Górska Gabriela - Ostatni nieśmiertelny

Szczegóły
Tytuł Górska Gabriela - Ostatni nieśmiertelny
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Górska Gabriela - Ostatni nieśmiertelny PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Górska Gabriela - Ostatni nieśmiertelny PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Górska Gabriela - Ostatni nieśmiertelny - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gabriela Górska "OSTATNI NIEŚMIERTELNY" INSTYTUT WYDAWNICZY „NASZA KSIĘGARNIA' WARSZAWA 1988 Ziemi, gdzie ufność i strach podły miłością życia, zbyt nam droga, Rządzą dziękczynne ślemy modły Bogom, co gdzieś tam istnieć mogą, Za to, że życie nie trwa wieki, że nikt nie wraca z mgieł dalekiej Krainy śmierci, a nurt rzeki Zawsze na morza spocznie progu. (A.CH. SWINBURNI) CZĘŚĆ PIERWSZA ... ból stawał się nie do zniesienia, dławił oddech i odbierał przy-tomność. Mimo to usiłował przeć dalej przez ścianę płynnego ognia: już nie dlatego, ze za nią znajdowali się ludzie: coś w nim wciąż pamiętało, że jeśli i tym razem nie zdoła do nich dotrzeć, będzie musiał raz jeszcze stawić czoło żarowi i potwornej, rozwleczonej na nie kończące się minuty agonii - a chwila odpoczynku, regene-racji na wpół spalonych tkanek, będzie jedynie przerwa, nie licząca się prawie wobec konieczności powtórzenia tej męki Osłabł. Na próżno usiłował chwycić głęboki oddech: napływające przewodami, rozpalone powietrze zdawało się być płynnym me-talem. rozsadzało tchawicę. Ból rozległych poparzeń uderzył znów wściekłą fala: próbował zacisnąć zęby, zęby przynajmniej stłumić jęk odbijający się bliskim echem w ciasnej bani rozgrzanego już także hełmu, ale nie mógł: przy każdym ruchu mięsni pękała po-parzona skóra twarzy. W słuchawkach skrzekliwie odezwał się czyjś głos. natrętnie dopytywał o coś; prawdopodobnie stanowisko kontroli postanowiło sprawdzić, czy jeszcze jest przytomny - jak-by nie mieli przed sobą wskaźników aparatury. Nie odpowiedział. pogrążony w piekle samotnego konania. Tym razem dotarł dale; niż zdołały dojść automaty, zanim temperatura rozkojarzyła ich programy: na oślep, bo żar uszkodził JUŻ rogówkę obydwu oczu, spróbował podciągnąć się jeszcze trochę do przodu. Rękami po-zbawionymi skóry i zmysłu dotyku natrafił na coś, co wydało mu się wystarczającym oparciem: ale to także okazało się ogniem, przed którym nie chroniły dłoni strzępy żaroodpornych, silidurito-wych rękawic. Krzyczał: własny krzyk docierał doń jakby z bardzo daleka; wszystko w nim było już tylko bólem palącego się ciała, żywych, zwęglanych tkanek. Umierał... WIADOMOŚCI KOSMICZNE, SERWIS POZAUKt-ADOWY: Składająca się z pięciu statków: ..Thalii". ..Euterpe". ..Erato". ..Uranii" i admiralskiej ..Klio". pierwsza w dzie-jach ludzkości ekspedycja pozagalaktyczna kontynuuje lot w kierunku oddalonego o 55000 parseków Małego Obłoku Magellana, najbliższej z wchodzących w skład Lokalnej Grupy Galaktyk. Eskadra w dniu dzisiejszym opuściła Układ Słoneczny i o dwudziestej trzeciej siedemnaście czasu Greenwich rozwinie pierwszą prędkość nadświetlną. a członkowie załóg zostaną poddani głębokiej mnemobiozie. mającej chronić ich organizmy przed negatywnymi skutkami przekroczenia prędkości światła: pozostawać w niej będą do końca lotu przez naszą Galaktykę. Stan zdrowia i samo- poczucie kosmonautów są nadal bardzo dobre. SERWIS UKŁADOWY. TYTAN: Na największym z dziesięciu księżyców Saturna przystąpiono do budowy czwartej stacji-redy kosmicznej, przystosowanej do cu- mowania statków pozauktadowych powracających z systemów innych gwiazd. Jak donosi nasz specjalny wysłannik, lodowa powłoka księżyca ani metanowa atmosfe-ra nie hamują postępu prac, przebiegających, jak dotąd, zgodnie z harmonogramem. Według opinii nadzorujących roboty specjalistów, wstępna faza przygotowawcza zostanie ukończona najdalej za pięć miesięcy: otwarcie redy dla statków pozaukta-dowych powinno nastąpić w końcu przyszłego roku. ORBITALNA BAZA TRANSFEROWA RIDER II: Po zakończonej akcji „Salamandra" powraca dziś na Ziemię Ray Gordon. Nieśmiertelny. Prom orbitalny ..Kopernik", na którego pokładzie znajdzie się już za godzinę, wyląduje o jedenastej dwadzieścia osiem czasu lokalnego na kosmodromie ,,0ver", skąd transmitować będziemy... Ś Mist' Gordon, co sądzi pan o ostatniej próbie nawiązania Kon-taktu z cywilizacjami z innych galaktyk? Czy jest pan zdania, że jakieś cywilizacje poza naszą we Wszechświecie istnieją? Ś Czy zdarzyło się panu kiedykolwiek w czasie wykonywania zadań tak zwane spotkanie trzeciego stopnia? Ś Czy, pańskim zdaniem, inni mieszkańcy Wszechświata są od nas różni, czy przeciwnie - podobni? Są istotami o konstrukcji białkowej czy na przykład krzemowej7 O zwierzęcym czy tez roślinnym metabolizmie9 Ś Mist' Gordon, jestem przedstawicielem ..Earth Miror". Czy byłby pan tak uprzejmy - kilka słów dla naszych spektatorów? Ś Czy rzeczywiście,,. W chwili otwarcia włazu i zaraz potem, gdy szedł dudniącą me-talicznie pod stopami duritalową schodnią, czuł zapach wilgotnej po nocnym deszczu ziemi, więdnących liści, gorzkawy, ledwie uchwytny - skoszonej, schnące; w upale południa trawy. Słyszał pogwizdywanie kosów. Teraz był tylko hałas, trzask fleszów i ogrom-ne znużenie. Dziesiątki nieznanych twarzy i te pytania: z braku innych tematów w sezonie letnim wykorzystywano dość chętnie w popołudniowych wydaniach i ten. od dawna wyeksploatowany. jakim dla spektatorow byt on: może zresztą ów wzrost popularność spowodowała ogólna ekscytacja wiążąca się z wystaniem poza-galaktycznej eskadry Ś Mist' Gordon. czy wie pan już o tym. ze Rada Ziemi odmówiła przekazania ao pańskie) dyspozycji pozagalaktycznego statku7 Czym motywuje się taką decyzję? Krok idącego stał się na chwilę mniej rytmiczny Tak to wyglądało w ekranach sferowizorow Dziennikarze obstąpili go znowu Ś Mist' Gordon, czy nie zechciałby pan podzielić się z odbior-cami magazynu ..Worid' swoimi wrażeniami z ukończonego właśnie zadania? Czy akcja ..Salamandra" nastręczała panu jakieś trud-ności7 l czy to prawda, ze Ś Jakie uczucia górują w panu po zakończeniu takiej jak ta akcji? Duma? Zadowolenie z siebie7 Poczucie dobrze spełnionego obo-wiązku wobec ludzkości7 Ś Czy kiedykolwiek myśląc o sobie samym, użył pan słowa; bohater? Ś Za kogo pan się uważa7 Za jednego z nas czy tez... za nad-człowieka7 Ś Jak czuje się pan po akcji - psychicznie i fizycznie7 Czy zdarzyło się panu cos nadzwyczajnego7 Przystanął. Ś Dziękuję Akcja przebiegała zgodnie z harmonogramem Nic. o czym uważałbym za słuszne panów poinformować Po prostu - jeszcze jedno zadanie Takie samo jak wszystkie. Ś Naprawdę nie zdarzyło się nic takiego, o czym chciałby pan mówić7 Ś Nie Staroświecki, elektronowy czasomierz wydzwonił dziewiętnaście taktów niemodnej melodyjki oznajmiając siódmą. Thea Alvarez poruszyła się w wysokim miękkim fotelu prostując odruchowo wciąż jeszcze smukłe plecy: gładko sczesane włosy zalśniły srebrno w roz-proszonym wieczornym świetle, ten sam, metaliczny połysk prze-sunął się po jej popołudniowej sukni Podniosła ręce. małymi do-tknięciami nieznacznie drżących palców sprawdziła, czy jakiś kosmyk nie wysunął się z ciasno spiętego węzła. Potem powon opuściła dłonie na poręcze fotela; nieruchoma, patrzyła znowu na pustą ścieżkę biegnącą między dwoma rzędami portulaki i sza-firowo-białych .,marsjańskich oczu", napełniających ciepłe po-wietrze swoim ulotnym, dziwnie smutnym zapachem. Poprzez decybelostop nie docierały tutaj żadne odgłosy miasta. selektor widma pochłaniał nawet najlżejszy odblask jaskrawych, rozwirowanych świateł: siedząc w zapadającym zmroku mogła patrzeć, jak gasną ostatnie blaski zachodu, a niebo zdaje się ula-tywać coraz wyżej, ze złotawego stając się lawendowe. Zaciskając palce na gładkich, ciepłych oparciach starała się nie myśleć o ni-czym, po prostu obserwować owe powolne odpływanie dnia w noc Czarny kot nagle pojawił się na ścieżce, zwinnie wyskakując spomiędzy płaskich, sztywnych, jakby wyciętych z blachy liści. Chwilę patrzył na nią okrągłymi, zielono świecącymi ślepiami, po-tem odwrócił głowę i długimi susami popędził w stronę domu. nie wywołując najlżejszego szelestu stąpaniem miękkich łapek. Ćma tępo uderzyła w grawibarierę otwartego okna. trzepotała przez moment na wysokości oczu - wielka, szarosrebrzysta: ten zmierzch. ćma i niewidoczny już kot mogły równie dobrze należeć do innego wieczoru, jednego z tych, dla których warto było znosić uciążliwość dzielącej je codzienności. Thea zsunęła ręce z poręczy, splotła ;e i zacisnęła palce, Jak gdyby z oddalenia przyglądała się wyschłej, przejrzystej skórze, wypukłym żyłom i znaczącym wierzch dłoni brunatnym plamom. Nie pamiętała już, jak wyglądały owego upal-nego. puertorykahskiego lata. kiedy rozległe niebo i iskrzące się w słońcu morze zdawały się obiecywać wszystko - ich widok na-suwał tylko wspomnienia z ostatnich lat. wypełnionych czekaniem. Usłyszała skrzyp furtki, trzaśniecie zamka i zaraz - zgrzytanie żwiru pod szybkimi krokami Podniosła głowę: był już w połowie ścieżki - ciemna sylwetka, zbliżająca się tak samo lekko, z taką samą swobodą co zawsze. Dopiero teraz poczuła poprzez gorzka-wy zapach błękitno-białych kwiatów rześkość wieczornego po-wietrza. Kiedy zerwała się. zęby mu pójść naprzeciw, poruszała się tak, jakby wciąż jeszcze miała dwadzieścia lat. Jednak automat odźwierny ubiegł ją. zapalając lampy i otwie-rając szeroko drzwi, Stanęła, zmrużyła oczy, by przywykły do światła. Nie musiała go widzieć, by wiedzieć, jak wygląda: niezmiennie czterdziestoletni, wspaniale zbudowany mężczyzna, od sześćdzie- sięciu lat poruszający się z taką samą, nieomal nonszalancką ela-stycznością, ze śniadą, ironiczną, nie starzejącą się twarzą, na której pierwsze, ledwie widoczne zmarszczki koło ciemnobrązowych oczu nie zdążyły się już pogłębić - jak nigdy nie miała zmienić swojego kształtu pojawiająca się w pewnych chwilach bruzda w kąciku ust. Ś Jesteś - powiedziała miękko. - Cieszę się, że znów cię widzę, Ray. Jego głowa nadal rysowała się ciemno na tle świateł: tylko głos zdradził znużenie; Ś Dostałaś moje wideo? Wiesz, bałem się... - urwał, przesunął dłonią po twarzy, jak gdyby chciał coś z niej zetrzeć, usunąć, zanim mogłaby to zauważyć. Pomyślała: niepokoił się, że tym razem mógł-by już mnie nie zastać... Oczy przywykły do blasku, nareszcie przyj-rzała mu się dokładniej. Ś Wyglądasz... jakbyś wracał z bardzo daleka, Ray. Westchnął - czy tylko jej się zdawało? Ś Ja zawsze wracam z bardzo daleka... Poczuła nagły, ostry skurcz bólu - pod żebrami, pod mostkiem.. Wiedziała, ze jego zadania wykonywane były w warunkach, w jakich musiałby umrzeć każdy zwyczajny człowiek. Że zawsze wtedy, kiedy w sferowizji pojawiała się wzmianka o jeszcze jednej udanej akcji, w której Nieśmiertelny ocalił innych od uduszenia, zmiażdżenia, spłonięcia żywcem - on... Ale tego tematu nie dotykali nigdy, na- wet przelotnie, na mocy jakiejś milczącej umowy: z czasem nauczy-ła się nawet nie myśleć o tym wówczas, gdy była z nim. Uśmiechnął się, usiłując jej pytaniu i swojej odpowiedzi nadać pozory żartu. Ś Choć rzeczywiście tym razem, licząc w kiloparsekach... Znów się uśmiechnął, samymi tylko wargami; ten uśmiech nie sięgał oczu. nie zmieniał ich wyrazu: było w nich jakieś nieustanne napięcie, jakby wpatrywały się w coś, co tylko dla niego było za-uważalne, coś tkwiącego w mm samym, czego obecność wymagała nieustannego napięcia uwagi i nieufnej czujności. Nie po raz pierwszy pomyślała, że on tak bez wytchnienia śledzi własną, znienawidzoną młodość, starając się wytropić choćby najmniejszą rysę na tej po-zornej doskonałości, słabość, która mogłaby stać się zalążkiem nadziej, że to, co od tak dawna było jego przekleństwem, mogłoby nie być wieczne. Po raz drugi poczuła w sobie ostrze bólu i gorycz bezradności, bo - wiedząc - w niczym nie mogła mu pomóc. Odgadł, co w niej się działo: powiedział, zmieniając nagle ton: Ś Nie mówmy o tym. Thea. Dobrze jest znowu znaleźć się tutaj Tylko u ciebie czuję się jeszcze., w domu Gdyby nie Tamto - jej dom mógł być ich wspólnym domem na- prawdę. Milczała. Pochylił się (zawsze musiał się schylać) i poca-łował ;ą w policzek - szybko serdecznie, jak całuje się bardzo dobrych przyjaciół Kiedyś pragnęła w takich chwilach aby nie było to aż tak przyjacielskie, by choć ''aż Ray pocałował ja znowu tak jak na pokładzie ..Ariadny'1, nim obca Siła wtargnęła pomiędzy nich. niszcząc ' to. co było. i to. co mogłoby być Teraz dotknięcie jego ust me budziło już takich emocji: zrozumienie i bliskość z cza-sem stały się równie cenne. Lata. gdy z przerażeniem patrzyła w lu-stro. przypominające, ze jego nie starzejącym się oczom nie może już wydawać się piękna, należały do zapomnianej przeszłości Własne starzenie się i jego młodość nie wydawały się już niespra-wiedliwością losu - oboje zostali, choć w inny sposób, skrzyw-dzeni Otrząsnęła się z zamyślenia. Jakby to wszystko było zupełnie naturalne, powiedziała: Ś Nie stójmy tutaj Wejdź do pokoju. Ray. Łagodne światło ślizgało się po meblach - niemodnych i so-lidnych. wśród jakich oni oboje czuli się zawsze najlepiej. Ś Nic się tu nie zmieniło - zamruczał, rozglądając się - Takie jak zwykle i tak jak zwykle - l. pozornie bez związku - Wiesz umarł Kew. Kew Raiford. chyba go pamiętasz9 - A potem z goryczą nie tylko w głosie, pogłębiającą także tę bruzdę koło ust co spra-wiło. ze na chwilę przestał być uosobieniem męskiej urody i siły - Był ode mnie dziesięć lat młodszy. A więc miał dziewięćdziesiąt Zbyt często widywała jego rozpacz, spowodowaną niemożnością pozbycia się niechcianego daru. by nie wyczuć teraz narastającego w nim rozdrażnienia. Odwrócił się, przeszedł przez pokój i przysiadł na poręczy fotela Siedział zupełnie nieruchomo, tylko oczy mu pociemniały patrząc w jego przystojną, niemal zawsze naznaczoną ogromnym znuże-niem twarz. Thea pomyślała, ze może wcale me to. co jej wydawało się najstraszliwsze, jest mu najtrudniej znieść Wszystko, co pize-zywała wraz z nim wsłuchując się w oszczędne, przemilczające prawdę komunikaty - było tym. co sam wybrał, jedyna rzeczą tak naprawdę uzależnioną od mego Może o wiele gorsze było to - czego nie mógł9 Tylko ze to wyobrazić soi-iie było już dużo trud- 10 niej: ona przecież przeżyła swoje życie tak. jak to człowiekowi po-winno być dane: od dzieciństwa, poprzez dojrzałość, która stała się wreszcie spokojem, pogodzeniem . Jemu to wszystko zostało odebrane. Ś Przepraszam - przerwał milczenie Ray. - Sam nie wiem. po co zacząłem o tym mówić. Kewa znałaś tak mało.. Wybacz mi. Thea. Po tylu latach nie mógł jej już oszukać W jego napiętym głosie usłyszała coś nowego, cos. czego dotąd w nim me było Ś Nie, nie tak. Ray. Nie przepraszaj Powiedz mi. co się stało Bo stało się cos. prawda7 Tym razem nie próbował osłonie przygnębienia uśmiechem Ś Powinienem był wiedzieć, ze się domyślisz... - Urwał, a gdy myślała, ze nic wiece; nie powie, dorzucił nagle, z hamowaną pa-sją: - Najwyższa Rada odmówiła mi znowu .. Ś Nie.. nie rozumiem Dlaczego7 Przecież statki pozagalaktyczne wyszły już z fazy prób. Mieli ich dosyć, zęby wysłać tę wielką, kon-taktową eskadrę.. Budu;e się dalsze Ś No cóż. mój lot nie przyniósłby ludzkości nic. Nie mam prze-cież wrócić, nie prowadzę żadnych badań. Gdyby mi się powiodło swoich... doświadczeń także bym nie przekazał, me zdążył Rozumiała, czym ta odmowa - która z kolei? - musiała być dla niego. Pamiętała, z jakim napięciem śledził od siedemnastu lat od chwili skonstruowania pierwszego prototypu, postępy prac nad statkami zdolnymi pokonywać międzygalaktyczne przestrzenie ich pierwsze próby sprawności - widziała nadludzką prawie cierpli- wość. z jaką czekał na to. co mogło stać się dlań szansą wyzwo-lenia... Odmowa Rady przekreślała wszystkie jego plany Ś To nie może być ostateczna decyzja. Ray Musisz się odwo-ływać... Przeciągnął ręką po twarzy tym samym, pełnym zmęczenia ru-chem, jakim zrobił to w drzwiach Zaciskał zęby widziała mięśnie szczęk węźlące się pod gładko wygoloną skórą policzków Gdy odezwał się znowu, w jego głosie nie było nadziei: Ś To siódma odmowa, Thea - Zamilkł na kilka sekund, a po- tem podjął z gorzkim szyderstwem - Tak. oczywiście, będę się odwoływał. Do Rady Najwyższej od decyzji te)że Rady Najwyższej Tak przecież można praktycznie w nieskończoność. Wstał, podszedł szybko ku oknu. Zatrzymał się przy mm kilka 11 sekund, patrząc - czy tez tylko udając zapatrzenie - w ciemr ogromne ..oczy błękitno-białych kwiatów, dziwnych, istotnie prz'] pominających jakieś nieziemskie stworzenia; widziała tylko sz< rokie. obciągnięte białym stylarem plecy, słyszała urywany oddeci Tak odwrócony powiedział cicho, na pozór całkiem spokojnie -tylko ze to był spokój, jakim pokrywa się bliski, gwałtowny w\ buch: Ś Rozumiesz, mogą minąć dziesiątki lat. zanim będę mógł w' startować, A ja już teraz nie.,. Milczenie - ciężkie, trudne do przezwyciężenia - zapadło p tych me wypowiedzianych słowach. Trwało wciąż jeszcze, gdy c pokoju wtoczył się mały robot, pchając przed sobą zastawior stolik. Pokręcił się przez chwilę pobłyskując lampami, wreszci nie doczekawszy się żadnego polecenia, powoli, jakby niechętni potoczył się ku drzwiom. Ś Jeżeli masz coś tak niemodnego jak whisky - powiedzie odwracając się, Ray. Jakie słowa byłyby padły, gdyby dokończył^ ,. A ja już teraz nie..." • ..Nie mogę"? ,,Nie mam sił"? Nieważne - przecież znaczyłyby samo, Teraz ona musiała zdobyć się na wysiłek, by powiedzieć tak. jaki: się nic nie stało: Ś Nalejesz i mnie także? Patrzyła, jak schyla się nad stołem: o tym, jak kruchy był jec spokój, świadczyło tylko wyostrzenie się rysów twarzy i wciąż jeszc; zwęźlone mięśnie szczęk. Podał jej szklankę, sam tez usiadł w fi telu: wypił od razu. lód zagrzechotał o dno i ścianki naczynia. Ś Wiesz, kiedy myślę, jak to wygląda od strony tamtych, z Rady zaczął, raz jeszcze siląc się na spokój - to nawet trudno się i dziwić. Facet, któremu nagle zachciewa się transgalaktycznec statku! Żeby w dwudziestym drugim wieku wcielić w życie bajl' o głupim Jasiu, wyruszającym przed siebie w poszukiwaniu żrod wiecznego życia... Bajkę, jakiej dziś nie chciałoby już słuchać zadr dziecko... - Ani na chwilę nie odrywał oczu od szklanki, pozom pochłonięty bez reszty potrząsaniem w niej kostek lodu: w przi wrotności, z jaką drwił z siebie, była zaciekłość - jakby z wszys kich, z wszystkiego, siebie nienawidził najbardziej. Pomyślała: ..J żeli będzie w ten sposób zachowywał się dalej, zacznę krzyczeć". śnie - w ciemme- ^lamami majaczyły 'ych. istotnie przy- odziała tylko sze- urywany oddech. ^em spokojnie Ś '. gwałtowny wy- n będę mógł wy- a - zapadło po Jeszcze, gdy do 'oba zastawiony ipami. wreszcie, akby niechętnie, ~ powiedział. 'żterazme..."-- znaczyłyby to ^zieć tak. jakby "cny był Jego wciąż Jeszcze ' usiadł w fo- iczynia. ^ch.zRadyŚ rudno się im alaktycznego życie bajkę 'vaniu źródła JChać żadne k1. pozornie du: w prze- 'V z wszyst- yślała; ,,Je- 'zyczec". Ś Proszę cię, przestań. Nadal unikając spojrzenia w oczy, zasłonił się jeszcze jednym szyderstwem: Ś W dodatku głupi Janek, odwrotnie niż to zdarzało się w baj-kach, chciałby tę swoja kretyńską Odyseję rozpocząć wcale me po to, aby dla siebie czy kogokolwiek uzyskać wieczne życie. Prze-ciwnie, aby... Ś Przestań. Jeśli naprawdę nie masz odrobiny litości dla siebie samego, to może jednak spróbowałbyś znaleźć choć trochę wzglę-dów dla... innych. Wstał, znowu napełnił szklankę. Ś Szkoda, ze ty tez nie lubisz takich bajek - powiedział lekko: tylko źrenice, udręczone i ciemne, przeczyły jego słowom. l nagle, zupełnie niespodziewanie, ta poza opadła zeń; znieru-chomiał. Ś Dobrze - powiedział bardzo cicho, jakoś bezradnie. - Więc co mam robić? Jaki mam być? - przygryzł usta, lewy policzek za-drgał gwałtownym skurczem. Dopiero po dłuższej chwili dorzucił: - Wybacz, tobie nie chciałem zrobić przykrości. Thea Ale już nie panował nad sobą. Rozgoryczenie, poczucie bezsil-ności narastające w nim przez sześćdziesiąt lat sprawiły, że jego sztuczny spokój opuścił go w jedne; chwili. Wybuchnął: Ś Wiem, powinienem jechać do Instytutu, starać się dojść do jakiegoś porozumienia z Radą. Zmusić ich. Postawić im warunki Tylko że ja me umiem prowadzić takich przetargów. Powiedzieć: jeśli nie obiecacie mi pomocy, nie liczcie na mnie więcej. Widzisz. nie można. ;a w każdym razie nie potrafię handlować własną agonią. Wiesz, ze nie robiłbym tego. co robię, tylko na polecenie Rady, robię to tylko dlatego, ze jakiś inny człowiek... Urwał gwałtownie, zbyt późno orientując się, ze powiedział więcej, njź chciał. Thea patrzyła na niego uważnie. Dopiero teraz mogła w pełni zrozumieć, czym była dlań ta odmowa. Zebrała całą odwagę: wyprostowała się. jej mała. gładko uczesana głowa zalśniła srebrem, jakby na chwilę skupiła całe rozproszone w pokoju światło. Ś Ray, nigdy nie mówiliśmy o tym. ale dziś sam zacząłeś. Po-wiedz. dlaczego. . dlaczego ty godzisz się robić to. co robisz? Wahał się - poznała to po niechętnym, płytkim ściągnięciu sze-rokich, ciemnych brwi. Może żałował wypowiedzianych niebacznie słów? Żeby zyskać na czasie sięgnął do jednej z kieszeni bluzy. 13 wydobył wąskie pudełko, bardzo długo wybierał papierosa Ośle-piającą bielą stożkowatego promienia błysnęła zapalniczka. Przez chwilę zaciągał się w milczeniu, tylko oczy z każdym wydechem stawały się ciemniejsze. Przestraszyła się nagle tego milczenia. powiedziała pośpiesznie; Ś Jeśli tak bardzo nie chcesz mówić o tym - nie mów. Poruszył głową - w pierwszej chwili nie była pewna: potakująco czy tez gestem przeczenia. Ś Nie. to nie to. ze nie chcę... Zastanawiam się. jak powiedzieć ci to najprościej Widzisz, kiedyś, na samym początku jeszcze. łudziłem się. ze zdołam pozbyć się jakoś tego przeklętego ..daru". Nie mogłem uwierzyć, ze to naprawdę jest - wieczne Nawet po tej pierwszej, wynikające; z nieświadomości próbie, która narobiła tyle hałasu; facet wali sobie z lasera w głowę, po czym okazuje się. że ;est nieśmiertelny Eksperymentowałem - tak bym to teraz nazwał W nadziei, ze jednak musi być jakiś sposób, ze jeśli poddać moje ciało trwałemu działaniu czegoś, co nie dopuszczałoby re-generacji tkanek: stężony kwas. słoneczne temperatury, wiesz. że wówczas mogę nie istnieć przynajmniej, póki zewnętrzne warunki nie ulegną zmianie. Ale to nic nie dało. W ten sposób doszedłem tylko do zrozumienia idei piekła - nie kończącego się bólu Do- wiedziałem się. ze jest cos we mnie - nazwałem to sobie ośrodkiem koordynującym - czego nie można zniszczyć niczym, nawet anty-materią Coś w rodzaju zapisu, niezależnego od struktur material-nych. według którego tkanki odbudowują się znowu, w każdych warunkach, nawet po całkowitym unicestwieniu: coś takiego, jak dusza w starych mitach która miała po śmierci znów oblekać się ciałem Słuchała go ze zgrozą: przerażający był sposób, w jaki mówił o próbach zniszczenia siebie, przekraczających wszystko, o czym kiedykolwiek słyszała Nie miała siły się odezwać, kiedy na chwilę zamilkł Siedział bez ruchu, czerwona kropla żaru przygasała pod nara-stającym słupkiem popiołu Wreszcie podniósł rękę. czerwony ognik rozjarzył się gwałtownie i krótko, oświetlając umykającym bla-skiem pół twarzy Ś Potem, kiedy przestałem już mieć nadzieję, zrozumiałem. Widzisz, jeżeli tylko jeden człowiek posiada taką właściwość . jeśli się jest tym jedynym, który na pewno nie zginie, dotrze wszędzie 14 i zniesie wszystko. Jeśli w dodatku żyje się pośród ludzi, jest się nadal jednym z nich nie można odmowie. Thea Po prostu - nie ma się prawa. Zamilkł - tym razem już na dobre Cisza - ogromna, nieomal dotykalna, wypełniła pokój: słyszało się w nie) własny oddech, czuło powolne, bolesne, ciężkie potykanie się własnego serca. Po raz pierwszy w ciągu trwające; tyle lat przyjaźni Thea pomyślała, ze nie na ludzkie siły jest nawet próba współodczuwania z kimś takim jak on. l po raz pierwszy nie było JUŻ mc więcej do powiedzenia: oboje byli jednakowo znużeni, czuli w sobie tę samą pustkę; drgnęli. gdy w ciszę nagle wdarł się odgłos zegara. A jednocześnie - nie-omal z ulgą - przyjęli ten powrót do codzienności, sprawiającej. że nawet nieśmiertelność zaczynała wydawać się czymś tak nie-konkretnym, ze aż nieprawdopodobnym. Kiedy przebrzmiała sta- roświecka melodia. Thea spytała cicho: Ś l co zamierzasz teraz robić7 Ś Nie mam pojęcia. Nie potrafię dłużej czekać me wiedząc, jak długo to potrwa. Chyba porozmawiam z O^onnorem. przewod- niczącym Rady Nadzorczej Instytutu. A potem. Cóż, to będzie zależało od tego. co usłyszę Kiedy domawiał tych słów. na niewielkiej tabliczce umieszczonej nad kieszenią na jego lewej piersi zapłonęło pomarańczowe, pulsu-jące światełko. Wiedziała, co to oznacza. Zapytała: Ś Musisz już iść? Nie reagował na wezwanie. Świetlny punkcik pulsował coraz bardziej nagląco Ś Nie odbierzesz? Przechylił głowę, przez chwilę przyglądał się sygnałowi niechęt-nie - po jego ustach przemknął drobny, ledwie zauważalny gry-mas. Ś Nie warto. Wiem. o czym chcą mnie zawiadomić. - Wstał - Ale iść rzeczywiście ;uz trzeba Nie widziałem się jeszcze z nikim przyjechałem do ciebie prosto z kosmodromu Zwyczajność zagarniała ich znowu. ;ak gdyby przed chwilą nie dotknęli spraw me mieszczących się w ludzkim życiu, w człowie-czym sposobie odczuwania. Zwykłe było nawet to. ze Thea me zapytała, kiedy zobaczą się znowu: wiedziała, ze ich nieczęste spotka-nia zalezą nie tylko od mego, od dawna pogodzona z ich nagłością i swoim na nie czekaniem Wyciągnęła rękę. dotknęła lekko jego 15 rękawa; był to jeden z tych gestów, w których można zawrzeć wię< niż w słowach. Ś Odprowadzę cię. dobrze? Wyszli w ciepłą, granatową ciemność. Żwir ścieżki chrzęścił ciche pod stopami, napływał zapach ostatnich kwiatów lata. Nie było ict' już widać: tworzyły tylko ciemniejsze pasy wzdłuż ścieżki, głębsz' niż w innych miejscach zgęszczenie mroku. Thea poczuła nagi małe ukłucie żalu za wszystkim, co być mogło, a nie zdarzyło si nigdy. Ciemność zacierała twarze, pozwalała nie widzieć jej siwyc^ włosów, zmarszczek i drżących rąk; w opływającym ją mroku mógł; być znowu sobą dawną - dwudziestoletnią Theą z ,,Ariadny", które mocno biło serce na sam widok Raya. Czy tylko ciemność sprawiała że czas zdawał się cofać? Ray milczał; jego sylwetka jaśniała nie wyraźnie w mroku. Wysoki i barczysty, w swoim białym kombine żonie sprawiał wrażenie znacznie potężniejszego, niż był; jak wów czas, na ,,Ariadnie", czuła się przy nim spokojna i bezpieczna. N; chwilę zapomniała o jego nieśmiertelności, o tym czymś - zdu miewającym, nieludzkim - co także było nim. Ś Wiesz, Thea - powiedział nagle cichym, zmienionym gło sem - myślałem nieraz, że skoro możesz mnie znosić, ty. któr; wiesz o mnie tak wiele, to znaczy, że chyba wciąż jestem człowie kiem. Drgnęła - tak niespodziewane były te słowa. Ś Człowiekiem...?' A czymże innym miałbyś być? Milczał przez chwilę, a potem odezwał się tak, jakby odpowiada swoim własnym wątpliwościom: Ś Czy na pewno można tak nazwać kogoś, kto jest wieczny' Wieczny - w tym niewyobrażalnym dla człowieka pojęciu: ktc będzie żył zawsze, nawet wtedy, gdy zgaśnie Słońce, gdy zacznif zamierać nasz Wszechświat? Czy pomyślałaś kiedykolwiek o mni< w ten sposób? Z ogródka Thei. ukrytego za potrójną osłoną: grawibariery, se lektora świateł i decybelostopu, przeszedł nagle w zgiełk wielo milionowego miasta. Przystanął, oślepiony jaskrawymi światłami Hałas tłumu, zapełniającego trzypoziomowe ulice, wspinające si< stromymi łukami przejścia, eskalatory i ruchome chodniki, ogłuszy go: pośpiesznie włączył psychoselektor. Graniczące "2 agresji podrażnienie zelżało. Zaczął iść szybko, wypatrując zatoki grawisterów: 0'Connor ' mieszkał w dość dalekiej dzielnicy. Jedno- i wieloosobowe pojazdy sunęły nieprzerwanym potokiem szeroką, zatłoczoną jezdnią - co kilka sekund któryś, nim mógłby powstać korek, wyrywał się ze ścisku i z sykiem przypominającym odgłos wydawany przez prze- ciążone urządzenia pneumatyczne wznosił się na wyższy poziom, w niewidoczną stąd lukę, dostrzeżoną przez komputery dzielnico-wej stacji kontroli ruchu. Choć o tej porze prawie wszystkie grawi-stery były zajęte, Ray nie wątpił, że sygnał wezwania w zastrzeżo-nym i opatrzonym znakiem priorytetu paśmie ,,1" spowoduje, że automaty kontrolne skierują w jego stronę najbliższy wolny po-jazd. Czuł się obco w kolorowym, gwarnym tłumie. Znacznie częściej przebywał w bazach satelitarnych niż na Ziemi, a w czasie swoich tu pobytów większość godzin spędzał w murach Institute of Immor-tality; gdyby potrafił jeszcze żyć tak jak inni, to i tak czułby się równie wyobcowany z ziemskiego społeczeństwa, jak niegdyś kosmonauci powracający z lotów międzygwiezdnych, w czasach kiedy kon- wencjonalny, jądrowy napęd statków nie pozwalał na osiągnięcie nawet prędkości przyświetlnej i każdy lot trwał dziesiątki lat. Ale chodziło nie tylko o to, że zmiany, jakie zaszły w przeciągu życia trzech pokoleń, zaskakiwały go i drażniły: gorzej, że nie interesowa-ło go już to wszystko, co stanowi sens życia zwykłych ludzi. Nie zaradzały temu seanse psychohipnozy - wtrenowane dzięki nim zespoły zachowań nie były już jego własnymi, jak otaczający go świat od dawna już nie był jego światem; coraz częściej czuł się w nim zagubiony, oszołomiony, niepewny. Teraz też zwolnił kroku. pomimo psychoselektora napięty, walcząc z nonsensowną chęcią ucieczki, z pragnieniem zaszycia się gdziekolwiek - byle dalej od całej reszty ludzi. Z daleka dostrzegł ciasno stłoczony tłum przy wejściu do total--iluzjonu. Rozedrgana reklama zagarniała przechodniów w ma-giczny świat złudzenia: dawny, na wpół już zapomniany odruch niespodziewanie ocknął się w Rayu: wejść, usiąść, pozwolić, by iluzja tłoczona przemocą za pośrednictwem wszystkich zmysłów zawładnęła odczuciami, każdą myślą - może w ten sposób, cho-ciażbyDrzęz godzinę, mógłby przestać być Nieśmiertelnym, świat skuJi^M^f^.do zwykłych ludzkich lęków, nadziei, wrażeń Ale errabwana tegiwjnia superiluzja obfitowała widać w brutalne efekty. [y hlic ^t 17 bo czekający, zależnie od swych predyspozycji psychicznych, zwi- gic: jałi się jak bici lub tez reagowali w sposób typowy dla kogoś, komu kie sprawia niekłamane) przyjemność walenie innych po mordzie. Za- t czat więc ostrożnie wymijać tę grupę, aby nie znaleźć się w zasięgu chi reklamowego pola - nie miał najmniejszej ochoty na przeżywanie \^ któregoś z tych dwóch doznań. ' ^c Raptem poczuł, ze ktoś dotyka z tyłu jego ramienia Odwrócił się błyskawicznie: nawet rzadko oglądając sfero-, stereo- czy pa-noramowizję. wiedział wystarczająco wiele o metodach działania w jung-gangów czy evil-zlepów. Ale to nie był napad: to była tylko P dziewczyna, z Nawet według obecnych kryteriów wydawała się niewielka i drob-na. Niebieskofioietowe włosy były prawdopodobnie niegdyś jedwa- c biste i miękkie, zanim zostały pracowicie skudlone w zbite, mato- r we strączki po bokach twarzy, za to czerwona, stercząca sztywna ' szczotkę, kilkucentymetrowa szczecina na czubku wygolonego cie-mienia z włosami nie miała mc wspólnego, była elektrowszczepem. Nadmiernie rozszerzone oczy zawdzięczały swa mlecznoturkusową barwę kropli kenihuany, a połyskliwe jak złote druciki rzęsy za-czynały się powoli odlepiać, ukazując depilowane powieki, żałośnie nagie mimo pokrywającej je grubo warstwy karminu. Małe dzwo-neczki pobrzękiwały przy kostkach nóg i nadgarstkach. Te nie-zdarne wysiłki, by - idąc z nurtem mody - jednocześnie wyróżniać się czymś wśród Innych, budziły politowanie, wzruszając jedno-cześnie. Wzruszające byłyby także jej usta. nieporadne i miękkie, gdyby linii ich górnej wargi nie zniekształcał plips, zwieszający się z modnie przedziurkowanej przegrody nosowej. Spróbowała uśmiechnąć się do Raya i zaraz, jakby nie ufając swojemu uśmie-chowi, nerwowo oblizała wargi Ś Hija' - zaczęła, na oślep wybierając pozdrowienie w jung--siąngu. - Hija, wyglądasz bardzo samotnie, kosmonauto. Jeżeli chcesz, mogę tego wieczoru dotrzymać ci towarzystwa. Milczał: to tak przecież banalne wydarzenie odczuł jak coś z inne-go, nie mającego już nic wspólnego z nim. świata. Afe nie tylko dla-tego: takie jak ta sytuacje wprawiały go w zażenowanie. W czasach. które nazywał swoimi, do mężczyzny, nie do kobiety, należała inicja-tywa i nigdy nie zdołał przyzwyczaić się, że teraz .jest inaczej. Po-czuł się nagle stary i śmiertelnie zmęczony, swoje sW^SSU nigdy dotąd: istota ludzka starzeje się nie tylko dlan^o, ze r < 18 Psychicznych,^, Y^ kogoś, kom J ' PO mordzie 2a ezc s'? w zasięgu ^ ^ Przeżyj l ^'^a. Odwrócił ^eo- czy pa- ,oda^ dz,aJ,a u: t0 b^ tylko '^^a i drob- ^Sdys iedwa- w ^'te. mato- ^aca sztywna '9°'onego c,e- ^szczepem '•^^rkusowa lk1 ^esy za- 'ek1' Bośnie M^e dzwo- ch- Te n,e- e wyróżniać ^c Jedno- ' miękkie. ^szayacy Próbowana n u usmie- ' ^ ^ung- ^ Jezed s z inne- ^o d;a- 'zasach, 3 'nieja- ki. Po- ^ gicznie zamiera jej ciało - to także przemijanie czasu, który się f kiedyś uważało za swój.. j Dziewczyna znów oblizała usta, rozciągnęła je w zalotnym uśmie-] chu; jej przesłonięte mgiełką kenihuany oczy patrzyły wyczeku-1 jąco, z napięciem, jakie widzi się czasem w spojrzeniu głodnego kota. ,,Głodnego i bezpańskiego" - pomyślał Ray. Ś Dlaczego sądzisz, że jestem kosmonautą? Podniosła rękę - dzwoneczki zabrzęczały przeraźliwie i cienko - wskazując w odpowiedzi tabliczkę diagnostyczną nad jego lewą piersią. Postanowił niczego nie prostować, nie wyprowadzać jej z błędu. Ś No dobrze, zgadłaś. Ale wróciłem dzisiaj i nie zdążyłem jeszcze odebrać swoich sztonów. Nie stać mnie nawet na kieliszek pestelli, nie mówiąc już o mescyotlu Jak widzisz, nie nadaję się na towa-rzysza wieczoru. Jej oczy pociemniały mimo kenihuany Ś Za kogo ty mnie uważasz? Przecież wcale nie chodzi o twoje sztony. Znów czegoś nie zrozumiał, bezwiednie popełnił niezręczność. może obraził ją nawet. Mimo to zrobiła krok w jego stronę, czepia-jąc się rękawa z zadziwiającą siłą: powiedziała szybko, prawie z prze-strachem, najwidoczniej bojąc się, ze chce się jej wymknąć: Ś To przecież ja cię zapraszam. Po prostu bądź dziś ze mną... Zapomniał, że to zmieniło się także - razem ze zwiększającą się z roku na rok liczbą samotnych dziewcząt, snujących się po zatło-czonych ulicach metropolii, gotowych zgodzić się na wszystko. byleby tylko na jeden chociaż wieczór zyskać złudzenie czyjejś obecności w swym życiu. Ogromny odsetek mężczyzn zabierał te-raz kosmos - już nie tylko systemowe czy pozaukładowe wyprawy oraz gęsto rozsiane w przestrzeni okołoziemskiej bazy satelitarne, ale i - mająca wciąż jeszcze zbyt pionierskie warunki, by można było myśleć o zakładaniu nowych rodzin - miasto-kolonia w Punk-cie Libracyjnym Lagrange'a. Milczał, przyglądając się jej bezbronnej, pomimo dolepionych rzęs i wyzywającego wisiorka, twarzy. Spływały po niej zielone, żółte, błękitne, fioletowe światła reklamy totalu, którą miał za ple-cami. Kiedy tak patrzył, ostatni krwistoczerwony akord symfonii pełgających kolorów zatopił w swoim blasku pas szczeciny ster-czącej na ciemieniu, nadał niebieskim włosom niemal normalny 19 wygląd: przez chwilę nie różniła się prawie od kobiet z czasów jego - odległej młodości. Nonsensowność sytuacji - ze ze swoją pro- Ried pozycja zwróciła się do niego - przestawała go razie: jeszcze się śluz wahał, ale był coraz bliższy spełnienia JCJ oczekiwań. Miało go to żabi kosztować tak mało: odłożenie na kilka godzin rozmowy z 0'Conno- U rem, część wieczoru, okruch czasu z jego nie kończącego się trwa- że r nią. Choć nie potrafiłby już dzielić żadnego z jej uczuć, zapragnę! - nagle zrobić coś dla tej samotnej i niepociągającej dziewczyny, S zrobić nie dlatego, ze uznał to za SWÓJ obowiązek, lecz z jedynego -powodu: że to dla nie; mogło mieć jakąś wartość, tak Stała cicho, me poruszając się - być może próbowała odgadnąć Trę z wyrazu jego twarzy, jaka będzie odpowiedź. Coś musiało ją upew- ter nić, ze tym razem nie spotka się z odmową, bo zapytała zalotnie: za< Ś Zostaniesz ze mną? tal Przytuliła się do mego na chwilę: poczuł nowy przypływ współ- sk czucia, bc Ś Pójdziemy na kolację czy wolisz iść do totalu? Emitują nową część złud-serialu o Nieśmiertelnym. Mówię ci, kobaltowa! Już p' byłam, ale chętnie zobaczę to jeszcze raz, z tobą. \i Ś O Nieśmiertelnym? - Było to tak nieoczekiwane, ze przez d moment nie był pewien, czy się nie przesłyszał. Przyjrzał się jej fc dokładniej, lecz nic nie wskazywało, ze go rozpoznała, f Ś No, tak. Chyba widziałeś te dwa pierwsze kawałki? Chociaż, l skoro wróciłeś dzisiaj... Nie szkodzi, zaraz ci wszystko opowiem, Oglądałeś już złudogramy? Idąc oczami za jej gestem spojrzał w to. co było źródłem pełga-jącego, wielobarwnego światła. Od chodnika po udźwignice kolej-nego poziomu rozpościerały się panoramiczne hipnogramy zachwa-lanego serialu. Na pierwszym z nich, najbliższym, ogromny, po-twornie umięśniony człowiek, którego bicepsy zdawały się roz-sadzać opiętą, kusą, jaskrawozieloną bluzę, przyginał za kark do ziemi pomarańczowopurpurowego stwora, sprawiającego wrażenie ohydnie oślizłego. lepkiego. Na drugim - ten sam mężczyzna pre-zentował w zbliżeniu niskie, niemal po brwi zarośnięte czoło nean-dertalczyka i rozdziawione w wyzywającym śmiechu wielkie, czerwone usta: stworzenie, pokonane, wiło się pod obcasem jednej z jego szeroko rozkraczonych, wbitych w srebrzystoszafirowe sztyl-py nóg. Na następne obrazy już nie spojrzał: jak gdyby z oddale-nia doszedł go głos rozentuzjazmowanej dziewczyny: 20 Ś ... nie kiwam: uśmiejesz się jak nigdy. A JUŻ najlepiej wtedy. kiedy on wpada do tych talonów z wodą. Ślizga się najpierw na śluzie, który wypocił Devin. przewraca - to wszystko wygląda tak zabawnie... Ucisk w gardle - nieznaczny, a przecież dokuczliwy - sprawił, że musiał przełknąć ślinę, nim zdołał się odezwać: Ś Do... do jakich talonów? Kto wpada? Nieśmiertelny? Spojrzała na niego jak na kogoś wyjątkowo tępego. Ś No tak. tak przecież mówię. Na tym księżycu. Fojbojsie - tak, tak się ten księżyc nazywa. Nie nasz. ziemski - Urana. A może Transplutona? - to ty powinieneś wiedzieć. Nieważne, No więc ten wulkan wybucha, robi się cholernie gorąco i woda w talonach zaczyna się gotować. Ale on przecież jest nieśmiertelny, w serialu tak jak naprawdę... l kiedy Zły Devin się we wrzątku gotuje - piszczy, skręca się i robi zupełnie czarny - on tylko pruje crawlem przez bąble, co lecą z dna. i daje takie śmieszne skoki, jak delfin... Czuł, jak rozrasta się w nim lodowate zimno - czuł je w klatce piersiowej, na policzkach i w czubkach palców. Zatrząsł się z pasji - jak śmiano z jego życia robić te bzdurne i trywialne historie? Cho-dziło nie tylko o to, że akcja ratunkowa na Phobosie nie miała w so-bie naprawdę nic śmiesznego, że nie było tam żadnego Devina ani talonów z gotującą się wodą, że zanim zdołał ją doprowadzić do końca, umierał aż trzykrotnie, rozdzieloną pauzami regeneracji, na godziny rozwleczoną agonią - lecz przede wszystkim o zro-bienie trywialnego serialu z całego jego życia, taniej sensacji z tego. co... Bardzo spokojnie, tylko nieznacznie zdrewniałymi palcami, za-czął odczepiać od swojego rękawa trzymającą go dłoń, Ś Co się stało? - dziewczyna była wyraźnie zaskoczona. Ś Nie chcesz iść na ten serial? To jest naprawdę śmieszne. Przeko-nasz się, zobaczysz... Ś Wierzę - powiedział płaskim i głuchym głosem. - Cholernie śmieszne, bez trudu potrafię to sobie wyobrazić. Na pewno bawił-bym się tak dobrze jak ty. - Z niedawnej życzliwości pozostała już tylko chęć wycofania się w taki sposób, by nie sprawić nie-potrzebnej przykrości, nie upokorzyć. - Ale, widzisz, zupełnie nie mam czasu. Zapomniałem... Nie uwierzyła: próbowała zajrzeć mu w oczy. Jej twarz, jak za-wieszona w powietrzu żółta, czerwona czy fioletowa maska, poja- 21 wiała się przed nim i mknęła w mroku nalewającym czernią oczodoły i otwarte w zdumieniu usta. Ś Co się stało? Przedtem nic me mówiłeś, ze się spieszysz Ś Po prostu zapomniałem Pomarańczowy punkcik osobiste; łączności nagle rozjarzył się na jego piersi, migał nagląco, krótko. Tym razem pojawił się jak na zamówienie, sam nie zdołałby nic lepszego wymyślić. Dokończył: Ś Sama widzisz - me mogę. Wzywają mnie. Cóż robić, kosmo- nauci, nawet na Ziemi, nie mogą dysponować swym czasem. Odwrócił się. zaczął iść szybko przed siebie. Nie myślał - dokąd. chciał tylko jak najprędzej być sam, wreszcie się od niej uwolnić. Ale dogoniła go w chwili, gdy był już prawie pewien, ze zrezygno-wała. Ś Więc może jutro? - Nie w oczach, płaskich pod warstwą narko-tyku: w małych, wrażliwych ustach, w skrzywieniu ich kącików było nie skrywane rozczarowanie. Próbując jeszcze coś wytargować. powtórzyła błagalnie: - Jutro, w tym samym miejscu, o tej samej porze. . Będę na pewno Przyjdziesz? Przyspieszył kroku. Było JCJ trudno nadążyć, podbiegła raz i dru-gi, potykając się na wymyślnych obcasach Ś Przyjdziesz? Powiedz' - Znowu usiłowała zajrzeć mu w oczy. - Przecież me zrobiłam nic, co by cię mogło urazić, prawda? - do-magała się natarczywie - prawda, że nie? Ś Nie, - Odwrócił się: chciał skończyć z tym jak najprędzej. - Nie, ty nic nie zrobiłaś. Ale nie warto, żebyś jutro czekała, W każdym razie: nie na mnie Tym razem już nie próbowała go gonić. Może dlatego, że teraz nie szedł - biegł prawie. Jakby uciekał: przed nią, przed sobą i przed widokiem ogromnej, idiotycznie uśmiechającej się twarzy, jaką re-żyser serialu dał jemu. Rayowi Gordonowi. Biegł, roztrącając ludzi, prawie na oślep; dopiero po dłuższej chwili zwolnił. Dławiła go wściekłość, sam sobie wydawał się ża-łosny i śmieszny: naiwny dureń, poświęcający się dla jakiejś ogólno-ludzkiej lojalności w morderczych akcjach, które - dla innych - były tylko sensacją. Nie oczekiwał wdzięczności, wszystko, co robił, rozumiało się samo przez się: ale to. czego dowiedział się przed chwilą, to było jednak zbyt dużo. Wyzywająco zaczął przy-glądać się twarzom mijanych ludzi: kim byli, aby w jego losie do-patrywać się tylko czegoś zabawnego, kim byli. aby mogli się nim 22 posługiwać w każdym zagrożeniu? Szukał potwierdzenia, że ludzie '-„ nie są tego warci, a że szukał, znajdował: pulsowanie ulicznych • ^ świateł wyławiało z anonimowości tłumu czyjeś tępe spojrzenie, '.„ bezmyślny uśmiech, wyraz małostkowego samozadowolenia. Teraz to właśnie była dla niego ludzkość: grupy hałaśliwych wyrostków . ,-oblegających z wyzywającymi minami porno- albo agresjomaty, , , przetaczające się w różnych kierunkach bez celu zbraty grupsexów, '*. pexomani, przepychający się do wąskich budek clean-shopów, ^, aby, po spiesznym oczyszczeniu krwiobiegu z nadmiaru narko- , tyków, móc znów rozpocząć kolejną fan-podróż, neopuryści wty- -kający natrętnie w ręce przechodniów transkasety z ckliwymi pro- -gramami moralnego oczyszczenia i zatopieni w hermetycznej izo- -,^ lacji od wszystkich i wszystkiego alonemani, przeżywający za za- ., słoną swojego psychopola wciąż od nowa własne doznania, uinten- ,., sywnione za pomocą samorecorderów. W swoim wzburzeniu dostrze- 7 gał tylko te najmniej ciekawe cechy ludzkie, wyolbrzymione, bo _ rzucające się w oczy poprzez swą powtarzalność, zwielokrotnione ,, , liczbą twarzy i anonimowością tłumu, w którym - z wyjątkiem rzadkich momentów uniesienia płynącego ze współprzeżywania zbiorowych uczuć - trzeba dopiero odnaleźć jedną twarz, której wyraz, spojrzenie, uśmiech przypomną o człowieczeństwie. Nie tylko jej - wszystkich, p Potrącił silnie kogoś i to go otrzeźwiło. Wymruczał przeprosiny, . których tamten prawdopodobnie w ogóle nie dosłyszał, i zwolnił . kroku. Uczucia, których przed chwilą doświadczył, umocniły w nim decyzję rozmówienia się z 0'Connorem. Tym razem nie pozwoli zbyć się niekonkretnymi, mętnymi obietnicami. Rada będzie musiała ^•reszcie podjąć zobowiązanie, określić jakiś termin. Musi mieć pewność, że od nonsensu dalszego życia na Ziemi będzie się mógł uwolnić, Dostrzegł z daleka zatokę grawisterów i skierował się w tamtą . stronę: idąc nacisnął sygnał wezwania pojazdu. Od płynącego jezdnią potoku oddzielił się ciemny kształt; gdy tylko znierucho-miał, Ray wcisnął w zamek płytkę identyfikacyjną. W lśniącym boku pojazdu zaczerniał otwór natychmiast po stwierdzeniu zgodności z kodem wezwania. Wskoczył do środka, w przyjazny mrok rozświetlony słabym po-blaskiem kontrolek automatycznego pilotażu, nieomal z ulgą. W od- 24 (fiedzi na służbiste pytanie podał cel przelotu i naraz zdał sobie rawę, że to, na co zdecydował się wreszcie, powinien był zrobić l bardzo dawno. Aż do dziś, podświadomie, zwlekał. Dlaczego? pzyżby w jakiś sposób obawiał się tego, co usłyszy? Nonsens. Chciał zruszyć ramionami, ale przyspieszenie startera wgniotło go w mięk-fotel - pojazd od razu nabrał dużej prędkości, wznosząc się asko nad zatłoczoną jezdnią i kierując ku trzeciemu poziomowi. strzeżonemu dla pośpiesznego ruchu, 0'Connor mieszkał w dzielnicy cieszącej się renomą bar- Idzo spokojnej. Istotnie, była spokojna - już w chwili lądowania Bflay spostrzegł, że na szerokich chodnikach nie ma wcale przechod-•ftiów. Ulice oświetlały tylko lampy, nie widziało się reklam. Ale dom pO'Connora był także ciemny i cichy: najwidoczniej nie było w nim |nikogo. j Nim zdecydował się zawrócić, drugi pojazd opuścił się tuż obok. j Z otwierających się drzwi wychynęła krępa i zwalista sylwetka: ten ciężki tułów na przykrótkich nogach i widoczny z daleka czub biało-fioletowych włosów mogły należeć tylko do lana 0'Connora. Ś Nie wierzę własnym oczom: czy to naprawdę ty, Ray? - w