Stanisław Starikowicz Dlaczego biały pudel ma czarny nos Przełożył Henryk Garbarczyk Ilustrował Zygmunt Gornowicz Nasza Księgarnia • Warszawa 1987 Tytuł oryginału rosyjskiego POCZEMU U BIEŁOGO PUDELJA CZERNYJ NOS? 1 Izdatielstwo „Dietskaja literatura", Moskwa 1976 • Copyright for the .Polish edition by \ .W. „Nasza Księgarnia" Warszawa 1987 MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA JAK KOMARY ZNAJDUJĄ POKARM? Car słuchając trwał w podziwie, za to komar, zły straszliwie, żądło swoje wbił głęboko ciotce prosto w prawe oko. A. S. PUSZKIN (przekład J. Brzechwa) Komary dokuczają nie tylko ludziom. Dwuskrzydli krwiopijcy zmuszają niedźwiedzie do tarzania się z rykiem po ziemi i rozdzierania pyska do krwi pazurami. Ukąszenia komarów czasem doprowadzają do śmierci cielęta, źrebięta czy łoszaki, a psy z powodu tych ukąszeń żałośnie skomlą po nocach. Ale w tych wszystkich „przestępstwach" udział biorą tylko komary--samice. Książę Gwidon, chcąc rozprawić się ze swoją krewną, powinien zmienić się nie w komara, ale w komarzyce, ponieważ samce komarów są pokojowo usposobionymi stworzeniami: krwi nie piją, odżywiają się wyłącznie sokami roślinnymi. Samice natomiast muszą koniecznie napić się krwi, w przeciwnym wypadku nie złożą jajeczek i komarzy ród wyginie. Zdarza się nawet, że głodne komarzyce niektórych gatunków, aby móc złożyć jajeczka i dać życie potomstwu, zjadają same siebie — „przetrawiają" mięśnie poruszające skrzydłami. Samice komarów składają jaja gdzie popadnie — do bagna, kałuży, do beczki czy puszki z wodą. Jeśli jednak mogą wybierać, wybierają miejsca o zapachu siarkowodoru lub drożdży. A zapach metanu, z punktu widzenia komarów, .nie ma sobie równego. Niczym pszczoły do miodu zlatują się one do otworów wiertniczych, z których wydobywa się metan. Niekiedy zbiera się ich tak wiele, że w promieniach słońca wygląda to tak, jakby nad szybem płonął blady płomień gazu. Najbardziej natrętne przenikają nawet w głąb otworu. Dlaczego metan tak „oczarował" komary, nie wiadomo. Może polubiły go, gdy były jeszcze iarwami? Metan nazywany jest przecież gazem błotnym, a komary lęgną się również w bagnach. Ale ponieważ metanem najeść się nie mogą, komarzyce przyciąga też zapach kwasu mlekowego, wydzielany przez skórę zwierząt. Jeśli pomiędzy wsią a zbiornikiem wodnym — wylęgarnią komarów -- stoi obora lub stajnia, większość krwiopijców zatrzymuje się właśnie tam, nie leci do wsi — krew koni i krów bardziej im smakuje. Chociaż na przykład w Azji Środkowej występuje taki podgatunek widliszka, który nad wszystko inne przekłada ludzką krew. Komary kłują niemal wszystkich ludzi, choć mogą się zdarzać wyjątki. W Stanach Zjednoczonych przeprowadzono pewien eksperyment: na 838 osób komarzyce nie tknęły jednej. Jak się okazało, osoba ta miała całkiem suchą skórę. Ale wystarczyło tylko zmoczyć jej rękę, a natychmiast skrzydlate rozbójnice rzuciły się na nią. W poszukiwaniu pokarmu komarzyce przelatują zwy^e około 3 km, a re-kordzistki nawet do pięćdziesięciu! Aby wyjaśnij $kąi komary wiedzą, gdzie lecieć w poszukiwaniu pokarmu, wpuszc?o;>o'je domaienk'eJ komory aerodynamicznej. Przeprowadzone doświadczenia wykazały, że komary, aby zorientować się w wyborze kierunku lotu, posługują się wzrokiem. Ale jak znajdują drogę do pokarmu nocą i nad gładką powierzchnią wody? Widzą przecież dość kiepsko. Prawdopodobnie w takich przypadkach komarzyce „zamykają oczy" — kierują się zapachami. Komarzyce przyciąga nie tylko kwas mlekowy, ale i wilgotne, nasycone dwutlenkiem węgla powietrze, wydychane przez zwierzęta, a także ciepło ich ciała. Ciepłą skórę wyczuwają za pomocą maleńkich wąsików — czułków. Komarzyce tak długo zmieniają kierunek lotu, aż oba czułki zaczną odbierać jednakowe ilości ciepła. Wtedy są już pewne, że „obiad" znajduje się dokładnie na kursie ich lotu. Czułość komarzego „termolokatora" jest wręcz niewiarygodna. Długość czułków widliszka wynosi zaledwie trzy milimetry. No cóż, niektórzy twierdzą, że „małe jest piękne", a jak z powyższego wynika, również niezwykle sprawne. Jeśli w czasie nocy spędzonej w namiocie dokuczają wam komary, a gazę na zasłonkę lub odstraszające środki chemiczne pozostawiliście w domu, można zmusić komary do „gryzienia" blachy. Komary, co prawda, nie interesują się pustymi puszkami po konserwach, ale z tych puszek można zrobić pułapkę w kształcie ^tzyba. W węższej puszce — nóżce grzyba — zapalcie świeczkę, a do puszki-*u»peiusza, którą podgrzewa świeca, nalejcie wody. To proste urządzenie oszuka komarzyce. Blacha jak gdyby oddycha, świeca wydziela dwutlenek węgla, a woda trochę nawilgaca powietrze. Oczywiście pułapkę należy posmarować czymś lepkim. Niekiedy udaje się odegnać komary od wejścia do namiotu za pomocą gałązek piołunu lub rumianku, komary bowiem nie lubią ich zapachu. Opuszczając kałuże i bagna miliardy nowo narodzonych owadów, nie zdając sobie z tego sprawy, unoszą tony pierwiastków chemicznych. Czegóż nie ma w ich maleńkich ciałkach: tlen, azot, fosfor, wapń, żelazo, mangan, molibden, bor. Przypuszcza się, że komary są niekiedy jedynymi biologicznymi przenosicielami niektórych mikroelementów (na przykład molibdenu) w strefie tajgi. A bez mikroelementów giną zarówno zioła, jak i potężne drzewa. Stąd wniosek, że do prawidłowego rozwoju życia drzew potrzebne są komary. Ale to nie wszystko. Jeśli wytępimy komary, zaczną głodować ptaki owadożerne, kiepsko też będzie z rybami odżywiającymi się larwami komarów. Wytępienie wszystkich komarów przyniosłoby niekorzystne następstwa, jakich nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić: nie sposób nie doceniać udziału komarów w krążeniu materii w przyrodzie. W jednym litrze kałuży może żyć jednocześnie aż cztery tysiące ich larw. A ileż kałuż na świecte! , Nawiasem mówiąc, nie wszyscy bliscy krewni komarów lęgną się w wodzie. Wyrzucając „robaczywe" grzyby, zabijamy bedliszki — nóżki i kapelusze tych grzybów zajęte są zwykle przez ich białe z czarnymi głowami larwy. W jaki sposób samice odnajdują grzyba, jeśli tylko co wynurzył kapelusik nad powierzchnię ziemi? Grzyb jest przecież chłodny i nie pachnie ani metanem, ani kwasem mlekowym. Tak, nie pachnie, ale tym komaro-podobnym owadom zapachy takie nie są potrzebne, mają one swoje własne sposoby. NIEZWYKŁE WYPOSAŻENIE ZWYCZAJNEJ MUCHY I CHRABĄSZCZA MAJOWEGO „Mucha po polu chodziła, na pieniążek natrafiła". Weszła na niego i zaraz zorientowała się, z czego został wykonany: ze srebra czy z miedzi. Stopy muchy pokryte są gęstą szczoteczką cieniutkich włosków — receptorów. Szczoteczka ta informuje ją o składzie chemicznym przedmiotu, na który nastąpiła. Mucha bada przedmiot szybko i dokładnie — w zależności od jego właściwości zmieniają się sygnały elektryczne wysyłane przez włoski znajdujące się na stopach. Mucha domowa (w naszych mieszkaniach żyje również mucha pokojowa, zwana także zgniłówką pokojową i ma nogi żółte, a nie czarne) dawno porzuciła łono przyrody i poza miastami i wsiami już nie występuje. Natomiast czuje się znakomicie zarówno w drapaczu chmur, jak i w polinezyjskiej chacie! Wszędzie pod jej ruchliwe nogi i ryjki trafia nasze pożywienie i wszędzie to kosmate stworzenie (popatrzcie na nią przez mikroskop) roznosi zarazki. Uczeni sądzą, że w ciele muchy znajduje się przeciętnie około 30 milionów mikroorganizmów. Nie ma rady: mucha łazi zarówno po śmietnikach, jak i po obrusie. Gdy nogi „powiadomią" muchę, że usiadła na substancji jadalnej, zaczyna badać jej smak. Używa do tego czegoś w rodzaju języka — porowatej poduszeczki zwanej tarczą oralną, umieszczonej na koniuszku ryjka. Ryjek wciska w pokarm i wciąga w niego maleńkie cząsteczki. Aby się nie udławić, mucha je, a dokładniej pije, tylko dobrze rozpuszczone substancje. Człowiek nie od razu uchwyci różnicę, czy herbata osłodzona jest cukrem, czy sacharyną. Mucha zaś natychmiast odrzuci sacharynę, a nad kawałeczkiem cukru będzie musiała się pomęczyć; rozpuścić całego kawałka nie da rady — nie starczy jej śliny. Dlatego też skrobie cukier ząbkami, umiejscowionymi u wylotu otworu oralnego. Tylko to, co uda jej się zeskrobać, może zostać przez nią pochłonięte. Nasza bohaterka ma tylko dwa skrzydła, ale za to jakie! Optymalny w sensie aerodynamicznym profil skrzydła, lekkość konstrukcji, 330 uderzeń na sekundę... Za pomocą takich skrzydeł można bezpiecznie odbywać dalekie podróże. I faktycznie, siedemdziesiąt iat temu chmara much przyleciała na statek płynący po Morzu Śródziemnym o sto mil od brzegu! 8 Mucha może bez odpoczynku lecieć przez kilka godzin pod rząd z szybkością 20 kilometrów na godzinę. Biorąc pod uwagę jej rozmiary, jest to szybkość zdumiewająca. Na ogól jednak mucha domowa jest domatorką i dalej niż na 500 metrów od ludzkich domostw zwykle nie odlatuje. Wysokimi lotami też nie może się pochwalić: powyżej 50 metrów jej nie spotykano. Lot stanowi dla muchy duży wysiłek. Kilka minut aktywnej pracy mięśni i już temperatura jej ciała podwyższa się o 15-20 stopni Celsjusza. W czasie upałów można od takiego wysiłku nawet „wyciągnąć nogi"; ale prawdziwy upał zaczyna się dla muchy dopiero od 45 stopni Celsjusza. Jak słusznie zauważył w swym wierszu K. Czukowski, mucha ma brzuszek „pozłocony" — żółtawy. Natomiast reszta jej ciała ma barwę stalową. Takie metaliczne ubarwienie obniża ciepłotę ciała, odbija promienie słoneczne. W cieniutkim, przezroczystym skrzydle muchy ciągną się tchawki i nerwy, w których płynie musza krew — hemolimfa: od tułowia wzdłuż przedniego skraju skrzydła, a z powrotem wzdłuż tylnego. Skrzydła muchy wyposażone są w skomplikowane przyrządy nawigacyjne: drobniutkie szczecinki i kolb-kowate twory, które ułatwiają jej orientację i informują o szybkości lotu. Służą do tego także trzy malutkie oczka, zwane przyoczkami, tworzące trójkąt pomiędzy dwoma ogromnymi oczami złożonymi. Ale, pomimo pięciu oczu, mucha jest ślepawa i wyraźnie widzi tylko na odległość 40-70 cm. Znacznieiepszy wzrok ma na przykład ważka — ostro widzi na 1,5 do 2 m. W ciągu tygodnia mucha może dać życie prawie tysiącowi potomków. W sprzyjających warunkach samica co dwa dni składa po 150-200 jajeczek. Robi to dosyć szybko. Złożenie 60-70 jaj zajmuje jej tylko 15 minut. Wkrótce z jajeczek wylęgną się larwy, które natychmiast przystąpią do konsumowania odpadków. Larwy, wydzielając na zewnątrz soki trawienne, najpierw „nadtrawiają" pokarm, a dopiero potem wysysają go. Jedzą niedużo. Do całkowitego rozwoju larwy wystarczy siedem miligramów substancji pokarmowych. Przed przepoczwarzeniem się larwa stara się zaryć w ziemi — jest w niej bardziej sucho. W ziemi lub innym dogodnym a suchym miejscu spędzi w zależności od temperatury otoczenia, od 3 do 19 dni. Im cieplej, tym krócej. Ale nawet w tym krótkim czasie jakiś przypadek może przemieścić poczwarkę głębiej w ziemię. Przyszła mucha nie będzie jednak pogrzebana za życia, ma bowiem specjalne urządzenie — pęcherzyk głowowy, który może wypuszczać na zewnątrz i rozsuwać nim cząsteczki gleby. Później pęcherzyk zostaje wciągnięty do wnętrza głowy, a mucha przeciska się na zrobione przez niego miejsce. I tak pomaiutku, słabiutka nowo narodzona mucha, rozpychając ziemię elastycznym pęcherzykiem, może pokonać metrowej grubości warstwę gleby. Wynika więc z tego, że wprawdzie nie mur, ale ziemię mucha jest w stanie głową przebić. Ziemię „bodzie" także chrabąszcz, który ma równie dobre, a może nawet i .lepsze narzędzia do robót ziemnych. W pogodne dni całe chmary chrabąszczy wyłażą spod ziemi, czekając cierpliwie na wieczór, aby wybrać się w lot godowy, podjeść sobie na brzozach i złożyć w ziemi jajeczka. Można zapytać: a cóż w tym niezwykłego? A choćby to, że lot chrabąszcza, choć niezgrabny, zaprzecza jednej z zasad aerodynamiki, która mówi, że taki kształt ciała uniemożliwia latanie z powodu zbyt małego współczynnika siły nośnej. A jednak chrabąszcz lata. Jak mu się to udaje, pozostaje nadal zagadką matki-natury. Jeśli chrabąszcza, który świeżo opuścił podziemne leże, leciutko potrzeć palcem, zaczyna błyszczeć. Palec zetrze maleńkie szarawe włoski, których roli też jeszcze ostatecznie nie wyjaśniono. Białe, tłuste larwy chrabąszcza to prawdziwi złoczyńcy. Niszczą one korzenie roślin. Posługując się głową niczym oskardem, torują sobie drogę do korzeni sosny lub kiełków pszenicy. Możliwe, że trafienie do nich ułatwia im podwyższone stężenie wydzielanego przez korzenie dwutlenku węgla. W każdym razie stwierdzono, że larwy będą drążyć ziemię właśnie w kierunku tego miejsca, w którym wstrzyknięto dwutlenek węgla. Wynika z tego, że chrabąszcz może dostać patent na nie znany ludziom sposób wytwarzania siły nośnej i na wysokiej czułości analizator gazów. Nawiasem mówiąc, potrafi to również mucha. Jednakże i ona mogłaby nauczyć się czegoś od chrabąszcza. Jego larwy już jesienią wiedzą, jaka będzie zima. Jeśli larwa jest całkiem biała, należy oczekiwać trzaskających mrozów. Gdy ciało larwy ma odcień niebieskawy, zima będzie ciepła. A jeśli niebieszczeje wyłącznie tylna część jej ciała — silne mrozy będą tylko na początku zimy. Dokładnego wyjaśnienia gry barw na ciele tego podziemnego „biura prognoz długoterminowych" jeszcze niestety nie ma. Zarówno musze domowej, jak i pokojowej jest wszystko jedno, jaka będzie zima. Zimują one bowiem nie w polu ani w lesie, ale w naszych mieszkaniach. Śpią sobie gdzieś za ramami obrazów lub w innym zacisznym miejscu. Zabijając na wiosnę przebudzoną ze snu zimowego muchę likwidujecie za jednym zamachem miliony much — jej przyszłe potomstwo. Jego liczebność można ocenić nawet nie na miliony, ale na miliardy: oszacowano, że w okolicach Moskwy letnie potomstwo jednej samicy wynosi ni mniej, ni więcej tylko aż 5 598 720 000 000 osobników! Mówi się, że kurczęta należy liczyć na jesieni, ale muchy łatwiej liczyć na wiosnę... DLACZEGO CNIY LECĄ, A RYBY PŁYNĄ DO ŚWIATŁA? Dawniej odpowiedź na to pytanie nie budziła wątpliwości. W ciele owadów znajduje się światłoczuła substancja: jeśli jest jej niewiele, wówczas dążą one do światła, jeśli natomiast dużo to unikają go. Mijał czas, a światłoczułej substancji w owadach jednak nie znaleziono. Wówczas zoolodzy doszli do wniosku, że fototaksja (reakcja na światło) jest jakoby uwarunkowana tyrf), że napięcie mięśni owadów uzależnione jest od intensywności oświetlenia oczu. Oczy muszą więc odbierać blask o jednakowym natężeniu, aby zrównoważyć pracę obu skrzydeł. Wyjaśnienie to uważano zą prawidłowe dopóty, dopóki pewnego razu nie zamalowano ćmie jednego oka. Początkowo na pół oślepiony owad, zgodnie z hipotezą, kręcił się w kółko. Później 10 i jednak okaleczona ćma zaczęła się zachowywać tak samo, jak jej w pełni sprawne koleżanki. Hipoteza upadła. Trzeba było więc budować nowe. Niektórzy uczeni skłonni byli uznać, że owady mylą latarnie uliczne z Księżycem. Światło Księżyca zostało przez nie rzekomo wybrane jako punkt orientacyjny w czasie nocnych spacerów jeszcze w tych pradawnych czasach, gdy na Ziemi nie było ani jednej latarni. I rzeczywiście, orientowanie się według światła księżycowego zapewniało ćmom lot po linii prostej dlatego, że Księżyc jest daleko i odbite od niego promienie słoneczne są praktycznie równoległe do siebie. Co innego latarnia: zachowując jednakowy kąt pomiędzy jej jasnymi, rozchodzącymi się we wszystkie strony promieniami a kierunkiem lotu, ćma leci po zgubnej spirali wiodącej ją do latarni. Jednakże okazało się, że podczas jasnych księżycowych nocy owady wolą nie opuszczać domowych pieleszy — światło Księżyca podczas pełni z jakiegoś powodu obniża ich aktywność życiową. W takie noce ćmom i komarom tak się psuje nastrój, że nie reagują nawet na najbardziej dla nich atrakcyjne światło ultrafioletowe. Jeszcze jedna niejasność: ćmy, chrząszcze i komary często tłoczą się przy białych ścianach. W dodatku lecą do tych ścian prosto, bez spirali i piruetów. O ruchu spiralnym zapominają również w tym przypadku, gdy uniemożliwi im się użycie skrzydeł — pełzną do źródła światła na wprost. Ćmy garną się do lampy także przed burzą i w czasie burz elektromagnetycznych. Aby dostać się do latarni, lecą podczas ulewnego deszczu i w szalejącej wichurze, która rzuca nimi na wszystkie strony. Entomolodzy twierdzą, że jeśli zamiast światła widzialnego zastosować ultrafioletowe, wysyłane przez lampę rtęciową, to magiczna siła, ciągnąca ćmy, stanie się jeszcze silniejsza. Trzeba przyznać, że jest to dziwne zjawisko: promienie ultrafioletowe tak silnie przyciągają owady nocne, które Słońca nawet na oczy nie widziały! Obecnie uważa się, że owady spieszą ku lampie w poszukiwaniu ratunku. Przypomnijcie sobie: mucha spokojnie krąży po pokoju, dopóki nie zaczniecie jej gonić. Przestraszona, tłucze się o szybę — w czasie zagrożenia światło staje się zatem bodźcem. Wieloletnie doświadczenia przodków podpowiadają, że droga do wolności wiedzie zawsze w kierunku światła. Tak wyjaśnia przyciągające właściwości światła profesor G. A. Mazochin-Porsz-niakow. A co trzyma ćmy przy rozżarzonej wolframowej nici lub dopalającym się ogarku świeczki? Możliwe, że jasne światło powoduje spadek wrażliwości ich oczu o tysiące razy; oczy jak gdyby przechodzą ze stanu nocnego na dzienny. Latarnia staje się poniekąd jedynym obiektem Wszechświata, który widzą ćmy oślepione jaskrawym światłem. A jak owady reagują na światło w czasie dnia? Bardzo różnie. Pszczoły, na przykład, widzą niewidoczne dla nas ultrafioletowe promienie Słońca i orientują się według nich. Ćmy natomiast wolą inną część światła słonecznego — podczerwień, także dla ludzi niewidzialną. Ale najpierw należy coś niecoś powiedzieć o umiejętnościach ciem w zakresie lotu. 11 Patrząc na delikatne fruwające stworzenia trudno domyślić się, że mogą one dokonywać tysiąckilometrowych wojaży. Tymczasem swoimi nawigacyjnymi zdolnościami i zasięgiem wędrówek niektóre gatunki ciem zdolne są rywalizować z wędrownymi ptakami. W tym współzawodnictwie ptaki mają jedną wyraźną przewagę — stałą temperaturę ciała, dzięki której mogą machać skrzydłami, kiedy tylko zechcą. Niestety, czarujące, ale zmiennocieplne ćmy, aby wzlecieć, muszą czekać na dogodną pogodę. Owadom najbardziej potrzebne jest ciepło rozgrzewające ich „żywy silnik". Ale silnik bardzo trudno zapalić bez rozrusznika, dlatego ćmy mają rozrusznik. Dowiodły tego eksperymenty profesora Lozina-Lozinskiego z motylami: pawicą gruszówką i bielinkiem kapustnikiem. Wystarczyło na odrętwiałe z zimna motyle skierować jaskrawe światło, aby zaczęły trzepotać skrzydłami, choć temperatura ich ciał nie zdążyła jeszcze podnieść się ani o stopień. Gdy zaś oświetlano tylko korpus i głowę, a skrzydła zacieniano, motyle pozostawały w bezruchu. Doświadczenia powtarzano tak długo, aż się przekonano, że motyle mogą wzlecieć tylko po oświetleniu ich skrzydeł przez jedną z części składowych światła — promienie podczerwone. Na wpływ tych promieni szczególnie wrażliwa jest przednia część dolnej strony skrzydeł, która w stanie spoczynku (przy złożonych skrzydłach) jest zwrócona na zewnątrz. W wyniku tych eksperymentów zrodziło się interesujące przypuszczenie, że w skrzydłach motyli energia promieni podczerwonych, nie przechodząc przez fazę cieplną, zmienia się bezpośrednio w energię mechaniczną. I co jeszcze ciekawe: naświetlenie ultrafioletem, zastosowane dodatkowo, podwyższa efektywność oddziaływania promieni podczerwonych. Czyż doświadczenia te nie mówią o tym, że należy sformułować jeszcze jedną hipotezę na temat przyczyn przyciągającego oddziaływania światła na owady? Do światła ciągną nie tylko ćmy, lgną do niego również ryby. Ale i to zjawisko nie jest do końca wyjaśnione. Na przykład nie wiadomo, dlaczego ryby płyną do lampy zanurzonej w wodzie, a czasem nie zauważają oświetlonego obiektu wielkości basenu pływackiego. Przybliżając się w nocnym mroku do lampy ryby niektórych gatunków poruszają się powoli i ostrożnie, suną po skomplikowanej trajektorii. Na przykład droga sardeli podobna jest do łańcucha kotwicznego, a okonie poruszają się po spirali, podobnie jak ćmy. Na tym jednak kończy się analogia pomiędzy tymi rybami a owadami. Sardela, przeciwnie niż ćmy, znajduje w sobie dość sił, aby odpłynąć od lampy. Okonie natomiast stają przy niej na kotwicy — zwracają się głowami pod prąd. Są też ryby, które, podobnie jak karaluchy, nie znoszą światła. Ichtiolodzy sądzą, że światło dla ryb to sygnały o tym, że nadeszła pora obiadu, że trzeba zgromadzić się w stado lub chronić przed wrogiem. W gruncie rzeczy jest to zgodne z twierdzeniem entorr.ologów, że mucha tłucze się o szybę dlatego, że światło wskazuje jej drogę do wolności. Ale zawsze znajdą się ludzie gotowi podważać istniejącą hipotezę. Pytają oni: dlaczego ćmy i ryby uciekają w kierunku światła, kiedy w ciemnościach łatwiej jest umknąć wrogowi? Albo: czy rzeczywiście owady, lecąc w desz- 12 ł 1 czu do latarni, szukają ratunku przed wrogiem? A jeśli to nawet prawda, to dlaczego do światła przypełzają solfugi, które nikogo się nie boją, które zjadają nawet skorpiony? I w końcu dlaczego ptaki, które znakomicie znają bezkresne niebo, rozbijają się nocami o szyby latarni morskich i o oświetlone okna wieżowców? A czy zastanawialiście się nad tym, dlaczego ludzi także fascynuje ogień? Dlaczego mogą godzinami wpatrywać się w płomienie ogniska? 00 WIDZI ŚLEPAK? Zanim odpowiemy na to pytanie, zatrzymamy się nad czymś innym. A zaczniemy od tego, na czym zakończyliśmy poprzednie opowiadanie, a mianowicie od ogniska. W migoczących językach płomieni widzimy nie kończącą się grę barw. Czy radość ta dostępna jest również innym stworzeniom? Tak. Aby nie być gołosłownym, podam krótki spis zwierząt, u których barwne widzenie potwierdzono doświadczalnie. Świat w barwach widzą: małpy, psy, norki, kuny, gronostaje, krowy, konie, owce, żyrafy, wiewiórki, myszy, jeże... O ptakach nawet nie warto mówić — widzą lepiej od nas. Czas jednak wrócić do tytułu i zorientować się, czy rzeczywiście ślepak jest ślepy. Z tym, że dano temu kąsającemu owadowi nieodpowiednią nazwę, zgodzi się każdy. Entomolodzy twierdzą, że jakoby ciemno ubarwione krowy i konie są bardziej męczone przez ślepaki niż jasne. Wyniki badań, które przeprowadzili pracownicy Uniwersytetu Moskiewskiego, wykazały jednoznacznie, że wbrew swojej nazwie ślepaki dobrze rozróżniają kolory: fioletowy, niebieski, błękitny i zielony, natomiast promienie żółte, pomarańczowe i czerwone słabiej oddziaływują na ich ogromne oczy złożone. Dlaczego wolą te, a nie inne kolory, trudno wytłumaczyć. Ale to, że ślepaki widzą barwę zieloną, można chyba wyjaśnić już teraz. Samce ślepaków to pokojowe istoty, żywiące się podobnie jak samce komarów nektarem i sokami roślinnymi. Kolor zielony jest dla nich czymś w rodzaju karty dań. Samice również pobierają pokarm roślinny, ale czasem muszą napić się krwi — białko zwierzęce jest im potrzebne, tak jak i koma-rzycom, do dojrzewania jajeczek. Ślepaki przylatują na plażę nie tylko po to, aby kąsać wypoczywających wczasowiczów, ale również po to, aby napić się wody, którą w gorące dni łatwo tracą poprzez stosunkowo cienkie chitynowe okrywy ciał. Z lotu uderzają z rozmachem o powierzchnię rzeczki, stawu czy kałuży. Nie toną jednak, a to dzięki temu, że ciała ich są trudno zwiiżalne. Chwyciwszy ryjkiem łyczek wody wzlatują z powrotem w powietrze. Tak więc ślepaki rzucają się do wody nie na oślep — po prostu chce im się pić. Co więcej, jasno wynika z tego, że nawet ślepaki widzą różnicę pomiędzy niebieskim niebem a zielonkawą kałużą. 13 PO CO RYBOM PĘCHERZ PŁAWNY? Po co rybom pęcherz pławny, przecież tyle z nim kłopotów: to napełniaj go gazami, to wypuszczaj je. Ryby, których pęcherz pławny połączony jest z przewodem pokarmowym (śledzie, łososie, sumy, szczupaki), mają trudności tylko podczas nurkowania. Za to wypływając wypuszczają z łatwością nadmiar gazów przez otwór gębowy do wody. Ale u ryb z zamkniętym, hermetycznym pęcherzem (dorsz, nawaga, cefal, okoń) nie ma zaworu, przez który można byłoby wypuszczać gaz, aby obniżyć jego ciśnienie podczas wypływania. Gazy więc przechodzą do krwi, a następnie poprzez skrzela do wody. Jest to proces dosyć trudny i pracochłonny. Pęcherz pławny okonia wyciąganego na wędce z dziesięciometrowej głębiny wyraźnie rozdyma rybie ciało — jego objętość powiększa się dwukrotnie. Dlatego w normalnych warunkach okoń wypływa w żółwim tempie — pięć metrów na godzinę. Nurkuje natomiast, podobnie jak i inne ryby, osiem razy wolniej, ponieważ napełnienie pęcherza gazami jest jeszcze trudniejsze: gazy trzeba najpierw pobrać z wody. W pęcherzu pławnym ryb znajduje się zwykle 17% tlenu, 80% azotu, 2,8% dwutlenku węgla. Ale i tu są wyjątki. U łososi w pęcherzu pławnym jest aż 90% azotu, pęcherze pławne niektórych ryb napełnione są czystym tlenem, a u jeszcze innych — zupełnie nieprawdopodobnym gazowym koktajlem. Doświadczenia ze znakowanymi atomami wykazały, że tlen wypełniający pęcherz był poprzednio rozpuszczony w wodzie, natomiast dwutlenek węgla trafia do pęcherza nie z wody, a z węglowodanów tkanek. Jako „furtka" do przewietrzenia pęcherza służy tzw. sieć cudowna — splot włosowatych naczyń krwionośnych. W pęcherzyku węgorza zajmuje ona 1 cm2. Na tej maleńkiej powierzchni znajduje się sto tysięcy naczyń o łącznej długości 400 m. I chociaż może to wydawać się dziwne, wystarczy jedna jedyna kropelka krwi, żeby całkowicie wypełnić to sprytne urządzenie. Pracują w nim na użytek ryby enzymy o wysokiej aktywności. Jednakże nie wiadomo dotychczas dokładnie, jak właściwie one działają; nie wiadomo nawet, jak tlen przechodzi z wody do krwi, a następnie do pęcherza. Ale nie wgłębiajmy się dalej w szczegóły funkcjonowania pęcherza pław-nego. Zastanówmy się raczej nad jego rolą. Jest to narząd bardzo pożyteczny. Dzięki niemu ryby zaoszczędzają 70% energii koniecznej do zrównoważenia położenia ciała w wodzie. Oprócz tego pęcherz pławny to znakomite ucho: potrafi odbierać zmiany ciśnienia zewnętrznego nie przekraczające nawet jednomiiionowej części. Dlatego właśnie większość ryb słucha najpierw brzuchem — pęcherz gra rolę rezonatora wzmacniającego zewnętrzne dźwięki. Drgania dźwiękowe zmieniają się w nim mechanicznie, a następnie zostają przekazane do głowy. Pęcherz pławny ma jeszcze jedną funkcję — ryby porozumiewają się za pomocą pęcherza nie otwierając pyska. Maleńkie rybki popiskują wydając wysokie tony, a wielkie ryby, mające pęcherze o dużej objętości, odzywają się solidnym basem. Z punktu widzenia akustyki pęcherz pławny ryby to jakby bęben. Bębnią na nim specjalne mięśnie, położone po bokach rybiego 14 ciała, aibo muskulatura szkieletu czy nawet płetwy. Bęben ten u różnych ryb to warczy, to chrząka, to znów ryczy jak syrena parostatku. A ryba rogatni-ca, niczym wytrawny perkusista jazzowy, stuka w swój pęcherz specjalną pałeczkowatą kością. I jeszcze jedna ciekawostka: mięśnie, służące do wydobywania dźwięków z pęcherza, u samic są rozwinięte słabiej niż u samców. Zimnokrwiste przedstawicielki płci pięknej „rozmawiają" rzadziej i ciszej, a „najgadatliwsi" wśród ryb są ojcowie rodzin. Nie należy jednak sądzić, że wszystkie dźwięki wydawane przez ryby pochodzą z pęcherza pław-nego. Na przykład nikt nie wie, w jaki sposób babki wydają z siebie porykiwanie, kwakanie i mruczenie — pęcherza przecież nie mają. Pęcherz pławny służy rybom wiernie nawet wówczas, gdy udają się one w swoją ostatnią drogę — trzepocząc się w zębach drapieżnika lub na haczyku wędkarza. Poprzez silne ściśnięcie pęcherza niektóre ryby wydają krzyk bóiu dając znać innym o nieszczęściu, które je spotkało. Co prawda są ryby, które znoszą ból w milczeniu, ale wątpliwe, czy jest to korzystne dla gatunku. Znacznie lepiej jest głośno krzyczeć: krzyk rozpaczy pewnej amazońskiej ryby, zaplątanej w sieć, słyszalny jest na 200 metrów. I już tę sieć inne ryby ominą bokiem. DZIWNA GŁOWA REKINA MŁOTA Jeśli tylko się da, bijcie rekina po nosie, oczach lub skrzelach. BRUCE U. HOLSTED Jest to rada wcale nie naiwna. Właśnie tak postąpił łona Asai, zawodowy poławiacz pereł, dzięki czemu udało mu się wyciągnąć głowę z paszczy rekina. Zdarzyło to się w Cieśninie Torresa, pomiędzy Nową Gwineą a Australią. Asai opowiada: „Gdy obejrzałem się, zobaczyłem rekina w odległości sześciu kroków od siebie. Chwycił mnie za głowę... Kiedy poczułem, że jego zęby wbijają mi się w ciało, podniosłem ręce i z całej siły nacisnąłem rekinowi oczy. Naciskałem i naciskałem, póki nie wypuścił mojej głowy". Ten niesamowity wypadek został udokumentowany w sposób nie budzący wątpliwości. Jest nawet dowód rzeczowy — ząb rekina tygrysiego, który wydobyto w szpitalu z poranionej szyi nurka. Dlaczego jednak rekin puścił człowieka? Czy to możliwe, że z powodu ostrego bólu oczu? Wątpliwe. Specjaliści twierdzą, że rekiny nie wiedzą, co to ból. A może rekin, który napadł na Asai, był chory? Przecież nacisk re-kinich zębów przewyższa dwie tony na centymetr kwadratowy. A może... Wiele być może. Znawcy uprzedzają: zachowanie każdego rekina jest specyficzne, każdy okaz to silna indywidualność. Gdyby na Asai napadł rekin młot (również będący iudojadem), prawie na pewno nie wypłynąłby on na powierzchnię. Temu rekinowi nie można w takiej pozycji nacisnąć oczu, bowiem znajdują się one daleko jedno od 15 drugiego, na końcach spłaszczonej głowy. Z profilu rekin młot, podobnie jak i inne rekiny, przypomina żywą torpedę, ale jego głowa, widziana z góry albo z dołu, wygląda jak ogromne kowadło. Dlaczego jej kształt tak różny jest od klinowatej głowy innych ryb? Prawdopodobnie rekin młot zawdzięcza to płaszczkom. Rekin młot, podobnie jak i inne rekiny, przepada za pieczonym mięsem foczym i rybim. Ale jak wiadomo, pieczone ryby w oceanie nie pływają. a za życia ryba rybie nie równa. Do niektórych żywych ryb nawet dobrać się nie może. Tak więc na swoje nieszczęście, a możliwe, że właśnie na szczęście, rekin młot bardzo lubi zjadać płaszczki, których ogon uzbrojorn jest w silny, zębaty, jadowity kolec. Rekin połyka płaszczkę zaczynając od głowy, a ona, walcząc o życie, chlaszcze go po pysku ostrym kolcem. Nie odnosi to jednak większego skutku, bo dzięki takiemu kształtowi głowy an oczu, ani nosa uszkodzić mu nie może. Nie udaje się jej wbić także kolca w mózg drapieżnika — uderzenia ogona przyjmuje na siebie zrogowaciałe poduszka. ReW\n \es\ vóM\m\eż ocipovnv na \ac\ p\aszczk\. We \o wisz-ystko drobiazgi w porównaniu z inną tajemniczą odpornością: rekin młot, podobni- Nikt nie wie, czego boją się rekiny. Przypuszcza się, że nie podobają irr się ciemne kostiumy płetwonurków, natomiast widok białego ciała człowieka 16 pobudza ich apetyt; przypuszcza się również, że niczego rekiny tak się nie boją, jak prądu elektrycznego i znienacka otwartego parasola. Chemiczne środki odstraszające również nie są skuteczne. Spośród 70 związków chemicznych, które przetestowano w tym celu, wybrano tylko cztery: kwas maleinowy, octan amonu, siarczan miedzi i octan miedzi. Rekiny unikają wody, w której są rozpuszczone te związki, aie niekiedy zdarzały się wypadki, że łykały one pakiety z tymi nieprzyjemnymi dla nich substancjami. Natomiast zapach materiału wybuchowego i huk wybuchu wyzwala w rekinach niezwykłą ciekawość. Niestraszny rekinom również głód, ponieważ potrafią najadać się na zapas. Pewnego razu w oceanarium karmiono doświadczalnego rekina przez dwa miesiące koniną. Gdy mu zrobiono sekcję, okazało się, że w jego brzuchu znajdują się dwa małe delfiny połknięte jeszcze w czasie, gdy pływał w oceanie. Sok żołądkowy rekina rozpuszcza lakier pokrywający deski statku, w ciągu dwóch miesięcy może rozpuścić podkowę, a cóż dopiero małe deifiny. Dlatego też zapasy, odłożone na czarną godzinę, rekin przechowuje w początkowym odcinku przewodu pokarmowego, w którym nie ma soku żołądkowego. Przy poszukiwaniu zdobyczy rekiny bardziej wierzą nosowi niż oczom. Trudno się temu „dziwić, są przecież ślepawe. Za to nos mają wspaniały. A rekin młot ma prawdopodobnie najszerszy nos na świecie. Wzdłuż przedniego skraju całego kowadła ciągną się rowki służące do wyławiania zapachów. Szeroko rozstawione nozdrza umożliwiają dokładne określenie kierunku, z którego pochodzi zapach. Czyż nie dlatego właśnie to szeroko-nose stworzenie zwykle pojawia się pierwsze na miejscu uczty? Rekin młot, jak już mówiliśmy, bardzo lubi zjadać płaszczki, ale może się obyć bez nich, ponieważ ma bogaty jadłospis. Duża część pożeranych przez niego ofiar wiedzie przydenny tryb życia, a łowić przydenne zwierzęta łatwiej, jeśli dobrze manewruje się w płaszczyźnie pionowej. I rzeczywiście głowa rekina młota do złudzenia przypomina pionowe stery łodzi podwodnych. Jeśli natomiast na tę młotokształtną głowę popatrzeć z boku, to jest ona podobna do podwodnych skrzydeł, w które wyposażone są wodoloty. Możliwe, że głowa, podobnie jak hydrodynamiczny kształt ciała, wytwarza dodatkową siłę nośną, pomagającą podczas pływania w podtrzymywaniu w poziomie czierometrowego dziwoląga. Wiadomo, że rekiny pozbawione są pęcherza pławnego, a więc każde zatrzymanie się ich w wodzie może spowodować utonięcie. Aby temu zapobiec, jedne rekiny połykają powietrze, inne mozoinie gromadzą bogaty w witaminę A tłuszcz — jest on znacznie lżejszy od wody. A nasz bohater — rekin młot — gwoli zaoszczędzenia sił, zaopatrzył się w podwodne skrzydło-głowę. A czy to nie ciekawe, że rekin młot ma swoje przeciwieństwo — rybę z wąskim i ostrym nosem? Nazywa się ona miecznik. Po co mu ten wydłużony kostny ryj — wyrostek szczęki górnej, zwany mieczem? Ano po to, żeby mógł bić rekordy szybkości w pływaniu. I rzeczywiście osiąga szybkość do 130 kilometrów na godzinę. Miecz z łatwością rozcina wodę, to znaczy, mówiąc językiem specjalistycznym, polepsza hydrodynamiczną charakterystykę ciała ryby. 17 Ale sam miecz to nie wszystko; konieczne są również wytrzymałe mięśnie, serce i białkowy smar — mucyna. Ta białkowa substancja daje śliskość rybiemu śluzowi, zmniejsza tarcie ciała o wodę i tym samym pomaga w płynięciu z zawrotną szybkością. Dzięki takiemu wyposażeniu miecznik dogania nawet tak świetnych pływaków, jak latające ryby i rekiny. Duże ofiary przebija lub rąbie owym strasznym mieczem, a potem chwyta bezzębnym pyskiem i połyka. Czy zastanawialiście się nad tym, co się zdarzy, jeśli przy takiej szybkości zderzy się miecznik z jakąś inną rybą, choćby i z rekinem młotem? Nic dobrego oczywiście z tego nie wyniknie. Ale dla miecznika zderzenie takie nie jest niebezpieczne. Od groźnych skutków ochroni go właśnie miecz, jest on doskonałym amortyzatorem. Pod twardą powierzchnią oręża ukryte są komórki wypełnione tłuszczem. Wraz z mocnymi chrząstkami chronią one łeb tej ogromnej ryby, nawet jeśli wbije się on w twardą burtę statku. Na nieszczęście miecznik bardzo lubi takie pirackie wyskoki. Nie jest dla niego niczym nadzwyczajnym przebicie na wylot rekina młota, a!e, niestety, potrafi także wbić miecz w ciało niewinnych wielorybów, których zjeść, oczywiście, nie jest w stanie. Tak więc również pod beznamiętną powierzchnią oceanu, „pobrzękiwanie szabelką" prowadzi do niepotrzebnego przelewu krwi. DZIWACZNA FIZJOLOGIA PIJAWEK W pierwszej rosyjskiej naukowej książce o zwierzętach, napisanej w 1791 roku, mówiono o pijawkach następująco: „Podługowaty robak, którego gęba i ogon może się rozszerzać na kształt krążka i przysysać, przez co pijawka przenosi się z miejsca na miejsce. Jest ich trzynaście odmian, z czego niektóre mają oczy". We współczesnych podręcznikach liczba gatunków pijawek wzrosła do 400. W Związku Radzieckim żyje około 50 gatunków, ale krew ssą tylko dwa lub trzy gatunki. Pijawka lekarska ma pięć par oczu, rozłożonych półkolem, jak szlachetne kamienie na czepcu bojarskiej córki. Pijawka rybia ma dwie pary oczu, a jeszcze inna — cztery pary. Ale rozmieszczenie ich jest inne; pijawka rybia zdecydowanie różni się od pozostałych gatunków, nosi bowiem swoje oczy na ogonie. Niestety, oczy pijawek można dostrzec tylko pod mikroskopem: są one niezwykłe — bez soczewki, samo tylko skupienie komórek wzrokowych otoczonych pigmentem. Pijawki nie mają nosa, uszu ani języka. Za to ich skóra poprzetykana jest mnóstwem zakończeń nerwowych, tzw. receptorów czuciowych. Pijawki na swoje narządy zmysłów nie mogą narzekać: wystarczy pohałasować na brzegu stawu, aby szybko zebrały się u źródła hałasu, który może oznajmiać obiad. Jeśli wrzucić do wody nową i używaną rękawiczkę, to pijawki zainteresują się tylko starą, ponieważ znakomicie wyczuwają zapach człowieka 18 i innych ssaków. Tak to wydoskonalona, dotychczas jeszcze nie w pełni wyjaśniona wrażliwość zmysłów pijawek pomaga im w znalezieniu zdobyczy. Pijawki iekarskie, które lubią ciepło, nie żyją w stawach leżących w umiarkowanej strefie klimatycznej. A te elastyczne czarne pijawki, które zwykle straszą dzieci i dorosłych, są nieszkodliwe. Są to pijawki końskie, które krwi nie piją. Nie są one pasożytami, ale drapieżcami. Wszystkie pijawki są dobrze przystosowane do polowania. Weźmy, na przykład, ich główną broń myśliwską — szczęki. Czy znacie zwierzęta, które mają nie dwie szczęki, a jedną lub trzy? A właśnie pijawki mają trzy szczęki. Nic w tym dziwnego, pijawki nie potrzebują gryźć, muszą natomiast wywiercić dziurkę. Pomaga w tym właśnie trójka pił z drobniutkimi ząbkami oraz przełyk-pompa, A najbardziej pospolita w ZSRR pijawka końska prawie straciła szczęki. Prawdopodobnie na krwawej diecie nie wiodło się jej najlepiej, w związku z czym przerzuciła się na inny pokarm. Jest zrozumiałe samo przez się, że rozmiary pijawek są bardzo zróżnicowane. Ale rekord należy niewątpliwie do pijawki lekarskiej, którą wyhodowano w laboratorium: w ciągu półtora roku osiągnęła ona prawie półmetrową długość. To już wręcz nie pijawka, a oliwkowo-zielona żmija wodna. Tak wielkie pijawki w przyrodzie nie występują, ponieważ jedzą one od przypadku do przypadku i jeśli nie poszczęściło im się spotkać byka, to nie pogardzą i żabą. Gdy pijawka raz się solidnie naje, a je szybko, wszystkiego 10 minut, to może wytrzymać bez pokarmu prawie dwa lata! Przechowuje ona krew wewnątrz ciała w specjalnych kieszeniach, rozmieszczonych symetrycznie. Stwierdzono, że w tych kieszeniach krew bez jakichkolwiek oznak zepsucia zachowuje się powyżej roku. U większości gatunków zwierząt do przetrawienia pokarmu wykorzystywane są enzymy. W przewodzie pokarmowym pijawek takich enzymów nie ma. Jak więc trawią one krew? Okazało się, że pijawce przyszła z pomocą bakteria, która osiadła w jej przewodzie pokarmowym. Wydzielając odpowiednie substancje pomaga pijawce w trawieniu pokarmu. Ponadto bakteria ta, dzięki wydzielanym przez siebie fitoncydom, uniemożliwia wtargnięcie do pijawki innych mikroorganizmów. Właśnie dlatego pijawka iekarska jeszcze nigdy nikogo niczym nie zaraziła. Gdy pijawka.przysysa się, pomiędzy jej trzema szczękami otwierają się ujścia gruczołów ślinowych. Wydzielana przez nie śiina zawiera leczniczą substancję — hirudynę. Nie pozwala ona na krzepnięcie krwi. Wydzielina jej gruczołów ślinowych zawiera również substancję rozszerzającą naczynia krwionośne. Na tym właśnie polega lecznicze działanie pijawek, a nie na wysysaniu przez nie krwi. W ciągu dziesięciominutowego ssania pijawka połyka trzy — cztery razy więcej krwi niż sama waży i strasznie rozdyma się. Nassawszy się, żwawo oddala się od ofiary, i to nie tylko w wodzie, ale i na suchym lądzie. Muskularne ciało pijawek pokryte jest śluzem. Śluz ten jest pijawkom niezbędny, ponieważ nie mają one ani płuc, ani skrzeli, a oddychają skórą, gęsto usianą naczyniami włosowatymi. Jeśli skóra podeschnie, wtedy koniec z pijawką. No a teraz czas najwyższy powiedzieć, skąd się w stawie biorą pijawki i jak się one rozmnażają. Pijawki są obupłciowe. Niektóre pijawki rodzą żywe 19 potomstwo, a pijawka lekarska składa jaja. Aby złożyć jaja, wychodzi z wody i pełzając po brzegu wybiera dogodne miejsce w miękkiej ziemi. Tu wydziela iepką zielonkawą ciecz, która po stwardnieniu przypomina kokon gąsienicy jedwabnika. Do wnętrza kokonu składa jaja. Za półtora, dwa miesiące wypełzną z niego małe pijaweczki. Czy sądzone im będzie przeżyć okres wyznaczony pijawce przez naturę? Przecież w stawie łatwo zginąć z głodu lub stać się ofiarą drapieżnika. Największymi wrogami' pijawek nie są ryby ani ptaki, ale ślimaki. Z przyjemnością zjadają one małe pijaweczki. PO CO ŚLIMAKOWI JADOWITA NOGA? Bezbronne z wyglądu ślimaki to jedne z najbardziej żarłocznych mieszkańców słodkich wód. Zjadają co popadnie, od maleńkich pijawek do glonów, które zeskrobują ze spodniej strony liści grzybieni, zbierają również z dna zbiornika wodnego wszystko, co nadaje się do jedzenia. Niemal w każdej na'szej rzeczce, stawie, a nawet w rowach żyje duża błotniarka stawowa (rozmiar muszli do 7 cm) i jej nieco mniejsza krewna błot- . niarka jajowata. Jej skręcona muszelka jest bardzo podobna do wysmukłej wieżyczki. Kto hodował ślimaki w akwarium, być może zauważył to, co już dawno zaciekawiło przyrodników: ślimaki swobodnie chodzą po „suficie", pełzają podeszwą nogi po powierzchni wody, zwiesiwszy muszelkę do dołu. Niektórzy uczeni uważają, że taka codzienna akrobatyka jest możliwa dzięki prawom fizyki, a dokładniej dzięki powierzchniowemu napięciu wody: rzekomo ślimaka wraz z jego domkiem utrzymuje w tej pozycji nie noga, ale śluz. Podeszwa płynnie sunie wzdłuż pasma wydzielanego przez nią śluzu. Inni sądzą, że ślimak swobodnie pływa do góry nogą dlatego, że ciężar właściwy zwierzęcia jest zbliżony do ciężaru właściwego wody: wystarczy nieco rozszerzyć jamę-płaszczową, aby utrzymać się na powierzchni. A oto jeszcze jedna opinia: gdy ślimak wisi na powierzchni wody, podeszwa trochę wpukla się, tak że zwierzę sunie po wodzie jak łódka. Który z badaczy ma rację? Może wszyscy naraz? Ale to nie jest jeszcze najważniejsza tajemnica ślimaka. Powoli brodząc po dnie lub liściach wodorostów w poszukiwaniu pokarmu ślimak zachowuje się bardziej zagadkowo — truje ryby nieznaną trucizną oddziałującą na układ nerwowy. Tylko węgorze są niewrażliwe na tę truciznę. Natomiast inne ryby zachowują się tak, jak gdyby do wody dostał się amoniak: po kilkusekundowych drgawkach ryba, rozcapierzywszy skrzeia, zamiera brzuchem do góry. Co prawda takie nieszczęście zdarza się tylko wówczas, jeżeli w litrze wody zbierze się nie mniej niż 25 gramów śiimaków. I co ciekawe: ryba może bezkarnie połknąć tyle ślimaków, ile tylko zechce. To znaczy, że na jadowitą nogę jest jakaś odtrutka. Tym niemniej pozostaje zagadką, ns co ślimakowi potrzebny jest jad. Czy przypadkiem nie w celu obezwładniania drobnych ofiar? Mimo że ślimaki mogą być dla niektórych zwierząt niebezpieczne, są one niewątpliwie potrzebne w przyrodzie, pełnią w niej jakąś rolę. Niestety ludzie mocno utrudnili ślimakom życie. W rzeczkach i stawach, do których spływają wraz z deszczem środki ochrony roślin, ślimaki stały się rzadkością. Nie, trucizny nie zabijają ich. Pestycydy wpływają na ślimaki w znacznie bardziej perfidny sposób — zmieniają godowe zachowanie się partnerów. Ślimaki nie rozpoznają się i nie mogą w związku z tym się rozmnażać. Pestycydy, wyprodukowane przez człowieka, są straszniejsze niż jadowita noga ślimaka. Mogą zabić nie tylko ślimaki, ale i wszystkie inne zwierzęta wodne. DLACZEGO ŻABIE TRZĘSIE SI§ SKORA NA GARDLE? Może trzęsie się ze strachu? Wątpliwe, gdyż jeśli tuż obok błota, w którym ona żyje, strzelać z armaty, nie zwraca w ogóle uwagi na ten straszny huk. Nie znaczy to jednak, że żaby są nieostrożne. Gdy najbardziej bystra spośród nich zauważy węża i skoczy do wody, pospieszą za nią również pozostałe. 21 U żab zakończenia nerwów czuciowych znajdują się nie tylko w skórze, ale i w rogówce oka. Żaby widzą doskonale, i to nie tylko w powietrzu, ale również i w wodzie. W wodzie zresztą widzą znacznie lepiej niż ryby, o których można powiedzieć, że zazwyczaj nie widzą dalej niż czubek własnego nosa. 0 głodnych ludziach mówi się czasami, że jedzenie wręcz pochłaniają wzrokiem. A żaby przez całe życie jedzą oczami: wciągając ogromne gałki oczne, nimi, niczym tłokiem, popychają do przełyku złowioną zdobycz. Ale dlaczego na żabim gardle trzęsie się skóra? Może na skutek wysiłku fizycznego po skoku? Sławna skacząca żaba w opowiadaniach Marka Twaina skakała dalej od wszystkich wyłupiastookich rywalek i przynosiła właścicielowi niezły dochód. Prawdopodobnie w tamtych czasach jeszcze nie rejestrowano żabich rekordów i w opowiadaniu Twaina nie ma na ten temat żadnych danych. Szkoda — można by je było porównać z wiarygodnymi pomiarami naukowców. Żaby żyjące w naszym kraju skaczą na odległość 30-40 cm. Znacznie dalej skacze żaba-byk zamieszkująca Stany Zjednoczone, a jeden z gatunków żab żyjących w Europie Zachodniej skacze na odległość 3 m. Absolutny żabi rekord światowy wynosi — 409 cm! Ale nawet w czasie takiego skoku skóra na gardle rekordzistki ani drgnie. 1 chociaż żaby znakomicie skaczą, to jednak nie lubią podróżować: na lądzie rzadko oddalają się od własnego domu dalej niż na kilka metrów. Ich serce nie jest przystosowane do pokonywania dużych odległości. Jest maleńkie i pracuje powoii. Jego ciężar jest dziewięć razy mniejszy od ciężaru serca jaskółki-wędrowniczki. A przecież żaba i jaskółka ważą tyle samo. Żaba ma coś wspólnego ze słoniem: u obu tych zwierząt skóra przytwierdzona jest do ciała tylko w niektórych miejscach. Zwierzęta te są ubrane jak gdyby w luźne płaszcze, podczas gdy nasze ciało ściśnięte jest dopasowanym elastycznym skafandrem. Za to nasza skóra jest mocniejsza niż żabia. A już o słoniowej skórze to i wspominać nie warto — jest mocna niczym pancerz. Żaby przebierają się — zmieniają skórę — cztery razy w roku i za każdym razem zjadają „używaną odzież"; nie zmarnuje się ona, a szczególnie barwniki skórne, które tak trudno wyprodukować. Ale u żaby skóra na gardle trzęsie się nie tylko przed linieniem. Co prawda pod wodą to drżenie ustaje. Dlaczego właśnie pod wodą — o tym trochę później, a na razie jeszcze o jednej ciekawej właściwości żabiej skóry. NNytńerając s\e na po\o\wan\e, iaba \ącio\Na b\erze ze sobą wodę z V.a\uż.v a jeśli w pobliżu kałuży nie ma, zadowala się rosą. Ale smaku rosy żaba nie zna, nie bierze do pyska ani kropelki. Jeśli nie ma zbiornika wodnego, z którego można szybko pobrać wodę przez powierzchnię skóry, żaba łazi po trawie i rosa przenika przez skórę. Jeśli chcecie uratować żabę, która osłabła w czasie upałów, wystarczy zawinąć biedaczkę w mokrą szmatę, a szybko odzyska siły. Ale jeśli woda z taką łatwością przenika poprzez skórę, to dlaczego nie 22 dzieje się odwrotnie? Po pierwsze, woda natychmiast jest włączana w skład narządów i tkanek, a po drugie, żabia skóra znacznie łatwiej przepuszcza wodę do środka niż na zewnątrz. Niemałą rolę odgrywa w tym śluz, obficie pokrywający jej chłodne ciało. Jeśli śiuz zostanie starty, żaba traci wodę wręcz błyskawicznie, schnie pięć razy szybciej. A zatem śluz zatrzymuje wodę i pomaga wyśliznąć się z łap i dzioba wroga. Ale spełnia jeszcze jedną ważną rolę — jest to coś w rodzaju indywidualnej pralni chemicznej: utrzymuje w czystości żabie odzienie, nie pozwala na rozwój mikroorganizmów na wilgotnej skórze. Dlatego dawniej na wsiach wpuszczano żaby do mleka -— śluz przeszkadzał bakteriom powodującym kwaszenie się mleka w dokonywaniu ich dzieła. A to, że od żabiego śluzu robią się brodawki — to nieprawda. Możecie spokojnie je dotknąć, brodawki się nie pojawią. A teraz powróćmy do pytania zawartego w tytule! Dlaczego żabie trzęsie się skóra na gardle? Przyczyną tego zjawiska są bardzo proste, podobne do gładkich woreczków, żabie płuca. Powierzchnia ich jest tak mała, że nie wystarczyłaby nawet do przykrycia żabiego ciała. Dla porównania: gdyby wyrównać pęcherzyko-watą powierzchnię płuc byka, można by owinąć go stu warstwami tej płaszczyzny. Teraz jest już zrozumiałe, że prymitywnym żabim płucom potrzebna jest pomoc — oddychanie skórne, a u żab skóra jest lepszym wentylatorem niż płuca. Nawet w ogromny pysk „od ucha do ucha" żaby zaopatrzyły się właśnie po to, żeby móc więcej nabierać do niego powietrza. Ale wystarczy żabie otworzyć pysk na dłużej, a udusi się: powietrze z jamy gębowej do płuc wtłacza dolna ścianka pyska. I dlatego właśnie żabie trzęsie się skóra na gardle. Natomiast pod wodą skóra nie drży, ponieważ tam płucami oddychać nie można. CZY ŻiiJA DROCZY SIĘ POKAZUJĄC JEŻYK? Źle wychowane dzieci droczą się ze sobą pokazując język. Żmije nie tracą czasu na takie głupstwa, chociaż mogą pokazywać język nie otwierając pyska: wyślizguje się on przez wycięcie w górnej szczęce. Droczenie się z ludźmi nie jest bezpieczne ani dla silnego dusiciela, ani dla jadowitej kobry. Żmije boją się nie tylko ludzi: ileż to z nich skończyło życie w żołądkach gadożerów, sekretarzy, lisów, jeży, świń i kotów. Koty domowe są prawie niewrażliwe na jad gadów i łowią je nie obawiając się o własne życie. Niektóre koty odważają się nawet na walkę z kobrą i zwyciężają. A jeż, schwyciwszy gada za ogon, natychmiast zwija się w kłębek i żmija w bezsilnej złości wpija zęby w igły. Jeśli żmii walczącej o swoje życie uda się jeża zranić, nie jest to dla niego niebezpieczne. Jest on odporny na jad. Surowica krwi jeża wstrzyknięta królikowi uodparnia długouche-go do tego stopnia, że może on wytrzymać dwukrotną dawkę jadu. Na- 23 tomiast świni nie chronią od jadu ani igły, ani wrodzona odporność. Bezpieczeństwo gwarantuje jej gruba warstwa tłuszczu, w którym osadza się jad. Jad żmii nie przenika poprzez śluzowate wyściółki jamy gębowej i żołądka. Dlatego świnia czasami zjada gada w całości, a jedna żmija połyka drugą. Można jednak ponieść śmierć również od własnej broni. Żmija ginie, jeśli pod jej skórę wprowadzi się 100 mg jej własnego jadu. Spośród 2700 gatunków gadów żyjących na ziemi tylko niewiele powyżej czterystu ma jad niebezpieczny dla człowieka. Żmije nie atakują zwierząt, których nie są w stanie połknąć — nie ma sensu na próżno tracić jadu. Natomiast kąsają czasami w odruchu samoobrony krowy, konie i ludzi. Na rozmaite zwierzęta jad żmii działa z różną siłą. Ta sama ilość jadu kobry uśmierci dziesięć żmij, stado dwudziestu pięciu psów, tabun koni liczący sześćdziesiąt głów lub trzysta tysięcy gołębi! Przed żmiją można uciec — rozwijają one szybkość do 8 kilometrów na godzinę i nie są w stanie dogonić człowieka. Wcale zresztą się o to nie starają. Przeciwnie, poczuwszy człowieka, usiłują uciec jak najdalej. Fakt, że rzadko nadeptujemy na żmije, zawdzięczamy nie tylko ich oczom, mogącym zauważyć człowieka z odległości pięciu metrów, i tułowiowi, odbierającemu drgania ziemi, ale i językowi trzepoczącemu się w powietrzu. Żmija z łatwością macha rozdwojonym językiem, ponieważ podtrzymywany on jest przez miniaturowy szkielet. Dane s\a\vstycxr>e u\óNN\ą, ie u\e ma pocis\aNN do NNpa Rak uśnie, a w każdym razie nie podejmie żadnych prób ucieczki. Nietrudno również uśpić koguta, należy go tylko raptownie przekręcić grzbietem do dołu i trochę przytrzymać w tej niezwykłej dla ptaka pozycji. 74 im - Przez długi czas sądzono, że zwierzęta nie sypiają na grzbiecie. Zoolodzy twierdzili, że budowa szkieletu zwierząt nie jest do tego przystosowana, a poza tym -muszą one strzec delikatnego brzucha przed pazurami i kłami drapieżników. No i uciec przed wrogiem łatwiej, gdy śpi się na brzuchu. Ale to już przeszłość. Etolodzy, czyli naukowcy badający zachowania się zwierząt, wyjaśnili, że każdy gatunek zwierząt śpi w określonej, charakterystycznej dla siebie pozycji. Sprawa polega przy tym nie tylko na anatomii. Oczywiście żyrafie niewygodnie byłoby spać nogami do góry, wiele jednak zwierząt śpi na grzbiecie. W czasie upałów lubią drzemać w tej pozycji iwy, śpią grzecznie złożywszy na piersi potężne przednie łapy. Słonie natomiast wolą spać na brzuchu, przygniatając go swoim ogromnym ciężarem i podpierając niekiedy ciosami potężną głowę. Posiadanie ciężkich ciosów i rogów na ogół nie sprzyja spokojnemu spaniu. Zwierzęta, które mają-takie kłopotliwe ozdoby, muszą niekiedy przyjmować w czasie snu niemal cyrkowe pozycje, aby dać odpoczynek mięśniom szyi. Koziorożec, mający wieikie i ciężkie rogi, zmuszony jest do odrzucania głowy daleko do tyłu w celu oparcia rogów o ziemię, a więc leży na brzuchu, a jego podbródek celuje w niebo. Charakterystyczne są także pozycje przyjmowane we śnie przez samice z młodymi. Wielbłądzica lubi spać wziąwszy potomka na swój garb. Mysz robi odwrotnie, sama kładzie się na myszęta, rozpłaszczając się przy tym niczym kołdra. Chodzi tu oczywiście o uchronienie potomstwa przed zmarznięciem. Niedźwiedzica polarna też strzeże swojego potomka. Śpiąc na boku przyciska łapą niedźwiadka do kosmatej piersi. Może być wtedy spokojna, że małemu nic się nie stanie. W czasie snu wszystko może się zdarzyć. Nawet mocarne słonie śpią spokojnie tylko wówczas, gdy wystawią straże, gdy czują obok siebie przynoszący poczucie bezpieczeństwa bok sąsiada. A lisy obejmują się w tym celu ogonami. REKINY CIERPIĄ NA BEZSENNOŚĆ Jedne zwierzęta odpoczywają w nocy, inne, przespawszy cały dzień, zaczynają polować, gdy zapadnie zmierzch. A przecież są zwierzęta, które, jak się wydaje, nigdy nie śpią. Podejrzewano o to nawet delfiny, ponieważ uśpione środkami nasennymi przestawały oddychać i tonęły. Sądzono nawet, że u tych zwierząt odpoczywa zawsze tyiko połowa mózgu, to znaczy, że przez cały czas znajdują się w półśnie. Jednak okazało się, że delfiny śpią naprawdę, a nawet oczy zamykają. Muszą tylko od czasu do czasu popracować ogonem, żeby wypłynąć i wystawić nad wodę nos, aby zaczerpnąć powietrza w płuca. Ale krwiożerczy nieprzyjaciele delfinów — rekiny, prawdopodobnie nie śpią nigdy. Te chrzęstnoszkieletowe torpedy nie mają pęcherza pławnego, w związku z czym toną, jeśli przestaną płynąć. Do nieustannego pływania zmusza je również budowa skrzeli. Zapewniają one rekinowi dostateczną ilość tlenu tylko wówczas, gdy woda przepływa przez nie z dużą szybkością. 76 Tak więc rekin musi przemierzać ocean dniem i nocą, bez odpoczynku Takie kategoryczne stwierdzenie jest zresztą może nieco przedwczesne, gdyż niewiele mamy na ten temat pewnych wiadomości. Ryby kostnoszk.ieletowe miały więcej szczęścia, dzięki pęcherzowi pław-nemu mogą zrównoważyć ciało w wodzie i korzystając z tego udogodnienia zasypiają w niewiarygodnych pozach — na boku, brzuchem do góry lub głową w dół. Jeszcze lepiej powiodło się ich rzecznym koleżankom — to zaryją się w piasek, to zalegną za kamieniem, to znów w wodorostach. Może jednak rekiny nie cierpią na bezsenność, lecz śpią pływając. Drzemią przecież w czasie lotu wędrowne ptaki, a w każdym razie bociany. Przed daleką podróżą bociany tracą spokój, nawet chudną. W czasie przelotu skracają do minimum czas odpoczynku: na nieznanym miejscu czują się nieswojo. Lecz organizm nie może nie odpoczywać. Bociany śpią więc w locie, podobnie jak żołnierze w czasie nie kończących się wojennych przemarszów. Śpiący żołnierze nie przestrzegają szyku, zdarza się nawet, że zbaczają z trasy. Ptaki do czegoś takiego nie dopuszczają. W bocianim stadzie na sypialnię przeznaczona jest środkowa część klucza. Od czuwającej przedniej i tylnej straży płyną do śpiących krótkie sygnały dźwiękowe, pomagające im w utrzymaniu właściwego kursu. Podrzemawszy z dziesięć minut bocian ustępuje miejsca w sypialni kolejnemu zmęczonemu podróżnikowi. SEN ZIMOWY - NIE TAKA PROSTA SPRAWA Jak by na to nie patrzeć, w powietrzu trudno się porządnie wyspać. Znacznie wygodniej jest spać przytuliwszy się do ziemi-matki. Można ukryć się w norze, można wdrapać na drzewo, można wreszcie sporządzić sobie łoże według własnego gustu. Można nałamać gałęzi i zbudować z nich sypialnię i twierdzę zarazem, tak jak robią to na przykład szympansy. Węże, żyjące latem w pojedynkę, na zimę gromadzą się tworząc kłęby liczące dziesiątki, a nawet setki osobników. Braterskie objęcia węży to absolutna konieczność: razem łatwiej podtrzymywać wyższą temperaturę w czasie zimowych chłodów. A zmarznąwszy, można się ogrzać w środku kłębu. Węże śpią z otwartymi oczami, chociaż mają ruchomą trzecią powiekę. Co innego ryby, te nie mają czym zakryć oczu. Patrzą więc w ciemności gdzieś tam w zimowym ukryciu. Jeszcze na jesieni zwolennicy zdrzemnięcia się na miesiąc czy dwa — karpie, sumy, leszcze i inne — zbierają się w wodnych głębinach. Ciała ich pokrywa gęsty śluz, słabnie tętno, oddychanie staje się wolniejsze. To wszystko jest bardzo ważne, ponieważ zimą pod lodem nie ma zbyt dużo tlenu. Karasie również czasem lubią się przespać, ale zdarzają się im niekiedy podczas snu nieprzyjemne niespodzianki — płytkie zbiorniki, w których zwykle żyją, mogą przemarznąć do dna. Karaś nie ma wtedy innego wyjścia, jak wmarznąć w lód. Wiosną odtaje z iodu i ożyje. Przypadek taki jest jednak 77 dia karasia niezwykłym przeżyciem. Tymczasem dla dalii, nazywanej niekiedy czarnym szczupakiem, to normalna sprawa. Żyje ona na Syberii, Alasce i na wyspach Morza Beringa. Klimat tam jest surowy i zbiorniki często przemarzają do dna. Jeśli zakutą w iodowy pancerz dalię włożyć do miednicy z ciepłą wodą, ożyje natychmiast. Zwykle zaś. zwierzęta, żeby obudzić się ze snu zimowego, potrzebują od piętnastu minut do dwóch godzin. W komórkach dalii nawet przy bardzo niskich temperaturach nie powstają kryształy lodu, które rozrywają komórki i tkanki powodując śmierć. Może dalia dysponuje jakąś nie zamarzającą cieczą? Na nieszczęście większość zwierząt jej nie posiada, dlatego ich sen zimowy odbywa sie wprawdzie przy niskich, ale jednak dodatnich temperaturach. Jeśli w norze lub innej kryjówce temperatura spadnie poniżej półtora stopnia, to zwierzę albo ocknie się, albo uśnie na wieki. Zwierzęta, śpiące głębokim zimowym snem, są tylko o ułamek stopnia cieplejsze od otaczającego je powietrza. Zapotrzebowanie na tlen i wydzielanie dwutlenku węgla obniża się dziesięciokrotnie. Jeż, który latem robi 40-50 wdechów na minutę, zimą, zwinąwszy się w kłębek gdzieś pod korzeniami drzewa, oddycha tylko raz na minutę. Jego serce ledwo bije. Pomiędzy zwierzętami zapadającymi w sen zimowy i pozostałymi zwie- 78 rzętami jest wiele interesujących różnic fizjologicznych. Wszystkie zapadające w sen zimowy ssaki mają latem niższą temperaturę ciała niż blisko spokrewnione, lecz nie śpiące w czasie zimy gatunki. Ważniejszy jest jednak fakt, że serce zwolenników snu zimowego może pracować w temperaturze zbliżonej do zera, gdy u wszystkich pozostałych zwierząt stałocieplnych zatrzymuje się, jeśli temperatura ciała spada do 15 stopni. Przed długotrwałym snem organizmy zwierząt uruchamiają mnóstwo różnorakich przystosowań fizjologicznych. Oto niektóre z nich. Krótko przed zaśnięciem jeż prawie nie je, a koordynacja jego ruchów zostaje zakłócona: rzuca nim z boku na bok. Może musi na zimę opróżnić przewód pokarmo-i wy? Lub nie je dlatego, że nagromadził już tłuszcz — paliwo na sezon zimowy — oraz zapasy witamin C i E? Te dwie substancje są bardzo ważne, ponieważ regulują przemianę materii podczas zapadania w sen zimowy i budzenia się z niego. Oprócz tego jesienią w płucach i nerkach zwierząt gromadzi się substancja zatrzymująca wodę w organizmie, a w krwi obniża się stężenie adrenaliny przeciwdziałającej zasypianiu. Zwierzę śpi. Mogłoby się wydawać, że życie w nim ledwie kołacze. Ale to tylko wrażenie. I w ciele kolczastego jeża, i pod chłodną skórą węża, i pod ciepłym niedźwiedzim futrem zachodzą skomplikowane przemiany, całkiem zresztą inne niż latem. Zmienia się na przykład temperatura topnienia odłożonego na zapas tłuszczu, podobnie jak i inne jego fizyczne i chemiczne właściwości. Szczególnie ważne przemiany zachodzą jednak w tak zwanym tłuszczu brunatnym, otaczającym płuca, serce i kręgosłup pomiędzy łopatkami. Dawniej sądzono, że tłuszcz brunatny stanowi tylko dodatkową izolację cieplną dla ważnych życiowo organów. Obecnie wiadomo już, że nie jest on biernym izolatorem, aie pełni rolę lokalnego systemu ogrzewczego, ogrzewającego najważniejsze narządy podczas zimowych chłodów. Na wiosnę zaś, gdy zwierzęta budzą się ze snu, tłuszcz brunatny jest szybko zużywany na podgrzanie do właściwej temperatury serca i rdzenia przedłużonego. Sen zimowy zwierząt kryje jeszcze w sobie sporo tajemnic. Nie wiadomo na przykład, dlaczego wydłuża się wówczas czas krzepnięcia krwi. A jeśli w sen zimowy zapadają zwierzęta tresowane, to wyniki tresury prawie zanikają i trzeba potem uczyć je na nowo. DLACZEGO SUSEŁ SiL BUDZI? Pozornie sen zimowy susła jest spokojny i nie zakłócony. Zwierzak nie opuszcza przez długie miesiące nory, w której śpi w suchym, miękkim sianku, zwinąwszy się w kłębek i objąwszy głowę przednimi łapkami. I pomimo wszystko, na przekór ustalonej opinii, suseł nie śpi nieprzerwanym snem, ale co 10-12 dni biidzi się na kilka godzin. Okresy czuwania wynoszą mniej więcej 7 procent całego snu zimowego. Przez te kiika godzin, podczas których czuwa, suseł traci równie dużo zgromadzonego latem drogocennego tłuszczu, jak w czasie dziesięciodniowego snu. Skąd więc taka rozrzutność? 79 Co zmusza zwierzaka do budzenia się w środku zimy? Otóż w czasie snu zimowego przy niskiej temperaturze ciała konieczne jest intensywne działanie enzymów, biorących udział w przemianie podskórnego tłuszczu w węglowodany, będące paliwem ogrzewającym ciało. W czasie kilku godzin czuwania nadnercza susła są w stanie wydzielić ilość hormonów wystarczającą do syntezy enzymów przez kolejne 10-12 dni. A potem, żeby nie zamarznąć, żeby znów można było wykorzystywać zapasy tłuszczu, trzeba się znowu obudzić. Zresztą suseł nie powinien zbytnio narzekać na swój los: chomiki na przykład budzą się częściej, przeciętnie co półtora — trzy dni. Może właśnie dlatego mówi się, że ktoś śpi jak suseł, a nie jak chomik? NIEDŹWIEDŹ W PTASIM TOWARZYSTYi/iE Jeśli podzielić zwierzęta na grupy zależnie od sposobu spędzania przez nie zimy, to niedźwiedź brunatny znajdzie się w ptasim towarzystwie. Podobnie jak niektóre ptaki, niedźwiedź nie zapada w prawdziwy sen zimowy, tylko przechodzi okres spoczynku zimowego, w czasie którego po-prostu sypia więcej na dobę niż w lecie. Temperatura jego ciała nie ulega jednak przy tym znaczniejszemu obniżeniu, podobnie zresztą jak poziom przemiany materii. Niedźwiedzia łatwo obudzić i niegdyś wykorzystywali to myśliwi. Małe, wyrwawszy się z dusznej gawry, w której spędziły w ciasnocie niejeden dzień, cieszą się ze swobody jak dzieci. Śpi niedźwiedź w gawrze, wierci się, pochrapuje, pocmokuje — ssie łapę. Dawniej powiadano, że niedźwiedź dlatego ssie łapę, że jest głodny. Ale to nieprawda, zimą niedźwiedziom nie chce się jeść. Aż do wiosny pozostaje mu pod skórą niezgorszy zapas tłuszczu, będzie przecież musiał żyć nie dojadając — ani malin, ani miodu nie zdobędzie. A przednie łapy miś ssie dlatego, ponieważ zmienia się na nich skóra. Na poduszeczkach tworzą się spękania, wywołujące swędzenie, i niedźwiedź ssie łapę, aby je uśmierzyć. W nieco podobny do niedźwiedziego stan spoczynku zapadają niektóre ptaki, z tą różnicą, że nie odkładają zapasów tłuszczu i nie ssą łapy. Najmniejsze ptaki świata, kolibry, mogą codziennie wpadać w letarg. Jeśli klatkę z kolibrami przeniesie się w cień, ptaszki natychmiast podwieszają się u sufitu i zamykają oczy. Ich maleńkie ciałka stygną. Kolibry nie przejawiają oznak życia, póki nie wystawi się klatki z powrotem na słońce. Pod wpływem promieni słonecznych ptaszki szybko ożywają. W rozgrzewaniu się kolibra główną rolę odgrywa nie brunatny tłuszcz, ale słońce i mięśnie piersiowe. Kolibry nie zapadają zatem w prawdziwy sen zimowy, nie mają zresztą po temu potrzeby: żyją przecież w pobliżu równika. W średnich szerokościach geograficznych zaskoczone niespodziewanymi chłodami jerzyki i lelki ratują się przed śmiercią wpadając w odrętwienie. U jerzyków obniża się wtedy trzykrotnie częstotliwość oddechów, serce wykonuje nie 250, a tylko 50 uderzeń na minutę. Ptaki osiadłe, spędzające u nas nie tylko lato, ale i zimę, nie zapadają w sen zimowy. W czasie mrozu i zamieci siedzą nastroszone, znieruchomiałe — oszczędzają ciepło. Mocne mięśnie i ścięgna zginają ptasie łapki i scze-piają je z gałązką. Niekiedy tak mocno, że nawet martwy, zlodowaciały ptak długo jeszcze trzyma się gałęzi. I nie jeden ptak, ale tysiące kończą tak swoje życie. W czasie surowej zimy na zawsze zasypia z głodu do 90% leśnych ptaków. Pamiętajcie o tym, kiedy nadejdzie zima. JAK ZNAJDUJĄ DROGĘ DO DOMU? Najpierw kilka przykładów. W 1949 roku szesnaście wielbłądów, kupionych w Turkmenii, przegnano na stację doświadczalną do Centralnego Kazachstanu. Pewnego dnia wszystkie zwierzęta zniknęły. Szukano ich w okolicznych kołchozach, ale dopiero z samolotu wykryto zbiegów idących prosto jak po sznurku do domu — do Turkmenii. Przyrodnik M. D. Zwerew opisał inny przypadek. W 1966 roku pewien ry- 81 ¦ ¦ ¦M ¦ ¦ J ¦ bak żyjący nad rzeką lii sprzedał miesięcznego prosiaka. Nowy właściciel wsadził kwiczące zwierzę do worka, worek położył na dnie łódki i popłynął do domu — na drugi brzeg, cztery kilometry w górę rzeki. W nocy prostak przepłynął rzekę i przybiegł pod chlew, w którym się urodził. Dokonano wówczas próby — prosiaka znowu wywieziono w nie znane mu miejsce, a ten znowu wrócił do rodzinnego chlewu. Amerykańscy zoolodzy przeprowadzili następujące doświadczenie: dużą grupę traszek, liczącą 692 okazy, przenieśli trzy kilometry od miejsca, w którym żyły. Wróciło z powrotem 77 procent. Przyszły nawet te, które zostały uprzednio oślepione. Takich wędrówek, w czasie których zwierzęta zdążają najkrótszą drogą do domu odległego o setki i tysiące kilometrów, nie sposób wyjaśnić wyłącznie orientowaniem się według gwiazd czy wydoskonalonymi zmysłami. Dotychczas na przykład nie wiadomo, w jaki sposób lądowe gatunki żab znajdują drogę do rodzinnej kałuży, w której ich przodkowie składali skrzek. Początkowo sądzono, że żaby orientują się według siły ciążenia ziemskiego, udając się w dół. Później wyjaśniło się jednak, że wędrują także z dołu do góry, do jezior położonych na wyniosłościach terenu. Wówczas przyjęto, że żaby przyciąga zapach rodzinnych miejsc. Jednak żaby skaczą również w czasie deszczu, gdy wszelkie zapachy zanikają, a mimo to zachowują prawidłowy kierunek. Wobec tego wysnuto przypuszczenie, że żabom w utrzymaniu prawidłowego kierunku pomagają głosy współpiemieńców i dźwięk pluskania wody w rodzinnym stawie. Ale żaby szły we właściwym kierunku także wówczas, gdy panowała cisza. Później zaczęto mówić, że żaby wyczuwają wydzieliny glonów w tym zbiorniku wodnym, w którym jako kijanki ujrzały świat i rozpoczęły życie. Ale jak wytłumaczyć te przypadki, gdy płazy przychodziły do stawu zasypanego spychaczem? Jaki sygnał powiedział im, że urodziły się właśnie tutaj? Zwierzęta często wymieniają sygnały: młode wołają matkę, samice wabią samców, osobniki należące do tego samego gatunku uprzedzają się nawzajem o niebezpieczeństwie, powiadamiają o znalezieniu pokarmu. Zwierzęta rozmawiają za pomocą dźwięków i ultradźwięków, światła i zapachów. Porozumiewają się także gestami. Wiele już napisano o skomplikowanym tańcu pszczół, podwiniętym ogonie psa lub trąbie słonia. Wzajemne stosunki zwierząt kryją jeszcze wiele tajemnic. Jaki, na przykład, typ sygnalizacji leży u podstaw idealnie zgodnych manewrów rybich i ptasich stad? Jakim sposobem zwierzęta przekazują sygnał niebezpieczeństwa znajdując się daleko jedno od drugiego? Jak pies, wywieziony o dziesiątki kilometrów, odszukuje właściciela? Może zwierzęta posługują się siłami elektromagnetycznymi? Nie na próżno przecież komórki i tkanki wytwarzają pola elektromagnetyczne. W pracowni profesora P. I. Gulajewa zarejestrowano takie pola wokół nerwów, mięśni i serca żaby. Przyrządy są jeszcze niedoskonałe, mało czułe — pole elektromagnetyczne można zmierzyć w odległości zaledwie 25 centymetrów od niego, a pole serca i mięśni człowieka w jeszcze mniejszej, bo w odległości 10 centymetrów. Na znacznie większą odległość przyrządy wychwytują pola elektromagnetyczne trzmieli i komarów (do 10 metrów). A doświadczenia W. P. Protaso- 82 • ~ !paf!. J^W^!L- ,.-'—¦—p^ł--—¦«* wa wykazały, że piskorze i karasie emitują jeszcze silniejsze sygnały elektromagnetyczne. Żywa aparatura jest dokładniejsza: ryby mające narządy elektryczne (sum elektryczny, drętwy, węgorz elektryczny) wyczuwają nawet bardzo słabe impulsy pola elektrycznego. Pola elektromagnetyczne znajdują się na równiku i biegunach, w wodzie morskiej i rzecznej, w skorupie ziemskiej, a także w tkankach samych organizmów. Przyroda po prostu nie mogła przejść obojętnie obok takiego uniwersalnego przekaźnika informacji. Ale czy pola magnetyczne mogą być dokładnym adresem gniazda, stawu lub nory? Jak zwierzęta odczytują ten adres? W 1969 roku na międzynarodowym sympozjum biologów podano informację, że móżdżek nie tylko koordynuje ruchy ciała, ale odbiera również zewnętrzne sygnały elektromagnetyczne. Przypuszcza się, że ta cecha móżdżku umożliwia pracę elektromagnetycznych radarów, w które wyposażone są mruki, ryby żyjące w mętnej wodzie Nilu. Za pomocą tego radaru mruki z taką samą łatwością orientują się w brudnej wodzie, jak pstrąg w przejrzystym górskim potoku. A owady odczytują elektromagnetyczne sygnały prawdopodobnie za pomocą nadprzełykowego węzła nerwowego. Oprócz tego ciała owadów są czymś w rodzaju magnesu. Biofizycy z Tbilisi, którzy odkryli to zjawisko, piszą, że magnetyczne właściwości zachowują się nawet po wysuszeniu owadów. Pierwotniaki poruszające się w kropli wody magnesów nie mają, a tymczasem oddziałując na nie słabymi polami elektromagnetycznymi A. S. Pres-man zmusił je do zawracania i zatrzymywania się jak na komendę. Starały się one przy tym ustawiać swoje maleńkie ciałko równolegle do linii pola magnetycznego. Nawigacyjne talenty zwierząt są najwyraźniej widoczne podczas okresu godowego. Samice potrafią wówczas przywabiać samce z ogromnych odległości. Przywabiają je prawdopodobnie nie tylko substancjami zapachowymi, czyli atraktantami. Gdyby samce kierowały się wyłącznie węchem, to musiałyby niekiedy wychwycić jedną cząsteczkę substancji zapachowej w metrze sześciennym powietrza! Powstała w związku z tym hipoteza, że samce i samice, zwłaszcza motyli, znajdują się nawzajem kierując się również sygnałami elektromagnetycznymi. Może zwierzęta rzeczywiście są czymś w rodzaju radiolatarni i wysyłają sygnały elektromagnetyczne, dzięki którym potrafią się nawzajem odnaleźć? Lub też sygnały emituje tylko jedna z płci, a druga je odbiera i kieruje się nimi? Możliwe także, że sygnały wysyła jednocześnie cała znajdująca się w zagrożeniu grupa zwierząt, na przykład głodne, marznące pisklęta, umożliwiając zabłąkanej samicy odnalezienie drogi do gniazda. Niedawno profesor P. I. Gulajew opublikował zadziwiające dane: maleńkie ciała żywych, a nawet martwych owadów, pióra ptaków i skórki ssaków mają własności mikrofonów o wysokiej czułości. W laboratorium słyszano dźwięczenie skrzydła sójki i króliczego ogona, gdy w sąsiednim pokoju za zamkniętymi drzwiami cicho rozmawiali ludzie. Skrzydło i ogon wytwarzały pola elektromagnetyczne, odtwarzające ludzką mowę. Można przypuszczać, 84 że pióra i skóra są zdolne do reagowania również na krzyk współplemień-ców. Czyżby wobec tego zwierzęta odczytywały elektromagnetyczny adres swego domu wszystkimi nerwami, całą skórą, całym swoim jestestwem? Przypuszczenie to nie tłumaczy oczywiście wszystkiego — „wyczucie domu" to sprawa bardzo skomplikowana i wątpliwe, aby była zależna od jednego tylko czynnika. Ciekawe, że i nasze ciało jest swoistą rozgłośnią radiową, choć nie każda jego część nadaje własny „program". Dłoń na przykład milczy, a zewnętrzna strona nadgarstka przy najmniejszych ruchach powietrza, przy najsłabszym powiewie wytwarza pola, słyszalne przez głośnik jako trzaski. I czy nie jest zadziwiające, że rzęsy, brwi, długa broda i króciutkie włoski na skórze nie tylko wysyłają fale elektromagnetyczne, ale również je odbierają? Może zatem elektromagnetyczne promieniowanie ciała ludzkiego — nawet niezmiernie słabe — sprawia, że zwierzęta odnajdowały swoich właścicieli będących daleko, w zupełnie obcym miejscu? Wtedy nie mogły przecież pomóc zwierzętom ani zapachy, ani gwiazdy, ani też znajome punkty orientacyjne w terenie. Opowieść zbliża się do końca, ale żeby czytelnik nie odniósł błędnego wrażenia, że żadne zwierzę nigdy nie może zabłądzić, należy dodać jeszcze trochę faktów. 85 Wspomnijmy chociażby o tym, że nawet takie inteligentne olbrzymy jak wieloryby i kaszaloty, wyposażone przez naturę w ultradźwiękowe sonary, tracą orientację. Omyłkowo wpływają na mielizny i giną, uduszone własnym ciężarem. Małe zaś stworzonka raz po raz ryzykują życiem, trafiając w niewłaściwe miejsca. Natomiast maleńkie, o rozmiarach poniżej milimetra, wędrujące czteronogie roztocza, należące do rodziny szpecielowatych (Eriophyidae) muszą się w maju koniecznie dostać do nowego miejsca zamieszkania. Niestety, same szpeciele nie są przystosowane do wędrówek. Mogą najwyżej, wydostawszy się z wyrośli na liściach Iilaka, iwy czy czarnej porzeczki, wolniutko poruszać się po pędach, od czasu do czasu udając na tej swoistej szosie autostopowiczów: przytwierdziwszy się do gałązki płatem ogonowym i rozczapierzywszy słabowite łapki, rozkołysują się jak wahadło. Podobieństwo poczynań szpecieli do zachowania się autostopowiczów nie jest przypadkowe. I jednym, i drugim chodzi w gruncie rzeczy o to samo, czyli o odbycie darmowej podróży. Jako pojazdy służą szpecielom motyle, muchy, mrówki czy chrabąszcze, jednym słowem owady odwiedzające gałązki, na których szpeciele przebywają. Kołysząc się z boku na bok szpeciel zwiększa zasięg swoich łapek, a tym samym szansę dotknięcia znajdującego się obok owada, a musi go dotknąć, inaczej nie zauważy go — jest przecież ślepy. Maleńki amator jazdy na gapę przyczepia się mocno do nóżek lub brzuszka swego pojazdu-owada i rozpoczyna podróż w nieznane. W większości przypadków taka podróż na los szczęścia kończy się dla szpecieli fatalnie. Rzecz w tym, że wiele gatunków szpecielowatych jest monofagami, to znaczy może odżywiać się sokami tylko jednego gatunku rośliny. Jeśli więc służący jako środek transportu owad nie przeniesie swego pasażera na odpowiednią roślinę, ten zginie. Entomoiog F. Szwanderow prześledził losy 234 malutkich podróżników i stwierdził, że ponad połowa z nich trafiła na niewłaściwy gatunek rośliny i w rezultacie zginęła z głodu. Lepiej więc, polegając na zapachach, gwiazdach i polach magnetycznych, zmierzać do celu o własnych siłach niż zawierzyć los tak niepewnym środkom lokomocji. EFEKTY STADA Zwierzęta od małego hodowane w izolacji zachowują się inaczej niż te, które zostały wychowane przez swoich czworonogich czy pierzastych rodziców. Pies nie ruszy smakowitej, obrośniętej mięsem kości, jeśli w szczenięcym wieku przyzwyczajono go wyłącznie do picia mleka. A jagnięta i koźlęta wychowane przez ludzi, choć są zaprzysięgłymi jaroszami, nie zwracają najmniejszej uwagi na młodziutką soczystą trawę, nie potrafią się paść — tego muszą nauczyć ich rodzice. Zwykłe jagnię łatwo zahipnotyzować, unieruchomić, a z jagnięciem wy-karmionym sztucznie najlepszy nawet hipnotyzer niczego nie będzie mógł 86 dokonać. Jeśli szczeniaka ostrego foksteriera szorstkowłosego trzymać w izolacji, złość znika, a pies jest cichy i spokojny. Natomiast samice gili zmieniają się w takim przypadku w straszne zabijaki, wojują nawet z człowiekiem, jak gdyby chcąc udowodnić, że nie boją się nikogo i niczego. Przebywanie w towarzystwie innych osobników swego gatunku potrzebne jest nie tylko do właściwej pracy systemu nerwowego, ale również do wydzielania hormonów. Na przykład wprowadzenie butadienu do organizmu samotnego szczura powoduje u niego owrzodzenie żołądka, natomiast u szczurów żyjących choćby we dwójkę iniekcja nie wywołuje żadnych skutków. I inny, nie mniej dziwny fakt: potomstwo czarnej szarańczy wędrownej, rozwijające się w samotności, z niezrozumiałych dotychczas przyczyn zmienia ubarwienie na zielone. Ale jeśli samotników zebrać razem, zielone osobniki pociemnieją! Zresztą nawet u ssaków wychowywanych w ścisłej izolacji stężenie hormonu kortykosteronu we krwi jest zimą dwa razy mniejsze, a wiosną większe niż u takich samych zwierząt żyjących w stadzie. Może samotność psuje krew w całkiem dosłownym znaczeniu tego słowa? Czyż nie diatego właśnie nawet u pozbawionych wszelkiej delikatności węży morskich istnieje coś w rodzaju wzajemnego przyciągania? Niedawno w Oceanie Indyjskim skupiły się one w niesamowitą wstęgę trzymetrowej szerokości i dziewięciokiio-metrowej długości. Te śmiertelnie jadowite stwory płynęły ciasno skupione, ocierając się bokami. Do czego było im potrzebne takie gromadne pływanie, nikt nie wie. Zjawisko to nie należy zresztą do rzadkości. Istnieje nawet hipoteza, że obserwacje wielotysięcznych skupień węży morskich legły u podstaw legendy o gigantycznym wężu morskim. Przecież ze strachu lub z zaskoczenia, zwłaszcza jeśli morze jest niespokojne, można taką wstęgę uznać za jedną całość, jedno ogromne zwierzę. Z egzotycznymi wężami morskimi mało kto może się zetknąć, ale i ze zwykłymi gołębiami dzieją się dziwne rzeczy. Pewnego razu gołębicę, zabierającą się do składania jaj, odizolowano od stada; w rezultacie gołębica zmieniła zamiar i jaj nie złożyła! To proste doświadczenie powtarzano wiele razy w różnych wariantach, dopóki nie stwierdzono, że jaja pojawiają się jedynie wówczas, gdy samotna matka może oglądać się w lusterku. Widocznie do ujawnienia się w pełni instynktów macierzyńskich konieczna jest obecność drugiego ptaka, choćby w postaci własnego odbicia w lustrze. Tata-gołąb, odizolowany od stada, też nie wywiązuje się ze swych ojcowskich obowiązków. Przestaje się wówczas wytwarzać w jego wolu serowata masa, tak zwane „mleczko", służące do karmienia piskląt. Biedne pisklaki na próżno rozdziawiają dzioby, rodzic nie karmi ich choćby nawet chciał, bo nie ma czym. Natomiast jeśli samiec siedzi w szklanej klatce i widzi inne gołębie, to „mleczna kuchnia" w jego wolu pracuje pełną parą. Widać z tego, że przebywanie w izolacji szkodzi nie tylko ludziom. Dla niektórych zwierząt życie poza towarzystwem, bez współpracy z innymi osobnikami, jest po prostu niemożliwe: mrówka czy pszczoła nie mogą istnieć w osamotnieniu. „Wielu biologów — należę do nich również i ja — coraz częściej skłania się do rewizji poglądu o pszczole jako o osobnym zwierzęciu. Cóż to za osobnik, który ginie w ciągu kilku godzin, jeśli jest 87 pozbawiony kontaktu ze współplemieńcami?... A jeśli społeczeństwa owadów to wcaie nie społeczeństwa, a organizmy, i oddzielne pszczoły, mrówki i termity — to komórki tych organizmów? Oczywiście, więzi międzykomórkowe są tu słabsze niż w naszym ciele: komórki mogą okresowo oddzielać się od organizmu i udawać na poszukiwanie pokarmu, na walkę z wrogiem..." — to opinia znakomitego ekologa Remy Chauvina. W pszczelej rodzinie osobniki raz po raz dokonują wzajemnej wymiany różnych substancji, pszczoły więc powinny pod względem składu chemicznego być tak podobne do siebie, jak dwie krople wody. Kiedy jednak porównano skład chemiczny młodych i starych pszczół, okazało się, że tylko ciała młodych są pełne witamin. Początkowo sądzono, że stare pszczoły zaspokajają głód witaminowy oblizując aparaty gębowe młodych. Przypuszczenie to okazało się jednak błędne, a prawdopodobnego wyjaśnienia dotychczas nie ma. Może młode i stare pszczoły rzeczywiście upodobniają się do swoistych komórek, spełniających odmienne funkcje w przemianie materii roju? Do hipotetycznego superorganizmu podobny jest zresztą nie tylko pszczeli rój, ale także krowie stado i kolonia małży przyczepionych do portowego pala. Spróbujemy i my zapoznać się bliżej z życiem zwierząt w kolektywie. PRZESTAJESZ, TAKIM SiC STAJESZ Najprostszy kolektyw to rodzina. Obarczają się nią nie tylko ludzie. Samce bocianów nie wiadomo dlaczego uważane są za wzorowych mężów. Obserwacje obrączkowanych bocianów wykazały jednak coś wręcz przeciwnego. Dla bociana jego stare gniazdo jest droższe od ubiegłorocznej małżonki. Jeśli jego mieszkanie spodoba się nowej gospodyni, a poprzednia również przyleci, bocian spokojnie patrzy, jak obie samice biorą się za łby. Gniazdem oczywiście zawładnie silniejsza. Znacznie wierniejsze są samce sów, łabędzi i gęsi. Te ostatnie, kończąc półtora roku życia, wybierają sobie towarzyszkę, z którą nie rozstają się już do końca życia. Jeśli nieszczęśliwy wypadek spowoduje przedwczesną śmierć samicy, samiec pozostaje samotny, nie zwraca uwagi na inne gęsi. W rodzinnym życiu zwierzęta wykazują czasami nieprzeciętną inteligencję. Pewnego razu w ukraińskiej wsi Stożki do gniazda bocianów podłożono jajo gęsie. Ma ono mniej więcej taki sam wygląd jak bocianie jajo. Gdy wykluł się niezgrabny zielono-żółty pisklak, tata-bocian zaczął coś podejrzewać i dokładnie obejrzał gąsiątko. Oględziny te nie doprowadziły go widocznie do żadnych konkretnych wniosków, bo samiec odleciał. W pół godziny później na dachu stodoły wylądowało czternaście bocianów. Widocznie wzburzony ojciec w jakiś sposób zebrał najbliższych sąsiadów. Czternaście bocianów obejrzało malca, a następnie odrzuciło głowy do tyłu i za-kiekotało dziobami. Najwyraźniej odbywała się dyskusja. Wyczerpawszy jedyny punkt porządku obrad, sąsiedzi, wszyscy razem, opuścili dach. Gospodarz gniazda, chwyciwszy dziobem gąsiątko, również wzbił się w niebiosa. Wrócił sam. 88 Wiele faktów świadczy o wręcz przeciwnym zachowaniu zwierząt. Zdarza się niekiedy, że ptaki usynowiają podrzutka. Kiedyś w Wielkiej Brytanii wrony przyhołubiły papugę kakadu, która uciekła od gospodarza. Niczym rządowy samoiot obcego mocarstwa latała papuga w nieustannej eskorcie trzech wron. A ile można się naczytać o iwach, piastujących w ogrodach zoologicznych malutkie pieski! Ale to było w zoo, a wrony przyjęły do swego towarzystwa kakadu na wolności. Jak się porozumiewały? Ornitolodzy twierdzą, że różne populacje wron mają różne sygnały. Wrona spod Riazania nie zrozumie swojej angielskiej czy innej, żyjącej daleko, koleżanki. A tu do wroniego towarzystwa została przyjęta papuga. Z kim przestajesz, takim się stajesz — ta zasada odnosi się także do świata zwierząt. Przeciętna mysz, trzymana razem z myszą o skłonnościach do padaczki wywoływanej przez dźwięki, sama też staje się nadmiernie wrażliwa na dźwięki. I inne potwierdzenie wspomnianej powyżej zasady: hodowane razem szczeniaki i króliczki na wyścigi biegną do miski z marchwią. Szczenięta wprawdzie nie umieją gryźć marchwi, nie zostało im to dane przez naturę, ale będą starannie naśladowały ruchy króliczków, zaspokajających łakomstwo. Biolodzy przypuszczają, że właśnie pociąg do naśladowania, swego rodzaju małpowanie, stymuluje łączenie się zwierząt w grupy. Grupy te, jak na przykład stado owiec czy ptaków, przypominają superorganizm. I w każdym organizmie tego superorganizmu pojawiają się zmiany fizjologiczne: przemiana materii u osobnika żyjącego w grupie jest inna niż u samotnego. Znane wszystkim żaby i ropuchy nie przypadkiem zimują gromadnie: w skupiskach u każdej ropuchy obniża się poziom przemiany materii niekiedy aż o 60 procent. Jasne więc, że gromadne zimowanie jest ekonomicz-niejsze; ropuchy i żaby jak gdyby oszczędzają siły. Zakutego w pancerz mięczaka, żyjącego samotnie, kładziono pomiędzy wygotowane muszle tego samego gatunku i jego poziom przemiany materii obniżał się. I jeśli śpiącej żabie jej śpiące obok koleżanki posyłają jakieś sygnały — chemiczne lub elektromagnetyczne, czy jeszcze jakieś inne — to można przyjąć, że na mięczaka oddziałują nie tylko żywi współbracia, ale i niektóre substancje pozostałe w opustoszałych domkach. Zresztą do wywołania efektu stada nie jest konieczny bezpośredni kontakt z innymi osobnikami własnego gatunku. U małpy poziom przemiany materii obniża się do stanu charakterystycznego dla spoczynku nocnego także wówczas, gdy słyszy oddech drugiej małpy. Niektóre zwierzęta nie chcą nie tylko spać, ale i jeść w samotności. Narybek śledzia murmańskiego w samotności nie je i ginie z głodu. W grupach złożonych z pięciu młodych rybek oznaki apetytu pojawiają się po trzech--czterech dniach, a w towarzystwie dwudziestu współplemieńców rybki rzucają się na pokarm już następnego dnia. Pies, który je, nie szczeka. Aie co czuje pies, gdy widzi jedzące inne psy? Wiadomo, że cieknie mu wówczas ślina i wydziela się sok żołądkowy. Natomiast u głodnej małpy, która z klatki patrzy, jak jej kosmate koleżanki napychają żołądki, zmniejsza się częstotliwość ruchów oddechowych i spa- 89 da stężenie cukru we krwi; reakcja przeciwna do tej, jaka powinna wystąpić podczas jedzenia, Z kolei u przywiązanej owcy, która widzi, jak oddala się pasące się stado, gwałtownie wzrasta poziom wymiany gazowej, zwiększa się częstotliwość ruchów oddechowych. Co wynika z tych faktów? To, dla zwierząt wspólne życie w „rodzinie", w stadzie, w kolonii — to nie tylko wspólna obrona lub szkoła nawyków. To także mechanizm oddziałujący na procesy fizjologiczne, który w jakiś sposób obniża poziom przemiany materii"1 u każdego osobnika. Dlaczego tak się dzieje, nie bardzo dotychczas wiadomo. Stwierdzono jednakże, że istotnym ogniwem tego mechanizmu jest tarczyca. Jeśli się ją wyłączy, wówczas efekt stada potęguje się. Same zagadki... Dlaczego na przykład u wilków efekt stada występuje w każdym stadium wiekowym, a u niedźwiedzi tylko tak długo, dopóki opiekuje się nimi mama? Dlaczego wilki zawsze żyją w grupach (rodzinach lub stadach), a dorosłe niedźwiedzie zdecydowanie wolą samotność, chociaż we wspólnej gawrze prawdopodobnie zużywałyby mniej tłuszczu w czasie zimowania? Popatrzmy, czy wspólne życie jest zawsze korzystne. KTO Sii LUBI, TEN Się CZUBI Początkowo porozmawiamy mimo wszystko nie o konfliktach, ale o wzajemnej pomocy. Zwierzęta, podobnie jak my, pomagają sobie nawzajem. Samce kamczackich krabów pomagają samicom oswobodzić się ze starego pancerza w czasie linienia. Ranne wieloryby wzywają pomocy, której udzie-iają im pływające w pobliżu zdrowe osobniki. W Indiach i Afryce dziobo-rożce zamurowywują swoje małżonki w dziuplach na cały okres wysiadywania jaj, co chroni je przed nadrzewnymi wężami. Jeśli samiec zginie, to w czubek sterczącego z twierdzy dzioba będą wkładać pokarm sąsiedzi. Znane są wrony karmiące chore koleżanki i ślepy pelikan spokojnie dożywający swoich dni na utrzymaniu kolonii. Istnieje też odwrotna strona medalu. Morskie raki pustelniki, pobiwszy się, udowadniają, który z nich jest ważniejszy. Według reguł rączego życia tylko dominujące osobniki mogą władać siedzącym na muszli ukwiałem, który swym jadem chroni kryjącego się w muszli bezbronnego pustelnika przed drapieżnikami. Pozbawione ukwiałów raczę pospólstwo ginie w pierwszej kolejności. Wątpliwe też, czy zadowolone są z grupowego życia indyjskie rybki hodowane często w akwariach, a noszące dźwięczną nazwę danio malabarski. Pozycja zajmowana przez danio w hierarchii stada wyraża się w nachyleniu osi ciała w stosunku do linii poziomu. Rybi dostojnicy pływają wygodnie, prawie poziomo. Osobniki stojące niżej w hierarchii mają ciało nachylone pod kątem 20°, a rybki jeszcze niższej rangi pływają w całkiem już niewygodnej pozycji, ni mniej, ni więcej tylko pod kątem 32°. Po cóż to wszystko? W centrum stada, które zajmują dominujący osobni- 90 cy, większa jest obfitość pokarmu bądź łatwiejszy dostęp do niego, a poza tym jest tam najbezpieczniej. Mają więc oni znacznie większe szansę przeżycia niż rybie pospólstwo wegetujące na obrzeżach stada. Dobrze jeszcze, że stanowisko zajmowane w stadzie nie jest dziedziczne, ale wywalczane w wyniku honorowej walki. Zwycięzcy pilnują przestrzegania ustalonego porządku i bezlitośnie tłuką płetwami buntowników, próbujących pływać pod niewłaściwym kątem. Jeśli nie możesz nikogo zwyciężyć, musisz zadowolić się życiem na skraju stada i pływać nachylony pod niewygodnym kątem 32°. Struktura krowiego stada jest nieco prostsza. Stanowisko w nim określają z reguły wiek i ciężar. Ale każda nowa krowa w stadzie, choćby nawet była stara i tłusta, zajmie najniższy szczebel w hierarchii, będzie musiała schodzić z drogi i odstępować kępki soczystej trawy wszystkim pozostałym, z dawna zasiedziałym krowom. Drogę na szczyty może dopiero przebić sobie własnymi rogami. W wyniku nieustannych utarczek zwierzęta odnoszą nie tylko obrażenia zewnętrzne, zwykle zresztą niegroźne, ale zachodzą u nich także znacznie poważniejsze zmiany w organach wewnętrznych i funkcjonowaniu gruczołów. Zwiększają się nadnercza i śledziona, rozrastają chrząstki międzykręgo-we, grasica jak gdyby usycha. Zjawiska takie zachodzą u myszy i psów, u małp i ptaków. Ostateczny wynik rywalizacji zależy przy tym nie tyle od siły fizycznej, ile od wytrzymałości nerwowej przeciwników czy rywali. Przegrywa i spada na sam dół hierarchicznej drabiny ten z nich, którego nerwy nie wytrzymają, dia którego obciążenie psychiczne okaże się zbyt duże. Dominanci mają więc z reguły nie tylko większe kły, ale także silniejsze nerwy. Badacze wiedzą o tym, że im niżej w hierarchii stoi dana mysz, tym większe są u niej nadnercza. U myszki, która cały czas denerwuje się, starając się uniknąć lania, kora nadnerczy jest ogromna. Rozdygotane nerwy sprzyjają nadmiernemu wzrostowi nadnerczy. Nic dobrego z tego nie wynika, ponieważ nadnercza wydzielają wtedy zbyt dużo różnorakich substancji, zakłócających pracę układu nerwowego i równowagę hormonalną organizmu, osłabiających go i przeciwdziałających rozmnażaniu się. Pośredni wpływ na nadnercza miewa także pogoda. Jesienią norniki giną jeden po drugim — a to norkę zatopiło, a to przymrozek chwycił. W rezultacie liczebność ich znacznie się obniża, zmniejsza się częstotliwość potyczek, nerwy nie są tak obciążone, nadnercza więc ulegają zmniejszeniu, nie wydzielają szkodliwych substancji. Jest to korzystne dla norników, zima — trudny okres dla zwierzaków, więc te, które ją przeżyją, powinny wydać na świat dużo potomstwa. Najdziwniejsze, że w różnych miejscach można się kłócić w różny sposób. Im więcej jest na przykład sodu w glebie, tym mocniejsze nerwy mają myszy i tym większe jest ich zagęszczenie, choć wcale nie stają się przez to spokojniejsze i wiodą spory po dawnemu. Zwiększenie zawartości sodu powoduje niekiedy trzydziestokrotne podwyższenie zagęszczenia myszy. W klatkach, w ciasnocie myszy również wolą pić osoloną wodę. Dlaczego? Ano dlatego, że pod wpływem stresu organizm szybko traci sód. 91 KTO JEST NAJWAŻNIEJSZY? Lwa nazywają królem zwierząt, chociaż ten drapieżnik nawet pojęcia nie ma o swoim królewskim tytule. Ludzie nie wiadomo dlaczego przecenili jego siłę i odwagę. Zdarza się, że lew odstępuje z trudem zdobyty obiad — swoją ofiarę — stadu natrętnych i złośliwych hien, a dla słoni i nosorożców iwy czują taki szacunek, że odnoszą się do nich nieomalże czołobitnie. W dodatku lwy to patentowane lenie, które zamiast troszczyć się o swoich poddanych, wolą spędzać czas na wylegiwaniu się na boku lub brzuchu. 0 tych leniwych siłaczach można powiedzieć, że królują z zamkniętymi oczami. Na dobitkę lwi ryk roznosi się głównie po Afryce, tak że na losy zwierząt w innych miejscach na Ziemi lwy nie mają wpływu. A więc wniosek jest prosty — lwu należałoby odebrać królewską koronę 1 wręczyć ją innemu zwierzęciu, takiemu, bez którego krążenie materii w przyrodzie szybko uległoby załamaniu. Ale któremu? Na ziemi pływa, lata, skacze, chodzi lub pełza mnóstwo gatunków zwierząt. Dotychczas opisano około półtora miliona gatunków, spośród których prawie połowa to najróżnorodniejsze chrząszcze. Nieopisanie wielka jest różnorodność chrząszczy i innych owadów. Ogromna jest także ich masa. Jeśli na jedną szale wagi położyć motyle, chrząszcze i inne owady żyjące na jednym hektarze lasu, a na drugiej szali umieścić krety, zające, łosie i ptaki z tegoż obszaru, to owady przeważą. Nic dziwnego, samych gąsienic nazbiera się 200-300 kilogramów. Gdybyśmy tak samo postąpili z mieszkańcami afrykańskich sawann, to lwy musiałyby oddać koronę termitom, których żyje około pół tony na hektarze. A ciężar żyraf, antylop i zebr w przeliczeniu na hektar jest wprawdzie większy niż lwów, ale również skromny — 15 kilogramów. No więc jak, uznamy, że króiami lądów są owady? Tym bardziej że mają ogromne zasługi w zapylaniu kwiatów. Najpiękniejsze, najwspanialej pachnące kwiaty zostały stworzone nie dla nas, ale dia pszczół, chrząszczy, motyli i muchówek. Jaskrawymi barwami i wytwornymi zapachami kwiaty zapraszają owady do odwiedzania ich, skosztowania nektaru, a jednocześnie przyniesienia lub zabrania pyłku. Owady mogłyby więc oznajmić, że bez lwów świat roślin nie zwiędnie, a bez nich zubożeje. A jednak nie owady są najważniejszymi zwierzętami naszej planety. Zapylać kwiaty może wiatr, a nawet... szczury. Na Hawajach te niezbyt przyjemne gryzonie łażą po pandanach. Zjadając miękisz przykwiatu, osypują sobie pyłek na wąsy i sierść. Później na innej roślinie pyłki trafiają na znamiona żeńskich kwiatów pandanu. W tym więc przypadku szkodliwe na ogół szczury są bardziej pożyteczne od rzekomego króla zwierząt. Może w takim razie godne korony są zwierzęta-siewcy? Czyż to nie dla nich właśnie nabrzmiewa sokiem poziomka, jarzębina i dojrzewają orzechy? Syberyjskie limby, na przykład, nie mogą się obejść bez ptaków rozsiewających ieh nasiona-orzeszki. Z nasiona, które upadło obok pnia, nie wyroś- 92 nie młoda iimba, zbyt ciemno i głodno jest pod gałęziami potężnego rodzi-ciela. Nie byłoby więc prawdopodobnie ogromnych limbowych lasów, gdyby nie siały ich ptaki. Nasiona niektórych gatunków roślin, aby mogły skiełkować, muszą najpierw przebywać w żołądkach ssaków lub ptaków. Jakim przemianom podlega nasiono w ciele zwierzęcia, dotychczas nie wiadomo, oczywiste jest jednak, że są to przemiany korzystne. Nasiona jałowca rosnącego w Stanach Zjednoczonych, aby wykiełkować ponownie, muszą przejść przez przewód pokarmowy drozdów rdzawogardlistych, natomiast żółwie z Gala-pagos w podobny sposób uczestniczą w rozmnażaniu się miejscowego gatunku pomidorów, a pawiany — baobabów. Każda trawka, każde drzewo oplatane jest niewidzialną siecią ekologicznych powiązań, gdzie przeplata się życie zwierząt i roślin. Aby choć trochę zaznajomić się z tymi powiązaniami, przyjrzyjmy się bliżej dobrze nam znanej jarzębinie. W smutnym jesiennym lesie czerwieni się jarzębina. Wśród jej purpurowych gron, ciężko kołyszących się na wietrze, uwijają się szczebiocące stadka drozdów. Drozdy spieszą się, nieustannie przeskakują z gałązki na gałązkę, pospiesznie chwytają soczyste jagody, raz po raz upuszczając je na przyprószoną śniegiem ziemtę. Po takiej pełnej krzątaniny wizycie strzępki jagód na gałązkach ociekają sokiem, a ziemia pod drzewem bywa usiana jagodami. Z naszego punktu widzenia drozdy marnotrawią dobro, ale dla lisów, zajęcy i wilków ptasia rozrzutność jest istną manną z nieba — zwierzęta chciwie łykają uronione przez drozdy jagody. I nie ma się czemu dziwić: wilkowi także potrzebne są witaminy. Jarzębina przyciąga również niedźwiedzia. Jesienią, kiedy maiiny są już nie do zdobycia, miś uporczywie krąży po lesie w poszukiwaniu jarzębiny. Od jednej oderwie kiść, pociamka i pójdzie dalej. Przy drugiej zatrzyma się, ogryzie jagody wiszące w zasięgu pyska. A przy najsłodszym drzewie ogarnia go coś w rodzaju szału z łakomstwa — przygina cienki pień, łamie go i obala na ziemię. A nawet chwyciwszy za odpowiednio mocne.sęki, rozdziera pień na dwoje. Niedźwiedzi żołądek nie zaszkodzi nasionom jarzębiny, po przejściu przez jego przewód pokarmowy zachowują one siłę kiełkowania. Na wiosnę kupki niedźwiedzich odchodów pokryją się zielonymi czapkami złożonymi z setek cieniutkich siewek. Ale w takiej ciasnocie przeżyje najwyżej jedna. Niedźwiedź jako siewca spisuje się więc kiepsko, a jarzębinom wyrządza niedźwiedzią przysługę: łamiąc drzewa ze smacznymi jagodami zakłóca proces doboru naturalnego. Nie interesuje go to jednak — zgromadziwszy zapasy tłuszczu i witamin spokojnie zalega w gawrze. Profesor A. N. Formozow twierdzi, że jarzębina ma wroga straszniejszego od niedźwiedzia. Jest nim łoś. W zimie chrzęszczą pod jego zębami pędy i gałązki młodych drzewek. Jeśli w pobliżu nie ma młodych jarzębin, łoś ogryza korę starych drzew. Latem również nie gardzi jarzębiną. Nawiasem mówiąc, zając bielak obchodzi się z jarzębiną tak samo źle jak łoś, a jeszcze gorzej obchodzą się z nią myszy, bo zjadają młodziutkie kiełki jarzębin 93 i niszczą miliony przyszłych drzew. Rezultaty zgubnej działalności myszy przechodzą wszelkie wyobrażenia. Nie należy się jednak obawiać, że myszy wytępią w lasach jarzębinę. Na szczęście ma ona wielu przyjaciół: drozdy, sójki, sroki, kawki, wrony, dzięcioły, kuny, sobole, lisy, wilki... (widzicie — wilk też może być przyjacielem). Całe to różnoskóre i różnopióre bractwo drzew nie kaleczy, nasion nie trawi i jak może, tak rozsiewa je po świecie. Najlepszym przyjacielem jarzębiny jest drozd. Czy zwróciliście kiedy-koiwiek uwagę na fakt, że jarzębina często rośnie wzdłuż płotów zbudowanych z żerdzi? Posiały ją tam drozdy, lubiące po obiedzie odpoczywać na płotach. Ale ani jarzębina, ani żadne inne drzewo nie będzie rosło, jeśli zubożeje gleba. Najwyższy czas wspomnieć zatem o dżdżownicach. Wciągając do norek opadłe liście załatwiają one za jednym zamachem dwie ważne sprawy. Po pierwsze, oczyszczają powierzchnię gleby. Inaczej ściółka rosłaby z roku na rok i.nasionom trudno byłoby trafić do ziemi, a korzenie drzew dusiłyby się z powodu niedostatku tlenu w glebie. Po drugie, zjadając w podziemnych korytarzach liście, dżdżownice podnoszą swoimi odchodami żyzność gleby, przygotowują pokarm dla roślin. Oznacza to, że dżdżownice należy uznać za najważniejsze zwierzęta strefy lasów, gdyż w poważnym stopniu przyczyniają się do rozwoju roślinności. W tropikach roię dżdżownic z powodzeniem wypełniają termity. Bez ter-mitów lwy zginęłyby z głodu: znikrjęłaby trawa, a w ślad za nią i roślinożerne zwierzęta, będące pokarmem lwów. Jednak mimo wielkich zasług dżdżownic i termitów, mimo ich ze wszech miar pożytecznej działalności trzeba przyznać, że jeszcze ważniejsze od nich zwierzęta pływają w oceanach. Nie są to bynajmniej ogromne wieloryby czy zabawne delfiny, ale mikroskopijne skorupiaki planktonowe, których większość ludzi nigdy w życiu nawet na oczy nie widziała. Prawdopodobnie właśnie skorupiaki „są odpowiedzialne" za skład gazów w całej atmosferze ziemskiej i za życie we wszystkich oceanach. Króiestwo planktonowych skorupiaków bije na głowę najpotężniejsze imperia świata: naieży do nich ponad dwie trzecie powierzchni naszej planety, pokryte wodą. Jakim sposobem słonie lub lwy mogą być zależne od malutkich skoru-piaczków planktonowych? Zaraz wyjaśnimy. Stworzenia te stanowią jakby języczek u wagi w ogólnoplanetarnym obiegu materii w przyrodzie. Jeśli skorupiaki stracą apetyt, kiepsko będzie z lwami, motylami i stonogami, z żarłocznymi rekinami i nieporadnymi rakami pustelnikami. Planktonowe skorupiaki odżywiają się swoimi planktonowymi sąsiadami — mikroskopijnymi glonami. A te właśnie glony dają atmosferze bez porównania więcej tlenu niż lasy, dżungle, pola i łąki wszystkich kontynentów. Czemu więc mamy zachwycać się skorupiakami? Przecież zjadając planktonowe glony przeszkadzają im w zaopatrywaniu nas i zwierzęta w życiodajny tlen. Gdyby skorupiaki nie powstrzymywały błyskawicznego rozmnażania się glonów, te mikroskopijne roślinki w ciągu niewielu dni mogłyby wypełnić sobą oceany. Wyczerpałyby rozpuszczone w wodzie sole mineralne i wy- 94 dzieliły do niej kolosalne ilości substancji organicznych. Woda zaczęłaby „gnić", skończyłby się tlen i życie w oceanach uległoby zagładzie. A martwe oceany mogłyby zatruć całą pianetę. Dlatego właśnie wszystkie zwierzęta żyjące na Ziemi uzależnione są nie tyiko od roślin, ale i od planktonowych skorupiaków. ARENA ŻYCIA Żeby żyć, trzeba dysponować przestrzenią życiową, czyli, innymi słowy, trzeba mieć odpowiednią powierzchnię mieszkalną. A zwierzęta są dosyć wybredne w wyborze mieszkań. Słoń indyjski musi na przykład dysponować mieszkaniem o powierzchni 30 kilometrów kwadratowych, inaczej nie wyżywi się, zginie z głodu. Owca potrzebuje do życia tysiąc metrów kwadratowych pastwiska, a pszczoła może być spokojna o swoją przyszłość tylko w tym przypadku, jeśli do 200 metrów kwadratowych wonnych kwiatów nie pretenduje sąsiadka z pobliskiego ula. Pomyśleć tyiko — jeden jedyny ui może opanować terytorium o powierzchni 15 kilometrów kwadratowych! Ludzie są pod tym względem skromniejsi: jeden hektar użytków rolnych karmi średnio 20 osób. Ale przecież w mieszkaniu słonia żyją także węże, ptaki, pszczoły i cała masa innych zwierząt, a słoń mimo wszystko nie odbiera im chleba. W tym właśnie cały sekret. Zarówno morze, jak i ias zawiera pod dostatkiem pokarmu, wszędzie jednak przestrzegane są okreśione normy mieszkaniowe. NADNERCZA ZGUB^ JELENI Odpowiednie zagęszczenie populacji gatunku na danym terenie reguluje mechanizm biologiczny. Jeśli na przykład jelenie wschodnie rozmnożą się do tego stopnia, że będzie przypadało więcej niż jedno zwierzę na 4000 metrów kwadratowych, wówczas w stadzie wystąpi epidemia. Jeienie wów-. czas chorują i giną jeden po drugim. Wszystko zaczyna się od wzrostu nadnerczy. Gdy stado przerzedzi się, rozmiary gruczołów wracają do normy. Jeienie przestają chorować. Jaki czynnik wpływa na wzrost nadnerczy w przypadku nadmiernego rozrostu stada? Na razie jest to jeszcze zagadka. Sam mechanizm choroby zaczyna być już jednak zrozumiały. Wprowadzenie dużej dawki kortyzonu — hormonu kory nadnerczy — obniża silnie odporność na choroby. Kiedy jednak zwierząt ubywa i powierzchnia mieszkalna pustoszeje, to te same nadnercza jak gdyby przyspieszają tempo wzrostu liczebności gatunku. U szczurów, które ocalały po kolejnym odłowie, nadnercza zmniejszają się, Szczury stają się odporne, nie imają się ich żadne choroby. Mnożą się wtedy ze zdwojoną szybkością i znowu zajmują swoje miejsce pod słońcem. 95 SŁOŃ WLECZE SIE NA KOŃCU Co by się stało, gdyby pozwolić jednemu gatunkowi na zajęcie całej powierzchni planety? Z jaką szybkością zwierzę ją zajmie? Palmę pierwszeństwa otrzymają tu mikroorganizmy. Jeśli dać im pod dostatkiem pokarmu, uwolnić od wrogów i niekorzystnych wpływów zewnętrznych, zajmą całą powierzchnię Ziemi z szybkością 33 100 centymetrów na sekundę, to znaczy prawie z szybkością dźwięku. Wzrost liczebności wszystkich istot zachodzi w postępie geometrycznym. Dla określenia go akademik W. I. Wiernadski zaproponował specjalny wzór. Posługując się nim, można łatwo wyliczyć szybkość rozmnażania się różnych gatunków, swoisty napór życia. I ogromny słoń zajmie jedno z ostatnich miejsc — szybkość jego „rozprzestrzeniania" jest mizerna, zaledwie 0,09 centymetra na sekundę. Ale i on po 1300 latach wytworzy biomasę równą ciężarowi kory ziemskiej! Wróble szybko przegonią słonia: potomstwo jednej pary wróbli po dziesięciu latach będzie liczyło 275 miliardów osobników. Natomiast wróble będą musiały z kolei ustąpić przed wieloma gatunkami ryb, składającymi jednorazowo po kilkadziesiąt milionów ziaren ikry! Oto jaka jest szybkość rozmnażania się, potencjalna szybkość wytwarzania, produkcji materii organicznej. I nic dziwnego, że corocznie na planecie powstaje biomasa bliska ciężarowi skorupy ziemskiej. Przecież w każdej sekundzie giną biliony osobników, a na ich miejsce rodzą się nowe. JEDNO STADO SZARAŃCZY Pewnego listopadowego dnia 1880 roku przyrodnik G. Caruthers obserwował niecodzienne zjawisko: przez cały dzień nad jego głową szumiały skrzydłami stada szarańczy, lecące z północnej Afryki na Półwysep Arabski. Caruthers zajął się obliczeniami. Okazało się, że powierzchnia jednej z chmur szarańczy wynosiła prawie sześć tysięcy kilometrów kwadratowych, a ciężar stada — 44 miliony ton. Szarańcza w swoich ciałach przemieszczała z Afryki do Arabii materię (nieożywioną, martwą) równą ciężarowi miedzi, cynku i ołowiu, które wytopiono w ciągu całego ubiegłego wieku! Nie przypadkiem Wiernadski pisał, że „chmura szarańczy, wyrażona w pierwiastkach chemicznych i tonach może być porównana do skały lub, ściślej, do poruszającej się skały, obdarzonej swobodną energią". Takie masowe wędrówki, porównane.do „poruszających się skał", zdarzają się stosunkowo często. Na temat powodujących je przyczyn powstało wiele mniej lub bardziej prawdopodobnych hipotez. Przypuszcza się na przykład, że dojrzewanie narządów płciowych skrzydlatej postaci szarańczy jest uzależnione od takiego lotu. Ale co zmusiło ważki do zebrania się w stado długości 170 i szerokości 100 kilometrów i przelotu nad Belgią, nie wiadomo. Niejasne są też przyczyny masowych pochodów wiewiórek, szczurów i innych zwierząt. Wątpliwe, czy spowodował to jedynie głód. Może od czasu do czasu niezbędne jest rozszerzenie areału — przestrzeni życiowej 96 gatunku? Puszyste bojaźliwe wiewiórki w wielomilionowym tłumie ziomków tracą instynkt samozachowawczy i dokonują niewiarygodnych czynów: biorą szturmem wsie i miasta, zadarłszy puszysty ogon przepływają rzeki. W latach dwudziestych naszego stulecia wiewiórki przeszły przez tundrę, w której, wydawałoby się, nie ma dla nich nic jadalnego, i przesiedliły się z syberyjskiej tajgi na Kamczatkę. Jakie następstwa dla kamczackiej przyrody będzie miała ta przeprowadzka? PIĘKNYM ZA NADOBNE Bohaterowie jednego z opowiada/) Raya Bradbury wyprawiają się w wehikule czasu w przeszłość, cofają się o 60 milionów lat, aby zapolować na dinozaury. Strzelają tylko do tych zwierząt, które wkrótce i tak zginęłyby naturalną śmiercią. Inaczej nie wolno, inaczej zmieniłby się bieg ewolucji. Ale lepiej niż Bradbury nie da się o tym opowiedzieć: „Wehikuł czasu to sprawa delikatna. Możemy, sami o tym nie wiedząc, zabić jakieś ważne zwierzę, ptaszka, żuczka, rozgnieść kwiatek i zniszczyć istotne ogniwo w rozwoju gatunku... Przypuśćmy, że przypadkowo zabiliśmy mysz. Oznacza to, że następnych potomków tej myszy już nie będzie, prawda?... Nie będzie potomków od potomków, od wszystkich jej potomków! To znaczy, że nieostrożnie stąpnąwszy nogą zabijacie nie jedną, nie dziesięć, nawet nie tysiąc, ale milion, miliard myszy!... Zabraknie dziesięciu myszy — zginie jeden lis. O dziesięć lisów mniej — zdechnie z głodu lew. O jednego lwa mniej — zginą najrozmaitsze owady i padlinożercy, zniknie nieprzeliczona ilość form życia". W ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat nasi przodkowie wytępili 245 gatunków zwierząt, przy czym 212 z nich żyło jeszcze 200 lat temu. Obecnie sytuacja jest znacznie gorsza, ponad 500 gatunkom ssaków i ptaków oraz 10 gatunkom gadów grozi wymarcie. Najbardziej ucierpiała fauna wysp, na których wytępiona została jedna trzecia gatunków zasiedlających je ptaków, a liczebność pozostałych uległa silnemu obniżeniu. Wymieranie zwierząt zachodziło gwałtownie. W połowie ubiegłego wieku w Afryce kolonizatorzy corocznie zabijali po pięćdziesiąt tysięcy słoni. Ale martwe zwierzęta można było liczyć nie tylko na tysiące. W ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat zabito ponad milion wielorybów, wiele milionów futerkowych, kopytnych i innych zwierząt. Kiedy liczebność gatunku obniża się do dwóch tysięcy osobników, przekracza on zwykle granicę, za którą wymieranie jest nieuniknione. I tylko człowiek jest w stanie go uratować. I człowiek ratuje. W rezerwatach zachowały się północnoamerykańskie bizony, europejskie żubry, indyjskie nosorożce, uchatki, niektóre afrykańskie antylopy, bobry, sobole. Jednak wciąż jeszcze mamy wobec zwierząt dług do spłacenia. Giną one przecież nie tylko od kuli, wypierają je pola, fabryki, pestycydy. Poprzez naturalne łańcuchy pokarmowe DDT trafił nawet do wątroby antarktycz- 97 nych pingwinów. A przecież na Antarktydzie nikt nigdy DDT nie używał. Cywilizacja oddziałuje więc na wszystkie już chyba zwierzęta naszej planety, nie może też nie wpływać na bieg ewolucji. Obecnie w wielu państwach, w tym również u nas, stosowanie DDT zostało zabronione lub znacznie ograniczone. Pojawiają się jednakże budzące duże zaniepokojenie informacje o wielu trujących dla przyrody substancjach, niekiedy zupełnie nieoczekiwanych. Stało się jasne, że smutną sławę DDT jako truciciela wszystkiego co żywe, mogą podzielić polichlorowane dwufenyle. Substancje te, stworzone przez człowieka, nie mają żadnego związku z pestycydami — wchodzą one w skład mas plastycznych i farb. A masy plastyczne prędzej czy później trafiają wszędzie, do lasu, do rzeczki, do morza. Szkodliwe dwufenyle, podobnie jak DDT, odkładają się w tkankach tłuszczowych zwierząt. Dowiedziano się o tym pod koniec 1969 roku, gdy znaleziono je w ciałach martwych ptaków pływających na falach. Wyniki nowszych badań zdają się świadczyć o tym, że dwufenyle są winne wymierania troci. Ale co mówić o dwufenylach — wielkie szkody w przyrodzie ożywionej powodują najzwyklejsze proszki do prania. Wróćmy jednak do pestycydów używanych w rolnictwie, sadownictwie i leśnictwie, których światowa produkcja rośnie dosłownie z godziny na godzinę. Pestycydy, nawet w przypadku, gdy w ciele zwierzęcia znajduje się dawka nie powodująca śmierci, utrudniają życie nie tylko szkodliwym, ale i pożytecznym zwierzętom. Na przykład ptaki, które wraz z pokarmem połknęły pestycydy, gorzej znoszą mrozy. Pelikanice i samice jastrzębi składają jaja o tak cienkiej skorupie, że niechcący rozgniatają je w czasie wysiadywania i nie mogą przez to wyprowadzić lęgów. Na rolniczym wschodzie Stanów Zjednoczonych skorupka jastrzębich jaj stała się 16 razy cieńsza, niż była przed 1947 rokiem, od którego to roku rozpoczęło się burzliwe stosowanie pestycydów. Pestycydy są niczym kij o dwóch końcach: z jednej strony powodują wzrost plonów, z drugiej śmierć wielu zwierząt. W dodatku około 200 gatunków szkodników uodporniło się na pestycydy i mnożą się jak gdyby nigdy nic (roztocze, pluskwiaki, muchówki). Dlatego chemicy i biolodzy pracują obecnie nad wynalezieniem nowych pestycydów, działających tylko na szkodniki i szybko rozpadających się na nieszkodliwe związki, aby nie mogły szkodzić innym mieszkańcom naszej przepięknej planety. Ale jeszcze iepiej byłoby w ogóle zrezygnować z wszelkich trucizn i z wrogami naszych pól i lasów toczyć nie chemiczną, lecz biologiczną walkę. W niektórych krajach, w tym również w ZSRR, pracują już laboratoria, a nawet fabryki, w których hoduje się owady lub mikroorganizmy porażające różne szkodniki. Dużą rolę w zatruwaniu środowiska odgrywają także ścieki przemysłowe. Wiele z nich to ścieki śmiercionośne. Weźmy choćby metale ciężkie, trafiające w powietrze, do wody i gleby. Rtęć, ołów, kadm, cynk, zanieczyszczające przyrodę wokół niechlujnych zakładów przemysłowych, niosą choroby i statecznym łosiom, i wesoło krzątającym sie ptakom, i schowanemu pod kamyk piskorzowi. Aby zapobiec temu zagrożeniu, należy nie tylko budować 98 oczyszczalnie, ale także zmieniać technologię produkcji. Potrzebne są technologie bez ścieków i odpadów, o zamkniętym cyklu produkcyjnym, nie zanieczyszczające środowiska naturalnego. Całkiem niedawno ropę naftową uroczyście nazwano czarnym złotem, a teraz śmiało można ją nazwać ponurą czarną śmiercią. Oto niektóre wyniki morderczego działania ropy naftowej. Na Nowej Fundlandii w ciągu zaledwie dwóch lat wymarła kolonia nurów, licząca ćwierć miliona ptaków. Przy mglistych brzegach Wielkiej Brytanii nieszczęście to dotyka corocznie 250 000 ptaków. W wodzie wesoło połyskującej tęczowymi plamami ropy naftowej pióra sklejają się i ptaki giną z zimna. Rozgrzać się nie mogą — ze sklejonymi piórami nie są w stanie latać. Jeśli ponad połowa ciała ptaka pobrudzona jest ropą, nie uratuje go nawet człowiek — ptak będzie musiał zginąć z przeziębienia. Ropa naftowa i mazut niesie zgubę również rybom. Wylęg niektórych gatunków morskich ryb powinien na samym początku egzystencji choć raz łyknąć świeżego powietrza, aby napełnić swój maleńki jeszcze pęcherz pławny. Oleista błona rozciągająca się na powierzchni wody nie dopuszcza do tego i wylęg ginie, nie zdążywszy wyrosnąć w ryby. Ropa naftowa trafiająca do morza podczas wydobywania jej z morskiego dna lub w trakcie mycia tankowców nie pozwala oddychać rybom, uśmierca ikrę, dusi plankton. \ przykład całkiem inny. Czterdzieści lat temu do Morza Czarnego trafili, przypłynąwszy na jakimś statku, nieproszeni goście — larwy drapieżnego mięczaka rapany, od niepamiętnych czasów żyjącego u brzegów Japonii. Przybyszom morze spodobało się, zaczęli więc szybko się mnożyć i wnosić swoje poprawki w ustalony od tysiącleci tryb życia rdzennych mieszkańców morza. Poprawki były poważne: w Morzu Czarnym prawie wyginęły ławice ostryg, obniżyła się liczebność omułków, pojawił się nowy gatunek ryby, poprzednio tu nie występującej, raki pustelniki stały się większe, a dobroduszny wegetarianin karaś czarnomorski zrobił się wszystkożerny. Nie będziemy wyjaśniać, jak i dlaczego tak się stało. Przykład ten wskazuje jednak na to, jak człowiek może niechcący zmienić rozmieszczenie sił w przyrodzie. Tworząc nowe gatunki roślin lub nowe rasy zwierząt, celowo albo przypadkowo przesiedlając przedstawicieli świata roślin i zwierząt w miejsca poprzednio dla nich obce, chcąc nie chcąc naruszamy naturalne powiązania w skomplikowanej ekologicznej pajęczynie biosfery. Dosyć często pociąga to za sobą skutki nie do naprawienia. Wystarczy choćby jeszcze raz przypomnieć historię o tym, jak do Australii zawieziono pięć królików. Te, skądinąd miłe zwierzątka, szybko rozmnożyły się do tego stopnia, że nie na żarty zaczęły zagrażać polom i pastwiskom. Australijczycy musieli wydać królikom bezpardonową wojnę biologiczną, zarażając je chorobotwórczymi wirusami. A zwycięski, lecz fatalny dla europejskich odłowów ryb pochód kraba wełnistorękiego zawleczonego z Chin, a filoksera winiec, która stała się postrachem hodowców winorośli, a stonka ziemniaczana, żyjąca uprzednio na malutkim skrawku ziemi w Kalifornii? Wyliczankę tę łatwo byłoby kontynuować. 99 Okazuje się, że biosfera nie ustępuje biernie pod ciosami cywilizacji, ale broni się, jak może. Ludzkość zdążyła się już o tym przekonać. Oczywiste stało się również i to, że hasło walki z przyrodą zdezaktualizowało się już ostatecznie i jego miejsce powinno zająć hasło harmonijnej współpracy. ... Niezmiernie dawno na Ziemi, w środowisku zabójczym dla współczesnych istot żywych, powstało życie. Przez miliardy lat istoty żywe, zmieniając obraz planety, zmieniały się też same. To właśnie one stworzyły dzisiejszą biosferę. Wciąż jeszcze zachowują się w niej proporcje wypracowane przez długotrwałą ewolucję. Biomasa roślin, na przykład, zawsze była 10 tysięcy razy wyższa od biomasy zwierząt. Człowiek najpierw nieświadomie, a później świadomie zaczął zmieniać tę proporcję, zaczął tworzyć „zorganizowaną" biosferę. Musi on jednak pamiętać o tym, że każda roślinka, każde zwierzę zajmuje w niej określone miejsce, pełni jakąś rolę. Rozsądek powinien więc dyktować człowiekowi takie postępowanie, dzięki któremu bogactwa przyrody pozostaną nie uszczuplone. SPIS TREŚCI JAK KOMARY ZNAJDUJĄ POKARM? ..................................................5 NIEZWYKŁE WYPOSAŻENIE ZWYCZAJNEJ MUCHY I CHRABĄSZCZA MAJOWEGO ... 7 DLACZEGO ĆMY LECĄ, A RYBY PŁYNĄ DO ŚWIATŁA? .............................10 CO WIDZI ŚLEPAK?..................................................................13 PO CO RYBOM PĘCHERZ PŁAWNY?.................................................14 DZIWNA GŁOWA REKINA MŁOTA...............................!....................15 DZIWACZNA FIZJOLOGIA PIJAWEK ..................................................18 PO CO ŚLIMAKOWI JADOWITA NOGA?..............................................20 DLACZEGO ŻABIE TRZĘSIE SIĘ SKÓRA NA GARDLE ...............................21 CZY ŻMIJA DROCZY SIĘ POKAZUJĄC JĘZYK?......................................23 CZY ŻÓŁWIE LEJĄ GORZKIE ŁZY?...................................................25 DLACZEGO ALBATROS NIE LATA NAD LĄDEM?....................................27 Z JAKIEGO POWODU GŁUCHNIE GŁUSZEC?........................................29 CZY WRÓBEL MA SŁODKIE ŻYCIE?..................................................31 GNIAZDO — NIE TYLKO SCHRONIENIE..............................................33 PO CO ZWIERZĘTA ŁYKAJĄ KAMIENIE?.............................................35 DLACZEGO WYDRA MORSKA TROSZCZY SIĘ O WŁASNĄ SKÓRĘ? .................37 CZY BOBROWI POTRZEBNY JEST OGON?...........................................39 PRZECIWKO MROZOWI I UPAŁOWI ..................................................41 CZY NIEDŹWIEDŹ POLARNY LUBI CHŁÓD?..........................................44 RENIFER — MIESZKANIEC PÓŁNOCY................................................46 WIELBŁĄD — MIESZKANIEC PUSTYNI ...............................................48 PO CO BARANOWI ROGI? ...........................................................52 JAK EWOLUCJA NAUCZYŁA KONIE CHODZIĆ NA PALCACH........................54 CZY ŻYRAFIE PRZESZKADZA DŁUGA SZYJA?.......................................55 Z JAKIEGO POWODU SKUNKS TUPIE NOGAMI? ."...................................57 O LISIM SPRYCIE I O OGONIE PACHNĄCYM FIOŁKAMI ............................58 MYŚLIWSKI ARSENAŁ KOTA...........................................................61 DLACZEGO BIAŁY PUDEL MA CZARNY NOS?.......................................63 O OCZACH I SMUGACH OBOK NICH................................................66 CZY MOŻNA ŻYĆ BEZ DOKTORA OJBOLI?..........................................69 ŻYWE ZEGARY............................................................,...........72 SEN „BRACI NASZYCH MNIEJSZYCH"................................................74 Rekiny cierpią na bezsenność Sen zimowy — nie taka prosta sprawa Dlaczego suseł się budzi? Niedźwiedź w ptasim towarzystwie JAK ZNAJDUJĄ DROGĘ DO DOMU ..................................................81 EFEKTY STADA.......................................................................86 Z kim przestajesz, takim się stajesz Kto się lubi, ten się czubi KTO JEST NAJWAŻNIEJSZY?.........................................................92 ARENA ŻYCIA ........................................................................95 Nadnercza zgubą jeleni Słoń wlecze się na końcu Jedno stado szarańczy Pięknym za nadobne V* OftZWO Redaktor Maria Pietrzyk Redaktor techniczny Janina Ściechowska Korektor Barbara Walczyna ISBN 83-10-09032-3 PRINTED IN POLAND Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia". Warszawa 1987. Wydanie pierwsze. Nakład 20 000+250 egzemplarzy. Ark. wyd. 7,9. Ark. druk. AI-11,3. Oddano do produkcji w lutym 1986 r. Podpisano do druku w marcu 1987 r. Składy wykonano w ,.Alfie", Warszawa. Przygotowainia i druk — Zakłady Graficzne w Toruniu. Zam. nr 1651. P-15.