7964

Szczegóły
Tytuł 7964
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7964 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7964 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7964 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Piers Anthony Smok na piedestale Cykl: Xanth tom 7 Tytu� orygina�u: Dragon on a Pedestal Mojemu bratankowi, Patrickowi Jacobowi Engemanowi, kt�ry, jak m�wi�, jest do mnie podobny Rozdzia� 1 IVY LEAGUE Jad�c na centaurze, Iren tuli�a do siebie dziewczynk�. Zbli�ali si� do Zamku Zombich i nie chcia�a �adnych niespodzianek. Ivy, maj�ca zaledwie trzy latka, jeszcze nigdy nie widzia�a zombiego i mog�a zareagowa� w niefortunny spos�b. Nagle Iren ujrza�a straszliw� wizj�. Wrzasn�a i sama o ma�o co, a spad�aby z centaura. Centaurzyca Chem obr�ci�a przedni� cz�� cia�a, usi�uj�c z�apa� kobiet� i dziecko, zanim upadn� na ziemi�. Jednocze�nie doskoczy� do nich Chet, wyci�gaj�c r�k�, aby je podtrzyma�. - Co si� sta�o? - zapyta�, si�gaj�c woln� r�k� po przewieszony przez rami� �uk. - Niczego nie zauwa�y�em. - Ty nie, ale ja tak - powiedzia�a Iren centaurowi, odzyskuj�c panowanie nad sob�. Przyja�nili si� od dawna. - Mia�am wizj�. Przerazi�a mnie. Kr�l Dor, jad�cy na Checie, zerkn�� z ukosa na Iren. Najwidoczniej nie wiedzia�, czy ma j� bra� powa�nie, wi�c ograniczy� komentarze do praktycznego minimum. - Zaczekajmy, a� b�dziemy w zamku. Tam wszystko nam opowiesz. Nie powiedzia� tego, ale chyba nie chcia�, aby jego c�rka je�dzi�a z osob�, kt�ra wrzeszczy bez �adnego widocznego powodu, gdy� odebra� Ivy Iren. Ta opanowa�a przyp�yw gniewu i wstydu, lecz nie sprzeciwia�a si� zmianie. Jechali w dziwnie niezr�cznym milczeniu; centaury wybiera�y drog�. Iren zerkn�a na m�a i dziecko. Dor, kiedy si� z nim zar�czy�a, by� m�ody i niezgrabny. Przed pi�ciu laty, gdy go w ko�cu po�lubi�a, nadal by� niezbyt poci�gaj�cy, ale mia� ju� pozycj� uznanego Maga. Iren z pewn� czu�o�ci� wspomina�a ich za�lubiny: odby�y si� na cmentarzu zombich w Zamku Roogna. Wi�kszo�� tych zombich ju� zgin�a w czasie najazdu okrutnych Munda�czyk�w. Zombi z trudem umiera�y, poniewa� nie by�y naprawd� �ywe, ale mo�na je by�o posieka� na kawa�ki. Jednak�e te nowsze w zamku Mistrza Zombich nie dozna�y takiej zniewagi. Zaprzesta�a dalszych rozwa�a� na ten temat, gdy� nie by�a mi�o�niczk� zombich, jakkolwiek by�yby u�yteczne i lojalne. Wr�ci�a my�lami do Dora. Obj�cie tronu Xanth sprawi�o, �e nagle wydoro�la�, przynajmniej w oczach Iren, a przyj�cie na �wiat ich dziecka dwa lata p�niej uczyni�o go dojrza�ym m�czyzn�. Teraz, w wieku dwudziestu dziewi�ciu lat, Dor wydawa� si� osob� solidn� i godn� szacunku. Jeszcze kilka lat i mo�e zacznie nawet wygl�da� na kr�la! W przeciwie�stwie do niego Ivy by�a jak p�czek w ma�le. Du�a i zr�czna nad sw�j wiek, o jasnych w�osach z leciutkim zielonym odcieniem, wyra�niej widocznym w oczach. Jej ciekawo�� Xanth by�a wprost nienasycona. Oczywi�cie, to naturalne u ka�dego dziecka; rodzice Iren, kt�rzy w�adali Xanth przed Dorem, wspominali o tym, �e w dzieci�stwie sprawia�a wiele k�opot�w. Magiczny talent Iren polega� na kierowaniu wzrostem ro�lin i zapewne dlatego mia�a zielone w�osy. I wygl�da�o na to, i� jej dar objawi� si� wcze�nie, bo zanim jeszcze nauczy�a si� m�wi�, sprawi�a, �e wok� Zamku Roogna wyrasta�o najrozmaitsze zielsko. B��kitne r�e by�y w porz�dku, lecz skunks-kapusta potrafi�a by� nieprzyjemna, szczeg�lnie po dotkni�ciu. Jednak dar Ivy by� zupe�nie innego rodzaju. Jej obecno�� zmusza�a do zasadniczej zmiany pa�acowego trybu �ycia, poniewa�... - Halsh! By� to zombi-centaur strzeg�cy doj�cia do zamku. Zdarza�y si� najrozmaitsze rodzaje zombich: wi�kszo�� by�a - albo niegdy� by�a - lud�mi, ale niekt�re zaliczano do zwierz�t lub miesza�c�w. Mistrz Zombich m�g� o�ywi� ka�de martwe stworzenie, obdarzaj�c je wiecznym p�-�yciem. Sk�r� jego pokrywa�y plamy ple�ni, a twarz cz�ciowo wygni�a, ale poza tym by� w dobrej formie. - Przybywamy na debiut bli�ni�t - rzek� Kr�l Dor, jakby zwracaj�c si� do �ywego stworzenia. - Przepu�� nas, prosz�. - Jasssne - powiedzia� zombi. Najwidoczniej przykazano mu, aby z tej okazji by� go�cinny. Zombi mia�y puste �by, ale potrafi�y zrozumie� i zapami�ta� proste polecenia. Ruszyli do zamku. Ten by� naprawd� groteskowym przedstawicielem swego rodzaju. Mia� fos� wype�nion� g�stym, zielonkawym szlamem, zamieszkan� przez zepsute potwory, a �ciany z rozsypuj�cych si� �upk�w. Wygl�da� na wiekowy, cho� postawiono go nieca�e dziesi�� lat temu. W�a�nie takim lubili go zombi. Oni go zbudowali, skrapiaj�c tu ka�dy skrawek ziemi swoim... eee... potem. Bli�niaki Mistrza Zombich czuwa�y. Oba pospieszy�y na spotkanie nadchodz�cych. Dopiero co sko�czy�y szesna�cie lat, by�y chude i jasnow�ose, niemal tego samego wzrostu i z daleka prawie identyczne. Jednak, w miar� jak si� zbli�a�y, wida� by�o r�nice. Hiatus by� rodzaju m�skiego, z zaznaczaj�cymi si� barami i pierwszymi �ladami zarostu; nale��ca do rodzaju �e�skiego Lacuna mia�a okr�glejsz� twarz i str�j dobrany tak, aby podkre�la� jej kszta�ty, z kt�rych widocznie nie by�a ca�kiem zadowolona. Iren u�miechn�a si� pod nosem; niekt�re dziewcz�ta, tak jak ona, wcze�nie nabieraj� kszta�t�w, podczas gdy inne nieco p�niej. Lacuna te� zaokr�gli si� tu i �wdzie w swoim czasie. - Witamy w Zamku Zombich, Wasze Wysoko�ci - rzek� formalnie Hiatus. Bli�niaki by�y w fazie dobrego sprawowania; nie rzuci�y �adnego z�o�liwego czaru. - Mi�o nam - odpar� Dor. Tak naprawd�, kr�l przyby� tu w interesach; debiut bli�ni�t stanowi� jedynie pretekst, �eby obywatele Xanth nie zorientowali si�, �e co� jest nie w porz�dku, poniewa� naprawd� co� by�o nie tak i wizyta mia�a du�e znaczenie. By� to prawdopodobnie pierwszy prawdziwy kryzys, od kiedy Dor na sta�e zasiad� na tronie i Iren obawia�a si�, �e Kr�l mo�e sobie nie poradzi�. Jej ojciec, Kr�l Trent, by� wystarczaj�co kompetentny, aby upora� si� ze wszystkim - ale Trent poszed� na emerytur� i przeprowadzi� si� do P�nocnej Wioski, �eby nie wtr�ca� si� do polityki swego nast�pcy. Iren wola�aby, �eby ojciec mieszka� bli�ej, tak na wszelki wypadek. Kocha�a Dora, teraz i zawsze, szczeg�lnie kiedy by�a na niego w�ciek�a, ale wiedzia�a, �e nie by� takim m�czyzn�, jak jej ojciec. Oczywi�cie, nigdy publicznie nie zdradza�a si� z tym uczuciem, gdy� jej matka Iris dawno temu nauczy�a j�, �e nierozs�dnie jest zbyt otwarcie omawia� wady m�czyzn, szczeg�lnie m��w, a ju� na pewno nie tych, kt�rzy przypadkiem s� w dodatku kr�lami. Lepiej kierowa� wszystkim zza sceny, w tradycyjny spos�b. Na tym polega prawdziwa w�adza. - Oczy�cili�my dla was zombich - powiedzia�a wstydliwie Lacuna. Iren spojrza�a na zombi-centaura, kt�ry szed� za nimi jako co� w rodzaju honorowej eskorty. Skrawki rozk�adaj�ce si� cia�a odpada�y z niego przy ka�dym ruchu, z obrzydliwym piaskiem padaj�c na ziemi�. Jednak stworzenie mia�o jasnoczerwon� wst��k� wplecion� w ogon. - Widzimy - powiedzia�a dyplomatycznie. - To bardzo mi�o z waszej strony. Do zombich trzeba si� przyzwyczai�, ale to porz�dne stworzenia - na sw�j zgni�y spos�b. Nie ich wina, �e umar�y i zosta�y reanimowane jako �ywe trupy. Przeszli przez fos�, korzystaj�c z wygi�tego drewnianego mostu. Iren nie mog�a si� powstrzyma� od zerkni�cia w zielon� ma� pokryt� warstw� szlamu i zmarszczy�a nos, czuj�c straszliwy smr�d. �aden wr�g przy zdrowych zmys�ach nie atakowa�by tego �cieku! Zombi-wodny potw�r uni�s� sw�j w wi�kszo�ci nie istniej�cy �eb, ale nie niepokoi� ich: by� przyzwyczajony do cz�stych spacer�w �ywych bli�ni�t. To stworzenie nie nadawa�oby si� do prawdziwej obrony, poniewa� utraci�o wi�kszo�� swoich z�b�w, ale, naturalnie, napomykanie o tym nie by�oby uprzejme ze strony go�cia. Z zombi- potworami, tak jak z m�ami, trzeba obchodzi� si� delikatnie. Wn�trze zamku by�o zupe�nie inne, poniewa� tam rz�dzi�a Millie-zjawa. Kamienna posadzka by�a czysta, a �ciany zas�oni�te �adnymi draperiami. Zombi-centaur nie wszed� do �rodka i nigdzie nie by�o wida� �adnych innych mieszka�c�w. Millie wysz�a na powitanie go�ci. Mia�a na sobie mi�kk� r�ow� szat�, w kt�rej by�o jej bardzo dobrze. Przez osiemset lat jako nastoletni duch straszy�a w Zamku Roogna, ale od tego czasu prze�y�a ju� dwadzie�cia dziewi�� lat prawdziwego �ycia, co prawie potroi�o jej �wczesny wiek. By�a zdumiewaj�co smuk�ym stworzeniem, o czym Iren dobrze pami�ta�a i czego zawsze w sekrecie jej zazdro�ci�a. Jednak teraz duszyca zrobi�a si� pulchna jak ka�da rozpieszczana �ona. Nadal mia�a sw�j magiczny dar; Iren pozna�a to po tym, jak zareagowa� Dor. Poczu�a silniejsze uk�ucie zazdro�ci. Millie by�a pierwsz� mi�o�ci� Dora, w pewien spos�b, gdy� pe�ni�a obowi�zki jego guwernantki, kiedy jego rodzice przez d�u�szy czas byli nieobecni. Jednak Millie oddzia�ywa�a tak na ka�dego m�czyzn� - a jedyn� mi�o�ci� zjawy by� jej w�asny m�� - Mistrz Zombich. Tak wi�c zazdro�� Iren by�a czysto odruchowa i zosta�a stanowczo opanowana. Iren do�� dobrze pozna�a Millie w jej doros�ym �yciu i polubi�a j�. Zjawa by�a naprawd� bardzo mi�a i ca�kowicie niewinna. Jak jej si� to uda�o po urodzeniu i wychowaniu dwojga dzieci - pozostawa�o tajemnic�, kt�rej Iren r�wnie� jej zazdro�ci�a. Na zewn�trz wszcz�to jakie� zamieszanie i bli�niaki wybieg�y, �eby wzi�� w nim udzia�. Za moment wprowadzi�y do �rodka centaura Arnolda. �ywy centaur, �aden zombi, by� znacznie starszy od Cheta i Chem, co zdradza� jego wygl�d: kroczy� nieco sztywno i nosi� okulary, a sier�� mia� cz�ciowo posiwia��. Jako Mag zosta� wygnany ze swej rodzinnej Wyspy Centaur�w, lecz jego talent nie uwidacznia� si� w samym Xanth. Arnold by� bardzo dobrze wykszta�cony i inteligentny, a to ju� si� uwidacznia�o. Na kr�tko, podczas kryzysu Nast�pnego Najazdu, obj�� stanowisko Kr�la i powszechnie przyznawano, �e jego szczeg�lna intuicja w decyduj�cym stopniu wp�yn�a na to, �e wojna zako�czy�a si� pomy�lnie dla Xanth. Iren lubi�a Arnolda; dzi�ki niemu ona r�wnie�, cho� jeszcze kr�cej, by�a Kr�lem Xanth. Iren u�miechn�a si� do swoich my�li. Zwyczaje Xanth zabrania�y panowa� Kr�lowej, ale nie zakazywa�y wyboru Kr�la rodzaju �e�skiego. Mi�dzy innymi w tym przejawi�a si� intuicja Arnolda - i chwa�a mu za to. Po uprzednim powitaniu, Chet i Chem wyszli z bli�ni�tami przej�� si� po posiad�o�ci, zabieraj�c ze sob� Ivy, natomiast pojawi� si� Mistrz Zombich. Pozosta� r�wnie trupio blady jak dawniej, lecz ubra� paradny munda�ski garnitur i wygl�da� do�� elegancko - na sw�j spos�b. Korzystaj�c z kr�tkiej przerwy, Dor odwr�ci� si� do Iren. - Wizja? - zapyta� delikatnie. Wizja! Prawie o niej zapomnia�a! Teraz wszystko wr�ci�o do niej w ca�ym swym koszmarze. - To... to by� obraz albo scena z �ycia. Jaki� pos�g. Dwa pos�gi. I niebezpiecze�stwo. Mistrz Zombich powoli obr�ci� g�ow�. - Niebezpiecze�stwo? Tutaj? - Prze�y�a wizj�, gdy zbli�ali�my si� do zamku - wyja�ni� Dor. - Pomy�la�em, �e lepiej zaczeka� ze zbadaniem zjawiska, a� znajdziemy si� w �rodku, poniewa� czasem takie rzeczy s� wa�ne. - Istotnie - przytakn�� Arnold. - S� pewne aspekty magii Xanth, kt�re pozostaj� dla nas niejasne. Prorocze wizje s� tego najlepszym przyk�adem. - Nie wiem, czy ta jest prorocza - rzek�a Iren. - Mo�e to tylko moja g�upota. - Mamy najlepsz� okazj�, aby to sprawdzi� - powiedzia� Dor. - Je�li nam si� nie uda, z pewno�ci� zrobi to Dobry Mag Humphrey, kiedy przyb�dzie. Wyci�gn�� r�k� i uj�� d�o� �ony. - Widzia�a� pos�gi? - Jednym by�a Imbri Klacz Dnia - pos�g, kt�ry postawili�my po tym, jak ocali�a Xanth od Je�d�ca. - Oczywi�cie - uspokaja� j� Dor. - Wszyscy szanujemy Mare Imbrium. - Ten drugi... wygl�da� na smoka. Na piedestale. Dor u�cisn�� jej d�o�. Umia� by� bardzo mi�y, kiedy chcia�. - I to ci� przestraszy�o? - Nie, niezupe�nie. Nie pos�gi. By�y z kamienia. Mistrz Zombich skrzywi� cienkie wargi. - Mo�e to sprawka Gorgony. - Nie s�dz� - rzek�a Iren - bo mi�dzy nimi... Urwa�a, maj�c k�opot z przekazaniem tego, co widzia�a. - Otch�a�? - podsun�� Dor. - Klacz Imbri wpad�a w ni� i niebezpiecze�stwo nadal... - Nie, nie Otch�a�, ale co� r�wnie strasznego. Nie wiem co. Dor wzruszy� ramionami, nie rozumiej�c. Jednak teraz problemem zaj�� si� Arnold, wykorzystuj�c sw�j przenikliwy centaurzy intelekt. - Czemu ewentualne zagro�enie dla dw�ch pos�g�w mia�oby ci� przestraszy�? - Nie dla pos�g�w - powiedzia�a Iren. - Ani nie z ich strony. My�l�, �e one by�y tylko wska�nikami. - A wi�c istnieje dok�adna lokalizacja - je�li tylko zdo�amy j� znale�� - rzek� Arnold. - Nie tutaj, w Zamku Zombich? - Nie tu - przyzna�a Iren. - Ani w �adnym znanym mi miejscu. Jednak zdecydowanie by�o tam niebezpiecznie. - Czy kto� z nas jest zagro�ony? - zapyta� centaur, kieruj�c �ledztwo w nowym kierunku. - Nie s�dz�. Nie bezpo�rednio. - A zatem kto? - Nie jestem pewna - powiedzia�a Iren, czuj�c jak jej twarz przybiera chmurny wyraz. - Podejrzewam, �e wiesz - nalega� Arnold. - Je�li co� grozi nie nam, i nie tobie, zatem mo�e komu�, kogo kochasz... - Ivy! - wykrzykn�� Dor. Odgad�. - Mi�dzy pos�gami - przyzna�a z westchnieniem. - Wasza ma�a c�reczka, mi�dzy pos�gami - rzek� centaur. - Czy by�a ranna? - Nie. Po prostu by�a tam. Zdawa�a si� prawie szcz�liwa. Jednak to mnie przerazi�o. Wiedzia�am, �e co� strasznego... �e Ivy... sama nie wiem. Wszystko razem, ca�a ta scena by�a okropna. - Klacz, smok i dziecko - powiedzia� Arnold. - Razem w niebezpiecze�stwie. Mo�e to wystarczaj�ce ostrze�enie, �eby�cie mogli unikn�� takiej sytuacji. - B�dziemy j� trzyma� z dala od pos�g�w - pociesza� �on� Dor. Teraz wszystko to wydawa�o si� g�upie. Wizja nie musia�a niczego oznacza�, a je�li tak, to nie pos�gi by�y za to odpowiedzialne. One po prostu tam sta�y. Klacz Imbri nigdy nie skrzywdzi�aby Ivy, nawet z�ym snem, a smok... Ten przypomina� Smoka z Wyrwy, bo mia� sze�� n�g, lecz zdawa� si� mniejszy. Taki smok by�by niebezpieczny, bo ka�dy smok by� niebezpieczny - ale czy pos�g m�g� zrobi� komu� krzywd�? A dlaczego kto� mia�by stawia� pos�g smokowi? To bez sensu! Iren odpr�y�a si�. Teraz byli ju� obecni czterej Magowie, wi�c mogli przyst�pi� do opracowywania planu przyj�cia z okazji debiutu bli�ni�t. Kt�re to zadanie natychmiast zignorowali. Millie osobi�cie wszystko zaplanowa�a i za godzin� mia�a urz�dzi� wspania�y pokaz, podparty takimi rekwizytami, jak m�wi�ce przedmioty i fantastyczne ro�liny, dzi�ki talentom Dora i Iren. - Czy Humphrey nie powinien ju� tu by�? - docieka� Dor tonem zdradzaj�cym, i� jest lekko zagniewany. - Zdecydowanie - przytakn�� Mistrz Zombich. - Nie mam poj�cia, co go zatrzyma�o. - Hugo - powiedzia�a ostro Iren. Hugo by� op�nionym w rozwoju synem Maga Humphreya i Gorgony, a jego imi� powsta�o z po��czenia ich imion: �HUmphrey i GOrgona. No c�, poprawi�a si� w my�lach Iren, mo�e �op�niony w rozwoju� to za mocne okre�lenie. Oczywi�cie, ch�opiec by� powolny, a jego magia zupe�nie bezu�yteczna, wi�c ojciec przewa�nie nie wypuszcza� go z zamku - ale mo�e poprawi mu si� z wiekiem. Mimo wszystko, cho� nie�adnie my�le� o tym w ten spos�b, Humphrey uko�czy� ju� ponad sto lat i dlatego m�g� mie� k�opoty ze sp�odzeniem ca�kowicie zdrowego dziecka. A mo�e Hugo po prostu wolno si� rozwija�; kto wie, kim mo�e si� okaza� w wieku o�miu czy dziesi�ciu lat? - Wszystko idzie �le, gdy Hugo si� zjawia - napomkn�� Dor. - Ten ch�opak to urodzony partacz. Humphrey wspomnia�, �e chce zabra� Hugo, �eby m�g� tu spotka� inne dzieci. Gorgona przez jeden dzie� zaopiekuje si� zamkiem Humphreya. - Inne dzieci? - spyta�a Iren, unosz�c brew. Jej brwi by�y umiarkowanie zielone, podobnie jak w�osy, a wy�wiczony lekki ruch praw� najzupe�niej wystarcza�. Takim ma�ym ruchem brwi mo�na przekaza� sterty uczu� - je�li kto� ma talent. - Bli�niaki maj� szesna�cie lat, a Ivy trzy. Hugo to o�miolatek. Z kim ma si� bawi�? - Poprosili�my Humphreya, �eby przyprowadzi� ch�opca - rzek� Mistrz Zombich. - Byli tak mili, �e go�cili nas w swoim zamku przez dziesi�� lat, ale kiedy zjawi� si� Hugo, nadszed� czas, by si� usun��. Oni �cierpieli nasze dzieci i my zniesiemy ich pociechy. - Przynajmniej przez kilka godzin - wtr�ci�a Millie od progu. Iren zapomnia�a o jej obecno�ci; Millie czasem nadal zachowywa�a si� cicho jak duch! - Mo�emy rozpocz�� bez niego - zdecydowa� Dor. Mimo wszystko by� Kr�lem; nie m�g� sobie pozwoli� na bezczynne przebieranie palcami. - Humphrey b�dzie zna� wszystkie szczeg�y, kiedy tu przyjdzie. Ju� udzieli� nam pewnej rady, cho� nie jeste�my pewni, co mia� na my�li. - To typowe dla jego rad - mrukn�a Iren. - S� tak samo zrozumia�e, jak wizje. - No i dobrze - zgodzi� si� Mistrz Zombich. - Mamy nast�puj�c� sytuacj�; smok... - Smok! - wykrzykn�a Iren, prostuj�c si� na krze�le. - ...najwidoczniej przeni�s� si� w t� okolic� i terroryzuje mieszka�c�w. Rozstawili�my znaki ostrzegawcze, jak zwykle, a moi zombi patroluj� teren, lecz mamy do czynienia z niezwykle upartym stworzeniem, kt�re nie uznaje �adnych konwencji. Dlatego te� nale�y zastosowa� bardziej skuteczne �rodki. Iren ponownie rozlu�ni�a si�. Ten smok nie wygl�da� na stworzenie z jej wizji. - W arsenale Zamku Roogna mamy silne zakl�cia - rzek� Dor. - Jednak Dobry Mag przys�a� nam wiadomo��, �eby nie zabiera� �adnych czar�w bojowych. To w�a�nie nas dziwi. Dlaczego nie u�y� czego� skutecznego na wa��saj�cego si� smoka? - M�g�bym poda� przypuszczalne... - zacz�� Arnold. Przerwa� im straszliwy ryk, kt�ry sprawi�, �e Iren zn�w zesztywnia�a. D�wi�k przetoczy� si� echem przez ca�y zamek, wstrz�saj�c ka�dym kamieniem. Millie-zjawa podskoczy�a. - Och, m�wi�am dzieciom, �eby nie dra�ni�y potwora pod ��kiem! - zawo�a�a i niemal wysz�a z siebie spiesz�c, by zaj�� si� t� spraw�. - Dra�ni� potwora? - docieka�a Iren, podnosz�c drug� zielon� brew. Ten ryk naprawd� j� wystraszy�! Mistrz Zombich u�miechn�� si� przepraszaj�co. - Pod ��kiem ka�dego dziecka chowa si� jaki� potw�r, ale nasz jest nieprzeci�tnie wra�liwy. �atwo biedaka zdenerwowa�. Dzieci lubi� macha� nogami tu� przed jego nosem, a potem gwa�townie je podrywaj�, gdy kud�ate biedactwo pr�buje je z�apa�. Albo oblewaj� go perfumami. Tego rodzaju psikusy! To naprawd� niegrzecznie z ich strony. Chcemy, �eby traktowa�y magiczne stworzenia z respektem, na jaki te zas�uguj�. Iren st�umi�a z�o�liwy u�mieszek. Zawsze obawia�a si� potwora spod ��ka i w dzieci�stwie najcz�ciej wskakiwa�a do po�cieli, nie �eby lubi�a spa�, lecz aby unikn�� z�apania za nogi. Potw�r znikn��, kiedy doros�a, a� w ko�cu zacz�a w�tpi�, czy kiedykolwiek istnia�, ale ostatnio Ivy twierdzi�a, �e go widzi. Kiedy Iren sprawdzi�a, niczego tam nie by�o, wi�c dosz�a do wniosku, �e Ivy fantazjuje. Potw�r pewnie umar� ze staro�ci. Najdziwniejsze by�o to, �e chocia� by� najzupe�niej prawdziwy, kiedy Iren by�a ma�a, jej rodzice udawali, �e go nie widz�. Dlaczego doro�li nie chcieli widzie� prawdziwego potwora, a teraz jej dziecko udaje, �e go widzi? W ka�dym razie nie darzy�a tego stwora sympati�. Uwa�a�a, i� potwory spod ��ka, tak samo jak smoki czy niklonogi, nale�� do tego rodzaju stworze�, bez kt�rych Xanth by�oby szcz�liwsze. - Czy on nie mo�e si�gn�� na ��ko? - zainteresowa� si� Arnold. - Centaury nie u�ywaj� ��ek, wi�c taki potw�r nie jest mi znany. - To nie le�y w charakterze potwor�w spod ��ek - wyja�ni� Mistrz Zombich. - Nie mog� opuszcza� swego legowiska. Rozumiecie, na g�rze jest zbyt jasno. Ich dominium ko�czy si� wraz ze stref� cienia. Mog� podr�owa� nocami, ale nawet wtedy opuszczaj� legowiska tylko w ostateczno�ci. Nie czuj� si� bezpiecznie na otwartej przestrzeni. Iren domy�la�a si� dlaczego. Gdyby tylko dopad�a kiedy� takiego potwora na otwartej przestrzeni, przy�o�y�aby mu szczotk�! - Mia�e� poda� przypuszczalne motywy Humphreya - przypomnia�a Arnoldowi. - Ach, tak - zgodzi� si� centaur. - Dobry Mag zawsze ma doskona�e powody swych dzia�a� lub bezczynno�ci. Gdyby ten smok mia� jakie� szczeg�lne cechy, by�oby niem�drze tak po prostu go zabi�. Mogliby�my wyrz�dzi� niepowetowan� szkod� Xanth. - Eliminuj�c wa��saj�cego si� smoka? - zapyta�a z niedowierzaniem w g�osie Iren. - Smoki to pospolite stworzenia! - Jednak mamy kilka rodzaj�w smok�w - przypomnia� centaur. - Tak samo jak kilka typ�w humanoid�w, od olbrzym�w po elfy. Niekt�re smoki s� inteligentne. - Ale nie ten - rzek� Mistrz Zombich. - A je�li nawet jest inteligentny, to nie ma ochoty tego okazywa�. Tylko toczy si� przed siebie i miota na o�lep. - Dziwne - powiedzia� centaur. - S�dz�, �e b�dziemy musieli poczeka�, a� Dobry Mag Humphrey nas o�wieci. Czy to dla niego normalne, �eby tak sp�nia� si� na narad�? - Dla Humphreya nie ma niczego niezwyk�ego - powiedzia� z u�miechem Dor. - Robi wszystko na sw�j spos�b i mo�e zaniedba� lub pomin�� rutynowe szczeg�y. - Takie jak spotkanie z innymi Magami Xanth w celu opracowania programu wyj�cia z kryzysu - rzek�a ze z�o�ci� Iren. - Kryzysu pog��bionego przez jego brak zgody na u�ycie skuteczniejszych �rodk�w. - O ile wiem, ma kilka spraw do za�atwienia po drodze - �agodzi� Mistrz Zombich. - W tej okolicy ro�nie kilka magicznych zi�. On zawsze zbiera czarodziejskie przedmioty. - No, powinien wiedzie�, gdzie je znale�� - powiedzia�a Iren. - Przecie� jest Magiem Informacji. Dor kr�ci� palcami m�ynka na kolanie, najwyra�niej zniecierpliwiony zw�ok�. - Czy powinni�my podejmowa� decyzje bez niego? Nie mo�emy czeka� zbyt d�ugo, inaczej dzieci... Rozleg� si� trzask, po kt�rym nast�pi� potworny �oskot. - O diable mowa! - rzek� Mistrz Zombich. - Teraz zabra�y si� za muzyczn� skrzynk�. - To jest muzyka? - zapyta�a Iren, unosz�c obie brwi. - Rodzaj munda�skiego urz�dzenia nazywanego wal�c� szaf� - wyja�ni�. - Nastolatki z tym �yj�. - Graj�c� szaf� - delikatnie poprawi� go Arnold. - M�j przyjaciel Ichabod Munda�czyk zaj�� si� importem tego urz�dzenia, a Humphrey znalaz� zakl�cie, kt�re je uruchamia. Nie jestem pewien, czy w tym wypadku wykazali si� rozs�dkiem. - Je�eli to jest munda�ska muzyka, to ciesz� si�, �e �yj� w Xanth - mrukn�a Iren. - Czy nie by�o innego problemu? - zapyta� Dor Mistrza Zombich. Ten ponuro skin�� g�ow�. - Tak. W zamku pojawiali si� ludzie z amnezj�. - Amnezj�? - Nie pami�tali, kim s� i dok�d id� - wyja�ni� Mistrz Zombich. - Jakby dopiero co si� urodzili, ale opr�cz tego posiadaj� wszystkie inne umiej�tno�ci. Nie mo�emy odes�a� ich do domu, poniewa� nie wiemy dok�d. Zwierz�ta te� - po prostu �a�� sobie bez celu. - To brzmi jak czar zapomnienia - powiedzia� Arnold. - Taki jak ten w Rozpadlinie? - zapyta� Dor. - Nie - odpar� Mistrz Zombich. - Ten czar sprawia, �e ludzie zapominaj� o istnieniu Rozpadliny, kiedy z niej wyjd�. Nie ka�e im zapomnie� o tym, kim s�. - Ostatnimi czasy nawet nie ka�e im zapomnie� o Rozpadlinie - wtr�ci�a Iren. - Teraz wszyscy o niej pami�tamy. - Jednak to mo�e by� zakl�cie - rzek� Arnold. - Niestety, dotkni�ci nim ludzie nie pami�taj�, co im si� przytrafi�o. - Czy kto� poszed� ich �ladem? - zapyta�a Iren. - Tak, oczywi�cie - odpar� Mistrz Zombich. - Mamy kilka wspania�ych ogar�w- zombich. Spory kawa�ek sz�y ich tropem przez las - lecz nie znalaz�y niczego ciekawego. �lady wi�y si� bez celu. Odkryli�my, sk�d pochodzi paru z nich; jeden przyby� z Po�udniowej Wioski i pozna�a go �ona - ale on jej nie pami�ta� i nie potrafi� powiedzie�, co mu si� przydarzy�o. Nigdzie po drodze nie znale�li�my niczego, co wskazywa�oby na nieczyste zagranie. Wygl�da na to, �e wyszed� po potrzebne �onie do szycia ig�y z drzewa ig�owego i nigdy nie wr�ci�. Przeszli�my jego tropem kilka razy i znale�li�my miejsce, od kt�rego zacz�� b��ka� si� bez celu, ale nic ponadto. Nikogo innego nie dotkn�a amnezj� i nie odkryli�my �lad�w przej�cia �adnego niezwyk�ego zwierz�cia czy ro�liny. - Przynajmniej m�g� wr�ci� na �ono rodziny - powiedzia�a Iren. Mistrz Zombich u�miechn�� si� przelotnie. - Na szcz�cie ona jest atrakcyjn� kobiet�, inaczej m�g�by zrezygnowa� z tej mo�liwo�ci. - Przecz�co pomacha� chud� r�k�. - Jednak wiele innych przypadk�w pozostaje bez wyja�nienia, a poza tym nie chcemy, �eby ta dolegliwo�� sta�a si� powszechna. Szczeg�lnie teraz, kiedy grasuje smok. - Dobry Mag Humphrey udzieli nam odpowiedzi - rzek� Kr�l Dor. - Zawsze je ma. - Uwa�aj, �eby nie policzy� nam za ni� po roku s�u�by - powiedzia� Arnold ze s�abym u�miechem. Zazwyczaj Humphrey nie kaza� p�aci� innym Magom, z uprzejmo�ci lub przezorno�ci, ale Dobry Mag cz�sto by� roztargniony. Wszyscy inni Magowie starszej generacji przeszli na emerytur�, lecz Humphrey zdawa� si� wieczny. Iren zastanawia�a si�, na czym polega jego sekret. Rozwa�a�a te�, czy nie zanadto przyzwyczaili si� liczy� na jego odpowiedzi. Jak poradziliby sobie, gdyby zabrak�o Dobrego Maga, mog�cego udzieli� rad? Ta my�l nie by�a przyjemna, jednak g�upot� by�oby nie przygotowa� si� na tak� ewentualno��. Ponownie zjawi�a si� Millie. - Musia�am wyprawi� ich na zewn�trz - oznajmi�a. - Jednak b�dzie lepiej, je�li szybko sko�czymy narad�, inaczej zn�w wpadn� w tarapaty. - Potrzebujemy tylko Dobrego Maga - rzek� Arnold. - Okre�lili�my problem; teraz on powinien udzieli� odpowiedzi. - Nie podoba mi si�, �e tak bardzo si� sp�nia - powiedzia� Mistrz Zombich. - Szczeg�lnie, �e radzimy o niezwykle wa�nej sprawie. On nie lubi opuszcza� swego zamku, lecz gdy ju� to zrobi, �ci�le trzyma si� planu dnia. Mo�e powinienem wys�a� zombich... - Mo�e podr�uje lataj�cym dywanem - podsun�a Iren. - Albo telekinetycznie. Nie fatygowa�by si� tu pieszo. W drzwiach pojawi� si� zombi w obszarpanym fraku. - Tak, Jeeves? - spyta� Mistrz Zombich. Wygl�da�o na to, i� w zamku przebywa tylko kilku zombich, wykonuj�c drobne prace domowe. - Tyfun lezi - oznajmi�o be�kotliwie stworzenie, wypluwaj�c przy tym zmursza�y z�b. - A wi�c otw�rz okno - poleci� Mistrz Zombich. Zombi zgubi� kawa�ek rozmi�k�ego cia�a z kt�rej� cz�ci cia�a ukrytej pod frakiem i podszed� do okna. Nie bez wysi�ku, gdy� wi�kszo�� mi�ni mu przegni�a. Otworzy� okno i usun�� si� na bok. W sam� por�! Do komnaty wlecia� lataj�cy dywan, na kt�rym siedzia�y dwie postacie. Dobry Mag w ko�cu przyby�. Dywan podskakuj�c wyl�dowa� na pod�odze. Siedzia� na nim Humphrey ze swym synem. Dobry Mag by� ma�ym, pomarszczonym cz�owieczkiem podobnym do gnoma, o �ysej czaszce i z grubymi okularami na nosie. Hugo najwidoczniej szed� w �lady ojca; sk�r� mia� g�adk�, w�osy jasne, a twarz niewinn�, by� bardzo niski i ju� lekko si� garbi�. Nawet przy najlepszych ch�ciach nie mo�na go by�o nazwa� przystojnym i z ca�� pewno�ci� mia� wyrosn�� na m�czyzn� niewiele �adniejszego od Humphreya. Szkoda, my�la�a Iren, �e Hugo nie wda� si� w matk�, gdy� Gorgona by�a wysoka, postawna, o pi�knych rysach twarzy. Oczywi�cie, niewielu ludzi kiedykolwiek patrzy�o na twarz Gorgony, a ci, kt�rzy spojrzeli, ponie�li raczej surowe konsekwencje. Wok� Zamku Roogna nadal sta�o wiele pos�g�w munda�skich naje�d�c�w - przypominaj�cych o udziale Gorgony w tej ostatniej wielkiej bitwie. Humphreya i Hugo dzieli�a r�nica co najmniej wieku, ale fizycznie byli do siebie podobni. Niestety, nie umys�owo! Humphrey by� kim� w rodzaju geniusza, podczas gdy ch�opiec... - Wejd�cie i siadajcie - przywita� ich Mistrz Zombich, wstaj�c na powitanie Dobrego Maga. - Czekali�my na was. - Ja ju� siedz�, Jonathanie - burkn�� Humphrey. Kiedy m�wi�, zmarszczki na jego twarzy zdawa�y si� falowa�. - Mia�em inne sprawy. - Hugo mo�e do��czy� do reszty dzieci - powiedzia�a dyplomatycznie Iren. Wiedzia�a, �e doro�li nie b�d� rozmawia� swobodnie w obecno�ci ch�opca, chocia� niepodobna, by Hugo poj�� cokolwiek wa�nego. - Nie, mamy inne obowi�zki i ju� jestem sp�niony - rzek� Humphrey. - Macie nast�puj�ce problemy: Smok z Rozpadliny pustoszy kraj; nie wolno wam go zrani�, gdy� jest on niezb�dny dla zachowania Rozpadliny, szczeg�lnie teraz, gdy nast�pi�o prze�amanie zakl�cia. - Zakl�cia? - zapyta� Kr�l Dor. - Czaru zapomnienia, rzecz jasna - rzek� Humphrey, jakby zirytowany jego t�pot�. Podr�uj�c ze swoim synem, musia� mie� tego po uszy. - Dozna� fatalnego wstrz�su w Czasie Bez Magii dwadzie�cia dziewi�� lat temu i teraz rozpada si� oraz mutuje. �wiry zapomnie� rozkr�caj� si� i sprawiaj� k�opoty; mog� spowodowa� cz�ciow� lub ca�kowit� amnezj�. Trzeba spryska� ka�dego �wira tym p�ynem, �eby czasowo go zneutralizowa�, a potem przenie�� z Xanth do Mundanii, gdzie s� nieaktywne. Skrzywi� si�, przypomniawszy sobie co�. - No, przynajmniej znacznie s�absze; w wyniku ich oddzia�ywania Munda�czycy zapominaj� o tym, �e czary dzia�aj� - co nie jest dla nich niepowetowan� strat�. Poda� Mistrzowi Zombich ma�� buteleczk� przezroczystego p�ynu z pneumatycznym rozpryskiwaczem. - Startuj, Hugo. Dywan poszybowa� w powietrzu w kierunku �ciany. - Nie t�dy! Przez okno, idioto! - warkn�� Dobry Mag trac�c cierpliwo��. - Wyr�wnaj i le� prosto! - Zaczekaj! - krzykn�� Dor. - Jak mamy spryska� i przenie��... Dywan wyr�wna�, zako�ysa� si�, po czym wyfrun�� przez okno. Dobry Mag odlecia�. - ...�wiry zapomnie�, kt�rych nie widzimy, nie s�yszymy i nie czujemy? - doko�czy� sfrustrowany Dor. Pozostali wymienili spojrzenia. - Tyle co do naszej narady - powiedzia�a Iren. - Mamy narad�. - Ta amnezja - rzek� Mistrz Zombich. - A wi�c jednak jest wywo�ana czarem zapomnienia Rozpadliny! Zmutowany - nigdy bym na to nie wpad�! Nic dziwnego, �e nie mogli�my wytropi� �r�d�a problem�w: �wiry zapomnie� s� niewykrywalne i nie zostawiaj� �adnych �lad�w opr�cz luk w pami�ci! - W�a�nie o to pyta�em - stwierdzi� Dor. - Niewidzialne, ciche i bez zapachu - jak zorientujemy si�, �e jeden � nich jest blisko, zanim nie b�dzie za p�no? - To rzeczywi�cie problem - zgodzi� si� Arnold. - Nie przysz�o mi do g�owy, i� mog�o doj�� do tak niezdyscyplinowanego prze�amania, lecz s�dz�, �e je�li czar zapomnienia nie pe�ni teraz swej podstawowej funkcji... - Niezdyscyplinowany - rzek� Dor. - To okre�lenie pasuje r�wnie� do Smoka z Rozpadliny! Prze�amanie zakl�cia sprawi�o, �e przypomnia� sobie, gdzie jest wyj�cie z w�wozu, a tutaj, w normalnym Xanth, mo�e porusza� si� bez �adnych ogranicze�! - Trzeba znale�� to ukryte wyj�cie - powiedzia� Mistrz Zombich. - Jednak to ryzykowne zaj�cie. Smok z Rozpadliny jest jednym z najwi�kszych i najdzikszych ze znanych nam stworze�; w pobli�u niego nikt nie jest bezpieczny. - B�dziemy musieli opracowa� jak�� strategi� - stwierdzi� Dor. - Musimy jako� za�atwi� zar�wno smoka, jak i �wiry zapomnie�. - Teraz przynajmniej znamy przyczyn� naszych k�opot�w - rzek� Arnold. - Humphrey nie by� tu d�ugo, ale dotar� do sedna sprawy. Mo�e powinni�my zabra� si� do przyj�cia bli�ni�t, zanim stan� si� niezno�ne, �eby�my pozbyli si� chocia� tego k�opotu. Potem mo�emy ponownie si� zebra� i spr�bowa�... Przerwa� mu zgie�k i zam�t na zewn�trz. Chyba dosz�o do jakiego� dramatu! - Obawiam si�, �e ju� s� niezno�ne - stwierdzi� ze z�o�ci� Mistrz Zombich. Pospieszyli do okna, przez kt�re wylecia� Dobry Mag. Mieli stamt�d dobry widok na fos� i najbli�sz� okolic�. Iren ujrza�a chmur� dymu wyp�ywaj�c� spo�r�d drzew. - Nie jestem pewna, czy to sprawka dzieci - powiedzia�a. Nie, w�a�ciwie to nie by� dym. Opar bardziej przypomina� par� lub smug� skondensowanego powietrza. - Smok z Rozpadliny! - wykrzykn�� centaur Arnold. - Idzie tutaj! - A my mamy nie robi� mu krzywdy - rzek� z niesmakiem Dor. - Czego Humphrey od nas oczekuje - �e zawi��emy mu ��t� kokardk� na ogonie i zabierzemy do domu? - Dzieci! - krzykn�a przera�ona Iren. -- Dzieci s� na zewn�trz! Przebieg�a przez zamek i frontow� bram�, nie zwa�aj�c na nic. Wizja, jak� mia�a, smok... - Ivy! Ivy! - krzycza�a. Lacuna siedzia�a na brzegu fosy, uk�adaj�c s�owa, zdania i akapity na mulistej powierzchni wody. Na tym polega� jej dar; mog�a tworzy� na wszystkim drukowane litery i dowolnie je zmienia�. By�a tak zaj�ta swoim wypracowaniem, �e najwidoczniej nie zdawa�a sobie sprawy z nadci�gaj�cego niebezpiecze�stwa. - Ivy nic si� nie sta�o, Wasza Wysoko��. Poprawia zombich. Oni j� lubi�. - Zbli�a si� Smok z Rozpadliny! - krzykn�a Iren, lecz nim wym�wi�a te s�owa, potw�r nadci�gn��, otoczony wielkim ob�okiem pary. Iren pr�bowa�a pobiec wzd�u� fosy do Ivy, ale dziecko by�o po drugiej stronie. Smok z Rozpadliny te�. Ruszy� w ich kierunku. Iren wrzasn�a. Ivy podnios�a g�ow� i zobaczy�a j�. Dziewczynka by�a odwr�cona ty�em do smoka. Wtedy jeden z zombich dostrzeg� smoka. Przystan�� na d�u�sz� chwil�, powoli formu�uj�c my�l w niesprawnej tkance m�zgowej, podczas gdy paruj�cy smok zbli�a� si� coraz szybciej. My�l mia�a szcz�cie; przedosta�a si� do o�rodka ruchowego zombiego. Ten podni�s� dziecko i powl�k� si� wzd�u� fosy, schodz�c smokowi z drogi. Jak na takie stworzenie, by� to akt niezwyk�ej rozwagi. Smok podtoczy� si� wprost do fosy - i wyci�gn�� nad ni� przedni� cz�� cia�a. Olbrzymi potw�r z fosy zaatakowa�, b�d�c w stanie wykluczaj�cym zar�wno uczucie strachu, jak i zdrowy rozs�dek, lecz jego z�by sk�ada�y si� g��wnie z ubytk�w i nie wywar�y �adnego wra�enia na Smoku z Rozpadliny - okrytym twardymi jak stal �uskami. Smok strz�sn�� zombiego i r�bn�� w zamkowy mur, pyskiem naprz�d. Uderzy� z tak� si��, �e wbi� kamienie do �rodka. Smok w ko�cu zatrzyma� si�, z �bem tkwi�cym w murze. Jednak wcale nie by� uwi�ziony; poderwa� g�ow� i osypa�o si� jeszcze wi�cej kamieni. �upkowe �ciany po prostu nie by�y w stanie znie�� takiego traktowania! Zombi ruszy�y broni� zamku, chwytaj�c za zardzewia�e miecze i spr�chnia�e pa�ki. Bezskutecznie siek�y i t�uk�y smoka po bokach i tylnej cz�ci cia�a. Zirytowany tymi bzdurami potw�r wyj�� �eb z muru i wydmuchn�� k��b pary, kt�ry zupe�nie zas�oni� zombich. Gdy opar rozwia� si�, zombi by�y w kiepskim stanie. Fragmenty rozk�adaj�cych si� cia� odpad�y pozostawiaj�c wygotowane ko�ci, a wiele z tego, co pozosta�o, by�o zbyt rozgotowane, by dobrze funkcjonowa�. Zasadniczo zombi by�y niewra�liwe na uszkodzenia mechaniczne, opr�cz r�bania na kawa�ki, ale s� pewne granice. Zombi zachwia�y si� i wpad�y do fosy, rozw�cieczaj�c innych jej mieszka�c�w, ale wzbogacaj�c i tak st�ony roztw�r. Smok, uporawszy si� z obron�, zdawa� si� utraci� wszelkie zainteresowanie zamkiem. Obr�ci� si� do Iren. Smok z Rozpadliny mia� tu��w nisko zawieszony na trzech parach n�g, dok�adnie tak, jak w jej wizji. Jego metaliczne �uski b�yszcza�y zielonkawo w cieniu i t�czowo w s�o�cu. Jedno ucho mia� stercz�ce, z drugiego zosta� tylko kikut, najwyra�niej pami�tka po jednej z wielu bitew. Istotnie, ca�y klocowaty tu��w by� pokryty bliznami. �lepia pali�y mu si� z�o�liw� uciech� wandala. Teraz Iren zda�a sobie spraw� z grozy sytuacji. Obserwuj�c przebieg wydarze� sta�a jak wryta, zapomniawszy o niebezpiecze�stwie. Smok z Rozpadliny by� jednym z najstraszliwszych potwor�w Xanth. Zazwyczaj nie stanowi� �adnego zagro�enia dla ludzi poza Rozpadlin�. Jednak teraz nie mia�o to �adnego znaczenia. Smok zrobi� krok w jej kierunku, jakby zastanawiaj�c si�, czy warto si� ni� zaj��. Najwy�szy czas co� zrobi�. Iren wyj�a nasionko szpilkoduszki. - Ro�nij! - rozkaza�a mu i rzuci�a przed smoka. Ro�lina natychmiast wykie�kowa�a, tworz�c guzik, kt�ry nap�cznia� do rozmiar�w poduszki z tuzinem stercz�cych na zewn�trz ostrych kolc�w. Smok przystan��, �eby j� pow�cha�. Szpilka wbi�a mu si� w nos. Prychn�� strumieniem pary, lecz szpilki nie stopi�y si�. Poduszka nadal ros�a. Szpilka w nosie powodowa�a sw�dzenie. Smok kichn��. Z poduszki polecia�y szpilki i para. K��by pary unios�y si� pod niebo, a szpilki jak deszcz posypa�y si� w fos�, k�uj�c mieszkaj�ce tam potwory. Uk�ucia nie zaszkodzi�y zombiemu, ale ogo�ocona poduszka pisn�a ze z�o�ci�. Smok z Rozpadliny, oczywi�cie, nie poni�s� szwanku. Jego zbroja wytrzymywa�a ciosy miecza; szpilek nawet nie zauwa�a�. Ponownie zerkn�� na Iren, nadal zastanawiaj�c si�, czy warto fatygowa� si� po�ykaniem. Nie mia�a zamiaru czeka�, a� si� namy�li. Si�gn�a po nast�pne nasionko. Smok postanowi� uda� si� w przeciwnym kierunku. Odwr�ci� si� i odszed�. Ironia losu sprawi�a, �e Iren poczu�a si� lekko dotkni�ta: czy�by nie by�a warta, by j� je��? Z zamku wypad�o wi�cej zombich, uzbrojonych w zapeklowane cuch-bomby. Widocznie Mistrz Zombich zd��y� ju� zorganizowa� obron�. Nadbiegaj�cy zasypali gradem tych bomb smoka, kt�ry ze wzgardliw� �atwo�ci� z�apa� pierwsz� w z�biska i zmia�d�y� na papk�. Teraz Smok z Rozpadliny wyda� d�wi�k, kt�rego pierwsze dwie g�oski tworzy�y jego inicja�y. Nie grzeszy� nadmiarem inteligencji, ale w�ch i smak mia� bez zarzutu. Czu� obrzydliwy smr�d tak samo, jak ka�de inne stworzenie. Wykrztusi� nast�pny ob�ok pary, ale od�r przywar� mu do z�b�w. Teraz ju� naprawd� zirytowany, smok skoczy� i z�apa� najbli�szego zombiego. Jednak przegni�y obro�ca nie smakowa� lepiej od cuch-bomby. Smok z Rozpadliny wyplu� go, ponownie wykorzystuj�c swoje inicja�y. W ko�cu niech�tnie zrezygnowa� z tej �mierdz�cej roboty, prze-cz�apa� z powrotem przez fos� i powl�k� si� w d�ungl�. Najazd sko�czy� si�. - Lepiej zrobi�by� prze�uwaj�c mnie! - zawo�a�a za nim z�o�liwie Iren. - Ja nie smakuj� tak, jak cuch-bomba! Mimo to odetchn�a z ulg� - a potem przypomnia�a sobie o Ivy. To ma�ej grozi�o niebezpiecze�stwo w tej wizji! Dok�d zabra� j� zombi? Iren przebieg�a przez zwodzony most i na drugi brzeg fosy, pod��aj�c w kierunku, w jakim uda� si� zombi. Skupiaj�c si� na tej czynno�ci, zapomnia�a o wszystkim innym. Po drodze widzia�a �lady zniszcze� pozostawione przez Smoka z Rozpadliny, po�amane drzewa i kawa�ki zombich, ale nie t�, kt�rej szuka�a - nie swoj� ukochan� c�reczk�. Gdzie jest Ivy? Po chwili do��czyli do niej inni, przeszukuj�c ca�y teren. - Kt�ry zombi j� zabra�? - pyta� Mistrz Zombich. - Mog� go przes�ucha�. - Nie odr�niam jednego od drugiego! - odpar�a Iren, czuj�c ucisk paskudnego przeczucia zaciskaj�cy si� wok� klatki piersiowej. Wizja stawa�a si� rzeczywisto�ci�! - Zatem przes�ucham ich wszystkich - postanowi� Mistrz Zombich. Przyni�s� obt�uczony r�g i zad��, wydobywaj�c z niego d�wi�k przypominaj�cy przed�miertne skrzeczenie zdychaj�cego s�pa. Natychmiast zgromadzili si� zombi z ca�ej okolicy, ku�tykaj�c tak spiesznie, �e wsz�dzie rozsiewali swoje szcz�tki. Pojawi�o si� ich zdumiewaj�co wiele; niebawem wok� zebra� si� g�sty i groteskowy t�um. Iren wiedzia�a, �e ka�dy z nich to osoba, kt�ra umar�a i zosta�a o�ywiona; w ostatnich kilku latach umar�o sporo ludzi! Czy�by mia�a umrze� jeszcze jedna osoba? Nie! - krzykn�a w my�li. Nawet tak nie my�l! - Kt�ry z was ni�s� Ivy? - spyta� Mistrz Zombich zgromadzony t�um. Nikt nie odpowiedzia�. - Kt�ry z was wie, kto ni�s� Ivy? - zada� nast�pne pytanie. Unios�y si� trzy cuchn�ce r�ce. - Powiedz mi, kto ni�s� Ivy - rzek� Mistrz Zombich, wskazuj�c palcem na jednego z nich. Iren zrozumia�a, �e przes�uchiwanie zombich wymaga�o specjalnej techniki; reagowa�y nazbyt rzeczowo. - Zzussh - odpar� z wysi�kiem wskazany zombi, trac�c przy tym cz�� wargi. - Zush, gdzie jeste�? Inny zombi wyst�pi� naprz�d. - Dok�d zabra�e� Ivy? Zombi wzruszy� ramionami, gubi�c fragment obojczyka. - Obawiam si�, �e on nie pami�ta - rzek� Arnold. - Pewnie �wir zapomnie�... - Ale wtedy Ivy... - zacz�a przera�ona Iren. Strach towarzysz�cy tamtej wizji... Czy m�g� by� l�kiem zwi�zanym z utrat� pami�ci? To wyja�nia�oby t� nieokre�lon� obaw�. - Mog�aby zab��dzi� w d�ungli niczego nie pami�taj�c - doko�czy� za ni� centaur. Teraz wszyscy zrozumieli. Zapad�o g�uche milczenie. W wir jakich niebezpiecze�stw rzuci� los bezradn� Ivy? Rozdzia� 2 KOSZMARNY WYPADEK HUMPHREYA - Musz� p�j�� do Dobrego Maga po rad� - postanowi�a Iren. - Do tej pory powinien ju� wr�ci� do domu. Tak b�dzie szybciej i lepiej ni� miota� si� bez celu po puszczy. Tym wy mo�ecie si� zaj��. M�� spojrza� na ni� z pewn� znan� jej rezygnacj�. Wiedzia�, �e ona i tak zrobi po swojemu, nie zwa�aj�c na jego obecno��, wi�c unika� k�opotliwej sytuacji nie wyra�aj�c otwarcie swojego sprzeciwu. Zdawa� si� nie pojmowa�, �e proponowane przez ni� wyj�cie by�o najlepsze; pod pewnymi wzgl�dami m�czy�ni s� tacy niepraktyczni. - Zorganizuj� tu ekip�, kt�ra g��biej przeszuka okoliczn� d�ungl� - rzek� Dor. - Ivy nie mog�a daleko odej��. Nie sprawia� wra�enia nadmiernie przej�tego, ale taki mia� styl; Iren wiedzia�a, �e m�� zajrzy pod ka�dy kamie� w okolicy. - Pewnie znajdziecie j�; zanim wr�c� - powiedzia�a, cho� mia�a paskudne przeczucie, �e tak si� nie stanie. Ta wizja nie by�a przelotnym urojeniem; napomyka�a o straszliwie ci�kiej pr�bie i dotychczas nie dostrze�onym niebezpiecze�stwie. Iren szybko i z roztargnieniem poca�owa�a Dora, po czym zaj�a si� wa�niejszymi sprawami. Wyj�a jedno z nasion, jakich planowa�a u�y�, aby zabawi� bli�ni�ta. Teraz zrobi z niego lepszy u�ytek. By�o to nasionko krzewu rajskiego ptaka. - Ro�nij! - rozkaza�a, rzucaj�c je w powietrze. Nasionko skwapliwie us�ucha�o. Iren zawsze potrafi�a wp�ywa� na wzrost ro�lin, tak �e w ci�gu kilku minut przechodzi�y cykl �yciowy, kt�ry normalnie trwa�by ca�e miesi�ce lub lata. Kiedy by�a dzieckiem, Starsi Xanth uznali jej talent za wspania�y, ale poni�ej poziomu Maga - ku jej ogromnemu rozczarowaniu. Jej matka, Iris, w�cieka�a si�, podejrzewaj�c dyskryminacj� p�ci, lecz istotnie ten dar nie by� r�wnie u�yteczny, jak magiczne zdolno�ci rodzic�w Iren. Podczas kryzysu Nast�pnego Najazdu oraz inwazji Munda�czyk�w przed pi�cioma laty, gdy Kr�lowie Xanth padali jak kostki munda�skiego domina, centaur Arnold zasiad� na tronie i og�osi�, i� talent Iren upowa�nia j� do tytu�u Maga. Do tego czasu jej matka nie by�a przychylnie nastawiona do centaur�w; p�niej ten stosunek uleg� diametralnej zmianie. Ponadto, jakby w odpowiedzi na awans, magiczne zdolno�ci Iren uleg�y wzmocnieniu; teraz mog�a wyhodowa� w ci�gu kilku sekund to, co przedtem ros�o kilka minut. Naprawd� sta�a si� pe�nym Magiem. Mo�e by�o to rezultatem urodzenia niezwykle utalentowanego dziecka. Ivy sprawia�a, �e wzmacnia�y si� w�a�ciwo�ci przebywaj�cych w pobli�u os�b i dotyczy�o to zar�wno aspekt�w fizycznych, jak i magicznych. Iren wci�� by�a najbli�sz� Ivy osob� i wzmocnienie jej talentu objawi�o si� ju� w okresie ci��y. Zabawne, �e zrozumia�a to dopiero teraz, kiedy c�reczka zagin�a. Ten d�ugi ci�g my�lowy logicznego rozumowania pomie�ci� si� w bardzo kr�tkim przedziale czasu, poniewa� jednocze�nie nasionko kie�kowa�o w powietrzu, wysuwaj�c wici porastaj�ce wielkimi, g�adkimi, p�askimi i owalnymi li��mi, kt�re zmieni�y si� w �opocz�ce skrzyd�a - utrzymuj�c rozwini�t� ro�lin�, nim upad�a na ziemi�. Inny wyrostek zmieni� si� w barwny ptasi ogon, a jeszcze inny w g�ow�, b�d�c� w rzeczywisto�ci wspania�ym kwiatem o cudownych, delikatnie rozchylonych p�atkach. - Jeszcze! - powiedzia�a i ro�lina ponowi�a wysi�ki, rosn�c, staj�c si� o wiele wi�ksza ni� w naturalnych warunkach. Po chwili mia�a rozpi�to�� skrzyde� dwukrotnie wi�ksz� od wysoko�ci Iren i masywny, cho� powykr�cany, �odygowaty tu��w. Br�zowe korzenie sta�y si� nogami, �apami i szponami. Podmuch faluj�cych skrzyde� rozp�aszcza� traw� i podnosi� tuman kurzu. Krzak rajski ptak by� gotowy do lotu. Zombi obserwowali go z t�pym zainteresowaniem, jeszcze nigdy nie widzieli tego typu magii. Mo�e zastanawiali si�, czemu ros�o tylko jedno nasionko, a nie wszystkie w zasi�gu jej g�osu. Rzecz w tym, �e wzrost by� stymulowany nie tyle g�osem Iren, ile jej umiej�tno�ci� koncentracji. Gdyby chcia�a, mog�a kaza� rosn�� w szybszym tempie ka�dej z otaczaj�cych j� ro�lin, lecz nakaza�a to jedynie temu jednemu nasieniu. Jednak nie by�o sensu wyja�nia� tego zombim; z trudem pojmowali najzwyklejsze rzeczy, nie m�wi�c ju� o magii. - M�j drogi, wr�c� za godzin� - obieca�a Iren Dorowi, dosiadaj�c ptaka. Zawsze stara�a si� delikatnie przypomina� m�owi, �e bardzo jej na nim zale�y, poniewa� wiedzia�a, jak bardzo m�czy�ni potrzebuj� takich nieustannych zapewnie�. Je�li ich nie otrzymuj�, zaczynaj� my�le� o czym� innym, co nie wp�ywa dobrze na ma��e�stwo. Ro�lina dawa�a wiele punkt�w oparcia dla st�p oraz uchwyt�w dla r�k, wi�c Iren nie obawia�a si�, �e spadnie. Usiad�a w siodle i pos�a�a Dorowi ca�usa. Kr�l Dor skin�� g�ow�. Od dawna zna� te numery z ro�linami; jego w�asny talent by� wi�cej ni� r�wnorz�dny i Dor tak samo jak Iren przejmowa� si� niebezpiecze�stwem gro��cym ich dziecku. W poszukiwaniu Ivy podkr�ci ka�dy stary i nowy li�� w okolicy, cho�by nie podoba�o si� to drzewom. Iren tr�ci�a ptakoro�l kolanem i polecia�a. Rajski ptak przez chwil� chybota� si�, po raz pierwszy nios�c �adunek; potem wyr�wna� lot i poszybowa� w g�r�. Ko�owa�, nabieraj�c wysoko�ci, podczas gdy zombi obserwowali go w kolejnym przyp�ywie t�pej ciekawo�ci. Iren obci�gn�a zielon� sp�dniczk� wok� kolan, u�wiadamiaj�c sobie, �e widok z do�u r�ni si� od tego z g�ry. Gdy by�a m�odsza, zareagowa�aby gwa�towniej, gdy� by�a bardzo wyczulona na punkcie ludzi usi�uj�cych zajrze� jej pod sp�dniczk� w nieustannych pr�bach sprawdzenia, jakiego koloru ma majteczki. Teraz wiedzia�a, �e ju� nikogo to nie obchodzi, a ju� na pewno nie takich zombich, lecz trudno si� wyzby� starych odruch�w. Ptakoro�l wzlecia�a nad najwy�sz� rozsypuj�c� si� kopu�� Zamku Zombich, nad podart� i o�lizg�� flag� zombich i wi�kszo�� drzew w tej okolicy. Z tej wysoko�ci zombi w dole wygl�dali jak rozgniecione �limaki. Znacznie korzystniej ni� zwykle. Zamek Dobrego Maga le�a� na p�nocny wsch�d st�d. Podr� Pieszo by�aby wr�cz niemo�liwa, gdy� wi�kszo�� d�ungli pozostawa�a nieprzebyta. Nie wiadomo, jakie okropno�ci czai�y si� w tej niezbadanej dziczy! Jednak powietrzem by�o �atwo... Uff! Nadci�ga�y chmury, paskudne szare ob�oczki z mackowiciami czarnej pary. Najwyra�niej mia�y z�e zamiary. W dzikszych rejonach Xanth rzeczy martwe potrafi�y by� z�o�liwe, a chmury cz�sto lubi�y przemoczy� przechodnia dla elektrycznego dreszczu emocji. Burzowe chmury mog�y zebra� w ten spos�b spory �adunek: fuka�y i prycha�y z zadowolenia, potrzaskuj�c z uciechy. Iren postanowi�a wznie�� si� ponad takie problemy. Szturchn�a ptakoro�l i zatoczy�a kolejne ko�o, wznosz�c si� wy�ej. Jednak te denerwuj�ce chmury nie dawa�y si� tak �atwo omin��. Wypi�trzy�y nowe warstwy i wyd�u�y�y macki, usi�uj�c otoczy� j� mg��. Dmuchn�y wiatrem i Iren zadr�a�a pod ch�odnym powiewem; na powierzchni skrzyde� skrapla�a si� woda, zwi�kszaj�c ci�ar ptaka i �ci�gaj�c go w d�. Och, do licha z tym! - pomy�la�a ze z�o�ci�. Nie mia�a do tego cierpliwo�ci. Nigdy nie lubi�a g�upich kawa��w p�atanych przez nieo�ywione obiekty, nas�uchawszy si� w obecno�ci Dora z�o�liwych uwag od ska�, mebli, a nawet od wody. Jego talent sprawia�, �e martwe przedmioty m�wi�y; to by� wspania�y, naprawd� doskona�y dar, dzi�ki kt�remu on by� Kr�lem, a ona Kr�low� - tylko dlaczego te przedmioty s� takie pyskate? Wyj�a jeszcze sze�� nasion z torebki, kt�r� zawsze mia�a przy sobie. - Ro�nijcie! - rozkaza�a i rzuci�a je. Nasionka wykie�kowa�y, puszczaj�c korzenie i pn�cza. Zakwit�y i zaowocowa�y w powietrzu, tworz�c olbrzymie baniaste owoce. By�y to wodne arbuzy, wymagaj�ce ogromnych ilo�ci wody do zamkni�cia swego cyklu �yciowego. Normalnie pobiera�y wod� z powietrza - a tu, w powietrzu, by�o pe�no chmur, kt�re, oczywi�cie, sk�ada�y si� z kropel wody. Arbuzy mia�y radoch�. Poniewa� ros�y jak zaczarowane, r�wnie szybko pi�y. Pierwszy ob�ok dotkni�ty przez kie�kuj�ce nasionko zosta� wyssany w mgnieniu oka; skurczy� si� i zmala�, po czym znikn�� z cichym westchnieniem. Inne spotka� ten sam los. Jeden wi�kszy ob�ok, zwie�czony srebrn� koron�, pr�bowa� walczy�. Zapewne by� przyw�dc� stada. Wyci�gn�� si� i spowi� arbuz par�, ca�kiem go zakrywaj�c. Jednak arbuz tylko chciwie pi� dalej, przeszywaj�c wiciami chmur�, i niebawem to on j� otacza�. Ob�ok znikn��, a monstrualny arbuz polecia� w d�, aby rozbi� si� o ziemi�. Kawa�ek chmury oderwa� si� w ostatniej chwili i umkn��, bior�c pod siebie puszysty ogon. - Jeszcze zobaczymy! - zdawa� si� krzycze�, zanim odp�yn�� za horyzont. - Jeszcze mnie popami�tasz, ty sta�a istoto! Iren u�miechn�a si�. Up�ynie sporo czasu, zanim te resztki zn�w b�d� napastowa�y podr�nych. - Osusz si�, Kr�lu Chmur! - zawo�a�a drwi�co, gdy znika� za wzg�rzem. Nabra�a zwyczaju rugania przedmiot�w, poniewa� do niej pyskowa�y, kiedy by�a z Dorem. Kamienie i inne le��ce na ziemi rzeczy potrafi�y by� szczeg�lnie nieprzyjemne, kiedy si� na nie nast�pi�o. W dole rozleg�o si� pla�ni�cie i g�uchy ryk. Arbuz spad� na drzemi�cego w dole ognistego psa, niemal ca�kowicie przygaszaj�c biedne stworzenie. Pozosta�e rozproszone ob�oki zrozumia�y lekcj�; nie przeszkadza�y lec�cej Iren. No i dobrze; d�uga znajomo�� z Dorem nauczy�a j�, jak obchodzi� si� z nieo�ywion� materi�, ale sko�czy�y jej si� nasiona arbuz�w i nie wiedzia�aby, co robi� dalej. Mimo wszystko, wyruszaj�c do Zamku Zombich, nastawili si� na ��cz�c� przyjemne z po�ytecznym wycieczk�; wi�kszo�� nasiennego uzbrojenia zostawi�a w domu. Bez dalszych przeszk�d polecia�a wprost do Zamku Dobrego Maga. W dole przesuwa�y si� drzewa, jeziora i g�ry; okolica wygl�da�a pi�knie, l