1852

Szczegóły
Tytuł 1852
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1852 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1852 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1852 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Kopciuszek" Cz�� I Autor: J�zef Ignacy Kraszewski Wydawnictwo "Alfa" Warszawa 1993 Tom 1 Wiadomo ca�emu �wiatu, a przynajmniej tym, kt�rzy kiedykolwiek przeje�d�ali z Lublina do Warszawy lub z Warszawy do Lublina, �e przy poczcie w Garwolinie istnieje jak naj�ci�lej z ni� po��czony Hotel Warszawski, zawieraj�cy w sobie traktierni�, cukierni�, bilard, kawiarni� i w og�le wszystko, czego wymaga od podobnej instytucji Garwolin i stacja pocztowa. Instytucja ta (bo nie wahamy si� da� jej tego imienia) wa�n� jest i zwi�zan� tradycyjnie z poczt�; w czasach bowiem, gdy stacja jeszcze znajdowa�a si� za grobl�, na wygnaniu, i tam przy niej, a raczej z ni� razem by� hotel z tymi samymi atrybucjami. Jednej tam tylko rzeczy brak�o, o kt�rej zaraz powiemy, to archeologicznego zegara, kt�ry dzi� czyni tak wielk� s�aw� Garwolinowi, okolicy, powiatowi, �e ju� przez wrodzon� wstrzemi�liwo�� wi�cej nie powiem. Hotel wi�c tu wi��e si� z pocztow� stacj�, od kt�rej go tylko dla pewnego wstydu i przyzwoito�ci dzieli kurytarzyk male�ki, a zaj�wszy w prawo ca�y r�g kamienicy, tu si� rozpo�ciera obszernie i wygodnie; osobno oznajmuj�c jako hotel i restauracja, osobnym napisem zwiastuj�c jako cukiernia: s� to dwa oblicza tego Janusa garwoli�skiego. Rozumie si�, �e pierwsze powo�uje podr�nych z dala przyby�ych, drugie odnosi si� do ludno�ci miejscowej i kraju. I tym si� w�a�nie r�ni stara owa zagroblowa instytucja od nowej w rynku po�o�onej, �e ta, pomn�c na swe wzgl�dem kraju obowi�zki, jedn� ze swych twarzy �askawie zwr�ci� raczy�a ku miejscowej wygodzie i potrzebie. Szyld cukierni jest nawet �wie�szy i pi�kniejszy od hotelowego, co dowodzi poszanowania dla autochton�w, umiej�- cych to zapewnie oceni�. Trzeba przyzna�, �e hotel-traktiernia-cukiernia garwoli�ska, utrzymywany przez osob� bardzo powa�n� z pomoc� zgrabnego dziewcz�cia, kt�re ca�� s�u�b� reprezentuje, i kilku t�ustych piesk�w, spokojnie �pi�cych na krzes�ach, a stanowi�cych ornament, jest domem wygody, zaopatrzonym jak drugie, je�eli nie lepiej. Wszystkiego w og�lno�ci dosta� tu mo�na opr�cz rzeczy, kt�re si� nie znajduj�. Z zup panuje kapu�niaczek narodowy, krupniczek �atwo z dnia na dzie� przechowywa� si� daj�cy bez uszczerbku w smaku i zapachu, sztuka mi�sa z t�ustym sosem i kartofelkami itd., itd. Ale bufet! bufet! w nim chwa�a i wielko�� Garwolina! Tu stoj� pod kloszami (pod prawdziwymi kloszami szklanymi) ciastka, przysmaki, s�odycze; tu w�dki, z kt�rych jedna przedniejsza zowie si� Garibald�wk� (nie znana nawet w Warszawie, ale podobna nieco do przechrzczonej krambambuli) - tu!... o za d�ugo musia�bym bogactwa jego wylicza�! Zwr��my raczej oczy na dostojn� gospodyni�, a zapatruj�c si� na jej oblicze uznamy �e osoba ta ze wszech miar dystyngowana ani mniej, ani inaczej, urz�dzaj�c t� instytucj�, uczyni� nie mog�a. Wida� zaraz jak pojmuje jej wa�no��, jak ocenia swe stanowisko w kraju, jak rozumie odpowiedzialno�� ci���c� na jej barkach wobec dyli�ans�w i omnibus�w, przeprowadzaj�cych t�dy ca�y, mo�na powiedzie�, �wiat, wobec poczt, na koniec wobec garwoli�skiej stolicy! Wszystkim zreszt� wiadomo, �e raz, w dniu wiekui�cie pami�tnym, ksi��� pewien bezimienny zatrzyma� si� tu i pi� herbat�, kt�r� by� rozczulony do najwy�szego stopnia, gdy� mu wi�cej przypomnia�a pokrewne Prusy, ni� ojczyzn� Konfucjusza. Pani N., gospodyni i g�owa domu, czuje, �e gra tu rol� dyplomaty mocarstwa, cz�sto w delikatnych zostaj�cego oko- liczno�ciach i przymuszonego nadrabia� min�, a nigdy si� nie skompromitowa�, obwija si� wi�c pe�nym powagi milczeniem. Nie chc�c narazi� zak�adu, mo�na� przyzna� kiedy, �e w nim czegokolwiek braknie? Nigdy. Jest lub powinno by� wszystko, czego ktokolwiek za��da. Je�li nie dostaje czego, wina to kaprysu konsumenta, kt�ry ��da rzeczy, jakie w porz�dnych, pierwszorz�dnych instytucjach europejskich tego rodzaju nigdzie si� nie znajduj�, a hotel garwoli�ski umie si� szanowa�, ma tylko to, co ludzie dystyngowani po�ykaj� i trawi�. Wi�c jest tu wszystko, mianowicie piwo, w�dka wszelkiego numeru, chleb nie zawsze �wie�y (gdy� taki bywa szkodliwy) i mas�o, s�l bezp�atnie. Zreszt� rachuba naturalna na po�piech dyli�ansu i omnibus�w mimowolnie nasuwa my�l, �e si� zje, co jest, gdy g��d dokucza, a czas nagli. I spod klosz�w znikaj� po kieliszku Garibald�wki cho�by dwumiesi�czne ciastka, a po nich zostaj� tylko t�uste na palcach plamy. Czasem trafia si�, �e wymy�lny podr�ny niedyskretnie ��da jakiche� niebywa�ych rzeczy, na przyk�ad jaj mi�kko lub �ledzia, wtedy gospodyni, nie chc�c mu da� pozna� jego nieszlachetno�ci, musi si� ucieka� do ostatecznych �rodk�w. M�wi �e rzecz ��dana znajdzie si� natychmiast, chocia� po ni� nie po�le nawet, bo to by by�o zach�t� do wymaga� fantazyjnych niemoraln�; podr�ny siada, usiada gospodyni, psy si� k�adn� i chrapi�, Paulinka nie powraca - godzina u�ycia ostatecznych �rodk�w zbli�a si�. Dla odwr�cenia naprz�d uwagi od materialnych interes�w �o��dka w sfery ducha i my�li, duma� i poezji pani N. zbli�a si� do zegara stoj�cego w szafie z figurkami na przodzie, kt�re niegdy� w m�odo�ci ta�cowa� musia�y (wszyscy ta�cuj� za m�odu), nakr�ca go zr�cznie i kurant si� rozpoczyna. By�by z kamienia, kto by upar� si� czu� g��d, gdy zegar gra� pocznie! Radz� Moniuszce, aby korzystaj�c z pierwszej swej bytno�ci w Garwolinie, zanotowa� sobie ten temat archaiczny, kt�ry stare nam przypomina dzieje. Co to za kurant! a jak go gra ten zegar, kt�rego tony gdzieniegdzie czas nielito�ciwy powyszczerbia�! jaki urok w tych hiatusach, w przemilczeniach, w przymuszonych pauzach, kt�re kl�ski tylu lat wymown� t�umacz� cisz�! Pani N. zna te� warto�� swojego zegara, a Garwolin bardzo si� nim s�usznie chlubi. Gdyby skromno�� dziedziczki tej pami�tki nie cierpia�a na tym, warto by opis zabytku pos�a� do gazet zagranicznych, a chwilowo jak ogon psa Alcybiadesowego, zaj��by uwag� publiczn�. Ale i skromno�� poszanowa� nale�y. �aden z was zapewne, czytelnicy moi, nie by� nigdy gospodyni� takiej znacznej instytucji dobroczynnej na wielkim trakcie i nie wiecie, ile tu jest do ucierpienia! �miejcie si� zdrowi, ale to stanowisko wa�ne i zaprawd� niepo�lednie! Pojmujecie�, co to jest wszystkim dogodzi�, a siebie nie skompromitowa� i nigdy nie da� si� upokorzy� i zwyci�y�? Ile to umiarkowania, wstrzemi�liwo�ci, taktu potrzeba, a�eby nigdy fatalnego: "Nie ma!" - kt�re by by�o wyrokiem pot�pienia, nie wyrzec; zawsze trwa� na stanowisku, cz�sto udaj�c g�uchot� podstawia� ciastka zamiast sera lub sztuk� mi�sa dawa� na pieczyste, a w ostatku ucieka� si� do zegara, a�eby zag�uszy� niedyskretne, natr�tne upominanie si� dziwak�w, kt�rzy si� upieraj� koniecznie to je��, co si� im podoba! Demagogi! �wiat jest tak zepsuty. A�eby odpowiedzie� godnie obowi�zkom stanu i wa�no�ci stanowiska, przyznajcie, potrzeba wytrawno�ci niepo�ledniej i charakteru niepospolitego. C� dopiero, gdyby�cie wiedzieli, ile jest przewrotno�ci w pocztylionach, ile zdrady w ch�opi�tach przebiegaj�cych ulice, ile prze�ladowa� losu ze strony furman�w, kt�rzy pomijaj� hotel, by prostemu, lichemu zajazdowi da� pierwsze�stwo? Ka�dy stan ma swoje gorycze, ale by� gospodyni� takiego hotelu, to powolne m�cze�stwo i gdyby nie poj�cie to, �e si� spe�nia misj� spo�eczn�, gdyby nie wewn�trzne pociechy ducha z dokonania wa�nego obowi�zku, lepiej by ju� z koszykiem nosi� obwarzanki i pierniki. W �yciu ka�dego cz�owieka s� dni wielkie i uroczyste, s� godziny �wiatlejsze i o losie stanowi�ce; tak� dla hotelu nad pocztowym go�ci�cem chwila przechodzenia dyli�ansu, omnibus�w i karet pocztowych. W tych godzinach dopiero hotel i gospodyni w ca�ym ja�niej� blasku, zbieraj� laury, dziesi�tki, przekle�stwa i trzygrosz�wki lub �niwo p�onne zawod�w. Bo� i te dyli�anse, Panie odpu��, nigdy na nie z pewno�ci� rachowa� nie mo�na. Raz nat�oczone nieg�odnymi, drugi raz puste zupe�nie, a nikt nie przewidzi, czego ci go�cie za��da� mog�. Jest ich niekiedy do zbytku, to znowu �ywej duszy opr�cz konduktora. Z konduktorami, rozumie si�, w jak najlepszych stosunkach zdrowa polityka utrzymywa� si� zmusza, a cho�by kt�ry z nich, wi�cej maj�cy sk�onno�ci do kieliszka, nadu�y� czasem przymierza, wgl�da� w to �ci�le nie mo�na. Konduktor bowiem ma tysi�ce sposob�w dokuczenia lub us�u�enia hotelowi. Najcz�ciej podr�ni s� pod jego wp�ywem, on robi s�aw� cukierniom i wskazuje godne zaufania szynczki, mo�e przy�pieszy� godzin� odej�cia dyli�ansu lub nieco j� dla miejscowej konsumpcji op�ni�. Jest to cz�owiek chwilowo wszechmog�cy i pospolicie te� postawy takiej, �e wra�a uszanowanie we wszystkich. Tote� zjawienie si� jego u bufetu najs�odszy zwyk� wita� u�miech, najgrzeczniejszy uk�on i natychmiastowe uj�cie flaszki, kt�ra uczu� szacunku i przywi�zania jest bardzo wymownym t�umaczem. Jednego pochmurnego dnia jesieni bardzo niedawnych czas�w w�a�nie nadchodzi�a godzina dyli�ansu z Warszawy jad�cego do Lublina i gospodyni rozpatrywa�a si� w swoich zasobach, przygotowywa�a, czego mogli wymaga� podr�ni, rzuca�a okiem po pokojach, aby si� przekona�, czy psy jakiej nie pope�ni�y nieprzyzwoito�ci. By� to zwyk�y jej, chwil� krytyczn� poprzedzaj�cy przegl�d. W bufecie sta�o wszystko w jak najwi�kszym porz�dku, flaszki zu�yte podope�niano, ciasteczka mia�y mink� zach�caj�c� i poku�liw�, zdawa�o si�, �e niczego nie braknie. S�u��ca z za�o�onymi pod fartuszek r�czkami, uczesana g�adko i �wie�o, oczekiwa�a rozkaz�w. Gospodyni przechadza�a si� zadowolniona prawie, my�l�c tylko, czy warto by�o pu�ci� zegarowe kuranty lub nie. Pogl�d w okno ostatecznie przekona� j�, �e niewiele si� mo�na by�o spodziewa� i nie warto zbyt szafowa�. W istocie dzie� nie obiecywa� podr�nych, w powietrzu nie by�o nadziei. D�ugie do�wiadczenie nauczy�o gospodyni�, �e nie by�o sta�ego prawid�a, kt�rym by si� w przepowiedniach o mniejszej lub wi�kszej ilo�ci podr�nych, spa�� mog�cych na Garwolin, kierowa� mo�na, jednak�e myli�o czasem przeczucie i zawodzi�y wieszczby. Wszystko si� trafia pod s�o�cem. Pogoda i s�ota przede wszystkim najmniej pewnymi by�y znakami, bo w pluch� czasem bywa�o pe�no, a w najja�niejsze dnie jak wymi�t�. Umywanie si� kota, skrzeczenie srok itp. znaki ze wszystkiego podobno najlepiej oznajmywa�y przysz�o��. Ale dzi� i sroki si� gdzie� poprzytula�y, i kot zapomnia� o toalecie, a dzie� by� tak o�owiany, chmurny i smutny, �e si� zdawa� grozi� pustkowiem. Gospodyni te� nie my�la�a bardzo si� ryzykowa� na przygotowania i os�dzi�a, �e to, co w kuchni i w bufecie by�o od wczoraj, powinno na tak brzydki czas wystarczy�. Spojrza�a w okno... okolica wygl�da�a pos�pnie, niebo jakby je brudnymi zawiesi� �cierkami, deszcz wprawdzie jeszcze si� by� nie namy�li� pada�, ale widocznie na d�ug� zbiera�o si� s�ot�... Chmury jednostajne, o�owiane, rozbite, powleka�y niebo; t�sknota, cisza milcz�ca gniot�a �wiat ca�y; zdawa�o si�, �e nikt z domu nie ruszy w tak� por�... Zbli�aj�cy si� wiecz�r dodawa� jeszcze obrazowi ponuro�ci i wczesny mrok pomalute�ku, zdradliwie zakrada� si� ju� poza ci�kie ob�oki. Zegar wskazywa� godzin� dyli�ansow�, a od strony Warszawy cicho by�o i g�ucho. Wtem tr�bka da�a si� s�ysze� z daleka. - Dyli�ans! - machinalnie zawo�a�a gospodyni, id�c powoli do bufetu, jak �o�nierz na stanowisku pos�yszawszy sygna�. - Nie, prosz� pani - odezwa�a si� s�u��ca stoj�ca we drzwiach. - Jak to nie? - To ekstrapoczta tr�bi... - Ekstrapoczta? - przys�uchuj�c si� razem i artystyczniej uk�adaj�c ciastka na zak�ski przerwa�a gospodyni - ekstrapoczta? a prawda... Nawykli do pocztarskich tr�bek doskonale ich piosenki rozumiej�; da�a tego dow�d panna Paulina, kt�ra mo�e te� i usta, co mazurka wygrywa�y, przeczu�a, bo si� mocno zaczerwieni�a... - A to mo�e podr�ni na noc! I gotowi ich zawie�� do zajazdu! - Nie, to Wacek tr�bi... a on, prosz� pani... - A ju� to ja wiem, �e wy si� z nim znacie! - I pogrozi�a jejmo�� pannie Paulinie, kt�ra straszniejszego jeszcze raka upiek�a. Wtem po bruku zacz�o t�tni�, tr�bka odezwa�a si� znowu i wielki pow�z zatrzyma� si� przed poczt�. Byli to jacy� podr�ni, przybywaj�cy od strony Lublina. - O! o! - szepn�a gospodyni pogl�daj�c przez okno - oho! kareta (sic) poczw�rna, na le��cych resorach, z pakami co si� zowie, i koczyk, elegancko! Wybiegnij no, Paulina, mnie nie wypada, mo�e si� o co spytaj�. Niechby przenocowali, jest pok�j wolny, cho�by i dwa. Paulina by�a pos�uszn�, tym �ywiej biegn�c, �e i ten Wacek, zdaje si�, nie by� jej oboj�tnym. Przed samym ganeczkiem sta�a w istocie pi�kna kareta, s�u��cy ju� by� otworzy� drzwiczki jej i z wn�trza wygl�da�y jasne kobiece sukienki. Jedna z niewie�cich g��w wychyli�a si� w�a�nie i szuka�a kogo�, zapewne m�czyzny, kt�ry w tej chwili z koczyka si� dobywa�. - Panie Feliksie! panie Feliksie! czy pojedziemy dalej? - spytano. - Nie �ycz�... p�no, szose nie najlepsze, drogi kawa�, lepiej by przenocowa�. Odpowiadaj�cy w ten spos�b wysiad� ju� by� z koczyka i, ziewaj�c a przeci�gaj�c si�, rozgl�da� si� po okolicy i niebie. By� to �rednich lat m�czyzna, pi�knej budowy, barczysty, silny, a na twarzy, cho� nieco ju� rozlanej i nazbyt zaokr�glonej, nosz�cy �lady pi�kno�ci niepospolitej, szlachetnej, cho� na poz�r troch� ch�odnej. - Wi�c jedziemy czy nie, panie Feliksie? - z odcieniem niecierpliwo�ci spyta�a znowu kobieta. - Jak chcecie. - A! jaki� jeste� nudny! Przecie�by wiedzie� potrzeba, czy cho� jest gdzie przenocowa�? Gospodyni, kt�ra s�ucha�a tej rozmowy, z oburzeniem w imieniu Garwolina ruszy�a ramionami. - Jest tu gdzie przenocowa�? - zapyta� ju� stoj�cej w ganku Pauliny pan Feliks. - A gdzie�by nie by�o? - z u�miechem odpar�a dziewczyna - to� hotel prosz� pana. S�u��cy pobieg� zobaczy� i powr�ci� do drzwiczek karety z zapewnieniem, �e s� pokoje. - Wi�c nocujemy...? - A! nocujemy, cho� wcze�nie - rzek� m�czyzna - z wami jad�c, to by� inaczej nie mo�e! Boicie si� jecha� noc�, cho� wcze�nie, potrzeba ju� nocowa�. Z wn�trza wi�kszego powozu pocz�y si� zatem dobywa� skryte w nim niewie�cie postacie. Wysz�a naprz�d �rednich lat, ale jeszcze bardzo przystojna o wspania�ej postaci kobieta os�oniona zamaszystym burnusem, ta� sama, kt�ra pierwsza wywo�a�a pana Feliksa z oboj�tno�ci, z jak� sobie sta� na boku, wygl�daj�c na m�a, potem dwie panny i skromniej ubrana s�u��ca. Wszystko to szeregiem posun�o si� z wolna do ukazanych im pokoj�w, a w �lad za nimi poci�gn�� r�wnie powoli i pan Feliks, kt�rego Garwolin nie zdawa� si� dot�d zachwyca�, gdy� min� mia� znudzon� i kwa�n�. Zaledwie przybyli znikli w g��bi hotelu, tr�bka da�a si� s�ysze� znowu. - Dyli�ans! - machinalnie odezwa�a si� jejmo��. - I to nie dyli�ans! - cicho zauwa�y�a Paulina. - Ale co bo pleciesz? - a potem doda�a zaraz - a ono prawda, �e nie dyli�ans, zobacz�e no pr�dko, ot, to si� rozje�dzili. Ekstra! istotnie ekstra! Z wielkim ha�asem zajecha�a druga ob�adowana kareta od strony Warszawy i stan�a przed gankiem. Kamerdyner wbieg� szybko, potr�caj�c nawet Paulink� i dopominaj�c si� numeru. Wskazano mu pokoik. - Jak to? Jeden pok�j dla pani jenera�owej, to nie mo�e by�! - Reszta zaj�ta! - To tu gdzie� przecie znajdziemy drug� ober��. - Drugiej, prosz� pana, nie ma w Garwolinie, tylko liche zajazdy - odezwa�a si� Paulinka razem i pocztylion unisono. Kamerdyner pobieg� do powozu. - Jeden pokoik i to nieosobliwy, wszystko zaj�te. - Ja si� pomieszcz� i w tym jednym - odezwa� si� g�os z karety - chc� spocz��... prosz� otworzy�. Drzwiczki odemkni�to i powoli znowu wysun�a si� posta� niewie�cia, kobieta s�usznego wzrostu, pi�knej postawy, nie bardzo ju� m�oda, ale twarzy, kt�ra jeszcze zastanawia�a nadzwyczajn� regularno�ci� rys�w zm�czonych. Ubrana czarno i skromnie, jakim� os�ab�ym krokiem post�pi�a ku gankowi, nie spogl�daj�c nawet przed siebie, kamerdyner j� poprzedza�. Nie wiem, ciekawo�� czy potrzeba wywiod�y w�a�nie na jej spotkanie owego pana Feliksa, tak �e, mimo i� si� jej z drogi ust�pi�, gdy schodki przesz�a, znalaz�a si� o krok od niego - podnios�a oczy i oboje razem jakby widmo ujrzawszy stan�li os�upieni. Z ocz�w pana Feliksa i jenera�owej wida� by�o, �e to spotkanie tak niespodziane nast�pi� musia�o po bardzo d�ugich rozstania latach, gdy� wpatrywali si� w siebie wzajemnie, jakby chc�c upewni�, �e ich nie myli�y oczy. Kobieta zarumieni�a si�, poblad�a, zadr�a�a, m�czyzna sta� pomieszany i niepewny, co mia� pocz��. �adne jednak s�owo z ust ich nie wysz�o, oczyma zmierzyli si� d�ugo, a w tym wzroku ile by�o zapyta�, wspomnie�, ciekawo�ci, niepokoju i tajemnic, odmalowa� trudno, cho� to trwa�o jedno przelotne oka mgnienie. Jenera�owa jakby natychmiast opami�tywaj�c si�, szybko post�pi�a naprz�d, a pan Feliks pozosta� jak wros�y w pod�og� na kurytarzu, tylko oczy w ziemi� utopi�, jakby przybity niespodzianie na� spadaj�cym brzemieniem. - Kto to jest? - zapyta� powracaj�cego kamerdynera. - Jenera�owa Palmer... - Jenera�owa? Palmer? - powt�rzy� ze zdziwieniem m�czyzna. - Panie Feliksie! - odezwa� si� g�os �ony z pokoju - panie Feliksie? Ruszy� ramionami powo�any z widoczn� niecierpliwo�ci� i wszed� do izby go�cinnej, do kt�rej w�a�nie znoszono owe mn�stwo paczek, w�ze�k�w i pude�eczek, kt�re pi�knym paniom w ka�dej ich podr�y towarzyszy� musz�. - Kt� to przyjecha�? - spyta�a starsza kobieta. - Jaka� jenera�owa, Pulwer! Palmer! Nie wiem, co to jest? - Nocuje? - Zdaje si�, bo dla niej numer obok naszego zaj�to. M�wi� to pan Feliks i sta� jak przybity, tak �e �ona, uderzona niezwyk�ym twarzy jego wyrazem, spyta�a: - Czy tak jeste� zm�czony? - Niezmiernie, ogromnie. - Patrz�e, to my s�abe kobiety! Elwirka taka delikatna, Mania i ja, jeszcze by�my z biedy posz�y ta�cowa�, a ty, w takim wygodnym powozie?... - To rzecz wiadoma, �e wy jeste�cie mocniejsze od nas we wszystkim, nie ulega najmniejszej w�tpliwo�ci. - Dlatego tylko chyba, �e mamy wol� - odpar�a kobieta. - A my? - odpar� m�czyzna oboj�tnie... - A wy j� bardzo pr�dko tracicie, m�j Feliksie. Jak tylko macie k�tek, �on� i spokojny kawa�ek chleba, wpadacie w jak�� apati�, zastygnienie, oboj�tno�� tak, �e gdyby si� �wiat przewraca�, ju� by�cie nie chcieli wyjrze� przez okno. - Ju� by to by�o za p�no! - rzek� pan Feliks. - Jak wy si� zu�ywacie! a raczej jak... ale c� to ja m�wi�! - Samuelko, masz s�uszno��, kazanie nie w por�! Lepiej by pomy�le�... cho�by o herbacie. - Prawda, to skuteczniej wywo�a energi� i si��, ni� moja homilia? Pan Feliks ruszy� ramionami. Rozmow� przerwa�o nadej�cie ha�a�liwe dyli�ansu, panienki pobieg�y do okna, wrzawa przed poczt� zrobi�a si� wielka, podr�ni sypn�li si� jak z pude�ka Pandory wprost ku salce i bufetowi, gdzie na nich ju� gospodyni oczekiwa�a. Dyli�ans tym razem wbrew wszelkim przeczuciom by� ogromnie napakowany, wewn�trz jak �ledzie w beczce mie�cili si� r�nego kalibru podr�ni; jeden mia� zaszczyt i przyjemno�� siedzie� z konduktorem na przodzie, dw�ch podobno na wierzchu pod go�ym niebem u�ywali �wie�ego a� nadto powietrza. Przyja�� konduktora zar�wno z przepisami pocztowymi sprawi�a to, �e podr�ni mogli si� rozkurczy� i posili� w Garwolinie, a do konsumpcji w bufecie zach�cano ich i tym, �e do �abianki nigdzie ju� nie znajd� takiego komfortu jak tutaj. Na nieszcz�cie jejmo�� wcale by�a nie przygotowana, chleb i w�dka, piwo i owczy serek stanowi�y tre�� podwieczorku, ale g�odnym wszystko dobre. - Jak mam� kocham! - zawo�a�a Elwira patrz�c przez okno - wszak to Teo� Muszy�ski wysiad� z dyli�ansu. - Ale co si� �ni, moje dziecko! - odpowiedzia�a matka. - Ale ju� ja si�, prosz� mamy, nigdy nie myl�, to on - doda�a panna Elwira, c�rka pani Feliksowej, �adna, �wie�a i rumiana szatynka, ale tak �adna, �wie�a i rumiana, jakich jest tysi�ce, z twarzyczk� weso��, pospolit�, bez wyrazu. To m�wi�c od okna odwr�ci�a si� ku drugiemu przyby�emu razem z nimi dziewcz�tku, ku Mani, kt�ra w k�ciku co� w swoim przebiera�a woreczku. I str�j, i pokora, i miejsce, jakie w pokoju zaj�a, dowodzi�y, �e po�o�enie Mani w tym domu by�o podrz�dne, �e to by� musia�a sierota na �asce, jaka� daleka krewna lub wychowanka. A by�o to �liczniuchne stworze�ko, drobne, malutkie, bia�e, z blond w�oskami i du�ymi niebieskimi oczkami i z takim jakim� smutkiem w twarzy, �e patrz�c na ni� przeczuwa�e� sieroctwo, mia�a je napisane na czole. - S�yszysz, Maniu? Teo�? Chod�! Zobacz! Mania na pierwsze o nim wspomnienie ju� si� by�a niezmiernie zaczerwieni�a, teraz musia�a uda�, �e nie s�yszy. - Ale c� mnie Teo� obchodzi? - Ciebie? On? Nie obchodzi! O! o! moja najdro�sza! M�w to sobie komu chcesz, ale nie mnie i mamie! - zawo�a�a Elwira. Pani Feliksowa u�miechn�a si� prawie pogardliwie spogl�daj�c na Mani�, kt�ra wci�� tam co� szpera�a w swojej torbeczce. W tej chwili pan Feliks, kt�ry by� wyszed�, powr�ci� do pokoju i odezwa� si� do �ony: - Spotka�em si� z Muszy�skim. - A widzicie, �em si� nie omyli�a! - roze�mia�a si� Elwira. - Dok�d�e jecha� raczy? - z przek�sem spyta�a pani Feliksowa. - Doprawdy nie wiem, ale podobno dosta� gdzie� miejsce na wsi, naturalnie guwernera. - Ale jak�e to mo�e by�, �eby wiedz�c o nas, nie przyszed� si� nam pok�oni�, no, je�li nie nam zreszt�, to cho� Mani. - Moja Elwirko! - cicho szepn�o, rumieni�c si� dzie- wcz�. - Nie dokuczajcie� jej, prosz�! - rzek� pan Feliks z nieukontentowaniem widocznym. Pani Feliksowa ryszy�a ramionami. - Ale kt� by �mia� twojej protegowanej dokucza�! I dlaczego� m�wisz w liczbie mnogiej, przecie� nie odezwa�am si� ani s�owa. - Przepraszam - mimowolnie... - Mania coraz bardziej si� rumieni�a i g��biej szuka�a czego� w torbeczce. Wtem drzwi si� otworzy�y i m�ody ch�opak, o kt�rym by�a mowa, wszed� nie�mia�o do pokoju. Zna� by�o na nim, �e walczy� z sob�, nim si� na ten krok odwa�y�, �e jakie� uczucie przemog�o i popchn�o go - ale otworzywszy drzwi, tak si� zmiesza�, tak zap�oni�, jakby by� nie�mia�� dzieweczk�. - Najmocniej przepraszam - odezwa� si�, k�aniaj�c pani Feliksowej - ale dowiedziawszy si� �e pa�stwo s� tu przejazdem, nie mog�em si� wstrzyma�, aby im nie z�o�y� mojego uszanowania. Na to powitanie pani Feliksowa ani si� ruszy�a z krzes�a i ledwie kiwn�a g��wk�, ale Elwira i ona mierzy�y ze z�o�liw� ciekawo�ci� przyby�ego i Mani� na przemiany. Ta odwr�ci�a si� zmieszana, spojrza�a i stan�a, widocznie dotkni�ta ca�� scen�, kt�ra j� czyni�a celem przykrych szyderskich wejrze�. Teo� Muszy�ski by� dosy� �adnym m�czyzn� �redniego wzrostu, ciemny blondyn, powa�ny jak zwykle ubodzy m�odzi ludzie, kt�rzy wcze�nie dojrzewa� musz�, twarzy otwartej, poczciwej pi�knej. Rysy jej nie by�y zbyt regularne, ale wyraz wybitny, a nade wszystko czo�o wynios�e i pi�kne. Od razu jako� tchn�a od niego poczciwo��. Pani Feliksowa niedbale, szydersko zwr�ci�a si� ku niemu. - Dok�d�e to pan w�druje? - spyta�a. - W �wiat, pani, za prac�. - A! to bardzo pi�knie, ale nie mo�na by wiedzie�, w kt�r� stron� �wiata? - Na teraz ku Podlasiowi, pani, gdzie mi par� ch�opi�t daj� do wychowania. - Jak�e si� to pogodzi tak suche zaj�cie z poezj�? - zawsze �artobliwie doda�a pani Feliksowa. - Tak jak si� zwyk�o godzi� serce z obowi�zkiem. - Prze�licznie! Spojrza�a na Mani�, kt�rej niebieskie oczy pomimo nadzoru, pod jaki ka�de ich wejrzenie by�o poddane, z uczuciem jakim� rzewnym zwr�ci�y si� ku Teosiowi i chcia�y mu powiedzie� wszystko, czego usta nie mog�y. Elwira prawie tak szydersko u�miecha�a si� od okna, jak matka ze swojego krzes�a. - �yczymy szcz�cia i poezji, i pedagogii! - doda�a pani Feliksowa, jakby go �egnaj�c, panna Elwira sk�oni�a g�ow�. Mania z daleka tylko wzrokiem i rumie�cem powiedzia�a mu to, czego usty wyrzec nie mog�a. W lazurowych jej �renicach kr�ci�a si� �za skrywana. Pan Feliks w powadze i milczeniu patrza� na ca�� t� scen�, westchn�� g��boko i w chwili, gdy Teo� mia� odchodzi� pomieszany, zbli�y� si�, poda� mu r�k�, mocno ni� wstrz�saj�c. - B�d� zdr�w, kochany Teosiu - rzek� - niech ci si� tak wiedzie, jak ja ci �ycz� i jake� doprawdy wart. Nie zapominaj o nas. Milczenie pani nie dozwoli�o si� d�u�ej wstrzyma� go�ciowi i natychmiast wynij�� musia�. Po jego oddaleniu si� cisza chwil� panowa�a w pokoju, tylko Feliks by� chmurny, Mania twarz skry�a, a pani Feliksowa zrobi�a min� marsow�, zapewne aby m�a odstr�czy� od robienia wym�wek, kt�rych si� spodziewa�a. Pan Feliks westchn��, doby� cygaro, popatrza�, ruszy� ramionami, jakby dodaj�c jej serca spojrza� na Mani� i powoli wysun�� si� za drzwi. Gdy si� to dzia�o, inna scena mia�a miejsce w kurytarzyku dziel�cym poczt� od bufetu. Tu snuli si� s�udzy przyby�ych go�ci i podr�ni wysiedli z dyli�ansu. Wpo�r�d nich jeden, kt�ry zlaz� tylko co z wierzcho�ka karety, zwraca� szczeg�lniej uwag�; by�a to posta� tak napi�tnowana stygmatem upadku moralnego i n�dzy, �e bez jakiego� wstr�tu spojrze� na ni� nie by�a podobna. Nie tyle wiek, co �ycie zniszczy�o tego m�czyzn�, niegdy� -jak by�o wida� - bardzo pi�knego i zbudowane- go atletycznie. Dzi� by�a to szkaradna, brudna ruina, twarz straszliwie wychud�a, oczy czarne zapad�e, policzki czerwono�ci� i wyrzutami krwawymi pokryte, w�os rozczochrany, broda nieczesana, w�sy rozpierzch�e, wzrok jego by� ob��kany, pijany razem i gro�ny. Niedawno jeszcze bujny zarost twarzy i g�owy ufarbowany by� niezr�cznie, ale zapomniano farby odnowi�, a s�ota i czas j� zrudzi�y, w�os odrasta� pasmami siwawymi. Oczy zasz�e blachmanem, jak dawniej mawiano, zdradza�y zar�wno z barw� twarzy nieprze�amany na��g pija�stwa. Na szyi mia� szcz�tek chustki czarnej, podarty surdut opi�ty, zbrukany, niewiadomego koloru, buty dziurawe, przy tym kapelusz zat�uszczony i zmi�ty, a w r�ku r�kawiczki poszarpane i co� na kszta�t chustki do nosa, niegdy� jedwabnej. Wysiad�szy, zaraz pospieszy� do bufetu, w milczeniu wskaza� gospodyni najwi�kszy kieliszek, chlebem z sol� przek�si�, napi� si� w�dki i wyszed� w kurytarz kr�c�c sobie papieros z min� ju� tylko zwierz�cych w �yciu uciech szukaj�cego cz�owieka, kt�remu reszta by�a ca�kowicie oboj�tn�. Sta� tak w ganku z zapalaj�cym si� po w�dce okiem, gdy drzwi pokoju jenera�owej otworzy�y si� i sama pani, chc�c zawo�a� s�ugi zapewne, wyjrza�a. Trafem wzrok jej spotka� tego obszarpa�ca i drzwi �ywo i gwa�townie zatrzasn�y si� zaraz. Cz�owiek �w, kt�ry sta� oboj�tny przed chwil�, jakby iskr� elektryczn� dotkni�ty nagle, drgn��, rzuci� si� i skamienia�. Posun�� si� par� krok�w naprz�d, cofn��, stan��, zmi�ty w r�kach tytu� rzuci� i zdawa� namy�la�, co ma pocz��. Oczy jego pali�y si�, czo�o pofa�dowa�o, palce drga�y, spojrza� potem na siebie, gorzki u�miech przebieg� jego usta i powoli powr�ci� ku gmachowi. Kamerdyner wchodzi� do pokoju jenera�owej w�a�nie. - S�yszysz wa�pan - rzek� zachryp�ym g�osem dyli�ansowy - kto to jest ta twoja pani? - Ta moja pani! - od st�p do g��w mierz�c zuchwa�ego ciekawca powt�rzy� kamerdyner daleko porz�dniej odziany i wygl�daj�cy od tego jegomo�ci. - Naprz�d to nie jest moja pani! cho� ja jej s�u��, po wt�re nie mamy zwyczaju spowiada� si� byle komu! Pytaj�cy zaczerwieni� si�, oczy mu zapa�a�y, ale si� zaraz pomiarkowa�. - Bardzo przepraszam, je�li si� �le wyrazi�em - ale prosz� tylko oznajmi�, �e pan Fryderyk ��da kilka s��w powiedzie� - a przekonacie si�, �e tak mnie odprawia� nie mieli�cie powodu, bo - podni�s� g�os - my si� z pani� dawno i dobrze znamy. S�u��cy na te s�owa struchla�, tak ma�o prawdopodobnym wyda�o mu si�, by jenera�owa tego rodzaju znajomo�ci mie� mog�a? Scena ta odby�a si� tak g�o�no i tylu mia�a �wiadk�w mimowolnych, �e kamerdyner rad by� j� co najpr�dzej uko�czy�. Wszed� wi�c do pokoju i natychmiast powr�ci� z od- powiedzi�, �e pani chora, widzie� si� nie mo�e, ale je�li by pan Fryderyk czego ��da�... To przypuszczenie przez usta s�ugi przys�ane by�o tak upokarzaj�ce, �e nawet biedny odartus na nie si� oburzy�. Zamilk�, pohamowa� si� pr�dko, a �e i tr�bka pocztarska ju� si� s�ysze� da�a, a dyli�ans sta� got�w do drogi, mrukn�� tylko spokojnie: - No! to si� gdzie indziej zobaczymy. Chwil� pomy�la� jeszcze, jakby si� waha�, czy zaj�� miejsce w powozie, do kt�rego wzywano co pr�dzej podr�nych, a potem usiad� spokojnie na �awce przed hotelem. - No! a pan siada� nie my�lisz? - zapyta� konduktor. - Nie my�l�. - Pan nie jedziesz do Lublina? - Jecha�em, ale mi si� odechcia�o. - I miejsce stracone? - Wr�bel go sobie mo�e zaj�� i jecha� szcz�liwie - odpar� spogl�daj�c na wierzch karety podr�nej. - Upadam do n�g. I zwin�wszy znowu papierosa podejrzany �w jegomo�� zaj�� miejsce u wnij�cia, jakby mu ju� podr� nie by�a wcale piln�, a wieczorny ch��d oboj�tnym. Kamerdyner, kt�ry patrza� na ca�� t� scen�, powr�ci� do pokoju jenera�owej, zabieraj�cej si� w�a�nie do wieczornej modlitwy, do kt�rej liczne ksi��ki r�nej formy, medale i r�a�ce przysposobione ju� le�a�y. - Ten pan Fryderyk, prosz� ja�nie wielmo�nej pani, zamiast jecha� do Lublina - tu zosta�. Jenera�owa chcia�a uda� oboj�tn�, ale r�ce si� jej zatrz�s�y, poblad�a i cho� wobec s�ugi pragn�a si� nie wyda� z niepokojem, nie by�a pani� siebie. - Nie pojecha�? - spyta�a. - Nie, dyli�ans odchodzi, a on siad� i zosta� tu, m�wi, �e si� z ja�nie pani� gdzie indziej widzie� b�dzie. - A! znam go! to natr�tny �ebrak, najgorszego prowadzenia cz�owiek, kiedy� mu �wiadczy�am... m�j Ignacy - ale c� tu poradzi�...? - Ja nic nie poradz�, bo na mnie si� tak ofukn��... hardy jaki�. Jenera�owa chwyci�a podr�ny pugilaresik, napisa�a �ywo kilka s��w o��wkiem i zawin�wszy par� papierk�w, kt�re wygl�da�y na pieni�dze, odda�a je kamerdynerowi. By� to cz�owiek wytrawny �w kamerdyner... a jako� wszystkiego tego zrozumie� nie m�g�; krzywo mu si� ten niepok�j pani wydawa�. - O! do licha - rzek� w duchu - czy jaki kuzynek z drugiego �wiata? czy co? - Prosz� ci�, oddaj mu to! oddaj, prosz�! - �ywo i przerywanym g�osem doda�a jenera�owa - pospiesz. - W jednej chwili... Podr�ny siedzia� w ganku i pali� papieros z u�miechem jakim� piekielnym na ustach i min� zwyci�sk�; kapelusz rzuci� na ucho, nog� na nog� za�o�y� i pod�piewywa�, ale nie�le, jak�� w�osk� arietk�, gdy kamerdyner podbieg� i odda� mu posy�k�. Zmierzy� go okiem podr�ny, pokiwa� g�ow� i papier odtr�ci�. - Powiedz pani, �e ja si� z ni� widzie� �ycz� - i zwr�� jej list nazad! rozumiesz wa�pan! - Ale jasna pani chora. - To jak wyzdrowieje, ja poczekam - doda� podr�ny i g�ow� odwr�ci�. Tymczasem dyli�ans ju� sprzed ganku rusza�, konduktor usiad� na swe miejsce, pocztylion z bata uderzy� rozg�o�nie i konie pobieg�y po bruku, a g�owa m�odego Teosia wychylona przez okno pr�no szuka�a czyjego� wejrzenia i po�egnania. Gdy si� to dzieje, a kamerdyner odprawiony, powoli, ruszaj�c ramionami, powraca do jenera�owej, pan Feliks wyszed� chmurny i zamy�lony z pokoju �ony, chc�c sobie nieco spocz�� na �wie�ym powietrzu. Na wst�pie uderzy�a go zaraz ta posta� dziwna, wygodnie sobie rozsiad�a na �aweczce, kt�rej rysy zda�y si� mu niezupe�nie obce. Str�j tylko i n�dza by�y panu Feliksowi nie do poj�cia; sta�, patrzy� i oczom nie wierzy�. Poszed� par� krok�w zdumiony, a wtem podr�ny g�ow� odwr�ci�. Popatrzy� tak�e na zbli�aj�cego si� i, dobywaj�c resztki papierosa z ust, pocz�� jedno oko przymru�a�, a usta jakby do u�miechu wykrzywia�. Dobrych minut kilka pogl�dali tak na siebie; podr�ny odarty poprawi� kapelusza i pokr�ci� w�sa, czyni�c sobie postaw� coraz zuchwalsz�. - A tak! - odezwa� si� po d�ugiej chwili, nie ruszaj�c z miejsca - jak starzy przyjaciele wdziej� �achmany, zabrucz� si� i odr�, kt� by ich pozna� chcia�, m�wi� z nimi lub r�k� ku nim wyci�gn��! Cho� si� to j� dawniej serdecznie �ciska�o! Cha! cha! Patrz, nie patrz, panie Feliksie, dziwuj, nie dziwuj, taki to ja! Ze sk�r� i ko��mi, bo mi�sa ju� nie ma. Feliks cofn�� si� o krok i przybra� postaw� powa�n�. - Je�eli starzy przyjaciele wdziej� �achmany - rzek� - pod nimi pozna� ich mo�na i r�k� im wyci�gn��, ale je�li dobrowolnie si� zbrucz� i ostatecznie skalaj�... - No! cicho - zawo�a� tupi�c nog� odarty - a kto wam da� prawo s�dzi�? Ani dawnej przyja�ni, ani nowego politowania nie potrzebuj�. Gdyby cz�ek w istocie upad�, a padaj�c nawet si� powala�... czy i w�wczas z chrze�cija�skiej mi�o�ci odepchn�� go trzeba, aby ju� i d�wign�� si� nie m�g�? Pan Feliks zmilcza�. - O! m�j Bo�e! - zawo�a� po chwili - co si� to z tob� sta�o. - A co�! to, co si� ze wszystkimi sta� mo�e, co pieni�dzy nie szanuj�, a �ycie lubi�. Jeszcze jutro mo�e mi dopisa� trent, lewa i jak si� wystroj� i szampana wam postawi�, to mnie �ciska� b�dziecie w zawody, kto lepiej i serdeczniej! Ale i to wa�pana interesowa� b�dzie - doda� z u�miechem, palcem w ty� pokazuj�c ku pokojowi zaj�temu przez jenera�ow� - wszak ci to pi�kna Julka przyjecha�a tu karet� z kamerdynerem, daj go katu, i nie chce mi si� nawet pokaza�. Ot� si� z ni� widzie� musz� - przecie� to dla obu nas bardzo stara i bardzo serdeczna znajomo��, a niegrzecznie by by�o min�� j� nie salutuj�c. Roz�mia� si�, a w u�miechu reszta czarnych z�b�w ukaza�a si� w�r�d paszczy, kt�ra buchn�a dymem. Nie wiem, dlaczego pan Feliks ostatnimi s�owy niezmiernie si� zmiesza�, chcia� widocznie przerwa� mu mow�, jakby si� obawia�, by �ona jej nie pos�ysza�a, zaci�� usta i spojrza� na Fryderyka. - Ano, tak! - rzek� oboj�tnie, wcale nie zni�aj�c g�osu obdartus - ja to rozumiem. Wa�pan jeste� z �on� - boisz si�, by jej usz�w to nie dosz�o - a mnie to co szkodzi? Cha! cha! Co za czu�y ma��onek! Co za cnotliwy cz�owiek! Julka przyje�d�a karet� herbown�, a pan Feliks, sztywny jak lalka, wstydzi si� starych najlepszych znajomo�ci? O zmiany czas�w, o zmiany! Cha! cha! Kt� by to przed laty powiedzia�! Pan Feliks odwr�ci� g�ow� ku pokojowi �ony - Fryderyk zacz�� si� �mia� gorzko. - M�j Bo�e! - powt�rzy� pierwszy, zna� nie wiedz�c, co powiedzie� - co si� z tob� sta�o? - Ale c� bo tak ubolewasz nade mn� - ofukn�� drugi podnosz�c g�ow� - my�lisz, �e mi ju� tak bardzo �le na �wiecie? Ot wiesz, �e wcale tak nie jest. Naprz�d ty co chwila mo�esz wszystko, co masz, straci�, a ja ju� nic. To za wiele starczy. Po wt�re, ja si� przekonywam z do�wiadczenia, �e kieliszek w�dki r�wny jest kieliszkowi koniaku wobec �o��dka i g�by, �e chleb i cebula s� wcale niez�ym pokarmem i �e m�c drwi� z ca�ego �wiata na ca�e gard�o, to tak�e co� warto. Diogenesowe rzemios�o wcale nie do odrzucenia - ludzie si� boj�, a cz�owiek si� �mieje. - S� jednak�e milsze i pi�kniejsze - odpar� z cicha pan Feliks miarkuj�c sw�j g�os, jakby chcia� towarzysza podnosz�cego wykrzyki umiarkowa�. Ale to nic nie pomog�o. - Lepsze� twoje? - spyta� niedbale �w Fryderyk. - Ot, nie wiem, je�dzisz powozem, ubierasz sie przyzwoicie, wygl�dasz na porz�dnego cz�owieka, ale �ona ci� za nos wodzi. - Panie Fryderyku! - oburzy� si� Feliks. - Wszak�e si� znamy? - odpar� pierwszy - ceremonii z sob� robi� i bawe�n� obwija� nie mamy potrzeby. Nie jeste� panem w domu, a w towarzystwie z nas dw�ch dzi� jeszcze, ja w �achmanach, ty w sajecie, pewnie bym wi�ksze zrobi� wra�enie - bo� ju� zupe�nie zero, kochany panie Feliksie, ja mog� zrobi� skandal, ty nawet g�upstwa nie potrafisz. W czasie tej rozmowy, kt�ra widocznie do najwy�szego stopnia niecierpliwi�a pana Feliksa, nie �miej�cego jednak uciec od niej niegrzecznie - kamerdyner jenera�owej wyjrza� kilka razy, jakby chcia� si� przekona�, czy jeszcze siedzi ten natr�t. Pan Feliks kr�ci� si�, w ostatku zawin�� i, usi�uj�c przenie�� walk� na plac mniej niebezpieczny, powoli usun�� si� do bufetowego pokoju. Fryderyk spojrza� na niego, pomrucza� co� pod nosem, ale pozosta� na stanowisku i drugi papieros skr�ca� zacz��, z nadzwyczajn� do tego bior�c si� wpraw�. W salce, do kt�rej wszed� pan Feliks, chc�c unikn�� niemi�ego spotkania, wida� by�o jeszcze nie posprz�tane szcz�tki podwieczorku, kt�ry pospiesznie podano podr�nym. Sama pani zaj�ta by�a dodawaniem i trzyma�a pe�n� gar�� drobnych, usi�uj�c sobie przypomnie�, za co je wzi�a. Paulinka zbiera�a okruszyny tego wcale nie Baltazarowego festynu. Tu i �wdzie sta�y nie dopite piwa kufelki, poroz�amywany chleb le�a�, na talerzach poniewiera�y si� szcz�tki sztukami�sy i kartofli - na jednym z g��wnych stolik�w ku wielkiej zgryzocie jak wyrzut sumienia widny by� kotlet, kt�rego jaki� go�� nie chcia�, a co gorzej nie zap�aci�. Kotlet ten ostawiony kartoflami, zastyg�y w t�usto�ci, smutny, brzydki, czarny, przeznaczony zapewne dla piesk�w, gdy niewdzi�czni ludzie go nie chcieli - do wyra�nego rozkazu pani, ad interim u�ywa� honorowego miejsca, na kt�re wcale nie zas�u�y�. Kotlet ten brzemienny by� histori� w kuchni i z�ym humorem na dwa dni, s�u��ca te� pogl�da�a na� ze strachem i wstr�tem, jak na poczwar� w piekle kuchennym wyl�g��. Mo�e by�, �e niespodziane zjawienie si� podr�nego, kt�ry tak wszed� z min� interesown�, �e wygl�da� na konsumenta, przerwa�o arytmetyk� jejmo�ci i wybuch jej z�ego humoru (kt�ry si� nigdy nie zwyk� by� objawia� przed profanami), i sprz�tanie panny Pauliny. Jejmo�� zwr�ci�a si� ku niemu z twarz� rozja�nion�, jak gdyby historia kotleta posz�a na dno niepami�ci morza; Paulinka obr�ci�a na� swe modre nic nie m�wi�ce oczy, a psy �pi�ce na krzese�kach podnosi�y g�owy ciekawie, niepewne czy szczeka�, czy jeszcze drzema�? Pan Feliks, prawd� powiedziawszy, wszed� sam nie wiedz�c po co, nie chc�� powr�ci� do �ony, kt�ra po podr�y zawsze si� stawa�a gderliw�, ani nara�a� na szyderstwa odartego Fryderyka. Trudno mu si� te� by�o ��daniem jakim swe przyj�cie usprawiedliwi�, zakr�ci� si�, obejrza� i zacz�� patrze� na staro�ytny zegar garwoli�ski, udaj�c, �e n�ci nadzwyczaj jego ciekawo��. Jejmo��, kt�ra mia�a wielk� s�abo�� do tego zabytku, postrzeg�szy to i przypomniawszy sobie, �e pan ten przyjecha� koczem i karet�, uczu�a si� w obowi�zku nakr�cenia kurant�w. Podesz�a wi�c zr�cznie, w�o�y�a klucz i zegar chrapliwie, powoli, zakaszluj�c si� pocz�� nie�miertelny sw�j motyw, jak rozespany cz�owiek, kt�ry powtarza, co m�wi� na jawie. Pan Feliks mia� ju� pow�d zatrzymania si�, czemu by� rad, ale z ganku wysun�� si� na d�wi�k piosenki odarty podr�ny i w kapeluszu wszed� do salki tak�e przys�ucha� si� kurantom. Pan Feliks obr�cony by� do niego ty�em i nie postrzeg�by przybylca, gdyby razem wszystkie pieski nie zacz�y szczeka� na odartego jegomo�ci. Psy s� zupe�nie jak ludzie, byle ub�stwo poczu�y, ujadaj�. Niewiele im to czyni zaszczytu. W chwili, gdy pan Feliks mia� si� odwr�ci�, Fryderyk poufale po�o�y� mu r�k� na ramieniu. - Ka� mi da� kieliszek w�dki - rzek� spluwaj�c - pi�em tylko co jeden, ale finanse moje s� w rodzaju austriackich - a w�dki kieliszek w tak� por� konieczny - mg�a i s�ota. Pan Fryderyk skin�� tylko na jejmo��. - Jakiej pan ka�e? - C