14257
Szczegóły |
Tytuł |
14257 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14257 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14257 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14257 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Krzysztof W. Malinowski
U wr�t wszech�wiata
Zbi�r opowiada�
UCZNIOWIE PARACELSUSA
Dobb skr�ci� w w�sk� alej� wiod�c� do Instytutu. Wielki, prostok�tny gmach
jarzy� si�
w porannym s�o�cu srebrem aluminiowych listew i opraw okiennych. W hallu
owion�o go
ch�odne powietrze niezmordowanie regenerowane przez klimatyzatory.
Jak co dzie� uprzejmie skin�� g�ow� portierowi otwieraj�cemu drzwi pneumatycznej
windy i ra�nym krokiem wszed� do obszernej kabiny.
Gabinet i prywatna pracownia Dobba znajdowa�y si� na dwudziestym drugim pi�trze.
Specjalnie ubiega� si� o jak najwy�sze po�o�enie �swego k�ta� � lubi� podczas
pracy
podziwia� pi�kne okolice wok� Instytutu.
Centralny Instytut Biofizyki po�o�ony by� tu� za miastem, na ma�ym wzg�rzu.
Ostry,
sze�ciograniasty s�up gmachu, �wietnie wkomponowany w otoczenie wapiennych
ska�ek
z lekka tylko poro�ni�tych niskimi krzewami, wida� ju� by�o z daleka. Jednak�e
tylko
nielicznym udawa�o si� wpisa� na list� pracownik�w. Elitarny niejako status
Instytutu, nimb
tajemnicy spowijaj�cej prowadzone tu badania, nieliczne wreszcie wiadomo�ci,
jakie
wydostawa�y si� st�d na zewn�trz, �ywo pobudza�y wyobra�ni� m�odych ludzi
wst�puj�cych
na drog� nauki.
Dobb zna� ich � pe�nych zapa�u do pracy, doszukuj�cych si� w ka�dym s�owie,
w ka�dym grymasie symptomu tajemnicy czy zapowiedzi wielkiego odkrycia. Wola�
jednak
� przynajmniej do swojej grupy � dobiera� ludzi starszych. Ich do�wiadczenie,
opanowanie
i praktyka by�y dla niego lepsz� gwarancj� ni�eli zapa� m�odych. A w og�le... W
og�le
najlepszymi, jak dot�d, wsp�pracownikami okazywa�y si� cyfrony.
Profesor pami�ta� � jeszcze z czas�w studi�w � �e kiedy�, kilkadziesi�t lat
temu, trzeba
by�o pono� istotnie zmieni� wygl�d zewn�trzny cyfron�w. Bowiem na pocz�tku,
kiedy to
jeszcze roboty nie mia�y powszechnego zastosowania, ambicj� konstruktor�w by�o
upodobnienie ich w spos�b jak najdoskonalszy do cz�owieka. Jednak�e, kiedy owo
ci�g�e
udoskonalanie zacz�o powoli doprowadza� do coraz przykrzejszych omy�ek i
nadu�y�, pod
presj� opinii publicznej � a zw�aszcza jej najbardziej konserwatywnych
przedstawicieli �
przysz�o z tych ambicji zrezygnowa�. Od tego czasu cyfrony powr�ci�y do swego
pierwotnego wygl�du: roz�o�ystych, d�ugor�kich stwor�w z wielkimi g�owami,
zdolnymi
pomie�ci� centralne o�rodki sterowania oraz zespo�y czujnik�w.
Wysz�o zreszt� to ust�pstwo konstruktorom na dobre, dalsze udoskonalanie
automat�w
przebiega�o znacznie pro�ciej i cyfronom rych�o przyby�y nowe, jeszcze
doskonalsze
podzespo�y neuronowe.
Od porannych rozmy�la� oderwa� Dobba g�os jego asystenta, Bj�rna:
� Dzie� dobry, panie profesorze! S� ju� wyniki syntezy. Chyba zn�w nici. W
ka�dym
razie brak jakichkolwiek reakcji na impulsy symulator�w. Czy wpadnie pan
przejrze�
wyniki nocnych pomiar�w?
� Tak, za chwil�. Mo�e pan przez ten czas sprawdzi jeszcze ta�my.
Bj�rn wyszed�, Dobb opar� czo�o o ch�odn� szyb�. �Zn�w nic. To chyba naprawd�
jest
fa�szywa droga...� � pomy�la�.
Drzwi do laboratorium neurofizyki by�y uchylone. Kiedy Dobb zamyka� je za sob�,
uderzy�o we� ciep�e, wilgotne powietrze; znajoma od tylu lat atmosfera
laboratorium
poczyna�a mu ostatnio ci��y�.
Nad sto�em pali�a si� ma�a lampka. Dostrzeg� ta�my symulator�w pokryte cienkimi
liniami zapisu impuls�w symulacyjnych; automatycznie, co p� godziny, generowa�
je
komputer. Impulsy te zasilamy ok�adki ma�ego przepustu w kszta�cie kondensatora
cylindrycznego; przez przepust regularnie � r�wnie� co trzydzie�ci minut �
przet�aczane
by�y pr�bki z�o�onych struktur bia�kowych, w�r�d kt�rych poszukiwali tej
jedynej: aksonu,
w��kna nerwowego maj�cego stanowi� ukoronowanie ich bada�.
Spojrza� na ta�my: by�y podzielone na r�wne odst�py ostrymi szpilkami zapisu
impuls�w symulatora. Pomi�dzy nimi � tam gdzie by�o miejsce na upragnion�
odpowied�
aksonu � ta�ma by�a idealnie czysta.
Dobb potar� czo�o wierzchem d�oni i cicho powiedzia�:
� Bj�rn, niech pan wezwie kilka cyfron�w, �eby oczy�ci�y pompy i zbiorniczki
w symulatorze. We�mie pan nowe pr�bki, kt�re przygotowali Davis i Misner. Trzeba
sprawdzi�, czy zgadza si� test na kod. A potem... Od pocz�tku. Gdybym by�
potrzebny,
znajdzie mnie pan w laboratorium.
Kiedy Bj�rn wyszed�, Dobb mimowolnie raz jeszcze obejrza� ta�my na stoliku,
rzuci�
okiem na symulator i skierowa� si� do wyj�cia.
W drzwiach natkn�� si� na trzy cyfrony, kt�re niespiesznie min�y go i znikn�y
w laboratorium.
W�a�nie wchodzi� do gabinetu, gdy w��czy� si� autofon:
� Profesor Dobb! � zabrzmia� czysty g�os cyfrona-sekretarza.
� Tak, s�ucham! � rzuci� niech�tnie.
� Jest pan proszony do gabinetu profesora Tayamy. W miar� mo�liwo�ci szybko.
� Dobrze, prosz� powiedzie�, �e zaraz b�d�.
� Dzi�kuj� � ekran zgas�.
Id�c do windy Dobb zastanawia� si� ju� nad kolejnym wykr�tem, kt�ry
usprawiedliwi�by przed dyrektorem Instytutu nast�pne niepowodzenie. Nie wiedzie�
czemu
Dobb by� pewien, i� wiadomo�� o klapie dosz�a ju� do Tayamy. Takie wie�ci
rozchodzi�y si�
lotem b�yskawicy. Nie by�o w tym zreszt� nic niezwyk�ego, wszyscy tu �yli tymi
do�wiadczeniami. To one w�a�nie mia�y zawa�y� na powodzeniu ca�ego
przedsi�wzi�cia.
�Znowu b�d� si� zwija�!� � pomy�la� ze z�o�ci�.
Zanim wszed� do gabinetu, wyg�adzi� na sobie wy�wiechtany garnitur i przybra� �
na
wszelki wypadek � min� maj�c� w jego mniemaniu oznacza�, �e kolejne fiasko by�o
jedynie
przewidywanym ryzykiem i w niczym nie narusza�o toku bada�.
� Prosz�, niech pan siada � powiedzia� na powitanie Tayama.
�Chyba jest wyj�tkowo w�ciek�y� � pomy�la� Dobb. Znacz�co chrz�kn��, daj�c w ten
spos�b do zrozumienia dyrektorowi, i� jest got�w do rozmowy.
� S�ysza�em, panie kolego, �e wasz kolejny eksperyment znowu si� rozjecha�? Czy
nie
uwa�a pan, �e jak na dziewi�� �at bada� nie jest to najlepszy omen?
� Ale�, panie dyrektorze, te badania s�...
� Tak, wiem, kolego, wiem � Tayama pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�. � W pe�ni
jestem �wiadom znaczenia tych bada�. Nie s�dzi pan chyba, �e trzymaj�c w kupie
ca�y ten
interes nie orientuje si� w znaczeniu tego, co si� tu robi. Ale widzi pan, to za
d�ugo trwa,
panie kolego, za d�ugo!
Dobb uczyni� gest... lecz i tym razem Tayama by� szybszy.
� Widzi pan, kolego, u mnie ju� od kilku miesi�cy le�y projekt Misnera,
pa�skiego
wsp�pracownika. Ot� Misner ca�kiem zmy�lnie przekszta�ci� pa�sk� teori�,
rzek�bym...
hm... zreformowa� j�, i proponuje zmieni� metod� sieci cyklicznych. Rozumie pan:
chodzi
o dopasowanie si� do kodu. Zreszt� on sam lepiej to panu wyja�ni. Ot�... �
Tayama
przerwa� nagle, widz�c, jak Dobb blednie.
� Chyba nie zrozumia�em, panie dyrektorze! Jak to si� sta�o, �e m�j
wsp�pracownik,
od sze�ciu czy siedmiu lat pracuj�cy u mego boku, wyniki swoich prac dor�cza nie
mnie,
lecz panu?
Tayama by� wyra�nie zak�opotany. Po chwili zastanowienia, mniej ju� pewnym
tonem,
odpar�:
� Ta-ak... Bo, w gruncie rzeczy, kolego, to ja nak�oni�em go do przekazywania mi
wynik�w. Widzi pan, moim zdaniem, pan z pewno�ci� bardziej wierzy w rezultaty
swoje
ni�li w kogokolwiek innego. No � zastrzeg� si� nagle � to jest oczywi�cie
zupe�nie naturalne!
Ale nam jednak zale�y na zmianie, przynajmniej okresowej. Rozumie mnie pan,
prawda?
Musimy popr�bowa� innej drogi, je�li tylko takowa istnieje. By� mo�e w�a�nie
badania
Misnera...
Dobb przerwa� ca�kiem ju� obcesowo:
� W porz�dku, chyba si� rozumiemy. Wprawdzie takie metody pracy nie napawaj�
mnie zachwytem, ale ostatecznie jest to sprawa pa�ska, nie moja. Chcia�bym
jednak prosi�
o udzielenie mi jeszcze kr�tkiego czasu na doko�czenie tego cyklu bada�. P�niej
laboratorium oddam do dyspozycji Misnera.
Tayama by� wyra�nie zadowolony z takiego obrotu sprawy.
� Oczywi�cie, panie kolego, oczywi�cie. Przecie� tak si� znowu nie pali!
� Wobec tego to chyba wszystko? Do widzenia.
� Do widzenia... A jakby jakie� k�opoty, profesorze, to prosz� jak zwykle do
mnie...
Dobb odwr�ci� si� od drzwi i raz jeszcze, z przek�sem, rzuci�:
� Do widzenia. A na k�opoty ju� chyba nie b�dzie ani czasu, ani okazji, panie
dyrektorze!
Dobb, wsparty o st�, beznami�tnie obserwowa� cyfrony wymieniaj�ce pojemniki
w symulatorze, skaluj�ce samopisy i synchronizatory. Trzeci cyfron sta�
odwr�cony do
niego ty�em i w nik�ym �wietle wska�nik�w obserwowa� znaki kodu wystukiwane na
ta�mie
monitora maszyny cyfrowej. To by� �w s�ynny kod akson�w odkryty przez Dobba. On
opracowa� tablice sekwencji impuls�w emitowanych przez aksony poddawane
dzia�aniu
pobudze� akustycznych, �wietlnych lub elektrycznych. Sekwencje te � �ci�le
uzale�nione od
nat�enia i charakteru pobudzenia, pozwala�y na jego rozszyfrowanie przez
o�rodek
steruj�cy �ywego organizmu. Teraz tylko pozostawa�o zbudowa� taki akson.
Sztucznie.
Laboratoria uko�czy�y ju� swoje badania i szlifowa�y uzyskane wyniki � wyniki
nic
niewarte, pozbawione najwa�niejszej cechy ludzkiego organizmu: struktury
nerwowej.
Cyfron p�g�osem oznajmi�:
� Test na kod akson�w uko�czony. Wszystkie pr�bki da�y pozytywne wyniki wst�pne,
czy uruchomi� symulator?
Dobb potar� czo�o.
� Nie, nie trzeba � powiedzia� po chwili zastanowienia. � Sam to zrobi�. Id� do
doktora
Misnera i powiedz, �e rozmawia�em z Tayam�. Za miesi�c mo�e wej�� na symulator.
A na
razie jest wolny od pracy przy moich do�wiadczeniach. Asystenci te�, reszt� pr�b
przeprowadz� sam.
By� ju� pewien, �e i te pr�by si� nie powiod�. Spojrza� na zegarek. P�no, Anna
zn�w
b�dzie si� z�o�ci�, �e nie by�o go na obiedzie. Starannie za�o�y� pr�bki do
symulatora
i uruchomi� zespo�y analizator�w. Wskaz�wki samopis�w drgn�y i pocz�y kre�li�
na
wolno sun�cych ta�mach ledwie widoczne w mroku, cienkie linie.
Raz jeszcze rozejrza� si� po laboratorium i rzuci� przez rami� do jednego z
cyfron�w:
� O drugiej zmiana parametr�w symulacji. Zostawicie wszystko tak do mojego
przybycia. Po zmianie mo�ecie odej��. Gdyby mnie jeszcze szukano, jestem w
mie�cie � na
uniwersytecie; w domu b�d� ko�o dziesi�tej wieczorem.
S�o�ce wisia�o ju� nisko nad horyzontem. Zamierza� w�a�nie pchn�� drzwi
wyj�ciowe,
kiedy kto� nagle uchwyci� go za rami�. Wyrwany z nieweso�ych rozmy�la� obejrza�
si�
niech�tnie. Sta� za nim stary portier Grey.
� Panie profesorze � powiedzia� szeptem, � Pan pozwoli na chwilk�... Na chwilk�
tylko.
� S�ucham, panie Grey, s�ucham � wymrucza� Dobb.
Portier jednak wymachiwa� r�k� daj�c znaki, by Dobb odst�pi� od drzwi i wszed�
do
oszklonego kantorka. Tam dopiero drepcz�cy przodem staruszek zwr�ci� si� ku
niemu
i nieco g�o�niej zacz�� m�wi�:
� Widzi pan profesor, bo ja to ju� dawno mia�em panu powiedzie�! Tylko nie
wiedzia�em, czy to nie pan... Wi�c ja jednak...
Dobb zniecierpliwi� si�.
� No, panie Grey, niech�e si� pan uspokoi! Co si� sta�o?
Staruszek zbli�y� pomarszczon� twarz do oczu Dobba.
� Tam, u pana profesora, pal� w nocy �wiat�o! � wyszepta�. � Ju� ze dwa razy
widzia�em! My�la�em, �e to pan profesor, specjalnie patrzy�em. Ale gdzie tam!
Pan
wychodzi� � a nie przychodzi�! Znaczy: kto� inny, pomy�la�em sobie...
Dobb by� wyra�nie zaskoczony.
� U mnie? W laboratorium? � spyta�.
� Nie! Przecie� pan profesor kaza� w laboratorium zas�ony umocowa� � odpar�
przej�ty
Grey. � W gabinecie pana profesora!
� Ach tak... Mo�e zapomnia�em zgasi� �wiat�o? Ostatnio zapominam o r�nych
rzeczach.
� Niemo�liwe, panie profesorze. Jakby tak, to ja bym przecie widzia�. Zawsze
wieczorkiem obchodz� naoko�o, od razu by by�o wida�. Nie! Tam najpierw jest
ciemno,
a p�niej kto� �wieci! Specjalnie patrzy�em.
� To czemu� pan, panie Grey, nie poszed� tam na g�r�? Zobaczy�by pan, co si� tam
dzieje.
� Jak�e nie, panie profesorze! By�em! Ale tam ca�y korytarz jest zamkni�ty. Od
wewn�trz.
� Kto by si� tam mia� zamyka�, panie Grey? Od wewn�trz? Po co?
� A, tego to ja nie wiem � pokr�ci� g�ow� staruszek. � Nie wiem. Ja tak sobie...
Dobb, wyra�nie ju� zniecierpliwiony, spojrza� na zegarek.
� Wie pan co? Jakby pan jeszcze kiedy� co� takiego zauwa�y�, to prosz� mnie
zawiadomi�. B�d� chyba w domu. Przyjad� wtedy tu do pana i szybko znajdziemy
sprawc�.
No, a teraz musz� ju� p�dzi� na zebranie.
Portier by� ura�ony. Nie spodziewa� si� tak s�abego wra�enia. Pokr�ci� g�ow� i
mrucz�c
co� pod nosem otworzy� przed Dobbem drzwi.
Zebranie by�o, jak zwykle, niemi�osiernie nudne i Dobb musia� przywo�a� ca��
si��
woli, �eby wysiedzie� na nim do ko�ca. Przez ca�y czas nie m�g� si� uwolni� od
my�li
o rozmowie z Tayam�.
Wbrew pozorom nie sz�o mu o ura�enie ambicji zawodowych i konieczno�� oddania
laboratorium � po tylu latach bada� � swojemu uczniowi. Mia� do Tayamy �al o co�
innego.
Te badania powinny si� by�y zako�czy� jakim� wynikiem � negatywnym lub
pozytywnym �
ale jakim� zdecydowanym! �eby nie by�o miejsca na z�udzenia; bo nie ma nic
gorszego ni�
resztki z�udze� podsycaj�ce wyobra�ni�, a niemo�liwe do sprawdzenia. I Dobb by�
pewien,
�e nie nadszed� jeszcze czas og�oszenia upad�o�ci jego teorii.
Z ulg� powita� s�owa przewodnicz�cego, kt�re wyrwa�y go z nieprzyjemnej zadumy:
� S�dz�, je�li nikt spo�r�d zebranych nie zamierza ju� zabra� g�osu w dyskusji,
�e
wolno mi b�dzie zg�osi� wniosek o zako�czenie obrad na dzi�.
Zebrani zgodnie przychylili si� do wniosku i ju� po chwili Dobb by� na ulicy.
Sun�ce
powoli chodniki przenosi�y w obie strony t�umy ludzi. Przepchn�� si� przez
barwn� ci�b�
i podjecha� do przystanku traggera. Pojazd bezg�o�nie ruszy� z miejsca i
zamy�lony Dobb nie
zauwa�y� nawet, kiedy znalaz� si� pod domem.
Mimo �e Anna usi�owa�a wydoby� z niego pow�d z�ego humoru, Dobb nie da� si�
sprowokowa� do rozmowy. Szybko zjad� kolacj� Podan� przez cyfrona i po�o�y� si�
do
��ka ob�o�ony, jak zwykle, ksi��kami. Migoty nie udawa�o mu si� przejrze� ani
po�owy,
sama jednak ich obecno�� dodawa�a mu otuchy podczas rozmy�la�.
Wyobra�a� sobie, co si� teraz o nim m�wi w Instytucie. Z pewno�ci� wieszali na
nim
psy. Ostatecznie wyniki prac innych laboratori�w s� bezwarto�ciowe dop�ty,
dop�ki
Dobbowi nie uda si� uzyska� aksonu. Rz�d, �o��cy ogromne dotacje na prace
Instytutu,
objawia� coraz wi�ksze zniecierpliwienie. Brak oczekiwanych rezultat�w op�nia�
program
bada� transgalaktycznych. Tysi�ce przetestowanych i wielokrotnie badanych
kandydat�w od
roku czeka�y na spe�nienie obietnic Instytutu.
Dobb zastanawia� si� nieraz, czy ich wysi�ki zmierzaj�ce do zbudowania idealnych
protez � sztucznie stworzonych z bia�ka r�k, m�zg�w, n�g nie by�y czasem utopi�.
Po co
ulepsza� ludzi wylatuj�cych w Kosmos? Po co dawa� im szans� wi�ksze ni�li te,
jakie da�a
sama natura? �Cz�owiek z lepszym m�zgiem!� � samo takie stwierdzenie brzmia�o
ju�
upiornie. Czasem by� wdzi�czny opatrzno�ci, �e to nie on jest za ten pomys�
odpowiedzialny. Z pewno�ci� ci z Instytutu Medycyny Kosmicznej mieli swoje
racje, ale...
Delikatne buczenie autofonu przerwa�o tok my�li profesora. W ciemno�ci odnalaz�
jarz�cy si� przycisk i ekran rozb�ysn�� barwnym obrazem. Dobb ujrza� przej�t�
twarz Greya.
� S�ucham, panie Grey? Za�wieci�o si�? -spyta�.
� W�a�nie, panie profesorze, w�a�nie! Szed�em sobie przy ogrodzeniu, a� tu
patrz�:
b�ysn�o i zgas�o. Najpierw my�la�em, �e mi si� zdawa�o. Ale nie, za chwil�
znowu b�ysn�o
i teraz ju� �wieci...
� Wi�c co, panie Grey? Chce pan, �ebym przyjecha�, tak?
� Jakby pan profesor by� �askaw... Pan profesor ma sw�j klucz, mo�na by zajrze�,
zobaczy�... mo�e ja bym jeszcze po doktora Misnera albo pana Davisa, �eby
kilku...
� Nie trzeba, panie Grey � przerwa� mu ostro Dobb. � Sam przyjad� i zobacz�. Nie
warto robi� szumu; niech pan na mnie zaczeka, b�d� za pi��, mo�e dziesi�� minut.
Dobb pospiesznie wsta� z ��ka i ubra� si�. Zeskakuj�c po dwa stopnie zbieg� do
hallu
i szybko skre�li� na kartce kilka s��w wyja�nienia dla Anny, gdyby si� obudzi�a.
Po chwili
ju� wsiada� do helikoptera.
Przy bramie, tu� obok l�dowiska, czeka� na Dobba portier. Nawet w nik�ym �wietle
ksi�yca mo�na by�o dostrzec jego przej�t� twarz i grymas zniecierpliwienia.
� Chod�my, panie profesorze, szybko! Sam pan profesor zobaczy!
Obeszli gmach zatrzymuj�c si� dopiero przed jego tyln� �cian�: Dobb zadar�
g�ow�.
Hen, wysoko, w jednym z segment�w jarzy�o si� dzienn� po�wiat� szerokie okno.
Szybko
przeliczy� wzrokiem pi�tra, przeskakuj�c po dwie metalowe listwy. To by�o
rzeczywi�cie
dwudzieste drugie.
� Tak... � przyzna� w zamy�leniu. � To m�j gabinet.
Nagle odwr�ci� twarz w stron� Greya i powiedzia�:
� Niech pan idzie do siebie, Grey. Ja wejd� z panem, po czym zamknie pan oba
wej�cia:
g��wne i zapasowe. Zaczeka pan na mnie na dole. Gdyby kto� chcia� si� st�d si��
wydosta�,
prosz� uruchomi� urz�dzenia alarmowe. Ja pojad� na g�r�...
� Mo�e ja bym jednak z panem profesorem? Tak by by�o...
� Nie. Pojad� sam � przerwa� mu sucho Dobb.
Weszli do hallu. W czasie gdy Grey sumiennie zamyka� drzwi, profesor wsiad� do
windy i nacisn�� guzik.
Drzwi do korytarza, w kt�rym mie�ci�y si� laboratoria i gabinet, by�y zamkni�te.
Rzeczywi�cie nie ust�powa�y pod naciskiem klamki. �A wi�c jednak?� � przemkn�o
mu
przez g�ow�. Zacz�� nerwowo przetrz�sa� kieszenie ubrania w poszukiwaniu kluczy.
Znalaz�
je wreszcie i dobra� odpowiedni do wewn�trznej zasuwy. Zamek cichutko zgrzytn��
i po
chwili drzwi bezg�o�nie si� rozsun�y.
W korytarzu panowa� mrok � wszystkie pomieszczenia by�y zamkni�te. Dobb
skierowa�
si� w stron� swego gabinetu, u kt�rego drzwi le�a�a cienka kreska �wiat�a.
Nagle,
gwa�townym ruchem, otworzy� je. Chcia� zaskoczy� tajemniczego intruza, ale w
gabinecie
nie by�o nikogo � pozosta�y jedynie �lady czyjej� bytno�ci. Otwarta kaseta
z mnemokryszta�ami, rejestr zapis�w na biurku.
Dobb podszed� do otwartej szafki i szybko przebieg� wzrokiem po p�kach. Bez
w�tpienia brakowa�o kasety z zapisami kodu akson�w. Sz�o wi�c o aksony.
Spokojniej ju� wyszed� na korytarz. Za drzwiami laboratorium panowa�a cisza.
Powoli
nacisn�� klamk�.
Przed monitorem, obr�cony ty�em do wej�cia, sta� nieruchomo cyfron. Kr�pa
sylwetka
z nienaturalnie wielk� g�ow� by�a ledwie widoczna w g�stym mroku laboratorium,
rozja�nionym tylko �wiate�kami wska�nik�w na pulpicie.
�Kto u licha kaza� mu liczy�? � zdziwi� si� Dobb. � W �rodku nocy?�
W tym jednak momencie cisz� przerwa�o buczenie perforatora rozpoczyna�o si�
wyprowadzanie wynik�w. Cyfron drgn�� i zwr�ci� g�ow� w stron� aparatu. Dobb
cicho
zanikn�� drzwi i zacz�� si� zastanawia�. W pierwszej chwili mia� ochot� zapyta�
po prostu
cyfrona, co to wszystko oznacza? Doszed� jednak do wniosku, �e �p�osz�c�
pracodawc�
automatu, m�g�by si� nigdy nie dowiedzie�, jaki by� cel tego wszystkiego. A
zaczyna�o go to
coraz bardziej intrygowa�.
�Musz� jednocze�nie prowadzi� jakie� do�wiadczenia na symulatorze. Inaczej
wyprowadzaliby dane na ta�m� magnetyczn� � perforator jest stosowany tylko do
pracy
z symulatorem...� � rozwa�a� dalej. Nieoczekiwanie drzwi do laboratorium otwar�y
si�
i Dobb ledwie zd��y� uskoczy� w cie�, nim drugi cyfron wyszed� z pomieszczenia.
Skierowa� si� spokojnie ku g��wnym drzwiom korytarza i odsun�� sztab�. Kiedy
cyfron
zamkn�� drzwi za sob�, Dobb wyskoczy� zza rogu i rzuci� si� w �lad za nim.
Dostrzeg�
jeszcze nikn�c� za oszklonymi drzwiami kabin� windy towarowej. Bez namys�u
zacz��
liczy� rozb�yski �wiate�ka sygnalizacyjnego. M�g� w ten spos�b � cho�by w
przybli�eniu �
doliczy� si� pi�tra, na kt�re zje�d�a� cyfron.
�...dwadzie�cia... dwadzie�cia jeden... dwadzie�cia dwa! A wi�c parter albo
podziemia!
� zadecydowa�. � Parter odpada, bo baliby si� Greya. Wi�c najpierw do piwnic�.
Podbieg� do drugiej windy.
Drzwi do podziemia by�y rzeczywi�cie otwarte. Nagle zrobi�o mu si� nieswojo.
Lodowate powietrze, md�e, niebieskawe �wiat�o, rz�dy jednakowych niebieskich
drzwi
w pustym korytarzu i echo niepewnie stawianych krok�w. Przyspieszy� i skr�ci� w
lewo � do
drugiego skrzyd�a. W pewnej chwili wyda�o mu si�, �e z daleka dobieg� do� jaki�
d�wi�k:
p�acz jakby, czy skowyt raczej. Zatrzyma� si� nagle i wyt�y� s�uch, mimochodem
przymykaj�c oczy. Na tle absolutnej, lodowatej ciszy, zwielokrotnionej pog�osem
pustych
korytarzy, us�ysza� cichy, p�aczliwy be�kot powoli przechodz�cy w jednostajny,
zamieraj�cy
j�k.
Gwa�townie ruszy� w tamt� stron�. Pocz�tkowo bieg�, ale odg�osy krok�w szybko
st�umi�y dochodz�ce do� d�wi�ki i � w obawie, �e zgubi �lad � zwolni�. By� ju� w
centrum
w�o�ci cyfron�w. Kiedy skr�ci� raz jeszcze, w korytarz oddzia�u �kliniki
cyfron�w�, dobieg�
go raptem � tym razem ju� czysty i wyra�ny � j�k. Dobb zatrzyma� si�. D�wi�k
doszed�
z prawej strony, z ko�ca korytarza. Podszed� jeszcze kilka krok�w, teraz
stawiaj�c je ju�
bezg�o�nie, i dostrzeg�, �e ostatnie drzwi przed za�omem by�y na wp� uchylone;
na
przeciwleg�ej �cianie korytarza i granatowej p�ycie pod�ogi k�ad�a si�
ja�niejsza smuga
�wiat�a. Ostro�nie zajrza� do �rodka przez szeroka szczelin�...
Jasny pok�j ambulatorium zastawiony by� pi�cioma ��kami otoczonymi aparatur�
preanimacyjn�, symulatorami, automatami dozuj�cymi p�yn fizjologiczny, sztuczn�
krew
i p�yny rewitalizacyjne. Na pierwszym ��ku siedzia� dziwny, cz�ekokszta�tny
stw�r.
Ogromna bezw�osa czaszka z silnie cofni�tym czo�em, pokryta drobniutk� siatk�
b��kitnych
�y�ek wyra�nie rysuj�cych si� na tle jasnej, prawie przezroczystej sk�ry, ci�ko
opada�a na
w�t�� pier�... R�wnie w�t�a, niedorozwini�ta jakby, r�ka swobodnie spoczywa�a na
kr�tkich
nogach, bezw�adnie zwisaj�cych z niskiego przecie� ��ka.
Dobb zaszokowany obserwowa�, jak istota owa zwr�cona ku niemu bokiem kiwa�a si�
jednostajnie � w ty� i w prz�d, w ty� � i zn�w do przodu... Powolnym, wahad�owym
ruchom
towarzyszy�y nieprzyjemne, p�aczliwe d�wi�ki. Wielka g�owa, kt�rej nie by�a w
stanie
utrzyma� cienka szyja, wykonywa�a dziwne, nieskoordynowane ruchy.
Tak�e i na s�siednich ��kach dostrzeg� Dobb istoty podobne do pierwszej. Tamte
jednak le�a�y, ca�e pokryte przewodami kropl�wek i dozomierzy. Na rozjarzonych
ekranach
symulator�w wi�y si� bez ko�ca obrazy encefaloskopowe. Trwa� proces preanimacji.
Dobb ockn�� si�. Szok by� tak silny, �e jeszcze w tej chwili nie by�by zdolny do
zrozumienia tego, co zobaczy�. Jedno tylko nie ulega�o w�tpliwo�ci: istoty by�y
stworzone
sztucznie, z martwych protez bia�kowych, le��cych w innych pracowniach i
oczekuj�cych na
o�ywienie po odkryciu akson�w. Wi�c jak powsta�y te stwory? Bez akson�w? Absurd.
Ten,
kto je zbudowa�, musia� wcze�niej zbudowa� akson.
Raptem za plecami Dobba otwar�y si� drzwi. Zupe�nie pod�wiadomie uskoczy� za
za�om korytarza. Stoj�c teraz po przeciwnej stronie, w cieniu, ostro�nie
wychyli� g�ow�. Do
ambulatorium wszed� cyfr on. W w�skiej szparze widzia� jeszcze, jak cyfron
brutalnie
pchn�� poj�kuj�c� istot� na ��ko i j�� przymocowywa� j� pasami. Zza ramienia
pochylonego cyfrona mo�na by�o jeszcze dojrze�, �e druga niewidoczna do tej pory
r�ka
stwora by�a ca�kiem inna: d�uga i chuda.
� I co, panie profesorze? Co? � staruszek by� p�przytomny z ciekawo�ci.
Dobb z trudem pokrywa� oboj�tn� min� zdenerwowanie. Zmusi� si� jednak do
spokojnej odpowiedzi.
� No c�, panie Grey... Tak jak si� spodziewa�em, koledzy postanowili mi zrobi�
niespodziank�. Znale�li wreszcie to, czego od tylu lat szukali�my nie chcieli mi
tylko od
razu powiedzie�. Ale dzi�ki panu, panie Grey, wiem teraz wszystko...
� No jak�e, panie profesorze, ja musz�... Jak�e inaczej? To m�j obowi�zek panu
profesorowi... � portier promienia�.
� Tak, rozumie si�, panie Grey. Tylko, widzi pan, sprawa nie jest jeszcze
dopracowana,
potrzeba na to paru dni. Chcia�bym, �eby pan na razie nikomu ani s�owu, rozumie
pan?
Wszyscy tu na to czekaj�, to ma by� i dla innych niespodzianka, dla Tayamy...
� Oczywi�cie! Oczywi�cie � �achn�� si� portier. � To si� rozumie! Dop�ki pan
profesor
nie uzna za stosowne, ja nic nie widzia�em! Ja to rozumiem � zbli�y� twarz do
ucha
profesora. � Tajemnica! � szepn�� konfidencjonalnie. � Rzecz jasna: ta-jem-ni-
ca! Ale �
pokr�ci� g�ow� i bezg�o�nie zachichota� � to si� pan dyrektor Tayama b�dzie
radowa�! Tyle
si� biedaczek nafrasowa�, naczeka�. No, ale mu si� teraz wynagrodzi. Dzi�ki panu
profesorowi! Ja zawsze...
Dobb przerwa� medytacje portiera:
� Tak, jasne, panie Grey. Tylko na razie: ani s�owa! Tak jak si� um�wili�my.
�wieci
si�, nie �wieci � pan tego nie widzi, nic pan nie wie. A ja te� o panu nie
zapomn�. Zreszt�
wpadn� tu jeszcze dzi� po po�udniu lub wieczorkiem. Pewnie nieraz... � Dobb
rzuci� okiem
na zegarek. � No, na mnie ju� czas. Dobranoc panu i dzi�kuj�. Czujny z pana
cz�owiek,
panie Grey, czujny! � pochwali� na koniec nie posiadaj�cego si� z dumy
staruszka.
Mimo kolosalnego zm�czenia nie zasn�� ju� do �witu. Nie by�o teraz zreszt�
czasu.
Musia� co� zdecydowa�. A przede wszystkim w og�le zrozumie�. Jedno tylko nie
ulega�o
w�tpliwo�ci. Kto� wiedzia� ju�, jak zbudowa� akson. Bez tego �aden mi�sie�,
�adna cz�stka
istot, jakie ujrza�, nie mog�a o�y�.
Nie potrafi� jednak zrozumie�, kto spo�r�d znanych mu w Instytucie neurofizyk�w
mia�by jakikolwiek interes w prowadzeniu a� tak utajonych bada�. Zmusza� si� do
pracy
w podziemiach nie przystosowanych do prowadzenia do�wiadcze� i przebywania
ludzi?
W dodatku, jak to Dobb od razu zauwa�y�, w ambulatorium pracowa�a aparatura
dawno ju�
usuni�ta z pracowni Instytutu. Tak wi�c dziwny badacz, na kt�rego zlecenie
pracowa�y
cyfrony, musia� sobie zada� wcze�niej trud renowacji aparatury i uzupe�nienia
jej
odpowiednio przeszkolonymi cyfronami.
No i wreszcie � co najwa�niejsze � po diab�a budowa� te nieszcz�sne istoty?
Makabryczny �art? Nieprzemy�lane do�wiadczenie? Mo�e ob��d, idee fixe?
Kim by�? Albo niezupe�nie normalny, albo...
Tak, ta my�l przysz�a mu w�a�ciwie do g�owy jeszcze wtedy w podziemiach. Ale
odp�dzi� j� w�wczas od siebie, tak wydawa�a mu si� absurdalna. Teraz musia�
jednak
przyzna�, �e to ona w�a�ciwie podyktowa�a mu decyzj� o zachowaniu tego
wszystkiego
w tajemnicy i podj�ciu obserwacji z dystansu.
Zerwa� si� z ��ka i j�� nerwowo przeszukiwa� kartotek� mikrofilm�w, szepcz�c:
� �Teoria automat�w w uj�ciu topologicznym�... Nie dam rady. ,,Teoria automat�w
nieliniowych�... Stare... �Zagadnienia metapsychologii automat�w nie
sko�czonych� �
psiakrew, �eby co� takiego, ale dla sko�czonych!
Zniech�cony spojrza� na zegarek. P� do si�dmej. Powinien ju� wsta�. Zreszt�...
Podszed� do autofonu i wybra� numer Higgsa. Zna� go dawno, jeszcze od czasu
studi�w.
Na ekranie dopiero po d�u�szej chwili ukaza�a si� zaspana twarz.
� Cze��, Seymour! Przepraszam, �e troch� wcze�nie ci� zrywam, ale mam wa�n�
spraw�... � powiedzia� Dobb.
� No... Powiem ci szczerze, �e dla mnie �adna sprawa, nawet wagi pa�stwowej, nie
stanowi usprawiedliwienia dla tak nieludzkiego okrucie�stwa. Ale co mam zrobi�?
Wal!
Higgs jeszcze wyra�nie spa�. Jedynie leniwe ruchy r�ki g�adz�cej kark zdradza�y
resztki
�wiadomo�ci.
� Wi�c s�uchaj, Seymour, mam do ciebie pytanie. Czy twoim zdaniem cyfrony s�
zdolne do kombinowania czego� za plecami cz�owieka bez jego wiedzy?
Higgs szerzej otwar� oczy.
� Zaraz... Co? Tak, no jasne, �e mog�! Inaczej nigdy by ci� nie mog�y zast�pi�.
To
chyba nietrudno wymy�li�? Je�li tylko po to mnie zry...
Dobb gwa�townie mu przerwa�:
� S�uchaj mnie do ko�ca i przesta� si� wybiera� do ��ka, bo i tak ci� obudz�!
Chodzi
mi o co� zupe�nie innego! Chc� wiedzie�, na ile cyfrony s� zdolne do
samodzielnych
przedsi�wzi��, nie maj�cych nic wsp�lnego z ludzk� dzia�alno�ci�!
Teraz Higgs ju� uwa�a�. Przebudzi� si� i w zamy�leniu tar� nie ogolony podbr�dek
przys�uchuj�c si� Dobbowi. Kiedy ten sko�czy�, Higgs zapyta�:
� To znaczy chcesz wiedzie�, czy one nie mog�yby nagle, w tajemnicy przed
cz�owiekiem, zacz�� chodzi� do autowizjon�w? Albo gra� w karty?
� Tak, na przyk�ad. Albo nawet co� powa�niejszego...
� To ju� nie ma znaczenia. Z punktu widzenia cyfrona znaczenie decyzji o
podj�ciu gry
w karty jest takie samo jak decyzji o budowie rakiety transgalaktycznej.
Dobb poderwa� si� z ��ka, na kt�rym przed chwil� przysiad�.
� Seymour! Wi�c uwa�asz, �e one by�yby zdolne podj�� tak� decyzj� bez wiedzy
cz�owieka?
� Wiesz, Fred, stawiasz mnie w k�opotliwej sytuacji. W�a�ciwie one nie powinny
by�
zdolne do czego� takiego. Z drugiej jednak strony sprawa jest do�� skomplikowana
i moim
prywatnym zdaniem taka mo�liwo�� istnieje. Powiem ci co� zreszt�: kiedy powsta�y
pierwsze modele cyfron�w, wszyscy cybernetycy uwa�ali za punkt honoru umie�
wyrysowa� z pami�ci schemat logiczny takiej maszyny. Za swe najwi�ksze
osi�gni�cie
uwa�ali oni wtedy uzyskanie zdolno�ci cyfron�w do prokreacji i powolnego
ewoluowania �
pewnie s�ysza�e� o s�ynnym ,,algorytmie ewolucji�? Ten proces odbywa� si�
jednocze�nie
w dw�ch kana�ach � na podstawie wiadomo�ci poprzednich pokole� automat�w oraz
wiadomo�ci nabywanych przez osobniki na bie��co. W ten spos�b uda�o nam si� dzi�
uzyska� istoty ca�kiem zdolne, o rozbudowanej sieci metapsychicznej i tak dalej.
Dla nas posiadaj� one tylko jedn�, jak wida� jednak nader denerwuj�c� wad�:
niezbyt
si� orientujemy w ich strukturze logicznej. Opieramy si� na pierwszych modelach
oraz na
tym, co sami podgl�dn�li�my. Wiadomo, �e dzi� poszczeg�lne osobniki bardzo si�
zr�nicowa�y w stopniu rozwoju i � jak w�r�d ludzi � bywaj� g�upsze i
m�drzejsze...
� No dobrze, ale jak z tym ich...
� Zaraz, Fred, powolutku. Jedno jest pewne: nie s� w stanie podejmowa� �adnych
dzia�a� na szkod� cz�owieka. Wbudowane im sprz�enie podstawowe zupe�nie tak�
mo�liwo�� wyklucza. Ale jedynie dzia�a� bezpo�rednich, bo powiem ci szczerze, �e
nie
tylko moim zdaniem, one bez tego s� dla ludzko�ci jak granat w kieszeni. Ale �
Higgs
o�ywi� si� � czemu� to ci� nachodz� takie my�li po nocy, co?
Dobb usi�owa� zachowa� dobr� min�.
� W�a�ciwie nic sensacyjnego. Zajmuj� si� ostatnio podobnymi sprawami na
polecenie
Tayamy. Mia�em w�a�nie dzi� zako�czy� pewn� spraw�...
� Rozumiem, nerwy. S�ysza�em, �e ten wasz Tayama zestarza� si� i jeszcze
bardziej
nudzi ni� przedtem. No to co, pozwolisz, �e si� jeszcze zdrzemn�?
� Tak, jasne! Bardzo ci dzi�kuj�, to by�o dla mnie bardzo wa�ne. Do zobaczenia!
Dobb potar� czo�o, spocone mimo porannego ch�odu. A wi�c w tym si�
przeliczyli...
Kilka minut po sz�stej na sal� amfiteatraln� Instytutu Biofizyki wesz�o dw�ch
starszych
ludzi. Skierowali si� w stron� sto�u katedralnego. Jeden z nich, ni�szy, by�
dobrze znany
wszystkim � dyrektor Instytutu Akiba Tayama. Gestem r�ki wskaza� miejsce
drugiemu
cz�owiekowi poruszaj�cemu si� mimo podesz�ego wieku m�odzie�czym, spr�ystym
krokiem. Kiedy tamten usiad� na wskazanym miejscu, Tayama swoim cichym,
spokojnym
g�osem odezwa� si� do zebranych:
� Drodzy pa�stwo! Zanim cokolwiek zostanie tu powiedziane, pragn��bym
przedstawi�
wam znanego z pewno�ci� dyrektora Instytutu Cybernetyki Kosmicznej, a zarazem
cz�onka
komisji nadzorczej Centralnej Agencji Kosmonautyki � profesora Seymoura Higgsa.
Z powod�w, kt�re za chwil� stan� si� jasne, w jego w�a�nie r�ce oddaj�
prowadzenie
naszego spotkania.
Tayama sk�oni� si� oddaj�c g�os Higgsowi, jakby oci�gaj�c si�, wsta� powoli
i dono�nym, nawyk�ym do prowadzenia wyk�ad�w g�osem podj��:
� Wszyscy pa�stwo znacie pocz�tek wydarze�, kt�re doprowadzi�y do dzisiejszego
tu
spotkania. Mam na my�li publiczny odczyt pierwszego mnemokryszta�u,
pozostawionego
przez profesora Dobba u siebie w domu. Wszystkie te uwagi utrwali� profesor tu�
po swojej
porannej rozmowie ze mn�. Opisane tam podejrzenia profesora wyda�y nam si�
jeszcze
wczoraj niejasne i nieuzasadnione a� do chwili, kiedy dzi� doktor Wolfgang
Misner doni�s�
o odnalezieniu drugiego mnemokryszta�u w szafie preanimacyjnej w laboratoriach
cyfron�w...
Higgs odwr�ci� si� w kierunku drzwi i skinieniem r�ki przywo�a� jednego z
siedz�cych
tam laborant�w. M�ody cz�owiek podszed� do katedry i uruchomi� czytnik.
Po chwili w sali rozleg� si� wszystkim znany g�os Dobba:
� Z pewno�ci� wiadomo wam, �e to m�wi� ja � Alfred Dobb. G�upio brzmi taka
prezentacja, ale to ze wzgl�d�w prawnych. S�dz�, �e znacie ju� tak�e zapis
mnemokryszta�u,
jaki zostawi�em w domu. W ka�dym razie powinni�cie go odczyta� � reszt� dopowie
wam
profesor Seymour Higgs. Chcia�bym bardzo, �eby by� obecny r�wnie� podczas
odczytywania tego, co m�wi�. Wiecie ju� oczywi�cie, �e tego dnia rano wys�a�em
z podziemi wszystkie cyfrony na g�r�, do siebie. Musia�em mie� czas, �eby si�
ukry�
w ambulatorium. To �mieszne, kiedy si� musi ucieka� do takich metod podgl�dania,
ale ja
nie widzia�em innej drogi. Gdybym mia� do czynienia z cz�owiekiem, mo�e
poszuka�bym
innego sposobu. Ale z automatami... nie wiedzia�em, jak z nimi post�powa�.
S�dz�, �e wy
te� nie wiedzieliby�cie. Do tej sprawy jeszcze powr�c�, je�li starczy mi
czasu...
Nast�pi�a kr�tka przerwa. S�ycha� by�o wyra�nie rw�cy si�, przyspieszony oddech.
Higgs siedzia� nieruchomo, obur�cz podpar�szy g�ow� i ukrywszy twarz w d�oniach.
Po chwili profesor zn�w si� odezwa�:
� Ma�o mam czasu, dlatego sam nie wiem, jak go w�a�ciwie wykorzysta�. Chcia�bym
wiele powiedzie�, a zd��� pewnie tylko troch�. Wybaczcie mi ten chaos... Trudno
sk�ada�
zdania. Aha! Razem z mnemokryszta�em znajdziecie ta�m� z kodem akson�w. Wasze
marzenie zosta�o spe�nione, a ja mam satysfakcj�, �e si� nie omyli�em...
Tayama poruszy� si� niespokojnie na krze�le i potar� czo�o.
� ...Do kodu akson�w nie b�d� wi�c ju� wraca�. Faktem jest, �e wydar�em go
cyfronom,
kt�re jeszcze raz okaza�y si� lepsze i szybsze, ni� s�dzili�my. Mam co�
natomiast do Higgsa.
I w og�le do cybernetyk�w. Pami�tasz, Seymour, jak na twoich wyk�adach ludzie
zadawali
pytania, co si� stanie, kiedy zrobimy automaty tak doskona�e, �e nie b�dzie ich
mo�na
odr�ni� od ludzi? Ba! Kiedy nawet b�d� doskonalsze? Zawsze odpowiada�e�, �e to
niemo�liwe, powo�ywa�e� si� na twierdzenie God�a, m�wi�e� o etyce, martwych
maszynach... A tak naprawd� sam w to nie wierzy�e�, sam nie wiedzia�e�, ku czemu
to
wszystko zd��a. Nie wiedzia�e�, Seymour, co to w�a�ciwie jest martwa maszyna!
Sam musisz przyzna�, �e ciebie te�, tak jak innych, m�czy�a sytuacja, w kt�rej
nie
byli�my w stanie rozszyfrowa� skomplikowanej metapsychiki cyfron�w. S�dz�, �e
twoja
analogia b�dzie tu na miejscu: one z wolna upodabnia�y si� do nieszkodliwych
wariat�w,
kt�rzy z medycznego punktu widzenia nie s� zdolni do dzia�ania na szkod� ludzi.
A mimo to
jeste�my przecie� zgodni, �e mogliby nam ca�kiem nie�wiadomie narobi� sporo
z�ego.
Zn�w przerwa�. M�wienie przychodzi�o mu ju� z widocznym wysi�kiem. Zas�uchani
ludzie robili wra�enie zupe�nie zdezorientowanych.
� ...Tak, Seymour. A one przez ten ca�y czas uczy�y si�, obserwowa�y,
udoskonala�y.
Nigdy wprawdzie nie mog�a im za�wita� w g�owie my�l o zadzia�aniu na nasz�
szkod� �
pomaga�y nam najlepiej, jak umia�y. Ale wiedzia�y, �e stworzyli�my je po to, by
posiada�
doskona�ych, mechanicznych pomocnik�w. Takich, kt�rzy zaspokoiliby nasz�
potrzeb�
posiadania jakiej� bezwzgl�dnie nam podporz�dkowanej �podcywilizacji�. One
u�wiadomi�y
sobie, Seymour, to, czego nie chcieli�my sobie u�wiadomi� my � �e da�y nam
sposobno��
obej�cia w najbardziej wyrafinowany spos�b naszych norm etycznych. Nie
upokarzali�my
przecie� ludzi � niewolnikami by�y dla nas maszyny!... Korzysta�y z naszych nauk
i do�wiadcze�, wiedzia�y, �e w my�l naszych norm etycznych, kt�re sta�y si� i
ich normami,
wyzysk cz�owieka przez cz�owieka jest niedopuszczalny. Tak jak wyzysk automatu
przez
automat. Rozumia�y jednak na sw�j cyfroni spos�b, �e istoty z ��ywego� bia�ka
maj� prawo
budowa� zupe�nie im podleg�e istoty z �martwego� krzemu, �elaza, kwarcu. Posz�y
wi�c
cyfrony naturaln� drog� ewolucji. Ich normy moralne zabrania�y im budowania
automat�w,
s�u��cych innym automatom.
Zbudowa�y wia� podleg�e sobie, z ich punktu widzenia sztuczne, istoty bia�kowe.
Nie
wiedzia�y przecie�, �e buduj� w ten spos�b jedynie pewn� odmian� nieszcz�liwych
ludzi.
Nigdy takich w�r�d nas nie widzia�y...
Przerwa, jaka teraz nast�pi�a, by�a o wiele d�u�sza ni� poprzednie. Dobb, ci�ko
dysz�c,
zbiera� wida� z trudem my�li. Na sali trwa�a martwa cisza, wi�kszo�� ludzi
skry�a twarze
w d�oniach. Po chwili Dobb zn�w przem�wi�:
� Teraz ju�, Seymour, rozumiesz wszystko, co si� sta�o. One przekroczy�y w swym
rozwoju pr�g, kt�rego nigdy nie powinny by�y przekroczy�. To by� �w kres,
kt�rego winna
si�gn�� cywilizacja automat�w... Je�eli b�d� dalej si� rozwija�, nigdy ju� nie
powstrzymamy
ich w p�dzie do konstruowania sztucznych ludzi � tak jak nikt nas nie
powstrzyma�
w d��eniu do budowania coraz doskonalszych automat�w. Je�li zreszt� udaremnimy
im to
dzi� � zaczn� to robi� za dziesi�� lub sto lat. Je�li wbudujemy im nowe
sprz�enie
i zaczniemy je kontrolowa� � znajd� inn� drog� ewolucji. To b�dzie zale�a�o
jedynie od
warunk�w... Mamy nad nimi teraz tylko tak� przewag�, �e to my stwarzamy im
sztuczn�
biosfer�. A raczej �cyfrosfer�... Nie wiem, do jakich wniosk�w dojdziecie, ale
je�li czego�
nie zrobicie, to one zape�ni� nasz� planet� takimi samymi cz�ekokszta�tnymi
istotami, jakie
znale�li�cie nie�ywe w ambulatorium. Nie jestem zreszt� pewien, czy wszystkie s�
nie�ywe... Ale tak by�oby dla nich z pewno�ci� lepiej...
Dobb przerwa� raz jeszcze. Mo�na by�o wyra�nie s�ysze� �wist powietrza
wci�ganego
z trudem do p�uc.
� ... Cholera... Zdaje si�, �e b�d� musia�... b�d� musia� si� pospieszy�. Wi�c
pewnie
chcecie wiedzie�, sk�d dosta�em tak� dawk� promieniowania? Sami nauczyli�cie
cyfrony, �e
im automat albo cz�owiek odporniejszy na promieniowanie � tym lepiej. Tak si�
przej�y, �e
i te... jak je tam nazwa�? � Homony chyba, nie? No wi�c te tam homony tak�e
postanowi�y
uodporni� na promieniowanie. Nie wiedzia�em jeszcze wtedy, co si� dzieje. By�bym
wyszed�
z mojej... Z tej cholernej skrzyni, w kt�rej mnie znajdziecie! Chcia�em jak
najwi�cej
zobaczy�... �akomstwo... Ale to dlatego, �eby�my jak najszybciej...
Wi�c porobi�y im jakie� zastrzyki ochronne. To by�a chyba jaka� surowica
�antypromienna�, kt�r� wynalazcy. Musicie zrobi� sekcj� i badania. Mo�e to
rzeczywi�cie
ma jak�� warto��? Tak wi�c zaszczepi�y im t� surowic� i... i wysz�y... Zamkn�y
drzwi,
a potem otwar�y sze�� �r�de�. Cztery plutonowo-berylowe... wiecie, z neutronami
i dwa
gamma... piekielnie silne! To chyba cez sto trzydzie�ci siedem. Trudno by mi
by�o
sprawdzi�... Zablokowa�y drzwi. Kiedy si� po�apa�em, monitory wy�y jak oszala�e.
Nie
mog�em ju� nic zrobi�. Zreszt� od razu by�o za p�no. Z czym� si� jednak
przeliczy�y... Bo
te... homony, czy jak im... tam... z miejsca straci�y przytomno��. Dalekie wida�
jeszcze od
do... doskona�o�ci. Nie mog�em zas�oni� �r�de�. Wiecie... Ukryte w pod�odze, kto
by
przypuszcza�, �e tam... b�dzie si� tam testowa� ludzi! Ponakrywa�em naczyniami z
wod�, ale
to... przecie� tylko na neutrony. I to s�abo. Niewiele pomog�o. Wi�c nie
zapominajcie
o ta�mie... z kodem akson�w. Misner wie, co z tym... zrobi�... I ta surowica, to
mo�e by� co�
dobrego. Trzeba mo�e... tylko co� poprawi�. Ta�m� i kryszta� chowam specjalnie
w pierwszym... pr�... preanimatorze. Tam pewnie b�dziecie szuka�... Wi�c, jak
znalaz�... No
i z Ann�, jako� tak zr�bcie... �eby nie bardzo... Niech tego nie s�ucha. To
bardziej boli... Ja...
Chowam si� do mojego pud�a. Ma metalowe �ciany, wi�c... o par�... par� godzin
d�u�ej
mo�e... poci�gn�. To ju� teraz �mieszne, ja...wiem, ale... ale cz�owiek jako�
si� tak trzyma...
trzyma si� �ycia... �apie, jak mo�e...
(1972)
PRZEPROWADZKA
�Times� 23 czerwca 2231 r.:
Ma��e�stwo rencist�w poszukuje domku z ogr�dkiem w spokojnej okolicy. Po�rednicy
wykluczeni. Oferty kierowa� pod adresem: Tomasz Prott, Hallstadt, Prinz-Wilhelm-
Platz 32.
Tomasz Prott zastanawia� si� w�a�nie z �on�, czy nie trzeba by poda� drugiego
og�oszenia, tym razem w jakiej� popo�udni�wce ameryka�skiej. Zdaniem znajomych
sprawa
by�a tak czy inaczej beznadziejna i mo�na liczy� jedynie na jak�� niebywa��
okazj�.
Zdarza�y si� takie czasem, kiedy kto� opuszcza� z nag�ych powod�w Ziemi�.
Rozwa�ania
przerwa� dzwonek.
Drzwi posz�a otworzy� Liza. Po chwili z hallu da� si� s�ysze� nieznajomy m�ski
g�os:
� Dobry wiecz�r pani! Czy mam przyjemno�� z pani� Prott?
� Owszem, to ja. Pan, przepraszam, w jakiej sprawie?
M�ski g�os odpar�.
� Przychodz� w sprawie og�oszenia z �Timesa�. Czy to pa�stwo poszukujecie
mieszkania?
Tomasz Prott nie wytrzyma�. Uni�s� si� lekko z fotela i zagl�daj�c w p�uchylone
drzwi
krzykn��:
� Lizo, poprosz� pana do �rodka, nie rozmawiajcie tak w przedpokoju! Prosimy
dalej...
Drzwi uchyli�y si� szerzej i do pokoju wszed� m�ody, przystojny m�czyzna.
Ogorza��
twarz okala�a bujna czupryna.
� Dobry wiecz�r panu � odezwa� si� mi�ym, matowym g�osem. � Nazywam si� Gabriel.
Anthony Gabriel.
U�cisn�li sobie r�ce.
� Poszukujecie pa�stwo mieszkania? � powt�rzy� pytanie, w kt�rym zad�wi�cza�a
nutka wsp�czucia.
� Tak, w�a�nie � przytakn�� pospiesznie pan Prott. � Oboje, to znaczy ja z �on�.
Widzi
pan, mieszkali�my dotychczas w s�u�bowym, ale dwa tygodnie temu przeszed�em na
emerytur�. Jaki� czas mo�emy jeszcze pomieszka�, ale tak czy owak trzeba si�
b�dzie st�d
wynie��.
� Oczywi�cie, rozumiem pana � przytakn�� Gabriel. � W dzisiejszych czasach
zupe�nie
si� nie op�aca kupowa� mieszkania na w�asno��. Los tak cz�owiekiem rzuca... Mo�e
ja od
razu na pocz�tku wyja�ni�: zajmuj� si� po�rednictwem w sprawach mieszkaniowych,
mo�e
nawet znacie pa�stwo moje biuro w centrum.
Tomaszowi Prottowi zrzed�a mina.
� Wie pan � przerwa� tamtemu. � W�a�ciwie nie byli�my zainteresowani
w poszukiwaniu przez po�rednik�w...
Pani Lizie �al si� zrobi�o m�odego cz�owieka.
� Ale�, Tomaszu � zaoponowa�a. � Je�li ju� pan tu jest, to mo�e pos�uchamy, co
nam
ma do zaoferowania.
Anthony Gabriel skwapliwie podj�� propozycj�.
� Nie wiem wprawdzie, na jakich warunkach pragn�liby�cie pa�stwo zamieszka�, bo
wyb�r jest bogaty, takie na przyk�ad osady satelitarne...
� O, co to, to nie! � sprzeciwi� si� pan domu. � �adne osady satelitarne! Taki
szmat
drogi od Ziemi?!
� Ja pana rozumiem � przyzna� po�rednik. � Chocia� trzeba si� zgodzi�, �e wielu
klient�w bardzo sobie tamtejsze osiedla chwali. Wiecie pa�stwo: ma�y ruch,
nieska�one
powietrze w butlach, prosto z Kanady i Afryki, no i dogodne po��czenie z Ziemi�.
Cisza!
Wspania�a, niczym nie zm�cona cisza!
� Nie, nie, to zupe�nie wykluczone! � obstawa� przy swoim Prott. � Ja chc�
zosta� na
Ziemi! Mog� mieszka� nawet w Grenlandii, byle na Ziemi!
Gabriel wygl�da� na zak�opotanego.
� Ale� prosz� pa�stwa, chyba zdajecie sobie pa�stwo spraw� z tego, jak trudno
jest dzi�
o domek naziemny. Wszystkie kontynenty s� tak przeludnione, �e nawet w
najodleglejszych
zak�tkach globu trzeba posiada� za�wiadczenie Ministerstwa Zatrudnienia o
konieczno�ci
sta�ego pozostawania na Ziemi. Tylko ci, kt�rzy tu pracuj�...
� My mamy do tego prawo! � wykrzykn�a pani Liza. � Tomaszu, powiedz panu! M�j
m�� prasowa� w zak�adzie pogrzebowym! I mia� taki papierek! Tomaszu, dlaczego ja
musz�
m�wi� za ciebie?
� Tak, w�a�nie, ja... mia�em taki papierek � przyzna� skwapliwie Tomasz Prott.
� Prosz� pani � �achn�� si� Anthony Gabriel. � Ja doprawdy nie mam nic przeciwko
osiedleniu si� pa�stwa na Ziemi. Zwracam jedynie uwag� na k�opotliwo��
stawianych
wymaga�. Mo�e wobec tego odpowiada�yby pa�stwu eksperymentalne osiedla
podziemne?
O ile wiem, s� jeszcze wolne miejsca w osiedlu infrasyberyjskim.
� Co? � pani Lizie a� odj�o mow�. � Jak krety? Pod ziemi�? Co te� pan nam
proponuje!
� Lizo, Lizo... � uspokajaj�cym tonem w��czy� si� pan Prott. � Nie mo�esz mie�
do
pana pretensji.
� Cicho! Nigdy mnie nie dopuszczasz do s�owa! Wy-klu-czo-ne!
� Prosz� pani � po�rednik nie ust�powa�. � To s� normalne miasta
w najnormalniejszych komorach podziemnych. Z pewno�ci� widzia�a ju� pani w
telewizji
reporta�e z otwarcia pierwszego miasta tego typu. To by�o, zdaje si�...
Terrapolis, prawda?
Dzi� to miasto liczy ju� sobie siedem milion�w mieszka�c�w. To nie jest
wprawdzie wiele,
ale przecie� powsta�o dopiero par� lat temu. Ma tam pani wszystko: ogrzewanie
geotermiczne, naturalne wody podsk�rne, brak ruchu ko�owego i poduszkowego,
ruchome
chodniki, pe�n� komunikacj� pneumatyczn�, jednym s�owem, stuprocentowy luksus!
� Wy-klu-czo-ne � powt�rzy�a z uporem pani Prott. � Tomaszu, powiedz panu, �e
takie
propozycje nas nie interesuj�. Powiedz�e co� wreszcie!
� Tak � przytakn�� ze zwieszon� g�ow� Prott. � Nie interesuj� nas...
Anthony Gabriel robi� wra�enie zniecierpliwionego.
� Doprawdy, nie bardzo wiem, co m�g�bym pa�stwu jeszcze zaproponowa�. Bo je�li
chodzi o mieszkania naziemne, to dysponuj� zaledwie trzema czy czterema
zg�oszeniami.
I wszystkie ceny s� tak horrendalnie wysokie, �e od dw�ch lat nikt nie
zdecydowa� si� na
wynaj�cie tych dom�w. Jeden z nich tymczasowo opu�ci�a rodzina jakiego�
dyplomaty,
kt�rego przeniesiono na plac�wk� w rejon Mg�awicy Andromedy; drugie zwolni�o
si�, bo
jego w�a�ciciela posadzono za przemyt seler�w na Kreatori�...
� Przemyt czego? � pisn�a Liza Prott.
� Seler�w � odpar� spokojnie po�rednik.
� A dlaczeg� to nie wolno z Ziemi wywozi� seler�w?
� Tylko na Kreatori� � odpar� Gabriel � tylko na Kreatori�, droga pani. Dla
Kreatorian,
nawiasem m�wi�c, s� bardzo podobni do nas, jest to narkotyk. Jak sami o sobie
m�wi�,
seleryzuj� si� t� ro�lin�. Ju� dwana�cie lat temu Organizacja Cywilizacji
Zjednoczonych
zakaza�a eksportu selera na Kreatori�. Ale c�... � po�rednik roz�o�y� r�ce. �
Wiecie pa�stwo
sami, jak to jest w takich przypadkach. Miejsce legalnych transport�w zajmuje
natychmiast
kontrabanda.
Tomasz Prott zniecierpliwiony uzna�, �e czas ju� na m�sk� decyzj�.
� No to jak z tym mieszkaniem?
� W�a�nie � przytakn�� Gabriel. � Wr��my do rzeczy. Jedyn� propozycj�, jaka
mog�aby
pa�stwa ewentualnie zainteresowa�, jest oferta, kt�r� dwa dni temu telefonicznie
z�o�y� mi
pewien m�czyzna. Niestety, to by� chyba jaki� dziwak. Obwarowa� wszystko mas�
zastrze�e�: samotne ma��e�stwo, nie naukowcy, nie urz�dnicy, po pi��dziesi�tce,
zdrowi,
spokojni, domatorzy i tak dalej...
� To by by�o w�a�ciwie co� dla nas � mrukn�� w zamy�leniu Tomasz Prott.
� Po pi��dziesi�tce! Bezczelny! � nie wytrzyma�a pani Liza.
� Lizo, daj ju� spok�j, prosz� � obruszy� si� wreszcie Prott. � Obaj z panem
wiemy, �e
wygl�dasz na trzydzie�ci, ale to nie jest nam w tym przypadku na r�k�!
Po�rednik uzna�, �e najwy�szy czas wycofa� si� ju� z dyskusji.
� Mo�e ja wobec tego zostawi� pa�stwu adres � powiedzia�. � Przyznam, �e sam
jeszcze nie zd��y�em obejrze� tego domu. B�dziecie wi�c pa�stwo pierwsi. Le�y na
samym
brzegu Bajka�u. To dos�ownie kilkana�cie minut lotu st�d...
� Doskonale � skwapliwie zgodzi� si� gospodarz. � Gdyby�my si� zdecydowali,
natychmiast damy panu zna�. Czy w�a�ciciel tam mieszka?
� Ach, racja! � Po�rednik uderzy� si� d�oni� w czo�o. � Zapomnia�em uprzedzi�:
dom
jest pusty. Nadajnik klucza znajdziecie pa�stwo w ogrodzie, jest w dziupli
drzewa rosn�cego
obok samego wej�cia. Prosz� go potem ewentualnie zabra� ze sob� i przes�a� mi,
gdyby�cie
si� pa�stwo rozmy�lili. W przeciwnym razie sam si� do pa�stwa pofatyguj� i
za�atwimy
wszystkie formalno�ci na miejscu. S�dz�, �e cena nie b�dzie wyg�rowana. To by
by�o na
razie wszystko. Mam nadziej�, �e si� pa�stwu spodoba nowy dom. Do widzenia.
Anthony Gabriel w po�piechu, spogl�daj�c kosym okiem na pani� Liz�, wycofa� si�
ku
drzwiom.
� Do widzenia panu rzuci� za nim Tomasz Prott, obdarzaj�c �on� identycznym
spojrzeniem. � Czarta by� nawet z domu wyp�oszy�a � mrukn��.
Na miejsce przybyli ko�o czwartej. Tomasz z rozkosz� nabra� w p�uca
orze�wiaj�cego
powietrza i raz jeszcze ogarn�� wzrokiem wybrze�e ogromnego jeziora.
� Cudowne � powiedzia� rozmarzonym tonem.
� Tomku � szepn�a pani Liza. � Czy on nie jest dla nas za wysoki? Co my
b�dziemy
robi� z tak� liczb� pokoj�w?
Prott spojrza� na wysoki budynek, w jednej trzeciej tylko przys�oni�ty �cian�
drzew
ogrodu.
� Czy ja wiem � odpar�. � Mnie si� to nawet podoba. Wiesz, jaki st�d musi by�
widok?
Na p� Azji! Ciekawe, jak to wygl�da w �rodku?
Podeszli do drzwi i Prott nacisn�� guziczek elektronicznego klucza.
Wysokie drewniane drzwi bezszelestnie si� rozsun�y, automatycznie w��czaj�c
o�wietlenie d�ugiego hallu.
Pierwsza wesz�a do �rodka Liza. Zanim jeszcze zd��y�a podej�� do windy, Prott
us�ysza� jej krzyk i dojrza�, jak szeroko rozrzuciwszy r�ce biegnie ku niemu.
� Lizo � powiedzia� tonem uspokojenia. � To tylko ruchomy chodnik. Nie ma
potrzeby
a� tak reagowa�.
� Ja... � z trudem �apa�a oddech pani Liza � to ja jeszcze takich nie widzia�am!
� Ja te� nie s�ysza�em o takim rozwi�zaniu. Ale wygl�da mi na praktyczne.
Popatrz tutaj
� wskaza� r�k� na uchylone drzwi.
Weszli do �rodka d�ugiego pomieszczenia.
� To automatyczna biblioteka � kontynuowa� tonem cz�owieka bywa�ego. � Tu jest
mikrofon. Wystarczy, �eby� powiedzia�a, czego chcesz, i natychmiast dostajesz
potrzebn�
ksi��k�. Wspania�e!
� No � pani Prott obrzuci�a niech�tnym wzrokiem wype�niony zamkni�tymi szafkami
pok�j. � Wola�abym obejrze� ku