7278
Szczegóły |
Tytuł |
7278 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7278 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7278 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7278 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ARKADIJ I BORYS STRUGACCY
BAJKA O TR�JCE
Przek�ad Jan �piewak
Ca�a historia zacz�a si� od tego, �e w samym �rodku roboczego dnia, gdy poci�em
si�
nad kolejnym pismem skierowanym do kitie�gradskich zak�ad�w magotechniki,
pojawi� si� u
mnie w gabinecie m�j serdeczny przyjaciel Edik Amperian. Jako cz�owiek dobrze
wychowany i wykszta�cony, nie pad� bezceremonialnie na kulawe krzes�o dla
interesant�w,
nie wlecia� niespodzianie przez �cian� ani nie wdar� si� otwart� furtk�, jak
g�az wyrzucony z
katapulty. W wi�kszo�ci wypadk�w moi koledzy ci�gle si� gdzie� spieszyli, z
czym� nie
nad��ali, gdzie� si� sp�niali i dlatego pojawiali si�, w�amywali i wdzierali z
absolutn�
swobod�, lekcewa��c normalne �rodki komunikacji. Edik do takich nie nale�a�.
Skromnie
pojawi� si� w drzwiach. Zapuka� nawet uprzednio, ale nie mia�em czasu
odpowiedzie�.
- Czy w dalszym ci�gu jest ci potrzebna Czarna Skrzynka? - zapyta� po
przywitaniu.
- Skrzynka? - wymamrota�em, nie maj�c si� oderwa� si� od pisma. - Jakby tu
powiedzie�... Jaka w�a�ciwie skrzynka?
- Wydaje mi si�, �e przeszkadzam - powiedzia� delikatnie uprzejmy Edik. -
Przepraszam ci�, ale przys�a� mnie szef...
Rzecz w tym, �e za godzin� odb�dzie si� pierwszy start windy poza obr�b
trzynastego
pi�tra. Proponuj� nam skorzysta� z okazji.
M�zg mia�em jeszcze zasnuty truj�cymi wyziewami urz�dowej frazeologii i dlatego
odrzek�em tylko t�po:
- Jaka winda ma by� dostarczona pod nasz adres jeszcze trzynastego pi�tra
bie��cego
roku...?
Po chwili jednak�e pierwsze dziesi�tki bit�w Edikowej informacji dosi�g�y moich
szarych kom�rek. Od�o�y�em d�ugopis i poprosi�em o powt�rzenie. Edik cierpliwie
powt�rzy�.
- To pewne? - spyta�em zamieraj�cym szeptem.
- W zupe�no�ci - potwierdzi� Edik.
- Idziemy - powiedzia�em, wyci�gaj�c z biurka teczk� z kopiami swoich
zapotrzebowa�.
- Gdzie?
- Jak to gdzie? Na siedemdziesi�te sz�ste.
- Nie, zaraz - powiedzia� Edik, kr�c�c g�ow�. - Najpierw trzeba zaj�� do szefa.
- A po co?
- Prosi� o to. Z tym siedemdziesi�tym sz�stym pi�trem jest jaka� historia. Szef
ma co�
dla nas na drog�.
Wzruszy�em ramionami, lecz nie protestowa�em. Za�o�y�em marynark�, wyj��em z
teczki zapotrzebowanie na Czarn� Skrzynk� i ruszyli�my do szefa, Fiodora
Simeonowicza
Kiwrina, zarz�dzaj�cego oddzia�em Szcz�cia Linearnego.
Na pierwszym pi�trze, przed zakratowanym szybem windy panowa�o nieopisane
o�ywienie. Drzwi szybu by�y otwarte, drzwi kabiny tak�e, �wieci�a masa lamp,
b�yszcza�y
lustra, m�tnie po�yskiwa�y lakierowane powierzchnie. Pod starym, wyblak�ym ju�
transparentem, �Dla uczczenia �wi�ta wykonamy wind� t�oczyli si� chc�cy sobie
poje�dzi�.
Wszyscy z powag� s�uchali zast�pcy dyrektora dzia�u administracyjno-
gospodarczego,
Modesta Matwiejewicza Kamieniojada, przemawiaj�cego przed szeregiem mechanik�w
so�owieckiego Kot�onadzoru.
- Nale�y z tym wreszcie sko�czy� - wyja�nia� Modest Matwiejewicz. - To jest
winda,
a nie jakie� tam spektroskopy- mikroskopy. Winda jest pot�nym �rodkiem post�pu
- to raz.
Tak�e �rodkiem transportu. Winda powinna by� jak wywrotka: podjedzie, wyrzuci i
z
powrotem. To po pierwsze. Administracji dobrze wiadomo, �e wielu towarzyszy
uczonych, w
tej liczbie i pewni akademicy, nie potrafi w�a�ciwie eksploatowa� windy. Z tym
walczymy i
to likwidujemy. Egzaminy na prawo prowadzenia windy, nie patrz�c na zas�ugi...
ustanowienie tytu�u przodownika windowego... i tak dalej. To po drugie. Ale
monterzy ze
swej strony powinni zabezpieczy� regularno�� kursowania. Nie ma si� co powo�ywa�
na
obiektywne trudno�ci. Wznosimy has�o: winda dla wszystkich. Niezale�nie od
osoby. Winda
powinna wytrzyma� wej�cie do kabiny nawet najbardziej niezwyk�ego akademika.
Przedarli�my si� przez t�um; ruszyli�my dalej. Uroczysta oprawa tego
zaimprowizowanego mityngu wywar�a na mnie ogromne wra�enie. Czu�o si�, �e dzi�
winda
zacznie nareszcie dzia�a�, by� mo�e b�dzie dzia�a� nawet przez d�ugie dni. To
wspania�e.
Winda by�a zawsze pi�t� achillesow� Instytutu i Modesta Matwiejewicza. W�a�ciwie
niczym
wyj�tkowym nasza winda si� nie wyr�nia�a. Winda jak winda, mia�a swoje wady i
zalety.
Jak wypada uczciwej windzie, lubi�a stawa� mi�dzy pi�trami, wiecznie by�a
zaj�ta, przepala�a
wkr�cone �ar�wki, wymaga�a bezb��dnego obchodzenia si� z drzwiami, a przy
wchodzeniu
do kabiny nikt nie m�g� z pewno�ci� stwierdzi�, gdzie i kiedy uda mu siej�
opu�ci�. Mia�a
jednak nasza winda pewn� osobliwo��. Nie mog�a sobie poradzi� z wjechaniem wy�ej
ni� na
dwunaste pi�tro. To znaczy, historia Instytutu zna�a wypadki, kiedy pewni
specjali�ci potrafili
okie�zna� krn�brn� maszyneri� i gdy dali jej odpowiedniego kopniaka, wznosili
si� na
zupe�nie fantastyczne wysoko�ci. Ale dla szarego cz�owieka ca�y nieko�cz�cy si�
ogrom
Instytutu powy�ej dwunastego pi�tra pozostawa� niezmiennie bia�� plam�. O tych
prawie
ca�kowicie odci�tych od �wiata terytoriach kr��y�y najr�niejsze, w wi�kszo�ci
wypadk�w
sprzeczne s�uchy. M�wiono na przyk�ad, �e sto dwudzieste czwarte pi�tro posiada
wyj�cie w
przestrze� o innych w�a�ciwo�ciach fizycznych; na dwie�cie trzydziestym
zamieszkuje jakoby
nieznane plemi� alchemik�w - ideowych nast�pc�w s�ynnego �Zwi�zku Dziewi�ciu�,
utworzonego przez wykszta�conego indyjskiego kr�la Aszkoju, na tysi�c
siedemnastym po
dzi� dzie� �yj� sobie spokojnie i szcz�liwie nad brzegiem B��kitnego Morza
staruszek,
staruszka i z�oty narybek Z�otej Rybki.
Mnie osobi�cie, tak jak i Edika, interesowa�o przede wszystkim pi�tro
siedemdziesi�te
sz�ste. Tam, zgodnie z informacjami z inwentarza, ukryta by�a Idealna Czarna
Skrzynka,
niezb�dna dla o�rodka obliczeniowego, przebywa�a tam r�wnie� pewna m�wi�ca
pluskwa, na
kt�rej ogromnie zale�a�o oddzia�owi Szcz�cia Linearnego. Z tego co by�o nam
wiadome, na
siedemdziesi�tym sz�stym znajdowa� si� sk�ad deficytowych zjawisk przyrodniczych
i
spo�ecznych. Wielu naszych wsp�pracownik�w pragn�o gor�co si� tam znale��, aby
zanurzy� w tym skarbcu swoje chciwe r�ce. Fiodor Simeonowicz na przyk�ad marzy�
o
rozprzestrzeniaj�cych si� tam hektarach gruntu pod Optymizm. Kolegom z wydzia�u
Meteorologii Socjalnej niezb�dny by� cho� jeden Mro�ny Szewc - a mia�o ich tam
by� trzech
i wszyscy jak jeden m�� z efektywn� temperatur� blisk� absolutnemu zeru. Taki
Christobal
Hozewicz Junta, zarz�dzaj�cy oddzia�em Sensu �ycia, doktor najbardziej
niespotykanych
nauk, wprost rwa� si� na siedemdziesi�te sz�ste po unikamy egzemplarz tak
zwanego
Bezskrzyd�ego Marzenia Przyziemnego - by je wypcha�. Sze�� razy w ci�gu
ostatniego
�wier�wiecza pr�bowa� przebi� si� na siedemdziesi�te sz�ste, wykorzystuj�c swoje
wybitne
zdolno�ci do pionowej transgresji. Nawet jemu si� nie powiod�o: zgodnie ze
sprytnym
zamys�em staro�ytnych architekt�w, wszystkie pi�tra powy�ej dwunastego by�y
ca�kowicie
zablokowane dla wszystkich typ�w transgresji. Tak wi�c udany start windy
oznacza� nowy
etap w �yciu naszego kolektywu.
Zatrzymali�my si� przed gabinetem Fiodora Simeonowicza, a przystojny i
czy�ciutki
staruszek, skrzat Tichon, uprzejmie otworzy� przed nami drzwi. Weszli�my.
Fiodor Simeonowicz nie by� sam. Za jego wielkim biurkiem siedzia� niedbale
rozwalony w wygodnym fotelu oliwkowy Christobal Hozewicz i poci�ga� wonne
hawa�skie
cygaro. Sam Fiodor Simeonowicz, z kciukami za�o�onymi za jaskrawe szelki,
spacerowa� po
gabinecie ze spuszczon� g�ow�, staraj�c si� st�pa� po samym brze�ku
szemacha�skiego
dywanu. Na stole cieszy�y oko rajskie p�ody w kryszta�owych wazach: wielkie
rumiane jab�ka
Wiadomo�ci Z�ego oraz zupe�nie na oko niejadalne, a jednak zawsze robaczywe,
jab�ka
Wiadomo�ci Dobrego. Porcelanowe naczynie przy �okciu Christobala Hozewicza pe�ne
by�o
ogryzk�w i niedopa�k�w.
Na nasz widok, Fiodor Simeonowicz zatrzyma� si�.
- A oto i oni s-sami - rzek�, bez typowego dla siebie u�miechu. - P-prosz�,
siadajcie.
Sz-szkoda czasu. K-Kamieniojad to gadu�a, ale chyba sz-szybko sko�czy. Ch-
christo,
przedstaw sytuacj�, bo-bo mnie to nigdy nie wychodzi.
Siedli�my. Christobal Hozewicz, przymru�ywszy od dymu prawe oko, obejrza� nas
taksuj�co.
- Pozw�l, �e zaczn� - powiedzia� do Fiodora Simeonowicza. - M�odzi ludzie,
okoliczno�ci sprawy s� takie, �e jako pierwsi na siedemdziesi�te sz�ste pi�tro
powinni�my si�
uda� my, ludzie wykszta�ceni i do�wiadczeni. Niestety, wedle pogl�d�w
administracji,
jeste�my zbyt starzy i zbyt szanowni, by uczestniczy� w pierwszym
eksperymentalnym
starcie. Dlatego wysy�amy was i na wst�pie ostrzegam, �e to nie ot taki sobie
spacerek, ale
rozpoznanie. By� mo�e rozpoznanie bojem. Wymaga si� od was wytrzyma�o�ci, odwagi
i
maksymalnej spostrzegawczo�ci. Osobi�cie nie widz� w was wspomnianych cech,
jednak�e
got�w jestem ust�pi� wobec rekomendacji Fiodora Simeonowicza. Na wszelki wypadek
powinni�cie wiedzie�, �e przyjdzie wam dzia�a� na terytorium wroga - wroga
nieub�aganego,
okrutnego, nie cofaj�cego si� przed niczym.
Po takim wyst�pieniu mr�wki zacz�y mi biega� po sk�rze. Christobal Hozewicz
zacz�� wyja�nia�, jak wygl�da sprawa.
A sprawa wygl�da�a tak. Na siedemdziesi�tym sz�stym pi�trze le�y, jak si�
okazuje,
staro�ytne miasto Tmuskorpion, zdobyte w swoim czasie przez M�ciwego Olega. Od
niepami�tnych czas�w Tmuskorpion stanowi� centrum niezwyk�ych zjawisk i by�
aren�
niezwyk�ych wydarze�. Dlaczego tak si� dzia�o, nie wiadomo, ale wszystko to, co
na
kolejnych etapach naukowego, technicznego i spo�ecznego rozwoju nie mog�o by� na
drodze
rozumowej dowiedzione, przechodzi�o w�a�nie tam, by oczekiwa� lepszych czas�w.
Jeszcze
za Piotra Wielkiego, r�wnocze�nie z utworzeniem w Sankt-Petersburgu wspania�ej
Kunstkamery, �wczesna so�owiecka administracja w osobie bombardier-porucznika
Ptacha i
jego roty grenadier�w utworzy�a w Tmuskorpionie na jej wz�r �Jego Imperatorskiej
Wysoko�ci Przecudownych i Przedziwnych Kunszt�w Kamer� z wi�zieniem i dwiema
�a�niami�. W tym czasie siedemdziesi�te sz�ste pi�tro by�o drugim, o windach
nikt jeszcze
nie s�ysza� i w J. I. W. Kunszt�w Kamerze �atwiej by�o si� znale�� ni� w �a�ni.
W
p�niejszym czasie, wraz z powszechnym rozwojem �Gmachu Nauki�, dost�p tam
stawa� si�
coraz trudniejszy, a od chwili pojawienia si� windy sta� si� prawie niemo�liwy.
Jednocze�nie
�Kunszt�w Kamera� wci�� ros�a, wzbogaca�a si� o nowe eksponaty i za czas�w
Katarzyny
Drugiej przekszta�ci�a si� w �Zoologiczne i Innych Cud�w Natury Imperatorskie
Muzeum�, z
kolei za Aleksandra Drugiego - w �Rosyjski Imperatorski Rezerwat Magicznych,
Spirytystycznych i Okultystycznych Fenomen�w�, a na koniec w Pa�stwow� Koloni�
Niewyja�nionych Zjawisk przy INBADCZAM-ie Akademii Nauk. Katastrofalne skutki
odkrycia windy utrudnia�y wykorzystanie tego skarbca dla cel�w naukowych.
Urz�dowa
korespondencja z tamtejsz� administracj� by�a wyj�tkowo utrudniona i z
oczywistych
powod�w ogromnie przewlek�a; spuszczane z g�ry liny z korespondencj� p�ka�y pod
w�asnym ci�arem, go��bie pocztowe odmawia�y latania na tak� wysoko��, ��czno��
radiowa
ze wzgl�du na zacofanie tmuskorpio�skiej techniki by�a niemo�liwa, a
zastosowanie urz�dze�
lataj�cych prowadzi�o tylko do utraty deficytowego helu... Zreszt�, wszystko to
ju� tylko
historia.
Na przyk�ad, dwadzie�cia lat temu zwariowana winda wyrzuci�a na siedemdziesi�tym
sz�stym pi�trze inspekcyjn� komisj� So�owieckiego Miejskiego Przedsi�biorstwa
Komunalnego, kt�ra skromnie wybra�a si� obejrze� na czwartym pi�trze zatkane
przewody
kanalizacyjne w laboratoriach profesora Wybiega��y. Nigdy nie wyja�niono, co si�
faktycznie
zdarzy�o. Wsp�pracownik Wybiega��y, kt�ry oczekiwa� komisji na klatce
schodowej,
opowiada�, �e kabina windy wznios�a si� z ob��ka�czym rykiem, za szklanymi
drzwiami
mign�y wykrzywione twarze i straszliwy obraz znikn��. Dok�adnie po godzinie
zauwa�ono
kabin� na dwunastym pi�trze: by�a spieniona, zdyszana i dr�a�a jeszcze ze
wzburzenia.
Komisji w kabinie nie znaleziono, lecz na �ciance biurowym klejem przyklejona
by�a notatka
zapisana na odwrocie �Sprawozdania o Niezadowalaj�cym Stanie�. Figurowa�o tam:
�Wychodz� na inspekcj�. Widz� dziwny kamie�. Towarzyszowi Farfurkisowi udziela
si�
nagany za ucieczk� w krzaki. Przewodnicz�cy komisji: �. Winiukow�.
D�ugi czas nie by�o wiadomo, gdzie faktycznie �. Winiukow ze swymi podw�adnymi
opu�ci� kabin�. Przychodzi�a milicja i by�o wiele nieprzyjemno�ci. Po miesi�cu
na dachu
kabiny zauwa�ono dwie zapiecz�towane paczki, adresowane do kierownika Miejskiego
Przedsi�biorstwa Komunalnego. Pierwsza zawiera�a pisane na bibu�ce papierosowej
zarz�dzenia, w kt�rych zawiadamiano o naganach udzielonych towarzyszowi
Farfurkisowi
oraz towarzyszowi Chlebowwodowowi - w wi�kszo�ci wypadk�w za przejawianie
indywidualizmu i nie ca�kiem jasnego, �opieszalstwa�. W drugiej paczce
znajdowa�y si�
materia�y z inspekcji stanu urz�dze� kanalizacyjnych Tmuskorpionu (stan okaza�
si�
niezadowalaj�cy) i podanie do ksi�gowo�ci o wyliczenie delegacji wysokog�rskich
dodatk�w. Od tego czasu korespondencja z g�ry przychodzi�a w miar� regularnie. Z
pocz�tku
by�y to protoko�y z posiedze� komisji MPK, nast�pnie Specjalnej Komisji dla
Zbadania
Sytuacji, potem nagle Tymczasowej Tr�jki. Po rozpatrzeniu dzia�alno�ci ob.
Zubowa,
komendanta Kolonii Niewyja�nionych Zjawisk, na trzech pod rz�d raportach �o
przest�pczym
opieszalstwie�, �. Winiukow podpisa� si� jako przewodnicz�cy Tr�jki dla
Racjonalizacji
Utylizacji i Niewyja�nionych Zjawisk (TRIUNZ). Z g�ry przesta�y przychodzi�
protoko�y, a
zacz�y pojawia� si� ok�lniki i wytyczne. Papiery by�y r�wnie straszne w formie,
jak i w
tre�ci. Niezaprzeczalnie �wiadczy�y one o tym, �e by�a komisja MPK uzurpowa�a
sobie
w�adz� w Tmuskorpionie, i nie by�a w stanie poradzi� sobie rozumnie z t� w�adz�.
- G��wne niebezpiecze�stwo polega na tym - miarowym tonem kontynuowa�
Christobal Hozewicz, poci�gaj�c zgas�e cygaro - �e w posiadaniu tych oszust�w
znajduje si�
znana wszystkim Wielka Okr�g�a Piecz��. Mam nadziej�, �e rozumiecie, co to
oznacza...
- Rozumiem - powiedzia� cicho Edik. - Siekier� nie wyr�biesz... - Jego pogodna
zazwyczaj twarz zachmurzy�a si�. - C�, mo�e wykorzystamy remoralizator?
Christobal Hozewicz wymieni� spojrzenie z Fiodorem Simeonowiczem.
- Mo�na spr�bowa� - powiedzia�, wzruszaj�c ramionami. - Obawiam si� jednak, �e
proces posun�� si� zbyt daleko.
- N-nie - no dlaczego - zaoponowa� Fiodor Simeonowicz. - Wykorzystajcie, Ediku.
Nic tam jednak automaty... N-niestety, maj� jeszcze ze sob� Wybiega���...
- Jak to? - zdziwili�my si�.
Okaza�o si�, �e trzy miesi�ce temu przys�ano z g�ry zapotrzebowanie na naukowego
konsultanta z propozycj� fantastycznego wynagrodzenia. Nikt w t� propozycj� nie
wierzy�, a
ju� szczeg�lnie profesor Wybiega��o, kt�ry w tym czasie ko�czy� wielk� prac� nad
wytworzeniem drog� samokszta�cenia robaka samonadziewaj�cego si� na haczyk. O
swoim
niedowierzaniu profesor Wybiega��o zawiadomi� wszystkich na posiedzeniu naukowym
i tego
samego wieczora uciek�, porzuciwszy wszystko. Wielu widzia�o, jak profesor z
trzyman� w
z�bach teczk� gramoli� si� po wewn�trznej stronie szybu, wychodz�c na pi�trach,
by
podreperowa� si�y w bufecie. A po tygodniu zosta� spuszczony ok�lnik,
zawiadamiaj�cy o
powo�aniu profesora Wybiega��y A.A. na stanowisko naukowego konsultanta przy
TRIUNZ-
ie, z wymienieniem wysoko�ci zapowiedzianej pensji, wraz z dodatkami za
znajomo��
j�zyk�w obcych.
- Dzi�kuj�. - powiedzia� dobrze wychowany Edik. - To cenne informacje. W takim
razie p�jdziemy.
- Id�cie, id�cie g-go��bki - rzek� ze wzruszeniem Fiodor Simeonowicz i spojrza�
w
magiczny kryszta�. - Tak, ju� czas. Kamieniej ad j-ju� ko�czy. I u-uwa��jcie na
siebie... N-
nie-przebyty to teren i s-straszny...
-I bez emocji! - dobitnie przypomnia� Christobal Hozewicz. - Nie chc� odda�
naszych
pche� i skrzynek - bez �aski. Jeste�cie wywiadowcami. Ustanowi si� z wami
jednostronn�
��czno�� telepatyczn�. B�dziemy obserwowa� ka�dy wasz krok. Zbierajcie dane -
oto wasze
zasadnicze zadanie.
- Rozumiemy - rzek� Edik.
Christobal Hozewicz obejrza� nas jeszcze raz taksuj�ce.
- Mo�e by im tak Modesta doda� - b�kn��. - Klin klinem... - Z rezygnacj� machn��
r�k�. - Dobra, id�cie. Buenawentura.
Wyszli�my i Edik powiedzia�, �e musimy teraz wpa�� do jego laboratorium, by
wzi��
remoralizator. Ostatnimi czasy Edik pasjonowa� si� praktyczn� remoralizacj�. W
laboratorium, w dziewi�ciu szafach, znajdowa� si� aparat, kt�rego dzia�anie
polega�o na tym,
�e wydobywaj�c w na�wietlanym na zewn�trz odruchy prymitywne przekszta�ca� je w
rozumne, dobre i wieczne. Przy pomocy tego aparatu uda�o si� Edikowi wyleczy�
pewnego
filatelist� z tyfusu, przywr�ci� na �ono rodziny dw�ch nami�tnych kibic�w hokeja
i
wprowadzi� w ramy spo�eczno�ci zatwardzia�ego oszczerc�. Obecnie, na razie bez
rezultatu,
leczy� z chamstwa naszego serdecznego przyjaciela Witka Korniejewa.
- Jak my to wszystko ud�wigniemy - powiedzia�em, patrz�c z przera�eniem na
szafy.
Edik uspokoi� mnie jednak. Okaza�o si�, �e by� ju� prawie wykonany przeno�ny
remoralizator, o mniejszej mocy, lecz, zdaniem Edika, zupe�nie wystarczaj�cej na
nasze
potrzeby.
- Tam go polutuj� i z�o�� - powiedzia�, chowaj�c do kieszeni p�askie, metalowe
pude�ko.
Kiedy wr�cili�my na klatk� schodow�, Modest Matwiejewicz ko�czy� w�a�nie
przem�wienie.
-...To tak�e zlikwidujemy - zapewnia� nieco ochryp�ym g�osem. - Dlatego �e, po
pierwsze, winda oszcz�dza nasze zdrowie. I oszcz�dza czas roboczy. Winda
kosztuje
pieni�dze i kategorycznie pali� w niej nie pozwolimy... Kto tu na ochotnika? -
powiedzia�,
niespodziewanie obr�ciwszy si� w kierunku t�umu.
Odezwa�o si� kilka g�os�w, ale Modest Matwiejewicz odrzuci� te kandydatury.
- M�odym by windami je�dzi� - o�wiadczy�. - Nie tylko spektroskopy.
Milcz�c przecisn�li�my si� do pierwszego rz�du.
- My na siedemdziesi�te sz�ste - cicho powiedzia� Edik. Zapanowa�a pe�na
szacunku
cisza. Modest Matwiejewicz obejrza� nas od st�p do g��w z ogromnym
pow�tpiewaniem.
- S�abiute�cy - wymamrota� z zadum�. - Zieloni jeszcze... Palicie? - zapyta�.
- Nie - odrzek� Edik.
- Czasami - powiedzia�em.
Przez t�um przedar� si� wo�ny Tichon i zaczaj szepta� co� na ucho Modesta
Matwiejewicza. Modest Matwiejewicz wyda� usta i napuszy� si�.
- Jeszcze sprawdzimy - powiedzia�, po czym wyj�� z kieszeni s�u�bowy notes. - W
jakiej kwestii udajecie si�, Amperian? - zapyta� z niezadowoleniem.
- Po Gadacza Pluskw� - odpowiedzia� Edik.
- A wy, Priwa�ow?
- Po Czarn� Skrzynk�.
- Hmm... - Modest Matwiejewicz przekartkowa� notes. - Faktycznie... jest... ta-
ak...
Kolonia Niewyja�nionych Zjawisk. Poka�cie za�wiadczenia.
Pokazali�my.
- No c�, jed�cie... Nie wy pierwsi, nie wy ostatni... Modest Matwiejewicz
zasalutowa�. Rozleg�y si� d�wi�ki smutnej muzyki. T�um zafalowa�. Wst�pili�my w
drzwi
kabiny. By�em smutny, ba�em si�. Przypomnia�em sobie, �e nie po�egna�em si� ze
Stell�.
- Zadepcz� ich tam - wyja�ni� Modest Matwiejewicz. - Szkoda... R�wne ch�opy...
Amperian nawet nie pali i nie pije...
Metalowe drzwi szybu zatrzasn�y si� ze szcz�kiem. Nie patrz�c na mnie, Edik
nacisn�� guzik siedemdziesi�tego sz�stego pi�tra. Drzwi kabiny zamkn�y si�
automatycznie,
zapali� si� napis �Nie pali�! Zapi�� pasy!� i ruszyli�my w drog�.
Z pocz�tku kabina sz�a leniwie, oci�a�ym truchtem. Wyczuwa�o si�, �e nic jej
si� nie
chce. Powoli sp�ywa�y w d� znajome korytarze, zatroskane twarze przyjaci�,
napr�dce
wykonane plakaty �Junacy� i �Nie zapomnimy o was!�. Na dwunastym pi�trze po raz
ostatni
pomachano nam chusteczkami i kabina wesz�a w nieznane rejony. Pojawia�y si� i
znika�y
bezludne na oko pomieszczenia, wstrz�sy windy by�y coraz rzadsze i coraz
s�absze, kabina
zasypia�a w ruchu i na szesnastym pi�trze zatrzyma�a si�. Ledwie zd��yli�my
zamieni� kilka
s��w z jakimi� uzbrojonymi lud�mi, kt�rzy okazali si� pracownikami oddzia�u
Zaczarowanych Skarb�w, gdy nagle kabina stan�a d�ba i z �elaznym r�eniem
poderwa�a si�
dzikim galopem wzwy�. Zamigota�y �ar�wki, zaszczeka�y przeka�niki. Straszliwe
przeci��enie zbi�o nas z n�g. Aby utrzyma� si� na nogach przytrzymywali�my si�
nawzajem.
Lustra odbija�y nasze spocone z napi�cia twarze i ju� przygotowali�my si� na
najgorsze, gdy
nagle galop przeszed� w lekki k�us. Si�a ci�ko�ci wyra�nie spad�a. Nabrali�my
otuchy.
St�kaj�c, winda przybi�a do pi��dziesi�tego si�dmego pi�tra i zatrzyma�a si�.
Otworzy�y si�
drzwi, wszed� korpulentny starszy cz�owiek z akordeonem, powiedzia� od
niechcenia:
�Og�lne dzie� dobry!� i nacisn�� guzik siedemdziesi�tego trzeciego pi�tra. Gdy
kabina
ruszy�a, opar� si� o �cian�, marzycielsko przymru�y� oczy i zacz�� cicho gra�
�Cegie�eczki�.
- Z do�u? - poinformowa� si� leniwie, nie odwracaj�c g�owy.
- Z do�u - odpowiedzieli�my.
- Kamieniojad jeszcze pracuje?
- Pracuje.
- Pozdr�wcie go ode mnie - rzek� nieznajomy i wi�cej nie zwraca� na nas uwagi.
Kabina wznosi�a si� bez po�piechu, podryguj�c w takt �Cegie�eczek�, a my z
za�enowania zacz�li�my uczy� si� wyrytej na miedzianej p�ycie �Instrukcji
obs�ugi�.
Dowiedzieli�my si�, �e zabronione jest osiedla� si� w kabinie fruwaj�cym myszom,
wampirom i skrzydlatym wiewi�rkom; wychodzi� przez �cian� w razie zatrzymania
windy
mi�dzy pi�trami; przewozi� w kabinie substancji gor�cych i wybuchowych, a tak�e
naczy� z
d�inami i wilko�akami bez ognioodpornych kaga�c�w; korzysta� z windy ubo��tom i
strzygom bez os�b towarzysz�cych... Wszystkim bez wyj�tku zabrania�o si�
wyczynia�
swawole, zajmowa� si� spaniem oraz wykonywa� podskoki. Nie zd��yli�my doczyta�
do
ko�ca. Kabina zatrzyma�a si�, nieznajomy wysiad� i Edik zn�w nacisn�� guzik
siedemdziesi�tego sz�stego. Kabina wyrwa�a do g�ry tak gwa�townie, �e
pociemnia�o nam w
oczach. Gdy odetchn�li�my, kabina sta�a ju� nieruchomo, drzwi by�y otwarte.
Byli�my na
siedemdziesi�tym sz�stym. Spojrzeli�my po sobie i ruszyli�my, wznosz�c nad
g�owami nasze
za�wiadczenia niczym bia�e flagi parlamentariuszy. Nie wiem, czego�my faktycznie
oczekiwali. Czego� z�ego.
Jednak�e nic z�ego si� nie zdarzy�o. Znale�li�my si� w okr�g�ej, pustej, bardzo
zakurzonej sali z niskim, szarym sufitem. Na �rodku wznosi� si� wro�ni�ty w
parkiet bia�y
g�az, podobny do zapory przeciwczo�gowej. Wok� g�azu wala�y si� stare, po��k�e
ko�ci.
Pachnia�o myszami, panowa� ponury nastr�j. Nagle drzwi szybu zatrzasn�y si� ze
szcz�kiem.
Drgn�li�my, spojrzeli�my za siebie, lecz zd��yli�my tylko zobaczy� nikn�cy dach
spadaj�cej
kabiny. Z�owieszczy huk przewali� si� po sali i zamar�. Byli�my w pu�apce.
Zapragn��em
koniecznie i natychmiast wraca� na d�, ale wyraz zak�opotania na twarzy Edika
doda� mi si�.
Wysun��em szcz�k�, za�o�y�em r�ce do ty�u i na sztywnych nogach, staraj�c si�
zachowa�
sceptyczny i niezale�ny wygl�d, ruszy�em w kierunku g�azu. Jak oczekiwa�em,
kamie� okaza�
si� czym� w rodzaju cz�sto spotykanego w bajkach drogowskazu. Wyryty na nim
napis g�osi�
co nast�puje:
�1 na lewo p�j
dziesz g�ow� stra
cisz �2 na prawo p�j
dziesz nigdzie nie dojdziesz �3 pro
sto p�j SWUCH
Ostami wers po��czyli - wyja�ni� Edik. - Aha, jest jeszcze jaki� napis
o��wkiem...
�Tutaj... konsultowali�my si� ze spo�ecze�stwem i wysuni�to postulat, �e i��
nale�y... prosto.
Podpis: �. Winiukow�.
Spojrzeli�my na wprost. Teraz, gdy nasze oczy przywyk�y do rozproszonego
�wiat�a,
wpadaj�cego do sali nie wiadomo w jaki spos�b, zobaczyli�my drzwi. By�o ich
troje, przy
czym drzwi prowadz�ce na prawo i na lewo by�y zabite deskami, a do drzwi na
wprost
prowadzi�a wydeptana w kurzu �cie�ka omijaj�ca kamie�.
- Nie podoba mi si� to - stwierdzi�em z m�sk� otwarto�ci�. - Ko�ci jakie�...
- Ko�ci, wed�ug mnie, s�oniowe - powiedzia� Edik. - Zreszt� niewa�ne. Nie
b�dziemy
si� cofa�.
- Mo�e mimo wszystko zrobimy notatk� i wrzucimy do szybu? - zaproponowa�em. -
Zginiemy przecie� bez �ladu.
- Sasza - powiedzia� Edik - nie zapominaj, �e mamy ��czno�� telepatyczn�. Nie
wypada. Otrz��nij si�.
Otrz�sn��em si�. Zn�w wysun��em szcz�k� i ruszy�em do drzwi na wprost. Edik
szed�
obok mnie.
- Przekroczyli�my Rubikon! - oznajmi�em i pchn��em nog� drzwi.
Niestety, efekt prys�. Na drzwiach widnia�a trudna do zauwa�enia tabliczka
�Ci�gn��
do siebie� i przysz�o nam przekracza� Rubikon po raz drugi. Tym razem ju� bez
gest�w, za to
z poni�aj�cym przezwyci�aniem silnej spr�yny.
Tu� za drzwiami znajdowa� si� zalany s�onecznym �wiat�em park. Ujrzeli�my
wysypane piaskiem alejki, przystrzy�one krzaki i ostrze�enie �Nie chodzi� po
trawniku i nie
je�� trawy�. Naprzeciw sta�a �eliwna �awka z od�amanym oparciem, a na �awce
siedzia�
dziwny cz�owiek w binoklach i czyta� gazet�, ruszaj�c d�ugimi palcami bosych
n�g. Na nasz
widok zmiesza� si� nie wiadomo czemu, nie opuszczaj�c gazety zdj�� sprawnie nog�
binokle,
przetar� szk�a o spodnie i zn�w za�o�y� na nos. Nast�pnie od�o�y� gazet� i
wsta�. Pot�nego
wzrostu, okropnie zaro�ni�ty, ubrany by� w czysty, bia�y bezr�kawnik oraz
niebieskie
p��cienne spodnie na szelkach. Z�ocone binokle �ciska�y jego szerok� ko��
nosow�i nadawa�y
mu jakby cudzoziemski wygl�d. By�o w nim co� z politycznej karykatury w
centralnej
gazecie. Poruszy� wielkimi ostrymi uszami i zrobi� kilka krok�w na spotkanie.
- Witam w Tmuskorpionie i pozw�lcie, �e si� przedstawi� - rzek� ochryp�ym, lecz
sympatycznym g�osem. - Fiodor, cz�owiek �niegu.
Uk�onili�my si� w milczeniu.
- Wy przecie� z do�u. Chwa�a Bogu. Czekam na was d�u�ej ni� rok - od czasu, gdy
mnie zracjonalizowano. Przysi�d�cie si�. Do rozpocz�cia wieczornego posiedzenia
Tr�jki
zosta�a prawie godzina. Bardzo bym chcia�, je�li pozwolicie, aby�cie pojawili
si� na zebraniu
cho� troch� przygotowani. Naturalnie, wiem niezbyt wiele, lecz pozw�lcie, �e
opowiem wam
wszystko, co mi wiadome...
Sprawa nr 42
Staruszek Edelwejs
Przekroczyli�my pr�g sali posiedze� r�wno o pi�tej. Byli�my poinstruowani,
przygotowani na wszystko, wiedzieli�my, na co si� decydujemy. W ka�dym razie tak
nam si�
wydawa�o. Trzeba przyzna�, �e informacje otrzymane od Fiedi troch� mnie
uspokoi�y,
natomiast Edik wpad� w przygn�bienie. Zdziwi�o mnie to, ale jego przygn�bienie
pr�bowa�em
t�umaczy� sobie tym, �e Edik by� zawsze cz�owiekiem czystej nauki, dalekim od
wszelkich
dziennik�w podawczych czy rejestr�w, dziurkaczy czy wykaz�w. Jego przygn�bienie
wzbudza�o we mnie, cz�owieku stosunkowo do�wiadczonym, poczucie przewagi, czu�em
si�
starszy i got�w by�em trzyma� si� twardo.
W sali obecny by� tylko jeden cz�owiek - s�dz�c po charakterystyce danej przez
Fiedi�, komendant Kolonii, towarzysz Zubo. Siedzia� za male�kim sto�em, trzyma�
przed sob�
otwart� teczk� i a� podrygiwa� z niecierpliwo�ci i zdenerwowania. T�gi, podobny
do
Duremara, bez przerwy porusza� wargami, a oczy mia� bia�e jak antyczne pos�gi. Z
pocz�tku
nas nie zauwa�y�. Siedli�my cichutko przy �cianie pod tabliczk�
�Przedstawiciele�. Sala mia�a
trzy okna, przy drzwiach sta� go�y st� demonstracyjny, ogromny st� przy
�cianie naprzeciw
pokryty by� zielonym suknem. W k�cie wznosi� si� poczwarny brunatny sejf,
zawalony
biurowymi teczkami st� komendanta przycupn�� u jego podn�ka. W sali znajdowa�
si�
r�wnie� male�ki stolik pod tabliczk� �Konsultant naukowy� oraz gigantyczny, na
p�torej
�ciany d�ugi transparent. �Spo�ecze�stwu zb�dne s� niezdrowe sensacje.
Spo�ecze�stwu
potrzebne s� zdrowe sensacje�. Spojrza�em z ukosa na Edika. Edik nie odrywa�
oczu od
transparentu. By� kompletnie przybity.
Nagle komendant drgn��, obr�ci� wielki nos i zauwa�y� nasz� obecno��.
- Postronni! - powiedzia� z pe�nym przera�enia zdziwieniem.
Wstali�my, by si� uk�oni�. Nie spuszczaj�c z nas oka, komendant wygramoli� si�
zza
swojego stolika, wykona� kilka skradaj�cych si� krok�w i zatrzymawszy si� przed
Edikiem,
wyci�gn�� d�o�. Dobrze wychowany Edik u�miechn�� si� blado, u�cisn�� mu d�o�, po
czym
cofn�� si� o krok i zn�w si� uk�oni�. Wydawa�o si�, �e komendant jest
wstrz��ni�ty. D�u�sz�
chwil� sta� w poprzedniej pozie, potem uni�s� d�o� do twarzy i obejrza� z
niedowierzaniem.
Co� si� nie zgadza�o. Komendant zamruga� oczami, po czym z ogromnym
zaniepokojeniem,
jakby szukaj�c czego� upuszczonego, zacz�� ogl�da� pod�og� przy swoich nogach. W
tym
momencie zorientowa�em si�.
- Dokumenty! - sykn��em. - Poka� mu dokumenty!
Komendant, u�miechaj�c si� niezbyt normalnie, dalej ogl�da� pod�og�. Edik
pospiesznie poda� mu swoj� legitymacj� s�u�bow� i delegacj�. Komendant po�ar�
oczami
najpierw delegacj�, potem fotografi� w legitymacji, a na zak�sk� samego Edika.
Zgodno��
fotografii z orygina�em wprawi�a go w jawny zachwyt.
- Bardzo mi mi�o! - wykrzykn��. - Moje nazwisko Zubo. Mi�o mi powita�.
Urz�dzajcie
si�, zakwaterujcie, towarzyszu Amperian, mamy przed sob� pracy a pracy... -
Nagle
zatrzyma� si� i spojrza� na mnie. Trzyma�em ju� w pogotowiu swoj� legitymacj� i
delegacj�.
Procedura po�erania powt�rzy�a si�. - Bardzo mi mi�o! - krzykn�� komendant z
identyczn� jak
poprzednio intonacj�. - Moje nazwisko Zubo. Komendant. Urz�dzajcie si�,
towarzyszu
Priwa�ow, zakwaterujcie...
- Jak z hotelem? - spyta�em urz�dowym tonem. Wyda�o mi si�, �e b�dzie to
najw�a�ciwszy ton. Niestety, pope�ni�em b��d. Komendant pu�ci� moje pytanie mimo
uszu.
W�a�nie ogl�da� delegacj�.
- Skrzynka Czarna Idealna - mrucza� pod nosem. Mamy tak�, jeszcze nie
rozpatrywali�my... M�wi�ca Pluskwa, wiecie, ju� zracjonalizowana, towarzyszu
Amperian...
Nie wiem, nie wiem... �awr Fiedotowicz jeszcze popatrzy, ale na waszym miejscu
by�bym
ostro�ny...
Nagle zamilk�, nat�y� s�uch i k�usem rzuci� si� na swoje miejsce. W poczekalni
rozleg�y si� kroki, kaszel, drzwi otworzy�y si� i na sal� wkroczy�a Tr�jka w
pe�nym swoim
sk�adzie - wszyscy czterej.
�awr Fiedotowicz Winiukow ca�kowicie zgadza� si� z opisem: bia�y,
wypiel�gnowany, pot�ny, nie zwracaj�c uwagi na nikogo, przemaszerowa� na
miejsce
przewodnicz�cego, siad�, postawi� przed sob� ogromn� teczk�, otworzy� jaz
trzaskiem i zacz��
wyk�ada� na zielone sukno przedmioty, niezb�dne do skutecznego przewodniczenia.
By�a tam
teczka na papiery z krokodylowej sk�ry, komplet d�ugopis�w w safianowym etui,
paczka
papieros�w �Hercegowina-Flor�, zapalniczka w kszta�cie �uku triumfalnego i
pryzmatyczna
lornetka teatralna.
Rudolf Archipowicz Chlebowwodow, ��ty i chudy jak wiejski p�otek, siad� po
lewej
r�ce �awra Fiedotowicza i natychmiast zacz�� szepta� mu co� do ucha, biegaj�c
bez celu
zaczerwienionymi oczami po k�tach sali.
Rudy, pulchny Farfurkis nie zasiad� za sto�em. Demokratycznie zaj�� miejsce na
twardym krze�le naprzeciw komendanta, wyj�� gruby, zapisany notes w wyblak�ej
ok�adce i
zacz�� co� notowa�.
Konsultant naukowy, profesor Wybiega��o, kt�rego poznali�my bez uciekania si� do
jakichkolwiek opis�w, obejrza� nas oboj�tnie, zmarszczy� brwi, podni�s� na
moment oczy do
g�ry, jak gdyby staraj�c si� przypomnie�, gdzie to on mia� okazj� nas ju�
pozna�. Powiewa�
jednak nie uda�o mu si� to, siad� za swoim stolikiem i szybko rozpocz��
przygotowania do
rozpocz�cia pe�nienia obowi�zk�w. Pojawi� si� przed nim pierwszy tom Ma�ej
Encyklopedii
Radzieckiej, potem drugi, trzeci, czwarty...
- Hrrrm - rzek� �awr Fiedotowicz i spojrza� po obecnych wzrokiem przenikaj�cym
�ciany i widz�cym wszystko na wylot. Wszyscy byli przygotowani: Chlebowwodow
poszeptywa�, Farfurkis robi� kolejn� notatk�, komendant niczym ucze� przed
klas�wk�
przewraca� nerwowo kartki, a Wybiega��o po�o�y� przed sob� tom sz�sty. Je�li
chodzi o
przedstawicieli, to wedle wszelkich danych nie mieli�my �adnego znaczenia.
Spojrza�em na
Edika i natychmiast si� odwr�ci�em. Edik by� bliski kompletnej demoralizacji.
Pojawienie si�
Wybiega��y zupe�nie go wyko�czy�o.
- Wieczorne posiedzenie Tr�jki uwa�am za otwarte - powiedzia� �awr Fiedotowicz -
Nast�pny! Referujcie, towarzyszu Zubo.
Komendant podskoczy� i rozpocz�� cienkim g�osem, trzymaj�c przed sob� otwart�
teczk�.
- Sprawa numer czterdzie�ci dwa. Nazwisko: Maszkin. Imi�: Edelwejs. Imi� ojca:
Zachar.
- Od kiedy to on si� podaje za Maszkina? - zapyta� z obrzydzeniem Chlebowwodow.
-
Babkin, a nie Maszkin! Babkin Edelwejs Piotrowicz. Pracowa�em z nim w tysi�c
dziewi��set
sze��dziesi�tym si�dmym roku w Komitecie Gospodarki Mlecznej. Edli Babkin, taki
kr�py
facet, �liwki bardzo lubi... I niestety, to nie Edelwejs, tylko Edward
Piotrowicz Babkin...
�awr Fiedotowicz - wr�ci� powoli kamienn� twarz na Chlebowwodowa.
- Babkin? - rzek�. - Nie pami�tam... Kontynuujcie, towarzyszu Zubo.
- Imi� ojca: Zachar - powt�rzy� komendant i zadr�a� mu policzek. - Rok i miejsce
urodzenia: tysi�c dziewi��set pierwszy, miasto Smole�sk, narodowo��...
- E-dul-wejs czy E-dol-wejs? - zapyta� Farfurkis.
- E-del-wejs - powiedzia� komendant. - Narodowo��: Bia�orusin. Wykszta�cenie:
niepe�ne �rednie og�lnokszta�c�ce, niepe�ne �rednie techniczne. Znajomo��
j�zyk�w obcych:
rosyjski - biegle, ukrai�ski i bia�oruski - ze s�ownikiem. Miejsce pracy...
Chlebowwodow pacn�� si� nagle g�o�no w czo�o.
- Ale� nie! - wrzasn��. - On umar�!
- Kto umar�? - drewnianym g�osem zapyta� �awr Fiedotowicz.
- No, ten Babkin. Jak dzi� pami�tam - w tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tym
sz�stym,
na zawa� serca. Zosta� w�wczas dyrektorem administracyjnym Wszechrosyjskiego
Zwi�zku
Odkrywc�w Przyrody i umar�. Dlatego co� si� tu nie zgadza.
�awr Fiedotowicz podni�s� lornetk� i co jaki� czas badawczo spogl�da� na
komendanta, kt�ry ca�kowicie utraci� dar mowy.
- Czy wyszczeg�lniony jest fakt �mierci? - poinformowa� si� �awr Fiedotowicz.
- Jezu Chryste... - wybe�kota� komendant. - Jakiej �mierci?... Po co zaraz
�mierci... On
�yje, czeka w poczekalni...
- Chwileczk� - wmiesza� si� Farfurkis. - Pozwolicie, �awrze Fiedotowiczu?
Towarzyszu Zubo, kto czeka w poczekalni? Tylko dok�adnie. Nazwisko, imi� w�asne,
imi�
ojca.
- Babkin! - j�kn�� komendant. - To znaczy, co ja gadam! Nie Babkin, a Maszkin!
Maszkin czeka. Edelwejs Zacharowicz.
- Rozumiem - rzek� Farfurkis. - A gdzie jest Babkin?
- Babkin umar� - powiedzia� autorytatywnie Chlebowwodow. - Z ca�� pewno�ci� w
tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tym sz�stym. M�wi�c mi�dzy nami, mia� syna. Chyba
by�o mu
Paszka. Znaczy si� Pawe� Edwardowicz. Zarz�dza teraz magazynem odpad�w
tekstylnych w
Golicynie, tym pod Moskw�. Robotny facet, ale chyba nie Pawe� mimo wszystko, nie
Paszka...
Farfurkis nala� do szklanki wod� i poda� komendantowi. W ciszy, kt�ra nast�pi�a,
s�ycha� by�o jak komendant prze�yka g�o�no. �awr Fiedotowicz ugni�t� papierosa i
zapali�.
- Nikt nie jest zapomniany i nic nie jest zapomniane - rzek�. - To dobrze.
Towarzyszu
Farfurkis, prosz� wprowadzi� do cz�ci zasadniczej protoko�u, �e Tr�jka uwa�a za
po�yteczne poczyni� odpowiednie kroki w celu odnalezienia syna Babkina Edwarda
Piotrowicza w kwestii wyja�nienia jego imienia. Spo�ecze�stwu niepotrzebni s�
bezimienni
bohaterowie. My ich nie mamy.
Farfurkis pokiwa� g�ow� i zacz�� szybko pisa� w zape�nionym ju� notesie.
- Wypili�cie? - spyta� �awr Fiedotowicz, obserwuj�c komendanta przez lornetk�. -
Wi�c kontynuujcie.
- Miejsce pracy w chwili obecnej: rencista-wynalazca - mi�kkim g�osem odczyta�
komendant. - Czy by� za granic�: nie by�. Kr�tka charakterystyka
niewyja�niono�ci:
heurystyczna maszyna, to znaczy elektronowo-mechaniczne urz�dzenie do
rozwi�zywania
in�ynieryjnych, naukowych, socjologicznych i innych problem�w. Najbli�si krewni:
sierota,
braci i si�str nie posiada. Sta�e miejsce zamieszkania: Nowosybirsk, ulica
Szczuki�ska 23,
mieszkania 88. To wszystko.
- Czy s� jakie� propozycje? - zapyta� �awr Fiedotowicz, na wp� spu�ciwszy
ci�kie
powieki.
- Ja bym proponowa� wpu�ci� - powiedzia� Chlebowwodow. - Czemu proponuj�? A
mo�e to Paszka?
- Czy s� jeszcze jakie� wnioski? - zapyta� �awr Fiedotowicz, szukaj�c na stole
przycisku dzwonka. - Niech sprawa wejdzie, towarzyszu Zubo - powiedzia� do
komendanta
po daremnych poszukiwaniach.
Komendant skoczy� do drzwi, wysun�� g�ow�, cofn�� i usiad� na swoim miejscu.
Przechylony na bok pod ci�arem ogromnego czarnego futera�u, wtoczy� si� w �lad
za nim
chuderlawy staruszek w szerokiej, d�ugiej bluzie z pasem i w wojskowych
bryczesach z
pomara�czowymi lampasami. Po drodze do sto�u kilka razy pr�bowa� si� zatrzyma�,
by
uk�oni� si� z godno�ci�, ale posiadaj�cy, jak mo�na przypuszcza�, zdolno��
cudownej inercji
futera� nieub�aganie ni�s� go do przodu. Mo�e nawet nie obesz�o by si� bez
ofiar, gdyby�my
wraz z Edikiem nie podtrzymali staruszka na p� metra przed Farfurkisem, kt�ry
ju�
podskakiwa� ze strachu. Pozna�em staruszka ju� w pierwszej chwili. Wiele razy
bywa� w
naszym instytucie i w wielu innych instytutach te�, kiedy� nawet widzia�em go w
poczekalni
wiceministra Przemys�u Ci�kiego, gdzie jako pierwszy siedzia� w kolejce -
cierpliwy,
czy�ciutki, p�on�cy entuzjazmem. By� to staruszek sympatyczny, do��
nieszkodliwy, ale
niestety nie potrafi� si� w��czy� w bieg post�pu naukowo-technicznego.
Wyj��em z jego r�k futera� i umie�ci�em wynalazek na stole demonstracyjnym.
Uwolniony staruszek uk�oni� si� wreszcie.
- Moje uszanowanie. Maszkin Edelwejs Zacharowicz, jestem wynalazc� - rzek�
dr��cym g�osem.
- Nie ten - p�g�osem powiedzia� Chlebowwodow. - Nie ten, niepodobny. Chyba
ca�kiem inny Babkin. Imiennik chyba.
- Tak, tak - z u�miechem potwierdzi� staruszek. - Przynios�em, tego, przed s�d
spo�eczno�ci. Profesor, tego, towarzysz Wybiega��o, daj mu Bo�e zdrowie,
rekomendowa�.
Mog�, tego, ju� demonstrowa�, je�eli nie macie nic przeciwko, bo, tego,
zasiedzia�em si� u
was w Kolonii ca�kiem niemo�liwie...
Obserwuj�cy go uwa�nie �awr Fiedotowicz od�o�y� lornetk� i z wolna skin�� g�ow�.
Staruszek zakrz�tn�� si�. Spod pokrywy futera�u wy�oni�a si� ogromna,
staro�wiecka maszyna
do pisania. Wyci�gn�� z kieszeni k��bek przewodu, wetkn�� jeden koniec gdzie� we
wn�trze
maszyny, wyszuka� wtyczk�, rozsup�a� przew�d i wetkn�� wtyczk� w gniazdko.
- Macie oto przed sob� tak zwan� maszyn� heurystyczn� - powiedzia� wolno
staruszek. - Precyzyjne elektroniczno-mechaniczne urz�dzenie, udzielaj�ce
odpowiedzi na
wszelkie pytania, w szczeg�lno�ci dotycz�ce nauki i gospodarki. Jak ono dzia�a?
Nie
posiadaj�c dostatecznych �rodk�w i b�d�c podkopywanym przez r�nych biurokrat�w,
maszyna moja nie jest jeszcze w pe�ni zautomatyzowana. Pytania przekazuje si�
jej drog�
ustn�, ja je drukuj�, wprowadzam do jej wn�trza, �e tak powiem, do jej
�wiadomo�ci.
Odpowied� zn�w, ze wzgl�du na niepe�n� automatyzacj�, drukuj� osobi�cie. Jestem,
w
pewnym sensie, po�rednikiem, cha, cha! S�u�� wi�c uprzejmie.
Staruszek stan�� przy maszynie, eleganckim ruchem przesun�� wa�ek i we wn�trzu
maszyny zapali�a si� neonowa �ar�wka.
- S�u�� uprzejmie - powt�rzy� staruszek.
- Co tam macie za lampk�? - zapyta� z zainteresowaniem Farfurkis.
Staruszek natychmiast uderzy� w klawisze, potem szybko wyci�gn�� z maszyny
kartk�
papieru i truchtem podbieg� do Farfurkisa.
- �Pytanie: co tam w ni... hmm... w niej, w �rodku za Ipk...� - g�o�no odczyta�
Farfurkis. - Elpeka... C� to za elpeka?
- Znaczy si�, lampka - powiedzia� staruszek, chichocz�c i zacieraj�c r�ce. -
Kodujemy
powolutku. - Wyrwa� Farfurkisowi kartk� i pobieg� z powrotem do maszyny. - To,
znaczy si�,
by�o pytanko - rzek� wciskaj�c kartk� pod wa�ek. - A teraz zobaczymy, co nam
powie
maszyna...
Cz�onkowie Tr�jki z zainteresowaniem �ledzili ruchy Maszkina. Profesor
Wybiega��o
dobrodusznie i po ojcowsku promienia�, eleganckimi ruchami wybieraj�c z brody
jakie�
�miecie. Edik znajdowa� si� w stanie w pe�ni u�wiadomionej nostalgii. Staruszek
dumnie
uderzy� w klawisze i zn�w wyci�gn�� kartk�.
- Oto odpowied�, s�u��.
- �W moim wn�trzu... hmm... nie...neon�wka� - odczyta� Farfurkis - Co to takiego
-
neon�wka?
- Ein sekund - zakrzykn�� wynalazca, chwyci� kartk� i zn�w pobieg� do maszyny.
Ruszy�o. Maszyna da�a godn� analfabety odpowied�, odpowiedzia�a Farfurkisowi, co
pisze �w �rodku� zgodnie z zasadami gramatyki, nast�pnie...
- Jakiej zn�w gramatyki? - spyta� Farfurkis.
- A naszej rosyjskiej grmtk - odpowiedzia�a maszyna.
- Czy znacie Babkina Edwarda Piotrowicza? - wtr�ci� si� Chlebowwodow.
- Ca�kiem nie - odpowiedzia�a maszyna.
- Hmm... Jakie b�d� wnioski? - spyta� �awr Fiedotowicz.
- Uzna� mnie za fakt naukowy - odpar�a ponownie maszyna.
Staruszek biega� i drukowa� z niewiarygodn� szybko�ci�. Pe�en zachwytu komendant
podskakiwa� na krze�le i pokazywa� nam uniesiony kciuk. Edik powoli odbudowywa�
swoj�
w�asn� r�wnowag� psychiczn�.
- Ja w tych warunkach nie mog� pracowa�. - powiedzia� rozdra�niony
Chlebowwodow. - Co on tak lata jak kot z p�cherzem?
- Z powodu przyspieszenia - wyja�ni�a maszyna.
- We�cie ten �wistek - rzek� Chlebowwodow. - Ja was o nic nie pytam. Czy mo�ecie
to zrozumie�?
- Tak jest, mog� - odpar�a maszyna.
Tr�jka zrozumia�a wreszcie, �e je�li ma zamiar w og�le zako�czy� dzisiejsze
posiedzenie, musi si� wstrzyma� od jakichkolwiek pyta�, w��cznie z retorycznymi.
Zapad�a
cisza. Zziajany staruszek przysiad� na brze�ku krzes�a i dysz�c przez p�otwarte
usta, ociera�
chusteczk� czo�o. Wybiega��o spogl�da� dumnie woko�o.
- Zg�aszam wniosek - powiedzia� Farfurkis, starannie dobieraj�c s�owa. - Niech
konsultant naukowy dokona ekspertyzy i przedstawi nam sw�j pogl�d.
�awr Fiedotowicz popatrzy� na Wybiega��� i majestatycznie sk�oni� g�ow�.
Wybiega��o wsta�. Wybiega��o uprzejmie wyszczerzy� z�by. Wybiega��o po�o�y� r�k�
na
sercu. Wybiega��o przem�wi�.
- Tego... - powiedzia�. - Mo�e si� stworzy�, �awrze Fiedotowiczu, przykra
sytuacja.
By�o nie by�o, a �e suizan rekomenduj�cym set nobl wie. Zaczn� si� plotki...
tego...
kumoterstwo, tego, protekcja... Mi�dzy innymi ma miejsce przypadek oczywisty,
racjonalizacja... tego... urzeczywistniona w trakcie eksperymentu... Nie
chcia�bym podstawi�
pod cios tak dobrego pocz�tku, gasi� inicjatywy. Jak b�dzie najlepiej? Lepiej
b�dzie, je�eli
ekspertyzy dokona osoba niezainteresowana... tego... postronna... Oto w tej
chwili w�r�d
przedstawicieli z do�u znajduje si� towarzysz Priwa�ow Aleksander Iwanowicz...
Jest on
osob� kompetentn� w kwestii maszyn elektronicznych. Pr�cz tego jest
niezainteresowany.
Niech on dokona. S�dz�, �e tak b�dzie najw�a�ciwiej.
�awr Fiedotowicz podni�s� lornetk� i zacz�� si� nam przygl�da�. Edik o�ywi� si�
wreszcie. - Sasza, musisz! - wyszepta� b�agalnie - Do�� im! Taka okazja!
- Zg�aszam wniosek - powiedzia� Farfurkis - o zwr�cenie si� z pro�b� do
towarzysza
przedstawiciela z do�u, by w��czy� si� w prac� Tr�jki.
�awr Fiedotowicz od�o�y� lornetk� i wyrazi� zgod�. Wszyscy patrzyli na mnie.
Rzecz
jasna, nigdy bym si� nie miesza� w t� histori�, gdyby nie staruszek. Cette noble
vieux tak
�a�o�nie mruga� do mnie czerwonymi powiekami i ca�y jego wygl�d wyra�a� tak
wyra�n�
obietnic� modlenia si� za mnie przez okr�g�y wiek, �e nie wytrzyma�em. Staruszek
u�miechn�� si� do mnie rado�nie. Obejrza�em agregat.
- No, dobra... - powiedzia�em. - Trzeba stwierdzi�, �e maszyna do pisania marki
�Remington�, rok produkcji tysi�c dziewi��set sz�sty, znajduje si� w do�� dobrym
stanie.
Przedrewolucyjna czcionka jest tak�e w niez�ym stanie. - Zauwa�y�em b�agaj�cy
wzrok
staruszka i szcz�kn��em wy��cznikiem. - Kr�tko m�wi�c, nic nowego wy�ej
wspomniany
pisz�cy mechanizm niestety nie wnosi. Wnosi tylko bardzo stare...
- W �rodku! - wyszepta� staruszek. - Sp�jrzcie do �rodka, tam gdzie jest
analizator i
my�liciel...
- Analizator? Nie ma �adnego analizatora. Jest seryjny prostownik, te� stary.
Neonowa
�ar�wka, normalna. Wy��cznik. Dobry wy��cznik, nowy. Ta-ak... Jest jeszcze
sznur. Sznur
bardzo dobry, ca�kiem nowy... I to niestety wszystko.
- A wniosek? - poinformowa� si� �ywo Farfurkis. Edik kiwa� g�ow�, dodaj�c mi
zapa�u, a ja da�em mu do zrozumienia, �e b�d� si� stara�.
- Wniosek? - powt�rzy�em. - Wspomniana maszyna marki �Remington� wraz z
prostownikiem, �ar�wk� i sznurem nie przedstawia niczego niewyja�nionego.
- A ja? - krzykn�� staruszek.
Edik pokaza� mi, jak si� daje sierpowego z lewa. Tego nie mog�em.
- Nie, co... - wybe�kota�em. - Odwalono kawa� roboty. Naturalnie, rozumiem...
dobre
intencje... Faktycznie - powiedzia�em - cz�owiek si� stara�... nie mo�na go, ot
tak.
- B�j si� Boga - g�o�no powiedzia� Edik, kt�ry w czasie mojej przemowy chwyta�
si�
za g�ow� i patrzy� na mnie z pogard�.
- Nie... No, c�... Niech tam sobie cz�owiek pracuje, je�li go to bawi... Ja
tylko
twierdz�, �e niczego niewyja�nionego tu nie ma... A w og�le, to nawet
inteligentnie...
- Czy s� jakie� pytania do towarzysza czasowo pe�ni�cego obowi�zki naukowego
konsultanta? - spyta� �awr Fiedotowicz.
Dos�yszawszy intonacj� pytaj�c�, staruszek poderwa� si� i rzuci� w kierunku
maszyny,
ale powstrzyma�em go chwytaj�c za pasek.
- S�usznie - powiedzia� Chlebowwodow. - Przytrzymajcie go, bo faktycznie
pracowa�
nie mo�na. Mimo wszystko to nie zabawa w pytania i odpowiedzi. A w og�le to
wy��czcie t�
maszyn�, niech nie pods�uchuje.
Oswobodziwszy jedn� r�k�, szcz�kn��em wy��cznikiem, �ar�wka zgas�a i staruszek
zamilk�.
- Mimo wszystko pragn� zada� ma�e pytanie - kontynuowa� Chlebowwodow. - W jaki
spos�b ona jednak odpowiada?
Wpatrzy�em si� w niego zd�bia�y. Edik przyszed� ju� do siebie i surowo
zmru�ywszy
oczy przygl�da� si� Tr�jce. Wybiega��o by� zadowolony. Wyci�gn�� z brody d�ugi
patyk i
w�o�y� go mi�dzy z�by.
- Prostowniki jakie�, wy��czniki - m�wi� Chlebowwodow - to nam towarzysz p.o.
wyja�ni� w spos�b dostateczny. Jednego tylko nie wyja�ni�. Fakt�w nam nie
wyja�ni�. A
mamy do czynienia z oczywistym faktem, �e kiedy zadajemy pytanie, �eby nie wiem
co,
otrzymujemy odpowied�. W formie pisemnej. Je�eli nawet zadaje si� pytanie komu�
innemu i
tak dostanie si� odpowied�. A wy m�wicie towarzyszu p.o., �e nie ma nic
niewyja�nionego.
Co� tu si� nie zgadza. Nie wiemy, co m�wi na ten temat nauka.
Nauka w mojej osobie straci�a dar mowy. Chlebowwodow zar�n�� mnie, zamordowa�,
zabi� i zakopa� w ziemi. Za to Wybiega��o zareagowa� natychmiast.
- Tego... - powiedzia�. - M�wi� przecie, �adny pocz�tek! Wyst�puje element
niewyja�niono�ci, inicjatywa oddolna... Dlatego i rekomendowa�em. Tego... -
rzek� do
staruszka. - Wyja�nij nam m� szer, towarzyszom, co to tu u ciebie, tam, tego...
- Najwy�sze osi�gni�cie neutronowej megaloplazmy! - wybuchn�� staruszek. -
Wirnik
pola na podobie�stwo dywergencji graduuje si� wzd�u� rdzenia i tam, wewn�trz,
przetwarza
materi� pytania w spirytualne wiry elektryczne, z kt�rych w konsekwencji
powstaje
synekdocha odpowiedzi.
Pociemnia�o mi w oczach, w ustach poczu�em smak chininy i b�l z�b�w. Przekl�ty
noble wci�� gada� i gada�, a mowa jego by�a g�adka i p�ynna. By�o to poprawnie
zbudowane,
wykute na pami��, nieraz ju� wyg�aszane przem�wienie, a ka�de jego s�owo, ka�da
intonacja
by�a wype�niona tre�ci� emocjonaln�. By�o to prawdziwe dzie�o sztuki. Staruszek
nie by� byle
jakim wynalazc�. On by� artyst�, genialnym oratorem godnym tradycji Demostenesa,
Cicerona, Jana Z�otoustego... Zachwia�em si�, cofn��em i przy�o�y�em czo�o do
zimnej
�ciany.
W tej chwili Edik cicho klasn�� w d�onie i staruszek zamilk�. Na sekund� zda�o
si�, �e
Edik zatrzyma� czas. Wszystko znieruchomia�o, jakby ludzie zas�uchali si� w
g��bok�
�redniowieczn� cisz�, mi�kkim aksamitem zalegaj�c� sal�. Z kolei �awr
Fiedotowicz odsun��
krzes�o i powsta�.
- Zgodnie z przepisami i wszystkimi prawami powinienem by� m�wi� jako ostatni -
rozpocz��. � Bywaj� jednak sytuacje, gdy prawa i przepisy obracaj� si� przeciw
swoim
tw�rcom i nale�y je odrzuci�. Zaczynam m�wi� jako pierwszy, poniewa� nie mog�
czeka� i
milcze�. Zaczynam m�wi� jako pierwszy, bowiem nie spodziewam si� i nie znios�
�adnych
sprzeciw�w.
Rzecz jasna, �e o �adnych sprzeciwach nie mog�o by� nawet mowy. Szeregowi
cz�onkowie Tr�jki byli tak wstrz��ni�ci tym nieoczekiwanym potokiem wymowy, i�
pozwolili sobie tylko na wymian� spojrze�.
- Jeste�my gwardi� nauki - kontynuowa� �awr Fiedotowicz. - Jeste�my wrotami do
tej
�wi�tyni, bezstronnymi filtrami, chroni�cymi j� od fa�szu i b��dnych dr�g.
Chronimy ziarna
wiedzy od plew ignorancji i fa�szywej m�dro�ci. I dop�ki trwamy na tym
posterunku, nie
jeste�my lud�mi, nie znamy pob�a�liwo�ci, lito�ci ani hipokryzji. Istnieje dla
nas tylko jeden
pewnik - prawda. Prawd� trzeba oddzieli� od poj�cia dobra i z�a, oddzieli� od
cz�owieka i
ludzko�ci. Nie ma ludzko�ci, po c� wi�c prawda? Nikt nie zdobywa wiedzy, to
znaczy nie
ma ludzko�ci. Na co wi�c w�wczas prawda? Skoro znamy odpowiedzi na wszystkie
pytania,
niepotrzebna jest wiedza, a wi�c nie ma ludzko�ci. Po c� wi�c nam w�wczas
prawda? Kiedy
poeta m�wi� �I na odpowiedzi brak pyta�, przedstawi� n�jstraszniejsz� sytuacj�
ludzko�ci �
oczywist� jej sytuacj�... Owszem, ten oto cz�owiek, kt�ry stoi przed nami - to
geniusz.
Wcieli�a si� w niego i przez niego wyra�a naturalna sytuacja ludzko�ci. Jest on
jednak
morderc�, poniewa� morduje dusz�. Wi�cej, to przera�aj�cy morderca, bowiem
zabija on
dusz� ca�ej ludzko�ci. Z tych te� przyczyn nie mamy prawa by� w dalszym ci�gu
bezstronnymi filtrami