6992
Szczegóły |
Tytuł |
6992 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6992 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6992 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6992 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dawid Weber
&
Jon Ringo
Marsz ku morzu
Dla �wujka Steve�a� Griswolda z Korpusu Marines, kt�ry nauczy� mnie, �e cho� wszyscy
jeste�my odpowiedzialni za swoje czyny, czasami dobrzy ludzie musz� naprawia� b��dy innych.
Ty to robi�e�... przez trzydzie�ci jeden lat. Niech ci� B�g b�ogos�awi.
Dla Charlesa Gonzaleza: cz�owieka, kt�ry potrafi rozmawia� z naiwnymi dwunastolatkami
o mechanice kwantowej, dialektach amazo�skich plemion i duszeniu garot� niemieckich
wartownik�w
Rozdzia� pierwszy
Plutonowy Adib Julian z trzeciego plutonu kompanii Bravo Osobistego Pu�ku Cesarzowej
otworzy� oczy i rozejrza� si� po ciasnym jednoosobowym namiociku. Czu�, �e co� si� zmieni�o,
ale nie wiedzia�, co. Jego instynkt przetrwania niczego nie sygnalizowa�, m�g� wi�c nie obawia�
si� szar�y hord marduka�skich barbarzy�c�w. Wra�enie zmiany wci�� jednak nie mija�o i by�o
na tyle silne, �e wyci�gn�o go z otch�ani snu. Sprawdzi� swojego tootsa. Wed�ug komputera nie
nasta� jeszcze �wit. Julian ziewn��. M�g� jeszcze pospa�, wi�c przewr�ci� si� na drugi bok, usun��
uwieraj�cy go kamyk... i zadr�a� z zimna.
Otworzy� gwa�townie oczy, rozpi�� namiot i wyskoczy� na zewn�trz.
� Jest zimno! � wrzasn�� z zachwytem.
Przez kilka ostatnich dni kompania Bravo maszerowa�a w g�r�. Dawno ju� min�li dolin�
rzeki Hadur i zostawili za sob� Marshad i pozosta�e miasta na obrze�ach terytorium kr�la Radj
Hoomasa.
Dziennie pokonywali kawa� drogi, ostre tempo marszu i coraz bardziej wznosz�cy si� teren
powodowa�y, �e kompania potrzebowa�a chwili wytchnienia. Sprzeda� zdobytej w Voitan broni,
fundusze z Q�Nkok i hojne dary od T�Leen Sula i nowej Rady Marshadu pozwala�y im
zaspokaja� w drodze wszystkie potrzeby.
W wielu miastach przyjmowano ich jak prawdziwych dygnitarzy. Ich mieszka�cy, �yj�cy
w ci�g�ym strachu przed wyzyskiem i politycznymi ambicjami Radj Hoomasa, gotowi byli zrobi�
wszystko dla obcych, kt�rzy ich od niego uwolnili. Gdzie indziej go�cie z innego �wiata budzili
powszechn� ciekawo��, ale cz�sto tak�e ch�� jak najszybszego pozbycia si� ich z miasta.
Wie�ci o zniszczeniu barbarzy�skiej federacji Kranolta pod Voitan, bitwie pod Pasule
i przewrocie w Marshadzie szybko si� roznios�y. Zawarta w nich przestroga by�a jasna: ludziom
nie nale�y si� naprzykrza�. Czasami jednak napotykali op�r ze strony wyj�tkowo g�upich
Mardukan i wtedy z powodzeniem demonstrowali skuteczno�� klasycznej rzymskiej taktyki
kr�tkiego miecza i tarczy. Nie musieli nawet korzysta� ze �rut�wek i dzia� plazmowych.
Pojawienie si� Br�zowych Barbarzy�c�w z Osobistego Pu�ku Cesarzowej poprzedza�a ich
budz�ca groz� reputacja. Zap�acili za ni� wprawdzie najwy�sz� cen�, ale przynajmniej mogli
spokojnie maszerowa� przez wiele tygodni, wylizywa� si� z ran i przygotowywa� do pokonania
kolejnej przeszkody � g�r.
Na ostatni� wart� wyznaczono Nimashet Despreaux. U�miechn�a si� do ta�cz�cego
z rado�ci Juliana i pochyli�a nad ogniem.
� Gor�cej kawki? � zaproponowa�a, podaj�c mu kubek.
Kompania zarzuci�a picie tego napoju, gdy marduka�skie poranki sta�y si� zbyt upalne.
� Och, dzi�ki, dzi�ki, dzi�ki � za�mia� si� plutonowy. Wzi�� kubek i upi� �yk. � Bo�e, ale� to
paskudne. Ale i tak to uwielbiam.
� Ile jest stopni? � spyta�, wczo�guj�c si� z powrotem do namiotu po he�m.
� Dwadzie�cia trzy � odpar�a Despreaux z u�miechem.
� Dwadzie�cia trzy? � zdziwi� si� Gronningen, marszcz�c czo�o i wci�gaj�c nosem zimne
powietrze. � Ile to w Fahrenheita?
� Dwadzie�cia trzy! � roze�mia� si� Julian. � Cholera! Dwadzie�cia trzy!
� Oko�o siedemdziesi�ciu trzech � czterech stopni Fahrenheita � zawt�rowa�a mu �miechem
Despreaux.
� Nie jest zimno, ale troch� ch�odnawo � powiedzia� ze stoickim spokojem wielki
Asgardczyk. Je�li nawet marz�, nie da� tego po sobie pozna�.
� Przez ostatnie dwa miesi�ce maszerowali�my w ponad czterdziestostopniowym upale �
zauwa�y�a dow�dca dru�yny. � To troch� zmienia nasz punkt widzenia.
� Oho � powiedzia� Julian, rozgl�daj�c si� dooko�a. � Ciekawe, jak to znosz� szumowiniaki?
***
� Co mu jest, doktorze?
Ksi��� Roger obudzi� si�, dr��c z zimna, i zobaczy� Corda siedz�cego po turecku sztywno
i bez ruchu. Kilkakrotne pr�by obudzenia czteror�kiego, wielkiego jak nied�wied� grizzly
szamana sko�czy�y si� niepowodzeniem.
� Jest mu zimno, sir. Bardzo zimno.
Chor��y Dobrescu zerkn�� na odczyt monitora, kt�rym bada� Mardukanina, i pokr�ci� g�ow�.
Mia� zmartwion� min�.
� Musz� zobaczy�, co si� dzieje u poganiaczy. Je�li Cord jest w takim stanie, to z nimi
b�dzie jeszcze gorzej. Oni nie maj� tak dobrego okrycia.
� Nic mu nie b�dzie? � spyta� z niepokojem ksi���.
� Nie wiem. Podejrzewam, �e zapad� w rodzaj hibernacji, ale je�li zrobi si� jeszcze zimniej,
mo�e nie wytrzyma� i umrze�. � Dobrescu odetchn�� g��boko i pokr�ci� g�ow�. � Zamierza�em
dok�adnie zbada� fizjologi� Mardukan. Wygl�da na to, �e za d�ugo z tym zwleka�em.
� Musimy wi�c... � zacz�� ksi���, ale przerwa� mu dochodz�cy z zewn�trz ha�as. � Co tam
si� dzieje, do cholery?
***
� Kurwie syny, puszcza� mnie! � wrzasn�� Poertena i zwr�ci� si� do roze�mianych marines,
kt�rzy wype�zali ze swoich namiot�w, by odetchn�� porannym powietrzem. � Pom�ta mi, do
cholery!
� Spok�j wszyscy � powiedzia� St. John (J.), klaszcz�c w r�ce. � Pom�my mu.
� To dopiero... � stwierdzi� Roger na widok mechanika, kt�rego �ciska�o czterech
pogr��onych we �nie Mardukan.
Zachichota� i machn�� r�k� na �o�nierzy.
� Pom�cie mu.
St. John (J.) z�apa� za jedno z zesztywnia�ych ramion Denata i zacz�� go odci�ga� od
mechanika.
� To obrzydliwe, Poertena � powiedzia�.
� Mi to, kurwa, m�wisz?! Budz� si�, a tu wsz�dzie �apy i �luz!
Roger zacz�� odci�ga� Tratana. Mardukanin j�kn�� i jeszcze mocniej przytuli� si� do swojej
ofiary.
� Chyba ci� lubi�, Poertena.
G�os mechanika ju� zaczyna� by� troch� przyduszony.
� Oni pr�buj� mnie zabi�! Puszcza�!
� To przez ciep�o jego cia�a � mrukn�� chor��y pomagaj�cy Rogerowi.
Po��czone wysi�ki trzech marines nie wystarczy�y, by Denat rozlu�ni� u�cisk, co zaczyna�o
grozi� uduszeniem mechanika. � Trzeba rozpali� ognisko. Mo�e go puszcz�, jak si� rozgrzej�.
� Niech kto� pomo�e mi przynie�� Corda � powiedzia� Roger, po czym przypomnia� sobie
o wadze Mardukanina. � I to raczej kilka os�b.
Nagle spojrza� na obozowisko poganiaczy.
� Czy kto� zauwa�y�, �e nie ma jucznych zwierz�t? � spyta� zdziwiony.
� Przeszli�my przez zimny front atmosferyczny � powiedzia� medyk. � A przynajmniej przez
co�, co go przypomina.
Kapitan Pahner zwo�a� narad�, by om�wi� to, co wydarzy�o si� w nocy. Siedzieli na skraju
obozu, patrz�c w d� na spowity chmurami las, ci�gn�cy si� a� po horyzont. Nad nimi gro�nie
wznosi�y si� nieprzebyte g�ry.
� Jaki zimny front? � spyta� Julian. � Nie czu�em �adnego zimnego frontu.
� Pami�tasz ten deszcz wczoraj po po�udniu?
� Jasne, ale tu bez przerwy pada.
� Ale ten pada� bardzo d�ugo � zauwa�y� Roger. � Normalnie ulewa trwa kr�tko. Wczoraj
pada�o i pada�o, i pada�o.
� W�a�nie � kiwn�� g�ow� medyk. � A dzisiaj ci�nienie jest wy�sze ni� wczoraj. Niedu�o � ta
pieprzona planeta ma do�� stabilny uk�ad pogodowy � ale wystarczaj�co. Tak czy inaczej,
pokrywa chmur opad�a ni�ej � wskaza� na chmury � obni�y�a si� wilgotno�� powietrza,
a temperatura...
� Spad�a jak kamie� � powiedzia� Pahner. � To ju� wiemy. Czy tubylcy to wytrzymaj�?
Medyk westchn�� i wzruszy� ramionami.
� Tego nie wiem. Wi�kszo�� ziemskich zmienno � i sta�ocieplnych stworze� mo�e przez
jaki� czas �y� w temperaturze tu� powy�ej zera. Ale tak jest na Ziemi. � Zn�w wzruszy�
ramionami. � Je�li chodzi o Mardukan, kapitanie, mo�emy tylko zgadywa�. Jestem lekarzem,
a nie biologiem.
***
Kompania mia�a spory d�ug wdzi�czno�ci wobec D�Nal Corda. Marduka�ski asi Rogera �
w zasadzie jego niewolnik � by� jednak przede wszystkim mentorem ksi�cia, i to nie tylko
w sprawach broni. Jego wp�yw na zachowanie Rogera by� bardzo wyra�ny.
Dawniej ksi�ciu nawet nie przysz�oby do g�owy, �e ma honorowy d�ug wobec
barbarzy�skich poganiaczy z zapad�ej, bagnistej planety. Pahner musia� z niech�ci� przyzna�, �e
w ich obecnej sytuacji typowy dla dawnego Rogera brak skrupu��w by�by jednak znacznie
lepszy.
� Sir � powiedzia� sztywno. � B�dziemy potrzebowa� zwierz�t, �eby przej�� te g�ry.
Musimy tak�e natychmiast uzupe�ni� zaopatrzenie, a nie wiadomo, czy nie sko�czy si� nam ono
po drodze. Je�li nie b�dziemy mieli zwierz�t, musimy zawr�ci�.
� Kapitanie � odpar� spokojnie Roger, zadziwiaj�co przypominaj�c w tym momencie swoj�
matk�. � Potrzebujemy flarta, ale nie zabierzemy ich poganiaczom, kt�rzy dot�d tak wytrwale
nam towarzyszyli. Nie jeste�my rozb�jnikami, wi�c nie zachowujmy si� tak jak oni. A zatem co
robimy?
� Mo�emy im u�atwi� podr� � powiedzia� sier�ant Jin. � Owin�� w jakie� ubrania, �eby nie
tracili tyle ciep�a i wilgoci. Da� na noc namiot z piecykiem. I tak dalej.
D�Len klasn�� z �alem w d�onie.
� Nie s�dz�, �ebym m�g� przekona� swoich ludzi, aby szli dalej. Na g�rze panuj� straszne
warunki.
� Je�li zdecydujecie, �e idziecie dalej � powiedzia� Cord � moi bratankowie te� p�jd�. Ja
jestem asi Rogera i zawsze za nim p�jd�.
� Jestem ciekaw, co wszyscy s�dz� o kupnie zwierz�t. G�osujmy zatem � zaproponowa�
Roger.
� Dobrze � zgodzi� si� niech�tnie kapitan. � Uwa�am jednak, �e b�dziemy potrzebowa�
pieni�dzy po drugiej stronie g�r. Despreaux?
Plutonowy odchrz�kn�a.
� Kupienie zwierz�t to by� m�j pomys�.
� Tak my�la�em � u�miechn�� si� Pahner. � Rozumiem, �e to g�os za kupieniem flar-ta?
� Tak, sir. Ale D�Len Pah nie powiedzia�, �e je sprzeda.
� S�uszna uwaga � powiedzia� Roger. � D�Len? Mo�emy je od was kupi�?
Stary Mardukanin zawaha� si�, rysuj�c patykiem k�ka na ziemi.
� Musimy mie� przynajmniej jedno, �eby wr�ci� do lasu � powiedzia� z wahaniem.
� Oczywi�cie � zgodzi� si� natychmiast ksi���.
� No i... nie s� tanie � doda� poganiacz.
� Wolisz si� targowa� z kapitanem Pahnerem czy Poerten�? � spyta� Roger.
� Poerten�? � Mardukanin rozejrza� si� przera�ony. � Tylko nie z Poerten�!
� Zap�acimy uczciw� cen� � powiedzia� stanowczo Pahner. � Je�li zdecydujemy si� je kupi�.
Zastanawia� si� przez chwil�.
� A, do diab�a. Nie mamy w�a�ciwie wyboru, prawda?
� Prawda, kapitanie � stwierdzi� Roger. � Nie mamy, je�li chcemy przej�� przez g�ry.
� Chcesz si� o nie targowa�? � kapitan spyta� poganiacza. � Klejnoty, z�oto i diandal...
Mardukanin klasn�� w r�ce z rezygnacj�.
� Flar-ta s� dla nas jak dzieci. Ale byli�cie dobrymi panami, wi�c na pewno b�dziecie je
dobrze traktowa�. Dogadamy si�. � Opu�ci� g�ow� i doda� stanowczo: � Ale nie z Poerten�.
� Dobrze, �e nie wiedzieli, �e podpowiadam panu przez pier... przez radio, sir � powiedzia�
Poertena, machaj�c id�cym zboczem poganiaczom.
� No � zgodzi� si� Roger. � jak mi posz�o?
� Opier... Or�n�li nas.
� Chwila � zacz�� si� broni� ksi���. � Te zwierzaki s� dla nas bezcenne!
� Jasne � zgodzi� si� Poertena. � Ale zap�acili�my ze dwa razy wi�cej, ni� s� warte. To
wi�cej forsy, ni� widzieli przez ca�e swoje pier... swoje �ycie.
� Racja � powiedzia� Roger. � Ciesz� si�, �e Cranla poszed� z nimi. Mo�e uda im si� kupi�
nowe zwierz�ta.
� Jasne � odpar� mechanik. � Ale teraz brakuje mi czwartego do pik�w. I co ja zrobi�?
� Pik�w? � spyta� ksi���. � Co to s� piki?
***
� Nie mog� uwierzy�, �e ogra� mnie m�j w�asny ksi��� � zrz�dzi� jaki� czas p�niej
Poertena, patrz�c razem z Denatem na odchodz�cego i pogwizduj�cego weso�o Rogera. Ksi���
w�a�nie przelicza� swoj� wygran�.
� Zawsze powtarza�e�, �e co minut� na �wiecie rodzi si� nowy frajer � powiedzia� bratanek
Corda z wyra�nym brakiem wsp�czucia. � Nie wspomnia�e� tylko, �e sam jeste� jednym z nich.
***
Cord uni�s� brzeg namiotu, kiedy flar-ta stan�o. Przez kilka ostatnich dni, kiedy ludzie
szukali drogi przez g�ry, Mardukanie jechali na jucznych zwierz�tach. By unikn�� zimna
i wysuszenia sk�ry, chronili si� pod sk�rzanymi namiotami. Tam, otuleni mokrymi szmatami,
sp�dzali ca�e dnie pod poch�aniaj�c� promienie s�o�ca czarn� sk�r�.
Zwierz�ta do�� d�ugo sta�y bez ruchu, wi�c Cord postanowi� wyj�� na zewn�trz, nie zwa�aj�c
na ci�kie warunki atmosferyczne. Odpychaj�c wilgotny k��b dianda, szaman wy�lizgn�� si� spod
namiotu i ruszy� na czo�o kolumny. Roger u�miechn�� si�, kiedy go zobaczy�.
� Chyba mamy szcz�cie � powiedzia�, wskazuj�c spory stos g�az�w.
Kopiec by� dzie�em czyich� r�k. Le�a� u wej�cia do jednej z dolin odchodz�cych od koryta
rzeki, wzd�u� kt�rej maszerowali.
Przez p�tora tygodnia badali teren, szukaj�c nadaj�cej si� do przej�cia drogi. Kilka dolin
ko�czy�o si� trudnymi do pokonania stromiznami. Ta dolina zw�a�a si� gwa�townie i ostro
skr�ca�a na po�udnie.
� Mo�e to jaki� podr�ny zrobi� dowcip � powiedzia�a Kosutic, wskazuj�c na kamienny
kopiec. � Przeprowadzi� tamt�dy zwierz�ta to b�dzie koszmar.
� Ale to oznacza, �e kto� tu w og�le by� � stwierdzi� z uporem Roger. � Po co mia�by
wprowadza� innych w b��d?
Pahner spojrza� w g�r�.
� Wygl�da na to, �e tam jest lodowiec. � Kiwn�� g�ow� w kierunku potoku wyp�ywaj�cego
z hukiem z doliny. � Widzi pan, jaka bia�a jest ta woda, Wasza Wysoko��?
� Tak � odpar� Roger. � Widzia�em ju� co� takiego.
� To roztopiony �nieg? � spyta�a Kosutic.
� Sp�yw lodowcowy � poprawi� j� Pahner. � Drobinki ska� �cieranych przez lodowiec.
Przynajmniej kt�ry� z dop�yw�w tego potoku ma swe �r�d�o w lodowcu. � Spojrza� na Corda i na
flar-ta. � Nie wydaje mi si�, �eby dali sobie rad� na lodowcu.
� Ja te� tak my�l� � przyzna� Roger, patrz�c na �nie�ne czapy. � Ale musimy to sprawdzi�.
� Nie my � powiedzia� Pahner. � Pani sier�ant!
� Gronningen � odpar�a natychmiast Kosutic. � Jest z Asgardu, zimno nie robi na nim
wra�enia. � Zamy�li�a si� na chwil�. � Dokkum jest z Nowego Tybetu. Powinien zna� si� na
g�rach. Wezm� te� Damdina.
� Prosz� si� tym zaj�� � powiedzia� kapitan. � My tymczasem rozbijemy tu ob�z. � Popatrzy�
na otaczaj�cy ich las. � Przynajmniej jest tu pod dostatkiem drewna.
Kosutic rozejrza�a si� po w�skim w�wozie.
� My�li pani, �e t�dy przejd�? � spyta� Dokkum.
Ma�y Nepalczyk porusza� si� wolnym, r�wnym krokiem, kt�rego nauczy� pozosta�ych: jeden
krok na jeden oddech. Szybsze tempo b�yskawicznie wyczerpa�oby ludzi, zmuszonych do
oddychania rozrzedzonym powietrzem i pokonywania stromizn.
Kosutic zmierzy�a w�w�z dalmierzem he�mu.
� Na razie przejd�. Ale ledwo ledwo.
� Heja! � krzykn�� Gronningen. � Heja!
Wielki Asgardczyk sta� na szczycie pochy�o�ci, wymachuj�c trzymanym nad g�ow�
karabinem.
� Chyba znale�li�my prze��cz � powiedzia�a Kosutic zm�czonym g�osem.
***
� Niech mnie... � Roger patrzy� na rozci�gaj�cy si� przed nimi widok.
Rozleg�a dolina w kszta�cie litery U by�a wyra�nie dzie�em lodowca, po�rodku rozci�ga�o si�
ogromne g�rskie jezioro.
Woda by�a w kolorze g��bokiego b��kitu i wygl�da�a na bardzo zimn�. Wok� jeziora i na
zboczach otaczaj�cej je doliny le�a�o miasto.
By�o prawie tak du�e jak Voitan i nie przypomina�o spotykanych dot�d marduka�skich
osiedli, bez�adnie porozrzucanych na szczytach wzg�rz.
� Wygl�da jak Como � powiedzia� Roger.
� Albo Shrinagar � doda�a cicho O�Casey.
� Cokolwiek to jest � stwierdzi� Pahner, schodz�c z drogi mijaj�cym ich zwierz�tom �
musimy si� tam dosta�. Zosta�o nam nieca�e sto kilo j�czmy�u, a zapasy uzupe�nie� kurcz� si�
z ka�dym dniem.
� Jak zwykle jest pan optymist�, kapitanie � zauwa�y� z�o�liwie Roger.
� Nie, jestem pesymist�. Ale za to w�a�nie p�aci mi pana matka � powiedzia� marine
z u�miechem. U�miech ten jednak szybko ust�pi� miejsca grymasowi zmartwienia. � Po tym, jak
zap�acili�my poganiaczom, zosta�a nam tylko garstka z�ota i kilka klejnot�w. No i troch� dianda.
Potrzebujemy j�czmy�u, wina, owoc�w, warzyw � wszystkiego. I soli. Prawie nie mamy ju� soli.
� Damy sobie rad�, kapitanie � powiedzia� ksi���. � Pan zawsze ma jakie� dobre pomys�y.
� Dzi�kuj� � odrzek� kwa�no dow�dca. � Nie mamy wyboru. � Poklepa� si� po kieszeni, ale
zapas gumy do �ucia ju� dawno mu si� wyczerpa�. � Mo�e tam na dole maj� tyto�.
� To dlatego �uje pan gum�? � spyta� zaskoczony Roger.
� Tak. Dawno temu pali�em pseudonik. Zadziwiaj�ce, jak trudno rzuci� ten na��g.
Kapitan spojrza� na przechodz�c� w�wozem kolumn�. Mija�y ich ju� ostatnie flar-ta.
� Lepiej wracajmy na czo�o.
� Dobrze � zgodzi� si� Roger, patrz�c na le��ce w oddali miasto. � Nie mog� si� ju�
doczeka� powrotu do cywilizacji.
� Nie spieszmy si� za bardzo. � Kapitan ruszy� na czo�o kolumny. � To b�dzie zupe�nie nowe
do�wiadczenie. Inne zwyczaje, inne zagro�enia. G�ry s� skuteczn� barier�, dlatego ci
Mardukanie na dole mog� by� nastawieni nieprzyja�nie do obcych. Musimy dzia�a� powoli
i ostro�nie.
***
� Powoli � zawo�a�a Kosutic. � Miasto nam nie ucieknie.
Przez ostatnie dwa dni kompania posuwa�a si� kr�tymi w�wozami w stron� osiedla. Okaza�o
si�, �e dolina, z kt�rej wyszli, nale�a�a do innego dzia�u wodnego, wi�c musieli troch� si� cofn��.
Ta zw�oka sprawi�a, �e ko�czy�a im si� ju� pasza dla zwierz�t jucznych.
Kiedy wi�c dotarli do do�� g�sto zalesionego terenu moren i osad�w rzecznych, mogli
zwolni� tempo marszu i pozwoli� flar-ta po�ywi� si�.
� Zrozumiano, pani sier�ant � odpar�a Liszez przez komunikator i zwolni�a, rozgl�daj�c si�
dooko�a.
Maszerowali szerokim, dobrze ubitym le�nym traktem. Zauwa�yli, �e ni�sze ga��zie
rosn�cych po obu stronach iglak�w by�y objedzone przez jakiego� ro�lino�erc�.
Marine zatrzyma�a si� na skraju polany. Zryty grunt wskazywa�, �e nieznany ro�lino�erca
kopa� tu w poszukiwaniu korzeni.
Poranek by� jasny i ch�odny, rosa dopiero zaczyna�a znika� z zaro�li. Okolica by�a niemal
rajem dla zn�kanych upa�ami marines, mimo to nie chcieli zwalnia� tempa podr�y. Nie mogli
doczeka� si� odpoczynku w mie�cie.
By�o ono jedynie przystankiem na ich drodze, ale w wyobra�ni marines zaczyna�o jawi� si�
jako g��wny cel ich marszu. Wed�ug map, od miasta dzieli�a ich niewielka odleg�o��.
W rzeczywisto�ci mieli przed sob� kilka tygodni przedzierania si� przez d�ungl�. Cholernie
dobrze sk�ada si� z tym miastem, pomy�la�a Liszez, bo chocia� ich nanity bardzo dobrze radzi�y
sobie z pozyskiwaniem substancji od�ywczych z najbardziej niespodziewanych �r�de�, jednak
wszystko ma swoje granice. Ci�kie straty, jakie kompania ponios�a pod Voitan i Marshadem,
jak na ironi� chwilowo poprawi�y ich sytuacj�, poniewa� ka�dy zabity marine oznacza�
dodatkowy przydzia� witamin i protein oraz zapas�w dla pozosta�ych przy �yciu, ale i to ju� si�
wyczerpywa�o. Dlatego im szybciej za�aduj� ty�ki na statek i odlec�, tym lepiej.
Liszez spojrza�a przez rami� i uzna�a, �e kolumna jest ju� wystarczaj�co blisko. Rozejrza�a
si� w poszukiwaniu zagro�e� i ruszy�a przed siebie. Po trzecim kroku ziemia pod jej stopami
eksplodowa�a.
***
Roger ogl�da� drzewa. Pozdzierana kora co� mu przypomina�a. Spojrza� na swojego asi.
� Cord, te drzewa...
� Tak. Flar-ke. Musimy uwa�a� � powiedzia� szaman.
Chocia� Pahner pr�bowa� przekona� ksi�cia, �e grzbiet pierwszego zwierz�cia w kolumnie
nie jest w�a�ciwym miejscem dla dow�dcy, Roger wci�� jecha� na Patty i os�ania� karawan�
swoim jedenastomilimetrowym sztucerem. Ksi��� w��czy� radio na cz�stotliwo�ci dowodzenia.
� Kapitanie, Cord m�wi, �e jeste�my na terenach flar-ke. Tak jak wtedy, kiedy go pierwszy
raz spotkali�my.
Pahner milcza� przez chwil�. Roger przypomnia� sobie jego w�ciek�o�� tamtego dnia. Ksi���
nigdy potem nie wyja�ni� kapitanowi, �e otwarty kana� ��czno�ci kompanii sprawia� mu wtedy
tyle problem�w, �e po prostu nie us�ysza� rozkazu niestrzelania do �cigaj�cego Corda flar-ke.
Roger zosta� w�wczas po raz pierwszy w �yciu tak ostro skarcony. Pahner by� tak w�ciek�y, �e
jakiekolwiek t�umaczenie nie mia�o sensu.
Z drugiej strony, gdyby nawet us�ysza� rozkaz, i tak by strzeli�. I wcale nie po to, by ocali�
Corda, gdy� nie wiedzia� jeszcze wtedy o istnieniu szamana. Strzeli�by, poniewa� w ca�ym
swoim �yciu wiele razy polowa� na dzikie zwierz�ta i rozpozna� na drzewach �lady znakowania
przez nie swojego terytorium. �lady bardzo podobne do tych, kt�re teraz widzieli...
� Rozumiem � odpowiedzia� w ko�cu kapitan. Roger czu�, �e w pami�ci Pahnera od�y�y te
same wspomnienia. Nigdy nie rozmawiali o tamtym zdarzeniu. Ksi��� my�la� czasami, �e
przyczyn� b��du kapitana by� fakt, i� flar-ke przypomina�o � przynajmniej zewn�trznie � juczne
flar-ta, kt�re kompania zd��y�a ju� dobrze pozna�. Flar-ta potrafi�y by� nadzwyczaj
niebezpieczne w sytuacji zagro�enia, ale z natury nie by�y agresywne. Widocznie kapitan uwa�a�,
�e flar-ke tak�e s� �agodne, i dlatego kaza� swoim ludziom wstrzyma� ogie�. Dawniej Roger
prawdopodobnie nie zastanawia�by si� nad tym, teraz jednak rozumia�, �e Pahner, tak samo jak
inni, nie lubi przyznawa� si� do swoich b��d�w, dlatego nie porusza� wi�cej tego tematu.
� Cord jest naprawd� zaniepokojony � powiedzia� do komunikatora.
� Wiem � odpar� kapitan. � Cz�sto powtarza�, �e chocia� wygl�daj� jak flar-ta, s� zupe�nie
inne. Ciekaw jestem, na czym dok�adnie polega r�nica.
� Przychodzi mi do g�owy przyk�ad bawo��w afryka�skich, kapitanie � wyja�ni� Roger. �
Dla laika wygl�daj� zupe�nie tak samo jak bawo�y indyjskie. Ale one nie s� agresywne,
a afryka�skie s�, i to bardzo. Prawdopodobnie s� najbardziej agresywnymi i niebezpiecznymi
zwierz�tami na Ziemi. Nie �artuj� � istniej� dziesi�tki udokumentowanych przypadk�w, kiedy
bawo�y afryka�skie polowa�y na my�liwych.
� Jasne. � Pahner prze��czy� si� na cz�stotliwo�� og�ln�. � Kompania, s�uchajcie... � zacz��,
ale przerwa�y mu g�o�ne krzyki.
***
Kosutic nie wiedzia�a, jakim cudem uda�o jej si� prze�y� pierwsze sekundy. Bestia, kt�ra
wystrzeli�a nagle spod ziemi, nadzia�a Liszez na r�g i wyrzuci�a j� w powietrze, grenadier spad�a
bezw�adnie jak worek potrzaskanych ko�ci. Zwierz� nie zwraca�o ju� na ni� uwagi � by�o zaj�te
szar�owaniem na starsz� sier�ant.
Kosutic uda�o si� zej�� mu z drogi rozdzieraj�cym mi�nie skokiem. Uderzy�a barkiem
w ziemi�, przedtem jednak zd��y�a przesun�� prze��cznik karabinu na amunicj�
przeciwpancern�.
Pociski z wolframowym rdzeniem przebi�y grub�, pokryt� �uskami sk�r�, kt�r� zwyk�a
amunicja jedynie by porysowa�a. Bestia zarycza�a rozw�cieczona. Sier�ant zauwa�y�a, jak ca�e
stado flar-ke wyskakuje jakby spod ziemi i szar�uje na kompani�.
Z pozoru przypomina�y flar-ta, ale kilkumiesi�czne do�wiadczenie pozwoli�o sier�ant
zauwa�y� pewne r�nice. Flar-ta wygl�da�y jak skrzy�owanie rogatej ropuchy z triceratopsem,
mia�y do�� lekki pancerz, kt�rego kryza nie si�ga�a poza szyj�, i jednakowe przednie i tylne �apy.
Te stworzenia by�y przynajmniej o ton� ci�sze, a pokrywaj�ca je sk�ra by�a o wiele grubsza. Ich
kryza by�a tak szeroka, �e poganiacz nie widzia�by zza niej drogi, a przednie �apy by�y znacznie
silniejsze i pot�niejsze ni� tylne.
Kosutic uskoczy�a przed ciosem jednej z ogromnych n�g i obr�ci�a si�, unikaj�c przebicia
rogiem. Wpakowa�a jeszcze trzy pociski w kryz� potwora i ze zdumieniem zobaczy�a, �e dwa
z nich odbi�y si� od ko�cianego pancerza.
K�tem oka zauwa�y�a jaki� ruch i rzuci�a si� w ty� saltem, kt�rego nigdy nie wykona�aby
w innych okoliczno�ciach. Miejsce, w kt�rym sta�a u�amek sekundy wcze�niej, zosta�o
stratowane przez nast�pn� olbrzymi� rogat� ropuch�. Kosutic przeturla�a si� po ziemi, po czym
prze��czy�a karabin na ogie� ci�g�y i zacz�a pru� do flar-ke, z kt�rym przed chwil� walczy�a.
Bestia zaszar�owa�a na ni�, a sier�ant zn�w uskoczy�a w bok. Tym razem jednak zwierz�
zwr�ci�o si� w t� sam� stron�. Kosutic pomy�la�a, �e ju� po niej. Desperacko pr�bowa�a jeszcze
unikn�� uderzenia rogiem... gdy nagle zwierz� zosta�o zaatakowane przez Patty.
Roger wpakowa� trzy pociski w ods�oni�te podbrzusze bestii i pochyli� si�, podaj�c r�k�
starszej sier�ant.
� Szybciej! � krzykn�� i uk�u� zwierz� w szyj�, kiedy tylko r�ka Kosutic zacisn�a si� na jego
nadgarstku. � Szybciej! Wyno�my si� st�d!
Patty zawr�ci�a i z rykiem pogalopowa�a w kierunku atakowanej kompanii. Wydawa�o si�, i�
nie pami�ta, �e jest flar-ta. Wkroczy�a na wojenn� �cie�k� i niech ci z g�r lepiej maj� si� na
baczno�ci!
***
Pahner zakl�� w�ciekle, kiedy wierzchowiec Rogera pogalopowa� prosto na szar�uj�ce
olbrzymy.
� Zewrze� szyk! � zawo�a� na cz�stotliwo�ci og�lnej. Zobaczy� kilka oszczep�w
odbijaj�cych si� od �b�w atakuj�cych bestii i pokr�ci� g�ow�. Wi�kszo�� marines mia�a po
jednym magazynku amunicji. Jej zu�ycie oznacza�o koniec nadziei na zaj�cie portu.
� Do broni! Przeciwpancernymi ognia! � Uskoczy� przed szalej�cym zwierz�ciem i �ci�gn��
z ramienia karabin. � Zwierz�ta do przodu! Ustawi� je w zapor�!
Przed oczami mign�� mu Roger atakowany przez stado flar-ke. Jakim� cudem ksi�ciu uda�o
si� omin�� szar�� jednej z bestii. Kiedy flar-ke mija�y czo�o kolumny, Pahner zobaczy� jeszcze,
jak Roger �aduje w nie pocisk za pociskiem, a potem znika w k��bach kurzu.
Ten do�wiadczony oficer czu�, �e ogarnia go rozpacz. Atak nast�pi� frontalnie i dlatego
marines mogli celowa� jedynie w pancerne kryzy, najbardziej odporne cz�ci cia�a zwierz�t.
Coraz g�stszy ogie� nie odnosi� niemal �adnego skutku.
W zbit� mas� atakuj�cych zwierz�t zacz�y spada� pierwsze granaty, ale nawet to ich nie
odstraszy�o.
� Na zwierz�ta! � zawo�a� Pahner, pospiesznie gramol�c si� na grzbiet flar-ta. � Wszyscy na
zwierz�ta!
Nast�pi�a kolejna szar�a stada bestii. Z grzbietu ftar-ta Pahner zobaczy� marines gin�cych
pod stopami i rogami olbrzymich ropuch. Wielu jednak uda�o si� wspi�� na grzbiety jucznych
zwierz�t.
Sytuacja nie by�a teraz o wiele lepsza, ale przynajmniej dawa�a im mo�liwo�� podj�cia walki.
Rozw�cieczone flar-ke zawr�ci�y do ponownej szar�y. Na szcz�cie nie wiedzia�y, kto jest dla
nich naprawd� niebezpieczny, i obr�ci�y sw�j gniew przeciw jucznym zwierz�tom zamiast tym
ma�ym ludzikom, kt�re je rani�y. Wbi�y si� w stado flar-ta. Przez odg�os zderzaj�cych si� cia�
i zwierz�ce wrzaski b�lu i w�ciek�o�ci przebi� si� �oskot karabin�w marines.
Zapanowa� ca�kowity chaos. Marines � jedni z ziemi, inni z grzbiet�w zwierz�t, a jeszcze
inni z czubk�w drzew � zasypywali szalej�ce stado ogniem. Zmasowany ogie� �o�nierzy powala�
jedno zwierz� po drugim. Zu�ywali amunicj� w zastraszaj�cym tempie, ale nie mieli wyboru.
Pahner miota� si�, wydaj�c rozkazy koncentracji ognia. W pewnym momencie zobaczy�
Rogera szar�uj�cego na grzbiecie Patty w sam �rodek kot�owaniny. Kiedy ksi��� nauczy� si�
u�ywa� flar-ta jako bojowego rumaka, by�o tajemnic�, ale wygl�da� na jedynego cz�onka
kompanii, kt�ry w tym ca�ym zamieszaniu nie straci� g�owy.
Patty zaszar�owa�a z ogromn� pr�dko�ci� i zderzy�a si� z wi�kszym od niej zwierz�ciem
z hukiem przypominaj�cym trz�sienie ziemi.
Flar-ke zapiszcza�o w agonii, kiedy rogi flar-ta przebi�y jego grub� sk�r� i powali�y go na
kolana. Kosutic strzela�a seriami do otaczaj�cych ich bestii, tymczasem Roger wpakowa� kilka
pocisk�w w ods�oni�te podbrzusze ofiary Patty. Potem wycofa� swojego wierzchowca, by
rozp�dzi� si� do kolejnego ataku.
Pahner szturchn�� Aburi�, kt�ra kierowa�a zwierz�ciem, na kt�rym jechali.
� Wynosimy si� st�d!
� Tak jest, sir!
Kapral zmusi�a zwierz� do ci�kiego biegu. Z obu stron podbiegali do nich piesi marines.
Pahner pomaga� im wspi�� si� na grzbiet flar-ta, rzucaj�c rozkazy i rozdaj�c w�asn� amunicj�.
Kiedy min�li ostatni� walcz�c� par� zwierz�t, kapitan zobaczy� zbli�aj�cego si� jeszcze jednego
potwora. To wraca� Roger.
***
� Szkoda, �e nie ma tu poganiaczy � powiedzia� Berntsen, r�bi�c gruby kawa� mi�sa.
� Dlaczego? � spyta� Cathcart.
Kapral otar� twarz ramieniem munduru � wszystko inne pokrywa�a krew.
� Bo to oni si� tym zajmowali.
Kompania zatrzyma�a si� na zrytej polanie i umocni�a ob�z. By�o jasne, �e noc� zbiegn� si�
tu stada padlino�erc�w, ale marines nie byli w stanie i�� dalej. Po raz kolejny ponie�li ci�kie
straty...
Nepalczyk Dokkum, kt�ry uczy� wszystkich przetrwania w g�rach, ju� nigdy wi�cej nie
ujrzy Nowego Tybetu. Ima Hooker nie za�artuje ju� ani razu ze swojego imienia. Kameswaran
i Cramer, Liszez i Ejiken... Lista zdawa�a si� ci�gn�� bez ko�ca.
� Wiesz, co ci powiem? � powiedzia� Cathcart. � Rogo m�wi� prawd�. Te skurwysyny to nic
dobrego.
� No � przyzna� szeregowy, ci�gn�c ci�k� sk�r� martwej bestii. � Od samego pocz�tku
m�wi� prawd�.
***
� Mia� pan racj�, Roger � powiedzia� Pahner, patrz�c na u�o�one rz�dem cia�a zabitych
marines. � To nie s� juczne zwierz�ta.
� To tak jak z tymi bawo�ami � odpowiedzia� zm�czonym g�osem ksi���.
W�a�nie sko�czy� zszywa� rany Patty, u�ywaj�c do tego zestawu chirurgicznego doktora
Dobrescu i antybiotyk�w og�lnego zastosowania. Musia� to zrobi� sam, poniewa� rozz�oszczone
zwierz� nie dopuszcza�o do siebie nikogo innego.
� Afryka�skie i indyjskie, tak? � spyta� Dobrescu, podchodz�c i siadaj�c na pniu z�amanego
drzewa.
� W�a�nie m�wi� pan o nich, kiedy wpadli�my w to szambo � powiedzia� Pahner. � Nigdy
wcze�niej nie s�ysza�em o tych zwierz�tach.
� Bo nie jest pan z Ziemi � zauwa�y� Roger. � Oczywi�cie wi�kszo�� mieszka�c�w Ziemi
te� o nich nie s�ysza�a.
� Ci z Afryki na pewno s�yszeli � powiedzia� z chichotem Dobrescu.
� No wi�c co to jest? � spyta� Pahner, r�wnie� siadaj�c.
� To tona chodz�cej z�o�liwo�ci � powiedzia� Roger. � Je�li ci� wyczuj�, podkradaj� si� od
ty�u i zanim si� zorientujesz, ju� nie �yjesz.
� My�la�em, �e bawo�y jedz� traw�.
� To nie znaczy, �e s� przyjazne � odpar� zm�czonym g�osem ksi���. � Ro�lino�erca nie
oznacza od razu przyjaciela.
Machn�� r�k� w stron� zwalonych na kup� �cierw flar-ke.
� Wstr�tne �abowo�y � parskn��.
� Co? � nie zrozumia� Pahner.
� Wygl�daj� jak rogate ropuchy, ale s� wredne jak afryka�skie bawo�y. � Roger wzruszy�
ramionami. � �abowo�y.
� Wygl�da na to, �e za chwil� dowiemy si�, jak smakuj�. � Kapitan wci�gn�� w nozdrza
dobiegaj�ce z polowej kuchni zapachy.
Jak si� okaza�o, �abowo�y smakowa�y zupe�nie jak kurczaki
Rozdzia� drugi
� No prosz�, czego� takiego nie widuje si� codziennie � powiedzia� zm�czonym g�osem
Julian:
� Tutaj chyba si� widuje � odpar�a Despreaux.
Zwierz� przypomina�o du�ego dwunogiego dinozaura, z kr�tkimi przednimi �apami,
�rodkowymi niemal w zaniku... i je�d�cem.
� Super � powiedzia� Kyrou. � Koniostrusie.
Je�dziec zatrzyma� si� przed kolumn�, powiedzia� co� g�o�no i podniesion� r�k� nakaza� im
si� zatrzyma�. Wodze � podobne do ko�skich � trzyma� doln� par� r�k, co pozwala�o mu u�ywa�
g�rnych do wykonywania gest�w i pos�ugiwania si� broni�. Kosutic podesz�a do niego,
podnosz�c wysoko puste d�onie.
� Pani O�Casey, prosz� na czo�o kolumny � zawo�a�a na cz�stotliwo�ci og�lnej. � Nie
rozumiem, co ten facet do mnie m�wi.
� Ju� id� � odpowiedzia�a w s�uchawce uczona.
Kosutic skupi�a uwag� na Mardukaninie. Musia� by� stra�nikiem � wskazywa�a na to ci�ka
zbroja i bro�. Nic z jego wyposa�enia nie przypomina�o rzeczy powszechnie u�ywanych po
drugiej stronie g�r. Wygl�da� na niespecjalnie zadowolonego ze spotkania, wi�c sier�ant klasn�a
w d�onie, pr�buj�c na�ladowa� marduka�skie uprzejme powitanie na tyle wiernie, na ile
pozwala�y jej jedynie dwa ramiona.
� Nasz t�umacz zaraz tu b�dzie � powiedzia�a uprzejmie w powszechnie u�ywanym
w Hadurze j�zyku kupieckim.
Tubylec nie m�g� jej rozumie�, ale mia�a nadziej�, �e przynajmniej wyczuje przyjazny ton jej
g�osu.
Chyba tak si� sta�o, poniewa� stra�nik skin�� jej po marduka�sku, opu�ci� podniesion�, d�o�
i rozlu�ni� si� w oczekiwaniu. Wci�� nie wygl�da� na uradowanego widokiem kompanii, ale
swoj� postaw� wyra�a� gotowo�� okazania cierpliwo�ci. Przynajmniej na razie.
Sier�ant rozejrza�a si� po okolicy. Podejrzewa�a, �e tubylcy dowiedzieli si� o ich nadej�ciu
z pewnym wyprzedzeniem, poniewa� je�dziec pojawi� si� natychmiast, gdy tylko wyszli
z g�stego lasu na otaczaj�ce miasto pola.
Pracuj�cy na nich wie�niacy nosili okrywaj�ce ich od st�p do g��w ciemne szaty z szorstkiej,
grubej tkaniny. Kiedy przerwali na chwil� prac�, kilku z nich odkorkowa�o buk�aki i pola�o si�
wod�. Najwyra�niej w ten spos�b radzili sobie ze zbyt suchym klimatem p�askowy�u.
Ro�liny, kt�re uprawiali � niskie, pn�ce krzewy, podtrzymywane za pomoc� konstrukcji
z palik�w i sznurka � nie by�y ludziom znane. W�a�nie kwit�y i wsz�dzie wok� unosi� si� ci�ki
zapach milion�w kwiat�w.
Tubylcy pos�ugiwali si� zwierz�tami poci�gowymi innymi ni� te, kt�re ludzie do tej pory
widzieli na Marduku. Kilku rolnik�w ora�o pola p�ugiem ci�gni�tym przez niskie, sze�ciono�ne
zwierz�ta, wyra�nie spokrewnione z koniostrusiem, kt�rego dosiada� stra�nik.
Kosutic odwr�ci�a wzrok od tubylc�w, kiedy podesz�a do niej Eleanora O�Casey. Uczona
u�miechn�a si� do stra�nika i dwukrotnie klasn�a w d�onie na powitanie. Podr� wyra�nie
zahartowa�a naczelniczk� �wity ksi�cia. Sta�a si� chuda i �ylasta jak poskr�cany korze�.
� Jeste�my podr�nymi w�druj�cymi przez wasz kraj � powiedzia�a, u�ywaj�c tego samego
j�zyka kupc�w, co Kosutic. � Chcemy handlowa�, kupi� od was zapasy.
Wiedzia�a, �e tubylec nie rozumie ani s�owa, ale nie przejmowa�a si� tym. Uboga pigu�ka
j�zyka marduka�skiego, kt�r� za�adowa�a do tootsa, rozros�a si� podczas podr�y w obszern�
baz� danych. Gdyby O�Casey uda�o si� sk�oni� stra�nika do m�wienia, program szybko zacz��by
dostosowywa� si� do jego j�zyka.
Je�dziec rzuci� co� ostrym, niemal zaczepnym tonem. Jego s�owa wci�� by�y niezrozumia�e.
O�Casey pokiwa�a g�ow�, by zach�ci� go do dalszego m�wienia, jednocze�nie uwa�nie mu si�
przygl�daj�c. Podstawow� bro� stra�nika stanowi�a d�uga na pi�� czy sze�� metr�w lekka lanca
o dziwnie wyd�u�onym poczw�rnym ostrzu. Naczelniczka �wity uzna�a, �e bro� zosta�a tak
skonstruowana po to, by m�c przebija� pancerze �abowo��w. Widocznie wielcy ro�lino�ercy
stanowili g��wne zagro�enie w tym rejonie.
Opr�cz lancy je�dziec mia� przypi�ty do siod�a d�ugi, prosty miecz. By� to odpowiednik
�redniowiecznego dwur�cznego miecza, ale poniewa� Mardukanie byli niemal dwa razy wy�si
od ludzi, mia� blisko trzy metry d�ugo�ci.
Str�j je�d�ca by� zaskakuj�cy. Mia� na sobie kolczug�, p�ytowy napier�nik i naplecznik oraz
os�ony na udach, nagolenniki i karwasze. Zbroja wyra�nie kontrastowa�a ze sk�rzanymi
fartuchami u�ywanymi w Hadurze i Hurtanie.
Najbardziej interesuj�ce by�o to, �e w olstrach przy jego siodle tkwi� du�y pistolet albo kr�tki
karabinek. Bro� by�a najprostszej konstrukcji, ale wykonana zosta�a wspaniale. Metalowe
elementy zrobiono najwyra�niej ze stali, a nie z �elaza, powszechnie u�ywanego po drugiej
stronie g�r, za� mosi�dz na kolbie mia� kolor spalonej letnim s�o�cem trawy. Zamiast
wolnopalnego lontu by� wyposa�ony w marduka�ski odpowiednik ziemskiego zamka ko�owego.
Wygl�d broni i zbroi �wiadczy� o wysokim poziomie obr�bki metali.
�o�nierz wskaza� r�k� kierunek, z kt�rego przymaszerowa�a kompania, i ostrym tonem zada�
jakie� pytanie.
� Wybacz � odpar�a przepraszaj�co O�Casey. � Obawiam si�, �e jeszcze ci� za dobrze nie
rozumiem, ale chyba robimy ju� post�py.
Rzeczywi�cie program sygnalizowa� znajomo�� niekt�rych s��w, chocia� wci�� jeszcze
daleko by�o do pe�nego zrozumienia j�zyka, z kt�rym w�a�nie si� zetkn�li. Miejscowy dialekt
wywodzi� si� z j�zyka mieszka�c�w okolic portu i wskazywa�, �e tutejsze tereny s� szczelnie
odci�te od kraj�w le��cych za g�rami.
� Przychodzimy w pokoju. � Uczona u�y�a ju� kilku s��w lokalnej mowy i uzupe�ni�a je
wyrazami z oryginalnej pigu�ki. � Jeste�my zwyk�ymi kupcami. � Ostatnie s�owo nale�a�o ju� do
j�zyka, kt�rym pos�ugiwa� si� �o�nierz.
� Kapitanie Pahner � powiedzia�a przez radio � czy kto� m�g�by tu przynie�� bel� diandal
Chc� mu pokaza�, �e my handlujemy, a nie napadamy. Prawdopodobnie wygl�damy jak �upieska
wyprawa.
� Zrozumia�em � odpar� Pahner.
Chwil� p�niej na czo�o kolumny przytruchta� Poertena, d�wigaj�c bel� dianda. Pi�knie
utkany lendwab okaza� si� bardzo dobrym towarem w regionie Haduru, O�Casey mia�a nadziej�,
�e tutaj r�wnie� b�dzie mile widziany.
Poertena poda� jeden koniec zwoju Kyrou, po czym obaj rozwin�li go, uwa�aj�c, by nie
dotkn�� ziemi. Efekt by� zgodny z oczekiwaniami O�Casey. Stra�nik pu�ci� lu�no wodze, zatkn��
lanc� w obejmie i zeskoczy� z siod�a z gracj�, kt�ra w wydaniu kogo� wzrostu Mardukan by�a
zadziwiaj�ca.
� Ten... materia�... gdzie? � zapyta�.
� Z krainy, z kt�rej przychodzimy � powiedzia�a O�Casey, wskazuj�c r�k� g�ry. � Mamy go
du�o na handel, tak samo jak innych towar�w.
� Bebi � powiedzia� Poertena, zgaduj�c, co mo�e zainteresowa� ich rozm�wc� � przynie� mi
ten miecz, co nam zosta� z Voitan.
Kapral kiwn�� g�ow� i za chwil� wr�ci� z owini�t� w tkanin� broni�. Poertena rozpakowa� j�,
falisty wz�r damasce�skiej stali najwyra�niej spodoba� si� Mardukaninowi, bo a� krzykn��
z zachwytu. Zerkn�� pytaj�co na O�Casey, po czym wzi�� miecz do r�ki. Bro� mia�a szerokie,
zakrzywione ostrze � nie by�a to ju� szabla, ale jeszcze nie by� to sejmitar. Mardukanin machn��
ni� kilka razy, po czym roze�mia� si� i rzuci� jakie� s�owo.
� Co on m�wi? � spyta� Poertena. � Ja my�l�, �e to co� wa�nego.
� Nie wiem � odpar�a O�Casey.
Mardukanin dostrzeg� ich wyra�ne zmieszanie i powt�rzy� to s�owo, pokazuj�c na niebo,
otaczaj�ce ich pola i g�ry, a potem na trzyman� w g�rnej r�ce bro�.
� Mamy chyba miejscowe oznaczenie pi�kna � powiedzia�a O�Casey. � Jestem prawie
pewna, �e powiedzia�, i� miecz jest tak pi�kny jak niebo, kwiaty i wynios�e g�ry.
� Aha � zachichota� Poertena. � Chyba damy tu sobie rad� z handlem.
� Poznaj naszego wodza. � Eleanora gestem wskaza�a je�d�cowi, by poszed� za ni�.
Mardukanin niech�tnie odda� miecz Bebiemu i ruszy� za naczelniczk� �wity.
� Ja jestem Eleanora O�Casey � powiedzia�a. � Nie us�ysza�am twojego imienia.
� Sen Kakai � odpar� Mardukanin. � Je�dziec Ran Tai. Najwyra�niej rozumiesz ju� nasz
j�zyk?
� Mamy zdumiewaj�c� �atwo�� uczenia si� obcych j�zyk�w � powiedzia�a ze �miechem
naczelniczka �wity.
� Zauwa�y�em � zachichota� w odpowiedzi je�dziec, po czym uwa�nie przyjrza� si� ma�emu
oddzia�owi ludzi. � Jeste�cie... dziwacznie uzbrojeni � zauwa�y�, wskazuj�c rzymsko-
marduka�skie wyposa�enie.
� Po drugiej stronie g�r panuj� zupe�nie inne warunki � powiedzia�a O�Casey. � Przybyli�my
z bardzo daleka i musieli�my dostosowa� tutejszy sprz�t do naszych potrzeb. Miecze i w��cznie
nie s� naszym zwyk�ym uzbrojeniem.
� Wasi �o�nierze maj� na plecach strzelby.
� Tak � odpar�a O�Casey. Zmierzy�a wzrokiem ci�ko opancerzonego je�d�ca. � Twoja
zbroja jest bli�sza temu, co my znamy � powiedzia�a.
� Macie bardzo niezwyk�y ekwipunek � powt�rzy�. Nagle zobaczy� stos sk�r zarzuconych na
juczne zwierz�ta. � Czy to sk�ry sin-tal � spyta� z widocznym zaskoczeniem.
� Tak mi si� wydaje, chocia� my nazywamy te zwierz�ta flar-ke. Ich stado zaatakowa�o nas
w g��bi doliny. � Przerwa�a. � Mam nadziej�, �e to nie by�o... chronione stado?
� W �adnym razie � odpar� Sen Kakai. � To stado niedawno si� tu pojawi�o. Mi�dzy innymi
dlatego patrolowa�em t� okolic�. Przy okazji przepraszam za moje powitanie. Mamy ostatnio
troch� problem�w.
� Problem�w? � spyta�a naczelniczka �wity, kiedy zbli�yli si� do grupy dowodzenia. � Jakich
problem�w?
� Ostatnio jest ci�ko � odpar� stra�nik. � Nasta�y bardzo ci�kie czasy.
Kiedy trwa�o wzajemne przedstawianie si�, Eleanorze przysz�o do g�owy pewne staro�ytne
chi�skie powiedzenie, kt�re wydawa�o si� stworzone specjalnie dla kompanii Bravo. Idealnie do
niej pasowa�o. M�wi�c kr�tko, O�Casey mia�a serdecznie do�� ��ycia w ciekawych czasach�.
***
Karawanseraj sta� na skraju g��wnego placu targowego. Krzyki sprzedawc�w przenika�y
przez grube mury hotelu a� do pokoju na drugim pi�trze, kt�ry zajmowa�a grupa dowodzenia.
Otwarte okno wychodzi�o na p�askie dachy dom�w i rozci�gaj�ce si� za nimi jezioro.
Nieustannie wiej�cy wiatr przynosi� zapach przypraw, z kt�rych s�yn�� ca�y region.
Okaza�o si�, �e przyprawa zwana przypieprzem, kt�ra by�a istotnym sk�adnikiem wielu da�
Matsugaego, ro�nie jedynie na wysoko po�o�onych suchych terenach. Poniewa� mieszka�cy
planety potrzebuj� do �ycia wysokiej temperatury i du�ej wilgotno�ci, jest ona niezwykle droga.
Uprawa przypieprzu i kilku innych zi� stanowi wi�c �r�d�o du�ej cz�ci dochodu ca�ego
regionu.
Jego mieszka�cy �yj� tak�e z wydobycia. G�ry obfituj� w z�o�a z�ota, srebra i �elaza, a na
ni�szych wzg�rzach wok� miasta trafiaj� si� skupiska kamieni szlachetnych. Ran Tai jest wi�c
bardzo bogatym miastem.
Ale to miasto ma swoje problemy.
� Mo�e nast�pi�a zmiana klimatu � powiedzia�a O�Casey. � Nie przychodzi mi do g�owy
�aden inny pow�d takiej skali inwazji, o jakiej opowiadaj� mieszka�cy miasta.
� Nie chcemy zn�w mie� do czynienia z Kranolta � powiedzia� stanowczo Roger.
� O nie � zgodzi�a si� Kosutic, masuj�c wci�� �wie�� blizn� na ramieniu. � Wola�abym
spotka� si�y uderzeniowe �wi�tych, ni� znowu walczy� z tymi draniami. Przekl�ci �wi�ci
przynajmniej wiedz�, kiedy s� pokonani.
� Ci, o kt�rych mowa, nie przypominaj� naszych Kranolta � powiedzia�a O�Casey. � Kiedy
ich spotkali�my, byli u schy�ku swojej pot�gi. Z opis�w wynika, �e ci przypominaj� Kranolta
z okresu pierwszej bitwy pod Voitan.
� O, to super! � Zachichota� histerycznie Julian. � Nowi, wypocz�ci Kranolta zamiast starych
i zm�czonych Kranolta!
� Ta grupa � ci�gn�a O�Casey � najwyra�niej nadci�ga z tych samych wzg�rz na skraju
p�nocnych r�wnin, z kt�rych pochodzili Kranolta, tylko �e nie znale�li przej�cia przez g�ry
tutaj, na wschodzie, i musieli je obej�� od zachodu. � Wskaza�a na mapie p�nocn� cz��
olbrzymiego kontynentu, przesuwaj�c palcem wzd�u� �a�cucha g�r, kt�re Sen Kakai nazywa�
Tarstenami.
� Bomani r�ni� si� od Kranolta pod kilkoma wzgl�dami. Rozpocz�li swoj� migracj� troch�
p�niej, no i maj� zupe�nie inn� bro�. Kranolta nie znali prochu, a Bomani u�ywaj� arkebuz�w,
chocia� przypuszczam, �e mogli je zdoby� drog� handlu z tym regionem.
� Bomani � tak jak Kranolta � wydaj� si� by� lu�n� konfederacj� plemion, kt�re r�ni� si�
mi�dzy sob� poziomem rozwoju technologicznego. Na przyk�ad te, kt�re znajduj� si� na przodzie
ca�ej migracji, s� zdecydowanie bardziej prymitywnie uzbrojone ni� � nazwijmy to � �rdze�,
kt�ry pcha ca�o�� do przodu. Pos�uguj� si� broni� miotan� zamiast paln�. Mo�na ich traktowa�
jak... hmmm... lekko uzbrojonych harcownik�w, kt�rzy badaj� op�r przeciwnika i szukaj� okazji
do ataku.
� Wspaniale � zachichota� Pahner. � Milusi�scy z w��czniami jak szpadle. Ale co ich tak
pcha? Dlaczego w�a�nie teraz rozpocz�li inwazj�? Kiedy ich spotkamy?
� Nie mog� tego dok�adnie powiedzie� � przyzna�a historyczka. � Na pewno nie na sto
procent. Motywy ekspansji barbarzy�c�w cz�sto s� niejasne, ale nie �artowa�am, kiedy m�wi�am,
�e mog�a to spowodowa� zmiana klimatu i wy� demograficzny. Zmiana klimatu cz�sto prowadzi
do ograniczenia zasob�w �ywno�ci dla rosn�cej liczby mieszka�c�w, wi�c migruj�
w poszukiwaniu �ywno�ci. Z drugiej strony mo�e za tym sta� po prostu nadzwyczaj ambitny
w�dz, kt�ry marzy o zbudowaniu pot�gi na wz�r imperium Mongo��w. � Wzruszy�a ramionami.
� Cokolwiek jest tego przyczyn�, barbarzy�cy przetaczaj� si� przez t� okolic�, mia�d��c
wszystko na swojej drodze.
� To dlatego ten stra�nik by� taki nerwowy � powiedzia� Roger, pogryzaj�c co�, co tubylcy
nazywali targhas, a co przypomina�o troch� popularne po po�udniowej stronie Tarsten�w daktiwi.
Kompania bardzo polubi�a daktiwi, kt�rych tutaj niestety nie znano, podobnie jak dianda. Na
szcz�cie j�czmy� by� popularny po obu stronach g�r. Targhas przypomina�y �liwki daktylowe
skrzy�owane z mechatym dzikim jab�kiem. Roger zastanawia� si�, �o�nierze je nazw�.
�liwjab�ki? Jabliwki?
� Musimy uzupe�ni� zapasy. � Pahner spojrza� na Poerten�. � Czy b�dzie z tym problem?
� Sprawdzi�em ceny na targu � odpar� mechanik. � Mo�emy utargowa� dobry pieni�dz na
dianda. Bardzo dobry. Ale j�czmy� przywo�� z d�ungli. Jedzenie maj� tu drogie.
� Wi�c kupimy tyle, ile potrzeba na dotarcie do d�ungli, a reszt� dostaniemy na dole, na
r�wninach � powiedzia� Pahner, po czym przerwa� widz�c, �e mechanik kr�ci g�ow�. � Nie?
� Zbiory im si� spier... nie uda�y. � Pinopa�czyk wzruszy� ramionami. � Trudno znale��
j�czmy� nawet na r�wninach. Maszerujemy prosto w nast�pn� wojn�, panie kapitanie. Ci�ko
b�dzie z �arciem.
� Cudownie. � Pahner westchn�� i spojrza� w g�r�. � Czy chocia� raz co� mo�e p�j�� tak jak
trzeba?
� Gdyby posz�o, uzna�by to pan za podst�p � za�artowa� Roger. � Generalnie wi�c
potrzebujemy wi�cej got�wki?
� Przyda�oby si�, sir � odpar� Pinopa�czyk. � J�czmy� jest drogi, nie wspominaj�c
o owocach i przyprawach.
� Tego akurat zamierza�em sporo kupi� � powiedzia� Matsugae.
Jako g��wny kucharz ekspedycji i szef logistyki, s�u��cy Rogera zazwyczaj bra� udzia�
w spotkaniach.
� Tutejszy przypieprz jest wspania�y. Poza tym chcia�bym kupi� kilkadziesi�t kilo innych
przypraw. Pozna�em kilka potraw, kt�re chcia�bym wypr�bowa�. Powinni�my tak�e pomy�le�
o jakiej� pomocy obozowej, nawet je�li mieliby to by� poganiacze.
� Do tego potrzeba pieni�dzy, Matsugae � powiedzia� kapitan. � Gdyby�my nie musieli kupi�
flar-ta, sprawa wygl�da�aby zupe�nie inaczej. Ale w naszym skarbcu wida� dno. Na razie nam
wystarczy, ale nie mamy �adnego �r�d�a przysz�ych dochod�w.
� Wi�c zar�bmy co� � wzruszy� ramionami Roger.
� Mam nadziej�, �e nie b�dziemy ju� musieli zdobywa� �adnych miast � powiedzia�a
sier�ant Lai. � Ostatnie by�o wystarczaj�co paskudne.
� �adnych miast � zgodzi� si� ksi���. � Ale potrzebujemy pieni�dzy, a jeste�my elitarn�
jednostk� bojow�. Akurat odbywa si� masowa migracja, kt�ra powoduje liczne konflikty.
Powinni�my znale�� sobie jakie� dobrze p�atne zadanie, kt�re mogliby�my wykona�, nie
ponosz�c przy tym �adnych strat.
� M�wi pan o zostaniu najemnikami � powiedzia� z niedowierzaniem Pahner.
� Kapitanie, a czym my byli�my w Marshadzie? Albo w Q�Nkok? � spyta� Roger,
wzruszaj�c ramionami.
� Byli�my kompani� Bravo batalionu Br�z � odpar� ze z�o�ci� kapitan � kt�r� okoliczno�ci
zmusi�y do walki. Brali�my za to zap�at�, ale nie byli�my pospolitymi najemnikami, do cholery!
� C�, kapitanie � powiedzia� cicho Roger. � Widzi pan jakie� inne wyj�cie?
Marine otworzy� usta i zamkn�� je gwa�townie. Po chwili pokr�ci� g�ow�.
� Nie. Ale nie wydaje mi si�, �eby�my upadli a� tak nisko, aby zosta� najemnikami.
� Poertena � powiedzia� ksi���. � Czy mamy do�� funduszy, �eby kupi� zapas j�czmy�u,
kt�ry wystarczy�by nam do wybrze�a?
Mechanik popatrzy� w panice na ksi�cia i swojego dow�dc�.
� O nie, Wasza Wysoko��, mnie w to nie mieszajta!
� Tak, Roger � powiedzia� stanowczo Pahner. � Mamy. Kiedy sko�czy nam si� got�wka,
mo�emy polowa� i zbiera� �ywno�� w d�ungli.
� To nam znacznie wyd�u�y czas marszu � zauwa�y� �agodnie ksi���, unosz�c brew. �
I zm�czy flar-ta. Nie wspominaj�c, �e b�dziemy bez pieni�dzy, kiedy dotrzemy do wybrze�a,
a tam przecie� musimy wyczarterowa� albo kupi� statki na nast�pny etap podr�y.
� Kapitanie � powiedzia�a Kosutic i zawaha�a si�. � Mo�e... mo�e powinni�my si� nad tym
zastanowi�. Musimy my�le� nie tylko o j�czmy�u. Ludzie potrzebuj� odpoczynku, i nie m�wi� tu
o obozie w d�ungli. Przyda�oby im si� kilka dni w mie�cie, troch� wina, rozrywki. A nie szukaj�c
�ywno�ci po drodze, rzeczywi�cie maszerowaliby�my o wiele szybciej. Mo�e... mo�e
powinni�my rozejrze� si� za jak�� robot�. Ale musia�aby by� naprawd� �wietnie p�atna.
Roger zobaczy�, �e kapitan jest w�ciek�y. U�miechn�� si� do niego.
� Pami�ta pan, co mi pan kiedy� powiedzia�? �Czasami musimy robi� rzeczy, kt�re nam si�
nie podobaj��. My�l�, �e w�a�nie nadesz�a taka chwila. Potrzebne nam s� pieni�dze. A poza tym
� doda� z szerszym u�miechem i mrugn�� do swojego s�u��cego � je�li nie kupimy Kostasowi
jego przypieprzu i przypraw, zupe�nie nam zmarkotnieje.
Pahner popatrzy� ponuro na trzeciego nast�pc� tronu Imperium Cz�owieka. Odczu� wielk�
ulg�, kiedy Roger wreszcie przyj�� do wiadomo�ci, �e nie ma nic wa�niejszego ni� przywiezienie
go bezpiecznie na imperialny dw�r na Ziemi. Ksi�ciu pocz�tkowo trudno by�o uzna�, �e jego
�ycie jest a� tak cenne. Nie s�dzi�, by ktokolwiek w ca�ym wszech�wiecie, z wyj�tkiem by� mo�e
Kostasa Matsugaego, interesowa� si� jego losem.
Roger by� niemal lustrzanym odbiciem swojego niewiarygodnie przystojnego i niezwykle
nieodpowiedzialnego ojca-playboya. Wszyscy s�dzili, �e upodabniaj�c si� do niego, Roger
wyra�a bunt przeciwko tronowi. Nikt opr�cz Matsugaego nie przypuszcza� nawet, �e zachowanie
Rogera jest po prostu reakcj� ma�ego ch�opca,