7186

Szczegóły
Tytuł 7186
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7186 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7186 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7186 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Juliusz Verne Zielony promie� Prze�o�y�a Janina Karczmarewicz-Fedorowska Wydanie I 1988 ROZDZIA� I BRACIA SAM I SIB - Bet! - Beth! - Bess! - Betsey! - Betty! Wo�ania te rozleg�y si� w pi�knym hallu zameczku w Helensburghu. Tak na przemian, zgodnie ze swym zwyczajem, bracia Sam i Sib wzywali ochmistrzyni�. Ale poufa�e zdrobnienia nie odnosi�y skutku, zacna ochmistrzyni El�bieta nie stawi�aby si�, nawet gdyby j� wo�ali pe�nym imieniem. W drzwiach hallu ukaza� si� natomiast intendent Patridge, dostojny jak zawsze, trzymaj�c w r�ku czapk�. Zwr�ci� si� do dw�ch pan�w o ujmuj�cej powierzchowno�ci, siedz�cych w wykuszu, kt�rego okna o trzech skrzyd�ach z szybami w kszta�cie romb�w tworzy�y wyst�p na fasadzie domu: - Panowie wzywali jejmo�� Bess - powiedzia� - ale nie ma jej w domu. - Gdzie ona jest, Patridge? - Towarzyszy miss Campbell w spacerze po parku. Patridge odszed� z powa�n� min� na znak dany r�wnocze�nie przez obu pan�w. Byli nimi bracia Sam i Sib - na chrzcie otrzymali imiona Samuel i Sebastian - wujowie panny Campbell. Szkoci z dziada pradziada wywodz�cy si� ze staro�ytnego klanu g�ralskiego, razem liczyli lat sto dwadzie�cia, z pi�tnastomiesi�cznym zaledwie odst�pem dziel�cym starszego Sama od m�odszego Siba. Chc�c naszkicowa� kilkoma kreskami te nieprze�cignione wzory honoru, dobroci i oddania, wystarczy wspomnie�, �e ca�e �ycie po�wi�cili bez reszty swej siostrzenicy. Byli bra�mi jej matki, kt�ra owdowia�a po roku ma��e�stwa i w kr�tkim czasie, po ci�kiej chorobie, posz�a za m�em. W ten spos�b Sam i Sib pozostali jedynymi na �wiecie opiekunami ma�ej sierotki. Z��czeni jednak� dla niej czu�o�ci� �yli, my�leli i marzyli maj�c wy��cznie jej dobro na wzgl�dzie. Dla niej pozostali kawalerami, bez �alu zreszt�, albowiem nale�eli do tych poczciwc�w, kt�rzy nie maj� na tym padole innej misji do spe�nienia, jak tylko rol� opiekun�w, Ma�o tego, starszy uwa�a� si� za ojca, a m�odszy za matk� dziecka. Tote� niekiedy zdarza�o si� pannie Campbell pozdrawia� ich w spos�b ca�kiem naturalny s�owami: �Dzie� dobry, papo Samie! Jak si� masz, mamo Sib?� Do kog� mo�na by lepiej por�wna� tych dw�ch wujk�w - nie przypisuj�c im jednak zdolno�ci do interes�w - je�li nie do owych dwu lito�ciwych kupc�w, dobrych, oddanych sobie i serdecznych braci Cheeryble z Londynu, najdoskonalszych istot, jakie kiedykolwiek narodzi�y si� pod pi�rem Dickensa! Niepodobna znale�� trafniejsze por�wnanie i gdyby nawet oskar�ono autora o zapo�yczenie owych postaci z arcydzie�a pod tytu�em �Nicolas Nickleby� - nikt mu tego nie wzi��by za z�e. Sam i Sib, spokrewnieni przez ma��e�stwo siostry z boczn� lini� starej rodziny Campbell�w, nigdy si� nie roz��czali. Odebrali takie samo wykszta�cenie, co ich upodobni�o psychicznie. Studiowali w tym samym college'u i w tej samej klasie. Poniewa� wypowiadali zazwyczaj te same pogl�dy na wszelkie sprawy, i to w, identycznych zwrotach, jeden m�g� zawsze doko�czy� zdanie zacz�te przez drugiego, tymi samymi wyrazami podkre�lonymi takimi samymi gestami. Kr�tko m�wi�c te dwie osoby tworzy�y w�a�ciwie jedn�, cho� w ich konstytucji fizycznej istnia�y pewne r�nice, Sam bowiem by� nieco wy�szy od Siba, Sib za� nieco grubszy od Sama; gdyby jednak zamienili si� swymi siwymi w�osami, nie zmieni�oby to wygl�du ich poczciwych twarzy, na kt�rych malowa�a si� ca�a szlachetno�� klanu Melvill�w. Nie trzeba dodawa�, �e je�li chodzi o fason ubra�, prostych i staromodnych, o dob�r materia��w, solidnych, angielskich sukien; to obaj przejawiali podobny gust, z tym tylko, �e - kt� potrafi�by wyt�umaczy� t� lekk� odmienno��? - Sam wola� raczej granat, Sib natomiast ciemny br�z. Doprawdy, prawdziw� przyjemno�� sprawia�o przebywanie w towarzystwie tych dw�ch szacownych d�entelmen�w! Przyzwyczajeni dotrzymywa� sobie kroku w �yciu, zapewne te� zatrzymaliby si� w niedalekiej odleg�o�ci od siebie u kresu ostatniej drogi. W ka�dym razie te dwa ostatnie filary rodu Melvill�w by�y solidne. Mogli d�ugo jeszcze podtrzymywa� stary gmach swojej rasy, pochodz�cej z XIV wieku - z czas�w epopei Robert�w Bruce'�w i Wallace'�w, z owego bohaterskiego okresu, kiedy Szkocja wydziera�a Anglii swoje prawa do niepodleg�o�ci. Ale je�li nawet Sam i Sito Melviliowie nie mieli okazji walczy� o sw�j kraj, cho� ich �ycie, mniej burzliwe, mija�o w spokoju i dostatku, na jakie pozwala posiadanie maj�tku, to nie nale�y im tego wymawia� ani uwa�a� ich za degenerat�w. Czyni�c wiele dobrego, kontynuowali wielkoduszne tradycje swoich przodk�w. Obaj tryskaj�cy zdrowiem, nie maj�c sobie do zarzucenia �adnych eksces�w �yciowych, mieli w perspektywie posuwanie si� w latach bez zagro�enia staro�ci� ducha i cia�a. Oczywi�cie nie byli wolni od pewnej wady - kt� m�g�by si� poszczyci� doskona�o�ci�? By�o ni� upi�kszanie swych wypowiedzi opisami, i cytatami zapo�yczonymi u s�ynnego kasztelana z Abbotsford, a szczeg�lnie z epickich poemat�w Osjana, kt�re uwielbiali. Ale kt� robi�by im z tego zarzuty, w kraju Fingala i Waltera Scotta? A�eby ostatnim poci�gni�ciem p�dzla sko�czy� ich portret wypada doda�, �e ogromnie lubili za�ywa� tabak�. Ka�dy wszak wie, �e szyldy trafik w Zjednoczonym Kr�lestwie przedstawia�y najcz�ciej dzielnego Szkota z tabakierk� w r�ku, pyszni�cego si� swym tradycyjnym strojem. Ot� bracia Melvill korzystnie by wygl�dali na jaskrawym, obitym blach� cynkow� szyldzie, skrzypi�cym pod okapem trafiki. Za�ywali tabaki tyle samo, a nawet wi�cej, ni� ktokolwiek po jednej czy drugiej stronie rzeki Tweed. Ale szczeg� charakterystyczny, mieli tylko jedn� tabakier�, ale za to olbrzymi�. Ten przeno�ny kuferek kolejno przechodzi� z kieszeni jednego do kieszeni drugiego, stanowi�c jakby dodatkow� wi� pomi�dzy nimi. Oczywi�cie obaj doznawali w tej samej chwili, czyli jakie� dziesi�� razy na godzin�, potrzeby za�ycia wspania�ego nikotynowego proszku, sprowadzanego z Francji. Kiedy kt�ry� wydobywa� tabakier� z przepastnych g��bin kieszeni znaczy�o to, �e obaj maj� ochot� na pot�ny niuch, a kiedy kichali, �yczyli sobie wzajemnie �na zdrowie�. Bracia Sam i Sib byli jak dzieci we wszystkim co dotyczy reali�w �ycia, nie zorientowani w praktycznych sprawach �wiata, ignoranci w kwestiach przemys�owych, finansowych b�d� handlowych, bez najmniejszych zreszt� pretensji do ich poznania; co do polityki natomiast, byli w g��bi duszy �agodnymi jakobitami, �ywi�cymi lekkie uprzedzenie do panuj�cej dynastii hanowerskiej, i my�leli o ostatnim ze Stuart�w tak, jak Francuz m�g�by my�le� o ostatnim z Walezjusz�w; no a w sprawach uczuciowych wykazywali jeszcze mniejsze do�wiadczenie. Obu braci Melvill nurtowa�o jedno �yczenie: pragn�li mie� jasny obraz tego, co si� dzieje w sercu panny Campbell, odgadn�� jej najtajniejsze my�li, w razie potrzeby nimi pokierowa�, pobudza� je, je�li to b�dzie konieczne, i wreszcie wyda� j� za rn�z za porz�dnego ch�opca wed�ug ich wyboru, kt�ry, rzecz jasna, musia� da� jej pe�ni� szcz�cia. Gdyby im wierzy� - a raczej pods�ucha�, o czym m�wi� - zdawa� by. si� mog�o, �e ju� znale�li takiego w�a�nie odpowiedniego kandydata, kt�ry spe�ni �w mi�y obowi�zek. - Wi�c Helena wysz�a, bracie Sibie? - Tak, bracie Samie. Ale zbli�a si� pi�ta, nie omieszka wi�c wr�ci� do domu. - A gdy tylko wr�ci... - S�dz�, drogi bracie, �e by�oby w�a�ciwe odby� z ni� bardzo powa�n� rozmow�. - Za par� tygodni, bracie, nasza c�rka sko�czy osiemna�cie lat. - Wiek Diany Vernon, Samie. Czy� nie jest tak urocza, jak zachwycaj�ca bohaterka �Rob-Roya�? - Tak, drogi Samie, zar�wno wdzi�kiem manier... - Bystro�ci� intelektu... - Oryginalno�ci� my�li... - Bardziej przypomina Dian� Vernon ni� Flor� Mac Ivor, t� wspania��, imponuj�c� posta� z �Waverleya�. Bracia Melvill, dumni ze swego narodowego pisarza, zacytowali jeszcze par� imion bohaterek �Antykwariusza�, �Guy Manneringa�, �Opata�, �Klasztoru�, �Pi�knego dziewcz�cia z Perth�, �Kenilwortha� itd. Ale wed�ug nich wszystkie one nie wytrzymywa�y konkurencji z pann� Campbell. - To krzew r�y, kt�ry wyr�s� za szybko, bracie Sibie, i potrzebna mu jest... - Podp�rka, bracie Samie. Ot�, jak mi wiadomo, najlepsz� podpor�... - Powinien oczywi�cie by� m��, drogi bracie, gdy� on z kolei zakorzeni si� w tym samym gruncie... - I ro�nie w spos�b naturalny razem z m�odym krzakiem r�y, kt�ry ochrania! T� metafor� bracia znale�li czytaj�c razem ksi��k� �Ogrodnik doskona�y�. Niew�tpliwie sprawi�a im przyjemno��, gdy� sprowadzi�a na ich poczciwe twarze u�miech zadowolenia. Wsp�ln� tabakier� otworzy� Sib i zanurzy� w niej delikatnie dwa palce, po czym przekaza� j� Samowi, kt�ry za�y� pot�ny niuch i schowa� tabakier� do kieszeni. - A wi�c jeste�my zgodni, bracie Samie? - Jak zawsze, bracie Sibie. - Nawet co do wyboru opiekuna? - Czy mo�na znale�� kogo� sympatyczniejszego i bardziej odpowiedniego dla Heleny ni� ten m�ody uczony, kt�ry przy licznych sposobno�ciach okazywa� nam tyle wzgl�d�w? - I zachowywa� si� tak powa�nie w stosunku do niej... - Istotnie, trudno o lepszego. Wykszta�cony, absolwent uniwersytet�w w Oksfordzie i Edynburgu... - Fizyk jak Tyndall... - Chemik jak Faraday... - Znaj�cy dok�adnie przyczyny wszechrzeczy tego �wiata... - I kt�rego nie zaskoczy pytanie na �aden temat... - Potomek �wietnej rodziny z hrabstwa Fife, no i posiadacz maj�tku dostatecznego, �eby... - Nie m�wi�c ju� o bardzo, na m�j gust, przyjemnej powierzchowno�ci, nawet z tymi okularami w aluminiowej oprawie... Gdyby okulary tego bohatera mia�y oprawk� ze stali, z niklu czy nawet z�ota, bracia Melvill nie dostrzegliby w tym niestosowno�ci. Albowiem te przyrz�dy optyczne pasuj� zaiste do m�odych uczonych, podkre�laj�c niejako powa�ny wyraz twarzy. Ale czy ten absolwent wy�ej wzmiankowanych uniwersytet�w, ten fizyk, ten chemik b�dzie odpowiada� pannie Campbell? Je�li miss Campbell by�a podobna do Diany Vernon, to przecie�, jak wiadomo, Diana nie �ywi�a dla swego uczonego kuzyna Rashleigha uczu� innych ni� pe�n� rezerwy przyja��, i wcale za niego nie wysz�a na ko�cu ksi��ki. Niech b�dzie i tak, ten fakt bynajmniej nie niepokoi� braci. Traktowali to z ca�ym brakiem do�wiadczenia starych kawaler�w, raczej niekompetentnych w tych sprawach. - Spotykali si� ju� niejednokrotnie, drogi bracie, i nasz m�ody przyjaciel nie wygl�da� jak kto�, na kim uroda Heleny nie sprawia wra�enia. - Oczywi�cie! Gdyby boski Osjan mia� opiewa� jej cnoty, jej urod� i wdzi�k, nazwa�by j� Moin�, co znaczy: kochan� przez wszystkich... - Chyba �eby wola� j� nazwa� Fion�, czyli niezr�wnan� pi�kno�ci� z czas�w celtyckich! - Czy� nie przeczu�, �e kiedy� pojawi si� nasza Helena, gdy m�wi�: �Opuszcza schronienie, gdzie wzdycha�a potajemnie, i ukazuje si� w ca�ej swej krasie na skraju ob�oku ze Wschodu�... - �A blask jej wdzi�k�w otacza j� promieniami �wiat�a, i odg�os jej lekkich krok�w d�wi�czy w uszach jak urocza muzyka...� Na szcz�cie obaj bracia, urywaj�c na tym swoje cytaty, powr�cili z nieco pochmurnego nieba bard�w do rzeczywisto�ci. - Niew�tpliwie - stwierdzi� Sam - skoro naszemu m�odemu uczonemu podoba si� Helena, on z kolei musi si� jej tak�e podoba�. - I je�li ona, ze swej strony, nie przyjrza�a si� dok�adnie wielkim zaletom, jakimi go szczodrze obdarzy�a natura... - To jedynie dlatego, drogi Sibie, �e�my jej jeszcze nie powiedzieli, i� czas pomy�le� o zam��p�j�ciu. - Ale tego dnia, kiedy nadamy okre�lony kierunek jej my�lom, zak�adaj�c, i� ma pewne uprzedzenia, je�li nie do m�a, to do ma��e�stwa... - Nie omieszka powiedzie� �tak�, drogi Samie... - Jak ten przezacny Benedykt, kt�ry po d�u�szym oporze... - Sko�czy� �eni�c si� z Beatrycze w �Wiele ha�asu o nic�. W ten oto spos�b obaj wujowie miss Campbell rozstrzygn�li problem, przy czym rozwi�zanie ca�ej intrygi wydawa�o im, si� tak naturalne, jak w komedii Szekspira. Wstali r�wnocze�nie z foteli i patrzyli na siebie z przebieg�ym u�mieszkiem, zacieraj�c r�ce. Ma��e�stwo by�o spraw� za�atwion�! Jakie� mog�y powsta� trudno�ci? M�odzieniec poprosi ich o r�k� Heleny, a o decyzj� panny nie trzeba si� k�opota�. Wszelkie formy zostan� zachowane, pozostanie jedynie ustalenie daty. C� to b�dzie za pi�kna uroczysto��! Odb�dzie si� w Glasgow. Och, wcale nie w katedrze �w. Mungo, jedynym ko�ciele w Szkocji, kt�ry wraz z ko�cio�em �wi�tego Magnusa z Orcad nie poni�s� uszczerbku w okresie Reformacji. Nie, jest zbyt ci�ki, w konsekwencji wi�c zbyt smutny dla �lubu, kt�ry w my�lach braci Melvill mia� wygl�da� jak sama m�odo�� w rozkwicie, jak promieniowanie mi�o�ci. Wybraliby raczej �wi�tego Andrzeja lub �wi�tego Enocha, a mo�e nawet �wi�tego Jerzego w najszacowniejszej dzielnicy miasta. Bracia nadal snuli projekty w spos�b przypominaj�cy bardziej monolog ni� dialog, albowiem by� to zawsze ten sam ci�g my�lowy wyra�any w identycznej formie. Rozmawiaj�c przygl�dali si� poprzez szybki wykuszu pi�knym drzewom w parku, pod kt�rymi miss Campbell odbywa�a w tej chwili spacer, zieleniej�cym rabatom wok� wartkich strumyk�w, niebu spowitemu �wietlist� mgie�k�, charakterystyczn� dla g�rzystych teren�w �rodkowej Szkocji. Na siebie nie patrzyli, by�o to zbyteczne, ale od czasu do czasu, w odruchu serdeczno�ci, klepali si� po ramieniu, �ciskali sobie d�onie, jak gdyby pragn�c udoskonali� wymian� my�li za po�rednictwem jakich� pr�d�w magnetycznych. Tak, to by by�o wspania�e! Ceremoni� urz�dzi si� z rozmachem, po pa�sku. Biedacy z West-George Street, je�li tam b�d� - bo gdzie� ich nie ma? - nie zostan� pomini�ci w tych uroczysto�ciach. Gdyby miss Campbell zechcia�a, �eby wszystko odby�o si� z wi�ksz� prostot� i przekonywa�a o tym wujk�w, potrafi� si� jej przeciwstawi� pierwszy raz w �yciu. Nie ust�pi� ani w tym punkcie, ani w �adnym innym. Zaproszeni na uczt� zar�czynow� go�cie wypij�, wed�ug pradawnego obyczaju, �za wiech� na ich przysz�ym domu�. I prawe rami� Sama unosi�o si� r�wnocze�nie prawym ramieniem Siba, jakby spe�niali zawczasu �w s�ynny toast szkocki. W tym momencie otworzy�y si� drzwi hallu. Ukaza�a si� w nich m�oda dziewczyna, z policzkami zarumienionymi od szybkiego marszu. Trzyma�a w r�ku roz�o�on� gazet�. Zbli�y�a si� do braci Melvill i ka�dego z nich obdarzy�a poca�unkiem. - Dzie� dobry, wuju Samie - powiedzia�a. - Dzie� dobry, drogie dziecko. - Jak si� masz, wuju Sibie? - Znakomicie! - Heleno - odezwa� si� Sam - chcemy ci zaproponowa� pewien ma�y uk�ad. - Uk�ad? Co za uk�ad? Jaki� to spisek uknuli�cie, wujciowie? - zapyta�a miss Campbell, spogl�daj�c figlarnie to na jednego, to na drugiego. - Znasz tego m�odzie�ca, prawda? Pana Aristobulusa Ursiclosa? - Znam. - Czy ci si� nie podoba? - Czemu mia�by mi si� nie podoba�, wuju Samie? - A wi�c ci si� podoba? - Dlaczego mia�by mi si� podoba�? - Bo m�j brat i ja, po g��bokim namy�le, chcemy ci go zaproponowa� na m�a. - Mam wyj�� za m��? Ja? - zawo�a�a panna Campbell i wybuchn�a najweselszym �miechem, jaki echo hallu kiedykolwiek mia�o okazj� powt�rzy�. - Nie chcesz wyj�� za m��? - zapyta� wuj Sam. - A po co? - Nigdy? - zdumia� si� wuj Sib. - Nigdy - odpar�a miss Campbell przybieraj�c powa�ny wyraz twarzy, kt�remu jednak przeczy�y u�miechni�te wargi - nigdy, drodzy wujowie... przynajmniej dop�ki nie zobacz�... - Czego? - wykrzykn�li obaj bracia - Dop�ki nie zobacz� Zielonego Promienia. ROZDZIA� II HELENA CAMPBELL Zamek, gdzie mieszkali bracia Melvill z siostrzenic�, znajdowa� si� w odleg�o�ci trzech mil od miasteczka Helensburgh po�o�onego nad jeziorem Gare-Loch, wrzynaj�cym si� malowniczo w prawy brzeg rzeki Clyde. Zim� bracia Melvill wraz z siostrzenic� mieszkali w Glasgow, w starym pa�acyku na West-George Street, w arystokratycznej dzielnicy nowomiejskiej, nie opodal Blythswood Square. Tam sp�dzali sze�� miesi�cy w roku, chyba �e zachcianki Heleny, kt�rym poddawali si� bez szemrania, zmusza�y ich do d�u�szej podr�y po W�oszech, Hiszpanii czy Francji. W trakcie tych woja�y zawsze patrzyli na wszystko oczami Heleny, udawali si� tam, dok�d jej przysz�a ochota, zatrzymywali si� w miejscach przez ni� wybranych, podziwiali to, co ona podziwia�a. Wreszcie, kiedy miss Campbell zamyka�a album, w kt�rym utrwala�a b�d� poci�gni�ciem o��wka, b�d� pi�rkiem swoje wra�enia podr�nicze, pos�usznie ruszali w drog� do Zjednoczonego Kr�lestw i wracali nie bez pewnej rado�ci do komfortowej rezydencji przy West-George Street. Pod koniec maja bracia Sam i Sib zaczynali odczuwa� nieprzepart� ch�� wyjazdu na wie�. Ta ch�� ogarnia�a ich dok�adnie w chwili, kiedy miss Campbell sama wykazywa�a r�wnie nieodparte pragnienie porzucenia, wraz z Glasgow, ha�asu du�ego przemys�owego miasta, �eby uciec od odg�os�w handlu, docieraj�cych niekiedy a� do dzielnicy Blythswood Square, �eby na nowo zobaczy� mniej zadymione niebo, odetchn�� powietrzem mniej przesyconym kwasem w�glowym ni� niebo i powietrze starej metropolii, kt�ra dzi�ki lordom tytoniowym �Tobacco-Lords� zyska�a rang� o�rodka handlowego. Ca�y dom, pa�stwo i s�u�ba, jechali wtedy do zameczku oddalonego o jakie� dwadzie�cia mil. Miasteczko Helensburgh by�o bardzo �adne. Powsta�e tu uzdrowisko �ci�ga�o go�ci, kt�rym czas pozwala� na przeja�d�ki po rzece Clyde lub wycieczki na jeziora Katrine i Lomond, wielce cenione przez turyst�w. O jak�� mil� od miasteczka, nad brzegiem Gare-Loch, bracia Melvill wybrali najlepsze miejsce, �eby zbudowa� zamek, w g�szczu wspania�ych drzew, w�r�d sieci strumyk�w, na pag�rkowatym terenie o rze�bie nadaj�cej si� szczeg�lnie do za�o�enia parku. By�y tu ch�odne, cieniste zak�tki, zielone trawniki, k�py r�nych krzew�w, rabaty kwietne, ��ki o �higienicznej trawie�, rosn�cej specjalnie dla uprzywilejowanych owiec, stawy o po�yskliwej czerni luster wodnych, zaludnione przez dzikie �ab�dzie, owe wdzi�czne ptaki, o kt�rych Wordsworth mawia�: ��ab�d� p�ywa podw�jny, on i jego cie�!� Wreszcie wszystko to, co natura potrafi�a zgromadzi� ku uciesze oka, bez uciekania si� do pomocy r�ki ludzkiej. Tak� by�a rezydencja letnia tej bogatej rodziny. Nale�y doda�, �e z cz�ci parku, le��cej na wy�ynnym brzegu jeziora Gare-Loch, roztacza� si� uroczy widok. Poza w�sk� zatok�, kieruj�c si� w prawo, wzrok zatrzymywa� si� najpierw na p�wyspie Rosenheat, gdzie wznosi�a si� �adna willa w stylu w�oskim, nale��ca do ksi�cia Argyle. Na lewo miasteczko Helensburgh rysowa�o si� falist� lini� dom�w, nad kt�rymi g�rowa�o kilka dzwonnic, elegancka przysta� dla statk�w parowych wrzyna�a si� w jezioro, w g��bi za� widok wzg�rz urozmaica�y malownicze domostwa. Na wprost, na lewym brzegu rzeki Clyde, le�a� Port-Glasgow z ruinami zamku Newark, a tak�e Greenock z lasem maszt�w ustrojonych r�nokolorowymi chor�giewkami. Od tej barwnej panoramy trudno by�o oderwa� oczy. Jeszcze pi�kniejszy widok przykuwa� wzrok, gdy wesz�o si� na wie�� zameczku i horyzont oddala� si� po obu stronach. Ta kwadratowa wie�a, ze sto�kowatymi dachami lekko okrywaj�cymi trzy naro�niki, zdobne w blanki i machiku�y, opasana balustrad� z kamiennej koronki, na czwartym rogu mia�a dodatkowo o�miok�tn� wie�yczk� z flag�, jaka powiewa na dachach dom�w oraz na rufach wszystkich okr�t�w Zjednoczonego Kr�lestwa. Ta wie�a obronna o nowoczesnej konstrukcji g�rowa�a nad zespo�em budynk�w, nale��cych do w�a�ciwego zameczku o za�amanych dachach, kapry�nie rozmieszczonych oknach, licznych szczytach z ryzalitami, z muszarabami czyli drewnian� krat� w oknach i drzwiach, z kominami rze�bionymi na szczytach - ca�o�� obfitowa�a we wdzi�czne pomys�y, tak ch�tnie stosowane w architekturze anglo-saskiej. Na tej najwy�szej platformie wie�yczki, pod narodowymi barwami �opocz�cymi od wiatru wiej�cego z Zatoki Clyde, miss Campbell lubi�a marzy� ca�ymi godzinami. Urz�dzi�a tam sobie urocze schronienia przypominaj�ce obserwatorium, gdzie mog�a czyta�, pisa� albo drzema� w ka�d� pogod�, chroniona od wiatru, s�o�ca czy deszczu. Tutaj te� mo�na by�o j� najcz�ciej zasta�. Je�li jej tam nie by�o, znaczy�o to, i� fantazja nakazywa�a jej b��dzi� po alejkach parku, samotnie b�d� w towarzystwie ochmistrzyni Bess; niekiedy galopowa�a na koniu po okolicy, a za ni� wierny Partridge pop�dzaj�cy wierzchowca, �eby nie zosta� zbytnio w tyle za m�od� pani�. W�r�d licznej s�u�by na szczeg�lne wyr�nienie zas�uguje ta poczciwa para, od dziecka przywi�zana do rodziny Campbell�w. El�bieta, �Luckie�, matka - tak bowiem tytu�uje si� ochmistrzynie w g�rach - liczy�a sobie w tym czasie tyle lat, ile kluczy nosi�a przy pasku, a by�o ich nie mniej ni� czterdzie�ci siedem. Znakomita gospodyni, powa�na, sumienna, do�wiadczona, prowadzi�a ca�y dom. Mo�e nawet wierzy�a, �e to ona wychowa�a braci Melvill, chocia� byli od niej starsi; a ju� na pewno �ywi�a do miss Campbell uczucia macierzy�skie. Drugim, po nieocenionej ochmistrzyni, by� Szkot Partridge, bez reszty oddany swoim pa�stwu i wierny starym obyczajom klanowym. Nieodmiennie ubrany w tradycyjny str�j g�ralski: niebiesk� czapk� we wzory, kilt z tartanu si�gaj�cy kolan, sp�dniczk�, pouch - rodzaj sakiewki ze sk�ry o d�ugim w�osiu, skarpety do kolan oplecione sznur�wk� od sanda��w z niewyprawionej krowiej sk�ry. Ochmistrzyni taka jak Bess, do prowadzenia domu oraz im� Partridge do zarz�dzania posiad�o�ci� - c� wi�cej potrzeba, aby zapewni� spok�j na tym padole? Zapewne czytelnik zauwa�y�, �e kiedy Partridge zjawi� si� na wo�anie braci Melvill, m�wi�c o ich siostrzenicy powiedzia� �miss Campbell�. Bo gdyby poczciwy Szkot nazwa� j� pann� Helen�, czyli imieniem, jakie otrzyma�a na chrzcie, sprzeniewierzy�by si� zasadzie respektowania hierarchii, zasadzie raczej zas�uguj�cej na miano snobizmu. W my�l tej zasady nigdy najstarsza lub jedyna c�rka szlacheckiej rodziny nie nosi, nawet w ko�ysce, imienia nadanego przy chrzcie. Gdyby miss Campbell by�a c�rk� para, zwracano by si� do niej �lady Helena�, lecz ona pochodzi�a z bocznej linii Campbell�w, do�� odleg�ej od prostej linii paladyna sir Colina Campbella, kt�rej pocz�tki si�ga�y czas�w wypraw krzy�owych. Od wielu stuleci odga��zienia wyrastaj�ce z wsp�lnego pnia oddali�y si� od linii okrytego chwa�� przodka, do kt�rej nale�� klany Argyle, Breadalbane, Lochnell i inne; ale, jakkolwiek daleka krewna, Helena czu�a, �e po mieczu p�ynie w jej �y�ach troch� krwi tego �wietnego rodu. Aczkolwiek nazywana tylko miss Campbell, Helena mia�a typowy wygl�d szlachetnie urodzonej Szkotki, jednej z owych dziewczyn z Thule o b��kitnych oczach i z�otych w�osach, a jej portret, utrwalony przez Findonna czy Edwardsa i umieszczony po�r�d wizerunk�w Minny, Brendy, Amy Roberts, Flory MacIvor, Diany Vernon, panny Wardour, Katarzyny Glover, Mary Avenel, nie szpeci�by owych pami�tkowych album�w, w kt�rych Anglicy lubi� gromadzi� najpi�kniejsze bohaterki swego wielkiego powie�ciopisarza. Niew�tpliwie miss Campbell by�a urocza. Podziwiano jej �liczn� buzi� i niebieskie oczy - m�wiono o nich, �e to b��kit szkockich jezior - jej sylwetk�, bo cho� �redniego wzrostu lecz figur� mia�a eleganck�, troch� wynios�y ch�d, wyraz twarzy najcz�ciej rozmarzony, chyba �e leciutka ironia o�ywia�a jej rysy, wreszcie ca�� posta� pe�n� wdzi�ku i dystynkcji. Miss Campbell by�a nie tylko pi�kna, ale i dobra. Bogata dzi�ki wujkom, nie stara�a si� wywy�sza�. Mi�osierna, usprawiedliwia�a stare galickie przys�owie: �Oby d�o�, kt�ra si� otwiera, by�a zawsze pe�na�. Przede wszystkim za�, przywi�zana do swojej prowincji, do swego klanu i do swojej rodziny, by�a Szkotk� sercem i dusz�. Najpo�ledniejszego z Sawney�w stawia�a wy�ej od najgodniejszego z John�w Bull�w. Jej uczucia patriotyczne wibrowa�y jak struny harfy, gdy dobiega�a j� kobza g�rala, wygrywaj�cego gdzie� daleko melodie Highlandu. De Maistre powiedzia�: �S� w nas dwie istoty: ja i ta druga�. �Ja� miss Campbell to istota powa�na, rozs�dna, traktuj�ca �ycie bardziej pod k�tem obowi�zk�w ni� przys�uguj�cych jej przywilej�w. �Ta druga� natomiast by�a istot� romantyczn�, ho�duj�c� drobnym przes�dom, rozmi�owana, w niezwyk�ych opowie�ciach, jakie l�gn� si� w spos�b naturalny w krainie Fingala; jakby spokrewniona z Lindamirami, czaruj�cymi bohaterkami. powie�ci rycerskich, biega�a po okolicznych parowach, �eby us�ysze� �dudy Strathdeane�a�, jak g�rale tamtejsi nazywaj� wiatr hulaj�cy po pustych �cie�kach. Bracia Sam i Sib kochali jednako w siostrzenicy �j�� i �t� drug�� ale trzeba przyzna�, �e o ile pierwsza wprawia�a ich w zachwyt swym rozs�dkiem, �ta druga� niekiedy, zaskakiwa�a nieoczekiwanymi ripostami, kapry�nym bujaniem w ob�okach czy nag�ymi ucieczkami w krain� marze�. Czy aby nie �ta druga� da�a t� dziwn� odpowied� na propozycj� wujk�w? Wyj�� za m��! - powiedzia�oby �ja�. - Po�lubi� pana Ursiclosa? Zobaczymy... Jeszcze o tym porozmawiamy...� - Nigdy, dop�ki nie zobacz� Zielonego Promienia - odpowiedzia�a �ta druga�. Bracia spojrzeli po sobie, nic nie pojmuj�c. Gdy panna Campbell sadowi�a si� w wielkim gotyckim fotelu w wykuszu okna, Sam zapyta� brata. - Co ona rozumie przez Zielony Promie�? - Dlaczego pragnie go zobaczy�? - odpowiedzia� pytaniem Sib. Dlaczego? Zaraz si� dowiemy ROZDZIA� III ARTYKU� W �MORNING POST� Oto co amatorzy ciekawostek z dziedziny fizyki mogli tego dnia wyczyta� w �Morning Post�: �Czy zdarzy�o si� Wam obserwowa�, jak s�o�ce zachodzi za widnokr�giem morza? Tak, niew�tpliwie. Czy �ledzili�cie je wzrokiem a� do chwili, kiedy g�rna cz�� tarczy dotyka linii wodnej i ma niebawem znikn��? Najprawdopodobniej tak. Ale czy zauwa�yli�cie zjawisko, kt�re wyst�puje dok�adnie w chwili, gdy to ol�niewaj�ce cia�o niebieskie rzuca sw�j ostatni promie�, je�eli wolne od zamglenia niebo ma w tym czasie idealn� przejrzysto��? Nie! A mo�e... A wi�c przy pierwszej okazji - a zdarzaj� si� one bardzo rzadko - dokonuj�c tej obserwacji zauwa�cie, �e to nie czerwony promie� trafia w siatk�wk� oka, jak nale�a�oby przypuszcza�, lecz promie� �zielony�, a jego ziele� b�dzie cudowna, w odcieniu, jakiego malarz nie uzyska na swojej palecie, gdy� natura nigdy nie zdo�a go odtworzy�, ani w r�norodnych barwach ro�lin, ani w najczystszych barwach m�rz. Je�eli istnieje ziele� w raju, mo�e ni� by� jedynie w�a�nie ta, b�d�ca zapewne prawdziw� zieleni� Nadziei�. Tyle w artykule �Morning Post�, gazecie, kt�r� panna Campbell trzyma�a, w r�ku, kiedy wchodzi�a do hallu. Ta wzmianka po prostu j� urzek�a. Tote� w g�osie jej brzmia� entuzjazm, gdy czyta�a wujkom wy�ej zacytowany fragment, lirycznie opiewaj�cy pi�kno Zielonego Promienia. Ale miss Campbell nie powiedzia�a im o jednym - �e �w Zielony Promie� wi��e si� ze star� legend�, kt�rej ukryty sens dotychczas jej umyka�; by�a to legenda, jak wiele innych, dot�d nie wyja�niona, zrodzona w g�rach i m�wi�ca o tym, �e promie� ten obdarzony jest nast�puj�c� w�a�ciwo�ci�: cz�owiek, kt�ry go zobaczy, nie mo�e si� ju� myli� w sprawach uczu�. Zielony Promie� niweczy z�udzenia i k�amstwa, a ten, kto mia� szcz�cie go ujrze� bodaj raz, widzi odt�d jasno zar�wno w swoim sercu, jak i w sercach innych ludzi. Musimy wybaczy� m�odej Szkotce z g�ry poetyck� wiar�, kt�r� w jej wyobra�ni wzbudzi�a lektura artyku�u z �Morning Post�. S�ysz�c s�owa Heleny bracia Sam i Sib popatrzyli na siebie w os�upieniu szeroko otwartymi oczami. Tyle lat prze�yli nic nie wiedz�c o Zielonym Promieniu, tote� uwa�ali, �e w tej nie�wiadomo�ci mo�na �y� a� do �mierci. Ale innego zdania by�a Helena, kt�ra chcia�a uzale�ni� najwa�niejsz� decyzj� �yciow� od tego unikalnego zjawiska. - A wi�c to si� nazywa Zielonym Promieniem! � odezwa� si� wuj Sam kr�c�c g�ow� z pow�tpiewaniem. - Tak - przyzna�a siostrzenica. - Koniecznie chcesz go zobaczy�? - zapyta� wuj Sib. - I zobacz�, za Waszym pozwoleniem, drodzy wujciowie, w dodatku jak najszybciej, je�li �aska. - A co potem, kiedy go ju� zobaczysz? - Dopiero wtedy b�dziemy mogli m�wi� o panu Arystobulusie Ursiclosie. Bracia ukradkiem wymienili spojrzenia i u�miechn�li si� do siebie porozumiewawczo. - C�, popatrzymy wi�c na Zielony Promie� - powiedzia� pierwszy. - I to nie trac�c ani chwili - doda� drugi. Panna Campbell powtrzyma�a ich gestem r�ki w momencie kiedy chcieli otworzy� okno w hallu. - Trzeba poczeka� na zach�d s�o�ca - rzek�a. - Wi�c dzi� wieczorem - rzuci� wuj Sam. - Na zach�d s�o�ca przy zupe�nie czystym widnokr�gu - doda�a Helena. - No to po kolacji p�jdziemy we tr�jk� na cypel Rosenheat - zaproponowa� Sib. - Albo po prostu wejdziemy na nasz� wie�yczk� - powiedzia� Sam. - Z cypla Rosenheat, tak jak z wie�yczki - odpar�a Helena - wida� jedynie horyzont, kt�ry si� ��czy z brzegiem rzeki Clyde. A przecie� trzeba obserwowa� zach�d s�o�ca w miejscu, gdzie niebo ��czy si� z morzem. Prosz� zatem moich drogich wujk�w, �eby mi dali okazj� spojrze� na taki widnokr�g jak najszybciej! Miss Campbell m�wi�a powa�nie, obdarzaj�c ich jednocze�nie swoim najczulszym u�miechem, tote� bracia Melvill nie mogli odm�wi� jej pro�bie. - Mo�e nie ma po�piechu?... - nie�mia�o zauwa�y� wuj Sam. Brat Sib natychmiast pod��y� mu z odsiecz�! - B�dziemy mieli do�� czasu... Helena pokr�ci�a g��wk�: - Nie b�dziemy mieli do��, przeciwnie, po�piech jest konieczny. - Czy�by w interesie pana Arystobulusa Ursiclosa?... - zapyta� wuj Sam. - Kt�rego szcz�cie zale�y podobno od Zielonego Promienia... - dorzuci� Sib. - Dlatego, �e mamy ju� sierpie�, drodzy wujciowie - wyja�ni�a panna Campbell - i niebawem mg�y przes�oni� nasze szkockie niebo! Musimy skorzysta� z pi�knych wieczor�w ko�ca lata i pocz�tku jesieni, jakie nam jeszcze pozostaj�! Kiedy wyje�d�amy? Skoro panna Campbell koniecznie chcia�a zobaczy� Zielony Promie� jeszcze w tym roku, to, rzecz jasna, nie mieli czasu do stracenia. Musieli natychmiast uda� si� do jakiego� punktu szkockiego wybrze�a zwr�conego ku zachodowi, urz�dzi� si� tam jak najwygodniej, co wiecz�r obserwowa� zach�d s�o�ca, czatowa� na jego ostatni promie� - oto co nale�a�o zrobi� nie zwlekaj�c nawet jednego dnia. Mo�e w ten spos�b, przy odrobinie szcz�cia, uda si� spe�ni� owo nieco fantastyczne �yczenie panny Campbell, je�li niebo u�atwi obserwacj�, co si� zdarza�o nies�ychanie rzadko, jak s�usznie stwierdzono w �Morning Post�. Ta dobrze poinformowana gazeta mia�a racj�! A wi�c najpierw nale�a�o znale�� i wybra� odpowiedni odcinek zachodniego wybrze�a, sk�d owo zjawisko mog�o by� dostrze�one. Wymaga�o to jednak wyp�yni�cia poza zatok� Clyde. W rzeczy samej ca�a zatoka Firth of Clyde naje�ona jest przeszkodami ograniczaj�cymi widoczno��. S� to Kyles of Bute, wyspa Arran, p�wyspy Knapdale i Cantyre, Jura, Islay, rozleg�e rumowiska z odleg�ej epoki geologicznej, tworz�ce na ca�ym zachodnim obszarze cz�ci hrabstwa Argyle co� w rodzaju archipelagu. Niepodobna znale�� tu jaki� fragment widnokr�gu morskiego, gdzie wzrok m�g�by wychwyci� zachodz�ce s�o�ce. �eby wi�c nie opuszcza� Szkocji, nale�a�o si� skierowa� bardziej na p�noc lub po�udnie, tam, gdzie nic nie przes�ania�o perspektywy, i to nim nadejd� zamglone zmierzchy jesienne. Miss Campbell nie troszczy�a si� o to, dok�d pojad�. Wybrze�e Irlandii, Francji, Norwegii, Hiszpanii czy te� Portugalii, nie robi�o to jej r�nicy, byle by tylko �wietliste cia�o niebieskie pozdrowi�o j� ostatnimi promieniami, a czy miejsce b�dzie si� podoba�o braciom Melvill, czy nie - i tak musz� jej towarzyszy�. Wujkowie, porozumiawszy si� spojrzeniem, �piesznie zabrali g�os. Ale c� to by�o za spojrzenie! Migota� w nim b�ysk przebieg�o�ci dyplomatycznej! - Dobrze, droga Heleno - odezwa� si� wujek Sam - nic �atwiejszego, jak spe�ni� twoje �yczenie. Jed�my do Oban. - Nie ulega w�tpliwo�ci, �e nigdzie nie mo�e by� lepiej ni� w Oban - doda� wuj Sib. - Zgoda na Oban - powiedzia�a panna Campbell. - Ale czy jest to widnokr�g morski? - Jeszcze jaki! - zawo�a� wuj Sam. - Wi�c jed�my. - Za trzy dni - zaproponowa� jeden z wujaszk�w. - Za dwa - skorygowa� drugi, uwa�aj�c, i� wypada si� zdoby� na niewielkie ust�pstwo. - Nie, ju� jutro - odrzek�a panna Campbell, wstaj�c w chwili, kiedy rozleg� si� gong na obiad. - Jutro... oczywi�cie... jutro - wykrztusi� wuj Sam. - Radzi by�my ju� tam by� - uzupe�ni� brat Sib. M�wili prawd�. Ale sk�d ten po�piech? No bo Arystobulus Ursiclos w�a�nie przebywa� na wypoczynku w Oban od jakich� dw�ch tygodni. Panna Campbell, niczego nie podejrzewaj�c, zastanie tam m�odzie�ca wybranego spo�r�d najbardziej uczonych, ale tak�e, o czym nie wiedzieli bracia Melvill, spo�r�d najnudniejszych ludzi na �wiecie. My�leli chytrze, �e Helena, na pr�no zm�czywszy oczy wypatrywaniem zachod�w s�o�ca, wyrzeknie si� swojej fantazji j w ko�cu w�o�y d�o� w r�k� narzeczonego. Zreszt�, nawet gdyby Helena to podejrzewa�a, i tak by pojecha�a. Obecno�� Arystobulusa bynajmniej jej nie kr�powa�a. - Bet! - Beth! - Bess! - Betsey! - Betty! W hallu ponownie rozleg�a si� d�uga seria zdrobnie� imienia ochmistrzyni, kt�ra zjawi�a si� i otrzyma�a polecenie, by przygotowa� co trzeba do jutrzejszego nag�ego wyjazdu. Faktycznie wskazany by� po�piech. Barometr, stoj�cy powy�ej trzech i trzech dziesi�tych cali (769 mm), obiecywa� na czas jaki� pi�kn� pogod�. Je�li wyjad� nazajutrz rano, to przyb�d� do Oban do�� wcze�nie, �eby obserwowa� zach�d s�o�ca. Naturalnie przez ca�y dzie� Bess i Partridge mieli pe�ne r�ce roboty w zwi�zku z wyjazdem. Czterdzie�ci siedem kluczy dzwoni�o w kieszeni sp�dnicy ochmistrzyni jak dzwoneczki hiszpa�skiego mu�a. Ile� to mia�a szaf, ile szuflad do otwarcia, a zw�aszcza do zamkni�cia! Mo�e zameczek w Helensburghu d�u�ej b�dzie sta� pustk�? Czy� nie musieli liczy� si� z kaprysami miss Campbell? A co b�dzie, je�li ta urocza istota zechce si� ugania� gdzie� dalej za swoim Zielonym Promieniem? Co si� stanie, je�li ten Zielony Promie� b�dzie si� ukrywa�, przez kokieteri�? Albo widnokr�gowi w Oban zabraknie przejrzysto�ci potrzebnej do tego rodzaju obserwacji? I trzeba b�dzie szuka� innego miejsca na wybrze�u, bardziej na po�udnie od Szkocji, Anglii lub Irlandii, czy nawet kontynentu? Wyjazd przewidziany jest na nast�pny dzie�, ale na kiedy powr�t do zameczku? Za miesi�c, za sze��, za rok, za dziesi�� lat? - Sk�d ten pomys� podgl�dania Zielonego Promienia? - zapyta�a ochmistrzyni Partidge'a, kt�ry jej pomaga�, jak umia� najlepiej. - Nie wiem - odpowiedzia� Partridge - ale to musi by� wa�ne, bo nasza m�oda pani nic nie robi bez powodu, zreszt� jejmo�� wie to sama, mavourneen... Mavourneen, wyra�enie ch�tnie u�ywane w Szkocji, jest jak gdyby odpowiednikiem zwrotu �moja droga�, a zacna ochmistrzyni nie mia�a nic przeciwko temu, by poczciwy Szkot tak si� do niej zwraca�. - Partridge - rzek�a - i mnie si� zdaje, �e ten fantastyczny pomys� miss Campbell, o kt�rym nikt nic nie wiedzia�, kryje by� mo�e jak�� utajon� my�l. - Jak�? - Ech, kto to wie? Je�eli nie odmow�, to przynajmniej, od�o�enie na p�niej planu jej wuj�w. - W grucie rzeczy - stwierdzi� Partridge - nie rozumiem, dlaczego panowie Malvill s� tak zachwyceni tym panem Ursiclosem? Czy to m�� odpowiedni dla naszej panienki? - Niech Partridge b�dzie pewny - odpar�a Bess - �e gdyby odpowiada� jej tylko w po�owie, nie po�lubi go wcale. Powie �adniutko �nie� wujaszkom, poca�uje ka�dego w policzek, oni za� zdziwi� si�, �e mogli przez chwil� my�le� o konkurencie, kt�rego zamiary wcale mi nie przypadaj� do gustu. - Ani mnie, mavourneen! - No bo, Partridge, serce miss Campbell jest jak ta szuflada, dok�adnie zamkni�te. Tylko panienka ma klucz i �eby szuflad� otworzy�, musi go da�... - Albo musz� go jej wydrze� - doda� Partridge z u�miechem. - Nikt go jej nie odbierze, chyba �e sama na to pozwoli - stwierdzi�a ochmistrzyni - i niech wiatr porwie m�j czepek na szczyt dzwonnicy �wi�tego Mungo, je�eli nasza panienka po�lubi tego Ursiclosa. - On jest z Po�udnia! - stwierdzi� Partridge - to Southern, kt�ry, cho� si� urodzi� w Szkocji, zawsze mieszka� na po�udnie od rzeki Tweed. Ochmistrzyni potrz�sn�a g�ow�. Tych dwoje dobrze si� rozumia�o. Dla nich nizinna Szkocja prawie nie nale�a�a do starej Kaledonii, wbrew wszelkim traktatom Unii. Stanowczo nie byli zwolennikami projektowanego ma��e�stwa. Mieli wi�ksze ambicje w stosunku do panienki. Je�li nawet w gr� wchodzi�y jakie� konwenanse, im one nie wystarcza�y. - Och, Partridge - ci�gn�a dalej Bess - dawne obyczaje g�ralskie by�y o wiele lepsze i my�l�, �e ma��e�stwa, zawierane ongi� zgodnie z tradycj� naszych starych rod�w, zapewnia�y wi�cej szcz�cia ni� obecne. - Nigdy jejmo�� nie powiedzia�a nic s�uszniejszego, mavourneen - z powag� przytakn�� Partridge. - Wtedy zwraca�o si� wi�cej uwagi na serce ni� na kies�. Pewnie, �e pieni�dze s� wa�ne, ale jeszcze wa�niejsze, jest uczucie. - Tak, Partridge, a przede wszystkim ludzie chcieli si� lepiej pozna� przed �lubem. Pami�tacie, co si� sta�o na jarmarku Saint-Olla, w Kirkwall? Przez ten ca�y czas, od pocz�tku sierpnia, m�odzi ludzie ��czyli si� w pary, kt�re nazywano �brat i siostra z pierwszego sierpnia!� Brat i Siostra, czy� to nie przysposabia po trosze do �ycia w ma��e�stwie? No i prosz� popatrze�, w�a�nie dzi� mamy dok�adnie dzie�, kiedy zaczyna� si� jarmark Saint-Olla, oby B�g go przywr�ci�. - Oby was wys�ucha� - odpowiedzia� Partridge. - Pana Sama i pana Siba, gdyby si� po��czyli z jakimi� sympatycznymi Szkotkami, spotka�by podobny los i miss Campbell mia�aby teraz o dwie ciotki wi�cej w rodzinie. - Zgadzam si�, ale niech Partridge spr�buje teraz po��czy� miss Cambell z panem Ursiclosem , a rzeka Clyde pop�ynie spod Helensburgha do Glasgow, je�eli nie zerw� ze sob� w ci�gu tygodnia. Nie wdaj�c si� w roztrz�sanie ujemnych skutk�w, mog�cych wynikn�� z poufa�o�ci dozwolonej przez obyczaje w Kirkwall, kt�re zreszt� zanik�y, ograniczymy si� do stwierdzenia, �e by� mo�e ochmistrzyni mia�a s�uszno��. Jednak�e miss Campbell i Arystobulus Ursiclos nie byli bratem i siostr� z pierwszego sierpnia, gdyby wi�c mia�o doj�� do ich �lubu, narzeczeni nie mogliby si� pozna� tak dok�adnie, jak podczas pr�by na jarmarku Saint-Olla! A przecie� jarmarki s�u�� do dobijania targ�w, nie do kojarzenia ma��e�stw. Niechaj wi�c Bess i Partridge nadal op�akuj� minione czasy, nie odrywaj�c si� jednak ani na chwil� od swych zaj��. Postanowienie co do wyjazdu zapad�o, miejsce wywczas�w wybrane. W gazetach zajmuj�cych si� �yciem towarzyskim wy�szych sfer, w rubryce �podr�e i wywczasy�, bracia Melvill i miss Campbell od jutra mieli figurowa� na li�cie go�ci uzdrowiska Oban. Ale jak si� tam dosta�? Jak t� spraw� rozwi�za�? S� dwa sposoby, �eby dotrze� do tego miasteczka po�o�onego nad przesmykiem Mull, o kilkaset mil na p�nocny zach�d od Glasgow. Pierwszy - to droga l�dowa. Trzeba dojecha� do Bowling, potem przez Dumbarton prawym brzegiem rzeki Leven do Ballochu nad jeziorem Lomond; do Dalmaly przep�ywa si� najpi�kniejszym ze szkockich jezior o trzydziestu wyspach, pomi�dzy historycznymi brzegami, pe�nymi wspomnie� Mac-Gregor�w i Mac-Farlane'�w, w sercu kramy Rob-Roya i Roberta Bruce'a. St�d, drog� wij�c� si� po zboczach g�rskich, najcz�ciej w ich po�owie, ponad strumieniami i fiordami, przez pierwsze uskoki �a�cucha Grampian, po�r�d dolin poro�ni�tych wrzosami, pe�nych �wierk�w, d�b�w, modrzewi i brz�z, oczarowany turysta zjezd�a w do� do Oban, na wybrze�e, kt�re mo�e rywalizowa� z najbardziej malowniczymi brzegami Atlantyku. Jest to urocza wycieczka, kt�r� ka�dy podr�uj�cy po Szkocji odby� lub powinien odby�; ale na ca�ej trasie nie wida� morskiego horyzontu. Tote� bracia Melvill, kt�rzy j� zaproponowali siostrzenicy, musieli uzna� propozycj� za nierealn�. Druga trasa jest po��czeniem drogi rzecznej z morsk�. Mo�na sp�yn�� rzek� Clyde do zatoki, kt�ra nosi jej imi�, i �egluj�c pomi�dzy wyspami i wysepkami tworz�cymi �w kapry�ny archipelag, przypominaj�cy d�o� ko�ciotrupa na�o�on� na t� cz�� oceanu, praw� stron� tej r�ki dotrze� do portu Oban; ta w�a�nie trasa n�ci�a miss Campbell, gdy� pi�kna kraina jezior Lomond i Katrine nie mia�a ju� dla niej tajemnic. Zreszt� w prze�witach pomi�dzy dwiema wyspami, poprzez odleg�e cie�niny i zatoki, otwiera� si� widok na zach�d, gdzie widnokr�g styka� si� z lini� wody. A zatem, by� mo�e o zachodzie s�o�ca, podczas ostatniej godziny rejsu, je�li mg�a nie przes�oni horyzontu, pojawi si� Zielony Promie�, kt�ry rozb�yskuje zaledwie przez jedn� pi�t� sekundy? - Czy wujciowie Sam i Sib rozumiej� - powiedzia�a Helena - �e potrzebna jest jedna chwilka? Gdy tylko zobacz� to, co tak pragn� ujrze�, zako�czymy nasz� podr� i nie b�dzie potrzeby zatrzymywa� si� w Oban. To w�a�nie nie odpowiada�o braciom Melvill. Chcieli pozosta� przez czas jaki� w tej miejscowo�ci - wiadomo dlaczego - i bynajmniej nie pragn�li, �eby zbyt raptowne ukazanie si� promienia pokrzy�owa�o ich plany. Skoro jednak miss Campbell, maj�ca g�os decyduj�cy w tej sprawie, opowiedzia�a si� za drog� morsk� - wujowie wybrali j� zamiast drogi l�dowej. - Do diab�a z tym Zielonym Promieniem! - warkn�� brat Sam, kiedy Helena opu�ci�a hall. - I z tymi, kt�rzy go wymy�lili - doda� Sib. ROZDZIA� IV W Dӣ RZEKI CLYDE Nazajutrz, 2 sierpnia, o �witaniu, panna Campbell w towarzystwie braci Melvill i w asy�cie Partridge�a oraz Bess wsiada�a do poci�gu na stacji Helensburghu. W Glasgow mieli si� przesi��� na parostatek, kt�ry odbywaj�c codzienne rejsy z metropolii do Oban nie zatrzymywa� si� w tym punkcie wybrze�a. O si�dmej rano pi�cioro podr�nych wysiada�o aa dworcu dla przyje�d�aj�cych w Glasgow i doro�ka przewioz�a ich na Broomielaw Bridge. Tutaj parostatek �Columbia� czeka� na pasa�er�w, z jego dw�ch komin�w unosi� si� czarny dym i miesza� z jeszcze g�stymi o tej porze oparami znad rzeki Clyde, ale poranne zamglenia zaczyna�y si� rozprasza� i o�owiana tarcza s�o�ca nabiera�a ju� z�ocistych odcieni. Zapowiada� si� pi�kny dzie�. Skoro tylko baga�e za�adowano na statek, miss Campbell i jej towarzysze wsiedli na� bez zw�oki. W tym momencie dzwon wys�a� sp�nialskim sw�j trzeci i ostatni apel. Mechanik uruchomi� maszyn�, �opatki ko�a puszczone to do przodu, to do ty�u wznieca�y ��tawe bryzgi, rozleg� si� d�ugi gwizdek, cumy oddano i �Columbia� szybko pop�yn�a z pr�dem. W Zjednoczonym Kr�lestwie tury�ci nie maj� powodu do skarg. Kompanie transportowe wsz�dzie oddaj� im do dyspozycji wspania�e statki. Nawet najmniejszy tor wodny, najmniejsze jeziorko, najmniejsz� zatok� przemierzaj� codziennie eleganckie parowce, tote� nic dziwnego, i� rzeka Clyde nale�a�a pod tym wzgl�dem do uprzywilejowanych. Wzd�u� Broomielaw Street, w dokach Steamboat-Quay liczne statki o kominach pomalowanych naj�ywszymi barwami, w kt�rych z�oto rywalizowa�o z cynobrem, sta�y pod par�, gotowe do rejsu w dowolnym kierunku. �Columbia� nie stanowi�a wyj�tku od tej regu�y: bardzo d�uga, o smuk�ym dziobie, zgrabnej sylwetce, wyposa�ona w pot�n� maszyn� poruszaj�c� ko�a o du�ej �rednicy, by�a statkiem wysokiej klasy. Wewn�trz zar�wno salony, jak jadalnie odznacza�y si� wielkim komfortem; otoczony wykwintnym relingiem pok�ad spacerowy, obszerny, os�oni�ty p��cienn� markiz� o delikatnych lambrekinach, z �awkami i pi�knymi, wy�cie�anymi fotelami przypomina� prawdziwy taras i dawa� pasa�erom mo�no�� podziwiania pi�knych widok�w i za�ywania �wie�ego powietrza. Podr�nych nie brakowa�o, przybywali bowiem z r�nych stron, zar�wno ze Szkocji, jak i z Anglii. Sierpie� jest wymarzonym miesi�cem wycieczek. Do najbardziej popularnych nale�� przeja�d�ki po rzece Clyde i na Hebrydy. Tote� przyjecha�y tu ca�e liczne rodziny: ma��e�stwa, kt�rych zwi�zek niebiosa obdarowa�y szczodrze; roze�miane, weso�e dziewczyny, nieco stateczniejsi m�odzie�cy, dzieci ju� nawyk�e do atrakcji turystycznych Nast�pn� grup� stanowili liczni pastorzy w wysokich jedwabnych cylindrach, d�ugich czarnych surdutach o prostych ko�nierzykach z bia�ymi wypustkami koloratek przy wyci�ciu kamizelek; dalej grupa farmer�w w szkockich beretach, kt�rzy przypominali ci�kaw� postaw� dawnych hreczkosiej�w sprzed blisko sze��dziesi�ciu lat, ponadto kilku go�ci zagranicznych - przewa�nie Niemc�w, kt�rzy nawet poza ojczyzn� nie trac� ani grama na wadze, no i paru Francuz�w, zawsze pe�nych kurtuazji, nawet poza granicami Francji. Gdyby miss Campbell by�a podobna do wi�kszo�ci swoich krajanek, sadowi�cych si� w jakim� k�cie zaraz po wej�ciu na statek i nie ruszaj�cych si� z niego przez ca�� podr�, widzia�aby nad rzek� jedynie to, co akurat przep�ywa�o przed oczami pasa�er�w. Ale ona lubi�a kr��y� po ca�ym statku, to na dziobie, to na rufie, i przygl�da� si� miastom, miasteczkom, wsiom i osadom rozsianym wzd�u� brzeg�w. W konsekwencji towarzysz�cy jej wujowie Sam i Sib, rozmawiaj�c z Helen�, chwal�c jej zmys� obserwacji i przytakuj�c uwagom, nie mieli ani jednej godziny odpoczynku pomi�dzy Glasgow a Oban. Do g�owy by im zreszt� nie przysz�o uskar�a� si�, nale�a�o to bowiem do ich obowi�zk�w adiutanckich, tote� pod��ali za Helen� wiernie, od czasu do czasu za�ywaj�c pot�ny niuch tabaki, co utrzymywa�o ich w dobrych humorach. Ochmistrzyni Bess i Partridge, zaj�wszy miejsca w przedniej cz�ci spardeku, przyja�nie gaw�dzili o dawnych czasach, o zaniechanych obyczajach i starych klanach w rozpadzie. Gdzie si� podzia�y dawne nieod�a�owane lata? W tamtej epoce widnokr�gi by�y czyste, nie zasnute dymami, kt�re wypluwaj� kominy fabryczne, na brzegach nie rozlega�y si� g�uche uderzenia m�ot�w mechanicznych, czystych w�d nie m�ci�a nigdy praca tysi�cy koni parowych. - Te czasy powr�c�, mo�e nawet pr�dzej ni� ludzie my�l� - prowokowa�a ochmistrzyni. - Mam na dziej� - odpowiada� z powag� Partridge - a wraz z nimi dobre stare obyczaje naszych przodk�w. Tymczasem brzegi rzeki Clyde przesuwa�y si� szybko od dziobu do rufy �Columbii�, jak krajobrazy w fotoplastykonie. Po prawej stronie ukaza�a si� wie� Patrick przy uj�ciu rzeki Kelvin oraz wielka stocznia buduj�ca �elazne statki, po�o�ona na wprost dok�w Govan na przeciwleg�ym brzegu. Przera�liwy szcz�k �elastwa, g�ste k��by dymu i pary niemi�e razi�y uszy i oczy Partridge a i jego towarzyszki! Ale niebawem ca�y ten przemys�owy zgie�k i dymne mg�y zacz�y po trochu zanika�. Miejsce warsztat�w i pochylni okr�towych, wysokich komin�w fabrycznych, gigantycznych rusztowa� �elaznych podobnych do klatek dla mena�erii mastodont�w zaj�y teraz kokieteryjne domki, pa�acyki os�oni�te drzewami, wille w anglosaskim stylu, rozsiane na zielonych pag�rkach. Ten nie ko�cz�cy si� �a�cuch na przemian to wiejskich, letnich domk�w, to zameczk�w ci�gn�� si� pomi�dzy jednym miastem a drugim. Za dawnym kr�lewskim grodem Renfrew na lewym brzegu rzeki zarysowa�y si� po prawej stronie lesiste wzg�rza Kilpatrick ponad wsi� o tej samej nazwie; wsi tej �aden Irlandczyk nie mo�e min�� nie zdejmuj�c nakrycia g�owy: tutaj bowiem urodzi� si� �wi�ty Patryk, patron Irlandii. Clyde, dotychczas bardzo szeroka, przemieni�a si� teraz w prawdziwy zalew morski. Bess i Partridge podziwiali ruiny zamku Dunglas, przywodz�ce na my�l pewne wydarzenia z dawnej historii Szkocji, ale odwr�cili wzrok od obelisku wzniesionego na cze�� Harry'ego Bella, wynalazcy pierwszych mechanicznych statk�w, kt�rych ko�a m�ci�y spokojn� wod�. Par� mil dalej tury�ci obejrzeli przez lunety zamek Dumbarton, wznosz�cy si� na wysoko�ci ponad pi�ciuset st�p na bazaltowej skale. Wy�szy z dw�ch sto�k�w wie�cz�cych jej szczyt nosi dotychczas nazw� �tron Wallace'a�, bohatera walk o niepodleg�o��. W tym momencie jaki� pan, stoj�cy na mostku kapita�skim, przez nikogo nie proszony, ale te� przez nikogo nie powstrzymywany, uzna� za stosowne wyg�osi� ma�y odczyt historyczny, ku pouczeniu towarzystwa podr�y. P� godziny p�niej ka�dy z pasa�er�w �Columbii�, je�li nie by� g�uchy, wiedzia� ju�, ze najprawdopodobniej to Rzymianie ufortyfikowali Dumbarton, �e ta legendarna ska�a przemieni�a si� w kr�lewsk� twierdz� na pocz�tku XIII wieku, �e dzi�ki dobrodziejstwu zawartej Unii zalicza si� do czterech budowli Szkocji, kt�rych nie wolno zburzy�, �e z tego portu w roku 1548 Maria Stuart uda�a si� do Francji, gdzie po�lubiwszy Franciszka II zosta�a �jednodniow� kr�low��, no i wreszcie �e to w�a�nie tutaj zamierzano osadzi� Napoleona w 1815 roku, nim gabinet Castlereagha postanowi� uwi�zi� go na �wi�tej Helenie. - To ogromine pouczaj�ce - stwierdzi� wuj Sam. - Pouczaj�ce i ciekawe - doda� wuj Sib.- Ten d�entelmen zas�uguje na najwi�ksze pochwa�y. Obaj wujowie byli przekonani, �e nie powinni straci� ani s�owa z tego odczytu. Tote� nie zwlekaj�c wyrazili swoje uznanie przygodnemu wyk�adowcy. Miss Campbell, pogr��ona w rozmy�laniach, nic nie s�ysza�a z tej popularnej lekcji historii. Przynajmniej w tej chwili wcale si� tym nie interesowa�a. Nie rzuci�a nawet okiem na prawy brzeg, na ruiny zamku Cardross, w kt�rym umar� Robert Bruce. Jej oczy szuka�y horyzontu morskiego - ale nie mog�y go znale��, poniewa� �Columbia� nie wydosta�a si� jeszcze poza region cypelk�w i pag�rk�w ograniczaj�cych widoczno�� w zatoce Clyde. W tym czasie zreszt� parostatek przep�ywa� akurat obok miasteczka Helensburgh. Port-Glasgow, pozosta�o�ci zamku Newark i p�wys