5371
Szczegóły |
Tytuł |
5371 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5371 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5371 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5371 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Piers Anthony
Zakochany Golem
1. WYPRAWA
Golem Grandy rozprostowa� zaspane ko�ci i zeskoczy� z mi�kkiego pos�ania. Stan��
przed lustrem, przyjrza� si� swojemu odbiciu i westchn��. Nie by� wy�szy od
rozpostartej
m�skiej d�oni. By� mo�e by�o to i wygodne, gdy� tym sposobem m�g� si� z
�atwo�ci�
przespa� byle gdzie, nie zajmuj�c wiele miejsca. Jednak z pewno�ci� nikomu tym
nik�ym
wzrostem nie m�g� zaimponowa�. A ju� szczeg�lnie w Kramie Xanth.
By� cudowny, nowy dzie�. Tak pi�kny, i� nawet Grandy niemal zapomnia� o tym, �e
jest najmniej znacz�c� istotk� ze wszystkich �ywych stworze�. Gdy by� prawdziwym
goleniem - kukie�k� z ga�-gank�w i drewna - marzy�, by �y� naprawd�, by mie�
cia�o. I gdy w
ko�cu uda�o mu si� je zdoby�, przez jaki� czas wierzy�, �e jest szcz�liwy.
Potem jednak
powoli uzmys�owi� sobie, i� wci�� jest prawie niczym.
Wszyscy wiedzieli, �e ma ci�ty j�zyk, lecz nikt nie traktowa� go powa�nie. Lubi�
drwi� z ludzi. Ale teraz robi� to tylko po to, aby ukry� swoj� rozpacz. G��bokie
prze�wiadczenie, �e si� do niczego nie nadaje. Gdy uda�o mu si� kogo� nieco
pogr��y�
cho�by na moment, czu� si� troszeczk� lepiej. Oczywi�cie dobrze wiedzia�, �e to
do niczego
nie prowadzi, �e w ten spos�b dzia�a tylko na swoj� szkod� i przysparza sobie
wrog�w.
Marzy�, by zrobi� co� wielkiego, co� czym m�g�by si� zrehabilitowa�, dzi�ki
czemu m�g�by
sta� si� kim� warto�ciowym i powa�anym. Jednak nic szczeg�lnego nie przychodzi�o
mu do
g�owy.
Tymczasem zauwa�y�, �e jest g�odny. G��d by� cen�, jak� p�aci� za to, �e �yje.
Musia�
je��. Nie robi� tego jako golem. Nie odczuwa� wtedy niczego. Ani g�odu, ani
b�lu, ani
�adnych innych naturalnych potrzeb. Stwierdzi� jednak, i� bardziej odpowiada mu
obecny
stan rzeczy, gdy� w ten spos�b korzysta te� z wszelkich przyjemno�ci �ycia, ale
i tak�e z...
przykro�ci, jakie ono przynosi.
Zjecha� po por�czy. Prze�lizgn�� si� przez szpar� w oknie, kt�re zawsze by�o
uchylone
z my�l� o nim, i wyl�dowa� na k�pie mucho-mor�w-�abijad�w, dewastuj�c liczne
kapelusze.
Musia�y wyrosn�� ostatniej nocy - pomy�la�. Na nieszcz�cie na jednym z nich
siedzia�a ma�a
ropuszka.
- Wredny typku - zaskrzecza�a. - Patrz, gdzie leziesz!
- S�uchaj no, �abi ryju - odci�� si� Grundy. - To moja �cie�ka.
Czego na niej szukasz?
- Siedz� sobie na �abijadzie. Jako �aba mam do tego wszelkie
prawo - zaprotestowa�a ropucha. - To ty ni st�d, ni z owad tu
wtargn��e�!
Stworzenie mia�o racj�, lecz Grundy nie bardzo si� tym przej��. By�
zdenerwowany.
Dra�ni� go ca�y ten Xa�th, wi�c cho� wcale tego nie chcia�, zareagowa� w typowy
dla siebie
spos�b.
- Wiesz, co zrobi�? Zniszcz� te twoje wszystkie parszywe, �mierdz�ce muchomory!
M�wi�c to, chwyci� le��c� opodal pa�k� i zacz�� ni� wywija� na prawo i lewo,
kosz�c
nast�pne kapelusze. Cho� nie by� wielki, przychodzi�o mu to z �atwo�ci�, gdy�
grzyby si�ga�y
mu zaledwie do kolan.
- Pomocy! - wrzasn�a ropuszka. - Szaleniec na horyzoncie! Rosn�ce wok� �cian
zamku chwasty zacz�y si� porusza� i Grundy ujrza� zmierzaj�cy ku niemu ca�y
oddzia� �ab.
Najmniejsze skaka�y na przedzie, za nimi pod��a�y wi�ksze, za� na ko�cu
majestatycznie
sun�a olbrzymia, paskudna ropucha.
Grundy pr�bowa� uciec. Chcia� wdrapa� si� na okno, lecz wielka ropucha otworzy�a
swoj� ogromn� paszcz�, wysun�a j�zor i z�owi�a nim golema. J�zor by� lepki.
Grundy nie
m�g� si� od niego uwolni�. Ropucha zwin�a go, przyci�gaj�c Grundy'ego do
siebie.
- Zjedz go! Zjedz go! - krzykn�y �aby. - Daj mu nauczk�!
Niech wie, �e �abijady nale�y obchodzi� z daleka!
Zrozpaczony Grundy z�apa� si� jakiej� wystaj�cej z ziemi ska�y. Pomy�la�, �e
mo�e w
ten spos�b nie wpadnie w paszcz� potwora. Lecz od razu opad�y go ma�e �aby.
Skaka�y po
nim, zadaj�c solidne razy, a jedna z nich zmoczy�a go sw� wydzielin�.
Zrozpaczony i
przera�ony golem chwyci� j� i wrzuci� prosto w rozdziawion� paszcz� monstrualnej
ropuchy.
Ta tylko mlasn�a, zamkn�a jap� i wsun�a j�zor. Grundy by� wolny!
Najwidoczniej by�o jej
wszystko jedno, co je.
Ma�e �abki jednak nie da�y za wygran� i skrzecz�c �Na niego! Na niego!" -
rzuci�y si�
w stron� golema z wysuni�tymi j�zyczkami. Pojedynczo nie mog�y mu nic zrobi�,
lecz id�c
ca�� chmar� zaczyna�y by� gro�ne. Grundy pr�bowa� omin�� lepkie j�zyki, jednak
by�o ich za
du�o. Nie da� rady. Na dodatek olbrzymia ropucha zorientowa�a si�, �e zjad�a nie
to, co by�o
trzeba, i zn�w skierowa�a si� ku niemu.
Nagle... Grundy zauwa�y� hipnotykw�. Tak! To jest to! - pomy�la�. Podbieg� do
niej i
ukry� si� z drugiej strony, kieruj�c otw�r tykwy dok�adnie w �abie oczy. Gdy
tylko wielka
ropucha otworzy�a paszcz� i wysun�a straszny, lepki j�zor, golem obr�ci�
hipnotykw� tak, �e
�abisko musia�o zajrze� do �rodka.
Ropucha spojrza�a na ni� i zamar�a. Hipnotykwa usidli�a j�.
- A masz, wstr�tny ryju! - zawo�a�. - Nie mo�esz si� ruszy�!
Teraz tobie si� dosta�o!
Ale ma�e �abki nie zosta�y sparali�owane. Wszystkie utkwi�y w nim swe z�o�liwe
oczka. Dopad�y go. Jedna wskoczy�a mu na g�ow�. Grundy upad� i pr�buj�c j� z
siebie
strzepn��, sam zerkn�� w zaczarowany otw�r.
Nagle znalaz� si� w �wiecie hipnotykw. Sta� w samym �rodku kr�c�cych si�
drewnianych przek�adni, obok olbrzymiej ropuchy, kt�rej ogromna noga utkwi�a
mi�dzy
z�batkami. Przek�adnie jednak obraca�y si� dalej, wci�gaj�c j� powoli mi�dzy
siebie,
mia�d��c cia�o i ko�ci.
- Pomocy! - skrzecza�o �abisko. - Zaraz zdechn�!
- C�! Przecie� jeszcze przed chwil� chcia�a� mnie po�re�! - za
drwi� Grundy. Nie m�g� jednak na to patrze�. Widok by� przera�aj�cy.
Spr�bowa� wyci�gn�� ropuch�, jednak przek�adnie nie puszcza�y. Wtem ujrza� ma��
z�batk�. Le�a�a jakby zapomniana tu� obok niego. Podni�s� j� i wsadzi� dok�adnie
tam, gdzie
utkwi�a noga ropuchy. Gdy tylko �ciskaj�ce j� z�bate ko�a nasz�y na siebie,
rozleg� si� trzask.
Ma�a z�batka zosta�a zmia�d�ona i przek�adnie si� zatrzyma�y.
W tym samym momencie pojawi� si� wielki, ziej�cym ogniem ogier. Mia� sier��
czarn� jak �rodek nocy i jeszcze czarniejsze oczy.
- Powinienem by� to przewidzie�! - zar�a�. - Golem wtargn��
w przek�adnie!
Mrugn��. Ropucha i Grundy znale�li si� znowu w realnym �wiecie. Zostali
wyrzuceni!
Noga ropuchy nie by�a nawet zadrapana, lecz po ca�ym tym zaj�ciu �abisko
zupe�nie straci�o
apetyt. Grundy za� stwierdzi�, �e zosta� zupe�nie poni�ony.
- Wyrzucono mnie z hipnotykwy - j�kn��. - Nawet tam nikt
mnie ju� nie potrzebuje!
Z powrotem wdrapa� si� na okno. Tym razem nikt mu w tym nie przeszkodzi�. Poczu�
na sobie lepk� substancj�, pokrywaj�c� j�zor olbrzymiej �aby i mokr� ciecz,
kt�r� spryska�a
go mniejsza.
- Fuj! Co� okropnego! - westchn�� i wszed� do �rodka.
Po chwili poczu� si� jeszcze gorzej. U�wiadomi� sobie bowiem, �e prawie nic nie
znaczy, �e nawet taka sobie zwyk�a ropucha jest w stanie go zniewa�y�. I to
w�a�ciwie nie
dlatego, �e by� ma�y. Po prostu prawie nikt nie darzy� go szacunkiem. Nikt sobie
z niego nic
nie robi�. By� nikim. - Po co �y�, je�li si� z tego nie ma �adnych korzy�ci? -
zapyta� sam
siebie. Znalaz� wiadro wody stoj�ce od wczoraj na pod�odze i zacz�� si� my�. W
trakcie tej
�mudnej pracy doszed� do wniosku, �e chyba zna odpowied� na powy�sze pytanie.
- Je�eli dla wszystkich jest si� niczym, to nie ma po co �y� - szepn��. - Ale
jak temu
zaradzi�? C� mam robi�? Przecie� jestem tym, kim jestem, skromnym, ma�ym
stworzonkiem - rozmy�la�.
Bieg� przez komnaty. Nagle us�ysza� ciche pochlipywanie. Przystan�� na moment.
Czyje� nieszcz�cia zawsze go wzrusza�y. Rzadko si� do tego przyznawa�, ale
rzeczywi�cie
tak by�o. Rozgl�dn�� si� doko�a i zauwa�y� niewielk� ro�link�, ma�y, zielony
kwiatek z opusz-
czonymi listkami. Wygl�da� na zupe�nie zwi�dni�tego. Grundy posiada� magiczn�
moc.
Umia� porozumiewa� si� z ka�dym �ywym stworzeniem. Przem�wi� wiec do ro�liny:
- Co si� sta�o, moja zielona mordko?
- U-u-usycham!
- Zauwa�y�em, doniczkowcu. Ale czemu?
- Bo-o Ivy zapomnia�a mnie po-o-dla�!-�ka� kwiat. - Jest taka
nieszcz�liwa, �e... - Spr�bowa� wypu�ci� nast�pn� �z�, lecz nie
zdo�a�. Zabrak�o mu wody.
Grundy poszed� do �azienki, wlaz� na umywalk� i �ci�gn�� z niej mokr� g�bk�.
Powl�k� j� po posadzce, podni�s� i mocno �cisn�� nad doniczk�. Woda zmoczy�a
ziemi�.
- Och! Dzi�ki! - wykrzykn�� uradowany kwiat, wch�aniaj�c
wilgotn� ciecz. - Jak�e ci si� odwdzi�cz�?
Golem jednak, cho� by� zadufany w sobie, nie mia� poj�cia, co taka zielona
ro�linka
mog�aby dla niego zrobi�. Postanowi� wi�c gra� filantropa.
- Zawsze z przyjemno�ci� pomagam innym - odpowiedzia�. -
Powiem Ivy, �eby ci� dobrze podla�a. Co si� z ni� dzieje? Czemu�
zapomina o tak wa�nych rzeczach?
- Chyba nie mog� ci tego zdradzi�... - mrukn�� kwiat.
Teraz Grundy stwierdzi�, �e kwiat jednak mo�e co� dla niego zrobi�.
- Przecie� przed chwil� uczyni�em dla ciebie co� szczeg�lnego,
zeschni�ty listku!
Kwiat westchn��.
- No dobrze. Ale nie m�w nikomu, �e to ja ci o tym powiedzia
�em. Ivy to diabl�tko. Szczeg�lnie wtedy, gdy wpada w sza�.
Golem dobrze wiedzia�, o co chodzi. Ivy mia�a osiem lat i ju� by�a prawdziw�
Czarodziejk�. Gdyby kto� wszed� jej w drog�, na pewno by tego po�a�owa�.
- Nikomu nie powiem - obieca�.
- Uczy Dolpha lata�. Chce, aby zamieni� si� w ptaka i pofrun��
na poszukiwanie Stanleya.
Grundy wyd�� swe w�skie usteczka.
- To� to prawdziwe nieszcz�cie! - zawo�a�.
Brat Ivy, Dolph, cho� mia� zaledwie trzy lata, by� Magiem. Potrafi� zamienia�
si� w
r�ne �ywe istoty. Oczywi�cie umia� tak�e zamieni� si� w ptaka i ulecie� gdzie�
daleko, w
g�r�. By�o to jednak nadzwyczaj niebezpieczne. M�g� bowiem �atwo si� gdzie�
zgubi�, czy
te� zosta� po�artym przez jak�� podniebn� besti�. Grundy musia� go powstrzyma�!
Jednak obieca� ro�lince, �e nikomu nie wyjawi tej tajemnicy. Dawniej �ama� dane
przyrzeczenia, lecz teraz postanowi� si� poprawi�. Ponadto, gdyby tylko
napomkn�� Ivy co�
na ten temat, sam znalaz�by si� w powa�nych tarapatach. Musia� znale�� jakie�
inne wyj�cie.
Spr�bowa� co� przek�si�, lecz nie pomog�o mu to w rozwi�zaniu tego zawi�ego
problemu. Zauwa�y� Ivy. Sz�a do komnaty Dolpha. Wiedzia�, �e natychmiast musi
zacz��
dzia�a�, i to tak, by z niczym si� nie zdradzi�. Postanowi� zaczepi� j�, tak ni
st�d ni z owad,
jak gdyby nic si� nie sta�o, ju� tu na korytarzu.
- Dok�d to, laleczko? - zapyta�.
- Zmykaj st�d, w�cibski cz�eczku! - odpowiedzia�a czule.
- Jak sobie �yczysz. W takim razie p�jd� pobawi� si� z Dolphem.
- Nawet si� nie wa�! - pisn�a, staraj�c si� ukry� sw� z�o��. -
Teraz ja chc� si� z nim pobawi�.
- Mo�emy bawi� si� wszyscy razem - zaproponowa� Grundy,
a Ivy nie by�a w stanie mu si� sprzeciwi� nie wyjawiaj�c swej
tajemnicy.
Gdy weszli do komnaty, Dolph by� ju� ubrany i got�w do psot. By� �licznym, ma�ym
ch�opcem. Mia� kr�cone, ciemne w�osy i mi�y u�miech.
- Patrzcie! Jestem ptakiem! - zawo�a�, nagle zamieniaj�c si�
w ptaka o pi�knym zielono-czerwonym upierzeniu.
- Ojej! - wyszepta�a Ivy. Nie zd��y�a nic wi�cej powiedzie�,
gdy� Dolph z powrotem przybra� ludzk� posta�. By� bardzo z siebie
zadowolony.
- Czy mog� teraz wyj�� i troch� sobie polata�? - zapyta�.
- A po co? - niewinnie zagadn�� Grundy.
- Nie, on wcale nie b�dzie fruwa� - natychmiast wtr�ci�a si� Ivy,
ale Dolph te� ju� zacz�� m�wi�.
- Zamierzam schwyta� smoka! - o�wiadczy� dumnie.
- Nie! Nieprawda! - wrzasn�a Ivy.
- �wietnie, Dolph! Ale kt�rego? - ci�gn�� Grundy.
- Zwie si� Stanley Steamer. Zieje par� - powiedzia� Dolph. -
Gdzie� si� zgubi�!
- O czym on m�wi? - spyta� golem, zwr�ciwszy si� do Ivy, uda
j�c zdziwienie. - Przecie� wiecie, �e nie wolno mu nigdzie wychodzi�
samemu.
- Ju� ci kiedy� m�wi�am, by� nie wtr�ca� si� w cudze sprawy! -
wrzasn�a Ivy. By�a w�ciek�a. - To nie twoja rzecz!
- Nie mo�esz go nigdzie posy�a�. Je�li tylko co� mu si� stanie,
tw�j ojciec od razu dowie si�, kto go do takich rzeczy nam�wi�. Mury
Zamku Roogna mu wszystko powiedz�! A wtedy twoja matka...
Ivy uj�a si� r�kami pod boki. Wiedzia�a, do czego zdolna jest jej matka, gdy
wpada w
gniew.
- Musz� jako� uwolni� Stanleya - za�ka�a. - To m�j ukochany
.smok!
- Ale nikt nawet nie wie, gdzie on teraz jest - zauwa�y� Grun-
dy. - I czy jeszcze... - Musia� przerwa�, gdy� w obecno�ci Ivy nie
m�g� m�wi� o tak strasznych rzeczach. By�oby to po prostu niegrzecz
ne. Stanley znikn��, gdy� kto� przypadkiem rzuci� na niego pewne
zakl�cie. Zakl�cie skazuj�ce wszelkie potwory na wygnanie. Steamer
by� mi�ym smokiem, ulubie�cem dziewczynki, lecz niestety owo
zakl�cie nie rozr�nia�o jednego rodzaju smok�w od drugiego.
Oczywi�cie Ivy natychmiast spyta�a Dobrego Maga Humfreya, gdzie
ma szuka� swego przyjaciela, lecz i ten nie by� w stanie nic jej poradzi�.
W Xanth by�o za du�o smok�w. Nawet Dobry Mag za pomoc� swych
czar�w nie potrafi� odnale�� zguby. Przynajmniej tak twierdzi�.
- Humfrey by� teraz du�o m�odszy ni� dawniej, wi�c mo�e i jego moc
tak�e si� nieco zmniejszy�a. Jednak gdyby tak by�o, to i tak by si� do
tego nie przyzna�.
- Jako� go odnajd� - rezolutnie stwierdzi�a Ivy. - To m�j
smok!
W pewnym sensie mia�a racj�. Nikt nie m�g� zapanowa� nad smokiem, je�li ten sam
tego nie chcia�. Ivy i Stanley byli zaprzyja�nieni i nadzwyczaj do siebie
przywi�zani. Dzi�ki
tej przyja�ni by�a w stanie utrzyma� go przy sobie. Przyczynia�a si� do tego te�
jej wielka, acz
subtelna magiczna moc. Grundy by� przekonany, �e Stanley by do niej wr�ci�,
gdyby tylko
m�g�.
A to, �e nie wraca�, wskazywa�o na to, �e nie �yje.
Ivy nie przestanie go szuka� - pomy�la� golem. Musia� si� z tym pogodzi�. Zna�
j� a�
za dobrze. Wiedzia� jednak, �e je�li nie odwiedzie jej od tego zamiaru, zar�wno
na ni�, jak i
na ca�� jej rodzin� mo�e spa�� jeszcze gorsze nieszcz�cie ni� strata jednego,
ma�ego smoka.
M�g� zgin�� jej brat. Ivy by�a Czarodziejk�, lecz by�a tak�e dzieckiem. Nie
potrafi�a patrzy�
na ca�� spraw� oczyma doros�ych.
Grundy nie m�g� jej ani przyklasn��, ani te� niczego zabroni�, cho� jej aktualny
pomys� by� wyj�tkowo g�upi. C� mam robi�? - my�la�. I nagle wyda�o mu si�, �e
znalaz�
szczeg�lnie szlachetne wyj�cie z zaistnia�ej sytuacji. Co�, co mog�o mu
przysporzy�
upragnionej chwa�y.
- Ja go poszukam! - zawo�a�.
Ivy klasn�a w d�onie, tak jak to zwyk�y czyni� ma�e dziewczynki.
- Naprawd�? Och! Dzi�kuj� ci, Grundy! Odwo�uj� po�ow� z�ych
rzeczy, kt�re o tobie powiedzia�am.
- Po�ow�? Oto, co osi�gn��em! Ale przyrzeknij mi, �e w trakcie
moich poszukiwa� nie b�dziesz dzia�a� na w�asn� r�k�. Mog�aby�
zaszkodzi� ca�ej sprawie.
- Dobrze, dobrze. Nie martw si� - przytakn�a. - Nic nie
zrobi�. Dop�ki go tu nie przyprowadzisz.
W ten spos�b Grundy wyruszy� na poszukiwanie, kt�re z g�ry uwa�a� za strat�
czasu.
Ale c� innego m�g� uczyni�? Ivy chcia�a odzyska� swego smoka, a on chcia�
zosta�
bohaterem!
Golem Grundy nie bardzo wiedzia�, od czego ma zacz��. Zrobi� wi�c to, co ka�dy w
jego sytuacji powinien by� zrobi�. Postanowi� uda� si� do Dobrego Maga. W tym
celu dosiad�
przechodz�cego w�a�nie obok dinozaura. By� to niezwykle stary gad, kt�ry z racji
swego
wieku posiada� olbrzymi zas�b s��w. Umilali wi�c sobie podr� nader interesuj�c�
rozmow�.
Zwierz mia� jednak irytuj�cy zwyczaj wyra�ania jednego poj�cia na r�ne sposoby.
Na
przyk�ad, gdy Grundy zapyta� go, dok�d zmierza, machn�� swym ci�kim ogonem i
powie-
dzia�: �Id�, odchodz�, wychodz�, przemieszczam si�, udaj� si� w odleg�e,
dalekie,
niedost�pne regiony, strefy, tereny, ziemie, krainy". Gdy dotarli do Zaniku
Dobrego Maga,
Grundy by� szcz�liwy, �e mo�e po�egna� swego towarzysza, m�wi�c mu: do
widzenia,
adieu, pa-pa, szcz�liwej podr�y i do zobaczenia.
Sta� teraz przed Zamkiem Humfreya. Za ka�dym razem, gdy si� tu pojawia�,
zamczysko z zewn�trz wygl�da�o inaczej. W �rodku za� pozostawa�o prawie �e nie
zmienione. Tym razem budowla prezentowa�a si� nadzwyczaj skromnie, niczym
specjalnym
si� nie wyr�niaj�c. By�o to nieco podejrzane. Regularna fosa otacza�a szare,
kamienne �ciany
zwie�czone tu i �wdzie strzelistymi, pstrokatymi wie�yczkami. Lecz Grundy dobrze
wiedzia�,
�e to tylko iluzja. Humfrey by� Magiem Wiadomo�ci, i cho� by� znowu m�ody, z
pewno�ci�
przewidzia�, �e kto� si� tu zjawi. Nie lubi�, gdy n�kali go przypadkowi
przechodnie, wi�c aby
nie niepokoi� go �aden intruz, ustawia� zawsze trzy r�ne przeszkody, przez
kt�re byli w
stanie przedrze� si� tylko ci, kt�rzy naprawd� potrzebowali jego rady.
Trudno! Grundy doskonale zdawa� sobie spraw� z tego, �e aby wej�� do �rodka,
musi
jako� przebrn�� przez zastawione pu�apki. Nie bardzo jednak wiedzia�, jak na nie
trafi� i jak
je pokona�. Musia� po prostu ostro�nie posuwa� si� naprz�d i czeka�, co si�
stanie.
Doszed� do brzegu fosy. Na jego widok powierzchnia wype�niaj�cej j� wody
przymarszczy�a si� nieco. Nie mia� jak przej��. Zwodzony most by� podniesiony.
M�g�
jedynie przep�yn�� na drug� stron�.
- Przep�yn��?-pomy�la�. - Wpierw musz� upewni� si�, czy nie ma tu �adnych
potwor�w zamieszkuj�cych fosy!
- Hej, hej! Wstr�tne pyszczki! - zawo�a�.
Mieszkaj�ce w fosach potwory by�y zawsze podobne do r�norakich wodnych w�y.
Cechowa�a je pr�no�� i niezwyk�a troska o sw�j wygl�d. Nikt jednak nie
odpowiada�.
Grundy i z tym musia� sobie jako� poradzi�.
- Powiedz mi, trawko - zwr�ci� si� do zieleni�cego si� nabrze
�a - gdzie si� podzia�y te bestie?
- Wyjecha�y na wakacje, szmaciany m�d�ku! - zaszumia�a
trawa.
- Nikogo nie ma na posterunku? - zdziwi� si� Grundy. - M�
wisz, �e mog� bezpiecznie przep�yn�� na drug� stron�?
- Ma�a szansa, chocho�ku ze s�omy - odezwa�a si� trawa. -
Nim wykonasz pi�� ruch�w, zostaniesz zjedzony.
- No, ale przecie� nikogo tu nie ma...
- R�b jak uwa�asz, drewniany kinolku - trawa zafalowa�a na
wietrze.
Grundy nie bardzo jej dowierza�.
- Kto mo�e mnie zje��, je�li w fosie nie ma �adnych bestii?-zapyta�.
Ale trawa by�a bardzo tajemnicza.
- Karze�ku z glinian� mordk�, musisz sam sobie odpowiedzie�
na to pytanie - szepn�a.
Trawa najwidoczniej wiedzia�a co� o jego pochodzeniu, bo przecie� teraz nie by�
ju�
lalk� ze s�omy, drewna, gliny i ga�gank�w. Nie bardzo jednak przejmowa� si� tym,
�e tak si�
do niego zwraca. Mo�e dlatego, �e by�o to ca�kiem w jego stylu.
- Musia�em co� przeoczy� - stwierdzi� Grundy.
Podszed� bli�ej, chc�c umoczy� palec w wodzie, gdy nagle w�r�d �dziebe� trawy
zda�
si� s�ysze� zupe�nie nieoczekiwany, ostrzegawczy szelest. Urwa� wi�c jedno z
nich,
wzbudzaj�c tym w�r�d innych wielkie niezadowolenie i w�o�y� je do wody.
Natychmiast
rozp�yn�o si� w nico��.
- Ju� wiem! W tej fosie jest kwas! Ojej! Gdybym tak spr�bowa�
w tym p�yn��...
Si�gn�� po ma�y patyczek i wrzuci� go do fosy. By� wyschni�ty i do�� gruby.
Rozpuszcza� si� wolniej. Po chwili znalaz� kamyk i odkry�, �e ten nie rozpuszcza
si� wcale.
Doszed� do wniosku, i� kwas dzia�a tylko na organizmy �ywe, ale na nieszcz�cie
ON �y�.
Musia� wi�c przep�yn�� fos� w jakiej� �odzi i trzyma� si� z dala od �miertelnej
p�ynnej
substancji.
Przeszuka� okolic�. Oczywi�cie nie znalaz� niczego, co nadawa�oby si� na ��d�.
Nagle
us�ysza� jaki� trzask i zauwa�y� pole dojrzewaj�cej fasoli. Nie bardzo wiedzia�,
co z tym
pocz��. Wzi�� sobie jednak jeden str�k. Tak na wszelki wypadek, bo nigdy nie
wiadomo, do
czego co� si� mo�e przyda�. Po chwili natrafi� na wielk� muszl� �limaka-
olbrzyma.
�limak opu�ci� j� dawno temu, ona jednak wci�� by�a pi�kna i b�yszcz�ca. - Jaki�
mo�e by� po�ytek z pustej muszli? - pomy�la�.
I nagle wpad� na pewien pomys�. Chwyci� muszl� i zacz�� j� wlec w kierunku fosy.
Wa�y�a wi�cej od niego. M�g� si� do niej w�lizn�� ca�y. By�o mu bardzo ci�ko,
ale to mog�o
by� to, czego potrzebowa�!
Przywl�k� muszl� na brzeg i str�ci� j� w d�. Dryfowa�a otworem w g�r� i nie
rozpuszcza�a si�. Nacisn�� j�. By�a jak nadmuchana. Zawiera�a o wiele wi�cej
powietrza, ni�
by� w stanie z niej wypchn��. Nie da� rady jej nawet ciut zanurzy�. Mia�
nast�pne zadanie do
rozwi�zania.
Wyci�gn�� muszl� z powrotem na brzeg, po raz drugi obszed� okolic� i przyni�s�
ca�e
nar�cze chrustu. Wsadzi� ga��zki do muszli i zn�w zepchn�� j� do fosy, po czym
ostro�nie
zsun�� si� w d�. Wytrzyma�a! Unios�a go! P�yn��!
Wzi�� jedn� z ga��zek i odepchn�� si� ni� od brzegu. Usadowi� si� najwygodniej
jak
tylko m�g� wewn�trz muszli. Pos�u�ywszy si� jak�� lekko sp�aszczon� ga��zk�,
zacz��
wios�owa�. Mia� �limacz� ��d�!
Za jaki� czas jego wios�o rozpu�ci�o si�. Musia� wzi�� nast�pn� ga��zk�.
Wios�owa�
bardzo ostro�nie, uwa�aj�c, by nie spad�a na niego ani jedna kropla kwasu.
Posuwa� si�
powoli, ale i fosa nie by�a zbyt szeroka. Stwierdzi�, �e je�eli nie wpadnie w
panik�, to
zupe�nie bezpiecznie dotrze na drugi brzeg. Oczywi�cie o ile nieoczekiwanie nie
natrafi na
jakie� monstrum.
Jednak �aden potw�r si� nie pojawi�. Potwory na pewno nie bardziej lubi� kwas
ni�
golemy. Dobrze opancerzony w�� mo�e i m�g�by znie�� tak� k�piel, lecz jak�e mia�
ochroni�
przed kwasem sw� paszcz� i oczy?
Grundy �eglowa� wyznaczonym kursem, kieruj�c si� prosto do przeciwleg�ego
brzegu. Po chwili ostro�nie wyszed� na l�d. Pierwsz� przeszkod� mia� za sob�.
Wyprostowa� si� i rozgl�dn�� dooko�a. Sta� na czystej, w�skiej pla�y,
oddzielaj�cej
fos� od wysokiego muru. Pla�a wi�a si� wok� wyspy, kt�r� prawie w ca�o�ci
zajmowa�
Zamek. Mia� g�adkie, zbudowane z wypolerowanych kamiennych blok�w �ciany. M�g�
si� w
nich nawet przejrze�. Ale nie by�o jak si� na nie wspi��. Nie znalaz�
najmniejszej dziurki, o
kt�r� by�by w stanie si� zahaczy�. Musia� obej�� budowl� doko�a i znale�� jakie�
przyst�pne
wej�cie.
Wkr�tce natrafi� na jakie� wielkie zwierz�.
- To jednoro�ec - szepn��.
W Xanth by�o ich zaledwie kilka. Pewnie wola�y jakie� inne kraje.
Napotkany jednoro�ec nie wzbudza� szacunku. Mia� spl�tan� grzyw� i wykrzywiony
r�g. Gdy zauwa�y� golema, zar�a� i zacz�� grzeba� nog� w piachu.
- Witaj, zgi�ty ro�ku! - odezwa� si� po ko�sku Grundy,
najgrzeczniej jak tylko potrafi�. - Czemu nie umyjesz sobie swej
�mierdz�cej sier�ci?
- Zaraz wyczyszcz� tob� ten piach, ty zafajdany karle! - odrzek�
. wyra�nie z czego� niezadowolony jednoro�ec.
- Ooo! To najwyra�niej druga przeszkoda - pomy�la� golem
i powiedzia�:
- Chyba nie b�dziesz mia� nic przeciwko temu, �e t�dy przejd�
i wejd� do Zamku?
Grandy uda�, �e chce si� w�lizn�� zwierzakowi mi�dzy nogi, gdy� nie by�o do��
miejsca, by przemaszerowa� obok niego. Jednoro�ec nachyli� si�, tak jakby mia�
zamiar
staranowa� wszystko, co stanie mu na drodze. Sprawa by�a ca�kiem jasna. Pilnowa�
przej�cia.
Golem przystan�� i zacz�� si� zastanawia�. - Jak omin�� to stworzenie, kt�re
jest
zdecydowane na wszystko, by mnie tylko nie przepu�ci�? - my�la�. - W dodatku ono
jest g�r�.
Ale przecie� musi by� jakie� wyj�cie.
Zrobi� w ty� zwrot i odszed�. Przysz�o mu na my�l, �e mo�e obej�� Zamek i
dotrze� do
wej�cia od drugiej strony. Jednoro�ec nie poszed� za nim. Chyba by� za g�upi, by
wpa�� na to,
co knuje.
Grandy przeszed� trzy czwarte drogi wok� Zamku i przystan��. Naprzeciw niego
sta�
Jednoro�ec, gro�nie unosz�c r�g w g�r�. Najwidoczniej cofn�� si� do wej�cia,
przy kt�rym
pewnie by�o nieco szerzej, nawr�ci� i strzeg� teraz drogi z drugiej strony.
Wcale nie by� taki
g�upi! Dobrze wiedzia�, �e nie obroni przej�cia, goni�c Grundy'ego wok� Zamku.
C�, musia� wymy�li� jak�� sztuczk�. Albo rozw�cieczy� zwierz� tak, by
zapomnia�o,
co tu robi. Potrafi� to doskonale. Posiada� rzadk� umiej�tno�� prawienia
z�o�liwo�ci,
szczeg�lnie, gdy kto� mu podpad�.
- Powiedz mi, kulawcu, czy postawili ci� tutaj, by� nie za-
smradza� komnat Zamku?
- Nie. Postawiono mnie tutaj, by� TY tego nie zrobi� - spokoj
nie odpowiedzia� jednoro�ec.
Hmm. By�o gorzej, ni� przypuszcza�, ale spr�bowa� znowu.
- Gdzie wetkn��e� ten sw�j krzywy r�g? - spyta�. - �adne
szanuj�ce si� stworzenie nie obnosi�oby si� z czym� takim.
- A ty co? Wyk�pa�e� si� w krochmalu czy w ultramarynie? -
odci�� si� jednoro�ec. - �aden szanuj�cy si� karze�, maj�c tak
pokurczone, sine cia�o, nikomu by nie pokaza� si� na oczy.
- S�uchaj, ko�tunie! Jestem GOLEMEM! - krzykn�� Gran
dy. - Dlatego jestem taki ma�y!
- Co do tego mam pewne w�tpliwo�ci. Jeste� troch� za ma�y. Nie
pasujesz do tak niewyparzonej mordy.
Grandy wyprostowa� si� na ca�� sw� niewielk� wysoko��, gotowy bluzgn�� r�czym
strumieniem przekle�stw. Musia� jednak przyzna�, �e jednoro�ec jest g�r�. A to
przecie� on,
Grandy, mia� GO doprowadzi� do sza�u!
Musia� spr�bowa� czego� innego.
- C�, je�li nie mog� go pokona�, mo�e uda mi si� go jako� zjedna� -
pomy�la� i zapyta�: - Czego pragn��by� najbardziej w ca�ym Xanth?
- Pozby� si� wszystkich golem�w. Mo�e wtedy odzyska�bym
sw�j w�ch.
- A poza tym? - niewinnie ci�gn�� Grandy.
Jednoro�ec zacz�� si� zastanawia�.
- No, c�! Jestem strasznie g�odny, a tu nie ma nic do zjedzenia.
Chcia�bym przek�si� co� dobrego.
Ta odpowied� by�a ju� bardziej obiecuj�ca. Ale Grandy nie mia� zielonego
poj�cia,
gdzie zdoby� co� na z�b.
- Je�li mnie wpu�cisz do Zamku, to by� mo�e podrzuc� ci troch�
siana czy czego� innego - b�kn��.
- Je�li ci� wpuszcz� do Zamku, to by� mo�e nawet nie zdo�am
uciec. Natychmiast obedr� mnie ze sk�ry - odrzek� jednoro�ec.
- Mo�e m�g�bym co� wykombinowa� nie wchodz�c do �rodka...
- Tak, to by by�o najlepsze rozwi�zanie - przytakn�o zwierz�.
Ale brzmia�o to jako� dziwnie. Grandy popatrzy� na traw� i zaro�la zieleniej�ce
na
drugim brzegu fosy. Z pewno�ci� by�o tam du�o nadaj�cej si� dla jednoro�ca,
doskona�ej
paszy, lecz nie by�o jak go tam przetransportowa�. Za� Grandy w swej �limaczej
�odzi za jed-
nym razem nie by� w stanie przywie�� mu wi�cej ni� k�s zieleniny.
Wtem wypatrzy� pewn� w�ochat� ro�link�. Co� za�wita�o mu w g�owie. By� mo�e
by�o to jakie� rozwi�zanie!
- Kim jeste�? - zapyta� w j�zyku ro�lin, kt�rego jednoro�ec
oczywi�cie nie rozumia�, wiec nie wiedzia�, co robi.
- Jestem, p�kaj�c� kukurydz� - dumnie odpowiedzia�a ro
�lina. - Mam najsmaczniejsze ziarna na tym brzegu.
Teraz Grandy zagadn�� jednoro�ca.
- Zdaje mi si�, �e jednoro�ce nie cierpi� pra�onej kukurydzy... no
co, lubisz pop-corn?
- Nienawidz� go - odpar�, �lini�c si�, jednoro�ec.
- Ach, tak! A wi�c si� nie myli�em - pomy�la� golem. -
Jednoro�ce uwielbiaj� wszelkie gatunki kukurydzy. S� z ni� zwi�zane
jak�� magi� imion.* - Zn�w zwr�ci� si� do ro�liny.
- Nie wygl�dasz na tak dobry gatunek - zadrwi� w jej j�zyku.
Ro�lina nad�a si� i zmieni�a barw�.
- Jestem kukurydz� najwy�szej klasy! - wykrzykn�a. - Moje
ziarenka strzelaj� lepiej ni� jakiekolwiek inne.
* Magia imion - wi��e ze sob� stworzenia, przedmioty o podobnie brzmi�cych
nazwach.
Unicorn (ang.) -jednoro�ec, corn (amer.) - kukurydza - st�d w oryginale drugi
cz�on
s��w unicorn i pop-corn tworz� homonim.
- Nieprawda-przekomarza� si� Grundy. - Za�o�e/si�, �e tylko
sycz� i przypalaj� si�.
- Sycz�?! - Ro�lina zatrz�s�a si�, a kolby poczerwienia�y jej ze
z�o�ci. By�a zupe�nie wyprowadzona z r�wnowagi. - Wystrzel� tak
g�o�no, �e pomy�lisz, i� to jaka� bomba.
- Chrzanisz!
Ziarenka by�y ju� tak rozgrzane, �e ich �upinki przybr�zowia�y, a li�cie
os�aniaj�ce
kolby rozchyli�y si�. Po chwili zacz�y strzela� z gor�ca. Wpierw jedno, potem
drugie, a� w
ko�cu wybuch�a ca�a reszta. Rzeczywi�cie przypomina�o to prawdziw� eksplozj�.
Na-
dmuchane, bia�e b�belki fruwa�y tu i tam w powietrzu, spada�y na drugi brzeg
fosy, uderza�y
o �ciany Zamku.
- Pop-corn! - zawo�a� jednoro�ec, �apczywie po�eraj�c poroz
rzucane ziarenka.
- Podobno jednoro�ce nie znosz� pop-cornu-przypomnia� mu
Grundy.
- Wyno� si� st�d! - niegrzecznie wrzasn�o zwierz�.
- Jak sobie �yczysz! - Grundy zaszed� jednoro�ca od ty�u,
czmychn�� ko�o zadu i znalaz� si� przed bram�. Zwierz� by�o tak zaj�te
prze�uwaniem wspania�ej kukurydzy, �e nawet go nie zauwa�y�o.
Golem otworzy� wrota i spokojnie wszed� do Zamku. Tym razem nikt
nie zast�pi� mu drogi. By� w �rodku!
- Sprytnie, sprytnie, ma�y okruszku - powiedzia� jaki� g�os.
Grundy rozgl�dn�� si� zaniepokojony. Sta� na klepisku niewielkiego dziedzi�ca,
naprzeciw potwornego mr�wkolwa, kt�ry m�g� go w ka�dej chwili po�re�.
Oczywi�cie, je�li
tylko mia�by na to ochot�.
- W�a�nie pr�buj� skontaktowa� si� z Dobrym Magiem. Mam
do niego bardzo wa�n� spraw� - b�kn�� nerwowo.
- Co ty powiesz... - Mr�wkolew ziewn��, pokazuj�c wielkie, bia
�e k�y. Wiedzia�, �e przy u�yciu swych sze�ciu owadzich n�g bez proble
mu dopadnie golema, wi�c bawi� si� z nim w kotka i myszk�. - W�tpi�,
by� by� na tyle inteligentny, by Mag chcia� traci� dla ciebie czas.
- O! Jestem nadzwyczaj inteligentny! - gor�co zapewni� go
Grundy. - Jestem tylko troch� za ma�y, by da� nauczk� takim
potworom jak ty.
- No, to zadam ci pewne zadanie - odpowiedzia� mr�wkolew,
leniwie si� przeci�gaj�c. - Jak udowodnisz, �e m�wisz prawd�,
pozwol� ci t�dy przej��.
To ju� by�o co�. Grundy stwierdzi�, �e nie ma nic do stracenia. I tak jego los
by� w
r�kach potwora.
- No, co to za zadanie? M�w, co mam zrobi�.
- Rozegramy trzy partie gry w kreski i kostki - powiedzia�
mr�wkolew. - Je�eli mnie pokonasz - wejdziesz dalej. Ale je�li
przegrasz, to ci� zjem! Chyba nie masz nic przeciwko temu?
Grundy prze�kn�� �lin�.
- Przypu��my, �e b�dzie remis. Co wtedy?
- Wtedy te� ci� przepuszcz�. Potrafi� by� wspania�omy�lny dla
r�wnych sobie przeciwnik�w. Zrobi� nawet co� wi�cej. Ka�dy pierw
szy ruch b�dzie nale�a� do ciebie.
Goleniowi wci�� nie za bardzo podoba� si� ten pomys�. Zdawa� sobie jednak spraw�
z
dw�ch rzeczy. Po pierwsze z tego, �e je�li rzeczywi�cie chce ujrze� Dobrego
Maga, to i tak
nie pozostaje mu nic innego, jak rozegra� t� gr�, i po drugie z tego, �e ca�kiem
nie�le gra w
kreski i kostki. Wiedzia�, �e mo�e wygra�.
- No dobrze - odpowiedzia�.
- �wietnie! - szczerze wykrzykn�� mr�wkolew. Podskoczy�
nagle do g�ry i opad� na wszystkie sze�� n�g. By� do�� ci�ki, wi�c
ka�da z n�g podczas tego l�dowania wbi�a si� w glin� klepiska. Szybko
wygramoli� si� z tej niespodziewanej pu�apki i stan�� obok, pozo
stawiaj�c na ziemi sze�� �lad�w. Natychmiast podskoczy� znowu
i wyl�dowa� w troch� inny spos�b. Trzy przednie nogi trafi�y
dok�adnie tam, gdzie poprzednim razem, za� trzy tylne odcisn�y trzy
nowe �lady. Zaraz potem potw�r ostro�nie odszed� na bok, by nie
zniszczy� odci�ni�tego wzoru. Dziewi�� �lad�w przypominaj�cych
kropki tworzy�o wielki kwadrat z zaznaczonym �rodkiem.
- To pole gry - o�wiadczy� mr�wkolew.
- Ale tu mo�na narysowa� tylko cztery kostki - zaprotestowa�
Grundy.
Potw�r wysun�� szpony i przygl�da� si� uwa�nie.
- No wi�c? - zapyta�.
Grundy postanowi� nic ju� nie m�wi�. - W ko�cu ma�a partyjka nie r�ni si�
niczym
od du�ej - pomy�la�. - I tak mam pierwszy ruch.-Podszed� bli�ej i nogami
wyrysowa� lini�
��cz�c� najbli�sz� mu kropk� naro�n� z kropk� dziel�c� lini� brzegow� na po�owy.
Mr�w-
kolew zbli�y� si� do golema i poci�gn�� lini� dalej do nast�pnej naro�nej
kropki. Jedna strona
figury by�a gotowa.
Odpowiadaj�c na ten ruch, Grundy po��czy� lini� naro�nik g�rny z nast�pnym
�ladem
wyznaczaj�cym �rodek kraw�dzi pola gry. Mr�wkolew zn�w przeci�gn�� j� do
nast�pnego
naro�nika. W podobny spos�b powsta�y dwie nast�pne kraw�dzie figury, kt�ra teraz
przypomina�a du�� kostk� z kropk� po�rodku. Grundy stwierdzi�, �e przegrywa.
Nie pozostawa�o mu nic innego, jak narysowa� linie ��cz�ca �rodek kwadratu z
kt�rym� z bok�w. W ten spos�b jego przeciwnik zamkn��by pierwsz� kostk� i
korzystaj�c z
regu�y dodatkowego ruchu za zamkni�cie pola, zwyci�sko zako�czy�by gr�.
- Wpad�em! - stwierdzi� Grundy. - Da�em si� nam�wi� na
partyjk�, kt�rej nie mog� wygra�.
- No, dalej, teraz tw�j ruch - powiedzia� z satysfakcj� mr�w-
kolew.
Grundy westchn�� i zrobi� to, co musia�. Mr�wkolew post�pi� dok�adnie, jak
przewidywa� golem. Doko�czy� wszystkie cztery kostki, na dodatek umieszczaj�c w
ka�dej z
nich sw�j monogram. Grundy poni�s� sromotn� kl�sk�.
- Czy zrobi�em co� nie tak? - spyta� Grundy. - Co�, co nie jest
zgodne z regu�ami tej gry?
Mr�wkolew wzruszy� swoimi trzema parami ramion.
- Regu�y gry uznaj� i g�upie zagrania - przytakn�� i zako�czy�
pierwsz� kostk�, wpisuj�c w ni� liter� M, po czym, wykorzystuj�c
wygrany ruch, postawi� lini� po przeciwnej stronie pola, tak by teraz
Grundy z kolei nie zarobi� punktu. Golem po��czy� kresk� naro�nik
i ostatni z wolnych �lad�w. W tej chwili figura wygl�da�a tak:
- Tym razem ja odst�puj� ci pierwszy ruch! Zaczynaj! - odezwa�
si� Grundy.
- O, co to, to nie. Nie ma mowy - odrzek� stanowczo mr�wko-
lew. - Obieca�em ci, �e ka�dy pierwszy ruch nale�y do ciebie. Zawsze
dotrzymuj� s�owa.
- Ale...
Mr�wkolew znowu wysun�� szpony, znacz�co si� im przygl�daj�c. Golemowi nie
pozosta�o nic innego, jak przyj�� warunki przeciwnika, cho� dobrze wiedzia�, �e
potw�r
wygra, gdy� zaczyna� jako drugi. Grundy mia� zosta� zjedzony!
Nagle co� mu przysz�o do g�owy. - Chyba znalaz�em spos�b! - pomy�la�. - Nigdy
przedtem nie gra� w kreski i kostki na tak ma�ych polach, niemniej jednak regu�y
gry
pozosta�y niezmienione.-Tak! To powinno chwyci�!
Przypomnia� sobie w�a�nie, �e gracz, je�li tylko chce, nie musi wcale ko�czy�
Unii
rozpocz�tej przez przeciwnika. Zamiast tego mo�e wykona� jaki� inny ruch. Zasada
ta by�a
prawie zapomniana i rzadko jej u�ywano, lecz mia�a swoje zalety. Postanowi�
teraz j�
wykorzysta�. By�a ostatni� desk� ratunku.
Zacz�li gr�, post�puj�c z pocz�tku dok�adnie jak poprzednim razem. Gdy dwa boki
kwadratu by�y uko�czone, Grundy zrobi� sw�j niespodziewany ruch. Narysowa� lini�
��cz�c�
�rodek jednej z kraw�dzi ze �rodkiem pola. Mr�wkolew wytrzeszczy� oczy.
- Ale tym sposobem ja zamkn� kostk�! Przecie� nie musisz
jeszcze tego robi�! - zawo�a�.
Potw�r ju� zamierza� narysowa� nast�pn� kresk�... gdy zatrzyma� si� w p� drogi.
Cokolwiek by zrobi�, Grundy zako�czy�by trzy kolejne kostki, odnosz�c wielkie
zwyci�stwo.
- A niech to! Ale ze mnie g�upiec! - wykrzykn��. - Wygra
�e�!
- Gram g��wnie po to, by wygra� - uprzejmie odpowiedzia�
golem.
Jego przeciwnik z niebywa�ym wdzi�kiem przed�u�y� jedn� z linii, za� Grundy
doko�czy� dzie�a, z zadowoleniem wpisuj�c w pola trzech kostek kr�g�e G.
Tak wi�c ka�dy mia� na swoim koncie jedno zwyci�stwo. Rozpocz�li decyduj�c�
parti�. Mr�wkolew gra� niezwykle rozwa�nie. Z pocz�tku gra toczy�a si� zupe�nie
tak samo
jak dwie poprzednie. Znowu w pewnym momencie Grundy postanowi� po�wieci� jedn�
kostk�. Przeciwnik jednak nie wykorzysta� tej sposobno�ci, decyduj�c si� w
zamian zakre�li�
kawa�ek brzegu. Golem przestraszy� si�. - Czy�by w ten spos�b zamierza� wygra�?
-
pomy�la�.
Ale natychmiast wpad� na to, jak temu zaradzi�. Sam zako�czy� pierwsz� kostk�, a
zdobyty przez to ruch wykorzysta� do po��czenia naro�nika z ostatnim wolnym
punktem.
Teraz nie mia�o ju� znaczenia, jak mr�wkolew wykorzysta sw�j ruch. Postawiona
przez niego
kreska, tak czy tak dawa�a zwyci�stwo pierwszemu z graczy. Pole gry wygl�da�o
tak:
Mr�wkolew d�ugo si� mu przypatrywa�. W ko�cu wzruszy� ramionami i narysowa�
nast�pn� lini�. Grundy doko�czy� wszystkie pozosta�e kostki. Teraz kr�g�e G
wype�nia�o
wszystkie cztery pola.
- Dzisiaj si� czego� nauczy�em - filozoficznie przyzna� mr�w
kolew. - Wyprawa po upragnione szcz�cie, czy tego si� chce czy nie,
nie zawsze si� dobrze ko�czy. Moje gratulacje, golemie! Udowodni�e�,
�e jeste� do�� m�dry, by t�dy przej��.
M�wi�c to, potw�r odsun�� si�, robi�c Grundy'emu drog�.
Ma�e kolanka golema ugi�y si�. Rozwa�y� ca�� spraw� i doszed� do wniosku, �e
Dobry Mag z pewno�ci� wiedzia�, jak przewa�y� szal� zwyci�stwa w drug� stron�. -
No,
podda� mnie do�� naiwnej pr�bie - powiedzia� sam do siebie Grundy - a mimo to o
ma�o co
nie przegra�em.
Zbli�y� si� do jakich� drzwi i napotka� zawoalowan� Gorgone.
- Jak si� miewasz, Grundy? - zapyta�a troskliwie.
Lecz Grundy nie mia� ochoty z ni� rozmawia�.
- Chcia�em si� zobaczy� z Dobrym Magiem. To wszystko. -
odpowiedzia�.
- Prosz� bardzo, ale uwa�aj, jest dzisiaj nie w humorze.
Poprowadzi�a go do komnaty Dobrego Maga. Humfrey siedzia� na wysokim sto�ku,
pochylony nad jak�� wielk� ksi�g�. Mia� teraz oko�o dwunastu lat. Jakie� pi��
lat temu wypi�
za du�o Eliksiru M�odo�ci i nadal cierpia� z tego pwodu.
- Magu, potrzebuj� twojej rady - zacz�� golem.
- Wyno� si� st�d - burkn�� Humfrey.
- W�a�nie chcia�em...
- Jeden rok s�u�by w zamian...
By�a to zwyczajna procedura. Dobry Mag zawsze pobiera� tak� op�at�. Lecz Grundy
jeszcze si� trz�s� po rozgrywce z mr�wkolwem, wi�c w zwyk�y sobie spos�b
wrzasn��:
- S�uchaj no, ty niezno�ny dziwol�gu! Tylko taki idiota jak ty mo
�e przez pi�� lat nie wpa�� na to, co jest jasne jak s�o�ce! W ka�dej chwili
mo�esz mie� tyle lat, ile chcesz! Wymawiaj�c jedno tylko zdanie, mog�
ci podarowa� wiek �ycia! A wtedy b�dziesz mi winien sto Odpowiedzi.
Dobry Mag nadstawi� ucha.
- Udowodnij to - powiedzia�.
- Musisz w Eliksirze M�odo�ci rozpu�ci� patyczek z drzewa
odwrotno�ci. I wtedy...
- Stanie si� on Eliksirem Staro�ci! - doko�czy� uszcz�liwiony
Humfrey. - Hmm. Czemu sam o tym nie pomy�la�em?/
- Bo jeste�...
- Ju� to s�ysza�em. No c�, golemie, zarobi�e� na Odpowied�.
O co chcesz mnie zapyta�?/
- Zarobi�em na wszystkie Odpowiedzi, jakie tylko zechc� us�y
sze�! - wykrzykn�� Grundy.
- Nie. Skorzystam z twojej rady, lecz jak, to wy��cznie moja
sprawa. Lata si� nie Ucz�. Nie powinno ci� obchodzi�, ile ich sobie
dodam. Wa�ne jest, �e zaliczy�e� sw�j rok.
Grundy stwierdzi�, �e Dobry Mag, podobnie jak mr�wkolew, nie p�jdzie na
kompromis. Doszed� jednak do wniosku, �e przynajmniej osi�gn�� to, co chcia�.
- Jak mog� znale�� i uwolni� Stanleya Steamera?
- Oho! I ty si� tym zajmujesz! - Humfrey zerkn�� w otwart�
ksi�g�. - Tu pisz�, �e musisz dosi��� Straszyd�a spod �o�a i pojecha�
na nim do Wie�y z Ko�ci S�oniowej.
- Nie powiesz mi, �e mia�e� j� otwart� w�a�nie w tym miejscu! -
zawo�a� oburzony Grundy.
- Czy to nast�pne Pytanie?
Golem przygryz� wargi. Dobry Mag nie dawa� nic za darmo. Chyba, �e jego go�� by�
tak�e Magiem.
- Powiedz mi przynajmniej, gdzie szuka� tej Wie�y z Ko�ci
S�oniowej!
- Czy chcesz ods�u�y� rok przed czy po udzieleniu ci Odpowiedzi?
- Ty gnomowaty sk�pcze! - wybuchn�� Grundy. - Dopiero co
odda�em ci twoje lata! Nie wiem, czy od tego czasu up�yn�a cho� jedna
minuta!
Humfrey wyd�� wargi i spyta�:
- A przedtem co dla mnie zrobi�e�?
Grundy wypad� z komnaty. Dobry Mag ledwo to zauwa�y�. Znowu �l�cza� nad ksi�g�.
2. CHRAPU�
Golem wr�ci� na Zamek Roogna w pod�ym humorze, bowiem stwierdzi�, �e Dobry
Mag nie odpowiedzia� na jego pytanie.
- Wcale nie powiedzia�, �e znajd� Stanleya Steamera w Wie�y
z Ko�ci S�oniowej. Kaza� mi jedynie tam pojecha�, dosiadaj�c
Straszyd�a. A kt� mo�e zgadn��, co jeszcze si� w tym czasie
wydarzy - mrucza�. - Z drugiej jednak strony, Humfrey wcale nie
uwa�a�, by Wyprawa zako�czy�a si� fiaskiem. Pewnie sam nie jest
pewny, czy smok wci�� �yje, wi�c przynajmniej chcia� mi pom�c go
odnale�� - gada� do siebie Grundy.
Najpierw nale�a�o o wszystkim opowiedzie� Ivy. Nie b�dzie to takie �atwe -
pomy�la�
Grundy. I mia� racj�.
- Chcesz zabra� mojego Chrapusia? - spyta�a Ivy podniesionym
g�osem. - To m�j W�ASNY potw�r! Bestyjeczka spod ��eczka!
- Przecie� albo si� z niego na�miewasz, albo nie zwracasz na
niego uwagi - burkn�� golem.
- To nie ma nic do rzeczy - odpowiedzia�a tonem ma�ej
kobietki, - Ma siedzie� u mnie pod ��kiem. Nigdzie indziej.
- Ale przecie� Dobry Mag wyra�nie powiedzia�, �e mam go
dosi��� i pojecha� na nim do Wie�y z Ko�ci S�oniowej! Tw�j Chrapu�
to jedyne Straszyd�o spod �o�a, jakie znam na tyle dobrze, by je o co�
takiego poprosi�.
- Wie�a z Ko�ci S�oniowej? - powt�rzy�a, o�ywiwszy si� nie
co. - Przecie� tam mieszka Rapunzel!
Grundy'emu nie przysz�o to do g�owy. Rapunzel przyja�ni�a si� z Ivy. Co jaki�
czas
przesy�a�a jej pud�o kalambur�w*, a Ivy w zamian za to wysy�a�a jej wycinki z
nuinda�skich
gazet, kt�re czasem otrzymywa�a. Grundy'emu wydawa�o si� zawsze, �e Ivy wychodzi
du�o
lepiej na tej dziwnej transakcji, i dziwi�o go to, i� Rapunzel ci�gnie t�
wymian�. - Ale c� ta
Rapunzel mog�aby mie� wsp�lnego z zaginionym smokiem? - pomy�la�. - Z pewno�ci�
zawiadomi�aby Ivy, gdyby Stanley si� u niej ukrywa�!
Postanowi� jednak o tym z Ivy nie rozmawia�. Stwierdzi�, �e i tak nic dobrego by
z
tego nie wynik�o.
- Chcesz, �eby Stanley wr�ci� czy nie? - zapyta� zniecier
pliwiony.
* Kalambur - gra s��w oparta na ich podobie�stwie d�wi�kowym przy podw�jnym
znaczeniu wyraz�w.
Xanth Piersa Anthony'ego uwielbiaj�cego zabawne �arty i gry j�zykowe ca�y jest
zbudowany (oczywi�cie poza magi�) w�a�nie z kalambur�w, z kt�rych bogactwa
zreszt�
s�ynie. Wi�ksza ich cz�� jest niestety nieprzet�umaczalna. I tak np. Eye Queue
przet�umaczone jako Oczoro�l (t. V Ogrze, Ogrze) wymawia si� identycznie jak IQ
- co
oznacza iloraz inteligencji. Sandwich (ang.)-kanapka, ale te� Sand (ang.)-piasek
i Witch
(ang.)-Wied�ma, czyli Piaskowa Wied�ma. Mistrzowskim przyk�adem takiej gry s��w
jest
Esej Dora (t. IV Przesmyk Centaura s. 19).
- Ba! - wykrzykn�a Ivy. - No, jasne! Id� ju� do tego
Chrapusia. Ale je�li cokolwiek mu si� stanie, nigdy ci tego nie
wybacz�.
Tak wi�c Grundy pomaszerowa� pom�wi� z Chrapusiem. On i podobne jemu potwory
nale�a�y do ciekawskiego gatunku stwor�w. Mogli je zobaczy� jedynie marzyciele i
dzieci.
Zwykli doro�li w og�le nie wierzyli, �e istniej�. Lecz Grundy nie by�
cz�owiekiem, tylko
golemem, dlatego wi�c nie mia� �adnych problem�w z odnalezieniem Jego
Pod��kowo�ci.
Nie by� zbyt du�y, ale i nie tak ma�y, by potw�r m�g� �atwo go dopa��. Dr��c
lekko ze
strachu, w�lizgn�� si� pod ��eczko.
- Chrapusiu! - zawo�a� z bezpiecznej odleg�o�ci. W mrocznych
zakamarkach co� si� poruszy�o. - Chrapusiu! Wiem, �e mnie
rozumiesz! Przemawiam do ciebie w twoim j�zyku. Wy�a� spod ��ka.
Jeste� mi bardzo potrzebny.
Z czarnej czelu�ci wy�oni�a si� du�a, ow�osiona �apa. Wydawa�o si�, �e chce co�
zw�dzi�. By�o to charakterystyczne dla tego typu stwor�w. Ub�stwia�y porywa�
dzieciom
skarpetki. Niekt�re odwa�ne maluchy dra�ni�y si� z nimi, zwieszaj�c swe nogi z
pos�ania i
wci�gaj�c je z powrotem, zanim potwory zd��y�y sobie co� przyw�aszczy�. Jednak
wi�kszo��
dzieciak�w panicznie si� ich ba�a.
- Pos�uchaj, Chrapusiu! Musz� uda� si� na Wypraw�. Musisz mi
pom�c.
- Dlaczego? - wreszcie odezwa� si� potw�r.
- Bo Dobry Mag twierdzi, �e mam pojecha� na tobie do Wie�y
z Ko�ci S�oniowej i uwolni� Stanleya.
Chrapu� zastanowi� si�.
- To ci� b�dzie drogo kosztowa�, golemie.
Grundy westchn��. Powinien by� przewidzie�, �e nie p�jdzie mu to tak �atwo.
- Czego chcesz?
- Chc� mie� romans.
- Coo?
- Od o�miu lat siedz� tu pod tym ��eczkiem, kradn� Ivy
skarpetki i chowam si� przed jej matk�. Dzie� w dzie� to samo. Chyba
opr�cz tego nale�y mi si� jeszcze co� z �ycia, co?
- Ale przecie� wszystkie Straszyd�a spod ��ek robi� to co ty -
zaprotestowa� Grundy. - Kradn� dziecinne skarpetki i chowaj� si�
przed rodzicami.
- No wi�c, dlaczeg� to mam ci pom�c?
Chrapu� ma racj�. Takie potwory jak on nie powinny jedynie polowa� na skarpetki
-
pomy�la� golem.
- No wi�c, co rozumiesz przez ten sw�j romans?
Nie wiem. Ale b�d� wiedzia�, jak go znajd�.
- Czemu po prostu nie wpe�zniesz pod jakie� inne ��eczko,
nie znajdziesz sobie jakiej� �e�skiej istoty tego samego gatunku... i...?
- To nie jest takie proste, jak ci si� wydaje. Nikt nie wpu�ci�by
mnie na swoje terytorium. Musz� znale�� kogo� takiego, kto jeszcze
nie posiada swego przydzia�u.
- Gdzie?
Chrapu� jakby od niechcenia skin�� wielk�, wstr�tn� �ap�.
- Nie mam poj�cia. Chyba po prostu musz� w�drowa� tu i tam,
woko�o, dop�ki jej nie znajd�.
- No c�, jak wiesz, w�a�nie mam zamiar wybra� si� w podr� -
odrzek� Grundy. - Gdyby� zechcia� s�u�y� mi za wierzchowca,
m�g�by� zwiedzi� szmat tego kraju.
- To brzmi ca�kiem nie�le - zgodzi� si� Chrapu�. - No, ju�
dobrze. Mo�esz mnie dosi���. Ale pami�taj! Zsiadasz, jak tylko znajd�
kogo�, w kim si� zakocham!
Grundy pomy�la�, �e w ten spos�b mo�e znale�� si� sam na jakim� zupe�nym
odludziu
czy w samym �rodku Krainy Potwor�w Bez Przydzia��w. Doszed� jednak do wniosku,
�e
lepszy wr�bel w gar�ci ni� go��b na dachu.
- Zgoda! - wykrzykn��. - Natychmiast ruszamy! Wy�a� spod
tego swojego wyrka!
- Nie mog� - odpowiedzia� Chrapu�.
- Przecie� powiedzia�e�...
- Powiedzia�em, �e mo�esz mnie dosi���. Jednak nie powiedzia
�em wcale, �e zrobi� co�, co jest zupe�nie niemo�liwe... Mog� st�d wyj��
dopiero, jak zrobi si� zupe�nie ciemno.
- Ale ja chcia�em w�drowa� za dnia...
- Niestety! To nie ze mn�! �wiat�o by mnie zupe�nie zniszczy�o.
Co ty my�lisz? Dlaczego my, Bestyjeczki spod ��eczka, nigdy nie
wy�azimy na g�r� po te nasze skarpeteczki? Co? Musimy przebywa�
wy��cznie w g��bokich ciemno�ciach. Jeste�my na to skazani. - Prze
rwa� na moment. - Ju� taki nasz nieszcz�sny los. A tam na g�rze jest
tyle ciekawych rzeczy. Nie tylko skarpetki!
- To wyjd� i zwi� to wszystko, jak tylko wy��cz� �wiat�o!
Chrapu� roz�o�y� r�ce.
- To nie by�oby zgodne z prawem. Nic nie mog� na to poradzi�.
Widocznie tak ju� musi by�. Inaczej wszystkie Straszyd�a spod ��ek
zaw�adn�yby dzieci�cymi ��eczkami, za� dzieciaki siedzia�yby pod
nimi, na pod�odze. Nie mo�emy nikomu dokucza� ani nikogo rusza�,
kiedy �wieci si� �wiat�o.
- Ale noc� mo�ecie wychodzi� spod ��ek, co?
- Czasami. Ale tylko wtedy, gdy nikomu to nie przeszkadza.
- Aha! No, dobrze! To dlaczego u licha nie pr�bowa�e� wyj��
kt�rej� nocy, by poszuka� sobie kogo� do... no, do tego...
- Sam bym si� na to nie odwa�y�. Gdybym przypadkiem wpad�
na jakie� �wiat�o, nie m�g�bym wr�ci� pod swoje ��eczko przed
�witem.
- A co by si� sta�o, gdyby ci� kto� z�apa� z daleka od niego?
- By�bym skazany na zag�ad� - ponuro odpowiedzia� Chra
pu�.
- No wi�c jak sobie wyobra�asz t� nasz� wsp�ln� podr�
do najodleglejszych zak�tk�w Xanth? Jak chcesz znale�� t� swoj�
ukochan�? - spyta� Grundy.
- A wiesz, o tym nie pomy�la�em - odpowiedzia� potw�r.
Golem by� zupe�nie zbity z tropu. Wr�ci� do Ivy i o wszystkim jej opowiedzia�.
- Chyba jednak musi by� jakie� wyj�cie - zako�czy� z nadziej�
w g�osie. - Inaczej Dobry Mag chyba nie kaza�by mi tego robi�...
- Zapytam Huga - odpowiedzia�a dziewczynka.
Najwyra�niej zupe�nie si� ju� pogodzi�a z tym, �e na jaki� czas utraci swego
potwora. Grundy
podejrzewa� nawet, �e ma�e dziewczynki tak naprawd� to bardzo nie lubi�, gdy
kto� kradnie
im skarpeteczki. - Mo�e sobie m�wi�, co chce - pomy�la� golem. - Ja i tak wiem
swoje!
- No, chod� - znowu odezwa�a si� Ivy.
Podeszli do Magicznego Zwierciad�a. Syn Humfreya, Hugo, natychmiast
odpowiedzia� na ich wezwanie. By� takim sobie, nie za �adnym, trzynastoletnim
ch�opcem.
Wys�ucha� ich i rzek�:
- Ja bym po prostu wzi�� ze sob� to ��eczko.
Ivy zerkn�a na golema.
- No i co? Widzisz! Jasne jak s�o�ce! Po prostu... - Nagle
przerwa�a, bior�c g��boki oddech. - Hej! Ale przecie� to MOJE
��eczko.
- Wszyscy ponosimy jakie� ofiary - doci�� jej Grundy, szeroko
si� u�miechaj�c.
Lecz Ivy nagle znowu zmieni�a zdanie.
- Aaa! Ju� i tak mia�am si� go pozby�. Jest takie niewygodne.
We� je ze sob�. B�d� spa� na poduszkach. S� bardziej wygodne.
Grundy nie bardzo si� z ni� zgadza�, ale nie mia� ochoty si� k��ci�. - Mo�e ona
rzeczywi�cie ma racj�? - pomy�la� i wr�ci� do Chrapusia.
- No � problem z g�owy! - zawo�a�. - Bierzemy ��eczko ze
sob�.
- �e co? - zapyta� potw�r.
Pytanie by�o proste, acz w�a�ciwe. Chrapu� nie m�g� jednocze�nie unosi� golema i
wlec za sob� ��ka, zak�adaj�c, �e w og�le by�by je w stanie ruszy�. Lecz Ivy
ju� gdzie�
znikn�a, a Grundy dobrze wiedzia�, �e nie da rady wydoby� z zazwyczaj niezbyt
m�drego
Huga ani s�owa. Potrafi�a to zrobi� tylko Ivy. Musia� jako� sam sobie poradzi�.
- My�l�, �e musimy wzi�� sobie kogo� do pomocy - skon-
kludowa�. - To wszystko zaczyna by� coraz bardziej skompliko
wane.
- Jak tylko co� za�atwisz, od razu daj mi zna�. A teraz zdrzemn�
si� nieco - powiedzia� Chrapu� i po chwili z jego mrocznej kryj�wki
zacz�o dochodzi� g�o�ne chrapanie.
Grundy przemierza� Zamek Roogna w poszukiwaniu jakiej� odpowiedniej osoby
mog�cej mu pom�c. Musia� to jednak by� kto� du�y i na tyle silny, by ponie��
��eczko, a
jednocze�nie na tyle g�upi, by nie pyta� po co. Kto� taki jak Ogr Smash. Lecz
Smash by�
�onaty, a Tandy trzyma�a go kr�tko. Nie by�o na co liczy�...
- No c�? A mo�e by tak wzi�� kogo� m�drzejszego, ale nie za
bardzo wa�nego? - pomy�la�. - Kogo�, kto nie ma nic innego
i lepszego do roboty od �a�enia po okolicy z ��eczkiem na grzbiecie.
Ale kt�by to m�g� by�? - Wtem nagle co� mu przysz�o do g�owy. -
Mam! - krzykn��, po czym uda� si� do drugiego dziadka Ivy, Binka,
i wy�o�y� mu ca�� spraw�.
W Zamku Roogna Bink nie mia� prawie nic do roboty, wi�c co miesi�c, gdy jego
�ona
Cameleon stawa�a si� brzydka i m�dra, samotnie przemierza� Xanth wzd�u� i
wszerz.
- Mo�e zgodzisz si� zabra� to ��eczko ze sob�? - zagadn�� go
golem.
- A czemu� by nie? - zapyta� przyja�nie Bink. Mia� ju� prawie
sze��dziesi�t lat, lecz nadal by� krzepkim m�czyzn� o go��bim ser
cu. - Wiesz... ale... nawet ma�e ��eczko po jakim� czasie zamienia si�
w wielki ci�ar. Mo�e pom�g�by nam m�j przyjaciel Chester? Popro
sz� go.
- Nie jestem pewien, czy mo�emy wyruszy� ca�� band� - od
rzek� Grundy. - My�la�em o cichej wyprawie.
Bink spojrza� na niego i u�miechn�� si�.
- Wiem, wiem. Moj� wnuczk� spotka�o wielkie nieszcz�cie.
I je�li ci� zna