11274
Szczegóły |
Tytuł |
11274 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11274 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11274 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11274 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Plik pobrany ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl
lub http://wwvy.wszystko-co-najlepsze.prv.pl
Autor K.S. Rutkowski
TRUP
Nie bardzo wiedzieliśmy co zrobić z tym trupem. O tym nie pomyśleliśmy, gdy postanowiliśmy zabić tego typa. Pierwsza cześć planu poszła gładko, udusiliśmy go kawałkiem sznurka i po krzyku, ale nikt nie pomyślał o ciele. Od godziny patrzyliśmy na nie, nie bardzo wiedząc co z nim począć.
- Tu zostać na pewno nie może - powiedział Tomek, drapiąc się po głowie. Wiedział co mówi. To było w końcu mieszkanie jego matki, która następnego dnia miała wrócić z sanatorium . Trup musiał więc zniknąć. To było pewne. Tylko w jaki sposób? Na to nie mieliśmy pomysłu.
- Możemy wsadzić go w jakąś torbę i wynieść gdzieś wieczorem - zaproponował Jacek, tak zwyczajnie i bez emocji, jakby rzecz wcale nie dotyczyła trupa. Narkotyki naprawdę potrafiły wyłączyć mózg i pozwalały patrzeć na czyjąś śmierć, jak na coś najbardziej banalnego na świecie, czym nie ma sensu zawracać sobie długo dupy. Zresztą przez cały czas utrwalaliśmy się w tym stanie, zażywając kwachy i popalając maryśkę, tak ,że rzeczywistość , czy chciała, czy nie, musiała jeszcze trochę na nas poczekać.
Przez chwilę rozważaliśmy pomysł Jacka. Torba. Śmietnik. To mogło by się udać, gdyby trup był mniejszy, a nie miał prawie dwóch metrów. Niestety, miał prawie tyle, więc trzeba było wymyślić coś innego.
- Wiem co zrobimy - powiedziałem - Mam pomysł.
Moi dwaj nabuzowani kolesie, spojrzeli na mnie z nadzieją. W każdym razie wyobraziłem sobie, że spoglądają na mnie z nadzieją. Ich oczy były tak mętne, że niczego nie można było z nich odczytać.
- Potniemy go na kawałki - objawiłem przed nimi. Trochę minęło , zanim moje słowa dotarły do ich mózgów.
- Na kawałki ? - zapytał Tomek. -No.
-A czym?
- Może nożyczkami - zaproponował Jacek i poszedł ich poszukać.
- Chyba masz w domu cos do mięsa? Jakieś ostre noże, takie rzeczy? - zapytałem Tomka.
- Chyba tak - odparł po długiej chwili namysłu - Chyba coś takiego się znajdzie w kuchni...
- No to idź i przynieś - rozkazałem. Podobała mi się rola szefa. Zresztą zawsze w naszej paczce grałem pierwsze skrzypce, więc i teraz nie widziałem powodu, żeby tego nie robić.
Tomek zrobił kilka kroków po pokoju, rozglądając się do koła i się zatrzymał.
- Nie bardzo wiem, gdzie jest kuchnia - powiedział.
Pokazałem mu ręką kierunek, chociaż sam nie byłem pewien czy właściwy. A potem znów spojrzałem na trupa. Był taki ładny. Dorodny. Najprawdziwszy nieżywy. I na dodatek należał do nas. Sami pozbawiliśmy go życia. A teraz mieliśmy go jeszcze pokroić i i wynieść w kawałkach z mieszkania. Kolejne życiowe doświadczenie. Zabicie człowieka okazało się bardzo ekscytujące, ale ćwiartowanie jego zwłok mogło być znacznie ciekawsze.
Tomek w końcu wyłonił się z kuchni. W jednej ręce miał dwa długie noże, a w drugiej sporej wielkości siekierkę. Pokazał mi to.
- Może być ? - zapytał.
- Chyba powinno się nadać - odparłem. Wziąłem od niego siekierkę i stanąłem nad nieboszczykiem. Wciąż leżał bardzo spokojnie, nieświadomy, że zaraz przestanie być w jednym kawałku. Ująłem siekierkę w obie ręce, wziąłem potężny zamach i uderzyłem z całej siły, mierząc w kark. Jednak gdy wbiła się w ciało , od razu stwierdziłem, że to nie był dobry pomysł. Krew trysnęła na mnie, na chłopaków, a co najgorsze, także i na ściany. A potem, cieknąc ciurkiem z rozciętej szyi, zaczęła wsiąkać w dywan.
- Cholera... - powiedziałem.
- Cholera... - jak echo powtórzyli moi koledzy.
- Matka się wścieknie jak zobaczy tą plamę - dodał po chwili Tomek, patrząc ze zgrozą na to co krew robiła z dywanem jego matki. Przywiozła go kiedyś z Turcji i był jej dumą.
- Wypierze się. Wystarczy trochę wody i proszku - pocieszyłem go.
- Naprawdę?
- Nie ma co się tym martwić. Woda i proszek na pewno sobie poradzą.
- To fajnie - ucieszył się Tomek. Ale potem spojrzał na ściany. I znowu popadł w smutek. Rozumiałem go. Ściany były białe, a plamy krwi czerwone. Nie wyglądało to najlepiej.
- Pomaluje się - odparłem na jego nieme pytanie i uśmiechnąłem się.
- Myślę, że twoja mama się ucieszy, jak odświeżymy jej ściany - dodał Jacek i to uspokoiło Tomka do końca. Kochał swoją matkę i lubił sprawiać jej przyjemność. A odmalowanie chaty
naprawdę mogło ją jej sprawić. Skoro więc doszliśmy do porozumienia, ponownie stanąłem nad trupem, zamachnąłem się siekierką i uderzając trzy razy z rzędu, odrąbałem mu głowę. A potem uniosłem ją za włosy i przyjrzałem się jej z bliska. Wydawała się uśmiechać i w ogóle być zadowolona ze swojego nowego stanu. Odpowiedziałem jej uśmiechem i odłożyłem na bok.
Potem postanowiłem zabrać się za ręce sztywniaka. Ale najpierw zdjąłem z bezgłowego tułowia sweter, żeby rąbało się łatwiej. Ma się w końcu ten łeb. Tłukłem siekierą w okolice barku i po jakimś czasie, nieźle się napociwszy, udało mi się w końcu oddzielić ramię od reszty ciała. Krew była już wszędzie, nawet na suficie, ale skoro malowanie mieszkania było przesądzone, nie widziałem powodu, żeby się tym przejmować. Trochę odpocząłem i zabrałem się do drugiej ręki. Widać przy pierwszej nabrałem wprawy, bo z drugą poszło mi już znacznie szybciej.
I gdy druga była już załatwiona, Jacek podał mi skręta. Zaciągnąłem się nim głęboko, wypuściłem dym i z satysfakcją spojrzałem na swoje dzieło. Bez głowy i raje trup nie wyglądał już tak imponująco, ale nadal robił wrażenie. Uśmiechnąłem się do niego ze szczerą sympatią. Za życia był zwyczajnym kutafonem, ale po śmierci można go było polubić. Wydawał się o wiele sympatyczniejszy. Przede wszystkim nie traktował już nikogo z góry. Szczerze mówiąc, teraz to on był na dole i to dosłownie , a my na górze i taki stan rzeczy podobał się nam najbardziej. Nie ma niczego piękniejszego od tego, gdy ma się nad kimś władzę. A my, bezspornie, mieliśmy ją nad nim. Był w naszych rękach i mogliśmy z nim robić , co nam się żywnie podobało. I dlatego postanowiłem odrąbać mu coś jeszcze, żeby zademonstrować, kto tu teraz rządzi.
Wybór miałem niewielki. W grę wchodziły obie nogi. A że obie wyglądały tak samo, więc zabrałem się za pierwszą lepszą. Czułem się trochę jak zboczeniec, gdy ściągałem z nich spodnie, ale przez materiał odrąbywałbym je znacznie dłużej.
Te jego giry to było istne skaranie boskie, bo na każdą straciłem prawie po godzinie. Ale w końcu dopiąłem celu i na podłodze pozostał sam tułów.
- No i co ? - zapytałem chłopaków.
- Dooobraaa rooboota, staryyy - pochwalił mnie Jacek, nadal nie rozstając się ze skrętem. Martwiłem się o niego, ćpał najwięcej z nas i obawiałem się, że kiedyś źle skończy.
- Cool - wyraził aprobatę Tomek, przyglądając się rozczłonkowanemu ciału. Nadal trzymał w rękach noże, z których nie zrobił żadnego użytku - Tyle tylko , że trochę tu brudno - dodał po chwili.
Rozejrzałem się, ale nie zobaczyłem niczego, czego można by było nie posprzątać. Krew z mebli można było zetrzeć, ściany i sufit pomalować, a dywan wyprać. We trzech mogliśmy sobie z tym szybko poradzić. Największym problemem dla mnie , wciąż jednak wydawało się ciało. Co prawda, było już rozczłonkowane, ale nadal nie miałem pomysłu, jak i w czym je wynieść. Gdzie już wiedziałem, śmietnik był niedaleko, ale nie było w co je wsadzić.
- Masz jakieś torby i walizki? - zapytałem Tomka.
Nie odpowiedział mi. Zamiast tego podszedł do zamkniętego okna, przystawił głowę do
szyby i zaczął się śmiać.
- Tu jest facet ze złotymi włosami, grający na harfie - wymamrotał.
- Gdzie, gdzie? - podniecił się Jacek i również podbiegł do okna. Po chwili i on rozweselał.
- Kurde... To nie facet, tylko zielony kosmita. I wcale nie gra na harfie , tylko się masturbuje
- stwierdził, gapiąc się przez szybę.
Westchnąłem. Kwas i za dużo palonka. Sam poszedłem do przedpokoju i zacząłem przeszukiwać szafę.
Matka Tomka to była stara handlara, całe życie z bazaru na bazar i toreb miał bez liku. Wygrzebałem wszystkie jakie znalazłem, a potem wybrałem odpowiednie. Największe i najbardziej pojemne, ze sztucznych, nieprzemakalnych materiałów. I wróciłem z nimi do pokoju.
Chłopaki nadal stali przy oknie i uśmiechali się do swoich halucynacji. Naprawdę dobrze się bawili, więc postanowiłem im nie przeszkadzać i sam zabrałem się do pakowania trupa.
Z głową i członkami poradziłem sobie bez problemu, ale tułów okazał się bardzo ciężki. Z niemałym trudem udało mi się go wetknąć do największej torby, ale i tak znaczna jego część z niej wystawała. Chwile podumałem, aż w końcu wymyśliłem i przysłoniłem go ubraniami nieboszczyka. Potem przyjrzałem się torbom z pewnej odległości. Nie wyglądały podejrzanie. Spokojnie można je było wynieść z mieszkania i wypierdolić do kubła na śmieci.
- Gotowe ! - powiedziałem do chłopaków.
Jacek odwrócił się do mnie i przyzywając mnie ręką, zawołał: - Chodź, chodź tu i zobacz... Kosmici nawet spuszczają się na zielono!
Podszedłem do nich i odciągnąłem ich obu od szyby. Sam jednak, z ciekawości, rzuciłem okiem przez okno i zobaczyłem za nim Boga i Szatana, lutujących się po mordach. Ale już kiedyś widziałem tę walkę i wiedziałem, że Książe Ciemności znokautuje Bozie w szóstej rundzie. Potem zaprowadziłem chłopaków do ustawionych pod ścianą toreb.
- Za chwilę wyniesiemy je na śmietnik - powiedziałem do nich wolno, żeby zrozumieli -Ale najpierw muszę się umyć i zmienić łachy. Wyglądam jakbym wylał na siebie wiadro czerwonej farby. A wy, kurwa, już więcej nie przypalajcie. Wyglądacie jakbyście mieli zaraz odlecieć.
- Ehehehe, ehehehe ! - obaj zaczęli zacieszać michy, jakbym naprawdę powiedział coś zabawnego.
Poszedłem do łazienki, zdiąłem zakrwawione łachy, wziąłem szybki prysznic, a potem owinięty ręcznikiem, udałem się do pokoju Tomka i ubrałem w jego rz.QCTy. Byliśmy podobnej budowy i jego ciuchy w miarę dobrze na mnie pasowały. Gdy wróciłem do tych dwóch ćpunów, wbrew moim prośbą, raczyli się kolejnym skrętem, a całe pomieszczenie wypełniał gęsty dym. Odebrałem im jojnta i sztachnąłem się głęboko ,bo skoro już się palił, nie wypadało go zmarnować.
Ubrania chłopaków gdzie niegdzie były zaplamione posoką, ale nie na tyle, żeby zaraz wpadać w panikę. W końcu to nie oni przez parę godzin bawili się w rzeźników. Dopaliliśmy skręta do końca i zabraliśmy się za pakunki.
Byłem z nich najsilniejszy, więc zabrałem się za najcięższą torbę, tą z tułowiem, a oni ponieśli kończyny i głowę. Tomek dźwigał, zdaje się, graby i baniak nieboszczyka, a Jacek jego kulasy, chociaż torby były do siebie podobne i mogło być odwrotnie. Z niemałym trudem wytargaliśmy je z mieszkania i dociągnęliśmy do windy. Mieliśmy akurat szczęście, winda czekała na naszym piętrze. Zapakowaliśmy do niej nasz makabryczny bagaż i zjechaliśmy cztery piętra w dół.
Było już dobrze po północy, lał deszcz i na podwórku żywej duszy. Bez problemów więc donieśliśmy torby do pobliskiego śmietnika i wrzuciliśmy je do pojemników. Ponakrywałem je jeszcze jakimiś śmieciami, a potem wróciliśmy do mieszkania.
Faktycznie nie wyglądało najlepiej. Zwłaszcza pokój w którym ćwiartowałem zwłoki. Stara Tomka wracała co prawda jutro, ale dopiero późnym wieczorem i liczyłem, że we trzech uda nam się do tego czasu doprowadzić chatę do jako takiego stanu. Ale na razie nie było się czym przejmować.
Przygotowałem kolejnego skręta i siedząc sobie wygodnie, zaczęliśmy go wypalać na spokojnie.
- Ale, właściwie, dlaczego go zabiliśmy? - zapytał w pewnej chwili Jacek.
- Bo go nie lubiliśmy - przypomniałem mu.
- A dlaczego go nie lubiliśmy ? - dopytywał się dalej. Ćpał z nas najwięcej i powoli jego pamięć stawała się dziurawa, jak szwajcarski ser.
- Bo był chamski, zarozumiały, traktował ludzi jak śmieci, a przede wszystkim zawsze dilował nam najbardziej gówniany towar po znacznie zawyżonych cenach, zapomniałeś do kurwy nędzy?!
- No to faktycznie należało mu się - stwierdził Jacek sennym głosem. A potem odebrał od Tomka skręta i wetknął go do ust. Ja w tym czasie podszedłem do okna, żeby zobaczyć , czy zaszły za nim jakieś wyraźne zmiany. Nie zaszły. Dobro i zło wciąż toczyło swój nieustanny bój. Trwała właśnie walka rewanżowa, ale i tym razem Szatan wydawał się być w lepszej formie.