7128
Szczegóły |
Tytuł |
7128 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7128 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7128 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7128 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Konopnicka
Marianna w Brazylii
Ile razy spojrz� na "Listy Dygasi�skiego z Brazylii", a pomy�l�, jak� to on
przeszed� bied�, nim si� z lud�mi tamtejszymi porozumie� zdo�a�, tyle razy
�a�uj�, �e zamiast udawa� si� do konsul�w, do dziennikarzy, do inspektor�w i do
hrabi�w, nie uda� si� Dygasi�ski prosto do Marianny.
Marianna by�aby dla niego nieoszacowanym skarbem, obja�ni�aby go najakuratniej o
wszystkim: co? jak? a nadto wyprowadzi�aby go z wszelkich j�zykowych trudno�ci.
Trudno�ci te nie sprawia�y Mariannie nigdy �adnego k�opotu: po prostu nie
istnia�y dla niej.
Kiedy pani jej zaraz po przybyciu pos�a�a j� do wsp�lnej hotelowej pralni
oddanej do u�ytku go�ci, kt�rzy maj�c w�asn� s�u�b� sami chcieli zajmowa� si�
praniem swej bielizny, po portugalsku, ropa, a w�a�cicielka przysz�a obja�ni� o
czasie i kolei prania, Marianna, nie przywyk�a, �eby jej kto do balii nos
wk�ada�, pobieg�a na g�r� ca�a w ogniach.
- A jaki te� ten nar�d tutejszy spierny, prosz� pani, to niech r�ka Boska broni.
Ledwo stan�am u balii, zaraz tam przylecia�a jaka� j�dza i dalej na mnie: ty
taka, ty owaka. Ja tu nie my�l� robi� prania z ca�ej Europy!
- Czy� podobna?
- Przecie� wyra�nie s�ysza�am, jak wykrzykiwa�a, �e nie my�li ludziom z ca�ej
Europy pra�. Tak ja jej na to: moja pani, je�li� pani, bo ja tam twego pa�stwa
nie widzia�a. My ta nie ze �adnej Europy pochodz�ce, tylko z D�br�wki, z guberni
suwalskiej. Papiery na to s�. Rozumiesz pani?
- No i co?
- A c�, zaraz jej buzia zmala�a, zabra�a si� baba i posz�a.
Istotnie Marianna by�a z D�br�wki.
Nie �adna emigrantka, bro� Bo�e, gdzie� tam.
Z D�br�wki wys�a�a j� starsza pani panience, kt�ra by�a w naukach a�e we
Francji, w samym Pary�u, i za m�� za Pensylwa�czyka, prowadz�cego interesy
wielkiej paryskiej firmy, do Brazylii wysz�a.
Wysz�a, ale "nie mia�a wsk�rania", jak opowiada�a Marianna. S�aba by�a,
t�skni�a, a nade wszystko rady sobie da� nie mog�a z murzy�sk� niechlujn�
s�u�b�.
"Ach, mamo - pisa�a do D�br�wki - gdyby tu by�a Marianna."
- A c�? Mo�e by i wys�a� Mariann�?
Sz�o o Pensylwa�czyka, jak ten projekt przyjmie.
By� to skrupu� zbyteczny ca�kiem. Dzielny Pensylwa�czyk mia� sobie za mi�e, za
najmilsze wszystko, co pochodzi�o z D�br�wki, z guberni suwalskiej, ba, i ze
wszystkich dalszych.
Jeszcze jako narzeczony kupi� by� on sobie s�ownik polsko-niemiecko-francuski i
pilnie studiowa� niekt�re drobiazgi polskiej literatury bie��cej. Co wi�ksza,
nie tylko ��da�, aby do niego pisano z
D�br�wki po polsku, ale nawet sam si� puszcza� na pisanie ma�ych li�cik�w w
tym�e upodobanym przez siebie j�zyku. Z tego to czasu pochodzi�a owa kartka
b�d�ca rozkosz� narzeczonej bawi�cej wtedy u matki, kartka, kt�ra po
kilkakrotnych darciach i przepisywaniach oraz po mozolnej kwerendzie w s�owniku
tak brzmia�a:
"U nas la�o i wia�o nader silnie. Kocham ciebie nader tkliwie".
Ot�, wbrew spodziewaniu, kiedy przysz�o radzi� si� Pensylwa�czyka co do wyboru
s�u��cej, projekt wys�ania Marianny o ma�o �e nie upad� ca�kiem.
"...Mieliby�cie z niej wielk� pomoc - pisa�a matka z D�br�wki - s�uga z niej
dobra, wszystko robi, pierze..."
Na nieszcz�cie... ale by�y nawet dwa nieszcz�cia. Pierwsze, i� przecinek
mi�dzy "robi" a "pierze" przepad� gdzie� bez �ladu, czemu si� przy tak d�ugiej,
a do tego mozolnej przeprawie zgo�a nie spos�b dziwi�, a drugie - �e m�odej pani
nie by�o wtedy w mie�cie, kiedy list ten przyszed�. Z�y klimat wyp�dzi� j� do
Petropolis, w g�ry. Dzielny Pensylwa�czyk sam si� tedy zabra� do odczytywania
listu.
Odczyta� i zrozumia� wybornie. Tego tylko nie m�g� poj��, dlaczego mu matka chce
przys�a� fabrykantk� zamiast s�ugi? Zajrza� do s�ownika raz, zajrza� drugi -
raz: jak w� wyra�nie stoi: pierze - Federn, plumes. Z tego nie by� kontent. Po
licha mu s�u��ca z tak� specjalno�ci�?
Odbywszy tedy odpowiednie studia, tak w ma�ej kieszonkowej metodzie, jak i w
s�owniku, odpisa� do D�br�wki w tych s�owach:
"Dziwi� si� nader silnie, �e kochana mama wybra�a nam t� s�u��c�. B�dzie ona
fabrykowa�a pi�ra zamiast pilnowa� domu. Nader tkliwie ca�uj� r�ce mamy".
Up�yn�o par� miesi�cy, nim si� porozumiano i nim si� znalaz� �w przecinek w
drodze zaginiony.
Tymczasem m�odsza pani pisa�a a pisa�a; list za listem goni�!
"Mamo droga. Bez Marianny rady sobie nie dam.
Mamo kochana, prosz� o Mariann�, bo si� tu zam�cz�, zadr�cz� z tymi Murzynami".
Co by�o robi�? Nie by�o co robi�, Marianna jecha�a do Rio.
Podr� ta przedstawia�a jej si� tak co do kierunku jak i co do trwania swego
do�� m�tnie.
- Jeszcze gdzie� za Cz�stochow� - opowiada�a organi�cinie i ekonomowej, kt�re
si� o Brazyli� pyta�y.
W dzie� wyjazdu ubra�a si� te� tak, jak si� zwykle wybiera�a na wielkie doroczne
odpusty. Wzi�a na siebie now� kamlotow� sukni�, na to watowan� jubk�, na to
du�� swoj� paradn� chustk� derow�: zaczesa�a siwiej�ce w�osy na wysoki grzebie�,
przykry�a je czarn� kordonkow� siatk�, na siatk� w�o�y�a aksamitny kapelusz,
kt�ry j� zaszczytnie wyr�nia� ju� od lat pi�tnastu spo�r�d gawiedzi wioskowej w
ka�d� niedziel� na sumie; w�o�y�a bawe�niane mitynki, jedn� r�k� okr�ci�a
kokosow� koronk� i wzi�a w ni� ksi��k� do nabo�e�stwa, w drugiej rozwiesi�a
chustk� bia�� do nosa i stan�a gotowa do drogi - za morze.
Po�egnawszy pa�stwo, dzieci, s�u�b� pokojow� wychodzi�a ju� za pr�g, kiedy
zobaczy�a ulubion� kokoszk� ze �wie�o wyl�onym drobiazgiem. Wr�ci�a tedy raz
jeszcze, sypn�a jej suto po�ladu, Marynie obieca�a, �e j� za �eb wydrze, je�li
kania cho� jedno z ma�ych kacz�t chwyci, zajrza�a do maciory, porachowa�a
prosi�ta, uchyli�a drzwi do karmnika, gdzie pochrz�kiwa� podpasany na kie�basy
wieprzak, nawymy�la�a Zu�ce, �e nie wygarnia z koryta wczorajszego jad�a, i
szeleszcz�c wykrochmalonymi sp�dnicami do kr�w do obory posz�a.
Dot�d trzyma�a si� m�nie, ale kiedy Krasula zarycza�a, a Kwiatucha obejrza�a
si� na ni�, opu�ci�a nagle Mariann� moc ducha, a ma�e, bure jej oczki silnie
mruga� zacz�y. Teraz dopiero pozna�a, co to jest rzuca� przyjaci�. By�aby si�
nawet rozp�aka�a mo�e, ale zaje�d�aj�cy w tej chwili przed oficyn� Wicek
zawadzi� o sernic�, na kt�rej ocieka� �wie�o ogrzany twar�g, i omal nie wywr�ci�
ca�ego kramu.
To j� otrze�wi�o natychmiast. Jak sta�a, tak nie dbaj�c na swoj� toalet�
skoczy�a, Wieka zwymy�la�a, pras� z twarogiem naprostowa�a, psa, kt�ry do
serwatki milczkiem podchodzi�, kopn�a, a tymczasem dziewki rade, �e gospodyni w
"tylo�ny �wiat" rusza i cho� ze dwie niedziele pomstowa� o byle co nie b�dzie,
spiesznie zacz�y w�ze�ki jej wynosi�, a w r�k� j� ca�owa�, a fartuchy do oczu
przyk�ada�, jako �e niby taka je �a�o�� spiera. Marianna tako� si� udobrucha�a,
Zu�k� i Mariann� ca�owa�a w g�ow�, pog�aska�a kota, pog�aska�a Rozboja i g�o�no
si� prze�egnawszy zapad�a w grochowiny zas�ane kilimkiem.
Zaraz przecie� od krzy�a wraca� chcia�a, bo jej si� zdawa�o, �e g�si Ma�kowe
mi�dzy dworskie wpad�y i �e je od�eraj� na �ciernisku, ale si� Wicek upar�,
koniom po bacie da� i ruszyli naprz�d. Kiedy Marianna stan�a w Warszawie,
okaza�o si�, �e jako� trudno z ni� b�dzie. Nie tylko bowiem ani s�owa po
niemiecku nie umie, ale si� gniewa jeszcze, kiedy j� o to pytamy.
- Ja? Ja bym za� po szwabsku mia�a, z przeproszeniem, szwargota�? Tfu, z
przeproszeniem! Czy ja to nie katoliczka? Czy do spowiedzi nie chodz�, czy co?
A tu w Hamburgu, gdzie w�a�nie sz�a jej droga, nie znali�my �adnego Polaka. Nie
by�o rady, chyba Mariann� opisa� i agentowi znanego domu handlowego listem j�
poleci�, �eby nie przepad�a gdzie w mie�cie i we w�a�ciwym czasie na okr�t
dosta� si� mog�a.
Opisa�? hm... Ale jak j� tu opisa�? To, �e by�a niska, kr�pa, �e mia�a bure,
ma�e oczki, nos kaczkowaty i poczciw� twarz czerwon� a �wiec�c�, zdawa�o nam si�
niedostatecznym jako�. Agent musi by� o przybyciu Marianny uprzedzony, musi
czeka� na ni�, pozna� j� i zabra� z sob�. Trzeba j� tedy koniecznie czym�
wyr�ni�. Radzimy o tym, kiedy Marianna spostrzeg�a wielkiego papierowego motyla
na lampie.
- A to, prosz� ja pa�stwa mojego - wykrzykuje - nie dobre by by�o?
Pomys� jej wydaje nam si� zrazu tak komicznym, �e wszyscy wybuchamy �miechem.
Ale Marianna bierze to zupe�nie serio i gotowa jest paradowa� w motylu do
Hamburga.
Odczepiamy go tedy od lampy i przypinamy Mariannie, kt�ra spogl�da z zupe�nym
zadowoleniem na t� now� ozdob�. Wielki, czerwony w z�ote c�tki motyl tworzy
istotnie jedyn� w swoim rodzaju brosz�, Marianna rozmawia z nami jeszcze chwil�,
ale od czasu do czasu patrzy ukradkiem w lustro; pewnym jest prawie, i� �a�uje,
�e jej w tym stroju nie widzi ekonomowa i organi�cina. Odprowadzona wreszcie
przez band� ch�opak�w, kt�rzy my�l�, �e to "sztuki", siada do wagonu i jedzie.
Jedzie bez �adnej niepewno�ci, bez �adnego strachu. Dygasi�ski wybieraj�cy si� w
te� stron� z listami polecaj�cymi i w charakterze dziennikarza nie mia�, jak si�
okazuje z list�w jego, tej wybornej r�wnowagi umys�u, w jakiej utrzymuje
Mariann� �w czerwony motyl. Okazuje si� on skutecznym wszak�e pod jednym tylko
wzgl�dem: agent domu handlowego istotnie czeka na Mariann�, poznaje j� po tym
nieomylnym znaku, kt�ry wygl�da z dala jak sygna� po�arny, i zabiera j� pod
swoj� opiek�. Ale trzeba nieszcz�cia, �e okr�t tylko co odp�yn�� i �e dwa
tygodnie czeka� trzeba na wyruszenie drugiego.
Kiedy�my otrzymali t� wie�� niepomy�ln�, ogarn�� nas �ywy niepok�j. Co ona tam
robi� b�dzie w Hamburgu przez te dwa tygodnie, kiedy nie umie nawet Boga
zawezwa� w �adnym obcym j�zyku? Oszuka kto, ograbi, a ju�, �e si� niewygody
nacierpi, to pewna. Ale odpowied� przychodzi jak najbardziej uspokajaj�ca.
Marianna zupe�nie si� obcym miastem nie czuje zak�opotan�; co jej trzeba, to
poka�e na migi, a kiedy kto jej zrozumie� nie chce czy nie mo�e, natychmiast
palcem stuka w swojego motyla, kt�rego ci�gle na piersiach nosi.
"W porcie - pisze agent - wszyscy j� znaj�. S� tacy, kt�rzy us�uguj� jej nawet
bardzo pilnie, my�l�c, �e ten wielki, czerwony motyl to znak jakiego�
stowarzyszenia, na kt�re si� ona powo�uje z ca�� powag�."
Nareszcie odbieramy wiadomo��, �e nasza Marianna szcz�liwie morze przep�yn�a i
jest w Rio.
Zm�czona by�a, przyblad�a, mitynki jej si� zdar�y, kapelusz wykrzywi�, gdy� dla
odznaczenia si� od gawiedzi nie zdejmowa�a go prawie; chustka derowa
zeskorupia�a od s�onych wyziew�w morza, ale strz�py czerwonego motyla jeszcze
si� na niej trzyma�y.
Pensylwa�czyk by� zachwycony. Takiej t�giej, przysadkowej baby, jak �y�, nie
widzia� jeszcze.
"Marianna przyjecha�a - pisa� do D�br�wki. - Nader silnie t�usta i dobra!"
Istotnie Marianna by�a wyborn� s�ug�; pra�a zw�aszcza znakomicie i tylko zbyt
wiele zu�ywa�a farbki. Instynkty jej kolorystyczne by�y niepohamowane w tym
wzgl�dzie.
Nigdy te� nie mo�na by�o przewidzie�, czy jej "lazurku", jak nazywa�a, zbraknie,
czy nie zbraknie.
Najcz�ciej wszak�e brak�o. Wyciera�a wtedy r�ce w fartuch i nie pomy�lawszy
nawet o tym, �e s�owa po portugalsku nie umie, po lazurek bieg�a.
Po chwili wraca�a zdyszana.
- Gdzie� to Marianna by�a? - pyta pani.
- A to�e po lazurek lata�a.
- No i c�?
- A nic. Kupi�a.
- Jak�e? przecie� Marianna nie umie si� rozm�wi�?...
- I... co to nie umie. Id� do kramu, powiadam, co by mi lazurku dali.
Powytrzeszczali na mnie oczy i nic. Tak ja jeszcze g�o�niej. A oni do siebie:
czego ta g�upia baba od nas chce, kiedy my jej nie rozumiemy?
- Jak�e Marianna mog�a wiedzie�, co oni m�wi�?
- Albo to co wielkiego? Takiemu ta barabaszowi po oczach do�� spojrze�, to si� i
wie, co gada.
- No i c� si� sta�o?
- A nic. Co ja tu, my�l� sobie, b�d� sta�a i medytowa�a, a tam mi woda stygnie.
Obejrz� si�, spojrz�, le�y papier niebieski od cukru. �ap ja za on papier, r�kaw
od koszuli wyci�gam, jedno do drugiego przyk�adam i m�wi�: tego do tego.
- No i zrozumieli?
- Co nie mieli zrozumie�. Przecie�em im wyra�nie po polsku m�wi�a.
Pewnego wszak�e razu wraca Marianna rozmarzona jaka�. Ma�e jej bure oczki
mniejsze si� jeszcze wydaj� ni� zwykle, usta wdzi�cznie zesznurowane, spojrzenie
melancholiczne. Jest przy tym ma�om�wna i z partesu st�pa.
- Co to Mariannie? - pyta pani. - Czy nie chora przypadkiem?
- I... nie - odpowiada z pozorn� oboj�tno�ci�, cedz�c s��wka przez z�by. - Tyla,
co mi si� tam jeden ob�wiadczy�.
- Co? Kto? Jak? Gdzie?
Marianna czuje si� nieco zdziwieniem tym dotkni�ta.
- A gdzie�by? Ju�ci, �e na p�imperia�u.
Na wsi jeszcze s�ysza�a o p�imperia�ach i nazw� t� stosowa�a do g�rnych miejsc
na tramwaju. M�wi to zreszt� takim tonem, jakby imperia� umy�lnie by� zbudowany
dla mi�osnych grucha�.
- Jak�e to by�o? - pyta pani mocno rozciekawiona.
- A c�? Siadam na p�imperia�a, patrz�, nied�ugo siada przy mnie jeden czarny.
Usun�am koszyka, coby mi si� o niego nie zmurzy�, i nic, siedz�. A ten mi si�
przygl�da z jednej strony, z drugiej strony, z trzeciej strony, z czwartej
strony... Tak ja do niego: - I c� �lepie wytrzeszczasz, baranie jeden, kiejby
ryba w garnku? - Zara mu si� to spodoba�o, roze�mia� si� i pokazuje na m�j
pier�cionek, niby czy ja �eniata, czy nie? Tak ja r�k� na p�ask do ziemi, �e to
niby jest kaput, �em wdowa. Tak i on pokazuje do ziemi i na sw�j pier�cionek,
niby �e to i on wdowiec. Westchli my sobie oba, niby kwoli �a�o�ci, a tu s�o�ce
tak piecze, �e si� �lina na j�zyku gotuje. Tak nied�ugo �w czarny bierze mnie za
r�k�, na swojej k�adzie, chustki dobywa i owija, a w oczy mi patrzy. Niby, co by
nas ksi�dz stu�� powi�za�. Ale ja zaraz zacz�a kr�ci� g�ow�, bo� to podobno
pogany, cho� te� i chrzczone; sk�r�, a to, maj� tak� gruba�n�, �e si� tego
chrzest �wi�ty, jak nale�y, nie ima, co woda sp�ynie po tym jak po kaczce, a co
do t
ej duszy to si� ta, nic z tego obmycia z grzech�w nie dostanie. Zaraz te�
zacz�li piszcze�, coby my z p�imperia�a z�azili, wi�c mi tylko jeszcze koszyk
poda� i ka�de my w swoj� drog� poszli.
Niemniej chodzi�a Marianna przez reszt� dnia zadumana i nazajutrz by�a tak�e
jaka� nieswoja. M�oda pani my�la�a, �e to �al mimowolny za porzucon� okazj�
szcz�cia. Ale nie by� to �al. By�o to preludium do ��tej febry.
Wybuchn�a ona u Marianny z wielk� si��, ale jej nie zgryz�a. Zdawa�o si� zrazu,
�e kobiecina wieczora nie doczeka. Zdawa�o si� wieczorem, �e nie do�yje ranka.
Do�y�a wszak�e i otrz�sn�a si� z tej �miertelnej zmory; d�ugo tylko przyj��
jako� nie mog�a do siebie.
Wy��k�a, wychud�a, os�ab�a, r�ce jej si� trz�s�y, zamroki na ni� sz�y, robocie
�adnej poradzi� nie mog�a, cho� si� rwa�a do niej. Dzielny Pensylwa�czyk by�by
j� i tak� cherlaj�c� dla �ony w domu trzyma�, ale doktor zapewni� go, �e
Marianna tylko w innym klimacie wyzdrowie� mo�e zupe�nie.
Znowu wi�c nie by�o rady; Marianna wraca�a zza morza. Wyszuka�a gdzie� w g��bi
kufra resztki czerwonego motyla, przyszpili�a go sobie do chustki i ufna w ten
talizman z m�nym sercem na okr�t siad�a. Od pierwszej jej podr�y up�yn�o co�
o�m miesi�cy.
Zima by�a; wczesny zmierzch zapada� w pokoju, kiedy nagle stan�a przed nami
Marianna.
Wykrzykn�li�my z zadziwienia i wsp�czucia: twarz jej by�a zmieniona, ma�e oczki
g��boko zapad�y, kr�pa, przysadkowata posta� pochyli�a si� nieco.
- Marianna. Co? Jak tam? Z takiej drogi? Po takiej chorobie? Z takiego dalekiego
kraju?
My�leli�my, �e nas zasypie skargami na klimat, na ludzi, na ��t� febr�, na
podr�.
Ale nie. Zbli�y�a si� tylko nieco kiwaj�c g�ow� w swoim aksamitnym kapeluszu,
kt�ry jej na kark zje�d�a�, a do kt�rego przyby�o zielone papuzie skrzyd�o.
- I... - rzek�a wzgardliwie - c� tam za kraj taki. Takiego ta kraju, prosz�
pa�stwa - dodawa�a tajemniczo - i liczy� co nie ma. Jakby nie by�. �ycia tam
nijakiego. Twaro�ku nie u�wiadczysz, kaszki krakowskiej nie ujrzysz, �mietany
nie uwidzisz. Jak�e tam, prosz� ja pa�stwa, dobrze ma by�, kiedy oko�o nabia�u
chodzi� nie umiej�? Zrobili ta teraz rewolucj�, ale gdzie to ta poradzi, kiej
nar�d strasznie g�upi. Prowadzi ato taki czarny krow� i dzwoni. Kto mleka chce,
wylatuje z garnkiem, doi, co mu potrza, i po karmie.
- No, to dobrze w�a�nie. Mleko �wie�e i nie fabrykowane.
- Ale. Gdzie ta, prosz� pa�stwa, dobrze. Tam krowy takie pouczone, �e od razu
mleko z wod� daj�! C� ta ju� na to cho� i rewolucja poradzi?
- No, ale kraj pi�kny?
- Phi... Ja ta tej pi�kno�ci nie widzia�a. Ju�ci, maj� tam precz i lasy, i Wis��
maj�, ale �e woda w niej to si� tam inaczej nazywa. Gdzie, cz�owiek takich imion
i nie pami�ta nawet. Okrutnie g�upi nar�d. Wszystko het poprzekr�cane; na nic
tak nie wo�aj�, jak nale�y, tylko na ka�d� rzecz ta sobie powymy�lali jakowe�
przezwiska.
- I jak�e si� Marianna z nimi rozmawia�a?
- A c� to, prosz� pa�stwa! Czy ja to dziecko, czy co? Nie da� mi Pan B�g mowy,
jak nale�y?
- I nie ba�a si� Marianna tamtych ludzi... Murzyn�w?
- Niby tych czarnych? A czego? Takiego ta kopciucha b�d� si� ta ba�a. Lecia� ta
raz jeden za mn� na cegielniach pod lasem, obejrz� si�, a ten fuzj� trzyma i
krzyczy. My�la�, �e na g�upi� trafi�.
- I c� Marianna?
- A nic. Id�, a ten krzyczy i leci z ona fuzj�. Jak mnie te� z�o�� we�mie, jak
nie zawin� jubki. Strzelaj, durniu! - m�wi� - kiej ci pilno!
Wybuchn�li�my na to szalonym �miechem.
- I co? I co dalej?
- A c�. Zl�k� si� i poszed� jak ten pies po mydle.
- Ale choroba. Taka ci�ka choroba - odezwa� si� kto� z ubolewaniem.
- I c� tam choroba. A to, prosz� pa�stwa - doda�a tajemniczo - jeszcze jakem
sobie trzy lata temu karty da�a k�a��, to tam choroba ju� sta�a. Nic, tylko si�
trefle k�ad�y... Nic, tylko precz trefle! To ju� ta s�dzone by�o.
- A pani? A pan?
- Pani zdrowa. Bogu dzi�ki. Ale pan, co gadali u nas, �e czarny je, to
nieprawda. Pi�kny pan, ze wszystkim bia�y. Tylko powiadaj�, co jak si� dziecko
urodzi, to �ebo jarz�biate, �ebo pasiate.
Takie s� "wra�enia z Brazylii" - Marianny.
Spisuje swoje Dygasi�ski, spisuje Hempel, spisuje Siemiradzki, spisuje ks.
Che�micki, dlaczego�by wra�enia Marianny spisane by� nie mia�y?