H. Sienkiewicz - Potop

Szczegóły
Tytuł H. Sienkiewicz - Potop
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

H. Sienkiewicz - Potop PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie H. Sienkiewicz - Potop PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

H. Sienkiewicz - Potop - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Aby rozpocz�� lektur�, kliknij na taki przycisk , kt�ry da ci pe�ny dost�p do spisu tre�ci ksi��ki. Je�li chcesz po��czy� si� z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poni�ej. Henryk Sienkiewicz POTOP Tom I Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 2 Wst�p By� na �mudzi r�d mo�ny Billewicz�w, od Mendoga si� wywodz�cy, wielce skoligacony i w ca�ym Rosie�skiem nad wszystkie inne szanowany. Do urz�d�w wielkich nigdy Billewiczowie nie doszli, co najwy�ej powiatowe piastuj�c, ale na polu Marsa niepo�yte krajowi oddali us�ugi, za kt�re r�nymi czasami hojnie bywali nagradzani. Gniazdo ich rodzinne, istniej�ce do dzi�, zwa�o si� tak�e Billewicze, ale pr�cz nich posiadali wiele innych maj�tno�ci i w okolicy Rosie�, i dalej ku Krakinowu, wedle Laudy, Szoi, Niewia�y � a� hen, jeszcze za Poniewie�em. Potem rozpadli si� na kilka dom�w, kt�rych cz�onkowie potracili si� z oczu. Zje�d�ali si� wszyscy w�wczas tylko gdy w Rosienicach, na r�wninie zwanej Stany, odbywa� si� popis pospolitego ruszenia �mudzkiego. Cz�ciowo spotykali si� tak�e pod chor�gwiami litewskiego komputu i na sejmikach, a �e byli zamo�ni, wp�ywowi, wi�c liczy� si� z nimi musieli sami nawet wszechpot�ni na Litwie i �mudzi Radziwi��owie. Za panowania Jana Kazimierza patriarch� wszystkich Billewicz�w by� Herakliusz Billewicz, pu�kownik lekkiego znaku, podkomorzy upicki. Ten nie mieszka� w gnie�dzie rodzinnym, kt�re dzier�y� pod owe czasy Tomasz, miecznik rosie�ski; za� do Herakliusza nale�a�y Wodokty, Lubicz i Mitruny, le��ce w pobli�u Laudy, naok�, jakby morzem, ziemiami drobnej szlachty oblane. Pr�cz Billewicz�w bowiem kilka by�o tylko wi�kszych dom�w w okolicy, jako So��ohuby, Montwi��owie, Schyllingowie, Koryznowie, Sici�csy (cho� i drobnej braci tych�e nazwisko nie brak�o), zreszt� ca�e porzecze Laudy usiane by�o g�sto tak zwanymi �okolicami� albo m�wi�c zwyczajnie: za�ciankami zamieszka�ymi przez s�awn� i g�o�n� w dziejach �mudzi szlacht� lauda�sk�. W innych okolicach kraju rody bra�y nazw� od za�ciank�w albo za�cianki od rod�w, jako bywa�o na Podlasiu; tam za�, wzd�u� lauda�skiego porzecza, by�o inaczej. Tam mieszkali w Morezach Stakjanowie, kt�rych swego czasu Batory osadzi� za m�stwo okazane pod Pskowem. W Wo�montowiczach na dobrej glebie roili si� Butrymowie, najd�u�sze ch�opy z ca�ej Laudy, s�ynni z ma�om�wno�ci i ci�kiej r�ki, kt�rzy czasy sejmik�w, zjazd�w lub wojen murem w milczeniu i�� zwykli. Ziemie w Dro�ejkanach i Mozgach uprawiali liczni Domaszewiczowie, s�ynni my�liwi; ci puszcz� Zielonk� a� do Wi�komierza tropem nied�wiedzim chadzali. Gasztowtowie siedzieli na Pacunelach; panny ich s�yn�y pi�kno�ci�, tak i� w ko�cu wszystkie g�adkie dziewcz�ta w okolicy Krakinowa, Poniewie�a i Upity pacunelkami nazywano. So��ohubowie Mali byli bogaci w konie i byd�o wyborne, na le�nych pastwiskach hodowane; za� Go�ciewicze w Goszczunach smo�� w lasach p�dzili, od kt�rego zaj�cia zwano ich Go�ciewiczami Czarnymi albo dymnymi. By�o i wi�cej za�ciank�w, by�o i wi�cej rod�w. Wielu z nich nazwy istniej� jeszcze, ale po wi�kszej cz�ci i za�cianki nie le�� tak, jak le�a�y, i ludzie innymi w nich imionami si� wo�aj�. Przysz�y wojny, nieszcz�cia, po�ary, odbudowywano si� nie zawsze na dawnych pogorzeliskach, s�owem: zmieni�o si� wiele. Ale czasu swego kwitn�a jeszcze stara Lauda w pierwotnym bycie i szlachta lauda�ska do najwi�kszej dosz�a wzi�to�ci, gdy� przed niewiel� laty, czyni�c pod �ojowem przeciw zbuntowanemu kozactwu, wielk� si� s�aw� pod wodz� Janusza Radziwi��a okry�a. S�u�yli za� wszyscy lauda�scy w chor�gwi starego Herakliusza Billewicza; wi�c bogatsi jako towarzysze na dwa konie, ubo�si na jednego, najubo�si z pocztowych. W og�le szlachta to by�a wojenna i w zawodzie rycerskim szczeg�lnie rozmi�owana. Natomiast na tych sprawach, kt�re zwykle materi� sejmik�w stanowi�y, mniej si� znali. Wiedzieli, �e kr�l jest w Warszawie, Radziwi�� i pan Hlebowicz, starosta na �mudzi, a pan Billewicz w Wodoktach na Laudzie. To im wystarczy�o, i g�osowali tak, jak ich pan Billewicz nauczy�, w przekonaniu, �e on tego chce, czego i pan Hlebowicz, ten zn�w z Radziwi��em idzie w ordynku, Radziwi�� jest r�k� kr�lewsk� na Litwie i �mudzi, kr�l za� ma��onkiem Rzeczypospolitej i ojcem rzeszy szlacheckiej. Pan Billewicz by� zreszt� wi�cej przyjacielem ni� klientem pot�nych oligarch�w na Bir�ach � i to wielce cenionym, bo na ka�de zawo�anie mia� tysi�c g�os�w i tysi�c szabel lauda�skich, a szabel 3 w r�kach Stakjan�w, Butrym�w, Domaszkiewicz�w lub Gasztowt�w nie lekcewa�y� jaszcze w tym czasie nikt na �wiecie. P�niej dopiero. P�niej dopiero zmieni�o si� wszystko, w�a�nie w�wczas, gdy pana Herakliusza Billewicza nie sta�o. Nie sta�o za� tego ojca i dobrodzieja szlachty lauda�skiej w roku 1654. Rozpali�a si� w�wczas wzd�u� ca�ek wschodniej �ciany Rzeczypospolitej straszna wojna. Pan Billewicz ju� na ni� nie poszed�, bo nie pozwoli� mu na to wiek i g�upota, ale lauda�scy poszli. Ow�, gdy przysz�a wie��, �e Radziwi�� pobity zosta� pod Szk�owem, a lauda�ska chor�giew w ataku na najemn� piechot� francuska prawie w pie� wyci�ta � stary pu�kownik, ra�ony apopleksj�, dusz� odda�. Wie�� t� przywi�z� niejaki pan Micha� Wo�odyjowski, m�ody, ale bardzo ws�awiony �o�nierz, kt�ren w zast�pstwie pana Herakliusza lauda�skim z ramienia Radziwi��a przewodzi�. Resztki ich przyby�y tak�e do zagr�d ojczystych, zn�kane, pog��bione, zg�odzone i �ladem ca�ego wojska na hetmana wielkiego narzekaj�ce, �e ufny w groz� swego imienia, w urok zwyci�zcy, z ma�� si�� na dziesi��kro� liczniejsz� pot�g� si� rzuci�, a przez to pogr��y� wojsko, kraj ca�y. Lecz w�r�d og�lnych narzeka� ani jeden g�os nie podni�s� si� przeciw m�odemu pu�kownikowi, panu Jerzemu Micha�owi Wo�odyjowskiemu. Owszem, ci, co uszli z pogromu , wys�awiali go pod niebiosa, cuda opowiadaj�c o jego do�wiadczeniach wojskowych i czynach. I jedyn� to by�o pociech� dla lauda�skich niedobitk�w wspomina� o przewagach, kt�rych pod przewodem pana Wo�odyjowskiego dokonali: jako w ataku przebili si�, niby przez dym, przez pierwsze kupy po�ledniejszego �o�nierza; jak potem na francuskich najemnik�w wpad�szy ca�y regiment najprzedniejszy w puch na szablach roznie�li, gdy czym pan Wo�odyjowski w�asn� r�k� �ci�� tego� regimentu oberszta; jako koniec, otoczeni i w cztery ognie wzi�ci, salwowali si� po desperacku z zam�tu, g�stym trupem padaj�c i nieprzyjaciela �ami�c. S�uchali z �alem, ale i dum� owych opowiada� ci z lauda�skich. Kt�rzy, wojskowo w kompucie litewskim nie s�u��c, obowi�zani byli tylko w pospolitym ruszeniu stawia�. Spodziewano si� te� powszechnie, �e pospolite ruszenie, ostateczna kraju obrona, wkr�tce zostanie zwo�ane. By�a ju� z g�ry umowa, �e w takim razie pan Wo�odyjowski zostanie obrany lauda�skim rotmistrzem, bo cho� si� do miejscowego obywatelstwa nie liczy�, nie by�o ode� mi�dzy miejscowym obywatelstwem s�awniejszego. Niedobitkowie m�wili jeszcze o nim, �e samego hetmana z toni wyrwa�. Tote� ca�a Lauda na r�ku go prawie nosi�a, a okolica wydziera�a okolicy. K��cili si� zw�aszcza Butrymi, Domaszewicze i Gasztowtowie, u kt�rych ma zosta� najd�u�ej go�cin�. On za� sobie ow� bitn� szlacht� upodoba�, �e gdy okruchy wojsk radziwi��owskich ci�gn�y do Bir�, by tam jako tako po kl�sce przyj�� do sprawy � on z innymi nie odszed�, a je�d��c z za�cianku do za�cianku , w Pacunelach u Gasztowt�w wreszcie sta�� rezydencj� za�o�y�, u pana Pakosza Gasztowta, kt�ry nad wszystkimi w Pacunelach mia� zwierzchno��. Co prawda, nie m�g�by by� pan Wo�odyjowski �adn� miar� Bir� jecha�, gdy� zachorowa� ob�o�nie: naprz�d przysz�y na� z�e gor�czki, potem od kontuzji, kt�r� by� pod Cybichowem jeszcze otrzyma�, odj�to mu praw� r�k�. Trzy panny Pakosz�wny, s�ynne z urody pacunelki, wzi�y go w czu�� opiek� i poprzysi�g�y tak s�awnego kawalera do pierwotnego zdrowia doprowadzi�, szlachta za�, kto �yw by�, zaj�a si� pogrzebem dawnego swego wodza, pana Herakliusza Billewicza. Po pogrzebie otwarto testament nieboszczyka, z kt�rego pokaza�o si�, i� sta�y pu�kownik dziedziczk� ca�ej fortuny, z wyj�tkiem wsi Lubicza, uczyni� wnuczk� sw� Aleksandr� Billewicz�wn�, �owczank� upick�, opiek� za� nad ni�, dop�ki by za m�� nie posz�a, powierzy� ca�ej szlachcie lauda�skiej. �...Kt�rzy, jako mnie �yczliwymi byli (g�osi� testament) i mi�o�ci� za mi�o�� p�acili, niech�e i sierocie tak b�d�, a w tych czasiech zepsucia i przewrotno�ci, gdy przed swawol� i z�o�ci� ludzk� nikt bezpieczen ani pr�en boja�ni by� nie mo�e � niechaj sieroty przez pami�� moj� od przygody strzeg�. Baczy� tak�e maj�, aby fortuny w bezpieczno�ci za�ywa�a z wyj�tkiem wsi Lubicza, kt�r� panu Kmicicowi, m�odemu chor��emu orsza�skiemu, dawam, darowuj� i zapisuje, aby w tym przeszkody jakiej nie mia�. Kto by za� si� tej przychylno�ci mojej dla W-nego Andrzeja Kmicica dziwowa� 4 albo w tym krzywd� wnuczki mojej urodzonej Aleksandry upatrywa�, wiedzie� ma i powinien, i�em od ojca urodzonego J�drzeja Kmicica jeszcze z m�odych lat, a� do dnia �mierci, przyja�ni i zgo�a braterskiego afektu doznawa�. Z kt�rym wojny odprawowa�em i �ycie mi po wielekro� ratowa�, a gdy z�o�� i invidia pan�w Sici�skich wydrze� mi fortun� chcia�y � i do niej mi dopom�g�. Tedy ja, Herakliusz Billewicz, podkomorzy upicki, a razem grzesznik niegodny, przed srogim s�dem bo�ym dzi� stoj�cy, przed czterema laty (�yw jeszcze i nogami po nizinie ziemskiej chodz�c) do pana Kmicica ojca, miecznika orsza�skiego, si� uda�em, aby wdzi�czno�� i przyja�� stateczn� �lubowa�. Tam�e za wsp�ln� zgod� postanowili�my obyczajem dawnym szlacheckim i chrze�cija�skim, �e dzieci nasze, a mianowicie syn jego Andrzej z wnuczk� moj� Aleksandra, �owczank�, stad�o uczyni� maja, aby z nich potomstwo na chwa�� bo�� i po�ytek Rzeczypospolitej wyros�o. Czego sobie najmocniej �ycz� i wnuczk� moj� do pos�usze�stwa tu wypisanej woli obowi�zuj�, chybaby pan chor��y orsza�ski (czego B�g nie daj) szpetnymi uczynkami s�aw� sw� splami� i bezecnym by� og�oszony. A je�liby substancj� sw� rodzinn� utraci�, co przy tamtej �cianie wedle Orszy �acnie zdarzy� si� mo�e, tedy go ma pod b�ogos�awie�stwem za m�a mie�, cho�by te� i od Lubicza odpad�, nic na to nie zwa�a�. Wszelako, je�liby za szczeg�ln� �ask� Boga wnuczka moja chcia�a na chwa�� Jego panie�stwo swe ofiarowa� i zakonny habit przywdzia�, tedy wolno jej to uczyni�, albowiem chwa�a bo�a przed ludzk� i�� powinna...� W taki to spos�b rozporz�dzi� fortun� i wnuczk� pan Herakliusz Billewicz, czemu nikt si� za bardzo nie dziwi�. Panna Aleksandra z dawna wiedzia�a, co j� czeka, i szlachta z dawna o przyja�ni mi�dzy Billewiczem a Kmicicami s�ysza�a � zreszt� umys�y w czasach kl�ski czym innym by�y zaj�te, tak �e wkr�tce i o testamencie m�wi� przestano. M�wiono tylko o Kmicicach nieustannie we dworze w Wodoktach, a raczej o panu Andrzeju, bo stary miecznik nie �y� ju� tak�e. M�odszy pod Szk�owem z w�asn� chor�giewk� i orsza�skimi wolentarzami stawa�. P�niej znikn�� z oczu, ale nie przypuszczano �eby zgin��, gdy� �mier� tak znacznego kawalera pewnie by nie usz�a niepostrze�enie. Familianci to bowiem byli w Orsza�skiem Kmicice i panowie znacznych fortun, ale tamte strony p�omie� wojny zniszczy�. Powiaty i ziemie ca�e zmienia�y si� w g�uche pola, kruszy�y si� fortuny, gin�li ludzie. Po z�amaniu Radziwi��a nikt ju� silniejszego oporu nie dawa�. Gosiewski, hetman polny, si� nie mia�; koronni hetmanowie wraz z wojskami na Ukrainie ostatkiem wojsk walczyli i wspom�c go nie mogli, r�wnie� jak i Rzeczpospolita, przez wojny kozackie wyczerpana. Fala zalewa�a kraj coraz dalej, gdzieniegdzie tylko o warowne mury si� odbijaj�c, ale i mury pada�y jedne za drugimi, jak upad� Smole�sk. Wojew�dztwo smole�skie, w kt�rym le�a�y fortuny Kmicic�w, uwa�ano za stracone. W powszechnym zamieszaniu, w powszechnej trwodze rozproszyli si� ludzie jak li�cie wichrem rozegnane i nikt nie wiedzia�, co si� z m�odym chor��ym orsza�skim sta�o. Ale do starostwa �mudzkiego wojna jeszcze nie dosz�a, och�on�a z wolna szlachta lauda�ska po kl�sce szk�owskiej. �Okolice� pocz�y zje�d�a� i naradza� tak o rzeczy publicznej, jak o sprawach prywatnych. Butrymowie, najskorsi do boju, przeb�kiwali, �e trzeba b�dzie na congressus pospolitego ruszenia do Rosie� jecha�, a potem do Gosiewskiego, by pom�ci� szk�owsk� przegran�; Domaszewicze My�liwi pocz�li si� zapuszcza� lasami, Puszcz� Rogowsk�, a� po zast�py nieprzyjacielskie, wie�ci z powrotem przywo��c; Go�ciewicze Dymni w dymach mi�so na przysz�� wypraw� w�dzili. W sprawach prywatnych postanowiono bywa�ych i do�wiadczonych ludzi na odszukanie pana Andrzeja Kmicica pos�a�. Sk�adali owe rady starsi lauda�scy pod przewodem Pakosza Gasztowta i Kasjana Butryma, dw�ch patriarch�w okolicznych � wszystka za� szlachta, kt�rej ufno��, jak� w niej po�o�y� zmar�y pan Billewicz, wielce pochlebi�a, poprzysi�g�a sobie wiernie sta� przy literze testamentu i pann� Aleksandr� prawie rodzicielsk� opiek� otoczy�. Tote� gdy czasu wojny, nawet w stronach, do kt�rych wojna nie dosz�a, zrywa�y si� niesnaski i zawichrzenia, na brzegach Laudy wszystko pozosta�o spokojnie. �adnych dyferencji nie podniesiono, nie by�o �adnego worywania si� w granice maj�tno�ci m�odej dziedziczki; nie poprzesypywano kopc�w, nie wyci�to cechowanych sosen na 5 rubie�ach las�w, nie zajechano pastwisk. Owszem, wspomagano zasobn� sam� przez si� dziedziczk�, czym kt�ra okolica� mog�a. Wi�c Stakjanowie nadrzeczni dosy�ali ryby solonej, z Wo�montowicz od mrukliwych Butrym�w przychodzi�y zbo�a, siano od Gasztowt�w, zwierzyna od Domaszewicz�w My�liwych, smo�a i dziegie� od Go�ciewicz�w Dymnych. O pannie Aleksandrze nikt w za�ciankach nie m�wi�, jak �nasza panna�, a pi�kne pacunelki wygl�da�y pana Kmicica bogdaj tak samo niecierpliwie jak ona. Tymczasem przysz�y wici zwo�uj�ce szlacht� � wi�c pocz�to rusza� na Laudzie. Kto z pachol�cia wyr�s� na m�a, kogo nie pochyli� wiek, ten na ko� siada� musia�. Jan Kazimierz przyby� go Grodna i tam miejsce jeneralnego zbioru naznaczy�. Tam te� ci�gni�to. Ruszyli w milczeniu pierwsi Butrymowie, za nimi inni, a Gasztowtowie na ostatku, jak zawsze czynili, bo im od pacunelek �al by�o odje�d�a�. Szlachta z innych stron kraju w ma�ej tylko stawi�a si� liczbie i kraj pozosta� bez obrony, a Lauda pobo�na stan�a w ca�o�ci. Pan Wo�odyjowski nie ruszy�, bo nie m�g� jeszcze r�k� w�ada�, wi�c w�a�nie jakoby wojski mi�dzy pacunelkami pozosta�. Opustosza�y �okolice� i jeno starcy z bia�og�owami zasiadali wieczorem przy ogniskach. Cicho by�o w Poniewie�u i Upicie � czekano wsz�dy na nowiny. Panna Aleksandra r�wnie� zamkn�a si� w Wodoktach, nikogo pr�cz s�ug i swych opiekun�w lauda�skich nie widuj�c. 6 ROZDZIA� I Przyszed� nowy rok 1655. Stycze� by� mro�ny, ale suchy; zima t�ga przykry�a �mud� �wi�t� grubym na �okie�, bia�ym ko�uchem; lasy gi�y si� i �ama�y pod obfit� oki�ci�, �nieg ol�niewa� oczy w dzie� przy s�o�cu, a noc� przy ksi�ycu migota�y jakoby iskry nikn�ce po st�a�ej od mrozu powierzchni; ziwerz zbli�a� si� do mieszka� ludzkich, a ubogie, szare ptactwo stuka�o dziobami do szyb szedzi� i �nie�nymi kwiatami okrytych. Pewnego wieczora siedzia�a panna Aleksandra w izbie czeladnej wraz z dziewcz�tami dworskimi. Dawny to by� zwyczaj Billewicz�w, �e gdy go�ci nie by�o, to z czeladzi� sp�dzali wieczory �piewaj�c pie�ni pobo�ne i przyk�adem swym prostactwo buduj�c. Tak te� czyni�a i panna Aleksandra, a to tym �acniej, �e mi�dzy jej dziewkami dworskimi same by�y prawie szlachcianki, sieroty bardzo ubogie. Te robot� wszelk�, cho�by najgrubsz�, spe�nia�y i przy paniach s�u�ebnymi by�y, a w zamian za to �wiczy�y si� w obyczajno�ci, lepszego doznaj�c od prostych dziewek traktowania. By�y jednak mi�dzy nimi i ch�opki, mow� g��wnie si� r�ni�ce, bo wiele z nich po polsku nie umia�o. Panna Aleksandra wraz z krewn� sw� pann� Kulwiec�wn� siedzia�y po�rodku, a dziewcz�ta po bokach na �awach; wszystkie k�dziel prz�d�y. Na pot�nym kominie ze zwieszonym okapem pali�y si� k�ody sosnowe i karpy, to przygasaj�c, to zn�w strzelaj�c jasnym, wielkim p�omieniem lub skrami, w miar� jak stoj�cy wedle komina wyrostek przyrzuca� drobniejszych brze�niak�w i �uczywa. Gdy p�omie� strzeli� ja�niej, wida� by�o ciemne drewniane �ciany ogromnej izby z nadzwyczaj niskim, belkowanym sufitem. U belek wisia�y na niciach r�nokolorowe gwiazdki uczynione z op�atk�w, kr�c�ce si� w cieple, a zza belek wygl�da�y m�otki czesanego lnu, zwieszaj�ce si� na obie strony jakby tureckie zdobyczne bu�czuki. Ca�y niemal pu�ap by� nim za�o�ony. Po �cianach ciemnych b�yszcza�y jakoby gwiazdy statki cynowe, wi�ksze i mniejsze, stoj�ce lub poopierane na d�ugich p�kach d�bowych. W g��bi, przy drzwiach, kud�aty �mudzin hucza� gwa�townie �arnami mrucz�c pod nosem pie�� monotonn�, panna Aleksandra przesuwa�a w milczeniu paciorki r�a�ca, prz�dki prz�d�y, nic jedna do drugiej nie m�wi�c. �wiat�o p�omienia pada�o na ich m�ode, rumiane twarze, one za� z r�koma wzniesionymi ku k�dzielom, lew� podszczypuj�c len mi�kki, praw� kr�c�c wrzeciona, prz�d�y gorliwie jakby na wy�cigi, surowymi spojrzeniami panny Kulwiec�wny podniecane. Czasem te� spogl�da�y na si� bystrymi oczkami, a czasem na pann� Aleksandr�, jakby w oczekiwaniu , rych�oli �mudzinowi mle� zaka�e i pie�� pobo�n� rozpocznie; ale z robot� nie ustawa�y i prz�d�y, prz�d�y; wi�y si� nici, warcza�y wrzeciona, migota�y druty w r�ku panny Kulwiec�wny, a kud�aty �mudzin w �arna hucza�. Chwilami jednak przerywa� robot�, widocznie co� si� w �arnach psu�o, bo jednocze�nie rozlega� si� jego gniewny g�os: � Pad�as! Panna Aleksandra podnosi�a g�ow�, jakby rozbudzona cisz�, kt�ra nast�powa�a po okrzykach �mudzina; w�wczas p�omie� o�wieca� jej bia�� twarz i powa�ne, b��kitne oczy, patrz�ce spod brwi czarnych. By�a to urodziwa panna o p�owych w�osach, bladawej cerze i delikatnych rysach. Mia�a pi�kno�� bia�ego kwiatu. �a�obna suknia dodawa�a jej powagi. Siedz�c przed tym kominem by�a tak w my�lach pogr��ona jak w �nie; zapewne nad dol� w�asn� rozmy�la�a, gdy� losy jej by�y w zawieszeniu. Testament przeznacza� j� na �on� cz�owieka, kt�rego nie widzia�a od lat dziesi�ciu, a �e dobiega�a dopiero dwudziestu, wiec pozosta�o jej tylko niejasne wspomnienie dziecinne jakiego� burzli- 7 wego wyrostka, kt�ry za czasu swego pobytu z ojcem w Wodoktach wi�cej z rusznic� po bagnach lata�, ni� na ni� patrzy�. �Gdzie on jest i jaki on jest teraz?� � oto pytania, kt�re cisn�y si� na my�l powa�nej pannie. Zna�a go w prawdzie jeszcze z opowiada� nieboszczyka podkomorzego, kt�ry na cztery lata przed �mierci� przedsi�wzi�� by� dalek� i trudn� podr� do Orszy. Ot�, wedle tych opowiada�, mia� to by� �wielkiej fantazji kawaler, cho� gor�czka okrutny�. Po owym uk�adzie o ma��e�stwo dzieci, zawartym mi�dzy starym Billewiczem a Kmicicem ojcem, mia� �w kawaler przyjecha� zaraz do Wodokt�w akomodowa� si� pannie; tymczasem wybuch�a wielka wojna i kawaler zamiast do panny poci�gn�� na pola beresteckie. Tam postrzelon, leczy� si� w domu; potem ojca schorza�ego i bliskiego �mierci pilnowa�; potem zn�w by�a wojna � i tak zesz�y owe cztery lata. Teraz od �mierci starego pu�kownika up�yn�� ju� kawa� czasu, a o Kmicicu s�uch przepad�. Mia�a tedy o czym my�le� panna Aleksandra, a mo�e t�skni�a do nieznanego. W sercu czystym, w�a�nie dlatego �e jeszcze mi�o�ci nie zazna�o, nosi�a wielk� gotowo�� do kochania. Iskry tylko trzeba by�o, �eby na tym ognisku rozpali� si� p�omie� spokojny, ale jasny, r�wny, silny i jak znicz litewski niegasn�cy. Wi�c niepok�j ogarn�� j�, czasem luby, a czasem przykry, i dusza jej ci�gle zadawa�a sobie pytania, na kt�re nie by�o odpowiedzi, a raczej dopiero mia�a nadej�� z p�l dalekich. Wi�c pierwsze pytanie by�o: zali on z dobrej woli j� za�lubi i gotowo�ci� na jej gotowo�� do kochania odpowie? W owych czasach uk�ady rodzicielskie o ma��e�stwo dzieci bywa�y rzecz� zwyk��, a dzieci, cho�by po �mierci rodzic�w, zwi�zane pod b�ogos�awie�stwem, dotrzymywa�y najcz�ciej uk�adu. W samym wi�c zaswataniu jej nie widzia�a panienka nic nadzwyczajnego, ale �e dobra wola nie zawsze z obowi�zkiem chodzi w parze, wi�c i ta troska obci��y�a p�ow� g��wk� panny: �Czy on mnie pokocha?� I potem ju� stad�o my�li opad�o j�, jak stado ptastwa opada drzewa samotnie na rozleg�ych polach stoj�ce: �Kto� ty jest? jaki� jest? �yw chodzisz po �wiecie? czy mo�e ju� gdzie� tam poleg�e�?... Daleko� ty? czy blisko?...� Otwarte serce panny, jak drzwi otwarte na przyj�cie mi�ego go�cia, mimo woli wo�a�o ku dalekim stronom., ku lasom i polom �nie�nym, noc� przykrytym: �Bywaj, junaku! bo nie masz nic gorszego na �wiecie nad oczekiwanie!� Wtem, jakby odpowied� wo�aniu, z zewn�trz, w�a�nie z owych �nie�nych daleko�ci noc� pokrytych, doszed� g�os dzwonka. Panna drgn�a, lecz oprzytomniawszy wnet przypomnia�a sobie, �e to Pacunel�w przys�ano ka�dego prawie wieczora do apteczki po leki dla m�odego pu�kownika; my�l t� potwierdzi�a panna Kulwiec�wna m�wi�c: � To od Gasztowt�w po driakiew. Nieregularny g�os dzwonka targanego przy dyszlu brzmia� coraz wyra�niej; na koniec ucich� nagle, widocznie sanki zatrzyma�y si� przed domem. � Obacz, kto przyjecha� � rzek�a panna Kulwiec�wna do obracaj�cego �arna �mudzina. �mudzin wyszed� z czeladnej, lecz po ma�ej chwili pojawi� si� z powrotem i bior�c zn�w za dr�g od �aren rzek� z flegm�: � Panas Kmitas. � A s�owo sta�o si� cia�em! � wykrzykn�a panna Kulwiec�wna. Prz�dki zerwa�y si� na r�wne nogi; k�dziele i wrzeciona pospada�y na ziemi�. Panna Aleksandra wsta�a tak�e; serce jej bi�o jak m�otem, na twarz wyst�powa�y rumie�ce, a po nich blado��; ale odwr�ci�a si� umy�lnie od komina, �eby wzruszenia nie okaza�. Wtem we drzwiach pojawi�a si� wynios�a jaka� posta� w sztubie i czapce futrzanej na g�owie. M�ody m�czyzna post�pi� na �rodek izby i poznawszy, �e znajduje si� w czeladnej, spyta� d�wi�cznym g�osem, nie zdejmuj�c czapki: � Hej! a gdzie to wasza panna? � Jestem � odpowiedzia�a do�� pewnym g�osem Billewicz�wna. Us�yszawszy to przyby�y zdj�� czapk�, rzuci� j� na ziemi� i sk�oniwszy si� rzek�: � Jam jest Andrzej Kmicic. 8 Oczy panny Aleksandry spocz�y b�yskawic� na twarzy Kmicica, a potem zn�w wbi�y si� w ziemi�; przez ten czas jednak zdo�a�a panienka dojrze� p�ow� jak �yto, mocno podgolon� czupryn�, smag�� cer�, siwe oczy bystro przed si� patrz�ce, ciemny w�s i twarz m�od�, orlikowat�, a weso�� i junack�. On za� w bok uj�� lew� r�k�, praw� do w�sa podni�s� i tak m�wi�: � Jeszczem w Lubiczu nie by�, jeno tu ptakiem �pieszy�em do n�g panny �owczanki si� pok�oni�. Prosto z obozu mnie tu wiatr przywia�, daj Bo�e, szcz�liwy. � Wa�pan wiedzia�e� o �mierci dziadziusia podkomorzego? � spyta�a panna. � Nie wiedzia�em, alem go �zami rzewnymi op�aka�, dobrodzieja mojego, gdym si� o jego zgonie od owych szaraczk�w dowiedzia�, kt�rzy z tych stron do mnie przybyli. Szczery to by� przyjaciel, nieledwie brat mego nieboszczyka rodzica. Pewnie wa�pannie wiadomo dobrze, �e przed czterema laty a� po Orsz� do nas przyby�. Wtedy mi to wa�pann� obieca� i konterfekt pokaza�, do kt�rego po nocach wzdycha�em. By�bym tu wcze�niej przyjecha�, ale wojna nie matka: ze �mierci� jeno ludzi swata. � To wa�pan jeszcze swojego Lubicza nie widzia�? � Czas na to b�dzie. Tu pierwsze s�u�by i dro�szy legat, kt�ry naprz�d chcia�bym odziedziczy�. Jeno mi si� wa�panna tak od komina odwracasz, �em dot�d i w oczy spojrze� nie m�g�. Ot! tak! Odwr�� si� wa�panna, a ja od komina zajd�! � ot � tak! To rzek�szy �mia�y �o�nierz chwyci� nie spodziewaj�c� si� takiego post�pku Ole�k� za r�ce i ku ognisku odwr�ci�, tak ni� jak fryg� zakr�ciwszy. Ona za� zmiesza�a si� jeszcze bardziej i nakrywszy oczy d�ugimi rz�sami sta�a tak �wiat�em i w�asn� pi�kno�ci� zawstydzona. Kmicic pu�ci� j� wreszcie i uderzy� po kontuszu. � Jak mi B�g mi�y, rarytet! Dam na sto mszy po moim dobrodzieju, �e mi ci� zapisa�. Kiedy �lub? � Jeszcze niepr�dki, jeszczem nie wa�pana � odrzek�a Ole�ka. � Ale b�dziesz, cho�bym ten dom mia� podpali�! Na Boga! my�la�em, �e konterfekt pochlebiony, ale to, widz�, malarz wysoko mierzy�, a chybi�. Sto bizun�w takiemu � i piece mu malowa�, nie one specja�y, kt�rymi oczy pas�. Mi�o� to taki legat dosta�, niech mnie kule bij�! � Dobrze nieboszczyk dziadziu� mi powiada�, �e� wa�pan gor�czka. � Tacy u nas wszyscy w Smole�skiem, nie jak wasi �mudzini. Raz, dwa! � i musi by�, jak chcemy, a nie, to �mier�! Ole�ka u�miechn�a si� i rzek�a ju� pewniejszym g�osem podnosz�c na kawalera oczy: � Ej! to chyba Tatarzy u was mieszkaj�? � Wszystko jedno! a wa�panna moj� jeste� z woli rodzic�w i po sercu. � Po sercu, to jeszcze nie wiem. � Niechby� nie by�a, to bym si� no�em pchn��! � �miej�cy si� to wa�pan m�wisz... ale� my to jeszcze w czeladnej!...Prosz� do komnat. Po d�ugiej drodze pewnie si� i wieczerza przygodzi � prosz�! Tu Ole�ka zwr�ci�a si� do panny Kulwiec�wny: � Ciotuchna p�jdzie z nami? M�ody chor��y spojrza� bystro: � Ciotuchna? � spyta� � jaka ciotuchna? � Moja, panna Kulwiec�wna. � A to i moja � odpar� zabieraj�c si� do r�k ca�owania. � Dla Boga! to� ja mam w chor�gwi towarzysza, kt�ry si� zwie Kulwiec-Hippocentaurus. Czy nie krewniak, prosz�? � To z tych samych! � odrzek�a dygaj�c stara panna. � Dobry ch�op, a wicher jak i ja! � doda� Kmicic. Tymczasem wyrostek ukaza� si� ze �wiat�em, wi�c przeszli do sieni, gdzie pan Andrzej szub� z siebie zrzuci�, a potem na drug� stron�, do komnat go�cinnych. 9 Zaraz po ich odej�ciu prz�dki zbi�y si� w ciasn� gromadk� i nu� jedna przez drug� gada� a uwagi czyni�. Strojny m�odzian podoba� si� im bardzo, wi�c i nie szcz�dzi�y mu s��w, wzajemnie si� w pochwa�ach przesadzaj�c. � �una od niego bije � m�wi�a jedna. � Kiedy wszed�, my�la�am, �e kr�lewicz. � A oczy ma jak ry�, a� nimi k�uje � odrzek�a druga. � Takiemu si� nie przeciw! � Najgorzej si� przeciwia�! � odpowiedzia�a trzecia. � Pann� jak wrzecionem okr�ci�! Ale ju� to zna�, �e mu si� uda�a bardzo, bo i komu� by si� ona nie uda�a? � Ale i on nie gorszy, nie b�j si�! �eby ci si� taki zdarzy�, posz�aby� i do Olszy, cho� to podobno na ko�cu �wiata. � Szcz�liwa panna! � Bogatym zawsze lepiej na �wiecie. Ej, ej! z�oto� to, nie rycerz! � M�wi�y pacunelki, �e i ten rotmistrz, kt�ren jest w Pacunelach, u starego Pakosza, pi�kny kawaler. � Nie widzia�am ja go, ale gdzie jemu do pana Kmicica! Ju� takiego chyba na �wiecie nie ma! � Pad�as! � zawo�a� nagle �mudzin, kt�remu zn�w si� co� w �arnach popsu�o. � A nie p�jdziesz, ty kud�aty, ze swoimi wymys�ami! Daj�e ju� spok�j, bo si� i dos�ysze� nie mo�na!...Tak, tak! trudno lepszego ni� pan Kmicic na ca�ym �wiecie znale��! Pewnie i w Kiejdanach takiego nie ma! � Taki to si� i przy�ni! � Niechby si� cho� przy�ni�... W taki to spos�b rozprawia�y ze sob� szlachcianki w czeladnej. Tymczasem nakrywano co duchu w izbie sto�owej, a w go�cinnej siedzia� panna Aleksandra sam na sam z Kmicicem, bo ciotka Kulwiec�wna posz�a krz�ta� si� wedle wieczerzy. Pan Andrzej nie zdejmowa� wzroku z Ole�ki i oczy iskrzy�y mu si� coraz bardziej, na koniec rzek�: � S� ludzie, kt�rym maj�tno�� nad wszystko milsza, inni za zdobycz� na wojnie goni�, inni si� w koniach kochaj�, ale ja bym wa�panny za �adne skarby nie odda�! Dalib�g, im wi�cej patrz�, tym wi�ksza ochota do �eniaczki, �eby cho� i jutro! Ju� t� brew to chyba wa�panna korkiem przypalonym malujesz? � S�ysza�am, �e tak p�oche czyni�, ale jam nie taka. � A oczy jakoby z nieba! Od konfuzji s��w mnie brakuje. � Nie bardzo� wa�pan skonfundowany, gdy tak obcesem na mnie nastajesz, a� mnie i dziwno. � To te� obyczaj nasz smole�ski: do niewiast czy w ogie� i�� �mia�o. Musisz kr�lowo, do tego przywykn��, bo tak zawsze b�dzie. � Musisz wa�pan odwykn��, bo nie mo�e tak by�. � Mo�e si� i poddam, niech mnie usiek�! Wierz, wa�panna, nie wierz, ale rad bym ci nieba przychyli�! Dla ciebie, m�j kr�lu, got�wem si� i obyczaj�w innych uczy�, bo wiem to do siebie, �em �o�nierz prostak i w obozie wi�cej bywa�em ni�li na pokojach dworskich. � Ej�e, nic to nie szkodzi, bo i m�j dziadziu� �o�nierzem by�, ale dzi�kuj� za dobr� ch��! � odrzek�a Ole�ka i oczy jej spojrza�y tak s�odko na pana Andrzeja, �e mu od razu serce jak wosk stopnia�o i odrzek�: � Wa�panna mnie na nitce b�dziesz wodzi�! � Oj, niepodobny wa�pan do takich, kt�rych na nitce wodz�! Najtrudniej to z niestatecznymi. Kmicic ukaza� bia�e, jakoby wilcze, �eby w u�miechu. � Jak to? � rzek� � ma�o� to ojcowie na�amali na mnie r�zg w konwencie, abym do statku przyszed� i r�ne pi�kna maksymy spami�ta�, przewodniczki �ywota... � A kt�r��e� najlepiej spami�ta�? � �Kiedy kochasz, padaj do n�g� � ot tak! To rzek�szy pan Kmicic ju� by� na kolanach, panienka za� wo�a�a chowaj�c nogi pod sto�ek: 10 � Dla Boga! tego w konwencie nie uczynili! Daj wa�pan spok�j, bo si� rozgniewam...i ciotka zaraz przyjdzie... On za�, kl�cz�c ci�gle, podni�s� g�ow� w g�r� i w oczy jej patrzy�. � A niech i ca�a chor�giew ciotek nadci�gnie, nie zapr� si� ochoty! � Wsta�e pan. � Ju� wstaj�. � Siadaj wa�pan. � Ju� siedz�. � Zdrajca z wa�pana, Judasz! � A nieprawda, bo jak ca�uj�, to szczerze!... Chcesz si� przekona�! � Ani si� wa�pan wa�! Panna Aleksandra �mia�a si� jednak, a od niego a� �una bi�a m�odo�ci i weso�o�ci. Nozdrza mu lata�y jak m�odemu �rebcowi szlachetnej krwi. � Aj! aj! � m�wi� � co to za oczki, jakie liczko! Ratujcie� mnie, wszyscy �wi�ci, bo nie usiedz�! � Nie trzeba wszystkich �wi�tych wzywa�. Siedzia�e� wa�pan cztery lata, ani� tu zajrza�, to sied� i teraz! � Ba! Zna�em jeno konterfekt. Ka�e tego malarza w smo��, a potem w pierze wsadzi� i po rynku w Upicie biczem p�dza�. Ju� powiem wszystko szczerze: chcesz wa�panna, to przebacz! � nie, to szyj� utnij! My�la�em sobie tedy na �w konterfekt pogl�daj�c: g�adka, gadzina, bo g�adka, ale g�adkich nie brak na �wiecie � mam czas! Ojciec nieboszczyk nap�dza�, �eby to jecha�, a ja zawsze jedno: Mam czas! �eniaczka nie przepadnie! Panny na wojn� nie chodz� i nie gin�. Nie przeciwi�em si� wszystkim woli ojcowskiej, B�g mi �wiadek, ale chcia�em wpierw wojny za�y�, jako� na w�asnej sk�rze praktykowa�em. Teraz dopiero poznaj�, �em by� g�upi, bo mog�em i �eniaty na wojn� i��, a tu mnie delicje czeka�y. Chwa�a Bogu, �e ca�kiem mnie nie usiekli. Pozw�l wa�panna r�czki uca�owa�. � Lepiej nie pozwol�. � Tedy nie b�d� pyta�. U nas w Orsza�skim m�wi�: �Pro�, a nie daj�, to sam we�!� Tu pan Andrzej przypi�� si� do r�czki panienki i ca�owa� j� pocz��, a panienka nie wzbrania�a si� zanadto, �eby nie�yczliwo�ci nie okaza�. Wtem wesz�a panna Kulwiec�wna i widz�c, co si� dzieje, podnios�a oczy do g�ry. Nie zda�a jej si� ta konfidencja, ale nie �mia�a strofowa�, natomiast zaprosi�a na wieczerz�. Poszli tedy oboje, wzi�wszy si� pod r�ce jakby rodze�stwo, do jadalnej izby, w kt�rej sta� st� nakryty, a na nim wszelkich potraw obficie, zw�aszcza w�dlin wybornych, i omsza�y g�siorek wina moc daj�cego. Dobrze by�o ze sob� m�odym, ra�ni i weso�o. Panna ju� by�a po wieczerzy, wi�c tylko pan Kmicic zasiad� i je�� pocz�� z t� sam� �ywo�ci�, z jak� przedtem rozmawia�. Ole�ka spogl�da�a na� z boku, rada, �e je i pije, potem za�, gdy nasyci� pierwszy g��d, zacz�a wypytywa�: � To wa�pan nie spod Orszy jedziesz? � Bo ja wiem sk�d?!... Dzi� tu bywa�em, jutro tam! Takem pod nieprzyjaciela podchodzi� jako wilk pod owce i co tam mo�na by�o urwa�, tom urywa�. � A �e� si� to wa�pan wa�y� takiej pot�dze oponowa�, przed kt�r� sam hetman wielki musia� ust�pi�? � �em si� wa�y�? Jam na wszystko got�w, taka ju� we mnie natura! � M�wi� to i nieboszczyk dziadziu�... Szcz�cie, �e� wa�pan nie zgin��. � Ej! nakrywali mnie czapk� i r�k� jako ptaka w gnie�dzie, ale co nakryli, tom uskoczy� i gdzie indziej uk�si�. Naprzykrzy�em si� tak, �e cena na moj� g�ow�... Wyborny ten p�g�sek! � W imi� Ojca i Syna! � zawo�a�a z nieudanym przera�eniem Ole�ka spogl�daj�c jednocze�nie z uwielbieniem na tego m�odziana, kt�ry razem m�wi� o cenie na swoj� g�ow� i p�g�sku. � Chyba� mia� wa�pan pot�g� wielk� do obrony? 11 � Mia�em dwie�cie swoich dragonik�w, bardzo przednich, ale mi si� w miesi�c wykruszyli. Potem z wolentarzami chodzi�em, kt�rych zbiera�em, gdziem m�g�, nie przebredzaj�c. Dobrzy pacho�kowie do bitwy, ale �otry na �otrami! Ci, co nie pogin�li, pr�dzej p�niej p�jd� wronom na frykasy... To rzek�szy pan Andrzej zn�w si� roz�mia�, wychyli� kielich wina i doda�: � Takich drapichrust�w jeszcze� wa�panna w �yciu nie widzia�a. Niech mi kat �wieci! Oficyjerowie � wszystko szlachta z naszych szlachta z naszych stron, familianci, godni ludzie, ale prawie na ka�dym jest kondemnatka. Siedz� teraz w Lubiczu, bo co mia�em innego z nimi zrobi�? � To wa�pan ca�� chor�gwi� do nas przyci�gn��?... � Tak jest. Nieprzyjaciel zamkn�� si� w miastach, bo zima okrutna! Moi ludzie te� si� zdarli jako miot�y od ci�g�ego zamiatania, wi�c mi ksi��e wojewoda hiberny w Poniewie�u naznaczy�. Dalib�g, dobrze to zas�u�ony odpoczynek! � Jedz wa�pan, prosz�. � Ja bym dla wa�panny i trucizn� zjad�!... Zostawi�em tedy cz�� mojej ho�oty w Poniewie�u, cz�� w Upicie, a godniejszych kompan�w do Lubiczam w go�cin� zaprosi�... Ci przyjad� wa�pannie czo�em bi�. � A gdzie� wa�pana lauda�scy ludzie znale�li? � Oni mnie znale�li, gdym i tak ju� do Poniewie�a na hiberny szed�. By�bym bez nich tu przyci�gn��. � Pij no wa�pan... Ja bym dla wa�panny i trucizn� wypi�... � Ale o �mierci dziadziusia i o testamencie to lauda�scy dopiero wa�panu powiedzieli? � A, o �mierci to oni. Panie, �wie� nad dusz� mego dobrodzieja! Czy to wa�panna wys�a�a� do mnie tych ludzi? � Tego sobie wa�pan nie my�l. O �a�obie my�la�am, o modlitwie, wi�cej o niczym... � Oni te� to samo m�wili... Ho! Harde jakie� szaraki!... Chcia�em im da� nagrod� za fatyg�, to jeszcze si� na mnie �achn�li i nu� przymawia�, �e to mo�e orsza�ska szlachta munsztu�uki bierze, ale lauda�ska nie! Bardzo mi szpetnie przymawiali! Co ja s�ysz�c my�l� sobie tak: nie chcecie pieni�dzy, ka�� wam da� po sto bizun�w. Na to panna Aleksandra chwyci�a si� za g�ow�. � Jezus Maria! i wa�pan to uczyni�? Kmicic spojrza� zdziwiony. � Nie przestraszaj si� wa�panna. Nie uczyni�em, cho� si� dusza zawsze we mnie na takich szlachetk�w przewraca, kt�rzy r�wnymi nam si� by� mieni�. Alem sobie pomy�la�: okrzycz� mnie niewinnie w okolicy za gwa�townika i jeszcze przed wa�pann� obm�wi�. � Wielkie to szcz�cie! � rzek�a oddychaj�c g��boko Ole�ka � bo inaczej na oczy bym wa�pana widzie� nie mog�a. � A to jakim sposobem? � Ma�a to szlachta, ale staro�ytna i s�awna. Dziadu� nieboszczyk zawsze si� w nich kocha� i na wojn� z nimi chodzi�. Wiek �ycia razem przes�u�yli, a czasu pokoju w dom ich przyjmowa�. Stara to domu naszego przyja��, kt�r� wa�pan szanowa� musisz. Masz przecie serce i nie popsujesz tej �wi�tej zgody, w kt�rej �yli�my dot�d! � To ja o niczym nie wiedzia�em! niech mnie usiek�, je�lim wiedzia�! A przyznaj�, �e ta bosa szlachetczyzna jako� mi nie idzie do g�owy. U nas: kto ch�op, to ch�op, a szlachta wszystko familianci, kt�rzy po dw�ch na jedn� koby�� nie siadaj�... Dalib�g, �e takim szerepetkom nic do Kmicic�w ani do Billewicz�w, jak piskorzom nic do szczuk, cho� i to, i to ryba. � Dziadu� powiada�, �e substancja nic nie stanowi, jeno krew i poczciwo��, a to poczciwi ludzie, inaczej by ich dziadu� opiekunami moimi nie czyni�. Pan Andrzej zdumia� si� i otworzy� szeroko oczy. � Ich? opiekunami wa�panny dziadu� uczyni�? wszystk� szlacht� lauda�sk�?... 12 � Tak jest. Wa�pan si� nie marszcz, bo nieboszczyka wola �wi�ta. Dziwno mi to, �e wys�a�cy tego wa�panu nie powiedzieli? � By�bym ich... Ale nie mo�e to by�! Przecie tu jest kilkana�cie za�ciank�w... wszyscy� to oni nad wa�pann� sejmuj�? Zali i nade mn� b�d� sejmikowa�, czym po ich my�li, czy nie?... Ej! nie �artuj no wa�panna, bo si� we mnie krew burzy! � Panie Andrzeju, ja nie �artuj�... �wi�t� i szczer� prawd� m�wi�. Nie b�d� oni sejmikowali nad wa�panem; ale je�li im ojcem za przyk�adem dziadusia b�dziesz, je�li ich nie odepchniesz, pychy nie oka�esz, to nie tylko ich, ale i mnie za serce ujmiesz. B�d� razem z nimi wa�panu dzi�kowa�a, ca�e �ycie... ca�e �ycie, panie Andrzeju... G�os jej brzmia� jak pro�ba pie�ciwa, ale on nie rozmarszcza� brwi i chmurny by�. Gniewem wprawdzie nie wybuchn��, cho� chwilami przelatywa�y mu jakby b�yskawice po twarzy, ale odrzek� z wynios�o�ci� i dum�: � Tegom si� nie spodziewa�! Szanuj� wol� nieboszczyka i tak my�l�, �e pan podkomorzy m�g� ten drobiazg szlachecki do czasu mego przybycia opiekunami wa�panny uczyni�, ale gdym tu ju� raz nog� stan��, nikt inny pr�cz mnie opiekunem nie b�dzie. Nie tylko owe szaraki, ale i sami Radziwi��owie bir�a�scy nie tu do opieki nie maj�! Parna Aleksandra spowa�nia�a i odrzek�a po kr�tkiej chwili milczenia: � �le wa�pan czynisz, �e si� dum� unosisz. Kondycje dziada nieboszczyka albo trzeba wszystkie przyj��, albo wszystkie odrzuci� � rady innej nie widz�. Lauda�scy nie b�d� si� przykrzy� ani te� narzuca�, bo to godni ludzie i spokojni. Tego wa�pan nie przypuszczaj, �eby oni ci ci�cy byli. Gdyby tu jakie� niesnaski powsta�y, tedyby mogli s�owo rzec, ale tak mniemam, �e wszystko p�jdzie zgodnie i spokojnie, a wtedy taka to b�dzie opieka, jakby jej nie by�o... On .pomilcza� jeszcze chwil�, potem r�k� kiwn�� i rzek�: � Prawda� to, �e �lub wszystko zako�czy. Nie ma si� o co spiera�, niech jeno siedz� spokojnie i nie wtr�caj� si� do mnie, bo dalib�g, nie dam sobie w w�sy dmucha�; zreszt�, mniejsza o nich! Przyzw�l wa�panna na �lub pr�dki, to b�dzie najlepiej! � Nie wypada teraz o tym m�wi� w czasie �a�oby... � Aj! a d�ugo b�d� musia� czeka�? � Sam dziadu� napisa�, �eby nie d�u�ej jak p� roku. � Wyschn� do tego czasu jak trzaska. Ale si� ju� nie gniewajmy. Ju�e� wa�panna tak zacz�a na mnie surowie spogl�da� jak na winowajc�. Bogdaj�e ci�, m�j kr�lu z�oty! Com ja winien; kiedy natura we mnie taka: gdy mnie gniew na kogo uchwyci, to bym go rozdar�, a gdy przejdzie, to bym zszy�! � Strach z takim �y� � odrzek�a ju� weselej Ole�ka. � No! zdrowie wa�panny! Dobre to wino, a u mnie szabla i wino to grunt. Jaki tam strach ze mn� �y�! Wa�panna to mnie usidlisz swoimi oczami i w niewolnika obr�cisz, mnie, kt�rym nikogo nad sob� znosi� nie chcia�. Ot, i teraz! wola�em z chor�giewk� na w�asn� r�k� chodzi� ni� panom hetmanom si� k�ania�... M�j kr�lu z�oty! je�li� si� co we mnie nie spodoba, to i przebacz, bom si� manier pod harmatami uczy�, nie we fraucymerach � w zgie�ku �o�nierskim, nie przy lutni. U nas tam niespokojna strona, szabli z r�ki nie popu��. Tote�, cho� tam i kondemnatka jaka na kim ci�y, cho� go i wyrokami �cigaj� � nic to! Ludzie go szanuj�, byle fantazj� mia� kawalersk�. Exemplum: moi kompanionowie, kt�rzy gdzie indziej dawno by w wie�ach siedzieli... swoj� drog� godni kawalerowie! Nawet bia�og�owy u nas w butach i przy szabli chodz� i partiom hetmani�, jako pani Kokosi�ska, stryjna mego porucznika, czyni�a, kt�ra teraz kawalersk� �mierci� poleg�a, a synowiec pod moj� komend� za ni� si� m�ci�, cho� jej za �ycia nie kocha�. Gdzie nam dworno�ci si� uczy�, cho�by najwi�kszym familiantom? Ale to rozumiemy: wojna � to stawa�, sejmik � to gard�owa�, a ma�o j�zyka � to dalej�e szabl�! Ot, co jest! takiego mnie nieboszczyk podkomorzy pozna� i takiego dla wa�panny wybra�! � Jam zawsze za wol� dziadusia sz�a ch�tnie odpar�a spuszczaj�c oczy panienka. 13 � A daj�e jeszcze r�czyny uca�owa�, moja s�odka dziewczyno! Dalib�g, okrutnie� mi do serca przypad�a. Tak mnie sentyment rozebra�, �e nie wiem, jak do owego Lubicza trafi�, kt�regom jeszcze nie widzia�. � Dam wa�panu przewodnika. � Ej, obejdzie si�. Ju� ja przywyk�em t�uc si� po nocach. Mam pacho�ka z Poniewie�a, kt�ry powinien drog� zna�. A tam mnie Kokosi�ski z kompanami czeka... wielcy to familianci u nas Kokosi�scy, kt�rzy si� Pypk� piecz�tuj�... Tego niewinnie bezecnym og�oszono za to, �e panu Orpiszewskiemu dom spali� i dziewk� porwa�, a ludzi wyci��... Godny towarzysz!... Daj�e jeszcze r�czyny. Czas, widz�, jecha�! Wtem p�noc pocz�a bi� z wolna na wielkim gda�skim zegarze w jadalnej izbie stoj�cym. � Dla Boga! czas! czas! � zawo�a� Kmicic. � Nic tu ju� nie wsk�ram! Mi�ujesz�e mnie cho� na obwini�cie palca? � Kiedy indziej odpowiem. Przecie b�dziesz mnie wa�pan odwiedza�? � Co dzie�! chybaby si� ziemia pode mn� rozpad�a. Niech mnie usiek�!... To rzek�szy Kmicic wsta� i wyszli oboje do sieni. Sanki czeka�y ju� przed gankiem, wi�c ubra� si� w szub� i �egna� j� pocz�� prosz�c, by do komnat wr�ci�a, bo z ganku zimno leci. � Dobranoc, kr�lowo mi�a � m�wi� � �pij smaczno, bo ja to chyba oka nie zmru�� o twojej g�adko�ci rozmy�laj�c! � Byle� wa�pan czego szpetnego nie upatrzy�. Ale lepiej dam wa�panu cz�owieka z kagankiem, bo to i wilk�w pod Wo�montowiczami nie brak. � A c� to ja koza, �ebym si� wilk�w mia� ba�? Wilk �o�nierzowi przyjaciel, bo cz�sto si� z jego r�ki po�ywi. Wzi�o si� te� i bandolecik do sanek. Dobra-noc, najmilsza, dobranoc! � Z Bogiem! To rzek�szy Ole�ka cofn�a si�, a pan Kmicic ruszy� ku gankowi. Ale po drodze, w szparze uchylonych drzwi do czeladnej, dojrza� kilka par oczu dziewcz�t, kt�re spa� si� nie pok�ad�y, aby go ujrze� raz jeszcze. Tym pos�a� pan J�drzej �o�nierskim obyczajem ca�usa od ust r�k� i wyszed�. Po chwili zabrz�cza� dzwonek i j�� brz�cze� zrazu g�o�no, potem coraz bardziej mdlej�cym d�wi�kiem, coraz s�abiej, wreszcie usta�. Cicho si� zrobi�o w Wodoktach, a� ta cisza zdziwi�a pann� Aleksandr�; w uszach jej jeszcze brzmia�y s�owa pana Andrzeja, s�ysza�a jeszcze jego �miech szczery, weso�y, w oczach sta�a bujna posta� m�odzie�ca, a teraz, po tej burzy s��w, �miechu i weso�o�ci, takie dziwne nasta�o milczenie. Panienka nadstawi�a uszu, czy nie dos�yszy jeszcze cho� tego dzwonka od sanek. Ale nie! ju� on tam dzwoni� gdzie� w lasach, pod Wo�montowiczami. Wi�c mocna t�sknota ogarn�a dziewczyn� � i nigdy nie czu�a si� tak samotn� na �wiecie. Z wolna wzi�wszy �wiec�, przesz�a do izby sypialnej i kl�k�a do pacierzy. Zaczyna�a je z pi�� razy, nim wszystkie z nale�yt� powag� odm�wi�a. Ale potem jej my�li jakby na skrzyd�ach pogna�y do tych sanek i do tej postaci w nich siedz�cej... B�r z jednej strony, b�r z drugiej, w �rodku szeroka droga, a on sobie jedzie... pan Andrzej! Tu Ole�ce wyda�o si�, �e widzi jak na jawie p�ow� czupryn�, siwe oczy i �miej�ce si� usta, w kt�rych b�yszcza�y bia�e jak u m�odego psiaka z�by. Trudno bowiem mia�a przed sob� zapiera� powa�na panna, �e jej si� okrutnie podoba� �w rozhukany kawaler. Zaniepokoi� j� troch�, troch� przestraszy�, ale jak�e poci�gn�� zarazem w�a�nie t� fantazj�, t� weso�� swobod� i szczero�ci�. A� si� wstydzi�a, �e jej si� podoba� nawet ze swojej pychy, kiedy to na wzmiank� o opiekunach g�ow� jakby turecki dzianet podni�s� i m�wi�: �Sami nawet Radziwi��owie bir�a�scy nic tu do opieki nie maj�...� � To nie niewie�ciuch, to m�� prawdziwy! � m�wi�a sobie panna. � �o�nierz jest, jakich dziadu� najwi�cej mi�owa�... Bo i warto! Tak rozmy�la�a panienka � i to j� ogarnia�a b�ogo�� niczym nie zm�cona, to niepok�j, ale i ten niepok�j by� jaki� luby. Potem zacz�a si� rozbiera�, gdy drzwi skrzypn�y i wesz�a ciotka Kulwiec�wna ze �wiec� w r�ku. 14 � Strasznie�cie d�ugo siedzieli! � rzek�a. � Nie chcia�am m�odym przeszkadza�, �eby�cie si� sami pierwszym razem nagadali. Grzeczny wydaje si� kawaler. A tobie jak si� uda�? Panna Aleksandra zrazu nic nie odpowiedzia�a, jeno bosymi ju� n�kami przybieg�a do ciotki, zarzuci�a jej r�ce na szyj�, a z�o�ywszy sw� jasn� g�ow� na jej piersiach rzek�a pieszczotliwym g�osem: � Ciotuchna, aj, ciotuchna! � Oho! � mrukn�a stara panna podnosz�c w g�r� oczy i �wiec�. 15 ROZDZIA� II We dworze w Lubiczu; gdy przede� pan Andrzej zajecha�, okna gorza�y i gwar dochodzi� a� na podw�rze. Czelad� us�yszawszy dzwonek wypad�a przed sie�, by pana wita�, bo wiedziano od kompanion�w, �e przyjedzie. Witano go zatem pokornie, ca�uj�c po r�kach i podejmuj�c pod nogi. Stary w�odarz Znikis sta� w sieni z chlebem i sol� i bi� pok�ony czo�em; wszyscy pogl�dali z niepokojem i ciekawo�ci�, jak te� przysz�y pan wygl�da. On za� kiesk� z talarami na tac� rzuci� i o towarzysz�w pyta�, zdziwiony, �e �aden naprzeciw jego gospodarskiej mo�ci nie wyszed�. Ale oni nie mogli wyj��, bo ju� ze trzy godziny byli za sto�em, zabawiaj�c si� kielichami, i mo�e nawet nie zauwa�yli brz�czenia dzwonk�w za oknem. Gdy jednak wszed� do izby, ze wszystkich piersi wyrwa� si� gromki okrzyk: �Haeres! haeres przyjecha�!� � i wszyscy kompanionowie zerwawszy si� z miejsc pocz�li i�� do niego z kielichami. On za� wzi�� si� pod boki i �mia� si� poznawszy, jako sobie ju� dali rady w jego domu i zd��yli podpi�, nim przyjecha�. �mia� si� coraz mocniej, widz�c, �e przewracaj� zydle po drodze i s�aniaj� si�, i id� z powag� pijack�. Przed innymi szed� olbrzymi pan Jaromir Kokosi�ski, Pypk� si� piecz�tuj�cy, �o�nierz i burda s�awny, ze straszliw� blizn� przez czo�o, oko i policzek, z jednym w�sem kr�tszym, drugim d�u�szym, porucznik i przyjaciel pana Kmicica, �godny kompanion�, skazany na utrat� czci i gard�a w Smole�skiem za porwanie panny, zab�jstwo i podpalenie. Jego to teraz os�ania�a przed kar� wojna i protekcja pana Kmicica, kt�ry by� mu r�wie�nikiem, i fortuny ich w Orsza�skiem, p�ki swojej pan Jaromir nie przehula�, le�a�y o miedz�. Szed� on tedy teraz trzymaj�c w obu r�kach roztruchanik, uszniak. d�bniakiem wype�niony. Za nim szed� pan Ranicki, herbu Suche Komnaty, rodem z wojew�dztwa m�cis�awskiego, z kt�rego by� banitem za zab�jstwo dw�ch szlachty posesjonat�w. Jednego w pojedynku usiek�, drugiego bez boju z rusznicy zastrzeli�. Mienia nie posiada�, cho� znaczne ziemie po ojcach odziedziczy�. Wojna go tak�e przed katem chroni�a. Zawadiaka to by�, w r�cznym spotkaniu niezr�wnany. Trzeci z kolei szed� Reku�-Leliwa, na kt�rym krew nie ci�y�a, chyba nieprzyjacielska. Fortun� on za to w ko�ci przegra� i przepi� � od trzech lat przy panu Kmicicu si� wiesza�. Z nim szed� czwarty, pan Uhlik, tak�e Smole�szczanin, za rozp�dzenie trybunatu bezecnym og�oszony i na gard�o skazany. Pan Kmicic go ochrania�, gdy� na czekaniku pi�knie grywa�. By� pr�cz nich i pan Kulwiec-Hippocentaurus, wzrostem Kokosi�skiemu r�wny, si�� jeszcze go przewy�szaj�cy � i Zend, kawalkator, kt�ry zwierza i wszelkie ptactwo udawa� umia�, cz�owiek niepewnego pochodzenia, cho� si� szlachcicem kurlandzkim powiada�; b�d�c bez fortuny, konie Kmicicowe uje�d�a�, za co laf� pobiera�. Ci tedy otoczyli �miej�cego si� pana Andrzeja; Kokosi�ski podni�s� uszniak do g�ry i zaintonowa�: Wypij�e z nami, gospodarzu mi�y, gospodarzu mi�y! By� pi� m�g� z nami a�e do mogi�y, a�e do mogi�y! Inni powt�rzyli ch�rem, po czym pan Kokosi�ski wr�czy� Kmicicowi uszniak, a jemu samemu poda� zaraz inny pucharek pan Zend. Kmicic podni�s� w g�r� roztruchan i zakrzykn��: � Zdrowie mojej dziewczyny! � Vivat! Vivat! � krzykn�y wszystkie g�osy, a� szyby pocz�y dr�e� w o�owianych oprawach. � Vivat! Przejdzie �a�oba, b�dzie weselisko! Pytania pocz�y si� sypa�: 16 � A jako� wygl�da? Hej! J�dru�! bardzo g�adka? Czy taka, jak sobie imaginowa�e�? Jestli druga taka w Orsza�skiem? � W Orsza�skiem? � zawo�a� Kmicic. � Kominy przy niej naszymi orsza�skimi pannami zatyka�!... Do stu piorun�w! nie masz takiej drugiej na �wiecie! � Tego�my dla ci� chcieli! � odpowiedzia� pan Ranicki. � Ano, kiedy wesele? � Jak si� �a�oba sko�czy. � Furda �a�oba! Dzieci si� czarne nie rodz�, jeno bia�e! � Jak b�dzie wesele, to nie b�dzie �a�oby. Ostro, J�drusiu! � Ostro, J�drusiu! � pocz�li wo�a� wszyscy razem. � Ju� tam chor���tom orsza�skim t�skno z nieba na ziemi�! � krzykn�� Kokosi�ski. � Nie daj czeka� niebo��tom! � Mo�ci panowie! � rzek� cienkim g�osem Reku�-Leliwa � popijem si� na weselu jak nieboskie stworzenia! � Moi mili barankowie � odpowiedzia� Kmicic pofolgujcie mi albo lepiej m�wi�c: id�cie do stu diab��w, niech�e si� po moim domu obejrz�! � Na nic to! � odpar� Uhlik. � Jutro ogl�dziny, a teraz pospo�u do sto�u; jeszcze tam par� g�siork�w z pe�nymi brzuchami stoi. � My tu ju� za ciebie ogl�dziny odprawili. Z�ote jab�ko ten Lubicz! � rzek� Ranicki. � Stajnia dobra! � wykrzykn�� Zend -jest dwa bachmaty, dwa husarskie przednie, para �mudzin�w i para ka�muk�w, i wszystkiego po parze jak oczu w g�owie. Stadnin� jutro obejrzym. Tu Zend zar�a� jak ko�, a oni si� dziwili, �e tak doskonale udaje, i �mieli si�. � Takie� tu porz�dki? � spyta� uradowany Kmicic. � I piwniczka jako si� patrzy � zapiszcza� Reku� � ankary smoliste i g�siory sple�nia�e jakoby chor�gwie w ordynku stoj�. � To chwa�a Bogu! siadajmy do sto�u! � Do sto�u! do sto�u! Ale zaledwie siedli i ponalewali kielichy, gdy Ranicki zn�w zerwa� si�. � Zdrowie podkomorzego Billewicza! � G�upi! � odpar� Kmicic. � Jak�e to? Nieboszczyka zdrowie pijesz? � G�upi! � powt�rzyli inni. � Zdrowie gospoilarskie! � Wasze zdrowie!... � By nam si� w tych komnatach dobrze dzia�o! Kmicic rzuci� mimo woli okiem po izbie jadalnej i ujrza� na poczernia�ej ze staro�ci modrzewiowej �cianie rz�d oczu surowych w siebie utkwionych. Oczy te patrzy�y ze starych portret�w billewiczowskich wisz�cych nisko, na dwa �okcie od ziemi; bo i �ciana by�a