6973
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6973 |
Rozszerzenie: |
6973 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6973 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6973 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6973 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Graham Masterton
Dziecko ciemno�ci
Popularny pisarz angielski. Urodzi� si� w 1946 roku w Edynburgu. Po uko�czeniu
studi�w pracowa� jako redaktor w miesi�cznikach, m.in. �Mayfair" i angielskim
oddziale �Penthouse'a". Jest autorem oko�o 60 horror�w, romans�w, powie�ci
obyczajowych, thriller�w, poradnik�w seksuologicznych.
Pierwsz� powie�� z gatunku horroru, �Manitou", wyda� na pocz�tku lat
siedemdziesi�tych. ��cznie napisa� ich prawie 30; ca�kowity nak�ad jego ksi��ek
przekroczy� 20 milion�w egzemplarzy, z czego oko�o dw�ch milion�w sprzedano w
Polsce. Wielk� popularno�� autora w naszym kraju ugruntowa�, opr�cz horror�w,
cykl poradnik�w seksuologicznych, m.in. �Magia seksu" i �Pot�ga seksu". Kilka
powie�ci Mastertona, �Tengu", �Kostnica", �Family Portrait", otrzyma�o
wyr�nienia literackie w USA i Europie; �Manitou" zosta�a przeniesiona na ekran
filmowy z Tonym Curtisem w roli g��wnej. Najnowsze bestsellery pisarza to
�Zjawa" (1994), �Czterna�cie obliczy strachu" (1995), �Walhalla" (1995) i
ksi��ka, kt�rej akcja rozgrywa si� w Warszawie � �Dziecko ciemno�ci" (1995). W
przygotowaniu znajduje si� powie�� Rook oraz kolejny zbi�r opowiada�
zatytu�owany Faces of Fear (�Uciec przed koszmarem").
Graham Masterton mieszka w pi�knym domu w Epsom, 10 mil od Londynu, niedaleko
s�awnego toru wy�cig�w konnych. Jego �ona, Wiescka, urodzi�a si� w Polsce. Maj�
trzech syn�w.
Nowo�ci i zapowiedzi wydawnicze
Dean Koontz
MROCZNE �CIE�KI SERCA
INTENSYWNO��
Graham Masterton
DRAPIE�CY
ZAKL�CI
DUCH ZAG�ADY
BEZSENNI
CIA�O I KREW
DWA TYGODNIE STRACHU
ZJAWA
�MIERTELNE SNY
WALHALLA
CZTERNA�CIE OBLICZY STRACHU
MANITOU
ZEMSTA MANITOU
DZIECKO CIEMNO�CI
SFINKS
ZWIERCIAD�O PIEKIE�
WIZERUNEK Z�A
PODPALACZE LUDZI
UCIEC PRZED KOSZMAREM
ROOK
Prze�o�y� MICHA� WROCZY�SKI
PRIMA
Tytu� orygina�u: THE CHOSEN CHILD
Copyright � Graham Masterton 1995
Copyright � for the Polish edition by Wydawnictwo PRIMA 1996
Copyright � for the Polish translation by Micha� Wroczy�ski 1996
Cover illustration � Jacek Kopalst� 1996
Opracowanie graficzne ok�adki: Plus 2
Redakcja: Anna Calikowska
Redakcja techniczna: Janusz Festur
ISBN 83-7152-042-5
Wydawnictwo PRIMA
Adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78 tel./fax: 624-89-18
Dystrybucja/informacja handlowa: INTERNOYATOR sp. z o.o. ul. Post�pu 2, 02-676
Warszawa, tel. 431-161 w. 323, tel./fax 430-420
Sprzeda� wysy�kowa: PDUW �Sta�czyk" sp. z o.o. Warszawa, ul. Jana Kazimierza
12/14, tel. 367-221 w. 113
Warszawa 1996. Wydanie I
Obj�to��: 19 ark. wyd., 22 ark. druk. Sk�ad: Zak�ad Poligraficzny �Kolonel"
Druk: Drukarnia Wojskowa w �odzi
Rozdzia� pierwszy
� Ostatniego buziaka � powiedzia�, kiedy jej autobus ze zgrzytem k� zatrzyma�
si� na przystanku.
Wci�� jeszcze nie dowierza� w�asnemu szcz�ciu.
Roze�mia�a si� i szybko cmokn�a go w policzek. Ju� rusza�a w stron� otwartych
drzwi autobusu, ale chwyci� j� za r�k� i pr�bowa� na chwil� zatrzyma� przy
sobie.
� No, dosy� tych czu�o�ci! � warkn�� kierowca. � Nie b�d� tu sta� ca�� noc!
Drzwi zamkn�y si� z ostrym sykiem spr�onego powietrza. Jan zosta� na
kraw�niku, a otoczony chmur� spalin autobus z rykiem ruszy� w stron� Mokotowa.
Przez u�amek sekundy Kami�ski widzia� jeszcze machaj�c� mu r�k� Hank�, lecz
autobus szybko w��czy� si� w ruch uliczny i zas�oni�y go inne samochody.
Na przystanek przycz�apa�a ci�kim krokiem niska, t�ga, spocona i zasapana
kobieta w chustce na g�owie.
� Sto trzydzie�ci jeden odjecha�o? � zapyta�a z pretensj�, jakby to z winy
Kami�skiego autobus odjecha� bez niej.
� Niech pani si� nie martwi. Za pi��, dziesi�� minut b�dzie nast�pny.
� �atwo panu m�wi�! � zaoponowa�a. � Jest gorzej ni� za komuny!
Po�o�y� jej d�o� na ramieniu i rozci�gn�� usta w ol�niewaj�cym u�miechu
gwiazdora filmowego.
� Dok�d pani jedzie? � zapyta�.
� Na Czerniakowsk�. Co to pana obchodzi? Odwr�ci� si� do niej plecami,
przykucn��, wyci�gn�� za siebie r�ce i powiedzia�:
� Niech pani wskakuje. Zanios� pani� na barana. To kobiecin� rozw�cieczy�o
jeszcze bardziej.
� Idiota!* � parskn�a. � Za kogo mnie pan masz? Ju� ja panu wskocz�!
Ale tego wieczoru Jan Kami�ski by� w tak doskona�ym nastroju, �e nic nie mog�o
zburzy� pogody jego ducha. Zostawi� piekl�c� si� kobiet� na przystanku i pewnym
siebie, niespiesznym krokiem kogo�, komu wszystko w �yciu uk�ada si� nad podziw
dobrze, ruszy� Marsza�kowsk� na p�noc.
Min�a dziewi�ta, nasta� ciep�y cho� wietrzny sierpniowy wiecz�r, centrum
Warszawy by�o zat�oczone, gwarne i rz�si�cie o�wietlone. Jezdni� p�dzi�y
taks�wki o rozklekotanych zawieszeniach, niezbyt zat�oczone autobusy wypuszcza�y
w wieczorne powietrze k��by spalin i kierowa�y si� na �oliborz, Wol� lub za
Wis��, na Prag�. Wiatr roznosi� strz�py gazet, kt�re pl�ta�y si� pod nogami
ludzi posuwaj�cych si� wzd�u� jaskrawo o�wietlonych witryn sklepowych w Alejach
Jerozolimskich.
Tego popo�udnia producent Zbigniew D�bski poinformowa� Kami�skiego, �e
zatwierdzono jego pomys� na nowy cotygodniowy program satyryczny i Radio Syrena
zamierza podnie�� mu pensj� do dziewi�ciuset pi��dziesi�ciu z�otych miesi�cznie.
Tak zatem Jan b�dzie m�g� odk�ada� na samoch�d, a jednocze�nie robi� to, co
najbardziej lubi i najlepiej umie: pisa� zjadliwe, skandalizuj�ce felietony o
aferach politycznych. Zbyszek postawi� Kami�skiemu z tej okazji w�dk� i kupi�
ca�e pude�ko herbatnik�w w czekoladzie. Na szcz�cie nie pr�bowa� Janka �ciska�
i ca�owa�, co stanowi�o jego ulubiony proceder towarzyski. D�bski mia� w�sy
ostre jak krzewy je�yn i wydziela� troch� �wi�ski zapach.
Ale najbardziej Kami�skiego uradowa�a wiadomo��, �e Hanka zgodzi�a si� w ko�cu z
nim zamieszka� (oczy dziewczyny b�yszcza�y wstydliwie na my�l o tak �mia�ej
decyzji). W sobot� zamierza� po�yczy� p�ci�ar�wk� od Henia, swego znajomego, i
przewie�� rzeczy dziewczyny z domu jej rodzic�w na ulicy Goworka do swego nowego
mieszkania, kt�rego okna wychodzi�y na Wis�� i most �l�sko-D�browski. Zdawa�
sobie spraw�, �e matka Hanki b�dzie bardziej ni� niezadowolona z takiego obrotu
sprawy, bo jej c�rka oddawa�a do domu wi�kszo�� zarabianych pieni�dzy. Hanka,
cho� zrobi�a doktorat z mikrobiologii, pracowa�a jako kierowniczka dzia�u
odzie�owego w domu towarowym �Sawa"
� Kursyw� wyr�niono te polskie s�owa, kt�re w oryginale autor napisa� po
polsku.
i miesi�cznie zarabia�a prawie tyle co on: sze��set pi��dziesi�t z�otych.
Matka niechybnie b�dzie �a�owa� pieni�dzy, ale nie mo�e zaprzeczy�, �e on i jej
c�rka pasuj� do siebie jak ula�. Oboje mieli po dwadzie�cia pi�� lat, oboje
lubili kapele Biur i REM, lubili ta�czy� i bywa� w nocnych klubach, uwielbiali
pizz� i ca�onocne rozmowy o tym, co zrobi�, kiedy Janek stanie si� ju� s�awny.
Oboje potrafili z byle powodu wybucha� niepohamowanym �miechem. R�nili si�
wy��cznie p�ci� i aparycj�; Hanka by�a blondynk� o okr�g�ej buzi i nieco
pulchnej sylwetce, Jan chudym jak tyczka m�odzie�cem o ciemnych, kr�tko
obci�tych w�osach i brwiach przypominaj�cych namalowane przez dziecko dwa
gawrony unosz�ce si� nad kartofliskiem. W ka�dym razie on tak to widzia�.
Nad Marsza�kowsk� stercza� Pa�ac Kultury i Nauki � olbrzymi, wysoki na dwie�cie
trzydzie�ci metr�w pomnik stalinowskiej architektury z trzema tysi�cami
pomieszcze�; zupe�nie jakby kucharz przygotowuj�cy imponuj�ce torty weselne
postanowi� zaprojektowa� rakiet� kosmiczn�. Budowla w dzie� by�a szara, a w nocy
k�pa�a si� w pos�pnym, bursztynowym �wietle.
Jan dotar� do rogu Kr�lewskiej i przystan�� przy przej�ciu dla pieszych. Nie
opodal rozrabia�a grupa ma�olat�w. Nastolatki przekazywa�y sobie flaszk� w�dki i
puszki z 7-Up, a jeden z nich, akompaniuj�c sobie na gitarze, w�t�ym dyszkantem
zawodzi� Born in the USA.
Wi�ksza cz�� rogu ogrodzona by�a wysokim p�otem z pomalowanych na czerwono
desek. Przy Marsza�kowskiej postawiono olbrzymi� tablic�, na kt�rej widnia�
projekt dwunastopi�trowego hotelu � wysokiej, smuk�ej kolumny ze szk�a i
nierdzewnej stali � a pod nim napis: �Warszawski hotel Senacki. Wsp�lne
Przedsi�wzi�cie Senate International Hotels i Banku Kredytowego Yistula".
Jeszcze przed miesi�cem wznosi� si� w tym miejscu stary orbisowski hotel
Za�uski, relikt najgorszych lat komunizmu, oferuj�cy go�ciom obskurne pokoje,
n�dzne jedzenie i nieuprzejm� obs�ug�. W swym cyklicznym programie radiowym Jan
nazwa� go Heartbre-ak Hotel*. Teraz jednak ca�e centrum Warszawy zosta�o
odrestaurowane, pojawi�y si� wielkie, eleganckie sklepy z przeszklonymi
witrynami i nowe wytworne biurowce. Na placu Trzech Krzy�y uko�czono niedawno
budow� Sheratona; nast�pny mia� by� hotel Senacki. Zapali�y si� zielone �wiat�a
i Kami�ski mia� w�a�nie wkroczy�
* Hotel Z�amanego Serca Presleya.
aluzja do tytu�u wielkiego przeboju Elvisa
na jezdni�, kiedy dobieg� go cichy, ale bardzo przenikliwy wrzask. Zatrzyma�
si�, odwr�ci� i zacz�� nads�uchiwa�. Rozbawiona grupa ma�olat�w ruszy�a hurmem
przez jezdni�.
� Hej, s�yszeli�cie...?
Ale do nich nie dotar�o nawet jego wo�anie, wi�c co m�wi� o odleg�ym wrzasku?
Czeka�. Nagle wyda�o mu si�, �e s�yszy kolejny krzyk i jeszcze nast�pny, ale
przeje�d�aj�cy z rykiem autobus skutecznie wszystko zag�uszy�.
Kami�ski nabra� przekonania, �e wo�anie dobiega zza pomalowanych na czerwono
desek p�otu ogradzaj�cego plac budowy. Przypomina�o to krzyk kobiety albo
dziecka.
Ruszy� wzd�u� ogrodzenia, pr�buj�c zajrze� na teren przez szpary. W deskach by�o
wprawdzie kilka dziur po s�kach, ale znajdowa�y si� troch� za wysoko i dostrzeg�
przez nie jedynie lamp� �ukow�, kt�ra zapewne mia�a pali� si� przez ca�� noc i
o�wietla� plac budowy.
W ko�cu dotar� do prowizorycznej bramy. Kiedy� prawdopodobnie zamykano j� na
k��dk�, teraz jednak skr�cono j� kawa�kiem bardzo grubego drutu. Jan sta�,
spogl�da� na bram� i zastanawia� si�, co powinien zrobi�. Je�li za p�otem
rzeczywi�cie kto� potrzebuje pomocy, nale�a�oby tam zajrze�. A mo�e nie? Mo�e
wystarczy tylko wykr�ci� numer dziewi��set dziewi��dziesi�t siedem i wezwa�
policj�?
Jak zwykle w takich wypadkach w zasi�gu wzroku nie by�o ani jednego policjanta.
Dostrzeg� jedynie zbli�aj�cego si� kr�pego m�czyzn� w niebieskim mundurze,
czapce z daszkiem i z akt�wk� pod pach�.
� Przepraszam pana � zaczepi� nieznajomego. � Wydaje mi si�, �e za p�otem dzieje
si� co� niedobrego. S�ysza�em krzyk.
M�czyzna przystan�� i niezdecydowanie dotkn�� dolnej wargi. Sprawia� takie
wra�enie, jakby nie rozumia� po polsku.
� Dobieg�y mnie dwa lub trzy krzyki � wyja�nia� Jan. � Przypomina�o to wo�anie
dziecka.
M�czyzna przy�o�y� do ucha zwini�t� d�o� i po chwili potrz�sn�� g�ow�.
� Nic nie s�ysz�.
� Nie wiem, co mam robi�. Pan nosi mundur...
� Pracuj� w Pa�acu Kultury. Jestem portierem. O�wiadczywszy to, odczeka� jeszcze
chwil�, po czym wzruszy� ramionami i odszed�.
� Prosz� pana! � zawo�a� za nim Kami�ski. � Ja wejd� za bram�... prosz�
zadzwoni� na policj�!
Nie by� nawet pewien, czy m�czyzna go us�ysza�. Pracownik Pa�acu Kultury, nie
zwalniaj�c kroku, dotar� do skrzy�owania i skr�ci� w Kr�lewsk�. Niech ci� szlag
trafi! � pomy�la� Jan. � Dzi�ki za pomoc.
Pr�bowa� rozkr�ci� gruby i sztywny drut. Ktokolwiek go tam zamocowa�, musia� to
zrobi� za pomoc� obc�g�w. W pewnej chwili, mozol�c si� z rozplataniem drutu,
Kami�ski rozci�� sobie bole�nie kciuk, ale owin�� go tylko chusteczk� i w
dalszym ci�gu walczy� z bram�. Na chwil� zatrzyma�o si� przy nim kilku
przechodni�w, popatrzyli, co robi, ale nikt nie zaofiarowa� mu pomocy.
Zainteresowa� si� nim dopiero jaki� m�odziak z drugimi, stercz�cymi we wszystkie
strony w�osami oraz sypi�cym si� bujnie, cho� jedwabistym jeszcze, czarnym
w�sem. Mia� na sobie d�insy, kurtk� z denimu i pali� marlboro.
� Marnujesz tylko czas, cz�owieku � odezwa� si� nonszalancko. � Ju� kilka
tygodni temu wszystko st�d rozszabrowali. Jan popatrzy� w jego stron�.
� Wydawa�o mi si�, �e kogo� tam s�ysza�em. Jakie� krzyki.
� Zapewne koty.
� Mo�e, ale chc� sprawdzi�.
� My�la�em, �e zamierzasz co� zw�dzi�. Ja tam znalaz�em stary mosi�ny piecyk.
Pu�ci�em go za cztery ba�ki.
Jan z godno�ci� wyg�adzi� klapy swej zamszowej, butelkowo-zielonej kurtki.
� Czy wygl�dam na kogo�, kto zbiera �mieci?
� A czy ja wiem? R�ni zbieraj�. Pom�c? M�odziak wyci�gn�� du�y szwajcarski
scyzoryk, wsun�� grube ostrze mi�dzy sploty drutu i powoli zacz�� je rozkr�ca�.
� Dzi�ki � powiedzia� Jan. � Wspomn� o tobie w radiu. M�odziak popatrzy� na
niego ze zdumieniem i Kami�ski wyci�gn�� r�k�.
� Pracuj� w Radiu Syrena, nazywam si� Jan Kami�ski.
� Naprawd�? To kapitamie. Ja mam na imi� Marek, ale znajomi wo�aj� na mnie
Kurt... Wiesz, od Kurta Cobaina.
Jan mocnym szarpni�ciem otworzy� bram� i wszed� na zdewastowany plac. Orbisowski
hotel Za�uski wyburzono do fundament�w i pozosta�y po nim jedynie mroczne,
przepastne piwnice przypominaj�ce bardziej przedsionek prowadz�cy do podziemnego
�wiata. Jaskrawy blask �ukowej lampy nadawa� ca�o�ci sztuczny wygl�d
opuszczonego planu filmowego. W podmuchach wiatru szele�ci�o zielsko i pokrzywy.
Po lewej stronie, niczym milcz�ce, mechaniczne dinozaury,
sta�y wyprodukowane jeszcze w Zwi�zku Radzieckim d�wig i koparka na g�sienicach.
Po prawej majaczy�y dwa drewniane baraki o dachach pokrytych pap�. Obok nich
pi�trzy� si� stos rur kanalizacyjnych. Latryna by�a niebezpiecznie pochylona i
kto� na �cianie napisa� kred�: �Krzywa Wie�a w Pizie". W powietrzu unosi� si�
silny zapach budowlanego py�u, wilgoci i jeszcze czego�; dra�ni�ca nozdrza,
s�odkawa wo� zgnilizny.
� �cieki � stwierdzi�, poci�gaj�c nosem Marek.
Kami�ski sta� bez ruchu i stara� si� wy�owi� uchem ka�dy d�wi�k. Wydawa�o mu
si�, �e s�yszy p�acz. Ciche, �a�osne, zawodz�ce �kanie � szloch kompletnie
wyczerpanego dziecka lub kobiety, kt�ra straci�a wszelkie nadzieje. Ogrodzenie z
desek w du�ej mierze t�umi�o ha�as ulicy, ale trudno by�o ustali�, czy to
rzeczywi�cie kto� p�acze, czy tylko wiatr zawodzi w pustych, z�o�onych przy
barakach rurach.
� S�yszysz? � zapyta� Kami�ski Marka. Ch�opak zaci�gn�� si� po raz ostatni
wilgotnym dymem papierosa i wyrzuci� niedopa�ek.
� Czy ja wiem? Mo�e faktycznie co� tam jest.
Podeszli ostro�nie do kraw�dzi ods�oni�tych piwnic i zajrzeli w zalegaj�cy w
dole mrok. By�o tak ciemno, �e niczego nie dostrzegli. Czuli jedynie na twarzach
delikatny, nios�cy wo� zgnilizny przeci�g. I, tak... us�yszeli p�acz, teraz
jednak du�o cichszy.
� Masz racj� � odezwa� si� Marek. � Tam na dole co� jest. Chyba koty.
� Szkoda, �e nie mamy latarki.
� Pewnie jak�� znajdziemy w barakach.
� Masz propozycj�, jak si� do nich dosta�? Oba s� zamkni�te na k��dki.
Marek rozejrza� si�, schyli� i podni�s� du�y kawa� ceg�y. Bez namys�u ruszy� do
drzwi najbli�szego baraku. Po trzech czy czterech uderzeniach skobel pu�ci�.
� Dziadek pokaza� mi, jak to si� robi. Podczas wojny w�amywa� si� do niemieckich
magazyn�w z �ywno�ci�.
� Dobrze mie� kogo� takiego w rodzinie.
� O, tak, je�li nie jest nar�ni�ty. Ca�y k�opot w tym, �e m�j dziadek jest
nar�ni�ty przez dwadzie�cia cztery godziny na dob�. Przez reszt� czasu leczy
kaca.
Otworzyli drzwi baraku. Wn�trze przepojone by�o zapachem potu, zastarza�ego dymu
tytoniowego, dusz�c�, obrzydliw� woni� kurzu i �wie�ej ziemi. W �wietle
wpadaj�cym przez brudn� szyb� okna majaczy� st� zawalony brudnymi kubkami,
gazetami z po-
10
rozlewan� na nich kaw� i pe�nymi niedopa�k�w puszkami po konserwach. Na �cianach
wisia�y fotosy dziewczyn. Jedna, z olbrzymim biustem, mia�a dorysowane
flamastrem w�sy, jakie nosi Wa��sa. Podpis pod zdj�ciem g�osi�: �Miss Polonia".
W odleg�ym k�cie, obok pokiereszowanych kask�w Marek odkry� wielk� brezentow�
torb� z narz�dziami. Zacz�� przebiera� w m�otkach, wiert�ach, �abkach i
�rubokr�tach, a� w ko�cu natrafi� na latark�. Zapali� j�, kieruj�c snop �wiat�a
sobie na twarz. Przez chwil� wygl�da� jak chudy, szczerz�cy z�by wampir.
Wr�cili do kraw�dzi wykopu i skierowali strumie� �wiat�a w ciemno��. Ujrzeli
zwa�y gruzu i przewr�cone krzes�o, ale �adnej �ywej istoty tam nie by�o.
� Nic � stwierdzi� Marek. � To pewnie tylko wiatr. Ale gdy mieli ju� odej��,
ponownie us�yszeli p�acz; tym razem wyra�niejszy.
� Stary, jeste� pewien, �e to kot? � zapyta� Kami�ski. � Mo�e powinni�my
zadzwoni� na policj�?
� Najpierw sami si� rozejrzymy. O, tutaj... po tych po�upanych ceg�ach mo�emy
zej��.
� Dobra, id� pierwszy � zgodzi� si� Jan. � Ty �wie� latark� tak, �ebym widzia�,
gdzie stawiam nogi.
Ukl�kn�� na betonowej kraw�dzi i spu�ciwszy stop�, zacz�� ni� ostro�nie maca� w
poszukiwaniu jakiego� stopnia. Znalaz� jeden, p�niej nast�pny. Mur sprawia�
wra�enie solidnego. W pewnej chwili jednak noga troch� mu si� ze�lizgn�a, ale
ca�y czas mocno si� trzyma� stercz�cego z muru kawa�u ceg�y.
W poszukiwaniu kolejnego stopnia pomaca� lew� stop�. Podeszwa buta natrafi�a na
kawa� drewna owini�tego drucian� siatk�. Powoli przeni�s� na nie ci�ar cia�a.
Belka trzyma�a. Obni�y� si� o metr. Przez chwil�, przylepiony do pionowego
gruzu, odpoczywa� ci�ko oddychaj�c.
� Ej, wszystko w porz�dku? � zawo�a� Marek.
� Jasne. Troch� brakuje mi kondycji, to wszystko.
Odni�s� wra�enie, �e s�yszy kwilenie, p�niej nast�pne. Po chwili jednak
dociera� ju� do niego wy��cznie jego w�asny chrapliwy oddech i � gdzie� z g�ry,
spoza drewnianego p�otu �monotonny szum ulicznego ruchu. Pomy�la�, �e chyba
pomiesza�o mu si� w g�owie, skoro z�azi do wyburzonych piwnic w poszukiwaniu
dziecka, kt�re zapewne oka�e si� zwyk�ym kotem. Nad sob� widzia� posta� Marka.
Ch�opak, zapaliwszy kolejnego papierosa, wydmuchn�� nosem dym w wieczorne
powietrze.
� No to do roboty � mrukn�� pod nosem radiowiec.
11
Zacz�� maca� praw� stop�, ale nie m�g� znale�� dla niej �adnego oparcia. Chyba
b�d� musia� po prostu spr�bowa� si� ze�lizgn�� po gruzie i mie� nadziej�, �e
trafi� w ko�cu nog� na jaki� pewny wyst�p � pomy�la�.
Serce wali�o mu jak m�otem, w uszach narasta� �oskot pulsuj�cej krwi. Ze�lizgn��
si� o p� metra. P�niej jeszcze troch�. Wbija� paznokcie w piasek i pokruszony
cement, �eby uchroni� si� przed utrat� r�wnowagi i upadkiem. Zacz�� w�a�nie
gratulowa� sobie sprawno�ci, z jak� schodzi po olbrzymiej, stromej ha�dzie
gruzu, kiedy spod prawej stopy osun�� mu si� olbrzymi kawa� betonu i Jan zacz��
bezw�adnie spada�, pr�buj�c rozpaczliwie z�apa� si� czego� r�kami.
W pod�og� piwnicy wyr�n�� z tak� si��, i� przez chwil� my�la�, �e z�ama� sobie
kark.
� Umar�e�, czy co? � wrzasn�� Marek i za�wieci� Janowi latark� prosto w oczy.
Kami�ski, zbyt oszo�omiony upadkiem, by cho�by j�kn��, le�a� jeszcze jaki� czas
bez ruchu.
� Ej... wszystko w porz�dku? � zawo�a� ponownie Marek. Jan zdo�a� jako�
podeprze� si� na �okciu, a nast�pnie ostrym skr�tem cia�a podni�s� si� na
kolana.
� Chyba niczego sobie nie z�ama�em! � odkrzykn��. � Troch� mnie zatka�o! � Wsta�
i strzepn�� kurz z r�kaw�w kurtki. � Nic mi nie jest! Zaraz si� tu rozejrz�.
Zacz�� posuwa� si� wzd�u� �ciany piwnicy, zagl�da� do wszystkich szczelin i
p�kni�� w murze, do wn�k i wype�nionych kurzem przewod�w wentylacyjnych. Na
jednej ze �cian lekko dr�a�a od-darta tapeta. Na innej widnia� wyblak�y czerwony
gryzmo�: �Basi". Na g�rze Marek szed� powoli po betonowej kraw�dzi fundament�w i
b��dzi� �wiat�em latarki po pomieszczeniu.
� Znalaz�e� co�? � zapyta�.
� Jeszcze nie. Ale wszystkie pomieszczenia s� ze sob� po��: czone. Sprawdz� w
nast�pnym.
Drzwi mi�dzy poszczeg�lnymi segmentami zosta�y dawno wyrwane i w s�siedniej
piwnicy Kami�ski zobaczy� stos po�amanych skrzynek oraz zwalony stojak na
butelki z winem.
Pod stopami chrz�ci�a mu gruba warstwa pokruszonych cegie� i zdruzgotanego
szk�a, a Marek z g�ry obmacywa� to wszystko �wiat�em latarki. Nie natrafili na
�lad niczego, co by si� rusza�o.
Jan zerkn�� na pi�trz�ce si� obok zwa�y gruzu i chwil� si� zastanawia�, w jaki
spos�b wr�ci na powierzchni�. Mo�e w kt�rej� z s�siednich piwnic trafi na
drabin�, mo�e natknie si� na mniej
12
strom� stert� cegie�? Wszed� do kolejnego pomieszczenia, po czym skr�ci� w prawo
do nast�pnego. I wtedy do jego uszu zn�w dotar� �w p�acz, teraz ju� du�o, du�o
wyra�niejszy. Wydawa�o si�, �e dochodzi z przeciwnej strony wykopu, w kt�rym si�
znalaz�. Gwizdn�� zatem na Marka i zawo�a�:
� Jestem tutaj! Zn�w to s�ysz�!
Piwnic� przeci�� snop �wiat�a z latarki i zatrzyma� si� na przeciwleg�ej
�cianie. Wisia�y na niej p�ki. Na niekt�rych sta�y jeszcze pokryte grub�
warstw� kurzu dzbanki, s�oiki po marynatach oraz zardzewia�e cedzaki. Po prawej
stronie, w samym rogu pomieszczenia, czernia�a w pod�odze tr�jk�tna dwumetrowa
dziura. Stamt�d w�a�nie dobiega� odbijaj�cy si� echem p�acz.
Jan ruszy� w stron� otworu i zerkn�� do �rodka. By�o zbyt ciemno, �eby cokolwiek
zobaczy�. Z dziury dobywa� si� cuchn�cy �ciekami wyziew i dochodzi� bulgot
p�yn�cej wody.
� To tu! � krzykn��. � To na pewno tu!
� Widzisz jakie� dziecko?
� Nie wiem, nic nie widz�. Pos�uchaj... mo�e by� zrzuci� mi latark�?
� Czy mam zadzwoni� po gliniarzy!
� Pozw�l, �e si� najpierw rozejrz�.
Marek zbli�y� si� do skraju dziury i rzuci� latark� prosto w r�ce Kami�skiego.
� Tylko uwa�aj � ostrzeg�.
Jan wr�ci� do wybitego w pod�odze otworu i skierowa� do �rodka strumie� �wiat�a.
Ujrza� zakrzywiony betonowy przew�d kanalizacyjny pe�en bia�awego szlamu. Na
dnie rury le�a�o kilka potrzaskanych bry� betonu, kt�re wpad�y do kana�u, gdy
wdar�a si� do niego �y�ka koparki. Dostrzeg� te� ma�� szmacian� lalk� o
powa�nej, nachmurzonej twarzy. Lalka ubrana by�a w kasztanowej niegdy� barwy
sukienk�, teraz brudn� i szar�.
� Halo! � zawo�a� Kami�ski. � Czy mnie s�yszysz? Je�li zosta�e� tam uwi�ziony,
p�jd� po pomoc! Bez paniki! Przyprowadz� kogo� i razem ci� stamt�d wyci�gniemy!
Zamilkn�� i chwil� nads�uchiwa�. P�acz nie ustawa�, cho� teraz ju� dochodzi� z
wi�kszej odleg�o�ci. Bij�cy z kana�u smr�d by� przera�aj�cy, lecz Jan nie
zwa�aj�c na to, opad� na kolana na kraw�dzi dziury i wychyli� si� najdalej jak
potrafi�.
� Hej! � krzykn��. � Hej, tam na dole! Czy mnie s�yszysz?
Kolejny wrzask�przenikliwy i przeci�g�y. Rura kanalizacyjna zniekszta�ca�a
d�wi�k i ha�as brzmia� tak, jakby kto� gwizda� g�issando.
13
� Jezu Chryste � dobieg� z g�ry g�os Marka. � Co si� tam, do cholery ci�kiej,
wyprawia?
� To w�a�nie chc� sprawdzi� � odpar� Jan. � A ty dzwo� po policj� i pogotowie.
� Chyba nie masz zamiaru w�azi� dalej?
� Przecie� mam latark�.
� Tak, ale je�li...
� Je�li co?
� Nie wiem. A je�li kto� tam jest?
� Na przyk�ad kto? To tylko dzieciak. Prawdopodobnie ugrz�z� w kana�ach, to
wszystko. Marek przez chwil� si� waha�.
� W porz�dku � powiedzia� w ko�cu. � Zadzwoni� po gliniarzy.
Kami�ski wzi�� g��boki wdech, poniewa� od bij�cego z przewodu kanalizacyjnego
smrodu zacz�o go mdli�. Dzielnie jednak zacisn�� palce na latarce i zbli�y� si�
do kraw�dzi strzaskanego kana�u. Ukl�kn�� i spu�ci� nogi do �rodka. Kiedy
znalaz� si� ju� na dnie szerokiej rury, poczu�, �e buty ma pe�ne zimnej,
�ciekowej wody; nie przypuszcza�, i� mo�e by� a� tak g��boka.
� Psiakrew! � zakl�� pod nosem.
Przew�d mia� nieca�e dwa metry �rednicy, ale to wystarcza�o, �eby w mocno
pochylonej pozycji m�c si� nim posuwa�. Kami�ski wyci�gn�� z kieszeni chustk�,
po czym zakry� ni� usta i nos tak, �e wygl�da� jak bandyta. Marzy� o tym, �eby
mie� przy sobie butelk� z p�ynem po goleniu. Ju� wszystko by�o lepsze od smrodu
mazistych, ludzkich ekskrement�w. Nie wyobra�a� sobie, jak powsta�cy potrafili
tyle czasu sp�dza� w kana�ach.
� Halo! � zawo�a�. � Czy mnie s�yszysz? Id� z pomoc�! Zosta� tam, gdzie jeste�!
Nie ruszaj si� i ca�y czas do mnie wo�aj!
Chwil� nas�uchiwa�, ale z ciemno�ci nie dobieg�a �adna odpowied�. A przecie�...
s�dz�c po nasileniu d�wi�ku, dziecko znajdowa�o si� bardzo blisko. Poza tym
kana�y nie mog�y by� zbyt kr�te. Bieg�y wzd�u� ulic, a zatem by�y proste.
Ponadto po drodze, gdyby musia� w jakim� miejscu wydosta� si� na powierzchni�,
natknie si� na dziesi�tki w�az�w inspekcyjnych.
Z pochylon� nisko g�ow� posuwa� si� szerok� rur�, butami rozchlapywa� �cieki.
�wiat�o latarki tworzy�o na nier�wnym betonie zawi�e wzory, a przy ka�dym
kolejnym kroku na �cianach skaka� i ta�czy� jego pokraczny, przypominaj�cy
gremlina cie�.
� Halo! � zawo�a� ponownie i po chwili jego w�asny, odbity
14
echem g�os wr�ci�, wype�niaj�c Kami�skiemu uszy przera�aj�cym dudnieniem.
Przekr�ci� si� niezdarnie w ciasnej rurze kanalizacyjnej, chc�c sprawdzi�, ile
ju� przeszed�. Do wn�trza rozerwanego przewodu wpada� delikatny poblask lampy
�ukowej i Kami�ski, kt�ry odnosi� wra�enie, i� posuwa si� ju� co najmniej przez
pi�� minut, skonstatowa�, �e zaszed� zapewne nie dalej ni� na drug� stron�
ci�gn�cej si� nad nim Kr�lewskiej. Oczy mu �zawi�y, ciek�o z nosa, ale stopniowo
oswaja� si� z panuj�cym w kanale smrodem. A fetor by� gorszy ni� w ubikacji,
gdzie ka�dego ranka rozsiada� si� na sedesie na dobrych dwadzie�cia minut jego
wuj Henryk i czytaj�c od deski do deski �Gazet� Wyborcz�", wype�nia� niewielkie
pomieszczenie zapachem piwska i przetrawionej kwaszonej kapusty, kt�r� jad�
poprzedniego dnia.
Jan Kami�ski sun�� do przodu, post�kuj�c z wysi�ku. Od czasu do czasu
przystawa�, �eby zaczerpn�� tchu i zawo�a�:
� Ju� id�! S�yszysz mnie? Ju� id�!
Jego g�os odbija� si� i odbija� dono�nym echem, coraz bardziej zniekszta�cany,
tak �e w ko�cu wydawa�o si�, �e to kto� inny wo�a do niego.
Dwie�cie metr�w dalej szum p�yn�cej wody sta� si� znacznie g�o�niejszy. Skulony
Kami�ski zrobi� jeszcze kilkana�cie krok�w i nagle ciasna rura, kt�r� si�
posuwa� od miejsca, gdzie strzaska�a j� koparka, sko�czy�a si� w olbrzymiej,
pe�nej ech betonowej komorze, g��bokiej prawie na dwana�cie metr�w. �rodkiem
bieg� zakrzywiaj�cy si� kana�. P�yn�� tamt�dy g�sty potok brudnej, m�tnej wody.
Tutaj zbiera�y si� wszystkie odpadki i nieczysto�ci z pobliskich ulic, �eby
odp�yn�� szybko na po�udniowy zach�d, do g��wnego zbiornika asenizacyjnego na
Ochocie.
Jan sta� nad komor� i o�wietla� kolejno latark� ostrohikowe wloty czerniej�ce w
�cianach komory. Gdyby chcia� dalej bada� kana�y, musia�by brodzi� w wodzie po
kolana, a bez wysokich but�w nie mia� najmniejszego zamiaru tego robi�.
� Jestem tutaj! � zawo�a�. � Dalej nie mog� i��! Je�li mnie s�yszysz, powiedz,
gdzie jeste�!
Czeka�, wyt�a� s�uch, ale dochodzi� do� jedynie monotonny szum wody. Kami�ski
nie by� z natury tch�rzem, ale dobrn�� ju� tak daleko i nic nie znalaz�. Jedynie
�wi�ty lub wariat prowadzi�by dalsze poszukiwania.
Przysz�o mu do g�owy, �e je�li nawet znajdowa�o si� tu gdzie� jakie� dziecko, to
samo ju� znalaz�o drog� wyj�cia.
Mia� w�a�nie zawr�ci�, gdy w wype�nionym nieczysto�ciami
15
kanale, tu� pod nim, co� si� zakot�owa�o, przez chwil� m��ci�o wod�, a nast�pnie
na powierzchni� wystrzeli�a posta� � ma�a, ca�a usmarowana na szaro sylwetka �
kt�ra otworzy�a usta i wyda�a okropny wrzask: Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaach!
Przera�ony Jan szarpn�� si� do ty�u i przywar� plecami do �ciany kana�u. Posta�
pokryta by�a tak grub� warstw� szlamu i �ciekowych nieczysto�ci, �e nie dawa�o
si� okre�li�, czy to ch�opiec, czy dziewczynka. Ale jedn� rzecz mo�na by�o
stwierdzi� natychmiast: posta� nie mia�a r�k. Unios�a si� na kolanach z wody i
kiwaj�c si� w prz�d i w ty�, wypuszczaj�c ustami b�ble szarej mazi, wrzeszcza�a
w niewyobra�alnym cierpieniu.
� Poczekaj! Poczekaj! � zawo�a� Kami�ski. � Zaraz ci� stamt�d wyci�gn�!
Poczekaj!
Od rury, w kt�rej sta� Jan, do dna komory prowadzi� rz�d bardzo mocno
skorodowanych metalowych klamer wbitych w mur. Kami�ski odwr�ci� si� ty�em do
rozleg�ej niszy i zacz�� schodzi� po �elaznych stopniach. A posta� krzycza�a i
krzycza�a. Zanim jednak Jan zd��y� przeby� po�ow� drogi, z bocznych odn�g kana�u
z og�uszaj�cym bulgotem wytrysn�y strugi �ciek�w i setki litr�w nowych
nieczysto�ci wla�y si� do komory. Szalony pr�d porwa� posta�, wrzuci� j� w
g��wny nurt i po chwili dziwna istota znikn�a w najbli�szym zwie�czonym
ostro�ukiem otworze.
Jan przylgn�� do metalowych stopni, a zimne �cieki zalewa�y mu stopy i kot�owa�y
si� wok� kolan. Widzia� strz�py rozmo-czonego papieru toaletowego i smugi br�zu
we wszystkich mo�liwych odcieniach. Dostrzeg� r�wnie� utopionego szczura. Ale
postaci, kt�ra wynurzy�a si� z krzykiem z nieczysto�ci, nie by�o nigdzie.
Najszybciej jak m�g� wr�ci� po stopniach do rury odp�ywowej. Wprost nie mie�ci�o
mu si� w g�owie to, czego by� �wiadkiem. Dziecko bez r�k albo pies bez n�g; a
mo�e s�dziwy sum, kt�ry w jaki� spos�b przedosta� si� z Wis�y do kana��w.
Kaszl�c i spazmatycznie �api�c cuchn�ce powietrze, ruszy� ciasn� rur� w drog�
powrotn�. Pragn�� ju� tylko jak najszybciej wydosta� si� na powierzchni�. Od
w�dr�wki w skulonej pozycji bola�y go plecy. W g�owie �upa�o. Ogarnia�a go
panika na my�l, �e jaka� l�ni�ca, szara, �yj�ca w kana�ach posta�, wij�c si�
niczym cz�owiek --g�sienica z filmu �Dziwol�gi", wspina si� po zardzewia�ych
klamrach, a nast�pnie rusza jego tropem. Posuwa� si� zgi�ty wp� na
podkurczonych nogach, co chwila uderza� g�ow� w sklepienie kana�u i wmawia�
sobie, �e jest ju� blisko celu, �e niebawem wydostanie si� na powierzchni�. Ale
rura kanalizacyjna w jaki�
16
tajemniczy, niewyt�umaczalny spos�b najwyra�niej si� rozci�ga�a w miar�, jak
przemierza� dystans. Nie widzia� nawet jeszcze mglistego poblasku �wiat�a lampy
hakowej.
Po dw�ch czy trzech minutach musia� przystan��. Pochylony, wspar� d�onie na
kolanach i ci�ko oddycha�. �o��dek odm�wi� pos�usze�stwa. Zwymiotowa� �lin�
wymieszan� z kawa�kami czekoladowych herbatnik�w.
Zn�w wyci�gn�� chusteczk� do nosa i wytar� twarz. Najwy�szym wysi�kiem woli
nakaza� sobie spok�j. W tamtej komorze nie mog�o by� �adnego dziecka.
Najprawdopodobniej widzia� psa, kt�ry przypadkowo trafi� na wylot kt�rego� z
szyb�w wentylacyjnych. W jaki spos�b dziecko mog�oby zaw�drowa� tak g��boko do
kana��w?
Ale cokolwiek by to by�o, z ca�� pewno�ci� nie pod��a�o jego �ladem. Zosta�o
okaleczone, utopi�o si� i zabra�a je woda. A on musi jak najszybciej wyj�� na
powierzchni�, sp�uka� z siebie brud i doprowadzi� si� do porz�dku.
Zgi�ty wp� jak scyzoryk, o�wietlaj�c sobie drog� latark�, ruszy� dalej. Ba�
si�, czy w chwili paniki nie pomyli� trasy, nie skr�ci� w niew�a�ciwy korytarz i
teraz nie posuwa si� drog� prowadz�c� donik�d. Ogarn�a go zgroza na my�l, �e
tygodniami b�dzie kr��y� w labiryncie w�skich rur, przy��czy i kana��w.
Wyobra�a� sobie chwil�, gdy zostanie uwi�ziony w ciasnej przestrzeni dok�adnie
pod olbrzymi�, ci�k� bry�� Pa�acu Kultury, w latarce wyczerpi� si� baterie, a
wok� niego zapadnie nieprzenikniony mrok.
Po kilku kolejnych minutach marszu dostrzeg� nik�e �wiat�o dochodz�ce z miejsca,
w kt�rym koparka przerwa�a rur�. Po raz pierwszy od chwili �mierci matki zacz��
si� modli�.
Matko Boska, dzi�ki Ci za to, �e� wybawi�a mnie z opresji. B�agam, odsu� ode
mnie wszelk� rozpacz i chro� od z�ej przygody.
I wtedy zn�w rozleg� si� ha�as.
Przystan�� i zacz�� nads�uchiwa�. Pocz�tkowo dobiega� go jedynie szmer wody i
cichy, melancholijny syk powietrza, stanowi�cy echo ci�gn�cego kolektorem
pot�nego przeci�gu. Brzmia�o to tak, jakby gdzie� w ciemno�ciach nawo�ywa�y si�
tajemnicze, wielkie potwory.
Ale zn�w to us�ysza�. St�umione szuranie � czy�by kto� wl�k� przez ciasn� rur�
mi�kki, lecz ci�ki i masywny sk�rzany w�r?
Kami�ski odwr�ci� si� i po�wieci� latark� w stron�, z kt�rej przyszed�, lecz w
bezliku ruchliwych cieni i refleks�w �wietlnych
2 � Dziecko ciemno�ci
17
trudno by�o cokolwiek zobaczy�. Najdziwniejsze jednak, �e odbicia �wiat�a
raptownie ko�czy�y si� w odleg�o�ci jakich� pi��dziesi�ciu metr�w, a
powierzchnia p�yn�cego dnem kana�u i pomarszczonego w jode�k� �cieku przestawa�a
l�ni�. Najwyra�niej co� blokowa�o tunel; co� bardzo du�ego i ciemnego, co
poch�ania blask i przez co �wiat�o nie mo�e si� przebi�. Co�, co sun�c �ladem
cz�owieka, szura�o i szele�ci�o. Jan zacz�� si� cofa�. Wszystko to bardzo mu si�
nie podoba�o. Owa ma�a posta� w sklepionej olbrzymiej komorze kana�owej z
pewno�ci� nie mog�a pod��a� jego �ladem. Ale czym by�o t o? Cofa� si� i cofa�,
�wieci� latark� w kierunku mrocznego kszta�tu sun�cego jego tropem. Raz czy dwa
potkn�� si� na nier�wno�ciach w miejscach, gdzie ��czy�y si� poszczeg�lne
odcinki rury. Macaj�c na o�lep w poszukiwaniu drogi, wodzi� d�oni� po �cianach
betonowego przewodu, cho� pokrywa�a je gruba warstwa t�ustego szlamu i
odra�aj�cych nieczysto�ci.
Co� tak wielkiego, co wype�nia sob� ca�� rur�, nie mo�e si� porusza� szybko. Tym
si� pociesza�. Ale od wyj�cia z kana�u dzieli�o go jeszcze oko�o stu metr�w i
doznawa� przykrego wra�enia, i� pod��aj�ca za nim istota mo�e go jednak dopa��.
Cho� z ca�� pewno�ci� sporo wa�y�a, przemieszcza�a si� zadziwiaj�co sprawnie.
Szuranie dochodzi�o z coraz mniejszej odleg�o�ci, a sam stw�r wydawa� ju� takie
odg�osy jak nadje�d�aj�cy poci�g.
Jan przystan��, r�k� opar� si� o �cian� dla z�apania r�wnowagi i rzek�:
� Nie!
A po chwili powt�rzy�:
� Nie!
Zupe�nie jakby niewiar� w to, co si� naprawd� dzieje, oraz tym jednym prostym
s�owem by� w stanie to wszystko zako�czy�.
To nie mog�a by� prawda. S�ysza� wiele historii o psach czy kotach spuszczanych
z wod� w toaletach. Zwierz�ta te p�niej osi�ga�y ogromne rozmiary, tucz�c si�
na zdrowej, po�ywnej diecie z�o�onej g��wnie z ludzkich ekskrement�w; aligatory,
��wie, a nawet bo�onarodzeniowy karp, kt�rego nikt w rodzinie nie odwa�y� si�
zabi�. Ale to by�y tylko opowie�ci. Klity-bajdy.
Je�li co� rzeczywi�cie go �ciga�o, m�g� to by� wy��cznie cz�owiek. A z
cz�owiekiem Jan Kami�ski sobie poradzi.
Szuranie, cho� wyra�nie zwolni�o, nieustannie si� jednak przybli�a�o.
� Kim jeste�? � zawo�a� Kami�ski. � Dlaczego za mn� idziesz?
18
Szuranie spowolnia�o jeszcze bardziej, lecz dobiega�o ju� z bardzo bliska.
� Nie umiesz m�wi�? � wykrzykn�� Jan. � Kim jeste�? Pos�uchaj... nie musisz si�
niczego ba�.
Gdy mroczna istota znalaz�a si� ju� w odleg�o�ci zaledwie kilku metr�w, latarka
Kami�skiego zacz�a przygasa�. �ar�weczka �arzy�a si� nik�ym pomara�czowym
blaskiem, a stw�r by� tak ciemny, �e wydawa�o si�, i� wch�ania raczej ni� odbija
�wiat�o.
� Czego chcesz? � zapyta� Jan. � Wcale si� ciebie nie boj�.
Odnosi� wra�enie, �e s�yszy oddech. G�uchy, niemiarowy oddech. I zn�w szuranie,
a towarzyszy� mu d�wi�k przypominaj�cy szelest powoli opuszczanej, zbutwia�ej,
aksamitnej kurtyny. Nap�yn�a fala smrodu, kt�ry przebija� si� nawet przez
panuj�cy w kana�ach fetor.
Cuchn�o zepsutym mi�sem; jak od zaj�ca, kt�ry za d�ugo wisia� za oknem.
� Wcale si� ciebie nie boj� � powiedzia� g�o�no Kami�ski. � Jeste� tylko
cz�owiekiem.
Jednocze�nie zacz�� si� gwa�townie cofa�, spogl�daj�c co chwila za siebie, �eby
sprawdzi�, jaki odcinek rury pozosta� jeszcze do przebycia. By� przekonany, �e
gdyby pochyli� nisko g�ow� i zacz�� biec najszybciej jak potrafi, dotar�by do
ko�ca przewodu, zanim mroczny stw�r � cz�owiek czy cokolwiek to by�o � zdo�a go
dopa��. Poza tym to � lub on � nie by�o wcale gro�ne. Mo�e sz�o za nim ze
zwyk�ej ciekawo�ci? Mo�e to � lub on � by�o tylko gnie�d��cym si� w kana�ach
w��cz�g�? Mo�e to kto� g�uchoniemy, niedorozwini�ty i dlatego nie odpowiada�?
A mo�e nie.
Jan zrobi� kolejny krok. I nast�pny. Posuwa� si� teraz energiczniej, ale ci�gle
ba� si� odwr�ci� do mrocznego intruza plecami i ruszy� biegiem. To, co szura�o i
�lizga�o si� za nim po lepkim betonie, robi�o to coraz szybciej i naraz Kami�ski
odni�s� wra�enie, �e przez rur� wlecze si� niejeden, ale wiele ci�kich wor�w.
Wiele ci�kich i przera�aj�co mi�kkich work�w wype�nionych czym�, czego ka�dy
cz�owiek brzydzi�by si� dotkn��; czym�, co by�o kompletnie rozmi�k�e i rozmok�e.
Ta ciemna rzecz posuwa�a si� ju� tak szybko, �e radiowiec si� potkn��. Opad� na
kolano, ale natychmiast powsta� na r�wne nogi, odwr�ci� si� plecami do
nadci�gaj�cej zgrozy i jak szalony pogna� przed siebie. G�ow� trzyma� nisko,
rozk�ada� ramiona, macaj�c d�o�mi drog� w tej przyt�aczaj�cej rurze, spod
brn�cych w wodzie st�p rozlega�o si� d�wi�czne plusk-plusk-plusk.
19
Dotar� w ko�cu do miejsca, gdzie koparka roztrzaska�a kana�. O�lepi�o go bij�ce
prosto w oczy �wiat�o lampy �ukowej. Spazmatycznie �api�c powietrze, chwyci� si�
betonowej kraw�dzi, by przerzuci� przez ni� cia�o. Cho� napompowany ju�
adrenalin�, ogarni�ty nag�� panik�, pu�ci� szorstk� kraw�d� i ci�ko zwali� si�
z powrotem do przewodu. Spad�a na niego niewielka lawina ziemi i kawa�k�w
pokruszonego cementu; o�lepi�a, dosta�a si� do ust.
Cokolwiek to by�o � cz�owiek czy bestia � mroczny stw�r nie da� Kami�skiemu
najmniejszych szans. Gdy Jan ponownie pr�bowa� chwyci� si� o�lizg�ej kraw�dzi
betonu, to co� wyr�n�o w niego z impetem p�dz�cego samochodu. Si�a uderzenia
odrzuci�a radiowca na trzy czy cztery metry w g��b kana�u, oddalaj�c go od
zbawczej dziury.
Jan pr�bowa� d�wign�� si� na nogi. By� jednak tak og�uszony i oszo�omiony
uderzeniem, �e zn�w si� przewr�ci�. Jeszcze raz pr�bowa� wsta�; ale ponownie
upad�. Zakaszla�, zupe�nie jakby zamierza� co� powiedzie�.
W jednej chwili jaka� si�a unios�a go za szyj� i cisn�a o betonow� �cian� rury
z tak� moc�, �e rozleg� si� cichy trzask p�kaj�cej czaszki. Na Kami�skiego
zwali�o si� co� wielkiego i nieprawdopodobnie ci�kiego, przyszpili�o go do
porowatego dna rury. P�yn�ce dnem �cieki zacz�y obmywa� mu twarz. Wszcz�� si�
szybki ruch i nagle g�owa Jana wci�gni�ta zosta�a w co�, co przypomina�o
wilgotny, sk�rzany worek. Kami�ski pr�bowa� zaczerpn�� tchu, chcia� wrzasn��,
ale usta i nos wype�ni� mu g�sty, kleisty �luz. Smr�d gnij�cego mi�sa sta� si�
pora�aj�cy. Jan nie by� w stanie ani oddycha�, ani wykrztusi� s�owa. M�g� tylko
wi� si� i szarpa� w daremnych pr�bach wyrwania si� temu czemu�, co trzyma�o go w
u�cisku. Ale zupe�nie jakby kopa� lu�no zwieszaj�ce si� firanki. Stw�r zdawa�
si� wype�nionym pustk� kawa�kiem materia�u.
Kami�ski zakrztusi� si�. Chcia� zawo�a� matk�, powiedzie�, co mu si�
przytrafi�o, lecz nie by� w stanie ju� tego uczyni�. M�g� tylko bezskutecznie
kopa� napastnika.
Umieram umieram umieram nie pozw�l mi umrze�.
Wtedy poczu� ostre, bolesne uderzenie w bok szyi. Po nim nast�pne i nast�pne.
Ostatni� my�l� Jana Kami�skiego by�o: Matko Boska! On odcina mi g�ow�!
Rozdzia� drugi
Gdy do drzwi jej pokoju zastuka� Piotr, Sarah w�a�nie modelowa�a suszark� w�osy.
Pocz�tkowo zapuka� tak nie�mia�o i boja�-liwie, �e nie us�ysza�a, i� kto� chce
do niej wej��. P�niej jednak, gdy nabra� ju� wi�kszej �mia�o�ci, za�omota� tak
g�o�no, a� Sarah otworzywszy drzwi, spyta�a:
� Co� si� sta�o? Hotel si� pali? Co si� dzieje? Stoj�cy w progu Piotr wykr�ca�
nerwowo palce jak ucze�, kt�remu polecono zg�osi� si� do dyrektora szko�y..
� Obawiam si�, �e co� gorszego.
� Co� gorszego? Jak to gorszego? Ale prosz�, niech pan wejdzie. Kto� zobaczy
mnie w tym stroju i pomy�li, �e jestem drug� Ivan� Trump.
� Ale� pani jest nie ubrana, panno Leonard.
� Jestem nie ubrana do wyj�cia na ulic�, panie Gogiel, ale tutaj ten str�j jest
ca�kiem odpowiedni. Poza tym nie wiem, co mam w�o�y� w sytuacji gorszej ni�
po�ar hotelu.
Piotr wsun�� si� do pokoju i nie�mia�o stan�� przy oknie, staraj�c si� trzyma�
od Sarah mo�liwie najdalej. Panna Leonard usiad�a przed lustrem i zacz�a
rozczesywa� swe bujne jasne loki z tak� pasj�, jakby �ywi�a do nich uraz� od
najwcze�niejszego dzieci�stwa.
� Dzi� rano dzwoni�a do mnie do domu policja � wyja�ni� Piotr. � Kto� zgin�� na
placu budowy. Sarah od�o�y�a szczotk�.
� Zgin��? Wielki Bo�e! Tak mi przykro. Jak to si� sta�o?
� C�, tego jeszcze nikt nie wie.
� Zawsze m�wi�am, �e zasady bezpiecze�stwa pracy stosowane przez Brzezickiego s�
nie do przyj�cia. Panie Piotrze, czy� tak nie
21
m�wi�am? Po�owa robotnik�w pracuje bez kask�w ochronnych. A raz widzia�am
kt�rego� z nich, jak podczas burzenia �ciany na nogach mia� tylko cholerne
plastikowe sanda�y. To jaki� kretyn! My�la�by kto, �e sp�dza czas na pla�y, a
nie przy wyburzaniu pi�ciopi�trowego budynku!
Piotr prze�kn�� �lin�. By� pot�nie zbudowanym, mi�ym, m�odym m�czyzn� z du��
okr�g�� g�ow�, prawie �ysym, cho� liczy� nie wi�cej ni� trzydzie�ci jeden lub
trzydzie�ci dwa lata. Mia� najbardziej b��kitne oczy, jakie Sarah widzia�a w
�yciu. Bardzo go lubi�a, a co wi�cej ufa�a mu, czego nie mog�a powiedzie� o
wi�kszo�ci wymuskanych, przylizanych dyrektor�w Banku Kredytowego Yistula,
kt�rzy zbyt wiele razy ogl�dali film Wall Street. P�niej z p�ek domu
towarowego �Wars" znikn�y wszystkie czerwone szelki.
� Obawiam si�, �e to nie by� wypadek. Kto� zosta� zamordowany.
� Zamordowany? Chyba pan sobie ze mnie �arty stroi. To nie by� �aden z ludzi
Brzezickiego?
� Nie, nie. Nazywa� si� Jan Kami�ski. Radiowiec... bardzo w Warszawie popularny.
Znaleziono go w kanale.
� Czy wiadomo, kto go zamordowa�? Piotr potrz�sn�� g�ow�.
� Powiedziano mi tylko, �e zbrodnia by�a wyj�tkowo odra�aj�ca.
� Och, Bo�e! Ale to chyba nie op�ni nam rob�t?
� Nie wiem. O tym musi pani porozmawia� z policj�.
� Porozmawiam.
Usiad�a przy toaletce i zacz�a robi� makija�. Piotr nie wiedzia�, czy ma
patrze� na ni�, czy wygl�da� przez okno na namalowane na go�ej �cianie stoj�cego
naprzeciwko budynku stylizowane drzewa. Ale swoj� drog� Sarah by�a warta tego,
�eby si� jej przygl�da�; trzydziestoletnia, bardzo elegancka, wr�cz wymuskana, o
uderzaj�co jasnej cerze. Cho� m�wi�a z pe�nym werwy, chicagowskim akcentem,
wygl�da�a jak typowa Polka i po trosze z tego w�a�nie wzgl�du przys�ano j� do
Warszawy. Po matce odziedziczy�a wysokie ko�ci policzkowe, lekko zadarty nos i
�wietliste oczy barwy akwamaryny.
Nie przerywaj�c rozmowy, ubra�a si� za otwartymi drzwiami szafy. Skr�powany
Piotr nie wiedzia�, gdzie oczy podzia�. Sarah mia�a szerokie ramiona i wielkie
piersi, lecz poniewa� w�o�y�a nienagannie skrojon� popielat� sukienk�, wygl�da�a
na szczuplejsz� i wy�sz�, ni� by�a w rzeczywisto�ci.
22
� Ten Jan Kami�ski? Czy go zna�am?
� Nie s�dz�. Prowadzi� serwis informacyjny w Radiu Syrena... Rodzaj krytycznych
felieton�w politycznych z satyrycznymi komentarzami. Ostatnio jest bardzo
popularny... to znaczy, by�...
� Czy policja jest jeszcze na placu budowy?
� Powiedzieli, �e porozmawiaj� z pani� p�niej.
� G�wno prawda. Musz� z nimi porozmawia� teraz.
� C�... nie chc� pani krytykowa�, panno Leonard, ale moim zdaniem policj�
nale�y traktowa� tak samo, jak ludzi z wydzia�u gospodarki przestrzennej.
Mia� na my�li wydzia� planowania, kt�ry sprzeciwia� si� pierwotnym planom budowy
hotelu Senackiego. Sarah osobi�cie uda�a si� do urz�du i do �ez rozczuli�a dw�ch
wysokiej rangi urz�dnik�w. Jeszcze tego samego popo�udnia plany zosta�y
zatwierdzone z jedn� tylko, niewielk� poprawk� odno�nie fasady. W j�zyku polskim
istnieje wprawdzie s�owo �przeb�jowiec", ale stanowi ono bardzo nieadekwatny
odpowiednik terminu ball-breaker. Tamtego jednak dnia kilka os�b z warszawskiego
kierownictwa planowania architektonicznego poj�o sens tego okre�lenia z
najdrobniejszymi niuansami.
Sarah wybuchn�a �miechem i uspokajaj�co poklepa�a Piotra po ramieniu.
� Nie doprowadz� ich do p�aczu, je�li o to panu chodzi.
Piotr nie�mia�o przekroczy� za ni� automatyczne drzwi wyj�ciowe hotelu Holiday
Inn. By� ciep�y, s�oneczny poranek i ulicami przewala�y si� t�umy ludzi. Ruszyli
przez parking znajduj�cy si� naprzeciwko hotelu. Po drodze min�li zdezelowanego
poloneza, rozbitego volkswagena oraz kilka wywoskowanych na wysoki po�ysk volvo
i mercedes�w. Sarah sz�a tak szybko, �e Piotr z trudem za ni� nad��a�.
� Powiedzieli mi, �e zosta� zabity wczoraj wieczorem. Znalaz� go jaki�
nastolatek.
� Co on robi� na naszej budowie?
� Tego mi nie powiedzieli.
� Dlaczego nikt mnie o tym nie powiadomi� wcze�niej?
Przeszli przez jezdni� na Marsza�kowskiej. Nieustanny ryk autobus�w prawie ich
og�uszy�. Posuwali si� tak szybko, �e na plac budowy dotarli w kilkana�cie
minut. Sta�o tam pi�� lub sze�� policyjnych radiowoz�w, a ca�y chodnik
oddzielony zosta� bia�o--czerwonymi ta�mami. Sarah, g�o�no i wyra�nie wo�aj�c:
prosz�, przepchn�a si� przez t�um gapi�w. Kiedy dotar�a do zagradzaj�cej
23
dalsz� drog� ta�my, po prostu zanurkowa�a pod ni� i przedosta�a si� na drug�
stron�. Natychmiast te� pojawi� si� policjant z uniesion� r�k�.
� Tutaj nie wolno nikomu wchodzi� � o�wiadczy�.
� Ale mnie wolno. Ten teren nale�y do mojej firmy.
� Prosz� pani, nawet p� Warszawy mo�e nale�e� do pani firmy. Ale tu nikomu
wchodzi� nie wolno.
� Kto tu jest dow�dc�?
� Nie mo�e pani tu wej��. Prosz� cofn�� si� za ta�m�.
� S�ucham? My�la�am, �e ten temat ju� wyczerpali�my. Chc� rozmawia� z oficerem,
kt�ry wami dowodzi.
Policjant zwr�ci� si� do Piotra, ale ten tylko roz�o�y� bezradnie ramiona.
� Ta pani nie rozumie, co to znaczy �nie wolno".
W tej samej chwili w prowadz�cej na budow� bramie pojawi�o si� trzech oficer�w
�ledczych, a za nimi fotograf oraz jaki� cz�owiek z du�� aluminiow� walizk�.
Jeden ze �ledczych na widok Sarah przystan��, po czym ruszy� energicznie w jej
stron�. By� to kr�py m�czyzna z siwymi, kr�tko obci�tymi w�osami. Mia� za du��
g�ow� w stosunku do cia�a, ale na sw�j surowy, niezdarny spos�b by� bardzo
przystojny. Nosi� wymi�ty br�zowy garnitur i krzykliwy czerwono-��ty krawat ze
l�ni�c� spink�.
� O co chodzi? � zapyta�.
� Ta pani koniecznie chce tu wej��, komisarzu. Twierdzi, �e plac budowy nale�y
do jej firmy.
� Tylko nie �twierdzi" � odpar�a ostro Sarah. � Czy to pan tu sprawuje w�adz�?
� Zgadza si� � odpar� oficer, wyj�� camela i zapali� go du�� metalow�
zapalniczk�. � Obawiam si�, �e zosta�o tutaj pope�nione morderstwo. Pani
rzeczywi�cie nie wolno tu wchodzi�.
� Mo�e wyja�ni mi pan zatem, co si� dok�adnie wydarzy�o?
� Nie, obawiam si�, �e nie mog�.
� No c�, to mo�e przynajmniej powie mi pan, kiedy moi podwykonawcy b�d� mogli
wr�ci� do pracy.
� Tego r�wnie� nie mog� pani powiedzie�. Moi technicy i lekarze s�dowi nie
zako�czyli jeszcze czynno�ci �ledczych.
� Ale o czym m�wimy? O godzinach? O dniach?
� Naprawd� trudno mi powiedzie� � odpar� policjant z wyra�nym rozbawieniem w
g�osie.
� Poprosz� pana o nazwisko.
� Komisarz Stefan Rej z wydzia�u zab�jstw.
24
� No c�, komisarzu Rej, czy zdaje pan sobie spraw� z tego, ile kosztuje nas
ka�dy dzie� przestoju w pracy?
� Podejrzewam, �e bardzo du�o pieni�dzy.
� Ma pan ca�kowit� racj�. Bardzo du�o pieni�dzy. Je�li przeliczy to pan na wasze
z�ot�wki, to b�dzie tam tyle zer, �e ci�gn�� si� b�d� a� do Poznania. A mo�e
nawet wystarczy ich na drog� powrotn� do Warszawy.
� Prosz� pani...
� Sarah Leonard. Jestem wicedyrektorem przedsi�biorstwa zajmuj�cego si� budow�
sieci hoteli Senackich w krajach Europy Wschodniej.
� Panno Leonard, musi mi pani wybaczy�. W tej chwili moi wsp�pracownicy i ja
jeste�my bardzo zaj�ci. Ale z najwi�ksz� ochot� porozmawiam z pani� p�niej. Jak
mog� si� z pani� skontaktowa�?
� Zatrzyma�am si� w Holiday Inn. B�d� tam co najmniej do czwartku.
� A p�niej? Chyba nie opuszcza ju� pani naszego kraju?
� Co to znaczy? My�l�, �e porozmawiamy przed czwartkiem, prawda?
� To zale�y.
� Od czego zale�y, komisarzu! Prosz� pos�ucha�, tak si� sk�ada, �e bardzo dobrze
znam inspektora Grabowskiego.
� Zazdroszcz� pani. R�wnie� chcia�bym go zna�. Powiedziawszy to, odwr�ci� si� na
pi�cie i do��czy� do swej ekipy.
� Cholera jasna, jeszcze tego nam brakowa�o � warkn�a Sarah. � Ju� i tak mamy
trzy tygodnie op�nienia. Piotr wzruszy� ramionami.
� Ostrzega�em pani� przed policj�. Im bardziej ich pani naciska, tym bardziej
staj� si� nieprzejednani. Poza tym jest pani kobiet�.
� A jaka� to r�nica?
� Ogromna! Dla cz�owieka pokroju Reja to niebo i ziemia. On uwa�a, �e miejsce
kobiety jest tylko w ��ku i w kuchni. I nigdzie indziej. Ludzie �y�y sobie
wypruwaj�, �eby pozby� si� takich ancymon�w, ale oni najspokojniej pieni� si�
dalej.
Sarah zerkn�a na zegarek.
� No c�... nic tu po nas. O jedenastej mamy spotkanie z przedstawicielami
firmy, prawda?
� Poza tym wp�yw na to ma r�wnie� fakt, �e jest pani Amerykank� � ci�gn�� Piotr
w drodze powrotnej do Holiday Inn. �
25
Policja nie patyczkuje si� z wami tylko dlatego, �e pochodzicie z Zachodu. Szef
policji kaza� swoim ludziom zachowywa� si� w stosunku do was uprzejmie, wi�c si�
do tego stosuj�.
� Wie pan co, panie Cegie�? Jest pan chyba cyniczny.
� W Polsce, panno Leonard, nie m�wimy o sobie �cynicy"; m�wimy �reali�ci".
Gdy Sarah wysz�a ze spotkania, ku swemu zdziwieniu ujrza�a przed siedzib� biura
swej firmy komisarza Reja. Siedzia� na s�o�cu na niewysokim murku i cierpliwie
pali� papierosa.
� Panno Leonard? Czy mo�emy chwileczk� porozmawia�?
� Szybko pan dzia�a � odpar�a. � Nie musi si� pan martwi� tym, �e opuszcz�
pa�ski kraj.
� Wiem o tym. Przeprowadza si� pani z Holiday Inn do mieszkania w Alejach
Jerozolimskich. Bardzo przyjemne mieszkanko. Mnie nie by�oby na takie sta�.
� Sk�d pan wie o przeprowadzce?
� Jestem przecie� policjantem � wyja�ni�, wypuszczaj�c z ust bardzo cienk�
smu�k� dymu.
� S�dz�, �e mog� panu po�wi�ci� najwy�ej p� godziny � odrzek�a Sarah. � O
pierwszej musz� by� na lotnisku. Mam tam kogo� spotka�.
� Podwioz� pani�. A po drodze porozmawiamy.
Podszed� do nich Piotr Gogiel, za kt�rym krok w krok drepta� Jacek Studnicki,
jeden z przylizanych, upiornych dyrektork�w Banku Kredytowego Yistula.
� Jakie� problemy?�zapyta� Jacek, obejmuj�c impertynencko ramieniem Sarah.
Gdy mia�a buty na wysokim obcasie, by�a od niego odrobin� wy�sza, lecz
Studnickiemu najwyra�niej to nie przeszkadza�o.
Sarah zgrabnie wywin�a si� z jego obj�cia