1833

Szczegóły
Tytuł 1833
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1833 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1833 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1833 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Hans Hellmut Kirst Morderstwo manipulowane Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 Prze�o�y� Tadeusz Ostojski T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Pzn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Sawapress", Warszawa 1990 Pisa� A. Galbarski, korekty dokona�y: B. Krajewska i K. Kruk Cz�� I Zdarzenie Rozpocz�o si� od spotkania dwojga ludzi. Mog�o oczywi�cie by� tak, �e ju� kilka razy przeszli obok siebie w wysokim, betonowym, mieszkalnym ulu, albo przed nim, albo w pobli�u niego i nie zwr�cili na siebie uwagi. W ka�dym razie pierwszego kwietnia owego roku nadesz�a pora. Nie by�o to jednak spotkanie, kt�re mog�oby w pe�ni uchodzi� za przypadkowe. Mia�y te� z niego wynikn�� wnet r�ne, nieuniknione komplikacje. To, �e zako�czy�y si� �mierci�, nie jawi si� jako �adna osobliwo��, a je�li jednak, to dlatego, �e by�a zaplanowana. �mier�, bez wzgl�du na posta�, pod jak� zawsze si� objawia, jest najbardziej niezawodna z wszystkiego, co towarzyszy cz�owiekowi, cho� najcz�ciej, aczkolwiek nie w tym przypadku, jest i w pe�ni nieobliczalna. Rze�nie i cmentarze w ka�dym razie, nale�� do wszelkiej egzystencji i rzadko kiedy bywaj� szczeg�lnie od siebie oddalone. Mo�na to dostrzec na licznych planach miast; na planie za� Monachium nawet kilkakrotnie; na dobr� spraw� niemal we wszystkich kierunkach kompasu. Podczas owego pierwszego spotkania wygl�da�o na to, �e trafi�y na siebie dwie niew�tpliwie ludzkie istoty. Tak przynajmniej mo�na by�o s�dzi� zachowuj�c prawo do pomy�ki. Kt� bowiem, je�li idzie o ludzi, pokusi� si� mo�e o tak zobowi�zuj�ce stwierdzenia, czy zgo�a gwarancje? �adna matka nie da gwarancji za syna, �adna c�rka za ojca, �aden brat za siostr� nie m�wi�c ju� o przypadkowych zwi�zkach. W ka�dym razie tutaj ukaza� si� wpierw pewien "starszy" m�czyzna, czy je�li kto woli "lepszy go��" wygl�daj�cy tak, jakby wy�oni� si� ze stronic ilustrowanego tygodnika o profilu familijnym. W innych u�wiadamiaj�cych gazetach taki typ zosta�by uznany za typka i wyl�dowa�by w koszu na makulatur�. �w m�ski osobnik odziany by� starannie, przy tym schludnie; nie dostrzega�o si� niczego, co by�oby tego zaprzeczeniem. Wydawa�o si� te�, �e owemu starszemu panu dany jest uprzejmie zobowi�zuj�cy u�mieszek, ponadto za� pewien rodzaj wyszukanego s�ownictwa. Mo�liwe, i� by� to dodatkowy kamufla�; kamufla�e by�y eksponowanymi znakami czasu; mamienie nale�a�o do codziennego programu niema�ej liczby os�b, kt�re na tym zyskiwa�y, ale r�wnie� takich, kt�re mia�y z tego uciech�. W owej wczesnej nocnej godzinie wygl�da�o to w ka�dym razie tak, jak gdyby �w m�czyzna sta� tylko tak sobie. Zdawa� si� obserwowa� niewielki ju� ruch uliczny i odczuwa� zadowolenie na widok niemal bezludnej ulicy. Zatrzyma� si� przy tym przed drzwiami domu, w kt�rym mieszka� ju� od kilku lat. Odwr�ci� si� plecami do jego szarej, sp�ukanej deszczem i zabrudzonej smugami zaciek�w fasady, by nie by� zmuszonym do jej ogl�dania. Tym co dostrzeg� w zamian, by�a osoba p�ci �e�skiej, w �rednim wieku. Wygl�da�o na to, �e idzie wprost na niego; niemal wyzywaj�co. Nie da�o si� w �adnej mierze zauwa�y�, i mo�liwe, i� tak nie by�o, �e przez to dosz�o do zak��cenia jego spokojnych, nocnych obserwacji. - Czy pani czego� ode mnie chce? - zapyta� ow� osob� p�ci �e�skiej. Zabrzmia�o to jako� uprzedzaj�co ostrzegawczo. - W takim razie powinna pani przemy�le� to starannie, mi�a pani. Pozwalam sobie udzieli� takiej rady. - Dlaczego? - Prosz� potraktowa� to w taki spos�b: Mam niez�omny zwyczaj nie ufa� zrazu nikomu i niczemu. Pani te� powinna tak samo post�powa�! W ko�cu sympatyczne koty mog� okaza� si� lampartami, nie wiadomo jak mi�e psy mog� przeobrazi� si� w wilki, a nawet tak zwani starsi panowie mog� okaza� si�, jak si� to wcale nierzadko m�wi, przyczajonymi, lubie�nymi staruchami. To rozeznanie, kt�re z ch�ci� przekazuj� pani, nie jest chyba ma�o interesuj�ce. - Nie prosi�am pana o tego rodzaju pouczenia, m�j panie, jak si� pan tam nazywa! Mo�e pan sobie takich frazes�w oszcz�dzi�, w ka�dym razie je�li idzie o mnie. W przypadku osoby, kt�ra w takim samym stopniu okaza�a si� niewra�liwa co i odpychaj�ca, sz�o o niejak� Johann� Lenz, z zawodu aktork�. Je�li oczywi�cie to mo�e by� zaw�d. Bo co by w istocie mia�y znaczy� takie okre�lenia zawodu, jak cho�by polityk, homeopata, opiekun spo�eczny, artysta i tym podobne? By�o nie by�o, owa Johanna Lenz ju� na pierwszy rzut oka, a nie pierwszy raz patrzy� na ni�, jawi�a si� jako pe�nokrwista istota, nader hojnie uposa�ona w niezwykle zmys�owo oddzia�ywuj�c� powierzchowno��. Niewykluczone, �e mo�na by uzna� j� za j�drnocia�� pi�kno�� formatu odpowiedniego dla wszystkich czasopism, ale do czytelnik�w takich wydawnictw m�czyzna �w jednak nie nale�a�. Zdawa�o si� tedy w�wczas, �e zaczyna si� tak jak zwykle wszystko to, co mia�o z�o�y� si� na osobliwe, dobre i okropne zdarzenia kilku nast�pnych dni. �e zaczyna si� to, co �w m�czyzna posiadaj�cy stosowne predyspozycje, zacz�� wietrzy�. Wtenczas jednak, we wczesnych godzinach nocnych pierwszego kwietnia wygl�da�o to tak, �e po prostu pierwszy raz spotkali si� �wiadomie: Johanna Lenz i Adalbert Wecker. Zdarzy�o si� to przed domem, w kt�rym mieszkali. On ju� od kilku lat, ona od kilku miesi�cy. Budynek znajdowa� si� w Monachium, przy Germaniastrasse 175, w dzielnicy 22 zwanej Schwabingiem. Dla niej w�a�ciwe by�y: Inspektorat policji 5, przy Maria Josepha_Strasse 3, telefon 39 60 66. Poczta: Monachium 40. Urz�d Stanu Cywilnego I. Gdyby kto� �yczy� sobie opieki duchowej, do dyspozycji by�y: Dla wierz�cych, rzymskich katolik�w - Maryja od Dobrej Rady; dla ewangelik�w za� ko�ci� Zbawiciela. Tych za� wzniesionych tutaj, jedno nad drugim pi�ciu pi�ter, nie mo�na by�o w �adnym wypadku, ze wzgl�du na ich cementow� monotoni�, uzna� za co� typowego dla MOnachium. Tego rodzaju pomys�y mo�na by�o przy tym wyobrazi� sobie w niejednym innym, wi�kszym mie�cie zachodniej pozosta�o�ci Niemiec. To taka oszcz�dno�ciowa, u�ytkowa architektura. Je�li nawet tw�r sklecony w ten spos�b, z miejsca nie kojarzy� si� ze znormalizowanym �mietniskiem dla ludzi, czym w istocie by�, mieszka�cy jego rozeznawali to dopiero p�niej. Je�li w og�le rozeznawali. W jego ciasno nad sob� nawarstwionych pi�trach znajdowa�y si� tak zwane lokale, struktury mieszkalnego pszczelego plastra, o jednym, dwu, trzech pomieszczeniach. By�y wyposa�one we wsp�czesny "standard". Ogrzewanie pod�ogowe dzia�aj�ce umiarkowanie, wod�, zazwyczaj s�cz�c� si� przynajmniej w kuchni i toalecie. Poza tym by�o tam, zapewne uznawane za komfort szczeg�lny, generalne urz�dzenie wentylacyjne, kt�remu zawsze udawa�o si� r�wnomierne rozprowadzanie po domu przenikliwych odor�w kuchennych i ca�ej reszty miazmat�w. Tam wi�c, przed tym domem stali teraz, blisko wej�ciowych drzwi, znormalizowanych, nader funkcjonalnych, skleconych fabrycznie, prymitywnych i u�ytkowych. - Ma pan klucz do tego domu? A mo�e tylko stoi pan tak sobie? - zapyta�a natarczywie Johanna. - Rzeczywi�cie tylko tak sobie stoj�. �eby jeszcze troch� ponapawa� si� przestrzeni� tej nocy. Zw�aszcza, �e po d�ugiej i trzaskaj�cej mrozami zimie, jest to pierwsza noc zapowiadaj�ca wiosn�. Nie interesuje to pani? Nie musi. Pani pragnie tylko dowiedzie� si�, czy mam klucz do budynku? Zgadza si�, mam. - Prosz� wi�c te drzwi otworzy�! - Czemu mia�bym to zrobi�? - Adalbert Wecker czyni� wra�enie cz�owieka ��dnego przygody. R�wnie� on, a kt� jest od tego wolny, mia� sk�onno�ci do lekkomy�lnego zuchwalstwa. Nie by�y one u niego przypadkowe. - Dlaczego wi�c? - powt�rzy�. - Bo mieszkam tutaj, m�j panie! Ca�kiem po prostu. - Nie maj�c klucza do wej�ciowych drzwi? Wydaje mi si� to jakie� dziwne. Czy mog�aby pani wyt�umaczy� to nieco dok�adniej? - A co to pana obchodzi, cz�owieku - zareagowa�a zdecydowanie niech�tnie Johanna. - Mo�liwe, �e w og�le nie, a mo�e nawet bardzo. - Wecker zada� sobie niejaki trud, by ukry� wzbieraj�c� w nim weso�o��. - Nie dawniej jak w ubieg�ym tygodniu us�ysza�em, �e w tym to domu pewien rozjuszony m�odzian pr�bowa� poczyna� sobie nader gwa�townie. I to dlatego, �eby ukr�ci� pewne stosunki, utrzymywane przez pono� tylko dla niego zarezerwowan� przyjaci�k�. Domy�li� si� ich, ale przy tym rozwali� nog� drzwi, co zreszt� jest tu mo�liwe do zrealizowania bez wi�kszych trudno�ci. S� jak z papieru, z najcie�szej sklejki! - M�j Bo�e, co mnie to obchodzi? Co mi te� pan imputuje? Czy robi� wra�enie takiej niepow�ci�gliwej? - Nie to od razu, szanowna pani. Teraz jednak, nawet je�li nie wydaje mi si� pani zdenerwowana, jest pani przecie� wyra�nie zaniepokojona. Dlaczego? Nast�pi�o wyja�nienie, kt�rego, jak na to wygl�da�o, domaga� si� z uprzejm� wytrwa�o�ci� �w m�czyzna. Przysta�a na nie, gdy� oczywi�cie musia�a. Jeszcze bez szczeg�lnej ekscytacji, ale z wci�� narastaj�cym oburzeniem. Trudno jej by�o, tak po prostu, przyj�� tego rodzaju wymagania. - No wi�c! Mieszkam tutaj, na czwartym pi�trze, razem z ma�� c�rk�, Iren�. Ona tam na mnie czeka. Widocznie wy��czy�a domofon. Mog� teraz dzwoni�, ile tylko zechc�. Nie zg�asza si�! Martwi mnie to. Czy pan nie rozumie? Teraz nast�pi�a reakcja Adalberta Weckera, kt�r� mo�na by�o uzna� za ca�kiem jednoznaczn�. Bez najmniejszej zw�oki otworzy� Johannie drzwi domu, wpu�ci� j� do windy i dotrzyma� towarzystwa w czasie jazdy w g�r�, na czwarte pi�tro. Okazywane zaanga�owanie i uwaga by�y w jaki� spos�b zaskakuj�ce, ale raczej dla kogo�, kto nie mia� okazji dok�adnego, a cho�by pobie�nego poznania owego Weckera. Na g�rze, na czwartym pi�trze, Johanna Lenz, z ledwie daj�cym si� ukry� zatroskaniem pospieszy�a ku drzwiom, kt�re najwyra�niej wiod�y do jej mieszkania, co Adalbert stwierdzi� niejako mimochodem. Wiedzia� zreszt� o tym od dawna. Owe o pi�tro ni�ej mieszkaj�ce istoty nie by�y poza tym nigdy dokuczliwie ha�a�liwe, ani te� nie rozprzestrzenia�y przenikliwych woni potraw. Tym samym nie by�y nieprzyjemnymi wsp�mieszkankami, a to nastraja�o go przyja�nie. Drzwi do tamtego mieszkania by�y r�wnie� zrobione z cienkich, wysuszonych p�yt sklejki. Mo�na by�o, o czym wiedzieli nawet niedo�wiadczeni w�amywacze, wywali� je bez trudno�ci. Jednocze�nie pe�ni�y rol� d�wi�cznej p�yty rezonansowej, zdolnej do przenoszenia s��w z niemal niepomniejszonym nat�eniem. Teraz wykorzysta�a to Johanna. - Dziecko! Jeste� tam? Ireno? Co si� sta�o, czemu si� nie zg�asza�a�? Tu twoja mama! Nie poznajesz mnie? Na to drzwi otworzy�y si� powoli. Ukaza�o si� w nich dziecko dwunastoletnie. Z jasnymi kosmykami w�os�w i niewinn� anielsk� twarzyczk�, tak� jakie niegdy� malowa� Rafael. By�o cokolwiek wzburzone, jednocze�nie za� czujne, niemal czaj�ce si�. - Nie boj� si�, mamo, ale nie czuj� si� najlepiej. Jako� mi niedobrze. - Ale dlaczego? - Dziecko zosta�o wzi�te w ramiona, zapewne po to, by, jak pomy�la� przygl�daj�cy si� temu, okaza� mu zdeterminowan� gotowo�� przyj�cia z pomoc�. - Co si� z tob� dzieje? Dlaczego ci niedobrze? Czy mo�e kto� znowu... Musz� to wiedzie� dok�adnie, musisz mi o tym powiedzie�! - Nie post�pi�a pani prawid�owo - zasugerowa� Adalbert Wecker, kt�ry zatrzyma� si� przy windzie. - Domaganie si� drastycznych informacji, je�li wolno mi radzi�, nigdy nie powinno mie� miejsca w obecno�ci obcych. Troska nie powinna niczego ponagla�. Co� takiego wymaga w�a�ciwej pory. - Co to w og�le pana obchodzi, panie! - Matka Ireny, Johanna, zareagowa�a jednoznacznie negatywnie. W ramionach trzyma�a poblad�e dziecko, ono za�, mimo niema�ego wzburzenia, patrzy�o na m�czyzn� z wielk� ciekawo�ci�. - Kim jeste�? - zapragn�a dowiedzie� si� Irena. - Kim�, kto tu przypadkiem mieszka. Swego rodzaju wujkiem, mo�liwe, �e jednym z kilku, kt�rych masz na naszym pi�tym pi�trze, a co mo�esz zapewne potwierdzi�. Przy okazji porozmawiamy sobie o tym. Jak my�lisz? - Niech pan �askawie trzyma si� z daleka! - za��da�a pani Lenz ucinaj�c dyskurs. Po czym doda�a: - Je�li mog� o to prosi�! - Zrobi� to, je�li pani sobie tego �yczy. Nawet ch�tnie - zapewni� Adalbert Wecker. - Niech si� pani dobrze �yje, kochana pani, wraz z pani ma�� c�reczk�. Je�li to si� pani tutaj uda. ** ** ** P�nym wieczorem nast�pnego dnia, zn�w przed rozpocz�ciem kolejnej nocy, a to, co tu decyduj�ce, mia�o dzia� si� nocami, Adalbert Wecker opu�ci� swe mieszkanie na pi�tym pi�trze, przy Germaniastrasse 175 w Monachium. Znowu dane mu by�o sp�dzenie dnia w zacisznym pokoju, wolnego od natr�tnych problem�w trapi�cych innych ludzi. Samotny jak zawsze, nigdy jednak nie osamotniony, otoczony by� swoimi ksi��kami i p�ytami gramofonowymi. Jego intymny �wiat, tak jak �wiat Szekspira, zape�niony by� mordercami kr�l�w i morduj�cymi kr�lami, zamieszka�y przez b�azn�w i g�upc�w, zro�ni�ty z przest�pcz� t�pot� i t�pymi przest�pcami. Nadto rozbrzmiewa�y w nim odg�osy muzyki, zazwyczaj Bacha, to zn�w Schuberta. W tym �wiecie by� szcz�liwy. Jednak�e wci�� i wci�� nachodzi�o go budz�ce si� pragnienie, by spotka� cz�owieka, je�li tylko mo�liwe, rozumnego i przenikni�tego uczuciem. Ch�tnie widzia�by t� osob� blisko w zasi�gu r�ki, ale znowu je�li mo�liwe, bez osobistego kontaktu. Tym czego po��da�, by�a swoista blisko��, do kt�rej jednocze�nie nale�a� pewien dystans. Ponownie wszed� do ciasnej windy tego domu, �eby zjecha� na d�. Nie bez cz�sto nachodz�cej go ciekawo�ci wypatrywa� sygna��w uwidacznianych w tym �rodku transportu. Najcz�ciej sz�o w nich o komunikaty dotycz�ce reakcji podbrzusza, nie r�ni�ce si� od tych, kt�re znajduje si� w publicznych ust�pach, zw�aszcza za� na dworcach. Co� takiego mo�na by�o napotka� i tutaj, cho� rzadko kiedy napisy zachowywa�y si� na d�u�ej. O to dba� dozorca domu i m�wi�o si�, �e usuwanie tych graffiti, to bodaj g��wne jego zaj�cie. Wymazywa� wi�c owe obscena; zamalowywa�, mniej wi�cej raz, dwa razy w tygodniu wszystko co si� ukaza�o. Na przyk�ad grubo namalowanego penisa albo wydrapane wysypisko jakich� zmierzwionych �mieci, zapewne w zamy�le do niego przynale�ne. Od czasu do czasu informacje, takie jak "Zuzanna to �winia" albo "g�wniara Monika robi wszystko". By�y to zapewne produkcje spiesznych go�ci tego domu, owych cz�sto zmieniaj�cych si� mieszka�c�w ni�szych kondygnacji. Nap�ywaj�cych i odp�ywaj�cych element�w, kt�re zadba�y o zostawienie tu swoich �lad�w namazanych pisakami, wyskrobanych no�ami, kluczami, korkoci�gami. Tym razem spostrzegawczy Adalbert Wecker, kt�rego uwagi nie uchodzi�o niemal nic z tego, co chcia� �eby nie usz�o, dostrzeg� produkcj� specjaln�, jakiej przynajmniej wczoraj w nocy jeszcze nie by�o. Na tylnej �cianie windy znajdowa�o si� s�owo napisane z plakatowym rozmachem, z pomoc� rozp�ywaj�cego si� filcowego mazaka, dominuj�ce nad wszystkim s�owo "dzieciojebiec". Pod nim mo�na by�o dostrzec liter� wygl�daj�c� na "W". Obok widnia�a cyfra, rzymska tr�jka. W tym wszystkim sz�o, pr�bowa� skonkretyzowa� uwa�ny obserwator, o ewidentn�, ca�kiem bezpo�redni�, celow� informacj�, jakich poprzednio chyba nigdy tu nie by�o. W ka�dym razie nie znajdowa� dotychczas takich, podobnych do prymitywnego bezpo�redniego wskazania palcem. Adalbert Wecker poczu� wi�c pokus� dok�adniejszego zaj�cia si� t� spraw�. By tak si� sta�o, wystarczy�a w zupe�no�ci szybka jazda wind�, z pi�tego pi�tra na parter, trwaj�ca oko�o dziesi�ciu sekund. Kiedy odczu� ow� potrzeb� przeprowadzenia tu szybkiego i zdecydowanego, cho� niewielkiego dochodzenia, a pomy�la� o tym chyba i dlatego, �e obiecywa� sobie zajmuj�c� rozrywk�, nasz�a go refleksja, �e mo�e jednak tak nie b�dzie. Ca�kiem bowiem komunikatywne, a mo�e i zupe�nie jednoznaczne, owych graffiti jednak nie by�o. Adalbert Wecker nie uda� si� wi�c, tak jak zrazu zamierza�, ku wabi�cej, przedwiosennej nocy. Zamiast tego, pozwoli� sobie na ca�kiem niezwyk�e naj�cie. On, kt�ry zazwyczaj prezentowa� si� jako co� w rodzaju ludzkiego cienia, teraz, wygl�da�o na to, postanowi� wkroczy� zdecydowanie. Ju� si� nie waha�, czy ma odwiedzi� po�o�one na parterze mieszkanie dozorcy domu. ** ** ** Dozorca, otulony k�pielowym szlafrokiem w jaskrawo czerwone kwiatowe wzory na krzykliwym ��tym tle, pokaza� si� dopiero po paru minutach. By� wyra�nie niech�tny, zapewne wyrwany z najg��bszego pierwszego snu, a je�li nie, to by� mo�e odci�gni�to go od dope�niania ma��e�skiego obowi�zku. - Wypraszam sobie tego rodzaju natr�ctwo - warcza� niczym podw�rzowy pies i nawet kiedy ju� rozpozna�, kto przed nim stoi, doda� z nie�askaw� pewno�ci� siebie: - Wypraszam sobie, nawet je�li dotyczy to pana! - Co przecie� nie wadzi temu, �e ju� tu jestem. By� mo�e powinien mi pan nawet okaza� wdzi�czno��. Dlaczego za�, spr�buj� panu wyja�ni�, panie dozorco. Dozorc� by� niejaki Erwin Tatzer; oko�o pi��dziesi�tki, przebieg�y, opryskliwy, skryty cz�owiek, u kt�rego w ka�dej chwili m�g� si� objawi� o�li up�r. Dochodzi�o do tego zw�aszcza w�wczas, gdy uznawa�, a do�� mu by�o domniemania, �e b�dzie musia� si� broni� przed kim�, z kt�rego strony grozi�o pow�tpiewanie w jego zdeklarowan� pilno��, sprawdzon� dba�o��, ustalon� prezencj�. Uwa�a� si� bowiem za jednego z najlepszych. Czy by�o to jednak doceniane? - A wi�c wielce szanowny panie Wecker, czego pan ode mnie chce? O tak p�nej godzinie? - Tylko pewnego wyja�nienia, mo�liwe, �e dotycz�cego drobnostki. - No to jakiej? - zapyta� nieprzyja�nie. Wyda�o mu si� przy tym, �e zjawi� si� tu, i to nie pierwszy raz, kto� w rodzaju osobnika zdeterminowanego walk� klas. Przes�anek, kt�re nak�ania�y go do zaj�cia takiego stanowiska, by�o w tym czynszowym, w�tpliwej reputacji domu zawsze na tuziny. �yli tu bowiem Turcy i wszelki arogancki oraz rozpychaj�cy si� mot�och, kt�ry stawa� si� coraz bardziej bezceremonialnie natarczywy. Czy�by i ten, dotychczas raczej skromny, nie ca�kiem postarza�y starzec z pi�tego pi�tra mia� mie� co� wsp�lnego z tamtymi? - M�g�by mnie pan, panie Wecker, tak� mam propozycj�, odwiedzi� rano. Teraz, w ka�dym razie, mam zamiar spa�! - Czego te� panu �yczy�bym jak zwykle serdecznie. Jednak�e nie zaraz, dop�ki mi pan nie wyja�ni pewnych spraw, panie Tatzer. Ci�gle jeszcze stali naprzeciwko siebie, u szpary uchylonych drzwi mieszkania dozorcy domu. Erwin Tatzer posapywa� coraz bardziej niech�tnie, mia� te� coraz wyra�niejsze przeczucie, �e powinien by� sceptyczny, a nawet podejrzliwy. Trzeba by�o liczy� si� z tym, �e �w tajemniczo buszuj�cy dooko�a w�szyciel przyszed� do� z jakim� wyra�nym podejrzeniem. Czego od niego chce? Mia� si� przekona� niezw�ocznie, bowiem Adalbert Wecker po prostu zapyta�: - Niech pan spr�buje wyja�ni� mi, Tatzer, dlaczego na �cianie windy namaza� pan s�owo "dzieciojebiec". Do tego za� "W" z dodatkiem III. Co mia� pan na my�li? O kim pan my�la�? - Chyba us�ysza�em niedok�adnie, szanowny panie! - Tatzer zdawa� si� mie� zdolno�� zdumiewaj�cego przeobra�ania si� z chwili na chwil�, gdy� oto teraz zareagowa� tak zdecydowanie �agodnie, i� �aden baranek nie potrafi�by patrze� poczciwiej. - Ale�, ale� szanowny panie, chyba nie pr�buje pan przylepi� czego� do mnie? A ju� zw�aszcza czego� takiego! Tego nie mo�e mi pan udowodni�. Nikt nie mo�e. - Myli si� pan i to zasadniczo, panie Tatzer, ci�gle jeszcze tutejszy dozorco. - Je�li oba baranki nale�a�y w tej chwili do jednego stada, szybko sta�o si� jasne, kt�ry z nich jest zwierz�ciem przewodnim. - Przecie� je�li idzie o t� fataln� pisanin� w windzie, u�y� pan akurat tego samego filcowego mazaka, z pomoc� kt�rego nam, swoim podopiecznym mieszka�com domu, maluje pan od czasu do czasu komunikaty. Cho�by o wywozie �mieci, kontroli ogrzewania, o rozliczeniach za wod�. A teraz w�a�nie tamto! - Cz�owieku, panie! Panie Wecker! Chyba mnie pan nie podejrzewa? Mnie! - Mo�na powiedzie�, �e nie kapituluj�c skuli� si� w sobie, cho� poddanie zdawa�o si� bliskie. - Ach cz�owieku, dozorco, pan jest tym, tylko pan, kt�ry babrze si� tu we w�asnym �ajnie, zuchwa�y i lekkomy�lny, a do tego pe�en najg�upszych wydumek. Pan nawet nie usi�owa� zmieni� charakteru pisma. M�g� pan przynajmniej pos�u�y� si� drukowanymi literami! To czego pan tam sobie nawarzy�, jest czyst� fuszerk�. Ca�kiem prymitywn� pr�b� manipulacji, kt�r� mo�e przejrze� byle dziecko. Zrozumiano? By�y to stwierdzenia, kt�re zdo�a�y przestraszy� Tatzera w zauwa�alnym stopniu. Je�li przy tym nie poblad�, to chyba tylko dlatego, �e nie by� mu dany nadmiar subtelniejszych odruch�w. - Panie Wecker, wiem, �e w administracji domu wcale niema�o jest takich, kt�rzy mnie chc� powiesi�! Za�atwi� mnie chc�! A teraz jeszcze pan! - Ach, najlepszy panie dozorco! Czy pan nie zauwa�y�, �e idzie tu o co� wi�cej ni�li o pa�sk� prac�? Czy to nie do�� �atwo wyobra�alne, �e z tak� daj�c� si� zidentyfikowa� pisanin� mo�e pan trafi� prosto w r�ce policji? Ona za� tego rodzaju post�pek mog�aby, musia�aby nawet, podda� prawnej procedurze. Chce pan, �eby do tego dosz�o? - Nie chc� - wykrztusi� Erwin Tatzer i zdawa�o si�, �e zmala� ca�y w potulnej uleg�o�ci wobec tamtego w�t�ego, �redniego wzrostu cz�owieka. �w jednak nawet nie chcia� na niego patrze�. Czeka� tylko i nawet specjalnie nie nas�uchiwa�. Nie na darmo. - Jak pan my�li, panie Wecker, m�g�bym z tego wyle��? - Z tego mianowicie, w czym dostrzeg�, jak mniema�, rodzaj podst�pnej pu�apki. W zwi�zku z tym zosta� u�wiadomiony i nawet nastawi�o go to ust�pliwie. - Po pierwsze i przede wszystkim, panie Tatzer, musia�by pan potwierdzi� mi osobi�cie to, co w ko�cu w�a�nie obwie�ci� pan, mo�na rzec, publicznie. Tam przecie� niejaki "W" zosta� przez pana okre�lony jako "dzieciojebiec". Przy czym, bez szczeg�lnego trudu, a mianowicie ze wzgl�du na pa�ski dopisek "III" mo�na doszuka� si� tego, �e owo "W" jest jednoznaczne z Wesendungiem. To Waldemar Wesendung, zamieszka�y na trzecim pi�trze tego domu. Zgadza si�? - No tak, no tak!? Ale je�li potwierdz� to panu, co b�dzie potem, panie Wecker? - Potem, przede wszystkim przyjm� to jedynie do wiadomo�ci. Panu za� udziel� nast�pnie praktycznej rady. - Rada by�a fa�szywa, ale we wst�pnym stadium tych zdarze� nawet Wecker nie od razu rozpozna�, �e w�a�nie taka fa�szywa jest. - Nie zwlekaj�c usunie pan tamto �wi�stwo w ten spos�b, �e je pan zamaluje mo�liwie grub� warstw� olejnej farby. - Zrobi� to, tak jest. Natychmiast! - Nie natychmiast, panie Tatzer. W ka�dym razie nie wcze�niej, zanim mi pan nie udzieli mo�liwie przekonuj�cego wyja�nienia. Obstaj� przy tym stanowczo. Co sk�oni�o pana do tego, �eby umie�ci� tam �w cuchn�cy gn�j, poda� go, mo�na rzec, wszystkim mieszka�com domu do wiadomo�ci? - Czy musz�, panie Wecker? - Musi pan, Tatzer! A �e tego chc�, zrobi pan to. Jasne? ** ** ** W tym samym czasie, w prezydium policji przebywa� radca kryminalny Wachsmann, szef specjalnych komisji, bieg�y w dziedzinie zbrodni. Jeszcze ta noc nie zrodzi�a swoich potworno�ci, nie naprodukowa�a nieboszczyk�w zmar�ych gwa�town� �mierci�, z wyj�tkiem jednej ofiary drogowego wypadku, ale to go jednak nie obchodzi�o. Mia� wi�c do�� czasu, �eby przesiadywa� nad aktami spraw, kt�rych nie mo�na by�o doko�czy�. M�g� pochyli� si� nad zdarzeniami, nie pozwalaj�cymi si� rozwik�a�. Zawsze g�rowa�o w nim d��enie do klarowno�ci, je�li w og�le by�a ona mo�liwa w jego fachu, w jego codzienno�ci przepe�nionej nieboszczykami. Nie by� teoretykiem, ani statystykiem, a jednak niekiedy bywa� zmuszony do zajmowania si� tymi aspektami spraw. Tym razem zosta�o mu przed�o�one zapytanie, pro�ba o okre�lone informacje, do�� niezwyczajne, kt�re jednak musia�y by� wyszukane niezw�ocznie. A oto charakterystyka osobowa tego, kt�ry pragn�� dowiedzie� si� owych detali: Keller, emerytowany komisarz kryminalny, rzeczywi�cie uprawniony do tytu�u "wielkiego cz�owieka urz�du", specjalista w dziedzinie kryminalistyki, cz�owiek o niezwyk�ym do�wiadczeniu i zdolno�ciach. Nawet prezydent policji zwyk� nie tylko rozmawia� z nim wy��cznie z najwy�szym respektem, co wi�cej, zasi�ga� jego rad w dra�liwych sytuacjach i nawet stosowa� si� do nich. Tym razem "wielki staruch" skierowa� do swojego kolegi Wachsmanna, z kt�rym nawzajem si� cenili, tylko jedn� notatk� dotycz�c� prawdopodobnie kontynuowanych przez siebie studyjnych opracowa� kryminalistycznych. Brzmia�a ona tak: "Czy to prawda, �e wzrasta liczba przest�pstw seksualnych? Je�li tak, to w jakiej skali?" C� w przypadku interpelacji zg�oszonej przez Kellera mog�o by� bardziej oczywiste ni�li to, �e Wachsmann poszed� jej tropem, nawet je�li zrazu pytanie nieco go zdziwi�o? Wypracowany przez r�nych urz�dnik�w rezultat le�a� teraz przed nim i wprawi� go w jeszcze wi�ksze zdziwienie. Si�gn�� po s�uchawk� telefonu i kaza� po��czy� si� z Kellerem. Tamten r�wnie� by� zdeklarowanym, nocnym pracusiem i tak�e siedzia� za swoim biurkiem. By� samotny, podczas gdy Wachsmanna otacza� w prezydium policji war piekielnego kot�a policyjnej ruchliwo�ci. Po kr�tkim, serdecznym powitaniu radca kryminalny zapyta�: "Sk�d mog�e� o tym wiedzie�?" Emerytowany komisarz kryminalny: - Powiniene� si� orientowa�, �e w�a�ciwie nie przywi�zuj� szczeg�lnej wagi do tego, �eby wiedzie� du�o. Wiedz� poprzedza jednak przeczucie, a do tego u nas, specjalist�w w dziedzinie kryminalistyki, dochodzi jeszcze co� w rodzaju zawodowego instynktu. Czy moje przewidywanie sprawdzi�o si�? Wachsmann: - Jak na to wpad�e�? Seksualno��, jej rodzaje i wynaturzenia, od dawna ju� nie stanowi� dla naszego prezydium policji �adnego istotnego problemu. I to od 1969 roku, kiedy uchwalono zliberalizowan� ustaw� karn�. - Ze zliberalizowanymi zmianami okre�lenia przest�pstw, takich jak niewierno�� ma��e�ska, homoseksualizm, sodomia, prostytucja, str�czycielstwo i publikacje pornograficzne. - No, bez wzgl�du na to jaki ma si� do tego stosunek, u�atwi�o to nasz� prac� i oszcz�dzi�o sporo k�opot�w. Keller: - Ch�tnie te� pozbyli�cie si� tego. Teraz jednak najwidoczniej grozi nam zn�w przyp�yw tego wszystkiego i to w fatalnie zwi�kszonej skali. Jak to si� rozk�ada w czasie? Wachsmann: - Niejako pobudzony przez ciebie dogrzeba�em si�, �e w ci�gu ostatnich dziesi�ciu lat wzrost liczby tego rodzaju przest�pstw wynosi� najpierw trzy, potem pi��, a w ko�cu siedem procent. Ostatnio, nale�y przypuszcza�, b�dzie dziesi�� i wi�cej, pomijaj�c ewidentnie du�e, ciemne liczby dotycz�ce tych przypadk�w. W ka�dym razie jest to wzrost, jakiego prawd� m�wi�c, nigdy nie uwa�a�em za mo�liwy. Potrafisz mi wyja�ni� dlaczego tak si� dzieje? Keller: - Prawodawstwo nierzadko opiera si� na pogl�dach kszta�towanych przez aktualne nurty my�lowe epoki. Na to, �e pogl�dy nie musz� by� czym� innym, ni�li spiesznie zakorzenionymi przes�dami, mo�na znale�� wiele przyk�ad�w. Historia pe�na jest tego. Pozosta�my jednak w tym ma�ym, ale przecie� naszym �wiecie, kt�rego mamy strzec, cho� w �adnym wypadku nie pilnowa� nadmiernie. Wachsmann: - Ale co tym razem skierowa�o twoj� uwag� w stron� seksualno�ci, do kt�rej powinni�my si� wtr�ca� tak ma�o, jak to tylko mo�liwe? Po to, �eby nie nazwano nas w�szycielami. Keller: - Mo�e jednak, nawet gdyby mia�o si� to okaza� groteskowe, dojdziemy i do tego, �e b�dziemy si� jawi� jako w�sz�ce psy. W ka�dym razie niekt�rym podstawowym warto�ciom grozi dewaluacja. Takim poj�ciom jak odr�bno�� albo anomalia nie jest, jak na to wygl�da, przypisywane szczeg�lne znaczenie. Mo�e w liberalizmie i w tolerancji mie�ci si� to, co nasi urz�dnicy wzruszaj�c ramionami uznaj� za obowi�zuj�ce, a co sprowadza si� do tego, �eby dobrym przecie� ludziom pozwoli� na robienie wszystkiego, na co maj� ochot� albo do czego popycha ich po��danie. A wi�c ka�dy z kimkolwiek, wszyscy z wszystkimi. C� wi�c mia�oby nas obchodzi� kiedy, gdzie, dlaczego i co tam jeszcze! Wachsmann: - W twoich ustach, drogi przyjacielu i kolego, brzmi to jednak troch� dziwnie. W s�u�bie �adu spo�ecznego nie by�e� nigdy funkcjonariuszem tak zdeterminowanym, jak cho�by nasz dawny kolega Wecker. Ani zdeklarowanym aposto�em moralno�ci. Keller: - Istniej� jednak granice, w ka�dym razie dla mnie. Rozpoznawalne s� wtenczas, gdy prawodawca demontuje pewne ograniczenia w dziedzinie seksu robi�c to w imi� wolno�ci, a co prowadzi do znacznej swobody nie powoduj�cej jednak radykalnego spadku liczby wykrocze� czy te� przest�pstw, a wr�cz przeciwnie, zaczynaj� si� one mno�y�. Co znaczy, �e to i owo nie trzyma�o si� kupy. Wachsmann: - M�j drogi, tego s�ucha si� tak, jakby� usi�owa� nam przypisa� okre�lon� win�. Policji! To ci si� jednak nie uda. Keller: - A mo�e mimo wszystko? Zobaczymy najpierw co si� jeszcze z tego wykluje. Czego� takiego, m�wi�c dok�adnie, nale�a�oby si� l�ka�. ** ** ** Dozorca domu Erwin Tatzer wydawa� si� pojmowa�, �e nie ma ju� innego wyboru i powinien "powierzy� si�" owemu tak niespodziewanie natarczywemu cz�owiekowi. Z konieczno�ci, ale w �adnym wypadku nie z w�asnej ch�ci i nie bez postawienia warunk�w tamtemu tajemniczemu �az�dze. - Nie chcia�bym tym pana obarcza�, panie Wecker! Je�li jednak upiera si� pan, zaufam panu. - Nie jest to celnie sformu�owane, panie Tatzer - u�wiadomi� go tamten z �agodn� uporczywo�ci� - gdy� obci��ony jest tu pan. I co by mia�o znaczy� zaufanie okazane w�a�nie mnie? Ostatecznie mog� by� kimkolwiek, byle nie zdeklarowanym duszpasterzem. Przede wszystkim jestem ciekawy. Denerwuje to pana? Nie? Ale powinno, je�li mog� panu radzi�. Ci�gle jeszcze znajdowali si� na parterze, przed drzwiami mieszkania dozorcy. O tak p�nej porze nikt im raczej nie przeszkadza�. Tatzer sta� lekko przygarbiony i wygl�da�o na to, �e zadaje sobie trud, by upodobni� si� do zacnego, domowego psa. Robi� przy tym jednak uniki, by nie mo�na mu by�o zajrze� w oczy, kt�re przymkn�� tak, jakby chcia� ukry� rozb�yskuj�c� w nich koci� przebieg�o��. Jego go�� opar� si� o najbli�sz� �cian�. Z tego te� miejsca i z pozornie niedba�� uwag� przypatrywa� si� indagowanemu. - A wi�c? S�ucham. - No to, panie Wecker, jak pan przecie� wie, jestem tu dozorc�. Z pewno�ci� bardzo dobrym, co m�wiono o mnie ju� wiele razy. Na przyk�ad m�wi�a to szanowna i wielmo�na pani, kt�ra zajmuje apartament na samej g�rze, nad panem. Jest to pewna, nie tylko w naszym mie�cie wp�ywowa dama, kt�ra mnie, mog� to powiedzie�, docenia. Tego chyba nie powinien pan lekcewa�y�. - Tamta dama mnie nie interesuje! - Zabrzmia�o to szorstko i odpychaj�co. - Jest mi ca�kiem oboj�tne, kogo ona tam ceni, a kogo nie. Tym co obchodzi mnie wy��cznie, s� pa�skie ca�kiem osobiste powody, kt�re sk�oni�y pana do namazania tego rodzaju bazgrot. Dlaczego wi�c, Tatzer? - By�o nie by�o mam rodzin�! - Tatzer czu� si� nieustannie prowokowany i zap�dzony w �lep� uliczk�. �e te� musi, nawet je�li ze zgrzytaniem z�bami, poddawa� si� takiej pytaninie. - W ka�dym razie bardzo przeze mnie kochan� rodzin�. Tak jest i tak powinno by�. Mam dobr� �on� i grzecznego syna, kt�rzy, mo�na powiedzie�, przypadli mi do serca. A w�a�nie w zwi�zku z t� spraw� idzie i o syna. Na imi� ma Thomas i ma dziewi�� lat. Zna go pan? Mo�e tak, mo�e nie. T� kwesti� Adalbert Wecker pozostawi� ca�kowicie otwart�. Da� przez to wyra�nie do poznania, �e nie jest tu po to, by odpowiada� na pytania, ale po to, by je zadawa�. W tym domu �yje oko�o sze��dziesi�ciu os�b i do tego, by pozna� je wszystkie, nawet si� nie przymierza�. Wp�yn�o te� na to jego wielorakie do�wiadczenie. Teraz jednak przymus dok�adniejszego poznania niekt�rych wsp�mieszka�c�w zacz�� mu si� jawi� jako co�, czego nie uniknie. Zawiera� te� nadziej� na zetkni�cie si� z niejedn� osobowo�ci�. - A wi�c, co jest z pana synem, Thomasem? - Ach, wie pan, szanowny panie Wecker, chyba musi pan o tym wiedzie�, Thomas jest w�a�ciwie bardzo kochanym i dobrym ch�opcem. Jest, niestety zbyt dobroduszny. Do tego za� chory, bardzo nawet chory, nie tylko fizycznie, ale mo�na powiedzie�, umys�owo. Jest biednym, po�a�owania godnym, ci�ko upo�ledzonym dzieckiem. - W zwi�zku za� z tym, tego si� mo�na by�o dos�ucha�, on sam jest dotkni�tym licznymi plagami, ci�ko do�wiadczonym ojcem, kt�ry cierpi z godno�ci�. - Bardzo mi przykro, panie Tatzer - zabrzmia�o niezwykle wsp�czuj�co - kiedy s�ysz� o czym� takim. - Teraz, mo�liwe, �e znajdzie pan w sobie co� w rodzaju zrozumienia dla mojej sytuacji. Jedynie z tego powodu, musi pan wiedzie�, wynik�a ca�a ta historia. Nieuchronnie. - �w rzeczywi�cie godny po�a�owania stan pa�skiego syna, jest tu zapewne jedn� spraw� - powiedzia� og�lnikowo, a jednocze�nie ostrzegawczo Wecker - drug� za�, ca�kiem inn�, jest pa�ska pisanina w windzie. Czy te� nale�a�oby mo�e jedno i drugie traktowa� w jakiej� �ci�le okre�lonej zale�no�ci? - Po�apa� si� pan ca�kiem prawid�owo. Tak to w�a�nie jest, panie Wecker! Powinien pan wiedzie�, �e jestem cz�owiekiem bardzo zalatanym. Naprawd� nie mog� by� wsz�dzie na raz. - Przez co chce pan rzec, i� nie ma pan dosy� czasu, ani okazji, �eby opiekowa� si� nale�ycie swoim upo�ledzonym synem Thomasem? - Pan to powiedzia�, i taka jest prawda. W�a�ciwie to zawsze tego chcia�em, ale nie udawa�o si� tak zrobi�. - I dlatego, przypuszczam, inni zaj�li si� pa�skim biednym, ukochanym dzieckiem. Mo�e �w Wesendung z trzeciego pi�tra? - Ju� pan o tym wie? - Niczego nie wiem, zaczynam tylko pojmowa� do czego pan zmierza. Do tego, �e widocznie kozio� znowu zosta� ogrodnikiem. - Tak, panie Wecker, tak to mniej wi�cej chyba by�o. Do czego, o niczym nie wiedz�c i maj�c zaufanie, bo taki ju� jestem, nie mia�em zastrze�e�. Zw�aszcza, �e Thomas czu� si� u Wesendunga bezpiecznie. Nie mia�em zastrze�e�, a ten facet zdemaskowa� si� jako pod�y gorszyciel dzieci i nie powstrzyma� si� od bezwstydnego wykorzystania tego rodzaju pi�knej, ufnej, wynikaj�cej z szukania pomocy sympatii. Posun�� si� a� do najbardziej paskudnego nadu�ycia! Tak jest! ** ** ** Teraz wygl�da�o to tak, jakby Adalbert Wecker chcia� si� cofn��, co jednak nie by�o tu raczej mo�liwe, bo w ko�cu sta� w�a�nie oparty plecami o �cian�. Rozejrza� si� niemal gotowy do odwrotu, ale stwierdzi�, �e warunki lokalowe w tym czynszowym ulu by�y przegn�biaj�co mizerne. Wej�ciowe drzwi, to nie wi�cej ni�li szpara. Winda podobna do klatki. Korytarze, jak chodniki w kopalni. Kto chcia� tu oddycha� swobodnie, powinien mie� p�uca zdolne do znacznego wysi�ku, a Wecker widocznie takie mia�. - Ach, Tatzer, je�li pan rzeczywi�cie jest przekonany, �e zdarzy�y si� tego rodzaju okropno�ci, powinien pan niezw�ocznie zwr�ci� si� do policji. Co chce pan osi�gn�� z pomoc� tamtej bazgraniny? Niczego pan nie osi�gnie. Robi pan tylko z�� krew, podsyca pan z�e my�li, animuje plotkary i plotkarzy oraz w niebezpieczny spos�b op�nia pan przedsi�wzi�cie niezb�dnych dzia�a�. W�a�nie one powinny by� podj�te jak najszybciej! Zanim nie b�dzie za p�no. - Czy mog� pozwoli� sobie na pewne pytanie, panie Wecker? - S�ycha� w tym by�o natarczywy up�r. - Czy zna pan w�a�ciwie tego Wesendunga? - Nie. I nie czuj� potrzeby poznania go. - Ponownie zaznaczy�a si� tu gwa�towna niech��. Jeszcze raz mog�o si� wydawa�, �e broni si� on przed wci�gni�ciem przez bagno. - Wcale nie pragn� zaanga�owania si� w t� spraw�. - Jednak powinien pan, panie Wecker! Wtenczas te�, mog� pana zapewni�, bardzo si� pan zdziwi, nie b�dzie pan wierzy� �adnym wszom, �adnym takim gadatliwym monstrom, jak ten typ! Powinien go pan wpierw obniucha�, a potem, tego jestem prawie pewny, zrozumie mnie pan. Tego rodzaju ��danie Adalbert Wecker przyj�� jako swoisty zamach na siebie, na swoje spokojnie przemijaj�ce dni. Zwykle rzadko waha� si�, je�li sz�o o bli�sze zainteresowanie lud�mi. Cho�by takimi, kt�rym mog�o si� by�o uda� zmamienie go jak�� niewielk� �amig��wk�, po kt�rych te� mo�na by�o si� spodziewa� jakich� raczej przyjemnych ludzkich tajemnic. Ale miesza� si� do czego� tak odstr�czaj�cego? Je�li nawet teraz, co raczej zrozumia�e, ogarn�a Adalberta Weckera nag�a ch�� odej�cia z owego miejsca, to jednak tego nie zrobi�. Istnia�o bowiem jeszcze sporo szczeg��w, kt�rych chcia� si� dowiedzie� i nie oszcz�dzi� sobie tego. - Wiele jest r�no�ci, panie Tatzer, kt�rych si� pan domy�la! Chyba te� nie zdo�a pan wszystkiego wiarygodnie udowodni�, zw�aszcza, �e prawdopodobnie i pan uzna�, i� tak b�dzie, skoro jako �wiadek mo�e wyst�pi� pa�ski upo�ledzony syn. Ponadto my�l�, u�wiadomi� pan sobie, �e daleko panu do tego Wesendunga. Z nim pan sobie nie poradzi, bo pana i panu podobnych jest on w stanie zagada� na �mier�. - No to jednak dobrze my�la�em! Pan zna tego o�liz�ego w�gorza, co? Tego najbardziej wrednego spo�r�d wszystkich ciemnych typ�w! - Nie o to idzie - stwierdzi�