — Szedłeś tam i z powrotem na piechotę, jak mi obiecałeś? — Po pierwsze, mamo, jak coś obiecuję, to dotrzymuję słowa, a p" drugie, to wiem bardzo dobrze, dlaczego akurat ja musiałem kupować ten dywanik: po prostu chciałaś mnie odpędzić od książek przynajmniej na godzinę i zmusić do spaceru na świeżym powietrzu. Rozczochrała jego czuprynę, tak jak przed chwilą chciała to zrobić Lora. , — Nie można tak cały czas ślęczeć nad księgami, Klaus. MUSISZ odprężyć się od czasu do czasu, bo przypłacisz ten dyplom Pocałował matkę w rękę. — Dlatego też wychodzę codziennie z Barim. A gdzież się nasz arystokrata? — Śpi w swoim koszyku na korytarzu. 46 k na Hau! komendę Bari zerwał się i zaczął energicznie dobijać się do , zwi salonu. \Vidzisz, mamo, co on wyprawia? Znowu trzeba będzie wzywać Bari, ty nieznośny psie, jak się zachowujesz?! ma___ j_[au! Hau! — padła odpowiedź wyraźnie świadcząca, że Bari ma ste sumienie jak jego śnieżnobiałe futro. Na wszelki wypadek wskoczył jednak prosto na kolana swojej pani. Pani Thiessen osłoniła go obiema rękoma. _ Nie krzycz na niego, Klaus. On i tak jest grzeczny. Klaus załamał ręce. — Mamo, całe życie upominałaś mnie, abym był grzeczny, a gdy zrobiłem jakiegoś psikusa, zawsze wymyślałaś stosowną karę. Uśmiechnęła się. — Wszystko dla twojego dobra, synu. Kary nie były znowu tak dotkliwe, a przynajmniej wyrosłeś na porządnego człowieka. — Bari też wyrósłby na porządnego psa, gdyby od czasu do czasu dostał w skórę. Może przestałby zjadać na drugie śniadanie twoje safianowe pantofle, moje futrzane czapki i perskie dywany. Nie trzeba by też było malować drzwi kilka razy do roku i przyszywać frędzli do foteli i kanap. Ja gotów jestem podjąć się roli wychowawcy. — Hau! Hau! — odszczeknął się Bari i patrząc z ukosa na Klausa, zaczął groźnie warczeć. Klaus chwycił go szybko za sierść poniżej karku i uniósł wysoko w powietrze — czego Bari strasznie nie lubił. ~ Będziesz już grzecznym pieskiem, prawda Bari? — ujęła się za nim matka, patrząc z litością na swojego ulubieńca. — Grzeczny? To mu się nigdy w jego psim życiu nie zdarzy! Za karę Posiedź na gołej podłodze, hrabio! Parkiet i tak jest jeszcze dla ciebie za °Dry-.. Leż spokojnie! Podaj łapę! Na zgodę, co? I nie rób takiej ? oszkowatej miny — na dywanik musisz jeszcze poczekać. I tak sz znowu szczęście mój drogi, bo gdybyśmy nie dostali spadku po J^ Hugonie, musiałbyś się zadowolić zwykłą ścierką do podłogi. nagle albo nie zrozumiał dokładnie, o czym mowa, albo z tonu lego pana wywnioskował, że sytuacja nie jest zbyt poważna, bo zerwał się i zaczął biegać tam i z powrotem, podskakiwać 47 i szczekać na Klausa tak długo, aż ten znalazł się na czworakach i 2a się za nim uganiać. ^ Kiedy się wyszaleli, zdyszani i zmęczeni położyli się u stóp m i pozwolili podrapać za uszami w nagrodę, jakby dokonali Bóg u, jakich bohaterskich czynów. Bari wolał jednak zabawę i po chwili gotów był rozpocząć harce nowo, ale Klaus strajkował. Pies obrzucił go pełnym wyrzutu snn rżeniem i obrażony schował się na kolanach swojej pani. Klaus nie wstając z podłogi, przytulił się do matki i rzucił zda\v. kowym tonem. — Spotkałem w domu towarowym Lorę Herfort i poprosiłem ją, b\ pomogła mi wybrać dywanik. Przesyła ci pozdrowienia. — Ach tak?! Przypadkowo natknąłeś się na Lorcię? — Zupełnie przypadkowo, mamo! Wyglądała czarująco. — Wyobrażam sobie. Wybieraliście razem dywanik? — Tak, a potem odprowadziłem ją do domu. — To zrozumiałe! I co jeszcze? — Nic, mamo, rozmawialiśmy o byle czym. — Nie jesteś zadowolony? , — Muszę być, dopóki nie zrobię doktoratu. Do tego czasu za broniłaś mi prowadzić poważne rozmowy. — Sam przyznasz, że mężczyzna powinien najpierw coś osiągnąć, a potem myśleć poważnie o założeniu rodziny, nawet gdy —jak w twoim przypadku — jest zabezpieczony finansowo. — Przyznaję, mamo, i zrobię ten doktorat, ale mam nadzieje, że przy summa cum laude nie będziesz się zbytnio upierać. Notę z najwyż- szym odznaczeniem przyznaje się bardzo rzadko. Choć starała się zachować powagę, musiała się uśmiechnąć. — Po co martwić się na zapas, Klaus? Lorcia jest jeszcze młoda, a z twoimi dwudziestoma ośmioma laty też nie musisz się spieszyć. — Czuję się, jakbym miał czterdzieści — tak długo już czekam n» Lorcię! — Trzeba było znaleźć sobie starszą! Nie mogłeś się z nią kiedy chodziła jeszcze do szkoły. — Gdyby to ode mnie zależało! Pogłaskała go po głowie. A spytałeś przynajmniej, czy ona chce wyjść za ciebie? "~~~Hniósł głowę i patrząc matce w oczy, rzekł zdecydowanie: O to nie trzeba pytać, mamo! To się wie! Jej nie interesują inni — yźni, a brat Lorci jest do mnie przychylnie nastawiony, choć nie 76 coś mnie z nią łączy. Rozmawialiśmy niedawno i on za- NU nonował mi stanowisko inżyniera w jego fabryce, gdy tylko dostanę dyplom. ' __ Tak bardzo ci ufa? __ Mówił, że rozmawiał o mnie z profesorem, a ponadto bardzo dobrze wyraża się o moim ojcu, którego zna z czasów, gdy był przyjacielem jego ojca. _ Rzeczywiście przyjaźnili się, a nawet prowadzili wspólne in- teresy, gdyż ojciec był dyrektorem banku, w którym pan Herfort miał swoje konta. Szkoda, że ty nie chciałeś pracować w bankowości, Klaus. Pokręcił zdecydowanie głową. — Nigdy, mamo! Jak widzę kolumny liczb, to już kręci mi się w głowie, a poza tym ta ciągła niepewność! Raz akcje idą w górę, za chwilę spadają, i to poważnie, a to nie na moje nerwy. Chcę pracować, ale w spokoju i pewności. Jak myślisz, powinienem przyjąć ofertę Daniela Herforta? — Zrób najpierw doktorat, a potem zdecydujesz. — Potem najpierw ożenię się z Lorcia, mamo. Będzie miała już dziewiętnaście lat, a to wystarczy. Już teraz jest bardzo rozsądna i trzeźwo patrzy na życie. Nie chciałabyś jej lepiej poznać, mamo? — Bardzo bym chciała, ale nie mam okazji jej spotykać. A nie mogłabyś jej zaprosić czasami? Na herbatkę, czy coś w tym rodzaju? Sądzisz, że przyjęłaby zaproszenie? ~~ Na pewno. Spytałem ją dziś o to, ale stwierdziła, że sama nie z>jdzie, bo nie chce zabierać ci czasu. Musiałabyś ją zaprosić. Bardzo ' u*31 i na pewno przyjmie zaproszenie. ~~ Masz rację, Kłaus, rzeczywiście powinnam ją lepiej poznać. Zerwał się. , 7~ ' to teraz mogę spokojnie zabrać się do pracy! — zawołał po biegł do swojego pokoju. 48 demon 49 Bari szczeknął dwa razy z oburzeniem. Jako arystokrata nienawjH wszystkiego, co kojarzyło się z pracą. W końcu był psem do towar ' stwa, a nie byle kim — myśliwskim, czy nie daj Boże łańcuchowy Żadnego wysiłku, nie licząc oczywiście harców z młodym panem ai praca? To takie plejbejskie! Klaus bynajmniej nie podzielał zdania psiego arystokraty. Za.br i się ochoczo do pracy i dziwił się, że szło mu dziś wyjątkowo gładko Czasami tylko myśli uciekały mu do Lorci i przywoływały widok jej kasztanowych, ślicznych włosów i brązowych oczu, w których błądzjK. figlarne ogniki, podobne do odprysków słońca. Cudowny był to widok aż chciałoby się zobaczyć go w rzeczywistości. Ale hola! Najpierw doktorat, w miarę możliwości summa cum laude\ Rolf Fernau nie podejrzewał nawet, że trzy znajome kobiety odwróciły się specjalnie na jego widok. Był przekonany, że go nie zauważyły. Szkoda mu jednak było czasu na rozmowę z nimi, gdyż akurat był na tropie innej, bardzo pięknej damy, takiej, jak wszys- tkie jego ofiary — bo niby czemu miał uwodzić brzydkie? Byłoby to zresztą mniej opłacalne przedsięwzięcie, bo jakoś tak dziwnie si? składało, że piękne kobiety były skłonne więcej zapłacić za uratowanie swojej czci, a jednocześnie łatwiej dawały się wciągnąć w drobne romanse. A jak taki niewinny romans zamienić potem w piekło, Rolf Fernau wiedział aż zanadto dobrze, a przypadek Helli Funke, szukającej teraz gorączkowo pieniędzy na okup, i Konny Rutland, uciekającej przed nim w ramiona brata, to tylko przykład skuteczności jego metod. WątpHweJ- jak się okaże, »bo Rolf nie przypuszczał, że Konny zwierzy się bratu ze swoich kłopotów... Wiedział też, że kobiety niechętnie przyznają się do swoich mrue.l" szych czy większych romansów, i dlatego do głowy mu nie przyszło, ab) prosić Konny o zachowanie dyskrecji. Ba, liczył wręcz, że wciągając Konny w swoje sidła, odegra się okazji na Danielu, który traktuje go wyjątkowo niesympatycznie. 50 . je;SZą wyprawę do miasta Rolf Fernau mógł uznać za Obiad zjadł w zacisznej winiarni z nowo poznaną ślicznotką H wolony wrócił do domu, aby zdrzemnąć się przez godzinkę. 1 ZS gdzieś koło szóstej, Franz musiał mu podać porządną, potem, e 01 7arnkna.ł się w swoim gabinecie, zapalił papierosa i otworzył sta- drzwi pancernej szafy, z której wyjął kilka paczek listów zapisa- n°ych drobnym, kobiecym pismem. Wybierając na ślepo, przeczytał dwa czy trzy, uśmiechając się przy tym lubieżnie, ale znacznie ciekawszym zajęciem było dla niego liczenie, ile też dostanie pieniędzy za każdą paczuszkę listów. Wychodziły mu całkiem okrągłe sumki. Kolej teraz na Hellę Funke... Właściwie powinna mu zapłacić już dawno, ale wtedy musiał nagle wyjechać, gdyż sytuacja stawała się niebezpieczna. Uciekł za granicę. Znał kilka języków, więc najpierw we Francji, potem w Hisz- panii udało mu się wyciągnąć trochę grosza, ale znacznie więcej obiecywał sobie po Ameryce Południowej. W Argentynie „interesy" szły tak dobrze, że zastanawiał się, czy nie zostać tam na stałe, ale pech ftidać nie zamierzał go opuszczać, bo jedna z jego ofiar po prostu poskarżyła się mężowi. Rozwścieczony Latynos z całą pewnością byłby go ukatrupił, więc Fernauowi pozostało salwowanie się ucieczką. Wrócił do Niemiec, licząc po cichu, że dawne jego sprawki uległy już zapomnieniu. „Zarobione" w Ameryce pieniądze jednak szybko stopniały i trze- na było rozglądnąć się na nowymi dochodami. Przypomniał sobie o nelli Funke i jej zaległej opłacie. Na szczęście skrupulatnie groma- z'i materiały dowodowe i nawet po latach mógł dochodzić swoich Praw. Wczoraj zdecydował się postawić Helli ultimatum i, jak wszystko rze pójdzie, w poniedziałek o jedenastej osobiście przyniesie mu do u pięćdziesiąt tysięcy marek. Wolał nie korzystać z pośrednictwa Os°b trzecich. sio- przyPake miała przyjść dopiero jutro, ale coś go podkusilo. a b) już dziś uprzedzić o tym lokaja. Kiedy Franz obsługiwał go Prz^ śniadaniu, rzekł: — W najbliższym czasie spodziewam się gościa, Franz. Gd> sl- zjawi, proszę zamknąć się w swoim pokoju i nie wychodzić, dopók1 n zawołam. Zrozumiano? Lokaj uśmiechnął się znacząco, ale Fernau zrugał go od razu: 52 P osz? me r°bić mi tu głupich min! Chodzi o wizytę czysto o a bałwanie, i radzę robić to, co powiedziałem. ^}u^ łaskawy panie! ^~ au użył słów „w najbliższym czasie", a z doświadczenia Franz . . 2e mogło to oznaczać „dziś, jutro lub jeszcze później". W1C inern „wizyta" pan określał zazwyczaj schadzki z kobietami, ale razem zastrzegł, że chodzi o wizytę służbową. Gościem mógł więc If ' także mężczyzna, ale Franz wolał nie pytać, bo pan bardzo tego nie lubił. Gdvby Fernau wiedział, że lokaj ma wątpliwości i jakie z tego wynikną skutki, na pewno chętnie by mu wszystko wyjaśnił... Po śniadaniu zadzwonił po Franza i od razu ofuknął: _ Co się dzieje, że jest tu tak zimno? Dozorca uważa, że w niedzielę me trzeba palić w kotłowni? — Niestety coś się popsuło w centralnym ogrzewaniu, a fachowiec przyjdzie dopiero jutro. — Ładna historia! Niech pan dopilnuje przynajmniej, aby jutro usunęli usterkę. Teraz proszę mi przygotować futro, kapelusz i ręka- wiczki. Pogoda jest ładna, pójdę więc na godzinkę do zoo, a po spacerze na świeżym powietrzu nie czuje się zimna w mieszkaniu. Franz przygotował ubranie i zapewnił, że dopilnuje dozorcę, aby zajął się centralnym ogrzewaniem. Kiedy Rolf stał już w drzwiach, lokaj upewnił się: — A co zrobić, gdyby ten gość zjawił się dzisiaj, podczas pańskiej nieobecności? Pytanie zaskoczyło Fernaua. Na pewno umówił się z Helia na jutro, a e kto wie, czy coś jej nie podkusi i przyjdzie już dzisiaj? ~~ To niech zaczeka w salonie obok mojego gabinetu. Może pan Powiedzieć, że wrócę koło jedenastej. Wcześniej zazwyczaj nikt nie > chodzi z wizytą. A pan niech siedzi w swoim pokoju, jasne? ~7 Tak jest, proszę pana! A " arZe eranu wyszedł. Drzewa w ogrodzie zoologicznym pokrywała gruba p^ s \va szronu — zima postanowiła pokazać, że też potrafi być piękna. H S an^ na cnwu? Przy zamarzniętym stawie, po którym ślizgali się c"hod rZe ^dzielni spacerowicze nie interesowa go zytno — 2Ul, bo cały tydzień ciężko pracowali w fabrykach i biurach... 53 spacerowicze nie interesowali go zbytnio — wy- Nagle Rolf Fernau przypomniał sobie, że przed wielu laty • chłopiec, on także jeździł na łyżwach po tym stawie. Było to wspomnienie. Ojciec był wtedy wysokim urzędnikiem państwo i nieźle zarabiał, ale kiedy zmarł niemal w tym samym czasie co matu okazało się, że nie zostawił żadnych oszczędności. Tymczasem P *' nigdy nie garnął się do nauki, nie pozaliczał kolejnych egzamin' i kiedy został sam, właściwie nie miał za co żyć. Miał talent do językón, ale z tego nie można się utrzymać. Uzbierał jakoś tysiąc marek i w 1908 roku wybrał się do Ameryki Miał wtedy osiemnaście lat i wyobrażał sobie, że za oceanem szybko dorobi się majątku. Na miejscu jednak się okazało, że owszem — aie trzeba pracować jeszcze ciężej niż w Niemczech, a na to Rolf nie miał zbytniej ochoty. Za coś jednak trzeba było żyć. Był już wtedy bardzo przystojnym młodzieńcem i szalały za nim wszystkie kobiety, a on dość szybko zrozumiał, że na nich może zrobić majątek. Na początku miał pewne opory, .kiedy za milczenie brał pieniądze od kobiet, ale później pozbył się ich zupełnie. Nie musiał pracować, a mógł sobie pozwolić na wszystko, co sobie tylko wymarzy), Z pokaźną sumą na koncie wrócił w końcu do Niemiec, ale życie na wysokiej stopie i szalejąca inflacja spowodowały, że Frenau musiał spróbować, czy wypróbowany w Ameryce sposób na życie sprawdzi si? także na Starym Kontynencie. Bywało różnie, ale pech prześladował szantażystę coraz częściej. Nie pomogła nawet ucieczka do Argentyny, a po ponownym powrocie do ojczyzny jedyną nadzieją na zdobycie większych pieniędzy była zaległa „opłata" Helli Funke. Pięćdziesiąt tysięcy marek za lekkomyślnie napisane listy nie wyda'0 mu się zbyt wygórowane. Ostatecznie Helia miała bogatego męża, który swojej pięknej żonie nie powinien odmo wić-niczego. Jak od nieg° wyciągnie te pieniądze, to już jej problem. Że przy tym nie padnie jeg° nazwisko, Fernau był absolutnie pewien. Raz zdarzyło mu się cos takiego w Argentynie, ale wpadkę tę należało traktować jako wyJ4te potwierdzający prawdziwość reguły. Bez cienia wątpliwości, że sytuacja może się powtórzyć, Ferfl3 „pracował" nad swoimi dwiema nowymi ofiarami. Helia była J załatwiona, kolej na Konny Rutland. Dużo nie brakowało, a miałby J w garści — waha się jeszcze, ale długo to nie potrwa. Posiada v\łas - 54 wiec gdy przyjdzie pora, zacznie płacić, i to dużo więcej niż j Funke! 3 , evvny siebie i nie dopuszczał w ogóle myśli, by coś się nie udało. daniem, Niemki nie miały takich skłonności do zwierzania się JfLnym m?żom jak Ar§entynki- s vbko przeliczył, o ile też wzrośnie stan jego konta w ciągu •hl'ższego roku i uśmiechnął się zadowolony. Szedł sprężystym rokiem, uśmiechnięty, pełen życia. Zwyczajny, elegancki mężczyzna któż by pomyślał, że w porównaniu z jego łajdactwami, najgorszy liczny złodziejaszek mógłby uchodzić za anioła?! Dań Herfort jadł śniadanie z Lorą, jak każdej niedzieli, ale dziś także wyglądał na zmęczonego. Mało się odzywał, popadał w za- dumę. — Jednak masz jakieś kłopoty w fabryce, Dań — nie wytrzymała Lora i chwyciła brata za rękę. — Skąd ci to przyszło do głowy? — spytał zaskoczony, jakby zbudziła go z głębokiego snu. Lora uśmiechnęła się, bo zamiast odpowiedzi usłyszała py- tanie. Musi powiedzieć Klausowi, że mężczyźni także mają ten zwyczaj. ' — Masz taką zafrasowaną minę... Któż dziś nie ma kłopotów, Loro, możesz mi wierzyć. Zbliża '? termin zapłacenia podatków i znowu trzeba będzie stawać na 8 °wie, żeby jakoś wyjść na swoje. Ale akurat o tym nie myślałem. Mam 0 załatwienia pewną sprawę i zastanawiam się, czy wszystko przy- gotowałem. ~~ Wychodzisz? ~- Muszę, Loro. na •"""""". szkoda! Cały tydzień jestem do południa sama, więc przy- Jmniej w niedzielę... Ale wrócisz zaraz, prawda? ~~" Trudno przewidzieć, siostrzyczko, ale na obiad wrócę na pewno. " takim razie pójdę do Konny. 55 — To dobry pomysł — pomyślał, że Konny na pewno będzie denerwować o rezultat jego spotkania z Fernauem, a ponieważ Henr u • jest w domu, Lora odwróci jego uwagę. — Podwieziesz mnie samochodem, czy też jedziesz w inną stron — Pójdę piechotą, więc jeżeli chcesz, możesz zabrać samochód — Och, świetnie! Wyjadę najpierw za miasto. Oszronione drzew wyglądają dziś bajecznie! — Chętnie pojechałbym z tobą. Pozdrów ode mnie Konny i Henry- ka, i powiedz im, że być może wpadnę do nich na chwilę po południu Niedzielne śniadania trwały dłużej niż zwykle, więc kiedy wstali od stołu, była już prawie dziesiąta, a o jedenastej Daniel chciał być już u Fernaua. Ubrał się szybko i kwadrans później wyszedł z domu. Wolał iść piechotą, by po drodze ochłonąć na świeżym powietrzu przed rozmową z Fernauem. Za pięć jedenasta zadzwonił do jego mieszkania. Był już tam kiedyś w sprawach klubowych, więc trafił bez szukania. Znał także lokaja Franza. Przez uchylone drzwi Franz odpowiedział, że pana Fernaua nie ma, ale rozpoznawszy właściciela fabryki Herfortów, od razu pomyślał, że przyszedł on z zapowiedzianą wizytą, o której wspomniał pan. — Pan Fernau wyszedł. Daniel wsunął mu do ręki pięć marek — nigdy nie wiadomo, czy lokaj nie będzie potrzebny. Twarz Franza od razu pojaśniała — Wyszedł, ale za chwilę powinien wrócić. Mówił, że o jedenastej wróci. Był umówiony z panem? Oczywiście nie był, ale Daniel nie mógł pozwolić, aby lokaj g° odprawił, więc uśmiechnął się: — Na pewno pan Fernau spodziewa się, że przyjdę. Mamy d° załatwienia kiika spraw służbowych. Franz nie miał już żadnych wątpliwości, że jest to ta zapowiadana wizyta. A więc rzeczywiście tym razem nie chodziło o damę! Trzeba zastosować się do poleceń pana domu. — Niech pan wejdzie, proszę. Ale... radzę nie zdejmować P*aS,, cza, bo zepsuło się centralne ogrzewanie i w mieszkaniu jest do chłodno. nielowi było to na rękę, bo nie miał zamiaru się rozsiadać. Zdjął ]ko kapelusz i rękawiczki. f anz zaprowadził go do pokoju i wskazał na fotel, stojący przy • za parawanem. Na stoliku obok położył czasopisma i ukłonił się ° v zadowolony z niespodziewanego napiwku. n /godnie z poleceniem pana, zamknął się w swoim pokoju. Nie musi vet otwierać panu, bo ten zabrał ze sobą klucze. Pewnie wróci punktualnie, skoro spodziewał się tej wizyty. Franz rozsiadł się wygodnie w fotelu i zapaliwszy cygaro, z przyjem- nością zajął się przeglądaniem żurnali, które pan pozwolił mu zabrać do swojego pokoju. Było w nich tyle ciekawych rzeczy, że Franz zapomniał o bożym świecie i w ogóle nie zwracał uwagi na to, co działo się za drzwiami. Daniel posiedział chwilę w fotelu, odsunął stolik i zaczął chodzić, rozglądając się wokół po obu przylegających do siebie pokojach. Trzeci — sypialnia Fernaua — był zamknięty. W salonie, do którego wprowadził go Franz, panował iście kobiecy przepych. Na miękkich tapicerowanych meblach pełno było poduszek, przed kanapą leżała skóra polarnego niedźwiedzia, a porozstawiane wszędzie bibeloty sprawiały wrażenie, że weszło się do pokoju modnej damy. Salon był przedzielony parawanem w japońskie hafty. Na okrągłym stoliku stała wysoka lampa z ogromnym żółto-złotym abażurem, prawie tak wielkim jak blat stołu. Przez otwarte drzwi Daniel zajrzał do tak zwanego gabinetu ernaua. Był już tam, kiedy kilka tygodni temu załatwiał z Fernauem Jakieś sprawy klubowe. Chodziło o jego przyjęcie. W gabinecie królowało pokaźne biurko, ustawione skośnie przy oknie. Wzdłuż jednej ściany półki z książkami, drugą zajmował wielki ens — widocznie pokój ten służył również za jadalnię. eden rzut oka na książki pozwolił Danowi poznać literackie eres°wania ich właściciela. Nie była to literatura najwyższego lotu, a ne K ^orn^ Półkę zajmowały wydawane we Francji powieści sensacyj- • Y nie powiedzieć brukowe. a • F> r°C1* ^° sal°nu i usiadł z powrotem w fotelu, który wskazał mu rozejrzawszy się dookoła dostrzegł, że przez szczelinę w para- 56 57 ob wanie widać prawie cały gabinet. Na razie go to nie interesowało zajął się żurnalami. Po chwili miał jednak wrażenie, że ktoś i zamyka drzwi od korytarza. A zatem Fernau rzeczywiście wr' o jedenastej i zaraz dowie się od lokaja, że ma gościa. Dań postano czekać, aż gospodarz wejdzie do salonu. Fernau szedł do domu, co chwilę spoglądając na zegarek. Przesadzi) z tym długim spacerem — był to dla niego zbyt duży wysiłek, a z natun nie lubił się przemęczać. Dlatego też nie lubił sportu, a że mimo czterdziestki na karku wciąż miał piękną sylwetkę, to mógł dziękować tylko przypadkowi. Lubił dobrze zjeść i wypić i chyba tylko ruchliwy tryb życia sprawił, że wciąż był w doskonałej formie. W dużym stopniu pomagały też codzienne masaże Franza, które natychmiast likwidowały próbujące się odłożyć zwały tłuszczu. Nie wiedząc nawet, co go czeka w domu, Fernau nie spieszył się z powrotem do nieogrzanego mieszkania. Na szczęście za chwilę pójdzie na obiad do jakiejś eleganckiej restauracji, a popołudnie i wieczór spędzi w przytulnych pomieszczeniach klubowych. Gdyby nie musiał się przebrać, najchętniej w ogóle nie wracałby do domu. Ledwo skręcił za rogiem i wszedł na swoją ulicę, zauważył stojącą opodal taksówkę, z której wysiadła dama w kosztownym futrze Zapłaciła szoferowi i podeszła prosto do bramy... jego domu! Rolfa na ogół nie interesowały kobiety jeżdżące taksówkami, ale ta nie wyglądała jak inne. Futro też nie było zwyczajne. Odruchowo przyspieszył kroku, jak wyżeł, gdy zwietrzy zwierzynę. Musi koniecznie zobaczyć twarz tej kobiety. Był już blisko i aż przystanął, gdy zobaczył jej twarz. Zdrętwiał, była Felicja Merling! Na pewno przyszła do niego, i na pewno w sprawie Helli FunKL- Przeleciał go najpierw dreszcz, a potem poczuł ciepło ogarniaj? całe jego ciało. Felicja Merling sama przyszła do jego mieszkania, podobnego nie śniło mu się nawet w najśmielszych snach i kto wie. • nie zdobędzie jej łatwiej, niż sobie wyobrażał? 58 biegł, gdy wchodziła już na pierwsze piętro. Nie powinna nic, bo Franz wyjdzie i ją zobaczy. Inną mógłby, ale nie Felicję! SZvbko zdjął kapelusz i zastąpiwszy jej drogę, ukłonił się. J. Czym mogę służyć łaskawej pani? Przestraszyła się i niespokojnie rozejrzała dookoła. __ Ach, pan Fernau! Właśnie idę do pana. • _- Zapraszam! Proszę poczekać chwilkę, zobaczę, czy lokaj jest \v domu. Otworzył kluczem drzwi, a gdy Franz wyjrzał ze swojego pokoju, abv zameldować, że czeka gość, Fernau machnął ręką i rzekł szeptem: '— Jazda do siebie i nie wychodzić, dopóki nie zawołam. Jasne? __i nie czekając na odpowiedź, zatrzasnął Franzowi przed nosem drzwi. Lokaj wzruszył ramionami i wrócił do swojego fotela. Co mu zależy, skoro dalej ma spokój! Fernau wyjrzał na korytarz. — Proszę bardzo. Może pani wejść. Spokojnie, z dumnie uniesioną głową Felicja weszła bez słowa. Rolf szybko zdjął futro i chciał pomóc Felicji, ale ona zdecydowanym ruchem ręki dała mu znak, że nie zamierza się rozbierać. Po raz pierwszy w życiu Fernau stracił pewność siebie. Otworzył drzwi do gabinetu, nie zastanawiając się, dlaczego akurat te. Gdyby wpuścił Felicję do salonu, natknęliby się na Daniela, który zobaczył przez szczelinę w parawanie wchodzącą Felicję Merling i omal nie krzyknął ze zdumienia. Skulił się w fotelu i gorączkowo zastanawiał, co robić dalej. Za żadne arby Felicja nie powinna wiedzieć, że ją tutaj widział. Jeżeli Fernau Jdzie przypadkiem do salonu, musi mu dać znak, aby nie zdradził jego °becności. e szcz?ście, że Daniel wytrzymał nerwowo i nie zdradził swojej ści, bo chwilę potem wszystkie jego wątpliwości się rozwiały miał, że niesłusznie podejrzewał Felicję Merling. 59 Słyszał całą rozmowę i widział, co działo się w pokoju obok, ale mógł interweniować, gdy zorientował się, że chodzi o panią Funke i •'' wielką tajemnice. Z przebiegu rozmowy wynikało, że ani Fernau a " Felicja raczej nie wejdą do salonu, więc póki co, nie trzeba się zdrad? ' ze swoją obecnością. c Co za szczęście, że akurat tu się znalazł, w chwili gdy być może Feljc potrzebna będzie pomoc, a nic go nie powstrzyma, jeżeli Fernau spróbuje wyrządzić jej krzywdę! A oto jak się zaczęło: Fernau ukłonił się jeszcze raz i rzekł przymilnym głosem: — Czuję się niezwykle zaszczycony, że raczyła mnie pani odwiedzić, panno Merling! Felicja odpowiedziała spokojnie, ale dobitnie: — Z tym zaszczytem to przesada. Przyszłam w zastępstwie siostry, bo nie mogłam pozwolić, aby powtórnie zwabił ją pan do swojego mieszkania. W jej imieniu żądam zwrotu listów, do których napisania zmusił ją pan przed laty. Nie mogę pojąć, dlaczego to zro- biła, ale znając pana metody, jestem przekonana, że dręczył ja pan tak długo, aż wydobył od niej coś, co mogłoby ją skompromi- tować. Patrzył jej prosto w oczy, a jej chłodna duma robiła na nim ogrom- ne wrażenie. — Nie będę udawać, że jestem lepszy niż na to wyglądam — zaczął — W istocie zmusiłem pani siostrę do napisania listów, które mogłybyJ4 skompromitować. Ale tak wcale nie musi być. W końcu nie zdarzyło sif nic, co ujawnione mogłoby jej zaszkodzić. Tutaj była tylko raz. a wizyt" skończyła się na kilku niewinnych pocałunkach. Nie zechciałaby pafll usiąść, panno Merling? — Wolę stać. Pan pewnie nie zdaje sobie sprawy, ile wysiłku kosztuje mnfe ta wizyta, ale postanowiłam przyjść, gdy się dowiedzia- łam, że za pięć bezsensownych listów żąda pan od mojej sióstr) pięćdziesięciu tysięcy marek. Na dodatek chciał pan, aby te pie dostarczyła panu osobiście. Czy to prawda? Zacisnął usta. Po raz pierwszy w życiu było mu wstyd, ale chłodno: prawda, panno Merling. Znalazłem się w kłopotach flnan- ch i nie stać mnie na wspaniałomyślny gest, by zwrócić te listy za pobiegł i |O omacku zaczai szukać na biurku. Gdzieś tu powfmna leżeć paczka, a jej nie ma! Odsłonił jedno oko, popatrzył na ziemi11? — nie ma! Chyba ich nie włożył na półkę? Nie, drzwi szafy są otwa^1^ na ościerz, a v środku leżą tylko pozostałe listy. Tych od Helli nie rtna. Zaklął szpetnie. _^— Piękna Felicjazdążyła mi je porwać! To żmija! Musiała wykorzy- stać moment, gdy zasłoniłem twarz, i ukradła te listy z biurka. O nie, g0łąl.beczko! Nie myśl tylko, że mnie przechytrzyłaś! Tak łatwo Rolfa Ferriiaua me da się pokonać, zobaczysz! Jak tylko wyleczę twarz, pójdę do p'ana Funkego i opowiem mu o jego żonie. Koniec z cackaniem się, trzelPa iść na całość! /amyślił się na diwilę i pokiwał głową. -r- Chciałbym mjeć kiedyś taką żonę. Zachowała się przytomnie i w jmig zapanowała nad sytuacją. Na chwilę, piękna Felicjo, bo na pewino nie na zawsze! Dasz mi albo pieniądze albo te listy, w przeciwnym razie? ld? wprost do Funkego. Zobaczysz, że Rolfa tak łatwo nie pokonasz! ^amknął szafę i schował klucz. Otrząsnął się z zimna. $zybko wrócił do sypialni i zaszył się pod kołdrę, a po chwili Franz zjawił się z upitraszonym na prędce obiadem. Rolf zjadł z niesmakiem- cały czas walcząc z wrażeniem, że pech zawziął się na niego kolejny raZ; Jeszc?ze tylko by brukowało, żeby Konny Rutland wypaplała c°s swoj(emu bratu! L0 gorsza, dużoaie brakowało, a Dań Herfort byłby świadkie1* między nim a Felicją Merling! Pół biedy z kobietami, ale jeże" 66 świadkiem jest mężczyzna, to trudno się wykręcić, zwłaszcza gdy trafi sję na takiego jak Herfort, dla którego honor jest sprawą najważ- niejszą. Kompres uwierał nieprzyjemnie, a ból wcale nie zamierzał ustępo- wać. Dokuczały też myśli o Felicji. Co za kobieta! Prawdziwa klasa — uosobienie dumy i odwagi! Zupełnie poważnie zastanawiał się, czy nie starać się o jej względy. Byłaby idealną żoną. A puszczając wodze swojej wyobraźni, bezmyślnie zmieniał jeden kompres po drugim. Nie zauważył przy tym, że sypał do wody nadmierne ilości altacetu, więc skutek był taki, że opuchlizna co prawda szybko ustąpiła, ale skóra na twarzy złuszczyla się zupełnie, co oczywiście nie dodawało mu urody. Kiedy Franz zauważył, co się dzieje — chichocząc po cichu z radości — było już niestety za późno, i pan Fernau, rad nie rad, musiał pogodzić się z myślą, że przez kilka najbliższych dni czeka go areszt domowy, bo z taką gębą nie można pokazać się ludziom na oczy. Niestety, jego przeciwnicy wykorzystają ten czas i przygotują się do ostatecznej rozprawy. Felicja wróciła do domu w okropnym nastroju. Zamiast załatwić sPrawę Helli, jeszcze ją pogorszyła. Ale czy Fernau pozostawił jej inne wyjście? Miała mu pozwolić na pocałunek, czy raczej zdzielić szpicrutą? Wtedy czuła wielką satysfakcję, że mogła odpłacić nikczemnikowi P'?knym za nadobne, ale już wracając taksówką, którą złapała zaraz za r°giem, miała wątpliwości, czy postąpiła słusznie. Wiozła z powrotem P;?ć tysięcy marek, a listów nie odzyskała. Leżały na biurku i wystar- yło po nie sięgnąć, ale wtedy wpadłaby w łapy Fernaua i, prawdę owiać, ukradła jego własność. Zgodnie z prawem należały przecież do ego. Z moralnego punktu widzenia byłoby to chyba usprawiedliwio- • W końcu Fernau wymusił te listy na Helli, a teraz na dodatek Stażuje ją nimi... ^ taściwie czemu by nie oddać go pod sąd i udowodnić, że jest azYstą? Och, raczej nie! To oznaczałoby dla niej katastrofę... 67 Słabą pociechą dla Felicji było jedynie to, że Fernau sam potwier dził, że między nim a Helia nic się więcej prócz kilku pocałunków i wizyty w jego mieszkaniu nie zdarzyło. Niestety, podejrzliwy i chorób- liwie zazdrosny Ernest Funke nigdy w to nie uwierzy ani też jej nie wybaczy. Co w tej sytuacji można zrobić? Gdy pomyślała, z jakim niepokojem Helia czeka teraz na jej odpowiedź, serce ścisnęło jej się z żalu. Fernau na pewno przyniesie te listy Ernestowi. Pieniędzy nie dostanie, to jasne, a kto wie, czy przy okazji nie oberwie, cóż, kiedy małżeństwa Helli nie uda się uratować, bo Ernest z całą pewnością złoży wniosek o rozwód, a sąd po zapoznaniu się z treścią listów/ nie będzie miał żadnych wątpliwości, że to ona doprowadziła do rozpadu małżeństwa. Na szczęście Fernau przez kilka dni nie będzie się obnosił z pręgą na twarzy. Jest więc nadzieja, że znajdzie się jeszcze sposób, aby uniemoż- liwić mu wizytę u Ernesta Funkego. Wchodziła powoli po schodach do swojego mieszkania, zastanawia- jąc się, jak porozmawiać z Helia. W niedzielę Ernest na pewno jest w domu, więc nie ma sensu tam zachodzić. Umówiły się z Helia, że zaraz po powrocie zadzwoni do niej przez telefon. Odebrał Funke, w wyraźnie dobrym nastroju. — Ach, to ty, Feli? Jak się miewasz? Nie wstąpisz do nas na chwilę? — Może później. Jeśli pozwolicie, wpadnę na podwieczorek. — Helia nie czuje się najlepiej, a jutro rano muszę wyjechać na kilka dni. Zaopiekujesz się siostrą, prawda Feli? Felicja poczuła wielką ulgę. Skoro Ernest wyjeżdża, będą miały czas na zastanowienie się, co robić dalej. i — Oczywiście, Erneście, jak możesz w to wątpić? A dokąd si? wybierasz? — Do Kolonii, ale porozmawiamy później, bo Helia czeka już, aby przekazać jej słuchawkę. — Witam, Feli. Już wróciłaś? — spytała Helia "z niepewnością. — Wróciłam, Hellu. — I dostałaś te rysunki? — spytała siostra, mając oczywiście r>a myśli listy. — Niestety, Hellu, jeszcze nie — rzekła z ciężkim sercem. — $4 pewne trudności, ale dostanę je, możesz mi wierzyć. Ernest mówił, ze 68 yieżdża. Przyjdę na podwieczorek, to porozmawiamy. Bądź spokojna, roszę cię i do zobaczenia! ___ Do zobaczenia, Feli — odpowiedziała zawiedziona. Rozmowa z siostrą nie poprawiła jej nastroju, a szkoda, bo aku- rat dzisiaj Ernest był w doskonałym humorze. Z wyjazdem do Kolonii wiązał nadzieję na podpisanie bardzo korzystnego kon- traktu. — Jak wszystko załatwię, Hellu, to kupię ci coś ślicznego — rzekł przytulając serdecznie żonę. Ale Helia miała tylko jedno życzenie: odzyskać listy od Fernaua, a do tego potrzebowała pieniędzy, dużo pieniędzy, bo nie miała już wątpliwości, że ten upiera się przy pięćdziesięciu tysiącach marek. — Ach, Erneście, przecież niczego nie potrzebuję! No, co najwyżej nową suknię wieczorową — zaśmiała się, a w duchu pomyślała, że kupiłaby najtańszą, a resztę pieniędzy odłożyła. — Tym razem stać mnie na coś droższego, kochanie — rzekł czule patrząc jej w oczy. — Chyba nawet na naszyjnik z pereł, o którym zawsze marzyłaś. Serce Helli zaczęło mocniej bić. Naszyjnik można by zastawić w lombardzie, a do czasu, aż uda się zgromadzić pieniądze na jego wykupienie, nosić imitację. Ernest na pewno się nie pozna. Objęła go za szYJe. — Jesteś dla mnie taki dobry, Erneście! — rzekła cicho, a on zauważył, że w jej oczach zakręciły się łzy. Wzruszył się. Kupi jej te perły, choćby nawet interes w Kolonii nie okazał się nadzwyczajny. — Nie wrócę bez naszyjnika, kochanie — pocałował ją. Przytuliła się do jego piersi, aby nie widział jej łez i ogromnego żalu, Ze tak łatwo dała się oszukać Fernauowi. Spotkała ją za to ciężka kara, a Przecież im dłużej trwało ich małżeństwo, tym częściej przekonywała :?> ze kocha Ernesta, mimo jego napadów zazdrości. Traktowała je już KO dowody jego miłości i teraz tym trudniej było pogodzić jej się myślą, że będzie cierpiał, gdy dowie się o listach. "° raz pierwszy od dłuższego czasu spędzili ze sobą miłe chwile amiast o sobie, myśleli o partnerze. Ernest też bowiem zdał sobie już avv?, że swoimi bezzasadnymi zarzutami zatruwa żonie życie. Była 69 młoda i lubiła się bawić, a to przecież nie oznaczało, że go zdradza W przyszłości wszystko między nimi powinno ułożyć się lepiej. Kiedy Felicja przyszła na podwieczorek, zastała ich w pogodny^ nastroju, jedynie Helia posyłała jej czasami pełne niepokoju spojrzenia ale widząc spokojną twarz siostry, wywnioskowała, że sytuacja nie jest najgorsza. Na szczęście nie wiedziała, z jakim trudem Felicja za- chowywała spokój. Ernest nie odstępował żony na krok, nie było więc żadnej możliwo- ści, aby siostry zamieniły ze sobą chociażby słowo na osobności. Z jednej strony zachowanie Ernesta cieszyło Felicję, z drugiej martwiło, bo miała wrażenie, że odnalezione wreszcie szczęście w tej rodzinie nie potrwa długo. Jak wynikało z rozmowy, Ernest zamierzał pozostać w Kolonii osiem, a może nawet dziesięć dni, a jest to dość dużo czasu na ostateczne załatwienie sprawy z Fernauem. Ernest prosił też szwagierkę, aby w czasie jego nieobecności nie siedziały w domu. Powinny chodzić do opery, do teatru Lessinga, gdziekolwiek. Pieniądze na bilety oczywiście zostawi. Siostry wymieniły w tym momencie porozumiewawcze spojrzenia. Nie ma mowy o bile- tach! Teraz trzeba oszczędzać każdy grosz i nie wydawać pieniędzy na zbytki! Ileż to jednak czasu trzeba by oszczędzać, aby uzbierać tak horendalną sumę? Felicja zastanawiała się już, czy w jakiś sposób nie można by zastawić jej posagu. Pójdzie jutro do banku i poprosi o wyjaśnienie tej sprawy. Jakoś przecież trzeba Helli pomóc, a bez pieniędzy Fernau na pewno nie wyda listów. Najgorsze, że po tym, co się stało, może zażądać większej sumy. Tak czy inaczej, ani ona, ani Helia już do niego nie pójdą. Mogą spotykać się na neutralnym gruncie. Felicja przypomniała sobie o browningu, który został w gabinecie Fernaua. Na rękojeści wyryte były inicjały jej ojca. — Szkoda, że rewolwer nie był naładowany, zastrzeliłabym drania bez mrugnięcia okiem. Byłoby już po nim! — pomyślała i zaraz otrząsnęła si? z przerażeniem. Gdyby jej życzenie się spełniło, stałaby się najstraszniejsza rzecz na świecie! Nie można przecież złem odpłacać za zło, a już na pewno nie wolno życzyć komuś śmierci! 70 Daniel zaszedł aż pod dom, gdzie mieszkała Felicja i Funkowie. Popatrzył w okna i najchętniej poszedłby na górę i oddał Felicji listy jej siostry, ale ponieważ mieszkała sama, nie mógł tak po prostu pójść do njej z wizytą. Do Funków też nie wypadało. Ernest na pewno był w domu, a poza tym, jaki wymyślić pretekst? Był kilka razy u nich na przyjęciu, ale nie zaprzyjaźnili się na tyle, by składać sobie wizyty bez uprzedzenia. Tym można by się ostatecznie nie przejmować, ale jak podczas wizyty przekazać pani Funke listy? Lepiej, żeby nie wiedziała, że trafiły do jego rąk. Powinna je otrzymać od Felicji, bo po co ma wiedzieć, że jej tajemnicę zna jeszcze ktoś obcy? W tej sytuacji trzeba wrócić do domu i zastanowić się, jak przekazać listy. Wysłanie pocztą nie wchodziło w rachubę, mogły trafić w niewłaś- ciwe ręce. Spojrzał na zegarek. W niedzielę obiad podawano o drugiej, miał zatem jeszcze półtorej godziny. Pojedzie więc do Rutlandów taksówką, . bo Lora zabrała jego samochód. Być może jeszcze ją tam zastanie, a wtedy łatwiej będzie zamienić kilka słów z Konny i uspokoić ją trochę. Zatrzymał przejeżdżającą taksówkę. Lora rzeczywiście była u Rutlandów. Właśnie opowiadała, jak cudownie wyglądają oszronione drzewa w Grunewaldzie. Konny przy- witała brata patrząc z niepokojem w jego twarz. Ścisnął mocniej jej dłoń 1 uspokajająco skinął głową. Henryk natomiast, podobnie jak przed Lorą, zaczął się skarżyć na złe samopoczucie Konny. ~~ Zobacz, jak ona wygląda, Dań! Jest strasznie blada. W tym momencie Konny zaczerwieniła się, a Daniel wybuchnął pechem: — Patrz na te rumiane policzki! Czego ty jeszcze chcesz, Henryku? ~~ No tak, ale ona zawsze się rumieni, gdy o niej mowa. ^- Powinieneś już znać swoją żonę, Henryku! Ja też, kiedy tylko °s powie: „Ależ jesteś blada, Loro... albo czerwona!" — od razu Siaję rumieńców — wtrąciła Lora i pocałowała siostrę w policzek. aniel zaś rzekł spokojnie: 71 — Konny jest z całą pewnością przemęczona, a poza tym założę się że ani wczoraj, ani dziś nie była na świeżym powietrzu. Co się więc dziwisz, że jest blada? Wsadź ją w samochód i wywieź do lasu lub na spacer. Zobacz, jak Lorze pomogło! — Moim zdaniem, Konny w ogóle za mało wychodzi — zauważyła Lora. — Twoja rodzina jak zawsze ma rację, Konny. Po obiedzie jedziemy do lasu. Zgadzasz się? Uśmiechnęła się. — Jak zawsze, Henryku! — Przy okazji spytam: kiedy mogłabyś w tym tygodniu wpaść do mnie na herbatkę, Konny? Daniel twierdzi co prawda, że po ostatnim balu powinnaś trochę odpocząć, ale podwieczorek w damskim gronie to nie będzie dla ciebie zbyt wielki wysiłek. Zaprosiłam już Felicję i Hellę Funke, ale termin wizyty zaproponuję im dopiero po ustaleniu z tobą. — Mnie jest zupełnie obojętne, Loro. Chętnie przyjdę, bo bardzo lubię i Felicję, i jej siostrę. — Zatem spotkamy się we wtorek. Napiszę albo lepiej zadzwonię do nich. — To świetnie. Dawno już nie rozmawiałam z Felicją. Na dużych przyjęciach przeważnie nie ma czasu, a przecież kiedyś byłyśmy blisko zaprzyjaźnione. — To może zadzwonię od razu z waszego telefonu. Mogę? — Oczywiście, Loro. Umiesz go przecież obsługiwać. — Przeniosłem go do gabinetu — wyjaśnił Henryk. — O Boże, i wpuścisz tam zwykłego śmiertelnika? — Szwagierkę wpuszczę! W tym momencie wszedł lokaj i zawołał Henryka do psa, który ranny leżał w koszyku na korytarzu. Wyszarpał bandaże i liże rany. Na szczęście nie były poważne, bo pies wpadł pod rower i skaleczył sobie tylko łapę. W nieoczekiwanym zupełnie momencie Daniel i Konny zostali na chwilę sami. Konny od razu złapała brata za rękę. — Rozmawiałeś z nim, Dań? — Niestety nie, Konny, ale możesz być spokojna. Byłem u niego, ale nie rozmawialiśmy. Udało mi się zebrać sporo dowodów przeciwko 72 — nie mamy teraz czasu, aby o tym mówić — nie ulega żadnej ^ątpliwości, że Fernau utrzymuje się z szantażowania kobiet. Zmusza je jo pisania listów, a potem żąda ogromnych pieniędzy strasząc, że przekaże te listy mężom. Nie denerwuj się, Konny. Mam nadzieję, że ty do niego nie pisałaś? — Nie, Dań. Dzięki Bogu do tego nie doszło, choć na balu w klubie nalegał, abym mu napisała chociaż jedno zdanie. Daniel zaśmiał się ze złością. — Ciągle ten sam schemat! Całe szczęście, że nie uległaś, Konny. Przyjdę jutro do ciebie i opowiem o szczegółach. Nie martw się, uwolnię cię od niego, ale najpierw muszę wymyślić sposób na unieszkodliwienie tego szantażysty raz na zawsze. Póki co, nie dopuszczę, aby cię napastował. — Jakie to szczęście, że ci o wszystkim powiedziałam, Dań. Przynajmniej wiem już, z kim mam naprawdę do czynienia i na pewno mu nie ulegnę, choćby nie wiem jak się starał. Dziękuję ci braciszku. Henryk o niczym się nie dowie, prawda? — Co jak co, ale tego na pewno ci oszczędzę. Szybko zmienili temat, bo Lora wracała już do salonu. — Felicji odpowiada wtorek, jej siostrze również, bo pan Funke wyjeżdża jutro do Kolonii i nie będzie go przez kilka dni. Daniel uśmiechnął się pod wąsem. Była to dobra wiadomość, bo na pewno zdąży przekazać Felicji listy, zanim Fernau spotka się z Ernestem Funke. Lora tymczasem szczebiotała dalej: — Dziś jest niedziela, a wszyscy są w jakimś melancholijnym nastroju. Felicja Merling też nie była zbyt rozmowna, choć wiem, że ucieszyła się z zaproszenia. Daniel pokiwał głową ze zrozumieniem i współczuciem. Potrafił sobie wyobrazić, w jakim nastroju mogła być Felicja i postanowił czym Prędzej ją pocieszyć, zanim jeszcze dojdzie do decydującej rozmowy. Henryk wrócił do salonu a Lora z Danielem wstali, by się pożegnać. Musieli zdążyć do domu na obiad. Pół godziny później siedzieli już przy stole, ale rozmowa jakoś się nie . Lora zauważyła, że brat co chwila ucieka myślami gdzie indziej 1 trochę ją to denerwowało. Na szczęście znalazł właśnie sposób, jak UsPokoić Felicję. Uśmiechnął się: 73 — Wyświadczysz mi przysługę, siostrzyczko, jeżeli cię grzecznie poproszę? Popatrzyła zdziwiona. — Czemu w ogóle pytasz, Dań? To przecież oczywiste! — Zacznijmy więc od tego, że nie piśniesz o tym nikomu. — Daję słowo! — Po drugie, nie będziesz stawiać zbędnych pytań i snuć jakichkol- wiek podejrzeń, bo sprawa, o którą cię proszę, nie ma nic wspólnego z tym, o czym myślisz. — Strasznie to skomplikowane. Mów, co mam zrobić, a obiecuję o nic nie pytać. — Chciałem cię prosić o przekazanie pewnej młodej damie liścika ode mnie, ale tylko jeżeli będzie sama. Oddasz go do własnych rąk. aby nikt tego nie widział. Zrozumiałaś? — Tak jest, Dań. Pośrednictwo między zakochanymi to moja ulubiona zabawa — uśmiechnęła się porozumiewawczo. Zaczerwienił się, ale odpowiedział spokojnie. — Tym razem jesteś w błędzie, Loro. — Winnam więc przeprosiny. — Przyjmuję. Masz rację, zacząłem tak, jakby chodziło o liścik miłosny, ale sprawa jest poważniejsza. — Szkoda, Dań, ale mów dalej. — Dama, o której mówię, to... Felicja Merling. — Och, tym bardziej żałuję, że nie pobiegnę do niej z laurką! Zupełnie poważnie, Dań: od dawna mi się marzy, aby Felicja została moją szwagierką. Zmarszczył czoło, ku wielkiej radości Lory. — Loro, powiem ci tyle, ile mogę, gdyż chodzi o czyjąś tajemnicę, ale w końcu to ty pierwsza powiedziałaś mi o pani Funke. — No tak! -*- wyjąkała robiąc wielkie oczy. — Zupełnie przypadkowo przekonałem się, że twoje podejrzenia w stosunku do Fernaua były słuszne, ale sama na pewno nie przypusz- czałaś, że jest człowiekiem zepsutym do cna. Otóż kilka lat temu zmusił on panią Funke do napisania listów, które — choć między nimi nic nie było — dziś mogłyby ją całkowicie skompromitować i doprowadzić do rozbicia jej małżeństwa. Nie wiem jak, ale Felicja dowiedziała się, & 74 Fernau szantażuje siostrę i żąda za zwrot listów pięćdziesięciu tysięcy marek! Lora aż poczerwieniała z wściekłości. ._ To drań! Dań, trzeba mu przeszkodzić! .— Pamiętaj, że dowiedziałem się o tym przypadkowo i nie wolno mi i nikim rozmawiać na ten temat. Tobie też bym nie powiedział, gdyby nje to, że widziałaś Fernaua zaczepiającego panią Funke. Mogę cię ledynie zapewnić, że pisała te listy wbrew sobie i dalej już się nie posunęła. Siostry żyją teraz w wielkim strachu, a Felicja podjęła dziś ryzykowną próbę odzyskania tych listów. Ponieważ jednak nie miała żądanego okupu, wróciła z pustymi rękoma. — Och, Dań! Musimy jej jakoś pomóc. Wiesz przecież, jak bardzo kocha swoją siostrę. — Masz złote serce, Loro. Oczywiście, że im pomogę. Ponadto szczęście mi sprzyja i znowu dzięki przypadkowi zdobyłem wiadomość, która powinna uspokoić Felicję. Właśnie chcę, abyś jej ją zaniosła. Poproś także, aby niezależnie od wtorkowej wizyty, zechciała przyjść jutro około jedenastej. Koniecznie muszę z nią porozmawiać w cztery oczy. Obiecuję, że nie poruszę żadnego innego tematu. Rzuciła mu się na szyję. — Po co te zapewnienia, Dań?! Wiem przecież, że nie masz żadnych nieuczciwych zamiarów. Znam dobrze ciebie i Felicję! Pójdę do niej, ale dopiero po szóstej. Mówiła mi, że około piątej będzie u siostry na podwieczorku. — Dziękuję ci, Loro, za twoje wielkie zaufanie również. Pomagasz mi w dobrej sprawie, więc jeśli chcesz, możesz przeczytać list, który Posyłam Felicji Merling. — Nie muszę, Dań. — Powinnaś, chociażby ze względu na nią, abyś mogła ją przeko- nac, że chcę się z nią zobaczyć tylko ze względu na siostrę. Gdybyś nie °gła porozmawiać z Felicją, spróbuj jej przynajmniej niepostrzeżenie P°dsunąć ten list. Jasne? Wszystko jasne, Dań. Zrobię wszystko, abyś był zadowo- 'on\. Odetchnął z ulgą, że przynajmniej znalazł sposób, aby uspokoić 1CJ?, by nie musiała spędzić kolejnej bezsennej nocy. 75 Rozmowa na ten temat jeszcze się nie skończyła, a Lora już każdej wypowiedzi Dana utwierdzała się w przekonaniu, że jemu bard na Felicji zależy, i mimo wszystko będzie z nich kiedyś para. 2° Około w pół do szóstej Daniel przyniósł list. Lora przeczytała i z uznaniem pokiwała głową. — Zaklej dobrze kopertę, Dań, aby Felicja nie domyśliła się, żeja coś wiem o tej sprawie. Bardzo jej zależy na siostrze i byłoby jej głupio ż ja, głupia gęś, zajmuję się tak poważnymi rzeczami. Pocałował ją w policzek. — Mądre z ciebie dziecko! Posłuchaj: gdyby ktoś u niej by}, to powiedz, że przechodziłaś w pobliżu i chciałaś osobiście zaprosić Felicje na wtorkowy podwieczorek. — Ubiorę się i wyjdę wcześniej. Kawałek przynajmniej pójd? piechotą. — Pójdę z tobą — rzekł bez zastanowienia. — Za rogiem poczekam na ciebie i wrócimy też razem. — Świetny pomysł, Dań! Przyda nam się spacer, a w nagrodę za dobre sprawowanie zaprosisz mnie do cukierni. — Zgoda. Za pięć minut jestem gotów. Chwilę później szli już ośnieżonymi ulicami zachodniej dzielnicy Berlina. Nie rozmawiali, bo zastanawiali się, jak Felicja przyjmie wiadomość od Daniela. Na pewno odczuje ulgę wiedząc, że Dań zna całą sprawę i powinna mu zaufać, że nikomu nie zdradzi tajemnicy jej siostry. Na rogu uliey, przy której mieszkali Funkowie i Felicja, brat i siostra pożegnali się mocnyrri uściskiem dłoni. Lora już z daleka spostrzegła zapalone światła na obu piętrach, co znaczyło, że Felicja była już u siebie. Tym lepiej, bo do Funków nie miała ochoty zachodzić. Wbiegła po schodach, zadzwoniła, a po chwili Felicja otworzy^ drzwi. Starą Dorę posłała do kina. 76 __ Loro! Jakże się cieszę, że pani przyszła! — zawołała Felicja acjośnie, z trudem ukrywając zdumienie. _ Przechodziłam w pobliżu, więc pomyślałam, że wypadałoby sobiście panią zaprosić na podwieczorek, o którym mówiłyśmy przez telefon- — Proszę dalej, Loro — pociągnęła ją do przedpokoju. — Wróci- łam dosłownie dziesięć minut temu. Po naszej rozmowie poszłam na dół i przesiedziałam z siostrą i szwagrem prawie całe popołudnie. — Ślicznie tu u pani, Feli. Od razu widać, że to mieszkanie artystki. — Och, nie była jeszcze pani u mnie? — Nie, ale Konny mi opowiadała, jak pięknie się pani urządziła. — Za grosze, Loro, za grosze. Nie stać mnie na luksusy, a mimo wszystko chciałam mieszkać samodzielnie. Szwagier zmienił się bardzo na korzyść, ale gdybym mieszkała z nimi od początku, na pewno dochodziłoby do spięć. Drobne nieporozumienia zdarzają się w każdym małżeństwie, a ja tak lubię siostrę, że słusznie czy niesłusznie, zawsze stawałabym po jej stronie. A tak mieszkamy oddzielnie. Gdy ja potrzebuję ją albo ona mnie, to mamy niedaleko. — Ten drugi przypadek chyba zdarza się częściej? ' — Och, dlaczego pani tak myśli? — Bo pani jest taka samodzielna, energiczna, zaradna, a Helia wydaje mi się trochę zagubiona... — Wszystko jedno, Loro. Mam tylko ją i bardzo się kochamy. — To widać od razu. Też chciałabym mieszkać w tym samym domu co Konny. Od kiedy wyszła za mąż, nie jesteśmy już sobie tak bliskie, za to bardzo dobrze rozumiemy się z Danem. Jest dla mnie Jednocześnie ojcem i bratem. Dla Konny zresztą ciągle też. Jest WsPaniały! Lora rozgadała się na temat Daniela i nie mogła przestać wychwalać 8° pod niebiosy. Felicja słuchała z zapartym tchem nie domyślając się, że a "fiała załatwia dwie sprawy na raz! Po pierwsze, chciałaby zeswatać ją ^anielem, a po drugie wzbudzić zaufanie do niego, by nie prze- raszyła się zbytnio, kiedy przeczyta list i zorientuje się, że Daniel zna Pr°blemy jej siostry. , ~~~ Tak się cieszę, że go mam, Feli. Kiedy mam jakiś kłopot zaraz e§nę do niego, a on na wszystko ma radę. Konny robi dokładnie tak 77 samo. Gdyby pani miała jakiś problem, Daniel pani też by pomógł wiedząc przecież, że ze szwagrem nie układa wam się najlepiej. Felicja westchnęła ciężko. Oj, gdyby Lora wiedziała, jak bardz0 potrzebny był teraz mężczyzna taki jak Dań Herfort! Ufa mu, ale tu przecież nie chodzi o nią, ale o siostrę, a to już zupełnie inna sprawa Szybko zmieniła temat. — Nie będę dłużej zabierać pani czasu, Feli — rzekła Lora p0 chwili. — Zwłaszcza, że brat czeka na mnie za rogiem. Wyszliśmy razem na spacer. Powiem więc pani, po co naprawdę przyszłam: mam list od brata, ale prosił mnie, aby go pani wręczyć osobiście na osobności Udało mi się. Felicja zaczerwieniła się i niezdecydowanie sięgnęła po kopertę. — Śmiało, Feli! Brat na pewno nie napisał nic złego, a jak mi powiedział, sprawa nie dotyczy pani, tylko kogoś innego. Prosił też, czy nie mogłaby pani przyjść do nas jutro o jedenastej, dosłownie na chwilę, gdyż Daniel potrzebuje jakiejś porady fachowej. Myślę, że chodzi o pani znajomość sztuki użytkowej. Lora była zadowolona, że na poczekaniu wymyśliła pretekst do zaproszenia Felicji, a ta uspokoiła się trochę, bo nie miała pojęcia, po co Dań Herfort pisze do niej list. Szybko rozpieczętowała kopertę, a Lora choć udawała, że ogląda obraz na ścianie, widziała dokładnie, że Felicja zbladła jak chusta i z trudem próbuje się uspokoić. — Rzeczywiście chodzi o sprawy zawodowe. Proszę podziękować serdecznie bratu za tę wiadomość i powiedzieć, że jutro przyjd? punktualnie o jedenastej. Pani również dziękuję, Loro. Muszę osobiście z pani bratem omówić tę sprawę, dlatego też nie dam mu odpowiedzi. — Chyba rozumiem, o co chodzi, Feli — uśmiechnęła się Lora mając w zapasie następne kłamstewko. — Wkrótce mam urodziny i Dan pewnie chce zamówić u pani projekt torebki, o którą od dłuższego czasu suszę mu głowę. Tylko proszę mu nie zdradzić, że rozszyfrowałam jeg° tajemnicę. Będę udawać mile zaskoczoną i skakać z radości pod sufi1 Jutro zostawię panią z Danem na chwilę. Mężczyźni są tacy zasadniczy' gdy chodzi o niespodzianki. Lora uścisnęła Felicji rękę i żałowała, że Daniel nie może zobaczy jej w tej chwili. Opadła z niej maska dumy, pod którą się ukryw'a'a odsłoniła się twarz serdecznej, bezbronnej kobiety. Lora miała ochotę rzucić jej się na szyję i wycałować. Wolała czym prędzej uciec, bo kto wie, czy by się czymś nie zdradziła. Felicja, gdy się pożegnały, wróciła do pokoju, drżącymi rękoma wzięła list od Daniela i przeczytała go jeszcze raz bardzo uważnie. Wielce szanowna panno Merling! Proszę nie przestraszyć się treścią tego listu ani też nie gniewać na mnie, że zwracam się do Pani z tak kłopotliwą sprawą. Zupełnie przypadkowo dowiedziałem się, że Pani, a zwłaszcza siostra, znalazłyście się w krytycznej sytuacji. Nie mogę pozwolić, aby Pani się niepokoiła, kiedy wiem, że dzisiejsza wyprawa mimo wszystko skończyła się dla Pani sukcesem. To, o co Pani tak dzielnie walczyła, jest teraz bezpieczne w moich rękach. Nikt o tym nie wie, ja też nie chcę wiedzieć nic więcej. Proszę tylko, aby Pani nie podejmowała żadnych działań, dopóki się nie spotkamy. Mogę Panią zaprosić do naszego domu jutro o godzinie jedenastej? Siostra Panią przyjmie, a ja postaram się, abyśmy mogli chwilę porozmawiać w cztery oczy. Od tego momentu może się już Pani o nic nie martwić. Daję Pani słowo honoru, że pomogę załatwić tę sprawę bez najmniejszego rozgłosu. Proszę przyjąć moją pomoc, a siostry wcale nie musi Pani wtajemniczać w szczegóły. Zapewniam absolutną dyskrecję, f roszę mi zaufać, a list ten radzę natychmiast po przeczytaniu spalić. Pani szczerze oddany Dań Herfort" Felicja przycisnęła list do piersi. Choć nic w tym kierunku nie zrobiła, Dań Herfort stanął po jej stronie. Nie wiedziała ani jak to zrobił, ar" kiedy, a mimo to wierzyła każdemu słowu, które napisał. Nagle Poczuła, jakby spadł z niej wielki ciężar. Jej sprawa trafiła wreszcie w dobre ręce, bo Dań zrobi naprawdę wszystko, aby nie doszło do kompromitowania Helli. Utwierdziły ją w tym przekonaniu także s °Wa jego młodszej siostry. Ale i bez tego Felicja wiedziała, że Dań jest niezwykle uczciwym °wiekiein. Czuła to i być może dlatego był dla niej ostatnią osobą, do 0reJ zwróciłaby się o pomoc w tak kłopotliwej sprawie. Przeczytała list jeszcze raz, przytuliła, a potem zapaliła go w płomie- swiecy. Nikt nie powinien wiedzieć o jego istnieniu, nawet Helia. 79 78 Jutro, przed wyjściem do Dana, trzeba będzie jakoś ją uspokoić. Ca} szczęście, że nie musi jej opowiadać szczegółów ze spotkania z Per nauem. Siostra załamałaby się zupełnie, a tak przynajmniej może je; przekazać bardziej pocieszającą wiadomość, choć nie ma zupełnie pojęcia, w jaki sposób Dań zdobył listy Fernaua, ani skąd wiedział, że o nie walczyła. Czyżby Fernau w złości wygadał się przed Danielem1) A może Dań zmusił go do wydania listów? Tak czy inaczej, Daniel wie na pewno, że Felicja była u Fernaua. Ten z pewnością obsmarował ją i Bóg wie, co o niej naopowiadał Danowi. Co sobie Daniel pomyśli? Czy uwierzy, że była pierwszy raz w miesz- kaniu Fernaua? Może nie zna jej aż tak bardzo i gotów uwierzyć, że coś ją jednak łączy z Fernauem? Felicja była w rozterce: ma się cieszyć, że problem siostry został prawie rozwiązany, czy też martwić się, że Dań Herfort może mieć o niej złe zdanie. Następnego ranka Ernest Funke wyjechał już przed ósmą na dworzec Berlin-Zoo, skąd odjeżdżają pociągi w kierunku Kolonii. Jeszcze samochód nie odjechał spod domu, a Helia w szlafroku już dzwoniła do drzwi mieszkania siostry. Nie mogła się doczekać wiado- mości o tym, co wczoraj Felicja załatwiła z Fernauem. Felicja prawie nie zmrużyła oka, więc blada i zmęczona otworzyła siostrze i poprosiła ją do salonu. Była już ubrana do wyjścia, a Dor? wysłała na zakupy, gdy tylko zobaczyła, że Ernest wyjeżdża. Była pewna, że Helia zjawi się natychmiast. — Feli, omal nie umarłam ze strachu i ze zgryzoty. Ernest był taki miły, a ja miałam wyrzuty sumienia, że przez swoją głupotę zrobiłam mu przykrość. Mów, jak było u Fernaua? Felicja objęła ją i zaprowadziła na kanapę. — Zanosiło się na to, że niczego nie załatwię, Hellu, ale usią^- opowiem ci po kolei, chociaż nie — zacznę od najważniejszego. Fernau zadzwonił do mnie wieczorem, że gotów jest dalej pertraktować. ^ wrażenie, że pogodził się z tym, iż nie dostanie całej kwoty. Na szczęść1" wyjechał, mamy więc czas, a jak dobrze pójdzie, wyjaśnimy tę prawe do końca. A teraz posłuchaj, jak to się zaczęło. Opowiedziała dokładnie o całym zajściu i o tym, że uderzyła go oejczem, gdy rzucił się na nią i wyrwał jej rewolwer. — Jak widzisz, Hellu, nie załatwiłam tego jak należy. Uniosłam się dumą i uderzyłam go, ale czy miałam inne wyjście? Jak każdy szantażysta, Fernau jest bardzo niebezpieczny. Helia objęła ją i rzekła przerażona: — Feli, ja nie pozwolę ci już więcej chodzić do niego. On gotów cię skrzywdzić. Niech dzieje się, co chce, ale nie spotykaj się już z tym człowiekiem. Błagam! — Nie martw się, do jego mieszkania nie pójdę na pewno. Umówiłam się z nim o jedenastej w kawiarni. — Pójdę z tobą, Feli. Nie puszczę cię samej! — Moja droga, przecież w kawiarni nie będę z nim sama! Ty, prawdę mówiąc, nie powinnaś się z nim spotykać w ogóle. Wyobrażasz sobie, co powiedziałby Ernest, gdyby ktoś mu doniósł, że widział cię z Fernauem w kawiarni? Mnie nie zależy na niczym. Najważniejsze, że być może już dziś cała sprawa będzie załatwiona. Helia powiedziała o naszyjniku z pereł, który obiecał jej mąż. — Oddam go pod zastaw. Będzie wart co najmniej dziesięć tysięcy marek, więc kilka tysięcy na pewno będę mogła ci dać. — Przecież Ernest zauważy, że nie nosisz naszyjnika! — Zamówię imitację. Mężczyźni nie znają się na biżuterii i Ernest też się nie zorientuje. — Zobaczymy, czy będzie to konieczne. Zastanawiałam się już, czy me można oddać pod zastaw mojego posagu. Spytam o to w banku, a twoje perły zostawimy raczej w spokoju. Mam wrażenie, że Fernau Pi-nie potrzebuje pieniędzy i gdy zorientował się, że tak wielkiej sumy nie ostanie, chce dostać przynajmniej część. Zobaczymy po dzisiejszej ^zmowie. Pozwól mi działać, a ja obiecuję, że drugi raz już nie dam się p°nieść nerwom. , ~~ Jak ja mam ci dziękować za wszystko, Feli?! Nawet nie wiesz, jak r a jeżeli nie, to chętnie zobaczę się z Panią w innym terminie. Zawsze z sympatią wspominaiQ.ctt Maria Thiessen' 84 Tle cieptych' matczynyc wpros uczu i ście! Nie ulega wątpliwości, że chce Lorę lepiej poznać, ale dlaczego? Zastanawiała się, choć przecież dobrze wiedziała, że ma to związek z Klausem. Kiedy brat zaraz po śniadaniu pojechał do Konny, usiadła do biurka i natychmiast odpisała: Wielce szanowna pani Thiessen! Jest mi szczególnie miło, że zechciała Pani zaprosić mnie na pod- wieczorek. Obawiam się, że moja wizyta zbytnio Pani nie ucieszy, bo jestem straszną gadułą, o czym pan Klaus wie najlepiej. Ale przyjdę, i to bardzo chętnie. Będę w środę, punktualnie o piątej, i jeszcze raz dziękuję za zaproszenie. Serdecznie oddana Lora Harfort." Lora przeczytała swój list i wcale nie była z niego zadowolona. Już zastanawiała się, czy nie napisać nowego, kiedy nagle wyprostowała się dumnie i włożyła kartkę do koperty. Nie, pani Thiessen powinna ją poznać taką, jaka jest naprawdę, z wszystkimi błędami i słabościami, aby potem nie była rozczarowana. Potem? Na samą myśl Lora dostała rumieńców, a przecież nie miała wątpliwości, co będzie potem. Nie dziś 1 nie jutro — była jeszcze za młoda, Klaus zresztą też. W dodatku on powinien zrobić ten doktorat, aby Daniel mógł go zatrudnić w swojej fabryce. Klaus na pewno nie zgodziłby się na żadną protekcję i nie chciałby zaczynać pracy u Dana jako jego szwagier. Najpierw musi się sprawdzić jako inżynier, a potem będzie to, o czym przed chwilą Pomyślała. Koniec, kropka! Jak na skrzydłach, sama zaniosła list na pocztę, a potem, wróciwszy Szybko do domu, zajęła się robótkami, oczekując na przybycie Felicji ^aniela, który obiecał, że przyjdzie przed jedenastą. Tymczasem Dań opowiadał Konny o tym, co wiedział już o po- ?Powaniu Rolfa Fernaua, nie wymieniając przy tym żadnych nazwisk. "~~ Teraz widzisz, droga siostrzyczko, jak wielkiego niebezpieczeń- a udało ci się uniknąć. Wczoraj nie mogłem porozmawiać z Fer- 85 nauem, ale dziś po południu albo jutro rano pójdę do niego nowm Muszę ukrócić jego nikczemne praktyki nie tylko wobec ciebie, ai również innych dam, które w podobny spoaób wciągnął w swoje sidf i teraz szantażuje. — Jak się o tym wszystkim dowiedziałeś, Dań? — Zupełnie przypadkowo, więc chyba rozumiesz, że nawet tobie n(e zdradzę żadnych nazwisk, choć niektóre znam. Obawiam się, że jest icii znacznie więcej, dlatego też muszę zrobić wszystko, aby uniemożliwić Fernauowi prześladowanie następnych ofiar. Przede wszystkim musi on opuścić nasz klub, a nawet Berlin, aby już nigdy nie spotkał ani ciebie ani Lory. Mam na szczęście w ręku dowody, że jest szantażystą, i bez problemu mógłbym oddać go pod sąd, ale w tym wypadku doszłoby do ujawnienia nazwisk pokrzywdzonych przez niego kobiet, a ja za wszelką cenę chcę uniknąć skandalu, bo wiele z nich Fernau doprowadził do tego, że posunęły się znacznie dalej niż ty. Abyś wiedziała orientacyjnie, jakich . sum żądał za milczenie, powiem ci tylko, że za wydanie kilku listów domagał się pięćdziesięciu tysięcy marek. Ciebie wycenił pewnie znacz- nie wyżej, bo dysponujesz własnym majątkiem. Jak widzisz, Fernau wybierał swoje ofiary bardzo skrupulatnie. — Mój Boże, to straszne, co mówisz, Dań! Jakie to szczęście, że w porę powiedziałam ci o moich kłopotach. Teraz, kiedy znam prawdę, na pewno nie pozwolę mu się omotać. Pogłaskał ją po głowie jak dobrotliwy ojciec. — Prawda, Konny. Oboje mamy za co dziękować Bogu. — Jak myślisz, Dań, czy Henryk może się o tym dowiedzieć? — Niczego się nie dowie, moja w tym głowa! Załatwię to tak, aby Fernauowi raz na zawsze odechciało się napastowania kobiet, przynaj- mniej w naszym kraju. Jak chce uprawiać swój proceder, to niech si? wynosi gdzie indziej. Nie martw się, jeżeli potrwa to trochę dłużej, niż bym chciał, ale przede wszystkim muszę zadbać, aby tej sprawy nie wywleczono na światło dzienne. — To byłaby katastrofa! — przeraziła się Konny. — Bądź spokojna, nawet w najgorszej sytuacji twoje nazwisko nie padnie. Na szczęście nie dałaś mu żadnych dowodów do ręki, a było inaczej, na pewno publicznie bym ich nie wykorzystał. i i 86 0c)j, Dań, lepiej o tym nie myśleć! Racja' zwłaszcza że wobec innych kobiet udało mu się osiągnąć 0 u ciebie nie zdołał. Rozumiesz więc, że muszę osłaniać tamte fn fiary ar przytuliła S1? do Je§° policzka. _____ jesteś taki dobry, Dań! Dziękuję ci z całego serca. ___ Nie masz za co, Konny. Robię to, co zrobiłby każdy na moim miejscu- ... — - Nie grozi ci niebezpieczeństwo, Dań/ — Jeżeli się o nim wie, przestaje być groźne. W każdym razie będę miał się na baczności. Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia, zanim pójdę do Fernaua, muszę więc już uciekać, bo w przeciwnym razie \\ ogóle nie będę miał czasu zajrzeć do fabryki. Wydałem stosowne polecenia i myślę, że nic złego się tam nie dzieje. A jak tam wasz chory pies? — Zdrowieje. Jest chyba zadowolony, bo wszyscy się nim zajmują i dogadzają mu jak mogą. Pożegnali się serdecznie. Za dziesięć jedenasta Dań był już w domu i razem z Lorą czekał w oknie na przybycie Felicji. — Wyjdź do niej najpierw sama, Loro, a ja przyjdę trochę później. — Dobrze, Dań. Porozmawiamy chwilę razem, a potem możesz mnie poprosić, abym wyszła, bo chcesz porozmawiać z Felicją o prezen- Cle ur°dzinowym dla mnie. Jak skończycie, to mnie zawołasz, a ja do tego czasu dopilnuję, aby nikt wam nie przeszkadzał. W tym momencie lokaj zameldował wizytę panny Merling u panny Ory. Ta kazała ją wprowadzić do salonu, a wchodząc tam po chwili, w olała otwierając szeroko ramiona: Ju? się bałam, że pani nie przyjdzie, Feli! e'icja była zdenerwowana, ale odezwała się z uśmiechem: ~~ Chyoa nie podejrzewała pani, że nie dotrzymuję słowa, na ~~ , ch, to na pewno nie! Tak mi się głupio wyrwało. Powiem pani C]1Ci c °- *e jestem już zupełnie pewna co do zamiarów brata i dlatego tg t' abytn panią prosić, aby zgodziła się pani zaprojektować dla mnie H. Coś w stylu Watteau, a co do szczegółów, to zdaję się na 87 panią. Konny mówiła mi niedawno, że podziwiała pani śliczne hafty. Od razu pomyślałam, że Dań powinien zamówić mi takie na urodziny i delikatnie próbowałam mu to zasugerować. I chyba poskutkowało, bo chyba po to panią zaprosił. Postaram się, aby mógł z panią chwile porozmawiać na osobności, ale pssst! Właśnie nadchodzi! Dań rzeczywiście szedł korytarzem, patrząc na Felicję roziskrzo- nymi oczyma, w których czaiło się jednak trochę niepewności. Szybko opanował się, gdyż nie chciał wprawiać w zakłopotanie Felicji. Tak czarująco pięknie nie wyglądała jeszcze nigdy, blada, onieśmielona. Zawsze widywał ją dumnie wyprostowaną, zdecydowaną, a dziś wy- glądała na bezradną i zakłopotaną. Przez chwilę rozmawiali na jakiś ogólny temat, który Dań nagle przerwał, uśmiechając się do Lory. — Głowię się, co ci kupić na urodziny, Loro, i dlatego pozwoliłem sobie poprosić pannę Merling o radę. Jeżeli zależy ci na czymś pięknym i oryginalnym, to dobrze by było, gdybyś zostawiła nas choć na chwilę, samych. — Nie sądzisz chyba, że w takiej sytuacji będę protestować? Przepadam za miłymi niespodziankami! — Będzie miła, ale musisz być grzeczna. — A co, nie jestem? Już znikam, a aby mi się nie nudziło, usiądę w pokoju matki i zagram sobie na fortepianie. — O, wyśmienity pomysł! — Do zobaczenia, Feli — pokiwała Felicji. — Porozmawiamy sobie później. Felicja uśmiechnęła się, a Lora wyszła. Po chwili z głębi korytarza było słychać ciche dźwięki muzyki, a Felicja mogła być pewna, że Lora nie podsłuchuje za drzwiami. Przez chwilę oboje patrzyli na siebie w milczeniu. Daniel odezwał si? pierwszy: — Siostra myśli, że chcę dla niej zamówić prezent urodzinowy u pani. To też, ale najpierw musimy omówić ważniejsze sprawy- Wypadałoby zacząć od wyjaśnienia przyczyny, dla której pozwoliłeś sobie panią zaprosić do mojego domu. — Domyślam się, panie Herfort, i bardzo panu z góry dziękuj?- Pański list trochę mnie uspokoił, ale też — nie ukrywam — zadziwił- _ To zrozumiałe, ale więcej napisać nie mogłem. Nie wypadało mi nrzynieść tych listów do pani, a bardzo chciałem, aby pani wiedziała, że sa w moich rękach bezpieczne. . _ To wynikało z pańskiego listu, dalej jednak nie wiem, jak pan je zdobył- Bardzo mnie ta wiadomość ucieszyła. Wczoraj dosłownie umierałam ze strachu o moją siostrę i mocno żałowałam, że nie mam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Gdyby chodziło o moją sprawę, kto wie, czy nie zwróciłabym się do pana, jako jedynego z naszego kręgu człowieka, do którego mam wielkie zaufanie, ale nie mogłam decydować za siostrę. Ona — ze względu na męża — nie miała żadnych możliwości działania, więc poniekąd nie było innego wyjścia. Próbowałam coś zrobić, ale nie udało się. — O tym wiem, panno Merling. — Ale skąd, na Boga?! — zaniepokoiła się. — Najlepiej, jeżeli powiem pani od razu, skąd mam te listy. Otóż, mówiąc otwarcie, ukradłem je... z biurka pana Fernaua. — Rany boskie! — Proszę się nie niepokoić i posłuchać, jak do tego doszło. Konny prosiła mnie o obronę przed zaczepkami Rolfa Fernaua. Do męża nie chciała się z tym zwracać, bo bała się, że Henryk podejmie jakieś radykalne kroki, jeżeli zaś chodzi o mnie, to mogła być pewna, że nie dam się ponieść emocjom. W tym samym czasie Lora powiedziała mi, że Fernau w bezczelny sposób zaleca się do niej i rozpowiada', że się z nią ożeni. Lora na szczęście nie jest tak delikatna jak Konny i dała Fernauowi zdecydowaną odprawę. Mimo to postanowiłem zareagować 1 przypomnieć temu człowiekowi, jak w naszym towarzystwie należy traktować kobiety. Od początku nie darzyłem go zbytnio zaufaniem ani tez sympatią, a dopiero wczoraj przed południem dowiedziałem się, że Jest po prostu szantażystą. — Wczoraj przed południem? — przestraszyła się. a. worzy o, zwolił mi zaczekać, sadzając w super eleganckim pokoju, przy stoliku <&zetami i za parawanem, skąd, jak się później zorientowałem, widać y ° prawie w całości sąsiedni pokój, czyli tak zwany gabinet. Lokaj — Tak, i to w szczególnych okolicznościach, które mogę uważać za Radzenie opatrzności. Wczoraj przed południem wybrałem się do pana emaua. Otworzył lokaj, a mimo że gospodarza nie było w domu, lku 89 wyszedł, a ja po chwili usłyszałem zgrzyt zamka w drzwiach d0 mieszkania i przez szczelinę zobaczyłem najpierw panią, a potem Fernaua. Daruje pani, ale nie wspomnę nic o uczuciach, które wtedy mną targały. W pierwszej chwili chciałem uciec, ale nie ulega}0 wątpliwości, że zostanę zauważony, a panią postawię w kłopotliwej sytuacji. Zaczerwieniła się, a mocno zaciskając ręce, wyszeptała: — Jak to dobrze, że pan się nie pokazał! — Teraz wiem, ale wtedy w roli podglądacza i podshichiwacza czułem się bardzo niezręcznie. Pani od razu powiedziała, że przyszła w sprawie siostry, a ja zorientowałem się szybko, że sytuacja może być groźna i będzie pani potrzebna pomoc. Pilnie śledziłem przebieg rozmowy i aż kipiałem z oburzenia, kiedy odkrywałem, kim ten człowiek jest naprawdę. Wstałem, kiedy wyrwał pani z ręki broń, i gotów byłem skoczyć na niego, ale pani popisała się błyskawiczną reakcją — zdzieliła go szpicrutą ojca i uciekła na korytarz. Odetchnąłem z ulgą, bo było jasne, że przynajmniej pani już mnie nie zobaczy. Fernau zasłonił twarz i też mnie nie widział. Słaniając się na nogach, próbował panią dogonić — w tym stanie nie miał żadnych szans, więc nie biegłem za nim. Wtedy zobaczyłem listy leżące na biurku, a wiedząc, że są one dla pani Funke niezwykle ważne, bez chwili wahania schowałem je do kieszeni. Kiedy Fernau biegł za panią schodami w dół, ja po cichu pobiegłem na drugie piętro. Wracał klnąc straszliwie. Gdy zniknął w swoim mieszkaniu, kilkoma susami znalazłem się przed budynkiem, popędziłem w stron? miasta, ale pani już nie było. Poszedłem aż pod dom, ale nie zdecydowa- łem się wejść do pani. Nie mogłem też pozwolić, aby się pani denerwowała, i postanowiłem napisać list, mimo że przy okazji wyjdzie na jaw, że widziałem panią w mieszkaniu Fernaua. Lora nie wiedząc nawet o co chodzi, zgodziła się pani ten list dostarczyć. Myślę, że teraz nie musi się pani'niczego wstydzić, wręcz przeciwnie — zachowała si? pani tak dzielnie, że jeszcze do dziś nie mogę wyjść z podziwu. Przekazuję pani odzyskane listy w takim stanie, jak zgarnąłem je wczoraj z biurka Fernaua. Nie muszę chyba pani zapewniać, że do nich ie zaglądałem. Za siostrę zresztą nie musi się pani przede mną wstydzie- bo przecież z ust tego łobuza słyszałem, że między nimi nic nie było. NIL zachowała należytej ostrożności, a ten wyrachowany łajdak gotów by 90 powodować katastrofę, byleby wyciągnąć okup. Jestem niezwykle częśliwy, że mogę pani zwrócić te listy zupełnie za darmo. S Drżącymi rękoma sięgnęła po paczuszkę i w tym momencie się ozpłakała. Schowała listy do torebki i patrząc na Daniela przez łzy, wyciągnęła do niego rękę. — Naprawdę nie wiem, jak mam panu dziękować, panie Herfort! Uśmiechając się kręcił przecząco głową. — Nie ma potrzeby, panno Merling. Największym podziękowa- niem dla mnie jest myśl, że pomogłem pani pozbyć się kłopotu. Energicznym ruchem wytarła łzy i od razu się uspokoiła. Widać miała wprawę. — Od dawna wiedziałam, że jest pan niezwykle szlachetnym człowiekiem, panie Herfort. Zdjął mi pan naprawdę wielki ciężar z serca. Fernau nie ma czym nas szantażować, ale na pewno będzie szukał zemsty, a skoro pana nie widział, będzie przekonany, że to ja ukradłam mu listy. — Nie będę go długo utrzymywał w błędzie. W końcu swojej sprawy jeszcze z nim nie załatwiłem. — Niech pan będzie ostrożny... On jest zdolny do wszystkiego. — Tak, względem kobiet! — zaśmiał się pogardliwie. — Wobec mnie już nie będzie taki odważny. Felicja westchnęła. — Oby tylko nie przyszedł do mojego szwagra! Ernest jest strasznie zazdrosny o Hellę i po rozmowie z Fernauem na pewno wystąpi o rozwód. A akurat teraz małżeństwo zaczyna im się układać! Helia dostała surową nauczkę, a Ernest jakby się uspokoił z tą swoją chorobliwą zazdrością. — Proszę się o nich nie martwić, panno Merling. Zapewniam panią, 76 Fernau już nic złego pani siostrze nie zrobi. Zrrajdę na niego sposób. Dowodów przeciwko niemu mam dość, trzeba je tylko umiejętnie ^korzystać. W najgorszym razie zatka się mu usta pieniędzmi. Nie m°wię o bajońskich sumach, które otrzymywał do tej pory, ale na wykupienie biletu powinno mu wystarczyć, bo na uprawianie swojego Pr°cederu tutaj już mu nie pozwolę. Nie ma co liczyć, że się zmieni. ^owiek, który posuwa się do straszenia i okradania bezbronnych let musi być zepsuty do szpiku kości. 91 zobaczę, co da się zrobić — rzekł po chwili zasta- Jeżeli przyjmie moje warunki, to niewykluczone, że dam ^ze' byleby czym prędzej zniknął nam z oczu. Z naszego Pozbędziemy się go, zobaczy pani. Ale te to będzie już moja Pani pozostawiam decyzję, co robić dalej z tl tymi listami. Moim trzebaje zwrócić pani Funke, gdyż napisała .a je pod przymusem al z całego serca, aby je natychmiast spalić. ' ra Felicja uśmiechnęła się blado. — Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Kiedy Helia przek się, że są to naprawdę jej listy, na pewno » je wrzuci prosto do ogn Myślę, że mogę także w jej imieniu podziziękować panu za o' przysługę i proszę pamiętać, że jeżeli Fernaiau zażąda pieniędzy, jesteśmy zapłacić tyle, na ile nas stać. ' — O tym nie może być mowy! — broniiił się z uśmiechem. — prosz zdać się na mnie, zwłaszcza że muszę z niiim jeszcze wyrównać własne rachunki. Jak zamierza pani wyjaśnić siostitrze okoliczności odzyskania jej listów? Felicja popatrzyła na niego zmieszana.. — W ogóle o tym nie pomyślałam. GdHyby Helia, podobnie jak ja. była święcie przekonana, że pan jiikomnu o niczym nie powie, to mogłabym jej śmiało powiedzieć prawdę, al'le ona po ostatnich doświad- czeniach zrobiła- się bardzo nieufna. Jeżeli ] pan pozwoli, wolałabym jej nie mówić o pańskim udziale w tej sprawie e. — Wręcz mi na tym zależy, panno MerHing. Coś jednak trzeba pani Helli powiedzieć, bo w szlachetny gest Fefrnaua raczej nie uwierzy? — To na pewno nie! Powiem jej, że Feirnau zadowolił się pięcioma tysiącami marek, które dla niego przygotowałyśmy, gdyż znalazł się w krytycznej sytuacji finansowej i woli miecć tyle niż nic. Przekonam j? też, że po mojej wczorajszej energicznej iruterwencji przestał liczyć na całą sumę. Helia nie wie, że szłam do pana. Żeb>v podtrzymać ją na duchu. powiedziałam tylko, że będę pertraktować j«eszcze z Fernauem i umówi" łam się z nim. P6 wczorajszej przygodzie zalbroniła mi chodzić do nie?0 i upierała się, że pójdzie ze mną, a ja wtedy skłamałam, że spotkam si? z Fernauem w kawiarni, gdzie nie będziemy sami. — Tej wersji trzeba się trzymać — vicieszył się Dań, a FehcJ sięgnęła do torebki i podała mu plik banknotów. — Proszę, niech pan'je weźmie i da f^ernauowi, aby miał za L wyjechać. Te pieniądze już i tak odżałowałyśmy. • °Wie nią 111 h muSi wystąpić natychmiast, a kiedy to zrobi, ja z prawdziwą ' nościa. poinformuję przewodniczącego, pana Funkego, że to P t j szantażysta. Wątpię, czy po takim ostrzeżeniu pan Funke °S hce kiedykolwiek z ™m rozmawiać. Jak pani widzi, wszystko Ze 'na załatwić dyplomatycznie. O rezultatach dam pani oczywiście znać. • Schował pieniądze, aby przypadkiem nie zobaczyła ich Lora, i uśmiechnął się. __ A teraz musimy szybko ustalić, jak ma wyglądać ta szczególnie piękna torebka dla mojej siostry. Oczywiście to tylko formalność, panno Merling, bo pani przecież wie lepiej ode mnie, o co Lorze chodzi. Rachunek proszę mi przysłać, kiedy tylko torebka będzie gotowa. Słyszałem, że pani nie tylko projektuje, ale wiele prac wykonuje osobiście? — Nie potrafię siedzieć w domu bezczynnie. — Rozumiem panią doskonale. Dlaczego właściwie wybrała pani sztukę użytkową jako przedmiot studiów? — Takie było zawsze moje marzenie, ale dopiero pobyt u ciotki w Anglii pomógł mi je zrealizować. Ciotka pochwalała mój pomysł i umożliwiła mi podjęcie studiów. Nie wiedziałam wtedy, że odziedziczę po niej spadek około stu tysięcy marek, i traktowałam zdobycie zawodu jako możliwość samodzielnego utrzymania się. Na razie mi się to udaje "7 popatrzyła na Daniela, a napotkawszy jego pełne zachwytu spojrze- nie' szybko spuściła oczy i rzekła: — Chyba powinniśmy już poprosić pańską siostrę... Wstał natychmiast. Musi dać Felicji czas na ochłonięcie i oswojenie 1? 2 myślą 0 odzyskanych listach. ^ ora grała jeden utwór po drugim bez żadnego wyboru. Zawołanie rek a S, towała straszliwie fałszywym akordem. Trzymając brata za ^ Usjniechnęła się, gdy wrócili do salonu: L się zasiedziałam przy tym brzdąkaniu, że omal zapomniałam łroszę mi wybaczyć, Felicjo. Rozumiem, że skończyliście już tajną naradę? 93 92 Trudno powiedzieć, żeby był zadowolony, ale prawdopodobnie "" otrzebuje pieniędzy. Mój cios szpicrutą też musiał zrobić na Z /enie i ostatecznie przekonał go, że na większą sumę i tak nie ma — Owszem, Loro. Mam nadzieję, że z jej rezultatu bedz' zadowolona — odpowiedziała Felicja. Pai i Po kwadransie Dań zaczął się żegnać — choć miał wielka zostać dłużej, musiał wracać do fabryki. ot e Felicja też nie zamierzała przedłużać wizyty, zwłaszcza że Heli pewno już umierała ze strachu o nią, a nie miała pojęcia, że svtu ^ przybrała bardzo korzystny obrót. " Cja Przy pożegnaniu Lora jeszcze raz przypomniała o jutrzejszy podwieczorku, a gdy Felicja zapewniała, że na pewno obie z siost przyjdą, Lora uśmiechnęła się i pomyślała: — Będę cię tak dłuen zapraszać, aż w końcu zostaniesz moją szwagierką, dumna, słodka Feli! \ Felicja zatrzymała pierwszą nadjeżdżającą taksówkę, aby jak naj- prędzej podzielić się dobrą wiadomością z siostrą. Helia czekała chyba pod drzwiami, bo na dźwięk dzwonka, natychmiast otworzyła je i wciągnęła Felicję w głąb mieszkania. — Ach, Feli! Jestem nieprzytomna ze strachu. Dzięki Bogu, że wracasz cała i zdrowa! — Naprawdę bałaś się o mnie? — spytała, otwierając torebkę. — Jak mogłam się nie bać, Feli?! Felicja wcisnęła jej do ręki paczuszkę listów. — Masz, przyniosłam ci coś pięknego. Drżącymi rękoma Helia rozpakowała papier, a rozpoznawszj starannie ułożone swoje listy — wszystkie pięć — wybuchnęła spa2' matycznym szlochem i rzuciła się siostrze na szyję. — Feli, ądzyskałaś moje listy? Jak ci się to udało? Felicja zaniemówiła, trochę ze wzruszenia, ale też z za potania. ci — Cóż, droga Hellu, to długa i skomplikowana histotia. iłyśmy pięć tysięcy marek, ale za to masz swoje listy w ręku. ^ — Zobaczysz, Feli, będę odkładać każdy fenig i wkrótce oddam wszystko. A więc zadowolił się pięcioma tysiącami? 94 /enie 3 - C° porządnie go urządziłaś? Jak wygląda jego twarz? Wiesz, Feli, , tja sję We mnie chęć zemsty i zaczynam żałować, że to nie ja go uderzyłam. __ Rozumiem cię — rehcja pocałowała ją w policzek. — Sprawdź czy są to wszystkie listy, które mu wysłałaś, a potem szybko rtrzucimy je do ognia. Helia przeglądnęła starannie każdą kopertę i odetchnęła z ulgą. — Chwała Bogu, są wszystkie! Felicja wstała, przyniosła wielką metalową popielniczkę oraz świecę. Zapaliła ją, a potem obie w milczeniu patrzyły, jak białe kartki zajmowały się po kolei ogniem, skręcały w metalowym naczyniu i rozsypywały w zwęglone kawałki. Bez słowa Felicja przesypała popiół na gazetę, owinęła starannie i zgniótłszy w kłębek, wrzuciła do kosza na papiery. Dopiero w tym momencie obie odetchnęły z ulgą, rzuciły się sobie w ramiona i wypłakały całą nagromadzoną w sercach gorycz. Pierwsza ochłonęła Felicja. Stara Dora czeka już na pewno z obia- dem, trzeba wracać na górę, do siebie. Helia przytrzymała ją za rękę i zaśmiała się przez łzy: — Nie masz po co wracać, Feli! Powiedziałam Dorze, że w czasie nieobecności mojego męża, będziemy jadały obiady u mnie. — Dobrze, nie mniej jednak muszę pójść się przebrać. Za chwilę b?d? z powrotem. ara Dora już nie mogła się doczekać powrotu swojej młodej pani. , ~~ Panno Feli, już dwa razy dzwonił jakiś mężczyzna i koniecznie u z panią rozmawiać. Powiedziałam mu, że do obiadu pani nie Ie, a on mimo to zadzwonił drugi raz. O! To pewnie znowu on! \, , e lcja sz>'bko podeszła do aparatu, a oburzona Dora zamknęła się ~~ Halo! Kto mówi? — zgłosiła się Felicja. JT TO pani, panno Merling? al» IC]& rozP°znała głos Fernaua — serce zaczęło jej walić jak młot ^c się na chłód, odpowiedziała: — We własnej osobie. 95 — Nareszcie! Dzwoniłem już dwa razy. Zabrała pani wczoraj listy czekam więc na wypłatę uzgodnionej sumy... Szybko zastanawiała się, co odpowiedzieć, ale nic poza zasłyszana gdzieś ogólną formułką nie przychodziło jej do głowy. — Sprawę przekazałam mojemu adwokatowi, więc proszę zwrócić się do niego. Zapadło milczenie, a po chwili w słuchawce rozległ się sztuczny nienaturalny śmiech Fernaua. — Czy pani zwariowała? — Nie — odpowiedziała spokojnym głosem. — Po prostu mam dosyć pertraktowania z panem. Znowu milczenie. Potem padło niepewne, nieco nerwowe stwierdze- nie: — W takim razie zmusza mnie pani do podjęcia pertraktacji z pani szwagrem. Felicja wiedziała, że Ernest wyjechał, a zanim wróci, Daniel Herfort zdąży porozmawiać z Fernauem. Zebrała jeszcze raz w sobie całą odwagę i rzekła chłodno: — Ależ proszę bardzo! Zna pańską sprawę i, o ile wiem, gotów jest dokładnie się z panem rozliczyć. Słyszała jak Fernau klnie z wściekłości, trzymając słuchawkę z dala od ust. Zanim zdecyduje się powiedzieć coś jeszcze, chyba lepiej odwiesić swoją i przerwać połączenie. Z zamkniętymi oczyma i rękoma mocno przyciśniętymi do piersi, Felicja długo nie mogła dojść do siebie. Czy aby nie popełniła jakiegoś błędu? Czy postąpiła właściwie, zrywając rozmowy z Fernauem? Nagle przypomniała sobie Daniela i wszystkie wątpliwości rozwiały się jak mgła. Jak to dobrze, że jest ktoś, kto w razie czego stanie w jej obronie. Bez namysłu wybrała numer telefonu Daniela. — To ja, panie Herfort. Muszę coś panu szybko powiedzieć — rzekła cicho,'gdy Dań odebrał osobiście. — Ach, rozumiem! Proszę jednak nie wymieniać żadnych nazwisk- — Poprzedni właściciel listów zadzwonił do mnie przed chwilą. Jes przekonany, że są one teraz u mnie. Nie zaprzeczyłam, więc postraszy1' że w tej sprawie porozmawia z moim szwagrem. Coś mnie podkus»°' aby mu powiedzieć, że szwagier już o wszystkim wie i gotów jest się z n11" policzyć. .— Wyśmienicie! —- Na samym początku oświadczyłam, że nie mam zamiaru z nim dalej pertraktować i całą sprawę przekazałam mojemu adwokatowi. Słyszałam jak przeklinał, na czym świat stoi! — Świetnie! Bardzo dobrze pani zrobiła. Będę się tej wersji trzymać, a chyba odwiedzę go zaraz po południu, bo najlepiej kuć żelazo, póki 2orące! Dziękuję za wiadomość, panno Merling. Jest pani naprawdę bardzo mądrą i dzielną kobietą. Do zobaczenia! Proszę jednak do mnie nie dzwonić. Gdyby było coś pilnego, to proszę złożyć wizytę mojej siostrze... na przykład pod pretekstem projektu tej torebki... — Rozumiem. Serdeczne dzięki. Jednocześnie odłożyli słuchawki, a na ustach Felicji pojawił się marzycielski uśmiech. Ogarnęła się trochę i pobiegła na dół do Helli. — Jak to dobrze, że Helia nic nie wie o telefonach od Fernaua! — pomyślała. — Siostra nie powinna nic więcej wiedzieć, dopóki Daniel nie załatwi tej trudnej sprawy do końca! Wspaniałomyślnie roztoczył opiekę nad nimi, choć właściwie mógł się zająć tylko obroną swoich sióstr. Jego słowa brzmiały bardzo przekonywająco, a przy okazji zdradziły, co Dań do niej czuje. Czyżby naprawdę odwzajemniał uczucia, które ona od dawna do niego żywi? Ciarki przeszły Felicji po plecach na myśl, że Dań mógł nie wytrzymać za parawanem i wyjść, zanim dowiedział się, po co przyszła do Fernaua. Dziękowała Bogu, że Dań był świadkiem jej niewinności ~- cokolwiek by się wydarzyło, wiedziałby, że to nie z jej winy. Podczas obiadu u Helli Felicja była myślami gdzie indziej. Czy rzeczywiście dobrze zrobiła mówiąc Fernauowi, że szwagier wie o wszys- tkim? Uniosła się dumą i chciała pokazać, że już się go nie boi... Jeżeli rernau nie uwierzył, to cała nadzieja, że być może Dań Herfort naprawi Jej błąd. P° kilku zdawkowych odpowiedziach siostry Helia nie wytrzy- mała: ~~ Ty chyba w ogóle mnie nie słuchasz, Feli? Felicja odgarnęła włosy z czoła i uśmiechnęła się blado. ~~ Wybacz, Hełm, ale... zbyt wiele przeżyć, jak na jeden raz, niektóre sprawy dopiero\eraz dochodzą do mojej świadomości. Helia chwyciła ją za rękę. 96 97 — Nareszcie! Dzwoniłem już dwa razy. Zabrała pani wczoraj listy czekam więc na wypłatę uzgodnionej sumy.... Szybko zastanawiała się, co odpowiedzieć, ale nic poza zasłyszana gdzieś ogólną formułką nie przychodziło jej do głowy. — Sprawę przekazałam mojemu adwokatowi, więc proszę zwrócić się do niego. Zapadło milczenie, a po chwili w słuch sawce rozległ się sztuczny, nienaturalny śmiech Fernaua. — Czy pani zwariowała? — Nie — odpowiedziała spokojnym głiosem. — Po prostu mam dosyć pertraktowania z panem. Znowu milczenie. Potem padło niepewne,, nieco nerwowe stwierdze- nie: — W takim razie zmusza mnie pani do podjęcia pertraktacji z pani szwagrem. Felicja wiedziała, że Ernest wyjechał, a zanim wróci^Daniel Herfort zdąży porozmawiać z Fernauem. Zebrała jeszcze raz w sobie całą odwagę i rzekła chłodno: — Ależ proszę bardzo! Zna pańską sprawę i, o ile wiem, gotów jest dokładnie się z panem rozliczyć. Słyszała jak Fernau klnie z wściekłości, trzymając słuchawkę z dala od ust. Zanim zdecyduje się powiedzieć coś jeszcze, chyba lepiej odwiesić swoją i przerwać połączenie. Z zamkniętymi oczyma i rękoma mocno przyciśniętymi do piersi, Felicja długo nie mogła dojść do siebie. Czy aby nie popełniła jakiegoś błędu? Czy postąpiła właściwie, zrywając rozmowy z Fernauem? Nagle przypomniała sobie Daniela i wszystkie wątpliwości rozwiały się jak mgła. Jak to dobrze, że jest ktoś, kto w razie 'lko imieniu towarzyszyło nazwisko — Konny Rutland, a obok liczby '00000-litera M. Franz ze zdumienia aż przetarł oczy. Konny Rutland? Przecież to M0stra pana Herforta! Coś chyba zaczynało się przejaśniać: Herfort 101 przyszedł tu w sprawie siostry i z powodu pani Rutland szanowny gospodarz dostał po pysku! Cholera, na tej wiadomości można ^arobići Co my tu jeszcze mamy na tej kartce? H.F. 50000 M. F.G. 30000 M. w ratach po 6000 M., dwie zapłacone U.S. 12000 M. w ratach po 3000 M., jedna zapłacona K.N. 15000 M. w ratach, jedna zapłacona L.A. 10000 M. w ratach po 2000 M., trzy zapłacone H. S. 5000 M. Poniżej jeszcze kilka inicjałów i chyba kwot — to M to przecież skrót marki! Niektóre płatne w ratach, część z nich spłacona. Ale gratka! Franz starannie zwinął kartkę, schował do portfela, a zabrawszy się do stygnącego obiadu, cały czas się zastanawiał, jaki by tu interes zbić na tym świstku papieru, a jednocześnie porządnie dopiec niewdzięcznemu panu. Nagle uderzył się otwartą dłonią w czoło: trzeba tę listę sprzedać panu Herfortowi! Szybko skończył jedzenie i pobiegł do pokoju Fernaua. — Gdyby pan łaskawie pozwolił, chciałbym załatwić pewną sprawę na mieście. Fernau odsunął talerz i burknął: — Przecież cię nie trzymam. Proszę tylko zabrać stąd naczynia i nie włóczyć się za długo. — Oczywiście, proszę pana. Za niecałą godzinkę jestem z po- wrotem. — Dobrze. Proszę już iść. Pięć minut później Franz jechał już tramwajem i usilnie zastanawiał się, jak rozegrać tę partię ze świstkiem. Jeżeli ma on jakąś wartość dla Herforta, powinien zapłacić co najmniej dwa tysiące marek, jeżeli nie — trudno, trudzicie nadaremnie. Ale Herfort to nie byle kto! W porze obiadowej powinien być raczej w domu. Franz, jak widać, działał spontanicznie, ale wyjątkowo logicznie- Mało, że miał zamiar dopiec swojemu panu, to jeszcze przy okazji zarobić trochę grosza. Po kwadransie jazdy tramwajem stał już przed bramą willi Herfof' tów, zdecydowanie pociągnął za dzwonek i poprosił lokaja o natych' 102 jastowe widzenie z panem Herfortem. Przedstawił się jako kamer- dyner pana Fernaua, Dań zrobił wielkie oczy, gdy lokaj zapowiedział mu wizytę. Czego tu szuka służący Fernaua? Po chwili wahania kazał go wprowadzić. Franz wszedł, ukłonił się nisko. Wyglądał na zakłopotanego. — Co pana do mnie sprowadza? — zachęcił go Dań. — Pan wybaczą, ale... przychodzę z dość osobliwą sprawą. — Przysłał pana pan Fernau? — Skądże, łaskawy panie! To znaczy... ja chciałbym zmienić posadę, że tak powiem, ale — wiecie — ja kiedyś zrobiłem drobne głupstwo... Odsiedziałem sprawiedliwie całą karę, przysięgam!... I chciałbym mieć wreszcie normalnego pracodawcę, który pomógłby mi żyć uczciwie. — Hm, czy obecny panu nie pomaga? Franz wzruszył ramionami. Wiedział doskonale, do czego zmierza, ale musiał wyrażać się bardzo ostrożnie. — Wolałbym się wstrzymać z opinią, przynajmniej na razie. Czy wolno mi spytać, czy to wy, łaskawy panie, uderzyliście pana Fernaua szpicrutą w twarz? Daniel zmarszczył czoło. — Skąd to panu przyszło do głowy? — Hm, bo to wy byliście u niego w mieszkaniu w niedzielę przed południem. Wiem, bo sam miałem przyjemność łaskawego pana wpuścić. Nie widziałem, kiedy pan wychodziliście, a mojego pana zastałem z czerwoną pręgą na twarzy, jakby dostał pejczem. Spytałem oczywiście, czy to pan go tak urządził, ale on twierdzi, że uderzył się 0 drzwi, a łaskawego pana w ogóle nie widział na oczy. — Nie wierzy pan swojemu chlebodawcy? — Może bym i wierzył, gdybym pana osobiście... Nawet pan był askaw obdarzyć mnie sowitym" napiwkiem! — Zgadza się, a jednak pan Fernau też mówi prawdę — nie widział mnie, bo wyszedłem tak, aby mnie nie zobaczył! Franz był wyraźnie zawiedziony. "~~ Och, to szkoda. Tak sobie pomyślałem, że słusznie mu pan Przyłożył. Mój pan wikła się w jakieś historie z kobietami, a skoro az\visko pańskiej siostry, pani Konny Rutland, znajduje się na tej 103 kartce, którą znalazłem, byłem przekonany, że za to się łaskawy pan zemścił. Teraz Daniel zamienił się w słuch, ale udawał obojętność. — O jakiej kartce pan mówi? — Tej znalezionej! Zawsze podejrzewałem mojego pana o jakieś ciemne interesy, więc kiedy zobaczyłem tę kartkę obok szafy pancernej gdzie trzyma listy od kobiet, pomyślałem od razu, że musiała stamtąd wypaść. Dań wytrzymał napięcie i dalej udawał brak zainteresowania. — Dlaczego pan mi o tym mówi? Co jest na tej kartce? — Hm, myślałem, że ona pana zainteresuje, a ponieważ był pan dla mnie uprzejmy i tak hojny, to pomyślałem, czy nie odwdzięczyć się i przynieść panu tę kartkę. Gdyby panu na coś się przydała, bardzo bym się ucieszył. — Oczywiście liczy pan na rekompensatę? Franz zastanawiał się gorączkowo, czy nie postawić na poczucie honoru Herforta. Uśmiechnął się uniżenie. — Dam ją wam, panie, za darmo, jeżeli tylko na coś się przyda. — Ma ją pan przy sobie? — Oczywiście, panie! Oto ona — sięgnął po portfel i podał zwiniętą kartkę Herfertowi. Daniel obrzucił papier obojętnym spojrzeniem i choć po prze- czytaniu do końca ogarnęło go przerażenie, nie zmienił kamiennego wyrazu twarzy. Oprócz nazwiska swojej siostry, zobaczył także inicjały Helli Funke i kilku innych dam z jego środowiska. Nie przypuszczał, że Fernau rozbudował swój niecny interes aż do takich granic. Zdążył wcisnąć na listę Konny i łaskawie „wycenił" ją na sto tysięcy marek! Tyle musiałaby mu zapiacić, gdyby dała się schwytać w jego sidła. Kawał drania! Daniel aż Jppiał, ale nie mógł pokazać Franzowi, jak ważny dokument mu dostafczył. Zwinął powoli kartkę i niedbałym ruchem rzucił ją na swoje biurko. — Co do znaczenia tych zapisów wiem dokładnie tyle samo co pan- Nie mam też wątpliwości, że służyły one panu Fernauowi do robień'3 niezbyt czystych interesów. To pan też już wie, a skoro tak, to itiog? panu powiedzieć, że przyszedłem w niedzielę do pana Fernaua, aby mu powiedzieć, że nie życzymy sobie jego wizyt w naszych domach. J04 to jtfoje siostry i kilka innych dam skarżyło się, że pan Fernau traktuje bardzo niegrzecznie, a ja obiecałem, że zajmę się tą sprawą. Na czątek musi się on pożegnać z członkostwem w naszym klubie. Mówię panu, gdyż pokazał mi pan tę kartkę, chociaż obowiązkiem pana było pocenie jej właścicielowi. — Zgadza się, łaskawy panie, ale gdybyście wiedzieli jak on mnie traktuje, jak mną pomiata i wypomina, że siedziałem już w więzieniu! \taffl żal do niego, zwłaszcza że sam nie żyje uczciwie i ma niejedno na sumieniu. Dlatego, gdy ta kartka wpadła mi w ręce, od razu pomyślałem o panu i miałem nadzieję wyświadczyć przysługę, bo przynajmniej pan potraktował mnie jak człowieka. Dań przejrzał zamiary lokaja: chciał nie tylko zarobić pieniądze, ale też zyskać posadę w jego domu. Na to oczywiście Franz nie mógł liczyć, bo nie zyskuje sobie zaufania lokaj, który zdradza swojego chlebodawcę w jakichkolwiek okolicznościach. Nie mniej jednak na jakąś rekompen- satę Franz zasługiwał. — Właśnie wybierałem się do pana Fernaua, aby ostatecznie uregulować pewne sprawy. Być może ta kartka na coś mi się przyda, więc proszę mija zostawić. W razie czego oddam ją panu Fernauowi, nie wspominając oczywiście, że dostałem ją od pana. — Och, bardzo proszę mu o tym nie mówić. Od razu straciłbym u niego posadę. — Która przecież panu nie odpowiada? — Nie odpowiada, panie, ale gdzie znajdę inną? — W Niemczech na pewno nie. Musi pan wyjechać za granicę. — Na to potrzeba pieniędzy, a z marnej pensji nic prawie nie zdołałem odłożyć. Daniel zmierzył go poważnym wzrokiem. — Naprawdę zależy panu na prowadzeniu uczciwego życia? ~~ Bardzo zależy, łaskawy panie! — Więc tak: ta kartka nie ma dla mnie wielkiego znaczenia, choć Pewnie ułatwi pertraktacje z Fernauem. Mam zamiar potraktować go ar a wrecz Prz^ciwnie — chętnie poznam to dziwne zwierzę żywiąceS1? perskimi dyw^namj pan Klaus z powagą utrzymuje, że tak jest w istocie. _ Trochę oczywiście przesadził. W rzeczywistości Bari rozdrapał tylko wszystkie cztery ro^ Nie boi sie pani psów? — Skądże! Mam z n^j j^ najiepsze doświadczenia. Klaus otworzył drzwi, ale zdązy} złapaL pinczera za kark i trzymając w po^etrzu pokazał go ^orze — przywitaj się, Ban5 j postaraj sję byc grzeczny, bo w przeciwnym razie 2r.owu znajdziesz się za drzwiami — ostrzegł Klaus. L0ra podrapała psa rąj^zy uszamj; a ten spokojnie merdał ogonem i z wyczekiwaniem przymądał si? njeznajomej. — Prawda, że jesteś grzecznym pieskiem, Bari? — spytała Lora, a w odpowiedzi usłyszała krótkie, przytakujące szczeknięcie. W nagrodę Klaus postawił go na zierąj Bari podbiegł najpierw do swojej pani, otarł się o jej nogi, a potem S5>ojcojnje pOłOZył na środku swojego nowego dywanika, przyglądając sję podejrzliwie Lorze. 727 Popatrzył na nią z wyrzutem. — Ja miałbym wyjść i przegapić ten historyczny moment, gdy pierwszy wejdzie pani do naszego domu jako oficjalny gość?! Nigd h^ sobie tego nie wybaczył! Czekam tu od kwadransa, by w zasten t^ sześciu czy ośmiu honorowych dam uroczyście panią wprowadzi' ^ siedziby rodu Thiessenów. ° — Rozumiem, że pańskim zdaniem, jeden mężczyzna jest w sta zastąpić osiem druhen... — Dotychczas w swojej zarozumiałości tak uważałem. Przyjmuiar że się myliłem, pozwolę sobie powitać panią serdecznie jeszcze przed progiem. Fanfar niestety nie będzie, bo w czasie prób na mrozie jedyna trąbka, jaką mam, trzykrotnie mi zamarzła... Mogę spróbować ustami trum ta ta ta! Oboje wybuchnęli gromkim śmiechem. — No, znakomicie! Nie wiedziałam tylko, że przechodzi pan jeszcze mutację... Zrobił zdziwioną i oburzoną minę. — W moim wieku mutację?! Droga panno, ja mam dwadzieścia osiem lat, a mutację przechodziłem akurat wtedy, gdy rzucałem w panią śnieżkami, aby łaskawie raczyła na mnie zwrócić uwagę. — Brutalnie, ale ze szczerego serca! — przytaknęła głową, a uśmie- chnąwszy się spytała: — Jak się miewa Bari? Co ostatnio jada na śniadanie? — Och, wyłącznie pasztet z gęsich wątróbek! Dziś z okazji wielkiego święta założył na szyję przepiękną czerwoną kokardę, a mama od rana tłumaczy mu, że ma być dla pani wyjątkowo uprzejmy. Doszli do drzwi, a Klaus trzykrotnie energicznie pociągnął za dzwonek. — Rany boskie, czemu pan tak hałasuje? „ mowe ?dp°Wiedzieć' ale ki^y otworzyły się drzwi, odebrało jej sTonv7 } P-? f Urzadzoneg° ha"u w życiu nie widzi ała! W oknie od wlższe oT K T °Wał CUdnie P°dświ*lony słońcem witraż, a dwa J^ -^ , Wypelnione były szklanymi półeczkami, na stały jednakowe doniczki z kaktusami przeróżnych kształtów. — Ważne wydarzenia muszą nabrać rozgłosu, a trzykrotne głośne bicie w dzwon oznacza: „Lorcia u drzwi!" /-owu znajdziesz się za drzwiami — ostrzegł Klaus. L°ra podrapała psa między uszami, a ten spokojnie merdał ogonem wyczekiwaniem przyglądał się nieznajomej. Prawda, że jesteś grzecznym pieskiem, Bari? — spytała Lora, °dpowiedzi usłyszała krótkie, przytakujące szczeknięcie. W nagrodę Postawił go na ziemi. Bari podbiegł najpierw do swojej pani, otarł a P°tem spokojnie położył na środku swojego nowego dv vu, ' on pooy na nika, przyglądając się podejrzliwie Lorze. 126 127 — Widzę, że warto było poprzebierać trochę w sklepie. Na dywaniku nie wyglądałbyś tak uroczo, Bari! — Na litość boską, niech pani nie chwali tego zarozumialca Loro! On rozumie każde słowo! — rzekł Klaus ze śmiertelną n'ow n° Pani Thiessen wstała i poprosiła swojego gościa do sasiedn pokoju, gdzie w wykuszu stał stolik pięknie nakryty do podwieczo ]r°° — Pozwolimy Klausowi wypić z nami herbatę, Lorciu? p0t wygonimy go do nauki, a same porozmawiamy sobie trochę. — Ależ oczywiście! Nie chciałabym swoją wizytą zakłócać porzad ku dnia... Usiedli. — Już się bałem, że zostanę odpędzony od stołu i będę musiał-swój podwieczorek zjeść między książkami — żalił się Klaus. — Domyślam się, że to ja niby miałam pana odpędzić? — Tak podejrzewałem. Droczyli się w ten sposób, a Klaus z emocji wypił aż dwie filiżanki kawy i sam zmiótł co najmniej połowę ciastek z koszyczka. Nagle wstai. ukłonił się nisko i rzekł: — Czas wracać do pracy! Proszę mnie zawołać, kiedy panna Lora będzie wychodzić. Odprowadzę panią do domu. — Och, nie będę pana odrywać od nauki! — Dostałem od matki surowy nakaz, aby codziennie przez godzin? spacerować. Dzisiaj tę godzinę przesunąłem na później, aby móc połączyć przyjemne z pożytecznym. — Tak jest, Lorciu, trzeba go na siłę wyrzucać z domu, bo ina- czej bez przerwy siedziałby nad księgami i tymi swoimi ekspery- mentami. — W takim razie, droga pani Thiessen, chętnie wyprowadzę go «a spacer. Klaus zamknął się w swoim pokoju, a obie damy zajęły się rozmowa.- Mimo różnicy wieku miały wiele wspólnych tematów i z zainteresow niem słuchały, co mają sobie wzajemnie do powiedzenia. Lora zrobiła na starszej pani niezwykle miłe wrażenie i od r . zdobyła sobie jej bezgraniczne zaufanie i sympatię. Rozmawiały oczy ście także o Klausie, a pani Thiessen, jak każda matka, nie mogła nachwalić, jaki to dobry i pracowity chłopiec. z by zaprzeczył! Lora przyznała, że brat ro^\awiał z profesorem . usa? a usłyszawszy o nim same dobre opinie, 2ieVydował się przyjąć do fabryki, gdy tylko uzyska dyplom inżyniera Oj tym pani Thiessen ?°e wiedziała i ucieszyła się bardzo. 111 _. Klaus, co prawda, ma za co żyć i nie ^ siałby natychmiast podejm°wać PracY> ale Jak każdy mężczyzna, c^iCe jak najprędzej znaleźć swoje miejsce w świecie i ustabilizować z^ycie. Cieszę się, że pan Herfort przyjmie go do pracy, a jestem fex^na, że nie będzie rozczarowany. — Zupełnie się z panią zgadzam, pani Thies56*^. — Naprawdę pani wierzy, że Klaus da sobie r^Ng? — spytała matka trochę zdziwiona. Lora zaczerwieniła się, ale odważnie popatrzyć s tarszej pani w oczy. — W nikogo tak nie wierzę jak w niego. Jeżeliczxasami droczymy się trochę, to są oczywiście żarty. — Cieszę się, że tak się oboje zgadzacie — rz^-\ pani Thiessen, ale szybko zmieniła temat, gdyż zauważyła, że Lofa Czerwieni się coraz bardziej. O określonej godzinie Lora wstała i zató?^ sję żegnać. Bari natychmiast znalazł się obok niej i domagał się foc^rapania za uchem. Jak na zawołanie zjawił się też Klaus. Zanim się p^e^jrał, panie oglądały kolekcję kaktusów, a jak się okazało, obie były w>e\imi miłośniczkami tych kolczastych roślin. Przy podawaniu Lorze futra Klaus nie mógł s'? ^powstrzymać przed Pogłaskaniem delikatnego, miękkiego włosia, a przy okazji przed dotknięciem cudownych, kasztanowych loków I^y. Od razu wpadli w swój żartobliwie zaczepny t(^nj a panj Thiessen U8° stała w oknie i z zachwytem patrzyła, jak sz\{ obok siebie. Przez chwilę nie odzywali się zupełnie. ~~ Jak podobało się pani u mojej matki, p0nr\o Loro? — spytał na§le Klaus. k ,~7 Bardzo! Jest taka miła i serdeczna — umóM^śmy się, że co środę ' 2lerny jadły razem podwieczorek. Prosiłam ją, a^>y przynajmniej raz a Przyszła do mnie, ale nie udało mi się jej pi^^onać. f ~~~ Niestety, jakoś nie może się przełamać, b/ \yjść między ludzi, bardziej więc się cieszę, że przynajmniej r#z \v tygodniu ktoś ją 'o,* 128 129 odwiedzi, i bardzo pani za to dziękuję. Mam też nadzieję, że wól będzie przy tej okazji wypić chociaż kawę w waszym towarzystw' ^ — Myślę, że pańska matka się nie sprzeciwi. — O, na pewno nie! — Czy matka zawsze zgadza się na wszystko, co pan syn s h wymyśli? Ie — Pod tym względem między nami nigdy nie dochodziło H sporów. Lora westchnęła. — Aż zazdroszczę, że jeszcze ma pan matkę... Popatrzył na nią przerażony i zobaczył w jej oczach łzy. Wesoła Lorcia potrafi płakać? Klaus wzruszył się i gorączkowo zastanawiał się czym mógłby ją pocieszyć. Zanim jednak cokolwiek przyszło mu do głowy, ona już ochłonęła i podjęła nowy temat, raczej obojętny, ale po kilku zdaniach gładko przeszła na swój zwyczajny żartobliwy ton. Ani się spostrzegli, kiedy stanęli przed bramą willi Herfortów, a ledwo zaczęli się żegnać, nadjechał samochód Daniela. Klaus ukłonił się pierwszy i rzekł: — Pozwoliłem sobie na odprowadzenie pańskiej siostry aż pod dom, a przy okazji spełniłem polecenie matki, która wypędza mnie z domu, aby przed egzaminem przewietrzyć moją głowę. — I ma świętą rację, bo najgorsze jest przepracowanie. A z eg- zaminem to poradzi pan sobie bez problemu. Może wejdzie pan do nas na chwilkę? — Dziękuję bardzo, ale zacząłem ważne doświadczenie i muszę je jeszcze dziś zakończyć. Proszę więc wybaczyć, ale czas mnie nagli. — W takim razie spotkajmy się kiedy indziej. A może wpadłby pafl do nas na obiad w niedzielę? Chętnie porozmawiałbym z panem między innymi o naszych wspólnych planach na przyszłość. — Och, znakomicie! Nie wiem tylko, czy panna Lora się zgodzi' — Po co te'formalności, panie Thiessen? Z moim bratem może pan rozmawiać tak samo szczerze jak ze mną — odpowiedzią Lora. , — Pan Herfort jest bądź co bądź personą i nie miałbym ° wagi... Dań poklepał go po ramieniu. . Niech pan tylko nie robi ze mnie szacownego starca, młody ieku! Zatem w niedzielę o wpół do drugiej. Proszę przekazać moje Panl Thiessen. Kjaus pożegnał się i szybkim krokiem pospieszył do domu, pogwiz- . wesoło marsz Radetzky'ego, który zawsze przychodził mu do t wv, gdy kył w radosnym i podniosłym nastroju. ~ paniel wziął siostrę pod rękę, a gdy wchodzili do hallu spytał: _ Mam nadzieję, że nie zaprosiłem ci niesympatycznego gościa? _ Bynajmniej! Z Klausem Thiessenem żyjemy na wyjątkowo przyjacielskiej stopie. — Chodziliście chyba razem na kurs tańca, o ile sobie dobrze przypominam? — Niekoniecznie razem, ale na pewno na ten sam kurs. Poznaliśmy się jednak znacznie wcześniej, gdy ja chodziłam koło ich domu do szkoły, a on zza płotu obrzucał mnie śnieżkami. — Coś podobnego! To rzeczywiście długa znajomość. Sympatyczny chłopak, a jak ci się rozmawiało z jego matką? — Znakomicie, Dań. Umówiłyśmy się, że będę do niej przychodzić w każdą środę. Dobrze zrobiłeś, że zaprosiłeś Klausa na obiad, bo pani Thiessen nie wychodzi w ogóle i nie mam jak zrewanżować jej się za podwieczorki u niej. , Poszli się przebrać do kolacji, a gdy kilka minut później usiedli przy stole, Lora zaczęła: — Wiesz co, Dań? Tak sobie pomyślałam, że byłoby dobrze zaprosić także Felicję na ten niedzielny obiad, chyba że masz jakieś zastrzeżenia? Z satysfakcją zauważyła, że czoło brata pokryło się rumieńcem, jak zawsze gdy padało nazwisko lub imię Felicji. ~~ Jakież miałbym mieć zastrzeżenia, Loro? Wręcz przeciwnie bardzo lubię, gdy panna Merłing przychodzi, a obiad we czworo to skadinąd doskonały pomysł. ^ ~- Cieszę się, że go aprobujesz. Chyba od razu zadzwonię do Felicji ^Powiedziała, ale podeszła do telefonu dopiero po kolacji. ~~ Lora? — zdziwiła się tamta. 2 ,~T Tak, Feli, we własnej osobie! Słuchaj, chciałam spytać, czy nie a°yś z nami w niedzielę obiadu? Mamy już jednego gościa — pana 130 131 Thiessena — znasz go chyba ze spotkań w klubie? I byłoby nam mił0 gdybyś dołączyła do towarzystwa. — Chętnie, Loro. Nawet mnie to urządza, bo szwagier wraca ju? w sobotę nocnym pociągiem. Dzwonił właśnie, ze załatwił wszystko pomyślnie i może wracać wcześniej, niż przewidywał, a to oznacza, ^ Helia nie będzie już potrzebować mojego towarzystwa. — Świetnie, Feli! O wpół do drugiej, pamiętaj. Mój brat nastawia ucha i na pewno chciałby ci przesłać pozdrowienia. — Dzięki, Loro. Przekaż mu moje. — Załatwione! Zatem do niedzieli, cześć! Lora odłożyła słuchawkę, a Daniel zapalił papierosa i spytał zdumiony: — To wy jesteście na ty? Chyba mówiłyście sobie przez pani? — Owszem, ale wczoraj przy herbatce wszystkie cztery przeszłyśmy na ty. Konny i Feli są przyjaciółkami od dawna, a my pozostałe wypiłyśmy bruderszaft herbatą. — Bruderszaft herbatą? To chyba nieważny! — żartował. — Och, wy mężczyźni! Bez alkoholu u was wszystko jest nieważne! A kobiece przyjaźnie i tak są trwalsze niż męskie! — Coś ty znowu tak bojowo nastawiona, siostrzyczko? Szybko pocałowała go w policzek. — Przecież nie do ciebie, głuptasie! Rozmawiali jeszcze chwilę przy stole, a potem Dań poprosił, aby Lora zagrała mu na fortepianie. Zasłuchany w muzykę, przypomniał sobie nagle, że w niedziel? zamierzał złożyć wizyty damom, których nazwiska znalazł na liście ofiar Fernaua. Ale to do południa, na obiad powinien więc zdążyć i nie trzeba odwoływać gości. Miałby odwołać wizytę Felicji Merling? Nigdy^ — oburzył się na samego siebie, a oczami wyobraźni zobaczył Felicj? przy fortepianie w jego domu, przy stole, przy swoim boku... Tak, teraz już na poważnie 4rzeba starać się o jej rękę! Trzydziesty piąty rok na karku, najwyższy czas pomyśleć o założeniu rodziny! Przestraszył się, gdy Lora głośno zamknęła klapę fortepianu. — Co, już koniec na dzisiaj? — Koniec! Wyjątkowo dziś rzępolę, nie zauważyłeś? — Nie zauważyłem. — To znaczy, że nie słuchałeś! 132 Roześmiał się. — Przyłapałaś mnie, to zdradzę, że pogrążyłem się w marzeniach, a)e to za sprawą twojej muzyki, musisz przyznać. — Chociaż tyle uznania dla mojego muzycznego talentu! Wiesz, w niedzielę poprosimy Felicję, żeby nam zagrała i zaśpiewała. Gra znacznie lepiej ode mnie, a jak śpiewa! Zauważyłeś pewnie jak pięknie mówi, więc możesz sobie wyobrazić jej głos podczas śpiewu. Jak się jej słucha, to człowiekowi wokół serca aż robi się gorąco. — A gdzie ty słyszałaś Felicję śpiewającą? — zainteresował się nagle. — U Konny. Ty wyjechałeś wtedy na kilka dni służbowo. Konny zna Felicję bardzo dobrze i poprosiła ją, by zaśpiewała dla gości. Ta nie dała się długo prosić. Wykonała jedną pieśń Griega i jedną Brahmsa, a potem wstała i dołączyła do gości. Prosiłam, aby jeszcze coś zaśpiewała, ale ona stanowczo oświadczyła: — Słuchaczy nie wolno zanudzać! Nawet nie ośmieliłam się nalegać. Wiesz, są śpiewacy — śpiewaczki też — których, gdy dorwą się do fortepianu, żadną siłą nie odpędzisz, a im gorzej śpiewają, tym dłużej dręczą słuchaczy. Oboje wybuchnęli śmiechem, a Dań próbował przywołać w pamięci brzmienie głosu Felicji. Dziwne, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że Felicja może pięknie śpiewać! W niedzielę przekona się jak pięknie! Nagle przypomniał sobie scenę w mieszkaniu Fernaua. Mówiła ze ściśniętym gardłem, a przecież jej głos brzmiał jak dzwon, trafiał prosto do serca... W niedzielę od rana Daniel składał wizyty w wielu domach i jako Przedstawiciel klubu wyjaśniał przyczyny skreślenia z listy członków Rolfa Fernaua. Wszędzie spotykał się z pełną aprobatą dla tej decyzji, n'kt nie uronił nawet łzy za Fernauem, chyba że była to łza uwolniona Poczuciem wielkiej ulgi. % formalnościom stało się zadość, wstąpił także do Punków. Ernest 1 Helia, w najlepszej komitywie, przyjęli go bardzo serdecznie. -— Wybaczcie państwo, ale podczas nieobecności pana Funkego Darzyło się coś, o czym, jako przewodniczący, powinien być natych- miast poinformowany. Pamięta pan niejakiego Rolfa Fernaua, który od niedawna był członkiem naszego klubu? zbladła,-ale na szczęście Ernest tego nie zauważył. 133 — Wiem, który to, ale nie powiem, żebym się starał poznać g0 bliżej. Nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. — Zupełnie się z panem zgadzam, panie Funke. Ciszę się, że mogę panu przekazać dobrą wiadomość, że człowiek ten nie jest już członkiem klubu, wyjechał z Niemiec i prawdopodobnie już nigdy nie wróci. Okazał się szantażystą i miał do wyboru: albo kryminał, albo dobrowol- na banicja. — Do licha! Od początku ten facet wydał mi się podejrzany. Mamy go z głowy. Jak tacy ludzie trafiają nawet do najlepszego towarzystwa? Słyszałaś Hellu? Ty, zdaje się, też go nie lubiłaś? Helia zwlekała z odpowiedzią, ale opanowała się. — Rzeczywiście nie był sympatyczny i ... i cieszę się, że nie będę musiała go już spotykać. Daniel pożegnał się. Jego misja była zakończona, a nazwisko Fernaua zostało wykreślone nie tylko z listy członków klubu, ale także z pamięci osób, którym szczególnie dał się we znaki. Tak się przynaj- mniej w tej chwili wydawało! Przy pożegnaniu Helia uśmiechnęła się i rzekła: — Słyszałam, że moja siostra będzie dziś u was gościem na obiedzie? — Owszem. Poczytuję sobie to za wielki zaszczyt. I nie tylko to, bo jak powiedziała mi Lora, pani i siostra zaproponowałyście jej bruderszaft. Czuję się tym równie zaszczycony co moja siostra. — Och, w tak znakomitej atmosferze sztywne formalności musiały ustąpić miejsca spontanicznej przyjaźni. Dań spieszył się do domu i nie podejmował tematu. O pierwszej, gdy wszedł do hallu, zobaczył Lorę biegającą z zaczer- wienionymi policzkami między kuchnią a jadalnią, gdzie ślicznie nakryty stół czekał już na przyjęcie gości. Przyszli punktualnie, do tego w znakomitych nastrojach. Gdy zabrzmiał gong, gospodarz wziął pod rękę Felicje, Klaus Thiessen Lorę i korowód ruszył do jadalni. Felicja miała na sobie prostą suknię z miękkiego czarnego jedwabiu, żadnej biżuterii, a jedynie, jako zapięcia owalnego dekoltu użyte oprawioną w matowe złoto gemmę, którą odziedziczyła po ciotce. Suknia układała się w miękkie fałdy, opadające wzdłuż szczup^J 134 sylwetki, a jej czerń pięknie kontrastowała ze złotawym brązem włosów 1 szarością wielkich oczu. ' Dań patrzył na nią jak w zaczarowany ob zraz i zupełnie nie zwracał uwagi na siostrę i młodego Thiessena, którzy choć cały czas się trochę droczyli, raz po raz wymieniali długie, tęskne spojrzenia. Te jednak nie uniknęły uważnym oczom Felicji. Kobiety s^j, chyba w tych sprawach znacznie bardziej spostrzegawcze od mężczyzn i Felicja nie miała żadnych wątpliwości, że między Lorą a Kl^a.usem na coś się zanosi. Oczywiście nie zdradziła się ze swoim spo rstrzeżeniem ani słowem, zwłaszcza że sama co chwilę napotykała równie tęskne spojrzenia Daniela. Po obiedzie, z którego wszyscy uczestniczy byli zadowoleni, w tak zwanym salonie muzycznym podano kawę. Le <łwo usiedli, Lora zaczęła: — Wiesz, Feli, powiedziałam Danielov=«vi, że pięknie śpiewasz, a ponieważ on uwielbia muzykę, a zwłaszcza śjgpiew, obiecałam mu, że cię namówię, abyś zaśpiewała nam kilka pieśni. Dasz się namówić? Felicja odstawiła filiżankę i uśmiechnęła się. — Dam, tylko nie wiem, czy się wam mój^j śpiew spodoba — rzekła patrząc na obu panów, którzy natychmiast ^energicznie przytaknęli. — Potrzebujesz akompaniamentu, Feli? —— spytała Lora. Felicja potrząsnęła głową. — Nie, nie, Loro! Mój śpiew nie jest natyL_ e wyszkolony, abym sobie poradziła przy obcym akompaniamencie, a ty namęczyłabyś się, gdybyś ciągle musiała gonić mój rwący się rytm. Nig»^/ dobrze znali, ale jeszcze nigdy nie słyszeli w tak wzruszającym wykorznaniu. I odrzuć, serce moje, tęsknotę i ZK&nartwienia. Wsłuchaj się w ciszę nocy, w niej szukaj ukojenia 135 Przebrzmiały słowa refrenu, a wszyscy mieli wrażenie, że Felicja wyśpiewała dokładnie to, co działo się w ich sercach. „I odrzuć, serce moje..." Dań niemal fizycznie czuł, jak z jego serca spada ogromny ciężar. Zerwał się, kiedy Felicja wstała od fortepianu podbiegł, z nabożeństwem uniósł jej rękę i złożył na niej pocałunek, nie mówiąc ani słowa. Kiedy podniósł głowę, w jego oczach płonął dziwny ciepły blask. Lora podeszła, objęła Felicję i pocałowała w policzek. — Cudownie śpiewałaś, Feli! Nie proszę cię o więcej, bo znam twoje zasady, ale obiecaj, że przy najbliższej okazji zaśpiewasz nam znowu. Klaus ukłonił się nisko i tylko pocałował Felicję w rękę — ze wzruszenia nie był w stanie wymówić słowa. — Chyba wybrałam zbyt poważne utwory, ale niestety często mi się zdarza, że tylko takie przychodzą do głowy. — Jeżeli poważne pieśni potrafią tak człowieka wzruszyć, to proszę tylko o takie. Przyłączam się do prośby Lory i liczę, że zostanie spełniona — rzekł Daniel z wyjątkową powagą. — Myślę, że okazji nam nie zabraknie, a na dzisiaj wystarczy — uśmiechnęła się i poprosiła Lorę o jeszcze jedną filiżankę kawy. Czas minął im niezwykle szybko, a kiedy goście zamierzali się pożegnać, Lora stanowczo się sprzeciwiła — muszą zostać na pod- wieczorku! Zgodzili się bez żadnej dyskusji. Ale pora rozstania i tak nadeszła. Dań spytał, czy Felicja chce wrócić do domu piechotą — wtedy ją odprowadzi, czy też woli wracać sama — każe podstawić samochód. Po chwili wahania wybrała spacer. Daniel musiał się przebrać, więc Klaus podszedł do niego, by się pożegnać. — To była wspaniała niedziela, panie Herfort. Bardzo dziękuję. — Na pewno nie*nasza ostatnia, panie Thiessen. Lora i ja bardzo lubimy niedzielnych gości, prawda, siostrzyczko? — Ba, a jeszcze jak! Felicję też musimy częściej zapraszać, bo kto nam zaśpiewa tak pięknie jak ona? W zimową cichą noc Dań i Felicja nie zamienili ze sobą zbyt wie' słów, ale czuli się ze sobą tak blisko związani, jak tylko potrafi odczuwać ludzie, których milczenie łączy. Są takie chwile, kieu> 136 milczeivie JL Jest bardziej wymowne od tysiąca wypowiedzianych słów. Taka cudc^wna chwila właśnie przydarzyła się Danowi i Felicji. Kiedy * doszli do celu, wymienili gorący uścisk dłoni, a Daniel rzekł ,ak przez 5^ sen: / odrzuć, serce moje, tęsknotę i zmartwienia. Wsłuchaj się w ciszę nocy, w niej szukaj ukojenia. Popatrzyła na niego z błyskiem w oczach. — Do *branoc, panie Herfort! — szepnęła. — Do «branoc, panno Merling! Dziękuję za wszystko. — To Ja powinnam panu dziękować. — Ni^! Ja Pani! Ukłon? ił się i czekał, aż za Felicją zamkną się drzwi. Upłynęło kilka tygodni. W tym czasie czworo młodych przy- jaciół spotkało się dwa razy na obiedzie w willi Herfortów, poza tym Lora spot~ykała Felicję na korcie tenisowym, a Klausa co środę, gdy składała v*wizytę jego matce. Czasami, gdy Daniel wracał wcześniej z fabryki, udało mu się zamienić kilka słów z Felicją, jeśli akurat była u Lory. L3yli już sobie tak bliscy, że niemal otwarcie okazywał jej swoje uczi~ucia. , Urodzimy Lory obchodzono bardzo uroczyście. Oprócz Rutlan- dów, Fuiinków i Felicji zaproszono również kilkoro najbliższych przyjaciół-, oczywiście Klausa Thiessena, po usilnych naleganiach solenizantłtki udało się też namówić panią Thiessen, ku wielkiej radości W syna. Niektcórzy znajomi już od rana przychodzili z życzeniami, a Lora nie m°gła się nacieszyć ogromną ilością kwiatów i drobnych prezentów. Te °d Dana ii Konny, wśród nich słynna już torebka zamówiona u Felicji, sPrawiły gsolenizantce największą radość, podobnie jak przybornik do Pisania cod Felicji, który sama zaprojektowała i ozdobiła piękną aPlikacją.„ Klaus przyniósł kosztowną filiżankę z zabytkowego serwisu, którą dał; a mu matka, a do tego ogromny bukiet róż. Lora oczuła się jak w siódmym niebie. Przybył jej kolejny rok i teraz ml(tjuż'n ie powie, że jest podlotkiem. Wszyscy zresztą traktowali ją już Jak dorobią osobę, jedynie Klaus czasami robił żartobliwe aluzje do Smarkate; go wieku. 137 Kiedy zobaczył ją w wieczorowej sukni, westchnął i rzekł: _ ^ chwała Bogu! Już się bałem, że na dzisiejszą okazję każe sobie pan zapleść warkoczyki i ubierze w sukienkę z kokardą! Obrzuciła go karcącym spojrzeniem. — Drogi panie Thiessen, kiedyś chyba trzeba dorosnąć! — Szkoda, bo z tornistrem na plecach było pani bardzo do twarzy! — Co się,z panem dzieje, panie Thiessen? — A co niby ma się dziać? — Oho! Ktoś tu odpowiada pytaniem na pytanie! Zmienia pan poglądy przy każdym następnym zdaniu? — Cóż dziwnego przy takiej ilości wrażeń? — A cóż pana tak zaskoczyło? — Chociażby niewiarygodna odmiana pani wyglądu, panno Loro — Na dodatek zaczyna pan bredzić... — No, nareszcie słyszę właściwy ton! Mogę więc być spokojny, że ta suknia nie odmieniła pani. Chciałbym, abyśmy wypili toast za to, aby nie próbowała pani być inna. — Stawia pan przede mną trudne wymagania. Poprzestańmy na tym, że mam dobre chęci, aby tak było. — Dobrymi chęciami piekło wybrukowane! — Zmieńmy może temat. Wyznaczono już panu termin egzaminu? — O mój Boże! Czy w takiej chwili musi mi pani o tym przypomi- nać? — Myślałam, że nie ma dla pana nic ważniejszego niż tamta chwila — Nie ma, rzeczywiście! — westchnął ciężko. — Od jutra za dwa tygodnie będzie już po wszystkim. Przy dźwiękach surm padnę na placu boju! — Chce pan się poddać? — Gdy mi się nie powiedzie, czy pani odwróci się do mnie plecami i nie będzie mnie*chciała znać? — Pan musi zdać ten egzamin! Przecież po Wielkanocy powinien pan podjąć pracę w fabryce! — Niczego bardziej nie pragnę, ale trzeba liczyć się z pechem Powiedzmy, że egzaminator źle spał, pokłócił się z żoną albo boli go za> to czy będzie łaskawym uchem słuchał mojego dukania? Popatrzyła na niego wyraźnie blada. 138 — Nie musi pan dukać, wystarczy się dobrze przygotować! Śmiał się w duchu, że udało mu się ją nastraszyć i zmusić do przyznania, że martwi się o niego. _ Wystarczy? A nawet stróżowi nocnemu się zdarzy, że umrze w ciągu dnia! — Akurat! Ale faktycznie, jeśli się nie myśli o najważniejszym, to rzeczywiście wszystko może się zdarzyć — złościła się. Klaus obszedł ją dookoła i pokiwał głową. — Gdzie to się podziała moja uśmiechnięta Lorcia? Widzę tu tylko srogą damę klasową wygrażającą mi rózgą! Oboje wybuchnęli śmiechem, a Lora spytała łagodnym, pełnym troski głosem: — Prawda, że nie ma takiej możliwości, aby pan oblał ten egzamin? Ale proszę nie żartować... Popatrzył na nią tak, że musiała się zaczerwienić. <— Musi mi pani uwierzyć na słowo, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby zdać. Wkuwałem, ile mogłem, a reszta zależy od opatrzności. Jak to śpiewała panna Merling? — „/ odrzuć, serce moje, tęsknotę i zmartwienia. Wsluchaj się w ciszę nocy, w niej szukaj ukojenia." — Dziś chcę odrzucić zmartwienia i bawić się, bo są pani urodziny! Radosny nastrój powrócił jak za dotknięciem czarodziejskiej różdż- ki, i tak już było do końca wieczoru. Nie tylko dla nich, bo Daniel i Felicja siedząc obok siebie przy stole też czuli się niezwykle szczęśliwi. Dań od dawna był zdecydowany, że ożeni się z Felicją, ale chciał jej dać jeszcze trochę czasu na uporząd- kowanie swoich uczuć, a potem wykorzysta sprzyjającą okazję i wyzna Jej swoje. Czekał spokojnie, bo był pewien, że jego oświadczyny zostaną Przyjęte, mimo że Felicja wciąż z wielką rezerwą reaguje na każdą próbę zbliżenia się do niej. Czasami tylko zdradzi się krótkim tęsknym spojrzeniem, gwałtownym rumieńcem lub lekkim drżeniem głosu. Cieszyła go też zażyłość między Felicją a Lorą. gdyż trzeba było Kzyć się z tym, że przez pewien czas będą mieszkały razem w jego domu. D°brze by było, aby nie dochodziło między nimi do zatargów, d Wszystko wskazywało na to, że tak właśnie będzie. Do głowy mu nie zyszło, że Lora sama myśli już o małżeństwie, a serdeczne kłótnie m'?dzy nią a Klausem Thiessenem oznaczają coś zupełnie innego, niż się. a Pierwszy rzut oka wydaje. 139 \ Daniel myślał, że jest bliski swojego celu, a nie przypuszczał, ze zdarzy się jeszcze coś, co zmusi go do odłożenia swoich planów na później. Goście wznieśli uroczysty ostatni toast i zaczęli rozchodzić się do domów. W nowych czasach, wymagających od wszystkich wzmożo- nego wysiłku, nie można było sobie pozwolić na świętowanie do białego rana, jak dawniej. Teraz zgodnie żegnano się zaraz po północy, aby każdy miał dosyć czasu na zregenerowanie sił przed nastającym dniem pracy. Trzeba by jeszcze wspomnieć, że tego wieczoru Helia Funke po raz pierwszy założyła naszyjnik z pereł, który dostała od Ernesta. Daniel i Felicja obserwowali ich oboje i z zadowoleniem musieli przyznać, ze udało im się uratować to małżeństwo od rozpadu. Pani Thiessen też stwierdziła, że niepotrzebnie bała się wychodzić między ludzi i pod koniec przyjęcia powiedziała o tym synowi w obecno- ści Lory, z czego ta była szczególnie dumna, gdyż to jej udało się zmusić starszą panią do przyjęcia zaproszenia. Przed Klausem i Lorą stała jeszcze jedna przeszkoda — jego egzamin, ale przy ich młodzieńczym entuzjazmie, była ona do po- konania. Rolf Fernau przybył tymczasem do Paryża i z przykrością musiał stwierdzić, że pomimo niskiego kursu franka, życie było tam szalenie drogie. Wynajął pokój w skromnym hotelu i próbował nawiązać jakieś kontakty, ale miasto uważane przez wielu za centrum Europy, jakby opustoszało. Cóż, kryzys ekonomiczny dotknął niemal cały świat, a jego skutkiem było to, że jeżeli kiedyś ktoś mógł pozwolić sobie na pobyt w Paryżu przez kilka tygodni, a nawet miesięcy, teraz musiał ^si? ograniczyć do kilku dni, co najwyżej tygodnia. W cienkim strumyczku paryskich gości Fernau nie mógł liczyć na złowienie grubej ryby. Do bogatych francuskich rodzin też nie łatwo było mu wejść, a Francuzki wcale nie były tak naiwne, jak sobie wyobrażał. 140 Twarz wygoiła mu się zupełnie i chyba była na.wet ładniejsza niż kiedyś, a była jedynym kapitałem, jakim dysponował, nie licząc dziesięciu tysięcy marek, które Fernau dostał od Daniela. Te jednak szybko zaczynały topnieć i dosłownie w' ostatniej chwili Fernau zdecydował się wyjechać na Riwierę, gdzie trwała jeszcze pełnia sezonu i przewijało się wielu bogatych turystów. W pociągu do Nicei Fernau czuł się nieswojo. Sta,ć go było jedynie na bilet drugiej klasy, a tam nie mógł liczyć na zawarcie znajomości, z których później można by czerpać zyski. Ale chyba patrzył zbyt pesymistycznie, bo oto naprzeciwko w prze- dziale usiadła dama wyglądająca niechybnie na bogatą Amerykankę! Na eleganckiej walizeczce podręcznej, którą nonszal ancko wrzuciła na półkę, zobaczył hotelowe naklejki z różnych stronświ ata, w tym jednego z najdroższych hoteli w Nowym Jorku, a także transoceanicznego parowca, o którym Fernau wiedział, że posiada tylko luksusowe kabiny. Dama nie była młoda — mogła mieć czterdzieści kilka lat, bo mniej więcej do tego wieku udaje się ukryć pierwsze syrop tomy starzenia się — ale była bardzo ładna, elegancka, dokładnie w typie, który najbar- dziej odpowiadał Fernauowi. Prócz pierścionka z brylantem nie miała na sobie żadnej biżuterii, ale to normalne, gdyż na ogół damy nie zabierają klejnotów w podróż, a jeżeli już, to nie wkładają ich na siebie, lecz przewożą w szkatułkach. Fernau nie miał żadnych wątpliwości, że otrzywal od losu nieoczeki- wany prezent. Rolf pomógł nieznajomej zainstalować się w przedziale, za co obdarzyła go czarującym uśmiechem, ale nie odezwała się. Przez chwilę siedzieli naprzeciwko siebie w milczeniu, a Fernau go lącżkowo rozmyś- H od czego rozpocząć rozmowę. Przypadek i tym razem przyszedł mu z pomocą., gdy nagle z półki sPadła mu wprost pod nogi skórzana torba, bardzo lekka, więc chyba tyła w niej tylko poduszka do podróży. PodniósłJ% szybko i spytał po angielsku: — Życzy sobie pani, by położyć torbę na miejscu, czy też chce ją rozpakować? ' Uśmiechnęła się i w niezbyt czystej angielszczyźcnie odpowiedziała: Proszę mi podać. Wyjmę sobie poduszkę. 141 — Pozwoli pani, że ja to zrobię, a pustą torbę odłożę na górę. — Bardzo proszę! Otworzył zamek i natychmiast uderzył go ostry zapach nie najlep- szych perfum. Wyjął poduszkę, a ona natychmiast podłożyła ją sobie pod głowę i posłała Rolfowi czarujący, kokieteryjny uśmieszek. Odwzajemnił się jednym z tych wypróbowanych, które najskutecz- niej zniewalały jego ofiary. I zaczęła się swobodna rozmowa. Okazało się, że nieznajoma nie jest żadną Amerykanką, Angielką, czy Francuzką, ale Polką i nazywa się Krakowiecka. Po śmierci męża, który zostawił jej duży spadek, podróżuje po świecie, ale nigdzie jej się specjalnie nie podoba. Jedzie jeszcze do Nicei zobaczyć Święto Kwia- tów, potem zabawi trochę w Monte Carlo, a jeśli nie zdarzy się nic szczególnego, zdecyduje się wrócić do kraju. Fernau zamienił się w słuch. Bogata wdowa, to coś nowego i kto wie, czy nie najlepsze zabezpieczenie na przyszłość? Trzeba się trzymać tej czarującej Polki! Skoro jadą do tego samego celu, to warto zacząć już teraz starania i zrobić na niej jak najkorzystniejsze wrażenie, a ponieważ podróżuje sam, zaproponuje na początek, że się nią zaopiekuje. Jest wdową, nie ma więc sensu zawracać sobie głowę jakimiś listami miłosnymi — kim by ją szantażował?! — trzeba pójść na całego. Nie powiedział wprost, ale wyraźnie sugerował, że jest bogatym człowie- kiem, a podróżuje trochę w interesach, ale głównie dla przyjemności. Cały czas mniej lub bardziej otwarcie ją adorował, więc kiedy przesiadali się w Marsylii, byli już tak zaprzyjaźnieni, że postanowili spędzić noc w tym samym hotelu, a dopiero nazajutrz kontynuować podróż do Nicei. Fernau dwoił się i troił, aby wypaść jak najlepiej, i chyba niezbyt uważnie słuchał tego, co mówi pani Krakowiecka, bo szybko by się zorientował, że coś*jednak nie gra Rzeczywiście odbyła rejs statkiem do Ameryki, ale na koszt pewnego bogatego Amerykanina, którego poznała w Paryżu. Jej cały majątek stanowił ów pierścionek z brylantem, który ktoś przed laty jej podaro- wał, i sto dolarów, które jej zostało po opłaceniu podróży powrotnej z Nowego Jorku, gdzie znudzony bogacz porzucił ją i kazał wracać do Francji. Sam udał się na Florydę... 142 Znalazła się więc niemal w takiej samej sytuacji co Fernau i usilnie pOSziiki\vała kogoś, kto zapewniłby jej utrzymanie, i też jej się wydawa- ło, że właśnie znalazła. Dodatkowym powodem do zadowolenia było to, Le Fernau nie był wcale stary, a przeciwnie — przystojny i bardzo interesujący. Nie widziała powodu, żeby odrzucać jego zaloty, co on z kolei odebrał jako pozytywny efekt jego poczynań. W doskonałym nastroju podjechali pod hotel. Fernauowi wypadało zapłać za taksówkę — trudno, poświęci tych parę franków, bo bogate kobiety strasznie nie lubią, kiedy mężczyzna czeka, że to one uregulują rachunek. W hotelu zachowywał się jak dżentelmen. Okazało się, że nie ma wolnych pokoi, a dwa pojedyncze, które zostały, mieszczą się na drugim i trzecim piętrze, i wychodzą na podwórze. W duchu oboje cieszyli się, że będą tanie, ale głośno protestowali i narzekali, by w końcu udobruchać się, że chodzi przecież tylko o jeden nocleg. Zjedli razem kolację, a pani Krakowiecka łaskawie zgodziła się, aby sowity rachunek zapłacił Fernau. Porozmawiali jeszcze chwilę i umó- wiwszy się na jutrzejszy wyjazd, odeszli do swoich pokoi. Rolfa intrygowała podróżna walizeczka, z którą pani Krakowiecka nie rozstawała się ani na moment. Kiedy delikatnie próbował wypytać, czy nosi w niej biżuterię, piękna Polka uśmiechnęła się tylko tajemniczo. W rzeczywistości wewnątrz były wyłącznie kosmetyki. Następnego dnia zjedli śniadanie i spacerkiem udali się na dworzec, idąc cały czas ulicą pod górę aż do słynnych marmurowych schodów, prowadzących do hallu dworca. Stamtąd rozciąga się wspaniały widok na port z jego niezwykle ruchliwymi nabrzeżami. Na tle lazurowego morza widać też skrawki wąskich plaż i wznoszą- ce się nad nimi wysokie skały gór, na których zbudowano autostradę ciągnącą się wzdłuż całej Riwiery. Z miejsca w Marsylii, gdzie się zaczyna, rozciąga się wspaniały widok na morze i port, w pobliżu którego znajdują się malowniczo położone wysepki, tak zwane kwaran- tannowe. Pociąg ruszył, a w ciągu kilku godzin jazdy nowo poznana para ^ała dość okazji do ciekawej wymiany poglądów. Oboje stwierdzili, że w dużych, nowoczesnych hotelach w Nicei po prostu nie da się mieszkać ~~~ są niewygodne i kręci się w nich za dużo ludzi. Pani Krakowiecka 143 stwierdziła wręcz, że przebywanie w mrowisku jej nie odpowiad i ilekroć przyjeżdża do Nicei, zawsze wynajmuje pokój w jakiejś willi n przedmieściu. — Można tam dostać śniadanie, można wypoczywać w ogródku i nie jest się związanym porą posiłków. Stanowczo bym panu polecała taką kwaterę. Fernau skwapliwie przytaknął, licząc po cichu, że to, co zaosz- czędzi na opłatach za pokój, będzie mógł przeznaczyć na lepsze jedzenie. Na miejscu w Nicei wsiedli do taksówki i pojechali do willi, o której wspomniała pani Krakowiecka. Rzeczywiście, było tam dość skromnie, ale schludnie i co najważniejsze — niedrogo. Kilka dni upłynęło w niezwykle miłej atmosferze, ale Fernau nie wiedział, że Polka poprosiła właścicielkę, aby wszystkie wydatki zapisywać na rachunek pana Fernaua, który pod koniec każdego tygodnia ureguluje je w całości. Zagrała va banąue, wiedząc z doświad- czenia, że mężczyzna odkrywszy oszustwo, albo bez szemrania zapłaci podwójny rachunek, albo — gdy okaże się sknerą, zacznie awanturę, ale wtedy można udawać naiwną i obracając wszystko w żart — za- proponować pokrycie swoich wydatków. Fernau, jak można się domyślać, również nie próżnował i rzucił si? na penetrację nicejskich plaż. Tam jednak niezbyt-mu się szczęściło i rad nie rad wracał do pani Krakowieckiej, która wciąż wodziła za nim rozmarzonym wzrokiem, mimo że jego umizgi do innych kobiet bynajmniej nie uchodziły jej uwagi. Pod tym względem nie była drobiazgowa, więc mogła cierpliwie czekać, aż Fernau podejmie dalsze działania. Minął pierwszy tydzień, a Rolfa spotkała pierwsza przykra nie- spodzianka. Włosy stanęły mu dęba, kiedy zobaczył sumę wypisaną na rachunku przekazanym mu przez właścicielkę. Absolutnie nie mógł si? zgodzić na zapłacenie za panią Krakowiecka! Pobiegł do gospodyni, b} wyjaśnić pomyłkę, ale ta spokojnie wyjaśniła, że na początku już pan! Krakowiecka poleciła jej wpisywać wszystkie wydatki na jeden rachu- nek i przekazać go jemu. Co tu jest grane? Co tej Polce strzeliło do głowy? Dlaczego niby fi mam utrzymywać? W życiu! Kazał kobiecie przepisać rachunek, a Panl 144 ^rakowieckiej przekazać oddzielny, z uwagą, że pan Fernau odmawia płacenia za nią. Spotkali się tego dnia przy obiedzie i choć nie rozmawiali na temat rachunku, atmosfera stała się wyraźnie lodowata. Rozmowa się nie kleiła, a popołudnie postanowili spędzić każde na własną rękę. Fernau nie mógł sobie darować straconego tygodnia, ale przynaj- mniej dostał nauczkę, że nie wszystko jest złotem, co się świeci. Niestety, o nową znajomość, której mógłby się uchwycić, wcale nie było łatwo. Kilka romansów udało mu się co prawda nawiązać, ale gdy któryś zapowiadał się obiecująco, nagle jak spod ziemi wyrastał mąż i psuł całą zabawę. W ogóle ostatnio coś miał pecha do mężczyzn. Jakieś dwa dni później zobaczył na promenadzie panią Krakowską uwieszoną ramienia barczystego dżentelmena, namiętnie wpatrującą mu się w oczy. W ogóle nie zauważyła Fernaua, albo tak przynajmniej udawała, a on gdy z bliska przyjrzał się jej przyjacielowi, rozpoznał w nim argentyńskiego handlarza bydłem, człowieka niezwykle bogate- go, ale delikatnie mówiąc, wyjątkowo nieokrzesanego. Madame miała, jak widać, więcej szczęścia niż Rolf. On tymczasem przeliczał swoje zasoby finansowe, które pomimo drakońskich oszczędności, topniały w przerażającym tempie. Długo w Nicei nie wytrzyma... Pewnego dnia jechał tramwajem, a w potoku posuwających się obok aut zauważył Krakowiecka ze swoim argentyńskim mięsnym poten- tatem. Pomachała mu z olśniewającym uśmiechem na ustach, nie wiadomo, czy chciała wzbudzić zazdrość w Amerykaninie, czy też pokazać Fernauowi, że już go nie potrzebuje, skoro nie chce płacić za nią rachunków. Rozklekotanym tramwajem dojechał do Monte Carlo, z nadzieją, że może tam poszczęści mu się bardziej. Jeżeli nie wśród dam, to Przynajmniej w kasynie. Z rozmów między pasażerami dowiedział się, że ^ny pokoi są tam teraz znacznie niższe niż w Nicei, więc bez wahania 2gbrał swój skromny dobytek i przeniósł się do niewielkiego hoteliku w Monte Carlo. Przy okazji zniknął z oczu pani Krakowieckiej. Upłynęło tymczasem kilka dni, a z zawarciem jakiejś ciekawej znajomości wciąż było krucho, nawet w kasynie, gdzie pewnego Popołudnia stanął przy ruletce i przy pierwszym obstawieniu wygrał od 145 razu dwa tysiące franków. Przezornie nie postawił ich do dalszej gry. był zapalonym hazardzistą, ale w takim miejscu łatwo stracić głowę i lepiej trzymać się od kasyn z daleka, tylko że akurat nie miał nic lepszego do roboty. Zagrał więc raz, drugi i trzeci, zarobił już ponad dziesięć tysięcy franków, a potem przegrał je wszystkie za jednym zamachem. I kto mówi o bajecznych wygranych w Monte Carlo?! Bajecznych, bo należy je włożyć między bajki, a Banąue de Monaco może potwierdzić, że tak jest w istocie! Ale Fernau nie dawał za wygraną. Mijały tygodnie, a on raz wracał do swojego hoteliku szczęśliwy z niewielkiej wygranej, raz załamany dotkliwą stratą, fakt, że pewnego dnia stwierdził, że nie został mu już nawet fenig... Na szczęście, pokój opłacił na cały tydzień z góry. Rzucił się do swoich walizek i gorączkowo zaczął szukać rzeczy, które można by sprzedać. Nazbierał kilka drobiazgów, a z otrzymanymi od handlarza starzyzną pieniędzmi pobiegł natychmiast do kasyna — nie dla zabawy tym razem, ale z czystej konieczności. Dwie godziny później znowu był bez grosza... Do hoteliku wrócił załamany i wściekły na Dana Herforta, bo to przez niego popadł w tarapaty. Zniszczył mu całe życie! Pozbawił źródła łatwych dochodów, a w zamian rzucił marne dziesięć tysięcy marek... Dlaczego tak mało? No właśnie, zabronił mu wprawdzie powrotu do Niemiec, ale nie może mu zabronić stawiania dalszych żądań! Pisanie do mężów kobiet, które miał na liście, chyba nie ma większego sensu, bo co najwyżej dojdzie do kilku rozwodów, ale pieniędzy z tego nie będzie. Trzeba postraszyć Herforta skandalem, w który może być zamiesza- na też jego siostra? to powinno poskutkować. Oczywiście żadnego skandalu nie uda się wywołać, ale Herfort nie musi o tym wiedzieć, a nuż wpadnie w panikę i wyśle trochę pieniędzy, na przykład kolejne dziesięć tysięcy — niewiele to, ale na jakiś czas by wystarczyło. Zastanawiał się długo, jednak nic lepszego wymyślić nie potrafił- Musi spróbować z Herfortem! I tak nie ma nic do stracenia, a jeśli dostanie pieniądze, to może wreszcie karta się odwróci. Usiadł, napisał do Dana Herforta list i wysłał go jako polecony j ekspresowy. Coś jakby szczęście uśmiechnęło się do Rolfa, bo mało że wpadł na genialny pomysł z postraszeniem Herforta, to jeszcze tego dnia wieczo- rem poznał w kasynie bogate amerykańskie małżeństwo. Mąż siedział w sali gier, a żona kręciła się znudzona po salach z automatami do gier. W pewnym momencie spadła jej na ziemię piękna, kosztowna bardzo etola, a Fernau podskoczył natychmiast i z czarują- cym uśmiechem na ustach oddał ją właścicielce. Zaczęła się rozmowa, a Rolf wyczuł od razu, że z tej mąki będzie chleb. W końcu miał doświadczenie... Piękna dama cały czas zerkała w stronę sali, gdzie siedział mąż, i najwyraźniej starała się, aby tamten zobaczył ją z Fernauem. Czy chciała ukarać męża, że więcej czasu poświęca grze niż jej, czy po prostu ulegała uwodzicielskiemu czarowi Fernaua, nie wiadomo, ale jest faktem, że gdy list Fernaua był w drodze do Niemiec, jego nadawca rozpoczynał kolejną niebezpieczną i ryzykowną zabawę. Każdego wieczoru przychodził do kasyna i flirtował z piękną panią Boberley, kiedy jej mrukliwy małżonek z wielką pasją obstawiał kolej ne numery przy ruletce, nie przejmując się specjalnie wysokimi przegra- nymi — pieniędzy miał jak lodu. Wynajął apartament w najdroższym hotelu, miał nawet własny samochód z kierowcą. Mrs. Boberley zupełnie już straciła głowę dla Fernaua, a kiedy w czasie jednego z rendez-vous niespodziewanie zjawił się mąż, nie pozostało jej nic innego, jak przedstawić mu swojego przyjaciela, tłumacząc, że to on właśnie odnalazł jej kosztowną etol?, gdy ją zgubiła. Amerykanin nie wykazywał zbytniego entuzjazmu — znał swoją żonę i widział po jej zachowaniu, że posunęła się chyba trochę za daleko. Gdy w czasie rozmowy dostrzegł namiętne spojrzenie, jakie Przesłał jej Fernau, panu Boberley natychmiast przeszła ochota <ło gier. W Monte Carlo mógł stracić pieniądze, ale nie żonę! 146 147 Pewnej niedzieli Daniel Herfort schodził rano na śniadanie, gdy posłaniec z poczty przyniósł list lotniczy, po znaczku sądząc — z Fran- cji. Coś go tknęło i nie zważając na pytające spojrzenia Lory, otworzy} kopertę i zaczął czytać. Skończył i zapatrzony przed siebie zamyśli} się głęboko, potem nagle uderzył pięścią w stół i syknął ze złością; — Ależ to drań! Lora aż podskoczyła i odruchowo złapała brata za ramię. — Zła wiadomość, Dań? — Zwłaszcza że nieoczekiwana... — Dań, na Boga! Powiesz mi, co się stało? Rozwinął kartkę i przeczytał list jeszcze raz, jakby nie wierzył, że rzeczywiście napisał go Fernau. Szanowny Panie Herfort! Jestem przekonany, że teraz zdaje Pan już sobie sprawę, że w sposób niezbyt elegancki pozbawił mnie pewnego źródla dochodów. Musiał Pan przewidywać, że dziesięć tysięcy marek, które rzucił mi Pan jak żebrakowi, nie wystarczą na przeżycie, nawet gdyby tutaj w Monte Carlo udało mi się zamienić je na wysokie wygrane. Nie udało się i jestem bez grosza! Mam opłacony hotel jeszcze na tydzień, a Pan nie ma innego wyjścia, jak przy słać mikołejne dziesięć tysięcy, abym mógł jakoś przeżyć. Proszę zawiadomić mnie telegraficznie — adres hotelu jest na kopercie — kiedy mogę dostać tę sumę. Jeżeli w ciągu tygodnia nie otrzymam przynajmniej potwierdzenia przelewu, to będę zmuszony zwrócić się do panów Rutlanda i Funkego, w końcu ta sprawa bardziej ich dotyczy niż Pana... Te pieniądze mi się należą! Dałem się wtedy Panu sterroryzować i bardzo żałuję, że podpisałem to bzdurne zobowiązanie, ale przysięgam, że powetuję sobie straty w inny sposób. Walczę o przetrwanie, panie Herfort! Rolf Fernau » Schował papier, popatrzył na pobladłą Lorę i głaszcząc ją po głowie, uśmiechnął się: — Fernau próbuje mnie szantażować. Zdenerwowałem się troch?- Zostaw mnie, proszę, na chwilę samego — muszę się zastanowić, jak tego łajdaka unieszkodliwić raz na zawsze, bo na pewno nie jest to jeg° ostatni wyczyn. Objęła go za szyję. — Nasze piękne niedzielne plany wzięły w łeb? — Cóż na to poradzę? Wiesz jak nie lubię spraw nie załatwionych do końca... — pocałował ją w czoło i szybko wyszedł. W swoim gabinecie usiadł przy biurku i zamyślił się. A już był pewien, że szczęściu Konny nic nie zagraża! Jeżeli Fernau napisze Rutlandowi prawdę, - czyli, że pocałował jego żonę tylko raz, to konsekwencje i tak mogą być poważne, bo Henryk nie wybaczy jej, że mu o tym nie powiedziała. A siostra Felicji Merlhig? ... Jej małżeństwo wreszcie zaczyna się układać, a jeżeli Fernau się wmiesza, zostanie rozbite... Czy wolno do tego dopuścić i spokojnie przyglądać się z boku? Wmieszał się do tej sprawy, więc nie można zostawić jej niedokończonej. Fernau wcale nie musi pokazywać Funkemu listów, które dostał od jego żony. Ernest jest tak o nią zazdrosny, że wystarczy rzucić cień podejrzenia, a on zrobi z tego awanturę prowadzącą niechybnie do katastrofy. Kłopoty siostry będzie na pewno przeżywać także Felicja, a tego Dań chciałby jej zaoszczędzić za wszelką cenę. Wydanie kolejnych dziesięciu tysięcy marek nie stanowiłoby dla Daniela problemu, choć wolałby ich nie widzieć w rękach tego nikczemnika, ale nie ulegało wątpliwości, że nie byłby to ostatn^tego typu wydatek. Fernau po prostu nie potrafi już żyć bez szantażu, a jeśli raz uda mu się wyłudzić okup od Daniela, nie da mu już nigdy spokoju. Jak się od niego uwolnić? Nie wolno mu wysyłać żadnych pieniędzy, przynajmniej bez uzyskania gwarancji, że będzie to ostatni raz. Kore- spondencyjnie nie uda się tego załatwić, trzeba więc porozmawiać z Fernauem, trzeba natychmiast polecieć do Monte Carlo. Na miejscu będzie można zmusić go do napisania oświadczenia, że jest osobą niegodną zaufania, i to w kilku egzemplarzach, które potem Daniel mógłby pokazać Henrykowi lub Ernestowi, gdyby przypadkiem Fernau wysłał do nich donosy na Konny lub Hellę. Na pewno uwierzyliby wtedy, że są to kłamstwa wymyślone dla szantażu. Tak, to chyba jedyna rzecz, którą Daniel może teraz zrobić. Musi Pojechać do Monte Carlo, choć nie ma gwarancji, że zmusi Fernaua do Milczenia na zawsze. 148 149 Sięgnął po rozkład jazdy pociągów. Gdyby wyjechał nocnym ekspresem, to na miejscu byłby dopiero pojutrze, a do tego czasu zdesperowany szantażysta może wykonać jakiś groźny ruch. Żądał telegraficznej odpowiedzi... Tak, dla uspokojenia można by mu napisać coś, co powstrzymałoby go przed desperackim działaniem. Trzeba wysłać telegram, ale jakiej treści? Daniel zastanawiał się długo, potem skreślił kilka słów, podarł kartkę, zaczął od nowa, by wreszcie napisać tak: Prześlę gotówkę za kilka dni. Proszę czekać. Herfort." Wiadomo, że przelew gotówki musi trwać kilka dni, więc Fernau nie powinien się niecierpliwić. W tym czasie Daniel musi zdążyć przelecieć samolotem do Genui, a stamtąd wynajętym samochodem dojechać do Monte Carlo. Zadzwonił na lotnisko, gdzie poinformowano go, że za godzinę odlatuje do Mediolanu wynajętym samolotem pewien bogaty Włoch i nic nie stoi na przeszkodzie, aby dopłacić i polecieć także do Genui. Bez chwili wahania Daniel przyjął propozycję. Wrzucił kilka najpotrzebniejszych rzeczy do walizki i kazał szoferowi podjechać pod dom. Dziesięć minut później poszedł pożegnać się z Lorą. — Loro, mus/ę cię prosić o pomoc. — Nie ma sprawy! O co chodzi? — Proszę cię, abyś nikomu — ale to dosłownie nikomu! — nie mówiła, gdzie i po co wyjechałem. Gdyby wydarzyło się coś naprawdę wyjątkowego, to wyślij mi telegram do hotelu „Palais" w Monte Carlo, ale nikomu nie mów, że tam jestem. Za trzy dni powinienem wrócić — lecę tam i z powrotem samolotem — a przez ten czas w fabryce nic chyba się nie zawali. Zadzwoń jutro do dyrektora i powiedz mu, że musiałem nagle wyjechać, ale nie wiesz dokąd. To samo możesz powiedzieć Felicji i Konny. Nie chcę, aby się denerwowały, a jakoś muszę uciszyć tego łobuza raz na zawsze. — Wszystko załatwię, Dań. Możesz na mnie polegać. Jedź z Bogiem i uważaj na siebie! Pocałował ją w czoło i pobiegł do czekającego już samochodu. Lora patrzyła za nim zatroskana. Bóg wie, co może się zdarzyć? By*a wielką zwolenniczką nowoczesności, ale podróż samolotem wciąż wydawała jej się bardzo ryzykownym przedsięwzięciem. 150 Dań pomachał jej przez okno i odjechał. Na lotnisku zdążył tylko załatwić formalności i już musiał spieszyć się do stojącego na pasie startowym samolotu. Włoch był już w środku i dziesięć minut później metalowe ptaszysko oderwało się od ziemi, podrygując niezdarnie na początku, ale gdy wzbiło się dość wysoko, jego cielsko sunęło równo i elegancko.*' Włoch okazał się miłym i sympatycznym towarzyszem podróży. Pogoda była bezwietrzna, na niebie ani jednej chmurki, więc przez luki wyraźnie było widać wsie i miasteczka, łąki i lasy, nad którymi przelatywali. Ośnieżony krajobraz zmienił się, gdy tylko minęli Alpy, a „zawrotna prędkość", którą tak straszono pasażerów lecących po raz pierwszy, wcale nie-była wyczuwalna. Może dlatego, że pilot był bardzo zręczny... Daniel nie potrafił uwolnić się od myśli, co zrobić z Fernauem. W wyobraźni bił go po twarzy, kopał gdzie popadnie, jak parszywego psa, ale w rzeczywistości zrobić tego nie mógł, choć bardzo mu zależało na zapewnieniu spokoju siostrze i Felicji. Dlatego właśnie jedzie, dlatego nie chce, aby o tym wyjeździe wiedziały... Żaden logiczny pomysł nie przychodził mu do głowy, ale jedno było jasne: z Fernauem trzeba skończyć raz na zawsze! Lot dłużył się Danielowi niemiłosiernie. Włoch zdrzemnął się i dopiero kiedy wyczuł chyba, że leci już nad ojczystą ziemią, kiedy za oknem widać już było lombardzkie jeziora, natychmiast się ożywił. Wkrótce potem pożegnali się w Mediolanie, a podczas krótkiego lotu do Genui, Daniel marzył już o tym, żeby lecieć z powrotem i mieć tę paskudną sprawę za sobą. Fernau z zadowoleniem przeczytał telegram od Herforda i od razu Poczuł się pewniej. Dziwił się trochę, nie że ten zgodził się na wypłacenie tak dużej sumy od ręki — ostatecznie stać go na to — tylko, że przy °becnych trudnościach, każdy woli płacić czekiem i to w ratach. Jego sPrawa, najważniejsze, że chce zapłacić! 757 Okazuje się, że ryba chwyciła haczyk. Następnym razem trzeba będzie zażądać większej sumy — skoro raz się udało?! Przyszłość zaczynała rysować się na różowo, zwłaszcza że flirt z panią Boberley zapowiadał się również pomyślnie. Właśnie umówił się z nią na tarasie kasyna, w czasie gdy pan Boberley zasiądzie przy karcianym stoliku albo przy ruletce. Dziś trzeba wykonać następny krok i przy świetle księżyca ukraść pięknej Amerykance pierwszego całusa, a potem poprosić ją o napisanie krótkiego liściku o tym, co naprawdę do niego czuje. Jak widać, Fernau postępował dokładnie według starego, sprawdzonego już scenariusza. Wcześniej zdążył dowiedzieć się, że pani Boberley pochodzi z bardzo bogatej rodziny i dysponuje własnym, ogromnym majątkiem odziedzi- czonym w spadku. Bez zgody męża może więc sama podpisywać czeki, a to znaczyło, że z wymuszeniem na niej okupu za milczenie nie będzie kłopotu. Po dzisiejszej potajemnej schadzce na tarasie u szczytu słynnych wysokich schodów wszystko powinno pójść gładko... Oparty o balustradę czekał z utęsknieniem na piękną Amerykankę jak zakochany po uszy gimnazjalista. Od wrażenia, jakie na niej za chwilę zrobi, zależy, czy uda mu się osiągnąć najważniejsze — to jest zmusić ją do pocałunku, a potem do napisania listu. Wreszcie przyszła, ale- nie z kasyna, jak się spodziewał, lecz od strony hotelu. Przywitali się u szczytu schodów a pani Boberley wyjaśniła, że mąż wyszedł wcześniej do sali gier, a z nią umówił się dopiero za pół godziny. Tyle więc czasu mają teraz tylko dla siebie. Księżyc w pełni oświetlał romantyczny zakątek, ale wokół żywej duszy. Jedynie gęste zarośla azalii i rododendronów kołysały się rytmicznie, poruszane orzeźwiającą, nocną bryzą. Rolf objął czule smukłą kibić Amerykanki, szepnął jej do ucha kilka czułych słów i zamierzał poprowadzić po schodach w dół, gdy nagle krzaki rozchyliły sięva z nich, jak spod ziemi, wyrosła nagle przed nimi barczysta postać pana Boberley. Ten rzucił jakieś amerykańskie przekleństwo, a Fernau zanim się spostrzegł, zakasował w podbródek klasyczny bokserski hak. Zachwiał się na nogach i stoczył po stromych schodach w dół. Pani Beberley zbladła, ale mąż chwycił ją za rękę i nie zawracaj4c sobie głowy Fernauem, pociągnął do hotelu. Gdyby Fernau nie upadł. 752 Amerykanin na pewno dołożyłby mu jeszcze raz, aby na zawsze wybić mu z głowy spacery z jego żoną przy świetle księżyca. W hotelu wyrzucił wszystkie walizki i nazwawszy żonę głupią gęsią, która dała się uwieść byle chłystkowi, kazał natychmiast się pakować. Wyjeżdżają do Nicei, aby przypadkiem nie przyszło jej do głowy flirtować z tamtym ponownie. Zapewniała, że był to tylko niewinny żart, ale on trwał przy swoim, zwłaszcza że nie miał już ochoty na żadne gry w kasynie. Monte Carlo już na zawsze będzie mu się kojarzyć ze zdradą żony. Zaczął ją obserwować dyskretnie, a kiedy przypadkowo usłyszał, gdzie i kiedy ma się spotkać z Fernauem, postanowił być tam pierwszy 1 poczekać w zaroślach na rozwój sytuacji. I doczekał się... Nazajutrz, kiedy w nie najlepszych nastrojach jedli śniadanie w nicejskim hotelu, kelner wraz z kawą przyniósł im także poranną gazetę. Pani Boberley, mimo że mąż wspaniałomyślnie wybaczył jej drobny „wybryk", nie odważyła się spojrzeć mu w twarz i siedziała ze spuszczonymi oczyma. Nagle, zerknąwszy na gazetę, zbladła i wydała krótki okrzyk strachu i drżącym palcem pokazała na wielki nagłówek na pierwszej stronie. Mr. Boberley wziął gazetę do ręki, zbladł, rzucił ją na stół i wstając rzekł krótko: — Szybko, wyjeżdżamy! Zdążył porwać gazetę, by później przeczytać w spokoju. W recepcji zapłacił za pokój i spytał o najbliższy pociąg. Pół godziny później jechali już pospiesznym do Marsylii, tam wsiedli na odprawiany właśnie włoski parowiec, nie pytając nawet, dokąd wypływa. Mieli szczęście, bo płynął do Ameryki Południowej. Co prawda się tarn nie wybierali, ale zawsze to bliżej Nowego Jorku, niż na przykład, gdyby statek płynął do Australii czy Japonii. Państwo Boberley obiecali sobie, że do Europy nie pojadą już nigdy w życiu, ale przez długi czas czytali jeszcze francuskie gazety i inte- resowali się zwłaszcza wiadomościami z Riwiery. Tymczasem Daniel Herfort spędził noc w Genui, a w poniedziałek 2 samego rana wypożyczył samochód i pojechał do Monte Carlo. Około Południa po dość nerwowej jeździe podjechał pod hotel „Palais" i od 153 razu zwrócił uwagę na tłum gapiów, gromadzących się przy schodach obok kasyna, ale co go to mogło obchodzić. Zamówił obiad do pokoju. Przed spotkaniem z Fernauem musi wypocząć i nabrać sił, gdyż czeka go trudna przeprawa. Co zrobi, wciąż dokładnie nie wiedział, ale nie wyjedzie stąd, dopóki nie będzie miał pewności, że uciszył szantażystę. Na wszelki wypadek wziął ze sobą zobowiązanie, które podpisał mu Fernau w Berlinie. Gdyby ten stwarzał problemy, można go postraszyć, że będzie ścigany za szantaż także we Francji, a jednym z dowodów dla francuskiej policji będzie także list wysłany z Monte Carlo. W trakcie obiadu doszedł do wniosku, że nie tylko postraszy Fernaua, ale rzeczywiście, w razie fiaska rozmów, zadenuncjuje łobuza policji francuskiej. , Kelner tymczasem, zabierając talerze, spytał mimochodem, czy gość zdążył rzucić okiem na dzisiejsze gazety. Dla odprężenia myśli, Dań sięgnął po poranną, tę samą, którą w Nicei zobaczyli państwo Boberley. Wielki nagłówek głosił: „Śmiertelny upadek kuracjusza w Monte Carlo" W nocy z niedzieli na poniedziałek strażnicy parku zdrojowego znaleźli na schodach marmurowych obok kasyna zwłoki elegancko ubranego mężczyzny, który nie żył przypuszczalnie od kilku godzin. Prawdopodob- nie był gościem kasyna, a wyszedłszy na spacer przy księżycu, potknął się i spadł ze stromych schodów, chyba z samej góry, bo oprócz licznych ran na głowie, miał także złamaną szczękę. Bezpośrednią przyczyną śmierci bylo jednak złamanie kręgosłupa. Przed zamknięciem numeru nie udało nam się ustalić nazwiska pechowego kuracjusza, wiadomo jedynie, że przebywa! w naszym mieście od kilku tygodni. O szczegółach poinformujemy Czytelników w popołudniowym wydaniu. Daniel odłożył gazetę i pokiwał głową. — Jeszcze jeden z tych nieszczęśników, którzy po przegraniu całego majątku popełniają samo- bójstwo — pomyślał i spojrzał na zegarek. W pół do pierwszej. O tej porze Fernau powinien też jeść obiad w swoim hotelu. Przebrał się do wyjścia i przezornie schował za pas swój browning Nigdy nie wiadomo, co takiemu człowiekowi jak Fernau przyjdzie d° głowy... 154 U portiera dowiedział się, jak dojść pod podany na kopercie adres hoteliku. Nie było to daleko, zresztą dla kogoś przyzwyczajonego do berlińskich odległości w Monte Carlo wszędzie było blisko. Szofer, który przywiózł go z Genui, miał więc czas wolny. Daniel przeszedł przez plac i park zdrojowy i wszedł w wąską, pnącą się w górę uliczkę, przy której znajdował się hotel Fernaua. Właściciel zjawił się, gdy tylko usłyszał dźwięk dzwonka. — Chciałbym się widzieć z panem Rolfem Fernauem. Mógłby mi pan wskazać numer jego pokoju? Francuz popatrzył trochę zdziwiony, trochę zaciekawiony, w każ- dym razie z wyraźnym niepokojem. — Nie mogę panu pomóc, proszę pana. — To znaczy, że pan Fernau jeszcze nie wrócił? — Nie, proszę pana, i nigdy już nie wróci. — Jak mam to rozumieć? Wyjechał? Starszy pan wzruszył ramionami i zrobił poważną minę. — Czy jest pan krewnym albo przyjacielem tego pana? — Ani jednym, ani drugim. Załatwiam z nim pewną sprawę. — To już pan nie załatwi, dobry człowieku! Z przykrością muszę pana zawiadomić, że pan Fernau nie żyje. Dań przestraszył się, a zaraz-musiał siebie zganić, bo wiadomość ta przyniosła mu ogromną ulgę. Mimo to zbladł. — Nie żyje? To chyba nie on jest tym kuracjuszem, o którym przeczytałem, że spadł z tarasowych schodów? — A jednak on, proszę pana — rzekł Francuz z powagą w gło- sie. — Właśnie przed chwilą zabrano go do kostnicy, bo — pan rozumie — pozostali goście wynieśliby się natychmiast, gdyby w domu leżał nieboszczyk. Tutaj śmierć jest niemile widzianym gościem. Dań wytarł czoło, po którym zaczął mu spływać pot, i zrobiło mu się zimno na myśl, że oto opatrzność podjęła za niego decyzję i w nieoczekiwanie radykalny sposób uwolniła od wszelkich trosk. Po chwili jednak przyszła refleksja, że być może uwolniła także Fernaua, bo kto wie, do czego jeszcze ten człowiek był zdolny? Zepsuty d° cna na pewno wyrządziłby wiele krzywd innym, a przy okazji także sobie. 755 Stał przez chwilę jak sparaliżowany i ocknął się dopiero, gdy Francuz zapytał: — Zna pan może krewnych pana Fernaua? Zostały jego rzeczy i nie wiem, komu je odesłać. Daniel pokręcił głową. — Znałem go tylko przelotnie, ale o ile wiem, nie miał nikogo bliskiego. Mogę dać panu adres jego byłego lokaja, może on wie coś więcej? — Byłbym panu bardzo wdzięczny. W ostateczności można będzie walizki posłać lokajowi. — Myślę, że może pan to zrobić bez pytania — rzekł, sięgając po notes, w którym miał zapisany szwajcarski adres Franza. Ten przysłał mu go zaraz po wyjeździe wraz z serdecznymi podziękowaniami za pomoc. Daniel spytał jeszcze, gdzie znajduje się kostnica, i pożegnał się z właścicielem hotelu. Wprost nie mógł uwierzyć w nagłą śmierć Fernaua i postanowił na własne oczy przekonać się, czy to rzeczywiście on spadł ze schodów. Na ulicy dopiero odetchnął głęboko, ale z ulgą, a dreszcze, które odczuwał przed chwilą, szybko ustały w promieniach śródziemnomor- skiego słońca. W miejskiej kostnicy przy ułożonych już w trumnie zwłokach tłoczył się tłumek ciekawskich, wśród nich elegancko ubrana dama w kapeluszu z kokieteryjnie opuszczonym welonikiem. Gdy Daniel podszedł, dama popatrzyła na stojącego obok niej barczystego mężczyzny o wyglądzie Latynosa i rzekła dość głośno: — Mówię ci, że to ten, z którym jechałam z Paryża do Nicei, widocznie przeniósł się do Monte Carlo... Był taki pełen życia, a jak się okazało — przyjechał tu po śmierć! To była pani Rakowiecka, która przeczytawszy wiadomość w ga- zecie, namówiła swojego nowego znajomego, argentyńskiego hand- larza bydłem, aby pojechać do Monte Carlo na wycieczkę, a przy okazji z bliska przyjrzeć się sensacji. Że nieszczęsnym jej sprawca okaże sif ktoś znajomy, oczywiście nie przypuszczała. Jej towarzysz najwyraźniej nie był zachwycony wizytą w kos- tnicy. Brutalnie szarpnął kobietę za ramię i pociągnął ku drzwiofl1- 156 pozostali gapie ruszyli zaraz za nim, a po chwili Daniel został przy zmarłym sam. Twarz blada, poważna, trochę jakby zdeformowana z lewej strony po silnym bokserskim ciosie. Dań od razu pomyślał, że przed upadkiem ze schodów musiało dojść do krótkiej bójki, ale nie zamierzał dzielić się swoim spostrzeżeniem z policją, zwłaszcza że — jak napisała popołu- dniowa prasa — śmierć nastąpiła wskutek nieszczęśliwego upadku na stromych schodach, co spowodowało złamanie kręgów szyjnych. O zła- manej szczęce nie było mowy wcale. Miasto aż szumiało od plotek. Gdy Daniel wrócił do swojego hotelu, mówiono, że denat od kilku dni pokazywał się w kasynie w towarzystwie pięknej Amerykanki, której mąż całymi dniami przesiadywał w sali gier i, pochłonięty hazardem,Nw ogóle nie interesował się co robi żona. Na podstawie tych strzępków informacji Daniel próbował od- tworzyć przebieg wydarzeń poprzedzających śmierć Fernaua. Przypusz- czalnie upatrzył sobie następną ofiarę do szantażowania, ale nie zachował należytej ostrożności i ten Amerykanin przyłapał go na gorącym uczynku. Przypuszczalnie uderzył Fernaua w szczękę, a ten upadając, stoczył się ze schodów. Podczas płacenia rachunku zagadnął kelnera o piękną Amerykankę, a ten potwierdził, że wie, o którą chodzi, ale ona wraz z mężem wyjechała wczoraj nocnym pociągiem do Nicei. Turyści raczej korzystają z pocią- gów kursujących w dzień... Dań szybko się zorientował, że w Monte Carlo ludzie niechętnie rozmawiają o zabójstwach, które tam się zdarzają, a którym zawsze towarzyszy cień pewnej tajemniczości. Po prostu chcieliby zatrzeć złą sławę swojego miasta — raju Riwiery, jak mawiali — i dlatego chętnie przystają na wersje o nieszczęśliwych wypadkach. Takie wyjaśnienie najbardziej odpowiadało dwojgu Amerykanom, którzy z daleka pilnie śledzili francuskie kroniki policyjne. Z artykułów prasowych dowiedzieli się szczegółowo, jak skończyła się ich przelotna znajomość z Fernauem, a pani Boberley raz na zawsze przeszła ochota na flirtowanie z kimkolwiek. Dań postanowił wrócić do ,Genui jeszcze tego samego dnia, a jutro 2 rana próbować znaleźć miejsce w samolocie do Berlina. Choć starał się nie myśleć o wrażeniu, jakit, zrobiła na nim wiadomość o śmierci 757 Fernaua, to i tak cały czas powtarzał sobie, że o lepszym rozwiązaniu nawet nie mógł marzyć. Teraz już na pewno nikt nie będzie szantażować żadnej z drogich mu osób. Na miejscu dowiedział się, że ponieważ przy zmarłym nie zna- leziono żadnych pieniędzy, zostanie on pochowany na koszt miasta. W pierwszej chwili Daniel chciał pójść do magistratu i opłacić koszty pogrzebu, ale doszedł do wniosku, że lepiej trzymać się od tej sprawy z daleka. Kiedy jechał szeroką nadmorską szosą, mijając liczne kurorty, pięknie położone wśród kwitnących tu już o tej porze drzew, nastrój poprawiał mu się coraz bardziej. Nabierał jakiejś dziwnie nowej chęci do życia, a tęsknota za Felicją dręczyła go aż do bólu. Jak to dobrze, że ich szczęścia nie przysłonią żadne cienie przeszłości! — Fernau chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, że umiera, a prawdę mówiąc i tak ma szczęście, że w ten sposób zakończył swoje niegodziwe życie. Przykro mi, że muszę mówić ci takie rzeczy, Loro, ale taka widocznie była wola boska, a my powinniśmy podziękować Panu Bogu za to, że ustrzegł nas od tragedii, i prosić, aby chronił nas przed takimi ludźmi. Lora nabożnie złożyła ręce. — Panie Boże, wybacz temu biednemu grzesznikowi! — szepnęła. Była to jedyna modlitwa, jaką ktokolwiek wzniósł za spokój duszy Rolfa Fernaua. Nad jego opuszczoną mogiłą pod pięknym lazurowym niebem nikt się nawet nie zatrzyma i nie zaduma się nad losem spoczywającego w niej człowieka, który tak lekkomyślnie igrał z życiem innych ludzi, który wszystkie siły poświęcił na uwodzenie i szantażowa- nie bezbronnych kobiet. Lora nie mogła sobie znaleźć miejsca w domu. Czuła dziwny niepokój, a przy tym nie chciała widzieć nikogo, nie zadzwoniła ani do Konny, ani do Felicji. Kiedy Daniel zatelefonował i powiedział, że jest już w Berlinie, odetchnęła z wielką ulgą. — Ach, Dań! Dzięki Bogu, że już wróciłeś! — zawołała. — Zaraz będę w domu. Chciałem tylko, abyś się już nie dener- wowała i dlatego dzwonię. — Dziękuję ci za to. Masz dobre wiadomości? — Dla nas i naszych bliskich owszem. Resztę opowiem ci w domu. Odwiesił słuchawkę, a Lora zachodziła w głowę, co w tak zawiły sposób Dań chciał powiedzieć. Ale nie musiała długo czekać na wyjaśnienie. Dochodziłaxdziesiąta, a on był już w domu. Usiedli, a Daniel opowiedział jej dokładnie o tym, co zastał w Monte Carlo, ale nie wspomniał o złamanej szczęce Fernaua, gdyż nie chciał niepotrzebnie denerwować siostry, dla której sama wiadomość, zL Fernau nie żyje, była już wielkim szokiem. Pamiętała miejsce, gdziL rozegrała się tragedia — była tam w zesziym roku — i wyobrażała sobie. jak ciężko musi być komuś umierać właśnie tam. Powiedziała to głośno, a Dań pocieszył ją: 158 Kilka dni później Lora podeszła do brata. — Dań, co byś powiedział, gdybym dziś na kolację zaprosiła Felicję? Dawno już nie muzykowaliśmy, a mam ochotę posłuchać jej pięknego śpiewu. Zaczerwienił się, a Lora z niecierpliwością czekała, czy to zrobi. Właściwie to od przyjazdu zastanawiał się, w jaki sposób mógłby spotkać się sam na sam z Felicją. Już tak stęsknił się za nią, że gotów był złamać wszystkie konwenanse. — Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, Loro. Sam też z przyje- mnością posłucham muzyki. — Zaraz do niej zadzwonię. Właściwie to nie widziałam jej ponad tydzień. Nasza ostatnia herbatka wypadła u Helli, ale została odwołana, °° gospodyni źle się poczuła. — Pani Funke jest chora? "— Och, Dań! Z chorobą ma to niewiele wspólnego. Od Felicji d°wiedziałam się, że Helia zostanie matką! A Daniel od razu pomyślał, jakie to szczęście, że Fernau już nie aszkodzi temu małżeństwu. 159 — To raczej radosna przyczyna odwołania waszego spotkania, nie sądzisz? — Owszem, ale ja już stęskniłam się za Felicją. Stęskniła! A czy wiedziała, jak on się stęsknił? Pewnie wiedziała, bo celowo wspominała o Felicji, postanowiła ją zaprosić, a potem pod byle jakim pretekstem zostawić ją z Danem, aby wreszcie mogli ze sobą swobodnie porozmawiać. Szkoda, że Daniel nie wiedział o planach siostry, bo nie musiałby się gorączkowo zastanawiać, jak sprowokować Lorę, aby zostawiła go z Felicją. Do wieczora żaden pomysł nie przyszedł mu do głowy. Zasiedli we troje do kolacji, a w trakcie rozmowy wyszło na jaw, że Daniel był w Monte Carlo. Felicja zbladła i z niepokojem popatrzyła na Dana. Wiedziała, że on dużo podróżuje, ale nie przypuszczała, że samolotami, o których miała podobne zdanie jak Lora. Dań widząc troskę w oczach Felicji, marzył tylko o jednym — zostać z nią sam na sam i wreszcie udało mu się wymyślić sposób, jak pozbyć się siostry. Kiedy Felicja siadła do fortepianu, szepnął Lorze na ucho: — Słuchaj, chciałem powiedzieć pannie Merling o śmierci Fernaua, a przy tobie — ze względu na siostrę — będzie się krępowała... — Właśnie sobie pomyślałam, że muszę was na chwilę zostawić samych. Kiedy Felicja skończy śpiewać, wymknę się po cichu i nie wrócę, dopóki nie zagrasz trzech mocnych akordów na fortepianie. Dopilnuję, aby nikt wam nie przeszkadzał. Daniel ukradkiem mocno uścisnął jej rękę. Felicja śpiewała cudownie. Skończyła pieśń i zaimprowizowała jeszcze kilka taktów, grając coraz ciszej. Kiedy podniosła głowę, Lory już nie było, a Daniel stał za jej plecami. Schylił się, by pocałować ją w rękę, a potem oparł się o fortepian i rzekł: — Panno Felicjo, poprosiłem Lorę, aby nas zostawiła, gdyż muszę pani powiedzieć coś ważnego. Spojrzała na niego i w jednej chwili poczerwieniała. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyjął gazetę, którą przywiózł z Francji. — Chciałem pani powiedzieć, po co pojechałem do Monte Carlo — rzekł. — Stamtąd Fernau przysłał mi list informując, że zdąży' wydać dziesięć tysięcy marek, które mu dałem. Miał do mnie żal, zs pozbawiłem go źródła pewnych dochodów, więc jeżeli nie przyślę mu kolejnych dziesięciu tysięcy, to będzie zmuszony poprosić o nie mężów niektórych dam. Felicja zbladła jak chusta. Pomyślała o Helli oczekującej dziecka i struchlała ze strachu. — Mój Boże! — szepnęła tylko. Wziął ją za rękę. — Proszę się nie denerwować, panno Felicjo. Pojechałem do niego, bo nie mogłem pozwolić, aby szantażował teraz mnie. Nie wiedziałem, jak go do tego zmuszę, ale miałem nadzieję, że na miejscu, kiedy spojrzę Fernauowi w oczy, jakiś pomysł przyjdzie mi do głowy. Zaraz po przyjeździe do Monte Carlo w hotelu natknąłem się na tę oto gazetę i zrozumiałem, że wszystkie problemy mam właściwie z głowy. Przeczytała szybko artykuł i popatrzyła ze strachem w oczach. — Ten kuracjusz? — To był Fernau! Złapała się za serce. — O mój ty Boże! Jakie to straszne, że czyjaś śmierć może przynieść człowiekowi takie poczucie ulgi! — Tak, Felicjo, miałem dokładnie takie samo odczucie — rzekł ściskając mocno jej ręce. — Ale teraz on nic już nie może nikomu zrobić i najwyższy czas, abym pomyślał o sobie... o tobie, Feli. Nie pytam, czy mnie kochasz, nie muszę ci.mówić, jak bardzo ja kocham ciebie, bo o tym oboje wiemy już od dawna... Feli, chcesz zostać moją żoną? Łzy zakręciły się w jej oczach, a Daniel dziwił się, że zamiast dumy, widzi w nich łagodność, czułość i oddanie. — Dań, ja ciebie kocham i nic więcej już się nie liczy! — odezwała się swoim pięknym, dźwięcznym głosem, płynącym prosto z serca. Uniósł ją lekko i przytulił. Chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy, a potem ich wargi dotknęły się w pierwszym gorącym pocałunku, za którym oboje tak bardzo tęsknili. Świat ze swoimi troskami już ich nie interesował, liczyło się to, że trzymają się w ramionach, że są najszczęś- liwszymi istotami pod słońcem. Pięknie wyglądali w uścisku, gdy raz po raz całowali się, patrzyli sobie w oczy, z przejęciem szeptali czułe słówka d«ucha. - 161 160 ^zy demona Co ich obchodziło,ze niedaleko w pokoju siedziała Lora i zaciskając do bólu ręce, modliła się żarliwie: — Panie Boże, spraw, aby Dań i Feli byli szczęśliwi' Zrób coś, aby wreszcie byli razem! Ale Pan P°g tiierychliwy... Czekanie przedłużało się, a z każdą minutą Lora &^®- większą nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Oby tylko ni^ poświęciła tej godziny pełnej nerwów na daremno! Jak długo można siedzieć samemu i denerwować się? Jak to zaK°c^ani! Zapomnieli o biednej Lorze i sporo jeszcze czasu upłynęło, zań'111 n^gle Felicja oprzytomniała: _ Dań, 0 d°kąd wysłałeś Lorę? Nie powinna już wrócić? < Uśmiechnie- _.Nie wrć>ci, dopóki jej nie zawołam! Wiedziała, że musimy wreszcie zostLc sarni- _ Ale teCaZ powinniśmy ją już zawołać, Dań! _ NajpierWJeszcze Jeden całus, Feli. Daniel nie powiedział, że ma być krótki, więc znowu upłynęło trochę czasu, zamm podszedł do fortepianu i z całej siły uderzył w klawisze. Po chwili Wes2;ła Lora i z niepokojem popatrzyła najpierw na brata, a zobaczywszy» ze trzyma Felicję za rękę, że obojgu radośnie błyszczą oczy, ^a pewna, że jej modlitwa została wysłuchana. Felicja uśifriecnn?ła się i z wyciągniętymi rękoma podeszła do Lory. Padły sobie W °bj?cia, a Lora zawołała: — No nareszcie! Jesteś teraz, Feli, moją naju^hańszą siostrą, tak jak Dań pozostaje najukochań- szym bratem. I rzuciła si? Danielowi na szyję. _ No, sttfl' ty'e szcz?ścia, ile ja tobie życzę, to nie ma chyba na naszym świeci2'ale myślę, że los zrobi dla ciebie wyjątek i sprowadzi ci trochę z tamteL°' bo naprawdę sobie na to zasłużyłeś. Jesteście tak piękną parą, fi az serce rośnie, gdy się na was patrzy. Uścisnęli si? WS2yscy troje, a Lora wyśliznąwszy się z objęć zawołała: _ Feli, d#siaJ nie uda ci się wykpić jedną pieśnią, którą wykonałaś. Marsz do fortfpianu! Dań, ty siadaj obok, patrz jej w oczy, a ja z boku będę cieszyć si? muzyką i waszym widokiem! Felicja bel* sPf2eciwu usiadła do instrumentu i zaśpiewała to, co podyktowało jeJ serce: 162 Ja pragnę cię nad skarby tego świata, Ja pragnę cię, chcę zawsze z tobą być! Zasłuchali się, a dziś Felicja nie trzymała się swojej regiify, że śpiewa tylko dwie pieśni, dziś zgodziła się na prawdziwy koncert życzeń i pozwoliła słuchaczom wybrać ich najbardziej ulubione utwory. Dań nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się na jawie, #le Lora me pozwoliła mu wątpić — wychodziła pod różnymi pretekstami: — dzi- siejszy dzień trzeba specjalnie uczcić i musi przynieść szampana, za chwilę, że musi zawiadomić o zaręczynach Rutlandów i Funków. — Ja zrobię to lepiej, bo wy oboje nie nadajecie si? dziś do załatwiania poważnych spraw — powiedziała, a kilka minut później zjawiła się z aparatem pod pachą i podłączyła go do gniazdka w salonie, gdzie siedzieli. Najpierw zadzwoniła do Konny. — Siostrzyczko, pozbyłyśmy się Daniela. Wyobraź sobie, że chce się ożenić z Felicją! — Od dawna wiem, że chce! Zdecydował się wreszcie? — Wreszcie! Ależ mnie to kosztowało nerwów! — Daj mi ich szybko do aparatu. Najpierw Feli. — Oczywiście! Damy mają pierwszeństwo. Feli, Konny cię prosi. — Jestem, Konny! — rzekła tamta lekko zakłopotani- — Droga Feli, najdroższa siostrzyczko, życzę ci, abyś była szczęś- liwa z Danielem, a on z tobą. Niczego bardziej nie pragnęłam jak tego, abyście wy dwoje byli razem. Niech się wam darzy! — Dziękuję, Konny! — szepnęła wzruszona. — Daj mi teraz Daniela do aparatu. — No, braciszku, brak mi słów, żeby powiedzieć ci, co teraz dzieje się w moim sercu! Dlatego powiem tylko: bądź szczęśliwy! — Już jestem, Konny! Słuchaj, a nie wpadlibyście z Henrykiem do nas na chwilkę? Zadzwonię zaraz po Funków i razem ixczcimy nasz szczęśliwy dzień... — Tylko nie myśl czasami, że w ten sposób wykręcisz się od przyjęcia zaręczynowego! — Ani mi w głowie! Dziś chcę być wśród najbliższych... Poproś Henryka, powiem mu to osobiście. 163 — Henryku, zaręczyłem się właśnie z Felicją Merling i chciałbym abyście przyszli z Konny na godzinkę. Chyba mi nie odmówisz? — Gdzieżbym śmiał! Przy takiej okazji?'.' Przyjmijcie na razie życzenia, a za chwilę się u was zjawimy — oczywiście nie w smokingach! — Świetnie! To do zobaczenia! Daniel odwiesił słuchawkę zadowolony. Kilka dni temu powiedział również Konny o śmierci Fernaua, a ona, jak wszyscy, westchnęła tylko i rzekła: — To straszne, a mimo to czuję ulgę! Jedynie Helia Funke nie wiedziała jeszcze o niczym. Umówili się z Felicją, że to ona przekaże siostrze tę wiadomość, gdy będą same i w odpowiednim nastroju. — Jesteś dla wszystkich dobry i wyrozumiały, Dań — rzekła Felicja, kiedy teraz rozmawiali o Helli i padła propozycja, aby nie wspominać o śmierci Fernaua — Helia na pewno by się zdenerwowała, a Ernest od razu wpada w panikę, gdy widzi, że z żoną coś się dzieje. Jest tak szczęśliwy, że zostanie ojcem i najchętniej zamknąłby Hellę w witrynie, byleby nic jej się nie stało. Lora tymczasem wykręciła numer Punków. Zgłosił się Ernest, niezadowolony, bo dzwonek o tej porze mógł zdenerwować Hellę. — Drogi panie Funke, jeszcze dziś zamierzam wypić z panem bruderszaft, więc niech się pan na mnie nie boczy — zaczęła. — Kto mówi? — burknął Ernest. — Lora Herfort, prawie już pańska szwagierka. Musi pan jakoś delikatnie przekazać żonie wiadomość, że jej siostra Felicja zaręczyła się z moim bratem Danielem. Proszę? Tak, naprawdę się zaręczyli! Jak należy! Proszę to powiedzieć żonie i nie wołać jej do aparatu, bo narzeczeni i tak nie podejdą, są zajęci sobą. Radzę natomiast opatulić Hellę i przyjechać do nas na godzinkę. Możecie przyjść w szlafrokach, ale wrzućcie coś na siebie, bo na dworze jest mróz. To do zobaczenia! Aha! Rutlandowie już jadą. Proszę? Oczywiście, już się chłodzi! Lora odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się. — Udało mi się namówić Ernesta, chociaż na początku potrak- tował mnie, jakbym szykowała zamach na jego żonę. Wybuchnęli serdecznym śmiechem, a Lora zabrała się za przygoto- wanie zaimprowizowanego przyjęcia zaręczynowego. Znalazły się suche ciasteczka, dla panów pikantne kanapki, a szampan, o który pytał 164 Ernest, rzeczywiście już się chłodził. W końcu zaręczyn, nie obchodzi się na codzień... W trakcie przygotowań narzeczeni znów mieli kilka chwil tylko dla siebie-, z wyjątkiem tych, które musieli poświęcić na przyjęcie gratulacji od służby i obsługi kuchni, powiadomionej przez Lorę. Rutlandowie i Funkowie przybyli niemal równocześnie i nastąpiła wzruszająca scena składania życzeń, podczas której Ernest, niczym Anioł Stróż z rozłożonymi skrzydłami, chodził za Helia i baczył, by nie stało jej się coś złego. W niezwykle serdecznej atmosferze przyjęcie przeciągnęło się oczy- wiście znacznie ponad godzinkę, którą zaplanowali. Była między innymi mowa o tym, że po ślubie Dana i Felicji konieczna będzie przeprowadz- ka Lory na drugie piętro, aby pierwsze zostało w całości do dyspozycji młodej pary. Lora podniosła wysoko kieliszek i rzekła: — A ja piję za to, aby ta przeprowadzka nie była .konieczna! Felicja domyśliła się, o co Lorze chodzi. Objęła ją i spytała: — Ale przez jakiś czas chyba będziesz jeszcze mieszkać z nami? — Trzymaj kciuki, Feli, aby ten kujon nie zawalił egzaminu! — szepnęła jej Lora na ucho, podczas gdy pozostali rozmawiali już na inny temat. Felicja zacisnęła kciuki obu rąk, podsunęła je Lorze przed oczy i obie wybuchnęły wesołym śmiechem. Następnego dnia zaczęto rozsyłać zawiadomienia o zaręczynach. Lora skrzętnie zapisywała adresy wszystkich znajomych i krewnych zakładając, że ta lista niebawem przyda się znowu. Oby tylko ten egzamin mieć już wreszcie z głowy! Dzień ten przyszedł szybciej, niż Lora się spodziewała, i na prawdziwe przyjęcie zaręczynowe Felicji i Daniela, Klaus Thiessen przyszedł już jako świeżo upieczony doktor inżynier. Zaraz po egzaminie zadzwonił do Lory, że wszystko poszło gładko i nareszcie będzie mógł zapomnieć o ślęczeniu nad księgami. Lora ' 165 . _ „v„^iuiii, /e jest __, ~~ „wu^tuuoy się ją zjeść". Lora chciała mu złożyć serdeczne, bardzo osobiste życzenia, a on swoim bzdurnym stwierdzeniem od razu zepsuł jej humor. — Myślałam, że po dyplomie jest się już dorosłym człowiekiem — burknęła. — To przecież oczywiste! A ja zrobiłem coś „niedorosłego"? — Poważni ludzie nie mówią raczej damie, że mają ochotę ją zjeść — rzekła z powagą i wyrzutem. Jego niebieskie oczy rozbłysły radośnie, a Lora miała chęć sięgnąć ręką do jego uczesanej starannie blond czupryny. — A jeżeli rzeczywiście na pani widok przychodzi im taka myśl? — — Na szczęście nie żyjemy w epoce kanibalów... — Poniekąd szkoda! — westchnął. pogratulowała mu w kilku słowach. Ze wzruszenia nie mogła wydobyć z siebie głosu, milczała. — Lorciu! — zawołał przejęty. — Co się stało? — próbowała spytać obojętnym tonem. — Nic, nic, tylko strasznie się cieszę, a o innych sprawach wolę nie mówić przez telefon. Zobaczymy się przecież dziś wieczorem! — Zatem do zobaczenia, panie doktorze! — Och, chyba nie zamierza mnie pani tytułować? Ciszę się, że matka zgodziła się przyjąć zaproszenie pani brata. Jedynie Bari się smuci, bo czeka go kilka samotnych wieczorów w domu. — Biedny piesek! Na wszelki wypadek niech mu pan zabierze ten nowy dywanik. — Zaraz to zrobię. Niech zemści się na tym starym. — Do zobaczenia wieczorem. Odłożyła słuchawkę, ukradkiem otarła łzy, które cisnęły jej się do oczu, i nagle... zaczęła pogwizdywać marsz Radetzky'ego. Nauczyła się go od Klausa i stwierdziła, że doskonale pomaga do wyciszania emocji. Dziś zresztą, nawet gdyby chciała, nie miałaby na nie czasu, bo miała pełne ręce roboty z przygotowaniem przyjęcia. Konny proponowała pomoc, ale Lora postanowiła poradzić sobie sama. I poradziła. W jasno niebieskiej sukni z cienkiej krepy witała gości i wyglądała czarująco. Na jej widok Klaus Thiessen stwierdził, że jest tak śliczna, że „chciałoby się ją zjeść". on 166 Lora chciała mu ^~~--- - Odwróciła się na pięcie i poszła powitać następnych gości. Klaus tymczasem zajął się matką, a gdy znalazł jej odpowiednie towarzystwo, wrócił do Lory, denerwując ją swoimi kanibalistycznymi zapędami. Dosłownie pożerał ją wzrokiem, a gdyby odważył się jej powiedzieć, co naprawdę dyktowało mu serce, to doszłoby z pewnością do bardzo ciekawej wymiany zdań między nimi. Lora niestety nie była dziś łatwo dostępna. Goście oblegali ją ze wszystkich stron, podobnie jak parę narzeczonych. Klaus patrzył na nich jak w święty obraz i raz po raz powtarzał sobie, że on i Lora chyba nie będą wyglądali tak dostojnie, chociaż kto wie? Ze starannie przyczesanym przedziałkiem i w nowym fraku wcale nie wyglądał na mniej dorosłego od Dana Herforta. A Lora? Też będzie piękną narzeczoną, choć nie jest tak wysoka jak Felicja i sięga Klausowi tylko do ramienia. Podszedł znienacka do niej, stanął obok i rzekł: — Chwileczkę, proszę! Popatrzyła na niego zdumiona i bez sprzeciwu pozwoliła się zaprowadzić do wielkiego lustra przy wejściu do hallu. Stali chwilę, potem Klaus ukłonił się i rzekł: — Może być! — Zechce mi pan powiedzieć, panie doktorze, co jest grane? — Och, drobiazg! Chciałem się tylko przekonać, czy wyglądam dość reprezentacyjnie. Pokiwała głową jak zatroskana matka, której dziecko majaczy wskutek wysokiej gorączki. — W tym celu nie musi pan włóczyć po sali mnie! — Muszę, niestety! Parę narzeczonych tworzą zazwyczaj dwie osoby różnej płci, a ja chciałem sprawdzić, czy jako narzeczony będę choć trochę podobny do pana Herforta. Pani, jako narzeczona, w niczym nie ustępuje pannie Felicji, natomiast mój wygląd pozostawia dużo do życzenia. No cóż, mogła pani trafić jeszcze gorzej... Lora zaczerwieniła się, a Klaus dostrzegłszy, że w jednym z po- koi nie ma nikogo, szybko ją tam zaprowadził. Stanął przed nią i rzekł: — Ja dłużej już nie wytrzymam, Loro! Lorciu moja kochana, moja słodka, ja naprawdę mam ochotę cię zjeść i chciałbym wreszcie usłyszeć, czy ja... czy my też się kiedyś zaręczymy. Nie przeżyję 767 dzisiejszego przyjęcia, jeżeli nie dowiem się od ciebie, czy miało sens moje czekanie i wkuwanie od świtu do nocy, by zdać egzamin... Przełamała się wreszcie. — Domyślam się, że ta przydługa przemowa znaczy tyle samo, CQ pytanie, czy nie chciałabym zostać pańską żoną? — Lorciu, wyrażaj się ściśle: nie „pańską", ale „twoją" żoną! Popatrzyła na niego, a on błyskawicznie pocałował ją w usta. — Mógłbyś precyzyjnie wyjaśnić, co to miało znaczyć? Westchnął ciężko. — Lorciu, przecież ty dobrze wiesz, że ja ciebie... już wtedy gdy chodziłaś w sukience ze wstążeczkami... i tak dalej! — Klaus, ja chcę usłyszeć prawdziwe wyznanie miłosne, a nie historyjki o wstążeczkach. Przełknął ,szybko ślinę, chcąc ukryć wzruszenie. — Nie, Lorciu. Jeżeli teraz uderzę w poważny ton, zepsuję wszyst- ko. Sama najlepiej wiesz, kim dla mnie byłaś, kim jesteś i kim chcę, abyś była. Daruj mi oficjalne formułki. Kocham cię ogromnie, a ty o tym wiesz, podobnie jak ja wiem, że nie jestem ci obojętny. Walcząc z emocjami, rzekła po cichu. — Przyklęknięcie na jedno kolano mogę ci ostatecznie darować. Czuprynę rozczochram ci przy najbliższej okazji, kiedy będziemy sami, bo nie ukrywam, że mam na to taką samą ochotę, jak ty na zjedzenie mnie. — To widzę, że wszystko między nami jest w porządku. Jestem szczęśliwy, Lorciu, i w życiu nie przypuszczałem, że jako doktor człowiek może być tak szczęśliwy! Porwał ją w ramiona i pocałował tak mocno, że oboje nie mogli złapać tchu. Lora wyrwała się. — Już starczy, Klaus. Dziś są zaręczyny mojego brata i nie powinniśmy ich zakłdcać naszymi sprawami, a ja muszę dbać przede wszystkim o gości. Jutro możesz porozmawiać z moim bratem. Jest niedziela, Felicja też przyjdzie, więc urządzimy poprawiny. Pocałował ją w obie ręce. Zdziwiła się, bo zrobił to po raz pierwszy. Pobiegła do gości i zostawiła go samego. Nikt, prócz Felicji, nie zauważył ich zniknięcia. Kiedy teraz Lora podeszła do niej, ta uśmiechnęła się. — Loro, już bolą mmie lcciuki od tego trzymania. Czy mogę je wreszcie uwolnić? _ Pomogło znakomicie, feli! Zdał, ale nie mówmy o nim. Dziś jest wasze święto, a na nasze przejdzie jeszcze czas. Lora zajęła się swoimi obowiązkami, a Klaus jak cień chodził za nią i gdzie tylko mógł, wyręczał J41 pomagał. Od czasu do czasu uścisnął jej rękę, szepnął jakieś miłe s łówko, a w ogóle to chodził dumny jak paw i szczęście wprost tryskało z jego twarzy. Przy kolacji siedzieli o.bok siebie, naprzeciwko pary narzeczonych. W pewnym momencie Damie-l wzniósł toast: _ Pańskie zdrowie, panie doktorze! Za pomyślny debiut w fabryce Herfortów! — To dopiero po Wielkanocy, panie Herfort. Ale, jeżeli pan pozwoli, chciałbym z panem jutro porozmawiać. Panna Lora była uprzejma zaprosić mnie rna poprawiny. _ Świetny pomysł! Ty też przyjdziesz, Feli, prawda? — Tak właśnie umó\viłyśmy się z Lorą. — Hm, a jeżeli goście dziś wszystko zjedzą i nie będzie czym „poprawiać"? — zaśmiał się Dań. _ To wrzuci się resztki do jednego gara, przyprawi pikantnym sosem i zjemy gulasz! — pocieszyła go Lora i mocno ścisnęła dłoń Klausa, który pod stołem ukradkiem cały czas trzymał ją za rękę. Goście bawili się znakomicie i nikt nie miał ochoty zbierać się do wyjścia, prócz Ernesta, który jeszcze przed północą podszedł do Dana i Felicji' złożył im jeszcze raz życzenia i przeprosił, że wychodzi pierwszy, ale Helia potrzebuje dużo smi. Powiedział, że odeśle szofera, aby Felicja mogła wrócić do domu później, ale Dań zaprotestował, gdyż chce swoją narzeczoną odwieźć własnym samochodem. Felicja została więc do końca i dopiero, gdy pożegnali ostatnich gości Dań zawołał swojego szofera i odjechali. Znowu, chociaż przes chwilę mogli być sami. W czasie jazdy Dań sugerował, aby nie zwlekać z ustaleniem daty ślubu. W zasadzie w jego domu Felicja mogła zamieszkać natychmiast - wystarczyło przewieźć tylko osobiste rzeczy, a to nie wymagało czekania. _ Po Wielkanocy t>ędę musiał wyjechać służbowo do Ameryki Południowej, więc jeżeli chcesz, Feli, to moglibyśmy połączyć ten 169 168 wyjazd z podróżą poślubną. Nie chciałbym się rozstawać z tobą na długo. — Ja też nie, Dań, i dlatego zgadzam się na wszystko. — W takim razie pobierzmy się szesnastego kwietnia. Podczas naszej nieobecności Lora może przeprowadzić się na drugie piętro. Cieszę się, że jesteście sobie tak bardzo bliskie. To oznacza, że będzie nam się razem dobrze mieszkało. Uśmiechnęła się. — O to jestem absolutnie spokojna, Dań. Pozwólmy Lorze korzys- tać z dotychczasowych pokoi. Po co ta przeprowadzka, skoro pewnego dnia i tak wyjdzie za mąż. — Och, na to trzeba będzie jeszcze długo czekać — rzekł pewien siebie. — Lora nie jest już dzieckiem, Dań, a kiedy zechce wyjść za mąż, to naprawdę nigdy nie wiadomo. Porozmawiamy o tym jutro, bo jesteśmy już pod moim domem. Daniel wyskoczył, gdy tylko samochód się zatrzymał, otworzył jej drzwi do domu i schylił się, by pocałować ją w rękę. Szofer pokiwał głową z politowaniem. — Tacy porządni ludzie, a nie wiedzą, jak naprawdę należy się zaręczać. Pocałunek w rękę to z pewnością nie jest to, o czym marzą prawdziwi narzeczem! Ze swojej kabiny nie zauważył, że Daniel zdążył pocałować Felicję jeszcze w samochodzie. W niedzielę przed południem Klaus przyszedł z zapowiedzianą wizytą, a matce zdążył jeszcze wczoraj w nocy powiedzieć, że zaręczył się z Lorcią. — Kiedy patrzyłem na tych dwoje szczęśliwych ludzi, nie wy- trzymałem, mamo! Oświadczyłem się i teraz oboje jesteśmy zado- woleni. — Lora także? — uśmiechnęła się matka. — I to jak, mamo! — odparł dumny. 170 Ubrany jak należy, z błogosławieństwem matki w zanadrzu, kazał się zameldować u Dana Herforta. Lora ukradkiem pomachała mu z góry ze schodów. Daniel, choć była niedziela, siedział w swoim gabinec^ j przeglądał pilną korespondencję, która nadeszła wczoraj, kiedy był zajęty swoim przyjęciem zaręczynowym. Przywitał się z Klausem i rzekł z uśmiechem: — Chciał pan oficjalnie zawiadomić swojego przyszłego pracodaw- cę, że dyplom został obroniony? — Nie, panie Herfort. Myślę, że naszą rozmowę podczas przyjęcia może pan potraktować jako formalne zawiadomienie. DZJŚ pozwoliłem sobie przyjść wcześniej, gdyż mam do pana inną sprawę — Ach rozumiem! Chce pan omówić warunki przyszłej pracy. W ogólnych zarysach je pan zna, zaś co do wynagrodzenia, to stawka dla młodego inżyniera rzeczywiście nie jest wysoka, ale nje mogę dla pana robić wyjątku. Proszę bardzo, niech pan usiądzie! Marn natomiast nadzieję, że szybko pan wciągnie się w szersze zagadnienia j będę mógł panu podwyższyć pensję. — Bardzo panu dziękuję, panie Herfort, ale nie falezy mi na wysokim zarobku. Chcę natomiast pracować, wykorZyStać swoją wiedzę w praktyce i nauczyć się wielu nowych rzeczy. Nje zamierzam ukrywać, że ojciec zostawił mi taki spadek, że w zasadzie inógłbym całe życie nie pracować i żyć całkiem dostatnio. Niedawno odziedziczyłem także spadek po wuju, więc mogę śmiało powiedzieć, że finansowo stoję bardzo dobrze. Jeżeli w przyszłości uzna pan, że jestem przydatny dla fabryki, to możemy porozmawiać, czy nie byłoby celowyni ulokowanie w niej części mojego kapitału. Nie bez przyczyny tak jasno mówię panu o mojej sytuacji finan- sowej, mam mianowicie wyraźny cel. Być może powig pan, że to lekkomyślność z mojej strony, ale wczoraj podczas przyjęcia oświad- czyłem się pańskiej siostrze, a ponieważ pan jest jej prawnym opieku- nem, chciałem prosić o zgodę na zaręczyny z panną Lor^. Patrzyli na siebie poważnie. — Panie doktorze, przyznaję, że dawno nikt mnie tak \[Q zaskoczył. Pan i Lora? Przecież to jeszcze dziecko! I tak szybko? — Kocham Lorę od czasu, gdy jeszcze chodziła do $zko\y] Jeżeli do dzisiaj, a raczej do wczoraj, nie powiedziałem jej o iyfn, to wcale nie 171 znaczy, że ona nie wiedziała. Przyjaźniliśmy się i każde z nas wiedziało, że kiedyś się pobierzemy, ale czekaliśmy, aż przyjdzie ten czas. Matka, której błogosławieństwo już dostałem, radziła mi, abym najpierw coś w życiu osiągnął. Skończyłem studia, mam zapewnioną pracę w pańskiej fabryce, mam wreszcie wystarczający majątek, by bez kłopotów utrzy- mać rodzinę. Lora przyjęła moje oświadczyny. Fakt, że oboje jesteśmy młodzi, ale ten błąd z każdym dniem będzie coraz mniej ważny. Bardzo bym chciał, żeby pan się zgodził. Zna pan Lorę lepiej niż ja. Jest co prawda młoda, ale przy tym bardzo rozsądna, zaradna, dojrzała i wie, czego od życia chce. To samo mogę powiedzieć o sobie, dlaczego więc mielibyśmy ukrywać się z naszą miłością? Może mi pan zaufać, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby Lora była szczęśliwa, a to, że czekałem na nią tyle lat, jest chyba najlepszym dowodem, że moje uczucia są trwałe i niezmienne. Klaus mówił logicznie i przekonywająco. Dlaczego by mu nie zaufać? Daniel wstał i podał mu rękę. — Nie mam nic przeciwko temu, że Lora swoje szczęście wiąże z pańską osobą. Jestem tylko trochę zaskoczony, bo ciągle wydawało mi się, że Lora jest jeszcze dzieckiem, rozsądnym wprawdzie, wyrozumia- łym, potrafiącym dzielić ze mną troski i radości, ale jednak dzieckiem! Pan zna ją od dawna i pewnie lepiej ode mnie wie, że Lora jest już dorosła, a ja pana znam na tyle, żeby panu zaufać. Muszę się jednak oswoić z myślą, że Lora jest już w tym wieku, że może poważnie myśleć o małżeństwie. Powinniśmy ją chyba tu poprosić? Ledwo weszła, rzuciła się bratu na szyję. — Dań, nie jestem ci już potrzebna — masz teraz Feli, a ja i Klaus bardzo chcemy być ze sobą! Czy wobec tak rezolutnej wypowiedzi można mieć jeszcze jakieś wątpliwości? Dań nie miał innego wyjścia, jak wyrazić swoją zgodę. Kiedy Felicja przyszła, od razu Dań podzielił się z nią nowiną, ale ta uśmiechnęła się i rzekła: — Już wczoraj o wszystkim wiedziałam, Dań. Dlatego mówiłam, że z przeprowadzką Lory nie trzeba się spieszyć, bo niedługo z narni pomieszka. 772 w °góle nie będę wam przeszkadzać! — wtrąciła się Lora. — Rozmawiałatn dziś przez te]efon z Konny, ą ona zaproponowała, abym zaraz po Waszym powrocie z podróży poślubnej przeprowadziła się do niej i ta^ zamieszkała, aż Klaus, no tego... aż zabierze mnie do swojego domu. Konny i Henryk są starym małżeństwem i trzecia osoba w domu im nie przeszkadza. — Nam też byś nie przeszkadzała, Loro! — zapewniała Felicja. — Już ja lepiej wiem, więc nie dyskutujcie! — Tak sobie myślę, że u Konny Lora też długo nie pomieszka — odezwał się iQalls poważnie. — Moglibyśmy się pobrać zaraz po waszym powrocie z podróży. Wtedy Lora nie musiałaby w ogóle się przeprowadzać! Popatrzyli \vszyscy po sobie i nikt właściwie nie widział powodu, dla którego należałby tę propozycję odrzucić. Ślub Daniela j Felicji odbył się zatem szesnastego kwietnia, a Lora została panią doktorową Thiessen trzydziestego maja. Wszystko, jak widać, udało się 2ajatwić zgodnie z życzeniami. Zaraz po Wyjezdzje Dana i Felicji do Ameryki Południowej Lora zabrała się energicznje do pracy) a kiedy tamci dwoje wrócili z podróży, dom mieli już ty^ dja sjebie; a Lora mog}a sje przeprowadzić do nowej willi, którą Klaus Thiessen kupił zaraz po oficjalnych zaręczynach. Trudno posiedzieć, która z tych dwóch par była szczęśliwsza. Lora i Klaus także p0 ś]ubie rozmawiali ze sobą' tym lekkim, żartobliwym tonem, a los trzymaj jcjj da]eko od wszelkich trosk. Daniel i Felicja żyli jakby w innym świecie* w którym każde z nich było jego środkiem, a Lora, gdy c?asamj rozmawiano o nich w towarzystwie, zawsze powtarzała: — I>an j3og stworzył Dana i Felicję chyba po to, by inni ludzie widzieli, j^ ma wygiądać prawdziwe małżeńskie szczęście. Nikt nie protestował, a Klaus -dodawał, że jego żona zawsze ma rację, z wyjątkie^ SpraW) co do których on ma inne zdanie, ale to się jeszcze nie zdar?y}0 "omtó "S* w Trzebini o. "3 r* i f* ^ / *, <&*. Drogie Czytelniczki Nakładem „Edytora" ukazały się ostatnio trzy piękne książki, które Warn gorąco polecamy jako interesujące lektury, a także jako atrakcyjne prezenty choinkowe dla Waszych najbliższych. t Rosamunde Pilcher Karuzela Przekład: Ewa Hauzer Twórczość R. Pilcher cieszy się ogromnym powodzeniem wśród czytelników na całym świecie. Jej bestseller „Po- szukiwacze muszelek" osiągnął milionowe nakłady. Polskie wydanie tej powieści ukazało się w 1994 r. nakładem „Edytora", a jej nieliczne już egzemplarze można nabyć składając zamówienie u wydawcy. Powieść „Karuzela" opowiada losy pewnej angielskiej dziewczyny imieniem Prue, postrzeganej przez otoczenie jako osoba niezależna, inteligentna, ale i nieco znudzona życiem. Popychana przez matkę do zawarcia konwencjonal- nego, nieciekawego małżeństwa skwapliwie chwyta okazję wyjazdu z Londynu, by poszukać schronienia u swej ekscentrycznej datki mieszkającej w Kornwalii. Przypadkowe spotkanie na brzegu morza z atrakcyjnym młodym artystą stanowi początek interesującej znajomości, rozwijającej się potem w scenerii kornwalijskiego wybrzeża. Coś jednak dręczy młodego artystę i zakochana Prue czuje potrzebę odkrycia, co jest tego przyczyną... Yalerie Martin Wielki rozwód Przekład: Krystyna Kamińska Yalerie Martin jest współczesną pisarką amerykańską, zdobywającą sobie przebojem popularność w swoim kraju. Ogromna sprawność warsztatowa autorki oraz wyrazistość kreowanych przez nią postaci sprawiają, że jej książki chętnie przenoszone są na ekran przez najlepszych reżyse- rów. Prawa do ekranizacji „Wielkiego rozwodu" wykupił producent Andrew Gaty, a reżyserem filmu będzie John Duigan. Tematem tej pięknej powieści jest rozwód w rozumieniu dosłownym i metaforycznym. Autorka ukazuje obszary podziału między człowieczeństwem, wartościami humani- stycznymi a naturą. Przywołując dwa odmienne światy — dzisiejszy Nowy Orlean oraz jego odpowiednik z po- łowy ubiegłego stulecia — analizuje życie trzech fascynują- cych kobiet, walczących o to, by nie ulec zagrożeniom zewnętrznym.