1767
Szczegóły |
Tytuł |
1767 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1767 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1767 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1767 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DAVID EDDINGS
Gambit czarodziej�w
III tom Belgariady
PROLOG
B�d�cy opowie�ci� o tym, jak Gorim szuka� Boga dla swego Ludu i jak odnalaz� ULa na �wi�tej G�rze Prolgu.
na podstawie Ksi�gi Ulgo i innych fragment�w
Na Pocz�tku Dni �wiat zosta� utkany z ciemno�ci przez siedmiu Bog�w, kt�rzy stworzyli te� bestie i ptactwo, w�e i ryby, a na ko�cu Cz�owieka. I �y� w niebiosach duch znany jako UL, kt�ry nie przy��czy� si� do kreacji. A poniewa� nie podzieli� si� sw� pot�g� ni m�dro�ci�, wiele z tego, co stworzono, by�o i niedoskona�e, wiele powsta�o istot dziwnych i wstr�tnych. A m�odsi Bogowie zamierzali je unicestwi�, aby ca�y �wiat m�g� by� pi�kny.
Lecz UL wyci�gn�� sw� r�k� i powstrzyma� ich, m�wi�c:
- Co�cie wykuli, unicestwione by� nie mo�e. Porwali�cie na strz�py osnow� i pok�j mi�dzy niebiosami, by powsta� ten �wiat dla waszej rozrywki i zabawy. Wiedzcie jednak�e, i� cokolwiek stworzyli�cie, cho�by i potwornego, trwa� b�dzie jako przygan� dla waszej g�upoty. W dniu, gdy pierwsza z rzeczy przez was stworzonych unicestwion� b�dzie, wszystko b�dzie unicestwione.
Gniew ogarn�� m�odszych Bog�w. Ka�dej potwornej i wstr�tnej istocie m�wili:
- Udaj si� do ULa i niech on b�dzie twym Bogiem. Potem ka�dy z Bog�w wybra� spo�r�d ludzkich narod�w ten, kt�ry sobie upodoba�. A gdy pozostali jeszcze ludzie, kt�rzy �adnego Boga nie mieli, m�odsi Bogowie odp�dzili ich, m�wi�c:
- Id�cie do ULa, on b�dzie waszym Bogiem.
Przez d�ugie, sm�tne pokolenia w�drowali Bezbo�ni w rozpaczy, i nikt ich nie s�ucha� po�r�d g�uszy i pustkowi Zachodu.
A� pojawi� si� mi�dzy nimi cz�owiek prawy i sprawiedliwy imieniem Gorim. Zebra� wok� siebie t�umy i tak do nich przem�wi�:
- Wi�dniemy i padamy jak li�cie od trud�w naszej w�dr�wki. Umieraj� nasze dzieci i nasi starcy. Lepiej, by zgin�� jeden ni� wielu. Zosta�cie wi�c tutaj i odpoczywajcie na tej r�wninie. Ja sam rusz� na poszukiwanie Boga o imieniu UL, by�my mogli go czci� i poprzez niego znale�� swe miejsce w �wiecie.
Przez lat dwadzie�cia na pr�no Gorim szuka� ULa. Czas jednak p�yn��, posiwia�y mu w�osy i zm�czy� si� sw� w�dr�wk�. W rozpaczy wspi�� si� na wysok� g�r� i wielkim g�osem zakrzykn�� ku niebiosom:
- Do��! Nie b�d� d�u�ej szuka�! Bogowie s� tylko drwin� i oszustwem, a �wiat nagi jest i pusty. Nie ma �adnego ULa. Do�� mam kl�tw i nieszcz�� mego �ycia!
Us�ysza� go Duch UL.
- Dlaczego gniew czujesz do mnie, Gorimie? - zapyta�. - Twe stworzenie i twe wyp�dzenie nie moim by�y dzie�em.
Gorim przel�k� si� i upad� na twarz. A UL przem�wi� znowu.
- Powsta�, Gorimie, bowiem nie jestem twym Bogiem. Gorim nie wstawa�.
- O Bo�e m�j! - zawo�a�. - Nie kryj swego oblicza przed lud�mi, kt�rzy srogie ponosz� cierpienia, gdy� zostali wyp�dzeni i nie maj� Boga, kt�ry by ich ochrania�!
- Powsta�, Gorimie - powt�rzy� UL. - Odejd� z tego miejsca. Przerwij swe skargi. Gdzie indziej szukaj sobie Boga i zostaw mnie w spokoju.
A jednak Gorim wci�� nie wstawa�.
- O Bo�e m�j - powiedzia�. - Zostan� tutaj. Tw�j lud cierpi g��d i pragnienie. Czekaj� na twe b�ogos�awie�stwo, szukaj� miejsca, gdzie mogliby zamieszka�.
- Twoje s�owa nu�� mnie - odpar� UL i odszed�. Gorim pozosta� na g�rze, a zwierz�ta ziemi i ptactwo powietrzne nosi�y mu straw�. D�u�ej ni� rok czeka�. Potem istoty potworne i wstr�tne, kt�re Bogowie stworzyli, przysz�y i usiad�y mu u st�p, spogl�daj�c na niego.
Duch UL zaniepokoi� si� i w ko�cu stan�� przed Gorimem.
- Wci�� jeste� tutaj?
Gorim pad� na twarz i odpowiedzia�:
- O Bo�e m�j, lud tw�j wzywa ci� w swym cierpieniu. Duch UL umkn��. Lecz Gorim czeka� na g�rze kolejny rok. Smoki przynosi�y mu chleb, a jednoro�ce wod�. I znowu stan�� przed nim UL i zapyta�:
- Wci�� tutaj jeste�? Gorim pad� na twarz.
- Bo�e m�j - zap�aka�. - Lud tw�j ginie pozbawiony twej opieki.
I UL uciek� od cz�owieka sprawiedliwego.
Kolejny rok min��, a niewidziane, bezimienne stwory nosi�y Gorimowi �ywno�� i wod�. A� Duch UL przyby� na wysok� g�r� i rozkaza�:
- Powsta�, Gorimie. A Gorim b�aga� le��c:
- Bo�e m�j, miej �ask�.
- Powsta�, Gorimie - powt�rzy� UL. Schyli� si� i podni�s� go w�asnymi r�kami. - Jestem UL, tw�j B�g. Nakazuj� ci stan�� przede mn�.
- B�dziesz wi�c moim Bogiem? - spyta� Gorim. - I Bogiem dla mego ludu?
- Jestem Bogiem twoim i twego ludu - rzek� UL. Gorim spojrza� ze szczytu w d� i zobaczy� wstr�tne bestie, kt�re opiekowa�y si� nim w jego cierpieniu.
- A co z nimi, Bo�e m�j? Czy zechcesz by� tak�e Bogiem bazyliszka i minotaura, smoka i chimery, jednoro�ca i stwora bezimiennego, skrzydlatego w�a i stwora niewidzianego? Oni bowiem te� zostali wygnani. A jednak w ka�dym z nich jest pi�kno. Nie odwracaj od nich swego oblicza, Bo�e m�j, gdy� zas�uguj� na �ask�. Przys�ali je do ciebie m�odsi Bogowie. Kto b�dzie ich Bogiem, je�li ty je odepchniesz?
- Zrobili to mi na z�o�� - odpar� UL. - Te stworzenia przys�ali do mnie m�odsi Bogowie, by wstydem mnie okry� za to, �e ich zgani�em. Nie zostan� dobrym Bogiem dla potwor�w.
Stworzenia u st�p Gorima j�kn�y. Gorim siad� na ziemi i o�wiadczy�:
- Czeka� wi�c b�d�, Bo�e m�j.
- Czekaj, je�li tak� masz ochot� - rzek� UL i odszed�. I by�o jak dawniej. Gorim czeka�, stworzenia �ywi�y go, a UL odczuwa� niepok�j. Wreszcie ust�pi� Wielki B�g przed �wi�tobliwo�ci� Gorima i przyby� ponownie.
- Wsta�, Gorimie, by s�u�y� swemu Bogu. - UL schyli� si� i uni�s� Gorima. - Sprowad� do mnie te stworzenia, kt�re siedz� przed tob�, a ja przyjrz� si� ka�demu z osobna. Je�li w ka�dym jest pi�kno i godno��, jak twierdzisz, wtedy zgodz� si� by� tak�e ich Bogiem.
Wtedy Gorim sprowadzi� stworzenia przed oblicze ULa. A one pada�y przed nim i skomla�y, b�agaj�c o jego b�ogos�awie�stwo. UL zdumiewa� si�, �e dot�d nie widzia� pi�kna ka�dego z tych stworze�. Podni�s� swe r�ce i pob�ogos�awi� je, m�wi�c:
- Ja jestem UL i znajduj� w ka�dym z was pi�kno i godno��. B�d� waszym Bogiem, a wy �y� b�dziecie w szcz�ciu i pokoju,
Gorim radowa� si� z g��bi serca i nazwa� wysoki szczyt, na kt�rym wszystko to si� zdarzy�o, Prolgu, co znaczy "�wi�te Miejsce". A potem odszed� i powr�ci� na r�wnin�, by poprowadzi� lud sw�j do jego Boga. Lecz oni nie poznali Gorima, gdy� dotkn�y go r�ce ULa i kolor go opu�ci�, pozostawiaj�c cia�o i w�osy bia�e niczym �wie�y �nieg. Ludzie bali si� go i odp�dzali od siebie kamieniami.
I poskar�y� si� Gorim ULowi:
- Bo�e m�j, twoje dotkni�cie odmieni�o mnie i lud m�j mnie nie poznaje.
UL uni�s� d�o� i wszyscy ludzie stali si� bezbarwni jak Gorim. A Duch UL przem�wi� do nich wielkim g�osem:
- Baczcie na s�owa swego Boga. Oto jest ten, kt�rego zwiecie Gorimem, a on przekona� mnie, bym przyj�� was jako lud m�j, strzeg� was i broni�, i by� Bogiem nad wami. Od dzisiaj nazywa� si� b�dziecie UL-Go, na pami�tk� moj� i jako symbol �wi�tobliwo�ci. Uczy�cie, jako wam nakazuje i p�jd�cie, gdzie was poprowadzi. A tych, kt�rzy nie pos�uchaj� go i nie p�jd� za nim, odetn� jak ga��� si� odcina, by wi�dli i zgin�li, i wi�cej ich nie by�o.
Gorim rozkaza� ludziom, by wzi�li sw�j dobytek i byd�o swoje, i ruszyli za nim w g�ry. Ale starsi tego ludu nie uwierzyli mu, ani temu, �e g�os �w by� g�osem ULa. Odzywali si� do Gorima z pogard�, m�wi�c:
- Uczy� cud na dow�d tego, �e s�ug� jeste� Boga ULa.
- Sp�jrzcie na sk�r� swoj� i w�osy - odrzek� im Gorim. - Czy ten cud wam nie wystarcza?
Zawstydzili si� i odeszli. Ale przyszli do niego znowu, m�wi�c:
- Znak ten dotkn�� nas z powodu jakiej� zarazy, kt�r� przynios�e� z miejsca nieczystego. Nie jest to dow�d �aski ULa.
Gorim wzni�s� ramiona, a stworzenia, kt�re go �ywi�y, przysz�y do niego niby owce do pasterza. Starsi przerazili si� i odeszli. Wkr�tce jednak wr�cili, m�wi�c:
- Stworzenia te potworne s� i wstr�tne. Jeste� demonem zes�anym, by doprowadzi� lud nasz do zguby, a nie s�ug� Wielkiego Boga ULa. Wci�� nie widzieli�my �adnego dowodu jego �aski.
Gorima znu�y�y ich s�owa i zakrzykn�� wielkim g�osem:
- M�wi� temu ludowi, �e s�ysza� g�os ULa. Wiele za was cierpia�em. Teraz wracam do Prolgu, �wi�tego Miejsca. Niech ci, co chc� p�j�� za mn�, uczyni� to. Niech ci, co wol� pozosta�, uczyni� to.
Odwr�ci� si� i ruszy� w g�ry.
Niekt�rzy ludzie poszli za nim, ale wi�ksza cz�� pozosta�a. L�yli oni Gorima i tych, co za nim pod��yli.
- Gdzie� jest ten cud, kt�ry dowie�� mia� �aski ULa? - pytali. - Nie ruszyli�my za Gorimem i nie byli�my mu pos�uszni, a przecie� nie wi�dniemy i nie giniemy.
Wtedy Gorim popatrzy� na nich ze smutkiem i przem�wi� po raz ostatni:
- Chcieli�cie ode mnie cudu. Sp�jrzcie wi�c, oto cud. Tak jak wam rzek� g�os ULa, zwi�dniecie niczym ga��� z drzewa odr�bana. Zaprawd�, tego dnia zgin�li�cie.
I poprowadzi� tych nielicznych, co za nim pod��yli, w g�ry, do Prolgu.
Ci, co zostali, kpili z Gorima i powr�cili do namiot�w, by na�miewa� si� z g�upoty tych, co za nim poszli. Przez jeden rok na�miewali si� i drwili. A potem nie �mieli si� wi�cej, gdy� ich kobiety ja�owe si� sta�y i nie rodzi�y dzieci. Ludzie uwiedli, a z czasem zgin�li i nie by�o ich wi�cej.
Ci, kt�rzy ruszyli za Gorimem, doszli z nim do Prolgu. Zbudowali miasto. Duch UL by� z nimi i mieszkali tam w pokoju ze stworzeniami, kt�re �ywi�y Gorima.
Gorim �y� po wielekro� d�u�ej ni� inni. A po nim ka�dy Najwy�szy Kap�an ULa nosi� imi� Gorima i do�ywa� s�dziwego wieku. Przez tysi�ce lat by� z nimi pok�j ULa i wierzyli, �e b�dzie trwa� wiecznie.
Jednak z�y B�g Torak skrad� Klejnot stworzony przez Boga Aldura i rozpocz�a si� wojna ludzi i Bog�w. Torak u�y� Klejnotu, by ziemi� rozerwa� i wpu�ci� morze, Klejnot za� spali� go straszliwie. I uciek� Torak do Mallorei.
Ziemia oszala�a od tej rany, a stworzenia, co �y�y w pokoju z ludem Ulgo, tak�e postrada�y zmys�y. Porwa�y si� przeciwko wsp�lnocie ULa, niszczy�y miasta i zabija�y ludzi, a� niewielu tylko pozosta�o.
Ci, kt�rzy ocaleli, uciekli do Prolgu, gdzie stworzenia nie �mia�y ich goni� z l�ku przed gniewem ULa. G�o�ne by�y p�acze i lamenty ludzi. Zaniepokojony UL odkry� im wtedy jaskinie le��ce pod Prolgu, a ludzie zst�pili do �wi�tych grot ULa i tam zamieszkali.
Nasta� czas, gdy Belgarath Czarodziej powi�d� kr�la Alorn�w i syn�w jego do Mallorei, by wykra�� Klejnot. A kiedy Torak chcia� ich �ciga�, odepchn�� go gniew Klejnotu. Belgarath ofiarowa� Klejnot pierwszemu Riva�skiemu Kr�lowi m�wi�c, �e p�ki kt�ry� z jego nast�pc�w b�dzie mia� Klejnot w swej pieczy, Zach�d b�dzie bezpieczny.
Alornowie rozeszli si� wtedy i ruszyli na po�udnie, ku nowym ziemiom. A ludy innych Bog�w, przera�one wojn� Bog�w i ludzi, tak�e pod��y�y zajmowa� nowe ziemie, kt�re nazywali dziwnymi imionami. Jednak lud ULa trwa� w jaskiniach Prolgu i nie ��czy� si� z nimi. UL chroni� ich i skrywa�, a obcy nie wiedzieli, �e lud tam �yje. Wiek po wieku, lud ULa nie zwraca� uwagi na �wiat zewn�trzny, nawet gdy �wiatem tym wstrz�sn�o zamordowanie Riva�skiego Kr�la i jego rodziny.
Gdy jednak Torak ruszy� pustoszy� Zach�d i prowadzi� wielk� armi� przez ziemie dzieci ULa, Duch UL przem�wi� do Gorima. A Gorim wyprowadzi� swych ludzi noc�, ukradkiem. Spadli na �pi�ce wojska i wielkie zadali im straty. I tak armia Toraka zosta�a os�abiona, by ostatecznie pa�� przed armiami Zachodu w miejscu zwanym Vo Mimbre.
Wtedy Gorim zebra� si�y i wyruszy� na rad� ze zwyci�zcami. I przyni�s� stamt�d wie�ci, �e Torak srogie odni�s� rany. Cia�o z�ego Boga zosta�o wykradzione przez jego ucznia Belzedara, i mia� Torak le�e� pogr��ony we �nie g��bokim jak sama �mier�, by przebudzi� si� dopiero wtedy, gdy spadkobierca riva�skiego rodu ponownie zasi�dzie na tronie Rivy - to znaczy nigdy, jako �e wiadomym jest, i� ani jeden ze spadkobierc�w tego rodu nie pozosta� przy �yciu.
A cho� wizyta Gorima w zewn�trznym �wiecie by�a zadziwiaj�ca, zdawa�o si�, �e nie przynios�a �adnych szk�d. Dzieci ULa nadal by�y szcz�liwe pod opiek� swego Boga i �ycie p�yn�o jak dawniej. Zauwa�ono, �e Gorim mniej sp�dza czasu na studiowaniu Ksi�gi Ulgo, a wi�cej na badaniu przegni�ych zwoj�w, gdzie zapisane by�y dawne proroctwa. Jednak po kim�, kto opu�ci� groty ULa i wyruszy� w �wiat innych Bog�w, nale�a�o oczekiwa� pewnych dziwactw.
A� kiedy� niezwyk�y starzec stan�� u wej�cia do jaski� i za��da� rozmowy z Gorimem. A taka by�a moc jego g�osu, �e Gorim zosta� wezwany. Potem, pierwszy raz od dnia, gdy ludzie znale�li w jaskiniach bezpieczne schronienie, wpuszczono tam kogo�, kto nie nale�a� do ludu ULa.
Gorim zabra� obcego do swoich komnat i tam pozostawa� z nim zamkni�ty przez wiele dni. A i p�niej w d�ugich odst�pach czasu przybywa� �w niezwyk�y starzec z siw� brod� i w �achmanach, i by� witany rado�nie przez Gorima.
Razu pewnego jeden z m�odych ch�opc�w opowiada�, �e widzia� z Gorimem wielkiego szarego wilka. Lecz by� to zapewne sen tylko, chorob� wywo�any, chocia� ch�opiec nie chcia� tego odwo�a�.
Ludzie przyzwyczaili si� i pogodzili z odmienno�ci� swojego Gorima. Lata mija�y, a oni dzi�ki sk�adali swemu Bogu wiedz�c, �e s� ludem wybranym Wielkiego Boga ULa.
CZʌ� PIERWSZA
MARAGOR
Rozdzia� I
Jej imperialna wysoko�� ksi�niczka Ce'Nedra, klejnot rodu Borun�w i najpi�kniejszy kwiat Tolnedra�skiego Imperium, siedzia�a ze skrzy�owanymi nogami na skrzyni, pod d�bowym sufitem kabiny na rufie okr�tu kapitana Greldika. Gryz�a w zamy�leniu kosmyk swych miedzianych w�os�w i przygl�da�a si�, jak lady Polgara opatruje z�aman� r�k� Belgaratha Czarodzieja. Ksi�niczka mia�a na sobie kr�tk� bladozielon� tunik� Driad, a na policzku smug� popio�u. Z g�ry, z pok�adu dobiega�y r�wne uderzenia b�bna, podaj�ce rytm marynarzom Greldika, kt�rzy wios�owali pod pr�d z zasypanego popio�ami miasta Sthiss Tor.
Wszystko by�o absolutnie straszne, uzna�a. Zacz�o si� jako kolejne posuni�cie w grze przeciw w�adzy ojca, jak� prowadzi�a, odk�d si�ga�a pami�ci�. I nagle zmieni�o si� w rzecz �miertelnie powa�n�. Wcale nie planowa�a takiego obrotu spraw, kiedy z mistrzem Jeebersem wymyka�a si� z imperialnego pa�acu w Tol Honeth tamtej nocy wiele tygodni temu. Jeebers wkr�tce j� porzuci�... by� zreszt� tylko chwilowym pomocnikiem, nikim wi�cej... a teraz trafi�a do tej niezwyk�ej grupy ludzi o pos�pnych twarzach, pod��aj�cych od p�nocy na wypraw�, kt�rej celu zupe�nie nie mog�a poj��. �ady Polgara, kt�rej samo imi� budzi�o w ksi�niczce dreszcze, do�� obcesowo poinformowa�a j� w Lesie Driad, �e zabawa sko�czona i �e �adna ucieczka, pochlebstwa czy pro�by nie zmieni� faktu, i� ona, ksi�niczka Ce'Nedra, stanie na Dworze Riva�skiego Kr�la w dniu swych szesnastych urodzin - je�li b�dzie trzeba, to w �a�cuchach. Ce'Nedra nie mia�a cienia w�tpliwo�ci, �e lady Polgara dok�adnie to mia�a na my�li... prze�y�a kr�tkotrwa�� wizj� tego, jak wlok� j�, dzwoni�c� i brz�cz�c� kajdanami, by w absolutnym poni�eniu postawi� w mrocznej sali, a setki brodatych Alorn�w na�miewaj� si� z niej. Tego musia�a unikn�� za wszelk� cen�. Dlatego w�a�nie towarzyszy�a im by� mo�e nie ca�kiem z w�asnej woli, ale bez jawnego oporu. Blask stali w oczach lady Polgary zawsze zdawa� si� przypomina� wizj� kajdan�w i brz�cz�cych �a�cuch�w, a ta wizja o wiele skuteczniej sk�ania�a ksi�niczk� do pos�usze�stwa ni� ca�a imperialna pot�ga jej ojca.
Ce'Nedra tylko w przybli�eniu si� orientowa�a, co w�a�ciwie robi� ci ludzie. �cigali chyba kogo� czy co�, a trop zaprowadzi� ich na pe�ne w�y bagna Nyissy. W ca�� spraw� byli jako� zamieszani Murgowie, kt�rzy stawiali im straszliwe przeszkody. Tak�e kr�lowa Salmissra interesowa�a si� t� spraw� do tego stopnia, �e kaza�a porwa� m�odego Gariona.
Ce'Nedra wyrwa�a si� z zadumy, by spojrze� na ch�opca. Na co by� potrzebny kr�lowej Nyissy? Jest przecie� taki... zwyczajny. To wie�niak, parobek... nikt. Owszem, do�� �adny ch�opak, trudno zaprzeczy�, z raczej pospolitymi jasnymi w�osami, kt�re wci�� opada�y mu na czo�o i a� j� palce �wierzbia�y, by je odgarn��. Mia� mi�� twarz - cho� nic nadzwyczajnego - i poniewa� by� tylko troch� od niej starszy, mog�a z nim porozmawia�, gdy czu�a si� samotna albo wystraszona, i k��ci� si�, gdy by�a rozdra�niona. Ale zupe�nie nie chcia� traktowa� jej z nale�ytym respektem... pewnie nawet nie potrafi�. Wi�c sk�d to irytuj�ce spojrzenie? Zastanawia�a si� nad tym, obserwuj�c go w zamy�leniu.
I znowu to robi�a! Gniewnie oderwa�a spojrzenie od jego twarzy. Dlaczego stale mu si� przygl�da? Dlaczego odruchowo szuka go wzrokiem za ka�dym razem, kiedy si� zamy�li? Przy�apa�a si� nawet na wynajdywaniu pretekst�w, kt�re pozwol� znale�� si� tam, sk�d mo�e na niego patrze�. To g�upie!
Ce'Nedra przygryz�a kosmyk w�os�w, pomy�la�a, przygryz�a mocniej, a jej oczy znowu powr�ci�y do dok�adnego studiowania twarzy Gariona.
- Wyzdrowieje? - zapyta� Barak, jarl Trellheim. Skuba� z roztargnieniem bujn� rud� brod�, obserwuj�c, jak lady Polgara ko�czy dopasowywa� Belgarathowi temblak.
- Proste z�amanie - odpar�a profesjonalnym tonem. Od�o�y�a banda�e. - Na starych g�upcach rany szybko si� goj�.
Belgarath skrzywi� si�, poruszaj�c usztywnion� �upkami r�k�.
- Nie musia�a� by� taka szorstka, Pol. - Na jego brunatnej tunice widnia�o kilka plam b�ota i �wie�e rozdarcie, �wiadectwo spotkania z drzewem.
- Musia�am ci j� nastawi�, ojcze - stwierdzi�a. - Nie chcia�by� przecie�, �eby zros�a si� krzywo.
- Uwa�am, �e to ci� bawi�o - poskar�y� si�.
- Nast�pnym razem sam si� opatruj - zaproponowa�a ch�odno, wyg�adzaj�c szar� sukni�.
- Musz� si� czego� napi� - burkn�� Belgarath w stron� pot�nego Baraka.
Jarl Trellheim stan�� w w�skich drzwiach.
- M�g�by� przynie�� Belgarathowi kufel ale - poprosi� jakiego� marynarza.
- Jak on si� czuje? - zapyta� tamten.
- Jest rozdra�niony - odpar� Barak. - I pewnie b�dzie jeszcze bardziej, je�li zaraz nie dostanie piwa.
- Ju� biegn�.
- Rozs�dna decyzja.
To by� kolejny zadziwiaj�cy fakt: arystokraci bior�cy udzia� w wyprawie z wyj�tkowym szacunkiem traktowali tego starca w �achmanach. A przecie�, o ile Ce'Nedra mog�a si� zorientowa�, nie mia� nawet tytu�u. Potrafi�a z idealn� precyzj� okre�li� r�nic� mi�dzy baronem a genera�em Legion�w Imperium, wielkim diukiem Tolnedry a ksi�ciem krwi Arendii, mi�dzy Stra�nikiem Rivy a kr�lem Cherek�w. Jednak nie mia�a poj�cia, gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla czarodziej�w. Materialistyczny tolnedra�ski umys� nie przyjmowa� wr�cz do wiadomo�ci ich istnienia. Nic dziwnego, �e lady Polgara, nosz�ca tytu�y z po�owy kr�lestw Zachodu, by�a najbardziej szanowan� kobiet� na �wiecie. Ale Belgarath jest przecie� w��cz�g�, obie�y�wiatem, a cz�sto wr�cz zaka�� porz�dku publicznego. A Garion, przypomnia�a sobie, to jego wnuk.
- Najwy�sza pora, ojcze, �eby� nam opowiedzia�, co si� sta�o - poprosi�a swego pacjenta lady Polgara.
- Wola�bym o tym nie m�wi� - odpar� kr�tko. Zwr�ci�a si� do ksi�cia Kheldara, tego niezwyk�ego drasa�skiego arystokraty o ostrych rysach i sardonicznym poczuciu humoru, kt�ry z bezczeln� min� le�a� teraz na �awie.
- A wi�c, Silku?
- Jestem pewien, �e rozumiesz moj� sytuacj�, stary przyjacielu - zwr�ci� si� ksi��� do Belgaratha z g��bokim �alem. - Je�li spr�buj� dochowa� tajemnicy, ona po prostu zmusi mnie do m�wienia... wyobra�am sobie, �e w spos�b bardzo nieprzyjemny.
Belgarath przyjrza� mu si� z kamienn� twarz�, po czym parskn�� z niesmakiem.
- Pojmujesz chyba, �e wcale nie chc� m�wi�. Belgarath odwr�ci� si� do �ciany.
- Wiedzia�em, �e zrozumiesz.
- Opowiadaj, Silku - rzuci� niecierpliwie Barak.
- Historia jest w�a�ciwie ca�kiem prosta - stwierdzi� Kheldar.
- Ale masz zamiar j� skomplikowa�. Zgad�em?
- Powiedz nam zwyczajnie, co zasz�o - wtr�ci�a Polgara.
Drasanin usiad� na �awie.
- W�a�ciwie nie ma o czym opowiada� - zacz��. - Odnale�li�my trop Zedara i jakie� trzy tygodnie temu pod��yli�my za nim do Nyissy. Par� razy napotkali�my nyissa�skie patrole graniczne... nic powa�nego. W ka�dym razie niemal natychmiast po przekroczeniu granicy �lad skr�ci� na zach�d. To by�a niespodzianka. Zedar tak uparcie zmierza� do Nyissy, �e uznali�my, i� zawar� jak�� umow� z kr�low� Salmissr�. Mo�e chcia�, by wszyscy tak pomy�leli... Jest bardzo sprytny, a Salmissra znana z tego, �e miesza si� do spraw, kt�re wcale jej nie dotycz�.
- Zaj�am si� tym - o�wiadczy�a Polgara.
- A co si� sta�o? - zainteresowa� si� Belgarath.
- P�niej ci opowiem, ojcze. M�w dalej, Silku. Kheldar wzruszy� ramionami.
- To ju� w�a�ciwie wszystko. Pod��yli�my za Zedarem a� do jednego z tych zrujnowanych miast przy dawnej granicy Marag�w. Belgarath mia� tam go�cia... tak przynajmniej twierdzi, bo ja nikogo nie widzia�em. W ka�dym razie powiedzia�, �e zdarzy�o si� co�, co zmienia nasze plany: musimy zawr�ci� i ruszy� w d� rzeki do Sthiss Tor, by przy��czy� si� do was. Nie mia� czasu na dalsze wyja�nienia, gdy� nagle d�ungla zaroi�a si� od Murg�w. Szukali albo nas, albo Zedara... nie uda�o nam si� tego sprawdzi�. Od tego czasu kryli�my si� przed Murgami i Nyissanami r�wnocze�nie... podr�owali�my noc�, chowali�my si�... takie rzeczy. Raz wys�ali�my go�ca. Dotar� tutaj?
- Przedwczoraj - wyja�ni�a Polgara. - Jednak mia� gor�czk� i nie od razu zdo�a�am wydoby� z niego wasze przes�anie.
Kheldar skin�� g�ow�.
- W ka�dym razie z Murgami byli Grolimowie i pr�bowali odszuka� nas swymi umys�ami. Belgarath robi� co�, co mia�o im przeszkodzi�. Nie wiem, co to by�o, ale musia�o wymaga� wielkiej koncentracji, gdy� prawie nie zwraca� uwagi, dok�d idzie. Wczesnym rankiem tego dnia prowadzili�my konie przez bagna. Belgarath szed� jako� przed siebie, my�l�c o innych sprawach, i wtedy drzewo si� na niego przewr�ci�o.
- Mog�am si� tego domy�li� - stwierdzi�a Polgara. - Czy kto� to sprawi�, �e upad�o?
- Nie s�dz� - odpar� Silk. - Mog�a to by� jaka� stara pu�apka, ale w�tpi�. Mia�o przegni�y pie�. Pr�bowa�em go ostrzec, ale wszed� prosto pod nie.
- Dobrze ju�... - burkn�� Belgarath.
- Naprawd� pr�bowa�em ci� ostrzec.
- Daj ju� spok�j, Silku.
- Nie chc�, by pomy�leli, �e nie pr�bowa�em... - zaprotestowa� Silk.
Polgara pokr�ci�a g�ow�.
- Ojcze... - powiedzia�a z wyrzutem.
- Nie m�wmy ju� o tym, Polgaro - zaproponowa� Belgarath.
- Wyci�gn��em go spod tego drzewa i po�ata�em, jak umia�em najlepiej - podj�� opowie�� Silk. - Potem ukrad�em t� ��dk� i pop�yn�li�my z pr�dem. Dobrze nam sz�o, dop�ki ten py� nie zacz�� opada�.
- Co zrobili�cie z ko�mi? - wtr�ci� Hettar.
Ce'Nedra ba�a si� troch� wysokiego, ma�om�wnego ksi�cia Algar�w z t� jego ogolon� g�ow�, ubraniem z czarnej sk�ry i d�ugim kosmykiem w�os�w na czubku g�owy. Chyba nigdy si� nie u�miecha�, a na sam d�wi�k s�owa "Murgo" jego jastrz�bia twarz stawa�a si� martwa jak g�az. Jedynym uczuciem, kt�re czyni�o go bardziej ludzkim, by�a niezwyk�a troska o konie.
- S� bezpieczne - uspokoi� go Silk. - Schowa�em je tak, �e Nyissanie ich nie znajd�. Nic im si� nie stanie, p�ki znowu ich nie zabierzemy.
- Kiedy weszli�cie na pok�ad, m�wi�e�, �e teraz Klejnot ma Ctuchik. - Polgara zwr�ci�a si� do Belgaratha. - Jak do tego dosz�o?
Starzec wzruszy� ramionami.
- Beltira nie wchodzi� w szczeg�y. Powiedzia� tyle, �e Ctuchik ju� czeka�, kiedy Zedar przekroczy� granic� Cthol Murgos. Zedar zdo�a� uciec, ale musia� zostawi� Klejnot.
- Rozmawia�e� z Beltira?
- Z jego umys�em.
- Nie powiedzia�, dlaczego Mistrz chce, �eby�my ruszyli do Doliny?
- Nie. Pewnie nawet nie pomy�la�, �eby zapyta�. Wiesz, jaki jest Beltira.
- Ojcze, to nam zajmie par� miesi�cy - zaprotestowa�a Polgara, z trosk� marszcz�c czo�o. - Przecie� Dolina le�y ponad siedemset mil st�d.
- Aldur chce, �eby�my tam pojechali - odpar�. - I po tylu latach nie zamierzam teraz odmawia� mu pos�usze�stwa.
- A tymczasem Ctuchik dowiezie Klejnot do Rak Cthol.
- Nic mu z tego nie przyjdzie, Pol. Sam Torak nie zdo�a� zapanowa� nad Klejnotem, a pr�bowa� ponad dwa tysi�ce lat. Wiem, gdzie le�y Rak Cthol: Ctuchik nie mo�e schowa� go przede mn�. B�dzie tam z klejnotem, kiedy postanowi� mu go odebra�. Potrafi� sobie poradzi� z tym magikiem.
S�owo "magik" wym�wi� tonem najg��bszej pogardy.
- A co przez ten czas zrobi Zedar?
- Zedar ma w�asne problemy. Beltira twierdzi, �e zabra� Toraka z kryj�wki. My�l�, �e mo�na na nim polega�: spr�buje wywie�� cia�o Toraka jak najdalej od Rak Cthol. W�a�ciwie wszystko pouk�ada�o si� ca�kiem nie�le. Mia�em ju� troch� do�� tego po�cigu za Zedarem.
Ce'Nedra nie do ko�ca pojmowa�a, o czym m�wi� ci ludzie. Dlaczego tak bardzo ich interesuje para angarackich czarownik�w o dziwacznych imionach i tajemniczy klejnot, kt�rego wszyscy chyba pragn�li? Dla niej jeden klejnot niczym si� prawie nie r�ni� od drugiego. Dorasta�a w takim przepychu, �e ju� dawno przesta�a dostrzega� warto�� jakichkolwiek ozd�b. W tej chwili mia�a na sobie tylko par� male�kich z�otych kolczyk�w w kszta�cie �o��dzi; lubi�a je nie dlatego, �e by�y z�ote, ale z powodu cichych d�wi�k�w wydawanych przy ka�dym ruchu g�owy przez chytrze wbudowane klapki.
Wszystko to przypomina�o kt�ry� z mit�w Alorn�w, jakie s�ysza�a przed laty od bajarza na dworze ojca. Pami�ta�a, �e wyst�powa� tam jaki� magiczny klejnot. Zosta� skradziony przez Boga Angarak�w, Toraka, i odzyskany przez czarodzieja i paru kr�l�w Alorn�w. Zamocowali ten klejnot w r�koje�ci miecza, kt�ry trzymali w sali tronowej w Rivie. W jaki� spos�b ochrania� Zach�d przed straszliw� katastrof�, kt�ra mia�a nadej��, gdyby zosta� utracony. To ciekawe, ale czarodziej z legendy mia� takie samo imi� jak ten starzec.
Ale przecie� musia�by mie� zatem ju� kilka tysi�cy lat, a to �mieszne. Na pewno nazwano go tak na pami�tk� bohatera mitu... albo sam sobie nada� to imi�, �eby wywrze� wra�enie na ludziach.
Raz jeszcze jej wzrok pow�drowa� ku twarzy Gariona. Ch�opiec milcz�c siedzia� w k�cie kajuty. Spojrzenie mia� pos�pne, a twarz pe�n� powagi. Pomy�la�a, �e mo�e w�a�nie ta powaga budzi jej ciekawo�� i �ci�ga wzrok. Inni ch�opcy, jakich zna�a - szlachcice i synowie szlachty - usi�owali by� czaruj�cy i dowcipni, natomiast Garion nigdy nie stara� si� �artowa� ani jej zabawia�. Nie by�a pewna, jak ma to rozumie�. Czy�by by� takim g��bem, �e nie wiedzia�, jak powinien si� zachowywa�? A mo�e wiedzia�, ale nie zale�a�o mu i nie chcia� si� wtr�ca�? M�g�by przynajmniej spr�bowa�... cho�by tylko od czasu do czasu. Jak mo�e si� z nim zadawa�, je�li stale odmawia robienia z siebie durnia dla jej rozrywki?
Przypomnia�a sobie surowo, �e jest na niego obra�ona. Powiedzia�, �e kr�lowa Salmissra by�a najpi�kniejsz� kobiet�, jak� w �yciu widzia�... Jest jeszcze o wiele za wcze�nie, by mu wybaczy� tak� zniewag�. Stanowczo musi ponie�� straszliw� kar�. Palce Ce'Nedry zaplata�y z roztargnieniem kosmyk w�os�w, opadaj�cych kaskad� na ramiona, oczy wpatrywa�y si� w twarz Gariona.
Nast�pnego ranka opad popio��w - rezultat pot�nej erupcji wulkanicznej gdzie� w Cthol Murgos - zmniejszy� si� w takim stopniu, �e mo�na by�o znowu wyj�� na pok�ad. Szary opar wci�� cz�ciowo przes�ania� poro�ni�te d�ungl� brzegi, ale powietrze nadawa�o si� do oddychania. Ce'Nedra z ulg� opu�ci�a duszn� kajut�.
Garion siedzia� w os�oni�tym k�cie pok�adu, na dziobie okr�tu. Zwykle tam tkwi�. Dostrzeg�a, �e rankiem zapomnia� uczesa� w�osy. I z trudem si� powstrzyma�a, by nie pobiec po grzebie� i od razu nie naprawi� niedopatrzenia. Zamiast tego z mistrzowsk� oboj�tno�ci� przesun�a si� do relingu, sk�d mog�a pods�uchiwa�, nie zwracaj�c na siebie uwagi.
- ...Zawsze tam by� - m�wi� dziadkowi Garion. - Przemawia� do mnie. T�umaczy�, kiedy zachowuj� si� dziecinnie albo g�upio... takie rzeczy. Jakby chowa� si� gdzie� w k�cie umys�u, ca�kiem niezale�ny. Belgarath pokiwa� g�ow�, w roztargnieniu drapi�c brod� zdrow� r�k�.
- Wydaje si�, �e jest ca�kiem z tob� roz��czny - zauwa�y�. - Czy ten g�os w g�owie kiedykolwiek co� zrobi�? To znaczy opr�cz przemawiania do ciebie?
Garion zamy�li� si�.
- Raczej nie. M�wi mi, jak robi� r�ne rzeczy, ale chyba to ja musz� je wykona�. Kiedy by�em w pa�acu Salmissry, zdawa�o mi si�, �e wyprowadzi� mnie z w�asnego cia�a, �ebym szuka� cioci Pol. - Zmarszczy� brwi. - Nie - poprawi� si�. - Kiedy si� lepiej zastanowi�, to on tylko powiedzia� mi, jak tego dokona�, ale dzia�a�em ja sam. Kiedy ju� by�em na zewn�trz, czu�em go przy sobie... po raz pierwszy zostali�my rozdzieleni. Chocia� tak naprawd� go nie widzia�em. Ale na par� minut chyba przej�� stery. Rozmawia� z Salmissra, �eby za�agodzi� sytuacj� i ukry�, co zamierzamy.
- Nie marnowa�e� czasu, dok�d opu�cili�my was z Silkiem, prawda?
Garion sm�tnie kiwn�� g�ow�.
- Przewa�nie to by�o straszne. Spali�em Asharaka. Wiedzia�e� o tym?
- Ciocia mi m�wi�a.
- Uderzy� j� w twarz - wyja�ni� Garion. - Chcia�em pchn�� go no�em, ale g�os poradzi�, �eby spr�bowa� inaczej. Uderzy�em go r�k� i powiedzia�em "P�o�". To wszystko. Tylko "P�o�"... a on si� zapali�. Chcia�em go zgasi�, ale ciocia Pol powiedzia�a, �e to on zabi� moich rodzic�w. Wi�c uczyni�em ogie� jeszcze gor�tszym. B�aga�, �ebym przesta�, ale nie s�ucha�em.
Zadr�a�.
- Pr�bowa�em ci� uprzedzi� - przypomnia� �agodnie Belgarath. - Ostrzega�em, �e kiedy to wszystko si� sko�czy, nie b�dzie ci si� podoba�o.
Garion westchn��.
- Powinienem s�ucha�. Ciocia Pol twierdzi, �e kiedy ju� raz u�y�em... - Zawaha� si�, szukaj�c w�a�ciwego s�owa.
- Mocy - podpowiedzia� Belgarath.
- Dobrze - zgodzi� si� Garion. - M�wi, �e kiedy ju� raz z niej skorzysta�em, nigdy tego nie zapomn�. B�d� to robi� znowu i znowu. �a�uj�, �e wtedy nie u�y�em no�a. To co� we mnie nigdy by si� nie przebudzi�o.
- Wiesz, �e to nieprawda - odpar� spokojnie Belgarath. - Ju� od paru miesi�cy moc s�czy�a si� z ciebie wszystkimi porami sk�ry. Nie wiedz�c o tym, u�y�e� jej w przynajmniej p� tuzinie przypadk�w. W ka�dym razie ja wiem o tylu.
Garion spogl�da� na niego ze zdumieniem.
- Pami�tasz tego ob��kanego mnicha, zaraz za granic� Tolnedry? Narobi�e� strasznego ha�asu, kiedy go dotkn��e�. Przez moment my�la�em nawet, �e go zabi�e�.
- M�wi�e�, �e ciocia Pol tego dokona�a.
- Sk�ama�em - przyzna� oboj�tnie starzec. - Przychodzi mi to bez wysi�ku. Rzecz w tym, �e zawsze mia�e� te zdolno�ci. Pr�dzej czy p�niej musia�y si� ujawni�. Na twoim miejscu nie �a�owa�bym tak Chamdara. Owszem, wszystko to by�o nieco egzotyczne... ja zabra�bym si� do tego troch� inaczej... ale w ca�ym zaj�ciu wida� pewn� sprawiedliwo��.
- Wi�c teraz ju� zawsze b�dzie we mnie?
- Zawsze. Tak to ju� jest, niestety.
Ksi�niczka Ce'Nedra poczu�a zadowolenie z siebie. Belgarath w�a�nie potwierdzi� to, co sama powtarza�a Garionowi wielokrotnie. Gdyby tylko nie by� taki uparty, jego ciocia, jego dziadek, no i ona sama naturalnie - kt�rzy lepiej od niego wiedz�, co jest s�uszne, w�a�ciwe i dla niego najlepsze - mogliby bez �adnych trudno�ci ukszta�towa� ch�opca w nale�yty spos�b.
- Wracajmy do tego twojego drugiego g�osu - rzek� Belgarath. - Musz� dowiedzie� si� o nim czego� wi�cej. Nie chc�, �eby� we w�asnym umy�le nosi� wroga.
- To nie wr�g - zaprotestowa� Garion. - Jest po naszej stronie.
- Mo�e sprawia� takie wra�enie - przyzna� starzec. - Ale rzeczy nie zawsze s� tym, czym si� wydaj�. Lepiej si� poczuj� wiedz�c dok�adnie, co to jest. Nie lubi� niespodzianek.
Ksi�niczka Ce'Nedra nie s�ucha�a ju�, zatopiona w my�lach. Gdzie� w g��bi ma�ego, chytrego rozumku zacz�� si� formowa� pewien plan... plan o bardzo ciekawych mo�liwo�ciach.
Rozdzia� II
Podr� przez katarakty Rzeki W�a zaj�a prawie tydzie�. Wci�� panowa� duszny upa�, ale wszyscy zd��yli si� chocia� troch� przyzwyczai� do klimatu. Ksi�niczka Ce'Nedra wi�kszo�� czasu sp�dza�a z Polgar� na pok�adzie i demonstracyjnie unika�a Gariona. Od czasu do czasu jednak spogl�da�a na niego, by sprawdzi�, czy dostrze�e jakie� oznaki cierpienia.
Poniewa� jej �ycie znalaz�o si� bez reszty w r�kach tych ludzi, podbicie ich serc Ce'Nedra uzna�a za absolutn� konieczno��. Belgarath nie sprawi k�opotu. Kilka ujmuj�cych dziewcz�cych u�miech�w, troch� trzepotania rz�s, spontaniczny na poz�r ca�us czy dwa sprawi�, �e bez wysi�ku owinie go sobie dooko�a paluszka. T� kampani� mo�e przeprowadzi�, kiedy tylko zechce. Lecz Polgara to zupe�nie inny problem. Przede wszystkim Ce'Nedr� zachwyca�a osza�amiaj�ca uroda tej kobiety. Polgara by�a bez skazy. Nawet bia�y kosmyk w�r�d czarnych jak noc w�os�w nie by� w�a�ciwie defektem, a raczej rodzajem wyr�nienia, osobistym znakiem. Ale najbardziej niepokoi�y ksi�niczk� oczy Polgary. Zale�nie od nastroju, ich barwa zmienia�a si� od szaro�ci do g��bokiego, bardzo g��bokiego b��kitu. I dostrzega�y wszystko. �adne oszustwo nie by�o mo�liwe wobec tego spokojnego, ch�odnego spojrzenia. Za ka�dym razem, kiedy Ce'Nedra patrzy�a w te oczy, mia�a wra�enie, �e s�yszy brz�k �a�cuch�w.
Zdecydowanie musia�a zdoby� jej przyja��.
- Lady Polgaro - odezwa�a si� pewnego ranka. Siedzia�y na pok�adzie. Paruj�ca, szarozielona d�ungla przesuwa�a si� z obu stron, a spoceni marynarze wios�owali z wysi�kiem.
- Tak, kochanie? - Polgara unios�a g�ow� znad tuniki Gariona, do kt�rej przyszywa�a guzik. Mia�a na sobie bladoniebiesk� sukni�, z powodu upa�u rozpi�t� pod szyj�.
- Czym jest magia? Zawsze mi powtarzali, �e takie rzeczy nie istniej�. - Ce'Nedra uzna�a, �e to dobry pocz�tek rozmowy.
- Tolnedra�sk� edukacja jest nieco jednostronna - u�miechn�a si� Polgara.
- Czy to jaka� sztuczka? - nie ust�powa�a Ce'Nedra. - To znaczy tak jak wtedy, gdy kto� pokazuje co� ludziom jedn� r�k�, a drug� zabiera co� innego?
Bawi�a si� rzemykiem sanda�a.
- Nie, moja droga. To zupe�nie nie to.
- A jak wiele mo�na dokona� z jej pomoc�?
- Nigdy nie badali�my takich ogranicze�. - Polgara nie wypuszcza�a ig�y. - Kiedy trzeba co� zrobi�, robimy to. Nie martwimy si� na zapas, czy potrafimy. Chocia� r�nym ludziom lepiej si� udaj� r�ne rzeczy. To troch� jak z tym, �e jedni m�czy�ni maj� zdolno�ci do stolarki, a inni do murarstwa.
- Garion jest czarodziejem, prawda? Co potrafi? - Dlaczego w�a�ciwie o to spyta�a?
- Zastanawia�am si�, do czego zmierzasz. - Polgara spojrza�a przenikliwie.
Ce'Nedra zarumieni�a si� lekko.
- Przesta� gry�� w�osy, moja droga - upomnia�a j� Polgara. - Porozszczepiasz ko�ce.
Ce'Nedra szybko wyj�a kosmyk z ust.
- Nie jeste�my pewni, jak wiele potrafi Garion - m�wi�a dalej Polgara. - Chyba jeszcze za wcze�nie, by to rozstrzygn��. Wydaje si�, �e ma talent. Z pewno�ci� za ka�dym razem, kiedy czego� pr�buje, robi mn�stwo ha�asu.
To niez�y wska�nik jego mo�liwo�ci. - Zapewne wiec b�dzie pot�nym czarodziejem. Lekki u�miech przemkn�� po wargach kobiety. - Zapewne - przyzna�a. - Zak�adaj�c naturalnie, �e nauczy si� nad sob� panowa�.
- No tak - oznajmi�a Ce'Nedra. - B�dziemy musia�y nauczy� go opanowania.
Polgara przygl�da�a jej si� przez moment i nagle wybuchn�a �miechem.
Ce'Nedra poczu�a lekkie zak�opotanie, ale te� si� roze�mia�a.
Stoj�cy niedaleko Garion obejrza� si�.
- Co� zabawnego? - spyta�.
- Nie zrozumiesz tego, skarbie - odpar�a Polgara. Zrobi� obra�on� min� i odszed�, sztywno wyprostowany i ponury.
Ce'Nedra i Polgara roze�mia�y si� znowu.
Okr�t kapitana Greldika dotar� w ko�cu do miejsca, gdzie ska�y i szybki pr�d uniemo�liwia�y dalsz� �eglug�. Przycumowali do wielkiego drzewa na p�nocnym brzegu i grupa w�drowc�w przygotowa�a si� do zej�cia na l�d. Barak w kolczudze sta� spocony obok swego przyjaciela Greldika i obserwowa�, jak Hettar dogl�da wy�adunku koni.
- Gdyby� spotka� gdzie� moj� �on�, przeka� jej pozdrowienia - poprosi�.
Greldik skin�� g�ow�.
- W czasie najbli�szej zimy odwiedz� pewnie okolice Trellheimu.
- Nie musisz wspomina�, �e wiem o tej ci��y. Zapewne chce zrobi� mi niespodziank� po powrocie. Nie zamierzam psu� jej zabawy.
Greldik by� troch� zdziwiony.
- My�la�em, Baraku, �e lubisz jej psu� zabaw�.
- Chyba ju� czas, �eby�my z Merel zawarli pok�j. Ta nasza ma�a wojna by�a zabawna, kiedy oboje byli�my m�odzi, ale teraz pora j� chyba zako�czy�... cho�by tylko dla dobra dzieci.
Belgarath wyszed� na pok�ad i do��czy� do dw�ch brodatych Cherek�w.
- P�y� do Val Alorn - poleci� kapitanowi Greldikowi. - Powiesz Anhegowi, gdzie jeste�my i co robimy. Niech przeka�e wie�ci pozosta�ym. Powiedz mu, �e absolutnie zakazuj� przyst�powania w tej chwili do wojny z Angarakami. Ctuchik ma Klejnot w Rak Cthol, a je�li wybuchnie wojna, Taur Urgas zablokuje granice Cthol Murgos. I bez tego b�dziemy mieli do�� k�opot�w.
- Powiem mu - obiecywa� z pow�tpiewaniem Greldik. - Ale to mu si� nie spodoba.
- Nie musi - odpar� bez ogr�dek Belgarath. - Ma tylko zrobi�, co m�wi�.
Stoj�ca w pobli�u Ce'Nedra by�a troch� zaszokowana s�ysz�c, jak ten obdarty starzec wydaje tak stanowcze rozkazy. Jak mo�e przemawia� w ten spos�b do suwerennych w�adc�w? A mo�e Garion, jako czarodziej, pewnego dnia uzyska taki sam pos�uch? Obejrza�a si� na m�odego cz�owieka - w tej chwili pomaga� kowalowi Durnikowi uspokoi� przestraszonego konia. Nie wygl�da� na kogo� z autorytetem, uzna�a. �ci�gn�a wargi. Mo�e jaka� szata by pomog�a, pomy�la�a... I jeszcze magiczna ksi�ga w r�ku. I przynajmniej szcz�tki brody. Przymkn�a oczy, wyobra�aj�c go sobie tak odzianego, brodatego i z ksi�g�.
Garion najwyra�niej poczu� na sobie jej wzrok i spojrza� na Ce'Nedr� pytaj�co. By� taki... zwyczajny. Wizerunek prostego, skromnego ch�opca w strojnych szatach, jakie dla niego wymy�li�a, nagle wyda� si� dziewczynie tak zabawny, �e parskn�a �miechem. Garion zarumieni� si� i ura�ony odwr�ci� do niej plecami.
Poniewa� katarakty Rzeki W�a praktycznie uniemo�liwia�y dalsz� nawigacj� w g�r� rzeki, szlak prowadz�cy na wzg�rza by� tu do�� szeroki. Dowodzi�, �e wi�kszo�� podr�nych w tym w�a�nie miejscu wchodzi�a na l�d. W blasku porannego s�o�ca wyjechali z doliny. Szybko zostawili za sob� spl�tan� ro�linno�� i zag��bili si� w las, bardziej odpowiadaj�cy gustom Ce'Nedry. Na szczycie pierwszego wzniesienia poczuli nawet lekki wietrzyk, kt�ry zdmuchn�� duszny upa� i fetor gnij�cych bagien Nyissy. Nastr�j Ce'Nedry poprawi� si� od razu. Rozwa�y�a towarzystwo ksi�cia Kheldara, ale drzema� akurat, zreszt� ba�a si� troch� tego Drasanina ze szpiczastym nosem. Natychmiast zrozumia�a, �e ten cyniczny, b�yskotliwy m�czyzna czyta w niej jak w otwartej ksi�dze, a to wcale jej si� nie podoba�o. Zamiast tego przejecha�a wzd�u� kolumny do barona Mandorallena, kt�ry prowadzi�. Po cz�ci chcia�a odsun�� si� jak najdalej od paruj�cej rzeki, ale prawdziwy pow�d by� inny. Pomy�la�a, �e to doskona�a sposobno��, by wypyta� arendzkiego szlachcica o sprawy, kt�re j� interesowa�y.
- Wasza wysoko�� - powita� j� z szacunkiem zbrojny rycerz, kiedy zr�wna�a si� z jego pot�nym wierzchowcem. - Azali uwa�asz to za rozs�dne, by w taki spos�b nara�a� si� na gro�b� jazdy z przedni� stra��?
- Kt� by�by tak g�upi, by porywa� si� na najdzielniejszego z rycerzy �wiata? - odpowiedzia�a z doskonale niewinn� min�.
Baron westchn��, a na jego twarzy pojawi� si� wyraz pe�en melancholii.
- I sk�d to smutne westchnienie, panie rycerzu?
- Nie ma to znaczenia, wasza wysoko�� - odpar�. Przez chwil� jechali w milczeniu przez cie� nakrapiany c�tkami s�onecznego blasku. Owady brz�cza�y w powietrzu, a ma�e stworzonka biega�y z szelestem w krzakach po obu stronach drogi.
- Powiedz mi - odezwa�a si� wreszcie ksi�niczka. - Czy dawno znasz Belgaratha?
- Ca�e swe �ycie, wasza wysoko��.
- Czy bardzo jest powa�any w Arendii?
- Powa�any? �wi�tobliwy Belgarath jest najwi�kszym ze wszystkich ludzi �wiata. Z pewno�ci� wiesz o tym, ksi�niczko.
- Jestem Tolnedrank�, baronie - przypomnia�a. - Nasza wiedza o czarodziejach jest do�� ograniczona. Czy Arend nazwa�by Belgaratha cz�owiekiem szlachetnie urodzonym?
Mandorallen roze�mia� si�.
- Wasza wysoko��, narodziny �wi�tobliwego Belgaratha zagin�y w tak odleg�ych mrokach staro�ytno�ci, �e twoje pytanie przesta�o mie� znaczenie.
Ce'Nedra zmarszczy�a czo�o. Niezbyt lubi�a, kiedy kto� si� z niej wy�miewa�.
- Jest czy nie jest szlachcicem? - nie ust�powa�a.
- Jest Belgarathem - odpar� Mandorallen, jakby to wyja�nia�o wszystko. - Istniej� setki baron�w, dziesi�tki hrabi�w, lord�w bez liku, ale jest tylko jeden Belgarath. Wszyscy ludzie mu ust�puj�.
U�miechn�a si� promiennie.
- A lady Polgara?
Mandorallen zamruga� i Ce'Nedra zrozumia�a, �e pyta odrobin� za szybko.
- Lady Polgara szanowana jest ponad wszystkie kobiety - odpar� nieco zdziwiony. - Wasza wysoko��, gdyby� pozna� mi da�a kierunek, ku jakiemu zmierzaj� twe pytania, m�g�bym udzieli� ci odpowiedzi bardziej zadowalaj�cych.
Za�mia�a si�.
- Drogi baronie, to nic wa�nego ani istotnego... Jedynie zwyk�a ciekawo��, spos�b zabicia czasu po drodze.
Po chwili przyk�usowa� kowal Durnik. Podkowy jego srokacza stuka�y g�o�no na ubitym trakcie.
- Pani Pol chce, �eby�cie chwil� zaczekali - oznajmi�.
- Co� si� sta�o? - spyta�a niespokojnie Ce'Nedra.
- Nie. Niedaleko traktu zauwa�y�a jaki� znany jej krzaczek. Chce zebra� li�cie... maj� chyba jakie� lecznicze w�asno�ci. M�wi, �e jest bardzo rzadki i ro�nie tylko w niekt�rych cz�ciach Nyissy. - Prosta, szczera twarz kowala wyra�a�a g��boki szacunek, jak zawsze, gdy m�wi� o Polgarze. Ce'Nedra mia�a pewne podejrzenia co do uczu� Durnika, ale trzyma�a je dla siebie. - Aha... - doda� jeszcze. - Kaza�a was ostrzec przed tym krzakiem. Mog� si� trafi� nast�pne. Ma oko�o stopy wysoko�ci, bardzo b�yszcz�ce zielone li�cie i ma�e fioletowe kwiatki. Jest �miertelnie truj�cy... nawet przy dotkni�ciu.
- Nie zamierzamy zje�d�a� ze szlaku, cny Durniku - uspokoi� go Mandorallen. - Czeka� b�dziemy, a� dama da nam pozwolenie, by dalej pod��y�.
Durnik kiwn�� g�ow� i odjecha� z powrotem. Ce'Nedra i Mandorallen przeprowadzili konie w cie� roz�o�ystego drzewa i czekali.
- A co Arendowie my�l� o Garionie? - zapyta�a nagle ksi�niczka.
- Garion to dobry ch�opiec - odpar� Mandorallen, lekko zaskoczony.
- Ale nie szlachcic - podpowiedzia�a.
- Wasz wysoko�� - odpar� dyplomatycznie Mandorallen. - Edukacja twa, jak s�dz�, sprowadzi�a ci� na manowce. Garion pochodzi z rodu Belgaratha i Polgary. Nie ma wprawdzie tytu�u, jaki ty i ja oboje posiadamy, lecz krew jego najszlachetniejsza jest na �wiecie. Bez wahania ust�pi�bym mu pierwsze�stwa przed sob�, gdyby tylko poprosi�, czego wszak�e nie uczyni, skromnym ch�opi�ciem b�d�c. Podczas wizyty naszej na dworze kr�la Korodullina, m�oda hrabianka �ciga�a go z uporem niezwyk�ym, by przez ma��e�stwo podwy�szy� stan sw�j i presti�.
- Doprawdy? - w g�osie Ce'Nedry zabrzmia�y gro�ne tony.
- Chcia�a go sk�oni� do zar�czyn i cz�sto udawa�o si� jej pochwyci� Gariona w pu�apk� �arcikami i najs�odsz� konwersacj�.
- Pi�kna hrabianka?
- Jedna z wielkich pi�kno�ci kr�lestwa.
- Rozumiem. - G�os Ce'Nedry by� jak l�d.
- Czy�bym urazi� wasz� wysoko��?
- Niewa�ne.
Mandorallen westchn�� po raz drugi.
- O co znowu chodzi? - warkn�a.
- Dostrzegam, �e wielkie s� moje wady.
- Podobno jeste� cz�owiekiem doskona�ym. - Natychmiast po�a�owa�a tych s��w.
- Nie, wasza wysoko��. Jestem ska�ony ponad twoje wyobra�enie.
- Mo�e troch� ma�o dyplomatyczny, ale to niewielka wada... u Arenda.
- Tch�rzostwo ni� jest, wasza wysoko��. Roze�mia�a si� z tego pomys�u.
- Tch�rzostwo? Ty?
- Odkry�em w sobie t� skaz� - potwierdzi�.
- Nie b�d� �mieszny - skarci�a go. - Je�li ju�, twoje wady prowadz� w przeciwnym kierunku.
- Trudno da� temu wiar�, wiem o tym - odpar�. - Zapewniam ci� jednak�e ze wstydem g��bokim, i� poczu�em u�cisk l�ku na sercu moim.
Ce'Nedr� zdumia�o to �a�osne wyznanie rycerza. Pr�bowa�a znale�� w�a�ciw� odpowied�, kiedy nagle, o kilka s��ni od niej, rozleg� si� g�o�ny trzask i �oskot. Przera�ony ko� w panice skoczy� do ucieczki. Przez moment jedynie widzia�a w g�szczu co� wielkiego i p�owego skacz�cego na ni� z krzak�w - wielkiego, p�owego i z ogromn� rozwart� paszcz�. Rozpaczliwie usi�owa�a jedn� r�k� przytrzyma� si� siod�a, a drug� opanowa� przestraszonego wierzchowca. Jednak paniczny bieg doprowadzi� zwierz� pod nisk� ga���, kt�ra bezceremonialnie zmiot�a Ce'Nedr� na drog�. Przetoczy�a si�, stan�a na czworakach i zamar�a, gdy zobaczy�a besti�, kt�ra tak ha�a�liwie wyskoczy�a z ukrycia.
Od razu pozna�a, �e lew nie jest stary. Mimo w pe�ni rozwini�tego cia�a, mia� tylko na wp� wyro�ni�t� grzyw�. Wyra�nie dopiero dorasta� i nie mia� do�wiadczenia w �owach. Zarycza� rozczarowany patrz�c, jak uciekaj�cy ko� znika w oddali. Machn�� ogonem z boku na bok. Przez moment ksi�niczka czu�a rozbawienie: by� taki m�ody, taki niezgrabny... Lecz rozbawienie natychmiast ust�pi�o miejsca irytacji na niezr�czne m�ode zwierz�, kt�rego win� by� poni�aj�cy upadek z siod�a. Podnios�a si�, otrzepa�a kolana i spojrza�a na lwa surowo.
- Szuu! - zawo�a�a, wykonuj�c stanowczy gest. W ko�cu by�a ksi�niczk�, a on tylko lwem. Bardzo m�odym i g�upim lwem.
��te oczy spojrza�y na ni� i zw�zi�y si� lekko. Ogon znieruchomia�. Potem m�ody lew szeroko otworzy� oczy, jakby w straszliwym skupieniu; przyczai� si�, opuszczaj�c brzuch niemal do ziemi. Uni�s� g�rn� warg� i ods�oni� bardzo d�ugie, ��te z�by. Wolno post�pi� o krok w jej stron�, delikatnie stawiaj�c wielkie �apy.
- Nie o�mielisz si� - oznajmi�a mu oburzona.
- Nie ruszaj si�, wasza wysoko�� - ostrzeg� j� Mandorallen �miertelnie spokojnym g�osem. K�tem oka widzia�a, jak zsuwa si� z siod�a. Lew spojrza� na niego niech�tnie.
Ostro�nie, krok po kroku, Mandorallen pokonywa� dziel�c� ich przestrze�, a� zas�oni� sob� Ce'Nedr�. Lew obserwowa� go uwa�nie, jakby nie rozumia�, do czego rycerz zmierza. Potem by�o ju� za p�no. Oczy kota pozbawianego kolejnego posi�ku zasz�y mgie�k� w�ciek�o�ci. Mandorallen bardzo powoli wyj�� miecz, lecz ku zdumieniu Ce'Nedry, poda� go jej r�koje�ci� do przodu.
- Aby� mia�a si� czym broni�, gdybym nie zdo�a� go powstrzyma� - wyja�ni�.
Ce'Nedra niepewnie uj�a ci�k� r�koje��. Kiedy Mandorallen wypu�ci� kling�, ostrze natychmiast opad�o na ziemi�. Mimo wysi�k�w, Ce'Nedra nie potrafi�a nawet podnie�� ci�kiego or�a.
Lew warkn�� i opad� jeszcze ni�ej. Ogon chlasta� w�ciekle po bokach, potem wyprostowa� si� nagle.
- Uwa�aj, Mandorallenie! - wrzasn�a ksi�niczka, wci�� walcz�c z mieczem.
Lew skoczy�.
Mandorallen roz�o�y� szeroko okryte zbroj� ramiona i post�pi� naprz�d, na spotkanie wielkiego kota. Zderzyli si� z grzmi�cym hukiem. Rycerz obj�� r�kami tu��w zwierz�cia. Lew opar� pot�ne �apy na ramionach Mandorallena; pazury z og�uszaj�cym zgrzytem ora�y stal zbroi. Z�by gryz�y he�m. Mandorallen zaciska� sw�j �miertelny uchwyt.
Ce'Nedra usun�a si� z drogi, ci�gn�c za sob� miecz. Szeroko otwieraj�c oczy, patrzy�a przera�ona na straszliwe zmagania.
Ataki lwa sta�y si� bardziej rozpaczliwe; d�ugie, g��bokie bruzdy pojawi�y si� na zbroi, ramiona Mandorallena za� zaciska�y si� nieust�pliwie. Ryk zmieni� si� w skowyt b�lu. Lew wysila� si� ju� nie po to, by walczy� lub zabi�, ale by uciec. Wi� si�, wyrywa� i pr�bowa� gry��. Tylne �apy w�ciekle drapa�y opancerzony tu��w przeciwnika. Skowyt by� coraz bardziej piskliwy, coraz wi�ksz� wyra�a� panik�.
Z nadludzkim wysi�kiem Mandorallen szarpn�� r�kami i Ce'Nedra wyra�nie us�ysza�a obrzydliwy trzask p�kaj�cych ko�ci. Z paszczy drapie�nika chlusn�a wielka fontanna krwi, cia�o zadygota�o jeszcze i �eb opad� ku ziemi. Mandorallen rozlu�ni� uchwyt i martwe cielsko bestii zsun�o si� u jego st�p.
Ksi�niczka w oszo�omieniu spogl�da�a na wspania�ego m�czyzn� w zabryzganej krwi�, powgniatanej i podrapanej zbroi. Przed chwil� by�a �wiadkiem czego� niemo�liwego: Mandorallen zabi� lwa bez �adnej broni pr�cz swych pot�nych ramion... I to dla niej! Nie wiedz�c dok�adnie czemu, pisn�a z zachwytu.
- Mandorallenie! - �piewa�a jego imi�. - Jeste� moim rycerzem!
Wci�� zdyszany po walce, Mandorallen uni�s� przy�bic�. Szeroko otwiera� b��kitne oczy, jakby jej s�owa uderzy�y go ze straszliw� si��. Opad� na kolana.
- Wasza wysoko�� - oznajmi� zduszonym g�osem. - Na cia�o tej bestii �lubuj� by� rycerzem twym wiernym i szczerym, p�ki tchu w piersi stanie.
Gdzie� w g��bi umys�u Ce'Nedra wyra�nie us�ysza�a g��boki d�wi�k - odg�os dw�ch rzeczy, od pocz�tku czasu przeznaczonych dla siebie, kt�re si� wreszcie spotka�y. Co� - nie wiedzia�a dok�adnie co, ale co� bardzo wa�nego - zdarzy�o si� w�a�nie na tej c�tkowanej s�o�cem ��ce.
I wtedy Barak, pot�ny i dumny, nadjecha� galopem, z Hettarem u boku i reszt� grupy tu� za sob�.
- Co si� sta�o? - zapyta�, zeskakuj�c z konia. Ce'Nedra odczeka�a, a� wszyscy podjad�. Dopiero wtedy oznajmi�a:
- Lew mnie zaatakowa�. - Stara�a si� m�wi� takim tonem, jakby podobne rzeczy by�y czym� ca�kiem zwyczajnym. - Mandorallen zabi� go go�ymi r�kami.
- W istocie nosi�em te oto, wasza wysoko�� - poprawi� j�, i wci�� kl�cz�c wzni�s� pi�� w pancernej r�kawicy.
- To najdzielniejszy czyn, jaki widzia�am w �yciu - nie przerywa�a Ce'Nedra.
- Dlaczego kl�czysz? - Barak zwr�ci� si� do Mandorallena. - Jeste� ranny?
- W�a�nie uczyni�am sir Mandorallena moim rycerzem - o�wiadczy�a ksi�niczka. - A on ukl�k� jak nale�y, by odebra� z mych r�k ten zaszczyt. - K�tem oka dostrzega, �e Garion zsiada z konia. By� ponury jak chmura gradowa. Ce'Nedra nie posiada�a si� z rado�ci. Pochyli�a si� i wycisn�a na czole Mandorallena siostrzany poca�unek. - Wsta�, panie rycerzu - nakaza�a.
Mandorallen podni�s� si� ze zgrzytem zbroi.
Ce'Nedra by�a wyj�tkowo z siebie zadowolona.
Pozosta�a cz�� dnia min�a bez wypadk�w. Przekroczyli niski �a�cuch wzg�rz i zjechali w ma�� dolink�, gdy s�o�ce kry�o si� ju� w murze chmur na zachodzie. Dolin� p�yn�� strumie�, roziskrzony i zimny, zatrzymali si� wi�c i rozbili ob�z. Mandorallen w swej nowej roli rycerza-protektora by� w nale�ytym stopniu us�u�ny, a Ce'Nedra przyjmowa�a to �askawie. Od czasu do czasu dyskretnie zerka�a na Gariona, by si� upewni�, czy wszystko dostrzega.
Troch� p�niej, gdy Mandorallen odszed�, by zaj�� si� koniem, a Garion zaszy� si� nad�sany w jakim� k�cie, Ce'Nedra siedzia�a skromnie na omsza�ym pniu i gratulowa�a sobie dokona� dzisiejszego dnia.
- To okrutna zabawa, ksi�niczko - rzek� �mia�o Durnik, kt�ry o kilka st�p dalej uk�ada� drwa na ogie�.
Ce'Nedra by�a zaskoczona. O ile mog�a sobie przypomnie�, Durnik ani razu nie odezwa� si� do niej wprost. By� wyra�nie zak�opotany w obecno�ci osoby z kr�lewskiego rodu i nawet stara� si� jej unika�. Teraz jednak patrzy� Ce'Nedrze prosto w oczy, a w jego g�osie d�wi�cza�a przygan�.
- Nie mam poj�cia, o czym m�wisz - oznajmi�a.
- My�l�, �e masz. - Jego prosta, uczciwa twarz by�a powa�na, a wzrok nieruchomy.
Ce'Nedra spu�ci�a g�ow� i powol