5432
Szczegóły |
Tytuł |
5432 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5432 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5432 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5432 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ERICH MARIA REMARQUE
CZAS �YCIA I CZAS �MIERCI
(PRZE�O�Y� JULIUSZ STROYNOWSKI)
I
�mier� inny mia�a zapach w Rosji ni� w Afryce. W Afryce, pod ci�kim ostrza�em
angielskiej artylerii, zw�oki tak�e d�ugo nieraz le�a�y mi�dzy liniami nie
pogrzebane, ale
s�o�ce operowa�o szybko. Noc� wiatr przynosi� ckliwy, dusz�cy i ci�ki zaduch -
trupy
p�cznia�y od gaz�w i unosi�y si� w �wietle obcych gwiazd niesamowicie, jakby
jeszcze
walczy�y, w milczeniu, bez nadziei, ka�dy z osobna, ale ju� nast�pnego dnia
zaczyna�y si�
kurczy�, tuli� do ziemi, niesko�czenie zm�czone, jakby chcia�y si� w niej ukry�
- a gdy
p�niej je zabierano, by�y lekkie i wysuszone; z tych za�, kt�re gdzie�
znajdowano po
tygodniach, pozostawa�y niemal tylko szkielety klekoc�ce w zbyt obszernych nagle
mundurach. To by�a sucha �mier� - w piasku, s�o�cu i wietrze. W Rosji �mier�
by�a mazista i
cuchn�ca.
Pada�o od wielu dni. �nieg taja�. Przed miesi�cem pokrywa� jeszcze wszystko
przesz�o
dwumetrow� warstw�. Zniszczona wie�, kt�ra pocz�tkowo zdawa�a si� sk�ada�
jedynie ze
zw�glonych dach�w, wyrasta�a teraz bezg�o�nie z obsuwaj�cego si� �niegu, co noc
o kawa�ek
wy�ej. Ukaza�y si� gzymsy okien, kilka nocy p�niej - framugi drzwi, potem
schodki wiod�ce
w zmursza�� biel. �nieg taja� i taja�, a spod niego wy�ania�y si� trupy.
By�y to stare trupy. O wie� walczono kilka razy - w listopadzie, w grudniu, w
styczniu
i teraz, w kwietniu. Zdobywano j� i opuszczano, i zn�w zdobywano; nadci�gn�y
zamiecie
�nie�ne i zawia�y zw�oki - w ci�gu godziny nieraz tak g��boko, �e sanitariusze
wielu nie
mogli ju� odnale�� - a� wreszcie ka�dy niemal dzie� pokrywa� spustoszenie now�
warstw�
bieli, jak piel�gniarka przykrywa zakrwawione ��ko bia�ym prze�cierad�em.
Najpierw wy�oni�y si� styczniowe trupy, le�a�y najwy�ej. Nast�pi�o to na
pocz�tku
kwietnia, wkr�tce potem, gdy �nieg zacz�� si� obsuwa�. Cia�a ich by�y sztywne i
zamarzni�te,
a twarze niby z szarego wosku.
Pochowano je jak deski. Na wzniesieniu za wsi�, gdzie �nieg nie le�a� tak
wysoko,
odgarni�to go i wyr�bano zamarzni�t� ziemi�. By�a to uci��liwa praca. Pochowano
tylko
Niemc�w. Rosjan rzucono do otwartej szopy. Gdy mr�z zel�a�, zacz�li cuchn��.
Kiedy za�
od�r sta� si� nie do zniesienia, trupy przysypano �niegiem. Nie warto by�o ich
grzeba�;
zdawano sobie spraw�, �e wsi nie da si� utrzyma� d�ugo. Pu�k znajdowa� si� w
odwrocie.
Nadci�gaj�cy Rosjanie sami b�d� mogli pochowa� swych zabitych.
Przy grudniowych trupach znaleziono bro� nale��c� do poleg�ych w styczniu.
Karabiny i granaty r�czne zapad�y si� g��biej ni� cia�a, nieraz tak�e i he�my.
Tym trupom
�atwiej by�o wyj�� spod munduru znaki rozpoznawcze, topniej�cy �nieg zmi�kczy�
sukno.
Otwarte usta wype�nia�a woda jak u topielc�w. Niekt�rym odtaja�y ju� ko�czyny.
Gdy zw�oki
odnoszono, by�y jeszcze sztywne, ale tu i �wdzie dynda�a zwisaj�ca r�ka, jakby
dawa�a znaki
- przera�liwie oboj�tnie i niemal plugawi�. Gdy le�eli w s�o�cu, u wszystkich
najpierw taja�y
oczy. Traci�y sw�j szklany po�ysk, a �renice m�tnia�y. L�d w nich topnia� i
powoli wyp�ywa�
- jakby p�akali.
Nagle zn�w chwyci� silny mr�z i trzyma� przez kilka dni. �nieg zeskorupia� w l�d
i
przesta� opada�. Ale potem na nowo powia� zgni�y, parny wiatr.
Pocz�tkowo wida� by�o tylko szar� plam� w wi�dn�cej bieli. W godzin� p�niej
pojawi�a si� kurczowo wyci�gni�ta r�ka.
- Jeszcze jeden tam le�y - odezwa� si� Sauer.
- Gdzie? - spyta� Immermann.
- Tam, przed cerkwi�. Spr�bujemy go wykopa�?
- Po co? Wiatr sam go wygrzebie. �nieg jest tam jeszcze g��boki, co najmniej na
jeden
lub dwa metry. Ta przekl�ta wie� le�y ni�ej ani�eli wszystko doko�a. Czy
koniecznie chcesz,
�eby ci si� lodowata woda nala�a do but�w?
- Pewno, �e nie. - Sauer spojrza� w stron� kuchni. - Mo�e wiesz, co dostaniemy
dzi�
do �arcia?
- Kapust�. Kapust� z wieprzowin�, kartoflami i wod�. Z t� wieprzowin� to
oczywi�cie
bujda.
- Kapusta! Wiadomo! Ju� po raz trzeci w tym tygodniu! - Sauer rozpi�� spodnie i
zacz�� si� za�atwia�. - Przed rokiem jeszcze szcza�em wielkim �ukiem -
o�wiadczy�
rozgoryczony. - Ostro, po wojskowemu, jak si� nale�y. Dobrze si� czu�em.
Pierwszorz�dne
�arcie! Marsz naprz�d, codziennie tyle a tyle kilometr�w! My�la�em, �e wkr�tce
b�d� zn�w w
domu. Teraz sikam jak cywil, smutnie i bez przyjemno�ci.
Immermann wsun�� r�k� pod mundur i drapa� si� leniwie.
- Mnie by tam nie obchodzi�o, jak szczam, bylebym tylko znowu by� cywilem.
- Mnie te�. Ale wygl�da na to, �e wiecznie pozostaniemy �o�nierzami.
- Racja. Bohaterowie do zasranej �mierci. Tylko esesowcy szczaj� jeszcze wielkim
�ukiem.
Sauer zapi�� spodnie.
- Mog� sobie na to pozwoli�. My odwalamy brudn� robot�, a te dranie zagarniaj�
ca��
chwa��. My walczymy dwa, trzy tygodnie o jakie� przekl�te miasto, a ostatniego
dnia
przychodzi SS i zwyci�sko wkracza przed nami. A przy tym jakie maj�
zaopatrzenie! Zawsze
najgrubsze p�aszcze, najlepsze buty i najwi�ksze kawa�y mi�sa!
Immermann u�miechn�� si� z�o�liwie.
- Teraz SS tak�e ju� nie zajmuje miast. Teraz i oni si� cofaj�. Tak samo jak my.
- Nie tak jak my. My nie palimy i nie rozstrzeliwujemy ka�dego, kogo z�apiemy.
Immermann przesta� si� drapa�.
- Co si� z tob� dzieje? - spyta� zaskoczony. - Nagle ludzkie uczucia! Uwa�aj,
�eby ci�
Steinbrenner nie us�ysza�, bo szybko wyl�dujesz w karnej kompanii. Popatrz,
�nieg przed
cerkwi� zapad� si�! Teraz wida� ju� kawa�ek ramienia.
Sauer spojrza� w tamt� stron�.
- Je�eli tak dalej b�dzie topnia�o, jutro te zw�oki zawisn� na jakim� krzy�u.
Le�� na
odpowiednim miejscu. Akurat na cmentarzu.
- Tam jest cmentarz?
- No chyba. Ju� zapomnia�e�? Stali�my tu przecie� w czasie naszej ostatniej
ofensywy,
w ko�cu pa�dziernika. Nie by�e� wtedy z nami?
- Nie.
- A gdzie by�e�? W szpitalu?
- W karnej kompanii.
Sauer gwizdn�� przez z�by.
- W karnej kompanii! Do diab�a! Za co?
- By�y komunista.
- Co? I oni ci� wypu�cili? Jakim cudem?
- Cz�owiek ma szcz�cie. Jestem dobrym mechanikiem. Wida� bardziej potrzebuj�
mnie tutaj ni� tam.
- Mo�liwe. Ale jako komunista! I w dodatku tu, w Rosji! �e te� nie wys�ali ci�
gdzie
indziej! - Sauer spojrza� na Immermanna z nag�� podejrzliwo�ci�.
Immermann u�miechn�� si� ironicznie.
- Nie b�j si�, nie zosta�em szpiclem. I nie zamelduj� o tym, co powiedzia�e� o
SS. To
mia�e� na my�li, prawda?
- Ja? Bynajmniej. Nie przysz�o mi to nawet do g�owy! - Sauer si�gn�� po mena�k�.
- Przyjecha�a ju� kuchnia polowa! Pr�dko, bo dostaniemy same pomyje.
R�ka ros�a i ros�a. Wydawa�o si�, �e to nie �nieg taje, lecz w�a�nie r�ka
wyrasta
powoli z ziemi, jak jaka� widmowa gro�ba lub wo�anie o pomoc. Dow�dca kompanii
przystan��.
- Co to jest?
- Pewnie jaki� Iwan, panie poruczniku.
Rahe popatrzy� uwa�niej. Z daleka mo�na by�o rozpozna� kawa�ek sp�owia�ego
r�kawa.
- To nie Rosjanin.
Feldfebel Mucke porusza� palcami w butach. Nie znosi� swego dow�dcy. Wprawdzie
sta� przed nim wypr�ony jak struna - karno�� przede wszystkim! - aby jednak
zaznaczy�
swoj� pogard�, niewidocznie porusza� palcami w butach. �G�upie bydl� - pomy�la�.
- Ba�wan!"
- Trzeba go wydoby� - powiedzia� Rahe.
- Wedle rozkazu!
- Postawcie do tego od razu kilku ludzi. Nie jest to pi�kny widok.
�Mazgaj - pomy�la� Mucke. - G�wniarz! Widok mu si� nie podoba! Jakby to by�
pierwszy trup, kt�rego widzimy!"
- To niemiecki �o�nierz - odezwa� si� Rahe.
- Wedle rozkazu, panie poruczniku. Ale od czterech dni znajdujemy tylko Rosjan.
- Ka�cie go wydoby�. Wtedy zobaczymy, co to za jeden.
Rahe zawr�ci� do swojej kwatery.
�Zarozumia�a ma�pa - pomy�la� Mucke. - Ma piec, ciep�y dom, a na szyi dynda mu
Krzy� Rycerski. Ja nie mam nawet �elaznego Krzy�a I klasy, cho� zas�u�y�em na to
chyba
nie mniej ni� on na swoj� blaszan� rupieciarni�".
- Sauer! - krzykn��. - Immermann! Chod�cie tutaj! I we�cie ze sob� �opaty! Jest
tam
jeszcze kto? Graeber! Hirschland! Berning! Steinbrenner, obejmiecie komend�!
Widzicie t�
r�k�? Wykopa� i pochowa�, je�eli to Niemiec! Za�o�y�bym si�, �e to nie nasz.
Steinbrenner przycz�apa� powoli.
- Za�o�ymy si�? - spyta�. Mia� wysoki, ch�opi�cy g�os i bezskutecznie usi�owa�
m�wi�
basem. - O ile?
Mucke zawaha� si�.
- Trzy ruble - powiedzia� po chwili. - Trzy ruble okupacyjne.
- Pi��! Poni�ej pi�ciu nie zak�adam si�.
- Zgoda, niech b�dzie pi��. Ale got�wk�!
Steinbrenner za�mia� si�. Z�by jego zab�ys�y w bladym s�o�cu. Mia�
dziewi�tna�cie
lat, blond w�osy i twarz gotyckiego anio�a.
- Naturalnie, got�wk�! Jak�eby inaczej?
Mucke nie bardzo lubi� Steinbrennera, ale go si� ba� i wola� by� ostro�ny.
Steinbrenner przyszed� z SS. Mia� z�ot� odznak� Hitlerjugend. Nale�a� wprawdzie
do
kompanii, ale wszyscy wiedzieli, �e jest donosicielem i szpiclem gestapo.
- Dobrze ju�, dobrze. - Mucke wyci�gn�� z kieszeni papiero�nic� z wi�niowego
drzewa. Na wieczku wypalony by� wz�r w kwiaty. - Zapalisz?
- No pewnie!
- Steinbrenner! Fuhrer nie pali - odezwa� si� niedbale Immermann.
- Stul pysk!
- Sam stul pysk, ty b�karcie!
- Wida� zbyt dobrze ci si� powodzi! - D�ugie rz�sy Steinbrennera unios�y si� w
g�r�;
spojrza� z ukosa na Immermanna. - Zapomnia�e� ju� o wszystkim, co?
Immermann za�mia� si�.
- Tak �atwo nie zapominam, Maks. Wiem, co masz na my�li. Ale i ty nie zapominaj,
co j a powiedzia�em: fuhrer nie pali. Tylko tyle. Mam na to czterech �wiadk�w. A
fuhrer
naprawd� nie pali. Wszyscy o tym wiedz�.
- Dosy� tego gl�dzenia - przerwa� Mucke. - We�cie si� do kopania. Rozkaz dow�dcy
kompanii.
- No to jazda! - Steinbrenner zapali� papierosa, kt�rego mu da� Mucke.
- Odk�d to wolno pali� na s�u�bie? - spyta� Immermann.
- To nie s�u�ba. - Mucke by� wyra�nie zirytowany. - Przesta�cie wreszcie gada� i
wykopcie tego Rosjanina. Hirschland, wy te�.
Hirschland zbli�y� si�. Na jego widok Steinbrenner zarechota�:
- Wykopywanie trup�w to w sam raz robota dla ciebie, Izaak! Dobrze to zrobi
twojej
�ydowskiej krwi. Taka praca wzmacnia cia�o i ducha. Jazda, bierz si� do roboty!
- Jestem w trzech czwartych Aryjczykiem - powiedzia� Hirschland. Steinbrenner
dmuchn�� mu dymem z papierosa prosto w twarz.
- Tak ty uwa�asz! W moim poj�ciu jeste� �wier�-�ydem i tylko wspania�omy�lno�ci
fuhrera zawdzi�czasz, �e pozwolono ci walczy� rami� przy ramieniu z prawdziwymi
niemieckimi �o�nierzami. Jazda, wykop tego Ruska! Zbytnio ju� �mierdzi dla
delikatnego
nosa naszego porucznika.
- To nie Rosjanin - odezwa� si� Graeber, kt�ry u�o�y� tymczasem pomost z desek i
zacz�� odgarnia� �nieg z ramion i piersi trupa. Teraz wida� by�o wyra�nie
przesi�k�y wod�
mundur.
- Nie Rosjanin? - Steinbrenner szybko i pewnie jak tancerz przebieg� po
chwiejnych
deskach i przykucn�� obok Graebera. - Rzeczywi�cie! To niemiecki mundur! -
Odwr�ci� si�. -
Mucke, to nie Rosjanin! Wygra�em!
Feldfebel zbli�y� si� oci�ale. Spogl�da� w g��b do�u, z kt�rego brzeg�w powoli
sp�ywa�a woda.
- Nic nie rozumiem - mrukn��. - Prawie przez ca�y tydzie� znajdowali�my tylko
Rosjan. To wida� jaki� z grudnia, tylko zapad� si� g��biej.
- R�wnie dobrze mo�e to by� kt�ry� z pa�dziernika - powiedzia� Graeber. - Wtedy
nasz pu�k t�dy przechodzi�.
- Bzdura! To �aden z naszych.
- Owszem. Dosz�o tu w�wczas do nocnego starcia. Rosjanie cofn�li si�, a my
musieli�my zaraz i�� dalej.
- S�usznie - potwierdzi� Sauer.
- Bzdura! Nasze odwody na pewno znalaz�y i pogrzeba�y wszystkich poleg�ych. Na
pewno!
- To wcale nie jest takie pewne. Pod koniec pa�dziernika by�a ju� nielicha
�nie�yca, a
my posuwali�my si� wtedy jeszcze szybko naprz�d.
- Ju� drugi raz to m�wisz. - Steinbrenner spojrza� przeci�gle na Graebera.
- Je�li chcesz, mo�esz to us�ysze� jeszcze raz. Wtedy przeszli�my do
przeciwnatarcia i
posun�li�my si� o ponad sto kilometr�w.
- A teraz cofamy si�, tak?
- Teraz wr�cili�my na to samo miejsce.
- Chcesz powiedzie�, �e si� cofamy? Tak czy nie?
Immermann ostrzegawczo szturchn�� Graebera.
- A mo�e idziemy naprz�d? - spyta� Graeber.
- Po prostu skracamy front - wtr�ci� Immermann spogl�daj�c szyderczo w twarz
Steinbrennera. - Od roku ju�. Strategiczna konieczno��, aby wygra� wojn�. Ka�dy
o tym wie.
- On ma pier�cionek na palcu - powiedzia� nagle Hirschland. Kopa� dalej i
odgarn��
�nieg z drugiej r�ki trupa.
Mucke nachyli� si�.
- Rzeczywi�cie! Nawet z�oty! To �lubna obr�czka.
Wszyscy spojrzeli w t� stron�.
- Strze� si� Steinbrennera - szepn�� Immermann do Graebera. - Przez t� �wini�
mo�esz
straci� urlop. Zadenuncjuje ci� jako defetyst�. Czyha na takie okazje.
- On tylko robi z siebie wa�nego. Lepiej sam uwa�aj. Na ciebie jest jeszcze
bardziej
ci�ty.
- Mnie wszystko jedno. I tak nie dostan� urlopu.
- To odznaki naszego pu�ku - zawo�a� Hirschland rozgrzebuj�c �nieg r�kami.
- A wi�c ju� na pewno nie Rosjanin, co? - Steinbrenner wyszczerzy� z�by do
feldfebla.
- Nie, nie Rosjanin - przyzna� gniewnie Mucke.
- Dawaj pi�� rubli! Szkoda, �e nie za�o�yli�my si� o dziesi��.
- Nie mam przy sobie pieni�dzy.
- A gdzie je chowasz? W banku? Jazda, dawaj fors�!
Mucke z w�ciek�o�ci� spojrza� na Steinbrennera. Wydoby� zawieszon� na piersi
sakiewk� i odliczy� pieni�dze.
- Pechowy dzie�, do diab�a!
Steinbrenner schowa� wygran�. Graeber nadal pomaga� Hirschlandowi odgrzebywa�
trupa.
- Zdaje si�, �e to Reicke - powiedzia� nagle.
- To podporucznik Reicke z naszej kompanii. Sp�jrzcie na naramienniki. A tu, u
prawej r�ki, brak mu kawa�ka palca.
- Bzdura! Reicke by� raniony i odes�ano go na ty�y. Tak nam p�niej powiedziano.
- A jednak to Reicke.
- Odgarnijcie mu �nieg z twarzy!
Graeber i Hirschland kopali dalej.
- Ostro�nie z �opat�! - zawo�a� Mucke. - Nie rozwalcie mu g�owy!
- On ju� i tak nic nie czuje - powiedzia� Immermann.
- Stul pysk, ty komunisto! Tu spoczywa niemiecki oficer, kt�ry pad� na polu
chwa�y.
Spod �niegu wynurzy�a si� twarz. By�a mokra i robi�a osobliwe wra�enie. W
oczodo�ach pe�no jeszcze by�o �niegu, jakby rze�biarz nie zd��y� wyko�czy� maski
i
pozostawi� j� �lep�. Mi�dzy sinymi wargami mocno b�yszcza� z�oty z�b.
- Nie mog� go pozna� - mrukn�� Mucke.
- To na pewno on. Wtedy stracili�my tylko tego jednego oficera.
- Wytrzyjcie mu oczy.
Graeber zawaha� si�. Po chwili delikatnie zmi�t� �nieg r�kawiczk�.
- To on - powt�rzy�.
Mucke by� wyra�nie podniecony. Sam obj�� teraz komend�. Poniewa� chodzi�o o
oficera, uwa�a�, �e powinna si� tym zaj�� wy�sza szar�a.
- Podnie�cie go! Hirschland i Sauer za nogi, Steinbrenner i Berning za r�ce.
Graeber,
uwa�ajcie na g�ow�! Tylko jednocze�nie - raz, dwa, hoop...
Zw�oki poruszy�y si�.
- Jeszcze raz! Raz, dwa, hop!
Zw�oki poruszy�y si� znowu. Spod nich, ze �niegu, dobieg�o jakby g�uche
westchnienie. To ze �wistem wdar�o si� tam powietrze.
- Panie feldfeblu! - krzykn�� nagle Hirschland. - Noga odpada!
W istocie, but si� obsuwa�. Cia�o przegni�o w sk�rzanej cholewie i rozpada�o si�
teraz.
- Pu��cie! Opu�cie go z powrotem! - wrzeszcza� Mucke. Ale by�o ju� za p�no.
Zw�oki wy�lizn�y si� i but pozosta� w r�ku Hirschlanda.
- Czy jest tam w �rodku noga? - zapyta� Immermann.
- Odstawcie but na bok i kopcie dalej! - krzykn�� Mucke do Hirschlanda. - Kto
m�g�
przypuszcza�, �e on ju� tak przegni�. A wy, Immermann, b�d�cie cicho. Trzeba
mie�
szacunek dla �mierci!
Immermann spojrza� na Muckego zdumiony, ale zamilk�.
W kilka chwil p�niej odgarn�li reszt� �niegu wok� cia�a. W mokrym mundurze
znale�li portfel z dokumentami. Pismo, cho� zamazane, da�o si� jeszcze
odcyfrowa�. Graeber
mia� racj� - to by� podporucznik Reicke, kt�ry na jesieni dowodzi� plutonem w
ich kompanii.
- Musimy o tym natychmiast zameldowa� - powiedzia� Mucke. - Zosta�cie tu! Zaraz
wr�c�!
Ruszy� w stron� domu, w kt�rym mieszka� dow�dca kompanii. By� to jedyny budynek
w niez�ym stanie. Przed rewolucj� mieszka� tu chyba pop. Rahe siedzia� w du�ej
izbie. Mucke
spojrza� nienawistnie na wielki rosyjski piec, w kt�rym p�on�� ogie�. Na
przypiecku spa�
owczarek dow�dcy. Feldfebel z�o�y� meldunek i Rahe wyszed� razem z nim.
Podporucznik d�ugo przygl�da� si� zw�okom Reickego.
- Zamknijcie mu oczy - powiedzia� wreszcie.
- Nie da rady, panie poruczniku - odpar� Graeber. - Powieki ju� przegni�y. Urw�
si�.
Rahe spojrza� w stron� zrujnowanej cerkwi.
- Zanie�cie go na razie tam. Czy mamy trumn�?
- Mieli�my kilka na szczeg�lne okazje, ale zostawili�my - meldowa� Mucke. -
Zdobyli
je Rosjanie. Mam nadziej�, �e im si� przydadz�.
Steinbrenner za�mia� si�. Rahe nawet si� nie u�miechn��.
- Czy mo�na by skleci� jak�� trumn�?
- Za d�ugo to potrwa, panie poruczniku - odpowiedzia� Graeber. - Cia�o ju� si�
rozpada. Zreszt� we wsi nie ma odpowiedniego drewna.
Rahe skin�� g�ow�.
- Z��cie go wi�c na p�acht� brezentow�. Zostanie w niej pochowany. Wykopcie
gr�b
i zbijcie krzy�.
Graeber, Sauer, Immermann i Berning zanie�li rozpadaj�ce si� zw�oki do cerkwi.
Za
nimi szed�, oci�gaj�c si�, Hirschland z butem, w kt�rym tkwi�y szcz�tki nogi.
- Feldfebel Mucke! - odezwa� si� Rahe.
- Tak jest, panie poruczniku!
- Przy�l� nam dzisiaj czterech schwytanych partyzant�w rosyjskich. Jutro rano
maj�
by� rozstrzelani. Nasza kompania dosta�a taki rozkaz. Spytajcie w waszym
plutonie, kto
p�jdzie na ochotnika. Je�eli nikt si� nie zg�osi, kancelaria wyznaczy ludzi.
- Tak jest, panie poruczniku!
- Diabli wiedz�, dlaczego akurat my to musimy robi�. Zreszt� w tym ba�aganie...
- Melduj� si� na ochotnika - powiedzia� Steinbrenner.
- Dobrze. - Twarz Rahego pozosta�a bez wyrazu. Wykopan� w �niegu dr�k� zawr�ci�
do domu.
�Z powrotem do swojego pieca - pomy�la� Mucke. - Co za mazgaj! Wielka mi rzecz,
rozstrzela� kilku partyzant�w. Tak, jakby oni nie rozwalali setkami naszych
towarzyszy!"
- Je�eli Rosjanie przyjd� wcze�niej, mogliby od razu wykopa� gr�b i dla Reickego
-
rzek� Steinbrenner. - Nie b�dziemy mieli z tym roboty, odwal� wszystko za jednym
zamachem. Co, panie feldfeblu?
- Niech i tak b�dzie! - Muckego ��� zalewa�a. �Belferska dusza - pomy�la� o
swoim
dow�dcy. - Chuda szczapa w rogowych okularach. Poruczniczyna jeszcze z pierwszej
wojny!
Teraz te� nie dochrapa� si� awansu. Dzielny, to prawda, ale kt� z nas nie jest
dzielny? Nie
ma jednak natury wodza..."
- Co s�dzicie o Rahem? - zwr�ci� si� do Steinbrennera.
Ten spojrza� na niego zdziwiony.
- To nasz dow�dca kompanii.
- Zgoda, ale poza tym?
- Poza tym? Co poza tym?
- Nic - burkn�� Mucke.
- Dosy� g��boko? - spyta� najstarszy Rosjanin.
By� to m�czyzna lat oko�o siedemdziesi�ciu, z brudn�, siw� brod� i
ciemnoniebieskimi oczami. M�wi� �aman� niemczyzn�.
- Stul pysk, bolszewiku; m�w tylko wtedy, kiedy ci� pytaj� - warkn��
Steinbrenner.
By� bardzo o�ywiony. Wzrokiem �ledzi� kobiet�, kt�ra znajdowa�a si� w�r�d
partyzant�w.
By�a m�oda i krzepka.
- G��biej - powiedzia� Graeber; pilnowa� je�c�w razem ze Steinbrennerem i
Sauerem.
- Dla nas? - spyta� zn�w Rosjanin.
Steinbrenner przyskoczy� szybko i zwinnie i z ca�ej si�y uderzy� go na odlew w
twarz.
- Powiedzia�em ci ju�, dziadku, �e masz zamkn�� pysk. Co ty sobie wyobra�asz? Tu
nie jarmark!
U�miechn�� si�. W twarzy jego nie by�o z�o�ci. Malowa�o si� na niej jedynie
zadowolenie, jakie wida� czasem u dziecka, gdy zn�ca si� nad schwytan� much�.
- Nie, ten gr�b nie jest dla was - odpar� Graeber.
Rosjanin nawet nie drgn��. Sta� spokojnie i tylko patrzy� na Steinbrennera. Ten
r�wnie� go obserwowa�. Twarz mu si� nagle zmieni�a: by�a teraz napi�ta i czujna.
Przypuszcza�, �e Rosjanin rzuci si� na niego, i czeka� tylko na pierwszy odruch.
Nie mia�oby
wielkiego znaczenia, gdyby go teraz zastrzeli�; ten cz�owiek i tak zosta�
skazany na �mier� i
nikt by nawet nie spyta�, czy Steinbrenner dzia�a� w obronie w�asnej, czy nie.
Dla niego
jednak nie by�o to oboj�tne. Graeber zastanawia� si�, czy prowokowanie Rosjanina
by�o dla
Steinbrennera tylko pewnego rodzaju sportem, czy te� tkwi�a w nim jeszcze
resztka jakiej�
dziwacznej pedanterii, kt�ra kaza�a mu szuka� pretekstu, aby i morderstwo mia�o
poz�r
legalno�ci. Zapewne chodzi�o o jedno i drugie. O jedno i drugie r�wnocze�nie.
Graeber nieraz
ju� zdo�a� to zaobserwowa�. Rosjanin nie poruszy� si�. Krew ciek�a mu z nosa i
wsi�ka�a w
brod�. Graeber rozmy�la�, jak by on sam post�pi� w podobnej sytuacji: czy
rzuci�by si� na
wroga wiedz�c, �e czeka go natychmiastowa �mier�, czy te� przyj��by wszystko
spokojnie, w
zamian za kilka godzin, za jeszcze jedn� noc �ycia. Sam nie wiedzia�.
Rosjanin powoli schyli� si� i si�gn�� po kilof. Steinbrenner cofn�� si� o krok.
By�
gotowy do strza�u. Ale Rosjanin nie wyprostowa� si�. Zn�w zacz�� kopa� na dnie
do�u.
Steinbrenner u�miechn�� si� szyderczo.
- K�ad� si� - rozkaza�.
Rosjanin odstawi� kilof i po�o�y� si� w dole. Le�a� bez ruchu i tylko kilka
grudek
�niegu spad�o na niego, gdy Steinbrenner podszed� do grobu.
- Dosy� d�ugi? - spyta� Steinbrenner Graebera.
- Chyba tak. Reicke nie by� wysoki.
Rosjanin spojrza� w g�r�. Mia� szeroko otwarte oczy. Wydawa�o si�, �e to b��kit
nieba
w nich si� odbija. Broda wok� jego ust falowa�a lekko przy oddychaniu. Przez
chwil� jeszcze
Steinbrenner spogl�da� na niego z g�ry.
- Raus! - zawo�a� wreszcie.
Rosjanin wygramoli� si� z do�u. Mokra ziemia oblepi�a mu kaftan.
- No dobrze - powiedzia� Steinbrenner spogl�daj�c na kobiet�. - Teraz p�jdziemy
kopa� groby dla was. Nie musz� by� tak g��bokie. Nic si� nie stanie, je�li was
latem lisy
ze�r�.
By� wczesny ranek. Nad horyzontem wstawa� blador�owy �wit. �nieg skrzypia� pod
nogami, noc� zn�w chwyci� przymrozek. Czerni�y si� wykopane groby.
- Cholera! - zakl�� Sauer. - Wszystko zwalaj� na nas! Dlaczego my to mamy robi�,
a
nie SD*? To przecie� specjali�ci od rozwalania ludzi. My jeste�my porz�dnymi
�o�nierzami.
Dlaczego wi�c my? I to ju� po raz trzeci.
Graeber opu�ci� karabin. Palce mu zgrabia�y od zimnej stali; naci�gn�� r�kawice.
- SD zaj�te jest na ty�ach.
- To prawda. Ci panowie nie pchaj� si� na front. Czy Steinbrenner nie s�u�y�
dawniej
w SD?
- Podobno by� w obozie koncentracyjnym. Jako komendant bloku czy co� w tym
rodzaju.
Nadeszli pozostali. Z nich wszystkich tylko Steinbrenner by� o�ywiony i wyspany.
Twarz mia� zar�owion� jak dziecko.
- S�uchajcie! - zawo�a�. - T� krow� zostawcie dla mnie!
- Jak to dla ciebie? - spyta� Sauer. - Ju� nie zd��ysz jej zrobi� bachora.
Trzeba by�o
wcze�niej spr�bowa�.
- Tote� pr�bowa� - powiedzia� Immermann.
- Sk�d ty o tym wiesz? - Steinbrenner odwr�ci� si� gniewnie.
- Tylko �e ona go nie dopu�ci�a.
- Co� taki cwany? - warkn�� Steinbrenner. - Gdybym chcia�, m�g�bym mie� t�
czerwon� krow�.
- Albo i nie!
- Do�� tego gadania! - Sauer odgryz� kawa�ek prymki. - Je�li ma ochot� sam j�
rozwali�, prosz� bardzo. Nie b�d� mu przeszkadza�. Nie pal� si� do tego.
- Ja te� nie - o�wiadczy� Graeber.
Pozostali milczeli. Zrobi�o si� widniej. Hirschland spojrza� na zegarek.
- �pieszy ci si�, Izaak? - spyta� Steinbrenner. - Powiniene� si� cieszy�, �e ci�
wyznaczono. Taka egzekucja to doskona�e lekarstwo na twoje �ydowskie sentymenty.
-
Splun��. - Rozstrzeliwa� tak� band�! Szkoda amunicji! Nale�a�oby ich wszystkich
powiesi�!
Tak robimy gdzie indziej!
- Na czym? - Sauer rozejrza� si� doko�a. - Znajd� tu jakie� drzewo. A mo�e mamy
jeszcze budowa� szubienic�? Z czego?
- Ju� id� - powiedzia� Graeber.
Nadszed� Mucke prowadz�c czworo Rosjan. Dwaj �o�nierze szli przed nimi, dwaj za
nimi. Na przedzie kroczy� starzec, za nim sz�a kobieta, na ko�cu - dwaj m�odsi
m�czy�ni.
Nie czekaj�c rozkazu wszyscy czworo ustawili si� szeregiem przed grobami. Tylko
kobieta
spojrza�a jeszcze w g��b do�u, nim si� odwr�ci�a. Mia�a na sobie czerwon�
we�nian� sp�dnic�.
Z domu dow�dcy kompanii wyszed� podporucznik Muller z pierwszego plutonu.
Zast�powa� Rahego przy egzekucji. To absurdalne, ale cz�sto jeszcze zachowywano
pozory.
Nie wiadomo by�o, czy tych czworo Rosjan jest partyzantami, czy nie, lecz
przes�uchano ich i
skazano jak najbardziej formalnie, cho� nie dano im najmniejszej mo�liwo�ci
obrony. C�
by�o zreszt� do udowodnienia? Podobno mieli bro�. Teraz zostan� rozstrzelani z
zachowaniem ca�ego rytua�u i w asy�cie oficera. Jakby im to w gruncie rzeczy nie
by�o
oboj�tne.
Podporucznik Muller mia� dwadzie�cia jeden lat. Przed sze�cioma tygodniami
przydzielono go do tej kompanii. Popatrzy� na skazanych i odczyta� wyrok.
- Krowa dla mnie - szepn�� Steinbrenner.
Graeber spojrza� na kobiet�. Sta�a spokojnie przed grobem w swojej czerwonej
sp�dnicy. By�a m�oda, silna, zdrowa i stworzona do rodzenia dzieci. Nie
rozumia�a ani s�owa
z tego, co czyta� Muller, ale wiedzia�a, �e to wyrok �mierci. Wiedzia�a, �e za
kilka minut
�ycie, kt�re tak silnie t�tni�o w jej �y�ach, ustanie na zawsze. A mimo to sta�a
spokojnie, jak
gdyby nigdy nic, i wydawa�o si� jedynie, �e marznie z lekka w porannym ch�odzie.
Graeber zauwa�y�, �e Mucke, zaaferowany, szepcze co� do ucha podporucznikowi.
Muller podni�s� wzrok.
- Nie mo�na tego potem zrobi�?
- Lepiej teraz, panie poruczniku. Wygodniej.
- Dobrze. R�bcie, jak chcecie.
Mucke wyst�pi� naprz�d.
- Powiedz temu tam, �eby �ci�gn�� buty - zwr�ci� si� do starego Rosjanina, kt�ry
rozumia� po niemiecku, i wskaza� na m�odszego je�ca.
Stary prze�o�y� rozkaz towarzyszowi. M�wi� cicho i niemal �piewnie. Tamten,
w�t�y
m�czyzna, nie zrozumia� pocz�tkowo, o co chodzi.
- Pr�dzej! - warkn�� Mucke. - Buty! �ci�gaj buty!
Starzec powt�rzy� swoje s�owa. Wreszcie m�odszy zrozumia� i spiesznie, jak kto�,
kto
zaniedba� obowi�zku, zacz�� �ci�ga� buty. Zatacza� si� przy tym, stoj�c na
jednej nodze.
�Dlaczego si� tak �pieszy? - my�la� Graeber. - Chce umrze� o minut� pr�dzej?"
M�czyzna podni�s� buty i poda� je us�u�nie Muckemu. By�y dobre. Mucke burkn��
co� i wskaza� na bok. Rosjanin odstawi� buty i wr�ci� do szeregu. Sta� teraz na
�niegu w
brudnych onucach, z kt�rych wystawa�y ��te paluchy; podkurcza� je zmieszany.
Mucke zlustrowa� pozosta�ych Rosjan. U kobiety zauwa�y� futrzane r�kawice. Kaza�
je do�o�y� do but�w. Przez chwil� jeszcze przygl�da� si� czerwonej sp�dnicy.
By�a nie
zniszczona i z dobrego materia�u. Steinbrenner zachichota� ukradkiem, ale Mucke
zostawi�
kobiet� w spokoju. Nie wiadomo, czy ba� si� Rahego, kt�ry ze swego okna m�g�
obserwowa�
egzekucj�, czy te� nie wiedzia� po prostu, co pocz�� ze sp�dnic�. Cofn�� si�.
Kobieta powiedzia�a szybko kilka s��w po rosyjsku.
- Spytajcie j�, czego jeszcze chce - odezwa� si� podporucznik Muller. By� bardzo
blady, pierwszy raz w �yciu bra� udzia� w egzekucji.
Mucke spyta� starego Rosjanina.
- Ona nic nie chce. Przeklina was tylko.
- Co?! - zawo�a� Muller nie dos�yszawszy.
- Przeklina was - powt�rzy� Rosjanin g�o�niej. - Przeklina was i wszystkich
Niemc�w,
kt�rzy znajduj� si� na rosyjskiej ziemi! Przeklina wasze dzieci! Ona �yczy wam,
aby jej
dzieci zabija�y tak kiedy� wasze dzieci, jak wy nas teraz zabijacie.
- Co za bezczelno��! - Mucke wlepi� wzrok w kobiet�.
- Ona ma dwoje dzieci - ci�gn�� dalej starzec. - A ja mam trzech syn�w.
- Dosy�, Mucke - zawo�a� Muller nerwowo. - Nie jeste�my spowiednikami. Baczno��!
�o�nierze znieruchomieli. Graeber, kt�ry zn�w �ci�gn�� r�kawice, mocniej uj��
karabin. Du�y i wskazuj�cy palec przywarty do zimnej stali. Obok niego sta�
Hirschland.
Z��k�, lecz sta� nieporuszony. Graeber postanowi� celowa� w pierwszego
Rosjanina z lewej
strony. Pocz�tkowo, gdy przydzielono go do plutonu egzekucyjnego, strzela� w
powietrze.
Ale p�niej ju� tego nie robi�. W ten spos�b nie oddawa�o si� przys�ugi
skaza�com. Inni
post�powali podobnie i zdarza�o si�, �e prawie wszyscy rozmy�lnie chybiali.
Egzekucj�
powtarzano, tak �e je�cy rozstrzeliwani byli dwukrotnie. Raz wprawdzie jaka�
kobieta, gdy
nie zosta�a trafiona, pad�a na kolana i ze �zami w oczach dzi�kowa�a za t� jedn�
czy dwie
minuty �ycia, kt�re w ten spos�b jeszcze zyska�a. Graeber niech�tnie j�
wspomina�. Zreszt�
tego rodzaju historie ju� si� wi�cej nie zdarzy�y.
- Cel!
Nad muszk� karabinu Graeber widzia� Rosjanina. By� to �w starzec z brod� i
niebieskimi oczami. Celownik rozcina� mu twarz na dwoje. Graeber obni�y� luf�.
Ostatnim
razem odstrzeli� skaza�cowi szcz�k�. �Pier� jest pewniejsza" - pomy�la�.
Spostrzeg�, �e
Hirschland unosi wy�ej luf� i chce strzela� ponad g�owy.
- Mucke ci� widzi! - szepn��. - Opu�� ni�ej! Bardziej na bok!
Hirschland obni�y� wylot karabinu.
- Ognia! - pad�a komenda.
Rosjanin jak gdyby si� uni�s� i chcia� podbiec do Graebera. Wygi�� si� niby
posta�
odbita w krzywym zwierciadle ustawionym w jarmarcznej budzie. Wygi�� si� i run��
w ty� do
grobu. I tylko nogi jego stercza�y na zewn�trz.
Dwaj inni padli tam, gdzie stali. Ten bez but�w w ostatniej chwili poderwa�
r�ce, aby
os�oni� twarz. Jedna d�o� zwisa�a teraz na �ci�gnach jak �achman. Rosjanom nie
skr�powano
r�k ani nie zawi�zano oczu. Po prostu zapomniano o tym.
Kobieta upad�a do przodu. �y�a jeszcze. Wspieraj�c si� na r�ku unios�a g�ow� i
patrzy�a na �o�nierzy. Na twarzy Steinbrennera malowa�o si� zadowolenie. On
jeden w ni�
celowa�. Dosta�a kul� w brzuch. Steinbrenner by� celnym strzelcem.
Stary Rosjanin wycharcza� co� z grobu i zamilk�. Tylko kobieta, �y�a jeszcze.
Wpi�a
oczy w �o�nierzy i sycza�a, ale nikt ju� nie m�g� przet�umaczy� jej s��w. Le�a�a
wsparta na
r�kach, jak wielka kolorowa �aba, kt�ra nie mo�e si� ju� porusza�, i sycza�a,
ani na chwil� nie
odwracaj�c oczu. Nie zauwa�y�a nawet, �e z boku zbli�a si� roze�lony Mucke.
Sycza�a i
sycza�a i dopiero w ostatniej chwili spostrzeg�a rewolwer. Szarpn�a g�ow� i
wgryz�a si� w
d�o� feldfebla. Mucke zakl�� i lew� r�k� trzasn�� j� w szcz�k�. Gdy kobieta
rozwar�a usta,
strzeli� jej w ty� g�owy.
- Cholera! - warkn�� Muller. - Nie umiecie celowa�?
- To Hirschland, panie poruczniku - zameldowa� Steinbrenner.
- Nie, to nie Hirschland - odezwa� si� Graeber.
- Milcze�! - wrzasn�� Mucke. - Czekajcie, a� was zapytaj�. - Spojrza� na
Mullera.
Podporucznik sta� nieruchomo, by� bardzo blady. Mucke pochyli� si� nad
pozosta�ymi
Rosjanami. Jednemu z nich przy�o�y� rewolwer za ucho i strzeli�. G�owa
odskoczy�a i zn�w
spocz�a bezw�adnie. Mucke schowa� rewolwer, obejrza� r�k� i owin�� j�
wyci�gni�t� z
kieszeni chustk�.
- Trzeba zajodynowa� - powiedzia� Muller. - Gdzie tu jest sanitariusz?
- W trzecim domu na prawo, panie poruczniku.
- Id�cie tam zaraz.
Mucke oddali� si�. Muller popatrzy� na trupy. Kobieta le�a�a na rozmi�k�ej ziemi
twarz� w d�.
- Wrzu�cie j� do do�u i zasypcie - powiedzia�. By� strasznie rozdra�niony, sam
nie
wiedz�c dlaczego.
II
W ci�gu nocy dudnienie artylerii na horyzoncie znowu si� wzmog�o. Niebo by�o
czerwone, a b�yski wystrza��w sta�y si� wyra�niejsze. Przed dziesi�cioma dniami
pu�k
wycofano z frontu na odpoczynek. Ale Rosjanie podchodzili coraz bli�ej. Front
przesuwa� si�
z ka�dym dniem. Nie istnia�y ju� jakie� dok�adne linie. Rosjanie atakowali.
Atakowali ju� od
miesi�cy. I od miesi�cy pu�k znajdowa� si� w odwrocie.
Graeber obudzi� si�. Przez chwil� nas�uchiwa� grzmot�w, pr�bowa� znowu zasn��,
nie
zdo�a� jednak. Po jakim� czasie wci�gn�� buty i wyszed� na dw�r.
Noc by�a jasna i niezbyt mro�na. Zza lasu na prawo dochodzi�y odg�osy detonacji.
Jak
przezroczyste meduzy wisia�y w powietrzu rakiety �wietlne, rozsiewaj�ce jarz�ce
si� krople.
Gdzie� dalej reflektory polowa�y na samoloty.
Graeber przystan�� i spojrza� w g�r�. Bezksi�ycowe niebo usiane by�o gwiazdami.
Nie widzia� ich; widzia� tylko, �e to noc wymarzona dla lotnik�w.
- Pi�kna pogoda na urlop - rozleg� si� obok czyj� g�os. By� to Immermann, kt�ry
sta�
na warcie. Pu�k znajdowa� si� wprawdzie poza lini� frontu, ale partyzanci
docierali wsz�dzie,
tote� co noc wystawiano warty.
- Za wcze�nie przyszed�e�. Jeszcze p� godziny do zmiany. Id�, po�� si�. Ju� ja
ci�
obudz�. W twoim wieku zawsze mo�na spa�. Ile masz lat? Dwadzie�cia trzy?
- Tak.
- No wi�c?
- Nie jestem zm�czony.
- Gor�czka przedurlopowa, co? - Immermann spojrza� badawczo na Graebera. - Swoj�
drog�, masz szcz�cie! Urlop!
- Jeszcze go nie mam. W ostatniej chwili mog� odwo�a� wszystkie urlopy. Ju� trzy
razy mnie to spotka�o.
- Zdarza si�. Od kiedy ci przys�uguje?
- Od dziewi�ciu miesi�cy. Zawsze co� w�azi w parad�. Ostatnim razem dosta�em
postrza� l�d�wi. Zbyt lekki, aby pu�cili do domu.
- A to pech! Ale ty chocia� jeste� na li�cie. Ja - nie. Politycznie niepewny;
kandydat
do bohaterskiej �mierci i nic wi�cej. Mi�so armatnie i naw�z dla Tysi�cletniej
Rzeszy.
Graeber obejrza� si�.
- Prawdziwie niemieckie spojrzenie! - powiedzia� Immermann ze �miechem. - Nie
b�j
si�, wszyscy chrapi�. Steinbrenner te�.
- Wcale o tym nie my�la�em - zaperzy� si� Graeber. O tym w�a�nie my�la�.
- Tym gorzej! - Immermann znowu wybuchn�� �miechem. - To ju� sta�o si� nasz�
drug� natur�. Cz�owiek nawet tego nie spostrzega. Zabawne, �e w naszych
bohaterskich
czasach denuncjanci wyrastaj� jak grzyby po deszczu. To daje du�o do my�lenia,
prawda?
Graeber milcza� przez chwil�.
- Je�li tak dobrze wszystko wiesz, powiniene� bardziej wystrzega� si�
Steinbrennera -
powiedzia� wreszcie z wahaniem.
- Gwi�d�� na Steinbrennera. Wi�cej on mo�e wam zaszkodzi� ni� mnie. W�a�nie
dlatego, �e nie jestem ostro�ny. U takich jak ja to oznaka szczero�ci. Za du�o
wazeliny
budzi�oby tylko nieufno�� bonz�w. Stara dewiza by�ych partyjniak�w: nie zwraca�
na siebie
uwagi.
Graeber chucha� w d�onie.
- Zimno - odezwa� si�.
Wola� nie wdawa� si� w dyskusje polityczne. Lepiej by�o nie wtr�ca� si� do
niczego.
Chcia� dosta� urlop, to wszystko, po co wi�c ryzykowa�? Immermann mia� racj�:
nieufno��
sta�a si� najbardziej powszechnym zjawiskiem w Trzeciej Rzeszy. Prawie nigdzie
cz�owiek
nie czu� si� ca�kiem bezpiecznie. A je�li cz�owiek nie czuje si� bezpiecznie,
winien trzyma�
j�zyk za z�bami.
- Kiedy by�e� w domu po raz ostatni? - zapyta� Immermann.
- Mniej wi�cej przed dwoma laty.
- Cholernie dawno. Zdziwisz si�.
Graeber nic nie odpowiedzia�.
- Zdziwisz si� - powt�rzy� Immermann. - Tyle tam zmian.
- Co za zmiany?
- Du�e. Przekonasz si�.
Graebera ogarn�� strach. Poczu� �ciskanie w do�ku. Zna� to uczucie, opada�o go
od
czasu do czasu nagle i bez uchwytnej przyczyny. Wszystko by�o mo�liwe w tym
�wiecie, w
kt�rym od dawna ju� nie by�o nic pewnego.
- Sk�d ty o tym wiesz? - zapyta�. - Przecie� nie by�e� na urlopie.
- Nie, ale wiem. W karnej kompanii s�yszy si� wi�cej ni� tutaj.
Graeber wsta�. Po co tu przyszed�? Nie chcia� si� wdawa� w �adne rozmowy. Chcia�
by� sam. Ach, gdyby ju� m�g� si� st�d wydosta�! Ta my�l go op�ta�a. Chcia� by�
sam, sam
przez kilka tygodni, sam ze swoimi my�lami - nic wi�cej. Tyle by�o spraw do
przemy�lenia.
Nie tu - tam, w ojczy�nie. Chcia� by� sam i z dala od wojny.
- Czas na zmian� warty - odezwa� si�. - P�jd� po swoje graty i zbudz� Sauera.
Dudnienie na horyzoncie przewala�o si� nadal w grzmotach i b�yskach wybuch�w.
Graeber wpatrywa� si� w dal. Jesieni� 1941 roku fuhrer o�wiadczy�, �e Rosjanie
s�
wyko�czeni - i tak te� wtedy wygl�da�o. Jesieni� 1942 roku powt�rzy� to jeszcze
raz i nadal
tak wygl�da�o. Ale potem nadesz�y niezrozumia�e dni pod Moskw� i Stalingradem.
Nagle
wszystko si� zmieni�o. Jak za dotkni�ciem r�d�ki czarodziejskiej Rosjanie zn�w
mieli
artyleri�. Horyzont zn�w zacz�� grzmie�. Ten grzmot rozbi� w puch wszystkie mowy
fuhrera i
nie ustawa� ani na chwil�, p�dz�c przed sob� niemieckie dywizje drog� odwrotu.
Nie mogli
tego poj��, ale nagle rozesz�y si� pog�oski o odci�ciu i poddaniu si� ca�ych
armii i wkr�tce ju�
jasne by�o dla ka�dego, �e zwyci�stwa zamieni�y si� w ucieczk�. Jak w Afryce,
gdy byli ju� u
wr�t Kairu.
Graeber ci�kim krokiem szed� drog� wok� wsi. Po�wiata bezksi�ycowej nocy
wypacza�a wszystkie perspektywy; odbita w �niegu, zaciera�a proporcje i
odleg�o�ci. Domy
jak gdyby si� oddali�y, a las przybli�y�. Wsz�dzie wyczuwa�o si� wrogo�� i
niebezpiecze�stwo.
Lato roku 1940 we Francji. Spacerek do Pary�a. Wycie stukas�w nad zaskoczonym
krajem. Drogi zat�oczone uchod�cami i armi� w rozsypce. Koniec czerwca; pola,
lasy, poch�d
przez nie zniszczony kraj, a potem owo miasto pe�ne srebrzystego �wiat�a, ulic,
kawiarni,
miasto, kt�re przyj�o ich bez jednego wystrza�u. Czy w�wczas si� zastanawia�?
Czy by�
zaniepokojony? Nie. Wszystko uwa�a� za s�uszne. Niemcy, napadni�te przez ��dnych
wojny
wrog�w, broni�y si� - to wszystko. I cho� przeciwnik nie by� przygotowany, cho�
prawie nie
stawia� oporu - nawet to nie wydawa�o si� dziwne.
A potem, w Afryce, w czasie zwyci�skich marsz�w i podczas nocy sp�dzanych na
pustyni, nocy pe�nych gwiazd i chrz�stu czo�g�w - czy zastanawia� si�? Nie, nie
my�la� o tym
nawet w czasie odwrotu. To by�a Afryka, obcy kraj, mi�dzy nim a ojczyzn�
rozci�ga�o si�
Morze �r�dziemne, za nim - Francja, potem dopiero Niemcy. O czym tu by�o
rozmy�la�
nawet w obliczu pora�ki? Nie mo�na wsz�dzie zwyci�a�.
Ale potem przysz�a Rosja. Rosja, kl�ska i ucieczka. A tu nie ma morza, kt�re by
powstrzyma�o nieprzyjaciela; droga odwrotu wiedzie prosto do Niemiec. Przy tym
rozgromione zosta�o nie kilka dywizji jak w Afryce - tutaj cofa�a si� ca�a armia
niemiecka.
Wtedy nagle zacz�� si� zastanawia�. On i wielu innych. To zrozumia�e; p�ki
odnoszono
zwyci�stwa - wszystko by�o w porz�dku, a co nie by�o w porz�dku, pomijano
milczeniem lub
usprawiedliwiano wznios�ym celem. Jakim celem w�a�ciwie? Czy� medal nie mia�
zawsze
dw�ch stron? I czy� jedna z nich nie by�a zawsze ponura i nieludzka? Czemu
wcze�niej tego
nie widzia�? I czy doprawdy nie widzia�? Czy� nie odczuwa� cz�sto zw�tpienia i
wstr�tu, cho�
zawsze je od siebie odp�dza�?
Us�ysza� kaszel Sauera. Graeber min�� kilka spalonych chat i wyszed� mu na
spotkanie. Sauer wskaza� na p�noc. Pot�na, wzmagaj�ca si� po�oga drga�a na
horyzoncie.
S�ycha� by�o odg�osy wybuch�w; snopy p�omieni strzela�y w g�r�.
- Czy i tam ju� s� Rosjanie? - spyta� Graeber.
Sauer potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, to nasi saperzy pal� i niszcz� jak�� miejscowo��.
- To znaczy, �e zn�w si� cofamy?
- No chyba!
Przys�uchiwali si� w milczeniu.
- Od dawna ju� nie widzia�em ca�ej cha�upy - powiedzia� po chwili Sauer.
Graeber wskaza� kwater� Rahego.
- No, ta jest jeszcze wzgl�dnie ca�a.
- I ty to nazywasz �ca�a"? Z dziurami od kul, spalonym dachem i zawalon�
stajni�? -
Sauer westchn�� g�o�no. - Nie zniszczonej drogi nie widzia�em ju� chyba od lat.
- Ja te� nie.
- Wkr�tce zobaczysz. W kraju.
- Tak, dzi�ki Bogu!
Sauer spogl�da� na �un� po�aru.
- Czasem, gdy si� widzi, ile naniszczyli�my tu, w Rosji, strach cz�owieka
ogarnia. Jak
s�dzisz, co oni by z nami zrobili, gdyby doszli do naszych granic? Pomy�la�e�
kiedy o tym?
- Nie.
- A ja tak. Mam zagrod� w Prusach Wschodnich. Pami�tani dobrze, jak uciekali�my
w
1914 roku, gdy przyszli Rosjanie. Mia�em wtedy dziesi�� lat.
- Jeszcze daleko do granicy.
- To zale�y. To mo�e diablo szybko nast�pi�. Pami�tasz, jak pr�dko posuwali�my
si�
na pocz�tku?
- Nie. Wtedy by�em w Afryce.
Sauer zn�w spojrza� na p�noc. Rozla�a si� tam jedna wielka �ciana ognia, a
potem
dobieg�y odg�osy kilku pot�nych detonacji.
- Widzisz, co my tu robimy? A teraz pomy�l, gdyby Rosjanie zrobili kiedy� to
samo u
nas - co by wtedy pozosta�o?
- Nie wi�cej ni� tutaj.
- O tym w�a�nie my�l�! Czy ty tego nie rozumiesz? O tym si� wci�� my�li, to
przecie�
zrozumia�e.
- Nie doszli jeszcze do granicy. S�ysza�e� przedwczoraj na wyk�adzie
politycznym, na
kt�ry nas zagnano, �e skracamy nasze linie tylko dlatego, aby uzyska� dogodne
pozycje
wyj�ciowe do wykorzystania naszych nowych, tajnych broni.
- Ach, bzdura! Kto jeszcze w to wierzy? Po co wobec tego gnali�my tak daleko
naprz�d? Powiem ci co�: jak dojdziemy do naszej granicy, musimy zawrze� pok�j.
Nie ma
innego wyj�cia.
- Dlaczego?
- Ale� ch�opie, jeszcze si� pytasz? �eby nie zrobili z nami tego, co my z nimi.
Nie
rozumiesz?
- Tak. Ale je�eli oni nie zgodz� si� na pok�j?
- Kto?
- Rosjanie.
Sauer, zaskoczony, wlepi� wzrok w Graebera.
- Przecie� musz�! My im proponujemy pok�j, a oni musz� si� zgodzi�. Pok�j to
pok�j! Wojna si� sko�czy, a my b�dziemy uratowani.
- Musz�? Zgodz� si� tylko na bezwarunkow� kapitulacj�. Zajm� wtedy ca�e Niemcy,
a
ty i tak stracisz swoj� zagrod�. Pomy�la�e� kiedy� o tym czy nie?
Sauer os�upia�.
- Pewnie, �e i o tym my�la�em - odpowiedzia� po chwili. - Ale to jednak co
innego.
Gdy jest pok�j, to nie wolno ju� niszczy�. - Przymru�y� oczy, znowu by� tylko
chytrym
ch�opem. - U nas wi�c wszystko zostanie nie zniszczone. Tylko u innych b�dzie
zrujnowane.
A kiedy� wreszcie b�d� musieli wynie�� si� z Niemiec. I w ten spos�b to my
faktycznie
wygramy wojn�.
Graeber nic nie odpowiedzia�. �Po c� znowu wdaj� si� w rozmow�? - pomy�la�. -
Chcia�em tego unikn��. Gadanie nic nie pomo�e. Czego si� ju� zreszt� w ci�gu
tych lat nie
omawia�o i nie rozpami�tywa�o? Gadanie jest bezcelowe, a przy tym niebezpieczne.
A tamto
inne, co nadci�ga bezg�o�nie i powoli, jest zbyt gro�ne, zbyt niejasne i
pos�pne, aby o tym
m�wi�. M�wi si� o s�u�bie, o �arciu i o zimnie. Ale nie o tamtym ani o
umar�ych".
Graeber zawr�ci� ku wsi. Aby umo�liwi� przej�cie przez roztopy, u�o�ono na
drogach
belki i deski. Deski ugina�y si�, gdy po nich st�pa�, i �atwo by�o si� z nich
ze�lizn��. Pod nimi
chlupa�a woda.
Doszed� do niewielkiej, zrujnowanej cerkwi, gdzie z�o�ono zw�oki podporucznika
Reickego. Drzwi sta�y otworem. Wieczorem znaleziono zw�oki jeszcze dw�ch
�o�nierzy i
Rahe rozkaza�, aby wszystkich trzech pochowa� nazajutrz z honorami wojskowymi.
Jednego
�o�nierza, frajtra, nie uda�o si� zidentyfikowa�. Twarz mia� wy�art� i brak by�o
znaku
rozpoznawczego. Brzuch jego by� tak�e rozszarpany, a w�troba wy�art�.
Prawdopodobnie
lisy lub szczury. Kt�re z nich - pozosta�o nie rozstrzygni�te.
Graeber wszed� do cerkwi. Czu� tu by�o saletr�, zgnilizn� i trupim odorem.
Latark�
przeszuka� k�ty. W jednym z nich sta�y dwie pot�uczone figury �wi�tych. Obok,
przysypany
nawianym �niegiem, le�a� zardzewia�y rower bez k� i �a�cucha. Kilka podartych
work�w na
zbo�e wskazywa�o, i� by� tu kiedy� magazyn. Po�rodku na brezentowych p�achtach
le�eli
umarli. Le�eli surowi, odpychaj�cy i samotni i nic ich wi�cej nie obchodzi�o.
Graeber zamkn�� drzwi i ruszy� dalej drog� dooko�a wsi. Cienie rozpo�ciera�y si�
wok� ruin i nawet s�abe �wiat�o wydawa�o si� zwodnicze. Wszed� na pag�rek,
gdzie
wykopano groby. D� dla Reickego poszerzono, aby pochowa� z nim razem obu
�o�nierzy.
S�ysza� cichy szmer wody sp�ywaj�cej do do�u. Matowo po�yskiwa�a rozkopana
ziemia. Wsparty by� o ni� krzy� z nazwiskami. Je�li kogo� zainteresuje, kto pod
nim
spoczywa, b�dzie m�g� si� dowiedzie� jeszcze przez kilka dni, nie d�u�ej -
wkr�tce wie�
stanie si� zn�w terenem walki.
Ze wzniesienia Graeber obj�� wzrokiem okolic�. By�a ja�owa, pos�pna i zdradliwa.
�wiat�o zwodzi�o, to wyolbrzymia�o przedmioty, to zaciera�o ich kontury i nic
nie budzi�o
zaufania. Wszystko tu by�o obce, wrogie i zmro�one samotno�ci�. Nic nie dawa�o
oparcia ani
ciep�a. Wszystko by�o bezkresne jak ten kraj. Bezgraniczne i obce. Obce z
wygl�du i z ducha.
Graeber zadr�a� z zimna. Do tego wi�c doszed�.
Grudka ziemi oderwa�a si� z usypanego pag�rka; s�ycha� by�o, jak g�ucho stoczy�a
si�
do do�u. Czy w tej zmarz�ej na kamie� ziemi �yj� jeszcze robaki? Mo�e - je�li
skry�y si�
dostatecznie g��boko. Ale czy mog� �y� par� metr�w pod ziemi�? I czym si� tam
�ywi�? Je�li
prze�y�y, to od jutra wystarczy im na pewien czas po�ywienia.
�W ostatnich latach dosy� go mia�y - pomy�la�. - Wsz�dzie, gdzie�my byli, mog�y
si�
na�re� do przesytu. Dzi�ki nam dla robactwa Europy, Azji i Afryki nadszed� z�oty
wiek.
Zostawili�my im ca�e armie trup�w. Nie tylko cia�a �o�nierzy, ale tak�e cia�a
kobiet i dzieci, i
rozdarte bombami cia�a starc�w. Obfito�� wszelkiego dobra. W legendach robactwa
�y�
b�dziemy przez wieki jako �askawi bogowie obfito�ci".
Graeber odwr�ci� si�. Trupy, za du�o by�o trup�w. Najpierw gin�li tamci,
przewa�nie
tamci. Ale potem �mier� coraz silniej wdziera�a si� w ich w�asne szeregi. Pu�ki
trzeba by�o
stale uzupe�nia�; ubywa�o coraz wi�cej towarzyszy, kt�rzy walczyli z nim od
pocz�tku, i teraz
pozosta�a ich nieliczna garstka. Z przyjaci� by� tu ju� tylko jeden -
Fresenburg, dow�dca
czwartej kompanii. Inni zgin�li albo zostali przeniesieni, znajdowali si� w
lazaretach albo
wr�cili do dom�w jako niezdolne do s�u�by kaleki - je�li mieli szcz�cie.
Niegdy� wygl�da�o
to zupe�nie inaczej. Inaczej te� si� nazywa�o.
Us�ysza� kroki nadchodz�cego Sauera.
- Sta�o si� co�? - spyta�.
- Nie. Przez chwil� zdawa�o mi si�, �e s�ysz� jakie� szmery. Ale to tylko
szczury w
szopie, gdzie le�� Rosjanie. - Sauer wskaza� na pag�rek, pod kt�rym zakopano
rozstrzelanych
partyzant�w. - Ci chocia� maj� gr�b.
- Tak. Sami go sobie wykopali.
Sauer splun��.
- W�a�ciwie mo�na zrozumie� tych biedak�w. Przecie� niszczymy ich w�asny kraj.
Graeber spojrza� na niego. W nocy nachodz� cz�owieka inne my�li ni� w dzie�, ale
Sauer to stary �o�nierz, tak �atwo si� nie rozczula.
- Sk�d ci to przysz�o do g�owy? Dlatego, �e si� cofamy?
- No chyba! Wyobra� sobie, �e i oni kiedy� mog� tak post�powa� z nami!
Graeber milcza� przez chwil�. �Nie jestem lepszy od niego - pomy�la�. -
Odsuwa�em
to wszystko od siebie, odsuwa�em, jak d�ugo si� da�o".
- Dziwne - odezwa� si�. - Cz�owiek zaczyna rozumie� innych dopiero wtedy, kiedy
sam ma ty�ek w ogniu. Gdy komu� si� dobrze powodzi, nie pomy�li o tym.
- Pewnie, �e nie! To chyba jasne!
- Tak. Ale nie �wiadczy zbyt pochlebnie o cz�owieku.
- Nie �wiadczy pochlebnie? Kto by o to pyta�, kiedy chodzi o w�asn� sk�r�? -
Sauer
spojrza� na Graebera ze zdumieniem i odrobin� irytacji. - Wy, uczone facety,
zawsze macie
jakie� dziwne pomys�y! Ani ja, ani ty nie zacz�li�my tej wojny i nie jeste�my za
ni�
odpowiedzialni. Spe�niamy tylko sw�j obowi�zek. A rozkaz to rozkaz. Mo�e nie?
- Tak - odpar� Graeber, znu�ony.
III
Huk salwy rozp�yn�� si� szybko w szarej wacie chmur zalegaj�cych niebo.
Przycupni�te na murach wrony nawet si� nie poderwa�y. Odpowiedzia�y jedynie
kr�tkim
krakaniem, kt�re wydawa�o si� g�o�niejsze ni� strza�y. Przyzwyczajone by�y do
wi�kszych
ha�as�w.
Trzy postacie na brezentowych p�achtach le�a�y do po�owy zanurzone w rozmi�k�ym
�niegu. �o�nierza bez twarzy zawini�to w p�acht�. Reicke le�a� po�rodku.
Rozmi�k�y but z
resztk� nogi u�o�ono na w�a�ciwym miejscu, ale w czasie transportu z cerkwi
obsun�� si� i
zwisa� teraz na d�. Nikt go ju� nie chcia� poprawi�. Wygl�da�o to, jakby Reicke
chcia� si�
g��biej zagrzeba� w ziemi.
Sypali mokre grudy. Po wype�nieniu do�u pozosta�a jeszcze kupka ziemi.
- Czy mamy ubi�? - spyta� Mucke Mullera.
- Co?
- Czy ubi� gr�b, panie poruczniku? Zmie�cimy jeszcze reszt� ziemi, a na wierzchu
mo�emy po�o�y� par� kamieni. Ze wzgl�du na lisy i wilki.
- One si� tam nie dostan�. Gr�b jest dosy� g��boki. A poza tym...
Muller pomy�la�, �e lisy i wilki maj� dosy� �arcia na polach i nie potrzebuj�
rozkopywa� grob�w.
- Nonsens - powiedzia�. - Sk�d wam to przysz�o do g�owy?
- Zdarza�o si�.
Mucke spogl�da� na Mullera bez wyrazu. �Jeszcze jeden t�py ba�wan - pomy�la�. -
Oficerami zostaj� zawsze niew�a�ciwi ludzie. A w�a�ciwi gin�. Tak jak Reicke".
Muller potrz�sn�� g�ow�.
- Z reszty ziemi usypcie pag�rek. Tak si� nale�y. I osad�cie krzy� od strony
g�owy.
- Tak jest, panie poruczniku.
Muller kaza� sformowa� kompani� i odmaszerowa�. Komenderowa� g�o�niej, ni�
trzeba. Zawsze mu si� zdawa�o, �e starzy �o�nierze nie traktuj� go powa�nie. Tak
te� by�o w
istocie.
Sauer, Immermann i Graeber usypali pag�rek z reszty ziemi.
- Krzy� nie utrzyma si� d�ugo - powiedzia� Sauer. - Ziemia zbyt lu�na.
- Pewno.
- Nawet trzech dni nie ustoi.
- Czy Reicke to tw�j krewny? - spyta� Immermann.
- Stul pysk! Z niego by� porz�dny ch�op. Ale sk�d ty mo�esz o tym wiedzie�? Nie
zetkn��e� si� z nim w karnej kompanii.
Immermann za�mia� si�.
- To wszystko, co masz do powiedzenia? Karna kompania... ty nieu�wiadomiony
cymbale! - Nagle ogarn�a go w�ciek�o��. - Tam byli lepsi ludzie ni� wy tutaj.
- Osad�my wreszcie ten krzy� - powiedzia� Graeber.
Immermann odwr�ci� si�.
- Ach, nasz urlopnik. Jak mu si� spieszy!
- A tobie by si� nie spieszy�o, co? - spyta� Sauer.
- Ja nie dostan� urlopu, przecie� o tym wiesz, ty gnojku.
- No chyba. Boby� nie wr�ci�.
- Mo�e bym i wr�ci�.
Sauer splun��.
Immermann za�mia� si� pogardliwie:
- Mo�e bym nawet zameldowa� si� z powrotem na ochotnika.
- Tak, mo�e. U ciebie i tak nigdy nic nie wiadomo. Gada� to ty potrafisz. A kto
wie,
jakie masz tajemnice.
Sauer podni�s� krzy�. Zaostrzonym ko�cem wbi� go w ziemi� i kilka razy uderzy�
�opat�. Krzy� zapad� g��boko.
- Widzisz - rzek� do Graebera. - Nawet trzech dni nie ustoi.
- Trzy dni to i tak d�ugo - powiedzia� Immermann. - Dam ci dobr� rad�, Sauer. Za
trzy
dni �nieg na cmentarzu opadnie i b�dziesz m�g� si� tam dosta�. Wtedy
przyniesiesz kamienny
krzy� i osadzisz go tutaj. Uspokoi to twoj� s�u�alcz� duszyczk�.
- Rosyjski krzy�?
- Czemu nie? B�g jest mi�dzynarodowy. A mo�e i on ju� nie?
Sauer odwr�ci� si�.
- Ale z ciebie weso�ek! Naprawd� mi�dzynarodowy weso�ek!
- Sta�em si� nim dopiero. Sta�em si�, Sauer. Dawniej by�em inny. A z krzy�em to
tw�j
pomys�. Sam to wczoraj zaproponowa�e�.
- Wczoraj! Wczoraj my�leli�my, �e to Rosjanin, ty kr�taczu!
Graeber podni�s� �opat