14024
Szczegóły |
Tytuł |
14024 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14024 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14024 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14024 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Harry Harrison
TAJEMNICA STONEHENGE
Lekka mżawka i niskie chmury sprawiały, że zmierzch gęstniał coraz bardziej.
Doktor
Lanning wysiadł z szoferki. Wiatr prosto z Arktyki szarpnął jego włosami
przelatując nad
równiną Salisburry, toteż naukowiec pospiesznie postawił kołnierz płaszcza i
poczekał, aż z
kabiny wygramoli się Barker. Obaj podeszli do drzwi pobliskiego biura i zapukali,
ale
odpowiedziała im cisza.
— Niedobrze — mruknął Lanning, wracając do wozu i otwierając klapę ciężarówki.
Obaj wyładowali solidną, drewnianą skrzynię i Lanning dodał:
— W Stanach nie pozostawiamy pomników własnemu losowi i łasce boskiej.
— Tak? — Barker podszedł do bramy w siatce. — To znaczy, że inicjały i serduszka
wyryte na cokole Monumentu Washingtona to neolityczne graffiti? Problemu nie ma,
bo
wziąłem zapasowy klucz.
Brama otworzyła się z piskiem nie oliwionych zawiasów i obaj zabrali się za
wniesienie
pakunku do wnętrza.
Stonehenge należy oglądać wyłącznie wieczorem i przy zachmurzonym niebie, kiedy
nie
ma tu sprzedawców lodów i wyjących wycieczek szkolnych. Horyzont jest wówczas
daleko i
szare kamienie przemawiają z właściwą im od wieków siłą.
— Są zawsze większe niż się człowiek spodziewa — Lanning szedł pierwszy szeroką
ścieżką prowadzącą do centrum kamiennego kręgu.
Barker nic nie odpowiedział, być może dlatego, że też tak sądził. W milczeniu
dotarli do
Kamienia Ofiarnego i z ulgą postawili skrzynię na ziemi.
— Wkrótce będziemy wiedzieć więcej. — Lanning zabrał się za jej otwarcie.
— Kolejna teoria? — Barker mimo wszystko zainteresował się poczynaniami
towarzysza.
— Nasze megality dziwnie przyciągają was, Amerykanów.
— My, Amerykanie, rozwiązujemy wszelkie problemy, gdziekolwiek je napotykamy —
odparł Lanning zdejmując pokrywę i wyciągając skomplikowane urządzenie
zamontowane na
trójnogu. — Co do tych kamieni, to nie mam żadnej teorii, a jestem tu po prostu,
by
dowiedzieć się prawdy: dlaczego zbudowano to wszystko?
— Godne podziwu — burknął Barker, ale sarkazm tej uwagi zniknął w podmuchu
zimnego wiatru. — Można spytać, co to jest za urządzenie?
— Chronostatyczny aparat fotograficzny — wyjaśnił Lanning, ustawiając urządzenie
obok
Ołtarza. — Opracował je mój zespół w MIT. Odkryliśmy, że ruch w czasie,
naturalnie poza
normalnym cyklem dwudziestu czterech godzin w jakim zwykliśmy go odmierzać,
oznacza
natychmiastową śmierć przynajmniej dla karaluchów, szczurów i kurczaków.
Ludzkich
ochotników jakoś nie było, więc nie mamy pewności. Ale przedmioty martwe mogą
przemieszczać się bez kłopotów czy uszkodzeń.
— Podróże w czasie? — Barker się bardzo starał, by jego głos pozostał obojętny.
— Nie do końca. Raczej dziura czasowa — aparat pozostaje w miejscu, za to
wszystko
wokół się porusza. W sumie to i tak na jedno wychodzi: zdołaliśmy dotrzeć ponad
dziesięć
tysięcy lat w przeszłość.
— Czyli czas biegnie w tył?
— Może biegnie. Robi to komuś jakąś różnicę? No, to jesteśmy gotowi — Lanning
nastawił coś na kontrolce z boku urządzenia, wcisnął jakiś guzik i odsunął się o
dwa kroki.
Z wnętrza urządzenia dobiegł cichy terkot.
— Włącznik czasowy — wyjaśnił Amerykanin, widząc uniesione pytająco brwi Barkera.
— Niezbyt bezpiecznie jest stać obok, gdy to zaczyna działać.
Terkot ustał i rozległo się głośne pstryknięcie, po którym całość wraz ze
statywem
zniknęła.
— Zaraz wróci — Lanning nie skończył mówić, gdy urządzenie znalazło się na swoim
miejscu, a z otworu w obudowie wyjechało barwne zdjęcie.
— Próba — wyjaśnił, pokazując je Barkerowi. — Nastawiłem na dwadzieścia minut.
Zdjęcie ukazywało pustą drogę i ciężarówkę, którą podjechali pod bramę. Oni obaj
wyładowywali właśnie skrzynię z aparatem.
— To… faktycznie robi wrażenie — przyznał nieco wstrząśnięty Barker. — Jak
daleko w
przeszłość można go wysłać?
— Wygląda na to, że nie ma granicy, wszystko zależy od źródła energii. Ten model
ma
baterie wystarczające na dwa–trzy skoki w blisko dziesięć tysięcy lat przed
naszą erą.
— A w przyszłość?
— Jak dotąd nie udało się ani o jeden dzień. Pracujemy nad tym — Lanning wyjął z
kieszeni notes, nastawił skalę na kontrolce według zapisków. — Nastawiłem na
okres, w
którym według większości specjalistów kończono budowę. Powinna wyjść seria zdjęć
rozbitych w czasie o parę tygodni i dni. Pamięć można nastawić na dwadzieścia,
wykorzystamy ją więc w całości.
Potrwało to trochę, ale w końcu włączył całość i odsunął się o dobre dziesięć
kroków.
Tym razem rzecz odbyła się bardziej widowiskowo — urządzenie zniknęło jak
poprzednio,
ale pozostał jego błyszczący wizerunek, którego złociste obrysy były doskonale
widoczne w
zapadającym mroku.
— To normalne, czy coś się zepsuło? — spytał Barker.
— Normalne przy dużych skokach. Nikt tak naprawdę nie wie, co to jest i dlaczego
pozostaje, więc nazwaliśmy to echem temporalnym. Aktualna teoria twierdzi, że
jest to
pewien rezonans w czasie wywołany nagłym przemieszczeniem się aparatu. Niknie w
ciągu
kilku minut, o, już zaczyna blednąc…
Zanim poświata całkowicie zniknęła, aparat wrócił i echo przestało istnieć.
Lanning zatarł
ręce i wcisnął klawisz wydruku. Wewnątrz coś zaświszczało i z otworu wysunęła
się długa
wstęga połączonych ze sobą zdjęć.
— Pudło — mruknął Lanning. — Trafiliśmy wprawdzie za dnia, ale nie we właściwym
czasie. Nic się wtedy nie działo.
Barker z tym akurat się zgadzał — na zdjęciach widać było gotowe Stonehenge,
niczym
nie obrośnięte, z kamiennymi płytami ułożonymi na wspornikach oraz wszystkimi
menhirami
we właściwych, pionowych pozycjach.
— Kupa skał i ani śladu budowniczych — podsumował Lanning. — Wygląda na to, że
teorie dotyczące czasu budowy są błędne. Kiedy to diabelstwo mogło powstać?
— Sir J. Norman Lockyer wierzy, że dwudziestego czwartego czerwca tysiąc
dziewięćset
osiemdziesiątego roku przed naszą erą — odparł odruchowo Barker, nadal
wstrząśnięty
zdjęciami, które trzymał w dłoniach.
— Też ładna data — mruknął Lanning, zabierając się za jej nastawianie.
Tym razem zdjęcia były zdecydowanie bardziej dramatyczne — ukazywały grupę
mężczyzn w prymitywnej odzieży wyciągających ręce i klęczących na wprost
obiektywu.
— Mamy ich — ucieszył się Lanning, przestawiając urządzenie o sto osiemdziesiąt
stopni.
— Cokolwiek by czcili, znajdowało się za obiektywem. Zaraz to sfotografujemy i
tajemnica
przestanie być tajemnicą.
* * *
Druga seria okazała się niemal identyczna — osoby były inne, za to zachowanie
takie
samo. Podobnie wyglądało to na dwóch pomocniczych zdjęciach zrobionych kamerą
ustawioną pod kątem dziewięćdziesięciu stopni do obu pierwotnych kierunków.
— Bez sensu — ocenił Lanning. — Wszyscy kłaniają się do kamery. Cholera,
musieliśmy
ją ustawić akurat na tym czymś, czemu oddają cześć. To się nazywa pech!
— Nie. Te zdjęcia są robione z równego poziomu z osobami, co oznacza, że trójnóg
tak
jak teraz stoi na ziemi… — Barker zamilkł olśniony. — Czy to całe echo
temporalne może
być widoczne w przeszłości?
— Diabli wiedzą… pewnie może… to znaczy, że…?
— Właśnie. Poświata wywołana przez tę serię wypraw musiała być widoczna przez
lata,
tym bardziej że pierwsza była nieco rozciągnięta w czasie, prawda? Skoro na mnie
samym
wywarła wrażenie, gdy ją pierwszy raz zobaczyłem, to nimi musiała wręcz
wstrząsnąć.
— Pasuje — mruknął Lanning z radosnym uśmiechem i zabrał się za pakowanie
sprzętu.
— Zbudowali kamienną świątynię wokół obrazu urządzenia wysłanego, by sprawdzić
po co
to zrobili. I problem rozwiązany.
— Czyżby? Problem dopiero się zaczął. To idealny paradoks — co było pierwsze:
maszyna czy budowla?
Uśmiech powoli zniknął z twarzy doktora Lanninga.
Przekład: Jarosław Kotarski