Garlock Dorothy - Zapisane w gwiazdach
Szczegóły |
Tytuł |
Garlock Dorothy - Zapisane w gwiazdach |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Garlock Dorothy - Zapisane w gwiazdach PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Garlock Dorothy - Zapisane w gwiazdach PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Garlock Dorothy - Zapisane w gwiazdach - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Dorothy Garlock
Zapisane w
gwiazdach
Strona 2
„Cała ta harówka zabiłaby mnie, gdybym raz na jakiś czas
nie mogła mieć nadziei, że coś się komuś zdarzy. Gdybym
nie mogła zobaczyć ptaka w locie i pomachać mu ręką."
Willa Cather
Pieśń skowronka, 1915
Strona 3
HENRY ANN
Słysząc jej głos, otwierasz oczy,
Widzisz jej słodką twarz o świcie.
Radośnie witasz nadejście ranka.
Jesteś szczęściarzem, mój synu,
Szczęściarzem jesteś, mój zuchu,
Bo jesteś z Henry Ann.
Zamykasz oczy z wieczora,
A ona do snu ci śpiewa,
Do snu całuje cię w czoło.
I ulatujesz w krainę marzeń.
Mój zuchu, jesteś szczęściarzem,
Boś związał się z Henry Ann.
Brak mi cię, chłopcze, na farmie,
Twa matka oddala się co dzień.
Wiem, że chroni cię Henry Ann.
Dla twego dobra zostanę daleko.
Bezpieczny jesteś, mój zuchu,
Bo żyjesz z Henry Ann.
Wiem, że zazdrościć ci nic należy,
Żeś znalazł radość i spokój.
Ja także chcę zaznać szczęścia.
Nici zostały z mego zamęścia.
Dziś chcę, mój zuchu, u twego boku
Kochać wraz z Henry Ann.
F. S. I.
Strona 4
PROLOG
POWIAT JEFFERSON, OKLAHOMA - 1919
„Kto z nich woli tkwić na roli,
gdy zoba-aczy Paryż?
Kto z nich woli tkwić na roli dana-dana-dana..."
Dorene, podśpiewując, spojrzała w lustro, poprawiła kołnierzyk cienkiej sukienki bez
rękawów, potem pośliniła palce i przygładziła niesforny lok na czole.
- Znowu odjeżdżasz? - bosonogą dziewczynka stała w drzwiach, patrząc, jak jej
młoda, piękna matka wdzięczy się do lustra.
- Uhm.
- To po co przyjeżdżałaś?
- Żeby się z tobą zobaczyć.
Dorene okręcała się z jednej strony na drugą, a frędzle od sukienki wirowały wokół jej
nóg.
- Tata mówi, że przyjechałaś, bo chcesz pieniędzy.
- Twój tata jest mi coś winien. Nadal jestem jego żoną, a prawo mówi, że
powinien mnie utrzymywać. Ale chciałam też zobaczyć ciebie.
- Ty naprawdę przyjechałaś po pieniądze. Wrócisz tu jeszcze?
- Może. A co, chciałabyś?
- Chyba tak - dziecko obojętnie wzruszyło ramionami. -No to jak? Wrócisz?
- Nie wiem. Może tak, może nie - Dorene pogłaskała małą po głowie i zamknęła
leżącą na łóżku, przygotowaną do drogi walizkę.
- Tata kupiłby ci kucyka... gdybyś została.
- Dobry Boże! - Dorene przewróciła oczami. - Jest wiele rzeczy, urwipołciu,
które chciałabym mieć, ale nie kucyka.
- Nie mów tak do mnie. Nazywam się Henry Ann.
Dorene znowu przewróciła oczami.
- Jak mogłabym zapomnieć. A gdzie jest tata?
- W polu. Chcesz się z nim pożegnać?
Strona 5
- Po co? Wie, że wyjeżdżam.
Głęboki filcowy kapelusz leżał na głowie Dorene jak czapka. Poprawiła go ostrożnie,
aby nie naruszyć starannie ufryzowanych loków przylegających do policzków.
- Mogłabyś podziękować mu za pieniądze.
- Musiał mi je dać. Jestem jego żoną. Twój tata nie przepada za mną. Inaczej nie
kazałby mi żyć w takiej dziurze: miałam szczęście, jak raz na tydzień udało mi się zobaczyć
przejeżdżający samochód. Myśli tylko o pracy. To znaczy o tobie... i pracy.
- Ciebie też lubi. Tylko nie chciał, żebyś nosiła tę fryzurę jak... jak podfruwajka,
pudrowała policzki i zakładała kiecki, w których widać nogi. Tata mówi, że to pachnie
tandetą.
- Nie rozpoznałby tandety, nawet gdyby w nią wdepnął -żachnęła się Dorene. -
Tak mnie lubi, że chciałby, żebym chodziła za pługiem, gracowała bawełnę, karmiła świnie i
miała stadko dzieciaków. To nie dla mnie. Gdyby Bóg chciał, żebym była niewolnicą,
stworzyłby mnie brzydką Murzynką.
- A mnie się tu podoba. Nigdy stąd nie wyjadę - odparła Henry Ann
wyzywająco.
- Teraz możesz tak myśleć. Ale poczekaj, aż podrośniesz.
- Jedziesz do miasta samochodem?
- Do Ardmore jedziemy samochodem, potem pociągiem do Oklahoma City.
Mam tam... trochę spraw do załatwienia. - Dorene postawiła stopę na krześle, podciągnęła
obszytą wstążką podwiązkę nad kolano i wyprostowała kokardkę na pantoflu.
Dziewczynka przyglądała się jej, ale myślami była gdzie indziej.
Tak, wiem. Słyszałam, jak mówiłaś Tacie, że masz w mieście chłopczyka. Że musisz się
NIM zająć. A mną zajmie się Tata.
Dorene wzięła walizkę i przeszła na frontową werandę. Na drodze przed domem
czekał zaparkowany samochód. Wąsaty kierowca wszedł po walizkę. Ubrany był w czarny
garnitur i białą koszulę z wysokim kołnierzykiem. Kapelusz nosił zawadiacko na bakier, a
jego włosy pachniały brylantyną. Przeniósł wzrok z bosonogiej dziewczynki na Dorene.
- To twój dzieciak?
- Obawiam się, że tak, mój miły. Ma dopiero sześć lat. Urodziłam ją, zanim
sama skończyłam piętnaście. Nie miałam pojęcia, jak się zabezpieczyć.
- Sześć? - Henry Ann przemówiła z oburzeniem. - Mam prawie dziesięć, a ty
miałaś szesnaście, jak mnie urodziłaś. Tata mi mówił.
Dorene spojrzała na dziewczynkę, jakby chciała ją uderzyć; potem jednak zwróciła się
Strona 6
do mężczyzny cała w uśmiechach.
- Ten wygadany dzieciuch to Henry Henry. Słyszał kto kiedy, żeby dziewczynka
tak miała na imię? Nazwałam ją Henry po jej ojcu. To był jego pomysł, żebym ją urodziła, a
mój - żeby ją tak nazwać.
- Nie wątpię - wymamrotał mężczyzna.
- Zrobiłam starego Eda w konia i wstawiłam to imię na świadectwie urodzenia,
zanim się połapał co i jak. - Dorene zachichotała, a jej oczy świeciły jak szklane koraliki. -
Boże, jakie to było śmieszne! Wybiegł z pokoju jak poparzony. Dobiegł prawie do miasta,
żeby złapać tego lekarza i na świadectwie wcisnął „Ann" między Henry i Henry. Czy to nie
piękne?
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Taa, piękne.
Przenosił spojrzenie z dziewczynki na matkę, dostrzegł między nimi podobieństwo i
myślał, że dla dziecka byłoby lepiej, gdyby okazało się tylko powierzchowne.
- Lubię moje imię. Nikt inny nie ma takiego.
Dziecko mówiło cicho i z taką godnością, że mężczyzna poczuł ukłucie wstydu.
Cholerny bagaż.
Zostawiłby damulkę tutaj, gdyby nie coś, co mu obiecała, kiedy dojadą do Ardmore.
- Jedźmy już - burknął zniecierpliwiony.
- Jestem gotowa, mój słodki. - Dorene nie zauważyła, że mężczyzna, słysząc to,
skrzywił się, i obdarzyła go promiennym uśmiechem.
Ten spojrzał jeszcze na dziecko, potem szybko odwrócił wzrok, chwycił walizkę i
ruszył do samochodu. Dorene zawahała się przed zejściem z werandy.
- Pocałujesz mnie na pożegnanie?
- Innym razem.
- Mój Boże! - zaśmiała się dźwięcznie. - Robisz się coraz bardziej podobna do
taty.
Nachyliła się i pocałowała dziecko w policzek, potem pośpieszyła do samochodu,
chwiejąc się na obcasach.
Henry Ann stała na werandzie i przyglądała się, jak matka wsiada do samochodu.
Nie będę taka jak ty! Przenigdy nic zostawię mojej małej dziewczynki, nawet gdybym
nie wiem jak nienawidziła jej ojca. Tym razem już nie wrócisz... i wiesz co? Mam to w nosie.
Mężczyzna korbą uruchomił motor, wrzucił ją za tylne siedzenie, po czym wśliznął się
za kierownicę. Dorene pomachała radośnie na pożegnanie i samochód odjechał wznosząc
Strona 7
obłok kurzu.
Strona 8
1
RED ROCK, OKLAHOMA - 1932
Autobus spóźniał się już godzinę, ale mężczyźnie, który stał oparty o ścianę baru
Millie's Diner, nie robiło to żadnej różnicy. Na nikogo nie czekał. Kiedy w końcu autobus
przyjechał, pasażerowie wysypali się z niego i podążyli pośpiesznie do baru na półgodzinną
przerwę na kolację. Rozsiedli się na wysokich stołkach wzdłuż lady. Przerobiony wagon
kolejowy Union Pacyfic, przeniesiony przed dziesięciu laty na główną ulicę, Main Street, był
jednym z dwóch takich lokali w mieście i o tej porze serwował jedynie dwie potrawy - chili i
hamburgery.
Jako ostatnia wysiadła z autobusu kobieta z chudą, wlokącą się z tyłu nastolatką.
Kobieta lekko pacnęła wierzch swego śmiesznie małego kapelusika ozdobionego kwiatami i
przeszła na tył autobusu, gdzie kierowca wyładowywał właśnie walizkę i pudło związane
sznurkiem.
Mężczyzna trzymał w dłoni fajkę i obserwował, jak sięgająca do pół łydki spódnica
faluje wokół jej kształtnych nóg. Widok jej pełnego wdzięku wiotkiego ciała, jej ciemnych,
kręconych włosów i czarnych brwi sprawiał mu przyjemność. Zwrócił uwagę na brwi,
ponieważ większość kobiet zaczęła je teraz wyskubywać, pozostawiając jedynie cienkie linie,
a to, jego zdaniem, ogołacało twarz. Wiedział, kim była - córką Eda Henry' ego. Na oko
wyglądała na jakieś dwadzieścia cztery lata. Musiała być ze cztery lata młodsza od niego.
Odczekał, aż chodnik przed barem opustoszał, potem ruszył na parking za sklepem
spożywczym, gdzie pozostawił swego wysłużonego forda. Własnoręcznie złożył ten
samochód przed siedmiu laty i utrzymywał go w znakomitym stanie. A jak go umył i
wypolerował, wyglądał jak nowy. Bardziej kochał tylko swego trzyletniego synka.
Zatrzymał się i o podeszwę buta wystukał popiół z fajki. Schował fajkę do kieszeni.
Mogło się zdarzyć, że byłby zmuszony sprzedać swój samochód. Zależało to od zbiorów
bawełny i cen skupu. Chwilowo oddalił konieczność podjęcia takiej decyzji, oferując
właścicielowi sklepu spożywczego wymianę silnika w jego ciężarówce i przyjmując zapłatę
w towarach.
Henry Ann Henry podziękowała kierowcy autobusu i podniosła walizkę.
- Możemy zostawić pudło w sklepie i wrócić po nie później. Dziewczyna
Strona 9
odebrała pudło z rąk kierowcy.
- Poniosę je. Jak daleko idziemy?
- Półtora kilometra za miasto.
- Tak daleko? No dobra. Nie zostawię swoich rzeczy, żeby jakiś prostak mi je
zwinął.
- Pan Anderson nie pozwoliłby na to. Ale dobrze. Chodźmy. Chcę być w domu
przed zmrokiem.
Parę osób mijających je na ulicy skinęło głową Henry Ann Henry, z zaciekawieniem
zerkając na towarzyszącą jej dziewczynę. Rodzina Henrych mieszkała w okolicy Red Rock
od powstania miasta. Ed Henry, ojciec Henry Ann, był ciężko pracującym, powszechnie
szanowanym człowiekiem, który popełnił kiedyś błąd, żeniąc się z Dorene Perry. Zdaniem
tutejszych rodzina Perrych była wtedy hołotą i pozostała nią do dziś.
- Dzień dobry, panno Henry! - mała dziewczynka grająca w klasy usunęła się z
chodnika, aby pozwolić im przejść.
- Dzień dobry, Mary Evelyn. Co u mamy?
- Wszystko w porządku.
Ci, którzy widzieli, jak Henry Ann idzie ulicą z młodą dziewczyną, zastanawiali się,
jakiego to podrzutka przywiozła do domu tym razem. Niewątpliwie jeszcze jeden bękart
Dorene. Ostatnim razem kiedy Henry Ann wyjechała z miasta, wróciła z zuchowatym
czternastolatkiem.
Ledwie parę mil od Red Rock Rzeka Czerwona wyznaczała granicę między Oklahomą
a Teksasem. Dzielnica handlowo-usługowa w Red Rock składała się z paru przecznic, wzdłuż
których ciągnęły się sklepy. Znaczna ich część świeciła teraz pustkami. Sklep spożywczy,
bank, szewc i stacja benzynowa Phillips 66 po jednej stronie ulicy, po drugiej bar Millies
Diner, fryzjer i sklep Five and Dime, gdzie Henry Ann dorabiała w soboty w czasach, kiedy
sklepikarze mogli sobie jeszcze pozwolić na wynajęcie pomocników. Teraz pieniędzy było
niewiele, a właściciele znaleźli się na progu bankructwa.
Red Rock było miejscem zrujnowanych marzeń, gdzie żyli dobrzy ludzie, dla których
nastały złe czasy. Większość gospodarstw była na skraju ruiny. Było to miasto na równinach
Oklahomy ciężko doświadczone przez czteroletnią suszę i nieurodzaj bawełny. Mężczyźni nie
mieli tu pracy, podobnie jak zresztą wszędzie. W miastach całe rodziny ustawiały się w
kolejkach po darmową zupę. Mężczyźni, którzy rozpaczliwie potrzebowali pracy, wszczynali
burdy. Głód zmuszał niektórych do wyruszenia na zachód, gdzie podobno łatwiej było o
pracę na żyznych polach Kalifornii. Wzrastało poczucie, że w tym kraju nie szanuje się
Strona 10
podstawowych praw, skoro nikt nie był w stanie lub nie chciał zatroszczyć się o jego
mieszkańców. To dlatego niektórzy stawali się kryminalistami, trudniąc się przemytem
alkoholu lub rabowaniem banków.
Rząd porządnych niewielkich domów, które mijały Henry Ann i towarzysząca jej
dziewczyna, urywał się nagle przy torach kolejowych, jakby wzniesiono tam niewidzialny
płot. Przecznicę dalej w szeregu stały mniejsze, budowane ciaśniej i nie tak schludne domy.
Tam mieszkała czarna społeczność Red Rock.
Ńdobry, panienko. Tak i myślałam, że przyjedziesz autobusem. - Przysadzista kobieta
promiennie uśmiechała się do nich z bujanego fotela na werandzie ozdobionej doniczkami
kwitnących róż. Na głowie miała niebieską chustę.
- Dzień dobry, Ciociu Dozie. Jak tam twój reumatyzm?
- Jako tako. A co tam w mieście? Zimno tam?
- Tak samo jak tu.
- Bo myślałam, że u nich spadło śniegu.
- Nie o tej porze roku, Ciociu Dozie. Przepraszam, nie zatrzymamy się na
dłużej. Chcę zdążyć do domu przed zmrokiem. - Henry Ann znała Dozie Jones od dziecka.
Dozie wiedziała o Dorene i Johnnym. Zaspokojenie jej ciekawości na temat Isabel zabrałoby
teraz zbyt wiele czasu.
- Wcale ci się nie dziwię, dziecko. Miej oczy otwarte, uważaj na tych tam,
włóczęgów. Jak przyjeżdża pociąg, to więcej ich tu jak pcheł na psim grzbiecie. Słyszysz?
- Słyszę, Ciociu Dozie. Idziemy.
Minęły jeszcze dwa domy i dalej widać już było tylko zakurzoną drogę.
- Zmęczona?
- Trochę. Ta stara kobieta myśli, że niby gdzie pojechałaś? Nie wie, gdzie jest
Oklahoma City?
- Dla niej to strasznie daleko.
Henry Ann zatrzymała się, postawiła walizkę na drodze i wyprostowała zesztywniałe
palce.
- On mnie nie zechce, prawda? Nie chcę się pchać, gdzie mnie nie chcą - rzuciła
gwałtownie Isabel. - Mama powiedziała, że to przygłup.
Na jej twarzy malował się upór.
Henry Ann przyjrzała się dziewczynie badawczo. Wiedziała, że nie miała ona
normalnego dzieciństwa; że widziała rzeczy, o których jej rówieśnice nawet nie słyszały.
- Nie powinnaś tak się wyrażać, nawet jeśli mama to mówiła. Lepiej zaczekaj, aż sama
Strona 11
będziesz mogła ocenić Tatę.
To twój tata, nie mój. Ta kobieta z sądu chciała mnie umieścić w domu, gdzie za
utrzymanie pomagałabym zajmować się sierotami. Gdyby mnie wzięła, uciekłabym stamtąd.
- Przyjechałam, jak tylko dostałam list od Mamy.
- Dlaczego nie wzięłaś i mnie, kiedy zabierałaś Johnny'ego?
- Nie mogłam cię wziąć bez zgody Mamy. Chciałam, ale ona nie pozwalała.
- Powinna była wtedy umrzeć.
Usłyszawszy te wypowiedziane półgłosem słowa, Henry Ann aż się wzdrygnęła na
myśl o tym, co ta dziewczyna zdążyła zobaczyć w swoim krótkim życiu. Dziękowała Bogu,
że została z tatą. Egoizm matki wyszedł jej na dobre.
- Nie powinnaś mówić takich rzeczy - rzuciła Henr)' Ann.
- A czemu nie? Chciała tylko, żebym sprzątała w domu i gotowała, kiedy ona
chodziła po knajpach i zadzierała kieckę.
- Ty... nigdy... nie tego, co?
- Nie, nie puszczałam się. Kazała mi wychodzić, jak przychodzili do niej
mężczyźni - prychnęła Isabel. - Myślę, że bała się, że mogliby woleć mnie, a nie ją.
- Kochała cię... na swój sposób.
- Nie spodoba mu się, że noszę jego nazwisko.
- Komu, Tacie?
- Mama mówiła, że chyba by go pogięło, gdyby przysłała mu jeszcze jednego
swojego dzieciaka.
- Nie chcę słuchać, co Mama mówiła o Tacie. Zostawiła nas i odeszła ze
sprzedawcą samochodów. Miałam zaledwie trzy lata. Tata musiał pracować i zajmować się
mną. Ona wracała od czasu do czasu... jak potrzebowała pieniędzy. Z tego, co wiem, Tata
dawał jej, ile mógł. Zawsze kiedy go prosiła.
- A mówiła, że to skąpiradło.
- Isabel! Dość tego. Jej samej daleko było do doskonałości.
- Była dziwką.
- Boże, zmiłuj się!
- Wielkie rzeczy. A jak ty nazywasz kobietę, która mężczyzn zmienia częściej
niż pościel, a jeszcze sypia z innymi na boku?
Henry Ann wpatrywała się w twarz młodziutkiej dziewczyny i z żalem myślała, jak
ponure musiało być jej życie z ich wspólną matką. Dotąd widziała ją tylko raz, przelotnie,
cztery lata temu, kiedy pojechała zabrać jej brata, Johnny'ego. Ubłagała ojca, aby pozwolił jej
Strona 12
to zrobić. Mieli wtedy sześć krów, w mieście sprzedawali mleko i śmietanę. Podsunęła mu
myśl, że mały mógłby się przydać w gospodarstwie. Chłopiec okazał się tak opryskliwy i
gburowaty, że dopiero po roku nauczył się trochę pracy na farmie.
- Musisz zapomnieć o dotychczasowym życiu. Tutaj wszystko będzie inaczej. Tu będę
ja i Tata, i Johnny, żeby ci pomóc i żeby cię kochać.
- Johnny nie będzie.
- Tego nie wiesz. Nie widziałaś go od czterech lat.
- Mama mówiła, że jest taki sam jak tata: pijaczyna i dupa wołowa.
- Boże drogi! Zdaję sobie sprawę, że przez całe życie używałaś tych wulgarnych
słów, ale w naszym domu - teraz również twoim - są nie do przyjęcia.
- Kto tak mówi?
- Ja... I Tata też. Nie pozwolimy na to. Musisz zerwać z tym nawykiem, zanim
pójdziesz do szkoły, o ile w ogóle chcesz mieć jakichś przyjaciół.
- Nie będą mnie tam lubić. Ja ich też nie - Isabel podniosła pudło i ruszyła przed
siebie.
Henry Ann nie widziała matki od ponad czterech lat, kiedy nadszedł list, że umiera.
Bez chwili zwłoki wyruszyła do miasta, aby zobaczyć jeszcze raz niegdyś tak piękną matkę.
Ujrzała wrak kobiety. W wieku trzydziestu dziewięciu lat jej matka wyglądała jak staruszka.
Niecałe sześć godzin po przyjeździe Henry Ann, umarła.
Ed Henry uwielbiał swoją młodziutką żonę, ale nigdy nie umiał jej uszczęśliwić.
Szczerze pogardzała statusem żony i matki. Dała upust swej goryczy nazywając córeczkę
Henry Henry. Bądź co bądź to było jego dziecko; ona jej nie chciała. Dorene zostawiła ich
parę lat później. Ed nie wystąpił o rozwód, a urzędowe potwierdzenie ich rozstania nie miało
znaczenia również dla niej.
Henry Ann przyzwyczaiła się do swego imienia, nawet je polubiła, chociaż, prawdę
mówiąc, swego czasu musiała znosić z jego powodu sporo docinków. Dzieciakom w szkole
wydawało się dziwne. Odgłos nadjeżdżającego samochodu wyrwał ją z zamyślenia. Kazała
Isabel zejść na pobocze. Samochód zwolnił, w końcu zatrzymał się przy nich. Henry Ann
widziała parę razy, jak przejeżdżał przed ich domem, ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy,
że należał do sąsiada.
- Podwieźć was? - Mężczyzna był wysoki, śniady i trzymał w zębach fajkę. Miał
kruczoczarne, gęste i lekko zwichrzone włosy. Jego ciemne oczy wpatrywały się w nią
badawczo. - Jesteś córką Eda Henry'ego. Nazywam się Thomas Dolan. Mieszkam zaraz za
waszą farmą.
Strona 13
- Pamiętam, jak się pan wprowadzał. Poznałam pańską żonę.
- Mogę was podrzucić, jeśli chcecie. Jak nie, to jadę.
- Będziemy wdzięczne.
- Proszę położyć walizkę z tyłu i wejść od tej strony. Tylko ostrożnie. Mam z
tylu szklaną lampę.
Mam nadzieję, że posłuży nam dłużej niż ta ostatnia. Szklane lampy źle znoszą
rzucanie nimi o ścianę.
Isabel odczekała, aż Henry Ann wsiądzie pierwsza, nie chciała siadać obok
mężczyzny. Jak tylko obie się usadowiły, Thomas Dolan uruchomił silnik i ruszył. Biodro
Henry Ann przylegało ściśle do jego biodra. Aby na niego nie patrzeć, spoglądała prosto
przed siebie.
- Jak się miewa pani Dolan?
- Dziękuję, dobrze.
- Jest bardzo piękna.
Odchrząknął, ale nie odpowiedział. Zapadło krępujące milczenie.
- Dwa razy w miesiącu spotykamy się na szyciu w kościele. Chętnie zabrałabym
z sobą panią Dolan, gdyby miała ochotę.
- Obawiam się, że nie. - A po dłuższej przerwie dodał: -Nie chodzi do kościoła.
Kłopotliwa cisza, skończyła się, kiedy stanęli na drodze przed domem Henrych, a
Isabel zapytała:
- Czy to tu?
- Tak, to tu. Dziękuję panu, panie Dolan. Proszę powiedzieć żonie, że będzie mi
miło, jeśli nas odwiedzi.
- A to czemu? Nie przywitała pani mile, kiedy pani do niej wpadła.
- Skąd pan wie? O ile dobrze pamiętam, pana wtedy nie było - spojrzała na
niego. Jego ciemne oczy uchwyciły i wytrzymały to spojrzenie.
- Znam swoją żonę.
Czarne włosy opadły na czoło Dolana. Cień czarnych bokobrodów nadawał jego
twarzy nieco złowrogi wyraz. Jego oczy wnikliwie badały jej twarz. Gdyby tylko uwierzyła w
to, co zobaczyła w jego oczach - że była w nich samotność... i ból. Wielkie dłonie pokryte
kępkami czarnych włosków zaciskały się na kierownicy, kiedy czekał aż ona wysiądzie.
Ale najeżony i...,kruchy, pomyślała i rzekła:
- W takim razie będzie nam milo... jeśli pan zechce wpaść z wizytą.
- Będę już jechał.
Strona 14
- Dobrze. Dziękuję za podwiezienie. - Henry Ann zeszła na skraj drogi i
samochód ruszył, wznosząc tuman kurzu.
Dom wyglądał dobrze. Zawsze miała takie wrażenie, kiedy tu wracała, nawet po
niedługim czasie. Całe życic spędziła w tym porządnym białym domu z dwoma pokojami od
frontu, dwoma z tylu i ogrodzonym gankiem służącym za kuchenny taras. Strome schody
wiodły na stryszek, gdzie spał Johnny. Weranda z żelazną poręczą otaczała dom z dwóch
stron. Pół tuzina orzechowców ocieniało podwórze. Nieopodal stała średniej wielkości
stodoła, szopa i obora. Był tu też niewielki wybieg dla zwierząt, a za stodołą chlew. Między
domem a zabudowaniami gospodarskimi była kamienna studnia z wiadrem wiszącym na wale
korby, a dalej - schron przeciwburzowy z zatrzaskiwanymi drzwiami w ziemi.
- Aaa - pisnęła Isabel, kiedy zza domu wyłonił się wielki włochaty pies,
machając radośnie ogonem.
- To Shepa. Nie zrobi ci krzywdy - Henry Ann nachyliła się, aby podrapać
wielki skołtuniony łeb. - Tęskniłaś za mną, Shepa? To Isabel. Na pewno się zaprzyjaźnicie,
jak się już poznacie.
- Nie lubię psów. On mnie zaraz... pogryzie.
- Ona gryzie tylko wtedy, kiedy się broni. Albo żeby mnie obronić. Ale dobrze
już, wejdźmy do domu.
Isabel weszła za Henry Ann, zerkając z obawą na psa. W domu było chłodno i cicho.
- Wygląda na to, że Taty nie ma.
- Jestem.
Głos dobiegł z niewielkiego pokoju. Henry Ann podeszła do drzwi i zobaczyła ojca
leżącego w ubraniu na łóżku.
- Jesteś chory? - zapytała marszcząc z niepokojem brwi i stanęła przy jego
łóżku.
- Nie. Tylko brzuch mnie boli. Ale przejdzie. - Podniósł się i opuścił stopy na
podłogę.
Ed Henry nie był mocno zbudowany. Był raczej szczupły, a od ciężkiej pracy nabrał
czerstwego wyglądu. Henry Ann, która rzadko widywała go chorego, odnotowała teraz z
niepokojem, że mimo opalenizny jego twarz była wyraźnie zaczerwieniona, a dłonie
zaciśnięte w pięści. Rzadkie posiwiałe włosy wyglądały, jakby przeszedł przez nie teksański
wicher.
- Może napijesz się wody sodowej? Jakbyś zwymiotował, może poczułbyś się lepiej?
- Już to zrobiłem. Zostaw mnie teraz, zdejmij kapelusz. Przywiozłaś
Strona 15
dziewczynę?
- Tak. Wejdź, Isabel.
Dziewczyna weszła do pokoju, trzymając w rękach swe pudło. Stanęła blisko Henry
Ann i spoglądała na siedzącego na łóżku mężczyznę, jakby spodziewała się, że ten skoczy
zaraz, żeby ją ugryźć.
- Witaj - Ed przyglądał się jej spokojnie. - Wyglądasz trochę jak twoja mama, kiedy
zobaczyłem ją pierwszy raz.
Isabel wbiła wzrok w podłogę.
- Jest nieco zmęczona. Obie jesteśmy zmęczone. - Henry Ann zdjęła kapelusz. -
Miałyśmy postój w Ardmore, a potem pól drogi z miasta szłyśmy na piechotę, zanim nie
podwiózł nas pan Dolan.
- Pokaż jej, gdzie będzie spała, a ja za chwilę się pozbieram.
- Nie wstawaj. Przyniosę ci kolację.
- Nie chcę jeść.
- Gdzie Johnny?
- Nie widziałem go ze dwa dni.
- Nie pomógł ci taszczyć tych pniaków?
- Wybrał się gdzieś z Petem Perry.
- A niech go diabli! - wykrzyknęła Henry Ann. - Mówiłam mu, żeby się trzymał
z dala od Perrych, bo skończy w więzieniu.
- Ma prawo, kochanie, spotykać się z krewnymi.
- Mówiłam ci - Isabel opuściła pokój tuż za Henry Ann. - Mama mówiła, że z
niego taki sam nicpoń jak z jego ojca.
Henry Ann przeszła do pokoju przy kuchni.
- To mój pokój. Będziemy tu spały. Włóż swoje rzeczy do szafy. - Zdjęła podróżną
sukienkę i powiesiła ją na wieszaku. Siedząc na łóżku w halce, zdjęła buty i pończochy.
- Mama... była kiedyś ładna. Czy chciał przez to powiedzieć, że ja też jestem ładna?
- Oczywiście. Ale być ładną to jeszcze nie wszystko. Trzeba mieć trochę
zdrowego rozsądku. Popatrz tylko, co stało się z naszą matką.
- Była latawicą, ale mężczyźni szaleli za nią.
- Była niemądra, samolubna i całkowicie niemoralna. To, że była ładna, tylko jej
zaszkodziło. Niewłaściwi mężczyźni kręcili się wokół niej.
- Dobrze! Nie zapominaj, że mówisz o mojej mamie, a ona... nie żyje. Tak nie
wolno!
Strona 16
Henry Ann pokręciła głową. Nie tak dawno to Isabel nazwala ich matkę dziwką. A
teraz jej broniła. Henry Ann włożyła sukienkę, której używała do pracy, zapięła ją i sięgnęła
po noszone na co dzień buty.
- Nie chciałam być niemiła, ale każde słowo, które powiedziałam to prawda.
Możesz pójść w jej ślady i skończyć jak ona, a możesz żyć uczciwie. Jedyne, co ja i Tata
możemy dla ciebie zrobić, to dać ci dom, tak jak daliśmy go Johnny'emu. Reszta zależy od
ciebie.
- Może powinnam była pójść do tego domu dziecka.
- Jeśli tego chcesz, Tata da ci pieniądze na bilet. Skończyłaś niedawno
piętnaście lat. Mama była w tym wieku, kiedy wyszła za Tatę. Chcielibyśmy, żebyś została z
nami, skończyła szkołę i miała lepsze życie niż Mama. Ale to zależy tylko od ciebie.
- Przecież przyjechałam z tobą, nie? A mogłam znaleźć pracę i zostać w
mieście,
- Na przykład jaką pracę? Nie wiem, czy zauważyłaś, ale nie łatwo dzisiaj o
pracę. - Henry Ann odwróciła się, żeby nie okazać, że coraz trudniej jej utrzymać nerwy na
wodzy.
- Mogłabym pracować w barze albo sklepie - upierała się Isabel.
- Załóż jakąś starą sukienkę. Mamy trochę roboty przed kolacją.
- Jakiej roboty? Nie najęłam się tu za służącą.
- A co? Myślałaś, że będziesz tu gościem? Teraz to twój dom. Dzielimy się
pracą.
- Założę się, że Johnny nic nie robi - mruknęła pod nosem, zdejmując sukienkę
przez głowę.
Henry Ann wyszła. Musiała znosić humory Isabel przez całą drogę z Oklahoma City i
nie była pewna, ile tego będzie w stanie wytrzymać, zanim straci panowanie nad sobą.
Przystanęła na chwilę w drzwiach pokoju ojca, który znowu się położył.
- Co zostało do zrobienia, Tato?
- Zagoń kurczaki, kochana, i rzuć trochę siana krowom. Nie najlepiej mi poszło
z dojeniem, ale to, co nadoiłem, stoi na werandzie. I... jeszcze nie odlałem mleka na rano.
- W porządku. Zrobię to rano. Martwię się o ciebie. -Henry Ann podeszła do
łóżka i położyła mu rękę na czole. - Masz gorączkę.
- Niewielką. Nic mi nie będzie.
- Przyniosłam ci gazetę. Prezydent Hoover grozi, że wyśle wojsko, aby
przegonić weteranów, którzy pomaszerowali na Waszyngton. Domagają się dodatku do renty.
Strona 17
Koczują tam od kilku miesięcy, zbudowali nawet miasto z namiotów. Okazałby się
niewdzięcznikiem, gdyby wysłał na nich uzbrojone oddziały. To przecież oni uchronili nas
przed Kaiserem.
- Taak, pewnie. Czy złapali już człowieka, który porwał dziecko Lindbergha?
-Jeszcze nie, ale trochę o tym piszą. Chcesz sobie poczytać? Podam ci gazetę i włączę
światło.
- Jutro przeczytam - jego głos brzmiał obco i słychać było, jak ciężko oddycha.
- Odebrałeś już lampę do radia?
- Nie, kochanie, zupełnie o tym zapomniałem. Zostaw mnie teraz. Już prawie
ciemno.
Ed Henry miał wiele rzeczy na głowie. Leżał na łóżku, poprzez gęstniejący mrok
wpatrując się w sufit, przypominając sobie dzień, w którym tu przybył. W wieku dwudziestu
pięciu lat odziedziczył to miejsce po bezdzietnym wuju, który zginął w powodzi. Ed często
odwiedzał wuja i zakochał się w farmie od pierwszego wejrzenia - sto akrów wspaniałej ziemi
pod uprawę bawełny, dwieście akrów pastwisk i solidny dom. Całość nie była zadłużona
nawet na centa. Przyrzekł sobie, że nigdy nie odda tej ziemi w dzierżawę. Jak dotąd udało mu
się dotrzymać przyrzeczenia.
Marzył o tym, by dochować się tu dużej rodziny, kupić więcej ziemi i pomagać
własnym dzieciom. Nie wyszło. Młoda dziewczyna, którą wybrał sobie na żonę, była
wprawdzie piękna, ale wkrótce to piękno miało się okazać bardzo powierzchowne. Miała
paskudną duszę, co dotarło do niego niedługo po ślubie. Dała mu Henry Ann i ten dar
sprawił, że nie znienawidził jej do szczętu.
Kiedy Henry Ann dorosła, przepisał ziemię na nią, bojąc się, że gdyby jemu coś się
stało, majątek odziedziczyłaby Dorene, w świetle prawa będąca nadal jego żoną. Teraz, na
szczęście, nie było już obawy, że mógłby wyniknąć tego typu kłopot. Tyle że w świetle prawa
jej dzieci były jego dziećmi.
Panie Boże, czemu się z nią nie rozwiódł?
Przed miesiącem doktor Hendricks powiedział mu, że w jego brzuchu rozwija się rak.
Już niedługo jego kochana Henry Ann będzie musiała sama zajmować się dwójką dzieci
Dorene. Chciał, żeby sprowadziła tu Isabel, mając nadzieję, że dziewczyna posiadać będzie
niektóre z dobrych cech Henr)' Ann. Mogłaby jej pomóc. Z Johnnym rzeczy miały się inaczej.
Wiedział, że coś najwyraźniej gryzie chłopaka. Wiedział też, że jeśli się nie uspokoi,
najpewniej skończy za kratkami w McAlester.
Ed miał nadzieję, że dożyje chwili, kiedy Henry Ann znajdzie sobie jakiegoś dobrego
Strona 18
mężczyznę i będzie miała z nim własne dzieci. Teraz zdawał sobie sprawę, że
prawdopodobnie nie będzie mu to dane. Jego Henry Ann była silna, rozsądna i nie w ciemię
bita. Chciał, żeby poszła do college^, ale to oznaczałoby konieczność wydzierżawienia
gruntów, a ona nawet słyszeć o tym nie chciała. W ciągu ostatnich paru tygodni poczynił
pewne kroki, aby ułatwić jej, co się da. Po swojej śmierci.
Ed sporządził w głowie listę znanych sobie samotnych mężczyzn. Większość z nich
przychodziła od czasu do czasu w zaloty, ale żaden jakoś nie wpadł Henry Ann w oko.
Niedługo wielu będzie chciało ją poślubić. Czasy były ciężkie i nawet jeśli ten głupiec,
Hoover, przegra w wyborach, nie wiadomo było, czy coś się polepszy. Kobieta z trzystu
akrami wolnymi od długu będzie smacznym kąskiem.
Pozostawiał córkę w całkiem dobrej sytuacji. Ostrożnie wydawał pieniądze, ostrożnie,
żeby nie popaść w długi.
Szykowałby się dobry zbiór bawełny, gdyby jakiś mądrala nie spowodował
niewielkiego wytrysku ropy, która zalała wszystko oleistą mazią. Zdążył jednak zaoszczędzić
trochę twardej gotówki. Umysł Eda pogalopował do zbioru bawełny. Przyszło mu do głowy,
że może go już nie zobaczyć.
Nowego sąsiada spotkał raz czy dwa. Thomas Dolan nie był zbyt przyjazny, ale
wyglądał na uczciwego. Kupił farmę Perdiego, kiedy stary umarł. Wyglądało na to, że żyją
tam z dnia na dzień. Ludzie mówili, że jego żona pochodzi z bogatej rodziny w Teksasie i jak
mogła sprzeciwiała się przeprowadzce na farmę. Ed wiedział, jak trudno prowadzić farmę i
zajmować się dzieckiem bez pomocy kobiety.
Ciotka Dozie mówiła, że słyszała, że pani Dolan rzadko wychodzi z domu, a jak już
wychodzi, to tylko siedzi na werandzie ubrana, jakby wybierała się do kościoła. Raz na jakiś
czas Dolan proponował jakiejś dziewczynie ćwierć dolara, żeby przyszła posprzątać; ale
dziewczyna, choćby nie wiem jak chciała dostać te ćwierć dolara, nie chciała tam iść, bo bała
się pani Dolan. Dziewczyna mówiła, że pan Dolan robi wszystko sam, nawet pranie, a
ostatnio zaczął zabierać małego synka w pole.
Sytuacja ta przypominała Edowi te parę lat, które spędził z Dorene. Jemu i Henry Ann
było lepiej bez niej, ale wtedy, gdy odchodziła, nie wiedział, jak poradzi sobie z
gospodarstwem, skoro będzie musiał zajmować się małym dzieckiem.
Tom Dolan może zgodziłby się pomóc w polu w zamian za pożyczenie mu mułów do
obrobienia jego pola. Dolano-wie kiepsko razem wyglądali za pługiem.
Johnny miał do tego smykałkę i przez moment zdawało się nawet, że trochę się
uspokoił. Potem jednak zgadał się z kilkoma krewniakami matki, znanymi w okolicy
Strona 19
przemytnikami alkoholu i koniokradami. Wyglądało na to, że przekonali go, że istnieją
szybsze i łatwiejsze sposoby zarabiania pieniędzy niż powożenie parą mułów. Henry Ann nie
będzie mogła na nim polegać.
Pierwsze, co zrobi rano, postanowił Ed, to pojedzie do miasta. O ile uda mu się
uruchomić samochód. Zobaczy się z doktorem Hendricksem, żeby dowiedzieć się, ile czasu
mu jeszcze zostało. Potem porozmawia z szeryfem i poprosi, by miał oko na to, co dzieje się
u Henry Ann.
Strona 20
2
Rano Edowi wydawało się, że oszaleje z bólu. Czuł się tak, jakby ktoś wiercił mu w
brzuchu rozpalonym żelazem.
Jego stłumione jęki ściągnęły do sypialni zaniepokojoną Henry Ann.
- Tato! Tato!
- Kochana. Daj... tę butelkę... z górnej szuflady. Wyjęła butelkę i przerażona
spojrzała na naklejkę.
- Tato, to laudanum!
- Tak, tak. Dodaj trochę do wody.
- Od jak dawna to bierzesz?
- Pośpiesz się. Potrzebuję tego.
Henry Ann pobiegła do kuchni po wodę. Wróciła, zatkała butelkę palcem i wpuściła
parę kropel do szklanki.
- Więcej.
Dodała jeszcze kilka kropel i podtrzymała mu głowę, żeby mógł to wypić.
- Od jak dawna to bierzesz? Butelka jest prawie pusta.
- Muszę się zobaczyć z doktorem Hendricksem. - Oddychał z trudem przez
otwarte usta. - Kiedy minie ból... wstanę z łóżka.
- Tato, ty byłeś chory, kiedy wyjeżdżałam do miasta! Czemu mi nic nie
powiedziałeś?
- Córeczko - jego oczy przyćmione bólem rozglądały się za nią. - Jeśli coś mi
się stanie...
- Nic się nie stanie, Tato - powiedziała prędko. - Zabieram cię do doktora, a
potem do szpi... tala w Wichita Falls. - Głos się jej załamał. Była przerażona.
- Kochanie, słuchaj - obrócił ku niej głowę. - Daj mi chwilkę odpocząć.
Henry Ann uklękła przy łóżku.
- Co mogę zrobić, Tato? Czy to brzuch?
- Nic się nie da zrobić, kochanie. Jest coś, co musisz wiedzieć. Ukryłem
pieniądze. Dobrze zrobiłem. Myślę, że bank zbankrutuje - chwycił ją za ramię, przyciągnął do
siebie i wyszeptał: w starej zardzewiałej bańce w chwastach przy oborze. Bańka ma plamę od
czarnej farby. Nie pozwól, by cię ktoś zobaczył, jak będziesz szukać. Ani dziewczyna... ani