Jones J.V. - Księga Słów t.2 - Zdradzony
Szczegóły |
Tytuł |
Jones J.V. - Księga Słów t.2 - Zdradzony |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jones J.V. - Księga Słów t.2 - Zdradzony PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jones J.V. - Księga Słów t.2 - Zdradzony PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jones J.V. - Księga Słów t.2 - Zdradzony - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
J.V. Jones
Zdradzony
(A Man Betrayed)
Księga słów 02
Przełożył Michał Jakuszewski
Strona 2
Dla Margaret Jones
Strona 3
Prolog
Dziewczyna zaczęła cicho pochrapywać. Ten
nieprzyjemny, charczący dźwięk wydawał się niemal
błaganiem o litość. Bardziej od owego odgłosu
irytował go jednak zapach, mdły zaduch towarzyszący
wszystkim przedstawicielkom jej płci. Odór potu,
moczu i odchodów, zdradzający, niezawodniej niż
wszelkie księgi, ich prawdziwą naturę. Tajemną,
wewnętrzną naturę, którą starały się ukryć przed
mężczyznami, wykorzystując swe talenty do kłamstwa
i symulacji. Rzecz jasna, udawało im się to, gdyż
mężczyźni łatwo dawali się zwieść pozorom: pulchne
piersi, błysk zębów, wonny oddech.
Prawda była jednak zawsze obecna: kobiety – bez
względu na wszystkie swe pudry i perfumy – nigdy nie
potrafiły się uwolnić od smrodu rozkładu.
Kylock wstał z łoża, pragnąc oddalić się od kobiety
i jej zapachu. Miał ochotę obudzić dziewczynę
potrząsaniem i kazać jej odejść, lecz kolidowało to z
jego planami. Zresztą, po wszystkim, przez co przeszła
Strona 4
z nim tej nocy, nie był do końca pewien, czy porządne
szarpnięcie wystarczy, by wyrwać ją ze snu.
Oczywiście, ocknie się. Zdolność szybkiego powrotu
do zdrowia była kolejną charakterystyczną cechą jej
płci. Kobiety wyciskały z mężczyzn wszystkie siły,
same ich nie tracąc.
Podszedł do małej, miedzianej miski, która stała po
drugiej stronie komnaty. Tak jak zawsze, zaczął myć
ręce. Używając małej, lecz szorstkiej szczotki z włosia
dzika, oczyścił starannie dłonie z odoru kobiety. Palce,
które jedną świecę temu tak ochoczo wyszukiwały
wklęsłości i wypukłości ciała, namoczył teraz w pełnej
ługu wodzie. Tym razem zachowywał szczególną
ostrożność. Było to oznaką szacunku wobec tego, co
zamierzał uczynić tej nocy. Nie chodziło o osobę,
której to zrobi, lecz o wielkość samego dokonania.
Spojrzał na swe dłonie. Były blade i szczupłe, o
arystokratycznych palcach i delikatnym kształcie. Nie
były dłońmi jego ojca.
Na wargach wykwitł mu blady uśmieszek. Kylock
spojrzał w zwierciadło. Nie była to twarz jego ojca, ani
jego oczy, nos czy zęby. Nagłym, gwałtownym ruchem
uderzył pięścią w lustro. Szkło rozbiło się z
zadowalającym go trzaskiem. Dziewczyna w łożu
zadrżała, po czym, być może sądząc, że w
Strona 5
zapomnieniu odnajdzie bezpieczeństwo, zastygła,
starając się ograniczyć ruchy do minimum. Jego pięść
nie krwawiła. Ucieszyło to Kylocka. Odnosił wrażenie,
że dzisiejszej nocy nie powinien przelewać krwi. W
odłamkach zwierciadła widział teraz chaotyczny
zestaw odbić. We fragmentach widocznej tam twarzy
dostrzegał podobieństwo do swej matki. Nie było
wątpliwości, że jest jej synem. Płaszczyzna policzka,
kąt brwi, kształt ust, wszystko to przywodziło na myśl
Arinaldę.
Nie trudził się szukaniem śladów ojca. Nie znajdzie
ich. Nigdy ich nie było. Jednakże nie był synem króla.
Ów fakt rzucał się w oczy, jak nos na jego twarzy. To
właśnie nos zdradzał prawdę. Choć kryła się w tym
ponura ironia, tak właśnie było.
Odwrócił spojrzenie od zwierciadła i przygotował
się. Nie musiał dokonywać żadnych specjalnych
czynności. Jak zwykle przywdział czarny strój,
zupełnie nie na miejscu za dnia, lecz bardzo
odpowiedni nocą. Kolor tajemnic i intryg. Kolor
śmierci. Nie potrzebował zwierciadła, by wiedzieć, jak
bardzo mu w nim do twarzy, jak bardzo pochlebia mu
ta barwa, jak do niego pasuje. Jego matce również
będzie do twarzy w czerni. Jaka matka, taki syn.
Znajdował się niedaleko od miejsca, do którego
Strona 6
musiał dojść. Było ono w sąsiednim korytarzu. Nie
postawi jednak nogi w poświęconym przejściu, jego
dłonie nie poczują chłodnego dotyku wykutych z brązu
drzwi. Musi się tam udać okrężną drogą.
Opuścił swe komnaty i przeszedł do komnat dla
kobiet. Każdy, kto by go zauważył, mrugnąłby tylko i
odwrócił wzrok, myśląc, że to bardzo dobrze, iż
dziedzic tronu Czterech Królestw ma odwagę łamać
zasady, odwiedzając jakąś damę w jej komnacie po
zmierzchu.
Kylockowi nie chodziło jednak o damę. Wiedział,
że w komnatach dla kobiet można znaleźć wejście do
sekretnych korytarzy. Było oczywiste, że kryło się ono
właśnie tam: jakież miejsce w zamku król odwiedzałby
z większą ochotą i gdzie bardziej chciałby uniknąć
świadków?
Z tajnymi przejściami zaznajomił go królewski
kanclerz. Pewnej Wigilii Zimy, przed wielu laty,
przyłapano go na szczuciu stanowiących własność
króla psów na świeżo narodzonego źrebaka. Za karę
matka zabroniła mu opuszczania komnat przez tydzień.
Dzięki Baralisowi nie musiał jednak w nich siedzieć.
Kanclerz otworzył ścianę dotknięciem
zniekształconych palców, ofiarując mu bezcenny dar
tajemnicy. Kylock do dziś pamięta dreszcz objawienia,
Strona 7
poczucie, że znalazł to, czego zawsze szukał pośród
smrodu i podstępów. Odmieniło to jego życie. Ujrzał
bardzo wiele. Nic nie mogło się ukryć przed jego
chciwym wzrokiem. Podglądał szlachciców
spółkujących z garderobianymi, podsłuchiwał
służących spiskujących przeciw swym panom,
odkrywał ślady po ospie, ukryte pod warstwą pudru na
twarzach niejednej z wielkich dam.
Nic nie było takie, jakim się zdawało. Zepsucie i
chciwość przenikały wszystko do szpiku kości. Ciało
ukrywało grzeszne wnętrze. Pokazując mu wejście do
tajemnych korytarzy Zamku Harvell, Baralis
zaznajomił go z całym nędznym inwentarzem
występku.
Kylock odnalazł właściwą ścianę. Przesuwając
palcami po kamieniu, wyobrażał sobie, że słyszy
tykanie maszynerii. Odsłoniła się przed nim kusząca
jama. Wszedł do środka i wybrał drogę.
Nagły chłód i zaduch zgnilizny przywołały wizje
jego matki. Z pewnością przez całą wieczność nie
narodziła się większa nierządnica! Królowa Arinalda,
piękna i wyniosła; zawsze udająca tak poprawną, tak
nieskazitelną. Jakże często pozory nie mają nic
wspólnego z prawdą. Odór był jednak łatwy do
rozpoznania, silniejszy niż u jakiejkolwiek innej
Strona 8
kobiety. Cuchnęła jak dziwka. Czasami ów smród był
tak przemożny, że Kylock nie był w stanie wytrzymać
w jej towarzystwie. Z iloma mężczyznami spała? Ile
razy kłamała? Jak wielu zdrad się dopuściła?
To, że sypiała z innymi mężczyznami poza królem,
było oczywiste. On, Kylock, był tego dowodem. W
jego żyłach nie płynęła krew Harvella. Głowy nie
pokrywały mu jasne włosy, a z tułowia nie wyrastały
krótkie, grube kończyny.
Jego matka szukała przyjemności u innych
mężczyzn, a on był owocem jej niepowściągliwości.
Kobiety były słabszą płcią, a źródłem owej słabości
była ich wszechogarniająca chuć. Były wstrętne:
cienka warstwa skóry pokrywająca odrażające wnętrze,
którym władały zwierzęce żądze. Rozumiał, że owym
pragnieniom ulegają dziewki pracujące w karczmach i
ulicznice, ale królowa? Jego matka, która powinna stać
ponad wszystkimi kobietami w królestwie, była tanią
dziwką. A on był tego dowodem. Gdy tylko spoglądał
w zwierciadło, dostrzegał w nim prawdę.
Szybko przybył na miejsce. Do jądra zamku,
źródła, z którego wszystko płynęło, czy powinno
płynąć, gdyby sprawy wyglądały inaczej. Do komnaty
króla.
Uruchomił mechanizm i wszedł do środka. Jego
Strona 9
zmysły zaatakował zapach izby chorych. Woń
człowieka, którego ciało powoli pogrążało się w
śmierci. Zbyt powoli.
Przekradł się cicho przez komnatę, gdyż wiedział,
że w sąsiednim pomieszczeniu czuwa główny łaziebny.
Serce waliło mu jak opętane. W każdym jego
uderzeniu mieszały się ze sobą podniecenie i strach.
Podszedł do łoża. Owo karmazynowe, pokryte
jedwabiem monstrum już od pięciu lat stanowiło
mieszkanie króla. Kylock odsunął zasłony i spojrzał w
twarz człowieka, który nie był jego ojcem.
Patrząc na niego, czuł litość. Wskutek poczynań
lekarzy, chory nie miał już włosów ani zębów. Był
żałosną postacią o zapadniętych policzkach, która
nieustannie się śliniła. Gdy Kylock zobaczył splamione
plwociną poduszki, współczucie ustąpiło miejsca
niesmakowi. To nie był król. Królem była jego matka,
która w nagrodę za swe grzechy została suwerenem we
wszystkim oprócz nazwy. Nie zdziwiłoby go, gdyby to
ona spowodowała chorobę monarchy. Jej drugie imię
brzmiało Zdrada.
Dzisiaj wszystko się zmieni. Uwolni kraj nie tylko
od bezużytecznego króla, lecz również od zwodniczej
królowej. Jutro jego matka przekona się, że utraciła
wszelką władzę. Na tron wstąpi nowy monarcha.
Strona 10
Byłaby głupia, gdyby próbowała władać królestwami
również za jego panowania.
Wybrał jedną z wielu poduszek. Obrzydzenie
skłoniło go do wyszukania takiej, której nie splamiła
plwocina Lesketha. Oto człowiek, który nie był jego
ojcem.
„Czy zrobiłbym to, gdyby nim był?”
Zmiął w dłoniach jedwabną poduszkę, nadając jej
odpowiedni kształt.
„Tak jest, zrobiłbym”.
Pochylił się nad łożem. Gdy na twarz króla padł
cień poduszki, Lesketh otworzył oczy. Przerażony
Kylock cofnął się o krok, gdy padło na niego ich
spojrzenie. Monarcha próbował coś powiedzieć. Po
brodzie spłynęła mu strużka śliny. Kylock nie był w
stanie się poruszyć. Poduszka parzyła mu dłonie.
Mężczyzna i młodzieniec patrzyli sobie w oczy.
Szczęka króla poruszała się powoli. Plwocina spadła
mu na pierś.
– Kylock, mój synu. Słowa były ledwie zrozumiałe.
Spojrzał w twarz Lesketha. Jasnoniebieskie oczy
mówiły więcej niż słowa: wyrażały miłość, lojalność i
przebaczenie. Chłopak potrząsnął ze smutkiem głową.
– Nie, panie. Nie jestem twoim synem.
Kylock poczuł, że odzyskuje władzę nad
Strona 11
kończynami. Poduszka znów stała się chłodna.
Przycisnął ją swymi pięknymi dłońmi do
bezzębnego, bezwłosego oblicza króla Lesketha.
Rozpostarł palce na szkarłatnym jedwabiu, utrzymując
poduszkę na twarzy słabo wyrywającego się monarchy.
Zdrowe ramię Lesketha szarpnęło się niczym ptak.
Jego pierś unosiła się i opadała, unosiła się i opadała,
aż wreszcie zaprzestała wszelkiego ruchu.
Kylock zaczerpnął pierwszego oddechu w tej samej
chwili, gdy w piersi jego ofiary zamarł ostatni.
Dygotał. Czuł straszliwą słabość w kolanach. Dręczyły
go nudności, grożące wymiotami. Powiedział sobie, że
musi być silny. To nie była chwila na okazywanie
słabości. Był teraz królem i wątpił, by kiedyś jeszcze
znalazł czas na słabość. Uniósł poduszkę. Zgon
przerwał wreszcie ślinotok Lesketha. Mężczyzna, który
nie był jego ojcem, wyglądał teraz lepiej. Wydawał się
szlachetniejszy, bardziej dystyngowany. Po śmierci
bardziej przypominał monarchę niż kiedykolwiek za
życia.
Kylock potrząsnął poduszką, przywracając jej
pierwotny kształt i ułożył ją pod brodą zmarłego.
Pościel była w nieładzie: skopana i zmiętoszona.
Poprawił narzuty, podciągając je, by należycie zdobiły
zmarłego władcę.
Strona 12
Upewniwszy się, że wszystko wygląda tak, jak
powinno, Kylock opuścił komnatę i ruszył z powrotem,
odnajdując w ciemnościach drogę. Oczy wypełniały
mu już inne obrazy; wizje wspaniałej koronacji,
pocieszania zrozpaczonej matki, zwycięstwa w wojnie
z Halcusami. Jego panowanie rozpoczęło się
pomyślnie. Już w tej chwili wielce się przysłużył
swemu krajowi, uwalniając go od słabego, dręczonego
chorobą króla. Szkoda, że jedno z jego największych
dokonań nie zostanie odnotowane w historii. Trudno,
pomyślał, da historykom wiele innych tematów do ich
nudnych, pozbawionych wyrazu ksiąg.
Nagle znalazł się w komnacie. Dziewczyna leżała
w łożu, w takiej samej pozycji, w jakiej ją zostawił.
Ruszył prosto do miednicy i raz jeszcze umył ręce.
Woń śmierci łatwiej było usunąć niż odór kobiety.
Wytarłszy dłonie w miękką szmatkę, podszedł do
biurka. Obrzucił dziewczynę pospiesznym
spojrzeniem, by się upewnić, że nadal śpi. Spod nogi
biurka wydobył kluczyk ozdobiony delikatnym, złotym
filigranem, w którym przez chwilę zaigrał blask świec.
Przekręcił go w zamku, otwierając wysadzaną
klejnotami szkatułkę. Długimi, zręcznymi palcami
wydobył z niej maleńką miniaturę. Oto była ona:
piękna i niewinna, nieporównanie doskonalsza od
Strona 13
innych przedstawicielek swej płci. Każdy rys
nieskazitelnej twarzy świadczył o czystości duszy.
Catherine z Brenu. Nie dla niej były kobiece żądze.
Catherine była czysta i niezbrukana. Ta najdoskonalsza
z kobiet należała do niego.
Sam widok jej podobizny wystarczył, by
dziewczyna leżąca w łożu wydała mu się nędzna.
Catherine nie będzie cuchnęła jak dziwka. Nie będzie
skazana na wieczne męczarnie w piekle, jak inne
kobiety. Jak jego matka.
Włożył ostrożnie portrecik do szkatułki, uważając,
by nie uszkodzić jego nieskazitelnej powierzchni. Był
teraz królem, a Catherine zostanie jego królową.
Zrzucił bluzę i piękną, jedwabną koszulę. Z
rozbitego zwierciadła wzywało go własne odbicie, lecz
nie zwracał na nie uwagi. Ogarnęło go mroczne
pożądanie. Gdyby spojrzał w lustro, zauważyłby, że
jego oczy zaszły mgłą. Nie poznałby sam siebie.
Wypełniał go głód i nie miał innego wyboru, jak go
zaspokoić. W przeciwnym razie pochłonąłby on jego
duszę. Zbliżył się do łoża. Dziewczyna odwróciła się z
jękiem. Stanął nad nią i dłońmi, które zabiły króla,
zerwał z jej pleców lniane giezło.
Kylock pomknął ku miejscu, gdzie spotykały się
strach i żądza. Zatracił się w swym pragnieniu. Uszy
Strona 14
wypełniał mu głos matki, oczy zaś twarz Catherine z
Brenu.
Strona 15
1
– Od tej całej jazdy dostałem pierońskiego wilka w
rzyci, Grift.
– Wiem coś” o tym, Bodger. Ale przynajmniej na
jedno to jazda dobrze robi.
– A na co, Grift?
– Na regularność, Bodger. Po porządnym galopie
zaraz musisz pędzić za najbliższy krzak.
– Mądry z ciebie człowiek, Grift. – Bodger skinął
głową na znak potwierdzenia, starając się jednocześnie
utrzymać muła na ścieżce. – Oczywiście nie jestem
taki pewien, czy to był dobry pomysł zgłosić się na
ochotnika do wyjazdu do Brenu. Nie miałem pojęcia,
że przypadnie nam najgorsza służba.
– Sprzątanie po koniach ma wiele wad, Bodger. Ale
i tak musiało paść na nas. Jesteśmy tu najmłodsi rangą.
Mówię ci, że mieliśmy szczęście, że w ogóle dali nam
wyruszyć z tą misją. Nikomu ze starych żołnierzy nie
pozwolono pojechać z Królewską Strażą. To
prawdziwy zaszczyt.
Strona 16
– Ciągle mi to powtarzasz, Grift. – Mina Bodgera
wyrażała głęboki sceptycyzm. – Mam tylko nadzieję,
że baby w Brenie są faktycznie tak chętne i ładne, jak
mówisz.
– Na pewno są, Bodger. Czy zdarzyło mi się kiedyś
pomylić w tej sprawie?
– Muszę ci przyznać, Grift, że wiesz o kobietach
prawie wszystko. Obaj rozmówcy zamykali długą
kolumnę, którą podążało ponad stu sześćdziesięciu
ludzi: stu królewskich strażników i dwudziestu ludzi
Maybora, a także czeladź i juczne konie.
– Chyba wiem, czemu Halcusowie są tacy wredni,
Grift. Mają tu paskudną pogodę. Codziennie śnieżyca,
a wietrzysko takie zimne, że zamarzłby nawet płyn w
formie wytapiacza łoju.
– Ehe, Bodger. Trzy tygodnie czegoś takiego
wykończyłyby każdego. Przy normalnej pogodzie,
bylibyśmy już w Brenie. Przez ten wiatr, dopiero
opuściliśmy terytorium Halcusów. Oczywiście, to nie
on jest tu najgorszy.
– A co, Grift?
– Lord Maybor i Baralis, Bodger. Przy tych dwóch
północny wicher wydaje się chłodną bryzą.
– Święta prawda, Grift. Odkąd wyruszyliśmy w
drogę, wciąż obrzucają się spojrzeniami złowieszczymi
Strona 17
jak katowski kaptur.
Bodger musiał szarpnąć mocno wodze, gdyż jego
muł miał własną opinię na temat tego, dokąd powinien
się udać, i nie miał już ochoty towarzyszyć kolumnie.
– To pewne, że się nie kochają. Zauważyłeś, że
rozbijają namioty daleko od siebie, jak na turnieju?
– Ehe, Grift. Nie wspominając już o fakcie, że
Maybor cały dzień podąża na czele, zupełnie jakby był
królem, a Baralis wlecze się w ogonie, jak ranny
żołnierz.
– Uważasz mnie za rannego żołnierza, co?
Obaj mężczyźni obejrzeli się zaskoczeni, gdy
Baralis wjechał pomiędzy nich. Twarz kanclerza była
niezwykle blada, a oczy lśniły ostrym blaskiem w
odbijającym się od śniegu świetle.
Żaden ze strażników się nie odzywał: Bodger
dlatego, że ze strachu omal nie spadł z siodła i
próbował teraz usiąść pewniej, a Grift ze względu na
to, iż był dostatecznie bystry, by wiedzieć, kiedy lepiej
jest nic nie mówić.
– No, no, panowie – ciągnął królewski kanclerz.
Jego wąskie wargi rozciągnęły się, sugerując groźny
uśmiech, lecz nie formując go do końca. Chłód w
oczach zadawał kłam pięknemu brzmieniu głosu. –
Dlaczego umilkliście tak nagle? Przed chwilą
Strona 18
sprawialiście wrażenie wyjątkowo rozmownych.
Czyżby języki przymarzły wam nagle od północnego
wiatru? A może zaczynacie już żałować swych
lekkomyślnych słów?
Grift widział, że Bodger ma zamiar odpowiedzieć.
Choć wszystkie instynkty mówiły mu, że powinien
zachować milczenie, wiedział, że jeśli zaraz się nie
odezwie, jego towarzysz napyta sobie jeszcze gorszej
biedy.
– Mój przyjaciel jest młody, lordzie Baralisie i przy
śniadaniu wypił trochę za dużo ale. Jego słowa nic nie
znaczyły. To był tylko żart.
Królewski kanclerz zastanawiał się chwilę, nim
raczył udzielić odpowiedzi. Skrytą w rękawicy dłonią
pocierał brodę.
– Młodość raczej nie usprawiedliwia głupoty, a ale
usprawiedliwiają w jeszcze mniejszym stopniu. – Grift
otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz Baralis uciszył
go nagłym skinieniem skrytej w rękawicy dłoni. – Nie,
człowieku, nie tłumacz się więcej. Zostawmy tę
sprawę. Powiedzmy, że jesteście moimi dłużnikami.
Spojrzał w oczy obu strażnikom, pozwalając, by w
pełni dotarło do nich znaczenie jego słów.
Upewniwszy się, że tak się stało, ruszył naprzód. Nad
przyciętym ogonem jego klaczy powiewał czarny
Strona 19
płaszcz.
A więc plotkowali o nim nawet zwykli żołnierze!
Niemniej pocieszał go fakt, że te dwa zasmarkane
przygłupy zostały jego dłużnikami. Od dawna
wiedział, że warto mieć wokół siebie ludzi, którzy są
mu coś winni. Była to waluta cenniejsza niż złoto
przetrzymywane w zamkniętej szkatule. Nigdy nie
wiadomo, kiedy usługi podobnych indywiduów mogą
się okazać użyteczne. Ostatecznie strażnicy z reguły
strzegli czegoś cennego.
Och, ależ było zimno. Baralis przemarzł aż do
najgłębszych zakamarków duszy. Tęsknił za ciepłem
swych komnat i mile trzaskającego ognia w kominku.
Najbardziej cierpiały jego dłonie. Nawet teraz, gdy
były skryte w futrzanych rękawicach, wiatr przeszywał
je zimnem aż do szpiku kości. Słabe, zdeformowane
dłonie, tak piękne w młodości, teraz zniszczone przez
jego ambicję. Chude, pokryte bliznami ciało nie
zapewniało ochrony przed wiatrem.
Trakt pokrywała gruba na dwie dłonie warstwa
śniegu, który z każdym powiewem przemieszczał się z
chytrą precyzją, wskutek czego ścieżka była
zdradziecka. Przednia straż straciła już jednego konia,
który okulał. Nieszczęsne stworzenie zboczyło z trasy
tylko na długość ramienia, wystarczyło to jednak, by
Strona 20
wylądowało w głębokim parowie, ukrytym pod
warstwą niewinnie wyglądającego śniegu. Dobili
wałacha na miejscu.
Od Brenu dzielił ich tylko tydzień drogi. Wczoraj
sforsowali Emm. W drużynie nie znalazłoby się
nikogo, kto nie westchnąłby z ulgą po przeprawie
przez szeroką rzekę. Nie tylko była ona niebezpieczna,
lecz – co ważniejsze – stanowiła granicę halcuskiego
terytorium. Ludzie sądzili, że tylko dzięki wielkiemu
szczęściu udało im się całe dziesięć dni niepostrzeżenie
wędrować przez nieprzyjacielskie terytorium. Baralis
wiedział, że prawda wygląda inaczej.
Myśl, by wykorzystać kontakty, jakie miał wśród
Halcusów, do wciągnięcia drużyny w zasadzkę i
zamordowania Maybora, była kusząca. Baralis
najbardziej ze wszystkiego na świecie pragnął śmierci
próżnego, pysznego wielmoży. Było to jednak zbyt
ryzykowne. Napad na ich oddział mógłby z łatwością
wyrwać się spod kontroli, zagrażając samemu
królewskiemu kanclerzowi. Nie, lepiej nie narażać
własnego bezpieczeństwa. Istniały inne, mniej
niebezpieczne sposoby na pozbycie się Maybora.
Wielmożę ze Wschodnich Ziem trzeba było
wyeliminować. To nie podlegało dyskusji. Baralis nie
zamierzał tolerować żadnej ingerencji w swe plany