1893
Szczegóły |
Tytuł |
1893 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1893 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1893 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1893 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Nurowska
Wiek samotno�ci
Tom drugi
Pada� drobny deszcz i ulica l�ni�a matowo w �wietle gazowych latarni; Ewelina zwolni�a kroku. Po raz pierwszy od czasu opuszczenia Lechic poczu�a si� bezdomna. Wtedy wszystko stawa�o si� samo, bez udzia�u jej woli. Zupe�nie jakby kto� inny podejmowa� za ni� decyzje, a ona si� im tylko podporz�dkowywa�a. Spakowa�a walizk�, potem usiad�a obok Susanne i brata w bryczce, kt�ra zawioz�a ich na dworzec. Susanne udziela�a jej i Jasiowi ostatnich uwag. Ewelina nie s�ucha�a tych wszystkich dobrych jej rad, jak si� nie zgubi� w Pary�u, a gdyby do tego dosz�o, jak pyta� o drog�. - Ty ze swoim francuskim mog�aby� mie� k�opoty, Ewelinko - m�wi�a Susanne, nie domy�laj�c si�, co naprawd� Ewelina zamierza zrobi�. By�o jej przykro, �e musia�a sprawi� zaw�d kobiecie od tylu lat zast�puj�cej jej matk�, ale nie mog�a inaczej. Czeka�y na ni� ramiona m�czyzny, kt�remu ufa�a ponad wszystko. I mo�na powiedzie�, �e sienie zawiod�a. Do dzisiejszego ranka, kiedy to przeprowadzili t� bez w�tpienia najtragiczniejsz� w jej �yciu rozmow�.
- Sowieci przekroczyli wschodni� granic� - powiedzia� Stanis�aw. - To koniec...
- Wojny - rzek�a z nadziej�.
- Polski - powiedzia� wolno, patrz�c jej przy tym w oczy. - Musimy teraz my�le� o sobie.
Ewelina nie wiedzia�a, co by to mia�o oznacza�, instynktownie wyczuwa�a jednak, �e kry�o si� za tym co� niedobrego. Chcia�a go jako� powstrzyma�, da� mu do zrozumienia, i� to, co ma do zaproponowania, jest dla niej nie do przyj�cia. Jak m�g� wypowiedzie� tak potworn� my�l.
Przypomnia�y jej si� s�owa ojca, by�a wtedy ma�a, a jednak zapami�ta�a je, zapad�y w ni� bardzo g��boko. P�yn�li ��dk�, by� pi�kny letni
dzie�. Na niebie bez jednej chmurki jarzy�o si� ��te ko�o s�o�ca, cienie przybrze�nych drzew podrygiwa�y na falach; by�y to przewa�nie wierzby, kt�re pochyla�y si�, zanurzaj�c w wodzie d�ugie, wiotkie ga��zie. Ojciec rozebrany do pasa, z si�� zagarnia� wod� wios�ami, ��d� chybota�a si�, a drobne kropelki osiada�y na rozgrzanej sk�rze Eweliny.
- S�yszysz g�os rzeki? - spyta�.
Ewelina nat�y�a s�uch, ale dobiega� do niej tylko bez�adny �oskot fal. Ojciec u�miechn�� si�, gdy mu o tym powiedzia�a.
- Nauczysz si� jej j�zyka, ona m�wi po polsku.
Bardzo by�a tym zaintrygowana, przychodzi�a nad rzek� i ws�uchiwa�a si�, ale dociera�y do niej odg�osy nie przypominaj�ce ludzkiej mowy. W ko�cu poskar�y�a si� matce, �e ojciec j� oszuka�. Matka bardzo si� najpierw zdziwi�a, a potem rzek�a: - Tatu� ci� nie oszuka�, Ewelinko, ten dom, w kt�rym mieszkamy, rzeka, las, ty i ja, to jest to samo. To jest Polska. Tatu� chcia� ci powiedzie�, �e tylko tutaj mo�esz si� czu� u siebie... Te s�owa by�y jak testament pozostawiony przez rodzic�w.
- Re�yser z naszego teatru ma dwa miejsca w swoim packardzie - powiedzia� Stanis�aw - ale musimy da� zaraz odpowied�.
- A dok�d on jedzie? - spyta�a czuj�c, jak krew odp�ywa jej z serca.
- Jeste� jak ma�e dziecko - odrzek� ze z�o�ci�. - Wieje za granic�.
Ewelina zacz�a si� wolno cofa�, jakby chcia�a si� ukry� przed tymi s�owami. Stanis�aw przesta� zwraca� na ni� uwag�, wspi�� si� na pawlacz i zdj�� stamt�d walizki. Pospiesznie wyjmowa� teraz ich rzeczy z szafy.
- Pom� mi - rzuci� przez rami�. - Co tak stoisz jak ko�ek?
Zwykle podobny ton jego g�osu dzia�a� na Ewelin� otrze�wiaj�co, tym razem jednak nie potrafi� przywo�a� jej do porz�dku. Wszystko si� nagle rozprz�g�o, �wiat zaw�zi� si� do �cian ich mieszkania; czu�a, �e je�eli je opu�ci, nigdy ju� nie b�dzie bezpieczna. Najgorsze by�o to, �e i tutaj opanowywa�o j� uczucie zagro�enia. Odk�d zamieszka�a ze Stanis�awem, to on podejmowa� wszystkie decyzje, on jej organizowa� czas w najdrobniejszych szczeg�ach. �y�a, mo�na powiedzie�, z dnia na dzie�, czeka�a na Stanis�awa, kiedy wr�ci z teatru, czasami mu towarzyszy�a. Wychodzi� na scen�, a ona siedzia�a w jego garderobie, rozmawiaj�c z garderobian�. Potem, po spektaklu, szli do domu, jedli we dwoje kolacj�. Prawie nie prowadzili �ycia towarzyskiego, ale Ewelina nie t�skni�a za lud�mi, wystarcza�o jej towarzystwo m�a. To, co ich ��czy�o, by�o ci�gle czym� tak zachwycaj�cym, by�o tak� warto�ci�, �e jej �ycie wydawa�o si� wype�nione po brzegi. Jego rytm wyznacza� g�os Stanis�awa, tak dobrze zapami�tany, kroki na schodach, oddech, gdy le�a� obok w g��bokim �nie. Zwykle zasypia� pierwszy, Ewelina za� robi�a rachunek ca�ego dnia i by� on kolejnym potwierdzeniem, �e nie pomyli�a si�, stawiaj�c na tego cz�owieka i na swoj� mi�o�� do niego.
Tak by�o do dzisiejszego dnia, do tej rozmowy, kt�ra nie dawa�a si�' wymaza� z pami�ci, przeciwnie, w�era�a si� w ni�, pulsowa�a niczym nabrzmiewaj�cy wrz�d. Stanis�aw z pewno�ci� siedzia� ju� w samochodzie cz�owieka, kt�rego nigdy nie lubi�a, by�a mimowolnym �wiadkiem jego umizg�w do m�odziutkiej aktorki, mimo �e ca�kiem niedawno si� o�eni�. To j� wr�cz oburza�o. Jak mo�na upa�� tak nisko, jak mo�na oszukiwa� kobiet�, z kt�r� si� dzieli�o dom, �ycie. Tak niedawno kl�cza� obok niej przed o�tarzem, powtarzaj�c za ksi�dzem s�owa przysi�gi. I nie opuszcz� ci� a� do �mierci... A opu�ci� j� w tydzie� p�niej. Tamta, co prawda, o tym nie wiedzia�a, ale to w�a�nie by�o najbardziej obrzydliwe. Ewelina zastanawia�a si� nawet, czy by jej delikatnie nie da� do zrozumienia, i� cz�owiek, kt�rego wybra�a sobie na towarzysza �ycia, nie jest jej wart. Nie by�y jednak na tyle blisko, by mog�a to uczyni� w spos�b naturalny. A teraz ten oszust sta� si� przyczyn� jej nieszcz�cia. Swoj� propozycj� rozdzieli� j� ze Stanis�awem na zawsze. Wiedzia�a, czu�a ca�� sob�, �e ju� go nie zobaczy... W uszach ci�gle mia�a jego g�os: - Ewelina, dok�d ty idziesz! Wracaj, s�yszysz! Zbiega�a po schodach, ogarni�ta rozpacz�. G�os Stanis�awa �ciga� j�, ale nie by� w stanie jej zatrzyma�. Ewelina mia�a te� wra�enie, �e ucieka przed sob�, tak�, jaka by�a do tej pory. Zupe�nie jakby dopiero teraz sta�a si� doros�a. Wysok� cen� przychodzi�o jej p�aci� za to �wiadectwo dojrza�o�ci.
- To kolejny rozbi�r, rozumiesz! - m�wi� zmienionym g�osem Stanis�aw. - Tu ju� nic nie jest nasze, oni wszystko podziel� mi�dzy sob�, Hitler i Stalin!
Dziwna rzecz, s�owa Stanis�awa zupe�nie do niej nie dociera�y. Nie umia�a sobie wyobrazi� tej zmowy dw�ch mocarzy. Do tej pory nie interesowa�a si� polityk�. Owszem, m�wi�o si� o wojnie, jednak�e te
rozmowy by�y jak bajka o �elaznym wilku. Wszyscy go przywo�ywali, ale tak naprawd� nikt go nie widzia�. Rani�a j� decyzja Stanis�awa, �eby st�d wyjecha�. Ale i jego nie wini�a do ko�ca, bo z pewno�ci� nie zdecydowa�by si� na ucieczk�, gdyby nie ten oszust re�yser. Niechby sobie sam jecha�, ma�a strata. S�ysza�a na w�asne uszy, jak Szyfman do kogo� powiedzia�, �e to beztalencie. Najch�tniej pozby�by si� go z teatru, ale jego �ona spodziewa�a si� dziecka. Biedna kobieta, nie mia�a poj�cia, kim naprawd� jest jej m��... Ewelina nie my�la�a o dziecku. Mo�e dlatego, �e wyczuwa�a, i� Stanis�aw nie by�by tym uszcz�liwiony. Nie znosi� ma�ych dzieci, zwykle wymigiwa� si� od wizyt u znajomych, kt�rym w�a�nie powi�kszy�a si� rodzina. Raz jeden o tym rozmawiali, ale nie by�a to rozmowa serio. W Ogrodzie Saskim napatoczy�a si� Cyganka. By�a m�oda, mia�a na sobie niezliczon� ilo�� kolorowych sp�dnic. Chcia�a im obojgu powr�y�.
- Powr� tej m�odej damie - rzek� Stanis�aw. - Ma przed sob� d�u�sze �ycie...
Cyganka uj�a r�k� Eweliny, przyjrza�a si� liniom na wewn�trznej stronie d�oni, a potem pokr�ci�a g�ow�.
- Wyfruniesz nied�ugo spod skrzyde�ka tatusia, nie b�dziesz z nim chodzi�a za r�czk�.
Ewelina szarpn�a si�, bo zrozumia�a, �e tamta ma na my�li j� i Stanis�awa. On to te� zrozumia�, roze�mia� si�, ale chyba by�o mu przykro. Potem ju� w domu powiedzia� co� takiego, �e mimo wszystko jest szcz�ciarzem, za jednym zamachem zdoby� �on� i c�rk�. - Ale ty, Linu�, jeste� w gorszej sytuacji... - Pokr�ci�a przecz�co g�ow�, a potem przytuli�a si� do niego. Chcia�a mu powiedzie�, jak bardzo go kocha, jaki jest dla niej wa�ny, ale chwyci� j� skurcz w gardle. Nigdy nie potrafi�a odda� w s�owach, co czuje. Mo�e dlatego, �e z nikim o sobie nie rozmawia�a, przedtem najbli�sz� jej istot� by�a klacz, z kt�r� porozumiewa�a si� za pomoc� gest�w. Tak doskonale si� rozumia�y, �e klacz reagowa�a nawet na wyraz twarzy Eweliny.
Cyganka powiedzia�a prawd�: oto w nieca�y miesi�c p�niej Ewelina wyfrun�a spod skrzyde�ka Stanis�awa. Ale kto m�g� wtedy przewidzie�, jak si� to wszystko potoczy. Wojna by�a tak blisko, w�a�ciwie sta�a za progiem, a nikt w ni� nie wierzy�. Wakacje sp�dzali u krewnego Stanis�awa, niedaleko Grodna. Okolice by�y tak pi�kne, �e Ewelina
poczu�a si� jak wypuszczona na wolno��. Warszawa sta�a si� jej wi�zieniem, przyzwyczajona by�a do przestrzeni, a w mie�cie t� przestrze� ogranicza�y mury. T�skni�a za Lechicami, ale bardziej jeszcze brakowa�o jej d�ugich w�dr�wek po okolicy, p�ywania kajakiem po rzece, a przede wszystkim obcowania z natur�. Na wiosn� drzewa pokrywa�y si� zawi�zkami li�ci, co sprawia�o wra�enie seledynowego nalotu na ga��ziach, kt�ry przemienia� si� z wolna w g��bok� ziele�. To, co w malarstwie bywa ryzykowne, to operowanie jaskrawymi kolorami, w przyrodzie sprawdza si� w stu procentach, zachwyca, osza�amia, nigdy nie jest kiczowate. Szale�stwo jesiennych barw od ostrej czerwieni po wszystkie odcienie ��ci, tego nie spos�b przenie�� na p��tno, zawsze si� co� po drodze pogubi... W mie�cie pory roku mijaj� prawie nie zauwa�one, to j� najbardziej bola�o, nawet bzy kwitn�ce w �azienkach nie by�y tymi bzami z lechickiego parku... Utraci�a te� rzecz najcenniejsz�, pasj� swojego �ycia: konie. Pocz�tkowo uczestniczy�a w zawodach je�dzieckich z konieczno�ci jako widz, na trybunie. Stanis�aw jednak i z tego by� niezadowolony, nie lubi�, kiedy Ewelina dok�dkolwiek wypuszcza�a si� sama. Zaprzesta�a wi�c tych wypraw bez wi�kszego �alu, bo takie wysiadywanie na �awce, kiedy wszystko w niej wyrywa�o si� na parcours, nie nale�a�o do przyjemno�ci. I nie czu�a si� jako� specjalnie pokrzywdzona przez los; rozumia�a, �e zawsze jest co� za co�, �e trzeba wybiera�, ona wybra�a mi�o��.
Te wakacje na skraju katastrofy by�y teraz jak pi�kny, nierealny sen. Dw�r po�o�ony za wsi� okala�y stare drzewa, a zaraz za nimi rozpo�ciera� si� widok zapieraj�cy dech w piersiach. Pofa�dowane pag�rki z szachownic� p�l tak kolorow�, �e mieni�o si� od tego w oczach. Przyjechali w pierwszych dniach sierpnia, wi�c powita�y ich z�ociste r�yska, na kt�rych tylko gdzieniegdzie osta�y si� nie zwiezione snopki �yta. Kartofliska nabiera�y z wolna jesiennej barwy, jakby kto� gar�ciami rozsypa� rdz�, kwit� �ubin, jego delikatne kwiatki w kszta�cie dziobk�w mieni�y si� barwami, z odcieni fioletu, poprzez delikatne r�e przechodz�c w najczystsz� biel. Za wzg�rzami zaczyna� si� prawdziwy b�r, kt�ry w por�wnaniu z lasami Mazowsza wydawa� si� Ewelinie tajemniczy, niech�tny ludzkiej stopie. Ale to w�a�nie j� fascynowa�o. By�o jej przykro, �e Stanis�aw, typowy mieszczuch, nie rozumie przyrody i wynajduje co dzie� inny pow�d, by m�c pozosta�
By�o jej przyjemnie w towarzystwie tego cz�owieka; czu�a si� tak, jakby si� znali od dawna.
- To co - spyta� - wypuszczamy si� na przeja�d�k�? Wiedzia�a, �e w jej oczach nietrudno wyczyta� odpowied�, powiedzia�a jednak:
- Jestem... m�atk�.
Przerazi�a si�, bo dotar�o do niej, �e przez chwil� o tym zapomnia�a.
- W takim razie, gdzie jest obr�czka? Ewelina odruchowo spojrza�a na swoj� d�o�.
- Zgubi�am...
By�a to prawda. W czasie s�ynnego wtargni�cia Susanne do kabaretu Ewelina zdj�a obr�czk� i wsun�a do szuflady, a potem nie mia�a czasu wyj��. Ciotka nie pozwoli�a jej przecie� nawet si� przebra�, narzuci�a Ewelinie p�aszcz na kostium i wypchn�a z garderoby. Obr�czka oczywi�cie ju� si� nie znalaz�a. To podobno z�y znak, ale Ewelin� bardziej dr�czy�a my�l, �e by� taki moment, kiedy chcia�a si� wyprze� Stanis�awa i swojego z nim zwi�zku.
- Mam pani uwierzy�? - spyta�, nagle powa�niej�c.
- Jak pan chce.
- Chcia�bym, tylko �e pani nie wygl�da na m�atk�, pani jest... - umilk�, a potem doda�: - Ale chyba przejecha� si� pani mo�e?
- Chyba mog� - odrzek�a, niezbyt o tym przekonana.
Nagle znalaz�a si� w siodle i wszystko przesta�o si� liczy�, poza jazd�. Ruch powietrza uderzy� j� w twarz, rozrzuci� w�osy. Ewelina pochyli�a si� do przodu; ko� szed� twardo, opornie, nie reaguj�c od razu na jej polecenia. Zupe�nie, jakby chcia� wybada�, na ile mo�e sobie pozwoli�. Wreszcie jej cia�o pochwyci�o rytm, kt�ry decyduje o harmonijnej je�dzie. Mo�na to nazwa� porozumieniem bez s��w pomi�dzy koniem i je�d�cem. Ono albo jest od pierwszej chwili, albo tak naprawd� nie ma go nigdy. I nie pomog� najlepsi nauczyciele. K�tem oka dostrzeg�a, �e Olo doganiaj� na swoim wspania�ym wierzchowcu. Wyprzedzi� j� osadzaj�c konia. Ogier stan�� d�ba, przednie nogi zata�czy�y w powietrzu. Jechali teraz obok siebie. Ewelina stara�a si� nie spogl�da� w jego stron�, ale czu�a, �e on ca�y czas na ni� patrzy. Spi�a klacz i ta wyrwa�a do przodu, jednak�e szans� ucieczki by�y do�� nik�e. Wkr�tce Olo ponownie znalaz� si� obok, jechali tak blisko, �e ich strzemiona uderza�y
o siebie. Ewelina poczu�a si� nagle jak osaczona, tym bardziej �e wjechali pomi�dzy pierwsze drzewa brzozowego lasku. Klacz zwolni�a, a potem stan�a. M�czyzna zatoczy� ko�o i ustawi� si� tak, �e konie zetkn�y si� �bami, jakby si� chcia�y do siebie przytuli�. Ewelina pomy�la�a, �e to pewnie sta�y numer Ola, kt�ry przywozi tutaj swoje ofiary. Postanowi�a mu o tym powiedzie�, a tak�e da� do zrozumienia, �e z ni� mu si� to nie uda. Odrzuci�a g�ow� i przybra�a odpowiednio surowy wyraz twarzy, ale naprzeciw zobaczy�a jasne spojrzenie i �yczliwy u�miech.
- �wietnie sobie pani radzi - powiedzia�. - Diana wcale nie jest taka potulna, pr�bowa�em j� prowadzi�, ale to chyba zb�dne. To co, wracamy?
- Wracamy - odrzek�a, wci�gaj�c powietrze ca�� piersi�.
S�dzi�a, �e jad� z powrotem do zagrody, gdzie b�dzie mog�a zostawi� konia i bezpiecznie po�egna� si� z jego w�a�cicielem. Okaza�o si� jednak, �e wracaj� inn� drog�. Nieoczekiwanie zza pag�rka wy�oni�a si� wie�, rozpozna�a k�p� drzew obok domu kuzyna Stanis�awa. Wkr�tce znale�li si� przed furtk�. M�ody m�czyzna zeskoczy� pierwszy i wyci�gn�� r�k� w stron� Eweliny. Nie przyj�a jej i kiedy znalaz�a si� na ziemi, chcia�a mu odda� uzd� k�aczki. On jednak powiedzia�:
- Prosz� j� przywi�za�, wypada wst�pi� na chwil�, przywita� si� z panem Roszkowskim. W ko�cu jeste�my s�siadami... Kuzyn zreszt� szed� ju� spiesznie w ich stron�.
- Koniki na podw�rze - wo�a� rozpromieniony - a pa�stwa prosz� na werand� na ma�y pocz�stunek.
Na ich widok Stanis�aw podni�s� si� z plecionego fotela, by� ju� po niez�ej porcji "kropelek", jak nazywa� nalewk� na �liwkach, kt�r� donoszono mu z piwniczki. Oczy mu si� �wieci�y, a wok� ust pojawi� si� lekki u�mieszek. Ewelina nie lubi�a tego, Stanis�aw wydawa� si� jej wtedy sztuczny. Zupe�nie, jakby odgrywa� jak�� rol�, a przecie� nie by� na scenie. Sk�oni� si� teatralnie, nie podaj�c go�ciowi r�ki.
- Stanis�aw Chmurka - rzek�. - Aktor.
- Aleksander Butkiewicz - odpowiedzia� nowy znajomy Eweliny. - W�a�ciciel ziemski.
- To brzmi dumnie - w g�osie Stanis�awa pojawi�a si� zaczepna nuta.
- Wiesz, �e pan by� na tych zawodach, kt�re wygra�am - zaszczebiota�a Ewelina. - Ty mnie te� wtedy zobaczy�e� po raz pierwszy...
- Ale to ja przeszed�em rzek�.
Pojawi�a si� �ona kuzyna z tac�, na kt�rej sta�y fili�anki, dzbanek z czarn� kaw� i ciasto na ozdobnym porcelanowym talerzu. Jej twarz i szyj� pokrywa�y czerwone plamy, a od�wi�tna sukienka by�a krzywo zapi�ta na plecach, wi�c u do�u wystawa� kawa�ek halki. Wygl�da�a z tym dosy� �a�o�nie. M�ody m�czyzna usiad� w fotelu naprzeciw Stanis�awa. Ewelina wyczuwa�a mi�dzy m�czyznami napi�cie, mimo �e ich rozmowa toczy�a si� na tematy og�lne: czy b�dzie wojna, czy to tylko plotki.
- Jaka tam wojna - rzek� pogardliwie kuzyn Stanis�awa. - Niech tylko Niemiaszki wsun� sw�j nos za nasz� granic�, to my im ten nos utniemy!
- Jasne - podchwyci� go��.
Ewelina chcia�a wzi�� kawa�ek ciasta, ale Olo j� uprzedzi�, zerwa� si� i ujmuj�c srebrn� �opatk�, zwr�ci� si� ca�y w jej stron�.
- Kt�ry kawa�ek - spyta� us�u�nie. - Ten? Czy ten?
- Wszystko jedno - odrzek�a, odnosz�c wra�enie, �e jest wci�gana w jak�� gr� i �e gra toczy si� przeciw jej m�owi.
Kiedy m�ody m�czyzna podawa� jej talerzyk, ich r�ce na chwil� si� zetkn�y, Ewelin� ogarn�o uczucie gor�ca. Wyda�o jej si�, �e nast�pi�a jaka� zamiana. �e to on jej towarzyszy, on jest jej partnerem, a Stanis�aw znalaz� si� tutaj przez pomy�k�. Odwr�ci�a g�ow� w jego stron� i napotka�a uwa�ne spojrzenie. Jednocze�nie zobaczy�a zmarszczki wok� oczu, kt�re tak j� zawsze wzrusza�y, i siwiej�ce ju� w�osy. M�odo�� jest nudna - pomy�la�a - m�odo�� nic nie rozumie... A ona ze swoim m�em porozumiewa�a si� bez s��w. Nikt nie m�g� si� tak do niej zbli�y� jak Stanis�aw, nikomu by na to nie pozwoli�a. I nagle wszystko powr�ci�o na swoje miejsce. Ewelina prawie bezwiednie wsta�a i przysiadaj�c na por�czy fotela m�a, po�o�y�a mu g�ow� na ramieniu. On obj�� j� przez plecy.
- Zm�czona moja dziewczynka? - spyta� tym jedynym na �wiecie g�osem.
- Zm�czona - odrzek�a cichutko.
Go�� podni�s� si� ze swojego miejsca, kuzyn Stanis�awa przytrzyma� go jednak za r�kaw.
- Do wieczora daleko. Niech ma��e�stwo sobie wypocznie, mieszczuchy uwielbiaj� te swoje sjesty, a my wypijemy jeszcze po kieliszeczku. - Z�apa� za karafk�, ale m�ody m�czyzna przykry� d�oni� kieliszek.
- Na mnie ju� czas - powiedzia�, a potem spojrza� na Ewelin�. - Gdyby mia�a pani ochot� na konn� przeja�d�k�, serdecznie zapraszam. I pana te�. - Tu zrobi� uk�on w stron� Stanis�awa.
- Ja wygrywam swoje zawody, nie ruszaj�c si� z fotela - odrzek�.
Od wielu godzin kr��y�a bez celu ulicami. Nie bardzo mia�a dok�d wr�ci�. Stanis�aw z pewno�ci� zamkn�� drzwi na klucz, no bo jak inaczej. Nie m�g� zostawi� otwartego mieszkania, a nie le�a�o w jego zwyczaju k�a�� klucz pod wycieraczk�. Twierdzi�, �e z�odziej, zanim decyduje si� na w�amanie, najpierw tam w�a�nie zagl�da. Nie zd��y�a spyta�, jak� tras� b�d� jechali ani gdzie si� zatrzymaj� po drodze. W�a�ciwie nie zd��y�a spyta� o nic. A przede wszystkim o to, kim naprawd� dla niego by�a. Zawsze zdrabnia� jej imi�, zwraca� si� do niej pieszczotliwie, jak do ma�ego dziecka. Nie pozwala� jej dorosn��, a teraz pozostawi� sam� naprzeciw decyzji, kt�ra zawa�y, by�a tego ca�kowicie pewna, na jej dalszym �yciu. Decyzji, kt�r� po raz pierwszy musia�a podj�� we w�asnym imieniu. Nie jako Ewelina Chmurka, ale jako Ewelina Lechicka. Na pewne rzeczy po prostu nie mog�a przysta�, nie pozwala�o na to jej pochodzenie. Mia�a �al do m�a, �e j� zmusi� do takiego postawienia sprawy...
By� mo�e b�d� si� dzia�y straszne rzeczy, by� mo�e przepowiednie Stanis�awa si� sprawdz�, dojdzie do rozbioru Polski. Ale pozostan� jeszcze Polacy... Tej my�li zawt�rowa�y d�wi�ki "Mazurka D�browskiego". Przez chwil� s�dzi�a, �e brzmi jej tylko w uszach, ale potem dotar�o do niej, i� stoi przed jakim� domem i s�yszy hymn nadawany w radiu. Okno w czyim� mieszkaniu by�o otwarte... Spiker odczytywa� or�dzie prezydenta Mo�cickiego do narodu. Ewelina s�ucha�a jak wbita w ziemi�. Or�dzie ko�czy�o si� s�owami:
Z przej�ciowe go potopu uchroni� musimy uosobienie Rzeczypospolitej i �r�d�o konstytucyjnej w�adzy. Dlatego, cho� z ci�kim sercem, postanowi�em przenie�� siedzib� Prezydenta Rzeczypospolitej i naczelnych organ�w pa�stwa na terytorium jednego z naszych sojusznik�w.
Uciekaj� - pomy�la�a z rozpacz�. - Jak on...
Odczu�a fizyczny b�l w piersi, a� j� przygi�o do ziemi. U�wiadomi�a sobie jednocze�nie, �e wojna zosta�a przegrana i �e nie wie, co to naprawd� znaczy. Przecie� urodzi�a si� w wolnym kraju... ojciec jej to tyle razy powtarza�. Teraz wejd� obce wojska... Do tej pory jako� to do niej nie dociera�o.
By�y naloty, kopano rowy przeciwlotnicze, przez par� dni nie mieli wody i �wiat�a. Chodzi�o si� z wiaderkiem do hydrantu, siedzia�o si� po ciemku. Ale to nie by�o takie straszne; raz jeden przerazi�a si�, kiedy bomba trafi�a w s�siedni dom i widzia�a, jak wynosz� zabitych. Jaka� kobieta rozpacza�a nad trupem swojego synka. Ewelina bardzo jej wsp�czu�a, ale ani ta �mier�, ani kobiecy szloch nie dotyka�y jej bezpo�rednio. �y�a w swoim �wiecie, obserwowa�a ludzkie dramaty jak przez szyb�. Teraz by�o inaczej...
Powlok�a si� przed siebie, deszcz rozpada� si� na dobre i mokre w�osy przyklei�y si� jej do policzk�w. Pomy�la�a, �e mog�aby teraz p�aka�, bez obawy, i� kto� to zobaczy. Pojawi�a si� w niej t�sknota za ojcem. Czasami my�la�a o nim, ale by� jak odleg�e wspomnienie. A teraz zapragn�a jego fizycznej obecno�ci. Mo�e dlatego, �e tak bardzo potrzebowa�a s�owa otuchy, a nie by�o nikogo, od kogo mog�aby je u-s�ysze�. Wesz�a do kamienicy, w kt�rej mieszkali. Mia�a nadziej�, �e jednak Stanis�aw zostawi� klucz pod wycieraczk�. Nie s�dzi� chyba, �e pobieg�a rzuci� si� pod poci�g... Klucza pod wycieraczk� nie znalaz�a, Usiad�a na schodach, ju� tak kiedy� tutaj siedzia�a, ale wtedy czeka�a na Stanis�awa... Opar�a g�ow� o balustrad� i nie wiedz�c kiedy, zasn�a. Przy�ni�a jej si� Carmelita. Oto p�dzi�y przez ��k�, od strony rzeki nap�ywa�a mg�a, wkr�tce klacz brodzi�a w niej po kostki. Ewelina zobaczy�a, �e mg�a si� podnosi. Zrobi�o jej si� zimno, czu�a na sk�rze dreszcze. Przytuli�a si� do ciep�ej szyi zwierz�cia, kt�re rozgarnia�o piersi� t� matowobia�� zas�on�. Nie wiadomo by�o, co si� kryje poza ni�. Sun�y tak przed siebie w zgodnym rytmie... Nagle uczu�a na ramieniu czyj� dotyk, drgn�a i otworzy�a oczy. Zobaczy�a Stanis�awa.
- My�la�am, �e wyjecha�e� z Boreckimi - powiedzia�a.
- A ja, �e si� wynios�a� do Lechic.
- Nie zostawi�e� mi klucza - rzek�a z pretensj� w g�osie.
- Ale siebie ci zostawi�em, przyda ci si� na co� stary, zm�czony aktor?
Ewelina przytuli�a si� do niego.
- By� mo�e skaza�a� nas na �mier� - rzek� cicho.
- Ale przynajmniej umrzemy razem - odpowiedzia�a.
Sowieci przekroczyli wschodni� granic� Polski...
W twarzy pani Jadwigi Susanne wyczyta�a t�p� rozpacz. Ona musia�a wygl�da� podobnie. Milcza�y. Bo co mo�na by�o powiedzie� w tej sytuacji. Pewnie w innych polskich domach panowa�o takie samo milczenie. Kl�ska sta�a ju� za progiem, tym razem nie by�o �adnej nadziei. W radiu nadano najpierw hymn, a potem spiker odczyta� "Or�dzie do narodu" prezydenta Mo�cickiego.
Stan�li�my nie po raz pierwszy w naszych dziejach w obliczu nawa�nicy, zalewaj�cej nasz kraj z zachodu i wschodu. Polska sprzymierzona z Francj� i Angli� walczy o prawo przeciwko bezprawiu...
Tyle �e bez prezydenta i rz�du, kt�ry przekroczy� granic� rumu�sk� - pomy�la�a zjadliwie. A ju� zupe�nie absurdalny wydawa� si� rozkaz dow�dcy obrony Warszawy, genera�a Juliusza R�mmla, aby "nie bi� si� z bolszewikami i traktowa� ich jak oddzia�y sprzymierzone". Widocznie genera� nabra� si� na propagand� sowieck�, a w dodatku chyba przekroczy� swoje kompetencje. Nie by� przecie� Wodzem Naczelnym. Tylko dziecko mog�o uwierzy� w dobre intencje nied�wiedzia ze wschodu i jego zapewnienia, �e idzie na Niemca. Mo�e zreszt� idzie, ale po to, by wydrze� z teren�w Polski jak najwi�cej dla siebie. Susanne ca�e godziny siedzia�a z uchem przy radiu, s�uchaj�c francuskoj�zycznych stacji. Dowiedzia�a si�, �e si�dmego wrze�nia og�oszono w Sowietach mobilizacj�, a w dzie� p�niej odby� si� w moskiewskim parku imienia Gorkiego wiec, na kt�rym m�wcy nawo�ywali do wyzwolenia spod polskiego jarzma "braci Ukrai�c�w i Bia�orusin�w". Jeszcze ci bracia zobacz�, co to znaczy prawdziwe jarzmo - pomy�la�a. Te sygna�y by�y odbierane na Zachodzie jako przygotowania do akcji zbrojnej przeciwko Polsce, ale widocznie genera� R�mmel nie mia� czasu s�ucha� radia... I te wszystkie sprzeczne o�wiadczenia w�adz polskich. Dowodzi�o to, �e nie uzgodniono odpowiedniej reakcji politycznej. Ich dzia�ania by�y wynikiem improwizacji, pobo�nych �ycze�, braku wyobra�ni i zwyk�ej niekompetencji. Tak to Susanne ocenia�a. Chyba najprzytomniej zachowywa� si� Beck. W godzinach rannych siedemnastego wrze�nia nada� instrukcj� dla polskich plac�wek dyplomatycznych i nakaza� im informowanie rz�d�w, i� drugi agresor przekroczy� granice Polski. A prezydent mia� do powiedzenia swojemu narodowi tylko tyle, �e wierzy g��boko, i� wyjdzie on z tej walki zwyci�sko...
Przypomnia�a jej si� scena sprzed lat, kiedy Jan opowiada� Karolinie historyjk� o pilocie, kt�remu zepsu� si� samolot. Mia� do wyboru albo skaka� do morza, gdzie czeka�y na niego rekiny, albo na brzeg, gdzie oblizywa�y si� wyg�odnia�e lwy. - I co w ko�cu zrobi�? - dopytywa�a si� Karolina. - Uratowa� sobie �ycie - odrzek� ze �miechem. - Jak to, uratowa�? A co z tymi rekinami i lwami? - Nic. On po prostu zreperowa� samolot... Ale tego polskiego samolotu nie da si� uratowa�... Piloci wyl�dowali na spadochronach w Rumunii, a on p�dzi z wielk� szybko�ci� ku katastrofie.
- Zajrz� do obory - powiedzia�a pani Jadwiga, a Susanne skin�a g�ow�.
Kiedy administratorka wysz�a, zacz�a bezmy�lnie wyg�adza� fa�dy na serwecie. Zauwa�y�a plam�, kt�r� kiedy� zrobi�a Ewelina i kt�rej nie da�o si� w �aden spos�b wywabi�, przyblad�a tylko po licznych praniach. To by�o tyle lat temu. Bardzo si� wtedy rozgniewa�a na siostrzenic�, bo serweta, osobi�cie przez Susanne wyszywana, stanowi�a cenn� pami�tk�. Susanne podarowa�a j� matce Eweliny w prezencie urodzinowym. Karolina... My�li Susanne ci�gle skierowane by�y w jej stron�, mimo �e od tak dawna nie �y�a. W jaki� spos�b nigdy nie przyj�a tego do wiadomo�ci. Rozmawia�a ze zmar��, opowiada�a jej zdarzenie po zdarzeniu, jakby tamta mog�a naprawd� us�ysze� i zrozumie�. Susanne nie by�a osob� przesadnie wierz�c�, a jednak mia�a nadziej�, �e Karolina na ni� czeka. W miar� up�ywu lat, widz�c zachodz�ce zmiany w swoim wygl�dzie, ca�kiem ju� siwe w�osy, coraz bardziej pochylaj�ce si� plecy, nabiera�a przekonania, �e si� do Karoliny przybli�a. Musia�y si� rozsta� na jaki� czas, ale nied�ugo si� spotkaj�. Mo�e w�a�nie dlatego staro�� i �mier� jej nie przera�a�y. �ycie od dawna by�o dla Susanne obowi�zkiem. W tej minucie, kiedy dowiedzia�a si� o �mierci Karoliny, �wiat poszarza�. Nie umia�a ju� si� niczym naprawd� cieszy�. Zdarza�o si�, �e co� j� zachwyci�o, na przyk�ad muzyka w radiu; to by� naprawd� cudowny wynalazek; nie ruszaj�c si� z domu, mog�a wys�ucha� koncertu na orkiestr�... Wzruszenie zalewa�o j� jak przyp�yw morza, ale w takich chwilach zawsze pojawia�a si� my�l, i� Karolina tego nie s�yszy. Dopiero dzisiaj, po raz pierwszy od tamtego strasznego dnia, przysz�o jej na my�l, �e los czego� Karolinie oszcz�dzi�. �ycia w niewoli. Ona by chyba nawet tak �y� nie potrafi�a, zawsze by�a taka dumna i niezale�na. Susanne nie mia�a w�tpliwo�ci, jak to b�dzie teraz wszystko wygl�da�o. Wolno�� trwa�a tak kr�tko, dobrze �e chocia� dzieci jej zakosztowa�y. Ja� by� bezpieczny w Pary�u. Podobnie my�la�a o jego matce podczas tamtej wojny, a ona zjawi�a si�, omijaj�c lini� frontu. Na szcz�cie ch�opiec nie odziedziczy� po niej rogatego charakteru. Zupe�nie, jakby to Susanne go urodzi�a. Odnajdywa�a w nim wiele podobie�stw ze sob�, chocia�by s�uch muzyczny. Siostrzeniec wprawdzie komponowa� i by� te� od niej lepszy technicznie, ale kto wie, do czego by ona dosz�a, gdyby otrzyma�a takie jak Ja� wykszta�cenie. Pozosta�a amatork�, ale chwile, kt�re sp�dza�a przy fortepianie, upaja�y jak narkotyk. Tak, z Jasiem wszystko by�o w porz�dku. Ale Ewelina... ten jej wieczny wyrzut sumienia. Susanne dowiadywa�a si� r�nymi drogami, jak si� Ewelinie wiedzie, i po nalotach bombowych na Warszaw� bardzo si� nawet niepokoi�a. Na szcz�cie okaza�o si�, �e siostrzenica jest ca�a i zdrowa. A teraz... wsz�dzie by�o tak samo niebezpiecznie, nie wiadomo, kt�ry okupant pierwszy dotrze w te okolice. Pewnie Niemcy. Mo�e to lepiej, w ko�cu ten nar�d wyda� nie tylko Hitlera, ale tak�e Beethovena i Bacha. Adolf Hitler by� zreszt� Austriakiem... Jakkolwiek b�dzie, trzeba nauczy� si� z tym �y�. Cz�owiekowi tak naprawd� nie mo�na odebra� wolno�ci, je�eli si� sam na to nie zgodzi.
Z tak� my�l�, kt�ra j� nieco pokrzepi�a, Susanne wsta�a od sto�u. Postanowi�a zajrze� do Jana. Kiedy dzieci wyjecha�y z Lechic, Susanne odebra�a go ze szpitala. Zakonnice tego oczywi�cie nie pochwala�y, uwa�aj�c, i� bierze na siebie niepotrzebny ci�ar. A co do samego pacjenta, je�eli w og�le zauwa�y t� zmian�, mo�e si� odbi� na nim jedynie niekorzystnie. Od tylu lat przebywa� w swoim �wiecie, �e wszelkie pr�by wyrwania go stamt�d skazane by�y na niepowodzenie.
- Ja niczego si� nie spodziewam - powiedzia�a Susanne. - Chc� tylko, �eby wr�ci� do domu...
Prze�y�a szok, kiedy zobaczy�a Jana id�cego korytarzem w towarzystwie zakonnicy. Mia� na sobie garnitur, kt�ry Susanne mu przywioz�a, i wygl�da� na zupe�nie normalnego. Przez chwil� pomy�la�a, �e sta� si� cud i wraz ze szpitaln� pi�am� opu�ci�o go szale�stwo. Niestety, widok jego twarzy z bliska odebra� jej nadziej�. Spogl�da�y na ni� oczy pozbawione wyrazu. Opiekunka uczyni�a mu krzy�yk na czole i powiedzia�a:
- Id� z pani�...
Jan nie ruszy� si� z miejsca, u�miecha� si� �agodnie. Susanne uj�a go pod r�k�. Pozwoli� si� prowadzi�, ale przy ko�cu korytarza przystan�� i obejrza� si� za siebie. Na jego twarzy pojawi� si� wyraz niepewno�ci.
- Nie b�j si�, przecie� to ja - powiedzia�a. - Nie zrobi� ci krzywdy...
Delikatnie poci�gn�a go za �okie�. Pos�usznie ruszy� za ni�. Bez opor�w wsiad� do doro�ki, kt�ra czeka�a przed szpitalem. W czasie jazdy na dworzec co jaki� czas zwraca� g�ow� w stron� Susanne, jakby sprawdzaj�c, czy jest obok. - Jestem, jestem - odpowiada�a uspokajaj�co, my�l�c jednocze�nie, �e tylko szatan m�g� tak zako�czy� histori� dwojga najpi�kniejszych ludzi, jakich zdarzy�o jej si� widzie�. Kocha�a ich oboje. Ba�a si�, �e co� zniszczy ich szcz�cie. Z�a by�a na Karolin�, i� zamiast go pilnowa�, gdzie� tam lata po �wiecie, najpierw posz�a bi� bolszewik�w, potem zawraca�a sobie g�ow� jakimi� mrzonkami o karierze adwokackiej, zamiast siedzie� w Lechicach, wzi�� jak przysta�o �lub i chowa� dzieci. Uspokoi�a si�, kiedy Karolina wr�ci�a wreszcie do domu. S�dzi�a, �e teraz zacznie normalnie �y�...
Jan siedzia� w fotelu, zapatrzony gdzie� przed siebie. Na widok Susanne u�miechn�� si� szeroko. To by� dow�d, �e jednak j� rozpoznaje. Kiedy kt�rego� dnia zamiast niej wesz�a pani Jadwiga, zaniepokoi� si�. Tak przynajmniej twierdzi�a administratorka. Mo�e chcia�a zrobi� jej przyjemno��, domy�laj�c si�, jak bardzo Susanne chce udowodni� sobie i innym, �e Jan nie wiedzie �ycia ro�liny, �e co� si� w nim ko�acze. Chyba jednak naprawd� co� si� w nim ko�ata�o, chwilami na jego twarzy
pojawia� si� pos�pny wyraz, jakby nagle chory u�wiadamia� sobie, w jakiej si� znajduje sytuacji. Ale zawsze potem jego oczy nabiera�y nienaturalnej pogody, kt�ra doprowadza�a Susanne do rozpaczy. Min�o tyle lat, a ona nie mog�a przysta� na t� jego przemian�, nie mog�a go zapomnie� takiego, jaki by� przed chorob�. Tyle �ycia by�o w tym cz�owieku, tyle r�nych talent�w, i w jednej chwili si� to wszystko zaprzepa�ci�o. By� �o�nierzem, obro�c� tego kraju, a teraz, kiedy znowu toczy�a si� wojna, okrutny los wy��czy� go z biegu wypadk�w.
- Sowieci weszli - powiedzia�a, jakby ta informacja mog�a do niego dotrze�.
Wyraz twarzy Jana nie zmieni� si� ani na jot�. Patrzy� na Susanne z niezm�conym spokojem.
- Mia�e� racj�, wojna w dwudziestym roku by�a papierkiem lakmusowym... Oni znowu si� zw�chali z Niemcami... Tym razem og�osz� wsp�lnie, �e Warschau gefallen... Warschau - powt�rzy�a z b�lem i rozp�aka�a si�, zakrywaj�c r�kami twarz. �zy p�yn�y jej mi�dzy palcami. Nagle uczu�a dotyk czyjej� r�ki, wzdrygn�a si� przera�ona. To by� Jan. Zapomnia�a o nim w tej chwili s�abo�ci. Zajrza� jej w oczy, u�miechaj�c si� przepraszaj�co. Mo�e wydawa�o mu si�, �e Susanne p�acze z jego powodu. - Nie wiadomo, co si� z nami wszystkimi stanie, co si� stanie z tob�, biedaku...
Jan dotkn�� jej policzka, a potem zacz�� go g�adzi�, jakby chcia� osuszy� �zy. Susanne ba�a si� uczyni� najmniejszy ruch, przej�ta tym do g��bi. Po raz pierwszy chory zrobi� co� takiego, co mia�o �cis�y zwi�zek z rzeczywisto�ci�. Wygl�da�o to wr�cz na �wiadome dzia�anie. Wi�c mo�e by�a jeszcze jaka� nadzieja...
- Janek! - powiedzia�a z moc�.
Na d�wi�k jej g�osu drgn��, chowaj�c g�ow� w ramiona. Uciek� w sw�j u�mieszek, przez kt�ry nie mo�na by�o si� przebi�.
Wszystko nadaremnie - pomy�la�a. Potem zabra�a si� za �cielenie ��ka, by�o bardzo p�no, o tej porze Jan zwykle ju� spa�.
Wydawa�o si�, �e wszystko jest mi�dzy nimi jak dawniej. Stanis�aw zwraca� si� do niej w tej samej nieco �artobliwej formie, ona robi�a niewinne minki, ale lekcja, jak� otrzyma�a tamtego dnia, b��dz�c po
27
mie�cie, co� w niej zmieni�a. Nie czu�a bli�szego zwi�zku z Warszaw�, mieszka�a tutaj, bo tak si� jej u�o�y�o �ycie, ale gdyby tylko by�o to mo�liwe, bez �alu by st�d wyjecha�a. Niekoniecznie do Lechic, dok�dkolwiek, byle nie do innego du�ego miasta. Ale tamtego dnia po raz pierwszy zobaczy�a Warszaw� tak�, jaka jest naprawd�. Przedtem j� onie�miela�a swoj� elegancj�, wielkomiejskim szykiem. By�a barwna, triumfuj�ca. Teraz sta�a si� nagle szara. Wsz�dzie na chodnikach le�a�o szk�o z rozbitych szyb, a kamienice by�y ca�e w ranach. Wyrwane futryny okien, pogruchotane mury ods�aniaj�ce wn�trza opuszczonych przez ludzi mieszka�. I oni si� musieli wynie�� ze swojego mieszkania, kt�rego nie uda�o si� ocali�. Od bomby zapalaj�cej zaj�� si� ich dom i zanim nadesz�a pomoc, nie by�o ju� w�a�ciwie czego ratowa�. Pieszo poszli do teatru, bo to by�o jedyne miejsce, gdzie jeszcze mogli si� schroni�. Na Obo�nej zobaczyli przepo�owion� trzypi�trow� kamienic�, widok by� zdumiewaj�cy, bo ods�oni�y si� kompletnie umeblowane pokoje. W mieszkaniu na parterze Ewelina dostrzeg�a st� nakryty do obiadu, kwiaty w wazonie, biurko zawalone ksi��kami. Jej uwag� zwr�ci�a fotografia bardzo pi�knej kobiety. Ciekawe, co si� z ni� sta�o, czy zesz�a do piwnicy, czy te� w czasie nalotu znajdowa�a si� w tej cz�ci domu, kt�ra zosta�a zburzona.
W teatrze by� ju� spory t�ok, bo nie tylko oni utracili dotychczasowe lokum. Przeni�s� si� tutaj tak�e sam dyrektor z �on� i jej niezno�nymi jamniczkami, kt�re co chwila podnosi�y straszliwy jazgot i przypada�y do czyjej� kostki. Kt�ry� z kr�c�cych si� robotnik�w, wida� niezbyt wielki mi�o�nik ps�w, bezceremonialnie odsun�� jedn� z nich nog�, gdy mu si� uczepi�a nogawki. Rozleg� si� dramatyczny pisk, a pani dyrekto-rowa dosta�a spazm�w.
- Wyrzu� st�d natychmiast tego typa - zawy�a.
Szyfman pr�bowa� jako� spraw� za�agodzi�, t�umacz�c towarzyszce �ycia, �e dooko�a szalej� po�ary i ka�dy pracownik fizyczny jest teraz na wag� z�ota. Ona upiera�a si� jednak przy swoim. Nikt nie b�dzie bezkarnie kopa� jej Fifci. Biedny dyrektor uda� si� wi�c do maszynisty, aby ten przeprosi� jego �on�. W ko�cu wielk� dramatyczn� artystk�, kt�ra "ma prawo by� tym wszystkim zdenerwowana".
- Nikogo nie b�d� przeprasza� - us�ysza� w odpowiedzi. - �adnego zarobku tu i tak nie mam. Chcia�em pom�c z serca, ale jak si� nie podoba, to zwijam manatki...
- Panie Ja�kowski! - z�apa� go za r�kaw Szyfman, bo robotnik naprawd� zbiera� si� do odej�cia. - A pan nie ma �ony? Nie wie pan, jak to jest?
Ten argument wida� przem�wi� do maszynisty, bo poszed� do garderoby, szurn�� nogami i gapi�c si� w r�g wyb�ka�:
- Ja panio dyrektorowo bardzo przepraszam, jak uszkodzi�em jej pieska, ale nie wyznaj� si� na takiej rasie...
- Ach, zapomnijmy o tym, panie Ja�kowski - odrzek�a �askawie. - Nic si� w ko�cu nie sta�o.
Szyfman odst�pi� im jedn� z dw�ch male�kich garder�b na pierwszym pi�trze, a sam przeni�s� si� do drugiej, kt�r� zajmowa�a jego �ona. W obu pokoikach pi�trzy�y si� stosy rekwizyt�w i trudno si� by�o porusza�. W dodatku �ciany by�y cienkie, przenika�o przez nie niemal ka�de s�owo. Niemniej to s�siadowanie z pani� Przyby�ko-Potock� wydawa�o si� Ewelinie bardzo interesuj�ce. Do tej pory widywa�a j� tylko na scenie, gdy� Stanis�aw nie nale�a� do grona os�b zaprzyja�nionych z dyrektorostwem. Mia� w teatrze za nisk� pozycj�. Mo�e dlatego opowiada� niezbyt �yczliwie o panuj�cych tam stosunkach. Wszystkim, jego zdaniem, trz�s�a Przyby�ko. Owin�a sobie dyrektora dooko�a palca, charakterystyczne by�o nawet to, �e Szyfman, kt�ry o innych aktorach m�wi� po nazwisku, o kobiecie od dawna z nim mieszkaj�cej nie powiedzia� inaczej jak "pani Przyby�ko".
- Nie do��, �e to ju� pani w latach, to jeszcze nikt jej tego nie chce powiedzie�. Dalej robi z siebie femme fatale, demoniczn� nimf� - stwierdzi� Stanis�aw z przek�sem. - To jej ca�e uwodzicielstwo jest niesmaczne i trywialne. Krytyka dobrze o niej pisze tylko ze wzgl�du na Szyfmana. Odsun�� nawet wielk� Solsk�, byleby tylko wyeksponowa� swoj� kochank�.
Ewelina cierpliwie wys�uchiwa�a tych zaprawionych ��ci� monolog�w, nie bardzo si� z m�em zgadzaj�c. Gra pani Przyby�ko robi�a na niej du�e wra�enie, a rola Elizy w "Pigmalionie" wprost j� zachwyci�a. Tak bardzo chcia�a zobaczy� aktork� z bliska, sprawdzi�, czy ta aura wielko�ci emanuj�ca od niej na scenie, towarzyszy jej tak�e prywatnie. I nagle sytuacja je ze sob� zetkn�a. Chc�c nie chc�c Ewelina stawa�a si� �wiadkiem scen, urz�dzanych przez pani� Przyby�ko Szyfmanowi. Gwiazda zupe�nie nie rozumia�a, w jakiej wszyscy si� znale�li sytuacji.
Wok� teatru wybucha�y po�ary, jeden po drugim. Spali� si� wysoki sze�ciopi�trowy budynek z naprzeciwka; Ewelina widzia�a przez okno, jak zawali� si� dach, lec�ce ku ziemi belki rozsiewa�y snopy iskier, by�o w tym co� gro�nego i fascynuj�cego. Oto z okien teatru Ewelina ogl�da�a teatr wojny... Potem zapali�y si� budynki uniwersytetu od strony ulicy Obo�nej, z ty�u teatru od Sewerynowa zaj�a si� oficyna, wreszcie olbrzymi gmach Powszechnego Zak�adu Ubezpiecze� na rogu Kopernika. Budynek ten przylega� do magazynu scenicznego, a stamt�d by� ju� tylko krok do sali teatralnej. Byli jakby po�rodku oceanu ognia, z okien widzieli strzelaj�ce w g�r� p�omienie, ka�d� szpar� wdziera� si� dusz�cy dym, chodzili z chusteczkami przy twarzy. Szyfman szala�, oto zagro�ona zosta�a jego najwi�ksza mi�o��: Teatr Polski. Kobieta jego �ycia nie chcia�a przyj�� tego do wiadomo�ci i o ile na scenie potrafi�a by� wielka, w swojej �yciowej roli sprawia�a wra�enie amatorki. Jej wymagania nie do spe�nienia i humory wr�cz zdumiewa�y.
Prawie dwa tygodnie trwa�a walka o �ycie teatru. Dzie� i noc p�on�� gmach Ubezpiecze� Wzajemnych, nie pojawi�a si� stra� po�arna, nikt nie podj�� pr�by ugaszenia po�aru. P�omienie przerzuci�y si� na magazyn dekoracji, zaj�y si� wielkie drewniane drzwi tu� przy scenie. Na szcz�cie uda�o si� je wywa�y� i w por� zadusi� ogie�. Dyrektor na w�asn� r�k� przy pomocy znajomego kapelmistrza z opery, kt�ry mia� z kolei stosunki w stra�y po�arnej, sprowadzi� kilku stra�ak�w. Ugasili najbardziej zagra�aj�ce teatrowi siedliska po�ar�w. Pracownicy teatru przyszli do Szyfmana z propozycj� wyniesienia z gmachu przy Kopernika co cenniejszych rzeczy. Uda�o im si� uratowa� cz�� obci�gni�tych sk�r� mebli i troch� maszyn biurowych. Dyrektor postanowi� je przechowa�, maj�c jednocze�nie nadziej�, �e Zak�ad Ubezpiecze� wyp�aci pracownikom teatru premi�.
W ostatnim tygodniu wrze�nia piek�o rozp�ta�o si� na nowo. Teatr sta� si� ponownie twierdz�, a zamkni�ci w nim ludzie dzie� w dzie�, godzina po godzinie, bez jedzenia i snu walczyli z ogniem. Gdy zapali� si� g��wny magazyn dekoracji i ogie� zacz�� trawi� gromadzone w nim od ponad dwudziestu lat dzie�a, dyrektor zarz�dzi�, aby wszyscy dla bezpiecze�stwa przenie�li si� do palarni. Ewelina opatrywa�a w�a�nie jednemu z robotnik�w oparzon� d�o�, gdy nagle us�ysza�a potworny rumor dochodz�cy gdzie� z g��bi budynku. Poderwa�a si� przestraszona,
banda� potoczy� si� po pod�odze. Kilku m�czyzn z �omami rzuci�o si� wywa�a� �elazne drzwi prowadz�ce na scen�. Gdy je wy�amali, buchn�� dym. Przez jaki� czas nic nie by�o wida�, dopiero kiedy zas�ona dymu ust�pi�a, okaza�o si�, �e w paru miejscach rozdarty zosta� dach. Zniszczeniu uleg�a te� cz�� sznurowni. Widok by� niesamowity, nawet dla ludzi obcuj�cych na co dzie� z teatraln� abstrakcj�. Wsz�dzie zwisa�y pozrywane stalowe liny, �elazne rury i powyginane sztaby.
- Ogie� si� nie zapr�szy� - powiedzia� jeden z maszynist�w rozgl�daj�c si� dooko�a, nagle twarz mu si� zmieni�a, sta�a si� niemal popielata. Wskaza� na co� r�k�. By�a to bomba, kt�ra nie wybuch�a.
- Prosz� si� cofn��! - zawo�a� Szyfman.
Ludzie pocz�li si� t�oczy� w w�skim przej�ciu, w tym momencie budynkiem wstrz�sn�a detonacja, posypa�o si� szk�o, a tynk poodpada� ze �cian ca�ymi kawa�ami. Wybuch by� tak silny, �e pozrywa� futryny i drzwi. Druga bomba wpad�a do palarni, gdyby wi�c nie pobiegli na scen� g��wn�, zgin�liby wszyscy.
Dopiero w suterenie, w kt�rej si� schronili, Ewelina zauwa�y�a, �e Stanis�aw jest szary na twarzy, jego sk�ra przypomina�a barw� popi�. Oczy zw�zi�y mu si� niemal w szparki, jakby chcia� widzie� jak najmniej z tego, co si� dzia�o dooko�a. Zda�a sobie spraw�, �e to kolejna pr�ba w ich wsp�lnym �yciu. W czasie zamieszania, kiedy wykryty pocisk jeszcze nie wybuch�, zgubili si�. Tak samo zreszt� jak dyrektor i jego �ona. Ale Szyfman szuka� swojej swarliwej gwiazdy, wymawiaj�c w panice jej imi�. Stanis�aw przede wszystkim zadba� o siebie. Ewelina odnalaz�a go dopiero na dole. Kiedy si� tam wszyscy zgromadzili, kto� za�artowa�:
- Mia� nosa ten Borecki, �e w por� zwia� za granic�... Szyfman wtedy powiedzia� z nut� pogardy w g�osie:
- Wed�ug Kanta �mierci boj� si� najwi�cej ci, kt�rych �ycie posiada najmniejsz� warto��...
Po tych s�owach Ewelina struchla�a, bo dotar�o do niej, �e r�wnie dobrze mog�yby si� one odnosi� do jej m�a.
W par� dni p�niej sta�a wraz z innymi na ulicy, ogl�daj�c wej�cie Niemc�w do Warszawy. Najpierw wjecha�y karetki Czerwonego Krzy�a, za nimi kuchnie polowe, dopiero p�niej wojsko. Alejami sun�y auta ci�arowe z �o�nierzami w nowiusie�kich mundurach. Pe�ni buty, u�miechni�ci, trzymali w r�kach tak samo l�ni�ce nowo�ci� karabiny, a ich he�my b�yszcza�y. Zupe�nie, jakby nie ima� si� ich kurz z pola bitwy. Inaczej wygl�da� wymarsz garnizonu warszawskiego po z�o�eniu broni. �o�nierze mieli zrozpaczone twarze i sfatygowane mundury. My�la�a o nich, widz�c przetaczaj�ce si� z chrz�stem dzia�a i motocykle z przyczepami, w kt�rych siedzieli rozparci nowi w�adcy. Jeden z nich wyj�� aparat fotograficzny i wycelowa� obiektyw w t�um. Ewelina cofn�a si� o par� krok�w, nie mog�c znie�� my�li, �e zostanie sfotografowana przez Niemca.
- Ale maj� tego �elastwa - powiedzia�a z nut� podziwu w g�osie jaka� kobieta.
- Sun� jak sama �mier� - dorzuci�a druga.
A potem nagle ca�a Warszawa zosta�a oklejona plakatami. Zakazy i nakazy. Po polsku i po niemiecku. Nie mo�na ju� by�o wyj�� z domu o dowolnej porze, nie mo�na by�o do niego wr�ci�, je�li si� gdzie� zasiedzia�o. Mieszka�a teraz ze Stanis�awem w pracowni jego znajomego, mieszcz�cej si� na ostatnim pi�trze kamienicy przy Nowym �wiecie. Nie mieli ani �azienki, ani ogrzewania. Do ubikacji trzeba by�o schodzi� p� pi�tra ni�ej. Stanis�aw otrzyma� niewielki zasi�ek z teatru, kropl� w morzu wydatk�w. Wi�kszo�� rzeczy spali�a si� w ich mieszkaniu. Wyszli stamt�d jak stali. Ewelina nie mia�a p�aszcza na zim�, ciep�ych but�w, a na jakiekolwiek zakupy brakowa�o im pieni�dzy.
- Wiesz co, Linu�, uwa�am, �e powinna� zwr�ci� si� o pomoc do swojej ciotki. W ko�cu co� ci si� nale�y. Lechice to maj�tek twoich rodzic�w - powiedzia� kt�rego� dnia Stanis�aw.
Ewelina przez chwil� my�la�a, �e �le s�yszy, ale gdy dotar� do niej sens s��w m�a, odrzek�a ostro:
- Nic mi si� nie nale�y i ty dobrze o tym wiesz.
- Nie b�d� taka honorowa. Ja ci teraz niewiele mog� zapewni�. Jestem n�dzarzem.
- Nie robi� ci z tego powodu wyrzut�w. Wszystkim jest ci�ko.
- A co b�dzie, jak przyjd� mrozy? Przecie� tu si� nie da wytrzyma�.
- Mo�e ruszy teatr - powiedzia�a z nadziej�. - Dyrektor dosta� pieni�dze na odbudow�...
Stanis�aw u�miechn�� si� szyderczo.
- Nim s�o�ce wzejdzie, rosa oczy wyje.
- Dlaczego to wszystko m�wisz - wybuchn�a, staraj�c si� powstrzyma� �zy. Poczu�a si� tak, jakby te dwa lata sp�dzone ze Stanis�awem by�y kr�tk� przerw� w samotno�ci, tyle �e przesta�a ju� by� dzieckiem. Musia�a wej�� w �ycie pe�ne zasadzek, przed kt�rymi nikt nie zd��y� jej przestrzec. Wiedzia�a, �e sobie nie poradzi. �e je�eli odejdzie od Stanis�awa, b�dzie musia�a wr�ci� do Lechic. Ale jak spojrze� w oczy Susanne... Powr�t Eweliny by�by potwierdzeniem, �e ciotka mia�a racj�. By�a czarn� owc�. Jasio by� wspania�y pod ka�dym wzgl�dem, a Ewelina sprawia�a same k�opoty. Odk�d si� urodzi�a. Mo�e rodzice byli innego zdania. Okruchy wspomnie� z dzieci�stwa nawet by to potwierdza�y. Twarz matki jej si� zatar�a, ale dobrze pami�ta�a ojca. Zarys jego sylwetki we framudze drzwi, kt�r� ca�y sob� wype�nia�. Jego ramiona unosz�ce j� do g�ry - to by�y te wspomnienia najdawniejsze - uczy� j� je�dzi� na kucyku, gra� w tenisa. Mia� niski, ciep�y g�os. Ten g�os by� zawsze przyjazny... Gdyby ojciec tak nagle nie znikn��, mo�e wszystko potoczy�oby si� inaczej...
- Wychodz� - powiedzia� Stanis�aw. - Mam co� do za�atwienia.
- A co ja mam robi�? - spyta�a bezradnie.
- To co zawsze - odrzek� swoim dawnym g�osem. - Czeka� na mnie.
Przytuli�a si� do niego i wybuchn�a p�aczem. G�adzi� j� po plecach.
- Jako� to wszystko b�dzie. Mo�e uda mi si� za�atwi� prac�, mam co� na oku.
- Ja bym te� mog�a co� robi�... podawa� w kawiarni...
- �eby ci� zaczepia�y jakie� pijusy! - obruszy� si� Stanis�aw. - Zostaw to mnie, nie umrzemy z g�odu. I s�owa dotrzyma�.
Na pocz�tku listopada przenie�li si� do wynaj�tego mieszkania. Sk�ada�o si� z dw�ch ma�ych pokoik�w i kuchni, by�a bie��ca woda i gaz. Nie powr�ci�o jednak ich przedwojenne �ycie. Mo�e dlatego, �e Stanis�aw wychodzi� teraz sam na d�ugie godziny, nie chcia� jej ze sob� zabiera�. T�umaczy�, �e organizuje wraz z innymi tajny teatr i osoby postronne nie mog� by� do tego dopuszczone.
- Nie jestem osob� postronn�, jestem twoj� �on�.
- Oj, Linu�, wiesz, o czym m�wi� - rzuci� niecierpliwie, po czym poca�owa� j� w policzek i znikn�� za drzwiami.
Dni p�yn�y teraz monotonnie, wcze�nie zapada� zmrok. Ewelina cz�sto siedzia�a po ciemku, czekaj�c na Stanis�awa. Czasami zastawa� j� �pi�c� z g�ow� na stole.
- Dlaczego si� nie po�o�y�a�? - pyta� z wyrzutem.
- Czeka�am z kolacj�.
- Jak wracam tak p�no, to znaczy, �e jestem po kolacji - odpowiada�.
Nie pyta�a go, z kim chodzi na te kolacje, zastanawia�a si� jednak, czy j� zdradza. Zanim si� pobrali, by� zatwardzia�ym kawalerem, ale mia� liczne romanse. Potem po �lubie by�a pewna, �e jest jedyn� kobiet� w jego �yciu. A teraz co� niewidzialnego stan�o mi�dzy nimi. Nie potrafi�a tego dok�adnie okre�li�. Nawet kiedy byli blisko, kiedy czu�a go obok siebie, ta obco�� nie znika�a. Spyta�a go, czy j� kocha.
- Jakbym ci� nie kocha�, spacerowa�bym teraz pod wie�� Eiffla - odrzek� tak dobrze jej znanym �artobliwym tonem, kt�ry w nowej sytuacji brzmia� jednak fa�szywie. Stanis�aw najwyra�niej nie chcia� przyj�� do wiadomo�ci, �e Ewelina nie jest ju� t� m�odziutk� dziewczyn�, kt�ra dla niego zrezygnowa�a z Pary�a. Tyle si� przecie� tymczasem wydarzy�o, wybuch�a wojna. Pami�ta�a dobrze dzie�, kiedy kto� wpad� do teatru z krzykiem, �e zamek si� pali. Pobieg�a tam wraz z innymi, mimo �e Stanis�aw nie chcia� jej pu�ci�. Sta�a potem w wielotysi�cznym t�umie, obserwuj�c, jak p�omienie trawi� co�, co nie by�o zwyczajn� budowl�. P�on�� symbol, rzecz ponadczasowa, a wi�c niezniszczalna. Ludzie stali w milczeniu, jakby przeczuwaj�c sw�j tragiczny los.
Kto� powiedzia�:
- Trafili nas w samo serce...
Tym s�owom zawt�rowa� szloch, coraz wi�cej os�b p�aka�o. Ewelina oczy mia�a suche, ale gdzie� wewn�trz pojawi� si� t�py b�l. Kto wie, czy nie wtedy w�a�nie zawar�a swojego rodzaju przymierze z miastem, obiecuj�c, �e go nie opu�ci w biedzie...
* * *
Zacz�� si� rok tysi�c dziewi��set czterdziesty. W Sylwestra Stanis�aw wr�ci� po dwunastej, obudzi� Ewelin�, kt�ra swoim zwyczajem przysn�a z g�ow� na stole.
- Prze�pisz ca�y rok, dziecinko - powiedzia� wyci�gaj�c szampana. - Nie mog�em przyj�� wcze�niej, zarabia�em na chleb.
Korek strzeli� tak g�o�no, �e Ewelina a� si� wzdrygn�a. D�wi�ki, do kt�rych przywyk�a, nabra�y w czasie wojny innego znaczenia. Czym innym by� warkot nadlatuj�cego samolotu, czym innym kroki na schodach, czym innym wreszcie pukanie do drzwi. Odezwa�o si� pod koniec stycznia i wprawi�o j� w pop�och, bo przecie� nikt do nich nie przychodzi�. Odczeka�a chwil�, niestety, powt�rzy�o si�.
- Kto tam? - spyta�a.
- Wiadomo�� dla Stanis�awa od Wandy.
Za drzwiami sta�a dziewczyna ubrana w granatowy p�aszcz i beret, spod kt�rego wysuwa� si� jasny warkocz. U�miechn�a si� do Eweliny i nie czekaj�c na zaproszenie, wesz�a. Rozejrza�a si� do�� bezceremonialnie.
- Nikogo nie ma?
- Ja jestem - odrzek�a niezbyt uprzejmie Ewelina. Dziewczyna przytakn�a g�ow�.
- Jasne. Ale gdzie s� inni? Dzi� mieli�my zdawa� poprawki. Wyraz twarzy Eweliny musia� j� zastanowi�, bo spyta�a ostro�nie:
- Czy to jest Widok siedem A, mieszkania trzy?
- Siedem mieszkania trzy.
- O rany, znowu co� pokr�ci�am. Ale dlaczego odpowiedzia�a pani na has�o?
- Bo m�j m�� ma na imi� Stanis�aw. Dziewczyna parskn�a �miechem.
- To ju� cicho sza o tym. Wcale mnie tu nie by�o.
- Jasne - odpowiedzia�a Ewelina. - Jest pani studentk�?
- We wrze�niu mia�am zdawa� zawalony egzamin z prawa ko�cielnego, wi�cej nie mog� po wiedzie�.
- Moja mama by�a pierwsz� studentk� prawa w Polsce. Studiowa�a w Krakowie.
- Karolina Lechicka?
- Tak.
- O rany, niedawno profesor nam o niej m�wi� a propos tej sytuacji. �e jak si� chce, mo�na wszystko... A teraz rozmawiam z jej c�rk�. - Wyci�gn�a r�k� w stron� Eweliny: - Lidka jestem.
Ta wizyta wiele w �yciu Eweliny zmieni�a. Zyska�a kole�ank�, a mo�e nawet przyjaci�k�. Lidka zda�a swoj� poprawk�, przysz�a, �eby si� pochwali�. Wypytywa�a Ewelin� o matk�. By�o jej wstyd, �e tak niewiele o swojej matce wie.
- Mama umar�a, jak mia�am sze�� lat - rzek�a tonem usprawiedliwienia.
Lidka pokiwa�a ze zrozumieniem g�ow� i zmieni�a temat. Ale Ewelina coraz cz�ciej my�la�a teraz o matce. Postanowi�a si� czego� o niej dowiedzie�. Susanne powiedzia�a jej i Jasiowi, �e matk� zastrzeli� jaki� fanatyk. To by�o