1807

Szczegóły
Tytuł 1807
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1807 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1807 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1807 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Amulet szalonego boga" autor: Michael Moorcock ROZDZIA� I SORYANDUM Miasto by�o stare, mocno nadgryzione z�bem czasu - kamienie �cian wypolerowane przez wiatry, sypi�ce si� sztukaterie, chyl�ce wie�e i krusz�ce �ciany. Dzikie owce skuba�y traw� wyrastaj�c� pomi�dzy szczelinami potrzaskanych kamieni bruk�w, a jaskrawo upierzone ptaki gniazdowa�y mi�dzy kolumnami o ledwie widocznych ju� mozaikach. To miasto niegdy� ol�niewa�o i szokowa�o; teraz by�o tylko pi�kne i spokojne. Dwaj podr�nicy wjechali mi�dzy mury w �agodnym �wietle poranka, owiewani �agodnym wiatrem w ciszy staro�ytnych ulic. Odg�os kopyt ko�skich zanik�, kiedy zag��bili si� mi�dzy pozielenia�e ze staro�ci wie�e i pogr��yli w labiryncie ruin, po�yskuj�cych od pomara�czowego, ochrowego i purpurowego kwiecia. Oto byli w Soryandum - mie�cie opuszczonym przez mieszka�c�w. Zar�wno oni obaj, jak i konie byli tak samo szarzy od pokrywaj�cego ich grub� warstw� py�u, upodabnia�o ich to do o�ywionych pos�g�w. Jechali powoli, rozgl�daj�c si� z zaciekawieniem i podziwiaj�c pi�kno martwego miasta. Jeden z nich by� wysokim i szczup�ym m�czyzn�; mia� ruchy pe�ne gracji pomimo zm�czenia, co pozwala�o domy�la� si� znamienitego szermierza. Jego pi�kne, d�ugie loki s�o�ce rozja�ni�o niemal do bia�o�ci, a w jasnob��kitnych oczach tli� si� ogie� szale�stwa. Jednak najbardziej niezwyk�� rzecz� w jego wygl�dzie by� matowy czarny klejnot wro�ni�ty po�rodku czo�a - stygmat, kt�ry zawdzi�cza� perwersyjnym dzia�aniom naukowc�w-magik�w z Granbretanu. By� to Dorian Hawkmoon, ksi��� K�ln, wygnany ze swych prawowitych w�o�ci przez naje�d�c�w z Mrocznego Imperium, kt�re planowa�o zaw�adn�� ca�ym �wiatem. Dorian Hawkmoon, kt�ry poprzysi�g� zemst� najpot�niejszej ze wszystkich nacji na tej um�czonej wojnami planecie. Stworzenie jad�ce za Hawkmoonem d�wiga�o na plecach wielki ko�ciany �uk i ko�czan wype�niony strza�ami. Odziane by�o jedynie w par� kr�tkich spodni i buty z mi�kkiej zamszowej sk�ry, a ca�e jego cia�o, ��cznie z twarz�, pokrywa�a ruda, skr�cona sier��. Wzrostem stw�r ten nie si�ga� nawet ramienia Hawkmoona. By� to Oladahn, potomek czarownika i Gigancicy z G�r Bulgarskich. Oladahn rozgl�da� si� doko�a zmieszany, otrzepuj�c kurz ze swego futra. - Nigdy nie widzia�em r�wnie wspania�ego miasta. Dlaczego dosta�o porzucone? Dlaczego ludzie opu�cili takie miejsce? Hawkmoon, jak czyni� to zwykle, gdy by� zak�opotany, potar� klejnot na czole. - Mo�e epidemia? Kt� to wie? Miejmy nadziej�, �e je�li panowa�a tu zaraza nie ma ju� po niej �ladu. Zreszt� p�niej b�dziemy si� zastanawia�. Jestem pewien, �e s�ysz� sk�d� szum wody, a jest to moje najgor�tsze marzenie. Jedzenie to drugie, sen trzecie, a pomy�l, drogi Oladahnie, o tym odleg�ym czwartym... Na jednym z placyk�w, miasta natkn�li si� na �cian� z szarob��kitnego kamienia, pokryt� p�askorze�b� przedstawiaj�c� p�ywaj�ce postacie. Z oczu jednej z kamiennych panien wytryskiwa�a krystalicznie czysta woda i spada�a do znajduj�cego si� poni�ej zag��bienia. Hawkmoon pochyli� si� i napi�, po czym przeci�gn�� mokrymi d�o�mi po pokrytej kurzem twarzy. Odsun�� si� do ty�u, ust�puj�c miejsca Oladahnowi, a nast�pnie podprowadzi� konie, by tak�e ugasi�y pragnienie. Potem si�gn�� do torby przy siodle i wydoby� pogniecion� i postrz�pion� map�, kt�r� otrzymali w Hamadanie. Zacz�� przesuwa� po niej palcem, a� wreszcie znalaz� nazw� "Soryandum". U�miechn�� si� z ulg�. - Nie zboczyli�my zbyt daleko od zamierzonej przez nas trasy - powiedzia�. - Za tymi wzg�rzami p�ynie Eufrat, a jaki� tydzie� drogi od niego znajduje si� Tarabulus. Odpoczniemy tutaj dzie� i noc, po czym ruszymy w dalsz� drog�. Od�wie�eni b�dziemy posuwali si� szybciej. Oladahn u�miechn�� si�. - Owszem. Domy�lam si� te�, �e przed wyjazdem przeszukasz ca�e miasto. - Ochlapa� wod� swoje futro, po czym schyli� si� po �uk i strza�y. - A co si� tyczy twojego drugiego marzenia, jedzenia, to nied�ugo wr�c�. Widzia�em dzikie barany pas�ce si� na wzg�rzach. Dzisiaj !na obiad b�dziemy mieli pieczon� baranin�. Dosiad� konia i zawr�ci� w kierunku rozwalonych bram miasta, podczas gdy Hawkmoon, zrzuciwszy z siebie ubranie, pocz�� nabiera� pe�ne gar�cie zimnej �r�dlanej wody i ochlapywa� g�ow� i ca�e cia�o, posapuj�c i rozkoszuj�c si� poczuciem ca�kowitego luksusu. Po jakim� czasie si�gn�� do torby przy siodle, wyci�gn�� �wie�e ubranie i na�o�y� na siebie jedwabn� koszul�, kt�r� dosta� od kr�lowej Frawbry z Hamadanu, oraz par� niebieskich bawe�nianych spodni z rozszerzaj�cymi si� ku do�owi nogawkami. Raduj�c si� z mo�liwo�ci zrzucenia z siebie ci�kich sk�r i �elaznego pancerza, w jakich przemierza� pustyni� w obawie przed napotkaniem pod��aj�cych jego �ladem ludzi Mrocznego Imperium, Hawkmoon uzupe�ni� garderob� par� lekkich sanda��w, a o uprzednich obawach �wiadczy� tylko przytroczony nadal do pasa miecz. By�o raczej ma�o prawdopodobne, by kto� dotar� ich tropem a� tutaj. Ponadto miasto wydawa�o mu si� tak bardzo spokojne, �e nie wierzy�, by czai�o si� tu jakiekolwiek niebezpiecze�stwo. Podszed� do konia, rozsiod�a� go, po czym schroni� si� w cieniu zrujnowanej wie�y, gdzie usiad� oparty o kamienn� �cian� w oczekiwaniu na Oladahna i obiecan� baranin�. Wkr�tce min�o po�udnie i Hawkmoon zacz�� si� martwi� o przyjaciela. Gdy up�yn�a kolejna godzina, niepok�j ogarn�� go na dobre, zacz�� wi�c ponownie siod�a� swego konia. Hawkmoon doskonale wiedzia�, �e by�o wr�cz niemo�liwe, by tak do�wiadczony �ucznik jak Oladahn po�wi�ci� tyle czasu na po�cig za jedn� dzik� owc�. Z drugiej strony nie dostrzega� jednak jakiegokolwiek zagro�enia. Mo�liwe, �e Oladahn tak bardzo si� utrudzi�, �e postanowi� pospa� godzink� czy dwie przed powrotem z upolowan� zwierzyn� do miasta. Nawet je�li taki by� istotnie pow�d jego sp�nienia, Hawkmoon zdecydowa� si� mu pom�c. Dosiad� konia i pojecha� w kierunku rozsypuj�cego si� muru obronnego miasta oraz rozci�gaj�cych si� za nim wzg�rz. Wydawa�o mu si�, �e ko� odzyska� wiele ze swej pierwotnej energii, kiedy tylko jego kopyta dotkn�y trawy. Musia� a� �ci�gn�� nieco wodze, zag��biaj�c si� mi�dzy wzg�rza kr�tkim galopem. Dostrzeg� przed sob� stado dzikich owiec, prowadzone przez wielkiego, wygl�daj�cego gro�nie barana, mo�liwe nawet, �e tego samego, o kt�rym wspomina� Oladahn. Nigdzie jednak nie by�o wida� �lad�w ma�ego zwierzocz�eka. - Oladahn! - zawo�a�, wypatruj�c go na zboczach. Oladahn! Ale odpowiada�o mu jedynie st�umione echo. Hawkmoon zmarszczy� brwi, po czym pop�dzi� konia galopem w stron� szczytu najwy�szego w okolicy wzg�rza, maj�c nadziej�, �e z takiego posterunku obserwacyjnego dostrze�e kamrata. Dzikie owce rozbiega�y si� na boki przed koniem p�dz�cym po spr�ystej trawie. Dotar� wreszcie na szczyt wzg�rza i os�oni� d�oni� oczy od blasku s�o�ca. Rozgl�da� si� na wszystkie strony, ale nigdzie nie by�o �ladu Oladahna. Przez kilka chwil penetrowa� okolic� w nadziei, �e zauwa�y przynajmniej jakie� �lady przyjaciela. Kiedy znowu zwr�ci� wzrok w stron� miasta, dostrzeg� jaki� ruch w pobli�u placyku, gdzie tryska�o �r�d�o. Czy�by zawodzi�y go oczy, czy te� naprawd� widzia� sylwetk� cz�owieka poruszaj�cego si� w cieniu ulicy, kt�ra odchodzi�a od placu w kierunku wschodnim? Czy�by Oladahn wr�ci� do miasta inn� drog�? Je�li tak, to dlaczego nie odpowiada� na jego wo�anie? Gdzie� w zakamarkach pod�wiadomo�ci zrodzi�o si� nag�e przera�enie, mimo to Hawkmoon nadal nie dopuszcza� my�li, �e miasto mog�oby kry� w sobie jakiekolwiek niebezpiecze�stwo. Skierowa� konia z powrotem w d� zbocza i wkr�tce przeskoczy� przez wy�om w murach obronnych. Odg�os kopyt ko�skich, t�umiony przez zalegaj�cy kurz, rozleg� si� g�uchym echem wzd�u� ulicy. Hawkmoon pop�dzi� w stron� placyku, wykrzykuj�c wci�� imi� Oladahna. Lecz znowu odpowiada�o mu tylko echo. Na placyku nie by�o nawet �ladu ma�ego cz�owieczka z g�r. Hawkmoon zmarszczy� brwi; upewniony wreszcie, �e on i Oladahn nie s� jedynymi lud�mi w mie�cie, chocia� wci�� nie m�g� nigdzie dostrzec �adnych �lad�w mieszka�c�w. Ruszy� w stron� jednej z ulic, lecz w tym samym momencie do jego uszu dotar� dobiegaj�cy z g�ry przyt�umiony odg�os. Zadar� g�ow�, pewien, �e zna ten d�wi�k, i zacz�� obserwowa� niebo. W ko�cu dostrzeg� go - odleg�y czarny kszta�t zawieszony w powietrzu. Nagle promienie s�oneczne odbi�y si� od metalowej powierzchni. D�wi�k stawa� si� coraz wyra�niejszy - furkot i chrz�st gigantycznych skrzyde� z br�zu. Hawkmoonowi serce podesz�o do gard�a. Bez w�tpienia by� to ozdobny skrzyd�olot, wykuty w kszta�ty gigantycznego kondora i pomalowany na niebiesko, szkar�atno i zielono. �adna inna nacja na Ziemi nie dysponowa�a podobnymi statkami. By�a to lataj�ca maszyna Mrocznego Imperium Granbretanu. Teraz znikni�cie Oladahna dawa�o si� prosto wyt�umaczy�. W Soryandum obecni byli �o�nierze Mrocznego Imperium. Nale�a�o przypuszcza�, �e rozpoznali Oladahna, wiedzieli zatem, �e Hawkmoon znajduje si� gdzie� w pobli�u. A by� przecie� najbardziej znienawidzonym przeciwnikiem Mrocznego Imperium. ROZDZIA� II HUILLAM d'AVERC Hawkmoon skry� si� w cieniu ulicy, �ywi�c nadziej�, �e nie zosta� zauwa�ony ze skrzyd�olotu. Czy�by Granbreta�czycy pod��ali jego �ladem przez pustyni�? By�o to ma�o prawdopodobne. C� wi�c mog�o stanowi� przyczyn� ich obecno�ci na tym odludziu? Hawkmoon wydoby� wielki bitewny miecz z pochwy i zsiad� z konia. Pobieg� wzd�u� ulicy szukaj�c nale�ytego schronienia, czuj�c si� w mi�kkim stroju z jedwabiu i bawe�ny wystawiony na ataki o wiele bardziej ni� poprzednio. Skrzyd�olot lecia� ju� zaledwie kilka metr�w ponad najwy�szymi wie�ami Soryandum, pewnie szuka� w�a�nie jego - cz�owieka, kt�remu Kr�l-Imperator Huon poprzysi�g� zemst� za "zdrad�" Mrocznego Imperium. Prawdopodobnie zabi� barona Meliadusa w bitwie o Hamadan ale te� Kr�l-Imperator bez w�tpienia wyznaczy� ju� nowego emisariusza, polecaj�c mu �ciga� znienawidzonego Hawkmoona. M�ody ksi��� K�ln nie spodziewa� si�, �e jego podr� b�dzie bezpieczna, nie przypuszcza� jednak, �e zostanie wytropiony tak szybko. Znalaz� si� w pobli�u ciemnej budowli, na po�y w ruinie; ch��d sieni obiecywa� bezpieczne schronienie. Wszed� do �rodka i znalaz� si� w przestronnym holu o �cianach z jasnego �upanego kamienia, cz�ciowo pokrytych mi�kkim mchem i kwitn�cymi porostami. Przy jednej ze �cian wiod�a w g�r� wst��ka schod�w. Z wysuni�tym przed siebie mieczem pokona� kilka pi�ter poro�ni�tych dywanem mchu stopni i znalaz� si� w niewielkim pokoiku, do kt�rego s�o�ce zagl�da�o poprzez wyrw�, utworzon� przez wykruszony fragment �ciany. Przyciskaj�c si� do muru Hawkmoon wyjrza� przez dziur�. Wida� st�d by�o wi�ksz� cz�� miasta. Ujrza� tak�e skrzyd�olot, zataczaj�cy ko�a i nurkuj�cy, w miar� jak skryty za s�pi� mask� pilot przeszukiwa� ulice. W niezbyt wielkiej odleg�o�ci wznosi�a si� wie�a z wyblak�ego zielonego granitu. Sta�a dok�adnie w centrum miasta, dominuj�c nad ca�ym Soryandum. Skrzyd�olot zatoczy� nad ni� kilka k� i Hawkmoon pomy�la�, i� pilot s�dzi, �e on ukry� si� w�a�nie tam. Lecz nagle lataj�ca maszyna osiad�a na p�askim, obrze�onym flankami dachu wie�y. Sk�d� z do�u pojawi�y si� inne postacie, do��czaj�c do pilota. Z pewno�ci� ci ludzie tak�e byli Granbreta�czykami. Wszyscy mieli na sobie ci�kie zbroje i p�aszcze, a ich g�owy, mimo lej�cego si� z nieba �aru, skrywa�y olbrzymie metalowe maski. Taka ju� by�a pokr�tna natura �o�nierzy Mrocznego Imperium; nie pozbywali si� swych masek bez wzgl�du na okoliczno�ci. Wynika�o to chyba z jakich� g��boko zakorzenionych psychicznych uwarunkowa�. Ich rdzawoczerwone i ciemno��te maski przedstawia�y rozw�cieczonego dzikiego ody�ca z p�on�cymi klejnotami w miejsce oczu i ko�cianymi k�ami wystaj�cymi z wysuni�tego do przodu pyska. A wi�c byli to �o�dacy Zakonu Ody�ca, s�yn�cy w ca�ej Europie z okrucie�stwa. Sze�ciu ludzi otacza�o kr�giem swego przyw�dc�, wysokiego, smuk�ego m�czyzn�, kt�rego maska, wykonana ze z�ota i br�zu, by�a tak precyzyjnie rze�biona, �e stanowi�a niemal�e karykatur� maski zakonnej. Cz�owiek ten wspiera� si� na ramionach dw�ch swoich ludzi - przysadzistego kolosa i niesamowitego giganta, kt�rego ods�oni�te ramiona i nogi odznacza�y si� nieludzkim wr�cz ow�osieniem. Hawkmoonowi przemkn�o przez my�l, �e ich dow�dca musi by� albo chory, albo ranny. A jednak w sposobie, w jaki si� wspiera� na ramionach �o�nierzy by�o co� sztucznego, niemal teatralnego. W tej samej chwili dotar�o do niego, �e wie ju�, kim jest �w dow�dca. By� to z pewno�ci� francuski renegat, Huillam d'Averc, niegdy� wspania�y malarz i architekt, kt�ry przy��czy� si� do Granbreta�czyk�w na d�ugo przedtem, nim podbili Francj�. �w zagadkowy osobnik by� niezwykle gro�nym przeciwnikiem, zw�aszcza dla tych, kt�rych zwi�d� sw� chorob�. Dow�dca Ody�c�w przem�wi� do ukrytego za s�pi� mask� pilota, ten za� w odpowiedzi pokr�ci� g�ow�. Nie widzia� Hawkmoona, wskazywa� jednak r�k� miejsce, gdzie ten zostawi� konia. D'Averc - o ile to by� d'Averc apatycznie wyda� rozkaz jednemu z �o�nierzy, kt�ry znikn�� gdzie� na dole, niemal natychmiast wy�oni� si� z powrotem, ci�gn�c opieraj�cego si� i szamocz�cego Oladahna. Z g��bokim uczuciem ulgi Hawkmoon przygl�da� si�, jak dw�ch �o�nierzy w maskach dzik�w ci�gnie Oladahna w stron� blank�w stercz�cych na dachu. Wiedzia� przynajmniej, �e jego przyjaciel �yje. Dow�dca Ody�c�w wykona� kolejny ruch d�oni�, po kt�rym zamaskowany pilot pochyli� si� ku pulpitowi swej lataj�cej maszyny, wyci�gn�� stamt�d dzwonokszta�tny megafon i wr�czy� go gigantowi, na ramieniu kt�rego wspiera� si� dow�dca. Olbrzym przysun�� megafon do pyska maski. W cisz� wype�niaj�c� miasto wdar� si� nagle znudzony, zm�czony �yciem g�os. - Wiemy, �e znajdujesz si� gdzie� w mie�cie, ksi��� K�ln. Schwytali�my twego s�ug�. Za godzin� zajdzie s�o�ce. Je�li do tego czasu nie oddasz si� w nasze r�ce, b�dziemy zmuszeni zabi� tego ma�ego cz�owieczka... Teraz Hawkmoon mia� ju� pewno��, �e by� to Huillam d'Averc. Skojarzenie brzmienia g�osu z wygl�dem tego cz�owieka rozwia�o wszelkie w�tpliwo�ci. Ujrza� teraz, jak gigant wr�cza megafon z powrotem pilotowi, po czym wraz z drugim kolosem pomagaj� swemu dow�dcy podej�� do cz�ciowo zrujnowanych blank�w, tak by d'Averc m�g� si� oprze� i popatrze� na rozci�gaj�ce si� w dole ulice. Hawkmoon opanowa� w�ciek�o�� i oszacowa� wzrokiem odleg�o�� dziel�c� jego kryj�wk� od wie�y. Gdyby wyskoczy� przez wyrw� w murze, m�g�by po p�askich dachach budynk�w dotrze� do sterty gruz�w, jaka widnia�a przy jednej ze �cian wie�y. Stamt�d z �atwo�ci� wdrapa�by si� na obrze�ony blankami dach. Ale zosta�by dostrze�ony natychmiast po opuszczeniu swej kryj�wki. T� drog� mo�na by�o przeby� jedynie pod os�on� nocy, a tu� po zapadni�ciu zmroku tamci z pewno�ci� zaczn� torturowa� Oladahna. W zak�opotaniu dotkn�� palcami klejnotu na czole, symbolu swej uprzedniej zale�no�ci od Granbretanu. Wiedzia�, �e je�li si� podda, zostanie albo zabity na miejscu, albo przewieziony do Granbretanu, gdzie czeka go straszliwe, powolne konanie ku uciesze perwersyjnych lord�w Mrocznego Imperium. Przysz�a mu na my�l Yisselda, kt�rej obieca� powr�ci�, oraz hrabia Brass, kt�remu przysi�g� pom�c w walce przeciwko Granbretanowi. Pomy�la� tak�e o Oladahnie, z kt�rym po��czy�a go dozgonna przyja�� po tym, jak ma�y zwierzocz�ek ocali� mu �ycie. Czy m�g� po�wi�ci� przyjaciela? Czy m�g�by usprawiedliwi� taki czyn, nawet je�li logiczne by�o, �e jego �ycie ma o wiele wi�ksz� warto�� w walce przeciwko Mrocznemu Imperium? Hawkmoon wiedzia�, �e w tym wypadku logika si� nie liczy. Ale zdawa� sobie tak�e spraw�, �e w�asne po�wi�cenie mo�e by� r�wnie bezcelowe, nie mia� bowiem �adnej gwarancji, �e dow�dca Ody�c�w uwolni Oladahna, je�li on sam si� podda. Zagryz� wargi i zacisn�� mocno d�o� na r�koje�ci miecza. Podj�� wreszcie decyzj�. Wychyli� si� daleko poprzez wyrw� w �cianie, przytrzymuj�c si� jedn� r�k� kamiennych mur�w, po czym pomacha� b�yszcz�c� g�owni� w kierunku wie�y. D'Averc leniwie skierowa� wzrok w t� stron�. - Musicie uwolni� Oladahna, zanim si� wam poddam - zawo�a� Hawkmoon. - Wiem, �e wszyscy ludzie z Granbretanu s� k�amcami. Ja ze swej strony daj� wam s�owo, �e je�li wypu�cicie Oladahna, oddam si� w wasze r�ce. - Mo�e i jeste�my k�amcami - rozleg� si� apatyczny, ledwie s�yszalny g�os - ale nie jeste�my g�upcami. Jak mo�emy zaufa� ci na s�owo? - Jestem ksi�ciem K�ln -- odpar� prostolinijnie Hawkmoon. - A my nigdy nie �amiemy s�owa. Za mask� dzika rozbrzmia� cichy, ironiczny �miech. - Ty mo�esz by� naiwny, ksi��� K�ln, ale Huillam d'Averc nie. Czy mog� jednak�e zaproponowa� kompromis? - Jaki? - zapyta� podejrzliwie Hawkmoon. Proponuj�, by� przeszed� p� drogi do nas i znalaz� si� w zasi�gu ognistej lancy naszego skrzyd�olotu, a w�wczas uwolnimy twego s�ug�. - D'Averc zakas�a� ostentacyjnie i opar� si� ca�ym ci�arem na blankach. - Co na to powiesz? - To ma by� kompromis? - zawo�a� Hawkmoon. Wtedy b�dziesz m�g� z �atwo�ci� zabi� nas obu, nie nara�aj�c si� na �adne niebezpiecze�stwo. - M�j drogi ksi���, Kr�l-Imperator o wiele bardziej wola�by ci� dosta� �ywego. Czy�by� o tym nie wiedzia�? Idzie tu tak�e o m�j w�asny interes. Je�li ci� zabij�, co najwy�ej mog� liczy� na tytu� baroneta, je�li za� uraduj� Kr�la-Imperatora przywo��c ci� �ywego, niemal na pewno czeka mnie tytu� ksi���cy. Czy�by� nie s�ysza� o mnie, ksi��� Dorianie? Ja jestem tym ambitnym Huillamem d'Avercem. Jego argumenty by�y przekonywaj�ce, Hawkmoon wiedzia� jednak�e, i� d'Averc ma reputacj� kr�tacza. I chocia� by�o prawd�, �e �ywy przedstawia dla Francuza o wiele wi�ksz� warto��, to �w renegat m�g� jednak zdecydowa�, �e korzystniej b�dzie nie ryzykowa� i tak oczekuj�cej go nagrody i zabi� Hawkmoona, kiedy ten tylko znajdzie si� w zasi�gu ognistej lancy. Hawkmoon zastanawia� si� przez chwil�, po czym westchn�� g�o�no. - Zrobi� tak, jak pan proponuje, Huillamie - rzek�, szykuj�c si� do przeskoczenia w�skiej uliczki, kt�ra oddziela�a go od ci�gu p�askich dach�w. - Nie, ksi��� Dorianie! - krzykn�� Oladahn. - Pozw�l im zabi� mnie! Moje �ycie jest bez warto�ci! Ale Hawkmoon zachowywa� si� tak, jakby nie s�ysza� okrzyk�w przyjaciela. Wyskoczy� przez wyrw�, l�duj�c ci�ko na pi�tach na dachu s�siedniego domu. Stara konstrukcja zatrz�s�a si� w posadach i przez chwil� mia� wra�enie, �e za chwil� spadnie, jako �e dach omal si� nie za�ama�. Budynek wytrzyma� jednak i Hawkmoon ruszy� ostro�nie w stron� wie�y. Oladahn krzykn�� jeszcze raz i zacz�� szamota� si� w u�cisku swoich prze�ladowc�w. Hawkmoon zignorowa� go i posuwa� si� nadal do przodu �ciskaj�c w d�oni obna�ony miecz, pozornie zwieszaj�cy si� ku ziemi, jak gdyby o nim zapomnia�. Wreszcie Oladahnowi uda�o si� wyrwa� z r�k stra�nik�w i rzuci� si� biegiem w poprzek dachu wie�y, a dwaj �o�nierze, kln�c g�o�no, pobiegli za nim. Hawkmoon widzia�, jak przyjaciel dobieg� do kraw�dzi dachu, zatrzyma� si� na chwil�, po czym przeskoczy� przez blanki. Na moment Hawkmoon zamar� z przera�enia, nie bardzo mog�c poj�� pobudki, dla kt�rych Oladahn po�wi�ci� �ycie. Zacisn�� mocniej d�o� na r�koje�ci miecza i uni�s� g�ow�, by popatrze� na d'Averca i jego ludzi. Ogniste dzia�o obraca�o si� ju� w jego stron�. Schyli� si� nisko i rzuci� ku kraw�dzi dachu. Nad jego g�ow� z dzikim szumem zap�on�� ognisty p�omie�, jak gdyby pr�buj�c dosi�gn�� go swymi mackami. Zsun�� si� z dachu i zawis� na r�kach, spogl�daj�c na le��c� daleko w dole ulic�. W pobli�u, nieco na lewo, zaczyna� si� ci�g wystaj�cych z kamiennej �ciany ozd�b. Przesun�� si� w tamt� stron�, tak �e m�g� oprze� si� na najbli�szej z nich. Zbiega�y pod k�tem w d� �ciany, si�gaj�c niemal poziomu ulicy. Ale kamienie by�y mocno zwietrza�e. Czy by�o mo�liwe, by go utrzyma�y? Nie m�g� si� jednak waha�. Zawis� ca�ym ci�arem na pierwszym z nich. Kamie� zacz�� p�ka� i kruszy� si�, niczym spr�chnia�y z�b. Szybko przesun�� si� na nast�pny, a potem na kolejny. Ze �ciany zacz�y odpada� kamienne od�amki; spada�y w d� i rozbija�y si� na odleg�ej ulicy. W ko�cu uda�o mu si� zej�� na tyle nisko, �e bezpiecznie zeskoczy� na bruk, l�duj�c mi�kko w pokrywaj�cym go grub� warstw� pyle. Ruszy� teraz biegiem, ale nie dalej od wie�y, lecz w�a�nie w jej kierunku. Jego my�lami rz�dzi�o niepodzielnie pragnienie zemsty na d'Avercu za to, i� przywi�d� Oladahna do samob�jstwa. Znalaz� wej�cie do wie�y i wskoczy� do �rodka w sam� por�, by us�ysze� �omot podkutych �elazem bucior�w zbiegaj�cych na d� d'Averca i jego �o�dak�w. Wybra� odpowiednie miejsce na ograniczonych barierk� schodach, takie, gdzie Granbreta�czycy mogli podchodzi� do niego tylko pojedynczo. Pierwszy pojawi� si� d'Averc, kt�ry na widok spogl�daj�cego spode �ba Hawkmoona zatrzyma� si� gwa�townie, po czym si�gn�� os�oni�t� r�kawic� d�oni� po sw�j d�ugi miecz. - Jeste� g�upcem, �e nie skorzysta�e� ze sposobno�ci ucieczki, jak� stworzy�o ci bezsensowne po�wi�cenie twego przyjaciela - odezwa� si� lekcewa��co najemnik w masce dzika. - Jak s�dz�, czy chc� tego czy nie, b�dziemy musieli ci� teraz zabi�... - Zani�s� si� kaszlem i zgi�� wp�, niemal�e w agonii, po czym opar� ci�ko o �cian�. Skin�� s�abn�c� d�oni� na stoj�cego za nim przysadzistego kolosa, jednego z tych, kt�rzy pomagali mu porusza� si� po dachu wie�y. - Och, drogi ksi��� Dorianie. Musisz mi wybaczy�... ta s�abo�� dopada mnie w najbardziej nieodpowiednich momentach. Ecardo, czy m�g�by�...? Pot�nie zbudowany Ecardo skoczy� do przodu, pomrukuj�c i dobywaj�c wielkiego bitewnego topora o kr�tkim trzonku. Wysun�� przed siebie miecz trzymany w drugiej d�oni i a� mlasn�� z rado�ci. - Dzi�kuj�, panie. Przekonamy si� teraz, jak ten bez maski potrafi ta�czy� - rzek�, szykuj�c si� do ataku. Hawkmoon zapar� si� nogami, przygotowany do odparcia pierwszego ciosu. Ecardo skoczy� na niego z dzikim wrzaskiem, ostrze topora przeci�o ze �wistem powietrze, lecz zosta�o powstrzymane przez miecz Hawkmoona. Teraz kr�tki miecz Ecarda wzni�s� si� w g�r�, a Hawkmoon, os�abiony silnie przez g��d i tu�aczk� po pustyni, ledwie zd��y� wykona� unik cia�em. Poczu�, �e ostrze miecza dosi�ga jego bawe�nianych spodni i przecina mu sk�r�. Hawkmoon b�yskawicznie wysun�� kling� spod topora i jego miecz spad� z hukiem na zdaj�c� si� szczerzy� z�by w u�miechu mask� ody�ca, wybijaj�c z niej jeden kie� i silnie wgniataj�c wysuni�ty pysk. Ecardo zakl�wszy chcia� wymierzy� nast�pne pchni�cie, lecz Hawkmoon w por� przycisn�� uzbrojone rami� przeciwnika i uwi�zi� je mi�dzy swym cia�em a �cian�. Szybko zwolni� u�cisk na r�koje�ci miecza, tak �e ten zwis� swobodnie na rzemieniu opasuj�cym jego nadgarstek, po czym chwyci� drug� r�k� Ecarda, chc�c wykr�ci� j� i pozbawi� wroga zab�jczego topora. Ecardo wymierzy� mu cios w krocze os�oni�tym zbroj� kolanem; Hawkmoon mimo b�lu nie pu�ci� jego r�ki, �ci�ga� j� dalej w d�, a� wreszcie popchn�� kolosa i ten z rumorem spad� ze schod�w. Run�� na kamienn� posadzk� z hukiem, kt�ry wstrz�sn�� ca�� konstrukcj� wie�y i leg� tam bez ruchu. Hawkmoon spojrza� w g�r� na d'Averca. - C�, panie. Czy odzyska�e� ju� si�y? D'Averc zsun�� zdobion� mask� na ty� g�owy, ods�aniaj�c blad� twarz i m�tne oczy chronicznie chorego cz�owieka. Jego wargi wykrzywi� niewyra�ny u�miech: - Zrobi�, co b�d� m�g� - rzek�, po czym natar� z szybko�ci� charakterystyczn� dla szermierza b�d�cego w co najmniej znakomitej formie. Tym razem Hawkmoon przej�� inicjatyw�. Wymierzy� w przeciwnika pchni�cie z takim impetem, �e nieomal dosi�gn�� go przez zaskoczenie; w ostatniej chwili d'Averc zdo�a� sparowa� cios z b�yskawiczn� szybko�ci�. Apatyczny ton g�osu k��ci� si� z jego niebywa�ym refleksem. Hawkmoon zrozumia�, �e, chocia� pod innym wzgl�dem, d'Averc jest niemal r�wnie niebezpieczny jak pot�ny Ecardo. Dotar�o do niego tak�e, �e je�li Ecardo jest, tylko og�uszony, mo�e si� wkr�tce znale�� w pu�apce - pomi�dzy dwoma przeciwnikami. Ich walka toczy�a si� z tak� szybko�ci�, �e dwa poruszaj�ce si� miecze zdawa�y si� stanowi� jeden b�ysk metalu, obaj te� trzymali si� mocno. D'Averc, z wielk� mask� zsuni�t� na ty� g�owy, u�miecha� si�, a w jego oczach p�on�y ogniki niemej satysfakcji. Wygl�da� ni mniej, ni wi�cej, tylko jak cz�owiek oddany przyjemno�ci s�uchania muzyki czy te� innej, r�wnie pasywnej rozrywce. Zm�czony d�ugotrwa�� w�dr�wk� przez pustyni�, wyg�odnia�y Hawkmoon zdawa� sobie spraw�, �e nie b�dzie w stanie stawia� zbyt d�ugo oporu przy tak szybkiej szermierce. Desperacko wypatrywa� jakiego� momentu ods�oni�cia si� we wzorowej obronie d'Averca. W pewnym momencie jego przeciwnik zachwia� si� nieco na wykruszonym stopniu schod�w. Hawkmoon b�yskawicznie wymierzy� pchni�cie, zosta�o jednak sparowane, co wi�cej w zamian miecz wroga drasn�� go w przedrami�. Za plecami d'Averca t�oczyli si� rozw�cieczeni �o�nierze z Zakonu Ody�ca, z nastawionymi mieczami, gotowi sko�czy� z ksi�ciem z K�ln przy pierwszej nadarzaj�cej si� sposobno�ci. Hawkmoon szybko traci� si�y. Walczy� teraz ju� wy��cznie w stylu defensywnym, ledwie radz�c sobie z odbijaniem b�yskaj�cego ostrza, mierz�cego to w jego oko, to w gard�o, to w serce czy brzuch. Cofn�� si� o jeden stopie� w d�. Potem jeszcze o jeden. Kiedy stan�� na drugim stopniu, us�ysza� za plecami g�o�ny j�k. Domy�li� si�, �e Ecardowi wracaj� zmys�y. Przemkn�o mu przez my�l, �e ju� wkr�tce opadn� go przeciwnicy. Wobec �mierci Oladahna niewiele to go jednak obesz�o. Jego obrona stawa�a si� coraz bardziej niesk�adna, d'Averc natomiast u�miecha� si� coraz szerzej, s�dz�c, �e chwila jego triumfu jest coraz bli�sza. Nie chc�c mie� olbrzyma za sob� Hawkmoon zeskoczy� nagle z pozosta�ych stopni, nie odwracaj�c si� nawet. Plecami zetkn�� si� z tym drugim cz�owiekiem. Odwr�ci� si� b�yskawicznie, przygotowany na stawienie czo�a brutalnemu Ecardowi. Lecz ze zdumienia omal nie wypu�ci� miecza z d�oni. - Oladahn! Ma�y zwierzocz�owiek pochyla� si� w�a�nie, by podnie�� z pod�ogi miecz - bro� �o�nierza w masce ody�ca, kt�ry zaczyna� si� w�a�nie porusza�. - Tak; prze�y�em. Ale nie pytaj, w jaki spos�b. Dla mnie samego to tajemnica - m�wi�c to spu�ci� z hukiem g�owni� miecza p�azem na he�m Ecarda. Ten omdla� ponownie. Nie by�o czasu na wyja�nienia. Hawkmoon ledwie zd��y� zablokowa� kolejny cios d'Averca, w kt�rego oczach r�wnie� pojawi�o si� zdumienie na widok �ywego Oladahna. Hawkmoon raz jeszcze podj�� pr�b� zaatakowania Franca, chc�c przebi� s�abo os�oni�te rami� tamtego, ale d'Averc znowu sparowa� cios, przechodz�c do szale�czego ataku. Teraz Hawkmoon straci� ju� przewag�, jak� dawa�a mu poprzednia pozycja. Otoczy�y go wyszczerzaj�ce si� dziko maski Zakonu Ody�ca, w miar� jak �o�nierze zbiegali ze schod�w. Hawkmoon i Oladahn cofn�li si� w kierunku drzwi, maj�c nadziej� odzyska� przewag� pozycji, jednak ich szanse by�y niewielkie. Przez nast�pne dziesi�� minut trzymali si� dzielnie, otoczeni przez przyt�aczaj�cych ich liczebnie przeciwnik�w. Zabili dw�ch Granbreta�czyk�w, zranili trzech dalszych. Jednak�e bardzo szybko opadli z si�. Hawkmoon ledwie by� w stanie utrzyma� miecz w d�oni. Szkl�cymi si� oczyma z trudem dostrzega� przeciwnik�w, zacie�niaj�cych niczym dzikie bestie pier�cie�, by go zabi�. - Bra� ich �ywcem! - us�ysza� jeszcze triumfalny g�os d'Averca, po czym pad� na posadzk� pod naporem zakutej w �elazo fali. ROZDZIA� III WIDMOWCY Owini�ci �a�cuchami tak, �e z ledwo�ci� mogli oddycha�, Hawkmoon i Oladahn zostali Zniesieni na d� niezliczon� wr�cz liczb� pi�ter, w g��b przepa�cistej wie�y, zdaj�cej si� si�ga� poni�ej poziomu ziemi na tyle, na ile wznosi�a si� w g�r�. W ko�cu �o�nierze w maskach dzik�w dotarli do komnaty, w kt�rej niegdy� najwyra�niej by� magazyn, a teraz mia�a s�u�y� jako loch dla pojmanych. Rzucono ich twarzami w d� na chropowate kamienie. Le�eli nieruchomo, potem �o�dactwo buciorami odwr�ci�o ich cia�a do g�ry, twarzami w stron� blasku kapi�cej pochodni trzymanej przez przysadzistego Ecarda, kt�rego wgnieciona maska jakby wykrzywia�a si� z rado�ci. D'Averc, wci�� z zsuni�t� mask� i ods�oni�t� twarz�, sta� mi�dzy Ecardem i pot�nym, w�ochatym �o�dakiem, kt�rego Hawkmoon widzia� ju� poprzednio. Francuz przyciska� do warg szal z brokatu i oci�ale wspiera� si� na ramieniu giganta. Zakas�a� teatralnie, po czym u�miechn�� si� do wi�ni�w. - Obawiam si�, �e b�d� musia� was wkr�tce opu�ci�, panowie. To �r�dziemnomorskie powietrze nie jest dla mnie najlepsze. Nie powinno ono jednak wywiera� z�ego wp�ywu na dw�ch tak krzepkich m�odzie�c�w jak wy. Zapewniam, �e nie b�dziecie musieli pozostawa� tu d�u�ej ni� jeden dzie�. Wys�a�em ju� rozkaz przys�ania wi�kszego skrzyd�olotu, kt�ry b�dzie m�g� zabra� was dw�ch na Sycyli�, gdzie aktualnie obozuj� moje g��wne si�y. - Zaj�li�cie ju� nawet Sycyli�? - zapyta� beznami�tnym g�osem Hawkmoon. - Tak. Mroczne Imperium nie traci czasu. Faktycznie to ja - d'Averc z udawan� skromno�ci� zakas�a� w szal zosta�em bohaterem Sycylii. Tylko dlatego, �e to ja dowodzi�em, podb�j wyspy dokona� si� tak szybko. Chocia� m�j triumf nie by� niczym specjalnym, w armii Mrocznego Imperium jest wielu r�wnie warto�ciowych dow�dc�w jak ja. W ci�gu ostatnich kilku miesi�cy podbili�my w Europie wiele znacz�cych terytori�w. R�wnie� na Wschodzie. - Ale Kamarg wci�� si� wam opiera - wtr�ci� Hawkmoon. - To musi by� irytuj�ce dla Kr�la-Imperatora. - Och, Kamarg nie wytrzyma d�ugotrwa�ego obl�enia - odpar� afektowanie d'Averc. - Zwracamy nasz� szczeg�ln� uwag� na t� niewielk� prowincj�. C�, mo�e do tej pory ju� si� podda�a... - Na pewno nie, dop�ki �yje hrabia Brass - u�miechn�� si� Hawkmoon. - W�a�nie - podj�� d'Averc. - S�ysza�em, �e zosta� ci�ko ranny, a jego porucznik, von Villach, zgin�� w ostatniej bitwie. Hawkmoon nie by� w stanie os�dzi�, ile prawdy mo�e by� w s�owach d'Averca. Chocia� nie da� po sobie nic pozna�, wiadomo�ci te wstrz�sn�y nim do g��bi. Czy�by upadek Kamargu rzeczywi�cie by� tak bliski? A je�li tak, to jaki los czeka� Yisseld�? - Widz�, �e te wiadomo�ci ci� zaniepokoi�y - mrukn�� d'Averc. -Ale nie martw si�, ksi���, je�li wszystko p�jdzie jak nale�y, b�d� osobi�cie zainteresowany upadkiem Kamargu. Mam bowiem zamiar za��da� tej prowincji jako nagrody za schwytanie ciebie. A tych moich mi�ych kompan�w wskaza� na us�uguj�cych mu osi�k�w - uczyni� zarz�dcami Kamargu w okresach mojej nieobecno�ci. Dziel� ze mn� wszystkie chwile mego �ycia, znaj� moje tajemnice i moje d��enia. Nie by�bym w porz�dku wobec nich, gdyby nie mogli tak�e dzieli� mego triumfu. Ecarda uczyni� zarz�dc� moich w�o�ci. My�l� tak�e, �e temu tu Peterowi nale�y si� tytu� hrabiowski. Spod maski giganta rozleg� si� zwierz�cy pomruk, d'Averc za� u�miechn�� si�. - Peter nie jest nazbyt bystry, lecz jego si�a i lojalno�� nie budz� najmniejszych w�tpliwo�ci. By� mo�e zast�pi� hrabiego Brassa w�a�nie nim. Hawkmoon z w�ciek�o�ci� szarpn�� si� w �a�cuchach. - Jeste� chytr� besti�, d'Averc, nie uda ci si� jednak doprowadzi� mnie do wybuchu, je�li taki jest tw�j cel. Uzbroj� si� w cierpliwo��. Mo�e nawet uda mi si� uciec. A je�li tak, do ko�ca swoich dni b�dziesz �y� w strachu, �e role odwr�c� si� i to ty znajdziesz si� w moich r�kach. - Obawiam si�, �e jeste� zbyt wielkim optymist�, ksi���. Odpocznij tutaj, naciesz si� spokojem, nie zaznasz go bowiem, kiedy znajdziesz si� w Granbretanie. D'Averc sk�oni� si� ironicznie, po czym wyszed� z komnaty, a jego ludzie pod��yli za nim. Blask pochodni znikn�� w oddali i Hawkmoon wraz z Oladahnem zostali w ca�kowitej ciemno�ci. - Ach - rozbrzmia� po chwili g�os Oladahna. - Jest mi niezmiernie trudno traktowa� moje obecne po�o�enie powa�nie po tym wszystkim, co sta�o si� dzisiejszego dnia. Nadal nie jestem pewien, czy to wszystko jest snem, czy jaw�, czy te� mo�e umar�em. - Co ci si� przydarzy�o, Oladahnie? - zapyta� Hawkmoon. - Jak uda�o ci si� prze�y� skok z tak wysoka? Wyobra�a�em sobie ciebie martwego, rozp�aszczonego u st�p wie�y. - Wed�ug wszelkich praw tak te� powinno by� - przyzna� Oladahn. - Gdybym w trakcie spadania nie zosta� pochwycony przez duchy. - Duchy? �artujesz chyba? - Nie. Te istoty niczym duchy wychyn�y z okien wie�y i opu�ci�y mnie ostro�nie na ziemi�. Kszta�tem i rozmiarami przypomina�y ludzi, ale by�y niemal nierzeczywiste... - Musia�e� podczas upadku urazi� si� w g�ow� i uroi�e� sobie to wszystko! - Mo�e i masz racj�... - zacz�� Oladahn, lecz urwa� gwa�townie. - A je�li tak, to majacz� nadal. Obejrzyj si� w lewo. Hawkmoon odwr�ci� g�ow� i a� sapn�� g�o�no z wra�enia. Wyra�nie ujrza� tam zarys sylwetki cz�owieka. Jednocze�nie, tak jak poprzez rozwodnione mleko, m�g� widzie� wszystko, co znajdowa�o si� za cz�owiekiem, dostrzega� nawet kamienie �ciany. - Klasyczny duch - mrukn�� Hawkmoon. - To dziwne, �eby�my obaj �nili ten sam sen... Od strony stoj�cej nad nimi postaci dobieg� cichy, d�wi�czny �miech. - Wcale nie �nicie, w�drowcy. Jeste�my lud�mi, podobnie jak wy. Tyle �e masa naszych cia� r�ni si� od waszej, i to wszystko. Egzystujemy w troch� innym wymiarze ni� wy. Ale jeste�my nie mniej realni. Jeste�my mieszka�cami Soryandum. - A wi�c nie opu�cili�cie tego miasta - odezwa� si� Oladahn. - Ale w jaki spos�b uda�o si� wam osi�gn�� ten... szczeg�lny stan egzystencji? Widmowiec za�mia� si� ponownie. - Poprzez kontrol� umys��w, na drodze eksperyment�w naukowych, przez odpowiednie przekszta�canie czasu i przestrzeni. �a�uj�, ale dok�adne opisanie sposobu uzyskania takich warto�ci jest po prostu niemo�liwe. Osi�gn�li�my je mi�dzy innymi tak�e poprzez stworzenie ca�kowicie nowego s�ownika, a tym samym j�zyka, kt�ry dla was by�by absolutnie niezrozumia�y. Jednej rzeczy mo�ecie by� jednak zupe�nie pewni. Nadal potrafimy ocenia� ludzkie charaktery, i to w takim stopniu, �e rozpoznali�my w was potencjalnych przyjaci�, a w tamtych naszych wrog�w. - S� waszymi wrogami? W jaki spos�b? - zapyta� Hawkmoon. - Wyja�ni� to p�niej. - Widmowiec ruszy� do przodu i pochyli� si� nad Hawkmoonem. M�ody ksi��� K�ln poczu� nagle dziwny ucisk na ca�ym swoim ciele, a po chwili zosta� uniesiony w g�r�. Tamten cz�owiek m�g� wygl�da� na zjaw� cz�ciowo tylko stworzon� z materii, zdawa� si� jednak dysponowa� si�� wi�ksz� od przeci�tnego �miertelnika. Z cieni wychyn�o dw�ch innych widmowc�w. Jeden z nich uni�s� w g�r� Oladahna, drugi natomiast podni�s� obie d�onie i jakim� sposobem wytworzy� s�aby blask, wystarczaj�cy jednak, �eby o�wietli� ca�e pomieszczenie. Teraz Hawkmoon dostrzeg�, �e widmowcy s� wysocy i szczupli, maj� poci�g�e twarze o przyjemnych rysach i jakby nie widz�cych oczach. Pocz�tkowo Hawkmoon s�dzi�, �e mieszka�cy Soryandum zdolni s� przenika� przez �ciany budynk�w, teraz jednak zauwa�y�, �e pojawili si� z g�ry szerokim tunelem, kt�rego wylot widnia� w po�owie wysoko�ci jednej ze �cian. Prawdopodobnie w odleg�ej przesz�o�ci tunel ten stanowi� rodzaj pochylni, po kt�rej zsuwano na d� paki z towarami. Widmowcy unie�li si� w powietrzu, wkroczyli do tunelu i po�eglowali w g�r�, gdzie po jakim� czasie ukaza�o si� w oddali s�abe �wiat�o - blask ksi�yca i gwiazd. - Dok�d nas zabieracie? - spyta� szeptem Hawkmoon. - Do bezpieczniejszego miejsca, gdzie b�dziemy mogli uwolni� was z tych �a�cuch�w - odpar� nios�cy go cz�owiek. Gdy dotarli do wylotu tunelu i owia�o ich ch�odne nocne powietrze, zatrzymali si� na chwil�, a ten, kt�ry mia� wolne r�ce, poszed� na zwiady, by przekona� si�, czy w pobli�u nie kr�c� si� granbreta�scy �o�nierze. Kiedy da� znak r�k� swoim towarzyszom, wysun�li si� na zewn�trz i pop�yn�li ponad zrujnowanymi ulicami cichego miasta, a� dotarli do niepozornego budynku o frontonie zdobionym motywami ro�linnymi, kt�ry zdawa� si� by� w lepszej kondycji od pozosta�ych, jednak�e nie wida� by�o �adnego wej�cia na poziomie ziemi. Widmowcy nios�cy Hawkmoona i Oladahna zn�w wzlecieli w g�r�, a na poziomie drugiego pi�tra wp�yn�li do wn�trza przez szerokie okno. Zatrzymali si� w surowym pokoju, pozbawionym jakichkolwiek ornament�w, gdzie z�o�yli dw�ch wi�ni�w na pod�odze. - C� to za miejsce? - zapyta� Hawkmoon; ci�gle jeszcze nie do ko�ca wierz�c w�asnym zmys�om. - Tutaj mieszkamy - odpowiedzia� widmowiec. - Niewielu nas jest, bo chocia� �yjemy po wiele wiek�w, to nie jeste�my wstanie si� rozmna�a�. Tak� zap�acili�my cen� za uzyskanie naszych obecnych postaci. Przez drzwi pokoju wsun�y si� inne sylwetki, a by�o w�r�d nich tak�e kilka kobiet. Wszyscy mieli r�wnie zgrabne kszta�ty, poruszali si� z gracj�, a ich cia�a by�y tak samo mleczne i na wp� przezroczyste. Nie nosili �adnych ubra�. Na podstawie rys�w ich ledwie ludzkich twarzy i cia� nie mo�na by�o okre�li� wieku, ale emanowa�o od nich tak silnie spokojem, �e Hawkmoon natychmiast odpr�y� si� i poczu� bezpieczny. Jeden z nowo przyby�ych trzyma� w d�oniach niewielki aparat, tylko odrobin� wi�kszy od wskazuj�cego palca Hawkmoona. Widmowiec przytyka� urz�dzenie do k��dek spinaj�cych �a�cuchy, a te jedna po drugiej otwiera�y si� ze stukiem, a� w ko�cu Hawkmoon i Oladahn byli wolni. Hawkmoon usiad�, rozcieraj�c zdr�twia�e mi�nie. - Dzi�kuj� wam - powiedzia�. - Uratowali�cie mnie przed bardzo przykrym losem. - Cieszymy si�, �e mogli�my wam pom�c - odpowiedzia� jeden z nich, nieco ni�szy od pozosta�ych. - Jestem Rinal, niegdy� Naczelny Konsul Soryandum. - Wyst�pi� do przodu, u�miechaj�c si�. - Ciekawi mnie, czy zainteresuje was to, �e tak�e mo�ecie s�u�y� nam pomoc�? - B�d� szcz�liwy, mog�c si� wam odwdzi�czy� za to, co uczynili�cie dla mnie - rzek� z zapa�em Hawkmoon. O co chodzi? - Nam r�wnie� grozi wielkie niebezpiecze�stwo ze strony tych dziwnych �o�nierzy w groteskowych zwierz�cych maskach - powiedzia� Rinal. - Planuj� oni bowiem zr�wna� Soryandum z ziemi�. - Zburzy� miasto? Po co? Przecie� nie mo�e im zagra�a� opuszczone miasto, nie jest te� ono na tyle znacz�ce, by warto by�o je anektowa�. - W�a�nie �e nie - odpar� Rinal. - Pods�uchali�my ich rozmowy i wiemy, �e Soryandum przedstawia dla nich wielk� warto��. Maj� zamiar wznie�� na tym miejscu jak�� ogromn� budowl�, w kt�rej b�d� przechowywa� setki swoich lataj�cych maszyn. B�d� je st�d wysy�a� do wszystkich okolicznych kraj�w w celu dokonywania kolejnych podboj�w. - Rozumiem - mrukn�� Hawkmoon. - To do nich podobne. Dlatego te� do tej konkretnej misji wybrany zosta� d'Averc, by�y architekt. Dysponuj� tu wielk� ilo�ci� materia��w budowlanych, z kt�rych �atwo mogliby zbudowa� nast�pn� wielk� baz� skrzyd�olot�w, a chodzi g��wnie o to, by nikt, albo prawie nikt, nie zauwa�y� ich aktywno�ci na tym terenie. Mroczne Imperium dysponowa�oby tu w�wczas pot�g�, o kt�rej nic by nie wiedziano a� do chwili rozpocz�cia ataku. Trzeba ich powstrzyma�! - Trzeba, chocia�by tylko ze wzgl�du na nasz los kontynuowa� Rinal. - Ot� jeste�my nieod��cznie zwi�zani z tym miastem, mo�e nawet w wi�kszym stopniu, ni� byliby�cie w stanie to poj��. Miasto i my egzystujemy jako jedno��. Je�li ono zostanie zburzone, my tak�e przestaniemy istnie�. - Ale w jaki spos�b mo�emy ich powstrzyma�? spyta� Hawkmoon. - W jaki spos�b ja mog� si� do tego przyczyni�? Wy na pewno dysponujecie urz�dzeniami b�d�cymi wytworem wysoko rozwini�tej nauki. Ja mam tylko miecz, a i on znajduje si� obecnie w r�kach d'Averca! - M�wi�em ju�, �e jeste�my nierozerwalnie z��czeni z miastem - wyja�ni� spokojnie Rinal. - Dlatego w�a�nie potrzebna nam jest pomoc. Dawno temu pozbyli�my si� wszelkich ziemskich urz�dze� mechanicznych. Zosta�y one zakopane pod jednym ze wzg�rz, kilka kilometr�w poza granicami Soryandum. Teraz potrzebna nam jest jedna szczeg�lna maszyna, ale nie mo�emy sami si� po ni� wyprawi�. Wy jednak�e, mog�cy si� dowolnie porusza� �miertelnicy, byliby�cie w stanie nam j� dostarczy�. - Z wielk� ch�ci� - odpar� Hawkmoon: - Je�li tylko wyja�nicie nam dok�adnie, gdzie si� znajduje, przyniesiemy j� wam. Najlepiej b�dzie, je�eli wyruszymy natychmiast, nim jeszcze d'Averc zorientuje si�, �e uciekli�my. - Zgadzam si�, �e maszyna powinna by� dostarczona tak szybko, jak tylko to mo�liwe - przyzna� Rinal. - Ale musz� wam powiedzie� jeszcze jedno. Urz�dzenia zosta�y tam zgromadzone przez nas wtedy, kiedy jeszcze mogli�my oddala� si�, cho� ju� w ograniczonym zakresie, od Soryandum. Aby mie� pewno��, �e b�d� tam bezpieczne, skonstruowali�my mechaniczn� besti�, przera�aj�cego stra�nika, maj�cego odstrasza� wszystkich, kt�rzy odkryliby nasz magazyn. �w metalowy stw�r mo�e tak�e zabija� i zabije wszystkich nie z naszej rasy, kt�rzy odwa�� si� wej�� do jaskini. - W jaki wi�c spos�b mo�emy unieszkodliwi� t� besti�? - zapyta� Oladahn. - Jest tylko jeden spos�b - odpar� Rinal, wzdychaj�c g�o�no. - Musicie walczy� i zniszczy� j�. - Ach tak - u�miechn�� si� Hawkmoon. - Wygl�da na to, �e unikn��em jednych tarapat�w, by wpa�� w nowe, i to niewiele mniej gro�ne. Rinal uni�s� w g�r� obie d�onie. - Nie. Nie ��damy od was niczego. Je�eli uwa�acie, �e b�dziecie o wiele bardziej u�yteczni w s�u�bie jakiemu� innemu celowi, zapomnijcie o nas i id�cie swoj� drog�. - Zawdzi�czam wam ocalenie �ycia - powiedzia� Hawkmoon. - Do �mierci dr�czy�yby mnie wyrzuty sumienia, gdybym odjecha� z Soryandum maj�c �wiadomo��, �e miasto zostanie zniszczone, wasza rasa zgubiona, a Mroczne Imperium zyska mo�liwo�� siania jeszcze wi�kszego spustoszenia na Wschodzie, ni� czyni to obecnie. Nie. Zrobi� dla was wszystko, co w mojej mocy, ale nie dysponuj�c �adn� broni� staj� przed niezwykle trudnym zadaniem. Rinal skin�� d�oni� na jednego z widmowc�w, kt�ry wyp�yn�� z pokoju, by po d�u�szej chwili powr�ci� z wyszczerbionym wielkim mieczem Hawkmoona oraz �ukiem, strza�ami i mieczem Oladahna. - Zdobycie tych rzeczy by�o dla nas raczej prost� spraw� - u�miechn�� si� Rinal. - Mamy dla was jeszcze inny, specyficzny rodzaj broni - rzek�, wr�czaj�c Hawkmoonowi niewielkie urz�dzenie, kt�rym otwierano k��dki. - Zostawili�my to przy sobie, kiedy umieszczali�my wi�kszo�� pozosta�ych naszych urz�dze� w magazynie. Ta maszyna zdolna jest otworzy� ka�dy zamek, wystarczy tylko skierowa� j� w odpowiednie miejsce. Z jej pomoc� dostaniecie si� do g��wnej sali magazynu, gdzie mechaniczna bestia strze�e starych urz�dze� z Soryandum. - A jak wygl�da maszyna, kt�r� mamy dla was znale��? - zapyta� Oladahn. - To niewielkie urz�dzenie, mniej wi�cej rozmiaru g�owy cz�owieka. Jego powierzchnia b�yszczy wszystkimi kolorami t�czy. Z wygl�du przypomina kryszta�, ale w dotyku jest jak z metalu. Ma podstaw� z onyksu, z kt�rej wy�ania si� oktagonalny obiekt. W magazynie mog� by� dwa takie urz�dzenia. Je�li b�dziecie mogli, przynie�cie oba. - Do czego to s�u�y? - zainteresowa� si� Hawkmoon. - B�dziecie mogli zobaczy�, kiedy wr�cicie. - O ile wr�cimy - wtr�ci� Oladahn filozoficznie zas�piony. ROZDZIA� IV MECHANICZNA BESTIA Pokrzepiwszy si� nieco �ywno�ci� i winem wykradzionymi ludziom d'Averca przez widmowc�w, Hawkmoon i Oladahn przytroczyli bro� i przygotowali si� do opuszczenia budynku. Podtrzymywani przez dw�ch mieszka�c�w Soryandum zostali opuszczeni �agodnie na ziemi�. - Niech�e Magiczna Laska ci� ochroni - szepn�� jeden z widmowc�w, spogl�daj�c na plecy m�czyzny wyruszaj�cego w kierunku mur�w miasta. - S�yszeli�my bowiem, �e jej s�u�ysz. Hawkmoon odwr�ci� si�, aby zapyta�, sk�d to wiadomo. Po raz drugi ju� dowiadywa� si�, �e s�u�y Magicznej Lasce, chocia� on sam nic nie wiedzia� na ten temat. Ale zanim zd��y� otworzy� usta, widmowcy znikn�li. Z zas�pionym czo�em ruszy� w drog� poza miasto. Kiedy znale�li si� po�r�d wzg�rz, kilka kilometr�w za Soryandum, Hawkmoon zatrzyma� si�, by sprawdzi� ich po�o�enie. Rinal powiedzia� im, �eby wypatrywali niewielkiej piramidki z ciosanych kostek granitowych, usypanej wieki temu przez przodk�w Soryandyjczyk�w. Dojrzeli j� wreszcie, gdy na powierzchni wiekowych kamieni zagra�y srebrzyste odblaski �wiat�a ksi�yca. - Teraz musimy skr�ci� na p�noc - stwierdzi� ksi��� K�ln - i odnale�� wzg�rze, z kt�rego wycinano granit. Po up�ywie nast�pnej p� godziny natrafili na nie. Wygl�da�o tak, jakby w odleg�ej przesz�o�ci jaki� gigantyczny miecz przer�ba� je na p�. Od tamtej pory poros�a je ponownie trawa i w�a�ciwie sprawia�o wra�enie tworu natury. Hawkmoon i Oladahn podbiegli szybko pokrytym darni� zboczem w stron� g�stej k�py krzak�w, rosn�cej tu� pod skaln� �cian�. Rozgarn�li ga��zie, odkrywaj�c w�sk� szczelin� w granitowym masywie. By�o to ukryte wej�cie do magazynu maszyn mieszka�c�w Soryandum. Przykucn�wszy przecisn�li si� przez szczelin� i znale�li w przestronnej jaskini. Oladahn zapali� przygotowan� specjalnie na t� chwil� pochodni� i oczom ich ukaza�a si� wielka, prostok�tna grota, najwyra�niej wykuta w skale przez ludzi. Pami�taj�c otrzymane instrukcje, Hawkmoon zbli�y� si� do przeciwleg�ej �ciany i zacz�� szuka� niepozornego znaku na wysoko�ci ramienia. W ko�cu znalaz� go - wykonany nie znanym mu pismem napis, poni�ej kt�rego widnia�o niewielkie zag��bienie. Wyj�� z kieszeni spodni urz�dzenie do otwierania zamk�w i wsun�� je we wg��bienie. Poczu� dziwne mrowienie w ca�ym ramieniu, kiedy delikatnie docisn�� przedmiot. Skalna �ciana przed nim pocz�a dr�e�. Silny strumie� powietrza zachwia� p�omieniem pochodni i niewiele brakowa�o, by zdmuchn�� go ca�kowicie. �ciana zacz�a rozja�nia� si�, stawa�a si� coraz bardziej przejrzysta, a� w ko�cu znikn�a do reszty. "Ska�a b�dzie si� tam znajdowa� nadal - tak powiedzia� im Rinal. - Zostanie jedynie na jaki� czas przeniesiona do innego wymiaru". Ostro�nie, z wysuni�tymi mieczami, wkroczyli do przestronnego tunelu, rozja�nionego zimnym zielonym �wiat�em, bij�cym od ska� przypominaj�cych wytopione szk�o. Przed nimi wznosi�a si� kolejna �ciana. Na jej powierzchni p�on�a samotna czerwona kropka; Hawkmoon skierowa� urz�dzenie w jej stron�. Znowu omi�t� ich silny strumie� powietrza, tym razem omal nie zwalaj�c z n�g. Ska�a zap�on�a biel�, potem przygas�a do mlecznego b��kitu, by wreszcie znikn�� ca�kowicie. T� cz�� tunelu wype�nia�o mleczno b��kitne �wiat�o, a zamykaj�ca go �ciana by�a matowo czarna. Kiedy i ta znikn�a przed nimi, wkroczyli do tunelu z ��tego kamienia, wiedz�c jednocze�nie, �e g��wne pomieszczenie magazynu wraz z jego stra�nikiem znajduje si� bezpo�rednio przed nimi. Hawkmoon zatrzyma� si� na chwil�, zanim skierowa� urz�dzenie w stron� wznosz�cej si� przed nimi bia�ej przegrody. - Musimy dzia�a� chytrze i porusza� si� bardzo szybko - odezwa� si� do Oladahna. - Bestia znajduj�ca si� za t� �cian� podejmie akcj� w tej samej chwili, kiedy rozpozna nasze kszta�ty... Urwa�, poniewa� do ich uszu dobieg� przyt�umiony d�wi�k - nienaturalny grzechot i brz�czenie. Bia�a przegroda zadr�a�a, jak gdyby co� pot�nego ca�ym ci�arem hukn�o w ni� z drugiej strony. Oladahn popatrzy� wzrokiem pe�nym w�tpliwo�ci. - Mo�e powinni�my jeszcze raz wszystko rozwa�y�? Z ca�� pewno�ci�, je�eli bezsensownie po�wi�cimy nasze �ycia... Ale Hawkmoon ju� uruchomi� urz�dzenie otwieraj�ce i �ciana zacz�a zmienia� kolor, a w ich twarze uderzy� lodowaty powiew. Za przegrod� rozleg�o si� budz�ce l�k zawodzenie, wyra�aj�ce b�l i oszo�omienie. �ciana sta�a si� r�owa, przyblak�a... po czym ods�oni�a mechaniczn� besti�. Znikni�cie przegrody najwyra�niej zdumia�o stra�nika, poniewa� zamar� na kilka chwil i nie uczyni� �adnego ruchu w ich kierunku. Sta� na krzywych metalowych nogach, g�ruj�c nad nimi, a jego wielobarwny pancerz wr�cz o�lepia�. Na ca�ej d�ugo�ci korpusu, za wyj�tkiem szyi, wystawa�y ostre niczym no�e rogi. Sylwetk� przypomina� nieco gigantyczn� ma�p� o kr�tkich, wygi�tych nogach oraz d�ugich ramionach, ko�cz�cych si� d�o�mi z metalowymi szponami. Jego oczy by�y wielokom�rkowe, jak oczy muchy, i b�yszcza�y zmieniaj�cymi si� kolorami, natomiast z pyska wystawa�y ostre jak brzytwy metalowe z�biska. Za plecami mechanicznej bestii dostrzegli mn�stwo najr�niejszych maszyn, u�o�onych w r�wniutkich rz�dkach wzd�u� �cian. Sala by�a przepa�cista. Mniej wi�cej w po�owie jej d�ugo�ci, po lewej stronie, Hawkmoon zauwa�y� dwa krystaliczne urz�dzenia, kt�re opisa� im Rinal. W milczeniu wskaza� je Oladahnowi, po czym pogna�, by wymin�� potwora i znale�� si� w magazynie. Przy pierwszym ich poruszeniu bestia jak gdyby obudzi�a si� z transu. Wyda�a z siebie okrzyk i rzuci�a si� w pogo�, roztaczaj�c dooko�a dziwny odra�aj�cy metaliczny smr�d. K�tem oka Hawkmoon dostrzeg� gigantyczn�, uzbrojon� w szpony �ap� wyci�gaj�c� si� w jego kierunku. Uskoczy� w bok, potr�caj�c przy tym jedno z delikatnych urz�dze�, kt�re stoczy�o si� ze stosu innych i rozbi�o na pod�odze, rozsiewaj�c od�amki szk�a i drobniutkie metalowe cz�ci. �apa przeci�a powietrze zaledwie o kilka centymetr�w od jego twarzy, po czym zamierzy�a si� ponownie, ale Hawkmoon zd��y� ju� uskoczy�. Niespodziewanie strza�a z �uku ugodzi�a w pysk stra�nika, z g�o�nym brz�kiem metalu uderzaj�cego w metal, ale nie zadrapa�a nawet czarno-��tego pancerza. Bestia z rykiem odwr�ci�a si� w stron� drugiego ze swych wrog�w, dojrza�a Oladahna, po czym rzuci�a si� w jego kierunku. Ten odskoczy� do ty�u, nie by� jednak wystarczaj�co szybki, stra�nik pochwyci� bowiem go sw� �ap� i zacz�� przyci�ga� w stron� rozwieraj�cej si� paszczy. Hawkmoon krzykn�� i wymierzy� cios mieczem w z��czenie n�g potwora. Bestia parskn�a, po czym odrzuci�a ofiar� na bok. Oladahn leg� skulony w k�cie przy wej�ciu, nieprzytomny albo martwy. Hawkmoon cofn�� si�, kiedy stw�r natar� na niego, lecz nagle zdecydowa� si� na zmian� taktyki, pochyli� i przemkn�� mi�dzy nogami zdziwionego potwora. Bestia zacz�a si� obraca�, ale Hawkmoon prze�lizgn�� si� mi�dzy jej nogami ponownie. Metalowy stra�nik parskn�� z w�ciek�o�ci, bij�c �apami o sw�j pancerz. Wyskoczy� wysoko w powietrze, po czym opad� na pod�og� z hukiem, kt�ry odbi� si� g�o�nym echem w ca�ym pomieszczeniu, i zacz�� przeczesywa� magazyn w poszukiwaniu cz�owieka, kt�ry przykucn�� w cieniu dw�ch wi�kszych maszyn i za ich os�on� posuwa� si� ostro�nie w kierunku urz�dze�, b�d�cych celem wyprawy. Stw�r zacz�� rozrzuca� spi�trzone maszyny w bezrozumnym po�cigu za intruzem. Hawkmoon zatrzyma� si� przy urz�dzeniu z dzwonowato rozszerzaj�cym si� wylotem. U podstawy tej dyszy znajdowa�a si� d�wignia. Os�dzi�, �e mo�e to by� jaki� rodzaj broni. Nie zastanawiaj�c si� ani chwili przesun�� d�wigni�. We wn�trzu maszyny da� si� s�ysze� dziwny d�wi�k, lecz nie wydarzy�o si� nic wi