Gardonyi_Geza_-_Gwiazdy_Egeru

Szczegóły
Tytuł Gardonyi_Geza_-_Gwiazdy_Egeru
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Gardonyi_Geza_-_Gwiazdy_Egeru PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Gardonyi_Geza_-_Gwiazdy_Egeru PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Gardonyi_Geza_-_Gwiazdy_Egeru - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Geza Gardonyi Gwiazdy Egeru „Gwiazdy Egeru" są pierwszą powieścią Gezy Gardonyiego, jaką bierze do ręki polski czytelnik. Opowiada ona o wyjątkowo burzliwym i skomplikowanym fragmencie historii Węgier, trudno zrozumiałym dla kogoś, kto dziejów tego narodu się nie uczył. Należy się więc czytelnikowi przedstawienie osoby autora oraz scharakteryzowanie epoki historycznej, w której Gardonyi umieścił akcję swej powieści. „Byłem marynarzem, który przez 35 lat musiał żeglować bez kompasu" — to wyznanie Gardonyiego trafnie charakteryzuje dzieje jego trudnego, niespełna sześćdziesięcioletniego życia. By je dobrze przedstawić, nie można nie ulec konwencji — trzeba zacząć od dat. Autor „Gwiazd Egeru" urodził się w r. 1863, w czternaście lat po upadku tak pełnych nadziei walk o wolność Węgier w czasie Wiosny Ludów, a na cztery lata przed utworzeniem monarchii austro- węgierskiej. Zmarł w r. 1922, po dwudziestu pięciu latach życia w swej samotni w Egerze, do której uciekł przed nie rozumiejącym go społeczeństwem. Na grobowcu Gardonyiego widnieją słowa: „Tylko ciało jego..." na dowód, że duch pisarza żyć będzie zawsze w pamięci rodaków; z. tymi samymi rodakami jednak za życia „pustelnik z Egeru" nie mógł znaleźć wspólnego języka. Był synem ubogiego mechanika, który z dumą nosił w sercu wspomnienie służby żołnierskiej w stopniu porucznika u Kossutha i swym siedmiorgu dzieciom zaszczepiał umiłowanie wolności. W rodzinie Gardonyiego nie przelewało się i chłopiec nie tylko nie mógł zapisać się na wyższe studia, ale nawet nie ukończył gimnazjum. Jako dziewiętnastoletni młodzieniec miał za sobą seminarium nauczycielskie, zwane uniwersytetem dla ubogich, i rozpoczął pracę nauczyciela. Nie mógł jednak, widocznie, żyć bez pisania, bo po kilku latach rozpoczął karierę dziennikarza, tak typową dla wielu współczesnych mu pisarzy węgierskich, choć tak wiele zawierającą cierni. Dziennikarstwo leżało u źródła pisarskich prób Mora Jókaia, od redagowania czasopism zaczynał Kalman Mikszath, w tej samej Strona 2 dziedzinie startowali rówieśnicy Gardonyiego — Istvan Tomorkeny, Gyula Reviczky, Sandor Brody i Zoltan Thury. Dziesięć lat pracy dziennikarskiej nie poprawiło sytuacji materialnej Gardonyiego. By wyżyć, pisywał anonimowo brukowe opowiadania, dostosowane do gustów niewybrednej publiczności. W r. 1890 przeniósł się do Budapesztu w nadziei, że tam zdoła się wybić w życiu literackim. Lecz stolica zawiodła nadzieje pisarza. Krytyka pomijała milczeniem jego utwory, nie przyniosła mu rozgłosu wydana w r. 1894 powieść pt. „Latarnia" (A lampas) o smutnych losach nauczyciela ludowego ani wiersz pt. „Sprawiedliwość na ziemi" (Igazsag a foldon) (1896), zawierający ostrą krytykę społeczeństwa, choć o treści zaczerpniętej z legendy religijnej. W tej sytuacji Gardonyi poszedł na kompromis, którego nieraz się później wstydził — w ciągu czterech lat wydał bardzo przeciętny cykl powieściowy pt. „Księgi Gabóra Gore" (Gore Gabor-konyvek), napisany w formie płytkiej burleski przedstawiającej komiczne postacie chłopskie. Jak na ironię losu właśnie ten cykl przyniósł Gardonyiemu sławę wśród czytelników i uznanie wydawców. W r. 1897 pisarz przeniósł się do Egeru, którego nie opuszczał niemal do końca życia. Miasto to w szczególnie mocny sposób związane jest z jego osobą — najpierw młodzieńcze studia w seminarium, potem 25 lat życia na odludziu, wreszcie Eger XVI-wieczny jako arena jego najlepszej powieści — „Gwiazdy Egeru". By zrozumieć ucieczkę pisarza do egerskiej samotni, trzeba poznać jego poglądy filozoficzno- społeczne. W młodości zetknął się równocześnie z dziełami Schopenhauera oraz książką Ludwika Buchnera „Kraft und Stoff". Obaj filozofowie, choć tak od siebie różni, wywarli na Gardonyiego duży wpływ. Potem pisarz zaczął studiować dzieła niemieckich biologów, doszedł aż do Darwina, o którym napisał, że „oddziałał na mnie jak wiosenny promień słońca topiącego lody". Pod wpływem tych lektur oraz namiętnych studiów historycznych wyszły spod jego pióra utwory realistyczne, jak „Moja wieś" (Az on falum) (1898), zbiór nowel o charakterze autobiograficznym, dramat „Wino" (A bor) (1901) i „Gwiazdy Egeru". Pesymistyczna filozofia Schopenhauera zapuściła jednak silne korzenie w umyśle pisarza. Nie znajdując w Budapeszcie towarzyszy broni, z którymi mógłby walczyć o swe szlachetne idee, złamany nieudanym małżeństwem i tragiczną miłością, nie ciesząc się sukcesem „Ksiąg Gabora Gore", rzucił stolicę Strona 3 i jak borsuk zaszył się w egerskiej kryjówce. Ale samotność jeszcze pogłębiła kryzys — powieści historyczne napisane w Egerze: „Niewidzialny człowiek" (A lathatatlan ember) (1902), książka sięgająca do starożytności, oraz „Niewolnicy Boga" (Isten rabjai) (1908), powieść obrazująca dzieje Węgier XIII wieku, ustępują „Gwiazdom Egeru" tak poziomem artystycznym, jak i potęgą myśli. „Gwiazdy Egeru", bezsprzecznie największe dzieło Gezy Gardonyiego, ukazały się po raz pierwszy w odcinkach w dzienniku „Magazyn Powieści" (1899—1900), następnie doczekały się wielu wydań książkowych. Na język polski przełożono sporo opowiadań i parę fragmentów powieści Gardonyiego (między innymi fragment „Gwiazd Egeru"), drukowano je jednak przeważnie w czasopismach stosunkowo mało znanych szerszemu ogółowi czytelników (wydawanych przez polskich uchodźców w czasie II wojny światowej na Węgrzech). Można więc powiedzieć, że imię tego wielkiego realisty węgierskiego, autora powieści historycznych i pięknych nowel o życiu węgierskiej wsi, było dotychczas w Polsce prawie nieznane. Epoka historyczna, w której rozgrywa się akcja „Gwiazd Egeru", była przedmiotem zainteresowań wielu pisarzy węgierskich. Bo też nadawała się doskonale na tworzywo pisarskiej pracy — dzieje Węgier w XVI wieku obfitowały w wartko następujące po sobie wydarzenia, przynoszące krajowi spustoszenie i zniszczenie, a narodowi śmierć i niewolę; barwne szeregiem bohaterskich walk przeciwko najazdom tureckim i niemieckim, udramatyzowane bratobójczymi wojnami, mordami politycznymi, przekupstwem i prywatą, urozmaicone galerią postaci to wspaniałych, to nikczemnych, pociągały wyobraźnię niejednego pisarza. Większość ich, a między innymi Gardonyi, poświęciło swe pióro zobrazowaniu przede wszystkim wielkiego męstwa, przywiązania narodu do wolności, ofiarnych walk sławnych „rycerzy kresowych" o niepodległość. Gardonyi jednak, wierny prawdzie historycznej, w oparciu o mozolnie studiowane źródła, nie pominął milczeniem także smutniejszych kart owego okresu. Autor „Gwiazd Egeru" z dokładnością historyka podaje daty trwania akcji swej książki: 1533—1552. Był to okres największego chaosu i nieładu na Węgrzech — okres równoczesnego panowania dwóch królów, wielkiej roli ambitnych magnatów, ciągłych zmian granic Strona 4 poszczególnych części kraju oraz bezustannych wypraw tureckich i niemieckich na Węgry. Bezpośrednim czynnikiem, który wpłynął na ukształtowanie się oblicza epoki, były najazdy tureckie i dlatego trzeba sięgnąć trochę wstecz — do momentu pierwszego poważnego zagrożenia Węgier przez Turcję. Za panowania Karola Roberta i Lajosa Nagya (Ludwika Wielkiego) z dynastii andegaweńskiej (XIV wiek) na Węgrzech nastąpiło wzmocnienie władzy centralnej oraz wewnętrzna konsolidacja państwa. Dziełem tych panujących zachwiała potęga turecka, kiedy to pod wpływem klęski wyprawy krzyżowej, dowodzonej przez króla węgierskiego Zsigmonda, na Węgrzech zaczęła dochodzić do głosu wielka magnateria. Dążąc do osłabienia władzy królewskiej, zapoczątkowała proces anarchii feudalnej, która w XVI wieku obok czynników zewnętrznych stanie się jednym z głównych powodów utraty niepodległości. Wzrost potęgi magnaterii musiał mieć podstawy ekonomiczne — równolegle wzrastał więc ucisk chłopstwa. Niezadowolenie chłopów, podsycane radykalnymi ideami husyckimi, przenikającymi z Czech, prowadziło oczywiście do buntów antyfeudalnych, co z kolei osłabiało siłę państwa. W drugiej połowie XV wieku wielką próbę przywrócenia potęgi Węgier podjęli regent Janos Hunyadi oraz jego syn król Matyas (Maciej Korwin). Obaj zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa tureckiego, a Janos Hunyadi chciał nawet doprowadzić do usunięcia Turków z Półwyspu Bałkańskiego. Po śmierci Matyasa wielcy panowie feudalni znowu doszli do głosu i proces zubożenia chłopów coraz bardziej się pogłębiał. W r. 1514 wybuchło wielkie powstanie ludowe pod dowództwem Gyorgya Dózsy; bunt został krwawo stłumiony, a Dózsa spalony na ognistym tronie. Sejm, który zebrał się po upadku powstania, zamiast zastanowić się nad zabezpieczeniem kraju przed Turkami, podjął nowe uchwały dotyczące chłopów, które opracował palatyn Istvan Verboczy. Między innymi wprowadzono wówczas zasadę przywiązania chłopa do ziemi. Po upadku powstania Dózsy sytuacja w kraju stała się bardzo ciężka — przede wszystkim nie było siły zbrojnej, zdolnej do jego obrony. W tym stanie rzeczy wojska Solimana II bez oporu weszły na południowe tereny Węgier i w r. 1526 w bitwie pod Mohaczem zadały druzgoczącą klęskę armii węgierskiej. W bitwie tej poległ także król Strona 5 Węgier i Czech, Lajos II (Ludwik Jagiellończyk). Klęska pod Mohaczem zamknęła pierwszy wielki okres w historii Węgier — okres istnienia niepodległego państwa. Od r. 1526 Węgry dostały się w orbitę wpływów dwóch rywalizujących ze sobą potęg: Turcji, która na przeszło 150 lat podbiła środkową i południową część kraju, oraz Habsburgów, których panowanie (najpierw w zachodniej części, a potem na całych Węgrzech) trwało prawie 400 lat, aż do I wojny światowej. Po bitwie pod Mohaczem Turcy spustoszyli kraj, ale na razie wycofali się poza jego granice. Natomiast sejm węgierski rozpadł się na dwa stronnictwa: jedno z nich wybrało królem brata cesarza Karola V — Ferdynanda Habsburga, drugie zaś wojewodę siedmiogrodzkiego Janosa Zapolyę (po węgiersku — Zapolyai, w „Gwiazdach Egeru" — Szapolyai). Ferdynand opanował zachodnią część Węgier, natomiast tereny na wschód od Dunaju pozostawały pod wpływem Zapolyi. Był to jeden z najbogatszych magnatów węgierskich, właściciel olbrzymich posiadłości, a wśród jego klientów (familiaris) oraz stronników znajdowało się wielu bohaterów „Gwiazd Egeru" — np. Balint Torok, Peter Perenyi. Gyorgy Martinuzzi (Frater Gyorgy) i Verboczy. Zresztą poszczególni dowódcy oddziałów wojskowych i politycy w okresie tym bardzo często przechodzili z jednego stronnictwa do drugiego lub też działali na własną rękę. Było to jedną z charakterystycznych cech epoki i dlatego w większości wypadków trudno sprecyzować oblicze polityczne poszczególnych postaci. Oba obozy zajmowały nieprzejednanie wrogie stanowiska, czego odbicie znajdzie czytelnik w wielu momentach akcji „Gwiazd Egeru". Na przykład w r. 1527 ten sam biskup ukoronował Ferdynanda tą samą koroną, co w roku poprzednim Zapolyę, a Torok i Perenyi przeszli do obozu Habsburgów. Obaj królowie zapomnieli o niebezpieczeństwie tureckim, Zapolya próbował zabezpieczyć się przed nim sojuszem z Francją, przede wszystkim jednak, tak jak i Ferdynand, myślał tylko o zdobyciu władzy nad całymi Węgrami. Pierwsze starcia zbrojne przyniosły zwycięstwo Ferdynandowi, wobec czego Zapolya uciekł do Polski, osiadł w Tarnowie i korzystając z pośrednictwa wojewody sieradzkiego Hieronima Łaskiego zaczął zabiegać o poparcie Solimana. Strona 6 W r. 1529 sułtan podjął wyprawę przeciwko Ferdynandowi i pod Mohaczem, w miejscu pamiętnej klęski węgierskiej, przyjął hołd Zapolyi. W zamian za uznanie zwierzchnictwa Turcji Zapolya otrzymał wschodnią część Węgier. Lata trzydzieste upłynęły na ciągłych walkach turecko-niemieckich oraz pustoszeniu Węgier przez wojska obu obcych mocarstw. Poszczególni feudałowie prowadzili swą własną politykę, Balint Torok, Elek Thurzó i Andros Bathory należeli do najsławniejszych pogromców Turków, a Martinuzzi, Istvśn Brodarics i Verboczy byli wierni Zapolyi. Przez dwanaście lat kraj stał w ogniu wojny domowej, czego obraz znajdzie czytelnik w pierwszej części „Gwiazd Egeru". W r. 1538 Zapolya i Ferdynand zawarli pokój w Varad. Był on głównie dziełem Martinuzziego, postaci bardzo ciekawej i często przewijającej się przez karty powieści Gardonyiego, warto więc krótko przedstawić dzieje jego życia. Frater Gyorgy urodził się jako syn Chorwata o nazwisku Utjesenoyic i Włoszki z domu Martinuzzi. Od młodości związał swe losy z Zapolyą służąc mu najpierw jako giermek, a potem najbliższy doradca. W wieku dwudziestu kilku lat wstąpił do zakonu paulinów, stąd znany był w dziejach Węgier głównie jako frater Gyorgy, i stosunkowo szybko doszedł do godności biskupa w Varad. W służbie Zapolyi zdobył olbrzymie wpływy polityczne, które starał się wykorzystać dla zjednoczenia kraju, w miarę możliwości pod berłem swego pana. W r. 1538 doprowadził do zawarcia pokoju, na mocy którego po śmierci bezdzietnego Zapolyi całe Węgry miały przypaść Ferdynandowi, w zamian za co ten zobowiązał się bronić kraju przed Turkami. Pokój ten jednak nie został dotrzymany przez żadną ze stron, a przede wszystkim wywołał nowy najazd turecki. Zapolya ożenił się z Izabelą, córką Zygmunta Starego i Bony, i w momencie przyjścia na świat syna Janosa Zsigmonda postanowił nie dotrzymać układu w Varad. Konsekwencje tego nie dały długo na siebie czekać. W r. 1540 wojska Ferdynanda rozpoczęły oblężenie Budy, bronionej przez Martinuzziego, a równocześnie Zapolya na łożu śmierci wyznaczył trzech opiekunów małoletniego syna: Martinuzziego, Petrovicsa i Toroka. W rok później Soliman pod pozorem zapewnienia małoletniemu królowi opieki zajął Siedmiogród i zbliżył się do Budy, w której znajdowała się Izabela wraz z synem. Izabela wolałaby oprzeć się o Strona 7 potęgę Habsburgów, uległa jednak wpływom Martinuzziego i Petrovicsa, zajadłych wrogów Niemców. Soliman zwyciężył niemieckie wojska generała Roggendorfa, po czym podstępnie opanował Budę i najmniej uległego z panów węgierskich, Toroka, wywiózł do Jedikuli koło Konstantynopola, gdzie waleczny Węgier zmarł nie doczekawszy wolności. Od tej pory datuje się podział Węgier na trzy części: l) części zachodnia i północna pozostały pod panowaniem Habsburgów, 2) części środkowa i południowa — wzdłuż Cisy i Dunaju — należały bezpośrednio do Turcji, 3) Siedmiogród oraz wschodnia część Altoldu (Wielka Nizina Węgierska), tzw. Partes, pozostawił sułtan Janosowi Zsigmondowi, ale jako państwo lenne Turcji. W ten sposób Martinuzzi, który usiłował zjednoczyć kraj pod berłem Zapolyich, stał się sprawcą opanowania większej części kraju przez Turków. Nie porzucił jednak swej myśli i z kolei wybrał orientację habsburską. Po zajęciu Budy przez Turków Węgry znowu stały się areną ciągłych walk. Turcy, chcąc rozszerzyć stan swego posiadania, najechali północne Węgry zajmując szereg twierdz granicznych — Fehervar, Esztergom, Nógrad i Hatvan. W r. 1542 armia Ferdynanda podjęła wyprawę przeciwko wojskom sułtana, ale na skutek nieudolności dowódców oraz słabości wojska kampania zakończyła się klęską. Dużo ofiarniejszą, choć także mało skuteczną walkę przeciwko wschodnim najeźdźcom podjęły węgierskie oddziały wojskowe, rekrutujące się ze szlachty i chłopów zbiegłych przed nawałą turecką. Tymczasem rządy w Siedmiogrodzie ujął w swe ręce Martinuzzi. Widząc dalsze podboje kraju przez Turków liczył na ciągle obiecywaną pomoc Habsburgów, prosił nawet papieża o oddziałanie na cesarza i Ferdynanda; ci jednak nie wykazywali zbytniej ochoty do rozstrzygającej walki z Solimanem. Wreszcie w r. 1551 niemiecka armia najemna pod wodzą hr. Castaldo przybyła do Siedmiogrodu, któremu groził już bezpośredni atak turecki. Pod presją Habsburgów Izabela musiała w imieniu syna zrezygnować z korony i żywiąc nienawiść do „zdrajcy" Martinuzziego za sprowadzenie wojsk niemieckich, wyjechała wraz z synem do Polski. Cel życia Martinuzziego pozornie został osiągnięty. Siedmiogród złożył przysięgę na wierność Ferdynandowi i w ten sposób prawie cały kraj, Strona 8 poza środkową częścią turecką, wprawdzie nie pod berłem Zapolyich, ale został zjednoczony. Frater Gyorgy prowadząc od lat politykę lawirowania między obiema wrogimi potęgami, a w stosunkach wewnętrznych znany z twardej ręki, miał wielu wrogów w kręgach najwyższej magnaterii węgierskiej. Również Castaldo, czując się niepewnie na obcym siedmiogrodzkim gruncie, niechętnym okiem patrzał na Martinuziziego, który w opinii publicznej w dalszym ciągu uchodził za zwolennika Turcji. Na zemstę sułtana za oddanie Siedmiogrodu Ferdynandowi nie trzeba było długo czekać. Armia Castaldo, licząca siedem tysięcy żołnierzy, nie przedstawiała żadnej siły wobec potęgi tureckiej; stawił więc jej czoło sam Martinuzzi na czele wojsk węgierskich. Zdawał sobie jednak sprawę, że lawina turecka prędzej czy później złamie każdy opór. Chcąc więc wykorzystać sprzyjającą na razie sytuację i uzyskać korzystny pokój, wdał się w tajne rokowania z dowódcami tureckimi. W ten sposób sam mimowolnie zastawił pułapkę na swe życie. W r. 1551 Castaldo, bojąc się zamachu na własne życie, polecił zamordować Martinuzziego; jeden z morderców odciął Martinuzziemu uszy i zawiózł je Ferdynandowi. Protest papieża przeciwko zamordowaniu swego kardynała okazał się bezskuteczny, gdyż dwór wiedeński przy pomocy różnych nieuczciwych wybiegów przekonał Stolicę Apostolską, iż Martinuzzi dopuścił się zdrady chrześcijaństwa. Wraz ze śmiercią Martinuzziego zabrakło w kraju autorytatywnego przywódcy, który by w taki czy inny sposób próbował bronić interesów Węgier. Castaldo zagrabiwszy skarby zamordowanego wycofał się ze swą armią z Siedmiogrodu, a wojska Solimana rozpoczęły nową kampanię w północnej części kraju. W r. 1552 padło po kolei szereg twierdz: między innymi Dregely, bohatersko broniona przez Gyorgya Szondi, Temesvar i Szolnok. Twierdza w Egerze stanowiła ostatnią poważną przeszkodę na drodze wojsk tureckich, które chciały opanować Siedmiogród. Na czele załogi zamkowej stał Istvan Dobo, znany od lat pogromca Turków, który przy pomocy Gergelya Bornemisszy i Istvana Mekcseyego potrafił tak pokierować obroną oblężonej ze wszystkich stron twierdzy, że po przeszło sześciotygodniowym oblężeniu przeważające siły tureckie musiały zrezygnować z dalszej walki. Gardonyi pisząc o braku pomocy ze Strona 9 strony Ferdynanda nie odbiegł od prawdy historycznej. Bohaterstwo oraz głęboki patriotyzm załogi Egeru, wśród której nie brakło także walczących kobiet, obroniły olbrzymią wschodnią część Węgier przed zaborem, tureckim. Na tym wszakże nie skończyły się walki przeciwko Turkom; współczesna poezja węgierska utrwaliła wiele bohaterskich postaci „rycerzy kresowych", a wśród nich jednego z największych — Miklósa Zrinyiego, obrońcę Szigetvaru w r. 1566. Po powrocie Izabeli wraz z Janosem Zsigmondem do kraju (r. 1556) zaczęła wzrastać rola polityczna Siedmiogrodu. Zależność od dworu habsburskiego stawała się coraz bardziej formalna, a w Siedmiogrodzie rodziły się wszelkie próby odzyskania niepodległości całych Węgier. Pierwszą z nich podjął książę Siedmiogrodu i późniejszy król Polski Stefan Batory (po węgiersku — Istvan Bathory), który na drodze dyplomatycznej chciał uniezależnić Węgry tak od Habsburgów, jak i od Turcji. Wiek XVII przyniósł wiele wojen przeciwko Turcji i powstań antyhabsburskich. Turcy wycofali się z Węgier dopiero w r. 1699, natomiast panowanie Habsburgów — mimo wielu powstań węgierskich — przetrwało jeszcze do I wojny światowej. Położenie ludności węgierskiej w obu zaborach było bardzo ciężkie. Może zabór turecki przybrał ostrzejsze formy, gdyż na wzór organizacji państwa Solimana również na terenach podbitych wprowadzano zasady militarnego despotyzmu. Chłopi wyznania nie- muzułmańskiego pozbawieni byli wszelkich praw i obciążeni szeregiem najróżniejszych usług. Na porządku dziennym było uprowadzanie niewolników na wschód. „Turcy zabierają wszystko pod pretekstem ściągania podatków. Nawet dzieci" — notuje Gardonyi na początku czwartej części powieści. Ferdynand także postanowił całkowicie zlikwidować odrębność polityczną zachodniej części Węgier, jednakże dla pozoru stworzył centralne instytucje węgierskie (Zgromadzenie Krajowe, Rada Namiestnicza itp.). Rola tych organów jednak ograniczała się właściwie do wykonywania poleceń dworu wiedeńskiego. Położenie chłopstwa w całym kraju stawało się coraz cięższe — w drugiej połowie XVI wieku rozpoczęło się przechodzenie na gospodarkę folwarczną, co wprawdzie oznaczało postęp gospodarczy, lecz zwiększało ciężary chłopstwa. Sytuację ludności pogarszał jeszcze ucisk ze strony obcych wojsk najemnych, które podbity kraj uważały Strona 10 za doskonały teren do grabieży i morderstw. W tym świetle zrozumiały jest duży udział chłopów w oddziałach wojskowych walczących przeciwko zaborcom, głównie Turkom. W „Gwiazdach Egeru" reprezentuje ich Gergely Bornemissza, syn ubogiego rzemieślnika. Nie wszystkie wątki „Gwiazd Egeru" są sensu stricte historyczne. Właśnie one nadają książce rangę literatury pięknej. ANDRZEJ SIEROSZEWSKI Strona 11 Część pierwsza KOLEBKA BOHATERÓW 1 W potoczku kąpało się dwoje dzieci: chłopiec i dziewczynka. Może to i nie bardzo wypada, ale oni o tym nie wiedzą; chłopiec ma siedem lat, dziewczynka jest o dwa lata młodsza. Biegając po lesie natrafili na potoczek, a idąc dalej brzegiem znaleźli się w dolince, gdzie wezbrana woda tworzyła jakby jeziorko. Słońce przygrzewało mocno, nie mogli się więc oprzeć pokusie. Z początku dzieci zanurzyły tylko stopy, potem śmielej weszły do wody aż po kolana. Gergely zmoczył płócienne porcięta, zrzucił je zatem. Później zdjął koszulę: w końcu oboje rozebrani do naga pluskali się w strumyku. Lasem mało kto chodzi. Nikt więc dzieci nie zobaczy, a na pewno oberwałyby od rodziców, gdyby je przyłapano na zakazanej kąpieli. Mniejsza o chłopca, to nie pańskie dziecko, ale dziewczynka jest córką możnego pana, Petera Ceceyego — to jaśnie panienka i wymknęła się z domu niepostrzeżenie. Choć nagusieńka, widać po niej pańskie pochodzenie. Płeć ma białą jak mleko, a krótkie złote warkoczyki turkoczą, gdy radośnie skacze i dokazuje w wodzie. — Gergely — śmieje się do chłopca — ja chcę pływać. Szczupły, śniady chłopaczek staje do niej plecami, a dziewczynka obejmuje go za szyję. Gergely rusza ku brzegowi, mała zaś „pływa" po tafli wody wierzgając nóżkami. Dobrnąwszy do brzegu chłopczyk rozgląda się niespokojnie. — Oj, a gdzie Siwek? Czepiając się wikliny jednym susem wyskakuje na brzeg, biega między drzewami, bystrym okiem szuka śladów końskich kopyt na ziemi. — Wunia, zaczekaj tu! — woła do dziewczynki. — Zaraz wrócę! I nago, jak stoi, kłusem biegnie w stronę gościńca. Za kilka minut wraca na grzbiecie starego Siwka. Na łbie konia zwisa kantarek ze splecionych postronków. Przed kąpielą Gergely spętał Siwka, ale węzeł się rozluźnił. Teraz w milczeniu smaga konia witką. Jest jakiś wylękniony i blady; coraz to spogląda za siebie. Dojechawszy do miejsca kąpieli, zsuwa się z grzbietu konia, obejmując go za szyję. Strona 12 — Schowajmy się! — szepcze dzwoniąc zębami. — Schowajmy się! Turek idzie! Szybkim ruchem przywiązuje konia do pnia najbliższego drzewa, porywa z ziemi swoje ubranie i sukienkę dziewczynki i oboje uciekają za krzak głogu, gdzie przytuleni do siebie kryją się w kępach wrzosu. Na węgierskich gościńcach spotkanie z Turkami nie należało wówczas do rzadkości. Jeśli sądzisz, drogi czytelniku, że owe dzieci latem tego roku kąpały się w potoczku, to jesteś w błędzie. Gdzie ten dzień i gdzie te dzieci? Gdzie ów jednooki Turek i gdzie bohaterowie, których dzieje, smutki i radości poznasz w miarę czytania tej książki! Od dawien dawna obrócili się już w proch. Odłóż więc, kochany czytelniku, kalendarz tegoroczny i myślami przenieś się do roku 1533. Jest właśnie maj, a ty żyjesz pod panowaniem króla Janosa, Ferdynanda I lub tureckiego sułtana. Wioska rodzinna dzieci leży gdzieś w jednej z wielu kotlinek Mecseka. Ze trzydzieści lepianek i jeden murowany dom — oto i cała wieś. Okienka chatek to płótno nasycone olejem, podobnie zresztą jak okna dworku szlacheckiego. Poza tym niczym się nie różnią od dzisiejszych chałup ze słomianymi strzechami. Leśna gęstwina odgradza wioskę od reszty świata, toteż mieszkańcom wydaje się, że nie trafi tu żaden Turek. Bo i jak? Droga jest stroma, a kolein na niej nie widać. Nawet wieża kościelna nie zdradza bliskości ludzkiego osiedla. W małej, ukrytej wiosce ludzie żyją i umierają na podobieństwo robaków leśnych. Ojciec Gergelya był ongiś kowalem w Pecs, ale już zmarł. Wdowa przeniosła się do Keresztesfalvy, razem ze swoim ojcem, siwym jak gołąb starcem, który niegdyś walczył w chłopskim powstaniu Dózsy. Właśnie dzięki temu znalazł schronienie we wsi dziedzicznej Ceceyego. Staruszek chadzał lasami do Pecs na żebry. Właściwie jałmużna była jedynym środkiem utrzymania rodziny, nawet w czasie srogich mrozów. Czasami, rzadko kiedy, kapnęło im coś niecoś z pańskiego stołu. Owego dnia starzec także powrócił z miasta i rzekł do wnuka: — Popaś trochę Siwka, na pewno wygłodniał od rana. I napój go w potoku. Gergely wybrał się z koniem na skraj lasu. Kiedy mijał dworek, mała Ewa wymknęła się za furtkę: Strona 13 — Poczekaj, Gergely! Ja też pójdę z tobą! Gergely nie śmiał odmówić jaśnie panience. Zsiadł z konia, by jak zwykle spełnić życzenie małej Ewy. A dziś Ewunia chciała koniecznie gonić motyle, motyle zaś znikały w głębi lasu, więc dzieci gnały za nimi. Przy potoczku Gergely puścił konia na trawę. I tak doszło do kąpieli, a potem do ucieczki za krzew głogu — i teraz oto drżąc ze strachu przycupnięci kryją się przed Turkiem. A strach wcale nie jest bezpodstawny. Po chwili słychać trzask suchych gałęzi i między drzewami ukazuje się biała kapuza janczarska, ozdobiona strusim piórem, i kasztanowaty łeb bachmata. Turek wodzi okiem w prawo i lewo, wzrok jego zatrzymuje się na Siwku. Swojego kasztana trzyma za kantar. Jest to człowiek o kościstej, śniadej twarzy. Na ramieniu zarzuconą ma opończę orzechowej barwy, na głowie kapuzę. Jedno oko zakrywa biała opaska, drugie zaś badawczo ocenia Siwka, przywiązanego do drzewa. Kręci nosem, widać, że koń nie przypadł mu do gustu, niemniej odwiązuje go. Wolałby zastać tu tego, który przed chwilą siedział na koniu: dzieci są bardziej poszukiwanym towarem niż konie. Na stambulskim targu niewolników płacą za dzieci trzykrotnie drożej. Ale chłopca ani śladu. Turek zagląda za grube pnie drzew, raz i drugi zadziera głowę, przeszukując wzrokiem gęste listowie, wreszcie woła po węgiersku: — Gdzie się podziałeś, chłopcze? Nie bój się, przecież cię nie zjem! Chodź no tu, dam ci daktyli, spróbuj, jakie słodkie! Chłopak siedzi w ukryciu z zapartym oddechem. — No co? Boisz się? Czego? Włos ci z głowy nie spadnie! No, prędko, bo jak się rozgniewam, to ci konia zabiorę. I już wprowadza w czyn pogróżkę: chwyta w garść uzdy obu koni i rusza między drzewa. Pobladłe dzieci w milczeniu słuchają słów Turka. Kusząca obietnica smakowitych daktyli nie rozprasza strachu — zbyt często słyszały w domu złorzeczenia w rodzaju: „A niech cię Turek porwie", i historie o okrucieństwach Turków, aby dać się zwieść słodkim obiecankom. Jednakże na groźbę uprowadzenia Siwka Gergely poruszył się. Z wyrazem niewymownej rozpaczy spogląda na małą Ewę, jakby błagając o radę. Siwka mu zabierają. Co powie dziadek, jeśli on powróci do domu bez konia? Strona 14 Mała Ewa nie odpowiada na milczące pytanie. Siedzi skulona przy chłopcu, a w dużych szarych oczach lśnią łzy przerażenia. Tymczasem Siwek oddala się coraz bardziej. Gergely nasłuchuje: słyszy tak dobrze znany odgłos ciężkiego stąpania. Suchy chrust trzeszczy miarowo pod kopytami Siwka. Więc Turek naprawdę go zabiera! Nie żartował! — Siwek... — szepcze Gergely z wykrzywionymi do płaczu ustami. Jego Siwek idzie potulnie z obcym człowiekiem! Oj ty głupie stworzenie, oj głupie!... Nagle Gergely zapomina o strachu: zrywa się na równe nogi i nagusieńki pędzi za koniem. — Panie! — woła trwożliwie. — Panie Turku! Jednooki przystaje i uśmiecha się od ucha do ucha. Ach, jaki z niego brzydal! Szczerzy zęby, jakby chciał człowieka ugryźć. — Panie Turku, to nasz Siwek — szepce płaczliwie — przecież to nasz Siwek... — i przystaje o dwadzieścia kroków od Turka. — Ano, skoro tak, to go sobie zabieraj — odpowiada jednooki — masz, trzymaj — i mówiąc to wypuszcza uzdę Siwka z ręki. Cała uwaga chłopca skupia się na koniu i kiedy ten ociężale zbliża się ku niemu, Gergely doskakuje go jednym susem i chwyta za uzdę. Ale w tej chwili i on sam zostaje schwytany. Długie silne palce Turka obejmują wątłe, nagie ramię i jednym zamachem podrzucają malca na grzbiet bachmata. Gergely wrzasnął wniebogłosy. — Milcz! — syknął Turek wyciągając jatagan. Gergely, jakby nie słyszał jednookiego, krzyczy: — Ewunia! Ewunia! Turek także odwraca głowę: drugie nagusieńkie dziecko wyłania się z chaszczy. Turek szybko chowa jatagan i uśmiecha się dobrotliwie. — Chodź no, chodź śmiało — mówi — nie bój się. — I prowadząc oba konie rusza ku dziewczynce. Gergely usiłuje zeskoczyć z bachmata, ale dłoń Turka spada mu na ramię. Chłopak poddaje się przemocy, tylko cichutko popłakuje. Jednooki wypuściwszy z ręki wodze biegnie za dziewczynką. Biedactwo, stara się uciekać, ale cóż, nóżki krótkie, a trawy wysokie. Potyka się i za chwilę już rozpaczliwie wierzga i wrzeszczy w żelaznych rękach Turka. Strona 15 — Spokój! — warczy Turek. — Spokój, bo jak nie przestaniesz się drzeć, to cię zjem. Ham-Ham! Dziewczynka milknie, tylko serduszko jej trzepoce jak u schwytanego w garść wróbla. W najbardziej groźnej i beznadziejnej sytuacji instynkt życia bierze jednak górę, tak więc, gdy Turek wsadza ją na konia, z piersi małej wyrywa się krzyk: zdaje jej się, że ojciec w dalekiej wsi usłyszy słabe wołanie: — Tatko! Tatuniu! Gergely wtóruje jej do płaczu i ocierając oczy dłońmi łka: — Do domu! Ja chcę do domu! — Milcz, parszywy bękarcie — wrzeszczy Turek — bo ci kiszki wypruję! — i groźnie potrząsa pięścią. Dziewczynka zastyga w przerażeniu, chłopak już tylko cicho pochlipuje na grzbiecie bachmata. Wyjeżdżają z lasu. Gdy mijają ostatnie drzewa, oczom Gergelya ukazuje się na drodze mieniąca się wszystkimi barwami chmara Turków: konni akindżowie, piesi asabowie, dżamakowie na zwinnych bachmatach posuwają się w kierunku Pecs. Ostatni z czambułów, do którego się właśnie zbliżają dzieci i jednooki janczar, stanowi eskortę jakichś dziesięciu wozów drabiniastych, zawalonych rzuconymi w pośpiechu rzeczami: w nieładzie leżą szafy, łóżka, pościel, beczki, stołki, skóry dzikich zwierząt i worki ze zbożem. Po obu stronach wozów wloką się ze spuszczonymi głowami milczący brańcy ze spętanymi nogami, z rękami związanymi z tyłu. Jednooki był — jak się okazało — panem trzech wozów i siedmiu niewolników. Wśród eskorty Gergely doliczył się trzech zbrojnych w długie włócznie asabów w futrzanych czapach, pięciu janczarów — ci mieli szarawary, czerwone trzewiki, a na głowach białe kapuzy z kościanymi ozdobami tylko, podczas gdy pokryte białym kurzem, wygięte pióro strusie w kapuzie jednookiego janczara sięgało aż do połowy pleców. Oczekując powrotu jednookiego trzy jego wozy zjechały na skraj gościńca, aby dać wolną drogę wracającej z łupem do domu hordzie. Janczarzy wybuchami śmiechu powitali dzieci i Siwka. Strona 16 O czym szwargoczą po turecku? Gergely nic nie rozumie, ale domyśla się, że mówią o nich. To spoglądają na niego, to uśmiechają się do małej Ewy, tylko na konia machają ręką lekceważąco. Jednooki podrzucił dzieci na spiętrzoną na jednym z wozów pościel, gdzie siedzi już jakaś dziewczyna ze związanymi nogami: branka. Jednooki Turek nakazuje jej, by zaopiekowała się dziećmi. Następnie któryś z janczarów rozwiązuje brudny wór i wyciąga zeń najrozmaitsze części dziecięcego ubrania: spódniczki, bieliznę, kożuszek, serdaczek wyszywany cekinami, kapelusik, czapkę i ciżemki. Turek wybiera dwie koszulki, serdaczek i wrzuca na wóz. — Ubierz dzieci — nakazuje oschle niewolnicy. Niewolnica ma jakieś siedemnaście lat i sądząc po wyglądzie jest wieśniaczką. Ubierając dzieci pieści je i całuje z zamglonymi od łez oczyma. — Jak ci na imię, aniołku? — Ewunia. — A tobie, serdeńko? — Gergely. — Nie płaczcie, kochani. Będziemy razem. Ja was nie opuszczę. — Ale ja chcę iść do domu — płacze Gergely. — I ja chcę do domu — wtóruje mu Ewa — do domu... Dziewczyna obejmuje dzieci i całuje zapłakane twarzyczki... 2 Wiejska psiarnia z wściekłym ujadaniem obskakuje siwobrodego pątnika o długich włosach. Psy poszarpałyby na nim habit, gdyby nie oganiał się kosturem zakończonym rączką wyrzezaną w kształt krzyża. Z początku szedł środkiem drogi, ale w miarę jak rosła sfora ogromnych kudłatych psów, cofał się w kąt między żywopłot, tworzący jakby literę „L", i tam wywijając kosturem czekał, aż się ktoś zjawi i wybawi go z oblężenia. Daremnie. Na głośne ujadanie co prawda powychodzili z chat ludzie, ale oczy wszystkich były zwrócone na pięcioosobowy konny oddział harcowników węgierskich, zbliżających się galopem w stronę wsi; na czele grupy cwałował płowowłosy młodzieniec w szkarłatnej opończy. Na kołpaku powiewało mu czaple pióro, w poprzek kulbaki leżała strzelba, a spod lekkiego kaftana pobłyskiwała kolczuga. Strona 17 Dojechawszy do wioski bacznie rozejrzał się w prawo i w lewo, jak gdyby chaty były zjawiskiem godnym podziwu. Przed bramą dworku Ceceyego jakiś stary chłop, zbrojny w dzidę, siedział drzemiąc na kamieniu, lecz tętent kopyt końskich poderwał go na nogi; spiesznie rozwarł drugie skrzydło bramy. Jeźdźcy z łoskotem wjechali przez most na dziedziniec. Stary Cecey, przygarbiony jak sędziwy orzeł, siedział w cieniu gumna, gdzie kilku jego poddanych strzygło właśnie owce. W ręku mieli nożyce, u boku szable. Takie to były wtedy czasy na Węgrzech. Cecey wstał na widok wojaków i ruszył naprzeciw. Dziwny miał chód pan Cecey: jedna noga była sztywna w kolanie, a druga w kostce się nie zginała. Ale jak miały się zginać, skoro obie zrobione były z drzewa. Kawałka prawej ręki także mu brakowało, rękaw płóciennego kaftana zwisał pusty poniżej łokcia. Twarz okolona była aż po oczy przyprószonym siwizną zarostem, białe włosy sięgały do ramion. Rycerz z czaplim piórem zeskoczył z wierzchowca, wodze rzucił jednemu z chłopów i pośpieszył do pana domu; prezentując się stuknął obcasami: — Jestem Istvan Dobo. Był to rosły i szczupły młodzieniec. Usta miał przekorne, wąskie, zacięte, jakby gryzł niewidoczne wędzidło, ruchy świadczyły o niezwykłej energii. Spojrzenie szarych oczu było przenikliwe i bystre. Cecey schował rękę za plecy. — W czyim wojsku służysz? — spytał, a oczy jego ciskały ognie. — Obecnie służę w szeregach Balinta Tóroka — odrzekł Dobo. — W takim razie jesteś stronnikiem Ferdynanda. Witam cię, synu. Mówiąc to wyciągnął rękę ku młodemu rycerzowi. Jednym spojrzeniem oka ocenił rumaka, drugim — szablę przybysza. — Z których to Dobów... — Ruskich, waszmość. — Spokrewnionych z Palóczymi? — Tak jest. — Z tego wynika, żeś z północy. Skąd się tu wziąłeś, jakie cię wiatry tu przygnały, synu? — Przybywamy wprost z Paloty. — Z zamku Mórego? — Nie jego to już zamek! — A czyj? Strona 18 — W tej chwili niczyj. A na dobrą sprawę to już nawet nie zamek, tylko kupa kamieni. — Rozwaliliście go? — spytał Cecey z nutą podziwu w głosie. — Zrównaliśmy go z ziemią. — Dzięki Najwyższemu! No to wejdź dalej, synu, odpocznij sobie trochę w cieniu. Żono! Gość przyjechał! — zawołał i z nieukrywanym podziwem przypatrywał się młodemu. — Z ziemią, powiadasz? Po chwili drobna, pulchna pani domu pilnie krzątała się na ganku wraz ze służebną nakrywając stół w cienistym kącie, drugiej zaś dziewce nakazała przynieść wino z piwnicy. — Istvan Dobo — przedstawił Cecey żonie młodzieńca — spokrewniony z Palóczymi. Każ służbie dać jego żołnierzom jeść i pić. Dobo wyciągnął z kieszeni czerwoną chustkę i począł ocierać spoconą twarz. — Zanim zasiądziemy do stołu — powiedział patrząc przenikliwie w oczy Ceceyego — chciałbym spytać waszmościa, czy przypadkiem nie zastałem tu Mórego? Bo jego właśnie szukam. — More? Tu? U mnie? Bodajbym go tylko na szubienicy ujrzał! Dobo dalej ocierał sobie twarz i szyję. — Wobec tego jesteśmy na fałszywym tropie. Czy mogę napić się wody? — Poczekaj. Zaraz przyniosą wino. — Kiedym spragniony, piję tylko wodę. I podniósł do warg pękaty dzban z dziobem. — Czy waćpan zezwoli odpocząć tu do wieczora? — zapytał, zaspokoiwszy dręczące pragnienie. — Ha! ha! To dobre! Do wieczora, powiadasz? Żartujesz chyba! Zostaniesz u nas parę dni i basta! — Dziękuję waszmości, ale to nie karnawał. Przez całą noc nie zmrużyłem oka, a wieczorem musimy ruszyć w dalszą drogę. Ale chętnie zdjąłbym tę koszulę — wskazał na pancerz. — Grzeje jak piec, choć przewiewna, bo z samych dziur uszyta. Podczas gdy Dobo rozbierał się w izbie, pątnik pojawił się u bramy... — Ty chyba od gwardiana przybywasz! — przywitał go Cecey. — Ano — uśmiechnął się pielgrzym — z czego wielmożny pan wnioskuje? Strona 19 — Wystarczy spojrzeć na twą brodę: aż się bieli od borsuczego sadła. — To prawda. — Z tego wnioskuję, że szmat drogi masz za sobą. — I to zgadłeś, wielmożny panie. — Z dalekich stron zaś nikt inny mi nie przysyła wieści, tylko gwardian sajoladzki, mój krewniak, bodaj go piorun spalił! — Hej, wielmożny panie, już on przestał być gwardianem, teraz jest króla przyjacielem. — Wiem, wiem, bodaj się we wspólnym kotle smażyli! Jak się nazywasz? — Imre Varsanyi. — Ile masz lat? — Trzydzieści. — Do rzeczy więc: jakie przyniosłeś wieści? Pątnik rozsiadł się na ziemi i jął rozpruwać podszewkę habitu. — Piekielny upał w tych stronach — mruczał pogodnie — a do tego Turków jak much. — Dzięki gwardianowi i twojemu królowi. Ale gdzie do licha zaszyłeś ten list? Wreszcie Varsanyi wydostał list z czerwoną pieczęcią i podał go Ceceyemu. — Każ ugościć tego człowieka i przygotować mu nocleg — zwrócił się Cecey do żony, po czym złamał pieczęć i otworzył list. — Tak jest — rzekł rzuciwszy tylko okiem — to pismo gwardiana, literki drobne jakby drukowane. Nie dam rady przeczytać. Posłać po księdza! Pątnik wsunął się głębiej w cień orzecha. — Przekonasz się, wielmożny panie, że pismo zawiera same pomyślne wieści — pocieszał pana domu z właściwą mu pogodą ducha — bo gwardian nie kazał mi się śpieszyć. A przecież wiadomo, kiedy wysyła list z dużą pieczęcią, to leć, człowieku, na złamanie karku. Ale na tym piśmie przyłożył małą pieczęć; to nie sprawa kraju. I z cichą radością człowieka, który po trudach dobrnął do celu, pociągnął z postawionego przed nim dzbanka. Z kolei pani Cecey zajrzała do listu. Obracała go, badała ze wszystkich stron, dłuższą chwilę poświęciła złamanej pieczęci, po czym zwróciła się do pątnika: — A jak się ma wujaszek? Czy zdrowy? Strona 20 Służebna postawiła właśnie przed pątnikiem chleb i biały ser, ten zaś sięgając po kozik odpowiedział: — On, mości dobrodziejko, nigdy nie choruje. Właśnie nadszedł ksiądz, siwobrody, barczysty człowiek z głową jak tur. Pątnik wstał i chciał ucałować jego rękę. Ksiądz cofnął się o krok. — Prawowierny jesteś czy też heretyckiej wiary? — Jestem prawowierny — odpowiedział pątnik. Wówczas ksiądz wysunął dłoń do pocałunku. Weszli do izby. Ksiądz stanął przy oknie i czytając list napisany po łacinie tłumaczył na węgierski: — Drogi szwagrze... — głos księdza miał osobliwie głuche brzmienie niczym u brzuchomówcy, połykał przy tym spółgłoski, co jednak nie przeszkadzało wcale wiernym rozumieć go — kochana Julisko, niech Was Bóg Wszechmogący zachowa w dobrym zdrowiu i da Warn żywot spokojny. Doszły mnie wieści, że w Waszych stronach grasują na przemian to More, to Turcy i że tylko chłopi przywiązani do ziemi siedzą na miejscu, a kto ma ręce i nogi, na północ kraju ucieka, a jak słychać — nawet do Niemca. Jeżeli więc list mój zastanie Was przy życiu i jeśli jesteście jeszcze w Keresztes, moi drodzy, to się ratujcie przed hordami. Rozmawiałem z Najjaśniejszym Panem, ażeby Warn wynagrodził straty... — Dość! Ani słówka więcej! — wybuchnął Cecey. — Nie trzeba mi łaski psubrata! — Cicho, cicho, po co tyle krzyku? — uciszała go żona. — Gyórgy jest mądry, Gyórgy dobrze wie, że my od Szapolyaich nie przyjmiemy żadnej łaski. Wysłuchajże, waszmość, pisma do końca. Ksiądz ściągnął krzaczaste brwi i czytał dalej: — ...Wprawdzie król nie może wam zwrócić Sasdu, ale chętnie podaruje Wam wieś pod Nagyvarad... — Przestań, Balint, przestań, bo nie ręczę za siebie — gorączkował się Cecey, czerwony ze złości. — Teraz już o czym innym pisze — zauważył ksiądz i czytał dalej: — ...albo jeśli taką czujesz w sobie nienawiść do króla... — Właśnie taką czuję w sobie nienawiść — krzyczał Cecey, uderzając pięścią w stół — nie chcę go spotkać ani tu, ani na tamtym świecie. A jeśli, to tylko z szablą w ręku! Ksiądz niewzruszony czytał dalej: