McCullough Colleen - Bieg Morgana
Szczegóły |
Tytuł |
McCullough Colleen - Bieg Morgana |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
McCullough Colleen - Bieg Morgana PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie McCullough Colleen - Bieg Morgana PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
McCullough Colleen - Bieg Morgana - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
COLLEEN MCCULLOUGH
BIEG MORGANA
Tłumaczyła Maria Streszewska - Hallab
Zysk i S - ka Wydawnictwo
Ricowi, Bratu Johnowi, Wayde’owi, Joemu, Helen i setkom innych ludzi Ŝyjących
dzisiaj, którzy są w stanie znaleźć i powiązać swe korzenie bezpośrednio z Richardem
Morganem. KsiąŜka ta jest jednak przede wszystkim dedykowana mojej ukochanej Melindzie,
prawnuczce Richarda Morgana w piątym pokoleniu.
Rodzimy się z wieloma cechami - o istnieniu niektórych z nich pewno sami nigdy
się nie dowiemy. Wszystko bowiem zaleŜy od tego, jaki bieg przeznaczy dla nas Bóg.
Strona 2
CZĘŚĆ PIERWSZA
OD SIERPNIA 1775 ROKU
DO PAŹDZIERNIKA 1784 ROKU
Strona 3
Wypowiedzieliśmy wojnę! - krzyknął pan James Thistlethwaite.
Wszystkie głowy - z wyjątkiem Richarda Morgana - podniosły się i zwróciły w stronę
drzwi, w których ukazała się potęŜna postać, wymachująca kartką bibuły. Przez chwilę dałoby
się usłyszeć dźwięk upadającej na podłogę szpilki, a potem przy kaŜdym stole w tawernie, z
wyjątkiem stołu Morgana, wybuchła chaotyczna wrzawa. Richard nie zwracał większej uwagi
na to niezwykłe oświadczenie - jakieŜ bowiem znaczenie miała wojna z trzynastoma
amerykańskimi koloniami w porównaniu z losem dziecka, które trzymał teraz na kolanach?
Cztery dni temu kuzyn James, aptekarz, zaszczepił małego przeciwko ospie i teraz Richard
Morgan czekał w udręczeniu na chwilę, gdy będzie wiadomo, czy szczepionka się przyjęła.
- Wchodź, Jem, i przeczytaj nam to - zachęcił go Dick Morgan, gospodarz i ojciec
Richarda, zza swego kontuaru.
Mimo Ŝe na zewnątrz świeciło słońce i światło przenikało przez kraty wypukłych
okiennych szyb, przestronne pomieszczenie w gospodzie „Pod Bednarzem” było mroczne.
Pan Thistlethwaite - w obszernym szynelu z kieszeniami, z których wystawały kolby
pistoletów - podszedł więc do kontuaru, gdzie jaśniał płomień oliwnej lampy. Z okularami na
czubku nosa zaczął czytać zebranym głosem wznoszącym się i opadającym w dramatycznych
kadencjach.
Część z tego, co mówił, przedostało się przez mgłę zmartwień trapiących Richarda
Morgana, ale tylko urywki, pojedyncze zdania - „w otwartej i jawnej rebelii... największe
starania zmierzające do stłumienia tegoŜ buntu i wymierzenia zdrajcom sprawiedliwości...”
Wyczuwając pogardę w spojrzeniu swego ojca, Richard usiłował skoncentrować się
na odczytywanych słowach. „Ale czyŜ nie zaczynała się juŜ gorączka? Tak czy nie? Jeśli tak,
to szczepionka z całą pewnością zaczynała juŜ działać. Ale czy William Henry będzie akurat
jednym z tych, którzy pokonają tę chorobę? A moŜe umrze? O mój BoŜe, tylko nie to!”
Pan Thistlethwaite kończył właśnie swoją perorę.
- „Kości zostały rzucone! Kolonie muszą teraz albo się poddać, albo zwycięŜyć!” -
zagrzmiał.
- JakŜe dziwnie król to sformułował - zauwaŜył właściciel gospody.
- Dziwnie?
- Brzmi to tak, jakby król uwaŜał, Ŝe kolonialne zwycięstwo jest moŜliwe.
- Och, bardzo w to wątpię, Dick. To pewnie wina tego, który pisze przemówienia -
jakiś tam podłego gatunku podsekretarz tego próŜniaka, lorda Bute, jak przypuszczam.
Fascynują go retoryczne balanse, no nie? - Ostatniemu słowu towarzyszył znaczący gest -
palec wskazujący Thistlethwaite’a powędrował w stronę ust.
Strona 4
Karczmarz uśmiechnął się i nalał miarkę rumu do małego cynowego kufla, a następnie
odwrócił się, aby nakreślić kredą kreskę na tabliczce umieszczonej na ścianie.
- Oj, Dick, Dick! CzyŜby moje nowiny nie zasługiwały na to, abyś mi postawił na
koszt gospody?
- Nie, nie zasługują. Wcześniej czy później, i tak byśmy o tym usłyszeli. - Gospodarz
oparł łokcie na kontuarze w wyŜłobionych niewielkich wgłębieniach i patrzył na uzbrojonego
i odzianego w szynel pana Thistlethwaite’a - wściekłego niczym pies! Był to upalny, letni
dzień. - PowaŜnie, Jem, to nie jest przecieŜ grom z jasnego nieba, ale jednak to szokujące
wieści.
Nikt inny nie próbował włączyć się do rozmowy. Dick Morgan cieszył się
powaŜaniem wśród swoich stałych klientów, a Jem Thistlethwaite od dawna uwaŜany był za
jednego z bardziej ekscentrycznych intelektualistów Bristolu. Bywalcy tawerny z chęcią
przysłuchiwali się im, sącząc trunki podług swego upodobania - rum, jałowcówkę lub piwo
czy bristolskie mleko.
Obie panie Morganowe równieŜ się krzątały, zbierając puste kufle i zanosząc je
Dickowi do ponownego napełnienia - i nakreślenia kolejnych kresek na tabliczce. ZbliŜała się
pora obiadu i zapach świeŜego chleba, który Peg Morgan przyniosła właśnie od piekarza
Jenkinsa, unosił się pośród innych zapachów, typowych dla tawern przyległych do
bristolskich nabrzeŜy w porze odpływu. Większość z ciŜby obecnych tam męŜczyzn, kobiet i
dzieci pozostanie, aby poŜywić się tym świeŜo upieczonym chlebem z masłem i kawałkiem
somerseckiego sera oraz cynowym talerzem pełnym dymiącej wołowiny i kartofli
pływających w tłustym sosie.
Ojciec spoglądał na niego groźnie. Boleśnie zdając sobie sprawę z tego, Ŝe Dick
pogardza nim, uwaŜając go za fajtłapę, Richard usiłował włączyć się do rozmowy.
- Przypuszczam, Ŝe mieliśmy nadzieję - stwierdził niejasno - iŜ Ŝadna z pozostałych
kolonii nie stanie po stronie Massachusetts, ostrzegając ich wcześniej, Ŝe posuwają się za
daleko. I czyŜ oni naprawdę myśleli, Ŝe król poniŜy się do tego stopnia, aby przeczytać ten ich
list? A nawet gdyby to uczynił, to Ŝe ustąpi przed ich Ŝądaniami? To przecieŜ Anglicy! W
końcu król jest równieŜ ich królem.
- Bzdura, Richardzie! - odpowiedział ostro pan Thistlethwaite.
- Ta obsesyjna troska o dziecko szybko rozmiękcza tę twoją maszynkę do myślenia!
Król i wszyscy ci schlebiający mu ministrowie uparli się, Ŝeby pogrąŜyć naszą monarszą
wyspę w nieszczęściu. W niecały rok osiem tysięcy ton bristolskich towarów wysłano z
powrotem z trzynastu kolonii bez rozładunku! Fabryka serŜy podszewkowej w Redcliff
Strona 5
zbankrutowała i te czterysta dusz, które zatrudniała, zostało rzuconych na łaskę parafii. Nie
mówiąc juŜ o tym miejscu w pobliŜu Port Wall, gdzie produkują malowane płócienne
kobierce dla Karoliny i Georgii! Producenci rur, mydła, butelek, cukru i rumu - na litość
boską, człowieku! Handlujemy naszymi towarami najczęściej z odbiorcami za Zachodnim
Oceanem, część z nich to właśnie te trzynaście kolonii! Wypowiedzenie wojny przeciwko
nim jest handlowym samobójstwem!
- Widzę - powiedział gospodarz, podnosząc kartkę i mruŜąc oczy, Ŝeby ją przeczytać -
Ŝe lord North wydał „Proklamację stłumienia zbrojnego buntu”.
- To wojna, której nie jesteśmy w stanie wygrać - oświadczył pan Thistlethwaite,
wyciągając pusty kufel w stronę Mag Morgan kręcącej się w pobliŜu.
Richard spróbował jeszcze raz:
- Daj spokój, Jem! Pokonaliśmy Francję po siedmiu latach wojny, jesteśmy
największym i najdzielniejszym narodem na świecie! Król Anglii nie ma w zwyczaju
przegrywać wojen.
- Bo toczy je w pobliŜu Anglii albo przeciwko poganom, albo głupim dzikusom,
którzy zostali sprzedani przez własnych władców. Ludzie w tych trzynastu koloniach są
jednak, jak słusznie zauwaŜyłeś, Anglikami. Są cywilizowani i dobrze obeznani z naszymi
zwyczajami. To nasza krew. - Pan Thistlethwaite odchylił się do tyłu, westchnął i zmarszczył
swój szlachetnie zaczerwieniony od picia bulwiasty nos.
- UwaŜają, Ŝe się ich lekcewaŜy, Richardzie, Ŝe są ofiarami przemocy i Ŝe się nimi
pogardza. To Anglicy, owszem, ale niezupełnie z tej samej gliny. A poza tym są bardzo
daleko - co jest pokrzywą, za którą król i jego ministrowie złapali z absolutną ignorancją.
MoŜna twierdzić, Ŝe nasza flota wojenna wygrywa wojny - ile jednak lat minęło, od kiedy to
zwycięŜaliśmy lub przegrywaliśmy wojny siłami lądowej armii poza granicami własnej
wyspy? JakŜe mamy wygrać morską wojnę przeciwko wrogowi, który nawet nie ma floty?
Będziemy musieli walczyć na lądzie. Na trzynastu róŜnych kawałkach ziemi, które nawet nie
są ze sobą trwale połączone. I to przeciwko wrogowi, który nie jest na tyle zorganizowany, by
prowadzić walkę zgodnie z wojennymi regułami.
- Właśnie sam sobie zaprzeczyłeś, Jem - stwierdził karczmarz, uśmiechając się, ale juŜ
nie sięgając po kredę, kiedy podawał Mag kufel świeŜo nalanego trunku. - Mamy
pierwszorzędną armię. Koloniści jej nie pokonają.
- Zgadzam się z tym. Zgadzam! - wykrzyknął Jem, podnosząc swój darmowy kufel
rumu w toaście za zdrowie karczmarza, który rzadko bywał taki hojny. - Koloniści
prawdopodobnie nigdy nie wygrają Ŝadnej bitwy. Ale oni wcale nie muszą wygrać, Dick. Oni
Strona 6
muszą jedynie to przetrzymać, bo po pierwsze, na ich ziemi będziemy walczyć, a po drugie,
to nie jest Anglia. - Sięgnął ręką do lewej kieszeni swego szynela i wyciągnął z niej ogromny
pistolet, który upadł na stół z głośnym hukiem, wywołując pełen przeraŜenia pisk pozostałych
bywalców tawerny. Trzymając swego małego synka na kolanach, Richard tak błyskawicznie
odwrócił lufę pistoletu w przeciwną stronę, Ŝe nikt nawet nie zauwaŜył, jak się poruszył.
Pistolet, o czym wszyscy dobrze wiedzieli, był naładowany. Nieświadom konsternacji, którą
wywołał, pan Thistlethwaite zanurzył rękę w kieszeni i wyciągnął z niej jakieś złoŜone
kawałki bibuły. Przejrzał je kolejno jeden po drugim, w okularach powiększających jego
niebieskie, wyblakłe i nabiegłe krwią oczy, a ciemne, kręcone kosmyki włosów wymykały
mu się spod wstąŜki, którą niedbale je związał. Pan James Thistlethwaite nie uznawał bowiem
peruk czy warkoczyków.
- Ach! - wykrzyknął wreszcie, wymachując londyńską gazetą.
- Siedem i pół miesiąca temu, moje panie i panowie z tawerny „Pod Bednarzem”, w
Izbie Lordów odbyła się wielka debata, w trakcie której ten stary William Pitt, hrabia
Chatham, wygłosił, jak powiadają, swoją największą mowę w obronie kolonistów. Ale to nie
słowa hrabiego Chatham tak mnie zachwycają - ciągnął dalej pan Thistlethwaite - a raczej
księcia Richmond, i tu cytuję: „MoŜecie palić i siać spustoszenie, ale to nie będą rządy!”
JakaŜ to prawda, szczera prawda! A teraz następuje urywek, który uwaŜam za największą
filozoficzną prawdę, choć lordowie chrapali, gdy to powiedział: „śadnego narodu nie moŜna
zmusić do poddania się rządowi, którego nie są w stanie zaakceptować”. - Rozejrzał się
wokoło, kiwając głową. - Dlatego właśnie twierdzę, Ŝe wszystkie bitwy, które wygramy,
okaŜą się bez znaczenia i nie będą miały większego wpływu na wynik wojny. - Oczy błysnęły
mu, kiedy zwijał gazetę, wcisnął arkusz czy dwa z powrotem do kieszeni, a na koniec
wepchnął do niej ów ogromny pistolet. - Za duŜo wiesz na temat broni, Richardzie, i na tym
polega twój problem. Dzieciakowi ani nikomu z tu obecnych nic nie groziło. - Zagulgotało
mu coś w gardle i z drŜeniem wydostało się z zaciśniętych ust. - Przez całe Ŝycie mieszkałem
tu, w tej śmierdzącej kloace zwanej Bristolem, i usiłowałem zburzyć monotonię tego Ŝycia,
czyniąc z ropiejących wrzodów torysów temat moich paszkwili - począwszy od kwakrów, po
shakerów i osoby wpływowe. - Machnął swoim sfatygowanym trój graniastym kapeluszem w
stronę audytorium i zamknął oczy. - Jeśli koloniści to przetrwają, będą zwycięzcami -
powtórzył. - Wszyscy w Bristolu mamy kontakt co najmniej z tysiącem kolonistów - fruwają
po mieście jak nietoperze w ostatnich promieniach słońca. To śmierć imperium, Dick.
Pierwsze rzęŜenia naszych angielskich gardeł. Znam tych kolonistów i wiem, Ŝe zwycięŜą.
Dziwny, złowieszczy dźwięk zaczął dobiegać z zewnątrz, dźwięk licznych
Strona 7
rozgniewanych głosów, a zniekształcone postacie przechodniów przemykające wolno w
oknach nagle zamieniły się w poruszające się biegiem, zamazane plamy.
- Buntownicy! - Richard podniósł się gwałtownie, podając jednocześnie dziecko
Ŝonie. - Peg, na górę z Williamem Henrym! Mamo, idź z nimi. - Spojrzał na pana
Thistlethwaite’a. - Jem, czy będziesz strzelał z nich obiema rękami, czy teŜ oddasz mi ten
drugi pistolet?
- Daj spokój, daj spokój! - krzyknął Dick i wyłonił się zza kontuaru, z postury bardzo
podobny do Richarda - wyŜszy niŜ większość męŜczyzn i muskularnie zbudowany. -
Zazwyczaj nie widuje się zamieszek na tym końcu Broad Street, nawet wtedy, kiedy przyszli
tu górnicy i złapali tego starego Brickdale’a. Ani nawet w czasie buntów marynarzy. To, co
się tu dzieje, z pewnością nie jest zwykłą burdą. - Podszedł do drzwi. - UwaŜam zatem, Ŝe
trzeba sprawdzić, na co się zanosi - powiedział i zniknął w biegnącej ciŜbie. Bywalcy tawerny
„Pod Bednarzem” podąŜyli za nim, łącznie z Richardem i panem Thistlethwaite’em i z
pistoletami bezpiecznie ukrytymi w kieszeniach szyneli.
Tłum kotłował się na ulicy, inni, wyciągając szyje, wyglądali z okien poddaszy, nie
dało się dostrzec ani jednego kamienia na brukowanej ulicy, ani jednej płyty na świeŜo
ukończonym chodniku po obu stronach Broad Street. Trzej męŜczyźni wmieszali się w tłum i
wraz z nim ruszyli w stronę skrzyŜowania ulic Wine i Corn. Nie, to wcale nie byli rebelianci,
ale zamoŜni i ogromnie rozgniewani panowie, pośród których nie było kobiet ani dzieci.
Po przeciwnej stronie Broad Street i nieco bliŜej centrum handlowego - nieopodal
ratusza oraz giełdy - znajdowała się oberŜa „Pod Białym Lwem”, w której miało swą siedzibę
Towarzystwo Nieugiętych. Był to klub torysów, wspierających Jego Brytyjską Wysokość
króla Jerzego III, któremu byli oddani na śmierć i Ŝycie. Ośrodkiem niepokoju natomiast była
znajdująca się w pobliŜu Amerykańska Izba Handlu Kawą, mająca swoją pasiastą, biało -
czerwona flagę, którą większość kolonistów uwaŜała za swój sztandar wtedy, gdy
wywieszanie chorągwi Connecticut lub Wirginii czy teŜ jakiejś innej kolonii nie było
właściwe.
- UwaŜam - odezwał się Dick Morgan, bezskutecznie wspinając się na palce, aby coś
dostrzec - Ŝe lepiej będzie, jak wrócimy „Pod Bednarza” i popatrzymy na to z poddasza.
Wrócili zatem i po rozklekotanych i rozlatujących się schodach, znajdujących się za
kontuarem, dotarli w końcu do okna we wnęce, która niebezpiecznie pochylała się ku Broad
Street. W pokoju z tyłu płakał mały William Henry, a jego matka i babka pochylały się nad
łóŜeczkiem, cmokając i gruchając - wrzawa na zewnątrz bynajmniej nie interesowała ani Peg,
ani Mag, kiedy William Henry Ŝalił się tak przejmująco. Zgiełk ten nie stanowił równieŜ
Strona 8
Ŝadnej pokusy dla Richarda, który przyłączył się do kobiet.
- Richardzie, nic mu się w ciągu następnych paru minut nie stanie! - warknął Dick z
frontowego pokoju. - Chodź no tu i popatrz, do diabła!
Choć niechętnie, Richard podszedł do otwartego na ościeŜ okna, wychylił się i
krzyknął ze zdumieniem:
- O BoŜe, Jankesi! Chryste Panie, co oni z tym robią?
Z pewnością były to jakieś rzeczy - dwie szmaciane kukły fachowo wypchane słomą,
całe umorusane dymiącą jeszcze smołą i oblepione pierzem. Z wyjątkiem głów, na których
umieszczone zostały insygnia kolonistów - te ich beznadziejnie niemodne, lecz za to
praktyczne kapelusze, z wywróconym na odwrót rondem, tak Ŝe wąskie okrągłe denko
siedziało niczym pęcherz Ŝółtka pośrodku smaŜonego jajka.
- Hej tam! - wrzasnął Jem Thistlethwaite, dostrzegłszy znajomą twarz, powszechnie
znanego, kosztownie przyodzianego męŜczyznę, siedzącego na furmance wyładowanej
wysokimi beczkami. - Panie Harford, co się tam dzieje?
- Towarzystwo Nieugiętych ogłosiło, Ŝe powiesi Johna Hancocka i Johna Adamsa! -
odkrzyknął kwakierski plutokrata.
- Czy to dlatego, Ŝe generał Gage nie zgodził się na przedłuŜenie mu amnestii po
Concord?
- Nie wiem, panie Thistlethwaite. - Najwidoczniej w obawie, Ŝe stanie się tematem
jakiegoś wyjątkowo niepochlebnego paszkwilu, Joseph Harford zsunął się ze swego
dogodnego punktu obserwacyjnego i wtopił się w tłum.
- Hipokryta! - mruknął pod nosem pan Thistlethwaite.
- Samuel Adams, nie John Adams - wtrącił Richard, którego zainteresowanie
nieznacznie wzrosło. - Z całą pewnością chodzi o Samuela Adamsa.
- Jeśli Towarzystwo Nieugiętych zamierza powiesić najbogatszych kupców w
Bostonie, to faktycznie powinien to być Samuel. Ale John pisze i przemawia o wiele więcej -
odparł pan Thistlethwaite.
Znalezienie dwóch sznurów, które moŜna by sprawnie zawiązać w szubieniczny supeł,
nie sprawiło w portowym mieście większych trudności. Jakby pod wpływem czarów pojawiły
się dwie liny i nagie, szczeciniaste kukły ludzkiej wielkości zostały powieszone za szyję na
szyldzie Amerykańskiej Izby Handlu Kawą, gdzie dymiąc, wolno się obracały. Dawszy upust
swej wściekłości, tłum męŜczyzn z Towarzystwa Nieugiętych zniknął w gościnnych
podwojach oberŜy „Pod Białym Lwem”, wymalowanych na torysowski niebieski kolor.
- Torysowskie buce! - stwierdził pan Thistlethwaite, schodząc po schodach z myślą o
Strona 9
kolejnym kuflu ponętnego rumu.
- Wynocha, Jem! - powiedział gospodarz, zamykając gospodę do czasu, aŜ ustaną
zamieszki.
Richard nie podąŜył za ojcem na dół, choć powinność nakazywała mu to uczynić - w
księgach korporacji jego imię zapisane zostało obok imienia Dicka. Richard Morgan,
karczmarz, opłacił naleŜności i został uznany za wolnego obywatela i uprawnionego do
głosowania mieszkańca miasta, które samo w sobie było hrabstwem, ale róŜniło się od
sąsiadujących z nim hrabstw Gloucestershire i Somersetshire; było takŜe drugim co do
wielkości miastem w całej Anglii, Walii, Szkocji i Irlandii. Z około pięćdziesięciu tysięcy
dusz wciśniętych w jego granice, zaledwie siedem tysięcy ludzi było uprawnionymi do
głosowania wolnymi obywatelami.
- Przyjęła się? - zapytał Richard Ŝonę i pochylił się nad łóŜeczkiem.
William Henry uspokoił się i zdawało się, Ŝe zapadł w płytki sen.
- Tak, kochanie. - Łagodne, brązowe oczy Peg napełniły się nagle łzami, usta jej
zadrŜały. - Teraz pozostało nam juŜ tylko się modlić, Richardzie, Ŝe nie przejdzie przez pełną
ospę. Choć wydaje mi się, Ŝe nie jest tak rozpalony, jak kiedyś była Mary. - Popchnęła męŜa
delikatnie. - Idź teraz na długi spacer. Po drodze moŜesz się modlić. Idź! Proszę cię,
Richardzie. Jeśli tu zostaniesz, ojciec będzie Ci dokuczał.
Na Broad Street zapanował szczególny rodzaj letargu wywołanego paniką, która
zdawała się ogarniać całe miasto w przeciągu pani minut, gdy tylko zaczynały się jakieś
rozruchy. Przechodząc obok Amerykańskiej Izby Handlu Kawą, Richard przystanął na
chwilę, by przyjrzeć się wiszącym postaciom Johna Hancocka i Johna - Samuela Adamsa,
podczas gdy jego uszu dobiegały wybuchy głośnego śmiechu i gniewu - dochodzące z oberŜy
„Pod Białym Lwem” - biesiadujących członków Towarzystwa Nieugiętych. Nieznacznie
wykrzywił usta w wyrazie ledwo widocznej pogardy - Morganowie byli zaŜartymi wigami i
ich głosy przyczyniły się do sukcesu Edmunda Burke’a i Henry’ego Crugera w
ubiegłorocznych wyborach. CóŜ to był za cyrk! I jaki wściekły był lord Clare, kiedy się
okazało, Ŝe prawie nikt na niego nie głosował!
Maszerując teraz szybko, Richard przeszedł przez Corn Street obok legendarnej
oberŜy „Pod Wiechą”, będącej główną kwaterą Klubu Związku Wigów. Później skierował się
na północ wzdłuŜ Smali Street i znalazł się na Key przy Kamiennym Moście. Widok, jaki
roztaczał się stamtąd na południe, był naprawdę niezwykły. Miało się wraŜenie, Ŝe szeroka
ulica została zapełniona statkami o szkieletowym takielunku, samymi masztami, rejami,
Strona 10
sztagami i wantami sterczącymi ponad ich szerokimi dębowymi brzuchami. Sama zaś rzeka
Froom nie była widoczna ze względu na liczebność tych statków, cierpliwie odliczających
czas do upływu owych dwudziestu tygodni, wymaganych pomiędzy rejsami.
Skończył się odpływ i woda zaczęła wlewać się z zastraszającą prędkością - jej
poziom - zarówno na rzece Avon, jak i Froom - podnosił się o jakieś trzydzieści stóp około
godziny szóstej trzydzieści, a potem obniŜał ponownie o trzydzieści stóp. Podczas odpływu
statki tkwiły w cuchnącym błocie, przechylone na pokładnicy, a wraz z przypływem unosiły
się na wodzie zgodnie ze swym przeznaczeniem. Wiele kilów zostało juŜ wykrzywionych i
wypaczonych przez owo nienaturalne leŜenie na boku w bristolskim błocie.
Przyglądając się szerokiej alei statków, Richard wrócił myślami do niepokojącego
problemu.
Panie BoŜe, wysłuchaj modlitwy mojej! Zachowaj mojego syna. Nie zabieraj go mnie i
jego matce...
Nie był jedynym synem swego ojca, ale najstarszym z rodzeństwa. Brat jego, William,
był traczem i posiadał własny warsztat na nabrzeŜu rzeki Avon, w pobliŜu Cuckold’s Pill i
huty szkła; miał jeszcze trzy siostry, wszystkie szczęśliwie zamęŜne z wolnymi obywatelami.
Morganowie zadomowieni byli w paru punktach miasta, lecz ci naleŜący do klanu Richarda -
przypuszczalnie dawni emigranci z Walii - byli obywatelami miasta przez tyle pokoleń, Ŝe
uzyskali juŜ waŜniejszą pozycję; w rzeczy samej luminarz, kuzyn James - aptekarz - stał na
czele duŜych przedsiębiorstw, naleŜał do korporacji i Przedsiębiorstw Spekulacji Handlowych
oraz udzielał pokaźnych zapomóg dla domów dla biednych i miał nadzieję, Ŝe pewnego dnia
zostanie burmistrzem.
Ojciec Richarda nie naleŜał do klanu luminarzy, ale teŜ nie przynosił mu wstydu. Po
uzyskaniu elementarnego wykształcenia przepracował odpowiedni okres w charakterze
pomocnika karczmarza, po czym otrzymawszy certyfikat - jako wolny obywatel - opłacił
naleŜne kwoty i poświęcił się realizacji Ŝyciowego celu, którym było prowadzenie własnej
tawerny. ZaaranŜowano jego - społecznie aprobowane - małŜeństwo z Margaret Briggs,
pochodzącą z dobrej, wieśniaczej rodziny mieszkającej w pobliŜu Bedminster, która
wyróŜniała się tym, Ŝe potrafiła czytać, choć nie umiała pisać. Dzieci, począwszy od córki,
przychodziły na świat w odstępach zbyt krótkich, aby ból po stracie któregoś z nich był
niemoŜliwy do wytrzymania. Od kiedy Dick nauczył się samokontroli na tyle, aby
wycofywać się tuŜ przed wytryskiem, nie mieli juŜ więcej dzieci oprócz dwóch Ŝyjących
Strona 11
synów i trzech córek. Wystarczające stadko - na tyle małe, by mocje utrzymać. Dick pragnął,
aby przynajmniej jeden z synów posiadł umiejętność pisania i czytania, i pokładał nadzieję w
Richardzie, od kiedy okazało się, Ŝe o dwa lata młodszy William jest kiepskim uczniem.
A zatem, kiedy Richard ukończył siódmy rok Ŝycia, zapisano go do szkoły Colston dla
chłopców i przyodziano w słynny niebieski mundurek, który oznajmiał bristolczykom, Ŝe jego
ojciec jest biednym, ale szanowanym i lojalnym anglikaninem. W przeciągu następnych
pięciu lat wpajano mu zasady pisania, czytania i liczenia. Nauczył się wystarczająco
porządnie pisać, liczyć w pamięci, przebrnął przez Wojnę galicyjską, przemówienia Cycerona
i Metamorfozy Owidiusza, popędzany przez piekące niczym kwas uderzenia trzciny i zjadliwe
komentarze nauczyciela. PoniewaŜ był dobrym, choć bynajmniej nie wybitnym uczniem, i na
dodatek emanował wewnętrznym spokojem, udało mu się przetrwać w filantropijnej instytucji
zmarłego pana Colstona łatwiej niŜ pozostałym chłopcom i więcej z niej skorzystał.
W dwunastym roku Ŝycia musiał zakończyć naukę i rozpocząć pracę w rzemiośle
zgodnie z wykształceniem. Ku ogromnemu zdziwieniu krewnych zainteresował się zupełnie
czym innym niŜ wszyscy Morganowie do tej pory. Jego najcenniejszymi cechami był talent
do mechaniki i do rozwiązywania łamigłówek, a w parze z tym szła wyjątkowa cierpliwość,
rzadko spotykana w tak młodym wieku. Z własnego wyboru został więc uczniem senhora
Tomasa Habitasa, rusznikarza.
Decyzja ta w głębi duszy ucieszyła jego ojca, który dumny był z tego, Ŝe potomek
Morganów jest rzemieślnikiem, a nie kupcem. A poza tym wojna była częścią Ŝycia, a broń
integralną częścią wojny. Człowiekowi, który potrafił ją produkować i naprawiać, nie groziło,
Ŝe zostanie mięsem armatnim na polu bitwy.
Siedem lat terminowania było dla Richarda prawdziwą radością, jeśli chodzi o pracę i
naukę, chociaŜ nie mógł liczyć na komfortowe warunki. Podobnie jak wszystkim
terminatorom, nie płacono mu, mieszkał w domu swego mistrza, usługiwał przy stole, Ŝywił
się resztkami poŜywienia i spał na podłodze. Na szczęście senhor Tomas Habitas był dobrym
panem i wyśmienitym rusznikarzem. Mimo Ŝe potrafił wykonywać doskonałe pistolety do
pojedynków i strzelby łowieckie, był na tyle sprytny, iŜ zorientował się, Ŝe aby móc dobrze
prosperować w tej dziedzinie, musi być Mantonem, a nie mógł być Mantonem poza
Londynem. Wobec tego zadowolił się produkowaniem wojskowych muszkietów znanych
wszystkim Ŝołnierzom - równieŜ z piechoty morskiej - pod pieszczotliwą nazwą „Brązowej
Bess”, gdyŜ całe jej czterdzieści sześć cali, począwszy od drewna podstawki po Ŝelazną lufę,
było brązowe.
W wieku dziewiętnastu lat Richard otrzymał dyplom i wyprowadził się z domu
Strona 12
Habitasa, choć nie z jego warsztatu. Tam teŜ, teraz juŜ w charakterze mistrza rzemieślniczego,
dalej wykonywał Brązowe Bess. Wkrótce oŜenił się, czego nie mógł uczynić w trakcie
terminowania. Jego Ŝoną została córka brata jego matki, a zatem jego kuzynka w pierwszej
linii, lecz skoro Kościół anglikański nie miał Ŝadnych obiekcji, poślubił swą oblubienicę w
kościele St. James’s, gdzie asystował im jego kuzyn James - kleryk. Mimo Ŝe małŜeństwo to
zostało zaaranŜowane, był to związek z miłości i w miarę upływu lat pokochali się jeszcze
mocniej. Nie obyło się jednak bez pewnych trudności z imionami, Richard Morgan bowiem,
syn Richarda Morgana i Margaret Biggs, wziął sobie za Ŝonę drugą Margaret Biggs.
Tak długo, jak warsztat rusznikarski Habitasa dobrze prosperował, nie było to
kłopotliwe, gdyŜ młoda para wynajmowała dwupokojowe mieszkanie na Tempie Street po
drugiej stronie rzeki Avon, tuŜ za rogiem ulicy, na której znajdował się warsztat Habitasa i
synagoga.
MałŜeństwo zostało zawarte w 1767 roku, trzy lata po zawarciu niekorzystnego
pokoju, kończącego siedmioletnią wojnę przeciwko Francji. Anglia, pomimo zwycięstwa
zadłuŜona na pokaźne sumy, musiała powiększyć swoje dochody przez wprowadzenie
dodatkowych podatków oraz zmniejszenie kosztów utrzymania armii i floty wojennej przez
ogromną redukcję. Broń nie była juŜ potrzebna. Wobec tego rzemieślnicy i uczniowie
Habitasa zaczęli znikać jeden po drugim, aŜ wreszcie w warsztacie pozostali jedynie Richard i
senhor Tomas Habitas. W końcu, tuŜ po narodzinach małej Mary w 1770 roku, Habitas był
zmuszony do zwolnienia Richarda.
- Chodź i pracuj dla mnie - zaproponował serdecznie Dick Morgan. - Pistolety
przemijają, ale rum jest wieczny.
Rozwiązanie to okazało się pomyślne pomimo problemu z imionami. Matka Richarda
znana była jako Mag, a Ŝona Richarda jako Peg - dwa zdrobnienia imienia Margaret. Problem
w tym, Ŝe z wyjątkiem dziwacznych protestanckich odszczepieńców, którzy chrzcili swych
męskich potomków imionami takimi jak Cranfield lub Onesiphorus, nieomal kaŜdy
męŜczyzna w Anglii był albo Johnem, albo Williamem, Henrym, Richardem, Jamesem lub
Thomasem, podczas gdy nieomal kaŜda kobieta była Anną, Catheriną, Margaret, Elizabeth
lub Mary. Był to jeden z niewielu zwyczajów wspólnych dla wszystkich warstw społecznych,
począwszy od sfer najwyŜszych po najniŜsze.
Okazało się, Ŝe Peg, ponętna, skora i chętna do pieszczot, miała kłopoty z zajściem w
ciąŜę. Mary była jej pierwszym dzieckiem nieomal trzy lata po ślubie, i to bynajmniej nie
dlatego, Ŝe nie próbowali. Rodzice mieli nadzieję, Ŝe urodzi się syn, toteŜ byli rozczarowani,
Strona 13
kiedy przyszło im wybierać imię dla dziewczynki. Richardowi spodobało się Mary, rzadko
spotykane w jego klanie i - jak otwarcie stwierdził jego ojciec - mające papieskie zabarwienie.
Ale to było niewaŜne. Od momentu, kiedy Richard Morgan wziął swą nowo narodzoną córkę
na ręce i spojrzał na nią lękliwie, odkrył w sobie ocean miłości dotąd jeszcze nie znany. Być
moŜe właśnie dzięki swojej cierpliwości zawsze lubił i dobrze rozumiał dzieci, lecz nie był
przygotowany na to, co poczuł, trzymając w ramionach małą Mary. Krew z jego krwi, kość z
jego kości, ciało z jego ciała.
Z tego teŜ powodu zawód karczmarza odpowiadał Richardowi bardziej niŜ
rusznikarstwo - tawerna była rodzinnym interesem, miejscem, gdzie mógł być cały dzień ze
swoją córką, widzieć ją z matką i patrzeć na cud, gdy śliczne piersi Peg słuŜyły dziecku za
poduszkę, a maleńkie usteczka pracowały, pijąc mleko matki. Peg nie Ŝałowała jej pokarmu,
przeraŜona tym, Ŝe nadejdzie dzień, w którym będzie musiała odstawić Mary od piersi i
zacząć podawać jej cienkusz. Bristolskie dzieci, podobnie jak londyńskie, nie były chowane
na wodzie! W cienkuszu nie było wprawdzie wiele alkoholu, ale jak mawiała Peg, córka
wieśniaka - której wtórowała Mag - dzieci przestawione na cienkusz zbyt wcześnie, zawsze
wyrastały na pijaków. Choć niezbyt skory do podzielania babskich opinii, Dick Morgan - od
czterdziestu lat w karczmarskim biznesie - zgadzał się z nimi z całego serca. Mała Mary miała
zatem ponad dwa lata, kiedy Peg zaczęła odstawiać ją od piersi.
Prowadzili wówczas karczmę „Pod Dzwonem”, pierwszą własną tawernę Dicka.
Znajdowała się ona przy ulicy Bell i była częścią zespołu czynszowych domów, składów i
podziemnych komór administrowanych przez kuzyna Jamesa - aptekarza, który dzielił
południową stronę wąskiej uliczki z nieruchomościami naleŜącymi do amerykańskiej firmy
Lewsley & Co., pośredniczącej w sprzedaŜy wełny. NaleŜy dodać, Ŝe kuzyn James posiadał
wspaniały sklep sprzedaŜy detalicznej na Corn Street, ale głównym źródłem jego majątku
była produkcja i eksport lekarstw oraz związków chemicznych, począwszy od Ŝrącego
sublimatu rtęci, uŜywanej do leczenia syfilitycznych szankrów, po laudanum i inne opłaty.
Kiedy rok wcześniej nadarzyła się okazja zdobycia licencji na prowadzenie oberŜy
„Pod Bednarzem” - znajdującej się za rogiem na Broad Street - Dick Morgan skwapliwie z
niej skorzystał. Właściciel tawerny na Broad Street, nawet po zapłaceniu korporacji
dwudziestu jeden funtów rocznie w ramach czynszu, mógł liczyć na sto funtów zysku. Była to
dobra propozycja, gdyŜ rodzina Morganów nie obawiała się cięŜkiej pracy, Dick nigdy nie
rozcieńczał swego rumu i jałowcówki, a jedzenie podawane w porze obiadowej (około
południa i w czasie kolacji o szóstej) było wyśmienite. Mag wspaniale gotowała proste
potrawy, a wszystkie przepisy wprowadzone jeszcze w czasach Dobrej Królowej Bess, które
Strona 14
ograniczały bristolskich karczmarzy - takie jak zakaz pieczenia własnego chleba i zabijania
zwierząt na terenie karczmy, aby uniknąć opłat dla rzeźnika - były zdaniem Dicka Morgana
korzystne. Jeśli płacił regularnie rachunki, zawsze mógł liczyć na to, Ŝe uda mu się uzyskać
od swoich dostawców lepsze warunki. Nawet w cięŜkich czasach.
JakŜebym chciał, o BoŜe - przemawiał Richard do niewidzialnej Istoty - Ŝebyś nie był
taki okrutny. Gniew Twój bowiem tak często zdaje się spadać na tych, którzy Cię niczym nie
obrazili. Błagam Cię, zachowaj mego syna...
Wszędzie wokół niego, na pagórkach i moczarach, pośród morza gryzącego dymu,
wieŜ licznych kościołów nieomal całkowicie przezeń zakrytych, rozciągało się miasto Bristol.
Lato było tego roku niezwykle gorące i suche, a koniec sierpnia bynajmniej nie przyniósł ulgi.
Liście na wiązach i lipach na College Green na zachodzie i na Queen Square na południu były
suche i zwiędnięte, pozbawione połysku i koloru. Ze wszystkich kominów wydobywały się
czarne pióropusze - z odlewni Friers i Castle Green, z cukrowni połoŜonych wokół Levin’s
Mead, ze szklarni i przysadzistych wapienników. Jeśli nie wiało z zachodu, to atmosferyczne
piekło wypełniał zaduch z Kingswood - miejsca, do którego Ŝaden z bristolczyków
dobrowolnie nie chodził. Zagłębia węglowe i potęŜne huty Ŝelaza były siedzibą na wpół
dzikich ludzi, skorych do gniewu i pałających niepohamowaną nienawiścią do Bristolu. Nic
dziwnego, biorąc pod uwagę ohydne dymy i nieszczęsną wilgoć w Kingswood. Docierał teraz
do właściwego terytorium zajmowanego przez statki - do suchego doku Tombsa, jeszcze
jednego miejsca pełnego smrodu gorącej smoły, pozbawionych wręg statków w trakcie
budowy, przypominających szkielety jakichś gigantycznych zwierząt. W Canon’s Marsh
wszedł na powroźniczą dróŜkę, wiodącą raczej przez moczary niŜ przez podmokłe tereny,
wzdłuŜ wałów rzeki Avon. Skinął głową w stronę powroźników, którzy szli przez jedną
trzecią mili, niestrudzenie zwijając konopie lub lniane włókna - skręcone juŜ wcześniej co
najmniej jednokrotnie - w to, co było aktualnym zamówieniem dnia - liny, kable czy cumy.
Ich ręce i ramiona przypominały sznury, które zwijali, i były tak stwardniałe, Ŝe utraciły
wszelkie czucie. JakŜe więc mogli znajdować przyjemność w dotykaniu skóry kobiety?
Przeszedł opodal huty szkła u stóp Back Lane, potem przez skupisko wapienników i
dotarł do obrzeŜy Clifton. W oddali wyłoniły się potęŜne Wzgórza Brandon, a przed nimi,
wśród zalesionych pagórków opadających stromo ku rzece Avon, znajdowało się miejsce jego
marzeń. Clifton, w którym powietrze było czyste, a doliny i wzgórza falowały i drgały, gdy
wiatr mierzwił włoski złotowłosów i świetliki, wrzosy obsypane purpurowym kwieciem,
Strona 15
majeranek i dzikie geranium. Drzewa rosły tam zdrowe w czystym powietrzu i moŜna było
dostrzec olbrzymie dwory, stojące powyŜej w otoczeniu parków - Manilla House, Goldney
House, Cornwallis House, Clifton Hill House...
Richard rozpaczliwie pragnął zamieszkać w Clifton. Mieszkańcy Clifton nie
zapadali na gruźlicę ani choroby migdałków - zapalenia czy złośliwe ropienie - nie cierpieli z
powodu gorączki ani ospy. Dotyczyło to zarówno ludzi prostych, mieszkających w chatach i
prymitywnych schronieniach wzdłuŜ drogi do Hotwells u stóp pagórków, jak i ludzi
zamoŜnych, którzy przechadzali się przed swymi majestatycznymi, podpartymi filarami
pałacami. Marynarz czy powroźnik, podróŜnik czy dworski pan - ludność Clifton nie
chorowała i nie umierała przedwcześnie. Tutaj moŜna było zachować od złego swoje dzieci.
Mary była światłem jego Ŝycia. Ludzie mówili, Ŝe miała jego szare oczy i kręte,
ciemne włosy, ładnie ukształtowany nos matki i nieskazitelną skórę po obu rodzicach. „To, co
najlepsze z obu światów”, zwykł mawiać Richard ze śmiechem, trzymając ją przytuloną do
swojej piersi, z oczyma - z jego oczyma - zwróconymi z uwielbieniem ku niemu. Mary była,
jak o niej mówiono, córeczką tatusia. Nie było co do tego wątpliwości - nigdy nie mogli się
sobą nacieszyć. Dwoje zaślepionych sobą ludzi, jak to określił Dick Morgan z lekką
dezaprobatą. Choć ciągle zapracowana, Peg uśmiechała się tylko i przyzwalała na to, nigdy
nie wymawiając ukochanemu Richardowi, Ŝe czuła, jakby przywłaszczył sobie część miłości
dziecka naleŜną jego matce. No bo czy miało jakieś znaczenie to, przez kogo była kochana,
skoro była to prawdziwa miłość? Nie kaŜdy męŜczyzna był dobrym ojcem, a większość biła
swoje Ŝony. Richard nigdy nie podniósł na nią ręki.
Wiadomość o następnej ciąŜy uradowała rodziców - trzyletnia przerwa zaczynała ich
martwić. Teraz doczekają się upragnionego chłopca!
- To z całą pewnością chłopiec - mówiła z przekonaniem Peg, w miarę jak
nabrzmiewał jej brzuch. - Nosząc to dziecko, czuję się jakoś inaczej.
Wybuchła epidemia ospy. Od niepamiętnych czasów z tą groźbą Ŝyło kaŜde
pokolenie. Podobnie jak przy dŜumie, liczba śmiertelnych wypadków stopniowo malała, tak
Ŝe tylko najostrzejsze epidemie zabijały wielu ludzi. Na ulicy często widywało się twarze
zniekształcone dziobami po ospie - wstydliwymi, ale będącymi oznaką ocalonego Ŝycia.
Twarz Dicka Morgana była nieznacznie podziobana, a Mag i Peg przeszły w dzieciństwie
krowiankę i nigdy nie zapadły na ospę. Zgodnie z wiejskim przesądem krowianka chroniła
przed ospą. Wobec tego, gdy tylko Richard ukończył pierwszy rok Ŝycia, Mag zabrała go na
Strona 16
wieś do gospodarstwa ojca w pobliŜu Bedminster w czasie wybuchu choroby i kazała
malcowi doić krowy, dopóki sam nie rozchorował się na tę dobrotliwą, łagodną odmianę
ospy.
Richard i Peg zamierzali zrobić to samo z Mary, ale w Bedminster nie było w tym
czasie krowianki. Niespełna czteroletnie dziecko, rozpalone nagle wysoką gorączką, jęczało i
wiło się w bólach, wołając jak oszalałe swego tatusia. Kiedy przyszedł kuzyn James aptekarz
(Morganowie wiedzieli bowiem, Ŝe był lepszym lekarzem od wszystkich bristolskich
doktorów), był tym bardzo zaniepokojony.
- Jeśli pojawią się krosty i gorączka spadnie, to przeŜyje - oświadczył. - Nie ma
lekarstwa, które mogłoby zmienić wolę Boga. Trzymajcie ją w cieple i nie pozwólcie, Ŝeby ją
zawiało.
Richard próbował córce pomóc, siedząc godzinami przy kołysce, którą sprytnie
wyposaŜył w zawieszenie kardanowe, tak iŜ kołysała się delikatnie, bez zgrzytu, jaki
towarzyszył zwykle biegunom kołysek. Czwartego dnia od rozpoczęcia gorączki pojawiły się
krosty - sine kręgi z czymś pośrodku, co przypominało kulki śrutu. Twarz, przedramiona i
łydki, ręce i stopy. Ohydne. Potworne. Mówił do niej i śpiewał, trzymał jej rączki, podczas
gdy Peg i Mag zmieniały pościel, bieliznę i myły jej wysuszone, małe pośladki,
pomarszczone jak u starej kobiety. Gorączka jednak nie opadła i w końcu, kiedy pęcherze
pękły i pojawiły się dzioby, zgasła tak cicho i niespostrzeŜenie jak świeca.
Kuzyn James duchowny był przytłoczony liczbą pogrzebów, Morganowie mogli
jednak powołać się na prawo więzów krwi, więc pomimo braku czasu pochował trzyletnią
Mary Morgan ze wszystkimi obrzędami, jakie praktykowano w Kościele anglikańskim.
OcięŜała z wyczerpania i bliska rozwiązania, Peg opierała się na swojej ciotce i teściowej,
podczas gdy Richard, płacząc w nieutulonym Ŝalu, stał samotnie - nie pozwolił bowiem
nikomu zbliŜyć się do siebie. Jego ojciec, który teŜ stracił dzieci - któŜ ich nie tracił? - był
upokorzony tym potokiem Ŝalu, tym nieprzyzwoitym brakiem męskości. Richard nie
przejmował się jednak odczuciami swego ojca. Nawet nie zdawał sobie z nich sprawy. Jego
ukochana Mary nie Ŝyła, a on, choć chętnie umarłby za nią, Ŝył nadal. Bóg wcale nie był
dobry. Nie był ani łaskawy, ani teŜ miłosierny. Był potworem o wiele gorszym od szatana,
który przynajmniej nie udawał cnoty.
Dobrze się złoŜyło, stwierdzili Dick i Mag, Ŝe Peg miała niebawem urodzić drugie
dziecko. Jedynym środkiem uśmierzającym ból Richarda było następne dziecko, które
mógłby pokochać.
Strona 17
- MoŜe się od niego odwrócić - zauwaŜyła z niepokojem Mag.
- Nie Richard - odparł Dick lekcewaŜąco. - On jest na to za miękki.
Dick miał rację, to Mag się myliła. Po raz drugi Richard Morgan został pochłonięty
przez ten sam ocean miłości, choć teraz był juŜ świadomy jego bezdennej otchłani. Znał
bezmiar jego głębi, siłę sztormów, wieczystość jego zasięgu. Przy tym dziecku - zaprzysiągł
sobie - nauczy się unosić z falą i nie będzie tracił sił na walkę. Postanowienie to nie trwało
jednak dłuŜej niŜ ten zastygły w czasie moment, w którym po raz pierwszy ujrzał twarz
swego synka, jego spokojne, maleńkie rączki, puls Ŝycia w tym nowo narodzonym dziecku,
na tej smutnej, starej ziemi. Krew z jego krwi, kość z jego kości, ciało z jego ciała.
Kobiety nie wybierały imion dla dzieci. Zadanie to spadło na Richarda.
- Nazwij go Richard - powiedział Dick. - To juŜ tradycja.
- Nie. Mamy juŜ Dicka i Richarda. Czy potrzebny nam teraz Dickon czy Rich?
- Mnie całkiem podoba się Louis - wtrąciła Peg mimochodem.
- Następne papieskie imię! - ryknął Dick. - I na dodatek typowe dla Ŝabojadów!
- Będzie mu na imię William Henry - oznajmił Richard.
- Bill, tak jak jego wujek - ucieszył się Dick.
- Nie, ojcze, nie Bill. I nie Will ani Willy, nie Billy i nawet nie William. Nazywać się
będzie William Henry i wszyscy będą go znali pod tym imieniem - odpowiedział Richard
stanowczo i tym stwierdzeniem zakończył dyskusję.
Prawdę mówiąc, decyzja ta zadowoliła cały klan. Ktoś znany wszystkim jako William
Henry musiał zostać w przyszłości wielkim człowiekiem.
Kiedy Richard powiedział to panu Thistlethwaite’owi, pokazując mu swego syna, ten
parsknął śmiechem.
- Aha, niczym lord Clare - powiedział. - Zaczął jako nauczyciel, oŜenił się z trzema
grubymi i brzydkimi starymi wdowami, posiadającymi ogromne fortuny. Miał... szczęście, Ŝe
się z nich kolejno prędko rozgrzeszył, został członkiem parlamentu z ramienia Bristolu i w ten
sposób znalazł się w otoczeniu księcia Walii. Taki zwyczajny Robert Nugent. Wypchał sobie
kieszenie forsą, którą szczodrze poŜyczał prosiaczkowi Jerzemu, naszemu rozdętemu
następcy tronu. Bez Ŝadnych procentów, Ŝadnych spłat kapitału, aŜ wreszcie nawet król nie
mógł sobie pozwolić na lekcewaŜenie wielkości tego długu. I tak oto prosty Robert Nugent
został uhonorowany tytułem wicehrabiego Clare i teraz jedna z ulic w Bristolu została
nazwana jego imieniem. Jak powiada jeden z moich londyńskich informatorów, skończy jako
lord, jego forsa bowiem coraz szybciej podąŜa w kierunku ksiąŜęcej kieszeni. Musisz
przyznać, mój drogi, Ŝe nasz nauczyciel nieźle się ustawił.
Strona 18
- Owszem, nieźle - przyznał Richard bez cienia urazy. - Choć wolałbym - powiedział
po krótkiej przerwie - aby William Henry zasłuŜył sobie na godność para, zostając Pierwszym
Lordem Admiralicji. Generałowie zawsze naleŜą do arystokracji, oficerowie muszą bowiem
kupować swoje awanse, admirałowie natomiast mogą wspiąć się wyŜej tylko dzięki
nagrodom pienięŜnym i tym podobnym rzeczom.
- Mówisz jak prawdziwy bristolczyk! Zawsze tylko statki im w głowie. Ale,
Richardzie, nie masz o nich zielonego pojęcia poza tym, Ŝe sobie na nie patrzysz. - Pan
Thistlethwaite sączył rum i czekał z niecierpliwością, aŜ poczuje rozchodzące się w Ŝyłach
przyjemne ciepło.
- Przyglądanie się im - powiedział Richard, przytuliwszy policzek do policzka
Williama Henry’ego - zupełnie mi wystarczy.
- A nie ciągnie cię do obcych krajów? Nawet do Londynu?
- Nie. Urodziłem się w Bristolu i tutaj umrę. Bath i Bedminster to najdalej połoŜone
miejsca, które miałbym ochotę zobaczyć. - Wyciągnął dziecko przed siebie i spojrzał synowi
w oczy - jak na niemowlę, miał zaskakująco powaŜne spojrzenie. - No co, Williamie Henry?
MoŜe to ty zostaniesz podróŜnikiem w tej rodzinie?
PróŜne spekulacje. Richardowi wystarczało to, Ŝe William Henry w ogóle istniał.
Zarówno Richard, jak i Peg bardzo obawiali się o jego zdrowie. Obydwoje
denerwowali się przy kaŜdym, choćby najmniejszym odchyleniu od normalnego zachowania
Williama Henry’ego. Czy jego kupki nie były przypadkiem za rzadkie? Czy nie miał za
gorącego czoła? Czy nie powinien być bardziej rozwinięty w tym wieku? Wszystko to nie
miało większego znaczenia w ciągu pierwszych sześciu miesięcy Ŝycia Williama Henry’ego,
ale jego dziadkowie martwili się juŜ o to, co będzie, jak podrośnie i zacznie obserwować,
raczkować, mówić i myśleć! Ta zaślepiona w nim para naprawdę moŜe go zepsuć! Słuchali
pilnie wszystkiego, co miał do powiedzenia kuzyn James aptekarz, na tematy, którymi
niewielu bristolczyków - lub innych Anglików - w ogóle zawracało sobie głowy. Na przykład
stanem ścieków, zgnilizną pochodzącą z rzek Froom i Avon, trującymi oparami unoszącymi
się zarówno w zimie, jak i w lecie. Uwaga o stanie piwnicznych szaletów na Broad Street
sprawiła, Ŝe Peg rzuciła się na kolanach do klozetu pod schodami ze szmatą i kubłem wody,
szczotką i olejem smołowym, szorując stare, kamienne siedzenie i podłogę oraz bezlitośnie
bieląc je wapnem. Richard natomiast udał się do ratusza i tak naprzykrzał się róŜnym
próŜniakom w zarządzie miejskim, Ŝe w końcu przyjechały wozy na płozach, aŜeby
wypróŜnić zawartość piwnic klozetowych. Przepłukiwano je nawet parokrotnie, a następnie
końcowy rezultat tych wszystkich zabiegów wylano do rzeki Froom na wysokości Key Head,
Strona 19
tuŜ obok targu rybnego.
Kiedy William Henry ukończył sześć miesięcy Ŝycia i zaczęły ujawniać się cechy jego
osobowości, dziadkowie przekonali się, Ŝe było to dziecko, którego nie moŜna zepsuć. Miał
tak łagodny charakter, tak pełną pokory duszyczkę, Ŝe wszelką okazywaną mu uwagę
przyjmował z wdzięcznością i nigdy nie grymasił, jeśli mu jej nie okazywano. Płakał jedynie
wówczas, gdy go coś bolało albo kiedy przeraził go jakiś głupiec w karczmie, choć pana
Thistlethwaite’a - z pewnością najbardziej przeraŜającego klienta tawerny „Pod Bednarzem” -
nie obawiał się nawet w najmniejszym stopniu, niezaleŜnie od tego, jak głośno wrzeszczał. Z
natury skłonny do zadumy i ciszy, uśmiechał się jednak chętnie, choć nigdy nie śmiał się
głośno i nigdy nie robił wraŜenia smutnego lub rozzłoszczonego.
- UwaŜam, Ŝe on ma charakter mnicha - oświadczył pan Thistlethwaite. - MoŜe
jeszcze wychowacie tu katolika.
Pięć dni wcześniej zaczęto szeptać w tawernie „Pod Bednarzem”, Ŝe pojawiło się parę
przypadków ospy, lecz zbyt szeroko rozsianych, aby myśleć o wprowadzaniu kwarantanny -
co miało hamować rozprzestrzenianie się choroby - będącej pierwszą i ostatnią rozpaczliwą
nadzieją kaŜdego miasta.
Peg z przeraŜeniem patrzyła na męŜa.
- Och, Richardzie, tylko nie to!
- Zaszczepimy Williama Henry’ego - odparł Richard. Po czym zawiadomił o tym
kuzyna Jamesa aptekarza.
Ten zaś osłupiał, kiedy się dowiedział, czego od niego oczekiwano.
- Jezu, Richardzie, nie! Szczepionki są dla starszych ludzi! Nigdy jeszcze nie
słyszałem, Ŝeby dawano je dzieciom w powijakach! To go zabije! Lepiej będzie, jeśli
wyślecie go na wieś albo będziecie trzymać w najściślejszej izolacji. I módlcie się bez
względu na to, co postanowicie.
- Tylko szczepionka, kuzynie Jamesie. To musi być szczepionka.
- Richardzie, ja tego nie zrobię! - zwrócił się kuzyn James aptekarz do Dicka, który
przysłuchiwał się temu ponuro. - Dick, powiedz coś! Zrób coś! Błagam cię!
Choć raz ojciec Richarda stanął po jego stronie.
- Jim, Ŝadne z tych rozwiązań nie będzie skuteczne. Wywiezienie Williama Henry’ego
z Bristolu będzie się wiązało z wynajęciem doroŜki, a skąd wiesz, kto tam przedtem siedział?
Lub kto mógłby być na promie w Rownham Meads? A w jaki sposób moglibyśmy go
odizolować w tawernie? To nie jest kościół St. James’s w niedzielę, choćby nie wiem jak było
Strona 20
tam gwarno. RóŜni ludzie przekraczają moje progi. Nie, Jim, to musi być szczepionka.
- W takim razie niech to będzie na waszą odpowiedzialność! - wykrzyknął kuzyn
James aptekarz, wypadając z domu i załamując ręce. Następnie udał się do znajomego
doktora, Ŝeby go wypytać, gdzie mógłby znaleźć ofiarę ospy, która osiągnęła etap pękania
pęcherzy. Nie było to takie trudne - ludzie nagminnie zapadali na tę chorobę, większość z
nich miała poniŜej piętnastu lat.
- Módl się za mnie - poprosił kuzyn James aptekarz swego przyjaciela doktora,
przykładając zwykłą igłę do szycia do ropiejącej rany na twarzy dwunastoletniej dziewczynki
i obracając na wszystkie strony w celu dokładnego pokrycia jej ropą. Och, ty biedulko!
Kiedyś była to śliczna buzia, ale juŜ nigdy taka nie będzie. - Módl się za mnie - powtórzył i
podnosząc się, połoŜył mokrą igłę na wyściółce z ligniny w małym cynowym pudełeczku. -
Módl się, Ŝebym nie popełnił za chwilę morderstwa.
Pośpieszył natychmiast do znajdującej się nieopodal tawerny „Pod Bednarzem”. Tam,
trzymając na wpół nagiego Williama Henry’ego na kolanach, wyciągnął igłę z pudełka i
przyłoŜył jej szpic do - och, w którym miejscu miał wykonać to śmiertelne ukłucie? I to w
dodatku publicznie, pośród stałych bywalców siedzących na swoich miejscach. Pan
Thistlethwaite popisywał się, wsysając powietrze przez zęby, a Morganowie otoczyli go
kołem, tak jakby chcieli powstrzymać go od ucieczki, gdyby coś takiego przyszło mu do
głowy. I nagle było juŜ po wszystkim. Uszczypnął Williama Henry’ego w ramię tuŜ poniŜej
lewego barku, wepchnął igłę w fałdę ciała, po czym wyciągnął ją jakiś cal dalej.
William Henry nawet się nie wzdrygnął ani nie zapłakał. Zwrócił tylko swe duŜe,
niezwykłe oczy na spoconą twarz kuzyna Jamesa, jakby zdawał się pytać - dlaczego to
zrobiłeś? To bolało!
„Och, czemu, och, czemu? Nigdym jeszcze nie widział takich oczu u niemowlęcia!
Nie zwierzęce to oczy, ale teŜ i nie ludzkie. Doprawdy to dziwne dziecko”.
Wycałował więc twarz Williama Henry’ego, otarł własne łzy, schował igłę do
pudełka, aby ją później spalić w jednym ze swych najgorętszych pieców, i oddał Williama
Henry’ego Richardowi.
- Zrobione. A teraz idę się pomodlić. Bynajmniej nie za duszę Williama Henry’ego -
które to bowiem dziecko musi obawiać się plam na swojej duszy? Idę się modlić za własną,
popełniłem bowiem morderstwo. Macie tu trochę octu i olej smołowy? Chcę umyć ręce.
Mag wyciągnęła mały dzbanek octu, butelkę oleju smołowego, miednicę i czystą
szmatę.
- Przez trzy czy cztery dni nic się nie będzie działo - powiedział, szorując ręce - ale