5918

Szczegóły
Tytuł 5918
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5918 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5918 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5918 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

OBIETNICA OBIETNICA Prze�o�y�a Ewa G�rczy�ska DC Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995 Tytu� orygina�u THE PROMISE by Danielle Steel, Based on a Screenplay by Gary Michael White Copyright � 1978 by MCA Publishing Rights, a Division of MCA Inc. All rights resserved Ilustracja na ok�adce Agencja EAST NEWS Projekt ok�adki FOTOTYPE Grafik: Mariusz G�adysz Sk�ad i �amanie ELBERG Polish translation Copyright � 1995 by Ewa G�rczy�ska For the Polish edition Copyright � 1995 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-86611-93-6 Printed in Germany by ELSNERDRUCK-BERLIN Rozdzia� pierwszy Poranne s�o�ce �wieci�o im w plecy, kiedy zabierali rowery sprzed Eliot House na terenie Uniwersytetu Harvarda. Przystan�li na chwil� i u�miechn�li si� do siebie. Wok� zakwita� maj, a oni byli m�odzi. Jej kr�tkie w�osy l�ni�y w promieniach s�onecznych. Spojrza�a mu w oczy i roze�mia�a si�. - Jak si� pan czuje, doktorze architektury? - Zapytaj mnie o to za dwa tygodnie, kiedy odbior� dyplom. - Odpowiedzia� jej u�miechem i ruchem g�owy strz�sn�� z czo�a kosmyk jasnych w�os�w. - Nie chodzi mi o dyplom. Pytam, jak si� czujesz po ostatniej nocy. - Zn�w si� roze�mia�a, a on klepn�� j� w pup�. - Spryciara. A jak pani si� czuje, panno McAllister? Mo�e pani jeszcze chodzi�? Przerzucili nogi przez ramy rower�w. Spojrza�a na niego wyzywaj�co. - A ty mo�esz? - Z tymi s�owami ruszy�a przed siebie na ma�ym, zgrabnym rowerze, kt�ry dosta�a od niego na urodziny zaledwie par� miesi�cy temu. Kocha� j�. Zaw sze j� kocha�. Marzy� o niej przez ca�e �ycie. A znali si� od dw�ch lat. Przedtem p�dzi� na uniwersytecie samotne �ycie i na drugim roku nie spodziewa� si� �adnych zmian. Nie pragn�� tego, co inni. Nie interesowa�y go dziewcz�ta z Radcliffe, Vassar czy Wellesley. Kiedy� zna� ich a� nazbyt wiele. Szuka� czego� wi�cej. Charakteru, indywidualno�ci, duszy. Nancy by�a niezwyk�a. Wiedzia� to od pierwszej chwili, iedy j� zobaczy� w bosto�skiej galerii, gdzie wystawiano jej obrazy. W malowanych przez ni� pejza�ach kry�a si� dojmuj�ca samotno��, jej postacie emanowa�y wsp�czuciem; mia� ochot� czego� si� o nich dowiedzie� i pozna� artystk�, kt�ra je stworzy�a. Siedzia�a tam w czerwonym berecie i starym futrze z szop�w. Delikatn� cer� mia�a wci�� zar�owion� od marszu do galerii na Charles Street, oczy jej b�yszcza�y, a twarz promienia�a o�ywieniem. Nigdy nie pragn�� tak �adnej kobiety. Kupi� dwa z jej obraz�w i zaprosi� na kolacj� do Lokc-bera. Nast�pny etap trwa� o wiele d�u�ej. Nancy McAl-lister nie oddawa�a szybko swojego cia�a ani serca. Zbyt d�ugo by�a samotna, �eby �atwo ulega�. Chocia� mia�a dopiero dziewi�tna�cie lat, by�a m�dra i wiedzia�a, co znaczy b�l. B�l samotno�ci. B�l porzucenia. Nie opuszcza� jej od czasu, gdy w dzieci�stwie oddano j� do sieroci�ca. Nie pami�ta�a ju� dnia, kiedy przyprowadzi�a j� tam matka, kt�ra wkr�tce potem zmar�a. Nancy nie zapomnia�a jednak ch�odu sal, zapachu obcych ludzi i odg�os�w poranka, kiedy le��c w ��ku t�umi�a �zy. B�dzie to pami�ta�a do ko�ca �ycia. Przez d�ugie lata by�a pewna, �e nic nie wype�ni pustki w jej duszy. Ale teraz mia�a Michaela. Ich zwi�zek nie zawsze by� �atwy, ale mocny, zbudowany na mi�o�ci i szacunku; ich �wiaty si� po��czy�y, tworz�c co� pi�knego i rzadkiego. Michael r�wnie� nie nale�a� do naiwnych. Zdawa� sobie spraw� z niebezpiecze�stw, jakie wynikaj� z mi�o�ci do kogo� �innego", jak to przy ka�dej okazji nazywa�a jego matka. Ale Nancy nie nale�a�a do �innych". Wyr�nia�a si� jedynie tym, �e by�a artystk�, a nie tylko studentk�. Nie poszukiwa�a w�asnej drogi, ju� ni� kroczy�a. W przeciwie�stwie do innych znanych Michaelowi kobiet, nie sprawdza�a po kolei wszystkich napotkanych ch�opc�w, czy nadaj� si� na m�a. Ju� wybra�a ukochanego. Przez dwa lata nigdy jej nie zawi�d�. By�a pewna, �e nigdy tego nie zrobi; zbyt dobrze si� znali. Czy zosta�o jeszcze co�, czego si� o nim jeszcze nie dowiedzia�a? Pozna�a go na wylot. Wiedzia�a wszystko o jego �miesznostkach, niem�drych sekretach, dzieci�cych marzeniach i dr�cz�cych l�kach. Dzi�ki temu nabra�a szacunku dla ca�ej jego rodziny, nawet dla matki. Michael przyszed� na �wiat w rodzinie z tradycjami 1 od dzieci�stwa przygotowywano go do obj�cia tronu. Nie traktowa� tego lekko, nigdy nawet nie za�artowa� na ten temat. Czasami ta perspektywa go przera�a�a. Co b�dzie, je�li nie sprosta tradycji? Nancy by�a pewna, �e tak si� nie stanie. Jego dziadek, Richard Cotter, tak samo jak jego ojciec, by� architektem. To w�a�nie dziadek za�o�y� imperium, ale dopiero po��czenie firmy Cotte- r�w z maj�tkiem Hillyard�w, kt�re nast�pi�o dzi�ki ma� �e�stwu rodzic�w Michaela, doprowadzi�o do powstania imperium Cotter-Hillyard w obecnej postaci. Richard Cotter umia� zarabia�, ale dopiero pieni�dze Hillyar d�w - stare pieni�dze - wnios�y do firmy rytua�y i tra dycje w�adzy. Czasami trudno by�o d�wiga� takie brze mi�, ale Michael nie czu� do niego niech�ci. Nancy r�wnie� to szanowa�a. Zdawa�a sobie spraw�, �e pew nego dnia Michael stanie u steru przedsi�biorstwa Cot ter-Hillyard. Na pocz�tku znajomo�ci ci�gle o tym roz mawiali, i p�niej, kiedy zdali sobie spraw� z powagi ich zwi�zku, r�wnie�. Michael wiedzia�, �e znalaz� ko biet�, kt�ra podo�a zar�wno obowi�zkom rodzinnym, jak towarzyskim. Sierociniec w �aden spos�b nie przy gotowa� jej do takiego �ycia, ale odpowiednie cechy mia�a zapisane w charakterze. Teraz patrzy� na ni� z niewys�owion� dum�, kiedy mkn�a przed nim, tak pewna siebie, mocna, sprawnie naciskaj�c smuk�ymi nogami peda�y roweru. Odwr�ci�a g�ow� i u�miechn�a si� do niego przez rami�. Chcia� j� dogoni�, zdj�� z roweru... i tutaj... na trawie... tak jak zesz�ej nocy... tak jak... Odsun�� od siebie te my�li i pomkn�� za ni�. - Hej! Zaczekaj na mnie, wariatko! - Po chwili si� z ni� zr�wna�. Jechali teraz spokojnie i blisko siebie, wi�c wyci�gn�� do niej r�k�. - �licznie dzisiaj wygl� dasz, Nancy. -Jego g�os brzmia� w wiosennym powietrzu jak pieszczota. �wiat wok� nich by� �wie�y i zielony. - Wiesz, jak bardzo ci� kocham? - Pewnie najwy�ej w po�owie tak mocno, jak ja cie bie. - Wida�, �e niewiele wiesz. Przy Michaelu zawsze by�a szcz�liwa. Robi� takie cudowne rzeczy. Zauwa�y�a to ju� na samym pocz�tku, kiedy wszed� do galerii i zagrozi�, �e rozbierze si� do aga, je�li nie sprzeda mu wszystkich swoich obraz�w. Kocham ci� przynajmniej siedem razy mocniej ni� ty mnie - powiedzia�. - Nie s�dz�. - Znowu si� do niego u�miechn�a, pod nios�a g�ow� i ponownie go wyprzedzi�a. - Ja ci� bar dziej kocham. - Sk�d wiesz? - Stara� si� j� dogoni�. - �wi�ty Miko�aj mi powiedzia�. - M�wi�c to, przy �pieszy�a jeszcze bardziej i tym razem Michael pu�ci� j� przodem na w�skiej �cie�ce. Byli w radosnym nastroju, a on lubi� na ni� patrze�. Mia�a szczup�e, opi�te d�insami biodra, w�sk� tali�, kszta�tne ramiona, na kt�rych lu�no zawi�za�a czerwony sweter, i wspania�e, ciemne w�osy, powiewaj�ce w p�dzie. M�g�by na ni� patrzy� przez ca�e wieki. Prawd� m�wi�c, tak w�a�nie zamierza�. To mu przypomnia�o, �e... od samego rana chcia� z ni� o tym porozmawia�. Znowu si� do niej zbli�y� i lekko klepn�� j� w rami�. - Przepraszam, pani Hillyard. - S�ysz�c te s�owa, 8 lekko drgn�a i nie�mia�o si� do niego u�miechn�a. W promieniach s�o�ca widzia� na jej twarzy drobne piegi, jakby to elfy zostawi�y na kremowej sk�rze z�oty py�. - Powiedzia�em... pani Hillyard... - Wymawia� te s�owa z wielk� przyjemno�ci�. Czeka� na to dwa lata. - Czy to nie jest troch� przedwczesne, Michael? - zapyta�a niepewnie, prawie ze strachem. Chocia� wszystko ju� mi�dzy sob� uzgodnili, nie rozmawia� jesz cze z Marion. - Wcale nie. Pomy�la�em sobie, �e mogliby�my to zrobi� za dwa tygodnie. Tu� po rozdaniu dyplom�w. - Ju� dawno uzgodnili, �e �lub ma by� skromny i cichy. Nancy nie mia�a rodziny, a Michael chcia� dzieli� t� chwil� tylko z ni�, bez setek zaproszonych go�ci i armii fotoreporter�w z plotkarskich magazyn�w. - W�a�ciwie, to ju� dzisiaj chc� si� wybra� do Nowego Jorku i poroz mawia� z Marion. - Dzisiaj? - W jej g�osie pobrzmiewa� l�k. Zwolni�a i zatrzyma�a si�. Kiedy w odpowiedzi skin�� g�ow�, w zamy�leniu spojrza�a na otaczaj�ce ich wzg�rza, po kryte soczyst� zieleni�. -Jak my�lisz, co odpowie? - Ba�a si� na niego spojrze� i ba�a si� jego odpowiedzi. - Jasne, �e si� zgodzi. Naprawd� si� o to niepokoisz? - Oboje wiedzieli, �e to niem�dre pytanie. Mieli wiele powod�w do niepokoju. Marion nie by�a jedn� z kole �anek Nancy, tylko matk� Michaela, kobiet� tak delikat n� i czu�� jak Titanic, siln� i zdecydowan�, jakby zbu dowano j� z betonu i stali. Po �mierci ojca przej�a rodzinne interesy, a kiedy umar� jej m��, prowadzi�a je z jeszcze wi�ksz� determinacj�. Nic nie by�o w stanie jej powstrzyma�. Dos�ownie nic. A ju� z pewno�ci� nie m�oda dziewczyna albo jedyny syn. Je�li nie zaaprobuje ich ma��e�stwa, �adna si�a nie sk�oni jej do wyra�enia na nie zgody, chocia� Michael udawa�, �e jest jej tak pewny. W dodatku Nancy doskonale zdawa�a sobie spraw�, co Marion Hillyard o niej s�dzi. 9 Matka Michaela nigdy nie ukrywa�a swoich uczu�, zw�aszcza kiedy si� przekona�a, �e przygoda jej syna z �artystk�" mo�e si� okaza� czym� powa�nym. Wezwa�a go do Nowego Jorku i pr�bowa�a odwie�� go od tej znajomo�ci, pocz�tkowo �yczliwymi radami, przymilno-�ci� i �agodn� perswazj�, a potem awanturami, gro�b� i przekupstwem. Kiedy to nie poskutkowa�o, podda�a si�, a przynajmniej takie robi�a wra�enie. Michael wzi�� to za dobry znak, ale Nancy wcale nie by�a tego taka pewna. Przeczuwa�a, �e Marion wie, co robi. Na razie zdecydowa�a si� ignorowa� t� �skomplikowan� sytuacj�". Nie zaprasza�a ich do siebie, o nic nie oskar�a�a, nie przeprasza�a za to, co kiedy� powiedzia�a Mi-chaelowi, ale te� nie stwarza�a �adnych nowych problem�w. Nancy dla niej po prostu nie istnia�a. Dziewczyna z zaskoczeniem spostrzeg�a, �e sprawia jej to wielki b�l. Nie mia�a w�asnej rodziny, wi�c wi�za�a z Marion szczeg�lne nadzieje. Marzy�a, �e zostan� przyjaci�kami, �e przysz�a te�ciowa j� polubi i razem b�d� chodzi�y kupowa� prezenty dla Michaela. W skryto�ci ducha liczy�a, �e Marion zast�pi jej matk�, kt�rej nigdy nie zna�a. Ale matka Michaela nie zamierza�a wchodzi� w t� rol�. Nancy nie raz mia�a okazj� si� o tym przekona�. Jedynie Michael upiera� si�, �e matka da si� w ko�cu przekona�, pogodzi si� z ich nieodwo�aln� decyzj� i obie kobiety zostan� dobrymi przyjaci�kami. Nancy w to w�tpi�a. Zmusi�a go nawet do rozpatrzenia mo�liwo�ci, �e Marion nigdy jej nie zaakceptuje i nie zgodzi si� na �lub. Co wtedy? �Wtedy wskoczymy do samochodu i pojedziemy do najbli�szego s�dziego pokoju. Przecie� oboje jeste�my pe�noletni." Rozbawi�a j� prostota tego rozwi�zania. Wiedzia�a, �e to nigdy nie b�dzie takie proste. Ale czy to ma znaczenie? Po dw�ch latach i tak czuli si� jak ma��e�stwo. D�ugo stali w milczeniu, spogl�daj�c na krajobraz. W ko�cu Michael wzi�� Nancy za r�k�. 10 - Kocham ci�, skarbie. - Ja te� ci� kocham. - Spojrza�a na niego zatroskanym wzrokiem, a on zamkn�� jej oczy poca�unkiem. Jednak nic nie mog�o ukoi� dr�cz�cych ich w�tpliwo�ci. Mo�e tylko rozmowa z Marion. Nancy upu�ci�a rower na zie mi� i z westchnieniem wsun�a si� w obj�cia Michaela. - Chcia�abym, �eby nasza sytuacja nie by�a taka skom plikowana. - Ju� nied�ugo wszystko b�dzie proste. Zobaczysz. No, do�� tego. Jedziemy dalej, czy b�dziemy tu sta� ca�y dzie�? U�miechn�a si�, a Michael podni�s� jej rower. Po chwili zn�w p�dzili przed siebie, �miej�c si�, �artuj�c i �piewaj�c. Udawali, �e Marion nie istnieje. Ale istnia�a, i tak mia�o by� zawsze. To by�a raczej instytucja, a nie kobieta; przynajmniej w �yciu Michaela. Teraz r�wnie� w �yciu Nancy. S�o�ce wznios�o si� wy�ej na niebie, kiedy mkn�li przez wiejskie okolice. Niekiedy jedno wyprzedza�o drugie, czasem jechali obok siebie, sprzeczaj�c si� �artobliwie, �eby po chwili zapa�� w milcz�c� zadum�. Zbli�a�o si� po�udnie, kiedy dotarli do Revere Beach i zobaczyli znajome postacie, nadje�d�aj�ce w ich stron�. To by� Ben Avery z now� dziewczyn� u boku, kolejn� d�ugonog� blondynk�. - Cze��. Jedziecie do weso�ego miasteczka? - Ben wyszczerzy� z�by w u�miechu i z niedba�ym machni� ciem r�k� przedstawi� swoj� towarzyszk�, Jeannette. Kiedy si� przywitali, Nancy os�oni�a oczy i spojrza�a na widoczne w oddali weso�e miasteczko. - Warto si� tam zatrzyma�? - zapyta�a. - Chyba tak. Wygrali�my r�owego psa - wskaza� na brzydk� maskotk� w koszyku Jeannette - zielonego �� wia - ten zgin�� im gdzie� po drodze - i dwie puszki piwa! Poza tym, sprzedaj� tam kukurydz� w kolbach i jest wspaniale. 11 kostiumach. Wybrali postacie Rhetta Butlera i Scarlett O'Hary. O dziwo, na zdj�ciu nie wyszli �miesznie. Nancy wygl�da�a �licznie w starannie namalowanej sukni. Delikatne pi�kno jej twarzy i regularne rysy doskonale pasowa�y do wybitnie kobiecego kostiumu pi�kno�ci Po�udnia. A Michael przypomina� m�odego zawadia-�. Fotograf wr�czy� im zdj�cia i zainkasowa� jednego dolara. - Powinienem je zatrzyma�. Oboje wyszli�cie wspa niale - stwierdzi�. - Dzi�kujemy. - Komplement wzruszy� Nancy, ale Mike tylko si� u�miechn��. Zawsze by� z niej taki dumny. Jeszcze tylko dwa tygodnie i ... Nancy gor�czkowo po ci�gn�a go za r�kaw i wyrwa�a z marze�. - Sp�jrz! Tam mo�na rzuca� kr��kami do celu! - Kiedy by�a ma�� dziewczynk�, zawsze w weso�ym miasteczku chcia�a za gra� w t� gr�, ale zakonnice z sieroci�ca twierdzi�y, �e to za du�o kosztuje. - Spr�bujemy? - Ale� oczywi�cie, moja droga. - Sk�oni� si� nisko, poda� jej rami� i chcia� wolnym krokiem p�j�� w stron� gry, ale podekscytowana Nancy wyrywa�a si� naprz�d. Z emocji niemal podskakiwa�a jak dziecko. Jej rado�� go cieszy�a. - Zrobimy to zaraz? - Jasne, kochanie. - Po�o�y� na ladzie dolara i obs�u guj�cy ich m�czyzna wr�czy� mu cztery komplety kr�� k�w. Klienci zwykle p�acili dwadzie�cia pi�� cent�w. Nancy nie mia�a do�wiadczenia w tej grze i ka�dy rzu cony przez ni� kr��ek pada� w inne miejsce. Michael obserwowa� j� rozbawiony. - W�a�ciwie kt�r� nagrod� chcesz wygra�? - Korale. - Jej oczy l�ni�y jak u dziecka, kiedy cichym szeptem wypowiedzia�a te s�owa. - Nigdy jeszcze nie mia�am takich kolorowych paciork�w. - By�a to jedna z rzeczy, jakich pragn�a w dzieci�stwie. Chcia�a mie� co� jaskrawego, b�yszcz�cego i frywolnego. 14 - Bardzo �atwo sprawi� ci przyjemno��, najdro�sza. Jeste� pewna, �e nie chcesz r�owego pieska? - By� taki sam jak ten w koszyku Jeannette. Nancy stanowczo potrz�sn�a g�ow�. - Korale. - Twoje �yczenie jest dla mnie rozkazem. - Precyzyj nie rzuci� trzy kr��ki do celu. M�czyzna zza kontuaru z u�miechem wr�czy� mu paciorki, a Michael szybko w�o�y� je Nancy na szyj�. - Voild, mademoiselle. S� twoje. Nie s�dzisz, �e powinni�my je ubezpieczy�? - Przesta� sobie robi� �arty z moich korali. Uwa�am, �e s� cudowne. - Lekko przesun�a po nich d�oni�, zachwycona, �e tak b�yszcz� na jej szyi. - A ja uwa�am, �e ty jeste� cudowna. Czy masz jakie� inne pragnienia? - Jeszcze jedn� porcj� waty - odpar�a ze �miechem. Kupi� jej drugi k��b cukrowej waty na patyku i wolno ruszyli z powrotem do rower�w. - Zm�czona? - Raczej nie. - Pojedziemy dalej? Tu niedaleko jest wspania�e miejsce. Mogliby�my usi��� na chwil� i popatrze� na fale. - Wspania�a propozycja. Ruszyli przed siebie, tym razem spokojniejsi. Opu�ci� ich nastr�j weso�ego miasteczka i zatopili si� w rozmy�laniach, przewa�nie o sobie nawzajem. Zbli�ali si� do Nahant, kiedy Nancy spostrzeg�a miejsce, kt�re wybra�. Znajdowa�o si� na ko�cu ma�ej zatoki, pod pi�knymi, starymi drzewami. Cieszy�a si�, �e dojechali a� tak daleko. - Och, Michael! Jak tu pi�knie. - Prawda? - Usiedli na mi�kkiej trawie, tu� przy w�skim pasie piachu. Spogl�dali na odleg�e, d�ugie fale, �agodnie rozbijaj�ce si� o rafy tu� pod powierzchni� wody. - Zawsze chcia�em ci� tutaj przyprowadzi�. 15 - Dobrze, �e to zrobi�e�. Siedzieli w milczeniu, trzymaj�c si� za r�ce, a� nag�e Nancy poderwa�a si� z miejsca. - Co si� sta�o? - spyta� Michael. - Chc� co� zrobi�. - Najlepiej tam, za krzakami. - Nie o to mi chodzi, wariacie. - Pobieg�a na upatrzo ne miejsce na pla�y, a on wolno pod��y� za ni�, zasta nawiaj�c si�, co wymy�li�a. Zatrzyma�a si� przy du�ym kamieniu i nat�aj�c wszystki si�y stara�a si� go poru szy�, ale bezskutecznie. - Zaczekaj, pomog� ci. Co chcesz z nim zrobi�? - zapyta� zdziwiony. - Chc� go na chwil� przesun��. O, w�a�nie tak. - G�az ust�pi� pod naporem Michaela i przetoczy� si� na bok, ods�aniaj�c mokre zag��bienie w piasku. Nancy szybko zdj�a b�yszcz�ce korale, chwil� sta�a z zamkni�tymi oczami trzymaj�c je w d�oni, a potem w�o�y�a paciorki do do�ka pod kamieniem. - W porz�dku. Mo�esz prze sun�� go na miejsce. - Mam przywali� nim korale? Skin�a g�ow� nie odrywaj�c wzroku od szklanych paciork�w. - To b�dzie fizyczny symbol naszego zwi�zku. Zosta nie tu zakopany i przetrwa tak d�ugo, jak ten kamie�, pla�a i drzewa. Dobrze? - Dobrze. - U�miechn�� si� �agodnie. -Jeste�my bar dzo romantyczni. - Dlaczego nie? Je�li kto� ma tyle szcz�cia w �yciu, �e trafia mu si� mi�o��, powinien si� ni� cieszy� i zna le�� dla niej dom. - Masz racj�. Masz ca�kowit� racj�. Tutaj b�dzie dom naszej mi�o�ci. - Teraz co� sobie przyrzeknijmy. Przyrzekam, �e nig dy nie zapomn�, co tutaj ukry�am, i zawsze b�d� pami� ta�a, co znacz� te korale. Teraz ty. - Dotkn�a jego r�ki, 16 a on odpowiedzia� jej u�miechem. Nigdy nie kocha� Nancy bardziej ni� teraz. - Przyrzekam... przyrzekam, �e nigdy nie powiem ci �egnaj... Potem, bez �adnego konkretnego powodu, wybuchn�-li �miechem. Tak dobrze jest by� m�odym, romantycznym, mo�e nawet troch� ckliwym. Ten dzie� by� taki pi�kny. - Wracamy? - spyta� Mik�. Skin�a g�ow� i r�ka w r�k� poszli do zostawionych nie opodal rower�w. Dwie godziny p�niej odpoczywali ju� w mieszkaniu Nancy na Spark Street, w pobli�u teren�w uniwersytetu. Mik� sennie opad� na kanap� i si� rozejrza�. Kolejny raz u�wiadomi� sobie, jak bardzo lubi to mieszkanie. Czu� si� tu u siebie. By� to jedyny prawdziwy dom, jaki mia�. Gigantyczny apartament matki nie dawa� mu takiego poczucia. Na tym wn�trzu odcisn�a si� ciep�a osobowo�� Nancy. Znajdowa�y si� tu namalowane przez ni� obrazy, mi�kka, pokryta br�zowym pluszem kanapa i futrzany dywanik, odkupiony od przyjaci�ki. Mieszkanie urz�dzone by�o w ciep�ych kolorach ziemi. Jak zawsze, wsz�dzie wok� sta�y ci�te kwiaty i ro�liny doniczkowe, o kt�re bardzo dba�a. Stolik, s�u��cy im do jedzenia, mia� nieskazitelnie czysty bia�y blat z marmuru. Mosi�ne ��ko skrzypia�o �agodnie, kiedy si� na nim kochali. - Czy wiesz, jak uwielbiam to miejsce? - zapyta�. - Wiem - odpar�a. Rozejrza�a si� po pokoju w zadu mie. - Ja te�. Co zrobimy po �lubie? - Zabierzemy te wszystkie pi�kne rzeczy i znajdziemy jaki� mi�y, ma�y dom w Nowym Jorku. - Nagle co� przyku�o jego wzrok. - Co to jest? Co� nowego? - Spogl�da� na sztalugi, na kt�rych sta� obraz w pocz�tkowym stadium tworzenia, ale ju� urzekaj�cy. Przedstawia� pola i drzewa, a kiedy Michael podszed� bli�ej, spostrzeg� ma�ego ch�o- 17 pca, kt�ry macha� nogami, ukryty na drzewie. - Czy b�dzie go wida�, kiedy domalujesz li�cie na ga��ziach? - Chyba tak. W ka�dym razie, my i tak b�dziemy wie dzie�, �e on tam jest. Co o nim s�dzisz? - Oczy jej zab�ys�y, kiedy zobaczy�a, �e nowy obraz mu si� podoba. Zawsze doskonale rozumia� jej prace. - Jest wspania�y. - W takim razie to b�dzie m�j prezent �lubny dla ciebie. Oczywi�cie, dam ci go, kiedy b�dzie sko�czony. - Trzymam ci� za s�owo. A skoro mowa o �lubnych prezentach... - Spojrza� na zegarek. Dochodzi�a pi�ta, a chcia� by� na lotnisku przed sz�st�. - Na mnie pora. - Naprawd� musisz dzisiaj tam jecha�? - Tak. To wa�ne. Wr�c� za kilka godzin. Dotr� do mieszkania Marion oko�o si�dmej trzydzie�ci albo �s mej, w zale�no�ci od ruchu na ulicach. Pewnie uda mi si� zd��y� na ostatni powrotny samolot, ten o jedenastej. B�d� w domu przed p�noc�. Dobrze? - Dobrze - zgodzi�a si�, ale w jej g�osie s�ycha� by�o wahanie. Ten wyjazd j� niepokoi�, chocia� nie wiedzia�a, dlaczego. - Mam nadziej�, �e wszystko dobrze p�jdzie. - Jestem tego pewien. - Niestety, oboje wiedzieli, �e Marion robi tylko to, na co ma ochot�, s�yszy to, co chce us�ysze�, i rozumie wy��cznie to, co zechce zrozumie�. Jednak Michael mia� nadziej�, �e uda mu si� j� prze kona�. To przecie� konieczne. Tak bardzo chcia� si� o�eni� z Nancy. Bez wzgl�du na wszystko. Ostatni raz wzi�� j� w ramiona, potem zawi�za� krawat pod ko�nie rzykiem sportowej koszuli i wzi�� lekk� marynark� z oparcia krzes�a. Zostawi� j� tam rano. Wiedzia�, �e w Nowym Jorku b�dzie gor�co, ale musia� stawi� si� w mieszkaniu matki w marynarce i krawacie. To by�o niezb�dne. Marion nie uznawa�a �hippis�w" i ludzi zni k�d... takich jak Nancy. Oboje wiedzieli, co czeka Mi- chaela, kiedy ca�owali si� w drzwiach na po�egnanie. - Powodzenia. 18 - Kocham ci�. Przez d�ug� chwil� Nancy siedzia�a w cichym mieszkaniu, spogl�daj�c na fotografi� z weso�ego miasteczka. Rhett i Scarlett, nie�miertelni kochankowie, w �miesznych, malowanych na dykcie kostiumach, wystawiaj�cy g�owy przez okr�g�e otwory. Jednak ona i Michael nie wygl�dali �miesznie. Wida� by�o, �e s� szcz�liwi. Nancy zastanawia�a si�, czy Marion to zrozumie, czy dostrze�e r�nic� mi�dzy szcz�ciem a �mieszno�ci�, mi�dzy prawdziwym �wiatem a �wiatem marze�. Ciekawe, czy Marion w og�le zechce ich zrozumie�. Rozdzia� drugi St� w jadalni l�ni� jak powierzchnia jeziora. Doskona�� g�adko�� blatu zak��ca�a tylko po�o�ona na jego skraju kremowa serweta z irlandzkiego lnu, na kt�rej ustawiono talerz z delikatnej, malowanej w niebieskie i z�ote wzory porcelany. Obok sta� srebrny serwis do kawy i ozdobny srebrny dzwoneczek. Marion Hillyard z cichym westchnieniem usiad�a wygodniej na krze�le i wydmuchn�a stru�k� dymu z zapalonego przed chwil� papierosa. Czu�a si� zm�czona. Niedziele zawsze j� m�czy�y. Czasami si� jej zdawa�o, �e ci�ej pracuje w domu ni� w biurze. Zawsze w niedziele odpisywa�a na prywatne listy, sprawdza�a ksi�gi rachunkowe prowadzone przez kucharza i gospodyni�, robi�a list� koniecznych w mieszkaniu napraw i niezb�dnych zakup�w garderoby oraz planowa�a menu na ca�y tydzie�. By�a to nu��ca praca, ale wykonywa�a j� od lat, jeszcze zanim zacz�a prowadzi� firm�. Po przej�ciu interes�w m�a, nadal sp�dza�a niedziele na pracach domowych i opiece nad Michaelem, gdy opiekunka mia�a wychodne. Te wspomnienia wywo�a�y u�miech na jej twarzy i na chwil� zamkn�a oczy. Tamte dni by�y, jej tak drogie. Na kilka godzin mia�a syna wy��cznie dla siebie, nikt im nie przeszkadza� ani jej go nie odbiera�. Jednak od wielu lat niedziele wygl�da�y inaczej. Ma�a, czysta �za zawis�a jej na rz�sach. Marion siedzia�a nieruchomo 20 i oczyma duszy widzia�a Michaela sprzed osiemnastu lat, sze�cioletniego ch�opczyka, kt�ry ca�kowicie nale�a� do niej. Tak bardzo go kocha�a. By�a dla niego gotowa na wszystko. I rzeczywi�cie, robi�a wszystko z my�l� o nim. Utrzyma�a dla niego imperium, zachowa�a dziedzictwo dla nast�pnego pokolenia. To jej najwi�kszy dar dla Michaela. Cotter-Hillyard. Z czasem pokocha�a firm� niemal tak samo, jak syna. - Pi�knie wygl�dasz, mamo. Zaskoczona otworzy�a oczy i zobaczy�a go w �ukowato sklepionych drzwiach, prowadz�cych do wyk�adanej drog� boazeri� jadalni. Na jego widok mia�a ochot� si� rozp�aka�. Chcia�a go u�ciska� jak wiele lat temu, ale tylko u�miechn�a si� wolno. - Nie s�ysza�am, kiedy wszed�e�. - Nie przywo�a�a go gestem, nie da�a po sobie pozna� �adnych uczu�. Nikt nigdy nie by� w stanie odgadn��, co si� dzieje w sercu Marion. - Otworzy�em drzwi w�asnym kluczem. Mog� wej��? - Oczywi�cie. Masz ochot� na deser? Michael z nerwowym u�miechem wolno podszed� do sto�u i jak ma�y ch�opiec ciekawie spojrza� na talerz matki. - Hm... A co jest dzi� na deser? Zdaje si�, �e co� z czekolad�? Marion prychn�a rozbawiona i pokr�ci�a g�ow�. On chyba nigdy nie doro�nie. Przynajmniej pod pewnymi wzgl�dami. - Ptysie z kremem czekoladowym. Masz ochot�? Mat- tie jest jeszcze w spi�arni. - Pewnie wyjada to, co zosta�o. - Roze�miali si� obo je, poniewa� wiedzieli, �e najprawdopodobniej Michael si� nie myli. Marion si�gn�a po dzwoneczek. Natychmiast zjawi�a si� Mattie z szerokim u�miechem na bladej twarzy, ubrana w przepisow� czarn� sukienk� z falbankami. Ca�e �ycie us�ugiwa�a innym, 21 tylko od czasu do czasu ciesz�c si� woln� niedziel�, chocia� nie mia�a co robi� w upragnione �wychodne". - S�ucham, prosz� pani. - Kawa dla pana Hillyarda, Mattie. I... Kochanie, zjesz co� s�odkiego? - Michael potrz�sn�� g�ow�. - W ta kim razie, tylko kawa. - Tak, prosz� pani. Przez chwil� Michael nie po raz pierwszy si� zastanawia�, dlaczego matka nigdy nie u�ywa wobec s�u�by s�owa �dzi�kuj�", tak jakby ci ludzie urodzili si� tylko po to, �eby spe�nia� jej polecenia. W g��bi duszy wiedzia�, �e matka tak w�a�nie uwa�a. Zawsze otacza�y j� pokoj�wki, sekretarki i wszelkiego rodzaju pomocnicy. Dzieci�stwo mia�a samotne, ale wygodne. Kiedy sko�czy�a trzy lata, jej matka zgin�a w katastrofie samochodowej razem z jedynym bratem Marion, dziedzicem architektonicznego imperium Cotter�w. Po tym wypadku zosta�a jedyn� spadkobierczyni� i bardzo efektywnie wpe�ni�a swoje zadanie. Co tam na uczelni? - Dzi�ki Bogu, to ju� prawie koniec. Jeszcze tylko dwa tygodnie. - Wiem. Jestem z ciebie bardzo dumna. Doktorat to wspania�a rzecz, szczeg�lnie w dziedzinie architektury. - Nie wiadomo dlaczego, s�ysz�c te s�owa mia� ochot� wykrzykn�� �Och, mamo!", jak wtedy, gdy mia� dziewi�� lat. - W tym tygodniu skontaktujemy si� z m�odym Ave- rym w sprawie pracy. Nic mu jeszcze nie m�wi�e�, praw da? - Przybra�a bardziej zaciekawion� ni� surow� min�. Jej zdaniem nalegania syna, �eby ca�� spraw� utrzyma� w tajemnicy i zrobi� Benowi niespodziank�, by�y troch� dziecinne. - Nic mu nie powiedzia�em. B�dzie uszcz�liwiony. - I s�usznie, bo to doskona�a posada. - Zas�u�y� na ni�. - Mam nadziej�. - Nigdy nie ust�powa�a nawet na 22 krok. - A ty? Jeste� got�w do pracy? Tw�j gabinet zostanie wyko�czony w przysz�ym tygodniu. Na te s�owa oczy Michaela rozb�ys�y. Jego biuro prezentowa�o si� wspaniale. Wy�o�ono je drewnian� boazeri�, jak kiedy� gabinet ojca, a na �cianiach wisia�y akwaforty nale��ce kiedy� do jego dziadka. Obijany sk�r� fotel i meble w stylu kr�la Jerzego robi�y wielkie wra�enie. - Wszystko wygl�da naprawd� cudownie - zapewni�a Marion. - To dobrze. - U�miechn�� si� do matki. - Mam kilka obraz�w, kt�re chcia�bym tam zawiesi�, ale poczekam z tym, a� zobacz� ca�y wystr�j. - To zupe�nie zb�dne. Zadba�am o to, �eby na �cia nach by�o wszystko, co potrzeba. Michael zamierza� czym� uzupe�ni� t� kolekcj�. Obrazami Nancy. W jego oczach zapali� si� nag�y b�ysk; czujna Marion dostrzeg�a na twarzy syna dziwny wyraz. - Mamo... - Z westchnieniem usiad� obok niej i roz prostowa� nogi. Pojawi�a si� s�u��ca z kaw�. - Dzi�kuj�, Mattie. - Bardzo prosz�, panie Hillyard. - U�miechn�a si� do niego tak ciep�o, jak zwykle. Zawsze odnosi� si� do niej uprzejmie, jakby nie znosi� sprawia� jej k�opo t�w, w przeciwie�stwie do... - Czy co� jeszcze, prosz� pani? - Nie. W�a�ciwie... Michael, mo�e przejdziemy z kaw� do biblioteki? - Dobrze. Tam chyba b�dzie �atwiej rozmawia�. Jadalnia matki zawsze przypomina�a mu sale balowe, kt�re widywa� w zabytkowych domostwach. Nie nadawa�a si� do intymnych rozm�w, nie m�wi�c ju� o �agodnych perswazjach. Wsta� i wyszed� za matk� z pokoju. Po trzech wyk�adanych grubym dywanem stopniach przeszli do biblioteki, znajduj�cej si� na lewo od jadalni. Rozci�ga� 23 si� st�d wspania�y widok na Pi�t� Alej� i du�y fragment Central Parku. W kominku p�on�� ogie�, a wzd�u� dw�ch �cian bieg�y p�ki z ksi��kami. Na czwartej �cianie dominowa� portret ojca Michaela. Lubi� ten obraz, poniewa� ojciec wygl�da� na nim przyja�nie, jak kto�, kogo chcia�oby si� pozna�. Jako ma�y ch�opiec przychodzi� tu czasami, �eby g�o�no porozmawia� z ojcem. Matka raz go na tym przy�apa�a i powiedzia�a, �e to niem�dre zachowanie, ale p�niej widzia�, jak p�aka�a w tym pokoju i wpatrywa�a si� w obraz tak samo jak on. Marion usiad�a tam gdzie zwykle, w stoj�cym przed kominkiem fotelu w stylu Ludwika XV, pokrytym be�owym adamaszkiem. Mia�a na sobie sukni� w niemal identycznym kolorze i przez chwil�, w blasku p�omieni, matka wyda�a si� Michaelowi niemal pi�kna. Kiedy�, nie tak dawno, naprawd� by�a pi�kno�ci�. Teraz sko�czy�a pi��dziesi�t siedem lat. Michael urodzi� si�, kiedy mia�a trzydzie�ci trzy. Przedtem nie znalaz�a czasu na dziecko. Wtedy jeszcze ol�niewa�a urod�. Jej w�osy, kiedy� jasnoz�ote jak w�osy Michaela, posiwia�y, a pe�na �ycia twarz przybra�a srogi, zasadniczy wyraz. Chabro-wob��kitne oczy zszarza�y, jakby w ko�cu nadesz�a zima. - Mam przeczucie, ze przyjecha�e�, �eby porozma wia� ze mn� o czym� wa�nym, Michaelu. Czy�by co� si� sta�o? - Mo�e jaka� dziewczyna zasz�a z nim w ci���? A mo�e rozbi� samoch�d albo kogo� potr�ci�? To wszyst ko da si� naprawi�, oczywi�cie, je�li tylko wyzna jej prawd�. Cieszy�a si�, �e syn zwraca si� do niej. - Nie, nic si� nie sta�o, ale chcia�bym co� z tob� om�wi�. - �le. S�ysz�c w�asne s�owa wyra�nie si� skrzy wi�. �Om�wi�". Powinien by� powiedzie�, �e chce jej co� oznajmi�. Cholera. - Uwa�am, �e nadszed� czas, �eby�my szczerze ze sob� porozmawiali. - Mo�na by pomy�le�, �e nigdy nie bywamy ze sob� szczerzy. - W niekt�rych sprawach nie. - Zesztywnia� z napi�- 24 cia. Pochyli� si� do przodu w fotelu. Czu� za sob� spojrzenie ojca. - Nie rozmawiamy szczerze o Nancy. - Nancy? - Powt�rzy�a, jakby nie wiedzia�a, o kogo chodzi. Ch�odny ton matki tak go rozw�cieczy�, �e mia� ochot� skoczy� na r�wne nogi i j� uderzy�. M�wi�a o Nancy jak o kt�rej� ze s�u��cych. - O Nancy McAllister. Mojej dziewczynie. - Ach, tak. - Nast�pi�a niesko�czenie d�uga przerwa. Marion przesun�a na spodeczku ma�� �y�eczk� z poz�a canego srebra o emaliowanej r�czce. - A w jakim sen sie nie jeste�my w tej sprawie szczerzy? - Jej oczy przes�ania�a pow�oka szarego lodu. - Pr�bujesz udawa�, �e ona nie istnieje, a ja staram si� o niej nie m�wi�, �eby ci� nie denerwowa�. Mamo, prawda wygl�da tak... �e zamierzam si� z ni� o�eni�. - Wzi�� g��boki oddech i wsun�� si� g��biej w fotel. - Za dwa tygodnie. - Rozumiem. - Marion Hillyard siedzia�a ca�kiem nieruchomo. Wpatrywa�a si� w jeden punkt, jej r�ce nawet nie drgn�y, a twarz nie zmieni�a wyrazu. Nic si� nie poruszy�o. - Wolno mi zapyta�, dlaczego? Czy jest w ci��y? - Oczywi�cie, �e nie. - Co za szcz�cie. W takim razie, dlaczego chcesz si� z ni� �eni�, i to za dwa tygodnie? - Poniewa� wtedy otrzymam dyplom, przeprowadz� si� do Nowego Jorku i zaczn� pracowa�. Poniewa� to ma sens. - Sens? Dla kogo? - L�d w jej g�osie coraz bardziej t�a�. Ostro�nie za�o�y�a nog� na nog�, szeleszcz�c je dwabn� sukni�. Michael czu� si� nieswojo pod nieru chomym spojrzeniem oczu matki. Ani na chwil� nie spu�ci�a z niego wzroku. W �yciu prywatnym by�a bez wzgl�dna tak jak w interesach. Potrafi�a w ka�dym cz�o wieku wzbudzi� l�k i z�ama� jego wol�. - To ma sens dla nas, mamo. 25 - Ale nie dla mnie. W�a�nie nam zlecono budow� centrum medycznego w San Francisco. Zam�wienie z�o �yli ci sami ludzie, kt�rzy sfinansowali Hartford Centre. Nie znajdziesz czasu na �on�. Przez nast�pny rok lub dwa b�dziesz mi bardzo potrzebny. M�wi�c bez ogr�dek, kochanie, wola�abym, �eby� zaczeka� ze �lubem. - Pierw szy raz us�ysza� �agodniejsz� nut� w jej g�osie i zab�ys�a w nim iskierka nadziei. - Nancy by�aby prawdziw� ozdob� naszej rodziny. Mnie nie odci�ga�aby od pracy, tobie nie sprawia�aby �adnych k�opot�w. To cudowna dziewczyna. - By� mo�e, ale je�li chodzi o t� ozdob�... Czy my�la �e� o tym, jaki to by wywo�a�o skandal? - Spojrza�a na syna triumfalnie. Rusza�a do ataku. Michael wstrzyma� oddech jak bezbronna ofiara, kt�ra nie wie, z kt�rej strony padnie cios. - Jaki skandal? - Oczywi�cie, powiedzia�a ci, kim jest? O, Chryste. Do czego teraz zmierza? - O co ci chodzi? - W�a�nie o to, kim ona jest. Wyja�ni� ci to dok�ad niej. - P�ynnym, kocim ruchem odstawi�a fili�ank� i podesz�a do biurka. Z dolnej szuflady wyj�a teczk� i w milczeniu wr�czy�a j� synowi. Przez chwil� trzyma� j� w r�ku, obawiaj�c si� zajrze� do �rodka. - Co to jest? - Raport. Wynaj�am prywatnego detektywa, �eby si� bli�ej przyjrza� twojej utalentowanej przyjaci�ce. Wy nik �ledztwa mnie nie ucieszy�. - To zbyt �agodnie powiedziane. Po przeczytaniu sprawozdania wpad�a we w�ciek�o��. - Prosz�, usi�d� i przeczytaj to. Nie usiad�, ale z niech�ci� otworzy� teczk� i zacz�� czyta�. Z pierwszych dwunastu linijek tekstu dowiedzia� si�, ze ojciec Nancy zgin�� w wi�zieniu, kiedy dziewczyna by�a jeszcze niemowl�ciem, a matka zmar�a jako alkoholiczka dwa lata p�niej. Raport donosi� te�, ze 26 ojciec Nancy odsiadywa� siedmioletni wyrok za napad z broni� w r�ku. - Uroczy ludzie, prawda kochanie? - G�os matki brzmia� lekko pogardliwie. Michael gwa�townie odrzuci� papiery na biurko, sk�d szybko zsun�y si� na pod�og�. - Nie b�d� czyta� tych brud�w. - Nie, to nie. Ale zamierzasz si� z nimi o�eni�. - Co to za r�nica, kim byli jej rodzice? Czy to jej wina? - Nie. Tylko jej pech. I tw�j, je�li si� z ni� o�enisz. Michael, zastan�w si�. Wchodzisz w �wiat interes�w, gdzie przy ka�dej transakcji wchodz� w gr� miliony dolar�w. Nie mo�esz si� nara�a� na skandal. Zrujnujesz nas. Tw�j dziadek za�o�y� t� firm� pi��dziesi�t lat temu, a ty teraz chcesz j� zniszczy� dla jakiego� romansu? Oprzytomniej. Najwy�szy czas, �eby� wydoro�la�, m�j ch�opcze. Twoje szalone lata si� ko�cz�, dok�adnie za dwa tygodnie. - Patrzy�a na syna p�on�cym wzrokiem. Nie mia�a zamiaru przegra� tej bitwy, bez wzgl�du na koszty. - Nie b�d� o tym d�u�ej z tob� dyskutowa�. Nie masz wyboru. - Zawsze mu to powtarza�a. Zawsze... - W�a�nie �e mam wyb�r, do cholery! - rykn��, ner wowo kr���c po pokoju. - Nie b�d� si� przed tob� p�aszczy� i do ko�ca �ycia ta�czy�, jak mi zagrasz! Ko niec! Wydaje ci si�, �e mnie urobisz wed�ug swoich �ycze�, przejdziesz na emerytur� i b�dziesz mn� dyry gowa�a jak kukie�k�, z kanapy w swoim salonie? To ci si� nie uda. B�d� dla ciebie pracowa�, ale nic wi�cej. Nie jestem twoj� w�asno�ci�, nigdy nie by�em, i mam prawo o�eni� si�, z kim mi si� tylko spodoba. - Michael! Przerwa� im niespodziewany dzwonek do drzwi. Mierzyli si� wzrokiem jak dwa jaguary w klatce, jak stary i m�ody kot, z kt�rych ka�dy troch� boi si� drugiego, ale got�w jest walczy� o przetrwanie a� do zwyci�stwa. 27 Wci�� stali w przeciwnych rogach pokoju dygocz�c z gniewu, kiedy wszed� George Calloway. Natychmiast wyczu�, �e trafi� w sam �rodek burzliwej sceny. Ten dobiegaj�cy sze��dziesi�tki �agodny, elegancki m�czyzna by� od lat praw� r�k� Marion. Co wi�cej, mia� w Cotter-Hillyard wiele do powiedzenia. Jednak, w przeciwie�stwie do Marion, rzadko wystawia� si� na widok publiczny, wola� dzia�a� z ukrycia. Dawno ju� pozna� zalety sprawowania funkcji szarej eminencji firmy. Zdoby�o mu to zaufanie i podziw Marion od samego pocz�tku, kiedy zaj�a w firmie miejsce m�a. By�a wtedy jedynie figurantk� i w�a�nie George przez rok w rzeczywisto�ci prowadzi� firm�, jednocze�nie z determinacj� i po�wi�ceniem ucz�c j� tajnik�w tej pracy. Dobrze spe�ni� zadanie. Marion poj�a wszystko, co jej przekaza�, a nawet nauczy�a si� wiele wi�cej. Teraz by�a juz ca�kowicie samodzielna, ale nadal szuka�a jego rady przy podejmowaniu powa�niejszych decyzji. Czu�, �e wci�� jest jej potrzebny, a to wiele dla niego znaczy�o. Razem tworzyli cichy, nieroz��czny zesp� i umacniali si� nawzajem. George czasami si� zastanawia�, czy Michael wie, jak bardzo s� sobie bliscy. W�tpi� w to. Dla Marion syn by� zawsze oczkiem w g�oie. Dlaczego mia�by zauwa�y�, jak bardzo George'owi zale�y na jego matce? Niekiedy sama Marion tego nie zauwa�a�a. Ale George si� z tym godzi�. Oddawa� firmie ca�e serce i energi�. A mo�e kiedy�... Spojrza� na Marion z niepokojem. Rozpozna� charakterystyczne napi�cie wok� ust i niepokoj�c� blado�� twarzy pod starannie na�o�onym pudrem i r�em. - Marion, dobrze si� czujesz? - Wiedzia� o stanie jej zdrowia wi�cej ni� ktokolwiek inny. Zwierzy�a mu si� wiele lat temu. Kogo� musia�a o tym powiadomi�, dla dobra firmy. Mia�a niezwykle wysokie ci�nienie krwi i powa�ne dolegliwo�ci sercowe. Przez chwil� nie odpowiada�a. Wreszcie oderwa�a 28 wzrok od syna i spojrza�a na wieloletniego wsp�pracownika i przyjaciela. - Tak... tak, nic mi nie jest. Przepraszam. Dobry wie cz�r, George. Wejd�, prosz�. - Chyba zjawi�em si� nie w por�. - Wcale nie. W�a�nie wychodzi�em. - Michael popa trzy� na niego, ale nie potrafi� si� zdoby� na u�miech. Potem zn�w spojrza� na matk�, jednak nie podszed� do niej. - Dobranoc, mamo. - Jutro do ciebie zadzwoni�. Porozmawiamy o tej sprawie przez telefon. Chcia� jej powiedzie� co� okrutnego, co�, co by j� wystraszy�o, ale nie zdoby� si� na to, nawet by nie potrafi�. Poza tym, czy to mia�o sens? - Michael... Nie odpowiedzia�, tylko powa�nie u�cisn�� d�o� George^ i nie ogl�daj�c si� wyszed� z biblioteki. Nie widzia� wyrazu oczu matki ani niepokoju na twarzy George'a, kiedy Marion wolno opad�a na fotel i zakry�a dr��c� d�oni� twarz. W jej oczach l�ni�y �zy, kt�re chcia�a ukry� nawet przed przyjacielem. - Na lito�� bosk�, co si� sta�o? - On chce pope�ni� szale�stwo. - Mo�e tego nie zrobi. Wszyscy od czasu do czasu grozimy pope�nieniem jakiego� szalonego czynu. - W naszym wieku si� tylko grozi, w jego wieku spe� nia si� takie gro�by. - Wszystkie jej wysi�ki na nic; raport detektywa, telefony... Westchn�a i opad�a na oparcie fotela. - Bra�a� dzisiaj lekarstwo? - Marion prawie niedo strzegalnie pokr�ci�a g�ow�. - Gdzie ono jest? - W mojej torbie, za biurkiem. Nic nie m�wi�c o rozrzuconych na pod�odze papierach odnalaz� torb� z krokodylej sk�ry, zamykan� na zapink� z osiemnastokaratowego z�ota. Zna� j� dobrze, poniewa� trzy lata temu podarowa� j� Marion na gwiazd- 29 - Chyba oszala�e�. - Roze�mia�a si� swoim cudow nym, �agodnym �miechem. - Tak, oszala�em na twoim punkcie. - Czu�, �e znowu jest sob� i wszystko z powrotem nabra�o sensu. Wraca� do Nancy. Nikt mu tego nie odbierze, ani matka, ani raporty detektyw�w, nic i nikt. Kiedy zakopali na pla�y korale, przyrzek�, �e nigdy nie powie jej �egnaj, i zamie rz� dotrzyma� obietnicy. -Do dzie�a, Nancy. Aha, i za�� co� starego, co� nowego... - Roze�mia� si� szeroko. - To znaczy... - Umilk�a zaskoczona. - To znaczy, �e dzisiaj we�miemy �lub. Zgadzasz si�? - Tak, ale... - �adnych ale. - Ale dlaczego dzisiaj? - Tak mi nakazuje instynkt. Zaufaj mi. Poza tym jest pe�nia ksi�yca. - Zdaje si�, �e to najwa�niejsze. - Teraz i ona si� u�miecha�a. Dzisiaj wyjdzie za m��. Bior� z Michaelem �lub! - Nied�ugo si� zobaczymy, kochanie. I... - S�ucham? - Kocham ci�. - Od�o�y� s�uchawk� i pobieg� do wej �cia. Jako ostatni pasa�er wszed� na pok�ad samolotu do Bostonu. Teraz ju� nic nie mog�o go powstrzyma�. - Rozdzia� trzeci Ju� prawie od dziesi�ciu minut wali� pi�ci� w drzwi, ale nie zamierza� da� za wygran�. Wiedzia�, �e Ben jest u siebie. - Ben! Odezwij si�... Ben!!! Na lito�� bosk�, cz�owie ku... - Po kolejnej serii uderze� rozleg� si� w ko�cu odg�os krok�w i nag�y huk. Drzwi si� otworzy�y i ukaza� si� w nich zaspany przyjaciel. Sta� w bieli�nie i zdezo rientowany rozciera� podbr�dek. - Chryste, przecie� dopiero jedenasta. �pisz o tej porze? - Szeroki u�miech na twarzy Bena wszystko mu wyja�ni�. - No tak! Jeste� zalany. - W trupa. - Ben z anielskim u�miechem zachwia� si� na mi�kkich nogach. - W takim razie musisz szybko wytrze�wie�. Potrze buj� ci�. - Nic z tego. Mia�bym zmarnowa� sze�� szklaneczek d�inu z tonikiem? Id� do... - Nie marud�, tylko si� ubieraj. - Przecie� jestem ubrany. - Ben skrzywi� si� z nie smakiem, kiedy Mik� zapali� �wiat�o. - Co robisz? Mik� nie odpowiedzia�, tylko z u�miechem poszed� do ma�ej kuchni, w kt�rej panowa� straszny ba�agan. - Co si� sta�o? Wrzuci�e� tu granat? - Tak. A drugi zaraz ci w�o��... - Dobra, dobra. Dzisiaj mamy szczeg�ln� okazj�. - 32 Stoj�c w drzwiach do kuchni, Michael u�miechn�� si�, a w oczach przyjaciela pojawi�a si� iskra nadziei. - B�dzie mo�na co� wypi�? - Ile tylko zechcesz, ale p�niej. - Cholera. - Ben osun�� si� na fotel, a g�owa opad�a mu na mi�kkie oparcie. - Nie jeste� ciekawy, co to za okazja? - Je�li nie b�dzie mo�na si� napi�, to nic mnie to nie obchodzi. Nied�ugo ko�cz� studia. Za to warto wypi�. - A ja si� �eni�. - To fajnie. - Ben nagle wyprostowa� si� i szeroko otworzy� oczy. - Co m�wisz? - Dobrze s�ysza�e�. Pobieramy si� z Nancy. - Michael powiedzia� to ze spokojn� dum� cz�owieka, kt�ry jest pewien swojej decyzji. - Czy to przyj�cie zar�czynowe? - Ben spojrza� na niego z rado�ci�. Do diab�a, b�dzie okazja, �eby wypi� jeszcze z sze�� szklaneczek d�inu. Mo�e nawet siedem albo osiem. - To nie zar�czyny, Avery. Ju� ci powiedzia�em. To �lub. - Teraz? - Ben nic nie rozumia�. Ten Hillyard ma idiotyczne pomys�y. - Dlaczego teraz? - Poniewa� tak postanowili�my. Nie b�d� ci t�uma czy�, bo i tak jeste� zalany i nic nie zrozumiesz. Dasz rad� na tyle doprowadzi� si� do porz�dku, �eby zosta� moim �wiadkiem? - Jasne. Ty stary draniu, wi�c naprawd� chcesz... - Ben zerwa� si� z fotela, gwa�townie si� zatoczy� i ude rzy� palcami stopy o stolik. - Cholera... - Za�� co� na siebie i postaraj si� przy tym nie zabi�. Zaparz� ci kawy. - Dobra... - Mamrocz�c co� pod nosem, Ben znikn�� w sypialni. Kiedy wr�ci�, wygl�da� troch� porz�dniej. Nawet mia� na sobie krawat, za�o�ony na podkoszulek w niebiesko-czerwone paski. 33 Michael popatrzy� na niego i ze �miechem potrz�sn�� g�ow�. - M�g�by� przynajmniej wybra� co� w bardziej dopa sowanych kolorach. - Krawat by� rudobr�zowy w be�o we i czarne wzory. - Czy w og�le potrzebny mi krawat? - zmartwi! si� Ben. - Nie mog�em znale�� lepszego. - Zapnij jeszcze rozporek i ruszamy. Przyda ci si� te� drugi but. Ben spu�ci� wzrok, zobaczy�, �e stoi w jednym bucie, i roze�mia� si�. - No, dobra. Jestem zalany. Ale sk�d mia�em wie dzie�, ze b�dziesz mnie potrzebowa�? Mog�e� mnie uprzedzi� chocia� dzisiaj rano. - Rano sam nie wiedzia�em. S�ysz�c te s�owa Ben nagle spowa�nia�. - Nie wiedzia�e�? - Nie. - Jeste� pewien, ze chcesz to zrobi�? - Jak najbardziej. Nie wyg�aszaj �adnych przem� wie�. Na dzisiaj mam ich ju� dosy�. Ubierz si� i p�j dziemy po Nancy. - Wr�czy� przyjacielowi kubek paru j�cej kawy. Ben poci�gn�� d�ugi �yk i si� skrzywi�. - Zmarnowanie dobrego dzinu. - Po �lubie postawimy ci kolejk�. - A w�a�ciwie, gdzie chcecie si� pobra�? - Zobaczysz. To pi�kne miasteczko, kt�re od lat uwiel biam. Kiedy by�em dzieckiem, sp�dza�em tam wakacje. To tylko godzina jazdy st�d. Wspania�e miejsce. - Masz odpowiednie dokumenty? - Niczego nie potrzebuj�. To jedno z tych zwariowa nych miasteczek, gdzie wszystko za�atwiaj� od r�ki. Gotowy? Ben wypi� reszt� kawy i skin�� g�ow�. - Chyba tak. Chryste, zaczynam si� denerwowa�. A ty 34 si� nie boisz? - Spojrza� na Michaela trze�wiejszym wzrokiem. Przyjaciel wygl�da� dziwnie spokojnie. - Ani troch�. - Pewnie wiesz, co robisz. Dla mnie... Ma��e�stwo... - Znowu potrz�sn�� g�ow� i spu�ci� wzrok. Wtedy przy pomnia� sobie, �e musi znale�� drugi but. - Nancy to bardzo mi�a dziewczyna. - To o wiele za ma�o powiedziane. - Mik� dostrzeg� but pod kanap� i poda� go Benowi. - W�a�nie o takiej dziewczynie marzy�em. - W takim razie mam nadziej�, �e ma��e�stwo spe�ni oczekiwania was obojga. - Jego oczy promienia�y �ycz liwo�ci� i Michael na chwil� obj�� przyjaciela. - Dzi�ki. Potem obaj odwr�cili wzrok. Chcieli ju� rusza� w drog�, znowu �mia� si� i �artowa�, cieszy� si� t� chwil�, zamiast snu� powa�ne rozwa�ania. - Dobrze wygl�dam? - Ben sprawdzi�, czy ma w kie szeni portfel, a potem zacz�� si� rozgl�da� za kluczami. - Wygl�dasz doskonale. - Cholera... Gdzie moje klucze? - Bezradnie patrzy� wok�, a� Mik� zacz�� si� �mia�. Klucze wisia�y u jednej ze szlufek przy spodniach. - Po�piesz si�, Ben. Idziemy. Wyszli rami� w rami�, �piewaj�c piosenki, kt�rych nauczyli si� w minione wakacje w piwiarniach. Ca�y dom ich s�ysza�, ale nikt nie zwraca� uwagi. W budynku mieszkali wy��cznie studenci, a na dwa tygodnie przed ko�cem roku akademickiego niemal w ka�dym pokoju odbywa�y si� ha�a�liwe przyj�cia. Dziesi�� minut p�niej zatrzymali si� przed domem Nancy na Spark Street. Mik� zatr�bi�, a dziewczyna pomacha�a im nerwowo z okna. Wydawa�o jej si�, �e czeka na nich od wielu godzin. Po chwili sta�a ju� przy samochodzie. Na jej widok na kilka sekund odebra�o im mow�. Mik� odezwa� si� pierwszy. 35 - Bo�e, Nancy... Pi�knie wygl�dasz. Sk�d to wzi�a�? - Mia�am w szafie. Wymienili u�miechy, ale �adne si� nie poruszy�o. Nancy poczu�a si� jak najprawdziwsza panna m�oda, mimo p�nej godziny i niezwyk�ych okoliczno�ci. W�o�y�a d�ug� bia�� sukni� z a�urowej, haftowanej tkaniny, a l�ni�ce czarne w�osy przykrywa� niebieski jedwabny toczek. W tej sukni wyst�pi�a wiele lat temu na �lubie przyjaci�ki, ale Mik� jej nie widzia�. Na nogach mia�a bia�e sanda�ki, a w r�ku star�, pi�kn� chusteczk� z koronk�. - Widzisz? Co� starego, co� nowego, co� niebieskie go... T� chusteczk� mam po babci. Wygl�da�a tak pi�knie, �e przez chwil� Mik� nie wiedzia�, co powiedzie�. Nawet Ben na jej widok zupe�nie wytrze�wia�. - Nancy, wygl�dasz jak ksi�niczka. - Dzi�ki, Ben. - A masz co� po�yczonego? - S�ucham? - Przecie� panna m�oda musi mie� co� starego, co� nowego, co� po�yczonego i co� niebieskiego. - Roze �mia�a si�. - Prosz�, we�. - Ben pochyli� g�ow� i zacz�� co� rozpina� pod szyj�. Chwil� p�niej poda� jej �adny, cienki �a�cuszek ze z�ota. - To tylko po�yczka. Dosta�em go od siostry z okazji uko�czenia studi�w, ale nie wy trzyma�em i wcze�niej rozpakowa�em prezent. Za�� go na �lub. - Wychyli� si� z samochodu i zapi�� �a�cuszek na szyi Nancy. Z�oto po�yskiwa�o tu� nad wyci�ciem sukni. - Wspania�y. - Tak samo jak ty - powiedzia� Mik�, wysiadaj�c z samochodu i otwieraj�c przed ni� drzwi. Wcze�niej by� tak zachwycony jej widokiem, �e dos�ownie go za murowa�o. - Przesi�d� si� na ty�, Avery. Kochanie, po jedziesz obok mnie. 36 - A nie mog�aby usi��� mi na kolanach? - zaprote stowa� s�abo Ben, przechodz�c na tylny fotel. Mik� spojrza� na niego gro�nie. -Ju� dobrze! Cz�owieku, nie denerwuj si�! Pomy�la�em sobie, �e jako �wiadek... - Uwa�aj, bo zaraz przytrafi ci si� co� z�ego. K��cili si� tylko na �arty. Nancy usiad�a na przednim fotelu i z rado�ci� spojrza�a na m�czyzn�, kt�rego nied�ugo mia�a po�lubi�. Jej nastr�j na chwil� zm�ci�a my�l o Marion, ale szybko odepchn�a j� od siebie. Teraz powinna my�le� tylko o sobie i Michaelu. - Co za szalona noc... ale cudowna - zauwa�y�a. W drodze do miasteczka na przemian �artowali i zapadali w milczenie, az w ko�cu w samochodzie zapanowa�a cisza. Wszyscy zatopili si� w rozmy�laniach. Mi-chael wspomina� rozmow� z matk�, a Nancy zastanawia�a si�, co dla niej oznacza ten dzie�. - Czy to jeszcze daleko, kochanie? - Zaczyna�a si� denerwowa� i przek�adana z r�ki do r�ki chusteczka po prababce by�a coraz bardziej wymi�ta. - Jeszcze z osiem kilometr�w. Jeste�my prawie na miejscu. - Michael przelotnie dotkn�� jej d�oni. - Za kilka minut b�dziemy ma��e�stwem. - W takim razie troch� przy�piesz, bo zaraz zmarzn� mi stopy - odezwa� si� Ben z tylnego fotela i ca�a tr�jka si� roze�mia�a. Mik� mocniej nacisn�� na peda� gazu i pokona� nast�pny zakr�t. W tej samej chwili ich �miech przeszed� w okrzyk przera�enia. Michael skr�ci� kierownic�, �eby unikn�� zderzenia z wielk�, zajmuj�c� dwa pasy jezdni ci�ar�wk�, kt�ra z zawrotn� szybko�ci� p�dzi�a w ich kierunku. Kierowca, prawdopodobnie zbyt senny, nie zapanowa� nad samochodem. Nancy us�ysza�a tylko pe�ne rozpaczy wo�anie Bena i w�asny krzyk. Potem rozleg� si� brz�k t�uczonego szk�a... brz�k... pisk hamulc�w... zgrzyt metalu o metal, chrz�st blach, wycie silnika i huk zderzaj�cych si� samochod�w. Cia�a bezw�adnie pole- 37 cia�y naprz�d, sk�ra obicia foteli rozdar�a si�, p�ka� plastyk, a wszystko pokry�a warstwa od�amk�w szk�a. Wreszcie nasta�a cisza i Nancy zapad�a w czer�. Ben mia� wra�enie, �e si� ockn�� po wielu latach. Le�a� z g�ow� na desce rozdzielczej i s�ysza� straszliwe dudnienie w uszach. Wok� panowa�y ciemno�ci. Wydawa�o mu si�, �e w ustach ma gar�� piachu. Otworzy� oczy chyba po kilku godzinach, wk�adaj�c w to tyle wysi�ku, �e niemal zemdla�. Z pocz�tku nie rozumia� tego, co zobaczy�. Nie wiedzia�, gdzie jest. W ko�cu zda� sobie spraw�, �e patrzy w prawe oko Michaela. Siedzia� teraz na przednim fotelu i widzia� tylko twarz przyjaciela. Cienki strumyczek krwi sp�ywa� mu po policzku na szyj�. Przez chwil� Ben by� w stanie jedynie przygl�da� si� temu dziwnemu widokowi. Mik� krwawi�. Chryste. Wreszcie zrozumia�, co si� sta�o. Wypadek... mieli wypadek... Mik� prowadzi� i... Podni�s� g�ow� i chcia� si� rozejrze�, ale nagle poczu� jakby uderzenie �elazn� belk� w kark i wr�ci� do poprzedniej pozycji. Po kilku minutach odzyska� oddech i zn�w otworzy� oczy. Mik� ca�y czas le�a� krwawi�c, ale teraz Ben zauwa�y�, �e przyjaciel oddycha. Jeszcze raz spr�bowa� si� poruszy� i tym razem nic si� nie sta�o. Podni�s� wzrok i zobaczy� przed sob� ci�ar�wk�, kt�ra na nich wpad�a. Le�a�a przewr�cona na poboczu. Nie wiedzia� jeszcze