Judith Lennox - Żona jubilera

Szczegóły
Tytuł Judith Lennox - Żona jubilera
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Judith Lennox - Żona jubilera PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Judith Lennox - Żona jubilera PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Judith Lennox - Żona jubilera - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Tytuł oryginału THE JEWELLER’S WIFE Copyright © 2015 Judith Lennox Projekt okładki Jacket photograph by Horst P. Horst. © Condé Nast Archive/Corbis Opracowanie graficzne okładki Ewa Wójcik Zdjęcie na okładce © Horst P. Horst/Conde Nast/Getty Images Redaktor prowadzący Joanna Maciuk Redakcja Małgorzata Grudnik-Zwolińska Korekta Sylwia Kozak-Śmiech Bożena Hulewicz ISBN 978-83-8123-444-3 Warszawa 2017 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl Strona 4 Dla Carwyna George’a Bethencourt-Smitha Strona 5 Podziękowania Serdeczne podziękowania dla mojej agentki, Maggie Hanbury, za sugestie i nieocenione wsparcie, oraz dla mojej redaktorki w Headline, Clare Foss, za wnikliwe i wrażliwe komentarze o tekście. Wielkie uznanie należy się także asystentce Clare, Emmie Holtz, i mojej redaktorce w Piper, Bettinie Feldweg. Dziękuję gorąco mojemu bratu, Davidowi Stretchowi, za informacje dotyczące fotografii w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, i mojemu mężowi, Ianowi, za wyjaśnienia tabel pływów i prądów. Za wszelkie błędy sama ponoszę odpowiedzialność. Pozwoliłam sobie na niejaką swobodę w kwestii topografii okolic Maldon. Wyspa Thorney nie istnieje, chociaż została zainspirowana wyspami w ujściu rzeki Blackwater. Strona 6 RODZINY WINTERTONÓW I SINCLAIRÓW ORAZ ICH PRZYJACIELE W Marsh Court: Henry Winterton Juliet Winterton, jego żona Piers, ich syn Charlotte (Charley), ich córka W Maldon: Jonathan Winterton (Jonny), młodszy brat Henry’ego Helen Winterton, żona Jonny’ego Aidan, ich syn Louise, ich córka W St. Albans: Jane Hazelhurst (z domu Winterton), siostra Henry’ego Peter Hazelhurst, mąż Jane Eliot i Jake, bliźniacy, ich synowie Gabrille (Gabe), ich córka W Londynie: Gillis Sinclair, przyjaciel Henry’ego Wintertona Blanche, żona Gillisa Flavia i Claudia, ich córki Nathan (Nate) i Rory, ich synowie Strona 7 W Greensea: Joe Brandon, rolnik Christine Brandon, jego ciotka Neville Stone, chrześniak Joego Oraz: Freya Catherwood, fotografka Anne Carilisle, gość z Ameryki Strona 8 CZĘŚĆ PIERWSZA NASZYJNIK Z PEREŁ Lata 1938–1946 Strona 9 Rozdział pierwszy Październik–grudzień 1938 roku Podczas śniadania pokojówka upuściła wędzonego solonego śledzia na kolana Henry’ego, a on nazwał ją głupią i wyrzucił z pracy. Była głupia, Juliet Winterton zgadzała się z mężem, biedne, niewykształcone stworzenie, najmłodsza z licznej rodziny gnieżdżącej się w ciasnej chatce w Maylandsea. Ale współczuła jej, i kiedy dziewczyna, lamentując, uciekła z pokoju, wstawiła się za nią. W oczach Henry’ego pojawił się nieprzyjemny wyraz, do którego przywykła podczas ich trwającego trzy miesiące małżeństwa. Wyrywając kręgosłup nieszczęsnej rybie, powiedział: – Czasami jesteś strasznie słaba, Juliet. Nie ustąpiła. – Ethel nic nie może na to poradzić. Przerażasz ją, Henry, strasznie się przy tobie denerwuje. Mój ojciec zawsze powtarzał, że służbę należy traktować uprzejmie, ponieważ mają o wiele mniej szczęścia niż my. – Twój ojciec był głupcem. – Henry rozciął kopertę nożem do papieru. – Roztrwonił wszystkie pieniądze i zostawił cię bez grosza, o ile pamiętam. Bóg tylko wie, co by się z tobą stało, gdybym cię nie uratował. Juliet nie znosiła, kiedy w taki sposób mówił o jej ojcu, który umarł pół roku temu. Nauczyła się jednak mieć na baczności przed językiem Henry’ego, zajęła się więc smarowaniem masłem grzanki spalonej przez Ethel. Straciła apetyt, od oleistego zapachu wędzonego śledzia przewracało się jej w żołądku. Skończywszy jeść, Henry odłożył sztućce na talerz. Strona 10 – Dzisiaj wieczorem mamy gościa na kolacji – oznajmił. – Dostałem list od Sinclaira. Gillis Sinclair był posłem do parlamentu i mieszkał w Londynie. Henry został ojcem chrzestnym Claudii, najmłodszej córki Gillisa, i często o nim mówił, chociaż Juliet nie poznała jeszcze ani Gillisa, ani jego żony Blanche. – Przygotuję pokój – odparła. – Czy pan Sinclair przyjeżdża sam? – Tak. Blanche jest niedysponowana. Przygotuj pokój w domku. Kiedy Sinclairowie odwiedzają Marsh Court, zawsze śpią w domku. Henry wytarł usta serwetką i wstał. On, jego brat Jonathan i siostra Jane byli do siebie podobni, wszyscy odziedziczyli urodę Wintertonów, ale Henry był najwyższy i miał najbardziej imponujący wygląd. – Wyślij też zaproszenia do Jonathana i Helen – dodał. – Oraz Barbourów. Przygotuj przyjęcie. Charles i Marie Barbourowie byli sąsiadami Wintertonów, właścicielami wielkiego gospodarstwa leżącego na południe od Marsh Court. – Pozwól mi porozmawiać z Ethel – przekonywała go Juliet. – Nakłonię ją do obietnicy, że będzie lepiej pracowała. Potrzebujemy jej dzisiaj wieczorem, a sam wiesz, jak trudno będzie znaleźć inną dziewczynę. – Nie. – Henry obnażył zęby. – Powiedziałem, że już tu nie pracuje. Rano było tyle rzeczy do zrobienia, a do pomocy miała tylko kucharkę, panią Godbold, i pokojówkę tak podeszłą w latach, że Juliet obawiała się o jej życie, kiedy ta wspinała się po schodach. Sama więc przygotowała sypialnię w eleganckim domku dla gości, pocieszając się myślą, że wieczorem zobaczy się z Helen i Jonathanem. Jonathan miał łagodniejsze usposobienie niż Henry, a jeśli chodzi o Helen, to szwagierka szybko stawała się jej dobrą przyjaciółką. Po lunchu wyszła z domu. W tym roku drzewa wcześnie straciły liście, zerwane z gałęzi przez gwałtowną październikową burzę, i japońskie klony malowały na trawniku czerwone jak krew wiry. Gdyby nie kłótnia z Henrym, Juliet wzięłaby szkicownik i spróbowała uchwycić zmieszane barwy liści, ale czuła zbyt wielki niepokój, żeby Strona 11 malować. „Twój ojciec był głupcem. Roztrwonił wszystkie pieniądze i zostawił cię bez grosza. Bóg tylko wie, co by się z tobą stało, gdybym cię nie uratował”. Uratował mnie, pomyślała. Szła po mokrej trawie, wysokie źdźbła łaskotały ją w kostki. Czy właśnie to zrobiłeś, Henry? Deszcz przestał padać, odsłaniając bladobłękitne niebo i spokojny bezruch. Marsh Court stał na półwyspie wcinającym się w Morze Północne, od północy graniczył z ujściem Blackwater, a od południa z rzeką Crouch. Nizinne tereny otaczające dom stanowiły kombinację delikatnych odcieni zieleni, szarości i brązu, dających odpoczynek oczom. Juliet obserwowała stado mew przecinających powietrze, promienie słońca odbijały się od ich białych piersi, z oddali wyglądały jak jeden świetlisty organizm. Ogród łączył się z polem, za nim rozciągały się słone mokradła, ani ogrodzenie, ani żywopłot nie znaczyły granicy posiadłości. Jedynym budynkiem w zasięgu wzroku był domek z czerwonej cegły, w poprzednim stuleciu zbudowany dla ciotki, starej panny, w którym dzisiaj wieczorem będzie nocował Gillis Sinclair. Juliet spojrzała na Marsh Court. Mury i dach od dziesięcioleci wystawione na działanie żywiołów przybrały delikatną barwę różu i złota, wtapiając się w otoczenie. Trzy szerokie szczyty wychodziły na mokradła i bagna ujścia rzeki, gdzie woda w strumykach i słonych stawach wyglądała jak pasma metalowych nici. Drzwi balkonowe prowadziły na taras zastawiony doniczkami z geranium, pszczoły bzyczały przy popękanym zakurzonym oknie witrażowym. Kominek w salonie zdobiły rustykalne płaskorzeźby Adama i Ewy, przy czym Ewa miała tłusty brzuszek i zadarty nos, a Adam był rozczochrany i zaniedbany. W sieni stały zniszczone kręgle i kije do gier, w które Juliet nie umiała grać, w bibliotece – album z fotkami psów Wintertonów. Według niej wszystkie wyglądały tak samo, ale kiedy Jane, siostra Henry’ego, przewróciła kartę, westchnęła i powiedziała: – To Lucky, a tu, popatrzcie! Moja kochana stara Sally. Jej bracia uśmiechnęli się i pokiwali głowami. Juliet pokochała Marsh Court od pierwszego spojrzenia, gdy po długiej podróży z Egiptu do wschodniej Anglii zobaczyła, jak wyłania się z morskiej mgiełki. Mimo to po trzech miesiącach małżeństwa nie Strona 12 mogła pozbyć się wrażenia, że tylko odgrywa rolę pani domu, że dom jeszcze do niej nie należy, że jest intruzką i oszustką. Przesuwała dłonią po wypolerowanej poręczy albo wtulała twarz w spłowiałą aksamitną kotarę, jakby dzięki temu mogła się stać częścią domu i rodziny Wintertonów. Wraz z opadającym w dół gruntem trawa dziczała, jej szorstkie kępki zlewały się w jedno z polem. Juliet dotarła do miejsca, w którym Wintertonowie rozpalali ogniska dla uczczenia ważnych rodzinnych wydarzeń. Teraz był tu tylko popiół. Zaczęła zgarniać opadłe liście w stos: złote dębowe, szkarłatne i koralowe wiśniowe, palczaste kasztanowców, przypominające brunatne pomarszczone dłonie. W kieszeni znalazła starą listę zakupów: „pończochy, znaczki, tabletki Beecham”. Zgniotła ją w kulkę i wepchnęła w liście. Pstryknęła elegancką złotą zapalniczką, prezentem od Henry’ego, i przysunęła płomień do papieru. Kiedy zajął się ogniem, zrobiła krok w tył. W górę uniósł się słup dymu; Juliet wciągnęła w płuca ostry jesienny zapach. Kątem oka dostrzegła ruch. Ścieżką biegnącą wzdłuż pola szedł mężczyzna. Chociaż ziemia granicząca z dorzeczem nie należała do Marsh Court, pojawiało się tam niewielu ludzi i Wintertonowie lubili myśleć o niej jako o swojej. Wcześniej Juliet cieszyła się samotnością, paląc swoje poczucie nieszczęścia na stosie martwych liści, i teraz poczuła… To nie było zakłopotanie, właściwie nie, ale wrażenie obnażenia, jakby ktoś podejrzał ją w trakcie intymnej czynności w rodzaju czyszczenia zębów albo układania włosów. Mężczyzna był wysoki i poruszał się sprężystym krokiem. Juliet patrzyła, jak schodzi ze ścieżki i kieruje się w stronę ogniska. Spodziewała się pytań o drogę, może prośby o szklankę wody. Kiedy jednak nieznajomy znalazł się w zasięgu słuchu, zawołał: – Pani na pewno jest Juliet. Byłem zaintrygowany, gdy się dowiedziałem, że Henry przywiózł żonę z Egiptu. Nie mogłem się doczekać, kiedy panią poznam. – Podszedł do niej z wyciągniętą ręką. – Jestem Gillis Sinclair. Mam nadzieję, że Henry uprzedził panią o moim przyjeździe. Miał wysokie czoło i proste brwi nad pełnymi wyrazu szaroniebieskimi oczami. Jasnobrązowe włosy lekko się kręciły, nos Strona 13 był długi, prosty i wąski, usta szerokie i ładnie wykrojone. Juliet pomyślała, że jest niezwykle przystojny. Uścisnęła mu dłoń, mamrocząc powitanie. Roześmiał się serdecznie. – Nie tego pani oczekiwała, pani Winterton? Wyobrażała sobie pani polityka w średnim wieku, przedwcześnie postarzałego od trosk o sprawy państwowe? To prawda, spodziewała się kogoś starszego. Henry był siedemnaście lat starszy od niej i Juliet założyła, że jego przyjaciel jest w podobnym wieku. – Ależ nie – odparła. – Jest mi niezmiernie miło pana poznać, panie Sinclair. – Gillis. Mam nadzieję, że nie musimy odnosić się do siebie tak oficjalnie. – W takim razie mów mi Juliet. Gillis to niezwykłe imię. – Duńskie. Moja matka pochodziła z Kopenhagi. – Znasz duński? – Trochę. Wybacz mi, że tak nieoczekiwanie pojawiam się w twoim ogrodzie. Mój samochód jest w Maldon, naprawiają rurę wydechową. Nieszczęsne auto kopciło czarnym dymem przez całą drogę z Chelmsford. Gość z warsztatu zaproponował, że mnie podwiezie, ale postanowiłem pójść pieszo. Uwielbiam chodzić wzdłuż ujścia Blackwater. Mówiąc, nie odrywał od niej spojrzenia. Juliet się zastanawiała, co takiego kryje się w jego uśmiechu, we wzroku, co potrafi wprawić cię w wielkie zakłopotanie, a równocześnie sprawić, że nagle czujesz się żywa, jakbyś dotąd przebywała w cieniu, a teraz wkroczyła w cudowne słońce. – Przykro mi, że twoja żona niedomaga. – Biedna stara Blanche. Uważa, że zaraziła się od dzieci. Ja trzymam się od nich tak daleko, jak tylko się da. Powiedział to z błyskiem w oku. Juliet nadal zmagała się z angielskim zwyczajem mówienia niekoniecznie tego, co się myśli. Bała się, że przez to jest nudna dla otoczenia. Ogień przygasł, pozostały rubinowe resztki z białymi krawędziami. Kiedy ruszyli w stronę domu, Juliet zapytała Gillisa, w jakim wieku są Strona 14 jego córki. – Flavia ma pięć lat, a Claudia… niech się zastanowię… dwa. – Cudownie. – Następnym razem przywiozę je ze sobą. Na pewno uznasz je za urocze istotki. – Bardzo bym chciała. – Henry mówił, że poznał cię w Kairze. Urodziłaś się tam? Juliet pokręciła głową. – Nie, urodziłam się w Anglii, ale z ojcem dużo podróżowaliśmy. Poznałam Henry’ego dwa tygodnie po śmierci ojca. – To musiało być dla ciebie trudne. – Spojrzał na nią z ukosa. – Strata rodziców zawsze jest bolesna. A Henry, chociaż głęboko go kocham, nie jest najłatwiejszym z ludzi. Ojciec Juliet, Alexander Capel, płynnie znał kilka języków i każdego nowego uczył się z niezwykłą łatwością. Egiptolog i hellenista, w wieku dwudziestu jeden lat pokłócił się z rodzicami i porzuciwszy Anglię, resztę życia spędził w krajach Bliskiego Wschodu. Kiedy Juliet miała dwanaście lat, osierociła ją matka, jej słabe zdrowie nie wytrzymało trudów wędrówki. Bolesna strata złamała serce Juliet. Do tego czasu nie przeszkadzało jej takie nieuregulowane życie, bo mama wszędzie tworzyła dom. Po jej śmierci Juliet czuła się wykorzeniona, pozbawiona swojego miejsca. Przeprowadzili się do Kairu, kiedy miała siedemnaście lat. Na początku wynajmowali mieszkanie w Zamalek, dzielnicy zadrzewionych ulic i przestronnych willi. Mieli służącego i jadali w restauracjach. Juliet brała lekcje rysunku, ojciec pracował jako tłumacz w ambasadzie brytyjskiej. Tutaj jak wszędzie przyjaźnili się z pisarzami, intelektualistami i wagabundami różnych narodowości. Uwielbiała długie, leniwie płynące kolacje, rozmowy, które nigdy nie kończyły się przed północą, chłodne wczesne poranki i atramentowe cienie zalegające starożytne ulice. Kiedy ojciec podupadł na zdrowiu, nie mógł dłużej pracować, więc musieli się przeprowadzić do umeblowanych pokoi w południowej części wyspy Gezira. Służącego trzeba było zwolnić, prowadzeniem Strona 15 domu i gotowaniem zajmowała się Juliet. Zarabiała niewielkie pieniądze jako dama do towarzystwa i sekretarka pewnej starej Francuzki (przez kilka lat te same obowiązki pełniła wobec ojca) oraz ucząc rysunku trzy rozpuszczone angielskie uczennice. Ojciec pił tani alkohol, by stłumić ból. Zawsze otwarcie wyrażał uwielbienie dla arabskiej kultury, a teraz nabrał zwyczaju noszenia brudnej galabii i fezu oraz kłócenia się z brytyjskimi znajomymi, którzy coraz rzadziej go odwiedzali. Juliet podejrzewała, że według nich stał się tubylcem. Na pół roku przed śmiercią ojca jego wydawca, Francuz (monografie historyczne Alexandra Capela cieszyły się niejaką popularnością w świecie francuskojęzycznym), zabrał Juliet na kolację. Jean-Christophe ostrzegł ją, że zbliża się wojna i dlatego powinni z ojcem opuścić Kair. Włoskie zwycięstwo w Abisynii położonej na południe od Egiptu było jednym z pierwszych epizodów nadchodzącego konfliktu, który jak spokojnie jej wyjaśnił, będzie niewyobrażalnie przerażający. Próbował rozmawiać z jej ojcem, ale ten nie chciał go słuchać. Juliet musi go przekonać. Potem przeszli do lżejszych tematów. Spędzili przyjemnie wieczór, na zakończenie Jean-Christophe zabrał ją do swojej willi przy ulicy Abou el Feda i tam się z nią kochał. Pozwoliła się uwieść, ponieważ potrzebowała komfortu ludzkiego dotyku. Jean-Christophe okazał się czułym i wrażliwym kochankiem, sprawił, że uwierzyła, iż jest piękna. Zakochała się w nim i wpadła w przygnębienie, kiedy po miesiącu wrócił do swojego zamku nad Loarą, do żony i dzieci. Kiedy stan ojca się pogorszył, Juliet zaczęła wyprzedawać cenne rzeczy, żeby zapłacić za morfinę. Jego cierpienia trwały długo, trudno było na nie patrzeć. Podczas ostatnich tygodni w żaden sposób nie umiała przynieść mu ulgi i po jego śmierci pozostała z poczuciem klęski, z którego nigdy do końca nie zdołała się otrząsnąć. Po spłaceniu najpilniejszych długów ojca okazało się, że jest bez grosza. Było lato, panował nieznośny upał. Juliet nigdy nie lubiła Kairu, miasta hałaśliwego, głośnego i tajemniczego, ale nie wiedziała, dokąd mogłaby wyjechać, zresztą nie stać by jej było na bilet. Ciągle wsuwała dłoń do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu Strona 16 monet i ukrywała się w mrocznych pokojach z zamkniętymi okiennicami, udając, że jej nie ma, kiedy gospodarz pukał do drzwi i domagał się czynszu. Była samotna, biedna i przerażona, że może się znaleźć na ulicy. Wielu ludzi zasługujących na lepszy los od niej sypiało na chodnikach Kairu. Nocami nie pozwalały jej zasnąć nie tylko upał i żal, ale też strach przed samotnością, porzuceniem i nędzą. Przestała odczuwać cokolwiek poza koszmarem przeszłości i obawą o przyszłość. Miała dziewiętnaście lat, a jej serce już było wyschnięte. Głód miłości okazał się potężniejszy od ochoty na słodycze z ulicznych kramów. Postanowiła sprzedać ostatnią wartościową rzecz, perłowy naszyjnik, który ojcu podarował bogaty handlarz z Aleppo. Alexander Capel uczył angielskiego sześciu synów handlarza i tłumaczył dla niego teksty z aramejskiego na współczesny arabski i angielski. Ojciec dał jej ten naszyjnik na piętnaste urodziny. Początkowo nie miał dla niej większego znaczenia, uważała, że jest niemodny i ciężki, potem jednak go pokochała i podziwiała magiczne trzy sznury błyszczących, wielkich, okrągłych zielonkawozłotych pereł słonowodnych, które uformowały się w wulkanicznym atolu na Pacyfiku. Osadzono je w złocie i rozdzielono diamentami. Henry Winterton wszedł do sklepu, kiedy jubiler, bez wątpienia wyczuwając jej desperację, próbował ją oszukać. Ku zaskoczeniu Juliet nowy klient złożył korzystniejszą ofertę. Przy akompaniamencie protestów właściciela sklepu Henry się przedstawił. – Mam firmę jubilerską w Londynie – rzekł. – Na Bond Street. Wie pani o tym, panno…? – Capel – powiedziała. – Nie, obawiam się, że nie wiem. – No dobrze, przyjmuje pani moją ofertę? Ponieważ popsucie szyków sklepikarzowi sprawiło jej przyjemność i ponieważ druga oferta była taka szczodra, dobiła targu, ściskając mu dłoń i dziękując. Chociaż w całej tej transakacji było coś podejrzanego, jakby Juliet zgadzała się na coś więcej niż tylko wymianę perłowego naszyjnika na pieniądze. Strona 17 Kiedy wyszli ze sklepu, Juliet z czekiem Wintertona w kieszeni, nowy znajomy podał jej obite zieloną skórą pudełko z naszyjnikiem. – Proszę się nim dla mnie zaopiekować – powiedział. – Będę w Kairze przez dwa tygodnie. Odda mi pani naszyjnik przed moim wyjazdem. – Kiedy się wzdragała, dodał: – Jeśli perły nie będą noszone, stracą blask. Mieszkam w hotelu Shepheard. Dzisiaj zapraszam panią na kolację, ustalimy sposób oddania naszyjnika. Nie mam zwyczaju uwodzenia niewinnych uczennic, jeśli tego się pani obawia. Proszę podać mi adres, przyślę po panią o ósmej. I proszę włożyć perły. To niezwykły naszyjnik. Henry zafundował jej kolację tamtego pierwszego wieczoru, a potem w każdy kolejny wieczór przez dwa tygodnie. Juliet nie spieniężyła czeku, tylko schowała go do cedrowego pudełka w swojej sypialni i czasami oglądała. Mizeria jej dni kontrastowała z wieczorami w hotelu Shepheard. O ósmej wieczorem przyjeżdżał po nią samochód. Henry czekał przy stole w sali urządzonej w stylu mauretańskim. Podczas pierwszej kolacji Juliet była skrępowana i oszołomiona, dlatego mówił on, zapełniając ciszę. Powiedział, że jego prapradziadek w latach pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku założył pierwszy sklep Wintertonów w Colchester. Trzydzieści lat później rodzina kupiła drugi lokal na Bond Street. Istnieje szlif Wintertonów, mówił Henry, wielkimi, eleganckimi dłońmi szkicując kształt, dzięki któremu diamenty błyszczą wyjątkowym światłem. Kilka razy w roku wyjeżdżał za granicę, by kupować rzadkie kamienie szlachetne, gotowe klejnoty nabywał tylko wtedy, gdy miały niezwykłą wartość. Jego spojrzenie raz po raz wracało do naszyjnika na szyi Juliet. Później opowiedział jej o swojej rodzinie. Jego siostra Jane poślubiła Petera Hazelhursta, chirurga; mieli bliźniaków Jake’a i Eliota oraz maleńką Gabrielle. Młodszy brat Henry’ego, Jonathan, był partnerem w rodzinnej firmie. Henry zarządzał finansami i zakupem kamieni, Jonathan odpowiadał za personel i prowadzenie sklepów. Obaj brali udział w tworzeniu nowej biżuterii, ponieważ rozumieli charakterystyczną dla Wintertonów kombinację ostentacji i elegancji. Jonathan i jego żona Helen mieszkali w Maldon Strona 18 w hrabstwie Essex, w odległości zaledwie sześciu kilometrów od Marsh Court, domu Henry’ego. Juliet wyobrażała sobie Marsh Court jako wilgotne, posępne miejsce. W żarze kairskiego lata ta wizja była pociągająca. Zauważyła, że chociaż Henry mówił o swojej rodzinie z uczuciem, to czerpał przyjemność z opisywania jej wad i słabości – braku zdecydowania Jonathana, przywiązania Jane do modnych metod wychowywania dzieci. Na trzy wieczory przed wyjazdem z Kairu Henry się jej oświadczył. – Więc jak? – warknął, kiedy zaskoczona nie od razu odpowiedziała. – Nie masz nic do powiedzenia? Spanikowana wzięła przykład z dziewiętnastowiecznych powieści, które lubiła czytać. – Jestem niezwykle zaszczycona… – Nie zamierzam sprawiać ci zaszczytu. Ani pochlebiać. Nigdy tego nie robię. Następnie wyliczył jej korzyści małżeństwa z Henrym Wintertonem. Miał trzydzieści sześć lat, siedemnaście więcej niż ona, dlatego bez problemu będzie mógł utrzymać ją i dzieci, które ewentualnie się im urodzą. Lubił towarzystwo i miał mieszkanie w Londynie, Juliet nie musi się więc obawiać ani nudy, ani braku bezpieczeństwa. Stanie się częścią jego rodziny. Będzie miała dom. Juliet, która już prawie się w nim zakochała, tęskniła za tym wszystkim. Henry Winterton był przystojny, pewny siebie, inteligentny i wielkoduszny wobec niej. Pod wieloma względami małżeństwo rozwiązałoby wszystkie jej problemy. Tylko że nie powiedział, że ją kocha. Wyciągnął rękę nad stołem i ujął jej dłoń. – Obawiam się, że nie masz czasu na rozterki. Pilne interesy wzywają mnie do Londynu. Muszę tam wrócić tak szybko, jak to możliwe. – Zniżył głos. – Juliet, pragnę cię. Nie „kocham cię” ani „uwielbiam”, tylko „pragnę”. Odkryła, że to potężna sprawa, jeśli ktoś nas pragnie, jeśli jesteśmy obiektem czyjegoś pożądania. To urzekało, skłaniało do uległości. Wielu Anglikom sprawia trudność mówienie o miłości, powiedziała sobie Strona 19 w duchu, i była przekonana, że żar w oczach Henry’ego Wintertona wyrażał wszystko, o czym musiała wiedzieć. Tydzień później pobrali się przed ministrem sprawiedliwości. Noc poślubną spędzili w hotelu Shepheard. Zanim Juliet w koszuli nocnej wyszła z łazienki, zawahała się, czując strach przed przekręceniem gałki w drzwiach. Pomyślała, że zaraz pójdzie do łóżka z nieznajomym. Trudna próba trwała jednak krótko, a w gruncie rzeczy nie było tak źle, jak się obawiała. Henry był pełnym wigoru kochankiem, duma nakazywała mu dać jej rozkosz równą tej, którą sam odczuwa. Jean-Christophe sprawił, że Juliet nie była kompletną nowicjuszką, ale jeśli nawet Henry to dostrzegł, nic nie powiedział. Nazajutrz wyruszyli do Anglii. Po noclegach w Valletcie i na Gibraltarze opuścili statek w Dieppe i pociągiem pojechali do Paryża. Tam w House of Worth Juliet skompletowała swój posag. Henry polecił jej, żeby zamówiła cztery suknie wieczorowe. Ekspedienci rozłożyli na kontuarze bele tkanin i po godzinnym przyjemnym namyśle Juliet wybrała czerń, róż i czerwień. Na czwartą nie umiała się zdecydować. Ekspedientka, drobna elegancka kobieta po sześćdziesiątce, zaproponowała prostą suknię barwy écru obszytą przy dekolcie i na dole wąską czarną wstążką. Juliet zauważyła, że całość za bardzo będzie się zlewać z jej bladą cerą i kręconymi włosami w kolorze ciemnego złota, ale ekspedientka tylko pogardliwie syknęła. Zahukana Juliet się poddała. Sześć tygodni później owinięte w bibułkę i związane satynową wstążką pudło z czterema sukniami dostarczono do Marsh Court. Wieczorem Juliet zeszła na kolację w sukni barwy écru i perłowym naszyjniku, który potrzebował prostego stroju dla podkreślenia swojego piękna. Kiedy spojrzała w lustro, zobaczyła, że lśnienie pereł wydobywa ciepłe tony jej cery. Policzki nadal miała zarumienione po popołudniu spędzonym w ogrodzie. Przycisnęła dłonie do twarzy i wciągnęła w płuca zapach dymu, którym przesiąkła jej skóra, oczyma wyobraźni zobaczyła idącego ku niej Gillisa Sinclaira. Strona 20 Henry musiał wciąż się na nią gniewać, bo kiedy weszła do salonu, powiedział: – Wreszcie jesteś. Zaczynałem myśleć, że cię straciliśmy. Że pewnie nad rzeką ratujesz kolejne kulawe kaczki. – Zwrócił się do Jonathana i Helen oraz Charlesa i Marie Barbourów siedzących na sofach ustawionych przy kominku: – Juliet ma miękkie serce. Gdyby mogła postawić na swoim, zapełniłaby mój dom darmozjadami i głupcami. – Przecież nie mogłeś szukać żony z twardym sercem. – Gillis Sinclair stał w cieniu koło biblioteczki. Lekko ukłonił się Juliet. – Pani Winterton, pozwoli pani, że skomplementuję pani wygląd. Henry, gratuluję ci znalezienia takiego skarbu. – Phi. – Henry skrzywił się nieprzyjemnie. – Pogardzam naiwnością. To cecha, która czasami uchodzi za dobroć, chociaż w rzeczywistości bliższa jest głupocie. – Zdolność do współczucia na pewno nie jest zła. – Nie wątpię, Sinclair, że doskonale wychodzi ci udawanie współczucia, kiedy przynosi ci to korzyść. Wdzięczna, że przestała być głównym obiektem zainteresowania, Juliet usiadła obok Helen i Jonathana. Nie cierpiała, kiedy Henry był w takim nastroju i doszukiwał się niskich motywów nawet u najbliższych mu osób. Przypuszczała, że Barbourowie podzielają jej odczucia, ponieważ z ogromnym zainteresowaniem wpatrywali się w swoje drinki. Jonathan i Helen sprawiali wrażenie nieporuszonych, zapewne byli świadkami takich pokazów niezliczoną ilość razy. A poza tym Juliet już odkryła, że kłótnia sprawia przyjemność nawet najbardziej życzliwemu z Wintertonów. Obawiała się, że Gillis może się poczuć urażony, ale on posłał Henry’emu słodki uśmiech. – Masz rację, z łatwością zdobywam się na odrobinę hipokryzji, kiedy sytuacja tego wymaga. – Gillis ma serce, rozumiecie – oznajmił Jonathan. – Zawsze podejrzewałem, że to, co pompuje krew w żyły mojego brata, jest zrobione z twardego, gładkiego jak lustro kamienia. Henry uśmiechnął się bez przekonania. – A ty nie należysz do ambitnych, prawda, Jonathanie?