13953

Szczegóły
Tytuł 13953
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13953 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13953 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13953 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanisław Starikowicz Dlaczego biały pudel ma czarny nos Przełożył Henryk Garbarczyk Ilustrował Zygmunt Gornowicz Nasza Księgarnia • Warszawa 1987 Tytuł oryginału rosyjskiego POCZEMU U BIEŁOGO PUDELJA CZERNYJ NOS? 1 Izdatielstwo „Dietskaja literatura", Moskwa 1976 • Copyright for the .Polish edition by \ .W. „Nasza Księgarnia" Warszawa 1987 MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA JAK KOMARY ZNAJDUJĄ POKARM? Car słuchając trwał w podziwie, za to komar, zły straszliwie, żądło swoje wbił głęboko ciotce prosto w prawe oko. A. S. PUSZKIN (przekład J. Brzechwa) Komary dokuczają nie tylko ludziom. Dwuskrzydli krwiopijcy zmuszają niedźwiedzie do tarzania się z rykiem po ziemi i rozdzierania pyska do krwi pazurami. Ukąszenia komarów czasem doprowadzają do śmierci cielęta, źrebięta czy łoszaki, a psy z powodu tych ukąszeń żałośnie skomlą po nocach. Ale w tych wszystkich „przestępstwach" udział biorą tylko komary--samice. Książę Gwidon, chcąc rozprawić się ze swoją krewną, powinien zmienić się nie w komara, ale w komarzyce, ponieważ samce komarów są pokojowo usposobionymi stworzeniami: krwi nie piją, odżywiają się wyłącznie sokami roślinnymi. Samice natomiast muszą koniecznie napić się krwi, w przeciwnym wypadku nie złożą jajeczek i komarzy ród wyginie. Zdarza się nawet, że głodne komarzyce niektórych gatunków, aby móc złożyć jajeczka i dać życie potomstwu, zjadają same siebie — „przetrawiają" mięśnie poruszające skrzydłami. Samice komarów składają jaja gdzie popadnie — do bagna, kałuży, do beczki czy puszki z wodą. Jeśli jednak mogą wybierać, wybierają miejsca o zapachu siarkowodoru lub drożdży. A zapach metanu, z punktu widzenia komarów, .nie ma sobie równego. Niczym pszczoły do miodu zlatują się one do otworów wiertniczych, z których wydobywa się metan. Niekiedy zbiera się ich tak wiele, że w promieniach słońca wygląda to tak, jakby nad szybem płonął blady płomień gazu. Najbardziej natrętne przenikają nawet w głąb otworu. Dlaczego metan tak „oczarował" komary, nie wiadomo. Może polubiły go, gdy były jeszcze iarwami? Metan nazywany jest przecież gazem błotnym, a komary lęgną się również w bagnach. Ale ponieważ metanem najeść się nie mogą, komarzyce przyciąga też zapach kwasu mlekowego, wydzielany przez skórę zwierząt. Jeśli pomiędzy wsią a zbiornikiem wodnym — wylęgarnią komarów -- stoi obora lub stajnia, większość krwiopijców zatrzymuje się właśnie tam, nie leci do wsi — krew koni i krów bardziej im smakuje. Chociaż na przykład w Azji Środkowej występuje taki podgatunek widliszka, który nad wszystko inne przekłada ludzką krew. Komary kłują niemal wszystkich ludzi, choć mogą się zdarzać wyjątki. W Stanach Zjednoczonych przeprowadzono pewien eksperyment: na 838 osób komarzyce nie tknęły jednej. Jak się okazało, osoba ta miała całkiem suchą skórę. Ale wystarczyło tylko zmoczyć jej rękę, a natychmiast skrzydlate rozbójnice rzuciły się na nią. W poszukiwaniu pokarmu komarzyce przelatują zwy^e około 3 km, a re-kordzistki nawet do pięćdziesięciu! Aby wyjaśnij $kąi komary wiedzą, gdzie lecieć w poszukiwaniu pokarmu, wpuszc?o;>o'je domaienk'eJ komory aerodynamicznej. Przeprowadzone doświadczenia wykazały, że komary, aby zorientować się w wyborze kierunku lotu, posługują się wzrokiem. Ale jak znajdują drogę do pokarmu nocą i nad gładką powierzchnią wody? Widzą przecież dość kiepsko. Prawdopodobnie w takich przypadkach komarzyce „zamykają oczy" — kierują się zapachami. Komarzyce przyciąga nie tylko kwas mlekowy, ale i wilgotne, nasycone dwutlenkiem węgla powietrze, wydychane przez zwierzęta, a także ciepło ich ciała. Ciepłą skórę wyczuwają za pomocą maleńkich wąsików — czułków. Komarzyce tak długo zmieniają kierunek lotu, aż oba czułki zaczną odbierać jednakowe ilości ciepła. Wtedy są już pewne, że „obiad" znajduje się dokładnie na kursie ich lotu. Czułość komarzego „termolokatora" jest wręcz niewiarygodna. Długość czułków widliszka wynosi zaledwie trzy milimetry. No cóż, niektórzy twierdzą, że „małe jest piękne", a jak z powyższego wynika, również niezwykle sprawne. Jeśli w czasie nocy spędzonej w namiocie dokuczają wam komary, a gazę na zasłonkę lub odstraszające środki chemiczne pozostawiliście w domu, można zmusić komary do „gryzienia" blachy. Komary, co prawda, nie interesują się pustymi puszkami po konserwach, ale z tych puszek można zrobić pułapkę w kształcie ^tzyba. W węższej puszce — nóżce grzyba — zapalcie świeczkę, a do puszki-*u»peiusza, którą podgrzewa świeca, nalejcie wody. To proste urządzenie oszuka komarzyce. Blacha jak gdyby oddycha, świeca wydziela dwutlenek węgla, a woda trochę nawilgaca powietrze. Oczywiście pułapkę należy posmarować czymś lepkim. Niekiedy udaje się odegnać komary od wejścia do namiotu za pomocą gałązek piołunu lub rumianku, komary bowiem nie lubią ich zapachu. Opuszczając kałuże i bagna miliardy nowo narodzonych owadów, nie zdając sobie z tego sprawy, unoszą tony pierwiastków chemicznych. Czegóż nie ma w ich maleńkich ciałkach: tlen, azot, fosfor, wapń, żelazo, mangan, molibden, bor. Przypuszcza się, że komary są niekiedy jedynymi biologicznymi przenosicielami niektórych mikroelementów (na przykład molibdenu) w strefie tajgi. A bez mikroelementów giną zarówno zioła, jak i potężne drzewa. Stąd wniosek, że do prawidłowego rozwoju życia drzew potrzebne są komary. Ale to nie wszystko. Jeśli wytępimy komary, zaczną głodować ptaki owadożerne, kiepsko też będzie z rybami odżywiającymi się larwami komarów. Wytępienie wszystkich komarów przyniosłoby niekorzystne następstwa, jakich nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić: nie sposób nie doceniać udziału komarów w krążeniu materii w przyrodzie. W jednym litrze kałuży może żyć jednocześnie aż cztery tysiące ich larw. A ileż kałuż na świecte! , Nawiasem mówiąc, nie wszyscy bliscy krewni komarów lęgną się w wodzie. Wyrzucając „robaczywe" grzyby, zabijamy bedliszki — nóżki i kapelusze tych grzybów zajęte są zwykle przez ich białe z czarnymi głowami larwy. W jaki sposób samice odnajdują grzyba, jeśli tylko co wynurzył kapelusik nad powierzchnię ziemi? Grzyb jest przecież chłodny i nie pachnie ani metanem, ani kwasem mlekowym. Tak, nie pachnie, ale tym komaro-podobnym owadom zapachy takie nie są potrzebne, mają one swoje własne sposoby. NIEZWYKŁE WYPOSAŻENIE ZWYCZAJNEJ MUCHY I CHRABĄSZCZA MAJOWEGO „Mucha po polu chodziła, na pieniążek natrafiła". Weszła na niego i zaraz zorientowała się, z czego został wykonany: ze srebra czy z miedzi. Stopy muchy pokryte są gęstą szczoteczką cieniutkich włosków — receptorów. Szczoteczka ta informuje ją o składzie chemicznym przedmiotu, na który nastąpiła. Mucha bada przedmiot szybko i dokładnie — w zależności od jego właściwości zmieniają się sygnały elektryczne wysyłane przez włoski znajdujące się na stopach. Mucha domowa (w naszych mieszkaniach żyje również mucha pokojowa, zwana także zgniłówką pokojową i ma nogi żółte, a nie czarne) dawno porzuciła łono przyrody i poza miastami i wsiami już nie występuje. Natomiast czuje się znakomicie zarówno w drapaczu chmur, jak i w polinezyjskiej chacie! Wszędzie pod jej ruchliwe nogi i ryjki trafia nasze pożywienie i wszędzie to kosmate stworzenie (popatrzcie na nią przez mikroskop) roznosi zarazki. Uczeni sądzą, że w ciele muchy znajduje się przeciętnie około 30 milionów mikroorganizmów. Nie ma rady: mucha łazi zarówno po śmietnikach, jak i po obrusie. Gdy nogi „powiadomią" muchę, że usiadła na substancji jadalnej, zaczyna badać jej smak. Używa do tego czegoś w rodzaju języka — porowatej poduszeczki zwanej tarczą oralną, umieszczonej na koniuszku ryjka. Ryjek wciska w pokarm i wciąga w niego maleńkie cząsteczki. Aby się nie udławić, mucha je, a dokładniej pije, tylko dobrze rozpuszczone substancje. Człowiek nie od razu uchwyci różnicę, czy herbata osłodzona jest cukrem, czy sacharyną. Mucha zaś natychmiast odrzuci sacharynę, a nad kawałeczkiem cukru będzie musiała się pomęczyć; rozpuścić całego kawałka nie da rady — nie starczy jej śliny. Dlatego też skrobie cukier ząbkami, umiejscowionymi u wylotu otworu oralnego. Tylko to, co uda jej się zeskrobać, może zostać przez nią pochłonięte. Nasza bohaterka ma tylko dwa skrzydła, ale za to jakie! Optymalny w sensie aerodynamicznym profil skrzydła, lekkość konstrukcji, 330 uderzeń na sekundę... Za pomocą takich skrzydeł można bezpiecznie odbywać dalekie podróże. I faktycznie, siedemdziesiąt iat temu chmara much przyleciała na statek płynący po Morzu Śródziemnym o sto mil od brzegu! 8 Mucha może bez odpoczynku lecieć przez kilka godzin pod rząd z szybkością 20 kilometrów na godzinę. Biorąc pod uwagę jej rozmiary, jest to szybkość zdumiewająca. Na ogól jednak mucha domowa jest domatorką i dalej niż na 500 metrów od ludzkich domostw zwykle nie odlatuje. Wysokimi lotami też nie może się pochwalić: powyżej 50 metrów jej nie spotykano. Lot stanowi dla muchy duży wysiłek. Kilka minut aktywnej pracy mięśni i już temperatura jej ciała podwyższa się o 15-20 stopni Celsjusza. W czasie upałów można od takiego wysiłku nawet „wyciągnąć nogi"; ale prawdziwy upał zaczyna się dla muchy dopiero od 45 stopni Celsjusza. Jak słusznie zauważył w swym wierszu K. Czukowski, mucha ma brzuszek „pozłocony" — żółtawy. Natomiast reszta jej ciała ma barwę stalową. Takie metaliczne ubarwienie obniża ciepłotę ciała, odbija promienie słoneczne. W cieniutkim, przezroczystym skrzydle muchy ciągną się tchawki i nerwy, w których płynie musza krew — hemolimfa: od tułowia wzdłuż przedniego skraju skrzydła, a z powrotem wzdłuż tylnego. Skrzydła muchy wyposażone są w skomplikowane przyrządy nawigacyjne: drobniutkie szczecinki i kolb-kowate twory, które ułatwiają jej orientację i informują o szybkości lotu. Służą do tego także trzy malutkie oczka, zwane przyoczkami, tworzące trójkąt pomiędzy dwoma ogromnymi oczami złożonymi. Ale, pomimo pięciu oczu, mucha jest ślepawa i wyraźnie widzi tylko na odległość 40-70 cm. Znacznieiepszy wzrok ma na przykład ważka — ostro widzi na 1,5 do 2 m. W ciągu tygodnia mucha może dać życie prawie tysiącowi potomków. W sprzyjających warunkach samica co dwa dni składa po 150-200 jajeczek. Robi to dosyć szybko. Złożenie 60-70 jaj zajmuje jej tylko 15 minut. Wkrótce z jajeczek wylęgną się larwy, które natychmiast przystąpią do konsumowania odpadków. Larwy, wydzielając na zewnątrz soki trawienne, najpierw „nadtrawiają" pokarm, a dopiero potem wysysają go. Jedzą niedużo. Do całkowitego rozwoju larwy wystarczy siedem miligramów substancji pokarmowych. Przed przepoczwarzeniem się larwa stara się zaryć w ziemi — jest w niej bardziej sucho. W ziemi lub innym dogodnym a suchym miejscu spędzi w zależności od temperatury otoczenia, od 3 do 19 dni. Im cieplej, tym krócej. Ale nawet w tym krótkim czasie jakiś przypadek może przemieścić poczwarkę głębiej w ziemię. Przyszła mucha nie będzie jednak pogrzebana za życia, ma bowiem specjalne urządzenie — pęcherzyk głowowy, który może wypuszczać na zewnątrz i rozsuwać nim cząsteczki gleby. Później pęcherzyk zostaje wciągnięty do wnętrza głowy, a mucha przeciska się na zrobione przez niego miejsce. I tak pomaiutku, słabiutka nowo narodzona mucha, rozpychając ziemię elastycznym pęcherzykiem, może pokonać metrowej grubości warstwę gleby. Wynika więc z tego, że wprawdzie nie mur, ale ziemię mucha jest w stanie głową przebić. Ziemię „bodzie" także chrabąszcz, który ma równie dobre, a może nawet i .lepsze narzędzia do robót ziemnych. W pogodne dni całe chmary chrabąszczy wyłażą spod ziemi, czekając cierpliwie na wieczór, aby wybrać się w lot godowy, podjeść sobie na brzozach i złożyć w ziemi jajeczka. Można zapytać: a cóż w tym niezwykłego? A choćby to, że lot chrabąszcza, choć niezgrabny, zaprzecza jednej z zasad aerodynamiki, która mówi, że taki kształt ciała uniemożliwia latanie z powodu zbyt małego współczynnika siły nośnej. A jednak chrabąszcz lata. Jak mu się to udaje, pozostaje nadal zagadką matki-natury. Jeśli chrabąszcza, który świeżo opuścił podziemne leże, leciutko potrzeć palcem, zaczyna błyszczeć. Palec zetrze maleńkie szarawe włoski, których roli też jeszcze ostatecznie nie wyjaśniono. Białe, tłuste larwy chrabąszcza to prawdziwi złoczyńcy. Niszczą one korzenie roślin. Posługując się głową niczym oskardem, torują sobie drogę do korzeni sosny lub kiełków pszenicy. Możliwe, że trafienie do nich ułatwia im podwyższone stężenie wydzielanego przez korzenie dwutlenku węgla. W każdym razie stwierdzono, że larwy będą drążyć ziemię właśnie w kierunku tego miejsca, w którym wstrzyknięto dwutlenek węgla. Wynika z tego, że chrabąszcz może dostać patent na nie znany ludziom sposób wytwarzania siły nośnej i na wysokiej czułości analizator gazów. Nawiasem mówiąc, potrafi to również mucha. Jednakże i ona mogłaby nauczyć się czegoś od chrabąszcza. Jego larwy już jesienią wiedzą, jaka będzie zima. Jeśli larwa jest całkiem biała, należy oczekiwać trzaskających mrozów. Gdy ciało larwy ma odcień niebieskawy, zima będzie ciepła. A jeśli niebieszczeje wyłącznie tylna część jej ciała — silne mrozy będą tylko na początku zimy. Dokładnego wyjaśnienia gry barw na ciele tego podziemnego „biura prognoz długoterminowych" jeszcze niestety nie ma. Zarówno musze domowej, jak i pokojowej jest wszystko jedno, jaka będzie zima. Zimują one bowiem nie w polu ani w lesie, ale w naszych mieszkaniach. Śpią sobie gdzieś za ramami obrazów lub w innym zacisznym miejscu. Zabijając na wiosnę przebudzoną ze snu zimowego muchę likwidujecie za jednym zamachem miliony much — jej przyszłe potomstwo. Jego liczebność można ocenić nawet nie na miliony, ale na miliardy: oszacowano, że w okolicach Moskwy letnie potomstwo jednej samicy wynosi ni mniej, ni więcej tylko aż 5 598 720 000 000 osobników! Mówi się, że kurczęta należy liczyć na jesieni, ale muchy łatwiej liczyć na wiosnę... DLACZEGO CNIY LECĄ, A RYBY PŁYNĄ DO ŚWIATŁA? Dawniej odpowiedź na to pytanie nie budziła wątpliwości. W ciele owadów znajduje się światłoczuła substancja: jeśli jest jej niewiele, wówczas dążą one do światła, jeśli natomiast dużo to unikają go. Mijał czas, a światłoczułej substancji w owadach jednak nie znaleziono. Wówczas zoolodzy doszli do wniosku, że fototaksja (reakcja na światło) jest jakoby uwarunkowana tyrf), że napięcie mięśni owadów uzależnione jest od intensywności oświetlenia oczu. Oczy muszą więc odbierać blask o jednakowym natężeniu, aby zrównoważyć pracę obu skrzydeł. Wyjaśnienie to uważano zą prawidłowe dopóty, dopóki pewnego razu nie zamalowano ćmie jednego oka. Początkowo na pół oślepiony owad, zgodnie z hipotezą, kręcił się w kółko. Później 10 i jednak okaleczona ćma zaczęła się zachowywać tak samo, jak jej w pełni sprawne koleżanki. Hipoteza upadła. Trzeba było więc budować nowe. Niektórzy uczeni skłonni byli uznać, że owady mylą latarnie uliczne z Księżycem. Światło Księżyca zostało przez nie rzekomo wybrane jako punkt orientacyjny w czasie nocnych spacerów jeszcze w tych pradawnych czasach, gdy na Ziemi nie było ani jednej latarni. I rzeczywiście, orientowanie się według światła księżycowego zapewniało ćmom lot po linii prostej dlatego, że Księżyc jest daleko i odbite od niego promienie słoneczne są praktycznie równoległe do siebie. Co innego latarnia: zachowując jednakowy kąt pomiędzy jej jasnymi, rozchodzącymi się we wszystkie strony promieniami a kierunkiem lotu, ćma leci po zgubnej spirali wiodącej ją do latarni. Jednakże okazało się, że podczas jasnych księżycowych nocy owady wolą nie opuszczać domowych pieleszy — światło Księżyca podczas pełni z jakiegoś powodu obniża ich aktywność życiową. W takie noce ćmom i komarom tak się psuje nastrój, że nie reagują nawet na najbardziej dla nich atrakcyjne światło ultrafioletowe. Jeszcze jedna niejasność: ćmy, chrząszcze i komary często tłoczą się przy białych ścianach. W dodatku lecą do tych ścian prosto, bez spirali i piruetów. O ruchu spiralnym zapominają również w tym przypadku, gdy uniemożliwi im się użycie skrzydeł — pełzną do źródła światła na wprost. Ćmy garną się do lampy także przed burzą i w czasie burz elektromagnetycznych. Aby dostać się do latarni, lecą podczas ulewnego deszczu i w szalejącej wichurze, która rzuca nimi na wszystkie strony. Entomolodzy twierdzą, że jeśli zamiast światła widzialnego zastosować ultrafioletowe, wysyłane przez lampę rtęciową, to magiczna siła, ciągnąca ćmy, stanie się jeszcze silniejsza. Trzeba przyznać, że jest to dziwne zjawisko: promienie ultrafioletowe tak silnie przyciągają owady nocne, które Słońca nawet na oczy nie widziały! Obecnie uważa się, że owady spieszą ku lampie w poszukiwaniu ratunku. Przypomnijcie sobie: mucha spokojnie krąży po pokoju, dopóki nie zaczniecie jej gonić. Przestraszona, tłucze się o szybę — w czasie zagrożenia światło staje się zatem bodźcem. Wieloletnie doświadczenia przodków podpowiadają, że droga do wolności wiedzie zawsze w kierunku światła. Tak wyjaśnia przyciągające właściwości światła profesor G. A. Mazochin-Porsz-niakow. A co trzyma ćmy przy rozżarzonej wolframowej nici lub dopalającym się ogarku świeczki? Możliwe, że jasne światło powoduje spadek wrażliwości ich oczu o tysiące razy; oczy jak gdyby przechodzą ze stanu nocnego na dzienny. Latarnia staje się poniekąd jedynym obiektem Wszechświata, który widzą ćmy oślepione jaskrawym światłem. A jak owady reagują na światło w czasie dnia? Bardzo różnie. Pszczoły, na przykład, widzą niewidoczne dla nas ultrafioletowe promienie Słońca i orientują się według nich. Ćmy natomiast wolą inną część światła słonecznego — podczerwień, także dla ludzi niewidzialną. Ale najpierw należy coś niecoś powiedzieć o umiejętnościach ciem w zakresie lotu. 11 Patrząc na delikatne fruwające stworzenia trudno domyślić się, że mogą one dokonywać tysiąckilometrowych wojaży. Tymczasem swoimi nawigacyjnymi zdolnościami i zasięgiem wędrówek niektóre gatunki ciem zdolne są rywalizować z wędrownymi ptakami. W tym współzawodnictwie ptaki mają jedną wyraźną przewagę — stałą temperaturę ciała, dzięki której mogą machać skrzydłami, kiedy tylko zechcą. Niestety, czarujące, ale zmiennocieplne ćmy, aby wzlecieć, muszą czekać na dogodną pogodę. Owadom najbardziej potrzebne jest ciepło rozgrzewające ich „żywy silnik". Ale silnik bardzo trudno zapalić bez rozrusznika, dlatego ćmy mają rozrusznik. Dowiodły tego eksperymenty profesora Lozina-Lozinskiego z motylami: pawicą gruszówką i bielinkiem kapustnikiem. Wystarczyło na odrętwiałe z zimna motyle skierować jaskrawe światło, aby zaczęły trzepotać skrzydłami, choć temperatura ich ciał nie zdążyła jeszcze podnieść się ani o stopień. Gdy zaś oświetlano tylko korpus i głowę, a skrzydła zacieniano, motyle pozostawały w bezruchu. Doświadczenia powtarzano tak długo, aż się przekonano, że motyle mogą wzlecieć tylko po oświetleniu ich skrzydeł przez jedną z części składowych światła — promienie podczerwone. Na wpływ tych promieni szczególnie wrażliwa jest przednia część dolnej strony skrzydeł, która w stanie spoczynku (przy złożonych skrzydłach) jest zwrócona na zewnątrz. W wyniku tych eksperymentów zrodziło się interesujące przypuszczenie, że w skrzydłach motyli energia promieni podczerwonych, nie przechodząc przez fazę cieplną, zmienia się bezpośrednio w energię mechaniczną. I co jeszcze ciekawe: naświetlenie ultrafioletem, zastosowane dodatkowo, podwyższa efektywność oddziaływania promieni podczerwonych. Czyż doświadczenia te nie mówią o tym, że należy sformułować jeszcze jedną hipotezę na temat przyczyn przyciągającego oddziaływania światła na owady? Do światła ciągną nie tylko ćmy, lgną do niego również ryby. Ale i to zjawisko nie jest do końca wyjaśnione. Na przykład nie wiadomo, dlaczego ryby płyną do lampy zanurzonej w wodzie, a czasem nie zauważają oświetlonego obiektu wielkości basenu pływackiego. Przybliżając się w nocnym mroku do lampy ryby niektórych gatunków poruszają się powoli i ostrożnie, suną po skomplikowanej trajektorii. Na przykład droga sardeli podobna jest do łańcucha kotwicznego, a okonie poruszają się po spirali, podobnie jak ćmy. Na tym jednak kończy się analogia pomiędzy tymi rybami a owadami. Sardela, przeciwnie niż ćmy, znajduje w sobie dość sił, aby odpłynąć od lampy. Okonie natomiast stają przy niej na kotwicy — zwracają się głowami pod prąd. Są też ryby, które, podobnie jak karaluchy, nie znoszą światła. Ichtiolodzy sądzą, że światło dla ryb to sygnały o tym, że nadeszła pora obiadu, że trzeba zgromadzić się w stado lub chronić przed wrogiem. W gruncie rzeczy jest to zgodne z twierdzeniem entorr.ologów, że mucha tłucze się o szybę dlatego, że światło wskazuje jej drogę do wolności. Ale zawsze znajdą się ludzie gotowi podważać istniejącą hipotezę. Pytają oni: dlaczego ćmy i ryby uciekają w kierunku światła, kiedy w ciemnościach łatwiej jest umknąć wrogowi? Albo: czy rzeczywiście owady, lecąc w desz- 12 ł 1 czu do latarni, szukają ratunku przed wrogiem? A jeśli to nawet prawda, to dlaczego do światła przypełzają solfugi, które nikogo się nie boją, które zjadają nawet skorpiony? I w końcu dlaczego ptaki, które znakomicie znają bezkresne niebo, rozbijają się nocami o szyby latarni morskich i o oświetlone okna wieżowców? A czy zastanawialiście się nad tym, dlaczego ludzi także fascynuje ogień? Dlaczego mogą godzinami wpatrywać się w płomienie ogniska? 00 WIDZI ŚLEPAK? Zanim odpowiemy na to pytanie, zatrzymamy się nad czymś innym. A zaczniemy od tego, na czym zakończyliśmy poprzednie opowiadanie, a mianowicie od ogniska. W migoczących językach płomieni widzimy nie kończącą się grę barw. Czy radość ta dostępna jest również innym stworzeniom? Tak. Aby nie być gołosłownym, podam krótki spis zwierząt, u których barwne widzenie potwierdzono doświadczalnie. Świat w barwach widzą: małpy, psy, norki, kuny, gronostaje, krowy, konie, owce, żyrafy, wiewiórki, myszy, jeże... O ptakach nawet nie warto mówić — widzą lepiej od nas. Czas jednak wrócić do tytułu i zorientować się, czy rzeczywiście ślepak jest ślepy. Z tym, że dano temu kąsającemu owadowi nieodpowiednią nazwę, zgodzi się każdy. Entomolodzy twierdzą, że jakoby ciemno ubarwione krowy i konie są bardziej męczone przez ślepaki niż jasne. Wyniki badań, które przeprowadzili pracownicy Uniwersytetu Moskiewskiego, wykazały jednoznacznie, że wbrew swojej nazwie ślepaki dobrze rozróżniają kolory: fioletowy, niebieski, błękitny i zielony, natomiast promienie żółte, pomarańczowe i czerwone słabiej oddziaływują na ich ogromne oczy złożone. Dlaczego wolą te, a nie inne kolory, trudno wytłumaczyć. Ale to, że ślepaki widzą barwę zieloną, można chyba wyjaśnić już teraz. Samce ślepaków to pokojowe istoty, żywiące się podobnie jak samce komarów nektarem i sokami roślinnymi. Kolor zielony jest dla nich czymś w rodzaju karty dań. Samice również pobierają pokarm roślinny, ale czasem muszą napić się krwi — białko zwierzęce jest im potrzebne, tak jak i koma-rzycom, do dojrzewania jajeczek. Ślepaki przylatują na plażę nie tylko po to, aby kąsać wypoczywających wczasowiczów, ale również po to, aby napić się wody, którą w gorące dni łatwo tracą poprzez stosunkowo cienkie chitynowe okrywy ciał. Z lotu uderzają z rozmachem o powierzchnię rzeczki, stawu czy kałuży. Nie toną jednak, a to dzięki temu, że ciała ich są trudno zwiiżalne. Chwyciwszy ryjkiem łyczek wody wzlatują z powrotem w powietrze. Tak więc ślepaki rzucają się do wody nie na oślep — po prostu chce im się pić. Co więcej, jasno wynika z tego, że nawet ślepaki widzą różnicę pomiędzy niebieskim niebem a zielonkawą kałużą. 13 PO CO RYBOM PĘCHERZ PŁAWNY? Po co rybom pęcherz pławny, przecież tyle z nim kłopotów: to napełniaj go gazami, to wypuszczaj je. Ryby, których pęcherz pławny połączony jest z przewodem pokarmowym (śledzie, łososie, sumy, szczupaki), mają trudności tylko podczas nurkowania. Za to wypływając wypuszczają z łatwością nadmiar gazów przez otwór gębowy do wody. Ale u ryb z zamkniętym, hermetycznym pęcherzem (dorsz, nawaga, cefal, okoń) nie ma zaworu, przez który można byłoby wypuszczać gaz, aby obniżyć jego ciśnienie podczas wypływania. Gazy więc przechodzą do krwi, a następnie poprzez skrzela do wody. Jest to proces dosyć trudny i pracochłonny. Pęcherz pławny okonia wyciąganego na wędce z dziesięciometrowej głębiny wyraźnie rozdyma rybie ciało — jego objętość powiększa się dwukrotnie. Dlatego w normalnych warunkach okoń wypływa w żółwim tempie — pięć metrów na godzinę. Nurkuje natomiast, podobnie jak i inne ryby, osiem razy wolniej, ponieważ napełnienie pęcherza gazami jest jeszcze trudniejsze: gazy trzeba najpierw pobrać z wody. W pęcherzu pławnym ryb znajduje się zwykle 17% tlenu, 80% azotu, 2,8% dwutlenku węgla. Ale i tu są wyjątki. U łososi w pęcherzu pławnym jest aż 90% azotu, pęcherze pławne niektórych ryb napełnione są czystym tlenem, a u jeszcze innych — zupełnie nieprawdopodobnym gazowym koktajlem. Doświadczenia ze znakowanymi atomami wykazały, że tlen wypełniający pęcherz był poprzednio rozpuszczony w wodzie, natomiast dwutlenek węgla trafia do pęcherza nie z wody, a z węglowodanów tkanek. Jako „furtka" do przewietrzenia pęcherza służy tzw. sieć cudowna — splot włosowatych naczyń krwionośnych. W pęcherzyku węgorza zajmuje ona 1 cm2. Na tej maleńkiej powierzchni znajduje się sto tysięcy naczyń o łącznej długości 400 m. I chociaż może to wydawać się dziwne, wystarczy jedna jedyna kropelka krwi, żeby całkowicie wypełnić to sprytne urządzenie. Pracują w nim na użytek ryby enzymy o wysokiej aktywności. Jednakże nie wiadomo dotychczas dokładnie, jak właściwie one działają; nie wiadomo nawet, jak tlen przechodzi z wody do krwi, a następnie do pęcherza. Ale nie wgłębiajmy się dalej w szczegóły funkcjonowania pęcherza pław-nego. Zastanówmy się raczej nad jego rolą. Jest to narząd bardzo pożyteczny. Dzięki niemu ryby zaoszczędzają 70% energii koniecznej do zrównoważenia położenia ciała w wodzie. Oprócz tego pęcherz pławny to znakomite ucho: potrafi odbierać zmiany ciśnienia zewnętrznego nie przekraczające nawet jednomiiionowej części. Dlatego właśnie większość ryb słucha najpierw brzuchem — pęcherz gra rolę rezonatora wzmacniającego zewnętrzne dźwięki. Drgania dźwiękowe zmieniają się w nim mechanicznie, a następnie zostają przekazane do głowy. Pęcherz pławny ma jeszcze jedną funkcję — ryby porozumiewają się za pomocą pęcherza nie otwierając pyska. Maleńkie rybki popiskują wydając wysokie tony, a wielkie ryby, mające pęcherze o dużej objętości, odzywają się solidnym basem. Z punktu widzenia akustyki pęcherz pławny ryby to jakby bęben. Bębnią na nim specjalne mięśnie, położone po bokach rybiego 14 ciała, aibo muskulatura szkieletu czy nawet płetwy. Bęben ten u różnych ryb to warczy, to chrząka, to znów ryczy jak syrena parostatku. A ryba rogatni-ca, niczym wytrawny perkusista jazzowy, stuka w swój pęcherz specjalną pałeczkowatą kością. I jeszcze jedna ciekawostka: mięśnie, służące do wydobywania dźwięków z pęcherza, u samic są rozwinięte słabiej niż u samców. Zimnokrwiste przedstawicielki płci pięknej „rozmawiają" rzadziej i ciszej, a „najgadatliwsi" wśród ryb są ojcowie rodzin. Nie należy jednak sądzić, że wszystkie dźwięki wydawane przez ryby pochodzą z pęcherza pław-nego. Na przykład nikt nie wie, w jaki sposób babki wydają z siebie porykiwanie, kwakanie i mruczenie — pęcherza przecież nie mają. Pęcherz pławny służy rybom wiernie nawet wówczas, gdy udają się one w swoją ostatnią drogę — trzepocząc się w zębach drapieżnika lub na haczyku wędkarza. Poprzez silne ściśnięcie pęcherza niektóre ryby wydają krzyk bóiu dając znać innym o nieszczęściu, które je spotkało. Co prawda są ryby, które znoszą ból w milczeniu, ale wątpliwe, czy jest to korzystne dla gatunku. Znacznie lepiej jest głośno krzyczeć: krzyk rozpaczy pewnej amazońskiej ryby, zaplątanej w sieć, słyszalny jest na 200 metrów. I już tę sieć inne ryby ominą bokiem. DZIWNA GŁOWA REKINA MŁOTA Jeśli tylko się da, bijcie rekina po nosie, oczach lub skrzelach. BRUCE U. HOLSTED Jest to rada wcale nie naiwna. Właśnie tak postąpił łona Asai, zawodowy poławiacz pereł, dzięki czemu udało mu się wyciągnąć głowę z paszczy rekina. Zdarzyło to się w Cieśninie Torresa, pomiędzy Nową Gwineą a Australią. Asai opowiada: „Gdy obejrzałem się, zobaczyłem rekina w odległości sześciu kroków od siebie. Chwycił mnie za głowę... Kiedy poczułem, że jego zęby wbijają mi się w ciało, podniosłem ręce i z całej siły nacisnąłem rekinowi oczy. Naciskałem i naciskałem, póki nie wypuścił mojej głowy". Ten niesamowity wypadek został udokumentowany w sposób nie budzący wątpliwości. Jest nawet dowód rzeczowy — ząb rekina tygrysiego, który wydobyto w szpitalu z poranionej szyi nurka. Dlaczego jednak rekin puścił człowieka? Czy to możliwe, że z powodu ostrego bólu oczu? Wątpliwe. Specjaliści twierdzą, że rekiny nie wiedzą, co to ból. A może rekin, który napadł na Asai, był chory? Przecież nacisk re-kinich zębów przewyższa dwie tony na centymetr kwadratowy. A może... Wiele być może. Znawcy uprzedzają: zachowanie każdego rekina jest specyficzne, każdy okaz to silna indywidualność. Gdyby na Asai napadł rekin młot (również będący iudojadem), prawie na pewno nie wypłynąłby on na powierzchnię. Temu rekinowi nie można w takiej pozycji nacisnąć oczu, bowiem znajdują się one daleko jedno od 15 drugiego, na końcach spłaszczonej głowy. Z profilu rekin młot, podobnie jak i inne rekiny, przypomina żywą torpedę, ale jego głowa, widziana z góry albo z dołu, wygląda jak ogromne kowadło. Dlaczego jej kształt tak różny jest od klinowatej głowy innych ryb? Prawdopodobnie rekin młot zawdzięcza to płaszczkom. Rekin młot, podobnie jak i inne rekiny, przepada za pieczonym mięsem foczym i rybim. Ale jak wiadomo, pieczone ryby w oceanie nie pływają. a za życia ryba rybie nie równa. Do niektórych żywych ryb nawet dobrać się nie może. Tak więc na swoje nieszczęście, a możliwe, że właśnie na szczęście, rekin młot bardzo lubi zjadać płaszczki, których ogon uzbrojorn jest w silny, zębaty, jadowity kolec. Rekin połyka płaszczkę zaczynając od głowy, a ona, walcząc o życie, chlaszcze go po pysku ostrym kolcem. Nie odnosi to jednak większego skutku, bo dzięki takiemu kształtowi głowy an oczu, ani nosa uszkodzić mu nie może. Nie udaje się jej wbić także kolca w mózg drapieżnika — uderzenia ogona przyjmuje na siebie zrogowaciałe poduszka. ReW\n \es\ vóM\m\eż ocipovnv na \ac\ p\aszczk\. We \o wisz-ystko drobiazgi w porównaniu z inną tajemniczą odpornością: rekin młot, podobni- Nikt nie wie, czego boją się rekiny. Przypuszcza się, że nie podobają irr się ciemne kostiumy płetwonurków, natomiast widok białego ciała człowieka 16 pobudza ich apetyt; przypuszcza się również, że niczego rekiny tak się nie boją, jak prądu elektrycznego i znienacka otwartego parasola. Chemiczne środki odstraszające również nie są skuteczne. Spośród 70 związków chemicznych, które przetestowano w tym celu, wybrano tylko cztery: kwas maleinowy, octan amonu, siarczan miedzi i octan miedzi. Rekiny unikają wody, w której są rozpuszczone te związki, aie niekiedy zdarzały się wypadki, że łykały one pakiety z tymi nieprzyjemnymi dla nich substancjami. Natomiast zapach materiału wybuchowego i huk wybuchu wyzwala w rekinach niezwykłą ciekawość. Niestraszny rekinom również głód, ponieważ potrafią najadać się na zapas. Pewnego razu w oceanarium karmiono doświadczalnego rekina przez dwa miesiące koniną. Gdy mu zrobiono sekcję, okazało się, że w jego brzuchu znajdują się dwa małe delfiny połknięte jeszcze w czasie, gdy pływał w oceanie. Sok żołądkowy rekina rozpuszcza lakier pokrywający deski statku, w ciągu dwóch miesięcy może rozpuścić podkowę, a cóż dopiero małe deifiny. Dlatego też zapasy, odłożone na czarną godzinę, rekin przechowuje w początkowym odcinku przewodu pokarmowego, w którym nie ma soku żołądkowego. Przy poszukiwaniu zdobyczy rekiny bardziej wierzą nosowi niż oczom. Trudno się temu „dziwić, są przecież ślepawe. Za to nos mają wspaniały. A rekin młot ma prawdopodobnie najszerszy nos na świecie. Wzdłuż przedniego skraju całego kowadła ciągną się rowki służące do wyławiania zapachów. Szeroko rozstawione nozdrza umożliwiają dokładne określenie kierunku, z którego pochodzi zapach. Czyż nie dlatego właśnie to szeroko-nose stworzenie zwykle pojawia się pierwsze na miejscu uczty? Rekin młot, jak już mówiliśmy, bardzo lubi zjadać płaszczki, ale może się obyć bez nich, ponieważ ma bogaty jadłospis. Duża część pożeranych przez niego ofiar wiedzie przydenny tryb życia, a łowić przydenne zwierzęta łatwiej, jeśli dobrze manewruje się w płaszczyźnie pionowej. I rzeczywiście głowa rekina młota do złudzenia przypomina pionowe stery łodzi podwodnych. Jeśli natomiast na tę młotokształtną głowę popatrzeć z boku, to jest ona podobna do podwodnych skrzydeł, w które wyposażone są wodoloty. Możliwe, że głowa, podobnie jak hydrodynamiczny kształt ciała, wytwarza dodatkową siłę nośną, pomagającą podczas pływania w podtrzymywaniu w poziomie czierometrowego dziwoląga. Wiadomo, że rekiny pozbawione są pęcherza pławnego, a więc każde zatrzymanie się ich w wodzie może spowodować utonięcie. Aby temu zapobiec, jedne rekiny połykają powietrze, inne mozoinie gromadzą bogaty w witaminę A tłuszcz — jest on znacznie lżejszy od wody. A nasz bohater — rekin młot — gwoli zaoszczędzenia sił, zaopatrzył się w podwodne skrzydło-głowę. A czy to nie ciekawe, że rekin młot ma swoje przeciwieństwo — rybę z wąskim i ostrym nosem? Nazywa się ona miecznik. Po co mu ten wydłużony kostny ryj — wyrostek szczęki górnej, zwany mieczem? Ano po to, żeby mógł bić rekordy szybkości w pływaniu. I rzeczywiście osiąga szybkość do 130 kilometrów na godzinę. Miecz z łatwością rozcina wodę, to znaczy, mówiąc językiem specjalistycznym, polepsza hydrodynamiczną charakterystykę ciała ryby. 17 Ale sam miecz to nie wszystko; konieczne są również wytrzymałe mięśnie, serce i białkowy smar — mucyna. Ta białkowa substancja daje śliskość rybiemu śluzowi, zmniejsza tarcie ciała o wodę i tym samym pomaga w płynięciu z zawrotną szybkością. Dzięki takiemu wyposażeniu miecznik dogania nawet tak świetnych pływaków, jak latające ryby i rekiny. Duże ofiary przebija lub rąbie owym strasznym mieczem, a potem chwyta bezzębnym pyskiem i połyka. Czy zastanawialiście się nad tym, co się zdarzy, jeśli przy takiej szybkości zderzy się miecznik z jakąś inną rybą, choćby i z rekinem młotem? Nic dobrego oczywiście z tego nie wyniknie. Ale dla miecznika zderzenie takie nie jest niebezpieczne. Od groźnych skutków ochroni go właśnie miecz, jest on doskonałym amortyzatorem. Pod twardą powierzchnią oręża ukryte są komórki wypełnione tłuszczem. Wraz z mocnymi chrząstkami chronią one łeb tej ogromnej ryby, nawet jeśli wbije się on w twardą burtę statku. Na nieszczęście miecznik bardzo lubi takie pirackie wyskoki. Nie jest dla niego niczym nadzwyczajnym przebicie na wylot rekina młota, a!e, niestety, potrafi także wbić miecz w ciało niewinnych wielorybów, których zjeść, oczywiście, nie jest w stanie. Tak więc również pod beznamiętną powierzchnią oceanu, „pobrzękiwanie szabelką" prowadzi do niepotrzebnego przelewu krwi. DZIWACZNA FIZJOLOGIA PIJAWEK W pierwszej rosyjskiej naukowej książce o zwierzętach, napisanej w 1791 roku, mówiono o pijawkach następująco: „Podługowaty robak, którego gęba i ogon może się rozszerzać na kształt krążka i przysysać, przez co pijawka przenosi się z miejsca na miejsce. Jest ich trzynaście odmian, z czego niektóre mają oczy". We współczesnych podręcznikach liczba gatunków pijawek wzrosła do 400. W Związku Radzieckim żyje około 50 gatunków, ale krew ssą tylko dwa lub trzy gatunki. Pijawka lekarska ma pięć par oczu, rozłożonych półkolem, jak szlachetne kamienie na czepcu bojarskiej córki. Pijawka rybia ma dwie pary oczu, a jeszcze inna — cztery pary. Ale rozmieszczenie ich jest inne; pijawka rybia zdecydowanie różni się od pozostałych gatunków, nosi bowiem swoje oczy na ogonie. Niestety, oczy pijawek można dostrzec tylko pod mikroskopem: są one niezwykłe — bez soczewki, samo tylko skupienie komórek wzrokowych otoczonych pigmentem. Pijawki nie mają nosa, uszu ani języka. Za to ich skóra poprzetykana jest mnóstwem zakończeń nerwowych, tzw. receptorów czuciowych. Pijawki na swoje narządy zmysłów nie mogą narzekać: wystarczy pohałasować na brzegu stawu, aby szybko zebrały się u źródła hałasu, który może oznajmiać obiad. Jeśli wrzucić do wody nową i używaną rękawiczkę, to pijawki zainteresują się tylko starą, ponieważ znakomicie wyczuwają zapach człowieka 18 i innych ssaków. Tak to wydoskonalona, dotychczas jeszcze nie w pełni wyjaśniona wrażliwość zmysłów pijawek pomaga im w znalezieniu zdobyczy. Pijawki iekarskie, które lubią ciepło, nie żyją w stawach leżących w umiarkowanej strefie klimatycznej. A te elastyczne czarne pijawki, które zwykle straszą dzieci i dorosłych, są nieszkodliwe. Są to pijawki końskie, które krwi nie piją. Nie są one pasożytami, ale drapieżcami. Wszystkie pijawki są dobrze przystosowane do polowania. Weźmy, na przykład, ich główną broń myśliwską — szczęki. Czy znacie zwierzęta, które mają nie dwie szczęki, a jedną lub trzy? A właśnie pijawki mają trzy szczęki. Nic w tym dziwnego, pijawki nie potrzebują gryźć, muszą natomiast wywiercić dziurkę. Pomaga w tym właśnie trójka pił z drobniutkimi ząbkami oraz przełyk-pompa, A najbardziej pospolita w ZSRR pijawka końska prawie straciła szczęki. Prawdopodobnie na krwawej diecie nie wiodło się jej najlepiej, w związku z czym przerzuciła się na inny pokarm. Jest zrozumiałe samo przez się, że rozmiary pijawek są bardzo zróżnicowane. Ale rekord należy niewątpliwie do pijawki lekarskiej, którą wyhodowano w laboratorium: w ciągu półtora roku osiągnęła ona prawie półmetrową długość. To już wręcz nie pijawka, a oliwkowo-zielona żmija wodna. Tak wielkie pijawki w przyrodzie nie występują, ponieważ jedzą one od przypadku do przypadku i jeśli nie poszczęściło im się spotkać byka, to nie pogardzą i żabą. Gdy pijawka raz się solidnie naje, a je szybko, wszystkiego 10 minut, to może wytrzymać bez pokarmu prawie dwa lata! Przechowuje ona krew wewnątrz ciała w specjalnych kieszeniach, rozmieszczonych symetrycznie. Stwierdzono, że w tych kieszeniach krew bez jakichkolwiek oznak zepsucia zachowuje się powyżej roku. U większości gatunków zwierząt do przetrawienia pokarmu wykorzystywane są enzymy. W przewodzie pokarmowym pijawek takich enzymów nie ma. Jak więc trawią one krew? Okazało się, że pijawce przyszła z pomocą bakteria, która osiadła w jej przewodzie pokarmowym. Wydzielając odpowiednie substancje pomaga pijawce w trawieniu pokarmu. Ponadto bakteria ta, dzięki wydzielanym przez siebie fitoncydom, uniemożliwia wtargnięcie do pijawki innych mikroorganizmów. Właśnie dlatego pijawka iekarska jeszcze nigdy nikogo niczym nie zaraziła. Gdy pijawka.przysysa się, pomiędzy jej trzema szczękami otwierają się ujścia gruczołów ślinowych. Wydzielana przez nie śiina zawiera leczniczą substancję — hirudynę. Nie pozwala ona na krzepnięcie krwi. Wydzielina jej gruczołów ślinowych zawiera również substancję rozszerzającą naczynia krwionośne. Na tym właśnie polega lecznicze działanie pijawek, a nie na wysysaniu przez nie krwi. W ciągu dziesięciominutowego ssania pijawka połyka trzy — cztery razy więcej krwi niż sama waży i strasznie rozdyma się. Nassawszy się, żwawo oddala się od ofiary, i to nie tylko w wodzie, ale i na suchym lądzie. Muskularne ciało pijawek pokryte jest śluzem. Śluz ten jest pijawkom niezbędny, ponieważ nie mają one ani płuc, ani skrzeli, a oddychają skórą, gęsto usianą naczyniami włosowatymi. Jeśli skóra podeschnie, wtedy koniec z pijawką. No a teraz czas najwyższy powiedzieć, skąd się w stawie biorą pijawki i jak się one rozmnażają. Pijawki są obupłciowe. Niektóre pijawki rodzą żywe 19 potomstwo, a pijawka lekarska składa jaja. Aby złożyć jaja, wychodzi z wody i pełzając po brzegu wybiera dogodne miejsce w miękkiej ziemi. Tu wydziela iepką zielonkawą ciecz, która po stwardnieniu przypomina kokon gąsienicy jedwabnika. Do wnętrza kokonu składa jaja. Za półtora, dwa miesiące wypełzną z niego małe pijaweczki. Czy sądzone im będzie przeżyć okres wyznaczony pijawce przez naturę? Przecież w stawie łatwo zginąć z głodu lub stać się ofiarą drapieżnika. Największymi wrogami' pijawek nie są ryby ani ptaki, ale ślimaki. Z przyjemnością zjadają one małe pijaweczki. PO CO ŚLIMAKOWI JADOWITA NOGA? Bezbronne z wyglądu ślimaki to jedne z najbardziej żarłocznych mieszkańców słodkich wód. Zjadają co popadnie, od maleńkich pijawek do glonów, które zeskrobują ze spodniej strony liści grzybieni, zbierają również z dna zbiornika wodnego wszystko, co nadaje się do jedzenia. Niemal w każdej na'szej rzeczce, stawie, a nawet w rowach żyje duża błotniarka stawowa (rozmiar muszli do 7 cm) i jej nieco mniejsza krewna błot- . niarka jajowata. Jej skręcona muszelka jest bardzo podobna do wysmukłej wieżyczki. Kto hodował ślimaki w akwarium, być może zauważył to, co już dawno zaciekawiło przyrodników: ślimaki swobodnie chodzą po „suficie", pełzają podeszwą nogi po powierzchni wody, zwiesiwszy muszelkę do dołu. Niektórzy uczeni uważają, że taka codzienna akrobatyka jest możliwa dzięki prawom fizyki, a dokładniej dzięki powierzchniowemu napięciu wody: rzekomo ślimaka wraz z jego domkiem utrzymuje w tej pozycji nie noga, ale śluz. Podeszwa płynnie sunie wzdłuż pasma wydzielanego przez nią śluzu. Inni sądzą, że ślimak swobodnie pływa do góry nogą dlatego, że ciężar właściwy zwierzęcia jest zbliżony do ciężaru właściwego wody: wystarczy nieco rozszerzyć jamę-płaszczową, aby utrzymać się na powierzchni. A oto jeszcze jedna opinia: gdy ślimak wisi na powierzchni wody, podeszwa trochę wpukla się, tak że zwierzę sunie po wodzie jak łódka. Który z badaczy ma rację? Może wszyscy naraz? Ale to nie jest jeszcze najważniejsza tajemnica ślimaka. Powoli brodząc po dnie lub liściach wodorostów w poszukiwaniu pokarmu ślimak zachowuje się bardziej zagadkowo — truje ryby nieznaną trucizną oddziałującą na układ nerwowy. Tylko węgorze są niewrażliwe na tę truciznę. Natomiast inne ryby zachowują się tak, jak gdyby do wody dostał się amoniak: po kilkusekundowych drgawkach ryba, rozcapierzywszy skrzeia, zamiera brzuchem do góry. Co prawda takie nieszczęście zdarza się tylko wówczas, jeżeli w litrze wody zbierze się nie mniej niż 25 gramów śiimaków. I co ciekawe: ryba może bezkarnie połknąć tyle ślimaków, ile tylko zechce. To znaczy, że na jadowitą nogę jest jakaś odtrutka. Tym niemniej pozostaje zagadką, ns co ślimakowi potrzebny jest jad. Czy przypadkiem nie w celu obezwładniania drobnych ofiar? Mimo że ślimaki mogą być dla niektórych zwierząt niebezpieczne, są one niewątpliwie potrzebne w przyrodzie, pełnią w niej jakąś rolę. Niestety ludzie mocno utrudnili ślimakom życie. W rzeczkach i stawach, do których spływają wraz z deszczem środki ochrony roślin, ślimaki stały się rzadkością. Nie, trucizny nie zabijają ich. Pestycydy wpływają na ślimaki w znacznie bardziej perfidny sposób — zmieniają godowe zachowanie się partnerów. Ślimaki nie rozpoznają się i nie mogą w związku z tym się rozmnażać. Pestycydy, wyprodukowane przez człowieka, są straszniejsze niż jadowita noga ślimaka. Mogą zabić nie tylko ślimaki, ale i wszystkie inne zwierzęta wodne. DLACZEGO ŻABIE TRZĘSIE SI§ SKORA NA GARDLE? Może trzęsie się ze strachu? Wątpliwe, gdyż jeśli tuż obok błota, w którym ona żyje, strzelać z armaty, nie zwraca w ogóle uwagi na ten straszny huk. Nie znaczy to jednak, że żaby są nieostrożne. Gdy najbardziej bystra spośród nich zauważy węża i skoczy do wody, pospieszą za nią również pozostałe. 21 U żab zakończenia nerwów czuciowych znajdują się nie tylko w skórze, ale i w rogówce oka. Żaby widzą doskonale, i to nie tylko w powietrzu, ale również i w wodzie. W wodzie zresztą widzą znacznie lepiej niż ryby, o których można powiedzieć, że zazwyczaj nie widzą dalej niż czubek własnego nosa. 0 głodnych ludziach mówi się czasami, że jedzenie wręcz pochłaniają wzrokiem. A żaby przez całe życie jedzą oczami: wciągając ogromne gałki oczne, nimi, niczym tłokiem, popychają do przełyku złowioną zdobycz. Ale dlaczego na żabim gardle trzęsie się skóra? Może na skutek wysiłku fizycznego po skoku? Sławna skacząca żaba w opowiadaniach Marka Twaina skakała dalej od wszystkich wyłupiastookich rywalek i przynosiła właścicielowi niezły dochód. Prawdopodobnie w tamtych czasach jeszcze nie rejestrowano żabich rekordów i w opowiadaniu Twaina nie ma na ten temat żadnych danych. Szkoda — można by je było porównać z wiarygodnymi pomiarami naukowców. Żaby żyjące w naszym kraju skaczą na odległość 30-40 cm. Znacznie dalej skacze żaba-byk zamieszkująca Stany Zjednoczone, a jeden z gatunków żab żyjących w Europie Zachodniej skacze na odległość 3 m. Absolutny żabi rekord światowy wynosi — 409 cm! Ale nawet w czasie takiego skoku skóra na gardle rekordzistki ani drgnie. 1 chociaż żaby znakomicie skaczą, to jednak nie lubią podróżować: na lądzie rzadko oddalają się od własnego domu dalej niż na kilka metrów. Ich serce nie jest przystosowane do pokonywania dużych odległości. Jest maleńkie i pracuje powoii. Jego ciężar jest dziewięć razy mniejszy od ciężaru serca jaskółki-wędrowniczki. A przecież żaba i jaskółka ważą tyle samo. Żaba ma coś wspólnego ze słoniem: u obu tych zwierząt skóra przytwierdzona jest do ciała tylko w niektórych miejscach. Zwierzęta te są ubrane jak gdyby w luźne płaszcze, podczas gdy nasze ciało ściśnięte jest dopasowanym elastycznym skafandrem. Za to nasza skóra jest mocniejsza niż żabia. A już o słoniowej skórze to i wspominać nie warto — jest mocna niczym pancerz. Żaby przebierają się — zmieniają skórę — cztery razy w roku i za każdym razem zjadają „używaną odzież"; nie zmarnuje się ona, a szczególnie barwniki skórne, które tak trudno wyprodukować. Ale u żaby skóra na gardle trzęsie się nie tylko przed linieniem. Co prawda pod wodą to drżenie ustaje. Dlaczego właśnie pod wodą — o tym trochę później, a na razie jeszcze o jednej ciekawej właściwości żabiej skóry. NNytńerając s\e na po\o\wan\e, iaba \ącio\Na b\erze ze sobą wodę z V.a\uż.v a jeśli w pobliżu kałuży nie ma, zadowala się rosą. Ale smaku rosy żaba nie zna, nie bierze do pyska ani kropelki. Jeśli nie ma zbiornika wodnego, z którego można szybko pobrać wodę przez powierzchnię skóry, żaba łazi po trawie i rosa przenika przez skórę. Jeśli chcecie uratować żabę, która osłabła w czasie upałów, wystarczy zawinąć biedaczkę w mokrą szmatę, a szybko odzyska siły. Ale jeśli woda z taką łatwością przenika poprzez skórę, to dlaczego nie 22 dzieje się odwrotnie? Po pierwsze, woda natychmiast jest włączana w skład narządów i tkanek, a po drugie, żabia skóra znacznie łatwiej przepuszcza wodę do środka niż na zewnątrz. Niemałą rolę odgrywa w tym śluz, obficie pokrywający jej chłodne ciało. Jeśli śiuz zostanie starty, żaba traci wodę wręcz błyskawicznie, schnie pięć razy szybciej. A za