1755
Szczegóły |
Tytuł |
1755 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1755 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1755 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1755 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Kryszta�owa wie�a"
Autor: Anne McCaffrey
Rozdzia� I
Ana drog� niech jej gwiazdka �wieci! - zawo�a�a Killashandra Ree do siebie, gdy� jej s�owa poprzez ryk rozbijaj�cych si� o dzi�b "Anio�a" fal i dudnienie wiatru o wyd�te �agle i napr�one sztagi nie mia�y najmniejszych szans dotrze� do Larsa Dahla.
Wycelowa�a palec w horyzont, na kt�rym wschodzi�a pierwsza wieczorna gwiazda. Obejrza�a si�, czy Lars patrzy w jej stron�. Skin�� g�ow� z u�miechem, a w jego ogorza�ej twarzy b�ysn�y �nie�nobia�e z�by. Po op�yni�ciu g��wnego kontynentu Ballybranu by�a niewiele mniej opalona od niego, jednak to Lars z nich dwojga zawsze wygl�da� na prawdziwego wilka morskiego, zw�aszcza kiedy sta�, tak jak teraz, z ko�em sterowym w mocnych d�oniach i balansowa� wysokim, smuk�ym cia�em na szeroko rozstawionych, bosych stopach. ��d� halsowa�a praw� burt� przy pe�nych �aglach. W�osy Larsa, sp�owia�e od s�o�ca i nas�czone sol�, rozwiewa�y si� jak rytualny pi�ropusz.
Od postrz�pionej, kamiennej linii brzegu dzieli�a ich jeszcze chwila �eglugi, jednak lada moment - o wiele za wcze�nie, zdaniem Killashandry - mieli dobi� do l�du i zarzuci� kotwic� w porcie obs�uguj�cym baz� Cechu Heptyckiego.
Killashandra westchn�a. Gdyby to od niej zale�a�o, rejs nigdy by si� nie sko�czy�, cho� koj�ce dzia�anie morskich fal nie wystarcza�o, �eby oczy�ci� jej krew z kryszta�u. Lars, kt�ry �piewa� kr�cej od niej, by� w lepszej formie. Wiedzieli jednak, �e podczas nast�pnego wypadu w Pasmo musz� wydoby� wystarczaj�c� ilo�� kryszta�u, �eby wyrwa� si� z planety na czas zbli�aj�cego si� zn�w nieuchronnie Przej�cia. Modli�a si� w duchu, �eby ich sanie by�y ju� po remoncie, gotowe do odlotu w Pasmo.
Na wspomnienie kamiennej lawiny, kt�ra pogrzeba�a ich pojazd, zgrzytn�a z�bami z upokorzenia. Trzeba by�o wysy�a� po nich ekspedycj� ratunkow�! Sprowadzenie zdruzgotanych sa� do bazy nie�le nadwer�y�o ich kredyty. Przed wypadkiem zd��yli naci�� dosy� kryszta�u, kt�ry, dzi�ki odpornym pojemnikom, wyszed� z katastrofy ca�o. Sta� ich by�o wi�c na pokrycie wysokich koszt�w napraw, nie starczy�o jednak na wypad poza planet� na czas remontu sa�. Kolejny raz pozwolili, by "Anio�" i zew ballybra�skich w�d zag�uszy�y wezwanie kryszta�u i uwolni�y ich od nudy pobytu w bazie.
Killashandra przysi�g�a sobie jednak na wszystkie �wi�to�ci, �e teraz wy�piewaj� kryszta� w najlepszym gatunku o ile uda im si� ponownie trafi� na tamt�, pechow�, �y��. Kryszta� komunikacyjny zawsze by� w cenie. Oby tylko uda�o im si� za jednym zamachem wyci�� ca�y zestaw nie brzmi�cy �adnym fa�szywym tonem. By�a zdecydowana wyjecha� z planety; tym razem nie da si� Larsowi nam�wi� na poznawanie kolejnych m�rz. Istniej� planety r�wnie interesuj�ce jak wody Ballybranu. Gdyby Lars nie zostawia� jej od czasu do czasu prawa do decyzji - powa�nie zastanawia�aby si� nad zmian� partnera. Na przyk�ad na tego m�odego, barczystego rudzielca o niepokoj�cych oczach i �obuzerskim u�miechu, kt�ry tak bardzo kogo� przypomina�. Wiatr wia� jej teraz w twarz. Skrzywi�a si�. Coraz cz�ciej musia�a zasi�ga� porad "programu osobistego". �piewa�a kryszta� od wielu lat i doskonale zdawa�a sobie spraw� z tego, �e ma coraz powa�niejsze luki w pami�ci, cho� nie wiedzia�a ani czego nie pami�ta, ani jak wiele zapomnia�a. Wzruszy�a ramionami. C�, dop�ki jeszcze nie zapomnia�a o Larsie Dahlu, a on o niej...
"Anio�" op�ywa� teraz masyw przyl�dka, zza kt�rego wy�ania�a si� wschodnia elewacja sze�ciennej bry�y bazy Cechu Heptyckiego. Budynek sta� kilka kilometr�w w g��b l�du, lecz nawet z takiej odleg�o�ci prezentowa� si� gro�nie. Dobry humor Killashandry gwa�townie prysn��.
- Koniec laby - mrukn�a niech�tnie, z g�ry wiedz�c, co powie Lars.
- Koniec laby! - wrzasn��, przekrzykuj�c wiatr.
Zatrz�s�o ni� z irytacji.
Tylko nie to - pomy�la�a wznosz�c oczy do nieba. Byli ze sob� tak d�ugo, �e mog�a z g�ry przewidzie� ka�de jego s�owo. A mo�e po prostu trzeba im jakiej� odmiany? Larsowi ich morskie wypady najzupe�niej wystarcza�y do szcz�cia, ale ona odkry�a nagle, �e potrzebuje czego� wi�cej. Skrzywi�a si�. Wi�cej, to znaczy ile? Lars krzycza� i macha� do niej, wzywaj�c, by zesz�a do niego do kokpitu. Uchylaj�c twarz przed spienionym rozbryzgiem przelatuj�cych przez burt� fal, ostro�nie, niemniej z wpraw�, ruszy�a w stron� rufy, walcz�c z wiatrem i przechy�ami pok�adu "Anio�a".
Kiedy podesz�a do Larsa na wyci�gni�cie d�oni, przygarn�� j� do siebie, a u�miech, kt�rym j� obdarzy�, wyra�a� najwy�sze zadowolenie z wiatru, fali, jachtu, mimo �e zbli�ali si� do kresu podr�y. Opar�a si� o wysokie, muskularne cia�o Larsa. Zna�a go tak dobrze. C�, w�r�d �piewak�w kryszta�u co� takiego mo�e by� nawet pewnym plusem, zw�aszcza kiedy pami�� zaczyna szwankowa�. Podnios�a wzrok na twarz partnera. Nawet �uszcz�cy si� nos nie by� w stanie zachwia� wytworno�ci jego profilu. Lars Dani, sta�y czynnik w jej �yciu!
- Lars, Killa! Lanzecki kaza� si� wam stawi�, jak tylko zawiniecie do doku! - zawo�a� kapitan portu, chwytaj�c cum�, wprawnie rzucon� przez Killashandr�, i metodycznie okr�caj�c j� wok� ko�paka. �piewaczka, z cum� rufow� w r�ku, zeskoczy�a lekko na pochylni� basenu jachtowego.
- S�yszysz, co do ciebie m�wi�?! - rykn��.
- Jasne, �e s�ysz�.
- Oboje s�yszymy! - wtr�ci� Lars, puszczaj�c oko do Killashandry.
Pos�uszna starym nawykom, zbieg�a pod pok�ad sprawdzi�, czy w kabinie zostawili wszystko jak trzeba. Ostatni rzut oka zawsze nale�a� do jej obowi�zk�w. Lars natomiast wprowadza� jacht do portu. Zadowolona z wynik�w inspekcji, wyrzuci�a na pok�ad �eglarskie worki z odzie��, a sama wspi�a si� po schodkach, nios�c ostro�nie torb� odpad�w nieorganicznych.
Lars wy� czy� silniki jachtu i zaj�� si� zabezpieczaniem pi�ty bomu.
- Zaopiekuj� si� jachtem - ponagla� ich kapitan.
Kiedy Cechmistrz wzywa� �piewaka, ten powinien stawi� si� niezw�ocznie. Ta para najwyra�niej rz�dzi�a si� w�asnymi prawami, jednak nie u�miecha�o mu si� wcale obrywa� za ich niesubordynacj�.
- Wiem, �e si� nim zaopiekujesz, Pat - zapewni� Lars, sprawdzaj�c wanty. - Ale trudno mi na zawo�anie wyzby� si� starych nawyk�w. Schowasz ��d�, gdyby zacz�o bardziej dmucha�? - Skinieniem g�owy wskaza� pojemny basen krytych dok�w.
- A co, mo�e kiedy� nie schowa�em? - odburkn�� Pat z uraz�, wciskaj�c g��biej d�onie w kieszenie kapita�skiej kurtki.
Lars porwa� z pok�adu sw�j worek i zgrabnie zeskoczy� na nabrze�e, po czym z u�miechem wymierzy� Patowi kuksa�ca, kt�ry go mia� udobrucha�. Killashandra, skin�wszy kapitanowi z wdzi�czno�ci� g�ow�, ruszy�a za Larsem. Dogoni�a go na rampie doku. Wsiedli w pierwszy z brzegu �lizgacz i obrali kurs na kompleks zabudowa� Cechu.
Zaparkowali i weszli do mieszkalnej cz�ci kompleksu. Wjechali wind� na poziom zarz�du. W tym czasie dziewi�tna�cie os�b tonem oscyluj�cym mi�dzy z�o�liw� satysfakcj� a nie ukrywan� zazdro�ci� zd��y�o ich poinformowa�, �e maj� stawi� si� u Lanzeckiego.
- Psiako��! - wycedzi�a Killashandra przez zaci�ni�te z�by. - Co tu jest grane?
- No c�, chyba nie cieszymy si� specjaln� sympati� naszych koleg�w - stwierdzi� Lars, sil�c si� na oboj�tno��.
- Mam z�e przeczucia - mrukn�a. Ta uwaga by�a przeznaczona wy��cznie dla jego uszu.
- My�lisz, �e Lanzecki m�g� wymy�li� dla nas kt�re� z tych swoich zada� specjalnych?
- Aha.
Rami� w rami� skr�cili do biura Lanzeckiego. Ju� w progu Killashandr� uderzy�a nieobecno�� Traga. Z jego miejsca podni�s� si� szczup�y m�czyzna; na twarzy, karku i na d�oniach goi�y mu si� blizny zadane przez kryszta�, Killashandra nie przypomina�a sobie jednak, �eby go kiedykolwiek widzia�a.
- Killashandra Ree? - upewni� si� m�czyzna. Przeni�s� wzrok na jej towarzysza. - Lars Dahl? Czy nigdy nie w��czacie komunikatora na waszym jachcie?
- W��czamy, kiedy siedzimy w kabinie - odpowiedzia� beztrosko Lars.
- A nie siedzi si� tam zbyt d�ugo, je�li w dwie osoby zmaga si� ze sztormem - pokaja�a si� kpi�co Killashandra. - Gdzie jest Trag?
- Nazywam si� Bollam. - M�czyzna pokr�ci� szyj�, jakby go uwiera� ko�nierzyk, i wzruszy� ramieniem. By�o jasne, �e Trag nie �yje. - Wiecie, kt�re drzwi?
- A� za dobrze - rzuci�a niech�tnie Killashandra, gniewnym krokiem okr��aj�c jego stanowisko i kieruj�c si� do drzwi sanktuarium Lanzeckiego.
Nie podoba�o jej si� wcale, �e Trag nie �yje. To on nauczy� j� stroi� kryszta�y, pod jego okiem odbywa�a sta� czeladniczy; reszta niejasnych wspomnie� te� by�a raczej mi�a. Nie wygl�da�o na to, �eby Bollam by� w stanie sprosta� obowi�zkom, kt�re Trag wykonywa� z najwy�sz� �atwo�ci� i... bez cienia emocji. Gdyby by�a Lanzeckim, za nic w �wiecie nikomu nie przydzieli�aby do towarzystwa w Pa�mie r�wnie cherlawego wymoczka. Do diab�a, nie mia�a nawet po�owy jego blizn na r�kach, chocia� �piewa�a ju� kryszta� od... od dawna!
Ze z�o�ci� waln�a d�oni� w p�ytk� identyfikacyjn� na drzwiach i ledwie zamek pu�ci�, wpad�a do gabinetu, zamaszy�cie kieruj�c si� do konsoli, nad kt�r� nachyla� si� Lanzecki.
- Macie chyba komunikator na pok�adzie tej waszej �ajby? - zacz��, uprzedzaj�c jej atak.
- Jachtu - odruchowo poprawi� go Lars.
- Nie pracuje bez przerwy - dorzuci�a jednocze�nie Killashandra. - C� to za sprawa nie cierpi�ca zw�oki?
Lanzecki od�o�y� �wietlne pi�ro, kt�rym wodzi� po konsoli i, prostuj�c si�, obrzuci� par� przyby�ych przeci�g�ym spojrzeniem. Killashandrze �cisn�o si� serce. Na twarzy Ochmistrza malowa�o si� znu�enie... i wiek. Czy�by Trag zgin�� tak niedawno?
- W uk�adzie 478-S-2937 sektora Libry natrafiono na opalizuj�cy minera�, kt�ry mo�e okaza� si� nieznanym gatunkiem kryszta�u, w dodatku daleko bardziej z�o�onym od terra�skich opali czy wega�skich krzemieni, przejrzystych i matowych.
W��czy� monitor. W przyspieszonym tempie zacz�y przesuwa� si� kolejne obrazy. Na orbicie mign�� statek badawczy, gwa�townie przybli�y� si�, wreszcie wyl�dowa�. Przed oczami Larsa i Killashandry jak w kalejdoskopie przelatywa�y zapisy wczesnych prac badawczych.
- O, tutaj! - Lanzecki prze��czy� urz�dzenie na normaln� pr�dko��. - Skorupa planety zawiera niewiarygodnie rozleg�e systemy jaski�. Geolodzy sugeruj�, �e planeta ostyg�a zbyt szybko.
- �adnych ocean�w? - upewni� si� Lars.
Lanzecki potrz�sn�� przecz�co g�ow�, a Killashandra u�miechn�a si� z lekkim przek�sem. Pierwsze pytanie Larsa na temat nieznanej planety brzmia�o nieodmiennie: "Czy istniej� wody nadaj�ce si� do �eglugi?"
- Podziemne z�ogi lodu nie nadaj� si� ani do picia, ani -doda� Lanzecki z niespotykanym u niego humorem - do p�ywania.
- Psiako��!
- O! - wyrwa�o si� Killashandrze, kiedy kamera skierowa�a si� do g�ry, ukazuj�c migotliw� powierzchni� czego�, co sprawia�o wra�enie cieczy.
Kamera zmieni�a k�t i oboje z Larsem zorientowali si�, �e to, co brali za ciecz, w rzeczywisto�ci jest niebieskim,opalizuj�cym refleksem pasma kamienia, o kt�rym m�wi� Lanzecki.
Cechmistrz szybko przewin�� materia� i zwolni� obraz nast�pnej ekstruzji, nieco szerszej, o ciemniejszym odcieniu b��kitu. Na podobie�stwo wr�gi opasywa�a sklepienie jaskini, sprawiaj�c przy tym wra�enie, jakby wycieka�a z "sadzawki" b��kitu na �rodku. Co wi�cej, b��kit zdawa� si� sp�ywa� na dno jaskini, jakby chcia� dosi�gn�� pod�ogi.
- Zdj�cia robione by�y w �wietle naturalnym - o�wiadczy� Lanzecki z uznaniem. - Obroty planety s� niezwykle powolne, obr�t dzienny trwa prawie czterdzie�ci stadar-dowych godzin. Te zdj�cia kr�cono o �wicie. W po�udnie �wiat�o o�lepia.
- To pojedynczy kamie� czy ca�a �y�a? - spyta� Lars, wyra�nie poruszony i pe�en podziwu.
- C�, to w�a�nie jest kolejna sprawa, kt�rej nie mia� kto ustali� - stwierdzi� sucho Lanzecki.
- Ach, tak? -Killashandra przeczuwa�a, �e zaraz us�yszy co� niezbyt radosnego.
- Zgadza si�, ta�my maj� ju� par� lat. Wszyscy cz�onkowie ekipy badawczej zmarli najp�niej w cztery miesi�ce od l�dowania na Opalu.
- Na Opalu? - powt�rzy�a, staraj�c si� odwlec moment, kiedy Lanzecki wyjawi im kolejne, bez w�tpienia mro��ce krew w �y�ach, szczeg�y.
Wzruszy� ramionami i nieznacznie si� skrzywi�.
- Tak� nazw� nada�a ekspedycja.
- Nie wiedz�c, �e wybiera nazw� swojego grobowca -cierpko zauwa�y� Lars.
- Zdarza si�.
- Jak� �mierci� zmarli? - spyta�, przysiadaj�c na naro�niku konsoli Lanzeckiego.
- Niezbyt mi��. Kiedy w��czy� si� alarm, sygnalizuj�c �mierteln� dawk� promieniowania, ekipa badawcza z Trun-domoux nie zniedba�a �adnych �rodk�w ostro�no�ci. Umie�cili ta�m� w hermetycznym pojemniku wraz z dziennikiem pok�adowym ich statku i bry�k� czego� twardego, co okaza�o si� od�amkiem po�yskliwej substancji, kt�r� widzieli�my na filmie. Dziennik pok�adowy nieszcz�snego statku zawiera� zapiski geologa i lekarza. Byli zgodni co do tego, �e ekipa musia�a wch�on�� na Opalu �mierteln� dawk� jakiej� substancji promieniotw�rczej, najprawdopodobniej podczas kontaktu z nieznanym minera�em. Dziennik informuje, �e za��czonej pr�bki nie da�o si� wydoby� inaczej, jak przez wyci�cie laserem z kawa�kiem otaczaj�cej ska�y. - Lanzecki dla uzyskania wi�kszego efektu zawiesi� g�os. - Ludzie z ekipy badawczej wyodr�bnili cez, gal, rubid, a tak�e �ladowe ilo�ci �elaza i krzemu. Wykryto r�wnie� kilka izotop�w radioaktywnych, wskazuj�cych na to, �e w przesz�o�ci pr�bka posiada�a w�a�ciwo�ci promieniotw�rcze, jednak obecnie nie wykazuje �adnych �lad�w radioaktywno�ci. Co ciekawsze, nie ma w og�le po�ysku macierzystej �y�y. Trag uwa�a�, �e po odj�ciu go od z�o�a minera� obumar�.
- Trag by� z nimi?
Lanzecki d�ugo patrzy� w przestrze�, zanim udzieli� odpowiedzi. Wreszcie po kolei spojrza� obojgu w oczy.
- Symbiont ballybra�ski posiada w�a�ciwo�ci lecznicze, op�nia te� powa�nie procesy starzenia, jednak jego �ywotno�� ma swoje granice. Trag figurowa� w Rejestrze Cechu od niepami�tnych lat. Orientowa� si�, �e bariera ochronna symbionta z czasem s�abnie. Trundomoux zwr�cili si� do Cechu Heptyckiego z pro�b� o wydelegowanie przedstawiciela, s�dz�c, �e symbiont ballybra�ski b�dzie w stanie ochroni� naszych ludzi. Trag zg�osi� si� na ochotnika. Presnol podda� go precyzyjnym testom, kt�re wykaza�y, �e symbiont jest nadal aktywny. Trag twierdzi�, �e ma wystarczaj�c� odporno��.
W cechu powszechnie przezywano Lanzeckiego "Kamienn� Twarz�". Nawet Killashandrze zdarzy�o si� raz pos�dzi� go o brak emocji, jednak p�niejsze wydarzenia dowiod�y, jak bardzo si� myli�a. Teraz te� Cechmistrz oboj�tno�ci� pokrywa� smutek, o ile nie g��bsze uczucia. Trag by� dla niego kim� wi�cej ni� tylko partnerem w wyprawach po kryszta�.
- Obcowa� z nie os�oni�tym minera�em i nic mu si� nie sta�o.
- To od czego wobec tego umar�? - chcia�a wiedzie� Killashandra.
- Od g�upiej infekcji dr�g oddechowych, kt�r� z�apa� w drodze powrotnej. - Lanzecki pogardliwie wzruszeniem ramion skwitowa� tak haniebny rodzaj �mierci. - Presnol nie wyklucza mo�liwo�ci, �e kontakt z minera�em os�abi� ochronn� barier� symbionta, lecz badanie tkanki wykaza�o niezbicie, �e Trag nie zapad� ani na t� sam�, ani nawet na podobn� chorob� co obecna na statku grupa geolog�w. -Lanzecki urwa� znowu. - Trag w swoim raporcie wyra�a� najg��bsze przekonanie, �e symbiont ballybra�ski w tamtych warunkach zdo�a ochroni� �piewak�w kryszta�u, w zwi�zku z czym Cech powinien prowadzi� dalsze badania. Donosi�, �e uda�o mu si� wzbudzi� w minerale rezonans odmienny od wszystkiego, z czym spotyka� si� w Pa�mie. Odmienny... niemniej podobny.
Killashandra splot�a r�ce na piersi.
- A ty chcia�by�, �eby�my w�a�nie my z Larsem zbadali, ile w tym prawdy? - spyta�a w ko�cu, udaj�c, �e nie dostrzega sceptycznej miny Larsa.
- Tak.
Lars pochwyci� wreszcie jej wzrok, mru��c lewe oko w ich prywatnym szyfrze finansowym. Pozwoli�a Lanzeckiemu poczeka� troch� na odpowied�.
- Ile?
Lanzecki u�miechn�� si� chytrze.
- Za��dali�my... sowitej op�aty za us�ugi tandemu pracownik�w Cechu Heptyckiego.
- Aha, to by znaczy�o, �e Czynniki Wy�sze s� naprawd� zainteresowane kamieniem - zaryzykowa�a. A kiedy skin�� g�ow�, pyta�a dalej. - Zastanawia�e� si� ju� nad wynagrodzeniem dla nas i dla Cechu?
- Jestem w stanie zaoferowa� wam pi��dziesi�t tysi�cy kredyt�w. Byliby�cie poza planet� podczas Przej�cia... Czasu powinni�cie mie� a� nadto, �eby wykona� badania, zanim dopadnie was szale�stwo.
Killashandra pu�ci�a rozwa�ania Lanzeckiego mimo uszu i zatopi�a si� w kalkulacjach finansowych. Cech musia� za��da� dwa albo trzy razy tyle.
- Nie podejmiemy si� r�wnie niebezpiecznej pracy za mniej ni� dziewi��dziesi�t tysi�cy.
Pos�a�a Larsowi szybkie spojrzenie. Nawet za pi��dziesi�t mogliby dolecie� do dowolnego miejsca w znanym wszech�wiecie i zosta� tam tak d�ugo, jak d�ugo byliby w stanie przebywa� poza Ballybranem.
Lanzecki skin�� g�ow� z leciutkim u�mieszkiem. Najwyra�niej przewidzia�, �e Killashandra b�dzie si� targowa�.
- Sze��dziesi�t. Cech poniesie spore wydatki...
- Powiniene� wobec tego poszuka� sobie takich, kt�rzy nie bior� dodatku za niebezpieczn� prac� - parskn�a Killashandra. - Osiemdziesi�t pi��.
- Niewykluczone, �e po powrocie z Opalu b�dziemy zmuszeni zorganizowa� dla was kwarantann�...
- Nie bez powodu p�aci�am podatki przez te wszystkie lata. Poza tym... czy�by� nie ufa� ocenie Traga?
- Zawsze ufa�em jego s�dom. Ale Trag przebywa� w jednym pomieszczeniu z kamieniem stosunkowo nied�ugo.
- "Nied�ugo" to znaczy ile? - pr�bowa� u�ci�li� Lars.
- Trzy tygodnie.
- Chcesz nam wm�wi�, �e symbiont na tym w �aden spos�b nie ucierpia�?
- Presnol twierdzi, �e nie. Trag zmar� wskutek pospolitej infekcji oskrzeli. Natomiast wykonane przez zdalnie sterowan� sond� badania za�ogi statku wykaza�y, �e jej cz�onkowie zmarli wskutek niezwykle z�o�liwej bia�aczki gruczo��w ch�onnych, odpornej na wszelkie �rodki z arsena�u, jakim dysponuje nie zmutowana ludzko��. U Traga nie zanotowano �adnych objaw�w niewydolno�ci czy zmian w gruczo�ach limfatycznych.
- W ci�gu trzech tygodni objawy nie musia�y rozwin�� si� w pe�ni. - Lanzecki potrz�sn�� g�ow�.- Wed�ug zapisk�w lekarza pok�adowego na statku pierwsze objawy w postaci zm�czenia, b�lu g�owy i tak dalej wyst�powa�y ju� w drugim tygodniu po kontakcie z minera�em.
Killashandra nie spuszcza�a wzroku z jego twarzy. Po traumatycznej instalacji czarnych kryszta��w u Trundomoux, misji, kt�rej nic nie by�o w stanie wywabi� z jej pami�ci, oraz paru drobniejszych zadaniach specjalnych, na wspomnienie kt�rych jeszcze po latach ogarnia�o j� rozdra�nienie, propozycje Lanzeckiego budzi�y instynktown� nieufno��.
- Za osiemdziesi�t mo�esz nas mie� do dyspozycji -o�wiadczy�a nie podlegaj�cym dyskusji tonem.
- Oraz... - Lars uni�s� d�o�, sygnalizuj�c, �e wkracza do przetargu - p� procent zysk�w Cechu z ewentualnej sprzeda�y kamienia.
- Co? - wybuchn�� Lanzecki z tak� moc�, �e Lars a� zjecha� z naro�nika konsoli.
Killashandra odrzuci�a g�ow� do ty�u i wybuchn�a �miechem, widz�c, jak jej towarzysz winduje si� z powrotem do pozycji siedz�cej.
- Widz�, ch�opcze, �e szybko si� uczysz!
- Czemu nie? - odpar� Lars, nie spuszczaj�c przy tym oczu z twarzy Lanzeckiego. - Nadstawiamy karku dla Cechu i co� nam si� chyba za to nale�y.
- Mo�e si� okaza�, �e kamie� jest wy��cznie pi�kny -zauwa�y� ostro�nie Lanzecki.
- To nici z udzia��w.
- Mo�e si� okaza� istot� rozumn� - wtr�ci�a Killashandra.
- Zdecyduj si�, po czyjej jeste� stronie - roze�li� si� Lars. Ale Lanzecki si� u�miechn��.
- Zgoda!
Zanim kt�rekolwiek ze �piewak�w zd��y�o zaprotestowa�, chwyci� d�o� Killashandry i na zgod� uderzy� ni� o rejestrator papilarny. Nast�pnie podsun�� poduszk� rejestratora u�miechaj�cemu si� g�upawo Larsowi, kt�ry odegra� palcami ca�y spektakl, zanim zgodzi� si� przy�o�y� d�o�.
- Mo�na by�o wi�cej wytargowa� - stwierdzi�a z niezadowoleniem Killashandra.
Wargi Larsa rozci�gn�y si� w szerokim u�miechu. Targowanie si� by�o zwykle domen� Killashandry, kt�ra ca�kiem nie�le sobie z tym radzi�a. On sam by� dosy� zadowolony ze swojego wyst�pienia z ��daniem odsetek; nie postawi� zbyt wysokich wymaga�, �eby Lanzecki z miejsca nie odrzuci� jego propozycji, je�li jednak minera� oka�e si� u�yteczny, mo�e si� zdarzy�, �e ju� nigdy nie b�d� musieli �piewa� kryszta�u. Najwy�ej po to, �eby zregenerowa� sytnbionta. Cokolwiek by m�wi�, osiemdziesi�t tysi�cy i udzia� w dochodach zaspokaja�y jego ambicj� i zach�anno��.
- W jaki spos�b dostaniemy si� na planet�, skoro nie mog� na niej przebywa� nie zmutowani? - spyta�a Killa-shandra.
- Wyznaczono do tego zadania statek rozumny.
- Czy mo�e naszych starych przyjaci�, Samela i Chadri�? - zaciekawi� si� Lars.
Imiona z czym� si� Killashandrze kojarzy�y, nic wi�cej nie mog�a sobie jednak przypomnie�. Wzrok Lanzeckiego wyra�a� bezbrze�n� cierpliwo��.
- Nie, nie ich - odpowiedzia� Larsowi.
Skrzywi�a si�. Zachowanie Lanzeckiego wyra�nie wskazywa�o, �e tamtych dwojga nie by�o ju� po�r�d �ywych. Przez mgnienie oka zastanawia�a si�, kiedy mogli odej��. �rednia �ycia statk�w rozumnych wynosi�a kilkaset lat. Czy to mo�liwe, �eby �piewa�a kryszta� od tak dawna?
- Mieli dosy� niecodzienny wypadek - dorzuci� Lanzecki i Killashandra rozlu�ni�a si�. - Zawiadomi� agencj�, �e przyj�li�cie kontrakt.
- Mam rozumie�, �e kamie� nie zosta� poddany �adnym testom ani pr�bom oceniaj�cym jego oddzia�ywanie na cz�owieka? Nawet przez Traga? - upewnia� si� Lars.
- Trag s�dzi�, �e kamie� jest obdarzony inteligencj�.
- Naprawd�? - zdumia�a si� Killashandra. - To znaczy, �e jest.
- Radzi�bym ci traktowa� to wy��cznie jako hipotez�, Killashandro Ree - ostrzeg� Lanzecki, surowo gro��c jej palcem.
- To si� jeszcze oka�e! - Zadanie zaczyna�o jej si� podoba�. Je�li grubosk�rny, konserwatywny Trag co� poczu�, to ona z Larsem mogli liczy� na pewny sukces. - Wysuwano ju� hipotezy na temat inteligencji krzemu.
- Mo�e uda si� nam go nak�oni� do skruchy za zabicie za�ogi? - zasugerowa� Lars z sarkazmem, splataj�c r�ce na piersi.
- Kryszta� jako� nikogo jeszcze nie przeprosi� - prych-n�a Killashandra.
- Kryszta� przynajmniej �piewa - zripostowa� pogodnie Lars. Lanzecki poda� Larsowi czek i niewielk� kaset� z ta�m�. - To jest wszystko, co mamy na temat podobnych spostrze�e� badaczy pod adresem krzemu.
- Kiedy ruszamy?
- Wasz pojazd, BB-1066... - Uni�s� d�o�, nie daj�c Killashandrze doj�� do s�owa. - Brendan i Boira. Brendan zdecydowa� si� na t� podr�, bo Boira jest na urlopie zdrowotnym.
- Faktycznie, statek B&B - stwierdzi� Lars bez entuzjazmu.
- Domy�lam si�, �e spodziewacie si�, i� polecimy natychmiast? - gniewnie zauwa�y�a Killashandra. Lanzecki skin�� g�ow�.
- Brendan czeka na was z ut�sknieniem.
- Dopiero przyjechali�my - zaprotestowa�a Killashandra.
- Z wakacji - zwr�ci� jej uwag� Lanzecki.
- Z wakacji? - powt�rzy�a, a widz�c k�tem oka, �e Lars sztywnieje na rogu konsoli, doda�a z hardym u�miechem -C�, mo�na to tak nazwa�, niemniej chcia�abym mie� troch� czasu, �eby sp�uka� ze sk�ry s�l i usun�� resztki kryszta�u z krwi.
- Wanna... dwuosobowa - uzupe�ni� Lanzecki z �obuzerskim u�miechem - po brzegi wype�niona p�ynem opalizuj�cym, czeka na was na pok�adzie 1066. Osiemdziesi�t dodatkowych tysi�cy to chyba wystarczaj�cy pow�d do natychmiastowego odlotu. Wszyscy wasi znajomi, z wyj�tkiem Presnola, znajduj� si� w tej chwili w Pa�mie.
Killashandra zmarszczy�a nos na znak dezaprobaty wobec tak jawnej manipulacji.
- Gdyby�cie byli na tyle uprzejmi, �eby utrzymywa� z nami ��czno��, mieliby�cie wi�cej czasu - mrukn�� z sarkazmem Lanzecki.
- Idziemy, Killa. - Lars zeskoczy� z konsoli i obj�� Killashandr� ramieniem.
- Domy�lam si�, �e nasze sanie jeszcze nie zosta�y wyremontowane? - spyta�a kwa�no.
- Zosta�y. - Lanzecki ch�odno odnosi� si� do wszelkich uwag sugeruj�cych niekompetencj� Cechu. - Dzi�ki temu zarobicie wi�cej...
- Cech te� na nas zarobi, specjalnie si� nie wysilaj�c -zauwa�y�a Killa.
- Nie m�wi�c o tym, �e nikt nie spisze si� od nas lepiej na tej maj�wce - dorzuci� Lars.
- To prawda - nieoczekiwanie ust�pi� Cechmistrz. - Ale tym razem -jego palec celowa� teraz w Larsa - ��dam pe�nej rejestracji z wprowadzeniem danych do obwod�w pami�ciowych Brendana od momentu, gdy postawicie nog� na Opalu.
- Tym razem - o�wiadczy�a Killashandra, u�miechaj�c si� s�odko - ��daniom twoim stanie si� zado��. Pozwolisz tylko, �e pozb�dziemy si� tych klamot�w i we�miemy par� osobistych rzeczy z naszych kwater.
- Brendan zaopatrzy� si� w wasze ulubione produkty, a statki B&B s� a� nadto dobrze wyposa�one we wszystkie artyku�y niezb�dne w podr�y. Macie uda� si� do Shan-ganagh. I to ju�. Wahad�owiec czeka.
Killashandra bez s�owa rozsup�a�a sw�j worek �eglarski i cisn�a w stron� Lanzeckiego, kt�ry zgrabnie chwyci� go w locie. Lars po prostu zsun�� sw�j z ramienia.
- Same brudy - poinformowa�. Lanzecki skin�� g�ow�.
- Jazda! - po�egna� ich szorstko. By� to tyle� rozkaz, co burkliwie wypowiedziane po�egnanie.
Wyszli z gabinetu Lanzeckiego. Lars, bardziej sk�onny do dyplomacji od swojej towarzyszki, skin�� pow�ci�gliwie g�ow� Bollamowi, ale ten tylko obrzuci� go oboj�tnym spojrzeniem.
- Trag z pewno�ci� by si� u�miechn�� -mrukn�� Lars do ucha Killashandry, kiedy drzwi zasuwa�y si� za nimi.
- Wcale mi si� nie podoba, �e ten cherlak je�dzi w Pasmo z Lanzeckim - burkn�a, krzywi�c si�.
Lars mrukn�� co� pocieszaj�co. Sytuacja Cechmistrza by�a nie do pozazdroszczenia - �eby utrzyma� si� na swym stanowisku, musia� minimalizowa� ubytki pami�ci, z drugiej strony jednak odnawia� co pewien czas kontakt z kryszta�em, by wygenerowa� symbionta. Praktycznie by� wi�c wi�niem Ballybranu.
Kiedy wsiedli do windy i wcisn�li przycisk poziomu p�yty startowej, mars na czole Killashandry pog��bi� si�. Lanzecki nie by� idiot�, wi�c ten ca�y Bollam musia� by� albo przyzwoitszym, inteligentniejszym go�ciem, albo lepszym fachowcem, ni� na to wygl�da�. A jednak nie mog�a pozby� si� niepokoju. Lanzecki mia� nieszcz�cie nale�e� do kategorii �piewak�w, kt�rzy dawali si� do tego stopnia oczarowa� pie�ni� kryszta�u, i� mogli sta� si� jego niewolnikami. Dla takich jak on posiadanie partnera by�o kwesti� �ycia i �mierci; nie mogli �piewa� kryszta�u samotnie, bo ryzykowali, �e nie powr�c� z Pasma. Antona m�wi�a kiedy� Killashandrze, �e niecz�sta sk�onno�� do popadania w tak� zale�no�� dotyka przede wszystkim osoby, kt�re przesz�y Przeskok
Milekeya, naj�agodniejsz� posta� adaptacji do ballybra�skiego symbionta.
Lanzecki wypady po kryszta� op�nia� zawsze jak m�g�, nawet gdy towarzyszy� mu Trag, kt�ry by� gwarantem, �e dotr� bezpiecznie do bazy. Bywa�o, �e - jak przed laty z Killashandr� - wi�za� si� na jaki� czas z kim�, czyje cia�o pulsowa�o muzyk� kryszta�u. Tego rodzaju kontakt by� dla niego od�ywczym substytutem os�abiaj�cym �aknienie prawdziwego kryszta�u. Killashandr� mia�a jeszcze w pami�ci rozmow� z Tragiem, w kt�rej bez ogr�dek da� jej do zrozumienia, �e ma znikn�� z planety, bo Lanzecki musi uda� si� wreszcie w Pasmo i porz�dnie zregenerowa� symbionta. Czy Bollam b�dzie r�wnie lojalny wobec Cechmistrza?
Drzwi windy rozsun�y si�. Wyszli na korytarz, na kt�rego �cianach umieszczono jaskrawe paski �wietlne. Mrugaj�ce pomara�czowe �wiat�o wskaza�o im drog� na oczekuj�cy prom.
Pilot ponagli� ich gestem, kiedy jednak wymijali go przy w�azie, zatka� nos i popatrzy� na nich wrogo.
- Cuchniecie jak diabli. Gdzie�cie si� podziewali? -spyta�.
- By�o si� tu i �wdzie - u�miechn�� si� Lars.
- Gdyby nie to, �e otrzyma�em rozkaz...
- C�, wszyscy otrzymali�my rozkazy - oznajmi�a Killashandr�, zajmuj�c miejsce na tylnym siedzeniu do�� przestronnego wahad�owca. - Im szybciej dowieziesz nas na Shanganagh, tym szybciej pozb�dziesz si� naszego smrodu.
- Nie mog� si� doczeka� tej chwili - o�wiadczy� pilot zgry�liwie, zerkn��, czy pozapinali pasy, i zatrzasn�� drzwi do swojej kabiny.
- Upchniemy mu tu gdzie� nasze stare skarpety? - zaproponowa� Lars, robi�c oko do Killashandry.
Od s��w zapewne przeszliby do czyn�w, gdyby nie to, �e pilot wzi�� sobie do serca ich sugesti� i poderwa� prom do lotu niemal pionowo. Killashandr� nie prze�y�a dot�d czego� podobnego. Straszliwa si�a wcisn�a ich oboje w mi�kkie siedzenia. Killashandr� gotowa by�aby przysi�c, �e gi�tkie tworzywo pod nimi jest twarde jak kamie�. Nie przypomina�a sobie, �eby kt�ra� jej podr� trwa�a r�wnie kr�tko.
Zaledwie wahad�owiec dotkn�� ksi�ycowego l�dowiska Shanganagh, drzwi otworzy�y si� z impetem, kt�ry mo�na by�o odczyta� wy��cznie jako zaproszenie do natychmiastowego opuszczenia kabiny.
- B&B znajduje si� o poziom wy�ej, dok osiemdziesi�t siedem - rozleg� si� z interkomu g�os pilota.
- Widz�, �e jeste� bardzo uprzejm� osob�, nauczon�, aby obowi�zki zawsze stawia� na pierwszym miejscu -zakpi� Lars.
- �e co? - dogoni� ich zdumiony g�os pilota, kiedy ruszyli w d� tunelem �luzy.
- Musieli obni�y� poprzeczk� w rekrutami - stwierdzi�a Killashandr�. - Ja pierwsza bior� k�piel.
- Lanzecki twierdzi, �e wanna jest dwuosobowa - przypomnia� jej Lars.
Przy ko�cu tunelu po kolei przy�o�yli d�onie do p�ytki identyfikacyjnej. Brzegi wlotu zacz�y si� rozsuwa�. Wyszli na korytarz.
Po drodze nie spotkali nikogo, co by�o dosy� zaskakuj�ce na Shanganagh, pe�ni�cym rol� wa�nego w�z�a przesiadkowego oraz centrum, w kt�rym Cech testowa� nowych kandydat�w. Shanganagh zaopatrywa� r�wnie� statki wszelkiego kalibru i zapewnia� im obs�ug� techniczn�.
- Mo�e ten zrz�dliwy pilot ostrzeg� ich przed nami i okadzono korytarze? - zasugerowa� Lars.
Killashandra prychn�a niech�tnie i wyd�u�y�a krok.
- Wiem tylko tyle, �e z rozkosz� zanurz� si� w k�pieli.
- Ja wchodz� po tobie... - zacz�� Lars, w tym momencie jednak nad dokiem osiemdziesi�tym si�dmym zamruga�o pomara�czowe �wiat�o.
- Uprzedzi� B&B o naszym przylocie!
- Wchodz� po tobie...
- Dobrze, ale najpierw musimy przywita� si� z Brendanem - zmitygowa�a go Killa.
Spo�r�d niezliczonych odmian gatunku ludzkiego, zmodyfikowanych i nie zmodyfikowanych, najwi�kszym, granicz�cym z czci� szacunkiem darzy�a pancernych. By�o co� pora�aj�cego w �wiadomo�ci, �e ludzka istota, zapiecz�towana w tytanowym rdzeniu, zawiadywa�a wszystkimi jego czynno�ciami, zjednoczona ze statkiem w stopniu niedost�pnym dla zwyczajnego pilota. Kombinacja pancernych z poruszaj�cymi si� swobodnie partnerami, do kt�rych przylgn�a nazwa "fizycznych", sprawia�a, �e statki B&B nale�a�y do elity kosmicznych kr��ownik�w. Lot z Brendanem to by� prawdziwy zaszczyt.
- Naturalnie - mrukn�� Lars.
Kiedy weszli do �luzy, za ich plecami opad�a przegroda.
- Prosz� o zezwolenie wej�cia na pok�ad...
- Moi drodzy, dajmy spok�j wst�pnym formalno�ciom. Jestem przecie� sam - o�wiadczy� przyja�nie d�wi�czny baryton. - Czy nigdy nie w��czacie komunikatora? Siedz� na tym ksi�ycu tyle czasu, �e zd��y�em porosn�� paj�czyn�.
- Wybacz, Brendan - zwr�ci� si� Lars, sk�adaj�c z szacunkiem uk�on w stron� tytanowego stosu, kt�ry kry� w sobie opancerzone cia�o Brendana. Killashandra sk�oni�a si� r�wnie�.
- Cudownie! Tenor! - uradowa� si� Brendan.
- W dodatku potrafi �piewa�! - doda�a Killashandra.
�piewanie kryszta�u wymaga�o s�uchu absolutnego, kt�remu nie zawsze towarzyszy� dobry g�os i prawdziwa muzykalno��.
- Kto wobec tego wchodzi drugi do wanny? - zainteresowa� si� Brendan.
- Gdzie �azienka? - spytali ch�rem.
- Kiedy ruszamy w drog�? - doda� Lars, zdzieraj�c sztywn� od soli garderob�. O ma�y w�os nie upad�, wyskakuj�c po�piesznie ze slipek, �eby dogoni� Killashandr�, kt�rej str�j by� jeszcze bardziej sk�py ni� jego.
- Jeste�my w drodze! - Brendan zatrz�s� si� ze �miechu. - Nie lubi� marnowa� czasu.
Roze�mia� si� ponownie, kiedy Killashandra �okciem str�ci�a Larsa z drabinki, ten jednak podci�gn�� si� na r�kach i wskoczy� do wanny, nurkuj�c jednocze�nie z ni� w lepkiej substancji. Jednocze�nie wyda� pe�ne ulgi westchnienie. W chwil� p�niej wsun�li r�ce w uchwyty zabezpieczaj�ce przed przeci��eniem startu.
- Jeste� pewien, �e wystartowali�my? - spyta�a Killashandra po skomplikowanym dopinaniu uchwyt�w chroni�cych przed wstrz�sem, kt�ry wci�� nie nadchodzi�.
- Absolutnie. - Nagle ekran w naro�niku malutkiej kabiny roz�wietli� si�, ukazuj�c Shanganagh i Ballybran, kt�re oddala�y si� w zawrotnym tempie. - Za moment przechodz� na inny nap�d. My�l�, �e zanurzenie w p�ynie opalizuj�cym powinno zredukowa� przykre doznania, jakie wam, mi�czakom, cz�sto zdarzaj� si� przy okazji skoku.
- Nigdy o tym nie pomy�la�em - przyzna� Lars.
- No to ju� - zakomenderowa� Brendan i nagle �wiat zawirowa� przed oczami obojga �piewak�w.
Killashandra zacisn�a powieki, staraj�c si� nie ogl�da� rozpadu i ponownego zestalania si� przestrzeni, kiedy spienion� fal� - Lars lubi� morskie por�wnania - przelatywali przez d�ugi lej "miedzyprzestrzeni", ��cz�cy ze sob� punkty w przestrzeni wzgl�dnej. P�yn opalizuj�cy faktycznie os�abia� nudno�ci wywo�ane uczuciem zderzania z samym sob� i wirowania przy jednoczesnym braku punktu odniesienia, kt�ry pozwala�by okre�li� w�asn� pozycj� w przestrzeni. W ko�cu by�o po wszystkim.
- P�yn troszk� pom�g�? - dopytywa� si� Brendan troskliwie.
- Chyba tak - ze zdziwieniem skonstatowa� Lars. -A tobie, Killa?
- Hmmmm! Ile jeszcze czeka nas skok�w przed l�dowaniem na Opalu?
- Jeszcze tylko dwa. J�kn�a.
- Mo�e by�cie co� przek�sili? - zaproponowa� Brendan. - Wzi��em pe�en zestaw waszych ulubionych produkt�w.
- A piwo yarra�skie? - spyta�a z niecierpliw� nadziej�.
- Jak�e bym m�g� o nim zapomnie�! - zarechota� Brendan.
- Nie m�g�by�, je�eli jeste� takim superm�zgiem, za jaki uchodzisz - stwierdzi� Lars. Wyswobodzi� r�ce z uchwyt�w i po drabince zacz�� wspina� si� na brzeg zbiornika. -Masz na co� jeszcze ochot�, Killa? - spyta� schodz�c.
To, na co mia�a jeszcze ochot�, wymaga�o z jego strony dw�ch kurs�w, w ko�cu jednak Killashandra poczu�a si� usatysfakcjonowana. Brendan zaopatrzy� ich nawet w p�ywaj�ce tace, kt�re pozwala�y biesiadowa� w k�pieli.
- Ta podr� b�dzie naprawd� luksusowa - mrukn�a do Larsa p�g�osem, mimo to Brendan podchwyci� jej s�owa.
- Robi�, co do mnie nale�y - o�wiadczy�.
- Jak by to powiedzie�, Brendan... - zacz�a, ale przerwa� jej znacz�cy �mieszek.
- Powiedzcie mi po prostu, kiedy b�dziecie mieli mnie do��, to wy��cz� system audio - obieca�.
- Naprawd�? - spyta�a Killashandra, staraj�c si� zatuszowa� nut� sceptycyzmu.
- C�, je�li sam si� nie wy��cz�, Boira rzuca si� do pulpitu sterowniczego i wy��cza mnie. Ta dziewczyna wysoko ceni swoj� prywatno��...
- Jak si� miewa? - zagadn�� Lars.
- W porz�dku. Wraca do zdrowia. K�pi�cy si� wymienili niepewne spojrzenia.
- Powiesz co� wi�cej, czy wola�by� o tym nie rozmawia�? Zapad�o d�ugie milczenie.
- Nie chcia�bym jej oskar�a� o g�upot� czy nieostro�no��... po prostu mia�a straszliwego pecha - o�wiadczy� Brendan g�osem tak bezbarwnym, �e tylko g�uchy by nie odgad�, jak bardzo niepokoi go stan partnerki. - Uda�o mi si� j� dowie�� na czas w miejsce, gdzie otrzyma�a w�a�ciw� opiek� medyczn�. Nic poza tym nie mog�em dla niej zrobi�.
- By�a dobr� partnerk�? - dopytywa�a si� delikatnie Killashandra.
- Jedn� z najlepszych, jakie mia�em w �yciu. - Powiedzia� to g�osem znacznie bardziej piskliwym, ale nie na tyle, by nabra� brzmienia falsetu. - O te najlepsze cz�owiek dba jak mo�e.
- Nawet je�eli nie mo�e nic wi�cej? - ni to spyta�a, ni to stwierdzi�a Killashandra.
- Nawet. Czy teraz was zostawi�, �eby�cie mogli oddawa� si� rozkoszom k�pieli?
Lars z Killashandra ponownie wymienili spojrzenia. Ziewni�cie Larsa bynajmniej nie by�o sfingowane.
- Chyba prze�pi� si� troch� w k�pieli - o�wiadczy�. -Czy by�by� �askaw obserwowa� zbiornik, na wypadek, gdyby�my poszli na dno.
- Naturalnie - odpar� Brendan g�osem, kt�ry wskazywa�, �e �piewacy utrafili we w�a�ciwy ton.
- Mog�abym chyba przespa� par� tygodni... - o�wiadczy�a Killashandra.
- I obudzi� si� pomarszczona jak suszona �liwka - uzupe�ni� k��liwie Lars.
- Nie dopuszcz� do podobnej profanacji twej nieskazitelnej pow�oki cielesnej, Killashandro Ree - zapowiedzia� Brendan uwodzicielskim tonem.
- Chwileczk�, Bren... - Lars ziewn�� - ...dan. Ona nale�y do mnie, lubie�ny barytonie.
Chichot Brendana rezonowa� dziwacznie, odbity od sztucznej przepony.
- Wy�pij si� dobrze, Larsie Dahl W p�nie nie jeste� dla mnie godnym przeciwnikiem.
Killashandra ziewn�a r�wnie�, mocniej wciskaj�c ramiona w uchwyty i opieraj�c g�ow� o mi�kki brzeg zbiornika. Nie zd��y�a si� zorientowa�, kto zasn�� pierwszy.
Rozdzia� II
- Dziurawa jak ser - o�wiadczy� zdegustowany Lars. Killashandra milcza�a. Wola�a nie wyra�a� swojej opinii ani o planecie Opal, ani o Lanzeckim, kt�ry sprytnie wyzyska� ich chciwo�� i potrzeb� opuszczenia Ballybranu. Przed wybuchem powstrzymywa�a j� jedynie my�l o osiemdziesi�ciu tysi�cach.
No, mo�e nie tylko. Nie chcia�a r�wnie� straci� szacunku w oczach Brendana, kt�ry okaza� si� prawdziwie nieocenionym towarzyszem. Nie do��, �e �piewa� mi�ym barytonem, to jeszcze mia� zawrotny repertuar, obejmuj�cy w r�wnym stopniu spro�ne przy�piewki co nabo�ne hymny i liryczne ballady. Nie by� a� tak wielkim mi�o�nikiem opery jak Killashandra, zna� jednak liczne operetki komiczne, musicale, chwytliwe melodyjki, popularne rytmy i piosenki sentymentalne, wreszcie przeboje ka�dej dekady od czas�w, gdy zacz�to nagrywa� muzyk� na ta�m�. Do tego mia� imponuj�cy zbi�r utwor�w muzyki katolickiej.
- Rozumiecie, Boira jest mezzosopranem, a poniewa� ja dysponuj� tylko jednym g�osem...
- A �piewaj�cy statek, ta... jak jej tam...
- Helva? Dalej gdzie� lata, nikt jednak nie wie gdzie. Wyznaczono nagrod� za wskazanie jej namiar�w, ale wy��cznie blagierzy potrafi� o niej co� opowiedzie� - za�mia� si�.
- Czy to prawda, �e potrafi�a �piewa� ka�dym g�osem?
- Tak chce legenda - odpar� Brendan z rozbawieniem. -To zreszt� mo�liwe. Ja te� m�g�bym wprowadzi� podobne modyfikacje do mojej przepony i aparatu g�osowego, daleko mi jednak do 834. Poza tym Boirze odpowiada, �e jestem barytonem.
- Argument nie do zbicia - podsumowa�a Killashandra, u�miechaj�c si� do Larsa. Teraz jednak orbitowali wok� Opalu i kwestie muzyczne zesz�y na dalszy plan.
Ospowate cia�o niebieskie w�a�ciwie nie by�o planet�, tylko jednym z tuzina ksi�yc�w, oplataj�cych s�o�ce uk�adu sieci� ekscentrycznych orbit. Opal nie posiada� atmosfery, a jego grawitacja r�wna�a si� zaledwie siedmiu dziesi�tym standardowego ci��enia. G��wna planeta nadal zaskakiwa�a nieoczekiwanymi zmianami widma, wybuchami w koronie i gwa�townymi wiatrami s�onecznymi, kt�re ogromnie niepokoi�y jej satelit�w. Dow�dztwo wyprawy dosz�o do wniosku, �e w tej sytuacji mo�na liczy� na wyst�powanie rzadkich, poszukiwanych metali odkrytych w artefaktach zamierzch�ych obcych cywilizacji. Metale, z kt�rych cz�� nie by�a przyjazna ludzkiej sk�rze i nadawa�a si� wy��cznie do zdalnej obr�bki, odda�y wspania�e us�ugi w nowoczesnej metalurgii, in�ynierii i elektronice. Od chwili ich odkrycia nie ustawano w gorliwych poszukiwaniach, st�d obecno�� ekip badawczych w uk�adzie Opala.
Dziennik pok�adowy informowa�, �e nie�yj�ca ekspedycja na jednym z zewn�trznych satelit�w 2937 w gwiazdozbiorze Libry natkn�a si� na interesuj�cy gatunek �u�lu, kt�rego pr�bki w dalszym ci�gu by�y obiektem analiz, na podstawie sk�pego materia�u badawczego d���cych do ustalenia jego ewentualnej warto�ci u�ytkowej.
- Gdzie l�dowa�a ekspedycja geologiczna? - zwr�ci� si� do Brendana Lars.
- Zgodnie z dokumentacj�... dok�adnie pod nami.
Przybli�y� obraz na g��wnym ekranie i zgni�a, fosforyzuj�ca ziele�, kt�r� ekspedycje badawcze znaczy�y miejsca kolejnych l�dowa�, wyst�pi�a z ca�� wyrazisto�ci�.
�piewacy spojrzeli teraz na jeden z bocznych ekran�w, na kt�rych Brendan wy�wietli� zbli�enie miejsca l�dowania ekspedycji.
- To co, l�dujemy? - spyta� statek bez entuzjazmu.
- Raz kozie �mier� - zadecydowa� Lars.
- Zd��ymy jeszcze co� przek�si� - o�ywi�a si� Killashandra. W�a�nie sko�czy�a je��, ale ju� dokucza� jej w�ciek�y g��d.
- Znowu? - os�upia� Lars. - Od wej�cia na pok�ad jemy bez przerwy.
- To si� nazywa: �piewa� za �y�k� strawy - pocieszy� ich Brendan. - Domy�lam si�, �e wasza planeta wesz�a w kolejne Przej�cie?
- Chyba tak - przyzna�a Killashandra. - Przestajemy wtedy panowa� nad apetytem.
- C�, mamy wszystkiego w br�d -uspokoi� j� Brendan.
- Taaaak, ale b�dziemy musieli st�d wyj��. Pokarm w skafandrach jest dosy� beznadziejny - stwierdzi�a kwa�no.
- Mogliby�my pracowa� na zmian� - zaproponowa� Lars, wyrwawszy si� z zadumy nad nieokie�znanym apetytem jaki zdradza� symbiont podczas Przej�cia. Maniakalna �ar�oczno�� nie s�ab�a w miar� oddalania si� od Ballybranunu, gdy� cykl symbionta zawsze pozostawa� wierny macierzystej planecie. - Jedno z nas by jad�o, a drugie prowadzi�o rekonesans.
- Nic z tych rzeczy! - stanowczo zaoponowa� Brendan. -Nie wolno si� wam roz��cza�. Jak d�ugo jeste�cie w stanie wytrzyma� miedzy kolejnymi przek�skami?
- Przek�skami? - za�mia�a si� Killashandra. - Ty chyba nigdy nie widzia�e�, jak �piewacy jedz�.
- Dostarcz� wam posi�ki do �luzy, �eby�cie nie musieli wyskakiwa� ze skafandr�w. Powiedzcie tylko ile.
- To jest my�l! - rozpromieni�a si� Killashandra.
- Mo�emy spr�bowa� - o�wiadczy� Lars. -A teraz zsynchronizujmy harmonogram prac badawczych z harmonogramem posi�k�w.
- Co wy na to, �ebym wysadzi� was przy najwi�kszym z tych �uk�w? O, tu - zaproponowa� Brendan, wy�wietlaj�c najbardziej wyra�n� z p�ynnych wr�g. - Co prawda l�dowali gdzie indziej, ale tu jest ten najciekawszy okaz. Jestem bardziej zwinny ni� "Toronto", wi�c mo�emy skaka� od dziury do dziury... a wy w tym czasie b�dziecie je��.
- Tak, ale jest jeszcze kwestia snu - spochmurnia�a Killashandra.
- To znaczy? - zaniepokoi� si� Brendan.
- Napychamy si� jak nied�wiedzie i na czas Przej�cia zapadamy w sen.
- Symbiont zmusza nas do snu podczas koniunkcji trzech ballybra�skich ksi�yc�w - wyja�ni� Lars.
- Jak d�ugo musicie spa�?
- Jaki� tydzie�. Dlatego trzeba si� solidnie naje��.
- Po to, �eby przez tydzie� spa�?
- Nie ja to wymy�li�em - wzruszy� ramionami Lars, posy�aj�c �obuzerski u�miech w stron� tytanowego rdzenia.
- Po wstaniu zn�w ruszacie do sto�u? - dopytywa� si� Brendan troskliwie.
- Tu� przed za�ni�ciem mdli nas na widok jedzenia. Po tym poznajemy, �e powinni�my si� ju� gdzie� wyci�gn��.
- Co� takiego. - Brendan nie wydawa� si� zbyt poruszony. - No c�, nie takie rzeczy si� widzia�o.
- Szalenie pocieszaj�ce - stwierdzi�a kwa�no Killashandra.
- Pocieszam tak, jak umiem. A teraz lepiej zapnijcie pasy.
Na g��wnym ekranie pojawi� si� obraz zbli�aj�cej si� gwa�townie ospowatej powierzchni ksi�yca. Czym pr�dzej zastosowali si� do polece�. Brendan, nierozerwalnie zwi�zany, to�samy ze statkiem, by� wy�mienitym pilotem. Za l�dowanie na sicie, eufemistycznie zwanym powierzchni� Opalu, zebra� oklaski �piewak�w, kt�rzy nast�pnie rzucili si� na gigantyczny posi�ek, z�o�ony z ich ulubionych potraw, podanych w ilo�ciach, od kt�rych pod normalnym cz�owiekiem ugi�yby si� nogi.
- Wsuwacie, �e a� mi�o...
- Mmmmmmm...
Byli zbyt zaj�ci jedzeniem, by udzieli� bardziej skomplikowanej odpowiedzi.
Najedli si� wreszcie i poj�kuj�c z cicha zacz�li wk�ada� na siebie skafandry pr�niowe. Killashandra przez chwil� marzty�a o tym, by skafandr�w nie dopasowywano tak dok�adnie. A jednak - idealnie sprawdza�y si� w warunkach pozaatmosferycznych. Obcis�a pow�oka by�a jak druga, praktycznie niezniszczalna sk�ra. Ubi�r, wyposa�ony w miniaturowe, cyfrowe pulpity sterownicze, mia� maksymalnie niekr�puj�ce urz�dzenia sanitarne. Kask gwarantowa� pe�n� widoczno�� i ca�kowit� ruchomo�� g�owy; przewody doprowadzaj�ce pokarm i napoje dogodnie umieszczono pod brod�. Zbiornik z tlenem zgrabnie przylega� do plec�w, pe�ni�c zarazem funkcje pancerza ochronnego. Reflektory na kasku, przy pulpicie i na r�kach mia�y ca�kiem poka�ny zasi�g. Skafander wyposa�ony by� poza tym w liczne narz�dzia przytroczone do pasa i wetkni�te w kieszenie na biodrach i na nogawkach.
- Nape�ni�em pakiety �ywno�ciowe dosy� smaczn� protein� i doda�em troch� s�odyczy, kt�re pomog� uciszy� g��d - podj�� Brendan.
- Niezale�nie od lego, co nam dasz, i tak wr�cimy po dok�adk� - o�wiadczy� Lars, wkraczaj�c z Killashandr� do �luzy powietrznej. - Mo�esz nas ju� wypu�ci�, Bren.
Oboje studiowali dziennik pok�adowy "Toronto", orientowali si� wi�c, �e po wyj�ciu ze �luzy powinni od razu skr�ci� w lewo.
- Hmm - pochwali�a Killashandr�, o�wietlaj�c fosforyzuj�c� lini� prowadz�c� przez podziurawiony teren. - �adnie, �e o nas pomy�leli.
- Mieli nadziej� sami wr�ci� - sprostowa� cicho Lars.
- Widz� oznakowania - podsun�� Brendan, delikatnie sugeruj�c, �e pora rozpocz�� bardziej dok�adn� relacj�.
- W imi� przysz�ych pokole� - zacz�a Killashandr�.
�ladem linii zacz�li schodzi� po stopniach wyr�banych w skale przez poprzednik�w, kt�rzy pami�tali nawet o tym, �eby kolorowymi sprayem natrysn�� ostrzegawczo niski wlot do jaskini. Zgarbieni, w�skim przesmykiem ruszyli w stron� wi�kssej komory.
- Tam co� b�yszczy. - Lars zgasi� swoje reflektory. -Widz� b��kitn� po�wiat�. - Gestem poleci� Killashandrze, �eby zgasi�a te� swoje latarki.
Po�wiata z groty nie by�a dostatecznie jasna, �eby o�wietli� przesmyk, wystarczaj�ca natomiast, by wskazywa� drog�. Weszli do grroty i oniemieli. Z sufitu la�a si� skrz�ca kaskada, ale �adna iskra nie odrywa�a si� od pod�o�a. Substancja opasuj�ca wst�g� sklepienie jaskini zdawa�a si� p�yn��, mieni�c odcieniami srebra, granatu i ciemnej zieleni.
- Mnie tam nie ma - upomnia� ich uprzejmie Brendan.
Lars w��czy� reflektor przy kasku. Po�wiata zanik�a. Wsz�dzie tam, gdzie pad� cho�by promie�, tw�r matowia�, pokrywaj�c si� pasemkami czerni, granatu i ciemnej zieleni. Jak skrzepy tamuj�ce up�yw krwi - przemkn�o przez my�l Killashandrze. Czy�by �wiat�o na mrocznej planecie by�o szkodliwe? By�a ciekawa, czy �wiat�o s�oneczne, z braku atmosfery nie okrojone z podczerwieni i nadfioletu, dotar�o kiedykolwiek do klejnotu w jaskini? W oczach Killashandry tw�r niew�tpliwie okaza� si� klejnotem, smug� drogocennych kamieni, jak naszyjnik przerzucon� w poprzek sklepienia groty. Naszyjnik, a mo�e... diadem?
- Dawno nie ogl�da�am czego� r�wnie pi�knego, a widywa�am w �yciu nie byle jakie kryszta�y - mrukn�a pod nosem. Na chwil� pogr��y�a si� w chmurnej zadumie. -Mam dziwne przeczucie, �e Trag si� nie myli� - zwr�ci�a si� do Brendana. - To co� �yje. Trudno orzec, czy zalicza si� do istot rozumnych... w ka�dym razie zdecydowanie jest organizmem �ywym.
- Zgadzam si� - cicho popar� j� Lars, ruszaj�c na rekonesans komory.
Killashandr� w dalszym ci�gu studiowa�a skrz�c� si� kaskad�.
- Przez te cztery czy pi�� lat to co� uros�o. W tej chwili obr�cz po obu stronach si�ga podstawy - relacjonowa�a.
- Wygl�da nawet, �e schodzi do nast�pnej jaskini, o ile co� takiego jest pod nami - dorzuci� Lars przykl�kaj�c i w�ziutkim jak o��wek strumieniem �wiat�a z reflektora na wskazuj�cym palcu wskazywa� miejsce, w kt�rym opalizuj�ca substancja zdawa�a si� ws�cza� w pod�o�e.
Minera� pociemnia� i skurczy� si� nieznacznie, jakby cofa� si� przed blaskiem.
- Na poziom kuchenno-techniczny - wyrecytowa�a Killashandra matowym g�osem, jakim przemawia�y automatyczne windy. Pr�bowa�a rozproszy� podnios�y nastr�j, w jaki wprawia�a j� grota. - Zostaw! - krzykn�a w nag�ej trwodze, widz�c, �e Lars wyci�ga r�k� w stron� w�skiej, opalizuj�cej macki? j�zora? cz�onka? fasety? Skalnego Klejnotu.
Odwr�ci� kask w jej stron�.
- Nie przesadzajmy. Je�eli m�j symbiont jest czynny, to mnie ochroni. Zreszt�, mam skafander... - B�ysn�� bia�ymi z�bami w u�miechu.
- U�yj ekstendera - poleci� Brendan zdecydowanie rozkazuj�cym tonem. - Tworzywo skafandra gwarantuje ochron� jedynie przed znanymi zagro�eniami.
- Dobrze m�wi - popar�a go Killashandra.
Wzruszaj�c ramionami, Lars odczepi� od pasa ekstender. Delikatnie musn�� opalizuj�c� powierzchni�. Nic. D�gn�� nieznacznie.
- Rany! - Cofn�� b�yskawicznie r�k�.
- Relacjonuj - upomnia�a go Killashandra.
- No c�, ciesz� si�, Bren, �e mnie w por� powstrzyma�e� - o�wiadczy�, przygl�daj�c si� urz�dzeniu.
Wyci�gn�� instrument w stron� Killashandry, kt�ra j�zykiem przestawi�a wizjer w he�mie na powi�kszenie. Zniekszta�cony koniec ekstendera by� wyra�nie stopiony.
- Substancja, opr�cz tego, �e jest rozgrzana, ust�puje pod wp�ywem dotyku - informowa� Lars.
- Czy jest spr�ysta? - zaciekawi� si� Brendan.
- Czy tylko plastyczna, poch�aniaj�ca obce cia�a? - dopytywa�a Killashandra. - A mo�e to jest p�p�ynne jak rt�� albo to dziwne co�, co odkryto na Tetydzie Pi��?
- Jak dot�d, poza stwierdzeniem, �e ta, ehmm... - Brendan zawaha� si� - p�p�ynna substancja rozpi�a w grocie pe�en �uk, nie post�pili�my ani kroku dalej ni� geolodzy- Oni r�wnie� stopili par� instrument�w, usi�uj�c zbada� jej konsystencj�.
- Wiem - przyzna� Lars - ale lubi� osobi�cie wyci�ga� wnioski. - Przejecha� kilkakrotnie r�kawic� nad naciekiem, uwa�aj�c, �eby nie zawadzi� o powierzchni�. - Odnotowa�e� skok temperatury, Bren?
- �adnego. R�wnie� twoje czujniki osobiste nic nie wykazuj� - odpowiedzia� statek lekko ura�onym tonem.
- Jakie� przemieszczenia?
- Te� �adnych.
- Czy m�g�by� nas poinformowa�, czy stoimy na litym pod�o�u? - w��czy�a si� Killashandra.
- Stoicie w tej chwili nad skrzy�owaniem wlot�w do trzech jaski� znajduj�cych si� jakie� dwa metry pod wami. Dwie s� spore, trzecia niewielka, nieca�e p� metra szeroko�ci i wysoko�ci. Moje odczyty potwierdzaj� opini� ekspedycji, �e satelita, najprawdopodobniej po samo p�ynne j�dro, podziurawiony jest nieregularnymi jaskiniami, ci�gn�cymi si� w r�wnie nieregularnych pok�adach.
- Czy m�g�by� wyskanowa� wszystkie miejsca, kt�re nie unios� cz�owieka? - Killashandrze nie u�miecha�a si� my�l, �e leci w otch�a� stygn�cego popio�u.
- Robi si� - brzmia�a odpowied� statku.
Dopiero teraz zauwa�y�a, �e ca�y czas wstrzymuje oddech. Wypu�ci�a powietrze z p�uc. Pusty �o��dek natychmiast skorzysta� z okazji, �eby da� zna� o sobie, wi�c st�paj�c pewnym krokiem po grocie, zacz�a wysysa� pokarm ze zbiorniczka w skafandrze. W paru miejscach, najostro�niej, jak si� tylko da�o, przytkn�a r�kawic� do �ciany. Czujniki przy nadgarstkach zaledwie drgn�y. Temperatura wn�trza jaskini nie r�ni�a si� od temperatury na powierzchni satelity. Co� si� w tym wszystkim nie zgadza�o, ale Killashandra nie umia�a powiedzie� co. Wzruszy�a ramionami i z powrotem zaj�a si