406
Szczegóły |
Tytuł |
406 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
406 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 406 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
406 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ZNAKI
Autorka : MattRix
HTML : Argail
Wszystko jednoznacznie wskazywa�o na to, �e �le si� dzieje nie tylko tu.
Po drugiej stronie Portalu chyba te� nie by�o najlepiej.
Ju� chocia�by fakt ukrycia przej�cia �wiadczy� o tym. Nie chcieli jej
widzie�, przynajmniej twarz� w twarz. Nie s�uchali, lub udawali, �e nie s�ysz�.
Ignorowali j� jak nigdy przedtem �adnego Wybranego.
Szuka�a w zwojach, ksi�gach, na tabliczkach i nic. Raz tylko zdawa�o si�
mie� miejsce podobne zdarzenie, ale nawet w�wczas Wybraniec zosta� uprzedzony o
Wielkim Potopie. Nie znaczy�o to oczywi�cie, �e istnia�a taka zasada. Nikt o
niczym nie musia� jej uprzedza�, ale ...
Dooko�a dzia�o si� wiele. Zbyt wiele.
Ludzie m�wili o wp�ywie zanieczyszczenia, o dziurze ozonowej, o
niszczycielskich zap�dach naszej rasy. Co chwila ziemia trz�s�a si�, ulewne
deszcze topi�y ca�e wsie i miasta.
I niby wszystko mia�o sens, ale ona jednak wiedzia�a swoje.
I musia�a co� z tym zrobi�. Przynajmniej spr�bowa�.
Wyruszy�a wi�c na poszukiwania Portalu, bo skoro oni nie chcieli widzie�
jej, musia�a sama stan�� przed nimi.
Droga nie by�a ani �atwa, ani przyjemna. Uczucia, kt�re j� otacza�y,
oblepia�y jej w�osy, szaty i sk�r�. Im d�u�ej by�a w drodze, tym szybciej
chcia�a dotrze� do Portalu.
Niestety min�y ca�e tygodnie, gdy w ko�cu natrafi�a na �lad - trz�sienie
ziemi uszkodzi�o koryto rzeki. Woda, kt�ra z niej usz�a ods�oni�a mechanizm
uruchamiaj�cy przej�cie. Ludzie nie zwr�cili na to uwagi - mieli przecie�
wi�ksze zmartwienia.
Dla niej jednak by� to kres drogi. Poczeka�a, a� noc przejmie w�adanie w tej
cz�ci �wiata, a potem skierowa�a si� do mechanizmu.
Koryto, cho� puste, by�o jeszcze b�otniste. Brn�a wi�c miejscami po kostki
w b�ocie. Nie lubi�a tego nigdy, ale tym razem musia�a si� przem�c, w czym
pomaga�a sobie cichymi przekle�stwami.
Dotar�a do kamiennej tarczy wystaj�cej ze �ciany koryta rzeki. Obawia�a si�,
�e b�dzie mia�a sporo roboty z wydobyciem jej z masy ziemi, kamieni i gliny. Na
szcz�cie znaki potrzebne do otwarcia Portalu by�y na widoku. Pomy�la�a, �e
ten kto ukry� go zrobi� to niedbale.
Z torby podr�nej, bez kt�rej nie rusza�a si� na �adne dalsze wyprawy,
wyj�a woreczek pe�en kamieni. Dla ludzi, kt�rzy widzieli je u niej, by�y tylko
kolorowymi kamykami o r�nych kszta�tach i wzorach. Dla niej, jak i dla W�adc�w
Portalu, by�y kluczem.
Upewniwszy si�, �e jest sama, u�o�y�a odpowiednie kamienie na odpowiednich
znakach tarczy.
Przez chwil� nic si� nie dzia�o. Min�y mo�e dwie minuty, zanim poczu�a
drgania. Przestraszy�a si�, �e to wt�rne wstrz�sy, ale zrozumia�a, �e Portal
zosta� ukryty bardziej przemy�lnie, ni� tarcza - pod ziemi�. Musia�o min��
troch� czasu, zanim wy�oni� si� kilkana�cie metr�w dalej.
Dobrze znany widok nape�ni� j� otuch�. Teraz gdy znalaz�a Portal mog�a
przej�� przez niego i sprawdzi� co takiego dzieje si� po drugiej stronie.
Sam widok Portalu zawsze przyprawia� j� o g�si� sk�rk�. Brama Do Tego Co
Niewiadome by�a pi�kna niczym najpi�kniejszy zach�d S�o�ca, niczym szczera
mi�o�� dwojga ludzi, jak ...
Zawsze zachwyca�a si� nim, cho� gdy wchodzi�a w b��kitno-zimn� po�wiat�, gdy
widzia�a otwieraj�ce si� lustro ogromnych drzwi, g�sia sk�rka podziwu
przeradza�a si� w nieprzyjemny dreszcz. Ju� dawno pogodzi�a si� z faktem, �e
nigdy nie przyzwyczai si� do tego.
Na szcz�cie przej�cie nie trwa�o nigdy d�ugo, chyba �e przekraczaj�cy Pr�g
�wiat�w by� nieproszonym go�ciem.
Tak jak teraz ...
Robili wszystko, �eby tylko nie zawraca�a im g�owy. Niestety nawet Oni nie
mogli w niesko�czono�� stawia� przed ni� przeszk�d.
Co prawda musia�a przypomnie� sobie sporo dawno nie u�ywanych zakl��, ale w
ko�cu wesz�a do Ich �wiata.
Druga Strona sta�a przed ni� otworem.
- Nareszcie. - mrukn�a.
Ch��d Przej�cia powoli ust�powa� mi�emu ciepe�ku, jakie zazwyczaj panowa�o
po Drugiej Stronie. Gdy dreszcze znikn�y, wym�wi�a zakl�cie, dzi�ki kt�remu
wej�cie do Portalu sta�o si� niewidoczne dla ludzi.
Na pierwszy rzut oka nic si� nie zmieni�o. Mo�e tylko by�o zbyt cicho.
Ruszy�a w stron� widniej�cej na wzg�rzu budowli.
Ni to zamek ni pa�ac by� po trochu dzie�em wszystkich zamieszkuj�cych go
istot. Mo�e w�a�nie dlatego by� ... delikatnie m�wi�c niepowtarzalny. BARDZO
niepowtarzalny.
Po drodze min�a rzek�, nad kt�r� pobiera�a kiedy� nauki. Nigdy nie widzia�a
bardziej przejrzystej wody. Jej szum by� tak uspokajaj�cy, �e ...
Nagle u�wiadomi�a sobie, �e nie s�yszy jej szumu. Spojrza�a na wod� i
zamar�a. To ju� nie by�a ta sama rzeka, kt�r� pami�ta�a. By�a brudna i ...
�mierdzia�a.
Ale sk�d tu zanieczyszczenia?
Rozejrza�a si� dooko�a i mog�a sobie tylko wyobrazi� swoj� min�.
Las - zwykle zielony, pachn�cy i pe�en zwierzyny, przypomina� teraz dawno
nie u�ywan� sczernia�� palet� malarza. Nie s�ysza�a zwierz�t i nie by�a pewna
czy one w og�le tam s�.
Sady rozci�gaj�ce si� mi�dzy rzek� a lasem, pe�nie kiedy� wszelkich
mo�liwych owoc�w, �mierdzia�y zgnilizn�. Owoce le��ce na ziemi i te wisz�ce
jeszcze na umieraj�cych ga��ziach pokryte by�y ple�ni� i robactwem.
Za lasem by� z kolei ogromny ogr�d warzywno-kwiatowy. I on przypomina� ...
sama nie wiedzia�a co przypomina�. Mo�e dlatego, �e nigdy jeszcze nie widzia�a
czego� podobnego. Uschni�te kwiaty gi�y si� ku sp�kanej ziemi, a warzywa ...
szkoda m�wi�.
Nie s�dzi�a, �e mo�e by� a� tak �le.
Przez dobr� chwil� nie by�a pewna czy trafi�a we w�a�ciwe miejsce.
By�a tu przecie� wielokrotnie. Sp�dzi�a tu prawie po�ow� �ycia. Ale to co
widzia�a teraz by�o koszmarnym odwr�ceniem jej wspomnie�.
Nie czeka�a na nic, tylko ruszy�a szybkim krokiem do zamku. On sam zreszt�
wygl�da� jak �ywcem wyj�ty z jakiego� horroru.
Brama nie otworzy�a si� przed ni� - jak to zwykle by�o w zwyczaju. Musia�a
wi�c sama uchyli� jej ci�kie wahad�owe drzwi i przecisn�� si� przez szpar�.
Wsz�dzie by�o pusto i jako� tak dziwnie cicho. �aden d�wi�k czy ruch nie
zdradza� czyjejkolwiek obecno�ci. Ale wiedzia�a, �e kto� musia� tu by�.
Zacz�a wi�c mozoln� wycieczk� po bardziej lub mniej znanych zakamarkach
mrocznego domostwa.
Dopiero po d�u�szej chwili znalaz�a jak�� �yw� - je�li mo�na tak powiedzie�
- istot�. Z pocz�tku my�la�a, �e to jaka� s�u��ca, ale gdy podesz�a bli�ej ...
- Bo�e drogi! Co si� sta�o?! - zapyta�a nieco przestraszona.
- Musisz, prawda? Koniecznie musisz? - odpar�a zjadliwie Sprawiedliwo��,
patrz�c na ni� spode �ba.
- Wybacz, ale czy ty ostatnio przegl�da�a� si� w lustrze?
- Uwa�aj lepiej, bo ... - pogrozi�a jej palcem.
Usiad�a przy ogromnym drewnianym stole. Na przeciwko ka�dego krzes�a wyryte
by�y znaki. To tu wszyscy spotykali si�, cho� niekoniecznie po to by decydowa� o
losach �wiata.
Sprawiedliwo�� wygl�da�a, og�lnie rzecz ujmuj�c jakby od wielu dni nie
ogl�da�a si� w lustrze. W�osy potargane, zwi�zane byle jak i byle czym, waga
rzucona w k�t musia�a le�e� tam od dawna, bo straci�a ju� sw�j blask. Na stole
le�a�a pomi�ta i poplamiona opaska, kt�r� zwykle mia�a przes�oni�te oczy.
- Czemu tak mi si� przygl�dasz? - zapyta�a chrapliwym g�osem, chlupocz�c
nogami w du�ej misie z wod�.
- Bo nie chce mi si� wierzy� w to co widz�. - odpar�a. - Co si� w�a�ciwie
dzieje?
- A co ma si� dzia�? Nic si� nie dzieje. - odpar�a Sprawiedliwo�� wzruszaj�c
ramionami.
Nie patrzy�a jej jednak w oczy. Zaj�ta by�a kontemplowaniem widoku swoich
mokrych st�p.
- W moim �wiecie s� k�opoty, ale widz�, �e i tu nie jest lepiej.
Sprawiedliwo�� podnios�a g�ow� i spojrza�a na ni� tak, �e a� ciarki
przebieg�y po jej plecach.
Ju� mia�a co� odpowiedzie�, gdy do sali, jak zwykle bezszelestnie wszed�
m�ody, wysoki i niesamowicie przystojny m�czyzna - �mier�.
- Ach, widz� �e dotar�a� w ko�cu do nas. - powiedzia� na jej widok.
Podszed� do niej, uj�� jej d�o� i uca�owa� j�.
- Jak zwykle popisujesz si�. - �achn�a si� Sprawiedliwo��.
- Bo nareszcie pojawi� si� tu kto� kto nie wygl�da jak zmora. - odgryz� si�
m�czyzna, po czym doda� - Naprawd� ciesz� si�, �e ci� widz�.
- Dziwne, odnios�am wra�enie, �e nie chcecie mnie tu widzie�. - odpar�a
kokieteryjnie kobieta.
- Przykro mi, �e tak s�dzisz. Poza tym nawet je�li rzeczywi�cie KTO� -
zaakcentowa� to s�owo, patrz�c na Sprawiedliwo��. - nie chcia� aby� tu przyby�a,
na pewno nie by�em to ja.
- A� trudno w to uwierzy�, zwarzywszy, �e nigdy nie zgadzali�my si� ze sob�.
- Co nie znaczy, �e nie lubi� twoich wizyt.
Nagle rozleg�y si� gromkie brawa, a z ciemno�ci wy�oni�a si� pi�kna kobieta
o d�ugich kr�conych czarnych w�osach.
- Mistrz nad mistrze. - powiedzia�a, podchodz�c do �mierci. - Nie wierz,
moja droga w ani jedno jego s�owo.
- Nie musisz mi o tym przypomina�, Karo. - powiedzia�a kobieta.
- Obie jeste�cie niesprawiedliwe.
W tym momencie Sprawiedliwo�� chrz�kn�a znacz�co.
- Nic nie m�w, moja droga. Rzuci�a� przecie� swoj� profesj�. - zauwa�y�a
Kara.
Nie odst�powa�a �mierci, oplataj�c go ramionami. Od zawsze, odk�d Wybranka
pami�ta�a, Kara i �mier� prowadzili ze sob� osobliw� gr�. Gdyby nie to, �e
wiedzia�a kim s�, mo�na by powiedzie�, �e to mi�osna gra.
- Jak to rzuci�a� swoj� profesj�? - zapyta�a wybranka, patrz�c na
Sprawiedliwo��.
- Zwyczajnie, rzuci�am i tyle!
- Ale jak mog�a� to zrobi�?! Przecie� jeste� potrzebna!
- Komu? Tobie?
- Ludziom!
Sprawiedliwo�� za�mia�a si�. Kara i �mier� zawt�rowali jej troch� mniej
dono�nie, ale r�wnie zauwa�alnie.
Wybranka nie rozumia�a o co chodzi. Patrzy�a na obecnych b��dnym wzrokiem.
- To jakie� szale�stwo. - szepn�a.
Chcia�a co� jeszcze powiedzie�, lecz Sprawiedliwo�� wsta�a nagle. Wysz�a z
misy, w kt�rej by�o ju� niewiele wody i nie wycieraj�c n�g ruszy�a przed siebie.
Przy drzwiach zatrzyma�a si�. Odwr�ci�a si� do Wybranki i powiedzia�a:
- Nie obchodzi mnie co si� dzieje w twoim �wiecie. Dla mnie wszyscy ludzie
mog� znikn�� z powierzchni ziemi.
I nie czekaj�c na reakcj�, wysz�a.
Wybranka spojrza�a na �mier� i Kar�.
- Czy kto� m�g�by mi odpowiedzie� co si� w�a�ciwe dzieje?
- Nie powinna� nas o to pyta�. - odpar� �mier�. - My nadal wykonujemy swoje
obowi�zki.
- W dodatku mamy ich coraz wi�cej. - zauwa�y�a Kara. - A wszystko dzi�ki
wam, Ludziom.
- Gdzie jest Matka Natura? - zapyta�a, spodziewaj�c si�, �e od tych dwojga
niczego si� nie dowie.
- Pewnie w swoim prywatnym ogrodzie. - za�mia�a si� Kara, akcentuj�c
ostatnie s�owo.
Wybranka nie czekaj�c na nic ruszy�a dobrze znan� sobie drog�. Wybieg�a
niemal z sali.
- Biedna istota. - powiedzia� �mier�.
- Dlaczego biedna?
- Jest tylko cz�owiekiem, w dodatku zupe�nie niewinnym. Szkoda mi jej.
- Tobie?! - zdziwi�a si� Kara.
- Ludzie kiedy umieraj� s� tacy ... nudni. Ona jest ...
- ... wci�� �ywa. - doko�czy�a czarnow�osa.
- W�a�nie. - zgodzi� si�.
Prywatny ogr�d Matki Natury zawsze przypomina� mityczny Raj. I pewnie tym
by�, gdy pojawili si� Adam i Ewa. Znajdowa� si� niemal w �rodku budowli, na
dziedzi�cu niewidocznym ani z zewn�trz, ani z lotu ptaka. Lecz gdy przekracza�o
si� jego pr�g, stawa� si� bezkresnym ogrodem, pe�nym ptak�w, zwierzyny, ro�lin i
drzew. Wybrance, cho� bardzo si� stara�a, nigdy nie uda�o si� dotrze� do jego
kra�c�w. Tylko wej�cie do ogrodu by�o zawsze w tym samym miejscu. On sam zdawa�
si� rozci�ga� i kszta�towa� w niesko�czono��. Szum spadaj�cej kaskadami wody
przy okr�g�ym kamiennym kr�gu, b�d�cym wej�ciem, i �piew niewidzialnych, ale
obecnych w ogrodzie ptak�w, wo�a� j� zawsze z daleka, zapraszaj�c do
odwiedzenia.
Tym razem jednak jedyne co j� powita�o, to zimny kamienny kr�g, w kt�rego
zakamarkach zacz�� gnie�dzi� si� zgni�o-zielony mech. Kaskady wody zdawa�y si�
dawno wyschn��. Kamienne rynny i tarasy, po kt�rych sp�ywa�a by�y teraz suche i
pop�kane. Ptaki, je�li tam by�y, umilk�y.
Ten ogr�d r�wnie� przypomina� mijane wcze�niej miejsca. Wszystko sch�o,
czernia�o i chyli�o si� ku suchej ziemi.
Przera�enie zacz�o ogarnia� Wybrank�. Sz�a przed siebie, boj�c si�
rozgl�da�.
- Czego tu szukasz, cz�owieku? - us�ysza�a nagle.
Odwr�ci�a si� gwa�townie i zaniem�wi�a.
W jej stron� wolnym krokiem sz�a zgarbiona posta�. Niegdy� pi�knego
b��kitnego koloru szaty, by�y teraz szaro-brudne i w niekt�rych miejscach
podarte. Wianek z drobnych kwiat�w znikn�� gdzie�, a d�ugie roztrzepane w�osy
przypr�szone by�y suchymi siwymi pasmami. Twarz mia�a pooran� zmarszczkami,
spierzchni�te usta i przymglone oczy.
- Matko ... - wyszepta�a Wybranka.
- Czego tu szukasz? - powt�rzy�a.
- Ciebie.
- No to znalaz�a�. - powiedzia�a Natura, mijaj�c j�.
- Odk�d przyby�am tu, widz� same dziwne rzeczy. Dziwne i przera�aj�ce.
- Powinna� si� ju� przyzwyczai�. Tw�j �wiat wygl�da bardzo podobnie.
Natura usiad�a ci�ko na kamiennej �awie.
- Jest a� tak �le?
- Mnie pytasz? - zdziwi�a si� staruszka. - Sobie zadaj to pytanie. Przecie�
znasz sw�j �wiat r�wnie dobrze jak my.
- I dlatego tu jestem. Chcia�am prosi� o pomoc.
- Moja droga, ani tobie, ani reszcie ludzko�ci nikt z nas nie mo�e ju�
pom�c.
- Jak to?
- Zapomnia�a� ju� czego ci� uczyli�my?
Wybranka przypomnia�a sobie opowie�ci o zamierzch�ych czasach, kt�re ku
przestrodze s�ysza�a. Ale wszystkie one wydawa�y si� by� tylko opowie�ciami.
- Chcesz powiedzie�, �e ...
- �wiaty si� ko�cz�. Ludzie s� ju� na skraju. Stamt�d nie ma odwrotu.
- Zawsze jest jakie� wyj�cie. Sama mnie tego uczy�a�.
- Nie ja, tylko Nadzieja.
- W�a�nie! Gdzie ona jest?
- W swoich komnatach.
- Dlaczego nie na ziemi? Tam jest tyle do zrobienia!
- Nawet ona nie ma ju� si�y.
- ???
- Umiera.
Matka Natura m�wi�a to w taki spos�b, jakby by�o to co� zupe�nie
naturalnego.
Ale Wybrank� a� wstrz�sn�o.
- Jak to umiera?! Przecie� ona nie mo�e ...
- Opanuj si� kobieto! - przywo�a�a j� do porz�dku ostrym tonem.
- Przepraszam. Po prostu trudno mi uwierzy� w to co widz�. Sprawiedliwo��
rzuci�a swoj� profesj�. Ty ... nie przypominasz dawnej Matki Natury. A teraz
s�ysz�, �e Nadzieja choruje. To ...
- ... nie szale�stwo. - uprzedzi�a j�. - To Ludzie.
- Ludzie? Nie rozumiem.
- Rozumiesz, tylko nie chcesz si� do tego przyzna�. To Ludzie niszcz� siebie
i przy okazji nas.
- Ale przecie� macie moce, o kt�rych Ludziom si� nie �ni�o!
- Przez wieki usi�owa�am nauczy� was jak �y� w zgodzie ze mn�. Czy s� jakie�
wyniki? Nie ma! Potraficie tylko niszczy�! Tylko wy jeste�cie najwa�niejsi!
- Dlatego ka�esz nas? Dlatego ziemia trz�sie si�, rzeki wyst�puj� z brzeg�w,
wiatry niszcz� nasze domy, a s�o�ce pali uprawy?
Natura spojrza�a na ni� tak, �e nie by�a ju� potrzebna odpowied�.
- Czy czego� was to nauczy�o? Rozrywacie te wasze atomy w moim morzu i w
mojej ziemi, niszcz�c wszystko na tysi�ce lat. Rozlewacie rop�, kt�r� wam da�am,
zabijaj�c tysi�ce moich zwierz�t. Zmieniacie bieg rzek, aby udowodni� sw�
wy�szo��. Zatruwacie powietrze, kt�re wam da�am. �adna z nauk nie dotar�a do
was. �adna! A ja nie mam ju� ani si�y, ani ochoty uczy� was. Teraz uczcie si�
sami.
Wybranka milcza�a, gdy kobieta wstawa�a i odchodzi�a.
Milcza�a, gdy ro�liny, kt�re mija�a, sch�y na jej oczach.
Milcza�a nawet wtedy, gdy z ga��zi mijanego drzewa, spad� na such� ziemi�
niewidoczny dawny �piewak.
Masywne drzwi wydawa�y si� by� jeszcze ci�sze. W ko�cu jednak Wybranka
uchyli�a je na tyle, �e zdo�a�a wej�� do �rodka.
- Witaj, moja s�odka! - powita�a j� Wsp�czucie. - Wiedzia�am, �e w ko�cu
odwiedzisz moj� schorowan� siostrzyczk�.
- Witaj. - odpar�a Wybranka.
Wsp�czucie siedzia�a przy dawno wygas�ym kominku. Wygl�da�a tak jakby
ogrzewa�a si� przy niewidocznym p�omieniu. R�ce i stopy mia�a wyci�gni�te w jego
stron�.
Wybranka podesz�a bli�ej.
- A jak ty si� czujesz? - zapyta�a.
- Wspaniale! Nareszcie Mateczka Natura da�a mi troch� ognia do kominka,
zamiast pali� nim wasze lasy.
Wybranka znowu spojrza�a na kominek. By� pusty i zimny. Spojrza�a z niepokojem
na Wsp�czucie. Jej oczy ... Podesz�a bli�ej. Jej oczy by�y szkliste i
jednocze�nie zamglone.
- Tylko nie praw mi kaza�. Nie znosz� kaza�, szczeg�lnie od Ludzi. -
powiedzia�a i za�mia�a si� dziwnie. - Chyba lepiej st�d p�jd�. Tam gdzie nie ma
kaza�.
Wsta�a powoli i chwiejnym krokiem ruszy�a do drzwi.
- Chc� si� zabawi�. Hej, cz�owieku! Gdzie tu mo�na si� zabawi�? - zapyta�a,
jakby dopiero co zauwa�y�a Wybrank�.
Machn�a jednak r�k�.
- Ty nie b�dziesz wiedzia�a. Ale Kara i �mier� na pewno co� wymy�l�. Tak,
oni potrafi� si� nie�le bawi�!
Wybranka patrzy�a jak Wsp�czucie wychodzi nie zamykaj�c za sob� drzwi. Nie
mog�a uwierzy� w to co widzia�a.
- Bo�e drogi ... - szepn�a. - Natura mia�a racj�. �wiaty si� ko�cz�.
Cichy szelest, jakby westchnienie wyrwa�o j� z ot�pienia.
To z przyleg�ego pokoju.
Wesz�a tam i ujrza�a Nadziej�.
By�a blada, wychudzona i bardzo s�aba.
Spojrza�a na Wybrank� b��dnym wzrokiem.
Pozna�a j� i u�miechn�a si� lekko.
Wybranka podesz�a bli�ej i usiad�a na brzegu jej ��ka.
Nie wiedzia�a co powiedzie� komu�, kto ... umiera�. Bo ona naprawd�
umiera�a.
- Tak mi przykro. - wyszepta�a Nadzieja. - Nie mog� ju� ci pom�c. Nikomu nie
mog� pom�c.
- Dlaczego to si� dzieje? - zapyta�a Wybranka, powstrzymuj�c �zy.
Pami�ta�a Nadziej�, gdy by�a pi�kn� m�od� dziewczyn�. Jeden jej u�miech,
gest, dotyk sprawia�, �e wszystko wydawa�o si� lepsze, �e znajdowa�o si� ...
nadziej�. Tylko ona potrafi�a ukoi� b�l, �al i smutek. To ona ociera�a ludzkie
�zy i ogrzewa�a ludzkie serca.
- Wszystko jest nie tak. - m�wi�a Wybranka. - Wszystko ...
- Tak wida� by�o pisane.
- Co by�o pisane? �e Matka Natura b�dzie niszczy�? �e twoja siostra
Wsp�czucie b�dzie chodzi� na�pana? �e ty ...
- Tak. Ja umieram. Taka jest prawda. Chcia�abym, �eby by�o inaczej, ale sama
nie dam rady. Nie ma tu nikogo, kto pom�g�by mi. My wszyscy jeste�my w pewnym
sensie zale�ni od was, Ludzi. Nikt tego oczywi�cie nie powie wprost, ale tak
w�a�nie jest. Opu�cili�cie nas i siebie nawzajem. A teraz nie potrafimy ju� ...
Nadzieja zacz�a kaszle�.
- Masz racj�, wszystko jest nie tak. - Nadzieja dotkn�a jej d�oni. - Tylko,
�e jeden cz�owiek nie powstrzyma tej zag�ady.
Bieg�a zimnymi korytarzami, a� zabrak�o jej tchu.
My�la�a, �e widzia�a ju� WSZYSTKO, lecz teraz by�a pewna, �e WSZYSTKO
jeszcze przed ni�. Nie mog�a jednak o tym spokojnie my�le�. Oparta o �cian�,
usi�owa�a uspokoi� swoje rozdygotane cia�o i wal�ce w piersi serce.
- Dziwne, prawda. - us�ysza�a.
Obok niej sta�a Kara.
- Nawet ja nie s�dzi�am, �e to si� tak sko�czy. - powiedzia�a.
W jej g�osie nie by�o ironii, ani cienia �miechu, z kt�rego by�a znana.
Kara, jak nigdy przedtem by�a powa�na i zamy�lona.
- Nie potrafi� odczuwa� �alu, rozpaczy czy strachu. Ale nie podoba mi si� to
co czuj� w tej chwili. Jednego jestem pewna, Ludzie ci�gn� nas za sob�, a my nie
potrafimy odci�� tej liny. S� sobie winni, wiem co� o tym. Wsp�praca ze
Sprawiedliwo�ci� nauczy�a mnie wiele o Ludziach. Zgotowali sobie los godzien
zapami�tania. Tylko kto go zapami�ta, gdy zabraknie was i nas?
Kara odwr�ci�a si� i wolnym krokiem ruszy�a przed siebie.
Wybranka nie patrzy�a na ni�. Nie powstrzymywa�a ju� �ez, cho� ukry�a twarz
w d�oniach.
Dziedziniec by� niemal pusty. Jednak zauwa�y�a jak pojedyncze cienie
przemyka�y po nim i znika�y gdzie� za za�omem ogromnej wie�y.
Posz�a w tamtym kierunku. Jaki� cie� min�� j�, zanim zd��y�a go pochwyci�.
Na kolejny by�a ju� przygotowana.
Wielkie niebieskie oczy patrzy�y na ni� z przera�eniem.
Nie od razu pozna�a z kim mia�a do czynienia, lecz po chwili przypomnia�a
sobie. Bawi�a si� z nimi jako ma�e dziecko. To od nich uczy�a si� �miechu i
rado�ci. To one rozwesela�y j�, gdy by�a smutna, odwiedza�y j� na ziemi i bawi�y
swoimi sztuczkami.
Promyki Nadziei.
Dzieci umieraj�cej siostry Wsp�czucia. Przestraszone, wychudzone i brudne.
Ma�y Promyk nie pozna� jej. Wyrwa� si� z uchwytu, korzystaj�c z chwili
zaskoczenia.
Pobieg�a za nim.
Niezauwa�enie przekroczy�a mury zamku.
Tu� za nimi rozci�ga�y si� niskie kamienne budynki, do kt�rych nie pozwalano
jej chodzi�, gdy by�a dzieckiem. Potem nie poci�ga�y jej te zawsze ciche
mury.
Teraz jednak nie by�y ciche.
Podesz�a bli�ej. Ostro�nie, jakby boj�c si�, �e kto� j� us�yszy.
Przez niewielkie okienko zajrza�a do �rodka. Cztery pi�kne konie - bia�y,
czerwony, wrony i p�owy - sta�y obok siebie, parskaj�c, r��c i grzebi�c klepisko
kopytami.
By�y podenerwowane, a w pobli�u nie by�o nikogo, by je uspokoi�.
Wesz�a do stajni, lecz co� powstrzymywa�o j� od podej�cia bli�ej. Zreszt�
same konie patrzy�y na ni� dziwnie. Cho� nie widzia�a ich tu nigdy
wcze�niej, wydawa�y si� znajome.
- Lepiej, �eby moi towarzysze nie widzieli ci� tu. - us�ysza�a.
Tu� przy niej pojawi� si� nagle �mier�.
- Pi�kne, prawda. - powiedzia�, podchodz�c do koni.
G�aska� je po chrapach i grzywach.
I nagle Wybranka zrozumia�a dlaczego konie wydawa�y jej si� tak znajome.
Opowie�ci, kt�rych s�ucha�a w przesz�o�ci by�y tak barwne, tak realistyczne,
jakby to ona sama je prze�ywa�a. I tylko �mier� nigdy nie opowiada� jej o tych
koniach.
O koniach Je�d�c�w Apokalipsy.
By� przecie� jednym z nich.
- Konie s� gotowe, prawda? Tak jak ich je�d�cy.
�mier� skin�� g�ow�.
- Jeste�my gotowi. Wszyscy czterej. Tak by�o napisane. A wiesz przecie�, �e
pismo musi si� wype�ni�.
- I nic nie mog� zrobi�?
- Je�li potrafisz przem�wi� do miliard�w ... Ale nie potrafisz.
- Nie potrafi. - us�yszeli oboje.
Sprawiedliwo�� sta�a oparta o drzwi.
- Skoro ani ja, ani Matka Natura, ani Nadzieja czy jej siostra Wsp�czucie
nie potrafi�y�my tego, ona tym bardziej nie jest w stanie powstrzyma� was.
- Musz� wraca�. - powiedzia�a Wybranka.
Odwr�ci�a si� i szybko wysz�a ze stajni.
- Do czego? - zapyta�a Sprawiedliwo��.
- Musz� spr�bowa�! Jest na pewno jaki� spos�b ...
- Ju� za p�no i dobrze o tym wiesz. - powiedzia� �mier�.
- Poza tym pr�bowa�a� wiele razy. Ale jeste� TYLKO cz�owiekiem. - doda�a
Sprawiedliwo��.
- Wi�c co mam robi�?! Zapomnie� o wszystkim?
- Tak by�oby najlepiej. - us�yszeli �piewny kobiecy g�os.
Wybranka pozna�a j� gdy tylko na ni� spojrza�a. Krwawo czerwone usta, szaty
opinaj�ce ca�e jej cia�o o kolorze p�omieni, czarne b�yszcz�ce oczy i
p�omienno-rude bardzo d�ugie kr�cone w�osy. Wojna.
- Nie znamy si�, ale radz� ci dobrze, dla twojego bezpiecze�stwa zosta� tu.
Po drugiej stronie Portalu nie masz czego szuka�. Ju� nie.
Wybranka nie wiedzia�a jak to rozumie�, cho� jej pod�wiadomo�� podsuwa�a
najgorsze obrazy. Wojna, jakby odgad�a jej my�li, powiedzia�a:
- Pami�taj, �e tu czas p�ynie inaczej. Ziemia, kt�r� opu�ci�a� nie jest ju�
taka sama. Czas p�ynie tam inaczej. Szybciej. O wiele szybciej.
- Zosta� tu. - zaproponowa�a Sprawiedliwo��. - Zosta�a� wybrana, lecz nie
znaczy to, �e masz cierpie� za reszt� Ludzi.
- Jestem przecie� jedn� z nich. Nale�� do tamtego �wiata i musz� tam wr�ci�,
nawet je�li si� ko�czy.
Portal leg� w gruzach, gdy tylko z niego wysz�a. Z ledwo�ci� zdo�a�a odbiec
na bezpieczn� odleg�o��. Podmuch przewr�ci� j�. Odruchowo schowa�a g�ow�.
Gdy wszystko ucich�o, wsta�a z ziemi.
Widzia�a to ju� kiedy�.
W koszmarach.
Najczarniejszych koszmarach ludzko�ci.
Ogie� znaczy� horyzont, a wszechobecny dym zakrywa� niebo. Nie wiedzia�a czy
to ranek czy zmierzch. Kikuty budynk�w wygl�da�y jak gigantyczne nieruchome
duchy. Wiatr wiej�cy w ich za�omach i szczelinach wy�piewywa� pie�� zag�ady.
Nie zd��y�a.
Jej �wiat sko�czy� si�.
Ale przecie� by�a tu! Dop�ki tu jest, �wiat, jej �wiat, wci�� trwa!
Nagle poczu�a kr�tki ostry b�l, jakby co� przewierca�o jej cia�o na wylot. I
dopiero krew sp�ywaj�ca po piersiach i brzuchu u�wiadomi�a jej co si� sta�o.
Opad�a na kolana. Nagle zrobi�a si� senna. Ostatkiem si� spojrza�a na jasne
�wiat�o, kt�re nagle rozb�ys�o. Nie poczu�a ju� jednak jak to samo �wiat�o
zamienione w �cian� ognia obraca jej cia�o w popi�.
Jej �wiat sko�czy� si�, przesta� istnie�.
Pismo wype�ni�o si�.
Lecz nikt o tym nie pami�ta�.
KONIEC
Gdynia, 21 stycznia 2000