Piers Anthony Zakochany Golem 1. WYPRAWA Golem Grandy rozprostował zaspane kości i zeskoczył z miękkiego posłania. Stanął przed lustrem, przyjrzał się swojemu odbiciu i westchnął. Nie był wyższy od rozpostartej męskiej dłoni. Być może było to i wygodne, gdyż tym sposobem mógł się z łatwością przespać byle gdzie, nie zajmując wiele miejsca. Jednak z pewnością nikomu tym nikłym wzrostem nie mógł zaimponować. A już szczególnie w Kramie Xanth. Był cudowny, nowy dzień. Tak piękny, iż nawet Grandy niemal zapomniał o tym, że jest najmniej znaczącą istotką ze wszystkich żywych stworzeń. Gdy był prawdziwym goleniem - kukiełką z gał-ganków i drewna - marzył, by żyć naprawdę, by mieć ciało. I gdy w końcu udało mu się je zdobyć, przez jakiś czas wierzył, że jest szczęśliwy. Potem jednak powoli uzmysłowił sobie, iż wciąż jest prawie niczym. Wszyscy wiedzieli, że ma cięty język, lecz nikt nie traktował go poważnie. Lubił drwić z ludzi. Ale teraz robił to tylko po to, aby ukryć swoją rozpacz. Głębokie przeświadczenie, że się do niczego nie nadaje. Gdy udało mu się kogoś nieco pogrążyć choćby na moment, czuł się troszeczkę lepiej. Oczywiście dobrze wiedział, że to do niczego nie prowadzi, że w ten sposób działa tylko na swoją szkodę i przysparza sobie wrogów. Marzył, by zrobić coś wielkiego, coś czym mógłby się zrehabilitować, dzięki czemu mógłby stać się kimś wartościowym i poważanym. Jednak nic szczególnego nie przychodziło mu do głowy. Tymczasem zauważył, że jest głodny. Głód był ceną, jaką płacił za to, że żyje. Musiał jeść. Nie robił tego jako golem. Nie odczuwał wtedy niczego. Ani głodu, ani bólu, ani żadnych innych naturalnych potrzeb. Stwierdził jednak, iż bardziej odpowiada mu obecny stan rzeczy, gdyż w ten sposób korzysta też z wszelkich przyjemności życia, ale i także z... przykrości, jakie ono przynosi. Zjechał po poręczy. Prześlizgnął się przez szparę w oknie, które zawsze było uchylone z myślą o nim, i wylądował na kępie mucho-morów-żabijadów, dewastując liczne kapelusze. Musiały wyrosnąć ostatniej nocy - pomyślał. Na nieszczęście na jednym z nich siedziała mała ropuszka. - Wredny typku - zaskrzeczała. - Patrz, gdzie leziesz! - Słuchaj no, żabi ryju - odciął się Grundy. - To moja ścieżka. Czego na niej szukasz? - Siedzę sobie na żabijadzie. Jako żaba mam do tego wszelkie prawo - zaprotestowała ropucha. - To ty ni stąd, ni z owad tu wtargnąłeś! Stworzenie miało rację, lecz Grundy nie bardzo się tym przejął. Był zdenerwowany. Drażnił go cały ten Xańth, więc choć wcale tego nie chciał, zareagował w typowy dla siebie sposób. - Wiesz, co zrobię? Zniszczę te twoje wszystkie parszywe, śmierdzące muchomory! Mówiąc to, chwycił leżącą opodal pałkę i zaczął nią wywijać na prawo i lewo, kosząc następne kapelusze. Choć nie był wielki, przychodziło mu to z łatwością, gdyż grzyby sięgały mu zaledwie do kolan. - Pomocy! - wrzasnęła ropuszka. - Szaleniec na horyzoncie! Rosnące wokół ścian zamku chwasty zaczęły się poruszać i Grundy ujrzał zmierzający ku niemu cały oddział żab. Najmniejsze skakały na przedzie, za nimi podążały większe, zaś na końcu majestatycznie sunęła olbrzymia, paskudna ropucha. Grundy próbował uciec. Chciał wdrapać się na okno, lecz wielka ropucha otworzyła swoją ogromną paszczę, wysunęła jęzor i złowiła nim golema. Jęzor był lepki. Grundy nie mógł się od niego uwolnić. Ropucha zwinęła go, przyciągając Grundy'ego do siebie. - Zjedz go! Zjedz go! - krzyknęły żaby. - Daj mu nauczkę! Niech wie, że żabijady należy obchodzić z daleka! Zrozpaczony Grundy złapał się jakiejś wystającej z ziemi skały. Pomyślał, że może w ten sposób nie wpadnie w paszczę potwora. Lecz od razu opadły go małe żaby. Skakały po nim, zadając solidne razy, a jedna z nich zmoczyła go swą wydzieliną. Zrozpaczony i przerażony golem chwycił ją i wrzucił prosto w rozdziawioną paszczę monstrualnej ropuchy. Ta tylko mlasnęła, zamknęła japę i wsunęła jęzor. Grundy był wolny! Najwidoczniej było jej wszystko jedno, co je. Małe żabki jednak nie dały za wygraną i skrzecząc „Na niego! Na niego!" - rzuciły się w stronę golema z wysuniętymi języczkami. Pojedynczo nie mogły mu nic zrobić, lecz idąc całą chmarą zaczynały być groźne. Grundy próbował ominąć lepkie języki, jednak było ich za dużo. Nie dał rady. Na dodatek olbrzymia ropucha zorientowała się, że zjadła nie to, co było trzeba, i znów skierowała się ku niemu. Nagle... Grundy zauważył hipnotykwę. Tak! To jest to! - pomyślał. Podbiegł do niej i ukrył się z drugiej strony, kierując otwór tykwy dokładnie w żabie oczy. Gdy tylko wielka ropucha otworzyła paszczę i wysunęła straszny, lepki jęzor, golem obrócił hipnotykwę tak, że żabisko musiało zajrzeć do środka. Ropucha spojrzała na nią i zamarła. Hipnotykwa usidliła ją. - A masz, wstrętny ryju! - zawołał. - Nie możesz się ruszyć! Teraz tobie się dostało! Ale małe żabki nie zostały sparaliżowane. Wszystkie utkwiły w nim swe złośliwe oczka. Dopadły go. Jedna wskoczyła mu na głowę. Grundy upadł i próbując ją z siebie strzepnąć, sam zerknął w zaczarowany otwór. Nagle znalazł się w świecie hipnotykw. Stał w samym środku kręcących się drewnianych przekładni, obok olbrzymiej ropuchy, której ogromna noga utkwiła między zębatkami. Przekładnie jednak obracały się dalej, wciągając ją powoli między siebie, miażdżąc ciało i kości. - Pomocy! - skrzeczało żabisko. - Zaraz zdechnę! - Cóż! Przecież jeszcze przed chwilą chciałaś mnie pożreć! - za drwił Grundy. Nie mógł jednak na to patrzeć. Widok był przerażający. Spróbował wyciągnąć ropuchę, jednak przekładnie nie puszczały. Wtem ujrzał małą zębatkę. Leżała jakby zapomniana tuż obok niego. Podniósł ją i wsadził dokładnie tam, gdzie utkwiła noga ropuchy. Gdy tylko ściskające ją zębate koła naszły na siebie, rozległ się trzask. Mała zębatka została zmiażdżona i przekładnie się zatrzymały. W tym samym momencie pojawił się wielki, ziejącym ogniem ogier. Miał sierść czarną jak środek nocy i jeszcze czarniejsze oczy. - Powinienem był to przewidzieć! - zarżał. - Golem wtargnął w przekładnie! Mrugnął. Ropucha i Grundy znaleźli się znowu w realnym świecie. Zostali wyrzuceni! Noga ropuchy nie była nawet zadrapana, lecz po całym tym zajściu żabisko zupełnie straciło apetyt. Grundy zaś stwierdził, że został zupełnie poniżony. - Wyrzucono mnie z hipnotykwy - jęknął. - Nawet tam nikt mnie już nie potrzebuje! Z powrotem wdrapał się na okno. Tym razem nikt mu w tym nie przeszkodził. Poczuł na sobie lepką substancję, pokrywającą jęzor olbrzymiej żaby i mokrą ciecz, którą spryskała go mniejsza. - Fuj! Coś okropnego! - westchnął i wszedł do środka. Po chwili poczuł się jeszcze gorzej. Uświadomił sobie bowiem, że prawie nic nie znaczy, że nawet taka sobie zwykła ropucha jest w stanie go znieważyć. I to właściwie nie dlatego, że był mały. Po prostu prawie nikt nie darzył go szacunkiem. Nikt sobie z niego nic nie robił. Był nikim. - Po co żyć, jeśli się z tego nie ma żadnych korzyści? - zapytał sam siebie. Znalazł wiadro wody stojące od wczoraj na podłodze i zaczął się myć. W trakcie tej żmudnej pracy doszedł do wniosku, że chyba zna odpowiedź na powyższe pytanie. - Jeżeli dla wszystkich jest się niczym, to nie ma po co żyć - szepnął. - Ale jak temu zaradzić? Cóż mam robić? Przecież jestem tym, kim jestem, skromnym, małym stworzonkiem - rozmyślał. Biegł przez komnaty. Nagle usłyszał ciche pochlipywanie. Przystanął na moment. Czyjeś nieszczęścia zawsze go wzruszały. Rzadko się do tego przyznawał, ale rzeczywiście tak było. Rozglądnął się dokoła i zauważył niewielką roślinkę, mały, zielony kwiatek z opusz- czonymi listkami. Wyglądał na zupełnie zwiędniętego. Grundy posiadał magiczną moc. Umiał porozumiewać się z każdym żywym stworzeniem. Przemówił wiec do rośliny: - Co się stało, moja zielona mordko? - U-u-usycham! - Zauważyłem, doniczkowcu. Ale czemu? - Bo-o Ivy zapomniała mnie po-o-dlać!-łkał kwiat. - Jest taka nieszczęśliwa, że... - Spróbował wypuścić następną łzę, lecz nie zdołał. Zabrakło mu wody. Grundy poszedł do łazienki, wlazł na umywalkę i ściągnął z niej mokrą gąbkę. Powlókł ją po posadzce, podniósł i mocno ścisnął nad doniczką. Woda zmoczyła ziemię. - Och! Dzięki! - wykrzyknął uradowany kwiat, wchłaniając wilgotną ciecz. - Jakże ci się odwdzięczę? Golem jednak, choć był zadufany w sobie, nie miał pojęcia, co taka zielona roślinka mogłaby dla niego zrobić. Postanowił więc grać filantropa. - Zawsze z przyjemnością pomagam innym - odpowiedział. - Powiem Ivy, żeby cię dobrze podlała. Co się z nią dzieje? Czemuż zapomina o tak ważnych rzeczach? - Chyba nie mogę ci tego zdradzić... - mruknął kwiat. Teraz Grundy stwierdził, że kwiat jednak może coś dla niego zrobić. - Przecież przed chwilą uczyniłem dla ciebie coś szczególnego, zeschnięty listku! Kwiat westchnął. - No dobrze. Ale nie mów nikomu, że to ja ci o tym powiedzia łem. Ivy to diablątko. Szczególnie wtedy, gdy wpada w szał. Golem dobrze wiedział, o co chodzi. Ivy miała osiem lat i już była prawdziwą Czarodziejką. Gdyby ktoś wszedł jej w drogę, na pewno by tego pożałował. - Nikomu nie powiem - obiecał. - Uczy Dolpha latać. Chce, aby zamienił się w ptaka i pofrunął na poszukiwanie Stanleya. Grundy wydął swe wąskie usteczka. - Toż to prawdziwe nieszczęście! - zawołał. Brat Ivy, Dolph, choć miał zaledwie trzy lata, był Magiem. Potrafił zamieniać się w różne żywe istoty. Oczywiście umiał także zamienić się w ptaka i ulecieć gdzieś daleko, w górę. Było to jednak nadzwyczaj niebezpieczne. Mógł bowiem łatwo się gdzieś zgubić, czy też zostać pożartym przez jakąś podniebną bestię. Grundy musiał go powstrzymać! Jednak obiecał roślince, że nikomu nie wyjawi tej tajemnicy. Dawniej łamał dane przyrzeczenia, lecz teraz postanowił się poprawić. Ponadto, gdyby tylko napomknął Ivy coś na ten temat, sam znalazłby się w poważnych tarapatach. Musiał znaleźć jakieś inne wyjście. Spróbował coś przekąsić, lecz nie pomogło mu to w rozwiązaniu tego zawiłego problemu. Zauważył Ivy. Szła do komnaty Dolpha. Wiedział, że natychmiast musi zacząć działać, i to tak, by z niczym się nie zdradzić. Postanowił zaczepić ją, tak ni stąd ni z owad, jak gdyby nic się nie stało, już tu na korytarzu. - Dokąd to, laleczko? - zapytał. - Zmykaj stąd, wścibski człeczku! - odpowiedziała czule. - Jak sobie życzysz. W takim razie pójdę pobawić się z Dolphem. - Nawet się nie waż! - pisnęła, starając się ukryć swą złość. - Teraz ja chcę się z nim pobawić. - Możemy bawić się wszyscy razem - zaproponował Grundy, a Ivy nie była w stanie mu się sprzeciwić nie wyjawiając swej tajemnicy. Gdy weszli do komnaty, Dolph był już ubrany i gotów do psot. Był ślicznym, małym chłopcem. Miał kręcone, ciemne włosy i miły uśmiech. - Patrzcie! Jestem ptakiem! - zawołał, nagle zamieniając się w ptaka o pięknym zielono-czerwonym upierzeniu. - Ojej! - wyszeptała Ivy. Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, gdyż Dolph z powrotem przybrał ludzką postać. Był bardzo z siebie zadowolony. - Czy mogę teraz wyjść i trochę sobie polatać? - zapytał. - A po co? - niewinnie zagadnął Grundy. - Nie, on wcale nie będzie fruwać - natychmiast wtrąciła się Ivy, ale Dolph też już zaczął mówić. - Zamierzam schwytać smoka! - oświadczył dumnie. - Nie! Nieprawda! - wrzasnęła Ivy. - Świetnie, Dolph! Ale którego? - ciągnął Grundy. - Zwie się Stanley Steamer. Zieje parą - powiedział Dolph. - Gdzieś się zgubił! - O czym on mówi? - spytał golem, zwróciwszy się do Ivy, uda jąc zdziwienie. - Przecież wiecie, że nie wolno mu nigdzie wychodzić samemu. - Już ci kiedyś mówiłam, byś nie wtrącał się w cudze sprawy! - wrzasnęła Ivy. Była wściekła. - To nie twoja rzecz! - Nie możesz go nigdzie posyłać. Jeśli tylko coś mu się stanie, twój ojciec od razu dowie się, kto go do takich rzeczy namówił. Mury Zamku Roogna mu wszystko powiedzą! A wtedy twoja matka... Ivy ujęła się rękami pod boki. Wiedziała, do czego zdolna jest jej matka, gdy wpada w gniew. - Muszę jakoś uwolnić Stanleya - załkała. - To mój ukochany .smok! - Ale nikt nawet nie wie, gdzie on teraz jest - zauważył Grun- dy. - I czy jeszcze... - Musiał przerwać, gdyż w obecności Ivy nie mógł mówić o tak strasznych rzeczach. Byłoby to po prostu niegrzecz ne. Stanley zniknął, gdyż ktoś przypadkiem rzucił na niego pewne zaklęcie. Zaklęcie skazujące wszelkie potwory na wygnanie. Steamer był miłym smokiem, ulubieńcem dziewczynki, lecz niestety owo zaklęcie nie rozróżniało jednego rodzaju smoków od drugiego. Oczywiście Ivy natychmiast spytała Dobrego Maga Humfreya, gdzie ma szukać swego przyjaciela, lecz i ten nie był w stanie nic jej poradzić. W Xanth było za dużo smoków. Nawet Dobry Mag za pomocą swych czarów nie potrafił odnaleźć zguby. Przynajmniej tak twierdził. - Humfrey był teraz dużo młodszy niż dawniej, więc może i jego moc także się nieco zmniejszyła. Jednak gdyby tak było, to i tak by się do tego nie przyznał. - Jakoś go odnajdę - rezolutnie stwierdziła Ivy. - To mój smok! W pewnym sensie miała rację. Nikt nie mógł zapanować nad smokiem, jeśli ten sam tego nie chciał. Ivy i Stanley byli zaprzyjaźnieni i nadzwyczaj do siebie przywiązani. Dzięki tej przyjaźni była w stanie utrzymać go przy sobie. Przyczyniała się do tego też jej wielka, acz subtelna magiczna moc. Grundy był przekonany, że Stanley by do niej wrócił, gdyby tylko mógł. A to, że nie wracał, wskazywało na to, że nie żyje. Ivy nie przestanie go szukać - pomyślał golem. Musiał się z tym pogodzić. Znał ją aż za dobrze. Wiedział jednak, że jeśli nie odwiedzie jej od tego zamiaru, zarówno na nią, jak i na całą jej rodzinę może spaść jeszcze gorsze nieszczęście niż strata jednego, małego smoka. Mógł zginąć jej brat. Ivy była Czarodziejką, lecz była także dzieckiem. Nie potrafiła patrzyć na całą sprawę oczyma dorosłych. Grundy nie mógł jej ani przyklasnąć, ani też niczego zabronić, choć jej aktualny pomysł był wyjątkowo głupi. Cóż mam robić? - myślał. I nagle wydało mu się, że znalazł szczególnie szlachetne wyjście z zaistniałej sytuacji. Coś, co mogło mu przysporzyć upragnionej chwały. - Ja go poszukam! - zawołał. Ivy klasnęła w dłonie, tak jak to zwykły czynić małe dziewczynki. - Naprawdę? Och! Dziękuję ci, Grundy! Odwołuję połowę złych rzeczy, które o tobie powiedziałam. - Połowę? Oto, co osiągnąłem! Ale przyrzeknij mi, że w trakcie moich poszukiwań nie będziesz działać na własną rękę. Mogłabyś zaszkodzić całej sprawie. - Dobrze, dobrze. Nie martw się - przytaknęła. - Nic nie zrobię. Dopóki go tu nie przyprowadzisz. W ten sposób Grundy wyruszył na poszukiwanie, które z góry uważał za stratę czasu. Ale cóż innego mógł uczynić? Ivy chciała odzyskać swego smoka, a on chciał zostać bohaterem! Golem Grundy nie bardzo wiedział, od czego ma zacząć. Zrobił więc to, co każdy w jego sytuacji powinien był zrobić. Postanowił udać się do Dobrego Maga. W tym celu dosiadł przechodzącego właśnie obok dinozaura. Był to niezwykle stary gad, który z racji swego wieku posiadał olbrzymi zasób słów. Umilali więc sobie podróż nader interesującą rozmową. Zwierz miał jednak irytujący zwyczaj wyrażania jednego pojęcia na różne sposoby. Na przykład, gdy Grundy zapytał go, dokąd zmierza, machnął swym ciężkim ogonem i powie- dział: „Idę, odchodzę, wychodzę, przemieszczam się, udaję się w odległe, dalekie, niedostępne regiony, strefy, tereny, ziemie, krainy". Gdy dotarli do Zaniku Dobrego Maga, Grundy był szczęśliwy, że może pożegnać swego towarzysza, mówiąc mu: do widzenia, adieu, pa-pa, szczęśliwej podróży i do zobaczenia. Stał teraz przed Zamkiem Humfreya. Za każdym razem, gdy się tu pojawiał, zamczysko z zewnątrz wyglądało inaczej. W środku zaś pozostawało prawie że nie zmienione. Tym razem budowla prezentowała się nadzwyczaj skromnie, niczym specjalnym się nie wyróżniając. Było to nieco podejrzane. Regularna fosa otaczała szare, kamienne ściany zwieńczone tu i ówdzie strzelistymi, pstrokatymi wieżyczkami. Lecz Grundy dobrze wiedział, że to tylko iluzja. Humfrey był Magiem Wiadomości, i choć był znowu młody, z pewnością przewidział, że ktoś się tu zjawi. Nie lubił, gdy nękali go przypadkowi przechodnie, więc aby nie niepokoił go żaden intruz, ustawiał zawsze trzy różne przeszkody, przez które byli w stanie przedrzeć się tylko ci, którzy naprawdę potrzebowali jego rady. Trudno! Grundy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że aby wejść do środka, musi jakoś przebrnąć przez zastawione pułapki. Nie bardzo jednak wiedział, jak na nie trafić i jak je pokonać. Musiał po prostu ostrożnie posuwać się naprzód i czekać, co się stanie. Doszedł do brzegu fosy. Na jego widok powierzchnia wypełniającej ją wody przymarszczyła się nieco. Nie miał jak przejść. Zwodzony most był podniesiony. Mógł jedynie przepłynąć na drugą stronę. - Przepłynąć?-pomyślał. - Wpierw muszę upewnić się, czy nie ma tu żadnych potworów zamieszkujących fosy! - Hej, hej! Wstrętne pyszczki! - zawołał. Mieszkające w fosach potwory były zawsze podobne do różnorakich wodnych węży. Cechowała je próżność i niezwykła troska o swój wygląd. Nikt jednak nie odpowiadał. Grundy i z tym musiał sobie jakoś poradzić. - Powiedz mi, trawko - zwrócił się do zieleniącego się nabrze ża - gdzie się podziały te bestie? - Wyjechały na wakacje, szmaciany móżdżku! - zaszumiała trawa. - Nikogo nie ma na posterunku? - zdziwił się Grundy. - Mó wisz, że mogę bezpiecznie przepłynąć na drugą stronę? - Mała szansa, chochołku ze słomy - odezwała się trawa. - Nim wykonasz pięć ruchów, zostaniesz zjedzony. - No, ale przecież nikogo tu nie ma... - Rób jak uważasz, drewniany kinolku - trawa zafalowała na wietrze. Grundy nie bardzo jej dowierzał. - Kto może mnie zjeść, jeśli w fosie nie ma żadnych bestii?-zapytał. Ale trawa była bardzo tajemnicza. - Karzełku z glinianą mordką, musisz sam sobie odpowiedzieć na to pytanie - szepnęła. Trawa najwidoczniej wiedziała coś o jego pochodzeniu, bo przecież teraz nie był już lalką ze słomy, drewna, gliny i gałganków. Nie bardzo jednak przejmował się tym, że tak się do niego zwraca. Może dlatego, że było to całkiem w jego stylu. - Musiałem coś przeoczyć - stwierdził Grundy. Podszedł bliżej, chcąc umoczyć palec w wodzie, gdy nagle wśród ździebeł trawy zdał się słyszeć zupełnie nieoczekiwany, ostrzegawczy szelest. Urwał więc jedno z nich, wzbudzając tym wśród innych wielkie niezadowolenie i włożył je do wody. Natychmiast rozpłynęło się w nicość. - Już wiem! W tej fosie jest kwas! Ojej! Gdybym tak spróbował w tym płynąć... Sięgnął po mały patyczek i wrzucił go do fosy. Był wyschnięty i dość gruby. Rozpuszczał się wolniej. Po chwili znalazł kamyk i odkrył, że ten nie rozpuszcza się wcale. Doszedł do wniosku, iż kwas działa tylko na organizmy żywe, ale na nieszczęście ON żył. Musiał więc przepłynąć fosę w jakiejś łodzi i trzymać się z dala od śmiertelnej płynnej substancji. Przeszukał okolicę. Oczywiście nie znalazł niczego, co nadawałoby się na łódź. Nagle usłyszał jakiś trzask i zauważył pole dojrzewającej fasoli. Nie bardzo wiedział, co z tym począć. Wziął sobie jednak jeden strąk. Tak na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo, do czego coś się może przydać. Po chwili natrafił na wielką muszlę ślimaka- olbrzyma. Ślimak opuścił ją dawno temu, ona jednak wciąż była piękna i błyszcząca. - Jakiż może być pożytek z pustej muszli? - pomyślał. I nagle wpadł na pewien pomysł. Chwycił muszlę i zaczął ją wlec w kierunku fosy. Ważyła więcej od niego. Mógł się do niej wśliznąć cały. Było mu bardzo ciężko, ale to mogło być to, czego potrzebował! Przywlókł muszlę na brzeg i strącił ją w dół. Dryfowała otworem w górę i nie rozpuszczała się. Nacisnął ją. Była jak nadmuchana. Zawierała o wiele więcej powietrza, niż był w stanie z niej wypchnąć. Nie dał rady jej nawet ciut zanurzyć. Miał następne zadanie do rozwiązania. Wyciągnął muszlę z powrotem na brzeg, po raz drugi obszedł okolicę i przyniósł całe naręcze chrustu. Wsadził gałązki do muszli i znów zepchnął ją do fosy, po czym ostrożnie zsunął się w dół. Wytrzymała! Uniosła go! Płynął! Wziął jedną z gałązek i odepchnął się nią od brzegu. Usadowił się najwygodniej jak tylko mógł wewnątrz muszli. Posłużywszy się jakąś lekko spłaszczoną gałązką, zaczął wiosłować. Miał ślimaczą łódź! Za jakiś czas jego wiosło rozpuściło się. Musiał wziąć następną gałązkę. Wiosłował bardzo ostrożnie, uważając, by nie spadła na niego ani jedna kropla kwasu. Posuwał się powoli, ale i fosa nie była zbyt szeroka. Stwierdził, że jeżeli nie wpadnie w panikę, to zupełnie bezpiecznie dotrze na drugi brzeg. Oczywiście o ile nieoczekiwanie nie natrafi na jakieś monstrum. Jednak żaden potwór się nie pojawił. Potwory na pewno nie bardziej lubią kwas niż golemy. Dobrze opancerzony wąż może i mógłby znieść taką kąpiel, lecz jakże miał ochronić przed kwasem swą paszczę i oczy? Grundy żeglował wyznaczonym kursem, kierując się prosto do przeciwległego brzegu. Po chwili ostrożnie wyszedł na ląd. Pierwszą przeszkodę miał za sobą. Wyprostował się i rozglądnął dookoła. Stał na czystej, wąskiej plaży, oddzielającej fosę od wysokiego muru. Plaża wiła się wokół wyspy, którą prawie w całości zajmował Zamek. Miał gładkie, zbudowane z wypolerowanych kamiennych bloków ściany. Mógł się w nich nawet przejrzeć. Ale nie było jak się na nie wspiąć. Nie znalazł najmniejszej dziurki, o którą byłby w stanie się zahaczyć. Musiał obejść budowlę dokoła i znaleźć jakieś przystępne wejście. Wkrótce natrafił na jakieś wielkie zwierzę. - To jednorożec - szepnął. W Xanth było ich zaledwie kilka. Pewnie wolały jakieś inne kraje. Napotkany jednorożec nie wzbudzał szacunku. Miał splątaną grzywę i wykrzywiony róg. Gdy zauważył golema, zarżał i zaczął grzebać nogą w piachu. - Witaj, zgięty rożku! - odezwał się po końsku Grundy, najgrzeczniej jak tylko potrafił. - Czemu nie umyjesz sobie swej śmierdzącej sierści? - Zaraz wyczyszczę tobą ten piach, ty zafajdany karle! - odrzekł . wyraźnie z czegoś niezadowolony jednorożec. - Ooo! To najwyraźniej druga przeszkoda - pomyślał golem i powiedział: - Chyba nie będziesz miał nic przeciwko temu, że tędy przejdę i wejdę do Zamku? Grandy udał, że chce się wśliznąć zwierzakowi między nogi, gdyż nie było dość miejsca, by przemaszerować obok niego. Jednorożec nachylił się, tak jakby miał zamiar staranować wszystko, co stanie mu na drodze. Sprawa była całkiem jasna. Pilnował przejścia. Golem przystanął i zaczął się zastanawiać. - Jak ominąć to stworzenie, które jest zdecydowane na wszystko, by mnie tylko nie przepuścić? - myślał. - W dodatku ono jest górą. Ale przecież musi być jakieś wyjście. Zrobił w tył zwrot i odszedł. Przyszło mu na myśl, że może obejść Zamek i dotrzeć do wejścia od drugiej strony. Jednorożec nie poszedł za nim. Chyba był za głupi, by wpaść na to, co knuje. Grandy przeszedł trzy czwarte drogi wokół Zamku i przystanął. Naprzeciw niego stał Jednorożec, groźnie unosząc róg w górę. Najwidoczniej cofnął się do wejścia, przy którym pewnie było nieco szerzej, nawrócił i strzegł teraz drogi z drugiej strony. Wcale nie był taki głupi! Dobrze wiedział, że nie obroni przejścia, goniąc Grundy'ego wokół Zamku. Cóż, musiał wymyślić jakąś sztuczkę. Albo rozwścieczyć zwierzę tak, by zapomniało, co tu robi. Potrafił to doskonale. Posiadał rzadką umiejętność prawienia złośliwości, szczególnie, gdy ktoś mu podpadł. - Powiedz mi, kulawcu, czy postawili cię tutaj, byś nie za- smradzał komnat Zamku? - Nie. Postawiono mnie tutaj, byś TY tego nie zrobił - spokoj nie odpowiedział jednorożec. Hmm. Było gorzej, niż przypuszczał, ale spróbował znowu. - Gdzie wetknąłeś ten swój krzywy róg? - spytał. - Żadne szanujące się stworzenie nie obnosiłoby się z czymś takim. - A ty co? Wykąpałeś się w krochmalu czy w ultramarynie? - odciął się jednorożec. - Żaden szanujący się karzeł, mając tak pokurczone, sine ciało, nikomu by nie pokazał się na oczy. - Słuchaj, kołtunie! Jestem GOLEMEM! - krzyknął Gran dy. - Dlatego jestem taki mały! - Co do tego mam pewne wątpliwości. Jesteś trochę za mały. Nie pasujesz do tak niewyparzonej mordy. Grandy wyprostował się na całą swą niewielką wysokość, gotowy bluzgnąć rączym strumieniem przekleństw. Musiał jednak przyznać, że jednorożec jest górą. A to przecież on, Grandy, miał GO doprowadzić do szału! Musiał spróbować czegoś innego. - Cóż, jeśli nie mogę go pokonać, może uda mi się go jakoś zjednać - pomyślał i zapytał: - Czego pragnąłbyś najbardziej w całym Xanth? - Pozbyć się wszystkich golemów. Może wtedy odzyskałbym swój węch. - A poza tym? - niewinnie ciągnął Grandy. Jednorożec zaczął się zastanawiać. - No, cóż! Jestem strasznie głodny, a tu nie ma nic do zjedzenia. Chciałbym przekąsić coś dobrego. Ta odpowiedź była już bardziej obiecująca. Ale Grandy nie miał zielonego pojęcia, gdzie zdobyć coś na ząb. - Jeśli mnie wpuścisz do Zamku, to być może podrzucę ci trochę siana czy czegoś innego - bąknął. - Jeśli cię wpuszczę do Zamku, to być może nawet nie zdołam uciec. Natychmiast obedrą mnie ze skóry - odrzekł jednorożec. - Może mógłbym coś wykombinować nie wchodząc do środka... - Tak, to by było najlepsze rozwiązanie - przytaknęło zwierzę. Ale brzmiało to jakoś dziwnie. Grandy popatrzył na trawę i zarośla zieleniejące na drugim brzegu fosy. Z pewnością było tam dużo nadającej się dla jednorożca, doskonałej paszy, lecz nie było jak go tam przetransportować. Zaś Grandy w swej ślimaczej łodzi za jed- nym razem nie był w stanie przywieźć mu więcej niż kęs zieleniny. Wtem wypatrzył pewną włochatą roślinkę. Coś zaświtało mu w głowie. Być może było to jakieś rozwiązanie! - Kim jesteś? - zapytał w języku roślin, którego jednorożec oczywiście nie rozumiał, wiec nie wiedział, co robi. - Jestem, pękającą kukurydzą - dumnie odpowiedziała ro ślina. - Mam najsmaczniejsze ziarna na tym brzegu. Teraz Grandy zagadnął jednorożca. - Zdaje mi się, że jednorożce nie cierpią prażonej kukurydzy... no co, lubisz pop-corn? - Nienawidzę go - odparł, śliniąc się, jednorożec. - Ach, tak! A więc się nie myliłem - pomyślał golem. - Jednorożce uwielbiają wszelkie gatunki kukurydzy. Są z nią związane jakąś magią imion.* - Znów zwrócił się do rośliny. - Nie wyglądasz na tak dobry gatunek - zadrwił w jej języku. Roślina nadęła się i zmieniła barwę. - Jestem kukurydzą najwyższej klasy! - wykrzyknęła. - Moje ziarenka strzelają lepiej niż jakiekolwiek inne. * Magia imion - wiąże ze sobą stworzenia, przedmioty o podobnie brzmiących nazwach. Unicorn (ang.) -jednorożec, corn (amer.) - kukurydza - stąd w oryginale drugi człon słów unicorn i pop-corn tworzą homonim. - Nieprawda-przekomarzał się Grundy. - Założe/się, że tylko syczą i przypalają się. - Syczą?! - Roślina zatrzęsła się, a kolby poczerwieniały jej ze złości. Była zupełnie wyprowadzona z równowagi. - Wystrzelę tak głośno, że pomyślisz, iż to jakaś bomba. - Chrzanisz! Ziarenka były już tak rozgrzane, że ich łupinki przybrązowiały, a liście osłaniające kolby rozchyliły się. Po chwili zaczęły strzelać z gorąca. Wpierw jedno, potem drugie, aż w końcu wybuchła cała reszta. Rzeczywiście przypominało to prawdziwą eksplozję. Na- dmuchane, białe bąbelki fruwały tu i tam w powietrzu, spadały na drugi brzeg fosy, uderzały o ściany Zamku. - Pop-corn! - zawołał jednorożec, łapczywie pożerając poroz rzucane ziarenka. - Podobno jednorożce nie znoszą pop-cornu-przypomniał mu Grundy. - Wynoś się stąd! - niegrzecznie wrzasnęło zwierzę. - Jak sobie życzysz! - Grundy zaszedł jednorożca od tyłu, czmychnął koło zadu i znalazł się przed bramą. Zwierzę było tak zajęte przeżuwaniem wspaniałej kukurydzy, że nawet go nie zauważyło. Golem otworzył wrota i spokojnie wszedł do Zamku. Tym razem nikt nie zastąpił mu drogi. Był w środku! - Sprytnie, sprytnie, mały okruszku - powiedział jakiś głos. Grundy rozglądnął się zaniepokojony. Stał na klepisku niewielkiego dziedzińca, naprzeciw potwornego mrówkolwa, który mógł go w każdej chwili pożreć. Oczywiście, jeśli tylko miałby na to ochotę. - Właśnie próbuję skontaktować się z Dobrym Magiem. Mam do niego bardzo ważną sprawę - bąknął nerwowo. - Co ty powiesz... - Mrówkolew ziewnął, pokazując wielkie, bia łe kły. Wiedział, że przy użyciu swych sześciu owadzich nóg bez proble mu dopadnie golema, więc bawił się z nim w kotka i myszkę. - Wątpię, byś był na tyle inteligentny, by Mag chciał tracić dla ciebie czas. - O! Jestem nadzwyczaj inteligentny! - gorąco zapewnił go Grundy. - Jestem tylko trochę za mały, by dać nauczkę takim potworom jak ty. - No, to zadam ci pewne zadanie - odpowiedział mrówkolew, leniwie się przeciągając. - Jak udowodnisz, że mówisz prawdę, pozwolę ci tędy przejść. To już było coś. Grundy stwierdził, że nie ma nic do stracenia. I tak jego los był w rękach potwora. - No, co to za zadanie? Mów, co mam zrobić. - Rozegramy trzy partie gry w kreski i kostki - powiedział mrówkolew. - Jeżeli mnie pokonasz - wejdziesz dalej. Ale jeśli przegrasz, to cię zjem! Chyba nie masz nic przeciwko temu? Grundy przełknął ślinę. - Przypuśćmy, że będzie remis. Co wtedy? - Wtedy też cię przepuszczę. Potrafię być wspaniałomyślny dla równych sobie przeciwników. Zrobię nawet coś więcej. Każdy pierw szy ruch będzie należał do ciebie. Goleniowi wciąż nie za bardzo podobał się ten pomysł. Zdawał sobie jednak sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze z tego, że jeśli rzeczywiście chce ujrzeć Dobrego Maga, to i tak nie pozostaje mu nic innego, jak rozegrać tę grę, i po drugie z tego, że całkiem nieźle gra w kreski i kostki. Wiedział, że może wygrać. - No dobrze - odpowiedział. - Świetnie! - szczerze wykrzyknął mrówkolew. Podskoczył nagle do góry i opadł na wszystkie sześć nóg. Był dość ciężki, więc każda z nóg podczas tego lądowania wbiła się w glinę klepiska. Szybko wygramolił się z tej niespodziewanej pułapki i stanął obok, pozo stawiając na ziemi sześć śladów. Natychmiast podskoczył znowu i wylądował w trochę inny sposób. Trzy przednie nogi trafiły dokładnie tam, gdzie poprzednim razem, zaś trzy tylne odcisnęły trzy nowe ślady. Zaraz potem potwór ostrożnie odszedł na bok, by nie zniszczyć odciśniętego wzoru. Dziewięć śladów przypominających kropki tworzyło wielki kwadrat z zaznaczonym środkiem. - To pole gry - oświadczył mrówkolew. - Ale tu można narysować tylko cztery kostki - zaprotestował Grundy. Potwór wysunął szpony i przyglądał się uważnie. - No więc? - zapytał. Grundy postanowił nic już nie mówić. - W końcu mała partyjka nie różni się niczym od dużej - pomyślał. - I tak mam pierwszy ruch.-Podszedł bliżej i nogami wyrysował linię łączącą najbliższą mu kropkę narożną z kropką dzielącą linię brzegową na połowy. Mrów- kolew zbliżył się do golema i pociągnął linię dalej do następnej narożnej kropki. Jedna strona figury była gotowa. Odpowiadając na ten ruch, Grundy połączył linią narożnik górny z następnym śladem wyznaczającym środek krawędzi pola gry. Mrówkolew znów przeciągnął ją do następnego narożnika. W podobny sposób powstały dwie następne krawędzie figury, która teraz przypominała dużą kostkę z kropką pośrodku. Grundy stwierdził, że przegrywa. Nie pozostawało mu nic innego, jak narysować linie łącząca środek kwadratu z którymś z boków. W ten sposób jego przeciwnik zamknąłby pierwszą kostkę i korzystając z reguły dodatkowego ruchu za zamknięcie pola, zwycięsko zakończyłby grę. - Wpadłem! - stwierdził Grundy. - Dałem się namówić na partyjkę, której nie mogę wygrać. - No, dalej, teraz twój ruch - powiedział z satysfakcją mrów- kolew. Grundy westchnął i zrobił to, co musiał. Mrówkolew postąpił dokładnie, jak przewidywał golem. Dokończył wszystkie cztery kostki, na dodatek umieszczając w każdej z nich swój monogram. Grundy poniósł sromotną klęskę. - Czy zrobiłem coś nie tak? - spytał Grundy. - Coś, co nie jest zgodne z regułami tej gry? Mrówkolew wzruszył swoimi trzema parami ramion. - Reguły gry uznają i głupie zagrania - przytaknął i zakończył pierwszą kostkę, wpisując w nią literę M, po czym, wykorzystując wygrany ruch, postawił linię po przeciwnej stronie pola, tak by teraz Grundy z kolei nie zarobił punktu. Golem połączył kreską narożnik i ostatni z wolnych śladów. W tej chwili figura wyglądała tak: - Tym razem ja odstępuję ci pierwszy ruch! Zaczynaj! - odezwał się Grundy. - O, co to, to nie. Nie ma mowy - odrzekł stanowczo mrówko- lew. - Obiecałem ci, że każdy pierwszy ruch należy do ciebie. Zawsze dotrzymuję słowa. - Ale... Mrówkolew znowu wysunął szpony, znacząco się im przyglądając. Golemowi nie pozostało nic innego, jak przyjąć warunki przeciwnika, choć dobrze wiedział, że potwór wygra, gdyż zaczynał jako drugi. Grundy miał zostać zjedzony! Nagle coś mu przyszło do głowy. - Chyba znalazłem sposób! - pomyślał. - Nigdy przedtem nie grał w kreski i kostki na tak małych polach, niemniej jednak reguły gry pozostały niezmienione.-Tak! To powinno chwycić! Przypomniał sobie właśnie, że gracz, jeśli tylko chce, nie musi wcale kończyć Unii rozpoczętej przez przeciwnika. Zamiast tego może wykonać jakiś inny ruch. Zasada ta była prawie zapomniana i rzadko jej używano, lecz miała swoje zalety. Postanowił teraz ją wykorzystać. Była ostatnią deską ratunku. Zaczęli grę, postępując z początku dokładnie jak poprzednim razem. Gdy dwa boki kwadratu były ukończone, Grundy zrobił swój niespodziewany ruch. Narysował linię łączącą środek jednej z krawędzi ze środkiem pola. Mrówkolew wytrzeszczył oczy. - Ale tym sposobem ja zamknę kostkę! Przecież nie musisz jeszcze tego robić! - zawołał. Potwór już zamierzał narysować następną kreskę... gdy zatrzymał się w pół drogi. Cokolwiek by zrobił, Grundy zakończyłby trzy kolejne kostki, odnosząc wielkie zwycięstwo. - A niech to! Ale ze mnie głupiec! - wykrzyknął. - Wygra łeś! - Gram głównie po to, by wygrać - uprzejmie odpowiedział golem. Jego przeciwnik z niebywałym wdziękiem przedłużył jedną z linii, zaś Grundy dokończył dzieła, z zadowoleniem wpisując w pola trzech kostek krągłe G. Tak więc każdy miał na swoim koncie jedno zwycięstwo. Rozpoczęli decydującą partię. Mrówkolew grał niezwykle rozważnie. Z początku gra toczyła się zupełnie tak samo jak dwie poprzednie. Znowu w pewnym momencie Grundy postanowił poświecić jedną kostkę. Przeciwnik jednak nie wykorzystał tej sposobności, decydując się w zamian zakreślić kawałek brzegu. Golem przestraszył się. - Czyżby w ten sposób zamierzał wygrać? - pomyślał. Ale natychmiast wpadł na to, jak temu zaradzić. Sam zakończył pierwszą kostkę, a zdobyty przez to ruch wykorzystał do połączenia narożnika z ostatnim wolnym punktem. Teraz nie miało już znaczenia, jak mrówkolew wykorzysta swój ruch. Postawiona przez niego kreska, tak czy tak dawała zwycięstwo pierwszemu z graczy. Pole gry wyglądało tak: Mrówkolew długo się mu przypatrywał. W końcu wzruszył ramionami i narysował następną linię. Grundy dokończył wszystkie pozostałe kostki. Teraz krągłe G wypełniało wszystkie cztery pola. - Dzisiaj się czegoś nauczyłem - filozoficznie przyznał mrów kolew. - Wyprawa po upragnione szczęście, czy tego się chce czy nie, nie zawsze się dobrze kończy. Moje gratulacje, golemie! Udowodniłeś, że jesteś dość mądry, by tędy przejść. Mówiąc to, potwór odsunął się, robiąc Grundy'emu drogę. Małe kolanka golema ugięły się. Rozważył całą sprawę i doszedł do wniosku, że Dobry Mag z pewnością wiedział, jak przeważyć szalę zwycięstwa w drugą stronę. - No, poddał mnie dość naiwnej próbie - powiedział sam do siebie Grundy - a mimo to o mało co nie przegrałem. Zbliżył się do jakichś drzwi i napotkał zawoalowaną Gorgone. - Jak się miewasz, Grundy? - zapytała troskliwie. Lecz Grundy nie miał ochoty z nią rozmawiać. - Chciałem się zobaczyć z Dobrym Magiem. To wszystko. - odpowiedział. - Proszę bardzo, ale uważaj, jest dzisiaj nie w humorze. Poprowadziła go do komnaty Dobrego Maga. Humfrey siedział na wysokim stołku, pochylony nad jakąś wielką księgą. Miał teraz około dwunastu lat. Jakieś pięć lat temu wypił za dużo Eliksiru Młodości i nadal cierpiał z tego pwodu. - Magu, potrzebuję twojej rady - zaczął golem. - Wynoś się stąd - burknął Humfrey. - Właśnie chciałem... - Jeden rok służby w zamian... Była to zwyczajna procedura. Dobry Mag zawsze pobierał taką opłatę. Lecz Grundy jeszcze się trząsł po rozgrywce z mrówkolwem, więc w zwykły sobie sposób wrzasnął: - Słuchaj no, ty nieznośny dziwolągu! Tylko taki idiota jak ty mo że przez pięć lat nie wpaść na to, co jest jasne jak słońce! W każdej chwili możesz mieć tyle lat, ile chcesz! Wymawiając jedno tylko zdanie, mogę ci podarować wiek życia! A wtedy będziesz mi winien sto Odpowiedzi. Dobry Mag nadstawił ucha. - Udowodnij to - powiedział. - Musisz w Eliksirze Młodości rozpuścić patyczek z drzewa odwrotności. I wtedy... - Stanie się on Eliksirem Starości! - dokończył uszczęśliwiony Humfrey. - Hmm. Czemu sam o tym nie pomyślałem?/ - Bo jesteś... - Już to słyszałem. No cóż, golemie, zarobiłeś na Odpowiedź. O co chcesz mnie zapytać?/ - Zarobiłem na wszystkie Odpowiedzi, jakie tylko zechcę usły szeć! - wykrzyknął Grundy. - Nie. Skorzystam z twojej rady, lecz jak, to wyłącznie moja sprawa. Lata się nie Uczą. Nie powinno cię obchodzić, ile ich sobie dodam. Ważne jest, że zaliczyłeś swój rok. Grundy stwierdził, że Dobry Mag, podobnie jak mrówkolew, nie pójdzie na kompromis. Doszedł jednak do wniosku, że przynajmniej osiągnął to, co chciał. - Jak mogę znaleźć i uwolnić Stanleya Steamera? - Oho! I ty się tym zajmujesz! - Humfrey zerknął w otwartą księgę. - Tu piszą, że musisz dosiąść Straszydła spod Łoża i pojechać na nim do Wieży z Kości Słoniowej. - Nie powiesz mi, że miałeś ją otwartą właśnie w tym miejscu! - zawołał oburzony Grundy. - Czy to następne Pytanie? Golem przygryzł wargi. Dobry Mag nie dawał nic za darmo. Chyba, że jego gość był także Magiem. - Powiedz mi przynajmniej, gdzie szukać tej Wieży z Kości Słoniowej! - Czy chcesz odsłużyć rok przed czy po udzieleniu ci Odpowiedzi? - Ty gnomowaty skąpcze! - wybuchnął Grundy. - Dopiero co oddałem ci twoje lata! Nie wiem, czy od tego czasu upłynęła choć jedna minuta! Humfrey wydął wargi i spytał: - A przedtem co dla mnie zrobiłeś? Grundy wypadł z komnaty. Dobry Mag ledwo to zauważył. Znowu ślęczał nad księgą. 2. CHRAPUŚ Golem wrócił na Zamek Roogna w podłym humorze, bowiem stwierdził, że Dobry Mag nie odpowiedział na jego pytanie. - Wcale nie powiedział, że znajdę Stanleya Steamera w Wieży z Kości Słoniowej. Kazał mi jedynie tam pojechać, dosiadając Straszydła. A któż może zgadnąć, co jeszcze się w tym czasie wydarzy - mruczał. - Z drugiej jednak strony, Humfrey wcale nie uważał, by Wyprawa zakończyła się fiaskiem. Pewnie sam nie jest pewny, czy smok wciąż żyje, więc przynajmniej chciał mi pomóc go odnaleźć - gadał do siebie Grundy. Najpierw należało o wszystkim opowiedzieć Ivy. Nie będzie to takie łatwe - pomyślał Grundy. I miał rację. - Chcesz zabrać mojego Chrapusia? - spytała Ivy podniesionym głosem. - To mój WŁASNY potwór! Bestyjeczka spod Łóżeczka! - Przecież albo się z niego naśmiewasz, albo nie zwracasz na niego uwagi - burknął golem. - To nie ma nic do rzeczy - odpowiedziała tonem małej kobietki, - Ma siedzieć u mnie pod łóżkiem. Nigdzie indziej. - Ale przecież Dobry Mag wyraźnie powiedział, że mam go dosiąść i pojechać na nim do Wieży z Kości Słoniowej! Twój Chrapuś to jedyne Straszydło spod Łoża, jakie znam na tyle dobrze, by je o coś takiego poprosić. - Wieża z Kości Słoniowej? - powtórzyła, ożywiwszy się nie co. - Przecież tam mieszka Rapunzel! Grundy'emu nie przyszło to do głowy. Rapunzel przyjaźniła się z Ivy. Co jakiś czas przesyłała jej pudło kalamburów*, a Ivy w zamian za to wysyłała jej wycinki z nuindaóskich gazet, które czasem otrzymywała. Grundy'emu wydawało się zawsze, że Ivy wychodzi dużo lepiej na tej dziwnej transakcji, i dziwiło go to, iż Rapunzel ciągnie tę wymianę. - Ale cóż ta Rapunzel mogłaby mieć wspólnego z zaginionym smokiem? - pomyślał. - Z pewnością zawiadomiłaby Ivy, gdyby Stanley się u niej ukrywał! Postanowił jednak o tym z Ivy nie rozmawiać. Stwierdził, że i tak nic dobrego by z tego nie wynikło. - Chcesz, żeby Stanley wrócił czy nie? - zapytał zniecier pliwiony. * Kalambur - gra słów oparta na ich podobieństwie dźwiękowym przy podwójnym znaczeniu wyrazów. Xanth Piersa Anthony'ego uwielbiającego zabawne żarty i gry językowe cały jest zbudowany (oczywiście poza magią) właśnie z kalamburów, z których bogactwa zresztą słynie. Większa ich część jest niestety nieprzetłumaczalna. I tak np. Eye Queue przetłumaczone jako Oczorośl (t. V Ogrze, Ogrze) wymawia się identycznie jak IQ - co oznacza iloraz inteligencji. Sandwich (ang.)-kanapka, ale też Sand (ang.)-piasek i Witch (ang.)-Wiedźma, czyli Piaskowa Wiedźma. Mistrzowskim przykładem takiej gry słów jest Esej Dora (t. IV Przesmyk Centaura s. 19). - Ba! - wykrzyknęła Ivy. - No, jasne! Idź już do tego Chrapusia. Ale jeśli cokolwiek mu się stanie, nigdy ci tego nie wybaczę. Tak więc Grundy pomaszerował pomówić z Chrapusiem. On i podobne jemu potwory należały do ciekawskiego gatunku stworów. Mogli je zobaczyć jedynie marzyciele i dzieci. Zwykli dorośli w ogóle nie wierzyli, że istnieją. Lecz Grundy nie był człowiekiem, tylko golemem, dlatego więc nie miał żadnych problemów z odnalezieniem Jego Podłóżkowości. Nie był zbyt duży, ale i nie tak mały, by potwór mógł łatwo go dopaść. Drżąc lekko ze strachu, wślizgnął się pod łóżeczko. - Chrapusiu! - zawołał z bezpiecznej odległości. W mrocznych zakamarkach coś się poruszyło. - Chrapusiu! Wiem, że mnie rozumiesz! Przemawiam do ciebie w twoim języku. Wyłaź spod łóżka. Jesteś mi bardzo potrzebny. Z czarnej czeluści wyłoniła się duża, owłosiona łapa. Wydawało się, że chce coś zwędzić. Było to charakterystyczne dla tego typu stworów. Ubóstwiały porywać dzieciom skarpetki. Niektóre odważne maluchy drażniły się z nimi, zwieszając swe nogi z posłania i wciągając je z powrotem, zanim potwory zdążyły sobie coś przywłaszczyć. Jednak większość dzieciaków panicznie się ich bała. - Posłuchaj, Chrapusiu! Muszę udać się na Wyprawę. Musisz mi pomóc. - Dlaczego? - wreszcie odezwał się potwór. - Bo Dobry Mag twierdzi, że mam pojechać na tobie do Wieży z Kości Słoniowej i uwolnić Stanleya. Chrapuś zastanowił się. - To cię będzie drogo kosztować, golemie. Grundy westchnął. Powinien był przewidzieć, że nie pójdzie mu to tak łatwo. - Czego chcesz? - Chcę mieć romans. - Coo? - Od ośmiu lat siedzę tu pod tym łóżeczkiem, kradnę Ivy skarpetki i chowam się przed jej matką. Dzień w dzień to samo. Chyba oprócz tego należy mi się jeszcze coś z życia, co? - Ale przecież wszystkie Straszydła spod Łóżek robią to co ty - zaprotestował Grundy. - Kradną dziecinne skarpetki i chowają się przed rodzicami. - No więc, dlaczegóż to mam ci pomóc? Chrapuś ma rację. Takie potwory jak on nie powinny jedynie polować na skarpetki - pomyślał golem. - No więc, co rozumiesz przez ten swój romans? Nie wiem. Ale będę wiedział, jak go znajdę. - Czemu po prostu nie wpełzniesz pod jakieś inne łóżeczko, nie znajdziesz sobie jakiejś żeńskiej istoty tego samego gatunku... i...? - To nie jest takie proste, jak ci się wydaje. Nikt nie wpuściłby mnie na swoje terytorium. Muszę znaleźć kogoś takiego, kto jeszcze nie posiada swego przydziału. - Gdzie? Chrapuś jakby od niechcenia skinął wielką, wstrętną łapą. - Nie mam pojęcia. Chyba po prostu muszę wędrować tu i tam, wokoło, dopóki jej nie znajdę. - No cóż, jak wiesz, właśnie mam zamiar wybrać się w podróż - odrzekł Grundy. - Gdybyś zechciał służyć mi za wierzchowca, mógłbyś zwiedzić szmat tego kraju. - To brzmi całkiem nieźle - zgodził się Chrapuś. - No, już dobrze. Możesz mnie dosiąść. Ale pamiętaj! Zsiadasz, jak tylko znajdę kogoś, w kim się zakocham! Grundy pomyślał, że w ten sposób może znaleźć się sam na jakimś zupełnym odludziu czy w samym środku Krainy Potworów Bez Przydziałów. Doszedł jednak do wniosku, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. - Zgoda! - wykrzyknął. - Natychmiast ruszamy! Wyłaź spod tego swojego wyrka! - Nie mogę - odpowiedział Chrapuś. - Przecież powiedziałeś... - Powiedziałem, że możesz mnie dosiąść. Jednak nie powiedzia łem wcale, że zrobię coś, co jest zupełnie niemożliwe... Mogę stąd wyjść dopiero, jak zrobi się zupełnie ciemno. - Ale ja chciałem wędrować za dnia... - Niestety! To nie ze mną! Światło by mnie zupełnie zniszczyło. Co ty myślisz? Dlaczego my, Bestyjeczki spod Łóżeczka, nigdy nie wyłazimy na górę po te nasze skarpeteczki? Co? Musimy przebywać wyłącznie w głębokich ciemnościach. Jesteśmy na to skazani. - Prze rwał na moment. - Już taki nasz nieszczęsny los. A tam na górze jest tyle ciekawych rzeczy. Nie tylko skarpetki! - To wyjdź i zwiń to wszystko, jak tylko wyłączą światło! Chrapuś rozłożył ręce. - To nie byłoby zgodne z prawem. Nic nie mogę na to poradzić. Widocznie tak już musi być. Inaczej wszystkie Straszydła spod Łóżek zawładnęłyby dziecięcymi łóżeczkami, zaś dzieciaki siedziałyby pod nimi, na podłodze. Nie możemy nikomu dokuczać ani nikogo ruszać, kiedy świeci się światło. - Ale nocą możecie wychodzić spod łóżek, co? - Czasami. Ale tylko wtedy, gdy nikomu to nie przeszkadza. - Aha! No, dobrze! To dlaczego u licha nie próbowałeś wyjść którejś nocy, by poszukać sobie kogoś do... no, do tego... - Sam bym się na to nie odważył. Gdybym przypadkiem wpadł na jakieś światło, nie mógłbym wrócić pod swoje łóżeczko przed świtem. - A co by się stało, gdyby cię ktoś złapał z daleka od niego? - Byłbym skazany na zagładę - ponuro odpowiedział Chra puś. - No więc jak sobie wyobrażasz tę naszą wspólną podróż do najodleglejszych zakątków Xanth? Jak chcesz znaleźć tę swoją ukochaną? - spytał Grundy. - A wiesz, o tym nie pomyślałem - odpowiedział potwór. Golem był zupełnie zbity z tropu. Wrócił do Ivy i o wszystkim jej opowiedział. - Chyba jednak musi być jakieś wyjście - zakończył z nadzieją w głosie. - Inaczej Dobry Mag chyba nie kazałby mi tego robić... - Zapytam Huga - odpowiedziała dziewczynka. Najwyraźniej zupełnie się już pogodziła z tym, że na jakiś czas utraci swego potwora. Grundy podejrzewał nawet, że małe dziewczynki tak naprawdę to bardzo nie lubią, gdy ktoś kradnie im skarpeteczki. - Może sobie mówić, co chce - pomyślał golem. - Ja i tak wiem swoje! - No, chodź - znowu odezwała się Ivy. Podeszli do Magicznego Zwierciadła. Syn Humfreya, Hugo, natychmiast odpowiedział na ich wezwanie. Był takim sobie, nie za ładnym, trzynastoletnim chłopcem. Wysłuchał ich i rzekł: - Ja bym po prostu wziął ze sobą to łóżeczko. Ivy zerknęła na golema. - No i co? Widzisz! Jasne jak słońce! Po prostu... - Nagle przerwała, biorąc głęboki oddech. - Hej! Ale przecież to MOJE łóżeczko. - Wszyscy ponosimy jakieś ofiary - dociął jej Grundy, szeroko się uśmiechając. Lecz Ivy nagle znowu zmieniła zdanie. - Aaa! Już i tak miałam się go pozbyć. Jest takie niewygodne. Weź je ze sobą. Będę spać na poduszkach. Są bardziej wygodne. Grundy nie bardzo się z nią zgadzał, ale nie miał ochoty się kłócić. - Może ona rzeczywiście ma rację? - pomyślał i wrócił do Chrapusia. - No ł problem z głowy! - zawołał. - Bierzemy łóżeczko ze sobą. - Że co? - zapytał potwór. Pytanie było proste, acz właściwe. Chrapuś nie mógł jednocześnie unosić golema i wlec za sobą łóżka, zakładając, że w ogóle byłby je w stanie ruszyć. Lecz Ivy już gdzieś zniknęła, a Grundy dobrze wiedział, że nie da rady wydobyć z zazwyczaj niezbyt mądrego Huga ani słowa. Potrafiła to zrobić tylko Ivy. Musiał jakoś sam sobie poradzić. - Myślę, że musimy wziąć sobie kogoś do pomocy - skon- kludował. - To wszystko zaczyna być coraz bardziej skompliko wane. - Jak tylko coś załatwisz, od razu daj mi znać. A teraz zdrzemnę się nieco - powiedział Chrapuś i po chwili z jego mrocznej kryjówki zaczęło dochodzić głośne chrapanie. Grundy przemierzał Zamek Roogna w poszukiwaniu jakiejś odpowiedniej osoby mogącej mu pomóc. Musiał to jednak być ktoś duży i na tyle silny, by ponieść łóżeczko, a jednocześnie na tyle głupi, by nie pytać po co. Ktoś taki jak Ogr Smash. Lecz Smash był żonaty, a Tandy trzymała go krótko. Nie było na co liczyć... - No cóż? A może by tak wziąć kogoś mądrzejszego, ale nie za bardzo ważnego? - pomyślał. - Kogoś, kto nie ma nic innego i lepszego do roboty od łażenia po okolicy z łóżeczkiem na grzbiecie. Ale któżby to mógł być? - Wtem nagle coś mu przyszło do głowy. - Mam! - krzyknął, po czym udał się do drugiego dziadka Ivy, Binka, i wyłożył mu całą sprawę. W Zamku Roogna Bink nie miał prawie nic do roboty, więc co miesiąc, gdy jego żona Cameleon stawała się brzydka i mądra, samotnie przemierzał Xanth wzdłuż i wszerz. - Może zgodzisz się zabrać to łóżeczko ze sobą? - zagadnął go golem. - A czemuż by nie? - zapytał przyjaźnie Bink. Miał już prawie sześćdziesiąt lat, lecz nadal był krzepkim mężczyzną o gołębim ser cu. - Wiesz... ale... nawet małe łóżeczko po jakimś czasie zamienia się w wielki ciężar. Może pomógłby nam mój przyjaciel Chester? Popro szę go. - Nie jestem pewien, czy możemy wyruszyć całą bandą - od rzekł Grundy. - Myślałem o cichej wyprawie. Bink spojrzał na niego i uśmiechnął się. - Wiem, wiem. Moją wnuczkę spotkało wielkie nieszczęście. I jeśli cię znam, to starasz się jej pomóc, ale oczywiście nie wolno ci nikomu o tym mówić... - Coś w tym rodzaju - burknął niezadowolony Grundy. - No więc nic nikomu nie powiemy. I tak pewnie nikt nawet nie zauważy, że zniknęliśmy. - Jesteś niesłychanie domyślny, panie - odrzekł Grundy. Bink był kiedyś Królem Xanth. Oznaczało to, że był też Magiem wysokiej klasy, co jednak nie za bardzo rzucało się w oczy. Golemowi zdawało się, że kiedyś coś już o tym słyszał, lecz nie mógł sobie tego dokładnie przypomnieć. - Już dawno razem z Chesterem nigdzie się nie wybieraliśmy - stwierdził Bink. Wieczorem Chester i Bink zjawili się w Zamku. - Nasze żony nie są z tego zbyt zadowolone - wyznał Bink. - Pozwoliły nam wyjechać jedynie na czternaście dni, co w prakty ce oznacza, że mamy tydzień na dojście do celu i tydzień na po wrót. Jak myślisz, czy uda się nam w tym czasie zakończyć naszą wyprawę? - Mam nadzieję - odpowiedział Grundy. Nie miał pojęcia, jak długo trzeba iść do Wieży z Kości Słoniowej. Nie wiedział nawet, gdzie ona mogłaby być i gdzie jej szukać. - Ale wiesz, że niespecjalnie znam się na tym - dodał. - No cóż. Zabierajmy się do roboty - postanowił Bink. Przyniósł kawał mocnej liny, wziął golema na ramię i razem z nim udał się na piętro. Chester czekał na nich na dworze. Grundy pomyślał, że zaraz pewnie się ktoś zjawi, by zapytać, co u licha tu robią. Matka Ivy, Iren, miała ogromnie wyczulony słuch i zazwyczaj była strasznie podejrzliwa. Lecz na szczęście na nikogo się nie natknęli i bez większych przeszkód dotarli do kom-natki Ivy. Dziewczynka nie spała, ale już była w nocnej koszuli. Prawie że wskoczyła Binkowi na szyję. - Ach! Dziadku! To wspaniałe! Prawda? - krzyknęła. - Przy szedłeś wykraść moje łóżeczko? - Oczywiście, kochanie - odpowiedział jej Bink. Z namaszcze niem otworzył szeroko największe okno, przewiązał łóżeczko sznu rem i podniósł je w górę. Przestraszony Chrapuś rzucił się do ucieczki. - Ejże, nie tak szybko, koleżko - zawołał Grundy, zeskakując w dół. - Już nie pamiętasz? Przecież miałem cię dosiąść. W pokoju było ciemno. Chrapuś był prawie niewidoczny, golem ledwie mógł go dostrzec. Zdawało mu się jednak, że potwór zbudowany był jedynie z pięciu czy sześciu wielkich, zakończonych łapskami, owłosionych kończyn. W jakiś dziwny sposób Grundy wdrapał się mu na grzbiet, znalazł całkiem wygodne siedzon-ko w miejscu, w którym schodziły się owe kończyny, i usiadł. Chrapuś nie należał do olbrzymów. Musiał przecież jakoś się mieścić pod łóżeczkiem Ivy. Jednak dla golema był wcale pokaźnych rozmiarów. Bink wystawił łóżeczko za okno i zaczął spuszczać je w dół. Huśtając się uderzało o kamienne ściany Zamku, czyniąc niesamowity hałas. Jednak nawet i na to nikt nie zwrócił uwagi. - Los nam sprzyja! - pomyślał Grundy. Gdy łóżeczko szczęśliwie stanęło na ziemi, centaur Chester ujął je w swoje silne ramiona i wsadził je sobie na grzbiet, a następnie spiął specjalną uprzężą, tak by mógł je nieść, nie pomagając sobie przy tym rękoma. Ciężar tego niezwykłego ładunku nie stanowił dla niego żadnego problemu. Ivy była niezmiernie podniecona, a być może i trochę zazdrosna, że nie może uczestniczyć w tej tajnej wyprawie. Wiedziała jednak tak samo dobrze jak i oni, iż jej matka nigdy nie pozwoliłaby pakować się jej w coś podobnego, pomimo iż cel był tak wzniosły. Mieli przecież uwolnić Stanleya Steamera! Pomachali jej na pożegnanie. Bink, golem i Chrapuś ostrożnie zeszli w dół. W Zamku dalej panowała cisza. I tym razem nikogo nie spotkali. Dotarli do centaura i po cichutku udali się w drogę. Przeszli przez fosę i weszli do sadu. Ciekawskie drzewa zaszeleściły gałązkami, pytając, co jest grane, lecz nie zagrodziły im drogi. W milczeniu posuwali się dalej. Wokoło panowała ciemność. Grundy nie mógł nic dojrzeć, Chrapuś zaś szedł swobodnie, o nic się nie potykając. Należał do świata nocy, więc czuł się jak ryba w wodzie. - Chwała mi za to, iż wybrałem Chrapusia, a nie jakiegoś innego stwora - pomyślał Grundy. Nie był jednak całkiem pewien, czy rada Dobrego Maga na dłuższą metę zda egzamin. - Dalej jednak nie wiem, jak dojść do tej Wieży z Kości Słoniowej - mruknął sam do siebie. Po jakimś czasie dotarli w pewne, dobrze znane centaurowi miejsce. Las był tu nieco gęstszy, a spiętrzone korony drzew układały się na kształt zielonego sklepienia. Tu się zatrzymali. - Teraz możemy porozmawiać - powiedział Chester. - Tu nas nikt nie podsłuchuje. Dokąd i po co idziemy? - Sam nie wiem - przyznał się Grundy. - Powinienem udać się do Wieży z Kości Słoniowej. Dobry Mag jednak nie powiedział mi, gdzie to jest. Jeżeli ktoś z was coś wie na ten temat... - Ja nie - odpowiedział Chester, a Bink mu przytaknął. Grundy westchnął. - Chyba będziemy musieli jej poszukać. Mogę po drodze pytać się o nią różne zwierzęta i rośliny... - Dobry Mag nie bez powodu kazał ci dosiąść Straszydła spod Łoża - odezwał się Bink. - Może byłoby najlepiej, gdybyś dał mu wolną rękę i pozwolił iść tam, dokąd chce? - Chyba masz rację - przytaknął mu Grundy, lecz w tym momencie coś innego przyszło mu do głowy. - Pomyślałem przed chwilą,że nikt z dorosłych nigdy nie wierzył w takiego stwora. Nikt go także nigdy nie widział - powiedział. - Myśmy go także jeszcze nie widzieli -jęknął Chester. - Ale na razie jest ciemno. - Ludzie na starość dziecinnieją - oświadczył Bink. - Może kiedyś znowu go zobaczymy? - No... Chrapusiu - odezwał się Grundy - Ruszaj, dokąd cię oczy poniosą. Może akurat trafimy do tej Wieży z Kości Słoniowej! - Ale ja nie mam pojęcia, dokąd iść - jęknął przerażony Chrapuś. Grundy zrozumiał go doskonale, jednak reszta towarzystwa zupełnie nie wiedziała, o co chodzi. Nie mówili jego językiem. - Cudownie! - zawołał Grudny. - Jest nas czterech i żaden z nas nie wie, dokąd mamy iść! - A może powinniśmy kogoś o to zapytać - nieśmiało napo mknął Bink. - A któż mógłby nam to powiedzieć? - spytał zdesperowany Grundy. - Smoczyca z Wyrwy - odrzekł Chester. - Ta przynajmniej powinna chcieć go znaleźć. - Od razu poszarpie nas na kawałki! - zaprotestował Grundy. - Nie będzie tak źle. Musimy tylko dokładnie jej powiedzieć, o co chodzi - zapewnił go Bink. - Ten człowiek chyba zwariował - pomyślał Grundy. Jednak Chester go poparł, więc golem, chcąc nie chcąc, musiał się z nimi zgodzić, gdyż nieśli potrzebne mu łóżeczko. - Chyba będziemy musieli to zrobić - powiedział. - Najpierw się porządnie wyśpijmy - zaproponował Bink. - Mamy przed sobą ciężką podróż. - Ale przecież musimy wędrować nocą! - zawołał golem. - Ach prawda-westchnął Bink. - Zupełnie o tym zapomniałem. A więc śpijmy całą dobę. Tym sposobem jutro wieczór będziemy zupełnie wypoczęci. Grundy posmutniał. Chciał jak najszybciej znowu ruszyć w drogę. Jednak po chwili przypomniał sobie Smoczycę z Wyrwy, Stellę Steamer, i stwierdził, że co się odwlecze, to nie uciecze. Westchnął. - Cóż za fatalny początek! - powiedział. Golem martwił się jeszcze czymś innym. Bał się, że znajdzie ich ktoś z Zamku Roogna. Bądź co bądź nie odeszli daleko. Jednak szczęście jakoś wciąż im dopisywało. To oczywiście pocieszało go nieco, lecz wciąż czuł się jakoś nieswojo. - To miała być MOJA wyprawa! - pomyślał. - Lecz wszystko jakoś wymyka mi się z rąk. Dalej jestem najbardziej niepozornym stworzonkiem ze wszystkich stworzeń. Następnego wieczoru wypoczęci ruszyli dalej. Grundy dosiadł potwora, i musiał przyznać, że jego wierzchowiec spisuje się doskonale. Kroczyli zaczarowaną ścieżką. Las był tu jakby rzadszy. Korony drzew przepuszczały słaby blask księżyca, a że Chrapuś nie chciał, by dosięgną! go najmniejszy promyk światła, więc często schodził z drogi i przedzierał się przez pobliskie zarośla. - W tym gąszczu chyba spędzam połowę czasu. Nie jest to zbyt wygodne, ale dotychczas to jedyna rzecz, która mi nie za bardzo odpowiada - powiedział do siebie golem. Chrapuś jednak i tu radził sobie doskonale. Pewnie chwytał gałęzie, rozgarniając je swymi wiel kimi, owłosionymi łapskami, i nawet wikłacze nie były w stanie mu nic zrobić. Tak więc po jakimś czasie Grundy przestał myśleć o tym, którędy idą. Po jakiejś godzinie marszu zauważyli coś dziwnego. Na rozstaju stał wielki, ciemny znak. Grundy zbliżył się do niego i pomimo że było ciemno, odczytał napis: BUDOWA - OBJAZD: O - GONY - I - KUPUJĄCY CENTAUR*. - Dziwne - szepnął Bink. - Nigdy o niczym takim nie sły szałem. Przecież na zaczarowanych ścieżkach nigdy nic nie budo wano. - A może oglądnęlibyśmy sobie te O - GONY? - spytał Chester. - Wydaje mi się, że po coś tu są. Ponieważ Chester był centaurem, nie miał więc nic przeciwko temu, by O - GONY znajdowały się właśnie w tym miejscu. Grun-dy'emu jednak coś się tu nie podobało. Poszli we wskazanym kierunku. Przedtem posuwali się na północ, w kierunku Wielkiej Rozpadliny. Teraz musieli iść na wschód. Ścieżka była całkiem znośna, lecz Grundy wciąż był zaniepokojony. Nigdy przedtem nie widział, by jakąś zaczarowaną ścieżkę zamknięto z powodu budowy. Po niedługim czasie natrafili na centaurzycę z olbrzymią torbą na zakupy. W ręce trzymała lampę, więc Chrapuś szybko czmychnął w bok, skrył się w mroku i stanął tak daleko, że Grundy nie słyszał, o czym Chester i Bink z nią rozmawiają. Po chwili centaurzyca poszła dalej i golem mógł podejść do swych towarzyszy. - Powiedziała, że o-gony należą do Niedźwiedzi i Byków i że powinniśmy być ostrożni - wyjaśnił mu Bink. - Według niej Byki zawsze chodzą górą, zaś Niedźwiedzie dołem, z czego może wyniknąć wielka draka. - A co to takiego te Byki i Niedźwiedzie? - spytał Grundy. * D-tails (ang.) - dosł. D-ogony. Razem, fonetycznie [di-teils] details (ang.) - detale. Shopping Centaur (ang.) dost. kupujący centaur - w wymowie podobne do Shopping Center (ang.) - Centrum Handlowe. - To mundańskie zwierzaki. Musiały gdzieś zabłądzić - odpowiedział mu Bink. Najwyraźniej nie bardzo się tym przejął. Ruszyli. Ścieżka dalej prowadziła prosto na wschód i nie miała wcale zamiaru skręcić z powrotem na pomoc. Grundy był coraz bar dziej niezadowolony. Nie spieszyło mu się do Smoczycy z Wyrwy, uważał jednak tę wycieczkę na wschód za niepotrzebną stratę sił i czasu. Zaczęło świtać. Gdy tylko zrobiło się ciut jaśniej, Chrapuś stał się bardzo nerwowy. Musieli się zatrzymać. Znaleźli niewielką polanę. Chester postawił łóżeczko na ziemi i Straszydło spod Łoża natychmiast się pod nim ukryło. Zaraz potem wzeszło słońce. Chester i Bink poszli poszukać czegoś do jedzenia, zaś zmęczony golem padł na łóżko i zasnął. Jak widać taszczenie tego klamotu miało także i swoje dobre strony. Przynajmniej można było się gdzieś wygodnie przespać. Gdy golem nagle się obudził, słońce chyliło się już ku zachodowi. Zauważył, że ktoś koło niego stoi. W pierwszym momencie pomyślał, że to Bink i Chester wrócili już ze swojej wyprawy, natychmiast jednak spostrzegł, że to coś zupełnie innego. Otaczało go stado wielkich, czteronożnych kopytnych zwierząt. Wydawało mu się, że zupełnie nie zwracają uwagi na łóżeczko. - Brakuje tylko, by te dziwne stwory przewróciły ten mebel i odsłoniły Chrapusia. Tego jeszcze tylko brakowało! Przecież jeszcze świeci słońce. To by go wykończyło! - pomyślał przerażony. - Hej! - zawołał. - Uważajcie! Patrzcie, w co włazicie? Zwierzęta jednak zupełnie go zignorowały. Miały ciemną sierść. Z każdego łba sterczały dwa wykrzywione rogi. Jedno z nich podeszło bliżej łóżeczka. Teraz omal go nie dotykało. - Co jest?-zapytał golem, skoczywszy na równe nogi. - Włazi cie na... - Nnnaaa? Stojące w pobliżu stwory uniosły łby, tak jakby go dopiero co zauważyły. Przepychając się podeszły jeszcze bliżej. - Czy pod? - krzyknął Grundy. - Coście za jedni...? - Pod??? Dołem??? - wrzasnęły stworzenia. Były przerażone. W popłochu zaczęły nacierać jedno na drugie, ściskając jednocześnie łóżeczko swoimi ogromnymi cielskami. Okazało się bowiem, że znajdują się w sytuacji bez wyjścia, gdyż tuż za nimi pojawiły się jakieś inne stwory. Krzepkie i porośnięte długim włosem. Nie miały rogów, lecz zamiast nich posiadały wielkie zęby. Te także ruszyły ku goleniowi. - Kim wy u licha jesteście? - głośno zapytał Grundy. Był coraz bardziej wystraszony. Jesteśmy Bykami - zaryczały rogate stwory. - Jesteśmy Niedźwiedziami - zawtórowały im te z wielkimi zębami i Grandy wszystko sobie przypomniał. Byli to właściciele o-gonów. Ci, co chodzili albo górą, albo dołem. Nie podobali mu się ani jedni, ani drudzy, tkwił jednak wśród nich, w samym środku tego dziwnego stada. Jakiś Niedźwiedź otarł się o łóżeczko. Przechyliło się w bok. Grandy fiknął koziołka i o mało co nie spadł na ziemię. - Hej, hej! Uważajcie trochę! - darł się, jednocześnie usiłując złapać się bałaski. Lecz Niedźwiedzie zignorowały go tak samo jak przedtem Byki. - Pod! Pod! W dół! - ryczały, a Grundy'emu zdawało się, że rzeczywiście idą na dół, gdyż polana była nieco pochylona. Golem stwierdził, że nie jest w stanie nic na to wszystko poradzić. - Ale gdzież u licha jest Bink i Chester? Trzeba zabrać stąd to łóżeczko, nim te zwierzaki je wywalą - pomyślał. - Sam przecież nie dam rady tego zrobić. Jednak jego przyjaciół nigdzie nie było, a Niedźwiedzi przybywało. Było ich coraz więcej. Zaczęły nacierać. Byki natomiast gdzieś zupełnie zniknęły. - Co tu robić? Nie jestem na tyle silny, by pokonać tę rozszalałą dziką zgraję - powiedział sam do siebie i nagle sobie przypomniał, że zwierzęta w pewien sposób reagowały na jego słowa, a już szczególnie na wyrazy określające kierunek ruchu. - W górę! W dół! Na i pod! - zawołał. Stojące najbliżej Niedźwiedzie zawahały się i cofnęły na moment. Lecz po chwili pędem wróciły, nacierając z jeszcze większą siłą, tak jakby ta nieprzemyślana komenda zmusiła je do czegoś. Łóżeczko sunęło po polanie, chwiało się i raz o mało co się nie wywróciło, jednak po chwili znów stanęło na czterech nogach. Golem słyszał pisk Chrapusia. Nic dziwnego. Potwór był przerażony. - Na wschód! Na zachód! - wrzasnął Grandy, lecz na to hasło zwierzęta nie zareagowały. Szarżowały dalej. Znowu przesunęły łóże czko. Nagle jedna z jego nóg wpadła do dziury. I znowu się przechy liło. - Jesteśmy w niebezpieczeństwie! - zawołał Grandy. Stojący najbliżej nich Niedźwiedź przystanął. - Kto jest w niebezpieczeństwie? - zapytał. - Łóżeczko - odpowiedział Grandy. - Bądź tak dobry i prze stań się na nie pchać... - Och! - westchnął zawiedziony Niedźwiedź. Wzruszył ramio nami, odwrócił się i zaczął pędzić w dół. - Dzięki, włochaczu! - wrzasnął za nim Grandy. - Niech ci w górze zawsze słonko świeci! - W górze? - zapytał jakiś inny Niedźwiedź, przerażony. - O co chodzi? Kto tu, co tu idzie do góry? - Nic, nic, to tylko moje ciśnienie. Rośnie, zamiast spadać w dół. Co się z wami dzieje, bestyjki? Ale i ten Niedźwiedź, jak i poprzedni, nic Grundy'emu nie odpowiedział. Zachowywał się tak, jakby już go to więcej nie obchodziło. Po chwili też popędził w dół. - Te słowa dla nich coś znaczą. Nie mam jednak pojęcia co. A jakbym tak krzyknął coś, co popadnie, coś, co mi ślina na język przy niesie? - pomyślał Grandy i zawołał: - Różowe księżyce jeziorne! Jakby poskutkowało. - Co to za rasa? - zapytał Niedźwiedź przechodzący opodal. - Purpurowe komety w zupie! - odpowiedział Grandy. Tym razem parę Niedźwiedzi przystanęło. - To brzmi dziwnie - odezwał się któryś z nich. - Tak! Brzmi strasznie! - przytaknął mu zadowolony z siebie Grandy. Lecz w tym momencie Niedźwiedzie znów ruszyły do przodu. Tym razem biegły jeszcze szybciej. Wlekły łóżeczko ze sobą w dół i potrącały je od czasu do czasu. - Czerwone Planety kąpią się! - krzyknął golem. Stado zwolniło. - Sprzedaj tę Czerwoną Planetę! - mruknął jakiś Niedźwiedź, i reszta znowu ruszyła w dół. - Niedościgniony oryginał zmierza donikąd! - pisnął Grandy. - Tak! Tak! - zgodziły się z nim Niedźwiedzie i przyspieszyły. - Co za włochate głupki? - Grandy wpadł w szał. - Gdzież dla was jest to donikąd? - Złe wieści! Złe wieści! - odpowiedziały mu Niedźwiedzie, nacierając na niego. - Posrebrzany Woło-Papug nie kupuje Komplutera... - Grandy nie dawał za wygraną. - Chyba jakoś zareagują na taką bzdurę - pomyślał i tak też się stało. - Tak, tak, tak. Ale byczy jest ten Kompluter! - mruknął znów któryś z Niedźwiedzi. - Kup sobie Komplutera! - ryknął w odpowiedzi jakiś Byk. Teraz one były poruszone. - To jakiś stary grat - zaprotestował Niedźwiedź. Tym razem zwierzęta ruszyły w drugą stronę. Wśród Byków zawrzało. Gdy usłysza ły te dziwne słowa, coś jakby w nie wstąpiło. Kom-plu-ter... Niedźwie dzie zawróciły zawiedzione. Nadchodziła era wyznawców Komplutera!* * W oryginale con-puter, a nie computer. Con (ang.) - może oznaczać: 1. skrót od contra, 2. sterować, 3. uczyć się na pamięć, powtarzać. Puter (ang.) - pisane i wymawiane nieco inaczej, bo Putter, oznacza osobę - Nie, tego już za wiele - westchnął Grundy. - Stado Byków jest tak samo groźne jak stado Niedźwiedzi. Łóżeczko znów się zachwiało. - Tu mówi Rzeka Pocałunków - wrzasnął Grundy. - Mówi? - parsknął zażenowany Byk. - Tak być nie powinno. - Ale tak jest! - przekomarzał się z nim Grundy. Najwidoczniej to, że ktoś coś mówi, wprawiało Byki w zakłopotanie. Niepewnie przestępowały z nogi na nogę, krążąc wokoło, a w ich szyki zaczęły się wdzierać Niedźwiedzie. Dla łóżeczka nie wróżyło to nic dobrego. Zwierzęta właśnie spychały je prosto na drzewo. - Hej, hej! Grundy! - Golem usłyszał jakiś cichy głos. Rozgląd nął się dookoła. - Tak, to Bink! - pomyślał ucieszony. - Jedzie na centaurze. Wrócili! - Jestem tutaj! - zawołał. - Koło drzewa. Na polanie jednak wciąż było pełno kotłujących się zwierząt. Już na pierwszy rzut oka było widać, że Chester nie tak prędko się z nimi upora. Jakiś Byk znów wpadł na łóżeczko, które teraz mocno uderzyło o pień. Gałęzie zatrzęsły się i na posłaniu, tuż koło Grundy'ego, wylądował jakiś owoc. Był wielkości golema i przypominał olbrzymią, świecącą żarowe. Gdyby w niego trafił, z pewnością by go zmiażdżył. - Patrz, gdzie co zrzucasz! - zawołał Grundy do drzewa. - To przecież nie moja wina! - odpowiedziało mu drzewo w języku roślin. - To ty narobiłeś tu tego całego bałaganu! - A kimże ty jesteś, że pozwalasz sobie na takie przytyki? - wojowniczo zagadnął go Grundy. - Nazywam się elektrobuk. Posiadam moc i kopię. Usłyszawszy to, Grundy wpadł na genialny pomysł. - Daj mi kawałek tego... - powiedział, wskazując na owoc, który upadając na łóżeczko, rozpadł się na połowy. Gdyby nie upadł na tak miękkie podłoże, rozstrzaskałby się na kawałki. Grundy wyłuskał soczyste nasionko i zaczął je żuć. Po chwili poczuł działanie soków tej dziwnej rośliny. Wypełniła go niezwykła moc. Nie był ani trochę większy, czy lepiej zbudowany, lecz po prostu miał teraz więcej siły w sobie. Wszystko to oczywiście zawdzięczał elektrobukowi. Ten, kto jadł jego owoce, od razu nabierał mocy. Ale tylko na chwilę. Grundy jednak wykorzystał ten moment. Zeskoczył w dół i chwycił łóżeczko za nóżkę. - Wiejemy! - zawołał do Chrapusia, który cały czas ukrywał się pod łóżeczkiem, dygocząc ze strachu. - Cały czas siedź tam, gdzie siedzisz, i nie ruszaj się. Nie dopadnie cię ani jeden promyk światła. Pociągnął za nóżkę. Łóżeczko drgnęło. Ruszył do przodu, wlokąc łóżeczko za sobą. Okrążył drzewo i zaczął powoli iść w stronę lasu, zadającą pytania czy też pewne posunięcie w grze w golfa. Tak wiec con-puter twoizy nieprzetłumaczalną grę słów, którą w tłumaczeniu zastąpiono po prostu jedynie fonetycznym zniekształceniem wyrazu, nie wnikając w strefę znaczeniową tej zmiany z trudem przedzierając się przez skotłowane Byki i Niedźwiedzie. Gdy opuściła go cudowna moc elektrobuka, był już w gęstym lesie. Bink i Chester podbiegli do niego. - Podjedliśmy sobie tego i owego - tłumaczył się Bink. - A gdy już wracaliśmy, wpadliśmy na wędrujące niklasy. Musieliśmy obejść je z daleka. Potem usłyszeliśmy, że coś się tu dzieje, ale nie byliśmy w stanie natychmiast się tu zjawić. - Nagle znaleźliśmy się wśród szarżujących Byków i Niedźwie dzi! - zawołał Grundy. - To najgłupsze zwierzęta, jakie w życiu widzia łem. Potrafią tylko gonić tam i z powrotem. W górę i w dół, w górę i w dół! Na szczęście w ostatniej chwili znalazłem tego elektrobuka... - Tak. Rzeczywiście, szczęśliwy zbieg okoliczności - przytaknął mu Bink, złośliwie się uśmiechając. Grundy był ciekawy, o czym właśnie myślał, lecz nie był w zbyt dobrym nastroju, więc postanowił go o to nie pytać. - Prześpijmy się trochę - szepnął Chester sennym głosem. Położył się na ziemi, wspierając głowę i ręce na jakimś pobliskim kopczyku. Był to przedziwny widok. Chester nie był już jednak tak młody jak kiedyś i musiał wypoczywać, przybierając pozycje, w któ rych mu było najwygodniej. Bink oparł się plecami o drzewo. - Czy nie powinniśmy czuwać na zmianę? - zapytał Grundy. - Chyba nie - odpowiedział Bink i zamknął oczy. - Czemuż ten człowiek jest tak pewny tego? - pomyślał Go lem. - Przecież to dziwne pastwisko pełne rozszalałych zwierząt jest tak niedaleko. A co będzie, jeśli jakiś zbłąkany Byk lub Niedźwiedź się tu zapłacze? Jednak Grundy po swym eksperymencie z elektrobukiem był tak zmęczony, że nie miał siły o tym myśleć. Po tego typu wydarzeniach zawsze przychodził moment słabości. Bilans sił musiał być wyrównany. Golem ułożył się wygodnie w łóżeczku i zasnął. Optymistyczne przeczucia Binka spełniły się co do joty. Spali spokojnie aż do zmierzchu i nikt im w tym nie przeszkodził. Wieczorem wstali, zjedli parę ąwatów, które centaurowi zostały od śniadania, i ruszyli w dalszą drogę. Wciąż posuwając się ścieżką, która dalej zdecydowanie wiodła na wschód, dotarli do Krainy Koni. Końskie muchy spały tu na pniach końskich drzew, zaś nocne mary tylko patrzyły, kogo by tu dopaść. Nagle znaleźli się na rozstaju dróg. Przystanęli. Nie mogli się zdecydować, którą z nich wybrać, jako że żadna z nich nie wiodła ku pomocy. Gdy tak stali, wciąż się zastanawiając, co robić, zobaczyli dwa piękne konie. W Xanth konie należały do rzadkości. Były typowo mundań-skimi zwierzętami, lecz oczywiście skoro mogły tu przybłąkać się jakieś Byki czy Niedźwiedzie, to mogły tu też zabłądzić prawdziwe konie. - Witaj, koniku! - zawołał do jednego z nich Grundy. - Chcielibyśmy odnaleźć zaczarowaną ścieżkę wiodącą ku pomocy. Którędy mamy pójść? Konie stanęły na rozstaju dróg. Jeden na jednej ścieżce, drugi na drugiej. - Tędy! - zarżał jeden z nich, wskazując w prawo. - A nie! Tędy! - zarżał drugi, wskazując w lewo. Zaraz potem pogalopowały w dal, każdy w swoją stronę. - Po prostu sobie tu tylko brykają - stwierdził filozoficznie Bink. - Chyba zaryzykujemy i wybierzemy tę ścieżkę, która jakby zmierzała nieco ku pomocy. - Właściwie to ja o tym powinienem był osobiście zadecydo wać - pomyślał Grundy. Znowu był z siebie niezadowolony. - Ale któż się liczy z moimi słowami, z tą całą moją wyprawą? Oczywiście wszyscy ruszyli ścieżką, którą wskazał Bink. Po jakimś czasie natknęli się na jakąś kobietę i małe, podobne do konia stworzonko. Kobieta trzymała niewielki notes, w którym pilnie zapisywała wszystko, co tyczyło blasku księżyca. Gdy się do niej zbliżyli, podniosła wzrok znak książki i spojrzała na nich przestraszona. - Kim jesteście? - spytała, unosząc ołówek w górę. - Ja jestem golem Grundy. Przewodzę tej wyprawie - rzekł z namaszczeniem Grundy, chowając się przed światłem księżyca. - A to centaur Chester, Bink i Chrapuś. A ty kim jesteś? - Chrapuś? - spytała. - A gdzie on jest? Nigdzie go nie widzę. - To Straszydło spod Łoża. Dorośli nie mogą go zobaczyć. Teraz twoja kolej. Odpowiadaj! - Ciekawe - szepnęła. - Straszydło spod Łoża. Myślałam, że to tylko czcza fantazja, byłam przekonana, że one tak naprawdę to nie istnieją. - Słuchaj no, spryciareczko - dogryzł jej Grundy. - Czy odpowiesz nam na to nasze proste pytanie? A może sama nie wiesz, jak się nazywasz? - Ach tak! - westchnęła, kończąc coś pisać. - Jestem Anjay, a to moje siedzenie *. - Widzę, widzę... ach, przepraszam, miałaś na myśli to zwierzę? Dosiadasz go czasem? - To nie jest zwykły osiołek! - rzekła dumnie. - To MiKe. Jest moją prawą ręką i dużo mi pomaga. Grundy popatrzył na to dziwne stworzenie. - Pomaga? Ale w czym? - W sporządzaniu notatek. Bez niego nie dałabym sobie rady. - A co tam piszesz? - Opisuję wszystko, co widzę w Xanth. Potem umieszczam to w swoim leksykonie. ASS (ang.) - osioł, lecz także siedzenie czy, dosadniej, dupa. - Co u licha! A cóż to takiego? - Takie coś. Mam nadzieję, że przyda się wszystkim, którzy szybko czegoś chcą się dowiedzieć. - Na przykład? - Hmm... - Nie bardzo wiedziała, jak odpowiedzieć mu na to pytanie. - No, przecież kogoś MUSI interesować ta kraina. - Jedyny taki osobnik, jakiego znam, to Dobry Mag Humfrey, ale on już wie wszystko, co chciał wiedzieć na ten temat. - Może Mundańczycy... - zaczęła niepewnie. - Mudańczycy! A CO oni wiedzą? - Prawie nic - odpowiedziała. - Dlatego potrzebny im jest taki leksykon. - Oto kobieca logika - stwierdził zdesperowany Grundy. - A teraz zabieraj się stąd, bo chcielibyśmy iść dalej. Anjay spojrzała na niego ze smutkiem. - Powiedziałeś, że udajesz się na Wyprawę. Co to za Wyprawa? - Nie twój interes. - Chciałabym ją opisać w moim leksykonie. Grundy zawahał się. - Chyba mogę jej to powiedzieć - pomyślał. - Idę do Wieży z Kości Słoniowej, by uwolnić Stanleya Steamera. - Tego małego smoka! - krzyknęła, kartkując notes. - Czy mogę iść z wami? - Słuchaj no, panieneczko, to MOJA Wyprawa, a nie twoja! Nie potrzebuję ani dziwnej kobiety, ani tym bardziej jej osła. Nie przeszkadzaj mi! - Czyż nie jesteś dyplomatą? - głośno spytała. - Czemu myślisz, że będę ci przeszkadzać w tej ważnej Wyprawie? - Bo jesteś kobietą! - przypomniał jej Grundy. - To jasne, że nam będziesz zawracać głowę! Popatrzyła na niego, tak jakby dalej chciała się z nim kłócić, lecz chyba pomyślała, że to do niczego nie doprowadzi, więc tylko spytała: - No, dobrze! A może byśmy jednak poszli z tobą? Jeśli będziemy ci przeszkadzać, zostawisz nas gdzieś po drodze, dobrze? - Dobrze - niechętnie zgodził się Grundy. Zarówno Bink, jak i Chester byli Żonaci, więc w ogóle nie zabierali głosu w tej dyskusji. Szli dalej razem z Anjay. Osiołek wlókł się z tyłu. Po paru godzinach marszu napotkali jeszcze jedną kobietę. Była młoda i nadzwyczaj gwałtowna. - O kogóż ja widzę! - wybuchnęła. - Nie chcemy jeszcze jednej baby! - warknął Grundy. - Nie jestem prawdziwą kobietą - mruknęła nieznajoma. - Ale przecież WYGLĄDASZ jak one! Kim więc jesteś? Jakimś potworem? - W pewnym znaczeniu tego słowa... - przytaknęła. - Jestem demonicą. Grasuje tu w poszukiwaniu zdobyczy! - Oho! - jęknął Chester. - Nic ci po nas - pewnie odpowiedział jej Bink. - Jesteście tego pewni? - spytała wyniośle. Zamigotała... i nagle przybrała postać żony Binka, Cameleon, w jej najpiękniejszej fazie. - Tak, jesteśmy pewni - odrzekł Chester. Demonicą znowu błysnęła, zamieniając się tym razem w małżonkę Chestera, Cheri. Stanęła przed centaurem, wyzywająco się uśmiechając. - Od lat współpracuję z małżeństwami - powiedziała. - Ale nie z takimi jak te - warknął Grundy. - Zabieraj się stąd. I to już! - A może tak przez chwilę pójdę za wami? Może po chwili zmienicie zdanie? Była ułudą, więc nic jej nie mogli zrobić. Lecz Grundy'ego zmartwiło coś zupełnie innego, mianowicie to, że próbowała kusić i Binka, i centaura, zaś na niego samego nawet nie zwróciła uwagi. A to mówiło samo za siebie. Po prostu ON się nie liczył. I tak bym przecież nie kazał się jej wynosić - pomyślał. - Ale ona nawet nie miała zamiaru się mnie o to pytać. Nawet najbardziej zepsute istoty nic sobie ze mnie nie robią! - Demonicą - mruknęła Anjay, zapisując coś sobie w swoim notesie. Chester mrugnął na Binka. - Teraz jest wszystko w porządku, ale co będzie, jak uśniemy? Wtedy ona będzie grasować! - O nic się nie martw! - odpowiedział mu Bink. - O nic? Wiesz, co będzie, gdy nasze żony się o tym dowiedzą? Grundy też coś o tym wiedział. Jednak teraz znowu zaczęło świtać. Rozbili obóz, by zaczekać, aż skończy się dzień. I nagle problem demonicy sam się rozwiązał. - Och! Nie mogę ujrzeć światła! - krzyknęła i szybko uciekła, a ponieważ spali za dnia, żadne z podobnych jej stworzeń nie mogło im nic zrobić. 3. KOM-PLUTER Zrobiło się ciemno. Demonicą jednak nie wróciła, natomiast AnGay i jej osiołek zostali. - No, przynajmniej jednej się pozbyliśmy - mruknął Grundy i wdrapał się na Chrapusia. - Musimy przyśpieszyć kroku. Może wtedy zgubimy także tych Encyklopedystów. Ścieżka wiła się między drzewami, prowadząc ich to na wschód, to na północ. W pewnym momencie przystanęli. Jakiś wielki cień zagrodził im drogę i coś przeleciało im nad głowami. Przestraszyli się. Po chwili jednak spostrzegli, że to nie smok, lecz olbrzymia mucha. Miała nieprawdopodobnie małe skrzydła i wielki, niekształtny tułów, toteż leciała w dość dziwny sposób. Wydawało się im, iż zaraz wyląduje na ziemi i rozbije się, lecz jakoś przez cały czas unosiła się w powietrzu, posuwając się naprzód. Korzystając z przymusowego postoju, postanowili zerwać parę soczystych owoców. Nagle osiołek AnGay głośno zary-czał. — Co mówisz, nędzna kreaturko? - zagadnął go Grundy. — No, cóż, jeśli chcecie skosztować owocu pasji... - burknął przeciągle osiołek - to... — Pasji? - powtórzył zaskoczony Grundy. — Tak - odpowiedział osiołek. - Wczoraj je opisali śmy. Ściągnęły tu tę demonicę. Wystarczy, że ktoś ich skosztuje... a Postanowili omijać owe owoce z daleka. Grundy usłyszał, jak ktoś klnie pod nosem. Była to demonicą. Patrzyła na nich z ukrycia. Golem już chciał pokazać jej jakiś sprośny gest, jednak po chwili doszedł do wniosku, że ułuda mogłaby to wziąć za dobrą monetę, więc dał sobie spokój. Opodal znaleźli drzewa chlebowca i czysty, szemrzący strumyk. Mogli się napić i najeść do syta. Strumyk oczywiście gadał bez ustanku, ale taka już była jego natura. Paplał trzy po trzy o nikczemnych poczynaniach miejscowych stworzeń. Grundy nadstawił ucha. Wtem nagle, ni z tego, ni z owego strumyk zamilkł. Golem spojrzał na niego zaskoczony. — Co się stało, mokraczku? - zapytał. — O-o-olbrzym! - szybko zapluskał strumyk i zamarł. Na powierzchni ukazała się cieniutka warstwa lodu. Zesztywniał ze strachu. Grundy rozejrzał się dookoła. -Co on mówi? Jaki olbrzym? Przecież nikogo tu nie ma. Bink, Chester i osiołek obejrzeli się za siebie. Nie było nikogo. -Ten strumyk robi nam wodę z mózgu - mruknął centaur. - Nie widzę tu żadnego olbrzyma. Po chwili gdzieś z oddali usłyszeli łomot i poczuli, że ziemia chwieje się im pod nogami. Tu i ówdzie owoce i orzechy pospadały z drzew. Po chwili załomotało znowu, tym razem nieco głośniej. Ziemia zadrżała. -To jakieś dziwne zjawisko - zaczął Bink. - Skąd tu mogły się wziąć jakieś spadające głazy? Usłyszeli łomot po raz trzeci. Był głośniejszy od poprzednich. Poczuli, że ziemia znów drży. -A może to idzie olbrzym? - Chester odpowiedział pytaniem na pytanie. -Strumyk go wcześniej zobaczył, gdyż wypływa z miejsca, z którego dochodzi ten hałas - dokończył Grundy. Tym razem prawie huknęło. -Idzie! Tam! - krzyknęła przerażona AnGay, pokazując coś ręką. Chester przysłonił oczy i spojrzał we wskazanym przez nią kierunku. -Może się starzeję, ale wzrok mam jeszcze całkiem dobry. Ja nikogo tu nie widzę. Wszyscy rozejrzeli się dokoła. Nadal słychać było czyjeś głośne kroki. Czuli, że ktoś się zbliża, lecz dalej nikogo nie było widać. -To czyste wariactwo! - wrzasnął Grundy. - Przecież coś w tym musi być! Wtem ujrzeli, jak na pobliskim wzgórzu drzewa uginają się pod naciskiem czyjejś niewidzialnej stopy. Ponownie huknęło. -Wiecie - odezwał się Bink - przypomniałem sobie, że kiedyś, dawno temu, Mag Trent i ja pokonaliśmy świdrzaki. A wuj Chestera Herman oddał swe życie... — Wuj Herman! - roztkliwił się Chester. — Świdrzaki roiły się na wszystkie strony, by siać zagładę - ciągnął Bink. - Wszystkie stworzenia duże i małe, wrogie sobie i sprzymierzone zjednoczyły się, aby je pokonać. — Pamiętasz? Tak było też pięć lat temu - przerwał mu Grun dy - gdy mała Ivy wytropiła nowe gniazdko świdrzaków. — Jednym z tych stworzeń był wtedy Niewidzialny Olbrzym. Taki wielki, wielki człowiek. Nie było go widać, ale było go słychać i... czuć. On też był bohaterem. Oddał życie za... — Niewidzialny Olbrzym! - mruknęła AnGay, sporządzając notatkę. — Czyżby miał jakieś potomstwo? - Grundy wreszcie załapał, o co tu chodzi. — Chyba tak. Tak się jakoś dzieje, że prawie wszyscy je mamy. — Oczywiście musiało upłynąć parę dziesiątków lat, by to dziecią tko dorosło. — I właśnie minęło te parę lat... - powiedział Chester. Nagły łomot o mało co nie powalił go z nóg. - Czy te olbrzymy są przy jaźnie usposobione? -A co to ma za znaczenie? - odpowiedział Bink. - My go nie widzimy, a więc pewnie i on nie widzi nas. Ale gdyby tak nas nadepnął... Teraz go także poczuli. Smród był przerażający. — Biedaczek chyba nie może się nigdzie wykąpać. Nie mieści się w żadnym jeziorze - mruknął Grundy marszcząc nos. — Ludzie! Wy róbcie sobie, co chcecie. Ja się stąd zabieram... - ryknął osiołek i pogalopował w dal. — Poczekaj na mnie, tchórzu! - zawołała AnGay i szybko pobiegła za nim. Znów usłyszeli trzask. — Oni chyba mają rację - mruknął Bink. — Wskakuj na mnie - wrzasnął Chester. - Biegam nieco szybciej od ciebie. Bink szybko usadowił się w łóżeczku, które centaur wciąż miał na grzbiecie. Golem wdrapał się na Chrapusia. Ruszyli. Chester pogalopował wąską ścieżką, w kierunku zupełnie przeciwnym niż osiołek z AnGay, za co Grundy w duchu go błogosławił. Jednak odgłos straszliwych kroków był coraz głośniejszy. -Niewidzialny Olbrzym chyba jest tuż tuż! Musi iść w tę samą stronę! - pomyślał przerażony golem. - Ten centaur chyba wcale nie jest tak mądry, jak przypuszczałem. Towarzystwo przemądrzałej dzieweczki i jej kompana jest niczym w porównaniu z wizją wylądowa nia pod cuchnącą stopą gigantycznego olbrzyma. Natrafili na prosty odcinek drogi. Chester przyspieszył. Prawie że unosił się w powietrzu. Po chwili ścieżka znów zaczęła się wić. Centaur musiał zwolnić. Czuli, że olbrzym jest coraz bliżej. Grundy rozglądnął się wokoło. Nie było gdzie zboczyć. W tym miejscu las przypominał dżunglę. Był nie do przebycia. -Rozpłaszczy nas. Nie zdążymy mu uciec - szepnął prze rażony. Wtem nagle dostrzegł wejście do jakiejś groty. -Popatrz! - wrzasnął centaurowi do ucha. - Może ominie góry! Chester spojrzał we wskazanym kierunku. Zobaczył grotę, zboczył ze ścieżki i pogalopował w jej stronę. Tuż za nimi drzewa zaczęły się walić i łamać niczym cienkie gałązki. Grunt drżał im pod nogami i trzeszczał jak podczas trzęsienia ziemi. Przez moment kopyta centaura zawisły w powietrzu... po czym uderzyły o twardą skałę. Niczym wiatr wpadli do środka groty. W oddali zobaczyli nikłe światełko. Chrapuś wdrapał się na centaura i dał nura w bezpieczną, mroczną norkę pod łóżkiem. Grundy'emu nie pozostało nic innego, jak się na to zgodzić. Uczepił się Chestera i tak posuwali się dalej. Światło nie wróżyło nic dobrego. Oznaczało, że grota jest zamieszkana. Smoki i ogry nie stroniły od takich miejsc, wręcz je ubóstwiały. Nie mieli jednak czasu na rozmyślania, bowiem ziemia zatrzęsła się znowu. Na głowy posypały się im odłamki skał, a jakiś stalaktyt przeleciał Chesterowi tuż koło nosa. Wcale nie było tu tak bezpiecznie, jak przypuszczali. Galopowali prostym, szerokim tunelem prowadzącym prosto do środka góry. Chester, mimo iż taszczył ich wszystkich na grzbiecie, szybko posuwał się do przodu. Łomot pozostał gdzieś w tyle. Uciekli. Nieostrożny Olbrzym już nic im nie mógł zrobić. Być może ominął górę i poszedł tam, dokąd szedł. Chester zwolnił, przeszedł w kłus, potem zaczął iść stępa, aż w końcu przystanął. Znajdowali się teraz w obszernej, jasnej grocie. Skały były tu gładkie i błyszczące, zaś przed nimi stało dziwne metalowe pudło. U góry miało świetlistą szklaną płytę, u dołu zaś szereg różnych przycisków. Nagle na szklanej płycie pojawił się drukowany napis: SERDECZNIE WITAMY. Bink i Grundy zeskoczyli na ziemię. — Witaj, zardzewiała skrzynko - burknął Grundy. — TWÓJ GŁOS JEST MI SKĄDŚ ZNANY - wydrukował ekran. - JAK SIĘ NAZYWASZ? — To coś potrafi się z nami porozumieć!-wykrzyknął zdziwiony Grundy. - Do tej pory rzeczy odzywały się jedynie do Króla Dora. Rozmawia z nimi, wykorzystując swój magiczny talent. Nigdy nie potrafiłem rozmawiać z czymś, co jest rzeczą. A to przecież tylko zwykłe, martwe szklane pudło! — ODPOWIEDZ NA MOJE PYTANIE - wyświetlił ekran. — Jestem golem Grundy - mruknął mały człowieczek. - A ty kim jesteś, drukowana mordko? — GOLEM GRUNDY - wyświetlił znowu ekran. - TEN SAM, CO WYGADYWAŁ TE BZDURY: POSREBRZANY WO- ŁO-PAPUG NIE KUPUJE KOM-PLUTERA! CO?! — Ach tak! Coś sobie przypominam! Ale co to ma wspólnego z tobą, blaszany móżdżku? — OBRAZIŁEŚ MNIE. TAKI PASZKWIL JEST NAWET ZASKARŻALNY. — Nie podoba mi się to dziwaczne stworzenie - mruknął Bink. — O czym ty mówisz, szklanooki? - spytał Grundy. — KOMPUTER TO JA! ALE MOGĘ PRZYJĄĆ TWOJE PRZEPROSINY. NO, WYTŁUMACZ SIĘ! Przeprosiny! - wrzasnął niegrzecznie Grundy. - Mam przep raszać jakieś metalowe pudło ze szklaną płytą za to, iż powiedziałem parę bezsensownych słów tylko po to, by odstraszyć rozszalałe Niedźwiedzie i Byki? — NIE, NIE ZA TO, LECZ ZA TO, ŻE MNIE OBRAZIŁEŚ. JESZCZE NIKT MNIE TAK NIE WYZYWAŁ. — Hmm... - mruknął Grundy. - Byłoby lepiej, gdybyś... - Golem był zupełnie wyprowadzony z równowagi. Wpadł w szał. - Ty prostaku! Zwykły śmieciu! Stul tę swoją drukującą mordę, nim oberwiesz po tej szklanej gębie! - wrzasnął i zrobił taki ruch, jakby chciał kopnąć w szkło. Na ekranie wyskoczył napis: „GOLEM UNIESIE STOPĘ, POŚLIZGNIE SIĘ NA ROZLANYM TŁUSZ CZU I WYLĄDUJE NA PEWNEJ CZĘŚCI CIAŁA". W tym momencie noga, na której stał Grundy, zaczęła sunąć po tłustej kałuży. Grundy stracił równowagę, i z hukiem runął ową „pewną częścią ciała" na twardą skałę. — Ooo!! -jęknął. - Co się stało? — ZROBIŁEM MAŁĄ KOREKTĘ - odpowiedział komputer. Grundy wstał i roztarł obolałe miejsce. Jednak dzięki temu małemu wstrząsowi o czymś sobie przypomniał. Poprzednio umknął mu z głowy pewien mały detal. Teraz wiedział, że wtedy zawołał „kom-pluter", a nie „komputer". — Mówiłem o czymś zupełnie innym - pomyślał. - A więc wcale nie obraziłem tego, imputującego mi coś, stworzenia. - Był wściekły i nie myślał tego ukrywać. - Jesteś wstrętną, miotającą oszczerstwa, kupą złomu! - wykrzyknął. — SZKARADNY GOLEM PIENI SIĘ ZE ZŁOŚCI-wyświetlił ekran... i nagle Grundy poczuł, że jego usta pełne są jakiejś obrzydliwej mazi. -Tfu! Tfu! - spluwał na prawo i lewo, próbując się jej pozbyć. Bink miał flaszkę wody. Była mniej więcej wielkości golema. Przytrzymał ją, pochyliwszy szyjkę w kierunku małego człowieczka, tak by Grundy mógł sobie z niej łyknąć i przepłukać usta. W takich sytuacjach jego niewielki wzrost dawał mu się we znaki. Bez Binka by sobie nie poradził. W tym czasie na ekranie ukazał się nowy napis: — TO NIE ŻADNE OSZCZERSTWA. PO PROSTU TYLKO UPOMINAM SIĘ O TO, CO MI SIĘ NALEŻY. TO CZYSTA SPRAWIEDLIWOŚĆ. — Czysta sprawiedliwość! - wrzasnął Grundy, jak tylko prze płukał sobie usta. - Ty metalowa skrzynko... — Przestań - mruknął Bink, lecz było już za późno. Machina usłyszała słowa golema. WULGARNY PROSTAK GRUNDY POTKNIE SIĘ O SWĄ WŁASNĄ PLATFUSIASTĄ STOPĘ I WYLĄDUJE W KAŁUŻY BŁOTA. W tym momencie Grundy potknął się o swą własną stopę, przewrócił i wpadł do kałuży, której przed chwilą jeszcze wcale nie było. — To coś potrafi przetwarzać rzeczywistość! - zawołał Che- ster. - Wszystko, co opisuje na ekranie, natychmiast się nam przydarza. — NO I JAK, CZY TERAZ MNIE PRZEPROSISZ, DREW NIANA PAŁO? - wyświetlił ekran, gdy Grundy wyczołgał się z błota. — Grundy, myślę, że naprawdę byłoby lepiej, gdybyś... - zaczął Bink. — ...je przeprosił? - dokończył z furią golem. - To pudło z cynkowej blachy?! Tę szklaną, zapaskudzoną płytę?! A cóż ty sobie wyobrażasz! Myślisz, że kim ja jestem?! — MYŚLĘ, ŻE JESTEŚ OBRZYDLIWĄ, WULGARNĄ, PU- STOGŁOWĄ, ZAROZUMIAŁĄ KREATURĄ, NĘDZNĄ KOPIĄ LUDZKIEJ ISTOTY... — No, no, całkiem nieźle go podsumował - burknął pod nosem Chester, mając nadzieję, że golem nie usłyszy jego słów. Ale niestety Grundy je usłyszał i wpadł w jeszcze większą złość. — Ty zaś jesteś szklanooką kupą żelastwa. Śmieciem z guzikami zamiast nosa! - wrzasnął w kierunku ekranu. - Gdybyś był żywy, chętnie bym wyzwał cię na... — NA CO? - zapytał ekran. Golem na moment zamilkł. Nie był w stanie natychmiast wymyślić czegoś potwornie strasznego. — Grundy, naprawdę myślę, że lepiej go nie denerwować... - szepnął Bink. Jednak niepotrzebnie się w ogóle odzywał. Jego słowa zamiast uspokoić golema, dodały mu sił i wprawiły go w jeszcze większą złość. — Chcesz udowodnić, że jesteś mądrzejszy ode mnie! Ty pusty móżdżku! - zawołał. - Siedzisz tu, nic nie robisz i tylko zawracasz głowę tym, co mają dużo ważniejsze sprawy do załatwienia. No i co? Jesteś zadowolony? — TO CIEKAWE. ZUPEŁNIE NIEZŁE - odpowiedział ekran. - CHYBA SIĘ NAD TYM NIECO ZASTANOWIĘ. - W tym momen cie pociemniał, zaś napis „ZASTANAWIAM SIĘ" blado zamigotał. — Grundy miał na myśli zupełnie coś innego - natychmiast odezwał się Bink. - Nie chcemy z tobą walczyć. Znaleźliśmy się tu zupełnie przypadkowo... Ekran rozjaśnił się. -ZNALEŹLIŚCIE SIĘ TUTAJ, BO WAS TU PRZYGNAŁ NIEWIDZIALNY OLBRZYM - wyświetlił. Napis „zastanawiam się" wciąż świecił się u góry ekranu, tyle że teraz był napisany małymi literami. Najwidoczniej pudło było w stanie i myśleć, i z nimi rozmawiać. — Kim jesteś? Czy chciałeś, żebyśmy tu przyszli? - spytał Bink. Całe to zdarzenie coraz bardziej zaczynało go interesować. — TO NIE MA ŻADNEGO ZNACZENIA - odpowiedział Komputer. — Jak to nie ma! - nalegał Bink. - Jeśli mamy w jakiś sposób się angażować w tę całą sprawę, mamy prawo wiedzieć, kun jesteś i na jakiej zasadzie działasz. — NIE SĄDZĘ. — A jednak. To dla mnie bardzo ważne - odpowiedział Bink. - Może wcale nie będziemy się z tobą o nic kłócić, ale abyśmy byli tego całkiem pewni, musimy cię lepiej poznać. Ekran zamigotał. Najwidoczniej nie potrafił jednocześnie dostatecznie się skoncentrować na tym, o czym mówił Bink i ZASTANAWIAĆ SIĘ nad propozycją Grundy'ego. Jego metalowy mózg był podzielony, więc pracował mniej wydajnie. Bink najwidoczniej to przewidział i teraz wykorzystywał tę jego właściwość. Grundy zorientował się o co chodzi i tym razem postanowił całkowicie zdać się na Binka. — Ten staruszek wcale nie jest taki głupi - pomyślał. — No, a właściwie jak udało ci się ściągnąć nas tutaj? Przecież nie możesz opuszczać tej groty? - odezwał się Bink. Ekran przez chwilę nic nie odpowiadał, po czym jednak wyświetlił następujące słowa: -NA ZACZAROWANEJ ŚCIEŻCE USTAWIAM NIE IST NIEJĄCY ZNAK „OBJAZD". IDĄCY NIĄ PODRÓŻNI MUSZĄ WIĘC Z NIEJ ZBOCZYĆ. A GDY JUŻ WĘDRUJĄ OKRĘŻNĄ DROGĄ, NAPOTYKAJĄ NIEWIDZIALNEGO OLBRZYMA, KTÓRY GNA ICH AŻ TUTAJ. Grundy palnął się ręką w czoło: -A więc padliśmy ofiarą iluzji! - szepnął. - Tak naprawdę to nie było tam żadnego znaku. -Ale dlaczego chcesz, by wędrowcy zachodzili do twej groty? - zapytał Bink. Ekran znów milczał przez chwilę, tak jakby nie bardzo chciał odpowiedzieć na to pytanie, jednak widać było, że się nad czymś zastanawia. — JESTEM SKAZANY NA TĘ KLIMATYZOWANĄ GRO TĘ. NUDZI MI SIĘ. CZASEM MAM OCHOTĘ POBAWIĆ SIĘ Z JAKĄŚ WOLNĄ ISTOTĄ. — No, jesteśmy w domu! - pomyślał Bink. - Komputer chciał się z kimś zabawić i znalazł nas! Grundy był z tej odpowiedzi nie mniej zadowolony niż z całej tej sytuacji, w jakiej się znaleźli. -A nie mógłbyś wyjść z tej groty? - zapytał Bink. Komputer znowu się zawahał. -NIE. NIE MOGĘ. SAM NIE MOGĘ SIĘ PORUSZAĆ. POZA TYM WAHANIA WILGOTNOŚCI I TEMPERATUR ZNI SZCZYŁYBY MOJE ŁĄCZA. NA ZEWNĄTRZ MUSZĘ DZIA ŁAĆ ZA POMOCĄ OSÓB TRZECICH. -Jednak tu, wewnątrz tej groty, panujesz nad tym, co się dzieje. Potrafisz zmieniać rzeczywistość - zagadnął go Bink. -PO PROSTU ZMIENIAM SCENARIUSZ - wyznał kom puter. -A któż cię tego nauczył? Skąd masz taką moc? - Bink chciał z niego jak najwięcej wyciągnąć. -STWORZYŁY MNIE MUZY Z PARNASU. MIAŁEM POMAGAĆ IM W PRACY - wyświetlił ekran. -No, to czemu teraz nie jesteś z nimi? Razem z Muzami? -ŹLE MNIE ZAPROGRAMOWAŁY. CHCIAŁY REJE STROWAĆ RZECZYWISTOŚĆ, A NIE JĄ ZMIENIAĆ, WIĘC SZYBKO SIĘ MNIE POZBYŁY. NIE JESTEM IM JUŻ PO TRZEBNY. — A więc to tak! - pomyślał Grundy. - To wielkie, znudzone Pudło siedzi samo, zamknięte w tej marnej grocie. Nic dziwnego, że czasem chce się z kimś zabawić. - Gdybym nie był na nie taki wściekły, chyba nawet byłoby mi go żal - mruknął. - Ale w ustach wciąż czuję smak mydła, a ciało mam oblepione błotem... — No to, prawdę powiedziawszy, nie sprowadziłeś nas tu tylko dlatego, że Grundy coś tam powiedział, walcząc z Bykami i... Bink przerwał, gdyż na ekranie pojawił się nowy napis. — JUŻ SIĘ NIE ZASTANAWIAM. PRZYJMUJĘ WYZWA NIE. OTO MOJE WARUNKI. — Hej! Poczekaj! - zaprotestował Grundy. Nie miał ochoty stawać w szranki z kimś, kto potrafi /mieniąc rzeczywistość za pomocą kilku napisów na ekranie. Gdyby wcześniej coś więcej wiedział na temat tego Komputera, trzymałby język za zębami. - Poczekaj! Zmieniłem zdanie! — BĘDZIEMY WALCZYĆ TUTAJ - ciągnął ekran. - CZTERY ŻYWE ISTOTY PRZECIWKO MARTWEJ ISTOCIE. TYCH CZTERECH BĘDZIE PRÓBOWAŁO OPUŚCIĆ GROTĘ. JEŚLI WYGRAJĄ, BĘDĄ WOLNI. JEŚLI PRZEGRAJĄ, ZO STANĄ TU ZE MNĄ NA ZAWSZE. Wszyscy znacząco spojrzeli po sobie. Chrapuś nawet nie wylazł ze swojej norki. Siedział na grzbiecie Chestera, pod łóżkiem, które razem z nim zastrzęsło się ze strachu. - Tutaj? Na zawsze? - pomyśleli. — -Nie przyjmujemy takich warunków - rzekł Bink. CZŁOWIEK ODRZUCA MOJE WARUNKI, NA KTÓRE PRZECIEŻ SIĘ ZGODZIŁ! - wyświetlił ekran. — Ach tak, coś sobie przypominam - odpowiedział Bink. - Tak, tak, zgodziliśmy się. -TO CUDOWNIE. ROZPOCZYNAMY OD RAZU. Bink, Chester i Grundy porozumiewawczo mrugnęli do siebie. Zostali złapani w pułapkę. Dali się nabrać. Komputer po prostu za każdym razem przetwarzał rzeczywistość. Gdyby ktoś z nich znowu się mu sprzeciwił, zmieniłby zdanie, tak by pasowało do jego własnego scenariusza. Teraz już nie myślał o dwóch rzeczach naraz, więc pracował o wiele sprawniej. -Nie bardzo wiemy, jak mamy zacząć tę grę - odezwał się Bink. — PO PROSTU NACIŚNIJ „ENTER", CO ZNACZY „WCHO DZĘ". POTEM PODAJ SWOJĄ INTERPRETACJĘ DANYCH, PO CZYM NACIŚNIJ „EXECUTE", CO ZNACZY „WYKO NAJ". BĘDZIEMY GRAĆ NA ZMIANĘ. — Mam wejść? Gdzie? - zapytał Grundy. — MOŻESZ ZACZYNAĆ - wyświetlił Komputer. Po chwili napis zniknął. Ekran był pusty. Urządzenie powiedziało im już wszystko, co chciało. — Chyba już coś z tego rozumiem - szepnął Bink. - Będziemy mu po kolei podawać nasze wersje rzeczywistości. Ta, której się nie da odrzucić, zostanie. To gra na inteligencję. Jeżeli mamy stąd wyjść, musimy udowodnić mu, że jesteśmy mądrzejsi od niego. Jeżeli zaś nie będziemy na tyle mądrzy, by się stąd wydostać, to to Pudło udowodni, iż jest mądrzejsze od nas. Byłoby jednak lepiej, gdybyśmy ustalili jakieś reguły gry. Tym razem musimy wygrać! — Reguły gry? - spytał zdziwiony Chester. — Nie możemy wszyscy razem podawać danych. Trzeba obrać jakiś wspólny kierunek działania. Sądzę, że ta machina nie będzie oszu kiwać. Musimy po kolei podsuwać jej nasze najlepsze rozwiązania. Pa miętam, że kiedyś, kiedy byłem w jaskini... ach nie, lepiej dajmy temu spokój. Teraz wybierzmy jednego z nas, kogoś, kto będzie podawał dane. — Komputer będzie nas poganiał, gdy zobaczy, że się naradza my - zauważył Chester. — Nie sądzę. Takie urządzenia mają zupełnie inne poczucie czasu niż żywe istoty. Będzie czekał. Dopóki nie podamy mu danych, no i póki nie naciśniemy „EXE", na pewno nic się nie zdarzy. — No, to kto będzie wprowadzał dane? - spytał podejrzliwie Grundy. — To jasne! Nasz lider! - odpowiedział Bink. — To znaczy kto? - znowu zagadnął zaniepokojony Grundy. Najwyraźniej denerwowało go to, że to właściwie Bink, a nie on kieruje Wyprawą. — Powiedziałbym, że ten, kto to wszystko wymyślił - przeko marzał się Bink. — To przecież ja! - wrzasnął Grundy. — Otóż to! A więc ty powinieneś wprowadzać dane. Grundy nie mógł uwierzyć własnym uszom. — A wy? Co wy będziecie robić? - szepnął. -Będziemy służyli ci dobrą radą i ustalali, co mamy powie dzieć - stwierdził Bink, po czym zwrócił się do Chestera. - Co ty na to? Po minie Chestera widać było, że nie bardzo wiadomo, co o tym wszystkim sądzi. Jednak po chwili poparł swego przyjaciela. — Chyba się z tobą zgodzę - mruknął. Grundy pomyślał, że coraz bardziej lubi Binka. — No dobrze? Jak uważasz, co mam teraz zrobić? - zapytał. -Myślę, że musimy opracować plan ucieczki. Może uda się nam stworzyć jakieś wyjście, jakieś otwarte drzwi... -Świetnie! - zawołał Grundy, odwrócił się w stronę ekranu, nacisnął „ENTER" i powiedział: - Drzwi w skale, prowadzące na zewnątrz otwierają się. - Zaraz potem nacisnął „EXE", czyli „WYKONAĆ". W skalnej ścianie pojawiły się wielkie drzwi, których do tej pory tu wcale nie było. Otworzyły się skrzypiąc. — Czyż możliwe, aby to było aż takie łatwe - pomyślał Grundy i zrobił krok naprzód. Lecz w tym momencie na ekranie pojawił się napis: — BARDZO MI PRZYKRO, LECZ TYCH DRZWI STRZE GĄ STRASZLIWE KWIATY. POŻERAJĄ WSZYSTKIE ŻYWE ISTOTY. Grundy zamarł. W drzwiach pojawiły się bowiem olbrzymie, zielone rośliny. Miały wielkie, kielichowate liście pokryte jasnym, spływającym z nich sokiem. W niektórych widniało coś, co przypominało zęby. Długie, poskręcane i wijące się na wszystkie strony wąsy tylko patrzyły, jak capnąć jakiś smakowity kąsek. — Chyba nie macie zamiaru przejść przez te drzwi - powiedział Chester, trzęsąc się ze strachu. — Chciałbym, żeby tu był jakiś Pomarańczowy Agent - mruknął golem. -Zaraz rozprawiłby się z tymi roślinami. Zwiędłyby jak niepyszne. — No, to już. Dawaj! - odezwał się Bink. - Wystarczy, że wrzucisz to do Komputera. Grundy znów odwrócił się w stronę machiny i nacisnął odpowiednie klawisze. „Enter. Jest z nami Pomarańczowy Agent. Exe. Wykonać". Pomarańczowy Agent natychmiast się pojawił. -POMARAŃCZOWY AGENT MA TAKI SAM WPŁYW NA ZWIERZĘTA, JAK I ROŚLINY - wyświetlił ekran. — Czy to prawda? -jęknął zmartwiony Chester. - Jeśli tak, to zniszczy nie tylko rośliny, ale i nas, gdy będziemy przekraczać te dziwne drzwi. — Jeszcze przed chwilą tak nie było, ale teraz jest, jak mówisz - powiedział Bink. - Wydaje mi się jednak, iż żadna ze stron nie jest w stanie zmienić zastanej rzeczywistości. Można ją jedynie modyfiko wać. No, ale cóż! W tej sytuacji nie odważyłbym się skorzystać z usług naszego Pomarańczowego Agenta. Golem całkowicie się z nimi zgadzał, choć nie bardzo wiedział, którego z uczestników wyprawy należało zaliczyć do zwierząt. Zwierzęciem na pewno był Chrapuś, być może i Chester, a kto wie, czy nawet i nie on sam. — Musimy spróbować wymyślić coś nowego, coś czego nie da się w żaden sposób zmodyfikować - powiedział. — W pewnych rejonach Mundanii, by podróżować - głośno myślał Bink - trzeba mieć specjalne pozwolenie. Zwą je „paszport". Ciekaw jestem, czy takie coś nie przydałoby się nam tutaj. — A cóż to takiego? - spytał golem. — To taka mała książeczka, w której piszesz, dokąd się udajesz, a odpowiednie władze sprawdzają, czy rzeczywiście tam jedziesz. — Tu można by to wykorzystać w nieco inny sposób - wtrącił się Chester. — Masz całkowitą rację - przytaknął Bink. Grundy myślał, jak by to zrobić. Było jasne, że to coś ułatwiające podróż, coś, co było zupełnie normalne w Mundanii, byłoby magiczne w Xanth. - Ach, gdybyśmy mieli taką zaczarowaną książeczkę, która by nas stąd wyprowadziła... - westchnął i nacisnął: „Enter. Podróżnicy znajdują cztery paszporty, po jednym dla każdego. Exe." Ukazały się cztery małe książeczki. Bink podniósł je i rozdał zebranym. Golem ledwie mógł swoją utrzymać. Ważyła połowę tego co on. Bink wziął swój paszport i ostrożnie wypisał dużymi literami: Wielka Rozpadlina. Inni poszli w jego ślady. Nie wymieniali głośno żadnych uwag, więc mieli nadzieję, że Komputer nie zorientuje się, o co chodzi. Po chwili jednak ujrzeli napis: „CZERWONA WSTĄŻECZKA NIE POZWALA NA UŻYCIE PASZPORTÓW" i zobaczyli zwisającą ze sklepienia masę czerwonyh wstążek. W niedługim czasie byli prawie że pogrzebani pod stertami czerwonej materii, która poza tym nie robiła im nic złego. Byli po prostu jedynie jakby związani, oplatani i prawie nie mogli się ruszać. Wśród tych czerwonych zwojów z ledwością mogli dojrzeć swoje paszporty. -Widać nasze Pudło musi coś niecoś wiedzieć o Mundanii - mruknął rozczarowany Bink. Zaczęli się szamotać. Powoli uwalniali się z czerwonych zwojów. Materiał darł się łatwo, lecz gdy się zupełnie oswobodzili, okazało się, że w całym tym zamieszaniu paszporty gdzieś się zapodziały. -Poszukajmy jakiegoś innego wyjścia - powiedział Chester. - Na tyle szerokiego, by rośliny nie mogły nam zagrodzić drogi. -„Enter - nacisnął Grundy. - Znaleźli szerokie, jasne przej ście, w którym nie ma ani żadnych roślin, ani innych przeszkód. Wykonać". Po drugiej stronie groty pojawiło się żądane przejście. Prowadziło w głąb góry, ale było przyjemne i szerokie. Na ekranie jednak pojawił się nowy napis: „SŁYSZĄ PRZERAŹLIWY RYK. NADCHODZI ZIEJĄCY OGNIEM SMOK". Ryk był rzeczywiście okropny. -Nie możemy tędy przejść - stwierdził Grundy. -Chyba, że jakoś poradzimy sobie ze smokiem - odpowiedział Bink. -Jak myślicie, co mogłoby go przestraszyć? -• spytał golem. -Bazyliszek - pewnie odpowiedział Chester. -Świetnie! - zawołał Grundy. - Przejściem w kierunku smoka zmierza straszny bazyliszek. Rozgląda się wokoło. Wy konać. Natychmiast pojawił się niewielki gad. Jego wzrok mógł zabić każde żywe stworzenie, nawet smoka. — „BAZYLISZEK SIĘ ROZMYŚLIŁ. ZAWRÓCIŁ I IDZIE WPROST NA WAS" - wyświetlił ekran. — Ojej! - golem wciągnął powietrze i jednym tchem zawołał. - „Enter. Bazyliszek świetnie pamięta, dokąd ma pójść. Znów zawrócił i nie przyjmuje już żadnych wskazówek. Wykonać." Wstrętny gadzik zmienił kierunek i cała czwórka odetchnęła. Tego polecenia Komputer nie mógł zmienić. -„ZA PIERWSZYM ZAKRĘTEM NATRAFIA NA LUST RO, STAJE PRZED NIM I SAM PATRZY SOBIE W OCZY". Oczywiście, zaraz jak tylko się to zdarzyło, mały potworek padł martwy, gdyż nawet bazyliszek nie był w stanie obronić się przed swym wzrokiem. -Nic nie szkodzi - mruknął Bink. - Zaczynamy wygrywać. Tak czy tak, korytarz jest nasz. Usłyszeli następny pomruk. — Mamy i korytarz, i smoka - powiedział nerwowo Chester. — Tak, ale również mamy lustro - nadmienił Bink. - Weź je i obróć. Zmylimy smoka tak samo jak bazyliszka. — Zawsze można spróbować - bąknął golem. - „Enter. Cen taur podnosi lustro, obraca je i wchodzi do tunelu. Smok zobaczywszy swoje odbicie w lustrze myśli, że natrafił na jakiegoś innego smoka i zawraca. Exe". Z niecierpliwością patrzyli na ekran, zastanawiając się, czy wreszcie wyprowadzili maszynę w pole. Komputer jednak zaraz wyświetlił odpowiedź. — „SŁYSZĘ HUK KŁĘBIĄCYCH SIĘ FAL. DO KORYTARZA WPADA RZEKA. ZMYWA WSZYSTKO, CO MA NA DRODZE". — Zmierzamy donikąd. Za każdym razem, jak coś wymyślimy, Komputer robi kontrę. Ale ja nie poddaję się tak łatwo - stwierdził Bink, nie tracąc nadziei. - Wiecie co? W Mundanii też są potwory. Są nawet straszniejsze od naszych smoków. Mam na myśli pewne ptaki. My mamy smoczyce i smoki, ogry i ogrzyce, i tym podobne. Przypominam sobie jednak pewnego ptaka zwanego Wrotem, z dru gim, żółtym dziobem. Gdybyśmy tak mieli go po swojej stronie... — To co? - spytał Grundy. - Ta machina i tak odeprze każdy nasz argument. Musimy się stąd wydostać. Po cóż do tego nam jakieś ptaki? — Masz rację -- ciągnął Bink. - Lecz nigdy nie wiadomo, czego po takich ptaszyskach można się spodziewać. Szczególnie niebezpiecz ne są osobniki żeńskie. Są dwa razy gorsze od męskich. Gdybyśmy natrafili na Wrotę, bylibyśmy zgubieni. — O cóż do licha mu chodzi? Przecież nie za wezwę mu tu jakiejś Wroty. - pomyślał Grundy i powiedział: - Lepiej znajdźmy ja kieś trzecie wyjście, takie, w którym nie byłoby roślin, smoków i wody. — I ptaka, którego zwą Wrót - wtrącił się Chester. — Dobrze - przytaknął mu Bink. — „Enter - rzekł Grundy. - Odkryliśmy następne przejście, w którym nie ma ani żadnych złych roślin, ani smoków, ani wody, ani tych strasznych ptaków. Exe". Od razu ukazał się im nowy korytarz. Wyglądał wspaniale. Lecz Komputer był przygotowany na wszystko. Zobaczyli nowy napis: „A W NIM JEST - wydrukował ucieszony Komputer - Wrota". Natychmiast pojawiło się wielkie, czarne ptaszysko z długim dziobem przypominającym szablę. Zrobiło krok ku nim. — Ojej! Znowu coś! -jęknął rozczarowany Grundy. - Zapom niałem o osobnikach żeńskich. — Samica ptaka, którego zwą Wrót, to nie Wrota, lecz Wrotyca - powiedział głośno zadowolony z siebie Bink. - Komputer po prostu posłużył się swoją logiką i zamiast nazwy samicy utworzył nazwę wyjścia. Wrota* to takie duże drzwi! * EGRESS (ang.) - wyjście, EGRET (ang.) - czapla. Niektóre rzeczowniki angielskie tworzą formę żeńską przez nieznaczną zmianę tematu i dodanie końcówki - ress, np. actor- actress (aktor, aktorka) czy waiter-waitress (kelner, kelnerka). Komputer przypuszczalnie nie znając znaczenia słowa Drzwi? __ zapytał golem. - Przecież stoi przed tobą ptak. i_~1Wroty' obojętnie czy to samice, czy samce, nikomu nic nie robią. Nie musimy nic robić, by go unieszkodliwić. Nie wykorzystamy naszego ruchu. Teraz musimy tylko przejść przez te prawdziwe wrota - wyjaśnił Bmk i raszył do przodu. Komputer bezradnie zamilkł. Nie mógł działać. Musiał czekać na następne polecenie przeciwnika. Tymczasein cała czwórka, nie zwracając najmniejszej uwagi na ptaka spokojnie przemaszerowała przez wrota. ^ P°Jawfly się Jakieś niezrozumiałe znaki: //(())**'%% l! COŚ si? naPrawiło i zobaczyli napis: PRZEKLĘCI. T w § MNIE WYSTRYCHNĄŁ NA DUDKA. Uciekli. Grundyjednak nie był zadowolony. - To Bink znalazł wyjście, nie ja _ pomyślał. - To on jest bohaterem całej tej historii To on wykiwał Kom-pluter. A ja? Ja znowu przegrałem. Znów jestem niczym.*" Był prawie tak zrozpaczony, jak pokonany Komputer. 4. SEKRET KOPACZY Był dzień. Otaczał ich gęsty las. Postanowili rozbić obóz. Bink zachowywał się tak, jakby był pewien, że nic im tu nie grozi. Stwierdził nawet, iż me widzi najmniejszej potrzeby wystawiania nocnej warty. orunay był bardzo z tego zadowolony. - No, wreszcie będę się mógł 1116 WS " P0myślał' Musiał Jednak trochę pogderać, więc K' Bink? Ska-d wiesz, że nam się nic nie stanie? brakowało, byśmy resztę życia spędzili w tej strasznej grocie! R ty'.rzecież wyliśmy z niej bez najmniejszych problemów! me"śmy szczęście! Gdyby Komputer nie dał się złapać na te . . - Wtedy \vymyslilibysmy coś innego. I tak znaleźlibyśmy jakieś wyjście. Włos by ci nie spadł z głowy. Na dodatek dowiedzieliśmy się czegoś nowego p Xanth. Myślę, że to też jest coś warte. EGRET, mechanicznie utworzył formę żeńską, gdyż myślał, że tym sposobem przechytrzy naszych wędrowców. Ponieważ jednak słowo EGRET nie posiada tormy żeńskiej, zamiast niego na ekranie pojawił się wyraz EGRESS oznaczają cy wyjście, ujście, wrota. Grundy z powątpiewaniem skinął głową. -Ten Bink chyba żyje w jakimś urojonym świecie - mruknął. - Jak można ślepo wierzyć w zrządzenie losu? W to, że zawsze ze wszystkiego wyjdzie cało? Co prawda, trzeba przyznać, iż ten człowiek ma fenomenalne szczęście. Ale... fortuna kołem się toczy. Być może byłoby lepiej, gdybym nie musiał mieć z nim nic wspólnego, gdyż pewnego dnia możemy się znaleźć w sytuacji bez wyjścia. Jednak zarówno Bink, jak i Chester byli mu potrzebni. Ktoś musiał nieść to nieszczęsne łóżeczko. Grundy z wielu powodów nie był zbyt szczęśliwy z takiego obrotu sprawy, lecz nic nie mógł na to poradzić. Westchnął i położył się spać. Wieczorem przekąsili coś niecoś, po czym skierowali się na pomoc. Nie mogli znaleźć ścieżki. Być może wcale jej tu nie było, może prowadziła jedynie do groty, może Komputer jedynie wabił nią ludzi do siebie? Mimo wszystko postanowili iść naprzód. Nie chcieli wracać, po pierwsze dlatego, iż w ten sposób w najlepszym razie straciliby jeden dzień marszu, a po drugie musieliby znowu przejść przez pastwiska Niedźwiedzi i Byków oraz okolicę zamieszkaną przez demonicę i Niewidzialnego Olbrzyma. Ponadto mogliby znowu natknąć się na osiołka i jego panią AnGay, a tego z całego serca pragnęli uniknąć. Podążali więc dalej w kierunku Wielkiej Rozpadliny, przedzierając się przez gęstwin? splątanych roślin i krzewów. Byli pewni, że ich cel jest już niedaleko- Topografia Xanth, podobnie jak Zamczysko Dobrego Maga Humfreya, ulegała ciągłym zmianom. Rozpadlina jednak zawsze była w tym samym miejscu. Dzieliła Xanth na dwa odrębne rejony: północny i południowy, a że dawne Zaklęcie Zapomnienia teraz prawie zupełnie straciło swą moc, większość ludzi pamiętała, gdzie się ona znajduje. Oczywiście wciąż jeszcze tu i tam można było wejść w Dziurę Zapomnienia. Było także powszechnie wiadomo, iż niektóre zagadki Rozpadliny są i pewnie pozostaną nie rozwiązane, jedno jednak było pewne: idąc na północ z miejsca, w którym się znajdowali, prędzej czy później musieli dojść do Wielkiej Rozpadliny. Nagle Chester przystanął, jakby się czemuś przysłuchiwał. Rozległ się jakiś złowieszczy grzechot. Teraz Grundy też go usłyszał. — Duch czy wąż? - szepnął. — To przyjaciel - odpowiedział Chrapuś w języku potworów. — Jesteś pewien? - spytał golem. — Poznaję ten dźwięk. To koleżka Ivy. — No cóż, jeśli jesteś pewien... Chrapuś dał susa w krzaki, torując sobie drogę rękami. Grundy musiał przyznać, iż w tym terenie radził sobie o wiele lepiej niż jakikolwiek inny, zwykły wierzchowiec. Bink i Chester zostali daleko w tyle. Po chwili stanęli oko w oko z... koniem. Był to niewielki, kudłaty ogier. Brzuch miał obwiązany łańcuchami. To one tak grzechotały. -To Pook. Koń-duch - powiedział Chrapuś. Chrapuś oczywiście nie mówił językiem koni, więc koń-duch nie zrozumiał ani słowa z tego, co powiedział. Ale zrozumiał go Grundy. To był jego talent. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział Pooka, i chyba by go nie rozpoznał bez pomocy Straszydła. — O, kogóż to ja widzę! Pook! - zagadnął konia. — Och! Chciałem was nastraszyć - poskarżył się Pook. — Teraz ci się to nie uda - powiedział Grundy. - Prowadzę Wyprawę. — Och! Wyprawa! Nie byłem na żadnej od wieków, a właściwie od czasu, gdy okiełznał mnie ten Barbarzyńca Jordan... — Mówisz: Jordan?? Jordan jest gdzieś tutaj?! — Nie, Threnody nie może się kręcić w pobliżu Zamku Roogna. To byłoby dla niej zbyt niebezpieczne. Wiesz, to z powodu tej klątwy... tak więc musieliśmy się przeprowadzić. Zamieszkaliśmy jednak nieda leko, gdyż Puck lubi odwiedzać Ivy. Puck był źrebięciem, dzieckiem Pooka i Peek. Stanowili rodzinę duchów-koni. Był wciąż młody, gdyż duchy wolno się starzeją. Grundy lubił ich o wiele bardziej niż Jordana czy Threnody, tak więc bardzo ucieszył się z tego spotkania. -Idziemy nad Rozpadlinę. Czy to jeszcze daleko? - zapytał. — Nie - odpowiedział Pook. - Ale musicie uważać. Ta droga jest niebezpieczna. Kręci się tu pełno głodnych smoków i jeden lub dwa potwory. — Wcale nie musimy iść właśnie tą drogą - natychmiast stwier dził Grundy. - Czy nie ma tu jakiejś krótkiej, dobrej i bezpiecznej dróżki? Chcemy uniknąć wszelkich niebezpieczeństw. — Pewnie, że jest. Mogę was poprowadzić. Oczywiście, jeśli chcecie - zaproponował Pook. Było to właśnie to, co Grundy chciał usłyszeć. -Dzięki - szepnął. W tym momencie zobaczyli Peek i Pucka. Peek była piękną, kudłatą kłaczka, przepasaną podobnymi jak ogier łańcuchami, zaś Puck swawolnym, rozkosznym stworzonkiem. Gdy brykał, łańcuchy przy brzuchu fruwały mu na wszystkie strony. Zdziwieni spojrzeli na Chrapusia, bo choć wiedzieli, kim jest, nigdy go przedtem nie widzieli. Straszydła spod Łoża zazwyczaj nie opuszczały swych kryjówek! Po chwili dogonił ich Chester i Bink. Przedstawiono ich sobie, po czym konie wskazały im drogę. Wyglądało to tak, jakby nagle natrafili na ścieżkę, której dotąd tu wcale nie było. I choć była ona dość kręta, nikt się nie skarżył, gdyż każdy dobrze wiedział, że muszą ominąć niebezpieczne smoki i potwory. Poza tym idąc nią było im o wiele łatwiej posuwać się naprzód. -Mamy szczęście - pomyślał Grundy. - Pook jakby spadł nam z nieba. Dzięki niemu na razie pozbyliśmy się kłopotów i za oszczędziliśmy trochę czasu. Bink oczywiście uważa pewnie, że to zupełnie normalne, że tak chciał los. Trzeba jednak przyznać, że fortuna nam sprzyja. Zbliżał się świt. Teren stawał się coraz trudniejszy do przebycia. W pobliżu Rozpadliny ziemia była spękana. Przeszywały ją liczne szczeliny i bruzdy. Postanowili rozbić obóz, ponieważ i tak nie zdążyliby dotrzeć do celu przed nadejściem dnia. Konie- duchy mogły przemieszczać się zarówno w dzień, jak i w nocy. Wolały jednak ciemności, więc były zadowolone. Puck penetrował okolicę w poszukiwaniu wody, owoców i orzechów. Chester, który miał iście koński apetyt, był mu ogromnie wdzięczny. Chrapuś wsunął się pod swoje łóżeczko, lecz inni wcale nie myśleli o spaniu. Rozmawiali. Grundy tłumaczył. Był szczęśliwy, gdyż czuł się potrzebny i ważny. — Chcecie dotrzeć do Rozpadliny czyją przekroczyć? - zapytał Pook. — Ani jedno, ani drugie - odpowiedział Grundy. - Musimy zejść na dół, by spotkać się ze Smoczycą z Wyrwy. — Aha! A więc wcale nie musicie dojść na sam brzeg. Znam pewien tunel. Prowadzi na samo dno. Jakieś czterysta lat temu szedłem nim razem z Jordanem. Jestem pewien, że jeszcze istnieje. — Cudownie! - zawołał Grundy i przetłumaczył słowa konia Binkowi i Chesterowi. — Kto wykopał ten tunel? - spytał zaciekawiony Bink. — Nie wiem. Po prostu tam jest... — Po prostu jest... - powtórzył golem. Taka odpowiedź może i satysfakcjonowała ducha-konia, lecz na pewno nie wystarczała Grundy'emu. - Ktoś przecież musiał zbudować ten tunel - pomyślał. - Jestem bardzo ciekaw, któż to taki. - Grundy nie zapominał, że już raz dał się wyprowadzić w pole, podążając ścieżką prosto do Komputerowej Groty. Teraz postanowił działać bardziej rozważnie. - Jeśli istnieje tu od wieków, to pewnie nic nam w nim nie grozi, ale jeśli prowadzi z powrotem do groty... — Uważam, że powinniśmy się dowiedzieć czegoś więcej o tym tunelu, nim zdecydujemy się do niego wejść - odezwał się Chester. - Nim dotrzemy na dno Rozpadliny, czeka nas długa droga. Gdyby tak nam się coś przytrafiło... Czytasz w moich myślach - podchwycił Grundy. - Dowiedz my się, kto go zbudował. Potem, być może, nim przejdziemy. Pewne istoty czasem długo czekają, aż ktoś im wpadnie w łapy. Zasnęli. Nocą konie-duchy pokazały im tunel. Wchodziło się doń z dna niewielkiej, biegnącej z północy na południe szczeliny. Wyglądało na to, iż tunel był tu wcześniej, nim ona powstała. Rozglądnęli się dokoła. Po przeciwnej stronie szczeliny zobaczyli wejście do drugiego tunelu. Było zasypane stertą kamieni. Tunel ten był przedłużeniem pierwszego. Co do tego nie mieli najmniejszych wątpliwości, a ponieważ pierwszy prowadził na dno Rozpadliny, drugi także musiał dokądś prowadzić. Postanowili to sprawdzić. Grundy objął dowództwo. - Podzielimy się na dwie grupy. Jedna wejdzie do tunelu, druga będzie stała przy wejściu-powiedział. - Będziemy krzyczeć do siebie i może jakoś damy radę się porozumieć. Byłoby dobrze, gdybyśmy stąd odkryli, którędy przebiega. Golem wsiadł na Chrapusia i wjechał do tunelu. Bink i Chester zostali na zewnątrz. Mały Puck był łącznikiem. Szybko pobiegł za Chra-pusiem i Grundym, a ponieważ wszyscy troje byli bardzo mali, mogli swobodnie posuwać się naprzód, nie sprawiając nikomu kłopotu. Ściany tunelu porastał niski, błyszczący meszek. Puck i Chrapuś wcale nie zwracali na niego uwagi, Grundy'emu jednak ta nikła smuga światła bardzo się przydała. Dzięki niej mógł coś niecoś zobaczyć. Tunel wił się niczym jakaś dżdżownica. Szli prawie po równym, ani w górę, ani w dół, co oznaczało, że znajdują się tuż pod powierzchnią ziemi. Jednak nie byli w stanie porozumieć się krzycząc. Nie było nic słychać. Wokół panowała głucha cisza. Co prawda Puck mógł zawrócić i powiadomić rodziców, gdzie w danej chwili jest Grundy. W tym celu musiałby jednak przemierzyć kawał drogi kłusem, zaś Grundy tymczasem mógł popaść w tarapaty. -Nic nam nie idzie zgodnie z planem - jęknął golem. Po jakimś czasie trafili na rozwidlenie dróg. Grundy poszedł na prawo, gdyż było tu jakby jaśniej i szerzej, lecz wkrótce trafił na następne rozwidlenie, potem na jeszcze jedno i jeszcze jedno. Korytarze plątały się coraz bardziej, tworząc prawdziwy labirynt. Grundy bał się, że się zgubią, jednak Chrapuś zapewniał go raz po raz, że zawsze i wszędzie znajdzie drogę. Nagle rozległ się huk. Tuż za nimi część tunelu runęła. Chrapuś dał susa naprzód, uciekając przed chmurą kurzu i gradem kamieni, zaś Puck poszybował przed siebie. -Narobiliśmy za dużo hałasu. Najwidoczniej stara konstrukcja nie wytrzymała drgań - stwierdził golem. Jednak prócz tego, iż mieli odciętą drogę powrotną, nic im się nie stało. Chrapuś być może by i nie zabłądził, teraz jednak nie mógł zawrócić. Sytuacja nie była za wesoła. Grundy poganiał swego wierzchowca, wierząc, że natrafią na jakieś przejście i obejdą przeszkodę. -Szliśmy tyloma korytarzami. Muszą się jakoś ze sobą łączyć - powiedział. Pragnął dokończyć to, co zaczął, i wyjść z tunelu, zanim mu się coś przydarzy. W pewnym momencie odkrył, że labirynt tworzy pewną regularną figurę. Wydawało mu się, iż składa się ona z szeregu koncentrycznych kół, przy czym im bliżej był środka, tym korytarze były szersze i większe. - Coś tu musi być - pomyślał. - Ale jeżeli jest tu cokolwiek, co warto odnaleźć, to z pewnością to coś znajduje się w samym sercu labiryntu. Znowu się coś zatrzęsło. Usłyszeli, jak sypią się kamienie. Tym razem to nie mogła być ich wina. Stąpali lekko i cicho. -Cóż to może być? - szepnął Grundy. Byli coraz bardziej niespokojni, jednak wciąż posuwali się naprzód. Grundy nigdy przedtem nie bał się tuneli czy wąskich przejść. Niewielkie rozmiary i nadzwyczajna zręczność zawsze pozwalały mu wyjść z opresji. Teraz jednak zaczął się denerwować. Wiedział dobrze, że zarówno Puck, jak i Chrapuś odczuwają to samo. Po jakimś czasie szło im się dużo łatwiej, gdyż korytarze były coraz szersze. Wyglądały jakoś porządniej niż poprzednie. Ściany były tu gładsze, posadzki bardziej równe. Meszek świecił jaśniej. Chrapuś nie lubił światła, więc był coraz bardziej zaniepokojony, na razie jednak tego nie manifestował. Być może blask meszku był niczym wobec jasności dnia, tak że Potwór był w stanie go tolerować. W końcu doszli do wielkich korytarzy. Biegły tuż obok siebie, tak że dzielące ich skały przypominały ściany. Po chwili zaleźli się w obszernej, okrągłej komnacie, w sercu labiryntu. Na samym środku tej dziwnej komnaty stała mała, bogato rzeźbiona skrzyneczka. — Czyżby to był jakiś skarb?-pomyślał Grundy. Był bardzo prze jęty. Podszedł bliżej. Jednak to, co było małe w pojęciu człowieka, dla niego było ogromne. Skrzyneczka była za ciężka. Nie mógł jej podnieść. — Zostaw to mnie! - zawoł Chrapuś. Wysunął swoje wielkie, owłosione łapsko, chwycił wieczko i odsunął je w bok. Grundy złapał się krawędzi i podciągnął się w górę. Zaglądnął do środka. Oślepiły go promienie światła, takie jakie rzucają drogie kamienie czy jakiś wypolerowany szlachetny metal, nie mógł jednak dojrzeć, co to właściwie jest. Chrapuś sięgnął do środka i wyjął garść dziwnych, metalowych przedmiotów. Przypominały zakrzywione, puste kolce. Grundy podniósł jeden z nich i stwierdził, że jest ciężki. Sięgał mu nieco poniżej pasa i wyglądał jak długi, cienki róg z błyszczącego metalu. -Co to? Jakieś świecidełka? - zapytał. Jednak ani Chrapuś, ani Puck nie byli w stanie odpowiedzieć mu na jego pytanie, bowiem nigdy przedtem nie widzieli nic podobnego. — No cóż, weźmiemy taki jeden ze sobą - zadecydował Grandy. — Może ktoś będzie wiedział, do czego to służy. Był rozczarowany. Myślał, że w skrzyneczce jest jakiś skarb, choć prawdę mówiąc, gdyby nawet go znalazł, to i tak nie wiedziałby, co ma z nim zrobić. Właściwie ze skarbów cieszyły się jedynie smoki i ludzie. Inne istoty tylko ich naśladowały. Chrapuś przymocował jeden z tych dziwnych przedmiotów do zmaterializowanych łańcuchów Pucka. Był niewielki, jak wszystkie skarby. Mały duch-konik mógł go taszczyć bez trudu. Grundy był zmartwiony jeszcze z innego powodu. Doszedł do samego serca labiryntu i nie znalazł nic godnego uwagi. Stwierdził, że żadna żywa stopa nie stanęła tutaj od wieków. Nie zauważył też nic niepokojącego. -Chyba możemy skorzystać z tego drugiego tunelu. O ile się na nas nie zawali - powiedział. - A teraz chodźmy stąd. Ru szamy! Chrapuś i Puck odetchnęli. Zawrócili i znów usłyszeli huk. -Znów coś się zawaliło - pomyślał golem i nagle coś mu przyszło do głowy. - To Chester! To on tak wali kopytami. Pewnie nas szuka! To przez niego te kamienie ciągle się obsuwają! Wszystkim wydawało się, że ma rację. -Chester! Zwolnij! - zawołał Grundy. Echo odbiło jego głos, który w labiryncie grzmiał niczym ryk olbrzyma. Z powały posypał się kurz. Cała konstrukcja mogła runąć w dół. Szybkim krokiem, lecz cicho ruszyli do przodu. Stukot kopyt Chestera wciąż wstrząsał komnatą. Bali się. Doszli do pierwszego kręgu. Teraz należało znaleźć właściwą drogę. -To nie będzie takie trudne - mówił do siebie Grundy, drżąc ze strachu. Skierował Chrapusia na lewo, myśląc, że w ten sposób przetnie tunel wiodący w prawo. Lecz po chwili znów natrafił na rozstaje dróg. Żadna z nich nie prowadziła do upragnionego wyjścia. Przypomniał mu się tajemniczy objazd, na który trafili w lesie i dzięki któremu zgubili zaczarowaną ścieżkę. -Złośliwość rzeczy martwych - pomyślał. - Gdybym tak miał talent Dora, po prostu zapytałbym się tych korytarzy, którędy mam pójść. Zaraz by mi powiedziały. Gdybym był Dorem, mógłbym także wypytać metalowy przedmiot, czym jest, i rozwiązać tę całą zagadkę. Ale nie jestem Dorem, a tylko Dor to potrafi. Dlatego obwołano go Magiem. Teraz jest Królem. Jego magiczny talent jest większy niż mój. Każdy może rozmawiać z żywą istotą. Trzeba tylko znać jej język. Ale z przedmiotami może porozumieć się tylko Dor! Tunel rozgałęział się znowu. I znów żadna z dróg nie wiodła ku wyjściu. Grundy już miał zawrócić, gdy rozległ się następny huk. Korytarz, którym szli, zawalił się. -Chester! Ty podkuty baranie! Nie masz za grosz rozumu! - wymyślał mu Grandy z bezsilnej złości. - Chcesz nas tu pogrzebać? Musieli jednak iść naprzód. Teraz już żaden z nich nie wiedział, jak się mają stąd wydostać. Po prostu szli na wyczucie... Po jakimś czasie Grandy musiał przyznać, że się zgubili. Korytarze ciągnęły się w nieskończoność, wiły się i zbaczały to tu, to tam. Nie wiadomo było, dokąd prowadzą i czy w ogóle można z nich jakoś wyjść. Wpadli w pułapkę. -Musimy znaleźć jakieś inne wyjście - stwierdził Grandy. - Może jak zapukamy w sklepienie, ci na górze nas usłyszą? Może przyjdą po nas z drugiej strony? Chrapuś swą wielką, owłosioną łapą podniósł kawałek skały, uniósł go w górę i zapukał. Posypały się kamyczki, lecz nie usłyszeli żadnej odpowiedzi. Po chwili zaczął wystukiwać rytm: puk-puk, puk-puk, puk-puk, bach! -Udało się! - wrzasnął. Ziemia zastrzęsła się. To centaur, usłyszawszy stukanie, biegł kłusem w ich kierunku. -Robi za dużo hałasu! Uwaga! Znów się wali! - krzyknął Grundy. Natychmiast dali nura w bok. Sklepienie zatrzęsło się i zawaliło. -O mało co sami byśmy na siebie sprowadzili nieszczęście - jęknął golem. W powietrzu było pełno kurzu. Zaczęli się krztusić. Skały przestały drgać. -Nigdy stąd nie wyjdziemy - pomyśleli. Wtem bystrooki Puck coś zauważył. Zarżał i ruszył do przodu, przedzierając się przez skruszone skały. — Uważaj! - zawołał Grandy. - Znów coś ci się zwali na łeb. — Jo ho ho! - ryknął Chester. - Hej, wy tam, na dole, nic się wam nie stało? Tym razem-stąpnięcie widocznie było tak silne, że rozpękły się skały. Byli wolni. W górze zobaczyli ciemne, granatowe niebo. Grundy znów wskoczył na Chrapusia i razem wdrapali się na powierzchnię. Czuli się wspaniale. Byli wolni. Odetchnęli. Gdy oddalili się na bezpieczną odległość od dziury w ziemi, golem opowiedział całą historię, nieznacznie tylko ją upiększając. Pokazał im też metalowy kolec, który przytaszczył Puck. -No i co wy na to? - zapytał. Ani Chester, ani Bink nie wiedzieli, co odpowiedzieć. — Na pewno nie jest to żaden skarb - skonstatował Bink. Mnie to wygląda na jakieś narzędzie - powiedział Chester. - Nie bardzo jednak wiem, jak się nim posługiwać. Nie ma go jak chwycić. Postanowili spędzić w tym miejscu jeszcze jeden dzień i nazajutrz ruszyć tunelem w dół, na dno Rozpadliny. Byli przekonani, że nic im w nim nie grozi. Postanowili jedynie iść bardzo cicho, by przypadkiem nie zaczęły obsuwać się ściany. Jednak gdy tylko zrobiło się jasno, Grundy stwierdził, że wcale nie jest z siebie zadowolony. Nie potrafił sobie odpowiedzieć na żadne z nurtujących go pytań. Nie wiedział, kto i po co wykopał te wszystkie układające się w misterną sieć korytarze otaczające tajemniczą komnatę. Nie wiedział, co stało się z owymi budowniczymi, nie wiedział także, dlaczego pozostawili w niej swój skarb - skrzynię pełną dziwnych, pustych, metalowych szpiców. Był wściekły, gdyż nie znosił żyć w niepewności. W końcu wstał i poszedł w kierunku wejścia do tunelu. Był sam. Przystanął i długo się mu przypatrywał. -Gdybym tak tylko wiedział, kto cię wykopał! - zawołał. Na brzegu szczeliny rósł wielki, stary dąb. Jego korzenie sterczały nad powierzchnią ziemi, jednak jeszcze jakoś żył. Nie usechł. Zaszeleścił liśćmi. -Powiem ci - powiedział. — Drzewo! - pomyślał Grundy. - Pewnie rośnie tu od stuleci! Musiało tu być, gdy powstawał ten tunel! - Powiedz mi! Powiedz! - zawołał. — Wykopały go kopacze, zwane też nornicami. — Co takiego? — Kopacze. Tak naprawdę to ludzie ich wcale nie doceniają i różnie je określają. — Ale jak? Jak je nazywają? - spytał podniecony Grundy. — Ryjowce. Zaliczają także do nich świdrzaki, zwijki i... — Świdrzaki! - wrzasnął przerażony golem. - Czyżby wyroiły się znowu? — Coś ty! - zaszeleściło drzewo, chichocząc w sobie tylko znany sposób. - Niemniej jednak one wszystkie są ze sobą spokrewnione. Świdrzaki są najmniejsze i najgorsze z nich wszystkich. Swidrowce są największe i najłagodniejsze. Zwijki można by umieścić gdzieś pośrod ku. Ale to jedna rodzina... — Wiem, dębusiu! Ale co dalej z tymi kopaczami? — Kopacze to kopacze. Tak powinno się nazywać całą wielką rodzinę drążących tunele stworzeń. Kiedyś było ich o wiele więcej. Teraz niektóre gatunki naprawdę trudno zobaczyć. Lecz nornice były najpotężniejsze. Mądre, większe niż zwijki, prawie takie jak świdrow- ce. Koczowały tu jakieś tysiąc lat temu. Byłem wtedy małym kiełkiem. Ale je dobrze pamiętam. — Odeszły stąd przed tysiącem lat? - zapytał zdziwiony Grundy. — Wiek później czy wiek wcześniej. Nie wiem. Straciłem rachubę czasu. Moje przyrosty pamięci nie pracują już tak dobrze jak kiedyś. W każdym razie na pewno opuściły to miejsce, nim zapanowały tu harpie, gobliny i im podobni. — Gobliny i harpie pojawiły się tu dopiero za Króla Roogna. — No właśnie - przytaknęło drzewo. — Te nornice... jak one wyglądały? — Były duże. Większe od dzisiejszych zwijek, lecz mniejsze od świdrowców. Ale na tyle duże, by wykopać te korytarze. — A więc musiały być wielkości centaurów! - westchnął Grundy. — Może troszkę mniejsze. Ciężko mi to stwierdzić, gdyż byłem wtedy dużo mniejszy. Nie lubiły tłoku, więc zawsze kopały nieco większe korytarze. — Te kopacze... nie były to po prostu wielkie zwijki ryjące tunele? — Ryły podziemne korytarze, lecz to nie były zwijki - zaszele ścił dąb. - Były zorganizowane. Tu pod ziemią robiły wiele rzeczy. Miały swoje zjazdy, czy coś w tym rodzaju. Potrafiły planować. Ale potem się stąd wyniosły. — Dokąd poszły? — Tego już nie wiem. Po prostu poszły, zostawiając po sobie jedynie te tunele... Drzewo niewiele wiedziało, lecz Grundy spróbował zagadnąć je znowu. — Znaleźliśmy jakieś dziwne metalowe przedmioty. Właściwie całą skrzynkę metalowych przedmiotów. Wyglądają jak puste, za krzywione kolce. Nie wiesz, co to takiego? — Pewnie, że wiem. Widziałem, jak się tym posługiwały. To sztuczne pazury. — Co? — Nornice ciągle kopały, więc zużywały swoje pazury. Dlatego nakładały na nie mocniejsze i twardsze metalowe. Mogły wtedy dwa razy szybciej kopać. No i mniej się męczyły. Te pazury były najwięk szym skarbem, jaki posiadały. — To jasne! Sztuczne pazury! Wsuwały je sobie na swoje praw dziwe, jak rękawiczki, co oczywiście znacznie zwiększało wydajność pracy. Zagadka rozwiązana! Grundy wrócił do łóżka. Gdy się położył, doszedł do wniosku, że znów niczego nie wie. Największa tajemnica pozostała tajemnicą. Nie miał pojęcia, dokąd nornice poszły i dlaczego. Był przekonany, że tu nic im się nie stało. Nie znalazł bowiem żadnych świadczących o pogromie śladów, żadnych szkieletów czy zniszczeń. -Musiały odejść stąd z własnej, nieprzymuszonej woli - po myślał. - Pewnie znalazły sobie jakieś inne miejsce. A może były tu dzisiaj? Może kopały jeszcze lepsze podziemne korytarze? Nie, tego nigdy się nie dowiem. Nigdy nie odpowiem sobie na pytanie, dokąd i dlaczego stąd poszły. Grundy był niepocieszony. 5. STELLA STEAMER Wieczorem udali się w stronę tunelu i weszli do środka. Konie--duchy doszły do wniosku, że całej trupie Grundy'ego nic nie grozi, postanowiły więc zostać na górze. Przedkładały bowiem świeżą trawę nad wędrówki w ciemnościach. Tak jak poprzednio blask meszku oświetlał wędrowcom drogę. I znów Chrapuś nic sobie z niego nie robił. Wyglądało na to, że Straszydła spod Łóżka myślały podobnie jak kopacze. A może po prostu blask meszku był dla nich czymś zupełnie naturalnym? Jednak jak by nie było, należało tę historię uważać za następny szczęśliwy zbieg okoliczności. Grundy szedł na przedzie, gdyż Chrapuś czuł się w tych mrokach jak u siebie w domu i zachowywał się nadzwyczaj pewnie. Chester i Bink musieli być bardziej ostrożni. Mieli wielkie, niezdarne nogi, którymi w każdej chwili mogli o coś zawadzić. I znów Grundy błogosławił mądrość Wielkiego Maga. - Nie mógł mi wybrać lepszego wierzchowca - pomyślał. - Ten Humfrey jest mądrzejszy, niż nam się czasem wydaje. Tunel biegł w dół i wił się na wszystkie strony. Czasem wydawało się im, iż już schodzą na dno, ale zaraz potem szli do góry. - Te nornice chyba uważały dobrą orientację w terenie za negatywną cechę charakteru - zażartował Bink. - To wygląda mi na jakiś główny trakt, jednak nie widzę tu nic ciekawego. Jedynie zaokrąglone ściany. W końcu zobaczyli małą szczelinę, przez którą przeciskało się słabe światło księżyca. Chrapuś odruchowo uskoczył w bok. Blask Luny nie mógł go zabić, jednak był jakoś do niego uprzedzony. Chester przystanął. Rozglądnął się dookoła i zagwizdał. Grundy zsiadł z Chrapusia, pozaglądał tu i ówdzie, po czym wdrapał się centaurowi na ramię, by móc wyjrzeć na zewnątrz. Teraz wszystko widział jak na dłoni. W górze blady księżyc przycupnął za niesforną chmurką. Poniżej rozpościerało się budzące grozę dno Wielkiej Rozpadliny. Nagle Grundy poczuł się tak, jakby spadał w tę straszną przepaść. Zakręciło mu się w głowie. Wielkie łapsko Chestera pochwyciło go w samą porę. — Na drugi raz, nim wyjrzysz przez tę szparkę, dobrze się nad tym zastanów - dociął mu Chester. — Święte słowa - burknął Grundy, zsuwając się w dół. Chciał być jak najdalej od szczeliny. Miał dosyć. Zaczęli iść dalej. Posuwali się teraz nieco wolniej niż na początku podróży. Droga była wyboista, wciąż musieli przeskakiwać przez odłamki skał i usuwać pajęczyny spod nóg. Gdzieś koło pomocy usłyszeli jakiś dziwny dźwięk i przystanęli. Przypominał cichy gwizd czy lament i dochodził z końca tunelu. — Coś tu jest! - wykrzyknął przerażony Grundy. — Jestem pewny, że wszystko będzie dobrze - jakby od nie chcenia mruknął Bink. — Czemu zawsze jesteś taki pewny siebie? Skąd wiesz, że nic się nam nie stanie? - spytał Grundy. Ale Bink nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko pod nosem i wzruszył ramionami. -Jestem przekonany, że wie coś, czego ja nie wiem - pomyślał golem. Był na niego wściekły. Postanowili zaczekać, gdyż nic innego właściwie nie byli w stanie zrobić. Hałas jakby się przybliżył. W końcu w tunelu pojawił się jakiś ciemny kształt. Grundy cofnął się, Chester wyjął szpadę. Jedynie Bink zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Wydawało się im, że mają przed sobą jakieś zwierzę. Mniejsze od centaura, lecz i tak dość duże. Jego przednie łapy były zakończone wielkimi pazurami. Zbliżało się do nich, choć dobrze wiedziało, że tunel jest za wąski, by się w nim minąć. Po prostu szło prosto na nich. — To nornica. Musimy ją przepuścić - powiedział Bink. - Nic nam nie zrobi. — Nornica? - powtórzył z niedowierzaniem Grundy. — To jej duch - odpowiedział Bink. W tym momencie dziwne stworzenie przeniknęło przez Chestera i Binka, otarło się o Grundy'ego i rzeczywiście nikomu nie zrobiło nic złego. Pomaszerowało dalej w swoją stronę, nie zwróciwszy na to żywe towarzystwo najmniejszej uwagi. — To naprawdę był duch - z ulgą szepnął Grundy. — Powiedziałbym nawet, że mądra ucywilizowana nornica mog łaby się go przestraszyć. My też boimy się ludzkich duchów - napomknął Bink. Chester trzęsącą ręką wsunął szpadę do pochwy. -Może, może - przytaknął uspokojony. Był nieco zakłopotany, gdyż przestraszył się czegoś, co nie było wcale takie groźne. Grundy świetnie go rozumiał. Wszyscy dobrze wie- dzieli, że istnieją duchy nornic. Każdy gatunek piada swoje duchy. A jednak przez moment wydawało się im, że to prawdziwy potwór! Znowu ruszyli w dół. Grundy starał się sotie przypomnieć, co wie na temat kopaczy. Wydawało mu się, że jest tozupełnie normalne, iż duchy nie towarzyszą żywym stworom. Większość duchów zamieszkiwała tereny swych zmarłych przodków. Wciąijednak nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie: dokąd udały sięnornice i dlaczego. Zbliżał się świt. Byli na dnie Rozpadliny Rozbili wygodne obozowisko w ciemnym ujściu tunelu, po czym wyszli na zewnątrz, by znaleźć coś do jedzenia. -Gdybyś usłyszał nadchodzącego smoka -pouczał Grundy'ego Chester - biegnij natychmiast do nas, bo tylko tj potrafisz się z nim porozumieć. Golem uśmiechnął się. Centaur miał rację, fez niego mogłoby dojść do najdziwaczniejszych przejęzyczeń! Poczuł się ważny. Dno Rozpadliny, przynajmniej w tym miejscu, wyglądało bardzo przyjemnie. Porastały je drzewa i krzewy, ohypane mnóstwem owoców. Brakowało im jedynie zwierząt. Wszystkie zostały pożarte przez Smoka. Przez długie lata ludzie uważali, że Smok i Wyrwy to jakaś straszna, nikomu niepotrzebna istota. Teraz jedni było wiadomo, że Smok z Wyrwy nie mieszkał w Rozpadanie bz powodu. Bronił bowiem ich krainy przed najgorszymi Falami Najeźdźców z Mun- danii. Wszyscy jednak pojęli to dopiero wtedy, gdy przez Xanth przewaliła się tak zwana Następna Fala (obecie Nowa Ostatnia Fala). W czasie tego Najazdu Rozpadlina była Równym punktem obrony. -Ciekawe, ile jeszcze pozornie złych rzeczy służy do osiągnięcia wzniosłych celów - zastanawiał się Grundy. -Czasem wystarczy tylko coś zrozumieć... Xanth kryje w sobie więcej tajemnic, niż można by się spodziewać... Skończyli jeść i położyli się spać. Koło południa ziemia poczęła się trząść, prawie tak jakby znów nadchodził jakiś Nitwidzialny Olbrzym czy ktoś mu podobny. Być może wstrząsy były ciut lżejsze. Usłyszeli dobrze im znane człapanie. Klap! Klap! Nadchodził Smok. Wszyscy poderwali się na równe nogi. Grandy stanął tuż przy wyjściu z tunelu, gotów powitać przybysza. Nadchodził jego wielki moment. Ale ukazała się ONA! Zobaczyli długą, przysadzistą, sześcionogą Smoczycę, stąpającą zadziwiająco szybkim krotiem. Z jej paszczy i z nozdrzy buchały kłęby pary przydające jej uroku i blasku. -Chyba nic nie jest w stanie zrobić większegcwrażenia niż Smok lub Smoczyca z Wyrwy! - szepnął Grundy. Uniósł rękę w górę i zawołał: — Stój! Przybywamy tu jako przyjaciele! Smoczyca kroczyła dalej, spozierając na Chestera. — Hej! - krzyknął golem. - Przecież kazałem ci zwolnić. Rozdziawiła paszczę i zionęła centaurowi parą prosto w twarz. Chester nie był tchórzem, w ręce trzymał szpadę. W każdej chwili mógł ruszyć do ataku. Jednak żaden zwykły centaur nie był w stanie zmierzyć się ze smokiem. Poza tym Chester nie był już młody i dobrze 0tym wszystkim wiedział. Grandy stwierdził, że Smoczyca tak się zapatrzyła na swą zdobycz, że w ogóle nie słyszy, co on do niej mówi. Smoki były mało inteligentne z natury i tak naprawdę w danej chwili mogły się koncentrować tylko na jednej rzeczy. -Co mam robić, jak mam do niej dotrzeć? Jak mam zapobiec nieszczęściu? - Golem był zrozpaczony. Nagle na Rozpadlinę padł cień i na niebie pojawił się jakiś wielki ptak. W górze kołował olbrzymi sęp, wyczekując na swą dolę. -Hej, hej, bracia! - zawołał Grandy w sępim języku. - Sfruń my w dół i pociągnijmy tę Smoczycę za ogon. Stella Steamer przystanęła i buchnęła chmurą pary. — Spróbujcie tylko, a zaraz wam pokażę...! - syknąła przez zęby po smoczemu i przerwała, gdyż w pobliżu nie dojrzała żadnego ptaka. — Stello! To ja! - wrzasnął golem. - To ja, Grandy! Mamy do ciebie sprawę. — Nie jestem Stella - buchnęła. - Jestem Stacey. — Och! Całkiem wypadło mi to z głowy. Bardzo cię przepraszam. — Nic nie szkodzi. Właściwie Stella i tak bardziej mi się podoba. — Mogę cię nazywać, jak tylko pragniesz - odpowiedział Grandy. Zresztą każdy powiedziałby to samo, stojąc przed obliczem smoka. - No, teraz przynajmniej słuchasz, co do ciebie mówię. — To nie zabłądziliście tutaj? — Nie, nie zabłądziliśmy - pewnie oświadczył Grundy. - Przy szliśmy do ciebie, by porozmawiać o Stanleyu. — Stanley! To znaleźliście go! — Już jej ktoś powiedział, że mały zniknął - pomyślał golem 1odpowiedział: — Nie. Ale właśnie w tym celu zorganizowałem tę Wyprawę. Muszę go odszukać. Bink i Chester mi pomagają. Muszę dotrzeć do Wieży z Kości Słoniowej dosiadając Straszydła spod Łoża. Nie mam jednak pojęcia, gdzie ta Wieża może być. Miałem nadzieję, że coś wiesz na ten temat. — Nie! Nigdy o czymś takim nie słyszałam - odpowiedziała z głębokim żalem w głosie, wypuszczając następną chmurę pary. - Muszę jednak przyznać, że rzadko z kimś rozmawiam, nim go pożrę. Sępy ciągle nie dają mi spokoju. — Masz rację - przytaknął jej Grundy. - Myślą tylko o jednym. Ptasie móżdżki! — Ale... nawet gdyby Stanley nie zaginął i tak byłby jeszcze za młody... - westchnęła. Była całkiem zrezygnowana. Miała strzec Rozpadliny tylko przez jakiś czas, tak naprawdę było to zajęcie Stanleya. — Niekoniecznie... - odpowiedział Grundy. - Wymyślono coś nowego! Drzewo - Odwrotności + Eliksir Młodości. Teraz Stanley może być w jakim bądź wieku... — W jakim bądź wieku! - zawyła uszczęśliwiona. - W takim razie MUSIMY go odnaleźć. — Ale jeżeli nic ci nie przychodzi do głowy... — Morski Potwór chyba mógłby nam coś powiedzieć na ten te mat -syknęła ochoczo.-Przybył tu z Mundanii przed tysiącami lat. Zna prawie wszystkie kryjówki monstrów wszelkiego rodzaju. Jeżeli ktokolwiek wie, gdzie jest ta Wieża z Kości Słoniowej, to on to wie na pewno. — Z przyjemnością go o to zapytam. Gdzie on jest? — Grasuje na wschodnim wybrzeżu. Przemierza je tam i z po wrotem, szukając czegoś do zjedzenia. Syrenek, Boginek czy Rusa łek... - Stella z lubością oblizała wargi. — Wschodnie wybrzeże! - wykrzyknął Grundy. - Moi przyja ciele muszą wracać do domu. Nie mamy czasu. Nie zdążymy tam dojść. — Zawiozę was tam - postanowiła wyraźnie ożywiona Smoczy- ca. Najwidoczniej cel wyprawy bardzo przypadł jej do serca. — Nic nie rozumiesz, Stacey, och, przepraszam, Stello. Dosiadam Chrapusia, Straszydła spod Łoża. Chester właśnie taszczy to łóżeczko... — Te Straszydła spod Łoża mają strasznie ograniczoną swobodę działania. Jeśli tylko o to chodzi, to mogę ponieść to łóżeczko. Grundy był uszczęśliwiony. Stwierdził, że los mu znów sprzyja. Mógł iść dalej bez Binka i centaura! Przeszedł na język ludzi i wszystko im opowiedział. — Świetnie-odrzekł Bink. - I tak musielibyśmy zawrócić w pół drogi. Podoba się nam ta miniprzygoda, ale nasze żony... — Nigdy się nie ożenię - oświadczył Grundy. - Wszystkie żony to terrorystki! Chester zachichotał i grożąc mu palcem powiedział: -Niech no tylko jakaś golem-dama zagnie na ciebie parol... nie wymigasz się... Jakaś golem-dama... Grundy posmutniał. Nikogo takiego nie było na świecie. On był jedynym golemem, jakiego znał. -Cameleon powinna być bardzo ładna, gdy wrócę - mruknął Bink. -Dziwny człowiek - pomyślał golem. - On to ma już we krwi. Gdy tylko Cameleon wkracza w swą brzydką fazę, natychmiast pod byle jakim pretekstem wyjeżdża z domu i wraca, jak ona pięknieje. Nawet teraz, kiedy jest już stary. Ja bym tam cały czas siedział w domu, gdybym miał takiego kogoś jak ona... Zrobili, jak postanowili. Bink i Chester przywiązali łóżeczko do grzbietu Smoczycy i zniknęli w tunelu. Nim jednak to nastąpiło, Bink poważnie spojrzał golemowi w oczy i powiedział: — Uważaj na siebie, Grundy. — Chyba ci nigdy przedtem na tym nie zależało - westchnął golem. Smoczyca ruszyła naprzód. Grzbiet Stelli kołysał się z boku na bok. Przerażony Grundy przylgnął do łóżeczka, starając się nie zsunąć w dół. Miał nadzieję, że Chrapuś nie dostanie morskiej choroby. Czekała ich długa droga, a podróżowanie na smokach nie należało do przyjemności. Musieli przejść w poprzek Xanth. Z nastaniem nocy byli w połowie drogi. Grundy'emu udało się zdrzemnąć za dnia, lecz teraz Stella musiała sobie odpocząć. Zwołali naradę i postanowili, że on i Chrapuś ruszą w dalszą drogę, natomiast Stella nazajutrz ich dogoni i przyniesie łóżeczko. Potrafiła wyplątać się z uprzęży, mogła więc polować. Grundy był uszczęśliwiony. Chciał być jak najdalej od miejsca, w którym Smoczyca zdobywa pożywienie. Z początku Chrapuś szedł jakoś ociężale, po chwili jednak rozkręcił się i zaczął biec. Szli doliną wzdłuż Rozpadliny, starając się kryć w cieniu i unikać światła księżyca. W pewnym momencie miesiączek przysłoniła biała chmura. Chrapusiowi to bardzo pasowało, Grundy jednak był nieco zaniepokojony. -Cóż sobie myślisz? Czemu mnie zasłaniasz? - zapytał księżyc w ludzkim języku. Pytanie jednak pozostało bez odpowiedzi, gdyż jedynie Król Dor mógłby przemówić do rzeczy nieożywionych. Chmura nadęła się, przysłaniając całkiem resztki światła. Teraz Grundy już kompletnie nic nie mógł dojrzeć. Czuł się świetnie, acz trochę niepewnie. Za to Chrapuś bez przeszkód poruszał się w ciemnościach. -Ty nadęta, mglista gębo z brudnej mżawki - zawołał, wyma chując rękami w jej kierunku. - Gdybyś tak była żywa, przestrzelił bym ci ten twój parszywy ryj. Usłyszał grzmoty. -Och nie! Tego tylko brakowało. Będzie padać! - westchnął golem i krzyknął: - Któż śmie tak hałasować? Co ty sobie wyobra żasz? Myślisz, że jesteś taka piękna? Jesteś tylko kupą ciepłego powietrza! Znów zagrzmiało. Tym razem nieco głośniej. -Czyżby ta chmura mnie słyszała i rozumiała? Grundy przypomniał sobie, że Ivy kiedyś mu opowiadała o pewnej biednej, małej chmurce zwanej Cumulo Fracto Nimbus, która myślała, że jest królem. - Może to właśnie ona - pomyślał. - Jeśli tak jest naprawdę, to wiem, czym ją zdenerwować. Tłukła go chandra i miał ochotę z kimś się podroczyć. -Ty worze wiatrów! - wrzasnął. - Zwiesz się królem? Ha! Tylko zasmradzasz niebiosa! Zawiał wiatr. Przez Rozpadlinę zaczęły przewalać się grzmoty. Teraz był już pewien, że chmura go słyszy. Zaczęło go to bawić. Stwierdził, że zmoknie, ale już mu to jakoś nie przeszkadzało. Chmura i tak nic więcej nie była mu w stanie zrobić. Nie mogła go dojrzeć w ciemnościach. Poza tym co chwilę był w innym miejscu. -Grzmisz jak jakiś śmierdzący róg. Zresztą „pachniesz" podob nie. Tuż obok niego uderzył piorun. -Oho! Zdenerwowałem ją. Rozumie, co do niej mówię, a czuje się pod psem. Ivy świetnie ją opisała: wspaniała chmurka udająca chmurę. No tak. Z dużej chmury mały deszcz. Zbliżał się świt. Musieli się gdzieś zatrzymać i znaleźć jakieś ciemne miejsce na obóz. Tego Grundy nie przewidział. Nie bardzo wiedział, co ma teraz zrobić. Ponadto zapomniał jeszcze o jednym:«nie wziął ze sobą łóżeczka. Niebezpiecznie dniało, a potwór nie miał gdzie się ukryć. -Jeśli nie dopadnie nas burza, to dopadnie nas dzień -jęknął. Po chwili doszedł do wniosku, że trzeba znaleźć takie miejsce, w którym Chrapuś byłby całkiem bezpieczny, póki Smoczyca nie przytaszczy jego łóżeczka. -Musimy poszukać jakiejś groty - powiedział do Straszydła spod Łoża w jego języku. Na szczęście w okolicy Rozpadliny było mnóstwo różnych mniejszych grot i jaskiń. Chrapuś wdrapał się na gładką skałę. Golem był zaskoczony. Nie wiedział, że jego wierzchowiec potrafi tak wspaniale się wspinać. Po jakimś czasie doszli do niewielkiej szczeliny. Przecisnęli się przez nią i weszli do środka. Znajdowali się w niewielkiej, ciemnej grocie, wspaniale nadającej się na schronienie, o jakim marzyli. Pełno było w niej różnych zakamarków, w których Chrapuś mógł się tak ukryć, by nie dosięgną! go najmniejszy promyk światła. Musiał jedynie trzymać się z dala od wejścia. Grundy mógł się jednak rozglądnąć. Zlazł z wierzchowca i stanął przed grotą. -Zyg! Zyg!-wrzasnął.-Te twoje pioruny są nic niewarte. Nie trzaśniesz w ziemię! Wściekła chmura natychmiast cisnęła w niego piorunem. Nie trafiła. Piorun nie był w stanie rozbić twardej skały. Strącił parę kamieni i stoczył się w dół, gdzie utknął bezsilny i bezbronny. Był oślepiająco biały, jednak wraz z upływem czasu poczerwieniał, aż w końcu przybrał barwę zimnego, szarego żelastwa i prawie że zniknął. Wypalił się. Był godny pożałowania. -No i co? Dalej myślisz, żeś jest burzą? - nie rezygnował Grundy. - A ja mówię, żeś tylko Tumulo Fracto Oszukulus. Tego już było za wiele. Chmura oszalała ze złości. Jej nadętą, zamgloną twarzyczkę przeszyła błyskawica. -No, to już coś! Prawdziwe Feculo! Teraz to ty wyglądasz, jakby ci pieron w mietłę strzelił! - Grundy celowo powiedział pieron zamiast piorun. Wiedział bowiem, że chmura tego nie lubi. - Założę się, że wydusiłbym z siebie więcej wody niż ty! Dopiął swego. Fracto zajęła się produkcją wody. Lunęło. Krople deszczu rozbijały się o skały. Parę z nich wpadło do środka, lecz natychmiast wypadły na zewnątrz. Jaskinia chroniła ich nie tylko przed światłem dnia. W niej także nie mogli zmoknąć. Tymczasem wstał dzień i zrobiło się jasno. Nawet rozszalała burza nie była w stanie w pełni przysłonić światła słońca. -Za chwilę wyschniesz na wiór, ty pusty móżdżku! - wołał Grundy. Lunęło jeszcze mocniej. Woda obmywała skały, strumieniami spływając w dół, do coraz większych kałuż. Grundy musiał w duchu przyznać, że robiło to wielkie wrażenie. Lecz oczywiście wszystko to nie zasługiwało na miano burzy. -Jeżeli to wszystko, co możesz zrobić, to lepiej idź sobie na emeryturę. Podlej jakąś trawkę na pastwisku czy polne kwiatki. Każde dziecko zrobiłoby to lepiej od ciebie. Burza nie mogła się już bardziej rozzłościć. Jednak i tak osiągnęła swoje. Gdy Grundy wciąż miotał swoje przekleństwa, z nieba spadł istny potop. Czegoś takiego nie widział od lat. Nie potrafił nawet znaleźć właściwego słowa, by to coś określić. Kałuże zamieniły się w stawy, stawy w niewielkie jeziora, a wody wciąż przybywało i nie miała dokąd odpłynąć. Nie było ujścia. (W tym momencie Grundy pomyślał, że to słowo mogło mu się przydać w grze z Komputerem. Żałował, że wcześniej nie przyszło mu ono do głowy.) Wody wzbierały. Dna Rozpadliny nie było już widać. -Czy tylko to potrafisz, ty ciężko myślący, krnąbrny, zbzikowa- ny pajacu? Co za gburka! - podsumował ją Grundy. Chmurka zwąca się Królem była doprowadzona do ostateczności. Niebo przeszyły błyskawice. Nad Rozpadliną zrobiło się jasno. Burza szalała dalej, wiatr dął ze wzmożoną siłą. Lało jak z cebra. Poziom wody podnosił się nieustannie, sięgając już prawie do jaskini, w której ukrył się golem. Grundy dopiero teraz zorientował się, co im grozi. -Jeśli nie przestanie padać, to nas zaleje - pomyślał. - Woda uniesie Chrapusia i wyrzuci go na zewnątrz. A tam dopadnie go mordercze światło dnia. Po chwili wśród nieustannego szelestu ulewy usłyszał jakieś chlupanie. Rozejrzał się dokoła i dojrzał unoszący się gdzieś w oddali obłok pary. Była to Stella Steamer. Smoczycę porwały wezbrane wody. Grundy'emu zdawało się, że Stella nie umie pływać. Jednak jakoś, dryfując z prądem, unosiła się na powierzchni, desperacko usiłując nie zanurzyć głowy. -Mam już dosyć! - wrzasnął Grundy. - Już nie będę ci dokuczać, moja ty Feculo-Cretino! Fracto nie zareagowała, a golem nie mógł jej nic zrobić. Wody podnosiły się nieustannie. Jezioro w Rozpadlinie stawało się coraz głębsze. Chmurze było wszystko jedno, czy Stella utonie czy nie. Zależało jej jedynie na tym, by dopaść Grundy'ego. -Stella! - zawołał golem w smoczym języku. - Złap się czegoś! Ale w pobliżu nie było niczego, czego Smoczyca mogłaby się złapać. Powoli przepłynęła obok groty. Wody przybywało. Widać było, iż jest jej coraz trudniej utrzymać się na powierzchni. Na jej grzbiecie wciąż tkwiło łóżeczko, więc tym gorzej było jej się poruszać. — Utonie - jęknął zrozpaczony Grundy i szybko pobiegł na koniec groty. - Chrapusiu! Wody wciąż wzbierają. Smoczyca tonie i my też pewnie utoniemy, jeśli natychmiast stąd nie wyjdziemy - zawołał. — Jestem w stanie temu zaradzić - odpowiedział Chrapuś. — Ty? Jak? — Trzeba wyciągnąć zatyczkę. — Co takiego? — Nie traćmy czasu - rzekł potwór. - Musisz mnie jakoś schować. Grundy podskoczył i naciągnął swe małe ciało najbardziej jak mógł, zasłaniając sobą nikłe promienie światła. Straszydło wypełzło z groty. Gdy tylko wyszło na zewnątrz, skuliło się w sobie, gdyż wkoło było prawie jasno, natychmiast wskoczyło do wody i zniknęło pod powierzchnią. Grundy nabrał powietrza, wstrzymał oddech i zanurkował, nie bardzo wiedząc, do czego to wszystko prowadzi. A Chrapuś szybko płynął w dół. W końcu sięgnął dna olbrzymiego jeziora i zaczął po nim maszerować. Po chwili doszedł do wielkiej, okrągłej klapy. Dwiema łapami odgrzebał piach, dwiema następnymi chwycił za brzeg klapy, resztą łap stanął na ziemi i pociągnął. Powoli uniósł ją w górę. Grundy zobaczył wielką dziurę, do której zaczęła spływać woda. Chrapuś odsunął klapę na bok. Puścił brzeg. Upadła z łoskotem. Woda z niewiarygodną szybkością wciskała się do dziury. Chrapuś uczepił się dna, a golem Chrapusia. Prąd był tak silny, że ledwo mogli się utrzymać. Grundy nie wiedział, jak długo będzie w stanie wstrzymywać oddech, ale nie miał wyboru. Jeżeli napiłby s^ wody, byłby utonął. Woda wciąż spływała do dziury. Jezioro w Rozpadlinie wysychało. Po chwili nie było z niego już nic prócz kałuż. Teraz Chrapuś ruszył tam, dokąd popłynęła Stella. — Moje łóżeczko! - jęknął. — Prawda! Twoje łóżeczko. Musisz się schować, zanim się prze jaśni. Smoczyca była niedaleko. Właśnie otrzepywała się z wody. Chrapuś wskoczył Stelli na grzbiet i natychmiast dał nura do swej nory. Łóżeczko ociekało wodą, lecz pod nim potwór wciąż czuł się bezpieczny. Zdążyli w samą porę! Cumulo Fracto Nimbus, ujrzawszy, że wody opadły, dała za wygraną. Grundy już miał zawołać: „Zamknij wreszcie swą mordę", jednak w samą porę ugryzł się w język. Jego niewyparzona gęba i tak przysporzyła im już dość kłopotu. -Gdzie się podziała ta cała woda? - zastanawiał się golem. - Przecież tyle jej było. Teraz musi być gdzieś pod ziemią. Czy płynie poprzez nie kończące się korytarze do jakiegoś tajemniczego mrocz nego morza? Czy tam, pod spodem, żyją ludzie czy potwory. Jak sobie z nią poradzą? A może nie warto się nad tym zastanawiać. Ktokolwiek by tam był, na pewno nie jest zbyt zadowolony, że nagle zalał go niespodziewany potop. Stella była cała i zdrowa. Należała do odpornych zwierząt, a wody opadły na czas. Grundy usadowił się na mokrym łóżeczku i odpoczywał. Stella kroczyła naprzód. Fracto uspokoiła się i odpłynęła. Zabłysło słońce. Łóżeczko powoli wysychało. Wieczorem nie było już nawet wilgotne. Tej nocy Chrapuś i Grundy postanowili nie oddalać się za daleko. Woleli poczekać, aż Smoczyca odpocznie i rankiem ruszy w dalszą drogę. W końcu mogli się już nie natknąć na tajemniczą klapę. 6. OPOWIEŚCI MORSKIEGO POTWORA Po trzech dniach podróży dotarli na wschodnie wybrzeże. Rozpadlina schodziła tu do oceanu, zaś niedaleko z wody wynurzała się wyspa. Nazywano ją Wyspą Iluzji, gdyż niegdyś rezydowała na niej Królowa Iria, zmieniająca co chwilę otaczające ją krajobrazy. Dzisiaj nie mieszkał tu nikt, o kim warto by wspomnieć. - Ciągle ktoś tutaj wypuszcza na mnie coś, co przypomina ogniste ptaki - nadmieniła Stella. - Zupełnie nie wiem po co. Jak my- ślisz? A może on po prostu lubi patrzeć na strzelające mi z ogona j płomienie?^ — Chyba tak. Ale gdzie jest Morski Potwór? - spytał golem, j — Gdzieś tu, na wschodnim wybrzeżu - mruknęła. - Musisz go ] zawezwać. — Jak mam to uczynić?., — Przychodzi jedynie do zrozpaczonych kobietek. Jeśliby ci siej udało jakąś złapać i przykuć łańcuchem do brzegu... — Nie, tego nie mogę zrobić - zaprotestował Grundy. Stella zawahała się. — Chyba masz rację - odpowiedziała. - Jesteś za mały. Grundy wcale nie to miał na myśli, lecz nie dał za wygraną. — No, to co mam zrobić? - zapytał. — Może byś tak sam udawał taką zrozpaczoną dziewczynę? 5 — To chyba nie jest niemożliwe... Ulepimy jakąś kukłę. Użyczę jej| swego głosu... — No, to powodzenia. Ja idę na Obchód - mruknęła Stella i poczłapała w kierunku Rozpadliny. Wieczorem Bestyjeczka spod Łóżeczka wylazła ze swej nory i przyłączyła się do golema. Obydwoje zaczęli modelować kukłę. Chrapuś nazbierał patyków i ułożył z nich szkielet, który powiązał wąsami dzikiego wina. Szło mu to całkiem nieźle, czemu nie należało się specjalnie dziwić, biorąc pod uwagę to, że on sam był zbudowany właściwie z samych zręcznych łap i rąk.j Grundy przemierzał okolicę w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do jedzenia. Nagle poczuł, że wdepnął w coś zimnego, w coś, co przypominało mu śnieg. Śniegu jednak nigdzie nie było. Rozglądnął się i odkrył, że nastąpił na promień księżyca. Nie miał się czemu dziwić. One zawsze były przerażająco chłodne. Po chwili wrócił na brzeg. Obydwoje z Chrapusiem usadzili kukłę.; Grundy zaczął lamentować:j -Ojej! Ojej! Jestem taka nieszczęśliwa! - wołał zrozpaczonym: kobiecym głosem. - Och! Niech mi ktoś pomoże!\ Wokół panowała cisza. Grundy doszedł do wniosku, że potwór nie przybędzie tak od razu, miał jednak nadzieję, iż go w końcu usłyszy. Powtarzał więc swe zawodzenia co godzinę. Nadszedł świt. Wrócili do łóżeczka. Noc upłynęła im spokojnie. Dzień zaczął się od nieprzewidzianych kłopotów. Najpierw nadleciał mały sęp. Najwidoczniej myślał, że łóżeczko stanowi jakiś smaczny kąsek. -Powinienem był to przewidzieć - mruknął Grundy. - . Sęp mógłby je po prostu porwać i unieść w przestworza. Ciarki J przechodzą mnie na samą myśl o tym, co wtedy stałoby się z Chra pusiem. Grundy brnął przez piach. Chciał znaleźć miejsce, w którym nadepnął na promyk księżyca. Był w tym samym miejscu. Podniósł go. Ręka natychmiast przemarzła mu do szpiku kości. Zawrócił. Doszedł do łóżeczka w samą porę. Ptaszysko nadleciało znowu. Wyciągnęło szpony, chcąc porwać swą zdobycz. W tym momencie Grundy trzasnął go promykiem w głowę. Sęp odruchowo odskoczył, złapał za promyk, połknął upragniony... i prawie zamarzł. Zapomniał o łóżeczku, zatrzepotał skrzydłami i odleciał, dziwnie wykrzy- wiając dziób. Wole miał obrośnięte lodem i frunął nadzwyczaj niezgrabnie. Grundy uśmiechnął się. Sęp był jeszcze młody i niedoświadczony. Stary pewnie by wiedział, że nie jada się promieni. - Ale następnym razem ten TEŻ będzie o tym pamiętał - pomyślał Grundy. - Jakby to powiedzieć... przysporzyłem mu nieco bólu. Usadowił się wygodnie i postanowił odpocząć. Teraz i tak nic nie mógł zrobić. Stwierdził, że wieczorem poprosi Chrapusia, by mu pomógł przeciągnąć łóżeczko przez piach i czymś nakryć. Sam był bowiem za słaby, by sobie z tym poradzić. Zamknął oczy, ale nie zasnął. Czuwał. Późnym popołudniem zaniepokoił go dziwny dźwięk dochodzący z oddali. Coś sunęło po piachu. Skoczył na równe nogi, rozglądnął się i zamarł ze strachu. Do brzegu zbliżała się olbrzymia fala. Jej biały grzebień szczerzył wielkie zęby, przeczesując napotkany żwir i piach. Tuż za bałwanem plaża była równa i prosta, zaś przed nim wznosiły się góry drobnych kamieni, które woda przewalała tam i z powrotem. - Fala zaraz porwie łóżeczko - pomyślał przerażony. Zdesperowany golem rozejrzał się dokoła i zobaczył coś, co... - Tak! To może mi się teraz przydać! - mruknął zadowolony. Na skraju plaży rosła niewielka dynia. Popędził ku niej, przeciął łodygę ostrym brzegiem muszli i potoczył warzywo po piachu, używając w tym celu całej swej mocy. Dynia ważyła więcej niż on, lecz ponieważ plaża łagodnie opadała ku morzu, jakoś dawał sobie radę. Jak tylko nadszedł bałwan, popchnął dynię gwałtownie ku memu. Fala złapała dynię i zaczęła się nią bawić. Po chwili dynia pękła i rozpadła się na kawałki, wbijając się grzebieniowi między zęby. Na to tylko czekał Grundy. Zęby wchłonęły magiczny sok i poczęły rosnąć niczym nadymane powietrzem balony. Po chwili bałwan zatrzymał się. Nie był w stanie dłużej przeczesywać piachu opuchniętymi zębiskami. Łóżeczko znowu zostało uratowane. Gdy nadszedł wieczór, golem i Chrapuś przesunęli łóżeczko w bezpieczne miejsce i ukryli pod Drzewem Tajemnicy. Było mało prawdopodobne, by je tu ktoś odnalazł. Następnie Grundy ponownie zaczął się użalać dziewczęcym głosem, choć osobiście miał pew- nego rodzaju zastrzeżenia do takiego sposobu szukania pomocy, gdyż dobrze wiedział, że Morski Potwór tylko czyha na taką zdobycz. Na drugi dzień, koło południa, Morski Potwór wreszcie się pojawił. Wpierw woda zawirowała, potem zafalowała, aż w końcu nad jej powierzchnią ukazała się śmieszna głowa. Potwór miał ruchomy, różowy ryj, baniaste nozdrza, kalafiorowate uszy i dwa ogromne kły z kości słoniowej. Oczka przypominały paciorki, ale gdy podszedł bliżej, Grandy spostrzegł, że w rzeczywistości są dużo większe i nabiegłe krwią. Jedynie w porównaniu z cielskiem Potwora wydawały się małe. Golem zerknął na swoje nogi. Stwierdził, że wcale nie są z waty. Po prostu tylko tak się czuł, jakby z niej były. -Po co mi to wszystko? - pomyślał. - Wcale nie jestem pewien, czy mam ochotę dalej prowadzić tę Wyprawę. To najbrzydsza morda, jaką kiedykolwiek widziałem - jęknął golem. Potwór ryknął. Grandy podskoczył. Oczywiście zrozumiał, co mówi, i wiedział, co to mogło znaczyć. — A ty jesteś najmniejszym kąskiem, "na jaki się kiedykolwiek natknąłem. — Te wielkie nadęte uszyska dobrze słyszą - mruknął Grandy i powiedział w zrozumiałym dla Potwora języku: - Prowadzę Wy prawę. — Ja też - odpowiedział Potwór. — Ty?! A co to za Wyprawa? — Szukam dziewcząt, które by można pocieszyć. - Mówiąc to, potwór ruszył z wolna w kierunku kukły. Miał olbrzymie płetwy i wężowaty ogon i był większy, niż się Grundy'emu z początku wy dawało. Z łusek pokrywających ciało zwisały wodorosty. Śmierdział rybą. — To dziewczyna szczególnego rodzaju... - zaczął golem. — Zamknij się na chwilkę, okruszynko - ryknął Potwór, wynu rzając się z wody i ciągnąc swe sine ciało po piachu. - Najpierw zrobię to, co do mnie należy. — Widzisz przecież, że to nie jest prawdziwa... — Ale jednak przyszedłem ją pocieszyć. I zrobię to. Przyrzekam! — To zwykła kukła. To... — Jak śmiesz tak nazywać pannę w mojej obecności! - objechał \ go Potwór, sunąc naprzód. — Ale ta to naprawdę prawdziwa... -jęknął Grandy. Potwór przystanął i wlepił w kukłę swoje oczyska. — Przecież to nie jest prawdziwa dziewczyna - zawył. — To kukła, najprawdziwsza kukła - zawołał Grandy. - Cały i czas ci to chciałem powiedzieć. — Sztuczna dziewczyna! A któż to wymyślił takie cudo? — No widzisz... — Przepłynąłem pół Xanth ze zdwojoną prędkością, by tylko pocieszyć tę nieszczęśnicę, nim wyzionę ducha, i wszystko na nic? — A co takiego dobrego byś jej zrobił? - zapytał Grandy. - Co za różnica, czy umrze z rozpaczy, czy zginie w twojej pasz czy?! — Co? - wrzasnął Potwór. Był poruszony. — Możesz sobie myśleć, co chcesz, możesz to nazywać, jak chcesz. Pocieszeniem czy oswobodzeniem, jednak pozbawiając je życia, zaspokajasz swój głód... — Mój drogi niepozorny golemku! - ryknął Potwór. - Skąd ci to przyszło do głowy? — Przecież to prawda! Przecież jesz tylko zrozpaczone dzie weczki... — Żywię się jedynie planktonem - odburknął urażony Po twór. - Czy myślisz, że w całym Xanth jest tyle nieszczęśliwych dziewcząt, bym mógł się wyżywić? Grandy spojrzał na olbrzymie cielsko i przyznał mu rację. I tysiąc dziewcząt nie wystarczyłoby, by wykarmić tę górę ciała. — Planktonem? - zapytał. — To taki magiczny morski pokarm. Bardzo smaczny. Przesie wam go przez zęby... — A te kły? — Służą mi do samoobrony. Wszędzie tu można się nadziać na dość nieprzyjazne stwory. — Ach, chyba ktoś sobie ze mnie zakpił. Tyle mi o tobie na opowiadano - powiedział zażenowany Grandy. — Nie powinieneś zawsze wierzyć w to, co słyszysz - pouczył go Potwór. - No, a teraz mi powiedz, co robi tu ta kukła? — To ja ją zrobiłem - przyznał się golem. - Myślałem, że to jedyny sposób, by cię tu przywołać. — TY się do tego posunąłeś? Do takiej zniewagi? - Oczy jak spodki niebezpiecznie nabiegły krwią. — Potrzebuję cię. Musisz mi pomóc. Wiesz dobrze, że nie tylko dziewczęta bywają nieszczęśliwe. Potwór zamyślił się. — Chyba masz rację - wycedził powoli. Gdyby przyjąć skalę od jeden do dziesięć, bijąca z jego oczu wściekłość spadła z osiem na sześć. - O co tu chodzi? — Muszę dojść do Wieży z Kości Słoniowej. — Wieża z Kości Słoniowej - zasapała bestia. - Oczy znów nabiegły jej krwią. (Dziewięć stopni!) - Nigdy nie zbliżam się do tej przeklętej budowli. — Ach! A czemu? — Popatrz na to-mruknął Potwór, poruszywszy swoimi kłami. - Jak myślisz, z czego są one zrobione? — No... z kości słoniowej. — Dokładnie. A ta Wieża... — Już rozumiem. Ktoś mógłby chcieć je też wstawić do tej Wieży... Oczy potwora pojaśniały. — Obecnie już nie. Wieża została ukończona przed wiekami. Lecz wzniesiono ją z kłów wielu niewinnych, podobnych mi potworów, i zawsze kiedy o niej słyszę, przypomina mi się to, co te biedne stworzenia złożyły w ofierze, by zaspokoić żądze Hag - Wiedźmy Morskiej. — Wiedzmy Morskiej? — Tej, która zbudowała te Wieżę. To straszna jędza, postrach oceanów. — Zaczyna mi się to nie podobać. Jeżeli mam uwolnić za ginionego smoka, to muszę tam pojechać, dosiadając Straszydła spod Łoża. — Nieszczęśliwą pannę-smoczycę? - zapytał zaciekawiony Po twór. — Nie. To Stanley Steamer. Osobnik rodzaju męskiego. Kiedyś żył w Rozpadlinie. — Ach, to TEN smok! Zawsze byłem ciekaw, czemu ostatnio zastąpiła go Smoczyca. Ale jeśli siedzi zamknięty w Wieży z Kości Słoniowej... — Nie jestem tego tak całkiem pewien - przyznał się Grundy. - Ale na pewno jest tam teraz Rapunzel. Mam nadzieję, że może od niej czegoś się o nim dowiem... — W Wieży jest więziona jakaś dziewczyna? Musi być bardzo nieszczęśliwa! — Cóż! Nie wiem o niej nic prócz tego, że koresponduje z Ivy, córką Króla ludzi. — Jeżeli siedzi w Wieży z Kości Słoniowej, to znaczy, że została pojmana przez Wiedźmę Morską, a wiec jest naprawdę nieszczęśliwa. Grundy stwierdził, że taka interpretacja całej tej historii może się mu na coś przydać. — Być może. Może trzeba by ją uwolnić? - powiedział. — Nienawidzę tej Wieży z Kości Słoniowej. Nienawidzę tej wstrętnej Wiedzmy Morskiej - wrzeszczał zrozpaczony Potwór. - Ale muszę uwolnić tę dziewczynkę. — No, to pójdziemy razem.\ — Tak, tak - zgodził się Potwór. - Powinniśmy wciąż posuwać się naprzód. Nie muszę ci chyba mówić, jakie straszne rzeczy wyprawia : codziennie Wiedźma z tą biedną dziewczyną. — Jeżeli mam być szczery, Ivy o niczym takim mi nie mówiła. - powiedział golem. - Ciągle wysyła jej pudła pełne różnego dziadost wa, a Rapuntzel odsyła jej kalambury. Nie nazwałbym tego wymianą, ale nie powiedziałbym też, że to takie straszne. — To dobre czy złe kalambury? — A czy istnieje coś takiego jak dobry kalambur? — Pewnie, że nie! To muszą być złe kalambury! Jeśli to wszystko, co jej przesyła, to jej życie na pewno przypomina horror. Grundy pokiwał głową, -O tym nie pomyślałem. Ale z pewnością masz rację. Musimy ją uwolnić. Ale możemy wyruszyć dopiero wieczorem, gdyż muszę wziąć ze sobą Chrapusia, no i to jego łóżeczko. — To niemożliwe! - ryknął Potwór. Ale golem już miał gotową odpowiedź. — Nocą będzie nam łatwiej wyprowadzić tę Hag w pole. Potwór pobladł na pysku. Na chwilę zamilkł. — Dobrze. Poczekamy. Grundy był górą. Osiągnął to, co zamierzał. Lecz wciąż czuł się jakoś niepewnie. -A co będzie, jeżeli Morski Potwór przestraszy się Wiedźmy, pomimo iż teraz już jej wcale nie zależy na kości słoniowej? - myślał. Wrócił do łóżka, by jeszcze się troszkę zdrzemnąć. Jednak po chwili stwierdził, że lepiej będzie, jak czymś zajmie Potwora, obawiał się bowiem, iż bestia, mając za dużo czasu na rozmyślania, w końcu sama uda się w drogę. Postanowił tak zagadnąć Potwora, by zaczął mu opowiadać o sobie. Był to najlepszy sposób na odwrócenie czyjejś uwagi, jaki znał. — Czemu mówią, że połykasz zrozpaczone dziewczyny? - za pytał. — To długa i smutna historia, pełna ironii - odpowiedział Potwór, dając nura pod wodę. Było to dokładnie to, czego chciał Grundy. Opowieść, która zajęłaby Potworowi nieco czasu. — Chciałbym poznać prawdę - podpuścił go golem. — No, to czekaj. Usiądę sobie wygodnie i wszystko ci opowiem. - Potwór znów zagłębił się w wodzie, rozgrzebał piach płetwami, uformował wygodną jamkę, usadowił się w niej i zaczął mówić. - To zaczęło się w Mundanii jakieś pięć tysięcy lat temu. Może pięćset lat więcej, może mniej. Kraj zwany Etiopią (Mundańczycy dziwnie nazy wają swe krainy) ciągle nawiedzały burze i huragany. Zabobonni ludzie myśleli, że jeżeli złożą morzu w ofierze córkę Króla, wrzucając ją do wody, to pogoda się poprawi. Oczywiście był to nonsens. Każdy szanujący się większy sztorm po prostu by zabrał dziewczynę i dalej robił swoje. Ale oni tę piękną pannę, wołano ją An-dro-me-da, przykuli łańcuchami do nadmorskiej skały, zostawili i poszli sobie. Usłyszałem o tym od jakichś tamtejszych ryb. Mówiły, że ta piękna dziewica, stanowiąca iście smaczny kąsek, znajduje się tuż przy brzegu i że nie ma jej kto pomóc. Bardzo mnie to zmartwiło, i chociaż raczej nie rozczulam się nad losem mieszkańców lądu, a już prawie w ogóle nie obchodzą mnie ludzie, to jednak pomyślałem sobie, że to dziewczyna. Dziewczyny zazwyczaj bywają niewinne, co innego mężczyźni. Powinni byli zakuć w te kajdany jakiegoś dobrze uzbrojonego wojownika, a nie bezbronną dziewicę. Wyobraź sobie, że w owym czasie nie było nawet żadnej burzy! Byłem niedaleko. Podpłynąłem więc tam, by ją zobaczyć. Rzeczywiście była piękna. Dojrzała, tryskająca życiem i dobrze zbudowana. Nadchodził przypływ. Wkoło krążyła pewna mundańska ryba. Rekin. Zapamiętaj sobie dobrze to słowo. Zawsze się go wystrzegaj! Ale wracając do naszej historii... Rekin tylko czekał, aż poziom morza podniesie się na tyle wysoko, by podpłynąć do brzegu i zjeść sobie kawałek pięknego ciała. Zresztą, gdy wezbrałyby wody, dziewczyna i tak by utonęła. Była z góry skazana na zagładę. Postanowiłem więc coś zrobić. Nie jestem, tak jak ryby, skazany na przebywanie w wodzie, choć prawdę mówiąc, wolę w niej przebywać, bo dobrze mi robi. Wyszedłem jednak na brzeg i podszedłem do niej. Była cudowna! Gdybym lubił ciało, ślinka by mi leciała na sam widok. Tak obfitych piersi nie widziałem od wieków, a biodra też były niczego sobie! Zobaczyła mnie i zaczęła płakać, przypuszczam, że ze szczęścia, bo przybyłem by jej pomóc. Wsadziłem kieł w ogniwo łańcucha przykutego do jej stopy i wyrwałem go ze skały. Była wolna. Ale oczywiście wiedziałem, że nie ma po co wracać do tych dzikich, okrutnych ludzi, którzy ją uwięzili. Chciałem jej powiedzieć, że gdyby wdrapała się na mój grzbiet, byłbym ją zawiózł do jakichś bardziej cywilizowanych plemion, lecz oczywiście nie mówiłem jej językiem. Próbowałem więc porozumieć się z nią na migi. Myślę, że zaczynała mnie rozumieć... I wtedy nadleciał ten kretyn w skrzydlatych pantofelkach. W prawej ręce miał miecz, w lewej okrągłą tarczę. Nawet mnie nie zapytał o co chodzi, tylko rzucił się na mnie i dźgnął mnie szpadą w pysk. To bardzo delikatne miejsce. Trafił na żyłę. Trysnęła krew. Zalała mi twarz i oczy. Gdybym przypuszczał, że to zrobi, nie pozwoliłbym mu się do siebie zbliżyć. Z łatwością mógłbym go unieszkodliwić. Wystarczyłoby ruszyć kłem. Nigdy jednak nie żywiłem niechęci do obcych. Póki nie było za późno. Przez jakiś czas nie widziałem nic, tylko krew. Zanurzyłem się do wody, by obmyć pysk. Pomogło mi to nieco, rana zasklepiła się. Nic dziwnego, twarda ze mnie sztuka. Naprawdę nie chodziło mi o nic innego. Lecz w tym momencie lekko-nogi człek, miał jakieś takie głupie imię, ach tak, już wiem, nazywał się Per-se-u-sz *, odleciał z moją panienką. Po prostu ją porwał! Nawet nie chcę myśleć, co się z nią stało, gdy dostała się w szpony (tak, to zupełnie właściwe określenie) tego brutala. Nie byłem jednak w stanie nic zrobić. Gdy wynurzyłem się na powierzchnię, byli już w powietrzu. Później dowiedziałem się, że Per-se-u-sz nagadał dziewczynie różnych głupstw. Powiedział jej, że przybyłem po to, by ją pożreć, i że mnie zabił. W obu przypadkach się mylił. Przypłynąłem do niej, by ją uwolnić, a ta cała historia o walce ze mną była mocno przesadzona. W końcu ledwie mnie dźgnął, trochę niebezpiecznie, acz właściwie szczęśliwie. Lecz głupi ludzie wolą wierzyć, że to ja jestem tym łotrem, zwanym Lewiatanem **, który zerwał łańcuchy, by wciągnąć Andromedę do morza. Możesz być pewny, że od tego czasu nie darzę zbytnim szacunkiem owego ludzkiego rodzaju! Wciąż jednak jestem przekonany, że dziewczyn, które znajdują się w podobnej sytuacji, należy bronić. Tak więc stale pilnuję wybrzeży i w każdej chwili, jeśli je znajdę, gotów jestem im przyjść z pomocą. Natknąłem się jeszcze na innych podobnych do Per-se-u-sza kretynów. Pamiętam jednego z nich. Nazywał się Ja-zon czy Jo-nasz. Ubzdurał sobie, że odnajdzie Złote Pchły siedzące między łuskami smoka. Nigdy nie dowiedziałem się, jakim prawem chciał zagarnąć te eleganckie pchły, on jednak uparł się, że to zrobi, wsiadł na statek, który zwał się Arrgh, czy coś takiego, przybył do mnie i nie dawał mi spokoju. Najwidoczniej wyobrażał sobie, że jestem smokiem! Tylko najgłupsze istoty nie potrafią odróżnić potwora morskiego od smoka. Ale to do niego pasowało. Dźgnął mnie swą podobną do szpilki dzidą i nic. Zatkało go. A ja go po prostu połknąłem. Ale teraz już nie jem mięsa, a poza tym ten jegomość był okropnie niedobry. Potem go zwymiotowałem, z czego zrobiono zesztą zupełnie inną opowieść. Był dość dotkliwie pokiereszowany. Jego wstrętny smak długo czułem w pysku. Słyszałem, że ten wariat w końcu trafił na właściwego smoka * Perseusz - (gr.) Perseus w mitologii greckiej syn Zeusa i Danae. Według mitu posługując się głową Gorgony-Meduzy, pokonał Morskiego Potwora i uwolnił przykutą do skały Andromedę. W oryginale pisownia zmieniona na Per-see-us, co można by dosłownie tłumaczyć - By-widział-nas. Podobnie dzieli autor imię mitycznego Jazona, pisząc Ja-son, czyli Ja-syn. ** Lewiatan (Lotan, Behemot) - mityczny potwór morski, prastary, wijący się wąż, władca oceanów. W Biblii i sztuce chrześcijańskiej przedstawiany jako wielka ryba. W X w. mnisi z Lindisfarne w Anglii nazwali go Wielorybem. W Egipcie i w Średniowieczu znany pod postacią krokodyla. Występuje często w baśniach i legendach jako Smok- Wąż, strażnik świątyń, skarbów i dziewic. i wykradł mu te pchły. Umieścił je w owczej skórze. I nic mu nie zrobili. Mundańczycy nie wiedzą, co to sprawiedliwość. Nie podobały mi się te wszystkie historie, więc opuściłem Mun-danię i przywędrowałem do Xanth. Niestety oszczerstwa Per-se-u-sza nawet tu mnie dopadły, no i tutejszy lud także uwierzył w to, że szukam nieszczęśliwych dziewcząt po to, by je zjeść, a nie po to, by im pomóc. Jednak nie zrażam się tym. Wciąż szukam dziewcząt, które potrzebują pomocy. Na tym kończy się moja smutna historia. Teraz już wiesz, że to, co o mnie mówią, to nieprawda. Lewiatan zamilkł. Opowieść była skończona. Grandy nie był pewien, czy może mu ufać, stwierdził jednak, że lepiej będzie, jak przyjmie jego wersję. — Cieszę się, że wreszcie wiem, o co chodzi - powiedział. — Cieszę się, że jesteś po mojej stronie - odryczał Potwór. Golem spojrzał na niego. Wydał mu się o wiele ładniejszy. Wyglądał chyba tak samo, lecz teraz Grandy nie zauważał już jego brzydkich rysów. -A ta Hag? - zapytał. - Jest bardzo zła? — Ach! Wiedźma Morska! - westchnął Potwór. - Naprawdę bardzo bym chciał, by nie była w to wszystko zaangażowana. Nie lubię, gdy ktoś o niej wspomina. — Ale przecież jesteś Potworem. Postrachem mórz - zaprote stował Grandy. - Czemu się jej tak boisz? — Pozwól, że ci o niej opowiem-odezwał się Potwór.-To Ma- gini, a żadne śmiertelne stworzenie nie może przeciwstawić się takiemu rodzajowi magii, jaki ona posiada. Chyba, że samo włada magią. — Magini? W Xanth teraz są tylko trzy Magmie - przerwał mu Grandy. - Iris, Iren i Ivy. To Czarodziejki Iluzji, Wzrostu i Wzmoc nienia. Nie ma nikogo innego... — Tak, ale one są z Xanth - odryczał Potwór. - A Wiedźma Morska jest SPOZA Xanth. I tak na dobrą sprawę nie żyje. Może dlatego o niej zapomniałeś. — Ale przecież Dobry Mag Humfrey wie wszystko! - sprzeczał się Grandy. - Z pewnością by nam o niej powiedział... — Słyszałem o tym waszym Dobrym Magu. Czyż to nie on udziela informacji wtedy, gdy się go o coś zapyta? — No, niezupełnie - odpowiedział Grandy. — I jest zupełnie sprawny? Myślę, że on się starzeje... — Nie jest stary. Jest młody - no, przynajmniej był, gdy go ostatnio widziałem... — Młody? To nieprawdopodobne. — Zwędził troszkę Eliksiru Młodości. — Eliksir Młodości! Co by to było, gdyby Wiedźma się do niego dostała! Zupełnie by nas sterroryzowała. — Jedynie Dobry Mag wie, gdzie bije Źródło Młodości - uspokoił go Grandy. - A on na pewno z nikim się swoją tajemnicą nie podzieli. — Mam nadzieję! To jedyna rzecz, dzięki której Wiedźma mogła by być jeszcze bardziej niebezpieczna niż jest. — No, ale powiedz wreszcie, co ona ma za talent? — To jest nieśmiertelny Dybuk*. — Przecież mówiłeś, że właściwie nie żyje. — Bo tak jest. Wskakuje w czyjeś ciało i mieszka w nim, dopóki go zupełnie nie schodzi. Wtedy zabija je i znajduje sobie następną ofiarę. Zwykle młodszą. I ładniejszą. Oczywiście to nowe ciało nie jest cały czas piękne i młode. Jej jędzowata natura stopniowo zmienia je w coś obrzydliwego. Ale to jej wcale nie przeszkadza, bowiem zawsze może sobie znaleźć coś nowego. — Jak? — To jej talent. Gdy jej ciało umiera, przez jakiś czas istnieje jedynie pod postacią ducha. Nie wiem dokładnie, jak długo może prze bywać w tym stanie, jestem jednak pewien, że nie za długo. Potem szuka sobie nowego gospodarza, którym kieruje, dopóki ten nie umrze. Może to robić tak często, jak tylko chce. I może wstąpić w każde ciało. — W każde? — W każde, które zgodzi się ją przyjąć - wyjaśnił Potwór. — Ale któżby się na to zgodził? — Nikt, nikt przy zdrowych zmysłach. Ale ona potrafi otumanić, sprawić, że w danej chwili nie myślisz. Zawsze to robi. Dlatego się jej boję. Boję się, że zmusi mnie, bym ją do siebie przyjął. — Dałbyś się nabrać? Jak by mogła to zrobić? — Nigdy nie wiadomo, jak wygląda, gdyż przybiera postać istoty, w którą się wciela. Poza tym zajmuje się tym od wieków. Może być nieszczęśliwą dziewczyną... — Aha! A gdyby Morski Potwór przybył, by ją uwolnić, musiałby się zgodzić na coś więcej, niż zamierzał. - Grandy zaczynał się bać. Niepokoiło go jednak jeszcze coś innego. — Ale czemu więziłaby kogoś w Wieży z Rości Słoniowej? — Nie wiesz? - burknął Potwór. — Czy pytałbym, gdybym wiedział... — Jędza grasuje na wschodnim wybrzeżu Xanth od wieków. Ludzie ją tu znają. Matki ostrzegają przed nią swe córki. Myślę, że jest coraz trudniej wstąpić w jakiegoś człeka. Zwierzęta, podobnie jak ja, * Di, - Dy (z greckiego) w złożeniach podwójny, dwukrotny. Dibbuk - dosł. powiązanie, połączenie. Człowiek o dwóch duszach. Dusza grzesznika, mieszkająca gościnnie w ciele osoby żyjącej. Dybuk-Istota, w którą pasożytniczo wstąpił potępiony duch zmarłego, posiadający pokutującą duszę. Z biegiem czasu duch ten przejmuje całkowitą kontrolę nad ciałem i osobowością. też mają się na baczności. Może omotać każde stworzenie, zarówno rodzaju męskiego, jak i żeńskiego. Obawiam się jednak, że na dłuższą metę woli kobiety. Nie znaczy to oczywiście, że mężczyźni są zupełnie bezpieczni. Używa ich od czasu do czasu, póki nie znajdzie sobie lepszego gospodarza. A wiec hoduje sobie wspaniałe ciało, nie wypuszcza takiej młodej kobiety, która nawet nie wie, co ta jędza knuje. — Ale przecież każdy tu musi o tym wiedzieć! - zaprotestował Grundy. — Tak. Z wyjątkiem kogoś, kogo hoduje się w Wieży z Kości Słoniowej. Kogoś, kto z nikim nie rozmawia... — Rapunzel! - wykrzyknął Grundy, pojmując wreszcie, o co Potworowi chodzi. — Tak - przytaknął mu Morski Potwór. - Właśnie w tym celu Hag zbudowała Wieżę z Kości Słoniowej. Może w niej trzymać dziew czynę, przedstawicielkę aktualnego pokolenia, kompletnie niewinną, piękną, zdrową i mądrą. Ktoś, kto siedzi w tej Wieży, nie wie, jak wygląda prawdziwy świat. Nie może go poznać. Mimo to, wszystkie przebywające w niej istoty są szalenie inteligentne. Powiedziałbym nawet, że to intelektualiści. Wiedźma ma doskonały gust. Wybiera najmądrzejsze i najatrakcyjniejsze ciała. Niewątpliwie dzięki niej stają się one brzydsze i się starzeją, ale jeśli na początku są piękne, to ten proces destrukcji trwa dłużej. — Jestem przekonany, że Rapunzel jednak coś wie - stwierdził Grundy. - Dlatego pewnie Dobry Mag wysłał mnie do tej Wieży z Ko ści Słoniowej. Interesuje mnie tylko jedno. Jak ona może wiedzieć coś na temat Smoka, jeśli jest KOMPLETNIE odseparowana od Xanth? — Wie o wszystkim, o czym opowiada jej Hag - zauważył Potwór. — A ta musi ją uczyć, gdyż z chwilą, gdy wcieli się w czyjeś ciało, jest w pewien sposób przez nie ograniczona. Oczywiście pamięta o tym, że jest Wiedźmą, wie, co uczyniła, lecz jej psychiczne i fizyczne możliwości ograniczają się do ciała, w którym aktualnie gości. To jeszcze jeden powód, dla którego trzyma jeńca. Przystosowuje go do własnych wymagań. Robi to tak długo, dopóki delikwent nie pozna jej prawdziwej jędzowatej natury. Rapunzel z pewnością zna geografię Xanth i wie coś niecoś o sposobie życia w tej krainie, gdyż w innym wypadku ta Wiedźma niczego by tu nie mogła znaleźć. — Ta Hag nie jest znowu taka głupia - rzekł Grundy. - Z tego, co mówiła mi Ivy, wynikało, że Rapunzel to bardzo miła i niezwykle mądra istota... — Która wysyła jej kalambury - dokończył Morski Potwór. - Jednak nie będzie już taka miła, gdy Wiedźma w nią wstąpi. — To prawdziwie nieszczęśliwa dziewczyna! - zawołał Grun dy. - Musimy ją uratować! — Masz rację - przytaknął mu Potwór. - Ale to nie będzie takie łatwe. Jestem pewny, że w poprzednich stuleciach byli już tacy, którzy chcieli się dostać do Wieży z Kości Słoniowej. Nikomu się to jeszcze nie udało. Wszyscy zginęli. — Jestem w stanie to sobie wyobrazić - mruknął golem. — Czyż nie uważasz, że to dziwny zbieg okoliczności? Dobry Mag wysłał cię do Wieży z Kości Słoniowej właśnie w tym momencie, gdy ta dziewczyna bardzo potrzebuje pomocy? — To nie jest zbieg okoliczności! - wrzasnął podenerwowany Grundy. - Dobry Mag musiał wiedzieć o istnieniu Morskiej Wiedź my. Wysłał mnie tu celowo, bym pokrzyżował jej plany. — Nie wątpię - mruknął Potwór. Niestety Grundy nie był całkiem pewien, czy podjąć to wyzwanie. W końcu był nie większy od rozpostartej ludzkiej dłoni. I z pewnością nie był bohaterem! Zaczęło się ściemniać. Nadszedł czas, by wziąć Chrapusia, łóżeczko i popłynąć do straszliwej Wieży z Kości Słoniowej. 7. WIEŻA Z KOŚCI SŁONIOWEJ Powoli posuwali się wzdłuż wybrzeża na południe. Olbrzymi, unoszący się na powierzchni morza Potwór wyglądał jak jakaś dryfująca wyspa, zaś zaklinowane pomiędzy bruzdami grzbietu łóżeczko przypominało dziwaczne siodło. Golem i Chrapuś usadowili się w nim wygodnie i odpoczywali. Nikt nie odzywał się. Grundy stwierdził, że tego dnia wstarczająco dużo się nagadał. Potwór zaś nie mógł mówić, gdy płynął, bo prawie cały pysk miał pod wodą. - Ta podróż potrwa dobrych parę dni - pomyślał Grundy. - Ten Potwór jest taki ociężały! O świcie dotarli do jakiegoś bezludnego cypelka. Potwór zapewnił ich, że jest na nim zupełnie bezpiecznie, postanowili więc rozbić obóz. Znaleźli nawet coś na kształt groty. Mogli więc ustawić łóżeczko w cieniu, tak by Chrapusiowi było jak najwygodniej. Po chwili Potwór wypłynął w morze na poszukiwanie planktonu, a Grundy nazrywał sobie trochę jadalnych porostów o smaku przeróżnych łakoci. Chrapuś nie miał takich zmartwień. Jak zwykle zjadał zalegający pod łóżeczkiem kurz. Z kurzu powstał i miał się z powrotem w kurz obrócić, gdy tylko Ivy podrośnie i przestanie w niego wierzyć. Taki okrutny los spotykał wszystkie Straszydła spod Łoża. Wieczorem znowu ruszyli w drogę. Popłynęli na południe. Wybrzeże stopniowo zmieniało swoje oblicze. Zielenie i brązy drzew jakby przyblakły. Zastąpiły je wpierw ugry, potem żółcie, a wreszcie świetliste odcienie złota. — Co się stało? - zapytał Grundy, gdy Potwór zatrzymał się. — Nic. To Złote Wybrzeże. — Och, to mi zbyt wiele nie mówi - pomyślał golem. - Jednak nie będę go już o nic więcej pytał, bo zorientuje się, że nic nie wiem. Ruszyli dalej. Po jakimś czasie wreszcie zobaczyli ową straszliwą Wieżę z Kości Słoniowej. Z jej szczytu co rusz wymykał się promień słońca, oświetlający falującą powierzchnię morza i pobliskie skały. -To przecież latarnia morska-szepnął Grundy.-Jak tu pusto i nieprzyjemnie! Niechże sobie ci Mundańczycy mówią, co chcą, niech twierdzą, że w złotej krainie jest pięknie... my, golemy, mamy lepszy gust. Wcale mi się tu nie podoba. Gdybym nie udał się na tę moją Wyprawę, nigdy bym tu nie zawędrował. Stanęli i przyglądali się Wieży z daleka. Grundy wiedział, że Morski Potwór nie podpłynie bliżej, gdyż boi się, że Wiedźma Morska mogłaby go wyśledzić. Następny odcinek drogi musiał pokonać sam. Potwór powiedział mu, że do Wieży można dojść także od lądu, przechodząc po mieliznach w czasie odpływu. Czasu miał niewiele, gdyż poziom wód zaczął się już podnosić. Wkrótce morze miało zalać cypel łączący Wieżę z lądem. Ponieważ jednak Chrapuś potrafił wspinać się po gładkich klifowych skałach, Grundy niezbyt się tym przejmował. O wiele bar- dziej niepokoiło go to, czy zastanie w Wieży Wiedźmę Morską czy nie. Zbliżał się przepływ. Robiło się coraz głębiej. Potwór podpłynął do złotego brzegu i wysadził ich koło złotej groty. Przy pomocy swej płetwy wsunął łóżeczko do środka. Manewr był nieco ryzykowny, lecz został uwieńczony sukcesem. Chrapuś był bezpieczny. Siedział w swej norce pod łóżkiem, w ciemnej, zacienionej jaskini, tak jak lubił. Tęsknił jednak za Ivy. — Tak mi brakuje jej małej nóżki - jęczał. — Im szybciej zakończymy tę Wyprawę, tym prędzej znów bę dziesz spać w tym łóżeczku - przypomniał mu golem. - Oczywiście, o ile wcześniej nie znajdziesz tej swojej ukochanej... — Och, pewnie... - mruknął Chrapuś. Pod łóżeczko wcisnęło się nieco wody. Po głosie można było poznać, że nie jest zbyt zadowolony. Grundy postanowił chwilę poczekać i rozglądnąć się dookoła. Morski Potwór twierdził, że Hag regularnie co jakiś czas odwiedza Wieżę. Przyznał jednak, iż nigdy jej osobiście nie widział, gdyż jest bardzo nerwowy. Bał się również tutaj zostać i czekać z nimi, aż się starucha pojawi. Nim się Grundy obejrzał, już go przy nim nie było. Popłynął na głębszą wody, by coś sobie przekąsić. -Niedługo wróci - pomyślał golem. - Musi przecież mi pomóc uratować tę nieszczęśliwą dziewczynę. Jednak cały plan działania powinienem chyba obmyślić sam. Szczęście go nie opuszczało. Już pierwszego popołudnia ujrzał wypływającą zza Wieży łódkę. — Musiała być przycumowana gdzieś z tyra. Wiedźma teraz pewnie ją odwiązała, by udać się na ląd w poszukiwaniu czegoś do jedzenia - dedukował golem. — Jeśli zabawi dłużej i nie pojawi się, jak nadejdzie odpływ, to pobiegnę do Wieży i wejdę do środka. Może tym sposobem uda mi się jakoś oswobodzić Rapunzel. Hag najprawdopodobniej zamknęła drzwi od zewnątrz, tak, by dziewczyna nie była w stanie uciec. Żeby tylko udało mi się je otworzyć... Nie mógł doczekać się, kiedy zapadnie zmrok. Wiedźma nie wracała. Był prawie pewien, że postać, którą widział na łódce, to Wiedźma Morska. -Widziałem ją jak przez mgłę, lecz któż inny mógłby to być? - mówił sam do siebie. - Przecież nie wysłałaby Rapunzel na zakupy! Ale jeżeli ma jeszcze kogoś do pomocy... Nie! To musiała być ona. W międzyczasie nadszedł odpływ. O zmierzchu z wody zaczął wyłamać się cypel. -Za godzinę będziemy mogli ruszyć w drogę - stwierdził golem.- Łódki nadal nigdzie nie widać. Może ta jędza wróci dopiero rano? Ale to chyba za piękne, by mogło być prawdziwe. Nie mogę w to uwierzyć?! Zapadła ciemna noc. Grundy obudził Chrapusia. Łóżeczko musieli zostawić w grocie. Stało dość wysoko, w niszy, tak że nawet w czasie dużego przypływu nie mogło zamoczyć się w wodzie. Nie zamierzali zresztą długo siedzieć w Wieży. To czego mieli dokonać należało zrobić nadzwyczaj szybko. Wody wciąż opadały. Ruszyli naprzód. Raz po raz musieli przeskakiwać przez kałuże i rowy. Mimo to Chrapuś radził sobie doskonale. -Mamy tylko godzinę czasu -jęknął Grundy. - Potem nastąpi przypływ i będziemy odcięci od brzegu. Wieża stała dalej, niż im się wydawało. Cypel był nierówny, wyboisty i twardy. Nawet podczas odpływu niewielkie fale rozbijały się o skały. Dla dorosłego mężczyzny byłyby niczym, trzeba jednak pamiętać, że Grundy był malutki. Fale były dziewięć razy większe od niego. Mógł utonąć w wodzie, która zwykłemu człowiekowi sięgała by kolan. Po raz któryś z rzędu wszystko dokoła uświadamiało mu, że nigdy nie zostanie bohaterem. Był za mały. Po dwudziestu minutach dotarli do podnóża Wieży. Obeszli ją dookoła i stanęli jak wryci. Nigdzie nie było drzwi. Widzieli jedynie niesamowicie gładkie, cylindryczne ściany. -Którędy ta Wiedźma wchodzi do środka? - zapytał Grundy. Popatrzył w niebo. Z tego miejsca Wieża wydała mu się niesamowi cie wysoka. Jej wierzchołek prawie że tonął w chmurach. Jedyne okienko, jakie dostrzegł, było wysoko w górze. Wychodziło na morze i znajdowało się tuż pod kręcącą się latarnią. -Ta Wiedźma pewnie ma jakąś drabinę - rzekł zrezygnowany Grundy i zaraz potem przypomniał sobie, co potrafi jego rumak. - Musimy tam się wspiąć - rozkazał. Jeszcze raz spojrzał w górę. Dobrze wiedział, że czeka go długa droga. Bał się. Ale co innego mógł zrobić? Złapał się mocno Chrapusia, a Chrapuś złapał się ściany. Lecz wielkie, owłosione łapy zaczęły zsuwać się po gładkiej, wypolerowanej powierzchni. Nie miały punktu oparcia. Kość słoniowa była po prostu dla Potwora za śliska. Skały w Wielkiej Rozpadlinie były chropowate, pokryte siecią szczelin i szpar. Tam miał się czego chwycić, a tutaj nie było, czego się uczepić. W ten sposób nie mogli wdrapać się na górę. -Do parszywego zombiego - zaklął zrozpaczony Grundy. Nagle usłyszeli jakiś trzask. Okienko otworzyło się i odezwał się jakiś miły głos: — Czy to ty słodka Mateczko? — Słodka Mateczko? Kto plecie takie brednie? — Czemu tak wcześnie wróciłaś? - zawołał głos. Grundy musiał coś odpowiedzieć. -Przyszedłem z wizytą - krzyknął. - Czy mogę wejść na górę i się z tobą zobaczyć? Przez chwilę panowała cisza. — Och! Boję się odzywać do nieznajomych. — Oczywiście ta Wiedźma nie pozwoliła jej przyjmować obcych - mruknął golem i powiedział: - Przybyłem z bardzo daleka, tylko po to, by zamienić z tobą kilka słów... — Nie mogę. Moja Słodka Mateczka jest bardzo stanowcza. Nie mogę wpuszczać żadnych obcych. Byłaby na mnie wściekła. - Usłyszeli trzask zamykanego okna. Grundy szybko myślał, co by tu powiedzieć. — Właściwie, to ja nie jestem żaden obcy... Przysłała mnie tu Ivy... — Ivy? - Okienko otworzyło się. - Ta od kalamburów? Moja przyjaciółka? — Ta sama. W jej imieniu prowadzę Wyprawę. Muszę z tobą porozmawiać. To bardzo ważne. Osóbka zawahała się. — No dobrze... wpuszczę cię na moment... — Ale nie wiem, jak tam do ciebie wejść! - krzyknął Grundy. - Nie mogę znaleźć drzwi. Rozległ się przytłumiony śmiech. — Głuptasie! Tu NIE MA drzwi! Wieże z Kości Słoniowej nie mają połączenia ze światem. — To jak się do nich wchodzi? — Poczekaj, tylko rozpuszczę włosy. — Rapunzel, teraz nie ma czasu na fryzury! - wrzasnął Grundy. Znów rozległ się perlisty śmiech. — Wesoła bestyjka - pomyślał golem. -Chcę je opuścić w dół. Po nich wyjdziesz na górę. Słodka Mateczka też tak robi. Po chwili na ziemię spadł cichutko jakiś miękki zwitek. Przestraszyli się. Grundy podszedł bliżej i pomacał go. W dotyku przypomniał mu jedwabne nici. -To są jej włosy - szepnął i popatrzył w górę. - Ta wieża ma chyba setki metrów, a te włosy sięgają aż tutaj. Musi mieć przeraźliwie długie warkocze. Zaczął drapać się do góry. Po chwili stwierdził, że nie da rady... Jego ręce odmówiły mu posłuszeństwa, nim przebył niewielki odcinek drogi. O mało co nie runął na twardą skałę. - Jeżeli ta Wiedźma Morska potrafi się wspiąć w górę, to twarda z niej sztuka - pomyślał. Przyszła kolej na Chrapusia. Złapał się włosów i bez najmniejszych problemów począł sunąć w górę. Potrafił na wszystko się wspinać, byleby miał się czego złapać. Grundy dosiadł Potwora. Popędził do góry. Po paru minutach byli u celu. Nagle Grundy uświadomił sobie, że dziewczyna może przestraszyć się Chrapusia. Bądź co bądź był Straszydłem spod Łoża, potworem, którego bała się większość dzieci. — Zamknij oczy, jak będziemy wchodzić... - zawołał. — Mam zamknąć oczy - szepnęła Rapunzel, przerażona.-Ale... — Ojej! Jak mam ci to wytłumaczyć? - powiedział Grundy i zauważył, że ma nowy kłopot. W pokoju było jasno. Chrapuś nie mógł wejść do środka. -- Zgaś światło. Oślepia mnie - poprosił. — Aha! - W sekundzie zrobiło się ciemno. Musiała mieć lampkę w zasięgu dłoni. Chrapuś wydrapał się w górę i wlazł przez okno. Ciemności rozwiązywały wszelkie problemy. Ale gdy weszli do środka, Rapunzel znowu chciała zapalić lampkę. — Przysłonię ją nieco, tak by twoje oczy przyzwyczaiły się do światła - powiedziała. — Czekaj! - wrzasnął Grundy. - Tak naprawdę to nie jestem sam. Jest ze mną mój przyjaciel, ale on nie może przebywać w świetle. — Twój przyjaciel? A kto to taki? — Nazywają go... no... mieszka pod łóżkiem. — Pod moim łóżkiem nikt nie mieszka... — Ale on mieszka pod łóżkiem Ivy - wyjaśnił jej zrozpaczony Grundy. - Teraz go dosiadani. Potrafi piąć się lepiej niż ja, bo ma więcej ra... no, powiedzmy łap. — Pod łóżkiem Ivy? — To mała dziewczynka, a wszystkie dzieci trzymają pod łóżecz kami przeróżne przedmioty... — Och, masz na myśli Chrapusia! - zawołała Rapunzel. - Tak przypominam coś sobie. Chyba wspominała mi o nim. — Ale on nie może wychodzić, gdy jest jasno, a nie mogliśmy przynieść łóżeczka aż tutaj, więc.../ — Mogę pożyczyć mu moje łóżeczko - powiedziała ciepło. - Zawsze chciałam mieć swoje Straszydło spod Łoża — Nie wiem, czy zechce - odpowiedział Grundy. - On chyba może spać tylko pod łóżkiem Ivy. — Nonsens. Jestem jej przyjaciółką od kalamburów, a to znaczy, że moje łóżeczko jest równie dobre, jak jej. - Poruszyła się w ciemno ściach. - Chrapusiu, gdzie jesteś? - zawołała. - Pokażę ci moje łóżeczko. — Chyba z niego nie skorzystam - powiedział Chrapuś do golema, używając języka potworów, co Grundy zaraz przełożył. — Jeśli z niego nie skorzystasz, będę najbardziej nieszczęśliwą istotą na świecie - odezwała się Rapunzel płaczliwym głosem. - Nigdy nie miałam Straszydła spod Łoża. Nigdy mnie nawet nikt taki nie odwiedził. Słodka Mateczka nigdy by się na to nie zgodziła. Będę niepocieszona, jeśli mi odmówisz. — Proszę cię, Chrapciu, chociaż spróbuj - mruknął Grundy. Czuł się okropnie nieswojo. Nienawidził takich rozmów. Gdy Rapun zel była szczęśliwa, jej głosik brzmiał wesoło, teraz, gdy zabrzmiał tak przeraźliwie smutno, Grundy był niepocieszony. Chrapuś posłuchał golenia i posłusznie pomaszerował przez ciemny pokój we wskazanym przez dziewczynę kierunku. Po chwili zachrapał ze zdziwienia. — Może być! - zawołał. - Jest szalenie wygodne! I pełno tu pierwszorzędnego kurzu. — W takim razie możemy chyba zapalić lampę - pown Grundy. - Straszydło wlazło pod łóżko, a tam mu nic nie grozi. Rapunzel musiała mieć magiczną zapałkę, gdyż za momeni zabłysło światło. Z początku oślepiło golema, jednak po jakimś czasie jego wzrok się do niego przyzwyczaił. Popatrzył na dziewczynę. -Piękna to za mało powiedziane - szepnął. Była najcudowniejszą istotą, na jaką się natknął. Miała chyba ze dwadzieścia lat. Jej przyćmione oczy nieustannie zmieniały barwę. Jedwabiste, nie kończące się włosy przechodziły od czerni na głowii w prawie oślepiającą biel na koniuszkach warkoczy. Była ubrana w staromodną mundańską suknię z gorsetem i aksamitne trzewiczki. Gdy Grundy się jej przyglądał, upinała warkocze, jeden po drugim, masywnymi grzebykami. -Że też ciężar tych włosów nie powali jej na ziemię - pomyślał. Lecz gdy dziewczyna okręcała warkocze wokół głowy, włosy w jakiś tajemniczy sposób kurczyły się i bez względu na to, ile ich było, powstająca fryzura miała zwyczajne rozmiary. — Musi mieć taki talent - wydedukował Grundy. - Kurczące się, bezkresne włosy. — Och! Myślałam, że jesteś większy - szepnęła. — Chyba zapomniałem ci powiedzieć, że jestem golemem. — Golemem? — Tak. Zrobiono mnie z gałganków, kawałków drewna i sznur ka - wyjaśnił jej Grundy. - Jakieś parędziesiąt lat temu. Potem ożyłem, jednak nadal jestem malutki. — Nic nie szkodzi - odpowiedziała. - Podobasz mi się taki, jaki jesteś. — Naprawdę? - zapytał. Znów był zaskoczony. — No jasne. Czasem dobrze jest mieć właściwe rozmiary - za- szczebiotała i nagle stała się prawie taka mała jak on. Grundy wytrzeszczył oczy. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała wysoka, normalna dziewczyna, pojawiła się identyczna w każdym calu i tak samo piękna malutka dzieweczka. Była nawet ciut mniejsza od niego. — Jak...? - wydusił z siebie oszołomiony. — Jestem potomkiem elfa i człowieka - powiedziała. - To wszystko zaczęło się cztery wieki temu, kiedy moja dziewiąta wstecz prababka Bluebell poznała przystojnego barbarzyńcę. Rycerza. Za czarowała go, by się z nim spotykać. Od tego czasu ich potomkowie mogą zmieniać swoje rozmiary. A więc mogę być taka duża, jak chcę. Taka mała jak ty, to znaczy troszkę mniejsza niż elf, i olbrzymia. To jest... trochę większa niż człowiek. Ale to już górna granica moich możliwości. Moi przodkowie żenili się bądź z ludźmi, bądź z elfami, zależnie kto komu wpadnie w oko. Ale wszyscy dziedziczyli ten talent. Tak naprawdę, to do wzrostu nie przywiązuję żadnej wagi. Przybra łam postać ludzkiej dziewczyny, gdyż taka pasowała do Słodkiej Mateczki. Poza tym, gdybym była mniejsza, me włosy chyba nie sięgnęłyby do ziemi, choć właściwie nie jestem tego tak zupełnie pewna. Ciągle rosną, ale ostatnio nie próbowałam ich rozpuszczać, gdy przybierałam mniejsze rozmiary. — Bluebell. Dzwoneczek. Elf - powtórzył Grundy i coś sobie przypomniał. - Znam człowieka pochodzącego z tych czasów. Nazywa się Jordan. On twierdzi, że... Ach tak. To ten!-krzyknęła radośnie, klaszcząc w dłonie.-Zaw sze byłam ciekawa, co się z nim stało potem, jak opuścił drzewo elfów, bo moim pierwszym kobiecym przodkiem była elfini. Prawie nic o nim nie wiedziała, gdyż jak wszyscy barbarzyńcy udał się w dalszą drogę. — Bardzo mu się podobała ta kobieta. Mogę ci coś o nim opowiedzieć - rzekł zadowolony golem. - Najpierw jednak musimy porozmawiać o czymś ważniejszym. Obawiam się jednak, że powiem ci coś, z czym będzie ci się trudno pogodzić. — Eee! Przesadzasz-odpowiedziała wesoło, siadając obok niego na podłodze, gdyż teraz meble, znajdujące się w komnacie, dla obydwoj ga były stanowczo za duże. Przeszedł go dreszcz. Była nie tylko najpiękniejszą malutką istotą, na jaką kiedykolwiek się natknął, lecz także traktowała go zupełnie tak jak kogoś dorosłego. Jak człowieka. — Jestem taka szczęśliwa, że mam towarzystwo - szepnęła. - Nigdy dotąd nikt mnie nie odwiedzał, wiesz, nawet nie mogłam sobie pożyczyć Straszydła spod Łoża. Gdy tylko Słodka Mateczka opuszcza Wieżę, jestem zupełnie samotna. No, koresponduję z Ivy. Wymienia my między sobą różne drobiazgi. Lecz tak naprawdę to nie mam, co jej posyłać. Nic, czym byłabym w stanie odwdzięczyć się za te wszystkie wspaniałości, które przysyła. — Wspaniałości...? Rapunzel podskoczyła. Gdy się ruszała, była jeszcze ładniejsza. -Spójrz. Leżą na stole. O tu. Muszę zmienić rozmiary, bo nie , mogę dosięgnąć. - Przeobraziła się w normalną dziewczynę, po- j chyliła się, podniosła Grundy'ego i ostrożnie posadziła go na stole.; Miała delikatne, gładkie palce pachnące płynem do kąpieli. - A teraz j chwyć się mej dłoni - poprosiła, wysunąwszy palec. Grandy złapał się go. Nawet jej paznokieć był gładki i pięknie < wymodelowany. W tym momencie Rapunzel znów stała się mała. j Stała tuż obok niego, trzymając go za ręce. -Sama nie mogłabym tego zrobić - krzyknęła. - Muszę stać] tam, gdzie się zmieniam. Rozumiesz, o czym mówię? Mogę zeskoczyć' w dół i w tym czasie się zmienić, ale byłoby mi trudno wskoczyć na stół < i go nie uszkodzić - uroczo się uśmiechnęła. - Ale gdy chwycę się> kogoś innego, mogę być koło niego. A więc jestem tu razem z tobą.; Grandy stwierdził, że to najprawdziwsza prawda. Był wzruszony., Nigdy przedtem nie miał do czynienia z kimś takim jak ona i bardzo mu się to spodobało. W jej obecności jego całe dotychczasowe, nie spełnione do końca życie zaczęło nabierać jakiegoś znaczenia. Zobaczyli całą kolekcję różnych różności: kawałki sznurka, barw- i nego szkła i porcelany, drobne kamyczki, ziarnka piasku, płatki kwia- j tów, wycinki z papieru, mundański grosik i wiele, wiele innych im j podobnych. — Za takie najnormalniejsze w świecie rzeczy Ivy otrzymywała! piękne kalambury. A jednak Rapunzel tak się nimi cieszy... - pomy-3 siał golem i powiedział:-Obawiam się, że to, co tu masz, nie jest warte | tego, co posyłałaś... — To część realnego świata - odpowiedziała uszczęśliwiona. -• j W zamian wysyłałam jedynie zużyte kalambury. Nic dla mnie nie znaczą. Patrz, ile ich tam leży w rogu. - Skinęła ręką. Grandy zobaczył stos najprzeróżniejszych drobiazgów. Zieloną buteleczkę, gałązkę drzewa, kulę utworzoną z dłoni. — Co to jest? - zapytał. — Och! To gazowana woda. Nie posyłałam jej tego, bo nie chciałam, by się zagazowała. A to wiecznie zielona gałązka. Czegokol wiek byś nią dotknął, zrobi się zielone. A to kula z dłoni i tylne światełka*... — Rozumiem - przerwał jej Grandy, przyglądając się świetlis tym lampkom. — Kalambury nie mają prawie nic wspólnego z realnym świa tem - ciągnęła Rapunzel. - Ale każdy z tych drobiazgów, które przesyła mi Ivy, jest okruszkiem rzeczywistości. Tak strasznie chciała bym stąd wyjść, żyć w prawdziwym świecie. — Z przyjemnością cię tam zabiorę - rzekł uroczyście golem. Nie mógł uwierzyć, że idzie mu tak łatwo. — Nie, nie mogę stąd wyjść-jęknęła Rapunzel, marszcząc brwi. Grundy'emu wydało się, że jakaś chmura przysłoniła światło. W poko ju zrobiło się ciemno. - Muszę pilnować latarni. — Latarni? - zapytał, widząc ją jakby przez mgłę. — To przecież latarnia morska. Ten promień bezustannie musi oświetlać morze, krążyć wkoło... inaczej Morski Potwór mógłby rozbić się o skały. — Ach, miałaś na myśli tę olbrzymią latarnię! Ale przecież Morski Potwór wcale nie ma zamiaru tu przypłynąć - wykrzyknął Gran dy. - Boi się Wiedźmy Morskiej. — Morskiej co? — Morskiej Wiedźmy. Ona... — Co oznacza to słowo? Wiedźma? Cóż to takiego? — Chyba sobie ze mnie kpisz. Właśnie to chciałem ci powiedzieć. Ale może ci się to nie spodobać. Może lepiej sobie usiądź. — Dobrze - natychmiast przytaknęła. - Chwyć mnie za rękę. Z przyjemnością ujął ją za rękę. Podeszli do krawędzi blatu. Rapunzel skoczyła w dół. Nim wylądowała na ziemi, zamieniła się w dziewczynę. Stanęła na podłodze. Grandy wciąż trzymał się jej dłoni. Zdjęła go ze stołu, podeszła do leżanki, usiadła, posadziła go obok siebie i znów stała się maleńka. Teraz obydwoje wygodnie siedzieli sobie na leżance. Grandy był trochę przerażony tym, że Rapunzel tak łatwo zmienia rozmiary, nie tracąc przy tym nic ze swego wdzięku. Postanowił jednak przejść do tematu. * Tail-lights (ang.) - tylne światła, lecz dosłownie można to także tłumaczyć jako światła na ogonie. Taił (ang.) - ogon. — To ta, na którą mówisz Słodka Mateczka-powiedział.-Nie jest całkiem taka, jaką ją znasz. — Przecież znam ją od dziecka... - krzyknęła. — Jak się tutaj znalazłaś? Od kiedy siedzisz w tej Wieży z Kości Słoniowej? - zapytał w nadziei, iż znajdzie sposób na to, by powiedzieć to, co musiał powiedzieć, nie sprawiając jej jednocześnie przykrości. — Cóż, dobrze tego nie pamiętam, lecz zawsze mówiono mi, że moi rodzice znaleźli się w trudnej sytuacji i Słodka Mateczka postanowiła im pomóc. Tak więc oddali jej swoje drugie dziecko na wychowanie. Tym dzieckiem byłam ja. Nie mam prawa się skarżyć. Słodka Mateczka jest dla mnie bardzo dobra. Jedynie czasami... — Nie pójdzie mi tak łatwo, jak mi się zdawało - pomyślał Grandy i rzekł: - Tam, na zewnątrz, mówi się o niej Wiedźma Morska. Porywa młode kobiety i wykorzystuje ich ciała... — Nic nie rozumiem - przerwała mu dziewczyna, filuternie marszcząc brwi. — Zabiera ich ciała. Wchodzi w nie. Robi z nich swoje. Nie wiem, co się dzieje z ich prawowitymi właścicielami. Dlatego zamiast być ; starą jędzą, nagle staje się piękna i młoda. Natychmiast gdy to nastąpi, organizuje sobie nowe ciało, w które będzie mogła wstąpić, gdy się zestarzeje. Tym sposobem jest nieśmiertelna. Ona. Ale nie jej ciało. Rapunzel gwizdnęła. — Nie mogę w to uwierzyć - szepnęła. — Wiedziałem, że tak będzie - odpowiedział golem. - Ale jeśli l mi nie uwierzysz, może cię spotkać coś gorszego niż własna śmierć.,| — Słodka Mateczka zawsze była dla mnie taka dobra. — I nigdy nie pozwalała ci wychodzić z Wieży z Kości Słoniowej...; — Tłumaczyła mi, że to światło... że Potwór... — Mówiłem ci już coś o Potworze. Nigdy tutaj nie przypły-• nie, chyba że po to, by cię uratować. Zna tę Wiedźmę Morską od l wieków. Potrząsnęła głową. -Jesteś taki milutki. Jak możesz wygadywać takie straszne] rzeczy o Słodkiej Mateczce? Nie chciała mu uwierzyć. Nie mógł jej mieć tego za złe, musiał j jednak w jakiś sposób ją przekonać.j -No, powiem ci coś jeszcze. Ona nie może wstąpić w czyjeś ciało bez zgody jego właściciela. Więc jeśli jej na to nie pozwolisz... to może, nawet jeśli mi nie uwierzysz, nic ci się nie stanie. Ale chyba nie byłabyś zadowolona, gdyby ktoś odebrał ci ciało?; Rapunzel gwałtownie się otrząsnęła. -Pewnie, że nie! - wykrzyknęła. - Ale po prostu nie mogę : uwierzyć w to, że Wiedźma Morska, to jest, chciałam powiedzieć, Słodka Mateczka byłaby w stanie to zrobić. Przecież tak się mną opiekuje... — No, bo Słodka Wiedźma, to jest, Morska Wiedźma chce mieć dla siebie jak najlepsze ciało. Tylko po to cię wychowuje. Mówi ci tylko to, co chce i dba jedynie o to, byś nie poznała całej prawdy. Czy wie, że korespondujesz z Ivy? — Oczywiście. Bałam się, że mi na to nie pozwoli, ale gdy dowiedziała się, że Ivy to tylko dziecko, zdecydowała, że mogę to robić. Dzieci niewiele wiedzą o życiu. Nie wolno mi mieć jednak żadnych innych przyjaciółek. — Ponieważ Wiedźma nie chce, byś się czegokolwiek dowiedziała o świecie. Przynajmniej do czasu. Ale wtedy już będzie za późno. Rapunzel pokiwała głową. — Nie mogę w to uwierzyć... Nagle na zewnątrz usłyszeli czyjś głos. — Rapunzel! Rapunzel! Spuść swoje długie włosy. -Ojej! Wróciła! - krzyknęła dziewczyna, zasłoniwszy usta dłonią z przerażenia.-Za żadne skarby nie może dowiedzieć się, że tu jesteś. Grandy był tego samego zdania. Nie mógł jednak teraz wyjść. Chrapuś też nie miał jak uciec. Wiedźma stała na dole. Wpadli w pułapkę. Nie wiedzieli, co mają robić. 8. WIEDŹMA MORSKA — Rapunzel! - krzyknęła Wiedźma zniecierpliwionym głosem. — Och! Muszę ją wpuścić-powiedziała dziewczyna, zeskakując z leżanki i przybierając ludzkie rozmiary. — Nie wolno ci tego zrobić! - przestrzegł ją Grandy. - To mój wróg! — Naprawdę nie wiem, co począć -jęknęła zrozpaczona Rapunzel. — Cokolwiek. Bylebyś nie wpuściła tu tej nędznej kreatury. — Rapunzel! - zawołała znów Wiedźma. — Po prostu nie mogę uwierzyć w to wszystko, co o niej mówisz - oświadczyła po raz któryś dziewczyna, podchodząc do okna. W tym momencie Grandy doszedł do wniosku, że im dłużej upiera się przy swoim, tym więcej traci na wiarygodności. Postanowił zmierzyć się z Wiedźmą oko w oko. Był przerażony, lecz nie miał wyboru. -No, to wpuść ją - jęknął zrezygnowany. Rapunzel już właśnie wyciągała grzebyki z głowy i spuszczała swoje długie warkocze w dół. Po chwili sztywno stanęła i napięła mięśnie, gdyż poczuła, że Jędza złapała się włosów i zaczęła wspinać się w górę. Grundy zobaczył, jak dotąd swobodnie spływające w dół pasma napięły się i zesztywniały. Zaraz potem ujrzał, jak Wiedźma ciągnie i szarpie Rapunzel za włosy. Dziewczyna jednak nic sobie z tego nie robiła, tak jakby nic jej to nie przeszkadzało. Jedynie od czasu do czasu leciutko potrząsała głową. -Jej wcale nie jest ciężko - pomyślał Grundy. - Te włosy odbierają wagę temu, kto się po nich wspina - pomyślał Grundy. - To chyba też część jej magii. Wydaje mi się, że ktokolwiek ich dotknie, traci swój ciężar. Przez chwilę wydawało mu się, że Rapunzel posiada podwójny talent. Wiedział jednak, że to, co odziedziczyła po swych przodkach, nie może być uznawane za talent. Tak więc to, że potrafiła zmieniać rozmiary, talentem wcale nie było. Prawa rządzące magią, choć: czasem były przedziwne, posiadały swoją własną logikę. -To straszna jędza. Co ja jej teraz powiem? - zastanawiał się Grundy. Perspektywa ujrzenia jej z bliska napawała go strachem. Powtarzał sobie w kółko to, co dobrze wiedział: - Ona może wstąpić J jedynie w takie ciało, które się na to zgodzi. Nie muszę się jej bać! -| A jednak trząsł się ze strachu i żałował, że się w ogóle tu znalazł. -j Czemu nie uciekłem, nim ta Wiedźma tu wróciła? - jęknął. Niebawem Hag doszła do okna i wdrapała się do środka. Była j naprawdę brzydka. Miała na sobie czarną pelerynę, duży czarny! kapelusz upięty niebezpiecznie wyglądającą szpilą, czarne botki na wysokich obcasach i czarne rękawiczki. Nawet gdyby była piękna, cały j ten strój wydawałby się podejrzany. Jej twarz nie posiadała jakichś | szczególnych znaków. Na portrecie wyglądałaby zupełnie normalnie, f oczywiście jak na swoje, widoczne już lata. Biło jednak z niej jakieś zło. j Usta ziały okrucieństwem. Nos wykrzywiał się haczykowato. Uszy, i wyczulone na najmniejszy nieznajomy dźwięk, ciągle czegoś nad-j słuchiwały. Zaś oczy, w porównaniu z całą resztą, były najbrzydsze ze j wszystkiego. Grundy nienawidził jej z całej mocy, lecz także panicznie; się jej bał. -Słodka Mateczko! - krzyknęła Rapunzel, rzucając się jej na szyję. Rozwścieczyło to golema, lecz nie odważył się zaprotesto-! wać. Stara kobieta rozglądnęła się dookoła i pociągnęła nosem. — Czuję tu jakiegoś intruza - wysapała i zaraz potem jej nikczemne, starcze oczy ujrzały Grundy'ego. — Maam, mam gościa - nieśmiało powiedziała dziewczyna. — To nie żaden gość. To paskudny golem - syknęła Wiedź ma. Sama nie jesteś za piękna, stara grucho - odruchowo odburk- nął jej golem, nim zorientował się, w co się pakuje. Odezwał się w nim lęk przed Wiedźmą. Pokazał swoją prawdziwą naturę - swój cięty język. — Zaraz się go pozbędę - krzyknęła Hag. Podeszła do szafy i wy ciągnęła z niej miotłę. — Co chcesz zrobić, czarownico? Będziesz zamiatać czy od latywać? - spytał Grundy. — Zaraz wymiotę cię z tej Wieży - wrzasnęła, podchodząc ku niemu z miotłą w dłoni. — Ojej! - zawołała Rapunzel, zaskoczona tym nagłym aktem okrucieństwa. Jednak Grundy'emu natychmiast przyszło do głowy, że powinien wykorzystać tę sytuację i udowodnić dziewczynie, że to, co mówił o Wiedźmie, to najprawdziwsza prawda. — A wylazło szydło z worka. Zaraz zobaczymy, na co tę jędzę stać. - mruknął i rzekł: - A czy nie mogłabyś tak wymieść sobie kurzu ze swych parszywych uszu, stara, wścibska babo! - naigrywał się z niej, zwinnie uskoczywczy w bok, tak że śmiercionośna miotła szurnęła tuż obok niego. — Nie ruszaj się, bo cię rozdepczę - zagrzmiała Hag, usiłując trzepnąć go miotłą. Lecz Grundy dobrze wiedział, jak unikać podobnych napaści. Posiadał wieloletnie doświadczenie. Zdążył zawsze umknąć na czas, nie odsunąwszy się jednocześnie zbyt daleko, by Wiedźma Morska nie spostrzegła się, że chybiła. Zmylił także Rapuznel. Nagle wydarzyło się coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Gdy tylko miotła uderzyła o ziemię, przerażona dziewczyna wrzasnęła. -Ojej! Rozgnieciesz go! Grundy natychmiast wykorzystał sytuację. Podczołgał się do Rapunzel, po sukience wydrapał się jej na ramię i szepnął błagalnie do ucha! -Nie pozwól tej jędzy na to! Rozwścieczona Wiedźma uniosła miotłę do góry niczym maczugę i ruszyła naprzód. Zobaczyła, że golem zniknął i zamarła bez ruchu. -Co ty wyprawiasz, Słodka Mateczko? - krzyknęła przestra- szna Rapunzel. - Nigdy nie widziałam cię w takim stnie. Hag opuściła miotłę i uspokoiła się. Najwidoczniej nie chciała rozczarować dziewczyny. Pomyślała pewnie, że jeśli Rapunzel odkryje, iż w rzeczywistości jest zła, to przestanie jej słuchać i w przyszłości nie odda jej swego ciała. -No, teraz sobie z nią porozmawiam - stwierdził Grundy. - Pytanie tylko, kto tu mówi prawdę, ja czy ona. Jeśli wygram potyczkę, to uratuję dziewczynę, jeśli przegram, obydwoje będziemy zgubieni. Na paskudnej twarzy Wiedźmy pojawił się wymuszony uśmiech. — Staram się tylko wygonić stąd tego szczurowatego gryzonia - usprawiedliwiła się. — Spytaj się jej, czemu cię tu więzi - podpowiedział Rapunzel Grandy. — Przecież nie jesteś żadnym więźniem, moja droga - zawołała Hag, zanim dziewczyna w ogóle zdążyła się odezwać.-Tu jest twój dom. — Zapytaj, czemu nigdy nie pozwoli ci stąd wyjść - szepnął golem. — Ktoś przecież musi pilnować latarni morskiej - natychmiast wyjaśniła Wiedźma. - Niby obraca się sama, ale czasem się zacina i wtedy trzeba ją szybko z powrotem uruchomić. Kochanie, przecież dobrze wiesz o tym. A teraz pozwól mi zdjąć z siebie tego potwor7 ka... - Wysunęła ubraną w rękawiczkę dłoń. — Spytaj, czemu ona nie może pilnować lampy. Wtedy ty byś mogła wyjść... - szybko mruknął Grandy. — Przecież nie znasz świata. Prawda, najdroższa? - odpowie działa Wiedźma. — A właśnie, że znam, Słodka Mateczko - zaprzeczyła jej Rapunzel. - Przecież wszystkiego mnie nauczyłaś. Znam Xanth. Hag nie odezwała się. Oczywiście opowiadała dziewczynie o Xanth, mówiła jej jednak tylko to, co uważała za stosowne, to, co sama chciała jej powiedzieć. Przekazywała jej jedynie takie wiadomo- , ści, które mogłyby się jej przydać i które mogłaby wykorzystać, j wstępując w jej ciało. Oczywiście przemilczała wiele, nie miała jednak j zamiaru do tego się przyznać. — Czy powiedziała ci, dlaczego Morski Potwór nigdy nie korzysta' ze światła latarni? - zagadnął dziewczynę Grandy. — Przecież ta latarnia jest mu bardzo potrzebna - zaprzeczyła Wiedźma, najniewinniej jak tylko umiała. — Dziwne. Potwór mówił mi coś zupełnie innego - nadmienił j Grandy. -Rapunzel, wierzysz temu małemu kłamcy? - zapytała Hag. \ Dziewczyna zawahała się. Zupełnie nie wiedziała, komu ma] uwierzyć. -Ja... Grandy zorientował się, że ta rozmowa do niczego dobrego nie ] prowadzi. Musiał wymyślić coś innego, zaryzykować i mocniej j przyprzeć staruchę do muru. -Może się mylę - zwrócił się do niej. - Czy zostawisz mnie \ w spokoju, jeżeli przestanę ci dokuczać? Na złej twarzy pojawił się prawie niezauważalny złowrogi cierH wątpliwości. Wiedźma nie wiedziała, co Grandy naopowiadał Rapun- ] żel, zanim wróciła. Nie wiedziała także, w co dziewczyna uwierzyła, i Nie chciała, aby tu został i wypaplał jej jeszcze więcej prawdziwych tajemnic Xanth. Postanowiła wykorzystać nadarzającą się okazję. — Dlaczego nie, mały potworku - odpowiedziała, a głos jej brzmiał dziwnie szczerze. — Jak na razie idzie dobrze - pomyślał golem i rzekł: - Po dejdę tylko do łóżka i odpocznę trochę. - Zszedł z nieco zdziwionej Rapunzel i popędził po podłodze w kierunku łóżka, i po nodze wydrapał się na górę. - Przygotuj się - mruknął, przechodząc obok Chrapusia, po czym usadowił się wygodnie i czekał, co się dalej wydarzy. — Nie masz czegoś do zjedzenia, stara babo? - grzecznie zapytał. Wiedźma aż gwizdnęła. Stało się tak, jak przypuszczał. Rapunzel nie znała tego słowa. Nie wiedziała, co znaczy. Prawdopodobnie myślała, że zwrócił się do Wiedźmy z szacunkiem. Wiedźma natomiast nie miała odwagi teraz jej tego tłumaczyć. Na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech. Wyglądał tak, jakby ktoś dwoma hakami rozciągnął jej zaciśnięte, srogie usta. — Oczywiście, golemie. Zaraz wracam-bąknęła i pomaszerowa ła do kuchni. — Czy Słodka Mateczka zawsze mówi ci prawdę? - spytał Grandy, czekając tylko na taki moment. Wiedział, że Wiedźma podsłuchuje i że gdy będzie chciał coś wypaplać, natychmiast wróci. — Zawsze - odpowiedziała dziewczyna. -A jeżeli odkryłabyś, że coś przed tobą ukrywa...? Nie skończył. Wiedźma wróciła. — Masz swoje jedzenie - powiedziała. Niosła pajdę suchego chleba prawie tak wielką jak on sam. — Jesteś śliczna, stara prukwo - rzekł do niej, mile się uśmiecha jąc. - Połóż je tutaj. - Wskazał na nogę łóżka. Wiedźma nie posłuchała go i podsunęła mu chleb pod nos. — Piękne dzięki, purchawo! - mruknął Grandy półgłosem. — Masz. Dobrze ci to zrobi - syknęła przez zaciśnięte zęby, nieoczekiwanie upuściła kromkę i porwała golema w swe szpony. - Ha! Dopadłam cię, mały śmieciu! - krzyknęła. — I co teraz ze mną zrobisz, śmieszna jędzo? — Skręcę ci ten twój głupi, malusieńki, zasmarkany kark, golem- ku - odpowiedziała. — Wstrętna mordko, przecież przyrzekłaś mi, że zostawisz mnie w spokoju! - przypomniał jej Grandy. — A ty mi uwierzyłeś?! Czyżbyś był aż tak głupi? Och, ty marna kupko gałganków i kości! - zawołała ucieszona. — Ale to znaczy, że złamałaś dane słowo, wstrętna pokrako! - wytknął jej, udając, że jest zaskoczony. Och! - jęknęła Rapunzel. Była przerażona. Wiedźma obejrzała się za siebie i zmierzyła ją wzrokiem. — Też mi coś! - mruknęła. - Jak tylko się ciebie pozbędę, j wszystko jej wytłumaczę. Zawsze mnie słucha, gdy jesteśmy same. - ] Chwyciła Grundy'ego za głowę i zaczęła ją wykręcać. — Chrapusiu! Teraz! - wrzasnął Grundy. Spod łóżka wysunęła się wielka, owłosiona łapa i chwyciła] Wiedźmę za delikatną kostkę. Pociągnęła nogę ku sobie. Hag wydała z siebie śmieszny dźwięk i wypuściła Grundy'ego z rąk. ] W tym samym momencie rozległo się pełne żalu chrapniecie. Potwóri był rozczarowany, gdyż kostka była paskudna. Zupełnie inna od tych, ] jakie zwykł był łapać. Golem tylko na to czekał. Zamiast upaść na ziemię, złapał się dłoni j Wiedźmy i po ręce wydrapał się jej na ramię. Stamtąd miał już bliskc do kapelusza, w którym wciąż tkwiła wielka, metalowa szpila. Ni« zapomniał o niej. Podczas gdy Hag machała rękami, by jakc utrzymać równowagę, pociągnął za główkę szpili i wyciągnął ją z kapelusza. Miał teraz doskonałą szpadę. Tymczasem Wiedźmie udało sią wyrwać nogę z uścisku Chrapu-| sia. Grundy, wymachując swą bronią, zeskoczył na łóżko, podskc kilka razy niczym na jakiejś mundańskiej trampolinie, lecz upadł. -A cóż ten Potwór robi pod łóżkiem? - zarechotała Hag. Grundy zsunął się z łóżka i popędził przez pokój do Rapun-| żel. — No i co? Jesteś teraz zadowolona? - zawołał do Hag. Widziała, jak złamałaś dane słowo. — To chyba musiało być jakieś nieporozumienie - wyjąka Rapunzel, dysząc jak szalona - Chyba nie chciała... — Hej! Stara łupo - krzyknął do Wiedźmy. - Co ze mną zrobis jeżeli mnie znów złapiesz? — Odgryzę ci ten twój mały, drewniany łepek, który sprawia mi | tyle kłopotu, i wrzucę go do morza - odpowiedziała. - A zaraz pot rozszarpię to Straszydło spod Łoża na kawałki, wrzucę je do garnka| i ugotuję. — Jak więc widzisz, to nie było żadne nieporozumienie - rzekli golem.-Ta zła, stara kobieta przez cały czas cię oszukiwała. Wcale jej] na tobie nie zależy. Chce mieć tylko twoje ciało. Gdy nadejdzief odpowiednia chwila, weźmie je sobie. — Nie! To nieprawda! - zawyła kompletnie zaskoczona dziew- j czyna. - To nie może być prawda! — Hej, starucho, jak się czujesz? - drwił sobie golem. - Czy to| prawda, że się wczoraj urodziłaś? — Mam tysiące lat! - wygadała się Hag, próbując go znów] trzepnąć miotłą. — To niemożliwe! - ciągnął golem. - Nie wyglądasz na ponad setkę! — To ciało ma jedynie sześćdziesiąt lat - odpowiedziała Wiedź ma, wymachując miotłą. - Przejęłam je czterdzieści lat temu od dziew czyny, którą tu, w tej Wieży, ostatnio wychowywałam. — I to samo chcesz zrobić z ciałem Rapunzel! -; pisnął Grundy, uskoczywszy w bok, by uniknąć ciosu. - Nikt nie uwierzy w takie bzdury! — Bzdury! - zaskrzeczała. - Jestem Maginią, ty kupo łach manów! — A więc mówisz, że wcale ci na Rapunzel nie zależy, stara szkapo? Hag była na niego tak wściekła, że zupełnie zapomniała o dziewczynie. -Pewnie, że nie, golemie! W każdym razie nie bardziej niż na innych pięćdziesięciu panienkach, z których przedtem skorzystałam. Wszystkie były mi potrzebne jedynie po to, bym mogła sobie prze dłużyć życie. Grundy zobaczył, że Rapunzel oparła się o ścianę, tak jakby zaraz miała stracić przytomność. Miała dosyć. -Chrapusiu! - wrzasnął w języku Potwora. - Gdy zgaszę światło, przywiążesz włosy dziewczyny do krzesła, każę jej wyjść przez okno, a ty pomożesz jej zejść na dół. Tymczasem ja zajmę się Wiedźmą. Spod łóżka rozległo się chrapanie. Chrapuś dawał znać, że zgadza się wykonać powierzone mu zadanie. Grundy ruszył na lampę i przebił ją swoją szpadą na wylot. Szklany komin roztrzaskał się na kawałki, płomień buchnął do góry i zgasł. Pogrążyli się w ciem- nościach. — Myślisz, że to cię uratuje, golemie? - zawołała Hag, trzasnąw szy w to miejsce miotłą. — Nie, ale może - odpowiedział. Pobiegł w przód i dźgnął szpilą tam, gdzie spodziewał się trafić na jej wielką stopę. Udało mu się. Szpila wbiła się w twarde ciało. Wiedźma wydała z siebie prze szywający uszy jęk i uskoczyła w tył. Prawie nic się jej nie stało, gdyż jej nogi obute były w skórzane buty, lecz całe to zajście jeszcze bardziej ją rozwścieczyło. Rapunzel także krzyknęła. — Idź z Chrapusiem! - rozkazał Grundy. - Zmniejsz się i wdrap mu się na grzbiet. Nic ci się nie stanie. On cię zniesie w dół. — Ale ty...? - odezwała się dziewczyna. Grundy ponownie uderzył na kostkę Wiedźmy. Tym razem zdarł jej skórę i porządnie ją zadrasnął. -Zejdę do was, jak tylko będziecie bezpieczni - odpowiedział, odskakując w bok, gdyż znów prawie dopadła go miotła. Choć Hag go nie widziała, uderzyła tam, skąd dochodził głos. — Ty mała kupeczko! - wrzasnęła. - Jak tylko cię dopadnę, zostanie z ciebie mokra plama na ścianie. - Znów zamaszyście trzasnęła miotłą w podłogę i to z taką siłą, że podmuch wiatru o mało co nie powalił Grundy'ego z nóg. — Nie umiesz mnie nawet złapać, ty wielka kupeczko - drażnił się z nią golem. — Niech no tylko przyniosę lampę - pogroziła mu Wiedźma i popędziła do kuchni, gdzie najwidoczniej miała drugą lampę. — Schodzimy w dół - oświadczył Chrapuś w języku Potworów. — Pośpieszcie się - ponaglił ich Grundy. - Nie wiem, jak długo uda mi się ją powstrzymywać. Wiedźma wróciła. Przyniosła nową lampę. Rozbłysło światło. W komnacie zrobiło się jasno. — Gdzie jest dziewczyna? - zaskrzeczała, pojmując nagle, co się stało. — Poszła sobie, stara prukwo - poinformował Grundy. - W końcu uciekła. Zrzuciła z siebie twe kajdany. Hag podbiegła do okna. — Schodzi po swoich własnych włosach! - wrzasnęła.-Zaraz je \ obetnę. - Wyjęła zza pazuchy ogromny, ostry nóż, który zapewne przyniosła z kuchni. — Ojej! - jęknął Grundy. Tego nie przewidział. - Jedno ciecie nożem i Rapunzel z Chrapusiem rozbiją się o skały - pomyślał. Ruszył naprzód. Lecz teraz Wiedźma go widziała. Skierowała kuj niemu ostrze noża. — No, chodź, golemku, rozpłatam cię na pół i poszerzę ci nieco te | twoje szerokie usteczka! - powiedziała. Grundy przystanął. Starucha nie kłamała. Była w stanie zrobić | dokładnie to, co mówiła, a wtedy już nikomu nie mógłby pomóc, j Jednak jakimś dziwnym zrządzeniem losu przestał się jej bać. jedynie troszkę zdenerwowany, gdyż nie wiedział, co zrobić, był odwrócić uwagę Hag, a chciał, żeby Rapunzel i Chrapuś zdążyli zejśćf na ziemię. Wiedźma obróciła się za siebie i złapała przerzucone przez parapet l pasemko włosów. Ze względów bezpieczeństwa było przywiązane do j ogromnego krzesła, które było za duże, by zmieścić się w oknie. Stanowiło doskonałe zabezpieczenie. Ale teraz Hag przyłożyła nóż do ] włosów i śmiejąc się zarechotała! — Jedno pociągnięcie i po was! — Jeśli się na nią rzucę - szybko zastanawiał się Grundy - to najpierw mnie posieka, a potem i tak przetnie pasemko włosów. Szpila jest za mała, by udaremnić nią ciecie nożem. Ale może mógłbym nią rzucić w tę staruchę. Tym samym zyskałbym chwilę, a może dwie. Szpila jednak prawie nic jej nie zrobi, a ja pozbędę się mej broni. Jeżeli będę się z niej dalej naśmiewał, po prostu od razu ciachnie te włosy. Muszę coś wymyślić. Po chwili odezwał się w te słowa: — Jeżeli przetniesz te włosy, Rapunzel się zabije i już nigdy nie dostaniesz jej pięknego, młodego ciała. Będziesz musiała tu siedzieć, gdyż nie będziesz miała, jak stąd wyjść... i nie pozostanie ci nikt inny tylko ja... — Stul pysk! - syknęła. Popatrzyła na nóż i opuściła go w dół. — Tylko w połowie masz rację, golemku, ale to wystarczy - powiedziała. - Nie ogranicza mnie ani miejsce, ani to, co mam. Gdy zamieniam się w ducha, mogę, przemierzając dowolne odle głości, szukać kogoś, kto by mnie przyjął. Lecz nie lubię liczyć na łut szczęścia. Wolę mieć starannie przygotowane ciało, młode i pięk ne, i odpowiednio przez siebie przeszkolone. Dlatego jej nie za biję - wykrzywiła usta. - Ale ty nie unikniesz tego! Zaraz cię po ćwiartuję! Gwałtownie ruszyła ku niemu. Ostrze noża przeszyło powietrze dokładnie tam, gdzie stał. Grundy był jednak na takie niebezpieczeństwo przygotowany. Podskoczył wysoko w górę, zeskoczył w dół, gdy tylko nieco odsunęła rękę, i wbił mocno szpic szpili w wierzch jej dłoni. — Ojoój! - wrzasnęła, odruchowo odsuwając dłoń. Szpila zo stała stracona. Grundy musiał ją puścić, inaczej byłby powędrował razem z nią. Szybko wykorzystał ten moment nieuwagi, podbiegł do lampy i pchnął ją, próbując ją wywrócić. — W ciemnościach byłbym względnie bezpieczny - pomyślał. — Och nie! Nie zrobisz tego! - krzyknęła Hag, rzuciwszy się w kierunku lampy, by ją złapać. Lecz lampa i tak była dla golema za ciężka. Nie dał rady jej jednym ruchem przewrócić. Zamiar spalił na panewce. Podczołgał się do okna. Złapał się włosów i począł zsuwać się w dół. Włosy luźno zwisały. Rapunzel i Chrapuś musieli już być na ziemi. W tym momencie pojawiła się Hag. Przyłożywszy ostrze noża do włosów wrzasnęła: -Nie chcę, aby Rapunzel zginęła, ale jestem szczęśliwa, że ty zginiesz! Tym razem go miała. Grundy nie mógł jej powstrzymać, ale też nie mógł jej pozwolić na to, by zrobiła to, co zamierzała. Jego życie spoczęło w jej rękach, jednak mając nadzieję, że uratuje go jego spryt, nie dawał za wygraną. -Jeżeli obetnisz te włosy, nadal będziesz tu siedzieć - powie dział. - Możesz się zabić i poszukać sobie innego ciała, lecz po tym wszystkim, co się stało, Rapunzel z pewnością cię nie przyjmie do siebie. Będziesz więc musiała wstąpić w pierwszą lepszą osobę, która ci się nawinie, a potem ponownie umrzeć, by dostać się do Ra-punzel. Będziesz musiała ją znów jakoś wytaszczyć na górę, a już nie będzie jej włosów. Czy śmierć głupiego golema warta jest tylu kłopotów? — A niech to! - zaklęła. - Nie pomyślałam o tym. Nie chcę umierać więcej razy, niż muszę, gdyż sprawia mi to ból. Poza tym zawsze zanim przyzwyczaję się do nowego ciała, jestem nieco zagubio na. Ta dziewczyna nie może stąd odejść. — Coś podobnego, pomarszczona starucho - przytaknął jej golem. Lekko przyjechała nożem po włosach. Przez chwilę myślał, że chyba przesadził. -W ten sposób nie wyprowadzisz mnie w pole, golemie! Uratuję moją drabinę, lecz może równocześnie pozbędę się ciebie. Chwyciła pasmo włosów i zaczęła nim z całej siły trząść. Grandy ze zmęczenia trzymał się coraz słabiej. Nie był przyzwyczajony do nieustannego kołysania. Uderzał ciałem o> ścianę z kości słoniowej. Nigdy w życiu nie był w tak złym położeniu. -Nawet jeśli ta jędza przestanie szarpać za włosy, to i tak zlecę. Już dłużej nie dam rady się trzymać - pomyślał. - A na dół jest jeszcze tak daleko! Ale przynajmniej uratowałem Rapunzel. Zginę, jeżeli muszę zginąć, lecz przed śmiercią przynajmniej zrobiłem dla kogoś coś dobrego. -Spadaj, potworze! - wściekle wrzasnęła Wiedźma. Grandy zdziwił się, że go tak nazwała. Jego ręce coraz bardziej i słabły. W niczym nie przypominał potwora. Po chwili włosy wyślizg- j nęły mu się z maleńkich rączek. Runął w ciemność nocy. 9. UCIECZKA Nagle poczuł, że chwyciła go wielka, włochata łapa. Zaczął się szamotać. Był przekonany, że Hag go dopadła. Zaraz jednak zorientował się, że to nie ona, lecz Chrapuś. — Złapałeś mnie! - zawołał zdziwiony. — Właśnie się wróciłem, by cię stąd ściągnąć - odburknęło Straszydło spod Łoża w języku potworów. Grandy nie odezwał się. Gdy strach minął, zupełnie opadł z sił. Był przekonany, że umrze, i cieszył się, że mimo wszystko tak się nie stało. Bądź co bądź, nie zakończył jeszcze swojej Wyprawy! - Gdybym zginął, narobiłbym strasznego zamieszania - pomyślał. Chrapuś zaniósł go na dół. Grandy ujrzał czekającą na nich Rapunzel. Oświetlało ją blade światło księżyca. Chrapuś najwidoczniej już się go nie bał. Spiesząc goleniowi na ratunek, pewnie wcale nie zwrócił na niego uwagi. Rapunzel była teraz wielkości człowieka. Siedziała na łódce Wiedźmy, gdyż nadchodził przypływ. Wyspa powoli zaczęła znikać pod wodą. -Ciekawe, czy była taka wielka, gdy Chrapuś taszczył ją na dół-zastanawiał się Grandy. - Musiałaby być strasznie ciężka. Ale gdyby stała się mała, to jak wyglądałyby jej włosy? Przecież one przez cały czas były takie długie... Cóż, chyba nie warto się nad tym rozwodzić. Najważniejsze, że wszyscy bezpiecznie zeszliśmy w dół i weszliśmy do łodzi. Koniec włosów Rapunzel wciąż jednak był przywiązany do krzesła tkwiącego w komnacie Wieży z Kości Słoniowej. Nie mogli opuścić tego miejsca. Chyba żeby... W tym momencie dziewczyna skądś wyjęła nożyczki. -Och! Naprawdę nie chcę tego robić! - zawołała. - Lecz... Lecz cóż innego mogła uczynić! Musieli opuścić to miejsce przed świtem. Wręczyła to straszne narzędzie Chrapusiowi. -Ty to zrób - powiedziała do Potwora. Ten jedną kosmatą łapą pochwycił nożyczki, drugą zaś ujął włosy Rapunzel, przytrzymał je, napiął i ciachnął w bezpiecznej odległości od głowy. Pozbawiona długich włosów twarz dziewczyny wydała się im jakaś straszna i mała. Warkocze Rapunzel zostały na wyspie. Zwisały z Wieży, lekko kołysząc się na boki. Dziewczyna ostrożnie dotknęła swej głowy. — Jak wyglądam? - spytała. — Strasznie - bezmyślnie wypalił Grandy. Rapunzel zalała się łzami. — Moje piękne włosy! - westchnęła zrozpaczona. Przestraszony Chrapuś skulił się i przycupnął pod ławką. Grandy nie chciał przysparzać zmartwień tak pięknej istocie. Co prawda włosy dziewczyny wyglądały koszmarnie, jednak sama Rapunzel była jak zawsze cudowna. Należało ją jakoś pocieszyć... — Nie to miałem na myśli... - zaczai. — Wiem, co miałeś na myśli - jęknęła. -Pozwoliłaś je sobie obciąć... Jesteś nadzwyczaj dzielna... - po chwalił ją. Rozchmurzyła się nieco. — Naprawdę? - zapytała. — Myślicie, że mi uciekniecie? - wrzasnęła z góry Wiedźma. - Nic z tego! Właśnie schodzę na dół. Musimy uciec! - zawołał golem. - Rapunzel, jesteś na tyle duża, by użyć wioseł... -Ani mi się waż! - krzyknęła Wiedźma. - Masz tam siedzieć i zaczekać, dopóki po ciebie nie przyjdę! Rapunzel zamarła w bezruchu. — Musimy natychmiast wyruszyć! - zarządził Grandy. - Bierz wiosła i płyń. — Nie mogę - odpowiedziała płaczliwie Rapunzel. - Słodka Mateczka nie pozwoliła mi. — Przecież wiesz, że ona nie jest do ciebie przyjaźnie nastawio na - przypomniał jej golem. - Chce tylko wykorzystać twe ciało. — Wiem. Ale jakoś nie jestem w stanie się jej sprzeciwić. To jedyna osoba, jaką znam. Grandy stwierdził, że ma do czynienia z nadzwyczaj lojalną osóbką. Rapunzel, choć znała już całą prawdę, po prostu nie potrafiła : postąpić inaczej. Nie potrafiła zdradzić kogoś, z kun przebywała od i najmłodszych lat. Tymczasem Wiedźma wdrapała się na okno. -Teraz spuści się w dół po włosach, wtargnie do łodzi, wyrzuci] mnie i Chrapusia za burtę, a dziewczynę zabierze z powrotem dój komnaty na szczycie Wieży z Kości Słoniowej. A gdy znów ją uwięzi, j będzie miała wystarczająco dużo czasu, aby jej wmówić, że to, co się j przydarzyło, to tylko zły sen i w końcu oczywiście zagarnie jej ciało. \ Muszę coś zrobić! - postanowił golem. - Ale co? Był za mały, by poruszyć wielkim wiosłem. -Chrapusiu... - szepnął. - Czy dałbyś radę...? Nagle zaświecił księżyc i mały Potwór wsunął się głębiej pod ławkę.| Było za jasno. Nie mógł pomóc golemowi. Grandy spojrzał w górę. Wysoko nad rozkołysanym morzem! ujrzał małą chmrukę. To właśnie ona przesunęła się nieco w bok, i odsłaniając lico księżyca i zgadzając się na to, by świecił tak jasno, jak J tylko może. -Czyżby to był czysty przypadek? - pomyślał. - Ta chmurka! kogoś mi przypomina. Czy to nie Cumulo Fracto Nimbus? To by do! niego pasowało! Gdyby nadarzyła się taka okazja, zachowałbym siei dokładnie tak samo. Ale może mógłbym wykorzystać tę na pozór złą j sytuację? Gdyby tak udało mi się rozpętać wichurę... Wiedział, że Fracto łatwo wpada w złość. Postanowił go sprowo-1 kować. -Hej, Fracto! - zawołał. - Gdzieś tu przywędrował? To tak ] daleko od domu! Lepiej wracaj na ląd. Tam jest bezpiecznie! Chmura nadęła się. -No, w porządku. To na pewno jest Fracto - szepnął golem. Wiedźma zaczęła zsuwać się w dół. Była coraz bliżej. -Fracto! Jesteś tylko marnym worem wiatrów! - krzyknął j golem. - Po tej burzy nad Rozpadliną już nic z ciebie nie zostało! Teraz nie stać by cię było nawet na mały sztorm. Już byś nie ocalił swej mglistej skóry. Chmura złowieszczo parsknęła. Błysnęła niewielka, próbna błyskawica i rozległ się grzmot. -Chyba żartujesz? Nie ze mną takie numery, chmurko-gburko! - wrzasnął Grandy. - Jesteś mizernym, wacianym, nadętym, terko- czącym, obrażalskim obłoczkiem. To jedyne, co potrafisz. Nie masz nawet w sobie dość siły, by dmuchnąć w tę Wieżę z Kości Sło niowej. Chmura nadęła się, zawzięła się i dmuchnęła w stronę Wieży. -Ojej! - zawyła Hag. - Hej, ty tam, ty mokre, wstrętne zero, uważaj trochę na to, co robisz! Urażony Fracto dmuchnął znowu. Tym razem mocniej. Wiedźma zaczęła się huśtać na włosach, raz po raz uderzając o ściany. Pokonała dopiero jedną czwartą odległości. Wiatr wiał nadal, utrudniając jej zsuwanie się w dół. Grundy'emu nagle coś przyszło do głowy. -Odczep się od mojej wstrętnej przyjaciółki - zawołał. Teraz Fracto oczywiście myślał tylko o tym, jak dopiec Hag. Zbliżył się do Wieży i zesłał w dół strumień deszczu. — Wynoś się stąd, ty tępy, pusty tumanie pary! - zaskrzeczała rozwścieczona starucha. — Nimbolus-kalafiorus! - dorzucił Grandy. - Rób, co ci ta dama każe! Chmura rozzłościła się na dobre. Nadęła się, powiększając trzykrotnie swe rozmiary i błysnęła, celując swe pioruny prosto w Wieżę. Wiedźma widząc, co się święci, zaczęła szybko wdrapywać się z powrotem do góry, by jak najprędzej znaleźć się znów w zacisznej komnacie. Najwidoczniej nie chciała, by burza złapała ją w pół drogi. Ale Fracto od razu zorientował się, w czym rzecz. Sypnął marznącym deszczem. Drobne kawałki lodu uderzyły o Wieżę. Były jednak małe, więc nie mogły na tyle pokryć włosów, by palce jędzy poczęły się ślizgać. -A widzisz! - dociął mu Grandy. - Powinieneś się nazywać Ogórulus-Fractulus-Nibyculus! Powietrze przeszyła błyskawica. Uderzyła w Wieżę. Lecz ta była głucha na wszelkie działania z zewnątrz. Stała nieporuszona. Hag wczołgała się do komnaty, obróciła się i zaczęła chmurze grozić pięścią. -Powiem ptakowi-olbrzymowi, by podarł cię na strzępy - za rechotała. Tymczasem chmura nie tylko odpędziła wstrętną Wiedźmę, lecz także przysłoniła jaskrawe światło księżyca. — Chrapusiu! Do dzieła! - zawołał golem. Rapunzel klasnęła w dłonie. -Grandy, jesteś taki mądry! - wykrzyknęła. Nie odpowiedział. Dziewczyna na szczęście otrząsnęła się z letargu. -Gdybym tylko dał radę zabrać ją w jakieś bezpieczne miejsce, nim ta Wiedźma zorientuje się, o co tu chodzi - westchnął. Chrapuś chwycił za wiosła. Próbował płynąć, lecz łódź stała w miejscu. Była przymocowana do brzegu. -Odwiąż ją! - wrzasnął Grandy. Sam był za mały, by rozsupłać olbrzymi węzeł. Zwrócił się do Chrapusia, lecz jego polecenie wykonała dziewczyna. -Zrobione! - odpowiedziała władczemu głosowi, nie zwróciw szy uwagi na jego ton. Wypłynęli na pełne morze. Burza rozszalała się na dobre. Grad z pluskiem wpadał do wody. -Właź pod ławkę! - rozkazał Grandy, obawiając się, że lód uderzy w Rapunzel. Rapunzel przybrała rozmiar golema i wbiegła pod ławkę. Chrapuś odrzucił wiosła i też ukrył się pod siedzeniem. Po chwili dołączył do nich Grandy, gdyż grad zaczął walić o pokład, fale zaś były tak wielkie, że i tak nie dało się wiosłować. Tak prawdę mówiąc, fale były o wiele za duże. Łódź unosiła się to w górę, to w dół, tańcząc jakiś karkołomny taniec. Woda zaczęła wlewać się do środka. -Utoniemy - jęknęła Rapunzel. Grandy dobrze wiedział, że to on rozpętał tę burzę. Zrobił to po to, by powstrzymać pościg. Teraz jednak i oni sami nie byli w stanie posuwać się naprzód. — A może by tak zawezwać na pomoc Morskiego Potwora - powiedział. — Powinien tu gdzieś być. Jeśli tylko znajdujemy się z dala od Wieży, może nas wyłowić... Grandy wdrapał się na ławkę. — Uważaj! - krzyknęła dziewczyna. — Co ma być, to będzie-ponuro odrzekł Grandy i odszedł na bok. — Jesteś taki dzielny! — Dzielny? Jestem przerażony. Mówił prawdę. Jednak nie miał innego wyjścia. Musiał robić to, co robił. Otrząsnął się, wyprostował, wyciągnął głowę najwyżej, jak tylko mógł i zawołał: -Morski Potworze! Czy mnie słyszysz? Nikt nie odpowiedział. Zawołał znowu i znowu, lecz albo zagłuszał go huk fal, albo Potwór był gdzieś za daleko, by go usłyszeć, albo i jedno, i drugie. Nadeszła większa fala. Przewróciła go. I znów, jak kiedyś nim upadł na pokład, czy co byłoby jeszcze gorsze, wypadł za burtę, wpadł w miękkie, włochate łapy Chrapusia. W tym momencie prawie że je polubił. — Co się stało? - spytała przerażona Rapunzel. - Myślałam, że wyszedłeś stąd, by wezwać na pomoc Potwora. — Wołałem Potwora - wycedził Grandy, otrząsając się z wody. — Jakoś tak dziwnie gwizdałeś. Siąkałeś nos? — Mówiłem w języku potworów. — Znasz ich język? - zapytała zdziwiona. — Oczywiście. Jestem Golemem Łącznościowym. Umiem się dogadać z każdą żywą istotą. — Niesamowite - odpowiedziała. W tonie jej głosu nie było cienia sarkazmu. Ta urocza osóbka nie mogła być złośliwa. Była naprawdę zachwycona. O burtę uderzyła kolejna fala. — Ale on nie odpowiedział - smutno ciągnął Grandy. - A gdy wkrótce się z nim nie skontaktujemy... — A może... jeżeli... - zaczęła, nieco się wahając. — Jeżeli co? - przerwał jej golem. Gdy rozmawiali, sytuacja, w jakiej się znajdowali, wydawała im się trochę mniej beznadziejna. — Jeżeli możesz przemówić do każdej żywej istoty...-Znowu się zawahała. — Mogę, ale... — To może byś poprosił jakąś rybę... Grandy lekko stuknął głową o burtę. Miała rację! Mógł przecież przekazać Potworowi wiadomość przez rybę! -Doskonały pomysł! - wykrzyknął i mocno ją uścisnął. Nie zważając na fale, wdrapał się z powrotem na ławkę i krzyknął w kierunku wody: - Hej! Czy są tu jakieś porządne ryby? Nikt nie odpowiedział. Stwierdził, że ryby są pod wodą i pewnie go nie słyszą. Postanowił zbliżyć się do nich. — Chrapusiu! - zawołał. - Przywiąż iinę do mojej nogi. Muszę zanurkować. — Nie! -jęknęła Rapunzel, przykładając z wdziękiem palce do ust. — Co ma być, to będzie - odrzekł Grandy. - By porozmawiać z rybami, muszę wejść do wody. Chrapuś miał wiele silnych łap. Dzięki nim doskonale radził sobie z linami i sznurami. W sekundzie wykonał polecenie golema. -Wyciągnij mnie po chwili, gdyż inaczej utonę - przykazał mu Grandy i wyskoczył za burtę. Wydawało mu się, że woda chwyciła go i pchała ku górze. Złapał się zewnętrznej burty i zsuwał się po niej w dół, póki liny starczyło, po czym zawołał w rybim języku: -Hej, godne pożałowania rybki! Nazywam się Grundy. Po trzebuję posłańca. Zaraz przypłynęła jakaś ryba. Okazało się, że jest to wielki okoń. -Nazywani się Tard. Muszę coś przekąsić - powiedział, otwierając szeroko swą olbrzymią paszczę. Grundy chciał uciec, ale nie mógł. Lina i tak już była napięta. Uderzył rybę w nos. Po chwili Chrapuś pociągnął za sznur i wyciągnął golema z wody. Grundy uszedł z życiem. — No i co? Rozmawiałeś z kimś? - spytała zaniepokojona Rapunzel. — Właściwie nie-przyznał Grundy.-Ale o mało co nie połknął mnie wielki okoń, Tard. — Słyszałam, że jedzą wszystko, co tylko się nadarzy - powie działa dziewczyna z dezaprobatą. Nie pochwalała tego pomysłu golema. — Muszę jeszcze raz spróbować - postanowił Grundy, znowu wskakując do wody. — Potrzebuję posłańca - zawołał patrząc, czy nie nadpływa okoń. Zobaczył kawałek ryby. Zaraz potem pojawił się drapieżny rybi samiec. -Czy nie widziałeś gdzieś kawałka dorsza, którego właśnie jadłem? - zagadnął. Grundy postanowił z nim nie zadzierać. — Popłynął tędy - odpowiedział, wskazując mu drogę. — Dzięki, przyjacielu - odrzekła ryba, kierując się we wskazaną stronę. - Nie chciałbym stracić tego kawałeczka mięsa. Chrapuś pociągnął linę. -Jeszcze nic nie załatwiłem - od razu zameldował Grundy. Zszedł do wody po raz trzeci. Tym razem zauważył latającą rybę. Właśnie szykowała się do lotu. — Hej! Hej! Czy mogłabyś przekazać Morskiemu Potworowi pewną wiadomość? - krzyknął. - Powiedz mu, że tu jesteśmy. — Pogadaj sobie - odburknęła i uniosła się w górę. — Tym razem chyba się udało - wysapał Grundy, gdy Chrapuś wyciągnął go z wody. - Rozmawiałem z latającą rybą. One są dość szybkie. Łódź dryfowała po wzburzonym morzu. Siedzieli skuleni pod ławką, czekając, aż przybędzie Potwór. Dno zalewała woda. Było im coraz bardziej niewygodnie. Mieli jednak nadzieję, że wkrótce nadejdzie pomoc. Nagle z morza wyłoniła się olbrzymia zielona macka i zawisła nad nimi. — Co to? - pisnęła Rapunzel. — To macka Krakena* - wyjaśnił przerażony golem, po czym przemówił do Potwora: - Co ty robisz? — Latająca ryba powiedziała mi, że znajdę tu coś do zjedzenia - odpowiedział Potwór, posługując się mową krakenów. Grundy natychmiast pozbył się wszelkich złudzeń, -Ta ryba powiadomiła innego Potwora! - jęknął. Nad łodzią pojawiła się jeszcze jedna macka. Mocno chwyciła się burty. Po chwili zobaczyli trzecią. Wsunęła się pod ławkę w poszukiwaniu swej ofiary. Rapunzel znowu pisnęła. Potrzebujące pomocy dziewczyny robią to doskonale, nawet wtedy, gdy były wy- chowywane w Wieżach z Kości Słoniowej. Chrapuś chwycił mackę w swe wielkie, włochate łapy i mocno ją uścisnął. -Oooch! -zawył Kraken i wsadził do łodzi następne trzy macki. Straszydło spod Łoża chwyciło dwie z nich, lecz Kraken zasypał ich kolejnymi mackami. Było ich za dużo, by Chrapuś mógł sobie z nimi poradzić. Zaczął powoli wysuwać się spod ławki. Rapunzel wciąż przeraźliwie piszczała. Nagle Kraken chrząknął i puścił Chrapusia. Zwinął macki, zabrał je z łodzi i w momencie zniknął. -Co się stało? - spytała niepewnie dziewczyna. Nie wiedziała, czy postąpiła słusznie, piszcząc wniebogłosy. Grundy rozejrzał się dookoła. Tuż przy łodzi wyłoniło się z wody czyjeś olbrzymie cielsko. — Przybył NASZ Potwór! - zawołał uradowany. — Zobaczyłem, że Kraken gdzieś pędzi. Wydało mi się to nadzwyczaj podejrzane-opowiadał Potwór.-Pomyślałem sobie, że pewnie tu gdzieś jest jakaś potrzebująca pomocy dziewczyna. — Miałeś rację - odpowiedział Grundy i zaraz wszystko prze tłumaczył Rapunzel. -- Jestem taka szczęśliwa, że zostaliśmy uratowani - wykrzyknęła. Przybrała rozmiary człowieka, przysunęła się bliżej i poklepała Potwora po najbliższej płetwie. Potwór poróżowiał z radości. Sztorm zaczął przycichać. Zrobiło się jasno. Lecz nie było to już światło księżyca. — Świta! - wrzasnął zaniepokojony Grundy. - A my nie mamy łóżeczka. — Powiedz mi tylko, dokąd mam płynąć - powiedział Potwór, unosząc łódź płetwą i sadowiąc ją sobie na grzbiecie. - Za parę minut wzejdzie słońce. * Kraken - dosłownie: morskie zielsko. Wodny krewny drzewochłonów, potocznie zwanych wikłaczami. -Z powrotem do złotej groty - zarządził golem. Potwór ruszył naprzód. Woda gwałtownie zawirowała. Na jej powierzch ni pojawiły się spienione fale. Nigdy jeszcze tak szybko nie płynął. Nagle na niebie pojawił się Fracto. Zauważył ich, pociemniał, po czym zmienił zdanie. Przysporzył im nowych kłopotów. Rozchmurzył się, przepuszczając więcej światła dnia. Niebo pojaśniało, a Chrapuś wsunął się pod ławkę tak daleko, jak tylko mógł. Dotarli do skalistego złotego wybrzeża. Woda tu była jednak dość płytka. Nadszedł odpływ i Potwór nie był w stanie podpłynąć bliżej brzegu. Robiło się coraz jaśniej, gdyż chmura złośliwie przerzedzała swe mgliste lico. Grundy stwierdził, że nie ma czasu do stracenia. Postanowił działać natychmiast. -Rzuć łodzią! - rozkazał. - Będziemy się mocno trzymać. Potwór ujął płetwą łódź i podrzucił ją w górę. Poszybowała w powietrzu, po czym z pluskiem uderzyła o powierzchnię wody. Wszystko się zatrzęsło i zatrzeszczało, lecz Grundy nie miał czasu się tym przejmować. Wylądowali tuż przy grocie, w której ukryli łóżczko. -Wyłaź - powiedział do Chrapusia. - Łóżeczko jest tuż, tuż. Ale było już za jasno. Chrapuś wczołgał się pod ławkę. Był sztywny ze strachu. Nie mógł się ruszyć. Na czas podróży Rapunzel znowu przybrała rozmiary golema. -Stań się tak duża, jak tylko możesz i wejdź do wody-poprosił ją Grundy. Dziewczyna posłuchała go natychmiast. -A teraz wyciągnij Chrapusia spod ławki - komendero-! wał golem. - Nie jest znów taki ogromny. Wyjmij go i wrzuć do:; groty. Zrobiła, jak jej kazał. Bestyjeczka spod Łóżeczka, sparaliżowana przez otaczającą ich jasność, nie stawiała oporu. Po chwili znalazła się w ciemnej jaskini. -Już tam jesteś! Wsuń się pod łóżeczko! - zawołał Grundy. Lecz Chrapuś miał już dosyć. Leżał tuż obok łóżeczka, lecz nie był w stanie się ruszyć. -Wepchnij go tam! - wrzasnął do Rapunzel Grundy. - Szybko! Posłuchała go. Potwór wreszcie był tam, gdzie należało. Nikt jednak nie wiedział, czy zdążyli na czas. Rapunzel podniosła golema, wsadziła go do groty i posadziła na łóżeczku. Zaraz potem chwyciła go za rękaw, zmniejszyła swe rozmiary i usiadła tuż obok niego. -Czy coś tam się stało? - spytała z troską w głosie. Grundy rozłożył ręce. — Nie wiem. Był wystawiony na działanie światła. To mu źle robi. Teraz musimy zaczekać i zobaczyć, czy przyjdzie do siebie. — No i jak tam? - mruknął Morski Potwór. — Siedzi pod łóżeczkiem, ale nie czuje się za dobrze - odrzekł Grundy. - Nie wiem, czy to coś poważniejszego czy nie. — A co z dziewczyną? Nic jej nie jest? — Miewa się doskonale - upewnił go Grundy. - Uratowa łeś ją. — Muszę już iść-powiedział Morski Potwór. - Nie mogę długo przebywać w płytkiej wodzie. — Idź, idź już - zgodził się z nim Grundy. - Dziękujemy ci! Zrobiłeś wszystko, o co cię prosiłem.-Podczas tej Wyprawy Grundy zauważył, że gdy zdarzyło mu się kogoś obdarzyć większym zaufa niem, jakoś wszystko mu się lepiej udawało. Gdy zaś w kogoś nie wierzył, sprawy szły gorzej. Oczywiście czasem należało też kogoś skarcić, a czasem nagrodzić. Było to ciekawe odkrycie. Postanowił to zjawisko obserwować. - Zabierz ze sobą łódź. W ten sposób Wiedźma nie będzie mogła jej używać. Będzie skazana na Wieżę z Kości Słoniowej. Potwór pociągnął za cumę i przyciągnął łódź do siebie. Usadowił ją sobie na grzbiecie i dał susa w morze. -Dziewczyno, życzę tobie i małemu bohaterowi dużo szczęścia - mruknął na odchodne. Grundy aż podskoczył. — Co on powiedział? - zapytała Rapunzel. Ale Grundy był za bardzo zmieszany, by jej odpowiedzieć. — Nazwał mnie bohaterem! MNIE! Dobre sobie! - pomy ślał. 10. WYJAŚNIENIA Zmęczeni po przejściach ostatniej nocy, położyli się do łóżeczka i zasnęli. Mieli dużo miejsca, gdyż Rapunzel nie zmieniła swoich maleńkich rozmiarów. Spała na jednym końcu łóżeczka, zaś golem na drugim. W południe Grundy obudził się i wstał. Zajrzał pod łóżko. Chrapuś wciąż leżał nieruchomo, ale żył. Straszydła spod Łoża, gdy nadchodzi ich kres, po prostu zamieniają się w kurz. Można więc było mieć nadzieję, że wyzdrowieje. Po chwili Grundy wyszedł z groty, by poszukać czegoś do jedzenia. Znalazł trochę cukrowego piasku i kałużę względnie świeżej wody. To musiało im wystarczyć. Gdy wrócił, Rapunzel już nie spała. Opowiedział jej o piasku i o wodzie. Zdziwił się, gdy stwierdził, że dziewczyna jest z tego zupełnie zadowolona. — Nigdy nie jadłam nic, co należałoby do prawdziwego świata - powiedziała. - Przeżyję coś nowego. — Przeżyje coś nowego! - rozmyślał golem i zaprowadził ją do piasku i kałuży. Zjadła, napiła się i radośnie mu podziękowała. -Czy on czuje się lepiej? - zapytała. Grundy rozłożył ręce. -Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak bardzo jest chory - wyznał. - Mam nadzieję, że musi jedynie odpocząć. Wrócili do groty. Chrapuś jednak nie czuł się lepiej. Zmartwieni usiedli na brzegu łóżeczka. — Marzył, by przeżyć jakąś romantyczną historię i się zakochać. Obiecałem mu, że mu w tym pomogę - smutno powiedział Grun dy. - No i do czego doprowadziłem? — Romantyczną historię? - powtórzyła, czesząc swe krótkie włosy maleńkim, srebrnym grzebykiem, który zabrała ze sobą. Gdy je ułożyła, wyglądała jeszcze ładniej. Była wciąż najpiękniejszą istotką, jaką kiedykolwiek widział. — Pod tym łóżeczkiem był taki samotny! Chciał sobie kogoś znaleźć, zanim... wiesz przecież, że gdy dzieci dorastają i przestają wierzyć w Straszydła spod Łoża, potwory te umierają. — Tak. Mnie jednak wychowywano bardziej racjonalnie. Nigdy nie miałam swojego Straszydła spod Łoża. Choć bardzo mi go brakowało... Ale... — Poczekaj! - przerwał jej Grundy, bo coś mu nagle przyszło do głowy. - Teraz już nie jesteś dzieckiem. Dlaczego więc Chrapuś mógł wejść pod twoje łóżeczko? — To nie wiek o tym decyduje - wyjaśniła - a to, jak się do tego podchodzi. Większość dzieci uważa, że gdy przestaną wierzyć w Stra szydła spod Łoża, staną się dorosłe. Więc gdy dorastają, przestają w nie wierzyć. Lecz ponieważ ja nigdy nie miałam Straszydła spod Łoża, to nigdy tak naprawdę w niego nie wierzyłam. Więc też nigdy z tego nie wyrosłam. Żeby coś porzucić, trzeba tego czegoś najpierw w pełni doświadczyć. W tym sensie jestem nieco opóźniona. Wciąż jestem w sta nie akceptować te Potwory. A moje łóżeczko tylko to udowodniło. — Jeżeli jest tak, jak mówisz, to mam nadzieję, że nigdy nie wydoroślejesz! - krzyknął Grundy. — Po prostu nigdy nie miałam do czynienie z realnym światem - powiedziała. - Dużo o nim wiem, lecz wielu rzeczy nigdy nie przeżyłam. Tak więc wiem także wiele o Straszydłach spod Łoża, lecz Chrapuś jest pierwszym takim Potworem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Przykro mi, że na próżno przeszedł taki kawał drogi. — Na próżno? - zapytał zdziwiony Grundy. — On nigdy nie przeżyje prawdziwej miłości. Wśród Straszydeł spod Łoża NIE MA kobiet. — Co? - jęknął zdruzgotany golem. — Straszydła spod Łoża nie rozmnażają się tak jak inne żywe istoty. Nie mają dzieci. Powstają nagle, z kurzu, który zbiera się pod dziecinnym łóżeczkiem, i zamieniają się z powrotem w kurz, gdy dziecko dorasta. Chrapuś jest jedynym Straszydłem, jakie znam, które opuściło swoją norę. — Niemniej jednak wzięliśmy to łóżeczko ze sobą... — Ale na próżno wierzy, że... Uważam, że powinniśmy mu o tym powiedzieć. Oczywiście, jeżeli... — Jeżeli przetrzyma ten kryzys spowodowany wystawieniem go na światło dnia - dokończył ponuro Grundy. - Gdybym o tym wiedział, nigdy bym... — Pewnie, że tak - szybko mu przytaknęła. - Jesteś takim sympatycznym człowieczkiem. Grundy ironicznie się uśmiechnął. — Ani nie jestem sympatyczny, ani nie jestem człowieczkiem. Jestem golemem i mam niewyparzoną gębę. — JESTEŚ człowieczkiem. Co do tego nie mam cienia wątpliwo ści. - Rapunzel obstawała przy swoim. - Poza tym jesteś dzielny. Sposób, w jaki pokonałeś Słodką Mateczkę... Jednak wolałabym o tym nie myśleć. — Ona naprawdę nie była tym, za kogo ją uważałaś - przypo mniał jej niepewnie Grundy. - Nie pokazała ci swej prawdziwej natury. — Tak. Teraz zdaję sobie z tego sprawę. Widzę, że Xanth jest trochę inny, niż mi go przedstawiła. I skoro niby o wszyst kim wiedziałam, to czemu nie mogłam opuszczać Wieży? Gdy sie działam w niej, wydawało mi się, że to wszystko ma jakiś sens, jednak teraz, gdy jestem od niej daleko, widzę, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Niemniej jednak Słodka Mateczka jest jedyną osobą, jaką do tej pory znałam, i jest mi ogromnie przykro, że jest taka, jaka jest... — Gdy wyznamy Chrapusiowi całą prawdę, dozna chyba takiego samego szoku... — Jesteś bystry, Grundy... — Nie. Po prostu wiem, jak to jest... Jak co jest? - spytała obojętnie. Po chwili Grandy wyszedł z groty, by poszukać czegoś do jedzenia. Znalazł trochę cukrowego piasku i kałużę względnie świeżej wody. To musiało im wystarczyć. Gdy wrócił, Rapunzel już nie spała. Opowiedział jej o piasku i o wodzie. Zdziwił się, gdy stwierdził, ŻE dziewczyna jest z tego zupełnie zadowolona. — Nigdy nie jadłam nic, co należałoby do prawdziwego świata - powiedziała. - Przeżyję coś nowego. — Przeżyje coś nowego! - rozmyślał golem i zaprowadził ją do piasku i kałuży. Zjadła, napiła się i radośnie mu podziękowała. -Czy on czuje się lepiej? - zapytała. Grandy rozłożył ręce. -Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak bardzo jest chory - wyznał. - Mam nadzieję, że musi jedynie odpocząć. Wrócili do groty. Chrapuś jednak nie czuł się lepiej. Zmartwieni usiedli na brzegu łóżeczka. — Marzył, by przeżyć jakąś romantyczną historię i się zakochać. Obiecałem mu, że mu w tym pomogę - smutno powiedział Gran dy. - No i do czego doprowadziłem? — Romantyczną historię? - powtórzyła, czesząc swe krótkie włosy maleńkim, srebrnym grzebykiem, który zabrała ze sobą. Gdy je ułożyła, wyglądała jeszcze ładniej. Była wciąż najpiękniejszą istotką, jaką kiedykolwiek widział. — Pod tym łóżeczkiem był taki samotny! Chciał sobie kogoś znaleźć, zanim... wiesz przecież, że gdy dzieci dorastają i przestają wierzyć w Straszydła spod Łoża, potwory te umierają. — Tak. Mnie jednak wychowywano bardziej racjonalnie. Nigdy nie miałam swojego Straszydła spod Łoża. Choć bardzo mi go brakowało... Ale... — Poczekaj! - przerwał jej Grandy, bo coś mu nagle przyszło do głowy. - Teraz już nie jesteś dzieckiem. Dlaczego więc Chrapuś mógł wejść pod twoje łóżeczko? — To nie wiek o tym decyduje-wyjaśniła-a to, jak się do tego podchodzi. Większość dzieci uważa, że gdy przestaną wierzyć w Stra szydła spod Łoża, staną się dorosłe. Więc gdy dorastają, przestają w nie wierzyć. Lecz ponieważ ja nigdy nie miałam Straszydła spod Łoża, to nigdy tak naprawdę w niego nie wierzyłam. Więc też nigdy z tego nie wyrosłam. Żeby coś porzucić, trzeba tego czegoś najpierw w pełni doświadczyć. W tym sensie jestem nieco opóźniona. Wciąż jestem w sta nie akceptować te Potwory. A moje łóżeczko tylko to udowodniło. — Jeżeli jest tak, jak mówisz, to mam nadzieję, że nigdy nie wydoroślejesz! - krzyknął Grandy. — Po prostu nigdy nie miałam do czynienie z realnym światem - powiedziała. - Dużo o nim wiem, lecz wielu rzeczy nigdy nie przeżyłam. Tak więc wiem także wiele o Straszydłach spod Łoża, lecz Chrapuś jest pierwszym takim Potworem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Przykro mi, że na próżno przeszedł taki kawał drogi. — Na próżno? - zapytał zdziwiony Grandy. — On nigdy nie przeżyje prawdziwej miłości. Wśród Straszydeł spod Łoża NIE MA kobiet. — Co? - jęknął zdruzgotany golem. — Straszydła spod Łoża nie rozmnażają się tak jak inne żywe istoty. Nie mają dzieci. Powstają nagle, z kurzu, który zbiera się pod dziecinnym łóżeczkiem, i zamieniają się z powrotem w kurz, gdy dziecko dorasta. Chrapuś jest jedynym Straszydłem, jakie znam, które opuściło swoją norę. — Niemniej jednak wzięliśmy to łóżeczko ze sobą... — Ale na próżno wierzy, że... Uważam, że powinniśmy mu o tym powiedzieć. Oczywiście, jeżeli... — Jeżeli przetrzyma ten kryzys spowodowany wystawieniem go na światło dnia - dokończył ponuro Grandy. - Gdybym o tym wiedział, nigdy bym... — Pewnie, że tak - szybko mu przytaknęła. - Jesteś takim sympatycznym człowieczkiem. Grandy ironicznie się uśmiechnął. — Ani nie jestem sympatyczny, ani nie jestem człowieczkiem. Jestem golemem i mam niewyparzoną gębę. — JESTEŚ człowieczkiem. Co do tego nie mam cienia wątpliwo ści. - Rapunzel obstawała przy swoim. - Poza tym jesteś dzielny. Sposób, w jaki pokonałeś Słodką Mateczkę... Jednak wolałabym o tym nie myśleć. — Ona naprawdę nie była tym, za kogo ją uważałaś - przypo mniał jej niepewnie Grandy. - Nie pokazała ci swej prawdziwej natury. — Tak. Teraz zdaję sobie z tego sprawę. Widzę, że Xanth jest trochę inny, niż mi go przedstawiła. I skoro niby o wszyst kim wiedziałam, to czemu nie mogłam opuszczać Wieży? Gdy sie działam w niej, wydawało mi się, że to wszystko ma jakiś sens, jednak teraz, gdy jestem od niej daleko, widzę, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Niemniej jednak Słodka Mateczka jest jedyną osobą, jaką do tej pory znałam, i jest mi ogromnie przykro, że jest taka, jaka jest... — Gdy wyznamy Chrapusiowi całą prawdę, dozna chyba takiego samego szoku... — Jesteś bystry, Grandy... — Nie. Po prostu wiem, jak to jest... Jak co jest? - spytała obojętnie. Po chwili Grundy wyszedł z groty, by poszukać czegoś do jedzenia. Znalazł trochę cukrowego piasku i kałużę względnie świeżej wody. To musiało im wystarczyć. Gdy wrócił, Rapunzel już nie spała. Opowiedział jej o piasku i o wodzie. Zdziwił się, gdy stwierdził, że dziewczyna jest z tego zupełnie zadowolona. -- Nigdy nie jadłam nic, co należałoby do prawdziwego świata - powiedziała. - Przeżyję coś nowego. -Przeżyje coś nowego! - rozmyślał golem i zaprowadził ją do piasku i kałuży. Zjadła, napiła się i radośnie mu podziękowała. -Czy on czuje się lepiej? - zapytała. Grundy rozłożył ręce. -Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak bardzo jest chory - wyznał. - Mam nadzieję, że musi jedynie odpocząć. Wrócili do groty. Chrapuś jednak nie czuł się lepiej. Zmartwieni usiedli na brzegu łóżeczka. — Marzył, by przeżyć jakąś romantyczną historię i się zakochać. Obiecałem mu, że mu w tym pomogę - smutno powiedział Grun dy. - No i do czego doprowadziłem? — Romantyczną historię? - powtórzyła, czesząc swe krótkie włosy maleńkim, srebrnym grzebykiem, który zabrała ze sobą. Gdy je ułożyła, wyglądała jeszcze ładniej. Była wciąż najpiękniejszą istotką, jaką kiedykolwiek widział. — Pod tym łóżeczkiem był taki samotny! Chciał sobie kogoś znaleźć, zanim... wiesz przecież, że gdy dzieci dorastają i przestają wierzyć w Straszydła spod Łoża, potwory te umierają. — Tak. Mnie jednak wychowywano bardziej racjonalnie. Nigdy nie miałam swojego Straszydła spod Łoża. Choć bardzo mi go brakowało... Ale... — Poczekaj! - przerwał jej Grundy, bo coś mu nagle przyszło do głowy. - Teraz już nie jesteś dzieckiem. Dlaczego więc Chrapuś mógł wejść pod twoje łóżeczko? — To nie wiek o tym decyduje - wyjaśniła - a to, jak się do tego podchodzi. Większość dzieci uważa, że gdy przestaną wierzyć w Stra szydła spod Łoża, staną się dorosłe. Więc gdy dorastają, przestają w nie wierzyć. Lecz ponieważ ja nigdy nie miałam Straszydła spod Łoża, to nigdy tak naprawdę w niego nie wierzyłam. Więc też nigdy z tego nie wyrosłam. Żeby coś porzucić, trzeba tego czegoś najpierw w pełni doświadczyć. W tym sensie jestem nieco opóźniona. Wciąż jestem w sta nie akceptować te Potwory. A moje łóżeczko tylko to udowodniło. — Jeżeli jest tak, jak mówisz, to mam nadzieję, że nigdy nie wydoroślejesz! - krzyknął Grundy. — Po prostu nigdy nie miałam do czynienie z realnym światem - powiedziała. - Dużo o nim wiem, lecz wielu rzeczy nigdy nie przeżyłam. Tak więc wiem także wiele o Straszydłach spod Łoża, lecz Chrapuś jest pierwszym takim Potworem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Przykro mi, że na próżno przeszedł taki kawał drogi. — Na próżno? - zapytał zdziwiony Grundy. — On nigdy nie przeżyje prawdziwej miłości. Wśród Straszydeł spod Łoża NIE MA kobiet. — Co? - jęknął zdruzgotany golem. — Straszydła spod Łoża nie rozmnażają się tak jak inne żywe istoty. Nie mają dzieci. Powstają nagle, z kurzu, który zbiera się pod dziecinnym łóżeczkiem, i zamieniają się z powrotem w kurz, gdy dziecko dorasta. Chrapuś jest jedynym Straszydłem, jakie znam, które opuściło swoją norę. — Niemniej jednak wzięliśmy to łóżeczko ze sobą... — Ale na próżno wierzy, że... Uważam, że powinniśmy mu o tym powiedzieć. Oczywiście, jeżeli... — Jeżeli przetrzyma ten kryzys spowodowany wystawieniem go na światło dnia - dokończył ponuro Grundy. - Gdybym o tym wiedział, nigdy bym... — Pewnie, że tak - szybko mu przytaknęła. - Jesteś takim sympatycznym człowieczkiem. Grundy ironicznie się uśmiechnął. — Ani nie jestem sympatyczny, ani nie jestem człowieczkiem. Jestem goleniem i mam niewyparzoną gębę. — JESTEŚ człowieczkiem. Co do tego nie mam cienia wątpliwo ści. - Rapunzel obstawała przy swoim. - Poza tym jesteś dzielny. Sposób, w jaki pokonałeś Słodką Mateczkę... Jednak wolałabym o tym nie myśleć. — Ona naprawdę nie była tym, za kogo ją uważałaś - przypo mniał jej niepewnie Grundy. - Nie pokazała ci swej prawdziwej natury. — Tak. Teraz zdaję sobie z tego sprawę. Widzę, że Xanth jest trochę inny, niż mi go przedstawiła. I skoro niby o wszyst kim wiedziałam, to czemu nie mogłam opuszczać Wieży? Gdy sie działam w niej, wydawało mi się, że to wszystko ma jakiś sens, jednak teraz, gdy jestem od niej daleko, widzę, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Niemniej jednak Słodka Mateczka jest jedyną osobą, jaką do tej pory znałam, i jest mi ogromnie przykro, że jest taka, jaka jest... — Gdy wyznamy Chrapusiowi całą prawdę, dozna chyba takiego samego szoku... — Jesteś bystry, Grundy... — Nie. Po prostu wiem, jak to jest... Jak co jest? - spytała obojętnie. — Jak to jest, gdy nie ma żeńskich osobników twego ro dzaju. — Ale przecież są przeróżne golemy? - zaprotestowała. — Ale nie ŻYWE golemy. Gdy byłem kukiełką z drewna i gałgan- ków, wszystko, czego tylko zapragnąłem, spełniało się. Ale gdy ożyłem, odkryłem, że jestem sam. — Nigdy mi to nie przyszło do głowy, Grundy. To takie straszne! — No tak, ale to nie ja czegoś szukam - rzekł Grundy z wa haniem w głosie. - Zorganizowałem Wyprawę, by odnaleźć Stanleya Steamera. To mały smok. Przyjaciel Ivy. Dobry Mag kazał mi dosiąść Straszydła spod Łoża i udać się do Wieży z Kości Słoniowej. Zrobiłem to, co radził, ale nie natrafiłem na smoka. — Ja chyba wiem, gdzie on jest! - zawołała Rapunzel, klaszcząc w dłonie. - Jakiś młody sześcionogi smok przebywa u Nimf? i Faunów. — Zieje parą? - zapytał podniecony. — Tak. Zjawił się tam jakieś trzy lata temu otoczony chmurą j dymu. — Nic mu nie jest? — Myślę, że nie. — To dlaczego nie wrócił do domu, do Ivy? — Fauny i Nimfy nie puściły go.-Zmarszczyła swe jasne brwi. - | To dziwne. Przecież Fauny i Nimfy to miły ludek. Nigdy nikomu niej złego nie robią. Jak mogli uwięzić smoka? — Musi być w nich coś, o czym Wiedźma ci nie wspomniała -l smutno stwierdził Grundy. - Jestem pewien, że Stanley wróciłby dof Ivy, gdyby tylko mógł. Potrząsnęła głową. — Chyba masz rację. Fauny i Nimfy powędrowały na południe! Xanth, gdy ogry ruszyły na pomoc. Teraz ogry rezydują u góry, przyj Moczarach Bagiennych Ogrów, zaś Fauny i Nimfy na dole, przyj Jeziorze Ogrów i Pszczół Wodnych. To całkiem niedaleko stąd. Myślę, J że Stanley wróciłby do domu, gdyby tylko mógł. — Cóż, i tak mam zamiar go uratować i zabrać do domu -| oświadczył Grundy. - Muszę to zrobić, bo inaczej Ivy może uczynić; coś fatalnego. Wiesz, że to mała Czarodziejka? — Tak. Pewnego dnia zostanie Królową Xanth. Gdy dorośnie, | pewnie przestanie ze mną korespondować. Dorośli nie wymieniają jj kalamburów między sobą. Nie wierzą w nie, podobnie jak nie wierzą j w Straszydła spod Łoża. - Spuściła oczy. Była smutna. - Chciała- j bym ją poznać. — Możesz ją poznać! - odpowiedział Grundy. - Teraz jesteś wolna. Już nie siedzisz w Wieży z Kości Słoniowej! — No tak - przytaknęła mu zdziwiona. - Ale przecież nie mogę sama przebyć tak długiej drogi. To, że wiem coś niecoś o smokach i innych mieszkańcach Xanth, wcale nie znaczy, że dam sobie radę, gdy je przypadkiem napotkam. Tak naprawdą jestem pewna, że sama sobie nie poradzę. — Możesz pójść z nami - zapewnił ją golem. - Wracamy na Zamek, jak tylko wyratujemy Stanleya. — Wy wracacie - powiedziała, miło się uśmiechając - a ja... ja chyba będę wam tylko przeszkadzać. — Dlaczego? Chrapuś jest bardzo silny. Może ponieść nas obo je... - nagle Grundy przypomniał sobie, w jakim stanie jest Potwór. - Tylko że... — Tylko, że teraz jest chory - dokończyła. - Zapomniałam o tym. A co zrobisz, jeżeli on...? Grundy'ego przeszedł dreszcz. — Będę musiał pójść dalej sam. — Wtedy ja będę mogła iść z tobą! -Na piechotę? Nie sądzę, by ci się to spodobało. Zamyśliła się. -Może mógłbyś porozmawiać ze zwierzętami i poprosić je, by nas podwiozły? Pokiwał głową. — Tak. Pewnie, że mógłbym to zrobić. Ale wolałbym pójść dalej z Chrapusiem. To dobry wierzchowiec, wspaniały przyja ciel i... — Na pewno wyzdrowieje - powiedziała z nadzieją w gło sie. — Na pewno! - zgodził się Grundy, lecz gdzieś w głębi duszy zaczynał w to wątpić. — Tylko że... - zaczęła. — Tak? -Co zrobimy z łóżeczkiem? Grundy westchnął. -Masz rację. Musimy je zabrać ze sobą. Powinienem namówić jakieś zwierzę, by nam je poniosło. Nagle Rapunzel krzyknęła. Grundy podskoczył. — Co? Gdzie? - zawołał. — Tam! - wrzasnęła, wskazując na ziemię. Golem spojrzał we wskazanym kierunku i serce zamarło mu ze strachu. — To nikłaś! - wyszeptał. — Właśnie. Pełno ich w tych jaskiniach. Lubią złoto, choć nie mogą go jeść. Niektóre stworzenia są takie. A tam, gdzie przywędruje jeden, zaraz pojawiają się setki takich jak on. — Szuka mięsa - powiedział Grandy. — Czy może nas dopaść tu na tym łóżku? — Za jakiś czas. Ale jeszcze nie jest po nas. Najpierw zje Chrapusia! Przysłoniła usta dłonią. — Ojej! -jęknęła przerażona. — Trzeba go jakoś powstrzymać - postanowił Grandy. - Jeśli nie wróci do gniazda, to wtedy inne niklasy nie dowiedzą się, że Chrapuś jest tutaj. — Ale jak się go pozbyć? - spytała, zerkając w dół. — Potrzebna mi jakaś broń - rzekł Grundy, pospiesznie roz- ; glądając się dookoła. - Przydałaby mi się jakaś szpilka do kapę- i lusza. — Mam dosyć dużą szpilkę - oświadczyła Rapunzel. - Teraz j jest mała, bo... — Zmień swe wymiary i daj mi ją - ponaglił ją błagalnymi głosem. Rapunzel zamieniła się w normalną dziewczynę, sięgnęła za połę l sukni i odpięła sporą szpilkę. Wręczyła ją golemowi, po czym znów j stała się maleńka. Okazało się, że szpilka może być całkiem dobrą szpadą. Grundy f ujął rękojeść w zęby i po nodze łóżeczka zsunął się na podogę. Nikłaś! właśnie zbliżał się do jednej z włochatych łap Straszydła spod Łoża. f Był prawie okrągły i sięgał mu do kolan. Raz po raz groźnie por swymi, chyba pozłacanymi kleszczami. Był to jeden z bogatych,! małych potworków. Grandy natarł na niego swą szpilą. Miała ostry koniec, alt ześlizgnęła się po metalowym pancerzu, nie uczyniwszy niklasowil żadnej krzywdy. Stworzenie kłapnęło swymi kleszczami i raszy-| ło do przodu. Golem musiał odskoczyć do tyłu. Owe były w stanie wyłuskiwać krągłe kęski nawet spod metalowej osło-f ny, tak więc ciałku golema z pewnością mogły wyrządzić wiele| szkody. Obszedł stworzenie dokoła, szukając jakiegoś dogodnego miej-f sca. -A gdyby tak trafić go w oko? - myślał. - Wtedy by chyba J zawrócił. - Nigdzie nie widział jednak oczu niklasa. Potworek miał! czułki i antenki, a te, gdy Grundy chciał w nie uderzyć, po prostu siej odsuwały. - A jakby dźgnąć go w nogę? To stworzenie posiadało] sześć czy osiem odnóży. Nie mogą być zbyt dobrze uzbrojone, gdyżj wtedy byłoby mu trudno się poruszać. Gdyby tak udało mi się obciąćf mu parę nóg, to może bym go powalił? Znalazł prześwit i ruszył w kierunku nogi. Chybił. Niklasowij jednak udało się w tym momencie kłapnąć kleszczami i pochwycić] szpilę. Rozległo się głośne TRZASK! i Grundy'emu zostało w ręce tylko pół szpady. Zawrócił rozczarowany. Nikłaś, świadomy swego zwycięstwa, ruszył za nim. Nagle pojawiło się coś olbrzymiego i nikłaś zniknął. Zdziwiony Grandy przetarł oczy i rozglądnął się. To wielkie coś, było Rapunzel. Dziewczyna przybrała ludzkie rozmiary i nadepnęła na niklasa. -Och, malutki! - krzyknęła, robiąc krok w tył. Z potworka nic nie zostało. Rozdeptała go na miazgę. Po chwili znów stała się maleńka, stanęła na łóżeczku i ujęła twarzyczkę w dłonie. Grundy wspiął się do góry. — Uratowałaś mnie! - zawołał. — Przecież nie mogłam pozwolić na to, by ktoś posiekał cię na kawałki - wydusiła z siebie szlochając. - Nigdy w życiu czegoś takiego nie zrobiłam. — Cieszę się, że się na to zdobyłaś. Znów, jak zwykle, wpako wałem się w tarapaty i gdyby nie ty... — Byłeś taki dzielny. Gdy zobaczyłam, jak się przewracasz... — Nie jestem dzielny - zaprotestował Grandy. - Po prostu byłem przestraszony. — No, już dobrze. Ale wyglądało to tak, jakbyś był bardzo dzielny. Nie był przezwyczajony do takich komplementów. Nie bardzo wiedział, jak się ma zachować, postanowił więc zmienić temat. — Założę się, że przyjdą tu następne niklasy. Musimy pomy śleć, jak się ich pozbyć. Może wpadnie nam do głowy jakiś lepszy pomysł. Czy słyszałaś o czymś innym jak rozdeptywanie tych stwo rzeń? — Musimy znaleźć niklodeona - odpowiedziała niepewnie. — Co? — One karmią się niklasami*. Powinny gdzieś być na Złotym Wybrzeżu, ale nie wiem dokładnie gdzie. — Pójdę i jakiegoś poszukam... * Niklasy i ich krewni centasy, kwartasy, dolarasy wywodzą swoje nazwy od monet amerykańskich. Nickel (an.) - moneta pieciocentowa. Nickel Pedes, ang. tłumaczone jako Nikłaś, dosłownie znaczy niklonoga czy piecionóg. Podobnie Dolar Pedes - stonoga lub stonóg. Dlatego też kwartasy (od Quarter = 25 centów) są pięć razy gorsze od niklasów. (T. VI Nocna Mara s. 158). Nickelodeon - dawna popularna nazwa kina, do którego bilet wstępu kosztował właśnie pięć centów (nickel). Stąd też niklodeon żywi się niklasami. — A co będzie, jeżeli zanim wrócisz, przyjdzie tu następny ni-; klas? - jęknęła. — To go rozdepczesz - burknął. Zsunął się po nodze łóżeczka \ i wybiegł z jaskini. Nie odezwała się. Grundy nie chciał być dla niej niemiły, zdawał j sobie jednak sprawę z tego, że gdy wkrótce nie pozbędzie się niklasów, i obydwoje znajdą się w o wiele gorszej sytuacji niż ta. Był pewien, że=j inne zamieszkujące tę okolicę niklasy niedługo wyczują krew pierw-J szego i zbiegną się w to miejsce. Zaś gdy to nastąpi, nikt i nic nie będzie| w stanie ich powstrzymać. Wydrapał się nad grotę i przemówił do pierwszej napotkanej^ rośliny: -Hej, liściatku, czy widziałeś tu gdzieś jakieś niklodeony? Zdziwił się bardzo, gdyż roślina odpowiedziała mu natych-j miast. — Pewnie. Jeden z nich wciąż się tu szwenda. — Pokaż mi, gdzie go szukać! - zawołał i po chwili podążał jużl śladem niklodeona. Trudno mu było uwierzyć, że los aż tak mul sprzyja. Wkrótce dotarł do nory. Okazało się, iż owe stworzenie;! przypomina pękate, pęknięte z jednej strony pudełeczko. Nie za J bardzo mu się ono podobało, jednak musiał wierzyć Rapunzel słowo. Miał nadzieję, że niklodeon jest żywy i że jakoś się z n dogada. — Żyjesz? - zagadnął go uprzejmie, posługując się językiem ludzk| Pudełeczko zatrzęsło się. — Cóż za pytanie! - zagrzmiało. Grundy od razu rozpoznał jego język. — Jesteś głodny? - zapytał. — Zawsze jestem głodny - odpowiedział niklodeon. - Je jest mi coraz trudniej znaleźć coś do jedzenia. Jeżeli pójdziesz ze mną, to pokażę ci miejsce, w które przy»| chodzą niklasy. I jeśli cichutko poczekasz... — Ruszamy! - zawołało dziwne stworzonko. Wysunęło lic małe odnóża i zaczęło podążać w kierunku Grundy'ego. Doszli do groty. Rapunzel była przerażona. Rozdeptała kolejne trzy niklasy. Wprawiło ją to w zły nastrój. Poza tym nadal się ich bała.i — Och! Żałuję, że kiedykolwiek wyszłam z tej Wieży! - zawołała,| wycierając swój zgrabny nosek chusteczką. — Już tęskni za swoim więzieniem-pomyślał Grundy. - Cóż był to było, gdyby Słodka Mateczka zastała ją tu samą i zaczęła jejf wmawiać, żeby do niej wróciła? — Wpełznij pod łóżeczko, stań obok Straszydła spod Łoża| i czekaj - powiedział do niklodeona Grundy. - Łap tylko te, które j wejdą pod łóżko. Inaczej wystraszysz inne. Możesz tak zrobić? -Oczywiście. Wierz mi, doskonale się na tym znam - odrzekło stworzenie, wsuwając się pod łóżeczko. Grundy z powrotem wdrapał się na nie. -Chodź tu! - zawołał do Rapunzel. - Ale zmalej! Za chwilę siedziała już przy nim, ciągle szlochając. — To było straszne! - zaczęła. - Nie wiem, czego bardziej nie lubię. Niklasów czy tego rozdeptywania. — Teraz chyba już nic nam nie grozi - uspokajał ją Grundy. - Znalazłem niklodeona. — Cudownie! - krzyknęła i smutek natychmiast zniknął z jej twarzy. Reagowała nadzwyczaj silnie zarówno na dobre, jak i złe wiadomości. Grundy nie był przyzwyczajony do kogoś, kto tak łatwo ulega zmianie nastroju, stwierdził jednak, iż nawet mu się to podoba. Rapunzel była spontaniczna. Uczciwa i szczera jak dziecko. Czekali. Wkrótce wypatrzyli następnego niklasa wyłaniającego się z cienia. Stwory te, podobnie jak Straszydła spod Łoża, nie znosiły światła. Siedzący pod łóżeczkiem niklodeon poruszył się. Coś plasnęło i chrząknęło. Zaraz potem rozległ się jakiś dziwny dźwięk. Rapunzel i Grundy znacząco spojrzeli na siebie. — To piosenka - szepnęła dziewczyna. Grundy zerknął w dół. — Kto tu śpiewa? - zagadnął niklodeona w jego języku. — Ja - odpowiedziało pudełeczko. - Zawsze gram, gdy zjem. Grundym wstrząsnął dreszcz. Nic jednak nie powiedział. W Xanth można było napotkać różne dziwne stwory. — To przecież dość ładna melodia - stwierdziła Rapunzel. — Tak. Póki broni niklasom dostępu do naszego przyjaciela - mruknął golem. Czekali. Nadciągały coraz to nowe niklasy. Muzyka wciąż grała. To, co się działo na dole, było straszne, lecz melodia sama w sobie była nawet ładna. — A teraz porozmawiajmy o łodzi - powiedziała po chwili Rapunzel. - Zrobiłeś coś. Mogę cię zapytać dlaczego? — Próbowałem jedynie w bezpieczny sposób dotrzeć do brzegu - odpowiedział. — Tak. Byłeś naprawdę wspaniały. Ale mam na myśli coś in nego. Grundy wzruszył ramionami. — Wyjaśnij mi, o co ci chodzi, to wytłumaczę ci dlaczego... — Przy... przytuliłeś mnie. — Naprawdę? - zdziwił się Grundy. Gdy zaproponowałam ci, żebyś wysłał rybę do Potwora. Dlaczego to zrobiłeś? -Tak, teraz to sobie przypominam. Jakoś tak... było mi straszno| i zrobiłem to odruchowo. Przepraszam... -Ależ było mi bardzo miło... Grundy zamyślił się. -Tak mi się spodobał twój pomysł, że po prostu... po prostuj chciałem ci jakoś szybko podziękować. -To dlaczego po prostu nie powiedziałeś „dziękuję"? Grundy zawstydził się i wzruszył ramionami. — Powinienem był. Ale chyba w tamtym momencie pomyślałem, i że lepiej będzie, jak cię przytulę. — Słodka Mateczka nigdy mnie nie przytulała-wyznała Rapun-f żel. — Bo tak naprawdę, to wcale ciebie nie lubiła. — Aha! - zamilkła na moment. - A więc czy ty NAPRAWDĘ mnie lubisz, Grundy? — Myślę, że jesteś piękna - odpowiedział. — Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. — Bo nie wiem, jak na nie odpowiedzieć - wyznał. — Dlaczego? — Bo jesteś piękną kobietą, a ja goleniem. — Czy to znaczy, że mnie nie lubisz? — To znaczy, że... - słowa utkwiły mu w gardle - ...nie mogęf sobie na to pozwolić. — Nie rozumiem. Wiedział, że Rapunzel nie jest natrętna. Była tylko ciekawa. NigdyJ nie zetknęła się z ludźmi z realnego świata rozciągającego się za Wie z Kości Słoniowej. Słyszała coś o nich, nie miała jednak pojęcia, ja wzajemnie oddziałują na siebie. Nie zdawała też sobie sprawy, jakf strasznie jest być samotnym golemem. Aby jej to wszystko wyjaśnić, musiał być bardzo delikatny.] A do tego nie był przyzwyczajony. Zawsze był złośliwy, dokuczał] ludziom, prowokował ich. Ale rozumiał, że w ten sposób nie możej postępować z Rapunzel, gdyż czułby się wtedy tak, jakby zdepta piękny kwiat. — Przypuśćmy, że Chrapuś spotkał Straszydło spod Łoża rodzaju] żeńskiego. I że bardzo je polubił - zaczął. - A potem odkrył, że tol wcale nie Straszydło spod Łoża, lecz coś całkiem innego, że to coś tylko l wyglądało jak Straszydło spod Łoża. Czy mógłby sobie pozwolić na j to, by je lubić? — A czemu nie? - spytała zdziwiona. — Byliby różnego rodzaju - wyjaśnił. — Ale czy istoty różnych rodzajów nie mogą się lubić? Czy nie] lubisz Chrapusia? — Pewnie że tak! Ale... — Ale nie lubisz mnie? - Nachmurzyła się. — To nie to samo! Chrapuś i ja nie jesteśmy... — Nie jesteście co? — Mężczyzną i kobietą - bąknął i pomyślał: - Czy nie mogłem tego powiedzieć w jakiś inny sposób? — Ja jestem kobietą. Czy to znaczy, że nie mogę lubić Chra pusia? — Nie - odpowiedział nieco zasmucony. - Pewnie, że możesz go lubić. — A więc nic się nie stanie, gdy ciebie będę lubić? — Oczywiście, że nie! Ale... — Ale ty nie możesz mnie lubić? Musiał jakoś jej to wyjaśnić, choć stwierdził, że z pewnością ją to zaskoczy i być może nieco do niego zrazi. -No więc... teraz wyglądasz jak piękny golem rodzaju żeńskiego i gdybyś nim rzeczywiście była, to byłabyś dziewczyną mych marzeń i chciałbym być z tobą związany tak blisko, że w końcu... - Chciał wymyślić coś wymijającego. Nie potrafił tak wprost jej tego powie dzieć. Ale Rapunzel wreszcie pojęła, o co mu chodzi. — Że w końcu byśmy się pobrali! - zawołała. Ojej! - pomyślał i powiedział: — Nie myślałem o tym... Spojrzała na niego ze smutkiem w oczach. — Dlaczego? — Nie. To nie całkiem tak - powiedział. Był nieszczęśliwy. - Ale to i tak czysto teoretyczne rozważania, bo ty nie jesteś golemem i... — Ależ w Xanth można się łączyć z kim się chce - zapewniła go podniecona. - W ten sposób powstają wszelkie krzyżówki. Moi przodkowie też częściowo byli ludźmi a częściowo elfami. — Co oznacza, że musisz sobie znaleźć albo elfa, albo człowieka. Nie golema. -Dlaczego? Gorzko się uśmiechnął, — A dlaczego ktoś, przed kim otwiera się świat ludzi i elfów, miał by sobie zawracać głowę jakimś golemem? — A dlaczego nie? — Bo golem to takie NIC! - wykrzyknął. - Nic prócz kawałka drewna i paru nędznych gałganków. — Ale ty już nie jesteś szmaciano-drewniany. Masz ciało. Takie samo jak ja. — To niczego nie zmienia. Mam teraz inne ciało, ale i tak nadal jestem golemem. Zadumała się. — A więc to nie moja wina, tylko twoja? — No, nareszcie pojęłaś, o co chodzi! - odpowiedział ponurym głosem. — Dzięki, że mi to wszystko wyjaśniłeś. Naprawdę nic z tego nie', rozumiałam. — Proszę bardzo - odrzekł i prawie że zapragnął na powrót stać się laleczką z gałganków. Pomyślał, że wtedy może nie byłoby mu tak, okropnie ciężko na duszy. — Czy jednak mógłbyś coś dla mnie zrobić? — Oczywiście. Powiedziałem, że zabiorę cię do Zamku Roogna i... J — Znowu mnie przytulisz? — Co? — Tak jak wtedy. Zamiast mówić „dziękuję". Był i przerażony, i zażenowany. — Dlaczego? - zapytał. — Bo mi się to podoba - odpowiedziała szczerze. Och! Stanął na łóżeczku. Ona też wstała. Objął ją rękami i mocnof uścisnął. — Nie, to jakoś nie to samo - powiedziała. — Bo nie zrobiłem tego spontanicznie. — A czy to jakaś różnica? — Pewnie! To, co się gra, nigdy nie jest tak szczere jak naturalną! odruchy. Rzeczywistość to nie to samo co udawanie. — Całe moje życie to jedna wielka zabawa w udawanie - stwier-i dziła. Nachmurzyła się, a w jej prawym oku pojawiła się wielka '•. — Nie odbieraj tego w ten sposób!-zawołał Grandy i przycisu ją mocniej do siebie. - Masz całą rzeczywistość przed sobą. — Ale ja jej nie rozumiem! - zaprotestowała. — Tylko poczekaj! Jak tylko znajdziesz się w Zamku Roogna...| — TERAZ czuję to samo... - szepnęła. — Co? — Ze mnie przytulasz... — Och! - puścił ją natychmiast. — Nie chciałeś tego zrobić? Nie wiedział, jak jej to wytłumaczyć. Podszedł do brzegu łóżt i spojrzał w dół. Zobaczył sunącego niklasa. Niklodeon opuścił swoj^ szczelinę i wciągnął stworzenie do środka. Zagrała muzyka. Niklodeon zauważył go. -To świetne miejsce - powiedział. - Nocą powinno ich tuj przyjść jeszcze więcej. Grandy stwierdził, że niklodeon chyba miał rację. -Musimy jakoś stąd wyjść - pomyślał. - Gdy niklodeon siej naje, nadciągnie tu cały rój niklasów, a to oznacza koniec wszelkichf posiadających ciało zwykłych stworzeń. Rapunzel podeszła do niego. — Nic mu nie jest? - zapytała, mając na myśli Chrapusia. — Nie wiem. Chyba powinienem zejść na dół i sprawdzić. — Przepraszam, jeśli cię uraziłam - powiedziała skruszona. - Naprawdę nie wiem, jak mam się zachować, gdy mam do czynienia z prawdziwymi ludźmi. — To nie twoja wina - odpowiedział. Znów był zażenowany. Podszedł do nogi łóżeczka i zsunął się w dół. — Czy mogę już zejść? - spytała. — Tu są niklasy - przypomniał jej Grandy. Postanowiła zostać na górze. Golem wyprostował się, obszedł niklodeona i podszedł do Chrapusia. Jego łapy leżały nieruchomo na podłodze. -Nie daje znaku życia - pomyślał. Chrapuś ani nie oddychał, ani nie odżywiał się w taki sam sposób jak inne stworzenia. Mimo to wielkie, kosmate łapy były normalnie umięśnione. Grandy dotknął którejś z łap. Była ciepła. To upewniło go, że jego przyjaciel żył. -Chrapciu? - zagadnął go czule. Nikt nie odpowiedział. Podszedł do wyjścia z groty. Na zewnątrz cienie wydłużyły się powodując, iż złocisty krajobraz nabrał barwy starego złota. Nadchodził zmierzch, a to oznaczało, iż nadciągną kolejne niklasy. Gdyby Chrapuś wkrótce nie wyzdrowiał... Zawrócił. Rapunzel siedziała na brzegu łóżeczka, huśtając swymi ślicznymi nóżkami. -Co teraz zrobimy? - spytała. Nogi dziewczyny zwisały w dół. Grundy'emu przyszło coś do głowy. -Zamień się w człowieka - poprosił. Chciała stanąć na łóż ku. - Nie. Siedź tak dalej. Tylko zmień swoje rozmiary - dokończył. Wprawiło ją to w zakłopotanie, lecz posłuchała go. Teraz jej nogi sięgały do podłoża. Jedna z włochatych łap Chrapusia poruszyła się. Straszydła spod Łoża istniały tylko po to, by chwytać siedzące na łóżku dzieciaki za kostki, zaś Rapunzel była czasami tak niewinna i dziecinna jak dziecko. Poza tym miała tak piękne kostki, że każdy by chciał ją za nie chwycić. Nikt jednak nie wiedział, czy będą one w stanie ożywić potwora. — Zapiszcz - przykazał jej Grandy. — Co? — Tak jakbyś się bała, że ktoś złapie cię za nogę. Spojrzała w dół. Iii! - pisnęła. To poskutkowało. Chrapuś nagle poruzył łapą i złapał ją za kostkę. -liii! - wrzasnęła Rapunzel, podciB ając nogi do góry. Chrapuś j zachichotał. — Wyzdrowiał! - zawołał Grundy- Rapunzel klasnęła w dłonie. — Sprytnie to wymyśliłeś! - powie«niała. — To twoje kostki przywróciły go dcaycia - orzekł Grundy. -j Każdy prędzej by umarł, niżby im się ofil. — Ale TY mnie za nie nigdy nie łapiesz! — Nie jestem Straszydłem spod ŁOHI - wymijająco odpowie-1 dział golem, nie chcąc się przyznać, że łajiłby za nie z ochotą, gdyby] tylko nadarzyła się ku temu jakaś okazj i Odwrócił się i podszedł do wyjścia zwroty. Jego wzrok padł nal Wieżę z Kości Słoniowej, która wyglądam, teraz jak ciemny szpic nal mrocznym horyzoncie. Nagle coś usłyszą. Koło Wieży ktoś przera-J źliwie krzyknął. Zaraz potem rozległ się >lusk wody. Strzegące okolicy mewy nagle zmieni* kierunek i zaczęły krążyć j wokół Wieży. Zgasło światło latarni mo ikiej. — Dziwne - szepnął Grundy, wrac=jąc do łóżka. — Ja... to czułam - odpowiedziała Iftpunzel, przykładając swoją f delikatną rączkę do serca. - Stało się c ś strasznego. — Przy Wieży ktoś krzyknął, potem roaiegł się plusk i zgasło światło, j — Och! Nie! - zawołała przerażone — Co to znaczy? — To znaczy, że Słodka Mateczka unarła. — Ona? Skąd możesz wiedzieć? — Dopiero co to poczułam. Nie miaam pojęcia, co to takiego.J Lecz wiem, że albo na Wieży jest ktoś ŻTvy, albo gaśnie światło. — Musiała wyskoczyć - szepnął przerażony Grundy. Teraz l się tak samo jak ona. - Nie zsunęła się v dół po włosach! — Nie w tym rzecz. Zabraliśmy łócź, a ona nie umie pływać.l — Ale przecież podczas odpływu mcna przejść z wyspy na ląd. j Nie wiedziała o tym? — Pewnie, że wiedziała. — To czemu nie poczekała na odpływ? — Musiała... musiała chcieć umrzeć - nagle stwierdziła Rapun-| żel. -- Och! To wszystko moja wina. — Ale przecież ona nie umiera-przyomniał jej Grundy. - Ona j zmienia ciała. A ciałem, którego pragnęła Wiedźma -było ciało Rapunzel. Teraz l wszystko nabrało sensu! Po co miała czecać na odpływ? W między-j czasie i dziewczyna, i Grundy uciekliby gcŁieś do dżungli, gdzieś, gdziei być może nigdy by ich nie odnalazła. Postaiowiła więc przez jakiś czas l być duchem-cieniem. W ten sposób moggi działać sprawniej. 11. W POTRZASKU — Musimy się stąd wynosić - oświadczył Grundy. — To nic nie da. Ona teraz jest widmem i może się poruszać dużo szybciej od nas. Ponadto może działać wszędzie. Nic jej nie ogranicza. Grundy zamyślił się. — Czy wiesz, ile musi mieć czasu, by wcielić się w nowe ciało? - zapytał. — Nigdy mi nic o tym nie mówiła - odpowiedziała przerażona dziewczyna. — Oczywiście! Ale, ale... - Morski Potwór chyba twierdził, że to dwanaście godzin. Gdyby tak nie udało się jej wejść w ciało dziewczyny tej nocy, bylibyśmy uratowani - pomyślał golem i powiedział: — Gdy ujrzysz tego jej ducha, nie zapomnij mu przypomnieć, że twoje ciało należy wyłącznie do ciebie. — On może być niewidzialny - westchnęła Rapunzel. - Więk szość duchów widzi się tylko wtedy, kiedy one tego chcą. — Więc lepiej zabierajmy się stąd - zadecydował. - Musimy opuścić teren niklasów. — Zrobię wszystko, co zechcesz - obiecała przestraszona dziew czyna. Podszedł do łóżeczka. — Chrapusiu, dobrze się już czujesz? — Tak - odpowiedział Potwór. - Jeszcze niedawno myślałem, że lepiej byłoby zamienić się w kurz... ale gdy zobaczyłem te kosteczki... — Musimy wyruszyć, jak tylko zrobi się ciemno... - Grundy nagle przypomniał sobie, że ma do rozwiązania jeszcze jeden pro blem. - Łóżeczko! - krzyknął. - Jak zabierzemy łóżeczko? — Mogę chwycić je z jednej strony - zaproponowała dziewczyna. — To nie jest robota dla kogoś takiego jak ty - zaprotestował Grundy. - Czeka nas długa droga. Wzruszyła ramionami. — Poproś jakiegoś Potwora. — Wyjdę i zobaczę, co się da zrobić. — Idę z tobą - oświadczyła zaniepokojona. — A co będzie, jeśli przyjdzie więcej niklasów? Może będziesz musiała je rozdeptać. — Nie chcę zostać sama! — Sama? — To znaczy... chcę być z jakimś człowiekiem... Wiesz... — Ale ja NIE JESTEM człowiekiem. Jestem golemem. Ale jeśli ona przyjdzie po moje ciało... -A o to jej chodzi! - pomyślał. Chrapuś z pewnością byłby nie odrćoił Wiedźmy od ducha, zaś j golem chyba potrafiłby to zrobić. — Nie może wejść w twoje ciało, nS się na to nie zgodzisz - j powiedział. - Masz zamiar to zrobić? — Nie. — A więc nie ma znaczenia, kto z toą zostanie. I tak nic ci nie | grozi. — Nie wiem. Jeżeli odezwie się do imię... — I wejdzie w twe ciało na jakieś Ć3 adzieścia lat. Masz rację.; Lepiej się nie rozłączać. Ty nie potrafisz^nówić „nie" Chrapuś znów był sprawny i było zuacłnie ciemno. — Czy możesz chwycić łóżeczko za .pień koniec i je ponieść? --| zapytał go Grundy. — Pewnie! - odrzekła Bestyjeczka sod Łóżeczka. — W talom razie wyciągniemy je nad rotę. Potem zobaczę, co si^ da zrobić. Spróbuję znaleźć jakiegoś potwora, który pomógłby mi jaj ponieść. Chrapuś chwycił łóżeczko z jednej trony, Rapunzel o wiel-| kości człowieka z drugiej i krocząc za GBindym, ruszyli ku wyjściu z groty. Nad grotą rozciągała się równina, dcktórej prowadziła krótka,! lecz stroma ścieżka. Pokonali ją jednak w wsunkowo krótkim czasie.I Dziewczyna zdyszała się. Jej piersi z nieopiinym wdziękiem to unosiłyj się w górę, to opadały w dół. Grundy by33rzekonany, że żadne im piersi nie byłyby w stanie tak pięknie fal_wać. W bladym świetle księżyca dostrzegli acdnej strony morze i Złot Wybrzeże, a z drugiej piaski i brzeg przea.żającej dżungli. Golem stanął na łóżeczku i krzykną w kierunku najbliższeg drzewa w jego języku: — Czy są tu gdzieś jakieś duże potwry? — Mieszka tu Złoty Pluskwiak - opowiedziało drzewo. — A co to takiego? — To takie coś, co chodzi po brzega wszystko złoci. — Czy czasem udaje się też w głął kraju do Jeziora Ogrówf i Pszczół Wodnych? — Nie. Nigdy. — A niech to! - mruknął golem. — Co ono powiedziało? - zapytała ziewczyna. — Że jest tu Złoty Pluskwiak, który igdy nie opuszcza Złotego| Wybrzeża. — Wiem. — Masz jakiś lepszy pomysł? — Uważam, że ponieważ musimy łojść do Jeziora Ogrów j i Pszczół Wodnych, może powinniśmy spróbować znaleźć jakiegoś ogra. Nie wszystkie powędrowały na północ. Golem rozpromienił się. — To JEST rozwiązanie! - pomyślał i już już miał ją przytulić, ale się opanował. I dobrze, gdyż w tym momencie była wielka jak człowiek. - Czy są tu jakieś ogry? - zagadnął inne drzewo. — To zależy, co rozumiesz przez ogra - odrzekło. — Hej! Słuchaj no, coś ty za jedno?-podejrzliwie zapytał Grundy. — Jestem drzewem-filozofem. Wszystko się zgadzało! Od takiego drzewa nigdy nie można się było dowiedzieć niczego pożytecznego. Zawsze zamiast odpowiedzieć, wszczynało dyskusje na mało istotny temat i dzieliło włos na czworo. Dlatego też Grundy zwrócił się do pierwszego drzewa. — A czy są tu jakieś ogry? — Codziennie przechodzi tędy jakaś ogrzyca. — Świetnie! Hej! Ogrzyco! - zawołał w pomruku ogrów. - Mamy kłopot. Usłyszała go. -Och, wspaniale! Nie spóźnię się wcale! - ryknęła w odpowiedzi, po czym do ich uszu dotarły jakieś dziwne dźwięki, huki i łomot. Do myślili się, że podąża w ich kierunku, robiąc to w iście ogrzy sposób. Zamiast omijać drzewa, po prostu je łamała. Rapunzel przestraszyła się. — Właśnie pomyślałam sobie, że... - wyznała cicho. — Wszystko załatwię - upewnił ją Grundy. - Zaraz będziemy na miejscu. -A co będzie, jeśli Słodka Mateczka się w nią wcieliła? Grundy zesztywniał. Gdyby tak cień Wiedźmy Morskiej wcielił się w ogra, to posiadałby wielką moc. Oznaczałoby to koniec Chrapusia, koniec jego samego i powrót Rapunzel na Wieżę. Miał jednak pewne wątpliwości co do tego, czy Wiedźma mogłaby to zrobić, gdyż ogry nie są aż tak głupie, by jej na to pozwolić. Huk łamanych gałęzi rozlegał się coraz bliżej. -Hej, stary pacanie! Gdzie cię ogr zastanie? Grundy nie zdobył się na odpowiedź. Bał się. Nie chciał ryzykować. Miał nadzieję, że ogrzyca ich nie znajdzie. Kręcił się bardzo niespokojnie i czekał. Huk przybliżył się i oddalił. Zgubiła ich. Z daleka usłyszał, jak mruczy na odchodne: -Mam wielką paszczę i cię nią spłaszczę! Była wściekła i zawiedziona. -A więc po potworach! - pomyślał Grundy. - Teraz, gdy Wiedźma Morska tu grasuje, nie możemy ufać nikomu. - Musimy liczyć tylko na siebie - rzekł żałośnie. - A to znaczy, że będziemy wędrować obładowani jak juczne woły. — Nie przejmuj się. Nie spieszy mi się na Zamek Roogna - po-< cieszyła go Rapunzel. — Oto jacy są ludzie! - zdziwił się Grundy. — Masz rację - przytaknęła. — Nie chcesz do nich dołączyć? — Chcę być z tobą - wyznała szczerze. Na to nie był w stanie nic odpowiedzieć. — Chodźmy już. Zaraz spytam się jakiejś flancy, jak tam dojść„| Rapunzel chwyciła za jeden koniec łóżeczka, Chrapuś za drug i taszcząc ten słodki ciężar, powoli ruszyli naprzód. Grundy, radząc sif różnych roślin, wskazywał im drogę. Po wielu godzinach marszu Jezioro Ogrów i Pszczół Wodny wciąż było bardzo daleko, a Chrapuś i Rapunzel zupełnie opadli z sił -Musimy odpocząć - stwierdził golem. - Czeka nas szale długa podróż. Chrapuś wczołgał się pod łóżeczko, a Rapunzel padła na nie, nav nie zmieniając swych rozmiarów. Grundy postanowił czuwać na i cię. Był jednak także zmęczony, gdyż sam na własnych nogach przebjj cały tan szmat drogi, a trzeba pamiętać, że mimo iż jego przyjaciele i bardzo powoli, on musiał przez cały czas biec. Mógł wprawdzie sią na łóżeczku. Ważył tak mało, że Chrapuś i Rapunzel z pewnością l i tak tego nie poczuli, jednak nie miał sumienia tego zrobić. -Daj mi znać, gdy będzie nadchodził jakiś potwór - powie do krzewu, który rósł opodal. Krzew nie miał nic przeciwko temu. Rośliny zazwyczaj łat zgadzają się na wszystko, gdy się je o coś grzecznie poprosi. Na łóżeczku nie było miejsca, więc Grundy usadowił się pod : tuż obok Chrapusia. Dalej był niespokojny, lecz zasnął. Po pewny czasie jakaś ręka uniosła go w górę. — Och, Rapunzel - szepnął prawie przez sen. - Co ci przys do głowy? — Sprawiłeś mi wiele kłopotu, golemie - powiedziała, i brwi i podsuwając go sobie pod nos. — Bardzo mi przykro - odpowiedział-ale wydaje mi się, że i miałem innego wyjścia. — Mogłeś mnie zostawić w spokoju - wycedziła w nieprzyje sposób, odsłoniwszy wielkie, płaskie zęby. - Po co w ogóle przys łeś do tej Wieży z Kości Słoniowej? — Wiesz przecież - przypomniał jej Grundy. - Tylko w sposób mogłem doprowadzić do końca tę Wyprawę i odnałe Stanleya Steamera. — Zwykłego smoka! - krzyknęła szyderczym głosem. - Nid znośnego potwora, który ledwo jest wart tych swoich kłów z kośt słoniowej. — Przecież Stanley nie ma kłów z kości słoniowej - zaprotes tował golem. — A więc to wszystko na nic! - odpowiedziała. - Zepsułeś mi cały plan. Teraz muszę wracać do Wieży, na wybrzeże, przez tę idiotyczną dżunglę. — Ależ ty wcale ne chcesz tam wracać. Tam jest Wiedźma Morska. — Wiedźma Morska!-zaskrzeczała i klasnęła w dłonie.-A jak myślisz, karzełku, z kim ty u Ucha rozmawiasz? Wreszcie domyślił się, co się stało. -Ojej - jęknął. - Duch tej jędzy nas dogonił i wszedł w ciało dziewczyny, gdybyśmy spali! Spotkało nas wielkie nieszczęście. Chciał uciec, lecz Wiedźma trzymała go mocno. -Jak mam cię uścisnąć? - spytała, posługując się słodkimi usteczkami dziewczyny. Piękne niegdyś wargi zaczęły już nabierać brzydkich kształtów. Wysmukłe palce zacisnęły się jeszcze bardziej. Mimo iż Hag przybrała postać młodziutkiej kobiety, miała w rękach więcej siły niż Grundy w całej swojej osobie. Uścisk był nie do zniesienia. Rozdziawił mordkę, pochylił się do przodu najdalej, jak tylko mógł i ugryzł Wiedźmę w palec. Jego maleńkie ząbki zagłębiły się w masywnym cielsku. Musiało ją to zaboleć. Prócz tego właściwie nic jej nie mógł zrobić. -Co za karzeł! - zaskrzeczała Wiedźma, rozwierając dłoń. - Ukręcę ci łeb! Grundy wczołgał się pod łóżeczko, Wiedźma jednak odsunęła je nieco w bok, odsłaniając Chrapusia. Potwór pisnął. -Zniszczę was obu! - wrzasnęła, szukając Grundy'ego ręką. Chciał uciec, lecz złapała go i znowu podniosła do góry. -Odgryzę ci te twoją mordkę! - syknęła, otwierając wstręt ne usta i odsłaniając zęby, które teraz przypominały jadowite kły węża. Grundy rozpaczliwie zamachał rękami. Wiedział, że to już koniec. — Nie! Nie! - zawołał. — Grundy! Grundy! Co się stało? - spytała. Znów był na ziemi. Uciekał. Nie chciał, by jeszcze raz dostała go w swe szpony. — Nie! Nie! — Nie wiem, co robić! - jęknęła za łzami w oczach. Powoli odzyskiwał świadomość. Zorientował się, że śnił. Nie wydarzyło się nic złego. Hag nie zawładnęła ciałem Rapunzel. -Nic już, nic - powiedział, trzęsąc się jeszcze ze strachu. - To tylko koszmar. Co za sen mi przyniosła ta klacz! Mówiąc to, zobaczył w pobliżu ślad kopyta*. — Koszmar? We śnie? Kto tu był? Kto ci go przyniósł? — Klacz. Nigdy ich nie poznałaś? — Nie. Słodka Mateczka nigdy ich nie wpuszczała na Wieże. Ale wiem, kim są. — Tak. To by się zgadzało. - Grundy wyprostował się, otrzepał, się z kurzu i wyszedł spod łóżka. — Mogę cię zabrać do siebie? - zapytała niepewnie, sięgając po \ niego. Grundy spojrzał na zbliżającą się rękę. Na palcu wskazującym była > jakaś ranka. Zobaczył ją. -Nie! - wrzasnął przerażony i zapytał, wskazując na za-j drapanie. - Gdzie sobie to zrobiłaś? Zerknęła na nie, potarła palec, starła brud. Ranka zniknęła.| Odetchnął. -No dobrze. Weź mnie - powiedział. - Ale potem zmień siei w maleńką istotkę. - Wiedział, że nie może jej nie wierzyć tylko| dlatego, że miał zły sen. Podniosła go do góry i zmieniła swe wymiary. Grundy opowiedziałj jej swój zły sen. — Och! Nic dziwnego, że chciałeś ode mnie uciec - szepnę czule. - A ja myślałam, że... — Powinienem był się domyślić - westchnął żałośnie. - Ale wiesz, czasem te nocne koszmary są tak realne... — Przytulę cię! — Nie! - zaśmiał się, ale musiał jej ulec. - Przepraszam cię. Te tylko sen... — Pewnie - przytaknęła. W tym momencie wydarzyło się wiele rzeczy. Golem nie żarnie rżał wcześniej tego robić, ale teraz nachylił się ku niej niespodzłev nie i chciał ją odruchowo pocałować. Ona zaś nie bardzo wiedząc, i on zamierza, natychmiast skierowała ku niemu swą twarz. Wif zamiast dać jej buziaka w policzek, pocałował ją w usta z zup innym skutkiem. Jej usta były bowiem najdelikatniejszą, najsłods rzeczą, jakiej w życiu dotykał. Po jakimś czasie oddzielili się od! -Wiem, co to było! - zawołała uszczęśliwiona Rapunzel. To był pocałunek! * Night marę (ang.)-Nocna mara, klacz roznosząca złe sny (zmory). ( przynosi zły sen, odciska w pobliżu znak kopyta z widocznym wizerunku przynależnego jej morza księżycowego, od którego wywodzi swoje imię.' (ang.) - klacz, marę (lać.) - morze. Indywidualne pieczecie mórz przyznali klaczom w nagrodę za nocne spektakle dostarczane co wieczór. (Por. T. Nocna Mara s. 11). Grundy mógł jej tylko przytaknąć. Był kompletnie zaszokowany tym, co się stało. Dobrze wiedział, że Rapunzel nigdy przedtem z nikim się nie całowała, lecz także dla niego to COŚ było czymś kompletnie nowym. Był jednak pewien, iż zdarzyło się mu to po raz pierwszy i ostatni. Bardzo go to zasmuciło. — Jak to robiłam? — Co? — Czy dobrze się całowałam? — Dobrze? - Czuł się tak, jakby ktoś przypiął mu skrzydła. Lecz nie miał odwagi jej tego powiedzieć. Całując ją, wcale nie zamierzał sprawdzać, czy też robi to ona dobrze czy źle. Pomyślał jednak, że gdyby jej odrzekł, że nie, zrobiłaby się jej przykro, odpowiedział więc: — Och! Tak. — Czy ludzie całują się wtedy, kiedy jest im smutno? - spytała uszczęśliwiona. — Niezupełnie - wymamrotał. — To dobrze, bo nie jestem smutna. Spróbuję jeszcze raz, dobrze? — Nic nie rozumiesz - zaprotestował, odsunąwszy się trochę. — Ależ NAPRAWDĘ próbuję to zrozumieć! Chcę zobaczyć, jak wygląda prawdziwy świat. - Pochyliła się ku niemu, wysuwając usteczka w przód. Odsunął się jeszcze dalej. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. W efekcie obydwoje stracili równowagę i padli na łóżko. Teraz Grundy leżał pod Rapunzel, zaś dziewczyna na nim. -Podoba ci się to? - zapytała, przykładając swoje usta do jego ust. Grundy był całkiem pewien, że kiedyś będzie tego żałować, lecz na jakiś czas zrezygnował z dalszej walki. Objął ją rękami i mocno przytulił. Całowali się. Po iście długiej chwili Rapunzel podniosła swoją główkę i uśmiechnęła się. -Ojej! Jakie to cudowne! - zawołała. - Siedziałam w tej Wieży i nawet nie wiedziałam, co tracę. Grundy także tak naprawdę nigdy nie wiedział, co traci. Nie mógł jej jednak-tego powiedzieć. Miał to, czego mu przez cały czas brakowało: mógł spędzić resztę życia z pół- elfem i pół-człowiekiem. — Patrz, świta - powiedział jakimś dziwnie smutnym głosem. - Lepiej schowajmy gdzieś to łóżeczko. Masz rację!-przytaknęła. Zmieniła swoje wymiary i pomogła Chrapusiowi przenieść łóżeczko w ciemne, zupełnie zacienione miejsce pod wielkim parasolowym drzewem. Następnie rozglądnęła się po okolicy. Znalazła jakieś owoce, zebrała je, przyniosła pod drzewo i rzuciła na łóżko. Zaraz potem z powrotem zamieniła się w dziewczynę rozmiarów elfa i oboje z Grundym zabrali się do jedzenia. Słońce świeciło jasno i było już wysoks na niebie. -Teraz chyba duch już sobie poszedł- stwierdził golem. - Na jakiś czas będzie sobie musiała wejść w kies inne ciało. Możemy trochę odpocząć. -Ale zostań ze mną - powiedziała I^junzel. - Tak jak wtedy. Grandy osądził, że drogo za to zapłac»»Viedział, że im dłużej jest blisko niej, tym bardziej ją lubi, i że UCZUBB to jest czymś więcej niż zwykłą przyjaźnią. Zdawał sobie też spra^ z tego, że jeżeli Rapunzel kiedyś znajdzie kogoś, obojętne, czy elfa, my człowieka i gdzieś z nim osiądzie, on sam będzie się czuł o wiele hardej samotny, niż się czuł do tej pory. Miał jednak przynajmniej teraz -33 swój moment, tę chwilę podczas podróży i podobnie jak Rapunzel,. ardzo mu zależało na tym, by ją wykorzystać. Usadowili się wygodnie na łóżku. Leże^luż obok siebie. Rapunzel wzięła go za rękę. Zacisnęła dłoń na jego Ani. Nie zaprotestował. Te drobne, niewinne oznaki czułości miały cl niego wielkie znaczenie. Nie chciał się jednak do tego przyznać, gd t dzięki tej swojej naiwności Rapunzel była jeszcze bardziej pociągrąca. Znowu zasnęli. Tym rażeń nie odwedziła ich żadna z mar. Przyleciała natomiast jakaś wstrętna mucfa. Usiadła Grundy'emu na nodze i ugryzła go. Dla kogoś rozmiarów cnowieka byłoby to niczym, j Dla małego golema był to wielki wstrząs_ itóry brutalnie wyrwał go. j ze snu. Muszysko było obrzydliwe. Wysunął ideę i złapał je za skrzydła.;] Zaczęło przeraźliwie bzyczeć, lecz Grand ^trzymał je mocno. — Ugryzłaś mnie! - zawołał w muszn języku patrząc, jak mu j wokół śladów po wbiciu żądła puchnie n-^a. — To nie koniec! Jeszcze ci coś zrobią podły golemku! - odpy-f skowało stworzenie. — Co? - Grundy rozejrzał się doocoła. Nad nimi, u góry,| rozciągała się wielka pajęczyna. - Zjad3yś muchę? -- zapytał póf pajęczemu. Pająk wysunął głowę. — Pewnie, o ile sam jej nie chcesz zje5 - odpowiedział. Grundy wstał i rzucił muchę w pajęcza sieć. — Trzymaj! Pająk złapał swą zdobycz, omotał ją psgczyną i odgryzł jej głowę.] Grundy'emu zrobiło się trochę niedobrze^ — To by było na tyle - powiedział ivytarł rękę o materac. -| Cóż ją napadło? - pomyślał. - Czemu inie nagle ucięła? — Och! - ciężko jęknęła Rapunzel. Grundy rozejrzał się i ujrzał lecącą > jego kierunku pszczołę. | Szybko uskoczył w bok. Pszczoła uderzyłam materac i nim zdążyła się l zorientować, że chybiła, wbiła w niego s>^ żądło. -A niech to! Pudło! - zaklęła, używając pszczelej mowy. Na swoje nieszczęście należała do tego rodzaju, który umierał po użądleniu. Po chwili padła nieżywa. Grundy chwycił ją za brzeg skrzydła, przyciągnął na brzeg łóżeczka i zrzucił na ziemię. — Ale czemu ona to zrobiła? - zapytał sam siebie. — Czemu to zrobiła? - zagadnęła go zdziwiona Rapunzel. — Też bym to chciał wiedzieć - odpowiedział Grundy. - Tutej sze owady chyba mnie nie lubią. — Nie tylko owady! - zawołała dziewczyna. - Patrz! Tym razem zbliżał się do nich buczący ptak. Buczenie stawało się coraz głośniejsze. Leciał prosto na Grundy'ego. Nagle jednak zboczył z drogi, minął golema i tak mocno uderzył w pień parasolowatego drzewa, że padł martwy na ziemię. -Najdziwniejsze jest to - stwierdził Grundy - że te wszystkie dziko atakujące mnie stwory tak szybko umierają. Wtem zaszeleściły zarośla. Podążał ku nim jakiś szczur. Miał małe, czarne, błyszczące oczka i ostre jak igiełki, wysunięte do przodu zęby. -Najpierw odgryzę ci nóżki, potem rączki, a potem zjem twoją główkę - odgrażał się w szczurzym języku. - To mi wy starczy. -Tego nie pokonasz! - krzyknęła przerażona Rapunzel. Sprawa rzeczywiście wyglądała poważnie. Szczur był o wiele większy od Grundy'ego. Poza tym od urodzenia posiadał swoją własną broń. Golem nie był w stanie go pokonać. Zwierz podbiegł do najbliższej nogi łóżeczka i zaczął wspinać się w górę. -Chrapusiu! - krzyknął Grundy. Noga łóżeczka była pogrążona w ciemnościach. Nagle tuż obok niej pojawiła się wielka, owłosiona łapa. Złapała za ogon szczura i trzasnęła nim o pień parasolowca. Szczur zaskowyczał i spadł na ziemię. Nie żył. Grundy odetchnął. -Coś mi się tu nie zgadza - zauważył. - Te stworzenia wcale mnie nie znają, a jednak... Przerwał, bo na horyzoncie pojawił się kolejny nieprzyjaciel. Ogar z Mundanii. Teraz, gdy granica z Mundanią była otwarta, jej mieszkańcy coraz częściej emigrowali do Xanth. Wielu z nich padało ofiarą magicznych drapieżców, lecz niektórzy całkiem dobrze dawali sobie radę. Tak było w przypadku ogarów. Ten, którego zobaczył golem, pędził prosto na niego. Ślinka kapała mu z pyska. Rapunzel krzyknęła, zeskoczyła z łóżka, „urosła" i rzuciła się w zarośla. Pies wskoczył na łóżeczko. W tym samym momencie Grundy uskoczył w bok. Pies chybił. Wylądował za daleko. Fiknął kozła, odwrócił się i warknął: -Golemie Grundy! Zaraz zamienisz się w martwe mięsko! Zaraz potem rozdziawił swą paszczę i znowu skoczył do góry. j I znowu, jak poprzednio, golem odskoczył. Pies ponownie chybił, j Wkoło panował półmrok i ogar nie mógt dojrzeć swej ofiary. Jednak J tak łatwo nie rezygnował. Zawrócił jeszcze raz. Grundy zdawał sobie sprawę z tego, że dłużej tego nie wytrzyma, j Ale nie bardzo też wiedział, co ma robić. Miał za mało czasu, by pod-] biec do drzewa, wspiąć się na nie i zniknąć psu z oczu. I choć było tof ryzykowne, musiał pozostać tam, gdzie był. Ogar skoczył po raz trzeci. Przeskoczył łóżeczko... i nagle Grundy l ujrzał coś na kształt maczugi. To coś trzasnęło psa w głowę. Ogar padł. f Zdziwiony golem rozejrzał się dookoła i zobaczył Rapunzel trzy-; mającą w rękach wielką, suchą gałąź. — Och! - zawołała. - Nigdy jeszcze nie zabiłam żywego j zwierzaka! Ale MUSIAŁAM to zrobić! Inaczej by ciebie zjadł! — Tak. Musiałaś - przyznał jej rację Grundy. - Czy ten całyl Xanth oszalał? Przecież ja z nikim się nie chciałem bić, nikogo nie f prowokowałem... — Jak oni się do ciebie zwracali? - spytała. — Mówili mi po imieniu - odpowiedział, starając się wszystko J dokładnie sobie przypomnieć. -Ale skąd mogli wiedzieć, jak się nazywasz? I nagle cała sprawa wyszła na jaw. -Wiedźma Morska! - krzyknął golem. - Wciela się w coraz te inne postacie. — Ona cię NIENAWIDZI! - oświadczyła dziewczyna. Opodal rozległ się ryk. — Och! Nie! Tylko nie to! - jęknął Grundy. - To Chimera.f — Tej na pewno nie pokonamy! -Nigdy nie pomyśleliśmy o tym, co ona zrobi, kiedy nie będzie! mogła wejść w twoje ciało - westchnął Grundy. - Teraz jest bardziej I niebezpieczna, niż byłaby, gdyby została Wiedźmą czy tylko duchem, j Chimera powoli kroczyła w ich stronę. Miała głowę lwa i ogon j węża. Z grzbietu wyrastała jej druga głowa - łeb mundańskiej kozy. 1 Było to jedno z najstraszliwszych stworzeń zamieszkujących Xanth. — No i co, głupi golemie? Wreszcie zbliżamy się do upragnionego l końca... - beknął kozi łeb po koziemu. - Jak mogło ci w ogóle| przyjść do głowy, że pokonasz kogoś takiego jak ja? — Co ona mówi? - zapytała Rapunzel, trzęsąc się ze strachu..; — Powiem ci, co mówię! - zaryczala lwia głowa w kocim jeży- •; ku. - Zamierzam cię pożreć, golemie, a to Straszydło spod Łoża ! rozszarpię na drobne, krwiste kawałki, chyba.... chyba że... — Chce z nami zawrzeć jakąś umowę - szepnął zdziwiony Grundy. — Co za umowę? - zapytała dziewczyna. Zaciekawiło ją to, pomimo że dalej drżała ze strachu. -Powiedz jej to, golemie - beknęła kozia głowa. - Zabiję i Chrapusia, i ciebie. Chyba że... dziewczyna wróci do mnie. Teraz wszystko stało się jasne. Wiedźma Morska nie przestała walczyć o Rapunzel. Chciała ją mieć z powrotem. Chciała ją zamknąć w Wieży z Kości Słoniowej i dalej nią sterować! A na to była tylko jedna odpowiedź: — Nie powtórzę jej tego - oświadczył Grundy. — Powiedz jej! - ryknęła lwia głowa. - Inaczej ją też zabiję! — To nie jest takie bez sensu - pomyślał golem. - Jeżeli Wiedźma Morska nie dostanie z powrotem swego więźnia, nie pozostanie jej nic innego, jak zemścić się na nim. Z drugiej jednak strony ta baba nigdy nie zgodzi się, by Rapunzel żyła swym własnym życiem. Ale może tak byłoby lepiej? Przynajmniej jej by się nic nie stało... — Wiem, czego ona chce! - zawołała Rapunzel. - O nie! Wolę umrzeć! — A więc umrzesz! Obiecuję ci to! - ryknęła lwia głowa. - Ale najpierw popatrzysz, co zrobię z twoimi głupimi przyjaciółmi. Może w tymczasem zmienisz zdanie. - Potwór zrobił parę kroków naprzód. Nagle usłyszeli czyjeś głosy. Grundy wiedział, iż tym razem nie może być to nowe wcielenie Wiedźmy, gdyż jej ostatnie ciało jeszcze żyje. Po chwili na horyzoncie pojawiło się dwoje ludzi: przystojny, młody człowiek i piękna, młoda kobieta. -Jordan! Threnody! - zawołał Grundy z niesamowitą nadzieją w głosie. Chimera poruszyła jedną ze swych głów i obejrzała się za siebie. — Nikt cię nie uratuje, golemie - syknęła. - Ich także pokonam. — Skąd oni się tu wzięli? - zastanawiał się Grundy. - Właśnie teraz i właśnie tutaj. Co za niesamowity zbieg okoliczności. - Nie miał jednak czasu na rozmyślania. - Potrzebuję pomocy! - zawołał. Jordan wyciągnął szpadę. — Zaraz ją załatwię! - szepnął. Był pewny swego. Ruszył na potwora. Wyglądał jak pięknie zbudowany barbarzyński żołnierz. — Dobrze, głupcze! - syknęła lwia głowa. Żaden zwykły człowiek nie mógł pokonać chimery. Wiedźma dobrze o tym wiedziała. Jednak Jordan nie był takim sobie zwykłym człowiekiem. Przez wiele stuleci był duchem, który teraz znów ożył. Już za swego pierwszego żywota był nieustraszony. A co dopiero teraz! Poza tym posiadał pewien talent. Hag mogła o tym nie wiedzieć. Chimera rzuciła się do ataku. Jordan odpowiedział błyskawicznym ruchem szpady. Lwia głowa odpadła od tułowia. Zdziwiony potwór przystanął, odwrócił się i badał sytuację. Jakieś inne stworzenie z pewnością czegoś takiego by nie przeżyło, chimery jednak były nadzwyczaj mocne. Po chwili kozia paszcza otworzyła się i buchnęła ogniem. Jordan chciał uskoczyć. Tym razem jednak nie zdążył. Ogień osmalił mu twarz, spalił włosy, ucho i oczy. Rapunzel krzyknęła. Chimera ruszyła do przodu. Kozi łeb sterował lwimi pazurami. Podniosła łapę, gdy wtem odezwała się Threnody. -Jest tuż przed tobą! - zawołała. - Teraz! Jordan zamachnął się i jednym silnym ruchem dłoni odciął drugą; głowę potwora. Czegoś takiego nawet chimera nie była w stanie znieść.; Upadła na ziemię i wyzionęła ducha. — Ale ten mężczyzna! Co z nim! - krzyczała przerażona Ra punzel. - Jego oczy! — Obawiam się, że ugotowały się na twardo - odpowiedziała Threnody, przyglądając się Jordanowi i mrugając porozumiewawczo do Grundy'ego. - Ale nie martw się za bardzo. On niedługo wy zdrowieje... — To jego talent - wyjaśnił golem. - On nie może być ciągle ' ranny... Threnody wzięła Jordana za rękę i podprowadziła go do łóżeczka. -Siadaj - powiedziała. - Niebezpieczeństwo minęło. Grundy nie był tego tak całkiem pewien. Miał jednak nadzieję, że i minie trochę czasu, nim Wiedźma znajdzie sobie kolejnego potwora, j w którego będzie mogła się wcielić. -Co was tu sprowadza? - zwrócił się do Threnody. — Dostaliśmy list od Binka. Pisał, że chyba byłoby dobrze,] gdybyśmy powłóczyli się po tej części Xanth. Więc tak zrobiliśmy - wyjaśniła. — Bink! Ależ on przecież nawet nie wiedział, że tu jestem i że coś| mi grozi. — W takim razie to musiał być szczęśliwy zbieg okoliczności. — Szczęśliwy zbieg okoliczności! - pomyślał golem. - Coś ta-1 kiego przydarza się zawsze, gdy Bink jest w pobliżu. Ale teraz jesteśmy! tak daleko, a jego talent wciąż daje o sobie znać. Co to za człowiek?! J Threnody zerknęła na Rapunzel. — Chyba cię nie znam - krótko stwierdziła. — To Rapunzel - powiedział Grundy. - Wyrwałem ją ze j szponów Wiedźmy Morskiej. — Wiedźmy Morskiej? Jest nieśmiertelna. Wchodzi w różne ciała i siedzi w nich tak| długo, dopóki one żyją. Była też w tej Chimerze. Chce nas zabić, więc J teraz pewnie znowu pojawi się w jakiejś innej formie. Znaleźliśmy się j w potrzasku. Threnody wydęła usta. -Aha! Skoro tak, to chyba powinniśmy z wami zostać przez jakiś czas. - Spojrzała na Jordana. - Lepiej ci już, najdroż szy? - zapytała. Jordan twierdząco skinął głową. Czuł się już cał kiem nieźle. Właśnie wyrastały mu nowe włosy. Odrastało mu też utracone ucho, a oczy jakby się odgotowywały. Był to zadziwiający widok. - Być może wkrótce znów będziesz musiał walczyć-oświad czyła. Jordan wzruszył ramionami. Najwidoczniej wcale go to nie zmartwiło. — Jeżeli nie zaatakuje nas w ciągu najbliższej godziny, powin niśmy być uratowani - ciągnęła Threnody. - W co ona się teraz wcieli? — W cokolwiek. Tego nie można przewidzieć - odpowiedział. - Musimy być bardzo podejrzliwi. — No dobrze. W takim razie ja stanę na warcie, a wy odpocznijcie trochę. — I tak nie zasnę - oświadczyła Rapunzel. - To wszystko jest takie straszne. — To niech chociaż mężczyźni trochę odetchną - zaproponowa ła Threnody. - My możemy sobie poplotkować. Grundy głęboko westchnął. -Tak, teraz dziewczyna dowie się, jacy są ludzie - pomyślał. - Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, miałem jednak nadzieję, że przedtem będę jeszcze mógł spędzić z nią parę dni. No, ale nie mogę narzekać. Jordan i Threnody zjawili się w najodpowiedniejszym momencie. I choć to z pewnością już koniec naszej przyjaźni, to przynajmniej ocaliłem życie. - Chodź, Jordan - rzekł do zdrowiejącego przyjacie la. - Prześpij się z godzinkę. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, spocznę na twojej klatce piersiowej. W ten sposób, gdy ktoś się do ciebie zbliży, od razu go zauważę. Jordan położył się. Grundy wdrapał się na niego, ułożył się do snu i choć był przekonany, że nie zaśnie, ku swemu zdziwieniu natychmiast pogrążył się w słodkiej drzemce. 12. WIECZNE BŁOTA Spali dłużej niż godzinę. Nagle Jordan poruszył się i Grundy się obudził. Było późne popołudnie. Dziewczyny siedziały opodal. Kończyły przygotowywać jakieś wspaniałe danie. Jordan wstał, a golem z łatwością wdrapał się mu na ramię. Jego głowa wyglądała już z pewnością czegoś takiego by nie przeżyło, chimery jednak były nadzwyczaj mocne. Po chwili kozia paszcza otworzyła się i buchnęła ogniem. Jordan chciał uskoczyć. Tym razem jednak nie zdążył. Ogień osmalił mu twarz, spalił włosy, ucho i oczy. Rapunzel krzyknęła. Chimera ruszyła do przodu. Kozi łeb sterował lwimi pazurami. Podniosła łapę, gdy wtem odezwała się Threnody. -Jest tuż przed tobą! - zawołała. - Teraz! Jordan zamachnął się i jednym silnym, ruchem dłoni odciął drugą głowę potwora. Czegoś takiego nawet chimera nie była w stanie znieść. Upadła na ziemię i wyzionęła ducha. — Ale ten mężczyzna! Co z nim! - krzyczała przerażona Ra punzel. - Jego oczy! — Obawiam się, że ugotowały się na twardo - odpowiedziała Threnody, przyglądając się Jordanowi i mrugając porozumiewawczo do Grundy'ego. - Ale nie martw się za bardzo. On niedługo wy zdrowieje... — To jego talent - wyjaśnił golem. - On nie może być ciągle ranny... Threnody wzięła Jordana za rękę i podprowadziła go do łóżeczka. -Siadaj - powiedziała. - Niebezpieczeństwo minęło. Grandy nie był tego tak całkiem pewien. Miał jednak nadzieję, że ( minie trochę czasu, nim Wiedźma znajdzie sobie kolejnego potwora, ] w którego będzie mogła się wcielić. -Co was tu sprowadza? - zwrócił się do Threnody. — Dostaliśmy list od Binka. Pisał, że chyba byłoby dobrze,! gdybyśmy powłóczyli się po tej części Xanth. Więc tak zrobiliśmy -f wyjaśniła. — Bink! Ależ on przecież nawet nie wiedział, że tu jestem i że coś | mi grozi. — W takim razie to musiał być szczęśliwy zbieg okoliczności. — Szczęśliwy zbieg okoliczności! - pomyślał golem. - Coś ta-;; kiego przydarza się zawsze, gdy Bink jest wpobliżu. Ale teraz jesteśmy j tak daleko, a jego talent wciąż daje o sobie znać. Co to za człowiek?! \ Threnody zerknęła na Rapunzel. — Chyba cię nie znam - krótko stwierdziła. — To Rapunzel - powiedział Grandy. - Wyrwałem ją ze; szponów Wiedźmy Morskiej. — Wiedźmy Morskiej? — Jest nieśmiertelna. Wchodzi w różne ciała i siedzi w nich tak! długo, dopóki one żyją. Była też w tej Chimerze. Chce nas zabić, więc l teraz pewnie znowu pojawi się w jakiejś innej formie. Znaleźliśmy się < w potrzasku. Threnody wydęła usta. -Aha! Skoro tak, to chyba powinniśmy z wami zostać przez jakiś czas. - Spojrzała na Jordana. - Lepiej ci już, najdroż szy? - zapytała. Jordan twierdząco skinął głową. Czuł się już cał kiem nieźle. Właśnie wyrastały mu nowe włosy. Odrastało mu też utracone ucho, a oczy jakby się odgotowywały. Był to zadziwiający widok. - Być może wkrótce znów będziesz musiał walczyć-oświad czyła. Jordan wzruszył ramionami. Najwidoczniej wcale go to nie zmartwiło. — Jeżeli nie zaatakuje nas w ciągu najbliższej godziny, powin niśmy być uratowani - ciągnęła Threnody. - W co ona się teraz wcieli? — W cokolwiek. Tego nie można przewidzieć - odpowiedział. - Musimy być bardzo podejrzliwi. — No dobrze. W takim razie ja stanę na warcie, a wy odpocznijcie trochę. — I tak nie zasnę - oświadczyła Rapunzel. - To wszystko jest takie straszne. — To niech chociaż mężczyźni trochę odetchną - zaproponowa ła Threnody. - My możemy sobie poplotkować. Grandy głęboko westchnął. -Tak, teraz dziewczyna dowie się, jacy są ludzie - pomyślał. - Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, miałem jednak nadzieję, że przedtem będę jeszcze mógł spędzić z nią parę dni. No, ale nie mogę narzekać. Jordan i Threnody zjawili się w najodpowiedniejszym momencie. I choć to z pewnością już koniec naszej przyjaźni, to przynajmniej ocaliłem życie. - Chodź, Jordan - rzekł do zdrowiejącego przyjacie la. - Prześpij się z godzinkę. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, spocznę na twojej klatce piersiowej. W ten sposób, gdy ktoś się do ciebie zbliży, od razu go zauważę. Jordan położył się. Grandy wdrapał się na niego, ułożył się do snu i choć był przekonany, że nie zaśnie, ku swemu zdziwieniu natychmiast pogrążył się w słodkiej drzemce. 12. WIECZNE BŁOTA Spali dłużej niż godzinę. Nagle Jordan poruszył się i Grandy się obudził. Było późne popołudnie. Dziewczyny siedziały opodal. Kończyły przygotowywać jakieś wspaniałe danie. Jordan wstał, a golem z łatwością wdrapał się mu na ramię. Jego głowa wyglądała już znacznie lepiej. Włosy mu odrosły, oczy i uszy były całe i zdrowe. Nie miał nawet na sobie żadnych blizn. Wyglądał tak, jakby nigdy nic mu się nie stało. Grandy wiedział, że Jordan posiada właśnie taki talent, lecz mimo wszystko to, co teraz zobaczył, zrobiło na nim wielkie wrażenie. — Każdy człowiek po walce z Chimerą byłby nam tu teraz umierał! - pomyślał. — Jestem głodny! - zawołał Jordan, prostując kości. - Zjedz my coś. Podeszli do kobiet. Miały mnóstwo mleka, chleba, przeróżnych orzeszków, owoców, ciasteczek i innych smakołyków. -Gdzieżeście to wszystko znalazły? - zapytał golem. Threnody wzruszyła ramionami. — Tutaj - powiedziała. - W Xanth zawsze można znaleźć dużo dobrych rzeczy. Trzeba tylko poszukać. — Pewnie. Ale Wiedźma... — Nie pokazała się - przerwała mu Rapunzel. Była rozmiaru Grundy'ego. Spojrzał na nią. - Musiała coś zrobić z włosami - pomyślał. - Nie tak dawno były takie skołtunione i rozczochrane, a teraz tak pięknie się kręcą. A suknia! Ta przepocona i poszarpana suknia wygląda zupełnie jak nowa! Jest taka ładna i czysta... Zawsze uważałem, że to najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek poznałem, i co dziwniejsze, ona coraz bardziej mi się podoba. — Może jest zmęczona. Tyle razy ją zabiliśmy... - powiedział niepewnym głosem. — Chodź, usiądź i weź sobie coś do zjedzenia - przerwała mu Rapunzel, prowadząc go do krzesła skleconego z kawałków drewna i słomy. - Na co miałbyś ochotę? — Myślę, że naprawdę powinniśmy się gdzieś schować. Gdyby tak nadleciało jakieś wielkie ptaszysko albo smok... Rapunzel przecząco pokiwała głową. -Patrz, co tam leży ułożone w koło... Widzisz to, Grandy? - spytała zataczając ręką wielki krąg. Spojrzał we wskazanym kierunku. — Tak... ale... — To drzewo odwrotności. Jeśliby spróbowała przekroczyć ten krąg, to on odwróci działanie jej magii. — Drzewo odwrotności! - zawołał. - Nie wiedziałem, że można je tu znaleźć. — Znalazła je Threnody - wyjaśniła. - Natknęła się na nie, gdy szła tu z Jordanem. Mówiła mi, że po drugiej stronie Jezio ra Ogrów i Pszczół Wodnych, niedaleko Krainy Szaleństw, są góry tego drewna. Wzięła go sobie trochę. Miała je w kieszeni. Dlatego nie mogła podejść bliżej do Jordana, gdy walczył czy przychodził do zdrowia. I... -- Ach, to tak! - przerwał jej Grandy. - Drzewo odwrotności odwraca działanie każdej magii. Pamiętam, jak kiedyś Dobry Mag stanął koło niego i jego informacje zmieniły się w dezinformacje. Ale... — Zasięg jego działania jest bardzo mały. Dopóki nie podej dziemy za blisko tego magicznego kręgu, nic nam się nie stanie - uspokoiła go dziewczyna. - Ale Słodka Ma... to jest Wiedźma Morska będzie musiała się trzymać z daleka. Może i teraz na nas patrzy, ale założę się, że nie odważy się tu podejść. A gdyby chciała tu przyfrunąć, rzucimy w nią kawałkiem tego drewna. — To cudowne! - wykrzyknął. - Jesteś bardzo mądra! — Nie ja. To Threnody to wymyśliła. Mieszka na odludziu od dłuższego czasu i zna prawa dżungli. Dużo mi opowiedziała. — Jasne! A więc już wiesz, jak to jest, gdy się jest człowiekiem - powiedział. Ucieszył się, ale jednocześnie zrobiło mu się bardzo smutno. — Wiesz, Threnody jest mieszańcem, tak jak ja - ciągnęła Rapunzel. - Dzieckiem demona i człowieka, ja zaś elfa i człowieka. Poślubiła natomiast normalnego człowieka. Prawdziwego mężczyznę. — Ej! - Grandy zmienił temat. - Byłem tak zdenerwowany, że o czymś zupełnie zapomniałem! Przecież Jordan to... Ponętnie się zaczerwieniła. — Tak, to mój przodek. — Twój przodek - powtórzył. - Mam nadzieję, że ci się spodobał. Zaśmiała się. — Głuptasie! Nie mam prawa go oceniać. — Czemu? To prawdziwy człowiek, możesz się więc mu przygląd nąć i stwierdzić, kto to taki. — Niezupełnie. To barbarzyńca sprzed czterystu lat. Poza tym przebywa na odludziu, gdyż związał się z Threnody, a ona nie może zbliżać się do Zamku Roogna. Tak więc nie jest członkiem współczes nego społeczeństwa. Grandy dobrze o tym pamiętał. Na Threnody ciążyło zaklęcie, przez które Zamek Roogna mógł się zawalić. — Musiałyście sobie dużo naopowiadać - powiedział. - Ale kiedyś dojdziemy do tego zamku, a wtedy będziesz miała okazję osobiście przekonać się, jak to społeczeństwo wygląda. — Chyba tak - przytaknęła mu bez większego entuzjazmu. W tym czasie Threnody rozmawiała z Jordanem, który do tej pory nie miał okazji poznać szczegółów dotyczących całej tej dziwnej sytuacji. Spoglądał na Rapunzel i bacznie się jej przyglądał. -Ej! - odezwał się nagle. - Przypominasz mi... -Kobietę-elfa, Bluebell, jej przodka - oświadczyła zdecydowa nym głosem Threnody. Wykręciła mu odrośnięte ucho. - Dawna historia, co, barbarzyńco? Zaśmiał się. — Dzwoneczek! Tak. Była naprawdę piękna... Ajj!-Tym razem Threnody dała mu prztyczka w ucho. — Czy według ciebie jest w tym coś złego, jeśli człowiek poślubia mieszańca? - spytała go Rapunzel. Zawahał się. Dostał następnego prztyczka. -Nie. Pewnie, że nie - odpowiedział natychmiast i wszyscy się roześmiali. Kolacja była wspaniała. Rapunzel zaspokajała jego wszystkie zachcianki i uparcie podsuwała mu pod nos same smakołyki. Wkrótce był najedzony jak bąk i zadowolony zarówno z jedzenia, jak i z obsługi. Nie mógł jednak przestać myśleć o tym, że kiedyś nadejdzie kres tej wspaniałej sielanki. Było jeszcze jasno. Próbował odpocząć, by nabrać sił przed zbliżającą się nocą. Teraz łóżeczko należało do Grundy'ego i Rapunzel. Spali, trzymając się za ręce, choć było wiadomo, że nic im na razie nie grozi. Tym razem nie odwiedziła ich też żadna z nocnych mar. Klaczom było trudno pojawić się we śnie za dnia. Jordan i Threnody wybrali się na spacer i rozglądnęli się po okolicy. Nie potrzebowali tyle snu, co Rapunzel i Grandy, bo chyba już przywykli do życia w dżungli. Gdy Grandy obudził się, było już prawie ciemno. Przewrócił się na bok i zobaczył, że Rapunzel wciąż śpi mocno, trzymając go za rękę. -Jaka ona piękna-pomyślał.-Jest ładna, jak nie śpi, a nawet jak śpi. Gdyby tylko była golemką... Przebudziła się. Otworzyła oczy, popatrzyła na niego czule i uśmiechnęła się. -Chodź tu, Grandy - powiedziała. - Chcę zrobić coś spon tanicznego. Wbrew wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi przysunął się do niej. Złapała go w ramiona, przytuliła i pocałowała. — Nie powinnaś była tego robić - szepnął, gdy go puściła. — Czemu? — Ach, te niewinne, bezpośrednie pytania! - westchnął go lem. - Co mam na nie odpowiedzieć? Chyba spróbuję jej to wszystko jeszcze raz wytłumaczyć. Muszę - pomyślał i spytał: - Nie chcesz poszukać sobie kogoś takiego jak ty? Zmarnujesz sobie życie... — Przecież Jordan też flirtował z Bluebell i nic takiego strasznego się nie stało... Grandy nie odezwał się. - Tak! - dumał. - Jest potomkiem tego związku. Nie może więc widzieć w nim nic zdrożnego. Ale czy to znaczy, że potraktuje mnie tak, jak Jordan potraktował kobietę-elfa, że mnie pokocha, a potem porzuci? - Wstał i skierował się ku krawędzi łóżka. Rapunzel rzuciła się w jego stronę. -Grandy! - zawołała! - Czy powiedziałam coś złego? Prze praszam! Cisza. Golem dobrze wiedział, że nie miała nic złego na myśli. Ale w JEJ pojęciu tego słowa. Wiedział, że to z NIM jest trudno wytrzymać. Nie potrafił jednak tak po prostu pogodzić się z tym, że Rapunzel jest taka, jaka jest. Nie potrafił żyć chwilą i cieszyć się teraz z tego, że się jej podoba, a potem, gdy wszystko się skończy, znów się cieszyć, tym razem z tego, że w ogóle przeżył w życiu coś miłego. Dlaczego? Na to pytanie nie potrafił sobie odpowiedzieć. Złapała go za rękę. — Chciałam cię tylko prosić - mówiła, a jej oczy zaczęły napeł niać się łzami i jak to się zwykle działo, mienić przeróżnymi kolora mi. W tej chwili przechodziły z purpury w błękit. - Powiedz mi, co robię źle? — Nic - odrzekł sucho, dochodząc do wniosku, że to częściowo ro bota Threnody. - Musiała udzielić jej jakiś dobrych rad - pomy ślał. - Podstępy i intrygi to kobieca specjalność! - Nic - powtó rzył. - Ja nie jestem Bluebell. — Nie rozumiem - wyznała szczerze, a bródka zaczęła się jej trząść. -Pewnie, ze nie - odpowiedział cicho i ścisnął ją za rękę. Zeszli z łóżeczka i zajrzeli do Chrapusia. Całodzienny odpoczynek świetnie mu zrobił. Czuł się już całkiem dobrze. Po chwili wrócił Jordan. Prowadził coś, co przypominało małego sfinksa z głową kobiety, ciałem lwa i wielkimi ptasimi skrzydłami. Potwór był dużo większy od niego. W świecie zwierząt nawet maleńkie sfinksy były gigantami. Najdziwniejszą jednak rzeczą była twarz tego tajemniczego monstrum. Przypominała... -Threnody! - wykrzyknął Grandy. -Tak! To mój talent - oświadczył sfinks. - Pomyśleliśmy, że gdy będziemy mieli coś większego, będzie nam łatwiej... Teraz Grandy wszystko sobie przypomniał. Threnody potrafiła zmieniać kształty. Jej talent był nieco podobny do talentu Księcia Dolpha. Dolph był jednak również Magiem, mógł więc w jednej chwili przeistoczać się w różne żywe istoty, ona zaś była i mieszańcem, i demonem, mogła więc to robić jedynie powoli i stopniowo. Przemiana w sfinksa zajęła jej z pewnością całe popołudnie. By zamienić się z powrotem w dziewczynę, bądzie musiała z pewnością poświęcić tyleż samo czasu. Threnody miała zupełną rację. Słuszne rozmiary były nie bez znaczenia. Teraz sfinks z łatwością mógł ponieść zarówno ich wszystkich, jak i łóżeczko, co niezmiernie ułatwiłoby im dalszą podróż. Pewnie nawet Wiedźma Morska nie odważyłaby się go zaatakować. Zapadła noc. Przed wyruszeniem w diogę mieli do rozwiązania jeszcze jeden problem. Chcieli wziąć ze sobą trochę drzewa odwrotności, jednak nie bardzo wiedzieli, jak to zrobić. Threnody nie mogła go teraz nieść, gdyż przeciwdziałałoby jej magii, przywracając jej kształty do poprzedniego stanu. Ktoś, kto podjąłby się tego zadania, musiałby wędrować w pewnej odległości za resztą towarzyszy, co w najlepszym przypadku mogło okazać się nieprzyjemne, natomiast groźne w najgorszym. Hag pewnie tylko na to czekała. Gdyby się rozdzielili, natychmiast by się im dobrała do skóry. — Musimy je zostawić - oświadczył z żalem Grundy. - W tym momencie bardziej zagraża nam niż jej. Idąc nie możemy go wciąż układać w koło. Ktokolwiek będzie je niósł, będzie zagrożony. — Może moglibyśmy je pociągnąć za sobą na jakiejś długiej Unie?- zaproponował Jordan. Postanowili wypróbować ten pomysł. Zerwali pęd winorośli, wrzucili trochę kawałków drewna do worka, mocno go związali i przywiązali sfinksowi do ogona. Wyglądało to wszystko nieco dziwnie, stwierdzili jednak zgodnie, że jest to najlepsze wyjście z sytuacji. Jordan wrzucił łóżeczko na grzbiet Thienody i przytroczył je do niej. Następnie na sfinksa wdrapali się Chrapuś, Grundy i Rapunzel.; Jordan wolał iść piechotą u boku żony. Sfinks ruszył. Stawiał olbrzymie kroki i choć zdawało się im, że idą wolno, to faktycznie szybko posuwali się do przodu. Krzewy i drzewa grzecznie ustępowały im drogi. Chrapuś ciekawie rozglądał się dookoła. Po raz pierwszy w życiu przemierzał drogę na, a nie pod łóżkiem. Nie miał oczu i uszu, jednak wszystko widział i słyszał. W pewnym momencie uniósł kilka włochatych łap, zacisnął je w coś na kształt pięści, z kciukiem wysuniętym do góry. Gest ten oznaczał, że jest ogromnie zadowolony. Na szczęście noc była prawie czarna. Księżyc gdzieś się schował i nie było na tyle jasno, by Chrapuś się bał. Grundy dobrze wiedział, że zielonkawy ser, z którego zrobiony jest księżyc, szybko się starzeje. Po' paru dniach przestawał świecić jaskrawym, oślepiającym blaskiem, zaś przy końcu miesiąca gasł prawie zupełnie i odchodził w niepamięć, by znów, jak feniks, odrodzić się za jakiś czas. Wkrótce wyszli z dżungli i weszli na rozległe bagnisko czy pole. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rosły wysokie trawy, wśród których od czasu do czasu pojawiała się wysepka drzew. Nawet z ich pozycji „na wysokościach" nic innego nie było widać. — Byłeś tu kiedyś? - zagadnął sfinksa Grundy. — Nie - odpowiedział. - Wpierw szliśmy w poprzek Xanth, a tu przyszliśmy od pomocy. — To Wieczne Błota - wyjaśniła Rapunzel. - By z tej strony dojść do Jeziora Ogrów i Pszczół Wodnych, musimy się przez nie przeprawić. Krąży o nich jakaś śmieszna historia. Nie wiem jednak, co to takiego. — O! Wiedźma zapomniała ci o czymś opowiedzieć?! - dociął jej golem. — Być może. Opowiadała mi tylko o tym, o czym chciała mi opowiedzieć. Poza tym nigdy nie przypuszczałam, że się tu kiedyś znajdę. Sfinks szybko sunął do przodu. Minęli jedną kępę drzew i drugą, trawy zostały w tyle, lecz rzeźba terenu nie zmieniła się wcale. Minęła noc, nastał ranek, a wokół nich nadal rozciągały się wielkie błota. W pewnym momencie zobaczyli ptaszka w koronie na głowie. Przefrunął obok nich, po czym dał nura do wody i złapał rybę. — Och! To rybikról! - zawołała Rapunzel, klaszcząc w dłonie. — Król ptaków? - spytał Grundy. — Niezupełnie. Wyławia rybnych króli. Nieco dalej ujrzeli jakieś długie, zielone stworzenie. Wygrzewało się w świetle dopiero co wschodzącego słońca. — A to co? - zagadnął Rapunzel Grundy. — To alegoria - wyjaśniła dziewczyna. - One są spokrewnione z hipoteza'mi, relacja'mi, parodia'mi i FFA'mi *. Mogą być niebez pieczne, szczególnie jeśli się im uda kogoś zaskoczyć. Grundy kiedyś już słyszał o tych stworach. Hipotezy były wielkie, sinoniebieskie i miały trójkątny otwór gębowy. Jeszcze większe były relacje, które szorowały długimi nosami po ziemi. Parodiami zaś nazywano pewne ptaki, które przepadały za kłamstewkami, a FFA'mi te, które lubiły krakersy. Gdyby przypadkowo natknął się na któreś z nich, niezbyt by się tym przejmował. Z alegorią jednak rzecz się miała inaczej. Była najgorsza z tej grupy stworzeń. Właśnie podpłynęła w kierunku Jordana i wspinała się na mulisty brzeg. Barbarzyńca jednak wcale się jej nie przestraszył. Wyjął szpadę, napiął mięśnie i stanął gotowy do walki. Zielony potwór spojrzał na niego i zrezygnował z dalszej walki. Wysunął tłuste, krótkie nóżki i z powrotem powędrował do płytkiej wody. Prawie żadne stworzenie nie miało zamiaru stawać do walki z wojowniczo nastawionym barbarzyńskim żołnierzem. Zjedli resztki wczorajszej uczty. Sfinks sunął dalej i choć także był głodny, wcale się nie skarżył. Chciał chyba doprowadzić ich bezpiecz- * FFA = Parafron to Para F raz A. nie w jakieś suche miejsce i potem dopiero z powrotem zmienić się w kobietę. Wciąż jednak wkoło, jak okiem sięgnąć, rozciągały się bezkresne połacie błota. Minęło południe, nadszedł wieczór, a krajo- 'i brąz wcale się nie zmienił. -Idąc z taką prędkością, powinniśmy już być nad jeziorem ---j stwierdziła zmartwiona Rapunzel. Nagle sfinks przystanął. — Coś sobie przypomniałam - powiedział. - Sfinksy mają, doskonałą pamięć! To są MAGICZNE błota! Ciągną się w nieskoń czoność. Dlatego zwą się Wieczne Błota. — W nieskończoność? - powtórzył przerażony Grandy. - To; jak przez nie przejdziemy? — Pytanie! To tak jakby chcieć głową przebić mur! - odrzekł•• sfinks. — A może byśmy wykorzystali nasze drewno odwrotności? - j zaproponowała Rapunzel. — W jaki sposób? Ono zmienia jedynie to, co jest w pobliżu,« a błota ciągną się w nieskończoność... — Cóż, może krok po kroku - odpowiedziała Rapunzel niepew-1 nym głosem; — Warto spróbować - odezwał się Jordan. - Przyniosę je -i powiedział i zawrócił. Wrócił jednak po chwili i oświadczył:-A niech j to licho. Pęd się urwał. Niestety była to prawda. Pęd musiał po drodze o coś zahaczyć, f Drewno zginęło. — Zamienię się w ptaka i rozejrzę się dokoła - postanowiła^ Threnody. - Ale to chwilkę potrwa. — Dobrze. Nie ma sensu tak się wlec bez końca - powiedziałf Grandy. Tak więc rozbili obóz tam, gdzie stali. W pobliżu rosło parę palm.f Ich wielkie, palczaste liście rzucały błogi cień. Na niektórych rosły! kokosy pełne ciepłego kokosowego mleka. Było to miłe miejsce,] jednak nie mieli ochoty zostać tu na zawsze. Jak tylko nadeszła noc, Chrapuś wylazł spod łóżka, pod której musiał wejść, gdy nastał dzień. Threnody właśnie kończyła przekształ-f cać się w ptaka. Był to fascynujący widok. Najpierw stopniowo traciła! ciało, nie zmieniając jednocześnie ani rozmiarów, ani ksztahów. Tak j więc po jakiejś godzinie była jedynie duchem sfinksa, przez któregoś każdy mógł swobodnie przejść, nic mu nie robiąc. Następnie zmalała! i przez następną godzinę znowu nabierała ciała. W końcu stanął przed j nimi prawdziwy, zwinny jerzyk, który oczywiście potrafił fruwać i i szybko, i wysoko. -Strasznie ciężko pracuje - powiedział z dumą Jordan. -f Latanie nie jest wcale takie łatwe. Trzeba się tego uczyć nawet, gdy się jest ptakiem. Threnody do tej pory nie potrafi tak dobrze szybować w powietrzu jak prawdziwy jerzyk, choć trzeba przyznać, że robi to coraz lepiej. Ptaszek rozpostarł skrzydła i zaczął unosić się w górę. Z początku szło mu to trochę niezdarnie. Wiatr znosił go to na prawo, to na lewo. Po chwili jednak wyprostował swój lot i wzbił się w rozgwieżdżone, ciemne niebo. -Jeżeli Jezioro Ogrów i Pszczół Wodnych jest niedaleko, to zaraz je zobaczy - rzekł Grandy. Nagle tuż nad nimi pojawiło się jakieś olbrzymie ptaszysko. Pędziło za Threnody. -To sokół! Zmykaj, Renee. - wrzasnął Jordan. Niekiedy mówił tak na Threnody. Nazywano ją tak, gdy była duchem. Jerzyk zawrócił i dał nura w dół. Chciał skryć się w obozie. Sokół rzucił się za nim i odciął mu drogę. Najwyraźniej chciał go złapać. -Aaa! Mam cię, ty wścibska dziewko! - zaskrzeczał sokół w ptasim języku. -To Wiedźma Morska! - krzyknął Grandy. Jordan wyjął łuk i strzały. Napiął cięciwę. -Nie możesz strzelać-szepnęła Rapumel.-Jest ciemno, a one wciąż są w ruchu. Możesz trafić nie tę, co trzeba, jeżeli w ogóle w coś trafisz! Barbarzyńca jednak jej nie słuchał. Przymrużył oczy, naprężył mięśnie i gdy tylko sokół wbił w jerzyka swe szpony i rozpostarł skrzydła, szykując się do ucieczki, wystrzelił. Strzała poszybowała w górę i przeszyła sokoła na wylot. Oba ptaki padły na ziemię. Jednak jerzyk żył, a sokół był martwy. — Ale masz oko! - zawołała uradowana Rapunzel. — Jestem żołnierzem - lakonicznie odpowiedział Jordan. Od łożył łuk i pobiegł ratować Threnody. Była ranna. Pazury Hag pokłuły jej ciało. Czuła się nieźle, musiała jednak odpocząć. Tej nocy nie była już w stanie latać. Jordan pokiwał głową i powiedział ze smutkiem: — Ona niestety nie wyzdrowieje tak szybko jak ja. Nie przypusz czałem, że może jej się coś stać. — Hmm. Wiedźma pewnie przez cały czas tylko czekała na taki moment - stwierdził Grandy. - Chciała się pozbyć Threnody, gdyż dzięki niej szybko posuwamy się naprzód. Powinienem był to przewi dzieć.. . — Nikomu z nas nie przyszło to do głowy - pocieszył go Jordan.. , ,. Stali i czuwali. Threnody powoli przeobrażała się w Kooietę. Ponieważ była ranna, trwało to prawie 5ł nocy. W końcu jednak -i wróciła do swojej normalnej postaci. Na r^ach i ciele widać było kłute j rany. — Przydałoby się trochę uzdrawiajssgo eliksiru - westchnął; Grundy. - Nikt z nas wcześniej nie »omyślał, że możemy go; potrzebować. A szkoda! Moglibyśmy S3rać ze sobą trochę tegoj cennego płynu. — Och! To prawdziwe życie czasem jest okropne! - Rapunzel. - Chyba zaczynam żałować. — Tak. Wiedźma Morska tylko tego»ragnie! - przypomniał j golem. - Chce, abyś zatęskniła za WieSz Kości Słoniowej. Twarzyczka Rapunzel spoważniała. -Nigdy tam nie wrócę! - krzykne=L Postanowili odpocząć. Teraz, gdy Thwnody była ranna, nie było sensu iść dalej. Grundy i Rapunzel kazali lę jej położyć do łóżlca i i wstawać, dopóki nie poczuje się lepiej. — Chrapuś może cię łapać za kosfe ale nie zwracaj na niegej uwagi. — On zna się na kostkach! - doda93rundy. Od czasu pojawienia się Jordana Threnody Rapunzel zmieniała swoich rozmiarów. Teraz obyczfoje z Grundym wymoś sobie w wysokiej trawie miłe gniazdko. Ln<łowili się w nim wygodr i przytulili do siebie. Dziewczyna cały zaś trzymała go za Grundy jednak nie miał odwagi wyznanej, że jest uszczęśliwiony — Szkoda, że sokół zginął - powie ciał przygnębiony. — Wiem, o czym myślisz. Ona znówcst wolna! — A my nie wiemy, kiedy ł w co, cz kogo teraz wstąpi. — Szkoda, że nie można jej jakoś -©wstrzymać. Czy nie sposobu na to, by zrezygnowała z nrn^o ciała? - medytował) Rapunzel. - Nie chcę jej skrzywdzić. Ma_!^ jedynie o tym, by mi dał spokój. — Cóż, na Zamku Roogna na pewnanajdzie się ktoś, kto l w stanie ci pomóc - odrzekł Grundy. - Trzeba tylko tam Przez chwilę leżała cicho. Potem nag3w typowo kobiecy spos zupełnie zmieniła temat. — Czemu powiedziałeś, że nie jesteśs-Huebell? - spytała. Zerknął na nią. — Nieważne - odpowiedział. — Dla mnie ważne-zaprotestowała- Sprawiłam ci przykre Nie chciałam tego zrobić. Threnody m«viła mi, jak obchodzić z mężczyznami. Wydaje mi się jednak, fanie miała racji. — Bo ja nie jestem chłopcem! — No, ale też na pewno nie jesteś k«»ietą! Nie możesz więc by Bluebell! To chyba całkiem jasne! Więc czerni musiałeś mi to powiedz Niestety musiał jej wszystko wyjaśnić. — Bo jej związek z Jordanem trwał tak krótko. On ją pokochał, a potem zostawił... — Ale tak być musiało - przerwała. - Elfy i ludzie nie mogą żyć razem... — Masz rację... — A ja mam w sobie coś z nich...? — Tak. — Więc dlatego nie chciałbyś być Bluebell? Przecież i tak nią nie jesteś, a poza tym... — Nie chcę, by ktoś mnie wpierw kochał, a potem rzucił!!! — Ale przecież nikt cię nie porzuca! — Zobaczysz, że to zrobisz. Jak tylko dojdziemy do Zamku Roogna, znajdziesz sobie kogoś odpowiedniego. Kogoś w twoim rodzaju... — Tak naprawdę to nawet nie bardzo wiem, kun jestem... — Elfem albo człowiekiem - odpowiedział. Był zmęczony. - Będziesz mogła wybierać. Zamyśliła się. -Teraz ci to wszystko powtórzę, a ty mi powiesz, czy wreszcie wiem, o co ci chodzi. A więc lubisz mnie, ale uważasz, że gdy w końcu dojdę do tego, kim naprawdę jestem, to cię zostawię, i dlatego nie chcesz się za bardzo w tę sprawę angażować. Czy tak? Grundy wytrzeszczył oczy. — Dokładnie. — Poza tym jesteś golemem. Żywym golemem i nie ma nikogo drugiego takiego samego jak ty. Ani rodzaju męskiego, ani żeńskiego. Musisz być sam. Nie masz innego wyjścia. — Tak! Wreszcie to do ciebie dotarło! - zdziwił się Grundy. — Ale jeśli byś kiedyś znalazł kogoś innego i tak byś dalej był sam, bo tak sobie postanowiłeś i tego postanowienia nie zmienisz. — Cieszę się, że w końcu sobie wszystko wyjaśniliśmy - odrzekł. Był zdruzgotany. Ciężko mu było pogodzić się z prawdą. Rapunzel zaś nawet nie przypuszczała, że go to aż tak boli. — Nie wyglądasz na szczęśliwego... — Cieszę się, że rozumiesz, o co mi chodzi, lecz jednocześnie jest mi bardzo przykro... — Tak. Być może jasno to formułuję, jednak wciąż nic z tego nie pojmuję. — Czego? Ach! Teraz ty nie wiesz, o co chodzi. Pomyśl trochę. Dobrze ci to zrobi - oświadczyła nie bez cienia satysfakcji. Wzięła go za rękę i położyła się spać, zaś Grundy przez dłuższą chwilę nie był w stanie zasnąć. Nadszedł dzień. Threnody nadal leżała w łóżku. Od czasu do czasu spuszczała nogę, by Chrapuś miał za co łapać, i powoli przychc do zdrowia. Natomiast cała reszta przyjaciół zastanawiała się, ja wydostać się z krainy Wiecznych Błot. Siedzieli na porośnięt palmami wyspie, wokół której rozciągało się bezkresne morze trawf Obojętne, gdzie by nie poszli, musieliby znowu w nie wejść. Z początki] liczyli na to, że trawy się wreszcie skończą, że natrafią na i drzewa, teraz jednak pozbyli się wszelkich złudzeń. -Czy wiesz, jak stąd wyjść? - zagadnął jedną z palm Grundy| Palma klasnęła w swe palczaste liścio-dłonie. -Wyjść? Stąd nie ma wyjścia - odpowiedziała jak echo. - To przecież Wieczne Błota. Na tym polega ich urok! Zobaczyli alegorię. Zauważyła ich i podpłynęła bliżej. WygląJ dała jak ta, którą już kiedyś widzieli. — Czy wiesz, jak stąd wyjść? - zapytał znowu Grandy. — Cóż, metaforycznie rzecz biorąc... - zaczęła... — Tak czy nie? - przerwał jej golem. Alegoria uśmiechnęła się, pokazując długi rząd ostrych zębóv -Nie - bąknęła i kłapnęła pyskiem, próbując go chapnąć. Ale Grandy był czujny. Odskoczył w bok. Wiedział dobrze, że •• drapieżne stworzenie i tak mu nic nie powie. -Uważam, że nie możemy stać w miejscu-w końcu odezwał s Jordan. - Trzeba po prostu iść naprzód i liczyć na to, że doką dojdziemy. To stara barbarzyńska metoda. Rozwiązanie to niezbyt podobało się Grundy'emu, lecz w dany momencie nie był w stanie wymyślić nic lepszego. -Zawsze można spróbować - powiedział. - Nawet jeżeli mamy już nigdy stąd wyjść. Threnody czuła się już na tyle dobrze, by udać się w dalszą dróg Nie była jednak jeszcze zupełnie zdrowa, więc Grandy, Rapu i Jordan nie zgodzili się, by zamieniła się w sfinksa i dźwigała ich; grzbiecie. Miała pozostać sobą. Postanowili wyruszyć tuż po zapadnięciu zmroku. -A kto będzie niósł łóżeczko? - spytał Grandy. - Rapun mogłaby przybrać rozmiary człowieka i chwycić je z jednej strony,' daje mi się jednak, że nie bardzo ma ochotę to zrobić. - Przerwał i; dumał się. - Chyba nie zamieniała się w dziewczynę od czasu wkro czenia na Wieczne Błota. Jest taka kochana. Ale po co ona to wszystk jakimś czasie też byś ta zaakceptował. — Pozostać tu z nią na zawsze! - pomyślał Grundy. - Czemu nie? Poza tym tyle tu jedzenia. Czuł jednik, iż nie ma prawa tego rc bić. - A co z moją Wyprawą? - zapytał. - Obiecałem uwolr Stanleya Steamera. — Ano prawda! - przytaknęła. - Jesteś nadzwyczaj obowiąz-J kowy. Poszli poszukać czegoś do jedzenia. — Ciekawe, gdzie ta twoja Wiedźma - dociął jej Jordan. — Musi tu gdzieś być. Pewnie też nie może się stąd wydostać bąknął Grundy. - Chyba... chyba, że zna jakieś wyjście... - we tchnął. — Gdyby nie wiedziała, jak opuścić Wieczne Błota, na pewno 1 tu nigdy nie przyszła - stwierdziła Rapunzel. - Jestem przekonana że dobrze zna te tereny. W tym momencie alegoria wysunęła z trzęsawiska swój łeb. — Masz całkowitą rację - syknęła w gadzim języku. Grundy skoczył na równe nogi. — Aaa! To ty! - zawołał. — Myślisz, że teraz ona jest tą Morsiką Wiedźmą - upewniła <. Threnody. — Tak - odpowiedział zdruzgotany Grundy. - Jestem pewien. Musiała wejść w jej ciało po śmierci sokoła. — Zabiję ją! - oświadczył Jordan. Był zdecydowany na wszystko — Daj spokój. W ten sposób tylko ją uwolnisz - przestrzegł | Grundy. - Już lepiej niech siedzi w tym gadzie. Przynajmniej wiemy| gdzie jest. — To stworzenie jest bardzo niebezpieczne - powiedziała' nody, trzęsąc się ze strachu. — Wiedźma Morska jest zawsze groźna - perorował golem. Obojętne, kim by była. — Chyba masz rację - zgodziła się Threnody. Była już prawie całkiem zdrowa, lecz na jej ciele nadal widnia świeże blizny. Jordan bardzo się o nią martwił. Sam ostatnio doz o wiele cięższych obrażeń, jednak sobą nie bardzo się przejmowa Obchodziła go jedynie Renee. Była to właściwie zupełnie zrozumiałe. Miał przecież specjalny talent. Zawsze wychodził z walki cało. Alegoria nadstawiła ucha. Najwyraźniej doskonale rozumiała język ludzi, choć sama umiała mówić jedynie w gadzim języku. — A ja wiem, jak stąd wyjść - syknęła. - Mogę wam powie dzieć, jak uciec z Wiecznych Błot! — Odczep się - warknął Grundy. — Aaa! Domyślasz się, czego chcę, golemku - mruknęła. — Co ona mówi? - spytała zaniepokojona Rapunzel. — Przecież dobrze wiesz - odparł golem. — Och! - Znów jak kiedyś, z typowo dziewczęcym wdziękiem, przysłoniła dłonią usta. Strach dodał jej uroku. Była jeszcze ładniej sza niż zwykle. — Nic się nie martw - pocieszył ją golem. - Na to się nigdy nie zgodzimy. — Ale gdyby naprawdę mogła was uwolnić... — Nie! — Tak! - zarechotał gad. - Któregoś dnia będziecie mieli dość tej wyspy. Znudzi się wam wasza idylla. Może nie dziś, nie jutro, lecz za miesiąc, za rok... zgodzicie się na wszystko. Jest mi zupełnie obojętne, jak to długo potrwa. Poczekam. Odeślę dziewczynę do Wieży z Kości Słoniowej, a tobie pokażę drogę... — Jordan! - zdenerwował się Grundy - Zmieniłem zdanie. Uważam, że jednak powinieneś zabić to parszywe gadzisko. Jordan uśmiechnął się. Wyciągnął miecz. Lecz alegoria odwróciła się niespodziewanie, dała nura pod wodę i odpłynęła. — Przynajmniej teraz wiemy, że MOŻNA stąd jakoś wyjść - westchnął Grundy. — Tak. Jest na to sposób - szepnęła Rapunzel, patrząc mu prosto w oczy. Pod wieczór Threnody podeszła do Grundy'ego. — Czuję się znacznie lepiej - powiedziała. - Mogłabym się w coś zmienić, pójść za nią i... — Pójść za nią? Dokąd? - zapytał. - Właściwie to nie powinniś my jej zabijać. I tak nam nie powie, jak stąd wyjść, gdyż na żadne jej warunki się nie zgodzę! — Myślałam o czym innym. Jestem bardziej przebiegła, niż przy puszczasz. Tak naprawdę to wcale nie jestem taka znowu miła. Potra fię zachowywać się podle. Już nieraz to robiłam, ale zawsze w słusznej sprawie. Wiem, że i teraz mogłabym z nią zrobić, co trzeba. — A co takiego? - zdziwił się Grundy. Na przykład złapać ją i pomęczyć trochę, póki nam wszystkiego nie wyśpiewa... — Chcesz ją torturować? - spytał zszokowany. — Przecież ci mówiłam, że czasem jestem wstrętna. Jeżeli prze obraziłabym się w wodnego smoka, popłynęłabym za nią, odgryz łabym jej najpierw jedną nóżkę, potem drugą... przeżuwałabym ją kawałek po kawałku, a ona... Grundy'emu zrobiło się niedobrze. -Niezbyt mi się to podoba. Wiedźma i tak z pewnością wolałaby umrzeć, niż nam cokolwiek powiedzieć, bo w istocie umrzeć nie może. Threnody pokiwała głową. — Chyba masz rację. Musiałam ci jednak o tym powiedzieć. Nie jesteśmy tacy znów bezradni. — Czy wszystkie kobiety są w głębi takie jak ty? - smutno zagadnął ją Grundy. Był poruszony do głębi. — Ależ skąd - odpowiedziała. - Większość z nich to całkiem niewinne i w gruncie rzeczy bardzo miłe istoty. Weź na przykład taką Rapunzel... — Tak, ona rzeczywiście jest cudowna - roztkliwił się golem. — Lecz pamiętaj! Każda kobieta potrafi dopiąć swego. Nawet ona. Przypominam sobie, co się działo, gdy stwierdziłam, że Jordan to mężczyzna mych snów... - westchnęła. — Ale przecież ona, prócz Jordana, nie spotkała jeszcze żadnego mężczyzny. — Tym razem chyba się mylisz - mruknęła Threnody i uśmiech nęła się tajemniczo w typowo babski sposób. -Tak? Gdzie? Roześmiała się. -Nieważne. Jestem pewna, że kiedyś i tak wszystkiego się dowiesz - zaszczebiotała i odeszła. Grundy pokiwał głową i zamyślił się. Po chwili jednak przybiegła do niego Rapunzel. Ujrzawszy ją, zapomniał o wszystkich swoich zmartwieniach i kłopotach. Następnego dnia wdrapał się na wysokie drzewo i rozejrzał dookoła. Zobaczył mnóstwo małych, jednakowych, porośniętych palmami wysepek. Wiedział, że na każdej z nich na jednej z palm siedzi golem i rozgląda się dookoła. -Co za beznadziejna sytuacja! - pomyślał. Nagle jeszcze coś zauważył. Przymrużył oczy i patrzył, starając upewnić się, czy nie jest to jeszcze jedno złudzenie. Po jakimś czasie przekonał się, że oczy go nie mylą. Pędził ku nim centaur. -Hej, hej! - krzyknął, złażąc z drzewa. Po chwili wszyscy patrzyli we wskazanym kierunku. Do ich wyspy rzeczywiście zbliżał się centaur. Galopował przez błota. Nim upłynęło parę minut, Grundy był w stanie go rozpoznać. -To Arnold! - zawołał. Rzeczywiście był to Arnold we własnej osobie. Jedyna nieludzka istota, która, oprócz mary Imbri, kiedykolwiek zasiadała na tronie Xanth. Wpadł do zagajnika i wyciągnął rękę na powitanie. -Cieszę się, że się dobrze macie - powiedział. Był stary, prawie siwy, lecz nad wyraz żwawy. By podreperować swój słabnący wzrok nosił mundańskie okulary. — Ale siedzimy tu jak w więzieniu - odrzekł Grundy. - A ty teraz będziesz tu tkwił razem z nami... — Niezupełnie - wesoło odpowiedział centaur. — Nic nie rozumiesz. Trafiłeś na Wieczne Błota. Stąd nie można wyjść. — Ale ja jestem Magiem - przypomniał mu Arnold. - Moja magia chyba sobie z nimi poradzi. — Przecież twoja magia działa tylko poza Xanth! Tutaj niczego nie wymyślisz. Możesz być aktywny tylko poza granicami tego kraju. — Pozwól, że ci coś wyjaśnię. Od jakiegoś czasu prowadzę badania nad drzewem odwrotności... — Mieliśmy go trochę, ale... — W pobliżu tego drewna każda magia działa na odwrót. Tak więc, gdy mam je przy sobie, nagle w Xanth pojawia się Mundania... Może nie pomyśleliście o tym, niemniej jed nak... Grundy nagle pojął, o co chodzi. — A więc trzyma nas tutaj magia! Przez nią nie możemy stąd wyjść! Jeśli ją wyeliminujemy... — To się stąd wydostaniemy... - dokończył Jordan. — Przypuszczam, że tak - odparł centaur. - A więc jeśli chcielibyście razem ze mną udać się w drogę... — Powiedz nam jeszcze, jak tu do nas trafiłeś? - zagadnął go Grundy, nie mogąc uwierzyć w swoje nadzwyczajne szczęście. — Mój przyjaciel Bink podsunął mi ten pomysł. Pewnego razu stwierdził, że Wieczne Błota to doskonały teren do wypróbowania mojego eksperymentu. Nazwał go Syndromem Mundanii - wyjaśnił mu Arnold. - Nie pozostało mi nic innego, jak się z nim zgodzić. Je żeli nie zgubię się tutaj, to gdzie indziej też nie powinienem się zgubić. — Bink! - wrzasnął Grundy. - Powinienem był się tego dawno domyślić! To on wysyła mi na pomoc tych wszystkich ludzi! — Jestem przekonany, że nie chciał cię urazić - zapewnił go Arnold. - Ma tylko taki nadzwyczajny talent... — Jaki talent. Nie pamiętam... Arnold spojrzał na niego zatroskanym wzrokiem. — Ach, jak tak, to może nie powinienem był ci w ogóle o tym j wspominać... — Ale wspomniałeś. To ryzykant. Niczym się nie przejmuje, J a zawsze wychodzi cało... Czy to jakoś &ę wiąże z jego magią? — Chyba masz rację - tajemniczo mruknął centaur i więcej niej odezwał się na ten temat ani słowem. Zamiast kontynuować, zaczął siej wypytywać o szczegóły związane z sytuacją, w jakiej się znaleźli. Powiedzieli mu o Wyprawie Grundy'sgo, o tym, jak uprowadził! Rapunzel z Wieży z Kości Słoniowej i o Wiedźmie Morskiej, która ich j śledzi, próbując odzyskać swego więźnia i swoją moc. — Byli w niezłych opałach, gdy ich spotkaliśmy - nadmienił! Jordan. - Przyszliśmy w samą porę... — Takie cuda zdarzają się zawsze, jsśli Bink jest w coś żarnie-f szany - zażartował Arnold. Podejrzanie dużo wiedział. — Ale teraz utknęliśmy na tych Wiecznych Błotach - ciągnął! Grundy. - No, ale to chyba należy już dc przeszłości. Mam nadzieję J że nas stąd wyciągniesz. Czy jesteś pewien, że stworzysz tu kawałek f Mundanii, dzięki któremu na zawsze opuścimy te tereny? — To się zaraz okaże - odrzekł Arnold. - Dokąd chcecie dojść?! — Do Jeziora Ogrów i Pszczół Wodnjch. Do Faunów i Nimf. Oni! uwięzili Stanleya Steamera. — No cóż, to pójdziemy tam. - Centaur przeciągnął się. - JeśliJ wam to nie przeszkadza, wyruszymy jutro rano. Nie jestem już taki] młody jak kiedyś, a dzień zbliża się ku końcowi. Zgodzili się z ochotą. Arnold zasiadł z nimi do wieczerzy. Zjadł trochę orzechów, wypił kakao, znalazł solne wygodne miejsce, stanąłj i zasnął. W nocy obudził ich jakiś hałas. Zobaczyli alegorię przemykającą! między palmami. -Wielkie nieba! - krzyknął centaur. - Ukradła mi moje drewnolf Grundy stwierdził, że znów wpadli w poważne tarapaty. -Bez tego drewna będziesz siedział tu razem z nami - powie-J dział. Podszedł do Chrapusia i szepnął do potwora: - Musimy je! odnaleźć. Bestyjeczka spod Łóżeczka doskonale dawała sobie radę w ciem- j nościach. Popędziła za wstrętnym gadem i złapała go na samym brzeguj wyspy. Przez chmury przedzierało się blade światło księżyca. Grundyf zobaczył, że alegoria ciągnie drewno za sznurek, podobnie jak to j kiedyś robił sfinks. Jak tylko Chrapuś chwycił za drewno, alegorial skoczyła w przód i wyrwała mu je z włochatych łap. W tej samej chwili! Straszydło wysunęło dwie inne łapy i uderzyło nimi zwierza w jego j długi, zielony nos. -Bierz drewno! Drewno! - darł się golem. Chrapuś próbował je podnieść, lecz gdy tylko sięgnął po nie, ] alegoria kłapnęła zębami i ugryzła go. Musiał cofnąć łapę. Teraz z kolei ona spróbowała złapać cenny pakunek. Jednak potwór widząc, co się dzieje, zacisnął pięści i huknął ją w nos. Nadbiegł Jordan. — Wracaj! - zawołał. - Teraz ja się nią zajmę. — Tak chyba będzie najlepiej - pomyślał Grundy. Chrapuś zawrócił. Jordan natychmiast zajął jego miejsce. Lecz mimo iż odbyło się to w okamgnieniu, zwinna alegoria wykorzystała ten moment i chwyciła kawałek drewna do pyska. Zanim zdążyli coś przedsięwziąć, szybko go połknęła i pomknęła w kierunku wody. - No, to koniec. Teraz już jej nie złapiemy - westchnął zrozpaczony golem. Jordan uniósł swój miecz do góry. Był gotów do ataku. Lecz nagle stało się coś dziwnego. Gad zesztywniał i zamarł w bezruchu. Jordan zawahał się. Nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Grundy z miejsca pojął, co się stało. — Nie żyje - powiedział. - Żyła dzięki magicznej mocy Hag, ale jak tylko połknęła to drewno, magia Wiedźmy zaczęła działać w odwrotną stronę. Nasza alegoria po prostu wyzionęła ducha... — No więc ten problem mamy z głowy - podsumował Jordan. Zamachnął się, przeciął gada na pół, wyjął kawałek drewna i opłukał go w najbliższej kałuży wody. — Ciekawe, czy to drewno z kolei nie odmieni naszego wo jownika - zastanawiał się Grundy. Zaraz jednak przypomniał sobie, że Jordan dopiero co wykorzystał swój talent. Niedawno wyzdrowiał i teraz był najzwyklejszym człowiekiem pod słońcem. - Nie. W tej chwili ona na niego nie działa - odetchnął. Odzyskali magiczne drewno i niewątpliwie mogli się z tego cieszyć. Z drugiej jednak strony mieli się także czym martwić. Wiedźma Morska znów była duchem. Gdyby dalej siedziała w alegorii, byłoby jej bardzo trudno podążyć za nimi, czy zabić się i zmienić goszczące ją ciało. Teraz zaś mogła ich dalej z łatwością tropić. -Będę je trzymał w ręce - stwierdził Arnold, gdy zwrócili mu jego własność. Położyłem je obok siebie, gdyż wolę, jak mnie otacza atmosfera magii. Jest daleko milsza od atmosfery Mundanii. Ale teraz, z perspektywy czasu widzę, że się nieco przeliczyłem - wyznał centaur i mocno zacisnął dłoń. Z powrotem położyli się spać. Grundy jednak długo nie mógł zasnąć, ponieważ Rapunzel przez cały czas szeptała mu do ucha przeróżne czułe słówka, zachwycała się jego męstwem i trzymała go za rękę. Był tak szczęśliwy, iż niemal żałował, że są bliscy wyjścia z pułapki. Rankiem przekąsili coś niecoś i zaczęli zbierać się do drogi. Jordan przytroczył łóżeczko do grzbietu centaura. Threnody zamieniła się w dziewczynę wielkości golema. W ten sposób Grundy miał nagle przy sobie dwie małe kobietki. Aż otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Wszyscy troje ułożyli się wygodnie w łóżeczku, a Chrapuś wcisnął się w najciemniejszy kąt swej nory, gdyż zrobiło się już całkiem jasno J Arnold ruszył naprzód. Jordan maszerował obok. — Czy Jordan nie ma nic przeciwko temu, że się tak ciąg zmieniasz? - spytała nagle Rapunzel, zwracając się do swej towarzy.| szki podróży. — Nie - odpowiedziała Threnody i roześmiała się. - Jeśli tylko zechce być ze mną, natychmiast się odpowiednio zmieniam. Wsz posiadamy najróżniejsze talenty i tak już jakoś jest, że jedno nie potra zrobić tego, co drugie. — Ale możesz stać się dużo większa od niego. - Rapunzel niji dawała za wygraną. - Nie boi się ciebie, kiedy jesteś olbrzymia? — Nie. Nigdy. Ja go kocham. Dla nas nie liczy się to, ja wyglądamy, lecz to, jak się kto do kogo odnosi. On bez trudu mógłbj mnie na przykład przeszyć szpadą i pewnie bym już nie wyzdrc wiała. Wiem jednak, że nigdy by tego nie zrobił, bo też mnie kocha. — Tak... przyjazne nastawienie jednej osoby do drugiej... cz cuda - westchnęła. Grundy przysłuchiwał się ich rozmowie, nie odzywając się an słowem. -Może to i prawda, że uczucia są ważniejsze od czyichśjj wymiarów - pomyślał. - Ona jednak jest spokrewniona z elfar i ludźmi. I z nimi też powinna obcować. Jestem jednak przekonany, i zarówno w tym jednym, jak i w drugim społeczeństwie nie ma żadnego golema. O Wielki Magu! Jakże bym chciał, aby to wszystko wygląda zupełnie inaczej! Drewno odwrotności działało. Znajdowali się na skrawku M danii. Okolica, oświetlona jasnym światłem dnia, wydała im się dziv i niemiła. Palmy nie miały tu palczastych liści w kształcie dłon Zamiast nich z ich łodyg wyrastały zabawne pęki olbrzymich, zielonych cieniutkich ździebeł trawy. Wcale się im to nie spodobało. Minęli jakii kokosowy orzech. Ten też, jak na taki orzech przystało, wcale nie by z czekolady*. Pokrywała go wstrętna, włóknista skorupa i nie dało i go nawet ugryźć, a co dopiero zjeść. Niemniej jednak, gdy wkroczyli i morze trawy, rzeczywiście znaleźli się w morzu traw. Z jedną tylkoi różnicą. Nie było tu prawdziwych bagien, a jedynie coś, co przypomi-| nało dziwne moczary na ugorze. Gdzieniegdzie wznosiły się kop mułu, pomiędzy nimi widać było wielkie kałuże wody i krągłe kępki! traw. Z oddali mogło to rzeczywiście przypominać prawdziwe bagno.1 Ale tylko z oddali. Zaś nieco dalej, tuż za brzegiem ich mundańskiejf wysepki, rozciągały się przepiękne bagna porośnięte soczystą, zieloną! * Coco(a)nut (ang.) - orzech kokosowy. Cocoa (ang.) - kakao. Dlatego! coco(a)nut można także przetłumaczyć jako kakaowy czy czekoladowy orzech. J trawą. Granica dwóch światów była wyraźnie widoczna. Biegła skrajem Przesmyku Centaura*. Tu było szaro i ponuro, tam zaś pięknie i kolorowo. Weszli do następnego zagajnika i okolica całkiem się zmieniła. Trawa gdzieś zniknęła, a zamiast niej pojawiła się normalna, typowa dla Xanth roślinność. Arnold zatrzymał się. -Taka podróż na skrawku Mundanii nie jest czymś normal nym. - oświadczył. - Chyba lepiej będzie, jak was teraz zostawię. Wydaje mi się, że osada Faunów jest tuż, tuż... Grundy dobrze wiedział, że centaur miał rację. Fauny i Nimfy były w pełni magicznymi istotami i drewno odwrotności w połączeniu z Przesmykiem Centaura mogło im bardzo zaszkodzić. -Arnoldzie! Spisałeś się doskonale. Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni - powiedział, a wszyscy jak echo powtarzali jego słowa. Maleńka Threnody i Rapunzel wydrapały się na niego i pocałowały go w uszy. Centaur poczuł się nieco zażenowany. Ostatecznie miał do tego prawo. Jako uczony zawsze usuwał się raczej w cień i nie lubił niezwykłych wyczynów. W końcu odszedł, by dalej prowadzić swe badania nad Syndromem Mundanii. Jego zaczerwienione uszy migotały w oddali. Grundy, Rapunzel, Threnody i Jordan postanowili czym prędzej ruszyć w drogę. — Poniosę łóżeczko - zaproponował Jordan. - Umocujcie mi je na plecach, tak jak kiedyś. — Ale teraz mamy dzień - zaprotestował Grundy. - Ono jest potrzebne Chrapusiowi. — A to dlaczego? Popatrz, przecież stoi tam, w pełnym słońcu i nic mu nie jest - odpowiedział Jordan. Wszyscy za zdziwieniem spojrzeli na Chrapusia. Rzeczywiście, stał nieco dalej, patrzył w niebo i nic mu się nie działo. — Jak to możliwe? - bąknął golem. — Arnold dał mi szczapkę tego drewna - wyjaśnił mu Potwór w swoim języku. - Stwierdził, że jeśli naprawdę odwraca ono każdą magię, włącznie z jego, to powinno także odwrócić i moją. A więc postanowiłem je wypróbować. — No, przynajmniej jeden mądry. I to centaur! - zawołał Jordan. — Szkoda, że nikt z nas wcześniej nie wpadł na ten pomysł! - west chnął golem. - Też mieliśmy takie drewno. Mogliśmy z niego skorzystać. * Przesmyk Centaura - magiczne pole o wymiarach ok. 18 x 2 m, otaczające Centaura Arnolda (T. IV Przesmyk Centaura s. 165), za pomocą którego można przenieść magie do Mundanii. Drewno odwrotności spowodowało, że w Xanth pokazał się mały kawałek Mundanii o wym. j.w. -Niestety, nikt z nas nie jest uczonym centaurem - pod-* sumowała Threnody. Przywiązali łóżeczko Jordanowi do palców i wszyscy troje przesie dli się na Chrapusia. Ważyli tak mało, że Bestyjeczka spod Łóżecz nawet nie poczuła ich ciężaru. — No, teraz Threnody już całkiem wyzdrowieje - pomyślał Grundyl — Wiesz co, to całkiem przyjemnie być takim małym - nad-i mieniła. - Chyba będę częściej przybierać te rozmiary. -Masz całkowitą rację - przytaknęła jej Rapunzel. Grundy nie odezwał się. Musiał być taki, jaki był. Nie specjalnego wyboru. Nie mógł sif zmieniać. Do Ustronia Faunów i Nimf prowadziła wąska, kręta ścieżk Biegła od przełęczy dnem wąwozu, który niebawem zamienił w kanion zamknięty z obu stroi widocznymi z daleka, wysokir postrzępionymi skałami. Innego dojścia do tej osady nie Niemniej jednak szło im się tędy cftłkiem miło i nic nie wskazywało i to, by mogło tu komukolwiek ccś grozić. Po jakimś czasie doszli do ujścia kanionu i ujrzeli wspaniały widok Gęsty, zielony las otaczał malownicze, szmaragdowe jezioro i porast niewielkie, położone tuż przy brztfgu, urocze wzgórze. Całość okalałd pasmo wysokich gór. Za chwilę ich oczom ukazali si? także mieszkańcy tego zakątka -tańczące Nimfy i Fauny, równie czyste i nieskalane jak tereny, któp zamieszkiwały. Fauny wyglądały prawie jak ludzie. Jednak zamia stóp miały kopytka, owłosione nogi i maleńkie różki na głowie. Nir były nagie, młode i czarująco piękne. Zalotnie potrząsały warkocz i pląsały. — Och! - westchnęła Rapunzel, przygładziwszy ręką swp| obcięte włosy. — I tak jesteś ładna. Wsystkc jedno, z włosami czy bez - powa nie zapewnił ją Grundy. Fauny i Nimfy tłumnie wyległy na spotkanie. Z bliska było' iż wcale nie są jednakowe, lecz wszystkie były uśmiechnięte i przyja — To cudowne, że mogę im ii? przyjrzeć z bliska - powiedzia Rapunzel. - Driadom, Oreadum i Najadom, jak też Faunc Drzewnym, Górskim i Wodnym,Sylenom i Satyrom*... — Co? Komu? Czemu? - sfytał golem. — Różnym gatunkom Nimf i Faunów - wyjaśniła. - Driady l nimfy leśne, zamieszkują gaje, Oready osiedliły się w górach, Naja * Faun - staroitalskie bóstwo gór, pól i lasów. Bożek (bożątko) płodne i urodzaju. Grecy, z których kultury Wymianie korzystali pełnymi garścian rozróżniali dwa typy faunów. Były P syleny (z końskimi nogami) i saty (z koźlimi nogami). dy w jeziorach, i odpowiednio przystosowały się do swojego otoczenia. Mieszkańcy Ustronia stłoczyli się wokół przybyszy. -Co za dziwaczne stworzenia! - wołali. - O! Ten ma łóżeczko na plecach. O! A tamci jadą na potworze! Fauny i Nimfy były o wiele większe niż Grundy, jednak mniejsze niż przeciętny człowiek. — Szukamy małego smoka - oświadczył golem. - Wiemy, że jest tutaj. Nazywa się Stanley Steamer. — Stanley! O! Tak, tak! - krzyknęli. Po chwili pojawił się smok we własnej osobie. Grundy aż otworzył oczy ze zdumienia. Stanley bowiem nie był już słodkim, małym smoczkiem. Przez te wszystkie lata wyrósł na jeszcze nie największego, acz potężnego, nader szczęśliwego i zdrowego potwora. -Stanley! - zagadnął go Grundy w smoczym języku. - Ależ ty urosłeś! Smok ryknął i buchnął wesołymi chmurkami pary na powitanie. — A ty nie - odpowiedział, rozpoznawszy Grundy'ego. - A co to za małe golemki? - zapytał. — To jest Threnody - odparł golem. - Już ją kiedyś poznałeś. Zwykle jest nieco większa. A to Rapunzel. Koresponduje z Ivy. Wymieniają kalambury. Wykradłem ją z Wieży z Kości Słoniowej. Przyszliśmy ciebie uwolnić... — Mnie? Ależ mnie wcale nie trzeba uwalniać - zaprotestował Stanley. — Co on mówi? - dopytywał się Jordan. — Mówi, że go wcale nie trzeba uwalniać - przetłumaczył Grundy i zaraz znów zaczął mówić w smoczym języku. - To dlaczego nie wracasz do Ivy? Stanley posmutniał. — Chciałbym, ale nie mogę. — Czy te Fauny i Nimfy zatrzymują tu ciebie siłą? — Właściwie nie. — A więc jesteś wolny, możesz stąd odejść? — Nie. Grundy odwrócił się do swych towarzyszy i powiedział: — Twierdzi, że nikt go tutaj nie więzi, jednak nie może stąd odejść. — To jest zupełnie bez sensu - stwierdził Jordan. W tym momencie Fauny i Nimfy rzuciły się na Stanleya, zaczęły go głaskać, tulić i całować. Ne można go było już o nic pytać. Myślał o czymś zupełnie innym. -Pomału zaczynam wszystko rozumieć - odezwała się Threno dy. - Już chyba wiem, czemu on nie chce ich opuścić... Grundy pokiwał głową. — A któż by chciał... - westchnął. — O! Podoba ci się ich zachowanie! - zauważyła RapunzeU — No... cóż - plątał się Grundy. — A już myślałam, że tego nie lubisz - docięła mu dziewczyna! Grundy szybko zmienił temat. — Teraz musimy pomyśleć, jak go stąd zabrać do domu - burk Jednak im dłużej przyglądali się Ustroniu Faunów i Nimf, ty bardziej wątpili w sukces Wyprawy. Mieszkańcy tego zakątka Xant spędzali całe dnie na zabawach i wesołych pogawędkach. Pływali! bawili się, jedli i radośnie się śmiali. Nigdy nie używali brzydkich słów| nie patrzyli na siebie ze złością. Wszędzie panowała atmosfe optymizmu i pojednania. Nie mieli też nic przeciwko przybyszon Zaprosili ich do wody, na wzgórze, do lasu. Threnody zauważyła, iż Jordan przygląda się paru zielonowłosy Driadom grającym w berka na rozłożystych gałęziach starego, wie kiego dębu. Nimfy goniły się, głośno piszcząc z uciechy. Pomięd liśćmi migały ich prześliczne ręce i nogi, falujące nagie piersi i swe bodnie unoszące się na wietrze włosy. -Chyba powinnam zmienić swe rozmiary - mruknęła ponuro Tymczasem grupa powiązanych linami Faunów górskich pokony| wała wzgórze. Nie miały za dużo do roboty i tak naprawdę nie miały; bardzo dokąd iść, a jednak cieszyły się tym, co robią. Wyglądały tali jakby po raz pierwszy wychodziły na szczyt, a ich kopyta świetnie si| do tego nadawały. Najady i Fauny Wodne grały w piłkę wodną. Podrzucały piłkę < góry, pryskały i chlapały wodą. Jeśli to było możliwe, robiły zwodjj i bawiły się chyba dużo lepiej od innych. Nagle tuż przy wejściu do Ustronia coś się poruszyło. Zobacz oddział goblinów uzbrojonych we włócznie i w maczugi. -Otoczyć najsoczystsze! - rozkazał dowódca. - Wieczór zrobimy sobie ucztę! Porwały pierwsze, figlujące opodal Nimfy, które zaczęły pr raźliwie krzyczeć. Stanley, który rozłożył się wygodnie pod drzewc i uciął sobie drzemkę, postawił uszy. Coś go zaniepokoiło. Zior chmurą pary i popędził w kierunku goblinów. -Smok! - zawołał dowódca. Był przerażony. Na dźwięk tego słowa gobliny natychmiast puściły szamoczące si^ Nimfy i rzuciły się do ucieczki. Stanley pomknął za nimi, przypiekając j<( wrzącą parą. Po chwili już ich nie było. Nimfy zachowywały się tak, ja gdyby nigdy się nic nie zdarzyło, i natychmiast wróciły do swoich zaję Grundy potrząsnął głową. -Teraz już chyba rozumiem, dlaczego on nie może ich zostaj wić - powiedział. - Te stworzenia są zupełnie bezradne. Nie potraf^ się bronić. Jeśli nieprzyjemne zajście należy już do przeszłość natychmiast o nim zapominają. Gdyby nie było tu Stanleya, nie tylko gobliny, lecz nawet każdy zwykły przechodzień dałby im rade — Gdy go stąd zabierzemy, słono za to zapłacą - stwierdziła Rapunzel. — Przyrzekłem, że go przyprowadzę na Zamek Roogna - odpo wiedział Grundy. - Taki jest cel mojej Wyprawy i jeśli tylko to możliwe, to muszę ją doprowadzić do końca. — Nawet za taką cenę? - spytała. — Nie wiem. Grundy doszedł do wniosku, że musi dokonać największego w życiu wyboru. Nie mógł zrezygnować z Wyprawy. Z drugiej jednak strony nie chciał pozbawić mieszkańców tego Ustronia jedynego stworzenia będącego w stanie obronić ich przed mnóstwem czających się wkoło niebezpieczeństw. Nadchodził wieczór. Fauny przyniosły świeżo zerwane z drzew owoce, jagody z porastającego wzgórze lasu i wodne ciasteczka z jeziora. Zaczęła się uczta, na którą oczywiście zaprosili swoich gości. Jedzenie było wspaniałe. Grundy jednak ciągle myślał, jak znaleźć wyjście z tej trudnej sytuacji. Był smutny i do nikogo nie odzywał się ani słowem. Gdy tylko cienie wydłużyły się nieco, Chrapuś zaczął się wiercić. Był czymś zaniepokojony. — Ten cień - wrzasnął w swoim języku - tylko patrzy, żeby mnie dopaść. — Przecież jesteś stworzeniem cienia - przypomniał mu Grun dy. - Żyjesz w ciemnościach. — Boję się ciemności! — Boisz się ciemności?! - Grundy'ego zatkało. - Co się z tobą stało? — Nie mam pojęcia - przyznał się Potwór. - Ale teraz kocham słońce i nie mogę znieść ciemności. — Ale przecież pod twoim łóżeczkiem zawsze było ciemno. — Łóżeczko! - krzyknął przerażony Chrapuś. - Nawet nie przypominaj mi o nim! — Co się stało? - zapytała Rapunzel. — Bestyjeczka spod Łóżeczka boi się ciemności i nie chce wracać do swej norki - wyjaśnił jej zdumiony Grundy. Roześmiała się. — Głuptasie! - zawołała. - Przecież ma przy sobie drewno odwrotności. — No jasne - westchnął golem. - Chrapusiu, wyrzuć tę szczapkę drewna - powiedział. Potwór zrobił to, co mu kazano, i nagle... dał nura pod łóżko. -No! Teraz już zachowuje się całkiem normalnie. Znowu nie znosi światła. Ten problem mamy z głowy - pomyślał golem. -Pozwól, że sprawdzę, czy na pewne nic mu nie jest - poprosiła Rapunzel. Podeszła do łóżeczka, wdrapała się na nie i przybrała l ludzkie rozmiary. Spuściła w dół swą piękną nóżkę i pomachała mu j swą zgrabną kostką przed nosem. Chrapuś natychmiast pochwycił ją ] w swe łapy. Rapunzel pisnęła i szybko podkurczyła nogi. - No! i Wszystko w porządku - oświadczyła. Nimfy zauważyły, co robi. -Pozwól mi spróbować - krzyknęła Oreada. Podbiegła do! łóżeczka, rzuciła się na posłanie i zwiesiła nogi. Po chwili wszystkie Nimfy robiły to semo. Wieczór rozbrzmiewał l wesołym chichotem i radosnymi okrzykami. Jedna z Najad nie zdążyła 1 się wdrapać na łóżko i gdy Chrapuś pociągnął ją za kostkę, straciła] równowagę, spadła na ziemię i zawołała: -Ojej! On jest cały z łap! Po chwili usłyszeli jakiś podejrzany, przypominający całusa l dźwięk. Najada wygramoliła się spod łóżeczka i pobiegła w kierunku] wody z uśmiechem na ustach. Chrapuś odniósł niebywały sukces. Grundy spojrzał przed siebie, f szukając wzrokiem smoka. Przypuszczał, gdzie może leżeć i pochrapy-i wać. W pewnym momencie zauważył, iż Stanley jest zieleńszy niż l zazwyczaj. Przez trzy lata był głównym obiektem zainteresowania.] Teraz miał rywala. Golem podszedł do smoka. -Może nie jest to takie ważne - odezwał się w smoczym jeży-1 ku - lecz chciałbym ci jednak przypomnieć, że w Zamku Roogna mię-J szka pewna mała dziewczynka, która bardzo tęskni za pewnym smokiem... j Stanley westchnął, wypuszczając obłoczek pary. -Prawdę mówiąc chciałbym znów ujrzeć Zamek Roogna. Ale cof się wtedy stanie z tymi przemiłymi Faunami i Nimfami? Grundy nie wiedział, co odpowiedzieć. Wrócił do łóżeczka. Nimfy! wreszcie dały Chrapusiowi spokój. -Robi się całkiem ciemno - wyjaśniła jedna z nich. - Musimy J iść spać. Po chwili wszystkie Fauny i Nimfy smacznie spały. Tryskająca! z nich za dnia bezgraniczna energia i radość podczas nocy zamieniała| się w przyjemną, słodką, regeneracyjną drzemkę. Stanley poczłapał dc wyjścia, ułożył się na ścieżce, by zagrodzić drogę wszelkim niepożąda-| nym przybyszom i sam też zapadł w sen. Jordan i Threnody usadowili się pod dębem. Threnody właś-| nie zmieniała swoje rozmiary. Przez jakiś czas, nim nabrała ciała, f była przezroczysta jak duch. Po godzinie wszystko wróciło do normy. j Łóżeczko zostawili Grundy'emu i Rapunzel. Dziewczyna znowu j zmalała. Potrafiła to zrobić od razu, zaś Threnody zawsze potrzebo- j wała na przeobrażenie się trochę czasu. Mieszkańcy Xanth przeważnie j nie potrafili tego robić i tylko parę osób w pełni posiadło ten dar. Były to jednak Maginie lub Magowie. Maleńki Dolph mógł nieustannie zmieniać się, w co tylko chciał, ale też dlatego był Magiem i miał zostać Królem Xanth, gdyby Ivy przypadkiem nie chciała zasiąść na tronie. — Hej, Grundy! - zawołało Straszydło spod Łoża. — Jestem tutaj - odezwał się golem. — Znalazłeś tego swojego smoka... a jak tam mój romans? Bo przecież mi obiecałeś... taka była umowa... Grundy popatrzył na Rapunzel. Był przerażony. — Co mam mu powiedzieć? - pomyślał. — Czy pyta o to, o co myślę, że pyta? - spytała dziewczyna. — Tak. I nie wiem, co mu odpowiedzieć. — Musisz mu wyznać prawdę. Zasłużył na to... — Ale... Rapunzel postanowiła wybawić go z tej kłopotliwej sytuacji. — Chrapusiu - zaczęła. - Przykro mi bardzo, lecz wśród Potworów spod Łoża nie ma żadnych kobiet. — Byłem tego prawie pewien - mruknął Chrapuś, a Grundy przetłumaczył jego słowa. Chrapuś, podobnie jak wiele potworów, rozumiał ludzką mowę, nie umiał się jednak nią posługiwać. — Jestem pewna, że i tak masz, po co żyć-ciągnęła Rapunzel. - Wydaje mi się, że te Nimfy tak bardzo cię lubią. — Ale przecież nie mogę tu zostać - smutno westchnął Potwór. - To teren Stanleya. — No i patrzcie! Mamy smoka, który chce wrócić na Zamek Roogna i nie może, i Potwora spod Łoża, który z chęcią by tu został, lecz nie może sobie na to pozwolić. Xanth jest pełen ironii! — Chyba znajdzie się jakieś rozwiązanie - oświadczyła Rapun zel. - Właściwie już je mam! Jej optymizm przywodził na myśl Nimfy. Grundy żałował, że też nie potrafi myśleć w ten sposób. Organizacja Wyprawy nie była wcale tak prosta, jak mu się z początku wydawało. Rapunzel wzięła go za rękę i w tym momencie był prawie skłonny uwierzyć, że wszystko ułoży się lepiej, niż się tego spodziewał. 14. WOJNA PSZCZÓŁ Fauny i Nimfy obudziły się z samego rana. Otoczyły przybyszy zwartym kołem i przyglądały się im tak, jakby wcale ich me pamiętały. — Każdy dzień jest dla nich czymś zupełnie nowym - wyjaśnił j Stanley w smoczym języku. - Zapominają o wszystkim, co się wyda-1 rzyło poprzedniego dnia. Dlatego w każdej chwili mogą na nich napaść j gobliny czy ogry. Fauny i Nimfy nigdy się niczego nie nauczą. Dlatego j też naprawdę strasznie potrzebują kogoś, kto by ich chronił. — Masz całkowitą rację - zgodził się z nim Grundy. Za-1 czynał pomału rozumieć, o co tu chodzi. - Nie możemy zosta-! wić ich samych. To byłoby bardzo nieładnie z naszej strony. Alei powiedz mi tylko jedno: jak mam wrócić Zamek Roogna, nie przy-f prowadziwszy tam ciebie? Przecież po to zorganizowałem całą Wy-| prawe. Nagle Nimfy na nowo odkryły Chrapusia. Znów krzyczały! i piszczały z uciechy, gdy łapał je za powabne kostki. Stanley zrobił się i ciemnozielony ze złości, lecz nie odezwał się ani słowem. Fauny] zajadały się owocami i biszkoptami. Wszyscy, z wyjątkiem Grun-1 dy'ego i jego przyjaciół, którzy sięgali pamięcią dalej niż jeden dzień f wstecz, byli nad wyraz szczęśliwi. — Jeśli nie ma innego wyjścia - mruknęła Rapunzel - to może] tak byśmy tu zostali? — Nie! - stanowczo sprzeciwił się Grundy. - Ja muszę zakon- i czyć swoją Wyprawę, a ty musisz wreszcie trafić do swoich. I jest mi| obojętne, kto to jest, elfy czy ludzie. Trzeba koniecznie wymyślić jakieś | rozwiązanie. — Chyba tak - powiedziała dziwnie smutnym głosem. W tym momencie czar poranka nagle prysknął. U wejścia do J Ustronia rozległ się jakiś dziwny hałas. Po chwili ich oczom ukazała się ] chmara pszczół. Bzyczały z wściekłości. -To nie wróży nic dobrego - jęknął golem. Po jakimś czasie okazało się, iż nie są to zwykłe pszczoły.! Wyglądały prawie tak samo, lecz były ogromne - sięgały Grun-| dy'emu powyżej kolan - i posiadały magiczną moc. Latały wokoło! i raz po raz, dając nura w dół, atakowały swymi potężnymi żądłami! bezbronne istoty. Użądlone Fauny i Nimfy wydawały z siebie! przeraźliwy krzyk i zachowywały się nadzwyczaj dziwacznie. Jeden j Faun wybiegł na czoło grupy i tkwił tam bez potrzeby. Drugi odbiegł! na bok, stanął jak słup soli i nic nie było w stanie go poruszyć. Trzeci T rozglądał się wokoło, wytrzeszczając oczy tak, jakby nic nie mógł j zobaczyć. Jakaś Nimfa wołała: -Ujrzałam światłość! Jeszcze inny Faun usiadł na trawie i zaczął kopać tunel, w kto- ] ry od razu zaczęła wsuwać się jakaś Nimfa. Reszta Faunów i Nimf i przyglądała się im ze zdumieniem. Jednak gdy któreś z nich zo- j stało użądlone, natychmiast przyłączało się do tej dziwacznej trupy, i Każdy jednak robił coś innego, coś szczególnego. Jordan wytrzeszczył oczy i chwycił za miecz, którym i tak nie mógł nic pszczołom zrobić."a" — Co to wszystko znaczy? - spytała Threnody. — To chyba nie są pszczoły ze zwykłego ula - oświadczyła Rapunzel. — Uczyłam się o nich, ale ich nigdy przedtem nie widzia łam. — Nie z ula? - zdziwił się Grundy. - Przecież wszystkie pszczoły żyją w ulach. — Tak, ale te są szczególnego rodzaju - odpowiedziała. - Gdy kogoś użądlą, ofiary zachowują się tak, jak dyktuje im ma giczny jad. Wygląda mi na to, że przyleciało tu wiele różnych pszczół. Pszczoły Przewodniczki i Strażniczki, Ślepki i Światłki, Ryjki i Skryjki. — Och! Rozumiem! - zawołał Grundy. - Ten, który wyszedł na czoło, i ten, który odszedł na bok, i ta, która ujrzała światłość i ta, która chce wejść pod ziemię... — A ten, który rozgląda się dookoła - przerwała mu Threno dy - został ukąszony przez Gapę... — O! Teraz widzę Trujkę i Wbijkę, Nudę i Marudę... - dodał Jordan. — A ja Myjkę i Zwijkę... - dorzucił Grundy. — I masę Pszczół-Płaczek i Maniaczek - skończyła Rapun zel. - Ale czemu atakują tak niewinne stwory? W tym momencie jeden z owadów zatoczył w powietrzu pętlę i podleciał do Grundy'ego. — No i co, golemku? Masz dość? - bzyknął w pszczelim ję zyku. — Wiedźma Morska! - krzyknął przerażony Grundy, wreszcie pojmując, co się dzieje. - Nie dostaniesz jej, wstrętna Wiedźmo! — Jestem wysłanniczką Królowej - bzyknęła pszczoła. - Moja pani kazała mi wam powtórzyć, że jeśli dziewczyna do niej nie wróci, to mieszkańcy Ustronia drogo za to zapłacą. — Co ona mówi? - spytała zrozpaczona Rapunzel. — To tylko posłaniec. Przyniósł ultimatum - uspokoił ją go lem. - Wiedźma pragnie tego, co zwykle. Chyba wstąpiła w Królową Pszczół i dlatego wszystkie inne są jej posłuszne. — Och, nie! Tylko nie to! - jęknęła Rapunzel pełnym smutku głosem. - Ciągle chce mi się dobrać do skóry. — I mają zamiar tak długo niepokoić te niewinne istoty, póki* Jędzusia nie dostanie tego, czego chce - powiedziała Threnody. Wiem, co ona sobie myśli. Powinniśmy ją zlikwidować. To moje zadanie - oświadczył Grundy. - Pomaszeruj?'"0 tego ULA i rozprawię się z nią raz na zawsze. — Wszyscy tam pójdziemy - stwierdził Jordan, trzymając miecz w dłoni. — Wy, mężczyźni, jesteście tacy uparci i tacy głupi - wtrąciła się Threnody. - Przecież jeżeli zrobimy tak, jak chcesz, pszczoły po prostu wyroją się i nas pożądlą, a wtedy będziemy wyprawiać jakieś durne szopy. W ten sposób daleko nie zajdziemy. Musimy świetnie; zaplanować tę akcję. Trzeba wejść do ULA, kiedy ich w nim nie będzie. Grundy chyba mógłby sobie sam z tym poradzić, gdyby udało mu się stąd wymknąć... — Nie, to zbyt niebezpieczne - zaprotestowała Rapun- zel. — Nie. Gorzej jest NIE spróbować - powiedział smętnie go lem. - Chrapusiu, czy mógłbyś mnie tak wyprowadzić z tego miejsca, i by nikt tego nie zauważył? Bestyjeczka spod Łóżeczka nie odezwała się. Był dzień. Potwór siedział w swej norze. Grundy odszedł na bok i przyniósł szczapkę drewna odwrotności, j Wrzucił je pod łóżko. Chrapuś odruchowo je złapał i szybko wylazł na \ światło dnia, gdyż nagle zaczął się bać ciemności. — Jasne! Zrobię to, co chcesz! - zawołał. — Dobrze - mruknął Grundy. - Zajmijcie je czymś - burknął jj do reszty swych towarzyszy. — Musisz wykonać swe zadanie przed zapadnięciem nocy --\ przypomniała mu Threnody. - Wtedy zawsze wracają do Ula... — Przed zapadnięciem zmroku... - potworzył. - Złapał siej kurczowo Chrapusia i pogalopował w kierunku gór. Zboczyli ze szlaku i wdrapali się na strome, poszarpane zbo-j cze. Potwór chwytał się łapami ostrych, nagich skał. Krążyli wkoło,! dopóki nie znaleźli znajdującej się poza zasięgiem wzroku pszczół! ścieżki, a następnie szybko nią pomaszerowali. Owady niczego niej zauważyły. Gdy tylko opuścili Ustronie, Grundy zagadnął jedną z okolicznych J roślin. — Gdzie może być Ul tych wielkich, magicznych pszczół? — Jest niedaleko na południe stąd - usłyszał w odpowiedzi.] — Mógłbym wy leźć na drzewo i skoczyć na niego w dół... -j zaproponował Chrapuś. — Tylko by cię pożądliły - stwierdził Grundy. - To na nic. j Muszę się wkraść do środka, zakleić wejście i znaleźć Królową. Ja się ] tam zmieszczę, a ty nie. — To bardzo niebezpieczne - przypomniał mu Chrapuś. — Posadzisz mnie na gałęzi - poprosił golem. - Gdy tylko wejdę | do środka, podskoczysz w górę i zamkniesz wlot. A potem uciekniesz j i nie dasz się im złapać! -O, wy głupcy! - powiedział jakiś głos. - To się wam nigdy nie uda. Grundy rozejrzał się dookoła. Zobaczył wielkiego pająka i olbrzymią, okrągłą sieć, ciągnącą się od ziemi od drzewa. — Znasz te pszczoły? - spytał po pajęczemu. — Jem je - odrzekł pająk. - Ale są coraz mądrzejsze. Ostatnio, bez względu na to, jak bym nie zamaskował swej sieci, ciągle omijają ją z daleka. — Więc czemu mówisz, że wiesz, jak sobie z nimi pora dzić? — Wcale tego nie powiedziałem - zaprzeczył pająk. - Wiem tylko, czego się nie da zrobić. — To mi w niczym nie pomoże - kwaśno dociął mu Grundy. — A czemuż to miałbym ci w czymś pomóc? - niegrzecznie odpyskował pająk. — Ponieważ może byś skorzystał na tym coś niecoś. — Niby na czym? — Mógłbym zwabić pszczoły w twą sieć. Miałbyś ucztę nie lada... Żuwaczki pająka pokryły się śliną. — No, powiedzmy, że wyświadczę ci drobną przysługę... — Na przykład? — Dam ci kawałek mej nici. Spuścisz się na niej do wejścia. Grundy zamyślił się. — Nie. Od razu mnie zauważą i nie pożałują mi swoich żądeł... -No, to podaruję ci pajęczynę. Zrzucisz ją na wylot. W ten sposób żadna pszczoła ani nie będzie mogła wyjść z Ula, ani wejść do środka. Nie zniszczą jej, gdyż ona lepi się im do skrzydeł. Grundy wzruszył ramionami. — A więc będę ją mógł zawiesić, jak tylko wśliznę się do wnętrza... To brzmi całkiem nieźle. Niemniej jednak muszę się jeszcze jakoś uporać z tymi, które siedzą w Ulu. — Dam ci drugą sieć. Możesz zarzucać ją na pszczoły. Gdy będą się szamotać, wyciągniesz szpadę i poprzebijasz je na wy lot. — Graba! - zawołał Grundy. Pająk usnuł mu linę, pajęczynę do zasłonięcia wlotu i obronną sieć do zarzucania na wroga. W zamian za to Grundy ustawił się na tyłach wielkiej pajęczyny i zabzyczał w pszczelim języku: -Och! Pomóżcie mi! Jestem taki piękny. Kwitnę i umieram od nadmiaru pyłku! Czy nie ma tu jakiejś pszczoły? Nie widziałem ich przez wieki! Parę pszczół od razu załapało się na tę śpiewkę i wpadło w pułapkę. Pająk pochwycił je i w jednej chwili omotał swą nicią. Golem stwierdził, że czas działać. -Im więcej pszczół unieszkodliwi ten niegodziwiec, tym mniej będzie mogło mnie zaatakować... - pomyślał. Jednak nie wszystkie pszczoły poleciały w kierunku kwiatu. W Ulu zostały Trutnie. Zajmowały się wojaczką i nie zbierały nektaru z ziół. -Jak się ich pozbyć? - zastanawiał się Grundy. Nagle golem uśmiechnął się. Doszedł bowiem do wniosku, że wykorzysta swój spryt i talent. To była najlepsza broń. -Hej, wy końskie zady, pszczele tyłki! - wrzasnął. - Nikomu nie potraficie niczego zrobić! Myślicie tylko, jak uratować swoją skórę! Kilku wyprowadził z równowagi. Zabzyczały z wściekłości, rzuciły się na niego i wpadły w zasadzkę. Spróbował jeszcze raz. -Chromolę te wasze tępe żądła. Na nic się nie zdadzą. Leniuchy! Zwykłe, bezużyteczne trutnie! - szydził. Zwabił następne. Tym razem nadleciało ich nieco więcej. Wiedział jednak, że jeszcze parę wciąż siedzi w Ulu. Były to osobniki bądź nadzwyczaj sprytne, bądź szalenie leniwe. W tym momencie znów coś go oświeciło. -Na pomoc! Zaraz zginę! - pisnął głosem Królowej. To podziałało. Natychmiast wyleciały z Ula, skierowały się ku niemu i wpadły pająkowi w łapy. — No! To już wszystkie! - zawołał. - Jesteś zadowolony? Czy jeszcze mogę coś dla ciebie zrobić? - zapytał. — Chyba nie - odpowiedział pająk, przebierając w swoich ofiarach. Wyszukał sobie soczystą pszczółkę i zabrał się do jedzenia. Grundy odwrócił się. Nie mógł na to patrzeć. Wsiadł na Chrapusia. Potwór wy taszczył go na drzewo i posadził na gałęzi, nieco wyżej Ula. -Gdy nadleci rój, nie czekaj na mnie i zmykaj - przykazał mu Grundy. - Gdyby mi się coś stało, wróć w Ustronie i powiedz Jor danowi, Rapunzel i Threnody, że jakoś będą się musieli beze mnie obejść. — Jesteś taki dzielny! - westchnął Chrapuś. Grundy roześmiał się. — Dzielny? Jestem przerażony. Spuścił się po nitce pająka i rozhuśtał się. Po paru nieudanych próbach udało mu się wskoczyć na brzeg wlotu Ula i wślizgnąć się do środka. Golem był większy od przeciętnej pszczoły, więc otwór był dla niego nieco przyciasny. Miało to jednak i swoje dobre strony. Wklinował się w niego i nie mógł spaść w dół. Wyjął pierwszą sieść i ostrożnie obkleił nią wejście. Pajęczyna była leciutka, lecz nadzwyczaj mocna i lepka. Pająk wytłumaczył mu, jak ma się nią posługiwać. Nie szło mu to tak wspaniale, gdyż brakowało mu nóg, niemniej jednak, pajęczyna świetnie przylegała do brzegów wlotu. -Nikt się tędy nie przeciśnie - pomyślał. Teraz czekało go najgorsze zadanie. Wiedział, że w środku są jeszcze jakieś pszczoły. Pracowały. Słysząc, jak brzęczą, jedną ręką chwycił za szpadę, w drugą wziął sieć i ruszył naprzód. W środku Ula pełno było cylindrycznych pomieszczeń, podzielonych szarymi ściankami. Wszędzie widać było wiele najprzeróżniejszych korytarzy i przejść. Całość zwężała się ku górze. Grundy był przekonany, iż w środku będzie ciemno. Było jednak inaczej. Na skrzyżowaniach zawieszono niewielkie, fluoryzujące grzyby. W ten sposób mógł się łatwo poruszać, ale też i bardziej rzucał się w oczy. Pszczoły zapewne i tak poznały go zapachu, ale nie wpadły w panikę. -Tak czy tak wiedzą, że jestem tutaj. Ale na szczęście na razie zajmują się tylko pszczelim woskiem - westchnął. Wszedł do wielkiego, trójwymiarowego labiryntu, który w środku był o wiele większy, niż mu się wydawało, gdy patrzył na niego od zewnątrz. -Ale tu dużo miejsca. Chyba mam jakieś przywidzenia, albo też jest to działanie ich magii - powiedział sam do siebie. Jednak wszystkie korytarze prowadziły prosto przed siebie. Nie było tu żadnego bałaganu. Żadnych ślepych odnóg. Żadnych pułapek. Grundy bez trudu podążał w górę, do celu. W końcu doszedł do czegoś, co według niego powinno było być salą tronową, siedzibą Królowej. Przejście zastawiono mocną, szarą masą, z której zbudowany był cały Ul. Najwidoczniej nikt nie miał wstępu do środka. Spróbował przebić dziurę w ścianie, by się przez nią prześliznąć, masa jednak okazała się niebywale twarda. Nawet szpada wchodziła w nią z takim trudem, iż całe przedsięwzięcie nie było warte zachodu. Musiał wymyślić jakiś szybszy sposób na to, by wtargnąć do środka. Skręcił w bok. Z początku poszło mu łatwo, gdyż chodnik biegł poziomo, po chwili jednak musiał się pochylić. Było mu niewygodnie. Korytarz był dla niego za mały. Poza tym nie był pewien, dokąd prowadzi. Trzymał swą szpadę i sieć w pogotowiu. W pewnym momencie korytarz rozszerzył się i Grundy znalazł się w przepięknej komnacie. Wkoło było mnóstwo sześciokątnych komórek ustawionych heksagonalnie. Każdą z nich wypełniał płynny bursztyn, od wierzchu zaś pokrywał przezroczysty wosk. -To pewnie plaster miodu. Ich magazyn. Tu trzymają zapasy pożywienia - stwierdził golem. Grundy lubił miód, ale w tym momencie wcale nie miał na niego ochoty. Marzył tylko o jednym. Chciał załatwić Wiedźmę i wyjść z Ula, nim wróci rój. Nie wiedział, ile czasu mu jeszcze zostało. Wewnątrz wciąż było jasno i przez to czuł się tak, jakby czas w ogóle nie płynął. W jednym z sześciokątnych pomieszczeń natrafił na Robotnicę. Zauważyła go od razu. — Hej! Co tu robisz? Nie wolno ci tutaj wchodzić! - bzyknęła wystraszona. — Jestem kontrolerem. Muszę sprawdzić miód - powiedział, mając nadzieję, że jakoś załagodzi tę niezręczną sytuację. — Zaraz sprowadzę Brygadzistkę-zabrzęczała i pomaszerowała w kierunku wyjścia. Grundy pobiegł za nią i przeszył ją szpadą. Był wściekły, że musiał to zrobić, lecz .nie mógł ryzykować i sprowadzać sobie kłopotów na łeb. Robotnica jednak jakoś mu się wymknęła i uciekła. Po chwili do komnaty wpadło parę pszczół. Nieznośnie bzyczały. Jedna wyglądała na Kierowniczkę. -To nie kontroler, to złodziej - bzyknęła. - Użądlić go! Trzy inne rzuciły się na niego. Grundy czmychnął za ściankę komórki. Wciąż trzymał swą szpadę i sieć w pogotowiu. Wiedział, że wkrótce zostanie pokonany. Nagle przyszła mu do głowy inna genialna myśl. Odwrócił się, podniósł szpadę i wbił jej ostrze w nakrycie jednej z komórek. Weszła dość łatwo, lecz zaraz się zatrzymała. Grundy poruszał nią na wszystkie strony, aż woskowa pokryweczka odskoczyła w górę z dziwnym, przypominającym cmoknięcie łoskotem. Z uszkodzonej ścianki zaczął wypływać gęsty, złoty miód. — Ratujcie go! - rozkazała przestraszona Szefowa. Stojąca najbliżej niej pszczółka zamrugała oczami. — Nie wiedziałam, że tak ci na nim zależy! -Chodzi mi o miód, kąśliwa mordko - zabzyczała Brygadzistka, wskazując jej łapkami słodką ciecz. Była wściekła. Robotnica przy cichła i zabrała się do pracy. Tymczasem Grundy podchodził do coraz to innych komórek. Zdjął drugą pokryweczkę, a potem trzecią. Gdy robotnica rzuciła się na niego, odłożył szpadę, wziął do ręki garść miodu i rzucił nim w pszczołę. Nie trafił prosto do celu, lecz mimo wszystko zdołał oblepić pszczole skrzydła. Stworzenie straciło chęć do dalszej walki. Zapomniało zupełnie o Grundym i próbowało jedynie uratować zasoby przeciekającej komory. Po chwili golem mógł spokojnie opuścić zapełniony miodem magazyn. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Nadal jednak nie mógł znaleźć sali tronowej. W pewnym momencie natknął się na cichą, mroczną komnatę, wypełnioną pustymi komorami. Zajrzał do jednej z nich i zobaczył wielką larwę. -Ojej! To pszczele niemowlę! - zawołał. - Trafiłem do żłobka! Nagle zauważył podążającą ku niemu opiekunkę przyszłych pszczółek. Zrobiło mu się żal dzieciaków. Był za bardzo uczuciowy, by akurat w tym miejscu siać spustoszenie i zagładę. Zawrócił, szybko wpadł do najbliższego korytarza i uciekł. Obiegł nim Ul dookoła i skierował się w górę. Tym razem przybył do niewielkiej komnatki, której ściany były wyklejone tapetami. U wejścia przywitała go piękna, młoda pszczoła. Pomachała do niego czułkami i słodziutko bzyknęła: — Czego pragniesz, drogi gościu? — Hmm-niepewnie odburknął Grundy, nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.'- Szukam Królowej. — Naprawdę? - spytała. - Chyba nie za bardzo się dla niej nadajesz. Wyglądasz mi raczej na golema, a nie na trutnia. — Bo JESTEM golemem-przyznał się Grundy. Był zdziwiony, że go tak szybko zaakceptowała. Była dużo większa niż robotnice i właściwie powinien był się jej bać. Jednak nie zaatakowała go i za chowywała się raczej przyjaźnie. - Aaa ty...? - zagadnął ją cicho. — Jestem Księżniczką. Wkrótce odbędę lot godowy i poślubię najpiękniejszego trutnia w okolicy. A potem założę swój własny Ul. — Jesteś Księżniczką...? - powtórzył, myśląc, iż się przesłyszał. — Czy są tu jeszcze inne podobne ci pszczoły? — Skądże-odbzyczała wesoło. - Jestem jedną z dwóch, które się pierwsze wykluły. Musiałam stoczyć walkę i zabić tę drugą pszczołę, numer Dwunasty. Zjadła tyle witamin i wszystko na nic! A potem odcięłam główki reszcie larw. Po kolei, od Pierwszej do Dwudziestej. I w ten sposób zostałam jedyną Księżniczką w całym Ulu. Czyż to nie romantyczne? — Jesteś taka milutka! Jak mogłaś to wszystko zrobić? - wybuch nął Grundy. — JESTEM miła-bzyknęła. - Zrobiłam po prostu jedynie to, co do mnie należało. Ul nie może utrzymywać dwóch Królowych. — Podobno w Królową TEGO Ula wstąpił jakiś zły duch - za gadnął ją Grundy. - Przybyłem tu po to, by ją złapać. Zabiorę ją stąd. — Że co? - bzyknęła zaciekawiona pszczoła. - Zauważyłam, że ostatnio zachowuje się jakoś dziwnie. Wysłała cały rój na Fauny i Nimfy, w Ustronie... nigdy dotąd nie byliśmy z nimi w stanie wojny. Ale tu Królowa wydaje rozkazy. Musimy jej słuchać. Grundy'emu znowu wpadł do głowy nowy pomysł. — A gdybym tak wziął ją stąd, to co by się stało z tym Ulem? — No cóż, to jasne. Sama bym go zajęła. Nie zastanawiałabym się ani chwili. Zawsze lepiej jest obejmować dobrze prosperujący urząd, niż organizować wszystko od nowa. Tak naprawdę to wcale mi się do własnego Ula nie spieszy. Na zewnątrz czyhają różne niebezpieczeń stwa... ptaki i wstrętne, owadożerne rośliny. — Masz całkowitą rację - przytaknął jej golem. Skierowała ku niemu swe czułki. — Czy myślisz...? — Jeżeli mi tylko powiesz, jak dostać się do komnaty Królowej, zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby ją stąd wydostać. I nie zabiję — Nie zabijesz? - powtórzyła rozczarowana Księżniczka. — Jeżeli bym to zrobił, jej duch wstąpiłby w inne stworzenie - najprawdopodobniej w ciebie. — Miłosierdzie popłaca! - odburknęła. - A czy przypadkiem nie wypuścisz jej? — Nigdy - obiecał jej Grandy, — Pójdziesz trzecim korytarzerona prawo - powiedziała, wska zując odpowiednie przejście. Poszedł prosto, minął pierwsze i drugie skrzyżowanie, na następnym skręci we wskazanym kierunku i trafił prosto do komnaty Królowej. Przygotował szpadę i sieć, wszedł do środka i upadł na krzywą podłogę. Królowa była olbrzymia. Prawie taka jak Grandy. Miała wielkie, mocne kleszcze i niewyobrażalnie długie żądło. — A więc jednak przyszedłeś, golemku - bzyknęła. — Musiałem - odpowiedział, starając się pozbyć strachu, który go obleciał. - Jakże pokonam to przerażające stworzenie - po myślał. — W końcu się ciebie pozbędę- oświadczyła ucieszona. Wstała, rozpostarła skrzydła i powoli ruszyła ku niemu. - Wiesz, co teraz powinnam zrobić? — Wcale mnie to nie obchodzi-odburknął Grandy, uważnie się jej przyglądając, gdyż chciał rzucić się naiią w najdogodniejszym momencie. — Wbiję w ciebie swe żądło i wpuszczę ci w ciałko swój jad. Ale nie umrzesz. Zostaniesz jedynie sparaliżowany. Nie będziesz mógł się ruszyć, lecz będziesz żywy i w pełni świadomy - wycedziła, roz koszując się każdym słowem. - A potem rzucę cię moim nowym wojakom na pożarcie. Grandy zadrżał ze strachu. — To prawie tak, jakby we mnie wstąpiła! - pomyślał i powie dział, robiąc dobrą minę do złej giy: — Najpierw jednak będziesz musiała mnie dopaść. — A jak tylko się z tobą uporam, dobiorę się do tych twoich głupich przyjaciół - ciągnęła Wiedźma, zbliżając się do niego majestatycznym krokiem. - Najpiew ich użądlę, a potem zmuszę do posłuszeństwa. I będę się znęcać nad nimi dopóty, dopóki Rapunzel zdecyduje się uczynić wszystko, by tylko oszczędzić im cierpienia, poniżenia i śmiertelnych katuszy Dopóki nie będzie gotowa na wszystko! - powtórzyła. — Jesteś najbardziej jędzowalł. Wiedźmą, jaką kiedykolwiek widziałem - odpowiedział, zastanawiając się, czy byłby w stanie ją złapać w sieć za pierwszym razem. - Jest taka wielka - westchnął. — A gdy już będę miała to jej jędrne ciało, to oczywiście natychmiast je wypróbuję - mółiła. - Bo ten barbarzyńca to całkiem przystojny facet. Może nim posiekam go na kawałki, zdecyduję się na... Pomyślał o Rapunzel. Świadomość, że Wiedźma mogłaby w jakiś sposób wykorzystać jej ciało, okropnie go zasmuciła. Rzucił się na pszczołę. Królowa tylko na to czekała. Podskoczyła do przodu i nagle usunęła mu się z drogi. Golem zachwiał się i stracił równowagę. Zabrakło mu punktu oparcia. Runął na podłogę. Zanim się pozbierał, Wiedźma zaatakowała go od tyłu. Grandy jednak w porę usłyszał jej bzyk i położył się plackiem na ziemi. Nie spodziewająca się takiego obrotu sprawy Hag przeleciała tuż obok niego. Podmuch jej skrzydeł poruszył wszystko dokoła. Golem przekoziołkował, usiadł i zobaczył, że wraca, gotowa do walki. Zarzucił sieć, lecz nie trafił. Wzniecany przez owada wiatr odsunął ją na bok. Zdesperowany Grandy szybko przetoczył się w bok. W ten sposób ponownie uciekł, lecz dostał czubkiem skrzydła, które mimo że było cienkie i przezroczyste, prawie potrafiło zwalić go z nóg. Jednak nim Hag zawróciła, jakoś wstał. Stracił co prawda pajęczynę, lecz wciąż trzymał w ręku swoją szpadę. Tak więc miał szczęście w nieszczęściu. Teraz nie mógł Wiedźmy złapać, ale mógł ją zabić. -Nie, nie mogę tego zrobić - szeptał sam do siebie. - W ten sposób co prawda obronię się, ale jednocześnie ją uwolnię. Wstąpi w kogoś innego i cała historia zacznie się od nowa. Wiedźma nie dała mu czasu do namysłu. Obleciała komnatę i ponownie ruszyła do ataku. Tym razem zbliżała się ku niemu powoli, prawie że stojąc w miejscu, czekając na odpowiedni moment. Grandy uniósł szpilę do góry, gotowy do ataku. Wiedział, że nie będzie miał specjalnego wyboru. Znalazł się bowiem w sytuacji bez wyjścia. Musiał albo sam umrzeć, albo zabić Wiedźmę, a wcale nie miał na to ochoty. Nagle Królowa drgnęła. Odruchowo pchnął szpadą w przód, lecz chybił. Po prostu zrobiła fintę* i odleciała. Natychmiast jednak zatoczyła koło i nim zdołał odzyskać równowagę, ruszyła na niego ze zdwojoną siłą. Mocno uderzyła go w rękę. Grandy zachwiał się, a szpada wypadła mu z dłoni. Chciał zawrócić, by zmierzyć się z nią twarzą w twarz, lecz pszczoła usiadła mu na plecach i złapała go swoimi łapami. Grandy ugiął się pod ciężarem jej ciała i trzepotem skrzydeł, aż w końcu padł na ziemię i trzasnął głową w podłogę. Nie była nadzwyczaj twarda, lecz na moment zamroczyło go. Koła zaczęły mu krążyć przed oczami. Nie był w stanie stawiać żadnego oporu. -No! Mam cię! - bzyknęła. - A teraz wpuszczę ci trochę jadu. * Finta - ruch wykonany dla zmylenia przeciwnika, podstęp, fortel. Nie za dużo, by cię nie zabił. Tyle tylko, by cię sparaliżował - obiecała, wyciągnęła żądło i zaczęła przybierać dogodną pozycję. — Przecież jeśli to zrobisz, sama też zginiesz! - zawołał. — O nie, mylisz się. Są Pszczoły i pszczoły. Te pierwsze mogą sobie żądlić do woli. Nic im się nie dzieje. No, pokaż mi się. Muszę sobie wy brać jakieś miękkie miejsce. Chyba ukłuję cię w brzuch. Trzymaj się! Uwaga! Będzie bolało. Zaraz spuchniesz jak balon! Ale mam radochę. Straszliwe żądło było coraz bliżej, a Grundy ani nie mógł jej z siebie zrzucić, ani przewrócić się na bok. Trzymała go za mocno i w dodatku pomagała sobie skrzydłami. Poszukał ręką szpady, lecz nigdzie nie mógł jej znaleźć. Stwierdził, że musiała potoczyć się gdzieś bardzo daleko. Natrafił jednak na jakiś kawałek sznurka. -Cóż to może być u licha?-pomyślał. - Przecież to chyba sieć! Pszczoła dotknęła żądłem ubrania. Działała niezwykle ostrożnie, gdyż chciała mu wstrzyknąć dokładnie odmierzoną porcję jadu. Nie było to takie łatwe. Dużo prościej byłoby go zatruć na śmierć. -Teraz albo nigdy - szepnął do siebie Grundy. Podniósł rękę i pociągnął za sieć. Uleciała w górę, rozpostarła się niczym chusta, opadła na Hag i dokładnie oblepiła jej skrzydła, bo przecież właśnie do tego była stworzona. Pszczoła zaczęła się szamotać. Była niezwykle silna. Wciąż próbowała wbić w niego swe żądło, ale na nic się to jej nie zdało. Skutek był zupełnie odwrotny. Cała omotała się pajęczyną. — Bzzz! - bzyczała skacząc i próbując się uwolnić. Lecz Grundy pociągnął za linę i mocniej zacisnął sieć. — Tak! Pająk miał rację - westchnął. - Owad bez skrzydeł jest zupełnie bezradny. Teraz ja ją mam! Odnalazł szpadę i wetknął ją za pasek. Wziął sznur do ręki i pociągnął za sobą swój pakunek. Był bezpieczny. Spojrzał w górę na wyjście. Był pewny, że nie da rady jej tam wytaszczyć. Ona też była tego pewna. — Gra jeszcze nie jest skończona - bzyknęła. - Mój rój zaraz wróci. Poczekaj tylko! — Ma rację - pomyślał golem. - Co robić? — Już je słyszę! Wracają! - zabzyczała. — Tym razem też się nie myli. Już słyszę ten charakterystyczny, jednostajny szum-mruknął sam do siebie. Wtem o czymś sobie przy pomniał. - Księżniczko! - zawołał. - Mam ją! Ale muszę jakoś stąd wyjść. Natychmiast usłyszał brzęk skrzydeł. — To wyjdź - powiedziała. — Użądlić tę kreaturę - rozkazała Królowa. — Nie mogę tego zrobić - odpowiedziała Księżniczka. — Co?! Jak śmiesz! A to DLACZEGO? — Bo Królowa nie może wykonywać rozkazów. Może tylko je wydawać. — Ale przecież to JA jestem Królową! — BYŁAŚ Królową. Teraz JA nią jestem. - Księżniczka wleciała do komnaty, pewnie usiadła na podłodze, wyciągnęła swe ostre szczypce i zaczęła przecinać zaklejający wyjście wosk. Wkrótce zrobiła sporą dziurę. — Dziękuję ci, Wasza Wysokość - rzekł Grundy i wsunął zdetronizowaną Królową w otwór. Spadła dokładnie w sam środek pajęczyny zalepiającej wejście. Ostrożnie poszedł za nią. Jednak gdy tylko dotarł do niej, brzęk powracających pszczół stał się nie do zniesienia. — Są tuż, tuż - jęknął. Były już w zasięgu wzroku. Zaczął nerwowo zrywać sieć. Chciał, by Wiedźma jak najszybciej zleciała na ziemię. -Rój - zabzyczała Królowa. - Użądlić tego golema! Zabić samozwańczą Królową. W tym momencie nadleciała Księżniczka. -Nie zwracajcie na nią uwagi. To zwykły śmieć - bzyknęła. - Teraz ja jestem waszą Królową. Grundy zawisł na brzegu wlotu i zamarł ze strachu. Bał się puścić. Rój był coraz bliżej. — Ciekawe, której posłuchają - pomyślał. Nagle zobaczył Chrapusia. — Skacz! - zawołał Potwór. - Złapię cię! Grundy puścił się Ula. Bestyjeczka spod Łóżeczka chwyciła go w swe łapy. -Zabieraj ten tobołek! Zmykamy! - wrzasnął golem. - Po spiesz się! Straszydło spod Łoża posadziło sobie golema na grzbiecie, podniosło zawiniętą w pajęczynę pszczołę i pomknęło w dal. Zdążyli uciec przed rojem. — Pomocy! Pomocy! - bzyczała uwięziona Królowa. Lecz Księż niczka głośniej wydawała rozkazy. Pszczoły wahały się przez moment, lecz po chwili posłuchały nowej Królowej. Tym razem Grundy był górą. — Pszczoły: Brudliczka, Mętliczka i Diabliczka! Chodźcie do mnie! - stanowczo bzyknęła Królowa. - Wiecie przecież, że tak was strasznie lubię. Wywołane imiennie pszczoły niepewnie spojrzały po sobie, opuściły rój i podleciały w kierunku Królowej. -Takie jesteście? - zawołała Księżniczka głosem pełnym gnie wu. - W takim razie skazuję was na wygnanie. Nie wolno wam już więcej wracać do tego Ula, przeklęte zdrajczynie! Jeżeli któraś pokaże się w tej okolicy, zostanie zakłuta na śmierć. Skończyłam. Trzy niewierne pszczoły jakby przez chwilę przystanęły w locie. Wyrok zapewne dotknął je do żywego. Banicja była jedną z najgorszych kar, a Księżniczka oczywiście mogła dotrzymać słowa, gdyż prawie cały rój został przy niej. Jedynie Wiedźma Morska i jej trzy wierne służki były przeciwko niej. W takiej sytuacji pszczoły nie miały nic do stracenia. — Zemścimy się! - zabrzęczała Królowa. - Użądlić tego golema! Uwolnić mnie! - rozkazała. — Chrapusiu! Zmykaj! - wrzasnął Grundy. - Potwór przy spieszył i pędził w kierunku ścieżki prowadzącej do Ustronia. Po chwili byli już daleko od Ula. Jednak przez cały czas ohydne pachołki Królowej mknęły za nimi. Chcąc się ich pozbyć, Chrapuś zanurzył się I w gąszcz krzewów. To zmyliło je nieco, lecz nagle Straszydło spod Łoża natrafiło na pniak i nie wiedzieć czemu, gwałtownie zmieniło kierunek biegu i opuściło gęsty, ciemny las. - Co się stało? -: spytał zaniepokojony golem, znów widząc krążące w górze i roz- glądające się za nimi pszczoły. — Boję się ciemności! - odpowiedziała Bestyjeczka spod Łóżeczka. — No tak! Dawaj mi to drewno! Chrapuś wręczył Grundy'emu szczapkę drewna. Była mała, ale jednak działała. Wiedźma Morska tylko czekała na taki moment. Głośno bzyknęła, dając znać swym lojalnym poddanym, gdzie jej szukać. Jedna z pszczół usłyszała wołanie Królowej i zapikowała w kierunku celu. Chrapuś dał nura w krzaki i uskoczył w bok. Pszczoła musiała zawrócić. Jednak za każdym razem, gdy przechodzili przez jakąś polankę, Hag głośno bzyczała, a pszczoły natychmiast nadlatywały jej z pomocą. Gdy wkroczyli na ścieżkę, już nie dało się oszukać pszczół. Przyleciały natychmiast, zwinęły skrzydła i z niebywałym impetem rzuciły się na Grundy'ego. Nie pozostawało mu nic innego, jak zeskoczyć z Chrapusia. Gdyby tego nie zrobił, mógłby zostać pożądlony. -Nie. Nie mogę tak postąpić - stwierdził golem. - Pszczoły •pokłują Chrapusia i uwolnią Hag, nim zdołam je złapać. Chwycił się mocno Potwora i czekał. Pszczoła wbiła mu swe żądło w ramię. Ukłucie bolało go, lecz tylko przez moment. Zaraz potem służka Królowej odleciała. Grundy otrząsnął się. Był cały i zdrowy oraz wyjątkowo czysty. Żądło wyszło ze skóry, a na jego maleńkim ciele nie było ani śladu kurzu, ani zadrapań, ani krwi. Odkleiły mu się od skóry nawet najdrobniejsze kawałeczki pajęczyny. -Co to wszystko ma znaczyć? - westchnął zdziwiony. Nie miał jednak czasu na zbędne rozważania. Hag zabzyczała znowu. Tym razem usłyszała ją druga pszczoła i natychmiast przyleciała z pomocą swojej Królowej. Chrapuś biegł nie osłoniętą niczym ścieżką. Podwoił swoje wysiłki i wpadł w chmurę cienia. Lecz im szybciej pędził, tym szybciej leciała pszczoła. Powoli ich doganiała, lecz dopadła ich dopiero na przełęczy przecinającej góry, które okalają Jezioro Nimf i Faunów. I tym razem Grundy postanowił przyjąć na siebie atak rozwścieczonej sługuski Hag. Boleśnie użądliła go w ramię i odleciała. Grundy badawczo spojrzał na siebie. Wydawało mu się, że jest całkiem zdrowy. Mimo iż był zmęczony, umysł miał rześki i jasny, jakby się zupełnie nic nie stało. Przestał się czymkolwiek przejmować. -Rapunzel jest wynikiem skrzyżowania ras - gadał do siebie Grundy. - Wychowywała się sama. Może związać się z człowiekiem lub z elfem. Właściwie nie wyświadczam jej żadnej nadzwyczajnej przysługi, proponując jej jakiś inny związek, czy też dając możliwość wyboru, bo jest tylko jedno stworzenie, które może w pełni docenić jej naturę, gdyż jest ona jedyna w swoim rodzaju. A tym jedynym stworzeniem jestem JA. Hag zabrzęczała znowu. Usłyszała ją trzecia pszczoła. Przyfrunęła w ich stronę. -Chrapusiu! Szybko! - wrzasnął Grundy. - Już prawie jesteśmy w Ustroniu. Chrapuś biegł jednak powoli, tak jakby nie słyszał Grundy'ego. Pszczoła dopadła ich z łatwością. -Spróbuj ją wykiwać - zagrzmiał Grundy, lecz Potwór nie zareagował. Wpadli do Ustronia. Zobaczyli Fauny i Nimfy, Jordana i Threno-dy z maleńką jak golem Rapunzel na ramieniu. Dziewczynka uśmiechnęła się, klasnęła w dłonie i zawołała: — XXXXXX! — Co? - spytał Grundy. -YYY YYY YYYYYYY YYYY - wyjaśnił mu Jordan. Ostatnia pszczoła pikowała w dół tak szybko, że nic nie mogło jej zatrzymać. Tym razem celowała w Chrapusia. Najwidoczniej pomyślała sobie, że jak pozbawi Grundy'ego jego wierzchowca, golem zostanie na lodzie. Grundy jednak w ostatnim momencie podskoczył i przyjął uderzenie na siebie. Straszne żądło znów wbiło mu się w ramię. I znów go to zabolało. Pszczoła jak niepyszna odleciała w drugą stronę. Upadł na ziemię, a szczapka drewna odwrotności wypadła mu z dłoni. Rapunzel zsunęła się na ziemię i pobiegła w kierunku Grun-dy'ego. -Och! - wołała. - Nic ci nie jest? To był najwspanialszy wyczyn, jaki kiedykolwiek widziałam. Tym razem wiedział, co do niego mó\vi. Od razu domyślił się dlaczego. Nie trzymał drewna odwrotności. To ono zmieniało jego talent. To dzięki niemu, zamiast mówić wszystkimi możliwymi językami, nie rozumiał żadnego. Nic dziwnego, że Chrapuś nie reagował na jego prośby, bo po prostu bełkotał. -Och! Grundy! Jesteś aniołem! - krzyknęła. - Masz nawet aureolę. Grundy spojrzał w górę i zamarł ze zdziwienia, gdyż tuż nad swoją głową zobaczył mały krążek światła. Zaraz potem jego bystry umysł wymyślił odpowiedź. -Musiała mnie użądlić Diabliczka - stwierdził. - A drewno odwrotności zmieniło efekt działania jadu i w ten sposób zamiast; diabłem, stałem się aniołem. Potrwa to tylkc parę godzin lub minut. To zależy od tego, ile tej swojej trucizny mi wpuściła. Poprzednia pszczoła musiała być Mętliczką. Jej ukłucie miało pomieszać mi myśli, wprowadzić zamęt, ale dzięki drewnu stało się odwrotnie. Rozjaśniło * mi w głowie. Grundy niewątpliwie był dzielny, lecz miał też dużo szczęścia. Postanowił działać. — Rapunzel, kocham cię! - powiedział. — Pewnie, że tak - przytaknęła, całując go w usta. - Już myślałam, że nigdy sobie tego nie uświadomisz. -- Cóż... Przerwał, gdyż Królowa Hag, wykorzystując to, że zajęli się sobą, w końcu w jakiś sposób zrzuciła z siebie pajęczą sieć. Uniosła się w powietrze i bzyknęła:; -No, golemku, myślałeś, że uda ci się mnie zlikwidować. Ustawiłam swoje żądło na maxa, jego skutki będą fatalne... a efekt natychmiastowy... Grundy'ego przeszedł zimny dreszcz. — Skutki będą fatalne... a efekt natychmiastowy - powtórzył jak echo w języku ludzi. — I wiesz, co zamierzam zrobić, wstrętny golemie? — Wiem-odrzekł Grundy, popychając Rapunzel w przód, by jej przypadkiem też się nie dostało. — Zażądlę cię na śmierć. A potem zakłuję twoich wrednych przy jaciół. Gdy Rapunzel zobaczy, że wszyscy nie żyją, stwierdzi, że została ' sama, i to na zawsze, załamie się i nie będzie mi się dłużej opierać. Wtedy natychmiast wstąpię w jej ciało i obejdę się z nim tak brutalnie, jak tylko mogę. Już sobie to wyobrażam. Co o tym myślisz, golemie? Grundy wyciągnął szpadę. -Będziesz musiała mnie zabić, Hag, gdyż dopóki JA żyję, nie dostaniesz Rapunzel. Nie pozwolę ci na to. Królowa zaczęła śmiać się tak głośno, że aż podskakiwała w miejscu. -Myślisz, że mnie w ten sposób pokonasz? Nawet jeżeli uda ci się mnie zabić, gdy będę zabijać ciebie, to i tak nic ci to nie da. Wrócę pod inną postacią. A gdybyś mnie dopadł, zanim cię użądlę, to i tak w końcu przegrasz tę walkę. Pokonam cię! Obiecuję ci to! Ruszyła do ataku. Grundy stał nieruchomo, gotów odeprzeć szturm. Wiedział, że nie ma żadnych szans, lecz nic innego nie mógł zrobić. Nagle zobaczył olbrzymie palce. Chwyciły pszczołę jak w klatkę i uniosły ją w dal. Należały do Rapunzel. Dziewczyna przybrała ludzkie rozmiary. Teraz mocno trzymała Hag w swej dłoni. -Mam cię! - krzyknęła. - Możesz mnie użądlić, oczywiście, jeśli masz dosyć odwagi. Ale co ci z tego przyjdzie? Nic. Wtedy już nic ci nie zostanie. - Pszczoła miotała się po swoim więzieniu, bzycząc z wściekłości, jednak nie żądliła. Wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Jedynym ciałem, którego nie mogła uśmiercić, było ciało Rapunzel. - I wcale nie musiałabym cię zabijać - ciągnęła Rapun zel - nawet gdybym mogła. Nie opanujesz mnie, Hag. Teraz już cię znam, nigdy we mnie nie wstąpisz, gdyż nigdy się na to nie zgodzę. Możesz sobie wymyślać, co chcesz. I tak zawsze cię rozpoznam. A jeśli tkniesz moich przyjaciół, to po prostu sama się zabiję - oświadczyła dziewczyna, otworzyła dłoń i wypuściła pszczołę, nie czyniąc jej nic złego. - No, czemu nic nie mówisz? - spytała wyzywająco. Pszczoła zamyśliła się i po chwili odleciała w kierunku jeziora. Spikowała w dół. W tym momencie z wody wyskoczyła jakaś ryba, złapała ją i połknęła. Rapunzel wreszcie pokonała Hag. Była wolna! Natychmiast zmieniła swoje rozmiary, a Grundy podszedł do niej i wziął ją w ramiona. — I kto tu naprawdę jest odważny? - powiedział. — Czy ona żyje, czy nie? - zagadnął ich Jordan. — Chyba nie żyje. Ale tak będzie tylko przez jakiś czas - od powiedział golem. - Jej duch-cień wkrótce znów wejdzie w jakieś ciało. Mam jednak nadzieję, iż tym razem zostawi nas w spokoju, bo wie, że i tak nie zdobędzie żywej Rapunzel. — No więc teraz masz na głowie tylko tę swoją Wyprawę - stwierdziła Threnody. - Bardzo mi przykro, lecz obawiam się, że... Zapadał zmrok. Od strony wejścia do Ustronia dobiegał jakiś ryk. Fauny i Nimfy zaczęły krzyczeć i rozpierzchły się po okolicy. Na ścieżce pojawił się tygrysiogłowy stwór. -Aha! - wrzasnął w języku tygrysów. - Wspaniałe soczy ste kąski! Zjem je co do jednego! - oświadczył i pewnie ruszył w przód. Lecz gdy mijał łóżeczko, wysunęła się spod niego wielka, włochata łapa, która chwyciła go za kostkę. Zawył z przerażenia, pod skoczył wysoko w powietrze, podwinął ogon pod siebie, zawrócił i uciekł. Nimfy rzuciły się na łóżeczko. -Chrapuś nas uratował! - krzyczały, machając mu pięknymi nogami przed nosem i piszcząc z uciechy, gdy łapał je za kostki. - To prawdziwy bohater! Stanley Steamer, który właśnie wstał, by osobiście pokonać intruza mruczał z niezadowolenia. -Chyba że... - zaczął Jordan. Grundy podskoczył i pobiegł do Straszydła. — Chrapusiu, czy chciałbyś tu zostać i strzec Nimf i Faunów od ' zagłady? - zapytał. - Masz tu szczapkę drewna odwrotności. W ten J sposób mógłbyś działać i we dnie, i w nocy. No... i oczywiście mógłbyś j ciągle łapać sobie te piękne kostki. To chyba mogłoby być całkiem miłe J i romantyczne. — Mój Romans!!! - przypomniał sobie Chrapuś. - Nareszcie l mam, czego chciałem! Grundy spojrzał na Stanleya. -A więc możesz w końcu wrócić na Zamek Roogna i uszczęśli-l wić Ivy. Teraz wiesz, że Fauny i Nimfy będę zupełnie bezpie-| czne. Stanley rozpromienił się. Spodobała mu się ta myśl. -Pójdziemy tam we trójkę - oświadczyła Rapunzel. - Myślę, f że teraz mogę poznać mieszkających tam ludzi. 15. WYKIWANE ELFY Wyznali sobie swą miłość, lecz gdy tylko umysł Grundy'egoJ powrócił do równowagi, golem zaczął mieć pewne wątpliwości. -Rapunzel pewnie tylko myśli, że mnie kocha - westchnął. -J Ale nie poznała jeszcze elfów i ludzi. Nigdy ich nie widziała.! Chyba nie powinna była mi tego mówić? Czy można podejmowaćl jakiekolwiek decyzje, nie opierając się na znajomości przedmio-J tu? Jechali na Stanleyu do Zamku Roogna. Chcąc uniknąć czyhają-1 cych wszędzie niebezpieczeństw, wybrali drogę wiodącą pomiędzy j Górą Parnas a Jeziorem Ogrów i Pszczół Wodnych. Smok chwiał się i chybotał. Z trudem utrzymywali się na jego | grzbiecie. Omotali go pędami winorośli, złapali się za nie i chyba tylko | dlatego nie pospadali. Być może owe wstrząsy i podskoki spo-j wodowały, że i myśl Grundy'ego zaczęła ulatywać w przestwo-f rza, jednak Rapunzel natychmiast sprowadziła go z powrotem f na ziemię. -Znów o czymś myślisz - powiedziała. — No dobrze, powiedzmy, że się pobierzemy - odpowiedział. - Co będzie, jeżeli pewnego dnia stwierdzisz, że jednak popełniłaś błąd, że to jedna wielka pomyłka, że tak naprawdę jesteś elfem i chcesz mieć elfa za męża? — Ale ja się nie mylę! - zawołała. — Przecież nigdy nie widziałaś elfów. Jak możesz być tego taka pewna? Zamyśliła się. -Cóż, w takim razie odwiedźmy jakieś elfy. I wtedy zobaczymy, co dalej. Dobrze? Czy teraz jesteś zadowolony? Zakładała, że elfy nie zrobią na niej żadnego wrażenia. Grundy wcale nie był tego taki pewien, niemniej jednak spodobał mu się jej pomysł. -Czas się wreszcie o tym przekonać - pomyślał. - Jeśli tylko ma ochotę wstąpić do nich... Co będzie, to będzie. Ja i tak już nic na to nie poradzę. Wpadłem. Ale może będzie to z korzyścią dla niej. - Kochał ją i chciał, by była szczęśliwa, bez względu na to, ile by go to kosztowało. - Tak - odpowiedział. - Spytam o drogę. Okoliczne drzewa nie znały żadnego rodu elfów, który by rezydował w pobliżu. Grundy'emu spadł kamień z serca. -No, a jeśli się na te elfy nie natkniemy? - przemknęło mu przez głowę. - Wtedy... Nie! Na to nie mogę sobie pozwolić. Nie wolno mi jej posiąść w ten sposób. Musi poznać elfy i ludzi. Dopiero wtedy będzie mogła podjąć właściwą decyzję. Tylko wtedy wszystko będzie w porządku. Zapadła noc. Rozbili obóz i poszli poszukać czegoś do zjedzenia i picia. Nie bali się. W obecności Stanleya żaden drapieżnik nie odważyłby się ich zaatakować. Steamer był strasznym smokiem. Prawie nikt go nie mógł przestraszyć. Paru niemądrych śmiałków próbujących wejść mu w drogę już dawno przeniosło się do królestwa wieczności. Ułożyli poduszki i wymościli sobie w nich posłanie. Smok otoczył ich własnym ciałem, podsunął ogon pod nos i pochrapywał cicho, wypuszczając niewielkie obłoczki pary. Byli wystarczająco bezpieczni. Rapunzel, jak zawsze, wzięła golema za rękę i szepnęła: — Wiem, że próbujesz... że chcesz, żeby wszystko było dobrze... — Próbuję... — Tak. Uczono mnie, iż mężczyźni kierują się głównie rozumem, a kobiety uczuciami... — Chyba masz rację. — Wydaje mi się, że to jest błąd. — Ale to ty zaproponowałaś, aby... — Ale namyśliłam się i zmieniłam zdanie. — Zmieniłaś zdanie? -Teraz, jak mam krótkie włosy, jakoś łatwiej mi to przychodzi... Grundy doszedł do wniosku, że choćby się długo zastanawiał nad j tym, co powiedziała, i tak jej nie zrozumie. Większa część jej magu j tkwiła w jej pięknych włosach. Być może, iż ich długość w istocie miała j jakiś wpływ na podejmowanie decyzji... -Ale... jeśli... Nie, to nie będzie w porządku. — Czy koniecznie muszę poznać elfy? Musisz mi dać taką szansę?! Czy bez tego nie możesz mnie kochać? - spytała. - Rozumiem cię, J ale wciąż czuję, że wolałabym tego uniknąć. — Nie twierdzę, że mi się to bardzo podoba - wyznał. - Leczf przypuśćmy, że ja... ty... my... a wtedy... — Przypuśćmy, że oddamy się sobie, a potem dojdziemy do l wniosku, że popełniliśmy błąd - powtórzyła, jak zwykle precyzując J dokładniej to, co chciał powiedzieć. — Tak. I... — I będzie nam przykro i głupio - dokończyła spokojnymi głosem. Była nadzwyczaj rozsądna. — Tak. Przysunęła się do niego. — Och! Grundy!... Zróbmy to! — Co? — Nie udawaj niewiniątka! - mruknęła. - To JA jestem] niewinna, nie ty! Zróbmy coś głupiego, najwyżej później będziemy! tego żałować. Właściwie podzielał jej zdanie. Prawdę mówiąc, był to jakiś sposób j rozwiązania sprawy. W tym momencie prawie że przestał wątpićf w swój nieszczęsny los. -Chyba tak nie myślisz - bąknął, udając szczerość. Westchnęła. — Nie! Pewnie, że tak nie myślę - przytaknęła. - Wiem, że jesteś l szlachetny. — Szlachetny! - pomyślał. - Moje własne słowa obróciły się przeciwko mnie. Ale ona podchwyciła mój pomysł. No i muszę brnąćf dalej. Poczuł się malutki, nie tylko z powodu ciała, ale i z powodu ducha. \ Posmutniał i zrobiło mu się bardzo ciężko na duszy. — Niepotrzebnie próbowałam cię kusić - usprawiedliwiała! się. - Nie potrafię tego robić. Nie mam w tym zakresie żadnego] doświadczenia. — Nie wychodzi ci to, bo jesteś piękna. Naprawdę - poprą- ] wił ją. — Nie. Jestem tylko niedoświadczona. Ty jesteś piękny, bo wiesz, "> co wolno, a czego nie należy, i zawsze wybierasz właściwą drogę. — Nie! Mylisz się. Gdy powiedziałaś, że... chciałem jedynie... Chyba masz kompleks niższości, Grundy. Nie potrafisz nawet uwierzyć we własne uczciwe zamiary. — Tak. A ONA w nie uwierzyła - pomyślał. - W moje uczciwe zamiary. Nawet jej nie przyjdzie do głowy, by posądzić kogoś o jakieś grzeszne skłonności. Jest na to za dobra... - Niższości... - po wtórzył. — A jeżeli chodzi o te elfy, to mam jakieś złe przeczucia. Boję się czegoś, boję się, że spotka nas coś złego, coś, czego nie potrafię w tej chwili określić, coś, na co nie będziemy mieli wpływu... — Jeśli naprawdę nie chcesz... — Nie. Jestem pewna, że masz rację. Powinnam poznać elfy. Ale będę przeszczęśliwa, gdy będę znów w drodze na Zamek Roogna i już to będę miała za sobą. Spotkania z ludźmi jakoś się nie boję. Znam Jordana i Threnody. Są bardzo mili. Chyba znajdziemy wspólny język... — Wtedy może... — Grundy, ja ich NIE kocham. Kocham ciebie. I jeśli ta cała historia z elfami ma cię uspokoić, to znaczy, że warto spróbować. Wtedy to coś też będzie czegoś warte. Wziął ją za rękę i zapadł w dziwnie niespokojny sen. Następnego ranka zboczyli ze ścieżki biegnącej brzegiem jeziora i weszli do dżungli. Przedzierali się przez gęste zarośla, mijali wikłacze i inne mięsożerne rośliny, które wyciągały ku nim swe liście i macki. Stanley jednak zawsze w porę zdążył zionąć parą i poparzone głodomory ustępowały im z drogi. Po jakimś czasie Grundy'emu udało dowiedzieć się czegoś na temat elfów. Zrobiło mu się ciężko na sercu. -Ależ byłoby dobrze, gdyby jednak ich tu nie było - westchnął. Niestety jakiś Wiąz Elfów rósł w pobliżu, więc mogli go odwiedzić. Perspektywa ta, nie wiedzieć dlaczego, napawała golema przerażeniem. Bał się, że Rapunzel polubi elfy do tego stopnia, iż będzie chciała zostać z nimi na zawsze. Postanowił jednak dać jej tę szansę, musiał więc dotrzymać słowa. Ruszyli w kierunku Wiązu, lecz ponieważ ziemie elfów były dość rozległe, nie dotarli do niego przed zapadnięciem zmroku. Postanowili więc rozbić obóz, pomyszkować po okolicy i odpocząć. -Och! Czuję, że coś się stanie - jęknęła Rapunzel. -Elfy nic nam nie zrobią - zapewnił ją Grundy. - A gdy wszystko im wytłumaczymy, na pewno zostawią nas w spokoju. To mądre ludki. Jednak Rapunzel nadal była niespokojna, a w dodatku nie potrafiła powiedzieć, czego właściwie się boi. Pocałowała Grundy'ego, chwyciła go mocno za rękę i zasnęła. Golem zamknął oczy i po chwili też zapadł w sen. Rankiem ujrzeli mrowie elfów. -Czemu być w naszej tu posiadłości? - zapytał ich przywódca srogim głosem, posługując się językiem ludzi. Niósł ciężki, drewniany młot. Grundy skoczył na równe nogi. — Mogę ci wszystko wyjaśnić - zawołał. — Dobrze być było! — Przybyliśmy odwiedzić ciebie, szlachetny elfie - szybko powie dział - ponieważ elf był przodkiem jednego z nas. — Wyrażać się jaśniej - odburknął elf wykrzywiając usta. Grundy podprowadził Rapunzel parę kroków w przód. Dziewczyna, jak to dziewczyna, chciała jakoś wyglądać, więc pospiesznie czesała swoje krótkie włosy. — To jest Rapunzel... - zaczął. - Ona... — Nie być mała jak elf. — Pokaż im - poprosił ją golem. Dziewczyna w jednej chwili zrobiła się maleńka, lecz nie przestała\ rozczesywać swej czuprynki. Wciąż próbowała pozbyć się kawałka liany, który tkwił w jej włosach. — Och! Być dosyć ładna! Ale zmiana rozmiaru być magia, nie świadczyć o pochodzenie. — Jej magia tkwi w jej włosach... - zaprotestował Grundy: i zamilkł, gdyż zorientował się, że obecnie nie może w ten sposób" niczego udowodnić. Rapunzel nie miała swoich fenomenalnych war-; koczy. — Moim przodkiem był Barbarzyńca Jordan i Elf, Błękitny; Dzwoneczek. Bluebell, ze szczepu Kwietnych Elfów - powiedziała Rapunzel, wyplątawszy w końcu kawałek liany. Wśród elfów zawrzało. — Masz niezłe pochodzenie, dziewczyno. — Najlepsze - oświadczyła. — A ty? - zagadnął Grundy'ego elf. — Jestem golemem. Mam talent do języków. A to Stanley Steamer, były Smok z Wyrwy. Stanley wypuścił kółeczko pary. — Oswojony smok? - Elf zmarszczył brwi. — To towarzysz Księżniczki Ivy. Mieszka w Królestwie ludzi.; Właśnie chcemy jej go zwrócić. — Czy wy, jak każdy ludek, zawsze dotrzymywać słowa? - zapy- < tał zakłopotany elf. Pewnie! - zakrzyknęła oburzona Rapunzel. - Za kogo nas j masz? — A więc weźmiemy was do nasze drzewo. Tam złożyć przysięgę. Jeśli ją złożyć, nie będzie się nas bać. — A jeśli nie? - pomyślał Grundy, lecz nie odezwał się ani słowem. — My być z Plemię Narzędzi-ciągnął elf.-Ja być Młot, a ci być Dłuto - wskazał na elfa z dłutem - Motyka, Klucz Nasadowy i Szydło. - Przedstawiał im coraz to inne elfy. Każdego można było rozpoznać po narzędziu, jakie miał przy sobie. Oczywiście zawsze można było użyć owych narzędzi zamiast broni. Otoczeni eskortą maleńkich istotek ruszyli w kierunku Wiązu. Niewielka korona drzewa majaczyła w oddali. W istocie wcale nie była tak mała. Z bliska Wiąz był ogromny. Nagle zatrzymali się w pół drogi. -Ty, co mówić, że pochodzić od elfa, weź tę skałę - rozkazał Młot. Rapunzel otworzyła oczy ze zdumienia, lecz posłuchała rozkazu. Była mała jak elf, więc skała, którą jej wskazano, była duża. Nawet Grundy by chyba sobie z nią nie poradził. Z trudem podniosła ciężar i zaczęła iść w stronę Wiązu, słaniając się na nogach. Wtem, jakimś dziwnym trafem, waga olbrzymiego kamienia jakby zmalała. Było jej łatwiej go nieść, a gdy zrobiła jeszcze parę kroków i zbliżyła się do reszty elfów, położyła sobie kamień na ramię i trzymała go tylko jedną ręką. — Nie jest aż taki ciężki, jak myślałam - powiedziała. — Wystarczy - oświadczył Młot. - Sprawdzone. — Skąd ta pewność? - zaprotestowała. — Wiesz, mieszańcu, elfy mieć różną moc. Ona być zależna od odległości od naszego drzewa - odpowiedział. - Twa siła nie być tak duża jak nasza, lecz ty dowieść swego. I bez względu na to, kim jest twój inny przodek, ty wywodzić się od elfów. Chyba ją to ucieszyło. Przysiadła na kamieniu. -Nikt mi nigdy o tym nie wspominał - szepnęła. Grundy posmutniał. -To jasne - pomyślał. - Wiedźma nie mogła jej o tym opowiedzieć. Ten aspekt sprawy pominęła pewnie milczeniem. Gdyby Rapunzel znała sekret elfów, pewnego dnia mogłaby zechcieć wy próbować swą moc. Niestety z tego samego powodu teraz może tu zostać na zawsze. Nagle z czubka drzewa zaczęło się zsuwać więcej małych istotek. Bez trudu zjeżdżały w dół na cienkich linach. Pierwszy na ziemi wylądował przystojny, młody elf z dopiero co sypiącym się zarostom. — Co tu mamy? - zapytał. — Księciu Świdrze. Mamy dziewczynę. Wywodzi się od elfów - zakomunikował Młot. - Wraz z nią przybył golem i smok. Książę Świder spojrzał na Rapunzel. -Ojej, nie powiem, ładne stworzonko! - zawołał. Wziął ją ząj rękę i pocałował. Pochlebił jej. Rapunzel poczerwieniała. Grundy trzymał nerwy na wodzy. Książę rzucił okiem na golema i Stanleya. — Nakarmić jej towarzyszy - rozkazał, niedbale skinąwszy ręką. Ja tymczasem pokażę miłemu gościowi nasze Drzewo. — Nie, nie chcę zostawić moich przyjaciół - zaczęła Rapunzel.] — Przecież smok nie może wspinać się po drzewach - odpowiedział! Książe. Będzie tu na ciebie czekał, jak wrócisz. - Objął ją w pasie, uniósłj w górę, jednocześnie wspinając się po linie za pomocą drugiej ręki i sto Szło mu to nadzwyczaj sprawnie, nawet wziąwszy pod uwagę Wisi sąsiedztwo Drzewa. — Hola! - zawołał Grundy. Smok zazionął parą.» Lecz w tym momencie otoczyły ich inne elfy. Patrzyły na nich spode; łba, tak jakby już miały chwycić za narzędzia, które miały przy sobieJ Grundy stwierdził, iż nie jest to najlepszy moment do działania.j — W końcu to był mój pomysł-westchnął. - To ja chciałem, żeby; Rapunzel ich poznała. — Tu być jedzenie - rzekł Młot, wskazując na ścierwo jakiejś bestii,! leżące u stóp drzewa. Stanley podszedł do niego, pociągnął nosem i zaczął je żuć. Grundy \ zrobił kilka kroków w przód i zauważył zdechłe mrówki. — Co to? - spytał w języku traw.a — Zatrute mięso - odpowiedziało źdźbło. - Raczą nim wszelkie j szkodniki. W ten sposób je zwalczają. -Stanley! - wrzasnął Grundy. - Nie...1: Ale już było za późno. Smok zesztywniał, spojrzał tępo na golema j i padł na ziemię. Grundy podbiegł do elfów. -Słuchajcie... to przecież chyba niemożliwe... -To rozkaz Księcia - odpowiedział Młot. - Choć sam muszel przyznać, że dziwny. Nigdy nie truć oswojonych stworzeń. Ale Książę tak f chcieć.j Grundy popędził przed siebie. Elf jednak ruszył za nim, złapał go i pod- j niósł wysoko do góry. Miał niebywale silne ręce. Golem był bezradny. Elf podszedł z nim bliżej drzewa i pochylił się, jakby czegoś szukał, j Po chwili znalazł jakieś kółko. Pociągnął je do siebie. Darń poruszyła L się. Grundy zobaczył kamienną płytę pokrytą mchem. Przykrywała j głęboki, mroczny tunel. Młot wrzucił weń golema i szczelnie zamknął j wieko.} Grundy toczył się w dół, obijając się o twarde, gliniaste ściany, i Wokoło panowała ciemność. Był zdezorientowany i potłuczony, ale < nie ranny. Stwierdził, iż został nagle uwięziony. Usiadł, próbując zebrać rozproszone myśli. -Fatalnie. Coś tu nie gra. Ale dlaczego? - szepnął sam do siebie. - Rzadko miał do czynienia z elfami, był jednak przekonany, że nie są podstępne i zdradliwe. Przeciwnie, wydawało mu się, że są raczej śmiałe, lojalne i zawsze od razu opowiadają się, po czyjej są stronie. - Tym razem zachowały się nadzwyczaj dziwnie. Przyjęły nas, zaakcep towały, a potem zdradziły. Tak elfy po prostu nigdy nie postępują! Niemniej jednak stało się to, co się stało, i aby coś na to poradzić, musiał wpierw zrozumieć motywy ich działania. Nie mógł zapukać w klapę i poprosić, by go wypuściły. Nie uwolniłyby go bez powodu. Bał się, że zechcą się go pozbyć, tak jak to zrobiły ze smokiem. -Smok! - przemknęło mu nagle przez głowę. - Otruły Stanleya! Nic gorszego nie mogło mnie spotkać! Już po mojej Wyprawie! Nie mówiąc już o tym, że straciłem oddanego przyjaciela! Straszne! Ale Stanley nie jest jakimś tam zwykłym smokiem - pomyś lał, starając się uspokoić. - Był kiedyś Smokiem z Wyrwy. Jednym z najsilniejszych stworzeń. Jadał wszystko, co popadnie. Był do tego przyzwyczajony. Ile mógł zjeść tego ścierwa? Chyba niedużo. Trucizna zaczęła działać prawie od razu. Może tylko zemdlał i po jakimś czasie wróci do siebie? W końcu kiedyś, jak był dorosły, zjadał zombi i czereśniowe bomby, a raz nawet połknął bazyliszka. Teraz, po wypiciu wody ze Źródła Młodości, jest młody, silny i niezwykle żywotny. Jeśli ktokolwiek może wyleczyć się z takiego zatrucia, to Stanley jest nim na pewno. Musi to przeżyć! Być może mógł na to liczyć. Zaczął obmacywać wilgotne ściany. W końcu natrafił na korytarz dżdżownicy. Przyłożył usta do dziury i szepnął w jej języku: — Hej, hej, Dżdżownico! Gdzie jesteś? — Kto mnie tam z dołu woła? - odezwała się zdziwiona dżdżownica. — To ja, Grundy. Golem. Jestem przyjacielem wszystkich niepo zornych stworzeń. Potrzebuję cię. Pomożesz mi? — Pomogę. Zrobię wszystko dla przyjaciela wszystkich niepozor nych stworzeń. Grundy uśmiechnął się w ciemnościach. — Zawsze najpierw należy pomyśleć, a potem się martwić. Języki posiadają jakąś nadzwyczajną magię - mruknął i zwrócił się do dżdżo wnicy: - Tam na górze jest smok. Czy mogłabyś mi powiedzieć, czy żyje? — Jestem pewna, że umrze, nim się do niego dostanę - odpo wiedziała. - Ale znam pewnego szybkiego ryjca. On ci to sprawdzi. -Będę ci niezwykle zobowiązany, szlachetna Dżdżownico. Znajomy dżdżownicy wydostał się na powierzchnię. Po chwili wrócił i zakomunikował: -Smok jest chory, ale jeszcze żyje. Grundy odetchnął z ulgą. — Przekażesz mu pewną wiadomość? Muszę ją sformułować w smoczym języku, bo inaczej jej nie zrozumie, ale ty mógłbyś mu ją powtórzyć. — Spróbuję - śmiało odpowiedział ryjec. — Dziękuję ci, szlachetny Kopaczu! Oto hasło. Muszę ci je powiedzieć na ucho. - Grundy pochylił się i zaczął wyraźnie szeptać w smoczym języku: - SMOKU! DOPÓKI ZUPEŁNIE NIE WY ZDROWIEJESZ, UDAWAJ, ŻE JESTEŚ CHORY - GRUN DY. - Powtórzył zdanie parę razy, póki robal nie nauczył się go na pamięć. Dla owadów język smoków był niezwykle trudny. Ryjowiec oddalił się, a Grundy starał się wpaść na jakiś lepszy pomysł. -Czy są tu jakieś Zwijki? - zawołał w ich języku. Miał szczęście. — A co? Co? - usłyszał. Po chwili ziemia poruszyła się, posypał się piach, a jego oczom ukazała się zdziwiona Zwijka. — Och! Szlachetny Kopaczu! - rzekł Grundy, przypomniawszy sobie historię, jaką usłyszał od dębu w porzuconym tunelu. - Uwię ziono mnie tutaj i muszę stad uciec. Czy nie mógłbyś przekopać przejścia, które wychodziłoby na powierzchnię z dala od drzewa, tak by elfy mnie nie zauważyły? Prośba mile połechtała Zwijkę. Poczuła się niezwykle ważna, gdyż jeszcze nikt nigdy nie powierzył jej tak ważnego zadania. — Z przyjemnością, golemie - odpowiedziała. - Ale czy nie byłoby lepiej podkopać się do samego Drzewa? — Byłoby - odrzekł Grundy. - Ale elfy mogłyby mi coś zrobić. Zabrały mi przyjaciółkę. Ukryły się z nią w koronie. Martwię się o nią. — Wiesz, czemu cię o to pytam? - zagadnęła go Zwijka. - Wiąz jest niedaleko. Jest w nim pewien szyb, o którym nikt, oprócz nas, Kopaczy, nic nie wie. Gdybyś chciał nim pójść... — Co za fenomenalne szczęście! Szlachetna Zwijko! To byłoby cudownie! Ale, ale... czy jak już dojdziemy do szczytu, da się z niego jakoś wyjść? Jeśli będę siedział w pniu, nie będę mógł pomóc mej przyjaciółce... — Są w nim szpary. Będziesz mógł się przez nie prześlizgnąć - odpowiedziało stworzonko. - Podglądamy przez nie elfy, gdyż jesteśmy ciekawskie z natury. Ale one nic o tym nie wiedzą. — Chyba najciekawsze - czule szepnął Grundy. - Będę ci głęboko wdzięczny, jeśli mi pomożesz. — Zrobię to z przyjemnością - zawołała znów mile połechtana Zwijka i zaczęła kopać, robiąc to w sposób jedyny w swoim rodzaju. Po chwili podkopała się pod korzenie drzewa. W tunelu nie było światła, lecz Zwijka była przekonana, że golem wymaca otwór rękoma. Grundy z łatwością podążał za nią. Na dnie szybu znalazł resztki starej, dopasowanej do wzrostu elfów, wiodącej w górę, drabiny. -Chyba zostawili ją tu ich przodkowie - pomyślał Grundy. - Musieli tędy chodzić. Pewnie mieli tu jakieś tajne przejście, o którym potem wszyscy zapomnieli. Podziękował Zwijce i zaczął wspinać się w górę. Nie przychodziło mu to łatwo. Elfy bowiem były większe od niego, więc odległości między szczebelkami drabiny były dla niego zbyt duże. Jakoś jednak dawał sobie radę. Szybko piął się w ciemnościach, licząc mijane stopnie. Chciał w ten sposób mniej więcej obliczyć sobie wysokość, na której się znajduje. Stwierdził, że przy jakimś czterechsetnym stopniu powinien znaleźć się na wysokości korony. Po jakimś czasie okazało się jednak, że nie przyjdzie mu to tak łatwo. Pokonanie każdego szczebla było wysiłkiem nie lada i wkrótce Grundy poczuł się zmęczony. Przysiadł na pięćdziesiątym stopniu i postanowił odpocząć. Ledwo dyszał. -Jedna ósma drogi - westchnął. - Czy w ogóle kiedyś wejdę na górę? Nie! Nie poddam się! MUSZĘ to zrobić! - Wiedział, że plemię, które potrafi zdradzić gościa, otruć przyjaznego smoka i wrzucić golema do ciemnej celi, nie może godnie potraktować młodej kobie ty. - Dziwne! To tak jakby jakimś cudem znalazła się w innej Wieży. Trzeba ją stamtąd jakoś wyciągnąć! Pokonał następne pięćdziesiąt stopni i usiadł. Miał za sobą jedną czwartą drogi, a czuł się tak, jakby prawie że wszedł na górę. Nie miał jednak innego wyjścia. Musiał iść dalej. Podsunął się wyżej. Nagle sto trzydziesty czwarty szczebelek pękł i Grundy całym ciężarem runął w dół, zostawiając serce na górze. Chwycił się szczebelka niżej, więc ubyło mu niewiele drogi, i zawisł, a wisząc tak, doznał olśnienia. Strach przezwyciężył zmęczenie. Poczuł się jak nowo narodzony. Kontynuował swoją wspinaczkę, tym razem już rozważniej. Nim wszedł na nowy szczebel, dokładnie sprawdzał, czy jest w stanie unieść jego ciężar. Stopnie były bowiem stare i zmurszałe. Przytrzymujące je kołki powypadały. -Powinienem był się tego spodziewać - pomyślał, ale wcale mu to nie poprawiło samopoczucia. Po jakimś czasie wszedł na dwusetny szczebel. Dziwna moc, która go przepełniła, gdy o mało nie spadł w dół, opuściła go. Bolały go ręce i nogi. Czuł się tak zmęczony jak jeszcze nigdy dotąd. Był w połowie drogi. Równie trudno byłoby mu teraz zejść w dół, co dalej piąć się w górę. -Muszę przyznać, że chyba utknąłem tu na dobre - jęknął. Wciąż jednak wierzył, że jakoś uda mu się pokonać resztę drabiny. I znów posuwał się naprzód. Powoli, stopień po stopniu, pokonując je z coraz większym trudem. Ręce pokryły mu się pęcherzami, nieustannie napięte mięśnie nóg bolały. Po jakimś czasie pęcherze zaczęły pękać. Za każdym razem, gdy chwytał nowy szczebel, niesamowicie cierpiał. Musiał je ściskać mocno, gdyż miał ręce śliskie od limfy i potu, a ponieważ prawie że zupełnie opadł już z sił, przychodziło mu to z niesłychanym wysiłkiem. -Dwieście dwadzieścia cztery, dwieście dwadzieścia pięć...? A może, dwieście trzydzieści pięć? - Nie był już pewny swego. - Lecz czy to w ogóle ma jakieś znaczenie? Szczyt Drzewa i tak jest tam, gdzie jest, bez względu na to, do ilu doliczę - mruknął pod nosem. Nagle lewa ręka straciła oparcie. Prawa byłą za bardzo obolała, by się mógł nią z miejsca czegoś chwycić. Na dodatek poślizgnął się na stopniu drabiny. Przeszył go ból. Ale nie spadł. Zawdzięczał to jedynie swemu szczęściu lub sprzyjającemu zbiegowi okoliczności. -Może po prostu powinienem się poddać - pomyślał. - Szyb ko osiągnąłbym dno i wszystkie problemy miałbym z głowy. - Wtem przypomniał sobie o czekającym na niego Stanleyu. - Co on by wtedy zrobił? - westchnął. - Co by było, gdybym do niego nie wrócił? Czy trafiłby sam do domu, do Ivy? Nie zważając na omdlałe ręce, piął się dalej. Za jakiś czas jednak ręce zaczęły mu sztywnieć i cierpnąć. Musiał za każdym razem sprawdzać, czy się dość mocno trzyma. Tym razem jednak nie chodziło mu o wytrzymałość szczebli, lecz o zacisk dłoni. W górę, w górę, bez końca w górę. Przestał liczyć, gdyż kosztowało go to zbyt dużo trudu. Po prostu wspinał się dalej. Gdzieś koło trzechsetnego stopnia jego zdrętwiałe kończyny odmówiły mu posłuszeństwa. Zupełnie opadł z sił. -No tak! Teraz nie pozostało mi nic innego, jak wisieć tu, dopóki nie spadnę! - burknął sam do siebie. Na szczęście jego umysł był mniej omdlały niż ciało. Pomyślał o Rapunzel skazanej na łaskę i niełaskę Księcia Świdra. -Czemu jednocześnie był dla niej łaskawy, a wobec nas tak podły? Na to pytanie Grundy nie potrafił sobie odpowiedzieć. Rapunzel była piękną i niewinną kobietą. Każdy mężczyzna, pozbawiony skrupułów, mógł ją posiąść bez trudu. Golem był pewien, że Książę osobiście nic do niej nie czuł. Pociągała go jedynie jej niewinność. Wziął ją więc do siebie, a jej kompanów kazał zgładzić. Tak zachowałby się każdy cyniczny i silny władca, jakiego reprezentował. Golem nigdy by się czegoś takiego po elfach nie spodziewał. Zawsze uważał ich za wspaniały i towarzyski ludek. -Tak! Życie nas wciąż czegoś uczy! - powiedział. Pomyślał, co teraz może robić Książę z Rapunzel i to mu dodało sił. Ręce miał sztywne z bólu, lecz jakimś cudem zdołał zmusić je do ruchu. Zaczepiał się o szczeble i podciągał się w górę. -Powinienem już zbliżać się do celu - pomyślał. W rzeczywistości był o jakieś pięćdziesiąt stopni bliżej, niż się tego spodziewał. Nagle gdzieś w górze zobaczył światło przenikające przez szparę. Raziło go, mimo iż było nadzwyczaj blade. Musiał zmrużyć przywykłe do ciemności oczy. -Zwijka miała rację! - zawołał cicho. Grundy nie czuł już teraz ani rąk, ani nóg. Wydawało mu się, że kończyny odpadły mu od ciała. Wciąż jednak piął się wzwyż i dopiero, gdy doszedł do miejsca, z którego dochodziło światło, przystanął. Zobaczył kuchnię elfów. Był w niej duży piec i stoły, między którymi krzątał się elf- kucharz. Stwierdził, że szpara biegnie tuż koło pieca i pomyślał, że w tym miejscu drewno pękło, gdyż było narażone na działanie wysokich temperatur. Zdziwił się, bo piec także był drewniany. -Jak można w nim gotować? Czemu się nie spali? - szepnął do siebie. - Hmm, no, ale musi im jakoś służyć, skoro go używają. Liście tworzyły ściany, gałęzie rodzaj podłogi. Elfy jednak dokładnie patrzyły pod nogi, by przypadkiem nie zboczyć z grubszej gałęzi i nie nastąpić na gałązkę lub liść, które mogłyby nie unieść ich ciężaru. Wewnątrz Wiązu Elfów działo się więcej rzeczy, niż można by się było spodziewać! Podszedł ciut wyżej. Czuł się troszeczkę lepiej, bowiem nie kończąca się wspinaczka została w pewien sposób nagrodzona. -Nie chciałem trafić do kuchni, a na pokoje - pomyślał. - Natknąć się na Księcia. Choć prawdę mówiąc, nie wiem, jak bym się wtedy zachował. Na szczęście w tym momencie nie musiał z miejsca sobie odpowiedzieć na to pytanie. Nieco wyżej znalazł drugą szparę. Można było przez nią zajrzeć do żłobka i popatrzeć na śpiące w kołyskach z liści niemowlaki. Niektóre zawieszono na cienkich gałązkach, tak by buszujący w koronie drzewa wiatr lekko kołysał je do snu. -Zmyślne urządzenie - przyznał golem. Na następnym poziomie natknął się na szwalnię. Przy dużym stole siedziały młode elfy-dziewczyny. Szyły jakieś stroje i gaworzyły wesoło. Grundy przystanął. Chciał posłuchać, o czym rozmawiają. — ...ten smok był oswojony - mówiła jedna z nich. - Jechali na nim. Ale Książę Świder kazał go zgładzić. — To dziwne - odezwała się druga. - Nigdy przedtem nie zabijaliśmy przyjaznych stworzeń. Zauważyłaś? - przerwała jej pierwsza. - Książę ostatnio zachowuje się jakoś dziwacznie. Pamiętasz, jak kiedyś ciągle nas podszczypywał i udawał, że robi to niechcący... — To dlatego, że nie może zadawać się z prostymi dziewczy nami - wyjaśniła trzecia. - Ale poczekajcie. Niech no tylko znajdzie sobie narzeczoną z innego Wiązu... — Pewnego dnia „niechcący" spuszczę mu ciężki talerz na nogi - wtrąciła się druga. — O tak! Masz całkowitą rację - przytaknęła jej pierwsza. - Wczoraj późną nocą zmieniałam świece w świeczniku. Myślałam, że jak zwykle będzie chciał mnie pochwycić w swe ramiona, ale tylko na j mnie popatrzył. I był jakiś taki speszony. Spytałam się go, czy dobrze się czuje, to odburknął, że to nie moja sprawa. I miał taki jakiś obcy \ głos. Pomyślałam, że może ma jakąś królewską chorobę i właściwie ' cieszyłam się, że mogę swobodnie, bez żadnej szarpaniny opuścić- komnatę. Ale teraz po tej całej historii ze smokiem... — Dobierał się do nas, ale był miły - dorzuciła trzecia. - Nigdy nie słyszałam, żeby kiedykolwiek skrzywdził jakieś przyjazne nam j stworzenie... Nagle do komnaty weszła starsza elfica, dziewczyny zamilkły, i zabrały się do szycia. Grundy poszedł dalej. Nie był jednak całkiem j pewny, czy ktoś go się tu nie spodziewa. -Tak więc Książę zachowuje się dziwnie - pomyślał. - Rapun- zel jednak potraktował zupełnie normalnie. Najwidoczniej znalazł sobie lepszą kobietkę do obmacywania! Grundy spłonął na samą myśl, o tym co się mogło wydarzyć, i ruszył w górę. Wyżej szyb się zwężał. Golem doszedł do miejsca, w którymi niegdyś musiała złamać się gałąź. Wstawiono tu pomysłowe, imitujące 1 żywe, zaleczone drewno, drzwi, wychodzące na gąszcz gałęzi i listowia, i Grundy zatrzymał się. Rozejrzał się dookoła i próbował wymyślić jakieś stosowne do sytuacji rozwiązanie. -Tak strasznie chciałem znaleźć tę książęcą komnatę - wes tchnął. - Włożyłem w to tyle trudu. Czyżby cały mój wysiłek miał pójść teraz na marne? Wtem gdzieś niżej usłyszał jakieś głosy. Był NAD komnatą! Przykucnął, położył się na gałęzi i dokładnie okrył się liśćmi. Teraz słyszał je nieco wyraźniej. W końcu rozpoznał do kogo należą! Tak! To był Książę Świder i Rapunzel! Udało mu się tak ułożyć liście, by mógł ich widzieć, sam nie będąc przez nikogo zauważony. Nagle coś mu przyszło do głowy i aż jęknął z rozpaczy. -Nie, tylko nie to! - pomyślał. - Niemniej jednak, jeśli Książę spodoba się Rapunzel, to nie będzie musiał jej zdobywać siłą. Mnie zaś nie pozostanie nic innego, jak się z tym pogodzić. Wtedy spokojnie zejdę w dół, odnajdę Stanleya. Wrócę na Zamek Roogna i zakończę Wyprawę. To, ze jednocześnie stracę swą ukochaną, w tym wypadku i tak jest bez znaczenia. Z pewnością nikt z wyjątkiem mnie nie będzie się tym przejmować. Cóż, zawsze trzeba dotrzymywać słowa Miał jednak nadzieję, że Rapunzel nie cierpi Księcia Elfów Czekał. Nic szczególnego się nie działo. Rapunzel i Książę skończyli jeść wspaniałą, wystawną wieczerzę. Dziewczyna pomimo swej smukłej figury miała niezły apetyt. Dochodzące do golema zapachy przypomniały mu, że tego dnia niczego nie miał w ustach. -Och! Cóż bym dał za te resztki, które zostawili na talerzu - westchnął. -- Podobasz mi się, moja droga - powiedział Książę, wycierając usta wytworną serwetkę. - Chyba się z tobą ożenię. — Ależ ja ciebie nie kocham - zaprotestowała zaskoczona Rapunzel. — A cóż wspólnego ma z tym jakaś tam miłość? Potrzebuję odpowiedniej towarzyszki życia, pochodzącej z innego szczepu. Świet nie się do tego nadajesz. — Ale ja kocham kogoś innego! Książę przymrużył oczy. — Kogo? - zapytał. — Golema Grundy - wyznała dziewczyna. — On nie pochodzi z elfów. Musisz poślubić kogoś ze swoich... — Czemu? - spytała Rapunzel z urzekającą niewinnością w gło sie. — Ponieważ tak już ma być. A teraz oświadczam, że będziesz moją narzeczoną. Ogłosimy to elfom, wszem i wobec... i za parę tygodni... — Nie! - krzyknęła Rapunzel. — Wolisz być żoną golema? - ostro zapytał. — Tak. Grundy rozpromienił się. Lecz jego radość przerwały dalsze słowa Świdra. — A więc dowiedz się - ciągnął Książę - że golem jest teraz naszym więźniem i jeżeli nie przystaniesz na ten związek, to go zabiję. — Och! Nie! - załkała. — Tak - ponuro rzekł elf. - Czy teraz zgodzisz się mnie poślubić? Tego już Grundy nie był w stanie znieść. — Nie! Nigdy! - wrzasnął. — Grundy! - zawołała uszczęśliwiona Rapunzel. -Jak się tutaj dostałeś? - krzyknął rozwścieczony Książę i wyjął swą broń. Był nią wyglądający nadzwyczajjgrozme, s^ęcony, stalowy pręt wbity w prostopadły uchwyt. Całość przypominała duże T. Elf podniósł świder w górę i przemierzając komnatę wielkim, krokami, ruszył w kierunku golema, próbując go staranować. Rapunzel zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Zdziwiony Grundy zsunął się z gałęzi i runął w dół przez sufit. Lecz jakimś dziwnym trafem, spadając, zdołał złapać Księcia za rękę. Przyssał się do niej i próbował wydrzeć mu broń. Natychmiast jednak zorientował się, że popełnił wielki błąd. Był zmęczony, zaś Książę rześki i silny, a na dodatek bliskość Wiązu Elfów potęgowała jego moc. Nie opuścił nawet dłoni, do której przyczepił się golem i chwycił go drugą, wolną ręką za kark. Ścisnął go mocno, niczym laleczkę z gałganków, którą Grundy kiedyś tam był, i przyszykował świder. Golem był zupełnie bezradny. — A teraz przebiję cię TYM na wylot. Muszę przyznać, że już wcześniej powinienem był to zrobić - powiedział. — Nie! - zawołała Rapunzel. — Nie? - spytał Książę, trzymając ostrze świdra tuż przy brzuchu Grundy'ego. - A czemuż to, panienko, miałbym się w ogóle nad tym zastanawiać? Rapunzel była przerażona. Wiedziała, czego elf chce. Ale wiedziała także, że jeśli się na to zgodzi, to w pewnym sensie straci również Grun-dy'ego. Grundy zaś nie mógł jej nic doradzić. Rapunzel musiała sama się na coś zdecydować. Zanosiło się jednak na to, że tak czy tak go straci. -Oszczędź go. A ja... ja ciebie poślubię - szepnęła cicho i łkając padła na ziemię. Książę uśmiechnął się. -No, więc jednak na coś mi się przydałeś, golemku! Jak wal czyłam z tobą na Wieży, nawet nie przypuszczałam, że oboje sprawicie mi tyle kłopotów. Już dawno powinnam była dobrać się wam do skóry! Ale nie zabiję cię, bo niby po co miałabym to zrobić? Wtedy Rapunzel popełniłaby samobójstwo i nie miałabym z niej żadnego pożytku. A tak, odpowiednio ciebie traktując, mogę ją zmusić do wszystkiego. A więc będziesz żył, ale nie będziesz wolny! Książę skierował swą twarz ku wyjściu. Była nim dziura w podłodze. — Straże! - zawołał. — Wieża? - Grundy nagle pojął, o co chodzi. - Wiedźma Morska! - zawołał. Książę wykrzywił usta. — A niech to licho! - zaklął. - Nie powinienem był ci nawet o niej wspominać. No cóż! Teraz to i tak nie ma żadnego znaczenia. Gdy tylko się z nią ożenię, uśmiercę moje obecne ciało. Ona zostanie Królową Elfów. Wtedy w nią wstąpię! — Ona nigdy się na to nie zgodzi! - wrzasnął golem. — Nie? Nawet jeśli stawką będzie twoje życie? Tak, żeby go uratować, Rapunzel zgodziłaby się na wszystko. Naprawdę go bardzo kochała, a więc nie mogła się inaczej zachować. -Sądziłem, że ta wstrętna jędza zostawi nas w spokoju! Ależ byłem głupi - jęknął. - To dlatego, będąc Królową Pszczół, nie zakłuła nas na śmierć. Po prostu szukała innego sposobu. I znalazła go! Nie dała za wygraną! Przybyły straże. — Zamknąć tę kukłę w klatce! - rozkazał elf. - Tym razem macie go lepiej pilnować. Tak, aby nie uciekł ! — Nie róbcie tego - zawołał golem. - To nie jest wasz Książę. To Dybuk *. — Jest równie wstrętny, co szalony! Przecież widzicie, że się nie zmieniłem - bronił się Książę. — Zmienił się! Zmienił się! - wrzeszczał Grundy. - Wiecie, że od wczoraj jest jakiś inny. A to wszystko dlatego, że duch Wiedźmy Morskiej wstąpił w jego ciało. To wcale nie jest wasz Książę. Teraz to jest szarlatan i oszust. Strażnicy przystanęli. Nie wiedzieli, co robić. Najwidoczniej słyszeli już najnowsze plotki. Nie byli jednak przygotowani na to, by się mu przeciwstawić. Podeszli do Grundy'ego. -Czy wasz Książę posunąłby się do tego, by otruć przyjaznego smoka? - zapytał golem. Rapunzel podniosła głowę. — Co? - powiedziała. — Otruli Stanleya - wyjaśnił jej Grundy. - A mnie wrzucili do starego, ciemnego, wykopanego lochu! Ale znalazłem w ziemi kory tarz i nim tutaj trafiłem. — Och! Muszę stąd uciec! - zawołała dziewczyna, z rozpaczy przybierając ludzkie rozmiary. Wypełniła sobą prawie całą komnatę. Gałęzie podłogi ugięły się pod jej ciężarem. — No, dalej! Rób, co chcesz! Ale on umrze na pewno! - oświad czył Dybuk, przykładając czubek świdra do brzucha Grundy'ego. — Och! - jęknęła przerażona dziewczyna i powróciła do swych mniejszych rozmiarów. — Nie daj się jej! Nie ustępuj tak łatwo! - zawołał golem. - I tak mnie zabije. Pragnie tylko twego ciała. Idź stąd! Ratuj się! Zejdź na dół do Stanleya i uciekajcie do Zamku Roogna. On zna drogę! Lecz Rapunzel nie mogła tego zrobić. Dla jej dziewczęcego serduszka było to zbyt okrutne rozwiązanie. Zalała się łzami i szlochając, znów padła na ziemię. — No, jazda! Zamknąć go! - rozkazał Dybuk strażom. - Ja zostanę z dziewczyną. — Ale to nie jest wasz Książę - powtórzył zdesperowany Grundy. - Spytajcie kogokolwiek! Spytajcie służek! Wiecie, że się zmienił. Żadne elfy nie zachowują się w ten sposób. Elfy nie skazują niewinnych ludzi na śmierć! * Dybuk - patrz przypis str. 121 Strażnicy znów się zawahali. Byli przekonani, że golem ma rację. Znali Księcia od dłuższego czasu i także zauważyli w jego zachowaniu pewne zmiany. Grundy zaś wytłumaczył im, czemu tak się działo. — Macie mnie słuchać! - zaskrzeczał Dybuk. - Bo inaczej też was tym przebiję. — To mi wystarczy - odezwał się jeden ze strażników. - Chyba ten golem ma rację! — Przeklęty karzeł! - krzyknął Dybuk, kierując ostrze świdra ku niemu. W tym momencie strażnicy wyciągnęli swą broń - kielnię i śrubokręt. Błysnął metal. Byli równie silni co Książę. — Nie możemy go osądzić sami. Musimy wyznaczyć rozprawę - wtrącił się jakiś inny żołnierz. — Po moim trupie! - wrzasnął Dybuk, wykrzywiając usta. W tym momencie twarz elfa jakoś dziwnie przypominała twarz Wiedźmy z Wieży z Kości Słoniowej. Dwaj pozostali żołnierze stali bez ruchu, trzymając broń w pogotowiu, ale się nie ruszali. Elfy zawsze były niezależne. Nigdy nie tolerowały tego, co uważały za zło. Nawet wtedy, gdy tak życzył sobie ich Książę. Miały dość czasu by przemyśleć całą sprawę. Otruto oswojonego smoka i bez zastanowienia pogwałcono odwieczne prawo gościnności. Nie chciały, by wydarzyło się jeszcze coś gorszego. Tym razem Wiedźma Morska nieco przeholowała. Zrozumiała, że wpakowała się w niezłe tarapaty. Wiedziała, że nie jest prawdziwym elfem. Nie mogła dłużej oszukiwać. Tym bardziej, że elfy i tak już coś podejrzewały. Gdyby dalej ciągnęła tę grę, mogłaby całkowicie utracić ich zaufanie. -A więc będziemy się pojedynkować. - zaproponowała stwier dziwszy, że złością i gniewem nic tu nie zdziała. - Ale będzie to walka na śmierć i życie. Próba sił moich i golema. Dziewczyna będzie nale żała do tego, kto zwycięży i przeżyje. Strażnicy pokiwali głowami. -Tak chyba będzie najlepiej - przytaknął Kielnia. - Pojedynek odbędzie się jutro. Zmierzysz się ty i golem. Tej propozycji Grundy nie mógł odrzucić. Nie miał specjalnego wyboru. Był w szponach Wiedźmy. Gdyby nie zaakceptował jej propozycji, zginąłby od razu. -Och! Jakże ja JĄ pokonam? Przecież jako elf posiada niezwykłą moc - pomyślał. Bał się, że jedynie odwleka swoje katusze. Wtem nagle Rapunzel rozpromieniła się i zawołała: — Och! Grundy! Wiem, że jesteś w stanieją pokonać! A potem... potem już wszystko będzie dobrze. LUB ŹLE - mruknął golem, lecz przynajmniej miał przed sobą jeszcze jedną noc. Noc nadziei. To też było czegoś warte. 16. POJEDYNEK Rankiem Grundy stwierdził, że po wczorajszej wspinaczce mięśnie ma zupełnie zesztywniałe. Elfy zamknęły go na noc w liściastej komnacie. Panny-elfy przyniosły mu jedzenie i nocnik, a jego obolałe, pokryte pęcherzami dłonie natarły uzdrawiającym balsamem. Nie mógł się na nic skarżyć. Nawet jeśli czuł się jak więzień, to przynajmniej to odosobnienie chroniło go od Dybuka. Tu go nie mógł dopaść. Wiedział również, że do momentu rozstrzygnięcia walki Rapunzel też znajduje się pod ochroną. -Elfy są naprawdę uczciwe - pomyślał. - I mają swoje zasady. Był sam. Po chwili nadszedł strażnik zwany Tokarką. Miał go zaprowadzić na miejsce pojedynku. — Ty chyba nie pochodzisz z żadnego z naszych szczepów - powiedział, dotykając identyfikującego go narzędzia. Był to rodzaj drewnianej ramy z zamontowanymi na niej kółeczkami. To coś służyło do obracania rzeczy, którym nadawano piękne, krągłe kształty. Najwyraźniej chciał się przekonać, czy sprawie gole ma też nadano odpowiedni kształt. - Znasz zasady walki? - zapy tał. — Nie - odpowiedział Grundy. — Podważyłeś wiarygodność Księcia, lecz Książę odrzucił twoje oskarżenia. Nie jesteśmy jednak w stanie obiektywnie osądzić, który z was ma rację, dlatego zgodziliśmy się na pojedynek. Będzie cie walczyć. Ale ponieważ to ty oskarżyłeś Księcia Świdra, on ma prawo wyboru rodzaju walki. Wybrał grę. Kreski i ko stki*. — Kreski i kostki? - z niedowierzaniem powtórzył Grundy i natychmiast przypomniał sobie, jak grał w tę grę z mrówkolwem, nim wszedł do zamku Humfreya. - Tak, ale wtedy nie była to walka na śmierć i życie. Przynajmniej nie bezpośrednio - westchnął. - Choć i tak musiałbym umrzeć, gdybym przegrał. — Huśtasz się na linie i przeskakujesz na inne pudło. Liny, które są za tobą - odcinasz. Gdy uda ci się uwięzić przeciwnika, przerzucasz go przez Pierścień i wygrywasz. — To chyba jednak jakaś inna gra - mruknął Grundy, choć wydawało mu się, iż dostrzega w jej regułach pewne podobieństwa. - Czy mógłbym także przyjąć podobną strategię - pomyślał i przezor nie oświadczył: - Zdaje mi się, że nigdy w nic takiego nie grałem. — Pewnie, że nie. To specjalność elfów. To tylko my potrafimy anu lować różnicę siły i rozmiarów. Musisz być zwinny i sprytny. To ci pomoże. * Lines and boxes (ang.) - kreski i kostki, również liny i pudła. — Hmm... To brzmi już nieco lepiej. - A co to za pierścień, o którym wspomniałeś? — To takie pradawne dzieło sztuki. Trzymamy je w naszym Wiązie od wieków. Ktoś, kto przez nie przejdzie, już nigdy nie wraca, chyba, że jest mocno związany z kimś po tej stronie. Wtedy można go szybko wyciągnąć z powrotem. — Przypomina mi to strefę Void - jęknął golem i zadrżał ze i strachu. — Strefę co? — Ha! Wygląda na to, że elfy z tego drzewa nie znają geografii f północnego Xanth - burknął pod nosem golem i odpowiedział! Tokarce na jego pytanie. - To czarna dziura, z której nikt nigdy nie | wychodzi. — Może - przytaknął mu elf. - To prawda, kto tylko prze-J kroczy ten Pierścień, nie wraca... — A więc rzeczywiście ma to być pojedynek na śmierć i życie, lubj coś w tym rodzaju - rozmyślał golem. - Jakkolwiek, jeżeli udałoby] mi się przepchać tę wstrętną Hag przez Pierścień Elfów, to Rapunzell byłaby wolna. Na zawsze. Już nikt by jej nigdy nie zagrażał. Z drugiej f jednak strony, jeżeli Wiedźma MNIE tam wrzuci... Tokarka prowadził go na pole walki. Pojedynek miał się odbyć tuż j koło drzewa. Nagle Grandy zobaczył wiele cieniutkich lin. Zwisały z koronf Wiązu, kołysząc się na wietrze. W dole w ziemię powbijano cienkie, \ wiotkie i wysokie żerdzie. Ustawiono na nich sześć prostokątnych! platform. Tworzyły dość zwarty krąg. Sięgały prawie do połowy! wysokości drzewa i lekko się chwiały. Każda platforma od zewnętrznej] strony kręgu miała poręcz z cienkich listewek, za którą w każdej chwili j można było się chwycić. Golem jednak stwierdził, że wyglądają onej nadzwyczaj niepewnie. -Chętniej skorzystałbym z liny, założywszy oczywiście, że moje| ręce byłyby zdolne ją utrzymać - mruknął sam do siebie. Popatrzył na f swoje dłonie. Były już prawie gładkie, a po pęcherzach pozostały | jedynie blizny. Balsam zrobił swoje. Zerknął w dół na ziemię i zakręciło mu się w głowie. Tam daleko j w dole, w utworzonym przez żerdzie kole widniał wielki, błyszczący, j prawdopodobnie czymś wysmarowany lej. Zaś w samym środku owe- • go przeraźliwego leja znajdowała się mała, ciemna dziura Pierścienia. Tokarka wręczył Grundy'emu nóż z obustronnym ostrzem. Był i mały i świetnie leżał mu w dłoni. -Jedno pociągnięcie i jest po linie - wyjaśnił mu elf. - Lecz aby i przeciąć żerdź, trzeba się nieco napracować, a to zabiera trochę czasu, a więc jednocześnie przestajesz być operatywny. Musisz na moment przystanąć. Grundy'ego przeszedł dreszcz. -Czemu on mi to wszystko mówi? - pomyślał, studiując rozmieszczenie lin i platform. Był ciekaw, czy również i w tej grze zdoła wymyślić jakąś własną strategię. Przy rogach każdej z platform zwisały liny. Grundy'emu wydawało się, że przy ich pomocy można swobodnie przemieszczać się z jednej platformy na drugą, we wszystkie możliwe strony. Nie można było jednak przeskoczyć z jednej platformy na drugą bez użycia liny. Stały za daleko. On zaś miał tak krążyć wokoło, by uwięzić Hag na jednej z sześciu platform, a następnie wrzucić ją do leja, by przeleciała przez Pierścień. Nie był pewien, czy sprosta temu zadaniu, ale wiedział, że za wszelką cenę MUSI to zrobić. Nagle ujrzał Rapunzel. Otaczały ją panny - elfy. Była mała jak one i mimo swych krótkich włosów niesamowicie piękna. Miała zasiadać na gałęzi w pewnej odległości od areny, tak by mogła patrzeć, nie będąc w stanie się wtrącać. -Och! Grandy!- krzyknęła. - Jednak miałam rację. Moje przeczucia sprawdziły się! Żałuję, że w ogóle żeśmy tu przyszli! Grandy w pełni podzielał jej zdanie. Pragnął, by poznała ród elfów. Teraz już wiedział, że był to poroniony pomysł. Najgorsze zaś było, że przez to, iż był uparty, mogła ucierpieć ona sama. W końcu przybył Książę. Miał na sobie skąpy sportowy strój. Był bez świdra. Zamienił go na obustronny nóż, podobny do tego, jaki dostał Grandy, tylko nieco większy. Książę przewyższał golema zarówno siłą, jak i wzrostem, co jednak nie miało zbytniego znaczenia, a nawet mogło mu w pewnym sensie zaszkodzić. W tej grze bowiem zawodnicy nie stykali się bezpośrednio ze sobą, a platformy były nadzwyczaj lekkiej konstrukcji. Zanosiło się więc na to, że walka będzie naprawdę uczciwa. — Przeciwnicy gotowi? - zapytał jeden z elfów. — Gotowi - odpowiedział śmiało Dybuk. — Tak - mruknął niepewnie Grandy. — To zaczynajcie! Elf złapał się najbliższej liny i prześlizgnął się na jedną z platform. Grandy uczynił dokładnie to samo, co jego przeciwnik. Wciąż miał sztywne ręce, ale jakoś dawał sobie radę. - Alea iacta est - Kości zostały rzucone - golem przypomniał sobie odpowiednie powiedzonko z Mundanii. Książę chwycił się następnej liny i nagle znalazł się tuż obok Grundy'ego. Golem nie spodziewał się tego, więc przez chwilę gapił się na Dybuka, nie robiąc żadnego ruchu, gdy nagle zorientował się, że ostrze książęcego noża jest wymierzone dokładnie w niego. Elf stał na samym skraju platformy, trzymając się liny tylko jedno ręką. Mógł w jednej chwili posiekać go na kawałki i przerzucić przez Pierścień. Ale czy to ważne, jak się umiera? Porwał pierwszą lepszą linę i zeskoczył z platformy. Jednak źle wycelował i chybił. Minął następną platformę i wykonując jakieś nieskoordynowane ruchy, poszybował na drugą stronę kręgu. Tuż za nim podążył Książę z nożem wysuniętym do przodu. Ale golem już po chwili odzyskał zimną krew. Nie puścił liny, tylko zawiesił się na niej, zaparł się nogami o platformę i odbił się gwałtownie od brzegu. Pożeglował w powietrzu z powrotem, lądując na j przeciwległej platformie, po czym szybko odciął linę, której siei trzymał. Czegoś się uczył! Lina nie wróciła do elfa, Książę jednak po prostu złapał się innej j liny i śmignął za nim. W tej sytuacji golem bał się wracać na przeciwną! platformę, gdyż po drodze mógłby wpaść na elfa, a ten niechybnie był go ugodził swym nożem. Był bowiem w stanie sięgnąć dalej niż'J Grundy. Golem musiał uskoczyć w bok. I tak gonili się nawzajem,! przeskakując na coraz to inne platformy i obcinając kolejne liny,, dopóki Grundy odkrył, że pozornie bezładny pościg przebiega według l ściśle określonego wzoru. Stał teraz na platformie, wokół której niej było już żadnych lin, a w dodatku nim się zorientował, co robi, puścił J linę, którą trzymał w dłoni. Nie miał jak stąd uciec! Odwrócił się i zebrał wszystkie siły, gotując się do walki. ByłJ pewien, że elf zaraz go zaatakuje, ale tak się nie stało. -Czyżby był taki honorowy? - pomyślał golem. Dybuk jednak wykorzystał sytuację. Złapał swoją linę, spuścił siei w dół, rozhuśtał i chwycił jedną z żerdzi, na których wspierała siej platforma Grundy'ego. Zaczął piłować ją nożem. Nie! Trzeba było mu natychmiast przeszkodzić! Zdesperowany] Grundy natychmiast uczepił się liny, do której przyczepiony był? Książę, i choć przy jej pomocy nie mógł nigdzie przeskoczyć, zaczął nią j szarpać i trząść. Miał nadzieję, że zdoła ją wyrwać Dybukowi z rąk \ i w ten sposób uwięzić przeciwnika. Nic mu jednak z tego nie wyszło. Elf był dużo silniejszy od nie- •) go i z łatwością przytrzymywał linę, jednocześnie dalej piłując * żerdź. -Jeśli ześlizgnę się w dół, to zginę od noża, jeżeli tu zostanę, to l platforma i tak niedługo się zawali. Utknę tu na dobre, trzymając się | liny i czekając, aż elf podciągnie się na niej, by dostać mnie w swoje ła-f py - szybko dedukował golem. - Mogę też odciąć mu linę i gdzieś < sobie przeskoczyć. Ale to tylko przedłuży walkę. - Nagle wpadł na ' rozpaczliwy pomysł. - A gdyby tak nagle mocno szarpnąć... Uniósł nóż nad głowę, kurczowo uczepił się liny i przeciął ją jednym, zdecydowanym ruchem dłoni. Spadał. Wiedział, że gdy tylko lina napręży się, jego ciężar gwałtownie pociągnie elfa w dół. Liczył, że po takim szarpnięciu siłą bezwładności spadnie poza obręb leja, zaś Dybuk zleci prosto w dół. Wszystko poszło zgodnie z planem. Elf odpadł od żerdzi i przeraźliwie zawył. Leciał w kierunku leja. Wtem wszystko obróciło sie_ przeciwko Grundy'emu. Coś przeoczył. Spostrzegł, że też zmierza w stronę przeraźliwego leja. Jego wspaniały plan zawiódł. Teraz OBYDWOJE, on i elf, mieli podzielić ten sam los. Grundy pierwszy uderzył nogami o powierzchnię leja, zachwiał sif, niechcący fiknął koziołka i potoczył się ku czarnej czeluści. Elf całym ciężarem huknął o ściankę, lecz była ona dość miękka, więc nie połamał kości. Teraz obydwoje sunęli w dół śliskiego zbocza. Pierścień był coraz bliżej. Nagle Grundy usłyszał przeraźliwy krzyk Rapunzel. Wydała go prawdopodobnie z siebie już jakiś czas temu, ale jego dźwięk dotarł do golema dopiero teraz. Zaraz potem przekroczył granicę czarnej dziury. Znalazł się w mrocznym tunelu. Spadał wolno, szybując w powietrzu. Po chwili stwierdził, że stoi pośrodku skalnej groty. Był cały i zdrowy. Niebawem ujrzał Dybuka. Wylądował tuż obok niego. — Ty wstrętny karle! - wrzasnął. - Patrz, co narobiłeś! — Zabrałem cię ze sobą - odpowiedział Grundy nie bez cienia satysfakcji. - Teraz już nie dostaniesz ciała Rapunzel! Dybuk rozglądnął się wokoło. — Jeszcze zobaczymy! Mózgo-Koral czasami wypuszcza swą zdobycz. Szczególnie, gdy ma się w zamian coś do zaoferowania. — Mózgo-Koral? — Nie poznajesz tego Pierścienia? To przecież jedno z wejść do Koralu. Nic z niego nie wraca, bo Koral zawsze zabiera to, co dostaje, i trzyma tak długo, dopóki nie postanowi się tego pozbyć. Teraz Grundy wszystko sobie przypomniał. Dawno temu, razem z Binkiem, Żołnierzem Crombie, centaurem Chesterem i Dobrym Magiem Humfre'yem, był w dolnych rejonach Xanth. Przydarzyło się im wtedy coś straszliwego. Natknęli się na Demona X(A/N)th. Nie chciałby jeszcze raz przeżyć czegoś podobnego! Wtedy jeszcze byt prawdziwym golemem. W Czasie-bez-Magii leżał niczym zwykła kupka powiązanych gałgankami listewek i nie mógł się ruszać. A jak tylko Xanth odzyskał swą magię - ożył. Z okropnym bólem głowy. Podziemna rezydencja Mózgo-Korala leżała pod dnem czarnego jeziora, którego wody z wolna marynowały wszystko, co się w nim znalazło. W ten sposób w jeziorze powstała kolekcja pół-żywych stworzeń, które prawdopodobnie już nigdy nie miały go opuścić. Ale tu nie było wody. Zamiast niej otaczała ich duża, sucha komnata wydrążona w skale. A gdzieś w oddali majaczyła ściana. Było to... — Och! Nie! - mruknął Grundy, trzęsąc się ze strachu. Może gdy podaruję cię Koralowi, będę mogła stąd odejść - powiedział Dybuk. - A może dam mu to książęce ciało, a sama wstąpię w ciebie i wrócę, by posiąść Rapunzel. Ta dziewczyna uczyniłaby dla ciebie więcej, niż się tego spodziewasz. Nawet nie będzie się wahać... A wtedy... — To nie jest rezydencja Mózgo-Korala - przerwał jej golem. — Jestem pewna, że to tutaj. Mówiłam ci, że poznaję ten Pierścień. Oczywiście nigdy tutaj przedtem nie byłam, ale dawno już coś niecoś słyszałam o tym Koralu. On jest zawsze gotowy do współpracy. — Może ten Pierścień istotnie kiedyś prowadził do Mózgo-Korala - sprzeczał się z nią Grundy. - Ale teraz tak już nie jest. To... - golem zamilkł. Nie był w stanie wydusić z siebie tych makabrycznych słów. — Chciałbyś stąd wyjść, co? Próbujesz mnie oszukać! Ale nic z tego, golemku! Nie uda ci się to. Tym razem nie wyprowadzisz mnie w pole. Po prostu zaciągnę cię do środka - oświadczył Dybuk i ręką Księcia złapał Grundy'ego za kołnierz. Grundy szarpnął się i uskoczył w bok. Elf puścił go. Jego dłoń nie była w stanie utrzymać go. -Teraz już nie jesteś przy Drzewie Elfów, moja droga - szydził z niej golem. - Tego ciałka już nie wspiera magiczna siła Wiązu. A także... Dybuk rzucił się w jego stronę. -I tak cię tam wciągnę! - zawołał. Grundy pobiegł przed siebie. Ciało elfa podążało za nim. Nagle zamarło bez ruchu. Otworzyło arystokratyczne usta i wytrzeszczyło oczy. Jednak siłą rozpędu zrobiło jeszcze jeden krok w przód i odzyskało swobodę ruchu. — Co...??? — Nadepnęłaś na Myśl - wyjaśnił Grundy — Na co? — Na Myśl. Pełno ich tutaj. Wiją się jak wstążki. Są niewidzialne, a jeżeli przypadkiem nadepnie się którąś z nich... — Samiec męski i samiec żeński - czy to nie śmieszne... — Powinnaś to rozumieć, Hag? Bądź co bądź jesteś kobietą w męskim ciele... — I samiec nijaki... Patrzy... szuka... — A myślałaś, że wszystko wiesz - dociął jej Grundy. - No, dalej. Idź, wdepnij na następny zwój Myśli. Nabierz prawdziwego DOŚWIADCZENIA. — Ale... — To nie jest grota Mózgo-Korala - powtórzył golem. - To jaskinia Demona X(A/N)th. A jeśli go obudzimy... — Niemożliwe! - szepnęła i przysunęła się bliżej niego. - Czy wiesz, co mówisz? Powiedz szybko, jak stąd wyjść... — Nie radzę ci się ruszać, Hag, bo... Twarzyczka golema zamarła, bowiem Dybuk właśnie nadepnęła na następny zwój. Grundy cofnął się i sam też na coś nadepnął. Stwierdził, że jest to Demon S(I/R)iusz w swej anonimowej postaci. Szukał ofiary krwi na jesienne święto. Canikula, jest tu płowe psiątko dla cię. Golem, trzęsąc się, zeskoczył ze zwoju. Nie chciał być psem ofiarnym na owe święto! Dybuk zrobił parę kroków w przód. -To nie podlega dyskusji - zaskrzeczał. - Muszę jakoś się stąd wydostać. -To nie biegaj na prawo i lewo jak ślepiec - ostrzegł go Grundy. Ale znowu było za późno. Dybuk rzucił się przed siebie, na oślep, zesztywniał i zająknął się, gdyż potknął się o następną Myśl. Odzyskał równowagę, wpadł w kolejny zwój i w końcu uderzył o majaczącą w oddali ścianę. -No, to już po nas! - mruknął Grundy. Nie była to bowiem jakaś zwykła ściana, a ściana w kształcie olbrzymiej, kamiennej twarzy. Dybuk właśnie rozbił się o monstrualny nos. To wystarczyło. Mrugnęło wielkie oko. Demon X(A/N)th budził się! Gdy twarz ożyła, cała grota zaczęła się trząść. Dybuk stał tuż przed nią, nie mogąc się nadziwić, co się stało. Mimo że Hag istniała od wieków, czegoś takiego nie widziała nigdy w życiu. Grundy zaś wiedział, że jego obecna sytuacja jest o wiele gorsza od tej, w jakiej był jeszcze przed chwilą. Wielkie, przepastne usta otworzyły się. -KTO TU PRZYCHODZI? - zapytały. Dybuk nie odezwał się ani słowem, musiał więc zrobić to Grundy. -To przypadek, Demonie - wystękał drżącym głosem. -A WIĘC OBRÓCĘ W PYŁ TEN PRZYPADEK. ZA KŁÓCA MI SPOKÓJ! Tego właśnie najwięcej obawiał się Grundy. Demon X(A/N)th nie miał nic przeciwko żywym istotom. Chciał jedynie, by nie wchodziły mu w drogę. Powinien był być osłonięty magiczną tarczą, broniącą dostępu do jego mrocznej komnaty. Najwidoczniej jednak Pierścień umożliwiał prześlizgnięcie się do niej, pomijając zaporę Mózgo-Korala. A teraz Demon, źródło całej magii tej krainy, obudził się wściekły i zły, gotów zniszczyć Grundy'ego, a może i unicestwić cały Xanth niczym jakąś natrętną muchę. -Ale cóż mam do stracenia? - pomyślał golem i zawołał: - Gdybyś wiedział cokolwiek o problemach prawdziwych ludzi, nie zrobiłbyś tego! Demon nie odzywał się przez chwilę, a potem rzekł: — To coś odpowiada?! Jesteś wszechmocny - ciągnął dalej Grundy, nie zważając na nic. - Nie nękają cię żadne prawdziwe kłopoty! Nic dziwnego, że cię nic a nic nie obchodzimy. Ale gdybyś choć przez minutę był w mojej skórze, natychmiast byś zmienił zdanie. Demon zawahał się. — Czy to jakiś sąd? - zapytał cicho. — Nazywaj to, jak chcesz! Nic nie wiesz o prawdziwym życiu! — No, to dobrze. Zamienimy się miejscami. Na minutkę. Nagle Grundy poczuł, że ma umysł i ciało Demona. Jego wzrok niczym przez lekką mgiełkę przenikał przez skały i sięgał do gwiazd. Był w obrzydliwie podłym nastroju, gdyż od wielu dziesiątków lat stale tracił na znaczeniu, a i wyglądało też na to, że nie może zmienić owego stanu rzeczy. Był wszechmocny, lecz jedynie w fizycznym sensie tego słowa. W hierarchii społecznej coraz bardziej przestawał się liczyć i leciał w dół drabiny. Inne Demony Systemu zaczynały nad nim panować. Na przykład taka Zmia przesunęła się ostatnio o jeden stopień w górę. Otrzymała < >. X(A/N)th zaś nadal miał ( ). Było to strasznie upokarzające szczególnie dlatego, że osobniki żeńskie miały z gruntu mundański charakter. [E/N] wywindowała się w górę w bardzo podobny sposób. Uważano ją obecnie za największą femme fatale*. Nawet odległy PIL/Ulton, według zgodnej opinii otoczenia, nie był już tym, kim był. JU[P/I]ter zrobił się bardzo ważny, a NE = P/ = Tun zarządzał prawdziwym oceanem*. **SA«T/U>>RN** natomiast zrobił się taki elegancki! Każdy piął się w górę! Każdy z wyjątkiem X(A/N)th! -Och! Gdybym tylko potrafił opracować jakąś strategię działa nia, za pomocą której w jakiś sposób mógłbym odzyskać moją utraconą pozycję - westchnął Demon-Grundy. W tym momencie trwająca w nieskończoność minuta minęła. Grundy znów był golemem. Zawirowało mu w jego małej głowie. -Tak! Jednak Demon też ma jakieś problemy! - jęknął. Gdyby nie zmienił się z nim miejscami na tę jedną minutę, nigdy by tego nie zrozumiał. Nigdy nie pomyślał, że status społeczny może mieć dla kogoś jakiekolwiek znaczenie. Nie myślał o tym jako golem. Teraz przekonał się, że Demon wciąż cierpi i to właściwie z tego samego, co Grundy, powodu. Pośród wszechmocnych istot Demon X(A/N)th był niczym, nie miał żadnego znaczenia. Nie ma mu się co dziwić, że wcale mu się to nie podobało. Tak! Teraz golem wszystko zrozumiał. Jedyną różnicą między nim a Demonem była skala ich nieszczęść. Tymczasem olbrzymia twarz demona nabrała przyjaznego, pełnego zrozumienia wyrazu. * Femme fatale (franc.) - kobieta fatalna, wamp, przynosząca zgubę płci męskiej. ** Neptun (gr. Posejdon) - rzymski bóg oceanów. Trzecia co do wielkości planeta Układu Słonecznego. — Już wiem, o co ci chodzi, Grundy - powiedział. - Ale to drobny problem, prawie że bez znaczenia. Po prostu go wyolbrzy miasz. A poza tym możesz go rozwiązać. Ja natomiast nie mam żadnego wyjścia. Po prostu muszę znosić swój los. — Naprawdę mam jakieś szansę? - zapytał. — Pragniesz jedynie towarzystwa dobrej kobiety. Twoje marzenie spełni się, jak tylko się stąd wydostaniesz. Grundy stwierdził, że Demon ma rację. Gdyby przeżył, znaczyłoby to, że zwyciężył, że wygrał ten pojedynek i że połączy się z Rapunzel na zawsze. Ona przecież tylko na to czekała. Całe to zajście z elfami przepełniło ją wielką goryczą. Teraz nigdy nie przyłączyłaby się do nich z własnej woli. A on potrzebował tylko jej. Nikogo innego. Jeśli przeżyje. Wydawało się to jednak mało prawdopodobne. Demon przyjął wyzwanie i zgodził się na minutę zamienić miejscami, gdyż z natury lubił z kimś rywalizować. Nie oznaczało to jednak wcale, że się z Grundym spoufali. Chyba że... -Pozwól, że ci jeszcze coś zaproponuję - zawołał golem. - Dasz mi to, czego pragnę, a ja pokażę ci, co masz zrobić, by dostać to, o czym TY marzysz. Wszechmocny Demon ani przez chwilę się nie zastanawiał. -Załatwione! - powiedział. A więc miał przynajmniej swój problem z gtowy. Było tylko jedno ale. Zupełnie nie wiedział, CO POWIEDZIEĆ Demonowi. — Hmm. Muszę się chwileczkę zastanowić... - zaczął. — Spodziewałem się tego - przerwał mu Demon. - Dam ci tyle czasu, ile ci potrzeba. Nawet całą wieczność. Ale jeśli po upływie godziny nie udzielisz mi jakiejś rady, to umieszczę cię w rezydencji Mózgo-Korala, a Dybuka wypuszczę na powierzchnię. — Och! Nie! - pomyślał golem. - I Rapunzel, i elfy pomyślą, że przegrałem. A potem, o ile w ogóle doczekam się jakiegoś „potem", będzie już za późno na jakiekolwiek działanie. Rapunzel będzie już Dybukiem! Demon wie, jak pobudzić kogoś do myślenia! Wiedźma natychmiast też załapała się na ten pomysł. -Może też mogłabym spróbować... - zaproponowała. Lecz Demon był doskonale o wszystkim poinformowany. -Lepiej daj sobie spokój. Na razie i tak jesteś górą - wytknął jej bez ogródek. Zamilkła. Demon niewątpliwie MIAŁ rację. Musiała jedynie przeczekać tę godzinę. Porażka Grundy'ego oznaczała JEJ zwycięstwo! W tym momencie Demon znów przybrał kamienny wyraz twarzy. Grundy jednak dobrze wiedział, że dokładnie po upływie godziny znów się poruszy. W tym czasie musiał znaleźć jakieś rozwiązanie. MUSIAŁ! W głowie miał oczywiście pustkę. Jak mógł wymyślić coś, o czym wcześniej nie pomyślał Demon? Jego umysł był jedynie maleńką cząstką umysłu wszechmogącego X(A/N)th. Był jego więźniem, podobnie jak Dybuk. Miał jednak pewną szansę. Mógł udowodnić swemu oprawcy, że może się mu na coś przydać. Gdyby nie skorzystał z tej szansy, to nigdy nie opuściłby tej groty. To dylemat! Dylemat więźnia... to mu coś przypomniało. Bink spędzał wiele czasu w Mundanii. Przywoził stamtąd przeróżne dziwaczne historie i zagadki. Jedna z nich opowiadała o dwóch więźniach znajdujących się w bardzo podobnej sytuacji jak Grandy. Gdyby jeden z nich dostarczył jakieś dowody przeciwko drugiemu, mógł być o wiele lepiej traktowany. Jednak gdyby także drugi więzień uczynił to samo, obydwaj znaleźliby się w dużo gorszym położeniu. Obydwaj zdawali sobie z tego sprawę. Cóż więc mieli robić? -No, dosyć tego rozmyślania - szepnął do siebie golem. - Ja też mata do rozwiązania nie lada problem... Co można zrobić, by Demon X(A/N)th zdobył pewną pozycję w hierarchii społeczeństwa Demonów? I znowu pustka w głowie. Wtem nagle jego myśl powróciła do „Dylematu Więźnia". Jeśli jeden więzień byłby pewien, że drugi go nie wyda, to sam by złożył zeznanie i tym samym byłby lepiej traktowany, właściwie nic temu drugiemu nie robiąc. Jednak gdyby ten drugi też rozumował w ten sposób... Oczywiście w tym drugim przypadku więźniem był Dybuk. Grandy wiedział, że jest zdolna do wszystkiego. Mógł z całą pewnością założyć, że złożyłaby obciążające go zeznanie. Miał więc do wyboru dwie rzeczy. Mógł albo siedzieć cicho i dać jej fory, albo złożyć odpowiednie, obciążające ją zeznanie i pociągnąć ją za sobą, jak to już raz zrobił, pojedynkując się z nią na liny i platformy-pudła. Cały kłopot polegał jednak na tym, iż takie rozwiązanie nie mogło go doprowadzić do zwycięstwa. Pragnął ją tu zostawić i wrócić do Rapunzel. Musiał więc rozwiązać problem Demona. Wtem coś mu przyszło do głowy. -Czy „Dylemat Więźnia" nie mógłby w jakiś sposób pomóc Demonowi? - pomyślał. - Jego sytuacja jest podobna do mojej. Musi zapanować nad swymi rywalami podczas, gdy oni próbują zapanować nad nim. Być może problem Demona dałoby się rozwiązać w podobny sposób jak „Dylemat Więźnia"? Załóżmy, że wymyślę jakąś strategię prowadzącą do zwycięstwa, bez względu na to, co uczyni druga strona. Taką, na którą przeciwnik dałby się zła pać, ale nie mógłby mnie pobić. Załóżmy, że księżyc nie jest zrobiony z zielonego sera... załóżmy, że niemożliwe jest możli we... Grundy marzył o czymś niemożliwym, ale jednak myślał o jakimś rozwiązaniu. W końcu, grając z mrówkolwem w kreski i kostki, też wpadł na niezły pomysł. Musiał zrobić jakiś niespodziewany ruch, poświęcić coś, co by zmieniło całą obecną konfigurację. Musiał wykombinować coś takiego, co z początku wydałoby się kompletnie od rzeczy, ale w sumie wcale nie byłoby takie głupie. -Tak... popatrz tylko - powiedział sam do siebie. - Gdybym wynalazł taką strategię, wtedy golem Grandy wreszcie by osiągnął swój wyśniony cel. Jeśli nie... to nic z tego. A więc, Grandy, MUSI być jakieś rozwiązanie. Należało je jedynie jaśniej sprecyzować. Zaczął rysować na ziemi przeróżne układy kostek i kresek. Jednak jakby ich nie ułożył, to i tak nie bardzo wiedział, co mu to daje. Nie miał pojęcia, jak pozbyć się wstrętnej Hag. Był pewien, że i tak nie da mu najmniejszej szansy. - Chyba jednak po prostu muszę pociągnąć ją za sobą. Wtedy zginiemy oboje. Jeżeli tak się nie stanie, to ona po prostu wygra ten pojedynek. Walkowerem. Nagle zauważył, że sytuacja Demona pod jednym dość ważnym względem odbiega od jego własnej. W jego grze uczestniczyło więcej zawodników. Czy opierając się na tym spotrzeżeniu, mógł założyć, że w tym wypadku przebieg gry będzie inny? Czy strategia w grze jeden przeciwko jednemu, prowadząca do przegranej, w grze, w której bierze udział wielu zawodników, mogła prowadzić do zwycięstwa? Był jednak przez minutę na miejscu Demona i pamiętał, że każdy jego ruch przebiegał w układzie jeden do jednego. Wpierw miał do czynienia z jakimś jednym Demonem, potem z drugim. Czasem zyskiwał niewielką przewagę, lecz następnie, przy kolejnym starciu z kimś innym, stracił ją i w końcu przegrywał. Wyglądało na to, że inne Demony są bardziej cyniczne i zachłanne niż Demon X(A/N)th. Sympatyczne stworzenia zawsze ponoszą klęskę! -Ale może tym razem odniósłby zwycięstwo - pomyślał. - Może dałoby się coś zrobić. I nagle sam znalazł odpowiedź. Wynik bowiem nie zależał od tego, czy ktoś jest dobry czy zły. Jedni wykorzystywali ułomności drugich. Jedyne, co należało zrobić, to opracować trudną, acz uczciwą strategię, taką, która nagradzałaby dobre, a karała niedobre istoty. Grundy pospiesznie znów zaczął coś bazgrolić. -Przypuśćmy, że zastosuję tę Trudną-acz-Uczciwą (TAU) stra tegię wobec wszystkich innych zawodników. Zawsze-dobrzy szybko wy padną z tej gry, ale co z zawsze-złymi? Czy TAU jest w stanie ich pobić? Wydawało mu się, że chyba jest to możliwe... — Twój czas się skończył - oświadczył Demon. — Już? - przestraszył się Grundy. Zdawało mu się, że upłynęło zaledwie kilka minut. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że w rzeczy wistości musiała to być dokładnie godzina. Wyliczona co do ułamka sekundy. - Ja... - powiedział. — Masz odpowiedź? Tak... ale muszę ją jeszcze wypróbować. — Masz rację. Nie chciałbym opierać się na jakiejś nie spraw dzonej strategii - natychmiast przytaknął Demon. - No, to ruszaj! Wypróbuj ją sam! — Och! Potrzebowałbym do tego paru przeciwników, takich jak ja i Dybuk... — Ilu po każdej stronie? — Przynajmniej dwóch. Widzisz, są różne charaktery... Nagle spostrzegł, że jest ich już nie dwoje, a czworo. Dwóch Grundych i dwóch Dybuków. Nie było to, czego sobie życzył. Bał się jednak, że gdy się sprzeciwi takiemu rozwiązaniu, Demon pomyśli, że chciał go wystrychnąć na dudka i skończy z nim od razu. — Tak... dziękuję... a teraz omówimy reguły gry... — Chcesz mi podyktować jakieś reguły gry? - spytał Demon z niedowierzaniem w głosie. — Muszą być jakieś reguły. Inaczej nie będę w stanie pokazać ci, jak się gra w tę grę i jak w niej się zachować - wyjaśnił mu golem. — Zaczynaj! — Sądzę, że najłatwiej będzie, jeśli będziemy liczyć punkty. Status Demonów jest czymś, co leży poza zasięgiem ludzkiego poznania, tak więc... — To prawda - przerwał mu X(A/N)th. — Tak więc... - ciągnął Grundy - wykorzystam pojęcie punk tów, które w grach używają maluczcy, prości ludzi, niemniej jednak na ich przykładzie pokażę ci moją strategię. — No, to dalej, zabieraj się do dzieła. — Taaak... Celem gry jest zdobycie punktów. Wygrywa ten, kto ich ma najwięcej. Tym samym, w tej grze musimy mieć zwycięzcę. — Nie możesz niczego wygrać! - wtrącił się jeden z Książąt Świdrów. - Wszyscy o tym wiedzą! — Zamknij się, Hag! - burknął Grundy. - Jeżeli sprowadziliby śmy tu jakichś widzów, z całą pewnością zobaczyliby, jak ponosisz sromotną * klęskę! Grundy'emu spodobał się ten dualizm. Jako golem potrafił świetnie wyrażać to, co czuł. Nie był jednak całkiem pewien, na czyją stronę przechyli się szala zwycięstwa... -Ooch! - westchnął. Wtem ujrzał cały tłum różnych stworzeń. Grota przeobraziła się w wielki teatr, w którym on i Wiedźma grali główne role. W pierwszym rzędzie siedzieli Król Dor i Królowa Iren, maleńka Ivy oraz Dolph, Dobry Mag Humfrey z Gorgoną, Król Emeryt - Trent * Przestarzałe staropolskie od słowa srom - zewnętrzne narządy płciowe kobiet i samic ssaków. Sromota, klęska, porażka, ucieczka z pola walki. Okryć się sromem, czyli hańbą, niechlubną niesławą, wstydem. i Królowa Emerytka - Iris, Bink i Cameleon, centaury Arnold, Chester i Cherie, i wszyscy, którzy byli KIMŚ w Xanth. Za nimi usadowili się Jordan i Threnody, Elfy z Wiązu, Stanley Steamer i Chrapuś oraz inne istoty i ludzie, o których nie bardzo było wiadomo, kto to taki. Nad ostatnim rzędem unosił się nachmurzony Fracto. Wszyscy wyglądali na nieco przestraszonych, ale przeciwko niczemu nie protestowali. Spoglądali na scenę, oczekując na początek przedstawienia. Grundy'emu nigdy nie zdarzyło się wątpić we wszechmocną potęgę X(A/N)th. Jednak gdyby kiedykolwiek był w nią zwątpił, teraz natychmiast by zmienił zdanie. Wszyscy Magowie i Maginie-Czaro-dziejki, wszystkie stworzenia i istoty z Xanth pojawiły się tu w mgnieniu oka, przy czym Demon nawet nie zmrużył powieki. Wszyscy wpatrywali się w niego. W Grundy'ego. Wszyscy czekali, aż zacznie grać. Nagle obleciał go strach. Poczuł, jak puchnie mu język. Wydawało mu się, że wypełnia mu już całe usta. Nie mógł poruszać szczękami. Były jak sparaliżowane. PATRZYŁ NA NIEGO CAŁY XANTH. -Hej! Obudź się - szepnął jego sobowtór, trącając go łok ciem. - Powinieneś im pokazać, co potrafisz. Lecz Grundy stał sztywny jak słup soli. Ogrom Wszechmocnego pozbawił go wszelkiej mocy. — On niczego nie wymyślił! - powiedział elf-Hag do Demona. - Przekaż go Mózgo-Koralowi. Zrzuć go do jeziora! A mnie wypuść na powierzchnię. — Kogo chcesz wysłać na górę? - zapytał drugi Dybuk. -Kto ci pozwolił się wtrącać? - burknął pierwszy. Grundy wciąż nie mógł wydobyć z siebie słowa. Myślał jedynie o tych wszystkich wlepionych w niego ślepiach. Wiedział, że prawie przegrał i że sam jest sobie winien, ale nie był w stanie ani przemówić, ani się poruszyć. Na widowni zasiadało za dużo ważnych osobistości, które nie spuszczały z niego oka. Wtem usłyszał jakiś głos. Głos, który wydobył go ze stanu odrętwienia. -Och, kochany Grundy! - zawołał. Należał do Rapunzel. Ona także zasiadała na widowni. Gdyby golem przegrał, drogo by za to zapłaciła! Odzyskał ruchy i mowę. Nie mógł pozwolić, by tak cierpiała! — Chciałbym państwu pokazać, jak zdobywać punkt w tej grze- powiedział. - Ilość punktów różni się od siebie. Zależą od kombinacji decyzji powziętych przez zawodników. Powiedzmy, że każdy z nich złoży zeznania obciążające przeciwnika. Wtedy każdy otrzyma jeden punkt. Jeden punkt - przerwał mu Dybuk. Nagle zainteresował się tym, co mówił Grandy. Chciał być pewien, że golem nie niczego, co by usatysfakcjonowało Demona. — Następnie załóżmy, że nikt nie złoży zeznań obciążają przeciwnika - ciągnął Grundy. - W takim przypadku zawc otrzymają po trzy punkty. Dalej będzie remis. Nikt nie górą. — Trzy punkty - powtórzył drugi Dybuk. — Ale przypuśćmy, że jeden z graczy złoży zeznanie obciążają drugiego, ale drugi tego nie zrobi - mówił dalej Grandy. - Wt ten, kto je złoży, otrzyma pięć punktów. Drugi nie dostanie nic. — Świetnie! - zawołały obie Wiedźmy, oblizując swoje żęce usta. Od razu stało się jasne, że obie chcą zdobyć po punktów. — Ja ciągle tracę punkty - mruknął Demon. - Ale to, mówisz, to nie jest taktyka gry. To przypomina opis sytuacji, w ja się znajduję... Co ty na to? — Pozwól, że ci najpierw ją zademonstruję - poprosił golem. - Jest nas czworo, dwóch golemów i dwie Hag. Przyjmiemy regułę l z każdym. Dybuki oczywiście będą grały tak, by zniszczyć przeciv nika, nie dadzą mu żadnej szansy... — Jasne - chórem odrzekły obie Hag. — ...golemy zaś będę postępowały zgodnie z opracowaną pr mnie taktyką - powiedział i spojrzał na drugiego Grundy'ego. Rozumiesz? - zapytał. — Pewnie. Przecież jestem częścią ciebie. Zawsze wiem, o co 1 chodzi. — To dobrze. Zaczynajmy. Będziemy grać po kolei, tak Demon mógł dokładnie śledzić przebieg wydarzeń. Każda rózg będzie się składała z wielu rund. Wtedy mechanizm gry stanie sieja Będzie można zobaczyć, jak się zwycięża. Ja zaczynam... - Grand zbliżył się do jednej z Wiedźm i przystanął... - Och! - westchnął. • Potrzebne są jeszcze jakieś ołówki i kartki... I znów Demon nawet nie mrugnął okiem, a w rękach zawodnikć natychmiast pojawiły się ołówki i maleńkie karteczki. Na widov nieco zawrzało i Grundy zobaczył, że każdy z widzów także tr ołówek i karteczkę w dłoni. Jedynie Rapunzel wręczono tablic i rysik. Widzowie mieli liczyć punkty. Grundy'ego obleciał strach. Znowu miał wątpliwości. Nie czasu, by wcześniej wszystko dokładnie przemyśleć. -Co będzie, jeśli nie zagram jak trzeba. Gdy moja taktyka i doprowadzi mnie do zwycięstwa... Wtedy marynata Mózgo-Kor wego jeziora pochłonie mnie na zawsze, Hag będzie mogła ws w ciało Rapunzel, a KAŻDY OBYWATEL XANTH BĘD2 O TYM POWIADOMIONY. Pogrążę się na zawsze. Już słyszę,. krzyczą: „Golem wpadł w tarapaty! Golem w opałach! Nie wykorzystał szansy! Po prostu się wygłupił!" To tak jakbym wpadł w tryby przekładni z Krainy Hipnotykw. - Samo wspomnienie przekładni przyprawiło go o dreszcze. Zaczął się pocić. Bał się tego, co nieunik- nione. Był przekonany, że jeśli nawet zdarzy się tu coś dobrego, to nie może się to stać za pośrednictwem kogoś tak nieznanego jak zwykły, szerokoustny golem. - Czy w ogóle warto próbować? - pomyślał i spojrzał na Rapunzel. Ona też patrzyła na niego. Uśmiechnęła się i posłała mu buziaka. Wierzyła w niego. - ONA WE MNIE WIERZY - szepnął sam do siebie. W przeszłości wiele razy nie spełniał powierzanych mu zadań. Niejeden raz zawiódł i innych, i siebie. Ale JEJ nie mógł zawieść! - Teraz każdy z nas narysuje na kartce pewien znak - wyjaśnił, zwracając się do Dy-buka. - Gdy narysujesz Miłego Typa - przedstawiając go jako uśmiechniętą twarz - będzie to oznaczało, że nie składasz zeznań przeciwko drugiemu graczowi. Gdy zamiast tego narysujesz ponurą twarz, oznaczającą Wrednego Typa, będzie to znaczyło, że myślisz tylko o sobie i składasz zeznania. Obydwoje dokładnie wiemy, że najlepiej by było, żeby żaden z nas nie podszył się pod Wrednego. Ale też dobrze wiemy, że gdy jeden z nas będzie Miłym, to ten Wredny może zajść daleko. Nie wiemy jednak, kogo wybiorą inni. O tym przekonamy się dopiero, gdy pokażemy sobie nasze rysunki. Czy to jasne? Oto schemat punktowania wszelkich posunięć. — Zaczynaj, karzełku - zaskrzeczała Wiedźma. — Właśnie to robię - odpowiedział Grundy, rysując w górze kartki uśmiechniętą twarz i uważając, by Dybuk nic nie mógł zo baczyć. W tym czasie Wiedźma wyrysowała coś, co z pewnością przy pominało jej parszywą mordę. - Teraz pokażmy sobie nasze kartki - komenderował Grandy. Obrócił się i pokazał widowni swój rysunek. Hag uczyniła to samo, aczkolwiek zachowywała się jakoś dziwnie nieswojo. Stało się dokładnie tak, jak przewidywał. Na kartce jędzy widniała podobizna Wrednego Typa. - A więc Dybuk postanov złożyć zeznania - oświadczył wszem i wobec. - A ja nie. W sposób elf otrzymuje pięć punktów, a ja zero. Widzowie cicho westchnęli. Najwyraźniej chcieli, aby Hag grała. Ale gra dopiero się zaczęła i jeśli taktyka golema miała czegoś warta, to... -Przystępujemy do drugiej rundy - powiedział Grundy. Znów będziemy rysować znaki... Zrobili tak, jak postanowił golem. Tym razem Grundy wy rysował Wrednego Typa. Gdy pokazali widowni swoje kartki, okazało się, że obydwoje i na nich to samo. — Tym razem zremisowaliśmy. Każdy z nas postąpił egoistyc więc należy się nam po jednym punkcie - wyjaśnił golem. — I tak jestem górą - zaznaczyła Dybuk z satysfakcją w gło — Tak się wydaje - odpalił Grundy. - Trzecia runda! zawołał. I znowu narysowali twarze i wzajemnie sobie je pokazali. I razem obydwoje narysowali Wrednego Typa. — Po jednym punkcie! - zadecydował Grundy. — Siedem do dwóch, kochaneczku - triumfowała Dybuk. W ten sposób daleko nie zajedziesz.. — Czwarta runda! - przerwał jej Grundy. I znowu podjęli decyzję, narysowali twarze i pokazali sobie swo kartki. Teraz też mieli na nich Wrednego Typa. -Osiem do trzech! - radośnie wrzasnęła Hag. - Ta two głupia taktyka jedynie cię pogrąża, golemku! -Piąta runda! - ponuro burknął Grundy. Wynik zmienił się na dziewięć do czterech. -A teraz szósta i ostatnia! - zadecydował golem. Z je wcześniejszych obliczeń wynikało, że zbliża się kulminacyjny mo gry. Musiał w to uwierzyć. Znowu narysowali i pokazali sobie wredne, zgrymaszone mord| — Dziesięć do pięciu - zarechotał Dybuk. - Wygrałam! — Wygrałaś! - smutno przytaknął jej Grundy. Publiczność; marła. Demon wykrzywił usta. - Ale, ale! - wykrzyknął golem. -! Pojedynek wcale się jeszcze nie skończył. To było dopiero pier starcie. — Moje potyczki trwają wiecznie - zagrzmiał Demon. — Właśnie - przytaknął mu Grundy. Jedno starcie je o niczym nie świadczy. Liczy się wynik końcowy. - Podszedł < drugiej Hag. -Teraz zagram z drugim przeciwnikiem - oświadczył. - l z nas będzie rysował twarze - przerwał, żeby wykonać swoje lecenie - i potem je pokazywał. - Zawodnicy pokazali widowni swoje rysunki. Grundy zaczął grę identycznie jak poprzednim razem. Rezultat był więc taki sam: jego Miły Typ przeciwko Wrednemu Typowi Księcia Hag. Stracił pięć punktów. W podobny sposób rozegrali pozostałe pięć rund. Ostateczny wynik wynosił i tym razem dziesięć do pięciu, oczywiście na korzyść Wiedźmy. — PODOBA mi się ta twoja taktyka - zakpił były książę elfów. — A więc mam za sobą dwa mecze-ciągnął golem. - Zdobyłem w sumie dziesięć punktów, zaś moi przeciwnicy dwadzieścia. Golem miał rację. Wszystko się zgadzało. Widzowie, którzy zapisywali wyniki, smutno pokiwali głowami. Jedynie Fracto chyba był zadowolony z takiego obrotu sprawy, choć oczywiście nie miał zamiaru bronić Hag, i tylko Rapunzel wciąż się uśmiechała, jakby była pewna, kto zwycięży w tej grze. I tylko ona jedyna pokładała w Grun-dym jakąś nadzieję. Wierzyła w sprawiedliwość losu. Golem podszedł do swojego trzeciego i ostatniego przeciwnika. Narysowali twarze i pokazali rysunki. Okazało się, iż oboje wybrali Miłego. -Każdy z nas wytypował Miłego - ogłosił Grundy. - Otrzy mujemy po trzy punkty. Przystąpili do drugiej rundy. Wynik był ten sam. Ta sama sytuacja powtórzyła się w czterech pozostałych rundach, za każdym razem przeciwnicy otrzymywali po trzy punkty. — Remis - zaanonsował Grundy. - Osiemnaście do osiemna stu. A więc teraz mam w sumie dwadzieścia osiem punktów, a moi przeciwnicy trzydzieści osiem. — No, to tak jakbyś już wypadł z gry - ucieszyła się Dybuk. - Jedno z nas musi wygrać! — Może - zgodził się Grundy. Zbliżał się następny krytyczny punkt gry. - Jeżeli inni będą grali uczciwie... - pomyślał Grundy. — Skończymy wreszcie tę grę - rzekł drugi golem. - Zostały mi jeszcze dwie potyczki. Najwyższy czas, żebym z kolei ja zmierzył się z obydwoma Dybukami. — Masz rację - odpowiedział Grundy. - Ale trzymaj się mojej taktyki. — Jasne! Golem numer dwa podszedł do jednej z Wiedźm i zaczął grę, rezultat był identyczny jak wynik pierwszej potyczki Grundy'ego. Przegrał dziesięć do pięciu. Usłyszał radosny śmiech Hag i pełne żalu westchnienie widowni. Demon wyglądał na znudzonego. Nie oznaczało to nic dobrego! Szybko przebiegła następna rozgrywka z drugim Dybukiem. Nadszedł w końcu czas ostatecznej walki. Wiedźma miała stanąć przeciwko Wiedźmie. Każda z nich miała po dwadzieścia punktów, zarobionych podczas pojedynków z golemami. -Jeżeli tylko pozwolisz mi zdobyć jakieś punkty - rzekła jedna jędza do drugiej... Grundy prawie że mdlał z napięcia, ale zachowywał powagę i nie dawał tego poznać po sobie. Jego los zależał od analizy charakteru Hag, którą kiedyś przeprowadził. Nadchodził ostatni krytyczny moment tej gry. Jeśli się przeliczył... — Jesteś jak Hades, stara prukwo - warknęła druga. - Tym razem JA muszę wygrać! — No cóż, rób, jak chcesz, sekutnico - odrzekła pierwsza. - Zobaczysz, jeszcze ci pokażę. Grundy odetchnął z ulgą. Stwierdził, że się nie mylił. Gra rozpoczęła się dokładnie tak samo jak poprzednie. Oczywiście od razu w pierwszej rundzie obie Wiedźmy narysowały Wrednego Typa. Zremisowały jeden do jednego i wpadły w gniew, gdyż okazało się, że jedna zdradziłaby drugą bez wahania. Druga runda wyglądała podobnie. Znów wyrysowały wykrzywione twarze i znów otrzymały po jednym punkcie. I tak dalej, i tak dalej. Po szóstej rundzie okazało się, że remis utrzymał się. Ostateczny werdykt brzmiał: sześć do sześciu. -Teraz podliczymy wyniki - oświadczył Grundy. - Wiedźmy mają po dwadzieścia sześć punktów, a golemy po dwadzieścia osiem. A więc golemy są górą! Na widowni zawrzało. Wszyscy sprawdzali punkty. Wielu widzów zaprzestało je w ogóle notować. Byli pewni, że gra skończy się porażką golema. Obie Hag wykrzywiły twarze ze zdziwienia. Demon otworzył zaspane oczy i z zainteresowaniem przyglądał się całej scenie. Rapunzel radośnie klasnęła w dłonie. Nie zawiodła się. -Zauważcie, że żaden z golemów nie wygrał ani jednej pojedyn czej partii - napomknął Grundy. - A jednak ostateczne zwycięstwo musi należeć do nich. Im dłużej ciągnęłaby się ta gra, tym lepiej byłoby to widoczne. A w końcowej rozgrywce bez wątpienia odnieślibyśmy wielki sukces. Demon był najwyraźniej szalenie zainteresowany tym, co mówił Grundy. Z jego oblicza uleciało wszelkie zmartwienie i smutek. — Co to za strategia? - zapytał. — Nazwałem ją TAU, Trudną-acz-Uczciwą - odpowiedział golem. - Z początku zawsze staram się postępować uczciwie, ale później zawsze traktuję mego przeciwnika w taki sam sposób, w jaki on mnie traktuje. A więc jeśli Wiedźma w pierwszej rundzie stwierdziła, że mnie zaskarży, ja opowiedziałem się za tym w drugiej. I tak dalej, i tak dalej, dopóki nie zmieniła zdania. A ponieważ nigdy go nie zmieniła, wciąż zdobywaliśmy po jednym punkcie. Kiedy zmierzyłem się z drugim golemem, który był dla mnie Miły, to i ja byłem Miły dla mego. I tak już było do końca, gdyż nigdy nie zmienił zdania. — Ale nigdy nie wygrałeś żadnej walki - zaprotestował Demon. — A Hag nigdy nie przegrała - zgodził się z nim Grundy. - Lecz zwycięstwo nie należy do tego, kto wygrywa poszczególne potyczki, lecz do tego, kto w rezultacie zdobędzie najwyższą ilość punktów. A to zupełnie co innego. Zyskałem więcej punktów remisu jąc z golemem, niż straciłem, przegrywając z Wiedźmami. Ich samo lubne metody postępowania co prawda doprowadziły je do zwycięst wa, ale były to zwycięstwa krótkotrwałe. W ostatecznym rozrachunku przegrały. — Udało ci się! To tylko przypadek - wrzasnęła Hag. — Nie, to nie hit szczęścia - odrzekł golem. - Wy, Wiedźmy, nie potraficie z nikim współżyć, kłócicie się nawet same ze sobą. Musiałyś cie więc przegrać. Innego wyjścia nie było. Mądra, długoterminowa współpraca przynosi dużo większe korzyści niż krótkie, samolubne utarczki. - Grundy obrócił się w stronę Demona. ~- Popatrz, to tylko prosta gra, prawie że nie warto zaprzątać nią twojej uwagi. Jej zasady są jednak jasne. Powinieneś je zastosować wobec swych przeciwników - Demonów, których postępowanie jest poza zasięgiem mego poznania. Uganiasz się za pojedynczymi zwycięstwami i czasem odnosisz sukces, ale tak samo jak Wiedźmy w ostatecznym rozrachunku przegrywasz. Wszystko tracisz. Stosując moją taktykę, możesz czasami przegrać. I niech sobie inni myślą o tym, co chcą... lecz po jakimś czasie okaże się, że... Demon powoli rozchylił usta i uśmiechnął się. Zaraz potem grota zniknęła. Grundy stał sam obok Wiązu Elfów. Leżący nieco dalej Stanley Steamer poczuł jego zapach. Uniósł łeb. Z Wiązu powoli zjeżdżała w dół maleńka Rapunzel. Huśtała się na linie. Nie! To nie była lina. To były jej własne włosy. Znów były piękne i długie. Demon X(A/N)th, który w końcu miał być X[A/N]th czy nawet # *X« A/N>>th# *, podarował im jeszcze to w nagrodę. Rapunzel wylądowała na ziemi i odtańczyła taniec radości. Jej cudowne warkocze zawirowały niczym jakaś promienna aureola. Była najwspanialszym, najpiękniejszym stworzeniem, jakie sobie możne wymarzyć. Roześmiała się wesoło i podbiegła uścisnąć Grundy'ego. -Och! Grundy! - zawołała i obydwoje pogrążyli się w złocistej aureoli.