8002

Szczegóły
Tytuł 8002
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8002 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8002 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8002 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KIR BU�YCZOW ZAMACH NA TEZEUZZA Prze�o�yli Eugeniusz D�bski Jerzy Rossienik 1 Agentka InterGalaktycznej Policji Kora Orwat mia�a dwuletnie- go bratanka. Kora obieca�a mu zrobi� na drutach r�kawiczki. �eby wywi�za� si� z tej obietnicy polecia�a w ubieg�y pi�tek do Boliwii i kupi�a tam wspania�� we�n� z alpaki. Alpaka to, jak wiadomo, udo- mowiona hybryda wigonia z guanako. W sobot� rano Kora spakowa�a torb�, chc�c uda� si� do rodzin- nej wsi do babci Nastii i tam w ciszy, popijaj�c ciep�e mleczko, zro- bi� te jednopalczaste r�kawiczki-�apeczki. W torbie znajdowa�o si� ju� wszystko, co mo�e si� przyda� we wsi, ale Kora nagle przypomnia�a sobie, �e chcia�a jeszcze raz przeczyta� �Listy" Marka Aureliusza i od�wie�y� tym sposobem za- rdzewia�y z powodu nieu�ywania j�zyk �aci�ski. Przesz�a do salonu, �eby odszuka� ksi��k�. i nagle poczu�a, �e w jadalni kto� jest. Dziwne uczucie. Nieludzkie. Obce, niemal nie odczuwalne. Kora przejecha�a d�oni� po biodrze i nachmurzy�a si� - nie wzi�- �a ze sob� blastera, kiedy pakowa�a si� na wyjazd do babci. Ucieka�? Ukry� si�? Przez znane jej pieczary wia� za rzek�? - Nie �piesz si�, Koro - rozleg� si� matowy, niski g�os komi- sarza Milodara. Komisarz sta� na �rodku salonu i rozgl�da� si� rzeczowo. - Gdzie kupi�a� materia� na kanap�? - zapyta�, jakby nie wiedzia� o swoich agentach wszystkiego. W tym przypadku pami�ta�, �e Kora w ubieg�ym tygodniu zako�czy�a remont mieszkania. Natomiast ta- jemnic� poliszynela by�o, �e Milodar zamierza� si� �eni�. - Prosz� siada�, szefie - rzek�a Kora. - Prawdy nie da si� wy- sta�. - Dzi�kuj�, postoj� - u�miechn�� si� komisarz i Kora zrozumia- �a, �e odwiedzi� j� nie sam Milodar, a jego hologram, dlatego tak dziwnie zareagowa�a na jego pojawienie si� w mieszkaniu! Komisarz ostro�nie opar� si� plecami o wypchanego pasiastego nied�wiedzia, kt�rego Kora w ubieg�ym roku go�ymi r�kami po�o- �y�a na Cukarce. - Nie cz�stuj� pana kaw� - powiedzia�a Kora. - S�usznie, bo si� �piesz� - odpar� komisarz. - Chc� ci� zapro- si� na stadion. - Niech pan nie wariuje, szefie. Za dziesi�� minut odlatuj� na wie� do swojego bratanka Gierasika. - Wspaniale - odezwa� si� komisarz. �agodny u�miech roz- ja�ni� jego oblicze - zmarszczki pojawi�y si� na opalonej sk�rze obok b��kitnych oczu, bia�e z�by b�ysn�y w promieniach po�u- dniowego s�o�ca. Milodar odsun�� z czo�a siwy kosmyk - kto inny z siwymi w�osami wydaje si� starszy, Milodar - m�niejszy. - Wspaniale - powt�rzy�. - Na �adn� wie� nie pojedziesz. Idzie- my na stadion Wembley. - Komisarzu, to nie czas ani miejsce na �arty! - Na �arty zawsze jest czas - odparowa� komisarz. - M�czy- zna od razu zapyta�by, na jaki mecz si� wybieramy. Ciebie to nie interesuje? - Nie gram w pi�k�. Nie ogl�dam mecz�w, nie cierpi� futbo- lu - Pomy�l, �e jeste� na s�u�bie i wykonujesz szczeg�lnie wa�- ne zadanie! - Ani mi si� �ni. - Jeste� zwolniona z InterGpolu! - Od dawna marz� o zwolnieniu z tej pa�skiej omsza�ej orga- nizacji! - Koro, zdoby�em dla twojej babci nasiona dyni zwyczajnej i mar- chwi odmiany �Buratino". Pami�tasz, jak si� upomina�a o nie? - Komisarzu, jest pan na dodatek starym ob�udnikiem, chytru- sem i k�amc�. Gdzie s� nasiona? - Zaraz po meczu. - Co to za mecz? - O, to ju� lepiej, przyjaci�ko, znacznie lepiej! - Prosz� wreszcie powiedzie�! - Rosja - Argentyna, fina� Pucharu �wiata. - Czy to ju� dzi�? - Widz�, �e za bardzo nie znasz si� na futbolu, kruszyno. - Nie cierpi� takiego traktowania. - A na inne nie zas�ugujesz. Agent InterGpolu zobowi�zany jest, rozumiesz, zobowi�zany do wiedzy o pewnych podstawowych sprawach. Na przyk�ad, musi zna� wynik dzia�ania dwa razy dwa, liczb� �pi" oraz dat� i wynik meczu Kosja - Argentyna w nnaie f u- charu �wiata. - Nasiona ma pan przy sobie? Hologram poklepa� si� po kieszeni na piersi. - Mo�e jednak poinformuje mnie pan, po co mnie tam wle- cze? Mo�e jaki� m�odszy pracownik sektora marzy, by znale�� si� na moim miejscu? - Oczywi�cie. - A bilet na mecz kosztuje pewnie fortun�? - Na pewno. - No to powie pan czy nie? - W �adnym wypadku. - Dlaczego? - Dlatego, �e zamierzam powierzy� ci spraw�, kt�rej specyfik� okre�la wynik fina�owego meczu Pucharu �wiata w pi�ce no�nej. - Zabij� pana, komisarzu - o�wiadczy�a Kora i, wzi�wszy ze stojaka pogrzebacz, ruszy�a w stron� Milodara, �eby wprowadzi� gro�b� w czyn. Odruchowo odsun�� si�, kiedy Kora wzi�a zamach. Wyci�gni�ta do przodu �apa wypchanego nied�wiedzia przeszy�a hologram i wy- sun�a si� z piersi komisarza. To by� koszmarny widok. Kora upu�ci�a pogrzebacz i rzek�a: - Szkoda, �e nie jest pan prawdziwy. Milodar w ko�cu zauwa�y�, �e z jego piersi sterczy �apsko nied�wiedzia z wysuni�tymi do przodu szponami, zrobi� krok do przodu. - Na stadionie b�d� najprawdziwszy z mo�liwych. Takie s� zasady. Milodar s�yn�� w firmie z tego, �e zawsze �ama� wszystkie za- sady. Wej�cie na stadion Wembley-2 znajduje si� w okolicy stacji metra �Sportiwnaja". W tym kierunku pod��aj� specjalne poci�gi od stacji �Park Kultury", �Sokolniki" i ��ubianka". Podstawiane s� z wyprzedzeniem, na d�ugo przed pocz�tkiem meczu, na peronach zbiera si� barwny t�um - prawdziwi pi�karscy kibice. Ale co si� dzia�o w tym, od miesi�ca oczekiwanym dniu fina�u - trudno opi- sa�! Fantastycznie wzbogacili si� sprzedawcy gwizdk�w, daszk�w s�onecznych albo przeciwdeszczowych, r�nych napoj�w i innych drobiazg�w. Puste, ciemne poci�gi z wielkimi napisami nad przednimi szy- bami: �Stadion Wembley" wpada�y na o�wietlone perony stacji, a po chwili rozsuwa�y si� drzwi z napisami �Nie opiera� si�", we wn�- trzu zapa�a�y si� �wiat�a i t�umy kibic�w, jeszcze spokojnych, jesz- cze pokojowo nastawionych, wlewa�y si� do wagon�w, wype�nia�y je a� do ca�kowitego, dobrodusznego wype�nienia. Wagony w mgnie- niu oka przesi�ka�y trudnym do opisania skomplikowanym zapa- chem tytoniu, piwnego oddechu, oleju silnikowego, potu i pasty do but�w, ale wtedy poci�g rusza� i rozp�dza� si�, p�dz�c coraz szyb- ciej w g��b tunelu, i zapachy wylatywa�y przez otwarte g�rne szy- by okien i zostawa�y w ciemno�ciach tuneli. Kibice, dziel�c si� bojowym duchem, usi�owali �piewa� pie�ni swej m�odo�ci. Zachowywali si� tak, jakby starali si� przestrzega� regu�y gry, kt�rych Kora, przyci�ni�ta przez t�um do Milodara, nie zna�a. Wi�cej -jako do�wiadczony agent InterGpolu by�a zmieszana i niemal przestraszona tym, �e Milodar, po raz pierwszy, od kiedy pami�ta�a, pojawi� si� ciele�nie, i to tak blisko - �wietnie czu�a jego pier�, r�ce, wyczuwa�a oddech, twardy w�s �askota� j� w policzek. - Ja te� czuj� si� zagubiony - przyzna� Korze, pieszcz�c odde- chem jej ucho. - Pewnie ju� czas, bym si� o�eni�. Znalaz� sobie czas na marzenia! Komisarz Milodar by� najlepsz� parti� i starym kawalerem, na kt�rego polowa�o, przestrzegaj�c albo i nie przestrzegaj�c regu� gry, kilka tysi�cy urodziwych i nieurodziwych mieszkanek Galaktyki. By� mo�e, twierdzi�y z�e j�zyki, specjalnie wymy�li� dla siebie zasady: nigdy i nigdzie nie pokazywa� si� ciele�nie, poniewa� obawia� si� porwania. Na pewnych planetach dorastaj� odwa�ne i bezstresowe dziewoje, gotowe do porwania i zha�bienia m�czyzny, kt�ry wpad� im w oko. Tylko w�ski kr�g najwy�szych szar� InterGpolu i, by� mo�e, najbli�si przyjaciele komisarza wiedzieli, �e Milodar by� ju� �onaty, ale, niestety, pod pow�ok� pi�knej dziewczyny ukrywa�o si� niezbyt sympatyczne stworzenie z pewnego peryferyjnego globu, kt�- re mia�o nadziej� tym sposobem omota� komisarza, szanta�owa� go i przenikn�� do najskrytszych sekret�w Ziemi. Co prawda to nie tro- ska o bezpiecze�stwo bierni spowodowa�a, ze Komisarz sta� si� za- twardzia�ym kawalerem, chocia� zachowa� szczere uczucie do wra- �ej pow�oki, wykonanej przecie� tak znakomicie! Kocha� j� nawet i teraz, i do tej chwili zachowa� tr�jwymiarowe zdj�cia swojej pierw- szej �ony, mimo �e jej prawdziwe macki i �uchwy dawno ju� zgni�y na pewnym odleg�ym cmentarzysku, w pasie Asteroid. Niedawno Milodar interesowa� si� p�ywaniem synchronicz- nym i nie opuszcza� ani jednych zawod�w, w kt�rych uczestniczy- �y bli�niaczki Julietta i Makbetta �yliny. Ale kt�r� z nich si� inte- resowa� i kt�ra z nich podarowa�a mu klips do nosa, pozostawa�o tajemnic� nawet dla Kory. Poci�g p�dzi� ku stacji przeznaczenia, nie zatrzymuj�c si� na niekt�rych stacjach, podporz�dkowany swemu celowi - dowie�� sw� parti�, sw�j tysi�c kibic�w na Wembley-2 i nikogo nie interesowa�o, w jaki spos�b osi�gnie sw�j cel. Kto� zacz�� rytmicznie klaska�. Ta-ta, ta-ta-ta! Ca�y wagon to podchwyci�, nawet Kora wiedzia�a, jak interpretowa� te klaski i tu- pania w pod�og� - stare jak ca�y �wiat zawo�anie: �Spar-tak - mi- strzem jest!" Wagon kiwa� si�, kibice tupali i klaskali, podkr�caj�c si�. Milo- dar, korzystaj�c z niezwyk�ej sytuacji, g�aska� biodro Kory, na szcz�- �cie by�o tak ciasno, �e g�aska� przy okazji r�wnie� biodra innych kibic�w, za co w ko�cu oberwa� od rudego krzywonosego s�siada, kt�ry nawet w tej ciasnocie zdo�a� przy�o�y� nie�le komisarzowi, dodaj�c mentorskim tonem: - My tu nie po to si� zebrali�my. - Zniszcz go! - sykn�� rozjuszony komisarz. W InterGpolu dzia�a takie prawo: komisarze i superkomisarze sami nigdy nie paraj� si� gwa�townymi czynami. Przywo�uj� w tym celu agent�w. - Ale ja si� z nim zgadzam - powiedzia�a Kora. - Nie po to tu jeste�my. - A po co? - ma�o logicznie zapyta� komisarz. Ale poci�g ju� hamowa� przed peronem stacji �Stacja We- mbley-2". Dalej to ju� poni�s� ich t�um, musieli tylko przestawia� stopy, �eby nie upa�� i nie da� si� rozdepta�. Wszystkie linie schod�w w metrze jecha�y tylko do g�ry, a i tak z trudem dawa�y sobie rad� z ludzk� rzek�, ale nikt nie narzeka�, ludzie nawet jako� dziwnie cieszyli si�, ju� smakuj�c przyjemno��, jakiej b�d� za�ywa� przez najbli�sze dwie godziny. Na ulicy by�o pochmurno - pogoda zmieni�a si� w czasie, kie- dy jechali metrem. Kora odnotowa�a ten fakt i chcia�a podzieli� si� nim z komisarzem, ale natychmiast o tym zapomnia�a. Od stacji metra �Sportiwnaja" do stadionu prowadzi�a szeroka asfaltowa droga, przechodz�ca pod nasypem kolei �elaznych, po prze- kroczeniu kt�rego otwiera�a si� przed zachwyconymi spojrzeniami kibic�w panorama ogromnego stadionu. Tu ju� �atwiej by�o si� przemieszcza�, t�um nie by� tak zbity. - Milodarze, wyja�nij mi, co to za mecz - poprosi�a Kora. - Ciszej b�d� - przestraszy� si� komisarz. - Bo jeszcze ci� us�yszy jaki� kibic! Zabij�! - Za co? - Za to, �e zajmujesz cudze miejsce. Mo�e przez ciebie nie do- sta� si� na stadion prawdziwy mi�o�nik rosyjskiej dru�yny. - Dobrze, niech wi�c pan m�wi cicho - zgodzi�a si� Kora. - Dzi� odbywa si� tu fina� mistrzostw �wiata w pi�ce no�nej za rok dwa tysi�ce sz�sty. - Jaki? - Dwa tysi�ce sz�sty - powt�rzy� Milodar. Co� poruszy�o si� w pami�ci Kory. Ale co to by�o? - Prosz� dalej. - Gry fina�owe odbywaj� si� w Londynie, na stadionie �We- mbley" - kontynuowa� komisarz, zataczaj�c r�k� ko�o, a Kora skin�a g�ow�- wiedzia�a przecie�, �e zbli�aj� si� do stadionu �Wembley". I �e znajduje si� w Londynie. - Naprawd� w Londynie? - zapyta�a. - Nikt nie s�dzi�, �e dru�yna rosyjska dotrze do �wier�fina�u. Bo �eby tak si� sta�o, musia�aby wyeliminowa� dru�yn� Niemiec. Rozumiesz mnie? - Rozumiem. - Wygrali�my w dogrywce - powiedzia� Milodar. - Dotarli�my do p�fina�u, gdzie spotkali�my si� z gospodarzami turnieju -An- glikami. Mam kontynuowa� czy przypomnia�a� sobie? - Kontynuowa�. - W p�finale nie mieli�my �adnych szans. Bilety na �Wembley" kosztowa�y po tysi�c funt�w szterling�w. - A dzi�? - Dzisiaj s� ta�sze - machn�� r�k� Milodar, kt�ry chcia� kontynu- owa� opowiadanie. - Mecz zacz�� si� bez �adnego zwiadu. Ju� w �smej minucie Johnson - ta czarna torpeda - przy�o�y� g�ow� w dolny pra- wy r�g i po zabawie. Charitonow nie mia� najmniejszych szans. - Co� mi znajomo brzmi to nazwisko - zauwa�y�a Kora. - Nic dziwnego! - odezwa� si� id�cy obok gro�nie wygl�daj�cy m�czyzna w panamie. - Nie ma drugiego takiego bramkarza na ca- �ym �wiecie. Przecie� to on obroni� karnego Maradony Juniora! - Chwila, prosz� si� nie wtr�ca�! - roze�li� si� Milodar. - Kto tu opowiada? Ja czy pan? - Nie z�o�� si�, stary - wtr�ci� si� chudy Krysznaita z brudnym warkoczykiem z ty�u g�owy. - Ka�dy chce si� podzieli� wra�eniami. Trzeba kocha� ludzi. - Nie wszystkich! - odparowa� Milodar. - Mam, m�ody cz�owie- ku, tak� specjalizacj�: wybieram kogo kocha�, a kogo ukara�. - Myli si� pan - z godno�ci�, cho� cicho odpowiedzia� Krysz- naita. - Nawet krokodyl ma prawdziwych przyjaci�. - Krokodyle nie pope�niaj� przest�pstw - nie zgodzi� si� z nim Milodar. - No to b�dziecie s�uchali czy tak sobie po pr�nicy b�dziemy szli? - rozz�o�ci� si� gro�nie wygl�daj�cy m�czyzna. - Chc� opo- wiedzie�, jak Charitonow gra� w m�odzie�owej szkole sportowej. A poniewa� nikt nie wiedzia�, jak wyst�powa� Charitonow w barwach m�odzie�owej szko�y sportowej, to otaczaj�cy zamilkli i uwa�nie wys�uchali opowie�ci gro�nego m�czyzny, kt�ry snu� opowie�� o chorowitym ch�opczyku, kt�remu zabraniano gra� nawet w szachy, ale kt�ry to ch�opczyk uciek� niani pewnego dnia, zoba- czy�, jak trenuje bramkarz Czerczesow i wybra� sw� drog� �ycio- w�. W tajemnicy przed rodzicami zacz�� oblewa� si� o �wicie lo- dowat� wod� i godzinami wisia� na futrynie drzwi, by wzmocni� i wyd�u�y� swe ramiona. S�uchaj�c tak tej niedoko�czonej, niestety, sagi doszli do bramy stadionu, los wskaza� Krysznaicie miejsce w tym samym rz�dzie, o dwa miejsca w lewo. Pomacha� Korze jak starej znajomej i poda� jej suchy placek z sezamu. Kora z wdzi�czno�ci� przyj�a placek, chocia� komisarz ostrzeg� j�, �e mo�e by� zatruty - podejrzliwo�� by�a mocn� stron� jego natury. Dzi�ki niej wydostawa� si� z ca�- kowicie beznadziejnych sytuacji, poniewa� przed czasem domy�la� si� niebezpiecze�stwa. Ob�oki zakry�y s�o�ce, dzie� nie by� upalny, jakby specjalnie stworzony na wa�ne pi�karskie spotkanie. Siedzia�o si� w ciasnocie. Zapewne wi�cej sprzedano bilet�w, ni� by�o miejsc, ale nikt nie narzeka� na �cisk; wr�cz przeciwnie, wszyscy dzi�ki temu czuli duchow� blisko��, albowiem, za wy��cze- niem mizernych grupek na przeciwleg�ej trybunie, wymachuj�cych bia�o-niebieskim argenty�skimi flagami, reszta stadionu by�a swo- ja, rosyjska, zjednoczona i niepokonana. Na boisko wybieg� s�dzia - Mulat z Trynidadu, o czym poinfor- mowa� Kor� s�siad z prawej, zbudowany wy��cznie z kanciastych ko�ci emeryt, z wojskow� lornet�, w mundurze bez naszywek, ale z licznymi baretkami medali. Problem Mulata z Trynidadu by� gor�co roztrz�sany na trybu- nie, poniewa� zachodzi�o podejrzenie, �e znajdzie on wsp�lny j�zyk z Argenty�czykami. Postraszy ich Argentyna swoj� marynark� wo- jenn�- i co ma zrobi� taki Trynidad? Dlatego trybuna za lew� bram- k� skandowa�a: - Try-ni-da-dzie, won st�d dzia-dzie! Str��w porz�dku, wszystkich, ��cznie z �o�nierzami wojsk wewn�trznych, �ci�gni�tych z Tu�y, okrzyki te niepokoi�y. Dawa- li temu wyraz, odwracaj�c g�owy w tamtym kierunku, a niekt�rzy zaciskali pi�ci. A w gar�ciach trzymali pa�ki. Na stadionie podnios�a si� wrzawa - w rz�dowej lo�y pojawi� si� prezydent oraz niekt�rzy dzia�acze FIFA i premier Argentyny - madame o pos�pnej urodzie. S�dziowie wywo�ali dru�yny na boisko Wybiegli r�wnoleg�ymi rz�dami: niebiesko-biali -Argenty�- czycy i czerwono-biali - swoi, rosyjscy. Stadion oszala�, krzyki i duchota niemal zemdli�y Kor�. Ile� lu- dzi zejdzie dzi� z powodu ataku serca i udaru? - pomy�la�a. Przecie� - podsumujmy - ona sama, niedawno uko�czy�a dwa- dzie�cia pi�� lat, mia�a sto siedemdziesi�t pi�� centymetr�w harmonijnie rozwini�tego cia�a i pi�kn� twarz, ona, kt�ra uko�czy�a szko��, potem wydzia� prawa Moskiewskiego Uniwersytetu i Wy�sz� Szko�� lnterG- polu, wygra�a mistrzostwo �wiata w skoku wzwy�, wysz�a za m��, po roku rozsta�a si� z m�em, przebola�a t� tragedi�, pracowa�a na osiem- nastu globach, trzykrotnie zmienia�a zmasakrowane cia�o, sama zabi�a czterech zatwardzia�ych przest�pc�w - w sumie, kr�tko m�wi�c - by�a jednym z najcenniejszych agent�w InterGalaktycznej Policji. A na stadionie �Wembley-2" omal nie zemdla�a! Bramka niebiesko-bia�ych by�a po prawej, bramka czerwo- no-bia�ych -po lewej. Od pierwszej chwili gospodarze rzucili si� do szturmu. O ile dla Argenty�czyk�w przegrana w tym meczu by�aby tyl- ko i wy��cznie tragedi� narodow�, po kt�rej prezydent musia�by ust�pi�, krwawi genera�owie wszcz�� terror, pi�karze ukry� si� na emigracji, a inasy pracuj�ce sta�yby si� jeszcze biedniejsze, to dla gospodarzy, dla Rosjan, pora�ka oznacza�a upadek honoru ca�ego narodu. Rosjanie nie potrzebowali drugich miejsc, kt�re im wszyscy proponowali. Oni bior� wszystko albo nic. Tak powiedzia� car Iwan Gro�ny, wje�d�aj�c do wzi�tego przez siebie grodu Kaza� wierz- chem na bia�ym rumaku, a strateg i taktyk �uk�w powt�rzy� te s�o- wa, wchodz�c do Berlina pod Bram� Brandenbursk�. Innymi s�o- wy - Trynidadzie, won st�d, dziadzie! Pewne ekonomiczne problemy, ��cznie z problemami narodowo- �ciowymi i spo�ecznymi, by�y bezpo�rednio zwi�zane z wynikiem tego meczu. Oczekiwano na� i w Moskwie, i w Tul�, ale te� w Tbi- lisi, U�ad-Ude i w kilku innych gor�cych punktach. W�a�nie tym mo�na by�o wyt�umaczy� fakt, �e londy�ski stadion �Wembley" by� w dziewi��dziesi�ciu procentach zape�niony przez Rosjan. Pierwszy cios zada� Pierwuchin. Pierwszy - Pierwuchin, to po��czenie wywo�a�o na trybunach u�miechy i oklaski. Ale kiedy ten�e Pierwuchin usi�owa� strzeli� na bramk� spoza linii pola karnego, to jaki� bezczelny argenty�- ski obro�ca po chamsku �ci�� go na muraw�. I wtedy rosyjscy ki- bice zacz�li si� niepokoi�, poniewa� s�dzia z Trynidadu, czego si� mo�na by�o spodziewa�, nie tylko nie odgwizda� karnego, ale na- wet banalnego rzutu wolnego. Oburzenie na stadionie opad�o dopiero po d�u�szej chwili, kie- dy uda�o si� Rosjanom przeprowadzi� sk�adny atak, zako�czony nieudanym strza�em �ele�niaka. Kora, nie b�d�c aktywnym kibicem, rozgl�da�a si�, przygl�da�a publiczno�ci i stara�a si� odgadn��, po co komisarz Milodar traci� czas i pa�stwowe pieni�dze na tak� rozrywk� w�tpliwego kalibru. A poniewa� za dobrodusznymi maskami komisarz ukrywa� zim- ny i wyrachowany, a nawet okrutny umys� wszech�wiatowego in- tryganta, to Kora niemal zwichn�a sobie m�zg, usi�uj�c rozwik�a� zagadk� ich obecno�ci na stadionie. I doczeka�a si�, �e przegapi�a moment, kiedy do bramki jej rodak�w wpad� g�upi, krety�ski, przy- padkowy i niesprawiedliwy gol. O tym, �e by� niezas�u�ony i przypadkowy dowiedzia�a si� Kora z ust Milodara, kt�rego energicznie poparli s�siedzi, szczeg�lnie ten z prawej, kanciasty staruszek z baretkami. G�o�no domaga� si� on powt�rzenia, �eby wszyscy zobaczyli, �e gol pad� ze spalonego, a na dodatek strzelony by� r�k�. W szale staruch zacz�� t�uc Kor� pi�ci� w plecy, to bola�o, ale dziewczyna rozumia�a, �e musi wytrzyma�, poniewa� biedny weteran nie wiedzia�, co czyni. Z trybuny rozleg�o si� kilka wystrza��w - �o�nierze w kamizel- kach kuloodpornych rzucili si� po schodach, �eby uj�� zak��caj�cego spok�j kibica, mecz na chwil� zosta� przerwany, a spiker przez me- gafony ostrzeg�, �e w przypadku jeszcze jednego cho�by strza�u, sta- dion �Wembley-2" zostanie zdyskwalifikowany na zawsze, a dru- �yna Rosji przegra walkowerem z wynikiem 0:3. Stadion zaszumia� w bezsilnym szale, jak dziki zwierz, kt�ry wpad� we wnyki. Starzec z prawej powtarza� jak zakl�cie: - Nie, no poczekajcie tylko, ja tu wr�c�! Tylko przynios� erka- em z domu... Pu��cie mnie, id� po erkaem! Okrzyk weterana wzbudzi� zachwyt s�siad�w, ��cznie - ku zdzi- wieniu Kory - z Milodarem. Oczy komisarza �wieci�y z�owieszczym blaskiem sprawiedliwego s�dziego. Wszyscy zacz�li wstawa�, prze- suwa� si�, �eby weteran m�g� szybciej skoczy� po erkaem, a Kora mia�a szcz�cie - teraz jej s�siadem z prawej sta� si� bardzo mi�kki, o sennym wygl�dzie m�odzian ze s�uchawkami i tak� nieobecn� min�, �e mo�na by�o s�dzi�, i� przyszed� na stadion si� zdrzemn��. Gro�by pozbawienia rosyjskiej dru�yny nale�nego jej zwy- ci�stwa odnios�y skutek. Winni zostali ekstrahowani z trybun, wyprowadzeni ze stadionu, a jeden z s�dzi�w bocznych, kt�rego dosi�g�a kula, co prawda ju� w ko�cowej fazie swej paraboli, opu- �ci� boisko na noszach. Zamiast niego pojawi� si� rezerwowy, nie- stety, te� z Trynidadu. Mecz trwa�. Krysznaita poda� Korze jeszcze jeden placek, zawini�ty w ka- wa�ek papieru z numerem telefonu i propozycj� spotkania w celu rozwa�enia problem�w duchowych. Milodar, widz�c, �e Kora czyta co� z tej kartki, b�yskawicznie wyrwa� j� z jej r�ki i prze�u�. Krysz- naita cicho zap�aka�. Na boisku dzia�y si� rzeczy wielkie, poniewa� Maradona Junior upad� na polu karnym i udawa�, �e z�amano mu nog�. Ale kto m�g� mu t� nog� z�ama�, skoro dooko�a nie by�o ni- kogo, poza bia�o-niebieskimi! Nawet je�li kto� mu t� nog� z�ama�, to musia� to by� argenty�ski obro�ca Juan Obermuller, prawdopo- dobnie potomek o�wi�cimskiego kata. Stadion rycza�, usi�uj�c w ten spos�b przekona� w�adze o prze- kupno�ci Trynidadczyk�w, o tym, �e Maradona Junior sam sobie t� nog� z�ama�, aby dosta� karnego i mo�e nawet z�ama� j� sobie wcze- �niej, wczoraj albo przedwczoraj, pod znieczuleniem og�lnym. Na bie�ni pojawi�y si� trzy samochody stra�ackie i zacz�- �y gro�nie wymachiwa� ryjkami w�y, jakby wyszukuj�c dla sie- bie ofiary. S�dzia z Trynidadu ruszy� ku bia�ej plamie, z kt�rej egzekwuje si� jedenastometrowy rzut karny do rosyjskiej cierpi�tniczej bram- ki. Maradona Junior zosta� zniesiony z boiska, a ca�y stadion za- cz�� wy�, �eby zastraszy� trynidadzkiego s�dziego. Ale widocz- nie p�acono mu w galaktycznych kredytach, wi�c nie da�o si� s�- dziego wzruszy�. Christofor Cortez, o ksywce Buenos Aires, zbli�y� si� do pi�ki i ustawi� j� sobie, nie zwracaj�c uwagi na bez�adne strza�y z trybun. Op�dzaj�c si� od pocisk�w metalow� r�kawiczk�, odszed� na jakie� dziesi�� metr�w. Nasz bramkarz Charitonow kiwa� si�, jak pante- ra przed skokiem, i wraz z nim kiwa� si� ca�y stadion. Nawet Kora poczu�a strach na my�l o tym, co si� zaraz stanie. Narastaj�c niczym odleg�a na pocz�tku lawina, wype�niaj�c sob� ca�e nad stadionem powietrze, powsta� nad nim g�uchy wielo- tysi�czny gwizd. Korze wydawa�o si�, �e ten gwizd przydusi do trawy, sp�aszczy nieszcz�snego napastnika Argenty�czyk�w, kt�ry musia� si� rozp�- dza�, ci�gn�� na swoich plecach ten wielotonowy ci�ar. Ale, wydzieraj�c nogi z murawy, rozpaczliwie d���c do pi�ki, mimo wszystko dobieg� do niej i uderzy� tak, jakby by� to wieloki- logramowy odwa�nik... Pi�ka wolno potoczy�a si� po trawie, z trudem dotar�a do bramki, a tam, podskoczywszy widowiskowo, bramkarz Charitonow nakry� j� cia�em i znieruchomia�, jakby dokona� niewyobra�alnego wyczynu, rzuciwszy si� na pi�k� z wysoko�ci kilkupi�trowego budynku. Ale jak�e ten czyn uskrzydli� stadion! Jak wszyscy krzycze- li i cieszyli si�, �piewali i pl�sali, pili w�dk�, kryt� w kieszeniach i pod pachami, �piewali pie�ni patriotyczne. Za�amany napastnik wl�k� si� ku �rodkowi boiska, a nasi, jakby wst�pi� w nich duch wojny i Wiktorii, run�li na bramk� przeciwnika. Uderzenie �elubko trafi�o w poprzeczk�, a ta rozdzwoni�a si�, jak maszt trafiony pirack� kul�, Kusiucki waln�� pi�k� w bramkarza, kt�ry zosta� na noszach zniesiony z boiska i zast�piony przez m�o- dego i nieostrzelanego. Szturm na argenty�sk� bramk� niew�tpliwie zako�czy�by si� golem, gdyby nie kolejny przypadek. W czasie gdy obro�cy Argen- tyny wybijali panicznie pi�k� gdzie si� da�o, byle dalej od w�asnego pola karnego, jeden z takich przypadkowych wykop�w trafi� prosto pod nogi Juana Obermullera, i ten Argenty�czyk niemieckiego po- chodzenia zupe�nie przypadkowo znalaz� si� na �rodku boiska ca�- kowicie sam z pi�k� przy nodze. Przez kilka sekund Juan sta� i zastanawia� si�: pos�a� pi�k� na trybuny czy odda� swojemu bramkarzowi. Trener Argenty�czyk�w macha� do niego spoza linii autowej, sugeruj�c jakie� diabelskie za- grywki i sugestie te odnios�y skutek: mo�e niespecjalnie szybko, ale jednak ruszy� Juan na rosyjsk� bramk�, a nasi napastnicy, nie docze- kawszy si� od niego podania czy wybicia na aut, pognali za nim. Ale sp�nili si�. Poniewa� Juan spotka� si� z Charitonowem, kt�ry do�� lekkomy�lnie opu�ci� bramk�, kiwn�� rosyjskiego bramkarza i p�dzi� na jego bramk�. Charitonow goni� Juana Obermullera, ��- daj�c by ten zatrzyma� si� i przesta� zachowywa� po chamsku, nasi napastnicy p�dzili za Charitonowem i obsypywali go ostatnimi s�o- wy, s�dzia bieg� za nimi wszystkimi... Niekt�rzy z kibic�w, ci, co siedzieli w pierwszych rz�dach, zrozumieli, czym mo�e si� ta afera sko�czy� i zacz�li wybiega� na bie�ni�, ale te� nie nad��ali. Snajperzy, kt�rzy mogliby si�gn�� Ju- ana, niestety, wystrzelali amunicj� wcze�niej i tylko jeden fotore- porter zd��y� wybiec na boisko i rzuci� si� pod nogi Argenty�czy- ka. Ale ten kompletnie nie zwr�ci� uwagi na ofiarny czyn i, wtur- lawszy pi�k� do bramki, sam te� do niej wpad�. - Gdzie� nasi weterani? - dar� si� Milodar. - Gdzie ci weterani z erkaemami? Weteran�w nie by�o. Sprzedajny s�dzia zaliczy� gola, a bohater fotoreporter wsta�, wyj�� pi�k� z siatki i uciek� z ni�, daj�c tym zna�, �e �adnego gola nie by�o, poniewa� nie by�o te� pi�ki. Krysznaita poda� Korze placek sezamowy, a ta zacz�a podej- rzewa�, �e w tajemnicy kibicuje Argenty�czykom. S�siad z drugiej strony, w nausznikach, siedzia� z zamkni�tymi oczami i b�ogo si� do siebie u�miecha�. Jaki� dziwny cz�owiek. Kiedy po pi�ciominutowej przerwie, podczas kt�rej �o�nierze odbijali z r�k kibic�w to, co by�o kiedy� napastnikiem Obermulle- rem, i odnosili to do szpitala polowego, gra zosta�a wznowiona. Na tablicy p�on�� wynik �2 : 0" dla Argentyny. Do ko�ca pierwszej po�owy zostawa�o jeszcze kilka minut, sta- dion przytulnie szumia�, nie mog�c wymy�li�, czym by tu zaskoczy� przekl�tych Argenty�czyk�w. I nagle sk�d� dobieg� okrzyk: - Plusz-kin... Plusz-kin... Plusz-kin... - Plusz-kin! PLUSZ!!! KIN!!! Stadion skandowa� to s�owo, jakby to by�o �Hura!" - Co to? - zapyta�a Kora grubego s�siada. Ten nie s�ysza�. - Co to? - zapyta�a Kora Milodara. - Ach, daj mi spok�j -odpowiedzia� komisarz. -Nic z tego nie b�dzie! W tym momencie rozleg� si� gwizdek s�dziego i dru�yny przy akompaniamencie wycia i ryku publiczno�ci ukry�y si� w podziem- nych tunelach, by wylizywa� rany i planowa� nowe ataki. - Chod�my do bufetu - zaproponowa� Korze Milodar. Dziewczyna w pierwszej chwili chcia�a odm�wi� - taki stan psychofizyczny stu tysi�cy ludzi wprawia� j� w z�e samopo- czucie, ale Milodar upiera� si�, by Kora zakosztowa�a do ko�- ca ca�ego zestawu m�skich przyjemno�ci. Tak wi�c Kora, by nie spiera� si� z prze�o�onym, posz�a z nim pod trybuny, gdzie panowa� ha�as, by�o nakopcone, �mierdzia�o piwem, wala�y si� na pod�odze puszki po piwie i butelki po w�dce �Smirnowska- ja", gdzie pos�pnie ha�asowali rozsierdzeni kibice, przypomi- naj�c pszczeli r�j, gotowy rzuci� si� na przechodnia, kt�ry nie- opatrznie przygni�t� kr�low�. Korze nie smakowa�y kanapki, kt�re zdoby� dla niej Milodar, podobnie jak piwo, przyniesione przez Krysznait�, kt�ry, uznaj�c siebie za ich starego znajomego, przywl�k� si� tu za nimi. - Kim jest ten Pluszkin? - zapyta�a Kora, �eby jako� podtrzy- ma� w�t�� rozmow�. - Nic z tego, nie b�dzie - powiedzia� Krysznaita i wsun�� Ko- rze do Kieszeni kartk� z numerem swojego telefonu. Ale komisarza takie tanie sztuczki nie denerwowa�y, wyj�� t� kartk� z kieszeni i po�kn��, nawet jej nie prze�uwaj�c. - Pluszkin - powiedzia� - zosta� usuni�ty ze sk�adu dru�yny jeszcze przed mistrzostwami �wiata. I s�usznie. - Za co? - zapyta�a Kora. - To by� niez�y napastnik... - Znakomity napastnik - doda� Krysznaita. - Ale prowadzi� niesportowy tryb �ycia - powiedzia� Milo- dar. - W zasadzie to wszyscy prowadz� niesportowy tryb �ycia. - Krysznaita wyj�� z kieszeni notes i napisa� na kartce sw�j tele- fon. - Ale tu chodzi�o o zasady. - W�a�nie tak - zasady - zgodzi� si� Milodar i odebra� Krysz- naicie notes. - Pluszkin zyska� nadwag�. - No to co? - zdziwi�a si� Kora, - Mia� przykazane - uwa�aj na nadwag�, a on nie uwa�a�. - Ale co w tym takiego przest�pczego? - Nawet sam prezydent nakaza� Pluszkinowi, by zrzuci� zb�d- ne kilogramy. - A on nie zrzuci� - powiedzia� Krysznaita. Nie mia� ju� na czym pisa�, wi�c pokazywa� numer na palcach. - Tylko dodawa� nast�pne kilogramy. - 1 zacz�� �le gra� w pi�k�? - Nikt tego nie wie - przyzna� komisarz Milodar. - Przecie� nie zosta� dopuszczony. - Ale dlaczego? - Bo pod�o�e tego by�o amoralne - powiedzia� Krysznaita. - Cie- le�nie zakocha� si� w pewnej kobiecie. A ta powiedzia�a mu, �e chce, by by� gruby i �adny. Mimo �e kierownictwo dru�yny i pa�stwa ��- da�o od Pluszkina sportowej i wysokiej formy, i smuk�ej figury, ten zacz�� bezczelnie ob�era� si�, �ama� re�im przygotowa�... - A ona? - zapyta�a Kora. - Kto - ona? - nie zrozumieli jej pytania m�czy�ni. - Kobieta. Pokocha�a go? - O tym historia milczy - oschle rzuci� Milodar, jakby Kora dopu�ci�a si� jakiego� faux pas. - Nie - ze smutkiem w g�osie odezwa� si� Krysznaita. - O�wiad- czy�a, �e tusza psuje m�czyzn�. �e nie mo�e kocha� cz�owieka, kt�ry dla rozpustnej kobiecej mi�o�ci dopu�ci� si� z�amania re�i- fflu trening�w, dopu�ci� si� zdrady interes�w dru�yny i sportu jako takiego... Odesz�a od niego do prezesa sp�ki akcyjnej �Wielki Uczciwy Sport". - A on? - zapyta�a Kora przepe�niona wsp�czuciem do pi�- karza. - A on, jak powiadaj� niekt�rzy, gra w dru�ynie podw�rko- wej. - Drugie dno tej afery tworzy�y wielkie interesy monopoli - za- uwa�y� Milodar. - M�ody cz�owiek tego nie wie. -I nie chc� wiedzie� - o�wiadczy� z godno�ci� Krysznaita. - Je- stem zwolennikiem mi�o�ci duchowej, wolnej od cielesnych uciech. Rozumie mnie pani? - Skierowa� nami�tne i dwuznaczne spojrzenie na Kor�, jakby proponowa�, by nie wierzy�a w jego s�owa. W tym momencie w przej�ciach i podziemnych korytarzach roz- leg�y si� dzwonki i gwizdki, i widzowie, dojadaj�c swoje sandwicze i dopijaj�c piwo, pop�dzili na trybuny. Druga po�owa rozpocz�a si� od huraganowych atak�w dru�yny rosyjskiej. Wydawa�o si�, �e gol wisi w powietrzu, tak mawiaj� ko- mentatorzy. Ale wisia� ci�gle w miejscu i nijak nie m�g� dowisie� do argenty�skiej bramki. Argenty�czycy, a ich liczba uleg�a pewnej korekcie, poniewa� ju� trzech czy czterech graczy wyeliminowali z gry rosyjscy obro�cy, a limit zmian Argentyna ju� wyczerpa�a, nadal bezczelnie si� bronili; ich bramkarz chwyta� wszystkie strza�y, nawet te kierowane w oddalone rogi bramki. Po trybunach niczym �adunek elektryczny przelecia�a wie��, �e prezydent obieca� auto- rom rosyjskich bramek po samochodzie marki mercedes-�ada, ale to tylko wzmog�o zamieszanie na boisku i ha�as na trybunach. A kiedy niewydarzony wzrostowo i nieprzyjemny dla oka, niemal czarnosk�ry Caravello, wlok�c na ramionach i plecach czterech wspania�ych rosyjskich obro�c�w, wpakowa� Rosji trze- ci� bramk�, a podli Trynidadczycy mieli odwag� j� zaliczy�, ci�- ka cisza zapanowa�a nad stadionem. Wolno wsta� i skierowa� si� do wyj�cia prezydent, pomaszerowali do wyj�� najbardziej s�abi duchem kibice. Ale podstawowa masa jakby obudzi�a si� po chwili, ockn�a si� z szoku i zacz�a skandowa� coraz g�o�niej i g�o�niej: - Plusz-kin! Plusz-kin! Plusz-kin! Nad stadionem rozleg� si� mechaniczny g�os z pot�nych g�o- �nik�w: - Szanowni go�cie stadionu �Wembley"! Informujemy, �e na- pastnik Pluszkin jest zdyskwalifikowany przez federacj� za z�amanie re�imu treningowego i antypatriotyczne zachowania. - Plusz-kin! Plusz-kin! Mecz zosta� zatrzymany. Wszyscy rosyjscy pi�karze, nie zwra- caj�c uwagi na pi�k�, przy��czyli si� do ryku t�umu: - Plusz-kin! Plusz-kin! Argenty�czycy, prawdziwi sportsmeni, na dodatek pewni ju� zwyci�stwa, tak�e zatrzymali si� i zacz�li krzycze�: - Pluszcz-kin! Pluszcz-kin! Nawet przekl�ci trynidadzcy s�dziowie, poddawszy si� woli narodu, krzyczeli: - Pluszy-ki! Pluszy-ki! - Jasne - powiedzia� wtedy s�siad Kory z prawej, �ci�gaj�c z uszu s�uchawki. - Jak mnie wyrzucano z dru�yny, to nikt s�owa w mojej obronie nie powiedzia�. Zdj�� ciemne okulary i w�o�y� je do g�rnej kieszeni marynar- ki. - A teraz, widzicie ich, potrzebne s� im moje nogi? Czy nie mam racji? - Ma pan ca�kowit� racj�, panie Pluszkin - odpowiedzia�a Kora sympatycznemu grubasowi. -1 jest mi bardzo smutno, �e pa�skie oddanie, wierno�� i uczciwo�� nie znalaz�y nale�ytej oceny. Ale je- �li jest pan wolny jutro wieczorem, to mog� pana zaprosi� na ko- lacj� ze sob�. Milodar tak g�o�no zgrzytn�� z�bami, �e wielu pomy�la�o, i� wali si� wie�a z reflektorami. Krysznaita te� us�ysza� s�owa Kory i rozszlocha� si�. - Dzi�kuj� ci, mi�a dziewczyno - powiedzia� pi�karz. -Ale, nie- stety, ci�gle jestem wierny tej parszywej suce, to znaczy Tamarce. Ale jak pani s�dzi - czy warto, abym wyszed� na boisko? W tym momencie znowu o�y�y megafony. Ale tym razem roz- leg� si� z nich do�� wulgarny g�os kobiecy: - S�uchaj, S�awa Pluszkin, m�wi Tamara. Wybaczy�am ci. Je�li wyjdziesz na boisko, to ja wr�c� do ciebie. - Uuuuuuuuu! - rykn�� stadion. Rykn�� z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony - gardzi� Ta- mark�, kt�ra zdradzi�a takiego bohatera, z drugiej - mia� nadziej�, �e wezwanie odniesie odpowiedni skutek. - Oszuka ci� - powiedzia� Milodar. - S�ysz� obok niej m�- ski oddech. - Wiem - odrzek� ze smutkiem Pluszkin. -Ale nie mog� nie pos�ucha�. Wsta�, a w pierwszej chwili nikt na stadionie go nie pozna�. Zanim zacz�� schodzi� w d�, Pluszkin szepn�� do Kory: - Ju� zrzuci�em sze�� kilo. U�cisn�� jej r�k� swoj� siln�, mi�kk� d�oni� i wolno zacz�� schodzi� w d�, w kierunku boiska. A na spotkanie Pluszkinowi ju� p�dzili garderobiani i asystenci ze strojem rosyjskiej dru�yny. Stadion pozna� ju� swojego idola. Kibice wyli jak wilki w le- sie. Argenty�czycy stali zmieszani i ju� �a�owali swojego rycerskie- go zachowania, s��w i gest�w. Podbiegli do trynidadzkiego s�dzie- go i zacz�li pokazywa� na zegarek i ponagla�, by uruchomi� czas. A tymczasem kierownictwo ich dru�yny ju� otoczy�o lo�� komisarza, udowadniaj�c, �e Pluszkin nie jest zg�oszony do gry. Nie wiadomo, jak potoczy�yby si� te wszystkie pertraktacje, ale w tym momencie Pluszkin, ko�ysz�c si�, wybieg� na boisko. I stadion, przygotowany niemal na ka�de rozwi�zanie, zamar� na ten widok. Przecie� w wielu domach wisia�y zdj�cia Pluszkina, ale nikt nie podejrzewa�, �e cz�owiek mo�e tak przyty�. Wydawa�o si�, �e S�awa nie jest w stanie przebiec nawet trzech krok�w. Kibice zacz�li gwizda�, ale jak skaza�cy, niezbyt g�o�no. S�dzia w odpowiedzi dotkn�� swojego gwizdka. Je�li zegar boiskowy nie k�ama�, to do ko�ca meczu pozosta�o mniej ni� p� godziny. 1 mecz potoczy� si� dalej, a wszystkie zmiany zosta�y ju� do- konane. Tyle �e w akompaniamencie rechotu z trybun, kiedy okr�g�y i niezgrabny Pluszkin w �aden spos�b nie m�g� podskoczy� czy dosi�gn�� pi�ki. I im bardziej rechota� stadion, tym bardziej z�o- �ci� si� napastnik. Kora czu�a to wyra�niej od wszystkich, ponie- wa� jej spodoba� si� ten m�czyzna, got�w do takich po�wi�ce� z powodu uczucia. Wyczeka�a wi�c i doczeka�a do takiej chwili, kiedy przez p� sekundy ha�as na trybunach ucich� - krzykn�a g�o�no i takim tonem, kt�ry spowodowa�, �e jej g�os dotar� do uszu napastnika: - S�awa, ja ciebie rozumiem! S�awa znieruchomia� i popatrzy� do g�ry. Jego zalane t�usz- czem oczka wyszuka�y na trybunie Kor�. Podni�s� do niej t�ust� �apk�, u�miechn�� si� - mo�e w�a�nie takiej przyjaznej duszy mu brakowa�o. Akurat w tym momencie zbli�y� si� do� szczup�y i smuk�y jak pie� topoli oraz bezczelny jak rosyjski bankier, Christofor Cortez, kt�ry wyra�nie zapragn�� strzeli� czwart� bramk� rosyjskiej dru- �ynie i udowodni� ca�emu �wiatu, �e prawdziwego futbolu w tym kraju nie znaj�. Grubas Pluszkin nie wydawa� mu si� godnym rywalem, szczeg�lnie �e Cortez, jak wszyscy pi�karze, s�ysza� tragiczn� hi- stori� swojego rosyjskiego kolegi i zapewne nawet mu wsp�czu�. Ale w sporcie wsp�czucie pozostaje poza ogrodzeniem stadionu. Sport nie zna lito�ci. Ale nie taka �atwa to by�a sprawa! Zr�cznym ruchem cia�a Pluszkin odci�� Corteza od pi�ki i ten nawet si� nie zorientowa�, �e nadal biegnie w kierunku rosyjskiej bramki, ale ju� bez pi�ki, a ta, jak przyklejona do nogi Pluszkina, mknie ku innej bramce. Argenty�czycy zmuszeni byli do zmobilizowania ca�ej swej obrony, �eby w ko�cu zwali� Pluszkina z n�g tu� przed swoim po- lem karnym; by� mo�e wszystko sko�czy�oby si� inaczej, gdyby kt�ry� z rosyjskich graczy domy�li� si�, co jest grane i po�pieszy� Pluszkinowi na pomoc. Cho�by po to, by otrzyma� od niego poda- nie. Ale nikt nie po�pieszy�. Ale kiedy dosz�o do rzutu wolnego, przybiegli wszyscy i zapo- mnieli o Pluszkinie, kt�ry, rzecz jasna, sam chcia� wykona� ten wolny. Ale poniewa� nikt go nie zauwa�y�, to potruchta� do swojej bramki - poza nim i bramkarzem wszyscy strzelali Argentynie gola. Ale nie strzelili. Muru z o�miu graczy �ele�niak nie rozwali�, natomiast Cara- vello natychmiast przej�� pi�k� i pogna� na rosyjsk� bramk�. I nikt nie stawa� mu na przeszkodzie. Tylko niezgrabny Pluszkin, kt�rego m�g� ogra� ka�dy. Z mar- twej ciszy Pluszkin domy�li� si�, �e dzieje si� co� niedobrego i odwr�ciwszy si�, zobaczy�, jak dziesi�� metr�w od niego p�- dzi Caravello. Jaki bies wsiad� na Pluszkina, nie wiedzia� nikt, poza Kor�. Pi�karz trzema susami dogoni� Caravello i w�lizgiem pos�a� pi�k� na trybuny. Stadion zatrz�s� si� od oklask�w. Oklaski nie spodoba�y si� kolegom z dru�yny Pluszkina. Tak wi�c kiedy Chochria�ski wyrzuca� pi�k� z autu, to przymierzy� i ci- sn�� w twarz Pluszkina, ale ten uda�, �e tak mia�o by� - odchyli� si� lekko, przyj�� pi�k� na g�ow� i �ongluj�c ni�, pogna� na bram- k� Argenty�czyk�w, przy czym nikt nie m�g� zatrzyma� go ani odgwizda� z�amania przepis�w - ka�dy mo�e, je�li potrafi, donie�� pi�k� do bramki przeciwnika na g�owie. Ju� na polu karnym S�awa przerzuci� pi�k� sobie na lew� nog� i hukn�� ni� pod poprzeczk�. Oczywi�cie, teraz szala� ju� nie tylko stadion. Koledzy z dru�yny rzucili si� do ca�owania i �ciskania Pluszkina, szczypali go i t�ukli przy tym, ale S�awa nie mia� im tego za z�e. Dla niego najwa�niej- sze by�o to, �e zrobi� swoje. Prezydent wr�ci� do rz�dowej lo�y. �Mercedes-�ada" zosta� wytoczony na bie�ni�. A czas p�yn��. Koledzy z dru�yny �le podawali do Pluszkina. Ka�dy wola� sam strzeli� gola, ale nie wychodzi�o im to. 1 oto ca�y ju� stadion krzycza�: - Oddaj Pluszkinowi, ofermo! Nikt nie chcia� oddawa� Pluszkinowi, bo w ten spos�b przy- zna�by si� do bycia oferm�, ale do linii bocznej podbiegli trenerzy z przewodnicz�cym federacji i kazali pi�karzom gra� na Pluszkina, bo w przeciwnym wypadku anulowane zostan� wszystkie zagranicz- ne kontrakty, a moskiewskie mieszkania odebrane. Wtedy pi�karze zacz�li si� rusza� �wawo. Zacz�li, cho� nie chcieli, podawa� do Pluszkina, cho� niestaran- nie i niedok�adnie, ale ten wpad� w trans i dokonywa� cud�w. Stadion szala� z rado�ci i nadziei. Na sze�� minut przed ko�cem meczu Pluszkin strzeli� drugiego gola. Wynik zmieni� si� na 3 : 2 dla Argentyny. Przeciwnicy starali si� powali� Pluszkina, ale nie dawa� si� powali�, bo by� przecie� okr�g�y. Turla� si� tylko i znowu by� na nogach. Kora zwr�ci�a uwag�, �e jej nowy przyjaciel zmienia si� w oczach. Na trybunach zauwa�y�o to wiele os�b. Widocznie t�uszcz Pluszkina by� taki nap�ywowy, niesta�y. Kiedy dwie minuty przed ko�cowym gwizdkiem Pluszkin strzeli� swoj� trzeci� bramk�, by� ju� trzy razy szczuplejszy ni� na pocz�tku po�owy. A w ostatnich sekundach meczu, kiedy trynidadzki s�dzia pod- nosi� do ust gwizdek, ale nie �pieszy� si�, bo nie chcia�o mu si� bie- ga� po boisku dodatkowe trzydzie�ci minut, Pluszkin zosta� w ko�- cu powalony na polu karnym. Wtedy z ulg� s�dzia podyktowa� rzut karny, ale strzeli� gola nie Pluszkin a �ele�niak. I temu �ele�niakowi podarowa� Pluszkin jeden ze swoich trzech mercedes�w, bo spon- sorzy nawet nie mieli czwartego wozu. Stadion szala�, a wielu szlocha�o. Mn�stwo ludzi wybieg�o na boisko, �eby podrzuca� graczy. Ale wi�kszo�� z nich uciek�a, a wtedy ludzie zacz�li podrzuca� trynidadzkich s�dzi�w. Pluszkin r�wnie� uciek�, poniewa� kibic�w zmyli�a ta jego po- stura - gruby jest czy ju� nie? W ciemnych okularach i w starym ubraniu wszed� na trybu- n�, gdzie Milodar i Kora czekali, a� sp�ynie t�um, �eby spokojnie wyj�� ze stadionu. - Przyjmuj� pani zaproszenie - zwyczajnie powiedzia� do Kory. - W �adnym wypadku! - wrzasn�� Milodar. - Jutro Kora b�dzie na drugim ko�cu Galaktyki! - Poczekam - powiedzia� pi�karz. - Nie - sprzeciwi�a si� Kora. - Bez takich komplikacji. Co pan robi dzi� wieczorem? - Tylko nie to! - krzykn�� Milodar. - Tylko nie to! - krzykn�� Krysznaita. - To jest wyj�cie! - ucieszy� si� Pluszkin. - To niemo�liwe! - Milodar by� niez�omny. - Mo�liwe! - odpowiedzia�a Kora. - Zrozumiesz mnie za dziesi�� minut - powiedzia� komisarz. - Je�li zrozumiem, to przeprosz� - uprzejmie odpowiedzia�a Kora i zwr�ci�a si� do pi�karza: - O si�dmej przy wej�ciu do Domu Filmu na ulicy Wasiljewskiej. Tam, gdzie jest neon �Restauracja". - Idziemy, idziemy - Milodar poci�gn�� Kor� za r�kaw. - Cze- kaj� na nas. Kora poda�a d�o� Pluszkinowi, a ten czule j�u�cisn��. D�o� i palce spor- towca byty ci�gle ciep�e i silne, ale straci�y swoj� uprzedni� mi�kko��. Wraz z weso�ym, ha�a�liwym t�umem wyszli ze stadionu i we wrz�cym strumieniu rozradowanych ludzi pod��ali do metra. Wkr�tce podjecha� poci�g. Mia� napisane: �Fina� - Cen- trum". Poci�g p�dzi� bez przystank�w. By�o w nim ciasno, ale weso�o. Nawet Korze nie przeszkadza�y te rozmowy i pie�ni, poniewa� czu- �a si� w jaki� spos�b odpowiedzialna za historyczne zwyci�stwo oj- czystego sportu. Po kilku kolejnych minutach poci�g zatrzyma� si� na stacji ��ubianka", t�um pasa�er�w wyla� si� na peron. Ludzie uspokajali si� i wolno rozchodzili w r�ne strony. Co� dziwnego dzia�o si� z Kor�. - Milodarze - zapyta�a. - Gdzie my�my byli? - Na stadionie �Wembley", na finale mistrzostw �wiata mi�dzy Rosj� a Argentyn�. - Na stadionie Wembley w Londynie - powiedzia�a Kora. Komisarz u�miechn�� si� protekcjonalnie. - Stadion �Wembley" znajduje si� w Londynie - stwierdzi� Krysznaita. - Do widzenia. Rozp�yn�� si� w t�umie. - Milodarze, wyja�nij mi jednak, co si� sta�o? - Nic szczeg�lnego. Byli�my na stadionie... - Stop! Przypomnia�am sobie! Ten mecz odby� si� w dwa ty- si�ce sz�stym roku. W Londynie. Ale przecie� dzisiaj... - Tak, min�o troch� lat. - Ale my byli�my na stadionie! Rozmawiaj�c, wyszli na zewn�trz i usiedli na �awce na skwerze placu �ubianka, �eby wypali� po papierosie. Tak w og�le to Kora nie pali�a, ale teraz by�a podniecona... - To by�a wirtualna rzeczywisto��. VR. S�ysza�a� o czym� takim? - Oczywi�cie, �e tak, czyta�am o tym. - Ale nie pr�bowa�a� jeszcze na sobie? -Nie. - No to pokaza�em ci, co to jest. Poniewa� przyjdzie ci praco- wa� w VR. - Czy to znaczy, �e wszystko to nam si� tylko wydawa�o? - Czy�by� odczuwa�a to jak halucynacje? - W �adnym wypadku. - To samo odczuwali inni widzowie. - Ale oni wiedzieli, �e to tylko widowisko? - Wirtualna rzeczywisto�� jest tworzona przez gigantycznej mocy komputery, kt�re przenosz� ludzi do odpowiedniej rzeczywi- sto�ci, a ona jest ca�kowicie oczywista i indywidualna. -Aleja mog�abym przysi�c, �e nikt na stadionie nie wiedzia�, jak si� sko�czy mecz, chocia� powinni to wiedzie�. - W przeciwnym przypadku nie by�oby sensu wydawa� na bi- let ekwiwalentu miesi�cznej pensji profesora. Ale w chwili, kie- dy specjalny poci�g-translator zbli�a si� do peronu metra, ludzie prze��czaj� si� ze swej rzeczywisto�ci na t� wirtualn�. - I zapominaj�, gdzie s�? - Wiedzieli tylko, �e jad� na wspania�e widowisko pi�karskie. - A dlaczego nikt nie by� rozczarowany? - Niby dlaczego? Ka�dy otrzyma� to, czego chcia�. - Ilu ludzi tak naprawd� w tym uczestniczy�o? - G�uptasie, wszyscy widzowie na stadionie byli prawdziwi. Ta fabu�a VR jest w Rosji tak popularna, �e raz w miesi�cu kibice wype�niaj� ca�kowicie stadion na �u�nikach. - To znaczy - wiedz�, �e id� na �u�niki, a my�l�, �e na We- mbley. - Widzisz, pierwsza komplikacja! Nie pierwsza to sprzeczno��, nie ostatnia. - A gruby Pluszkin? - Zmar� ze staro�ci p� wieku temu. - Czy to znaczy, �e mecze s� r�ne? - Wynik og�lny - cztery - trzy dla Rosji jest sta�y. Ale w ra- mach tego wyniku mo�liwe s� r�ne warianty. -Ale przecie� ja tam kibicowa�am, potr�cali mnie jacy� ludzie, pi�am piwo, s�ysza�am te ryki, by�am tam! - Oczywi�cie, �e by�a�. - 1 poza mn� sto tysi�cy ludzi? - Sto tysi�cy. - I prezydent? - Jaka� tam liczba ludzi jest mira�ami, hologramami. To pi�ka- rze, s�dziowie, prezydent. - Chcesz mi powiedzie�, �e sto tysi�cy ludzi kupuje bilet na mecz, kt�ry odby� si� sto lat temu, zapomina po drodze, w jakim roku �yj�, sp�dzaj� dwie godziny w niewiedzy o ko�cowym wyniku me- czu i przypominaj� sobie dopiero w drodze powrotnej do domu? - W�a�nie tak, moja ty m�drutka! - A pan to wszystko wiedzia�? - Ja nie by�em zakodowany. Przecie� by�em w pracy. - A dlaczego ja zosta�am og�upiona? - Poniewa� chcia�em ci pokaza�, jak przekonuj�ca jest VR, tworzona przez komputer. - Og�upi� pan sto tysi�cy ludzi! - Nie og�upi�em, a pokaza�em im superwidowisko! Przecie� wiesz ju�, �e s� ludzie, kt�rzy chodz� na ten mecz co miesi�c - i ta- kich s� tysi�ce. To ich najwa�niejsza rozrywka w �yciu. - Paskudny narkotyk! - Niby dlaczego? Cz�owiek otrzymuje �adunek dobrego samopo- czucia na ca�y miesi�c. To jest jak mi�o��. P�ki si� ca�ujesz, nie boli ci� nawet z�b. Do narkotyk�w ludzie si� przyzwyczajaj�, a wirtual- na rzeczywisto�� jest jak dobra ksi��ka, jak film. Podoba ci si� - to obejrzyj jeszcze raz. Nie uda�o si� zobaczy� - te� nie katastrofa. - W kinie siedzi si� na sali i nie uczestniczy w akcji. - Nieprawda, w dobrej - tak. Mo�esz wyobrazi� siebie na miejscu bohatera. - Ale nie mog� ci� zabi�. - Z wirtualnego stadionu te� wracasz �ywa. Firma ci to gwa- rantuje. - Uczestnictwo jest wi�c pozorne. - Nie, uczestnictwo jest prawdziwe. Palce Kory wymaca�y w kieszeni kurtki co� mi�kkiego. Wy- ci�gn�a placek sezamowy, ten, kt�ry otrzyma�a na stadionie od Krysznaity. - Wygl�da, �e niepotrzebnie miotam si� po Galaktyce - rzek�a Kora. - Ryzykuj� �yciem, nawet czasem gin�, sama zabijam ludzi... Po co? Mo�na p�j�� sobie na stadion... - Uciek�aby� z tego stadionu natychmiast po tym, jak domy- �li�aby� si�, �e to zabawka, przyprawa do md�ego �ycia. Na twoim stadionie nie ma widz�w, s� tylko prawdziwi sportowcy. - Prosz� mnie nie pociesza�, komisarzu - zaprotestowa�a Kora. Zdawa�a sobie spraw�, �e z wypoczynku w ojczystej wsi nici. Przy wyj�ciu z metra czeka� na nich szary, z niebieskim pasem, s�u�bowy flyer InterGpolu, wywo�any przez Milodara przy pomo- cy ��czno�ci intuicyjnej... Musieli pobiec do maszyny, przykrywaj�c g�owy programami ze stadionu. M�y� sm�tny jesienny deszczyk. Komisarz wyj�� z kieszeni dwie niepozorne paczuszki. - To s� nasiona dla twojej babci. Dotrzymuj� s�owa! Po sze�ciu minutach flyer dostarczy� ich do sanatorium �Uzko- je", znajduj�cego si� za Muzeum Paleontologicznym na peryferiach Moskwy. Tam, pod jednym ze staw�w, znajdowa�a si� tajna baza moskiewskiego sektora InterGpolu. Zeszli betonow� rur� i min�wszy stalowe drzwi, znale�li si� w bia�ym korytarzu. Sufit przecieka� w kilku miejscach. �ciany od dawna prosi�y si� o porcj� farby. Ale Kora nie powiedzia�a tego komisarzowi. Ci�gle �ama�a sobie g�ow� nad celem zaproszenia jej tutaj. Weszli do gabinetu szefa. Nic nie wskazywa�o na to, �e znajduj� si� pod stawem w za- niedbanym parku, mo�e tylko ta miedniczka w k�cie, do kt�rej ka- pa�a woda... Puszyste dywany i niskie fotele sprawia�y, �e gabinet by� na egzotyczny, wschodni spos�b przytulny. - Siadaj, Koro - rzek� komisarz - i czuj si� jak u siebie w do- mu. To by�o powa�ne ostrze�enie. Komisarz nigdy nie by� mi�y w stosunku do swych agent�w, je�li nie zagra�a�o im �miertelne niebezpiecze�stwo. - Co b�dziesz pi�? Whisky z wod� sodow�? Czy d�in z toni- kiem? - Przecie� pan wie, �e pij� wy��cznie w�dk� �Absolut" - od- powiedzia�a Kora, staraj�c si� panowa� nad sob� i nie okazywa� l�ku. Zadanie musia�o by� �miertelnie niebezpieczne. - Zaraz zobaczysz przestraszon�, zrozpaczon� kobiet�. Musisz wsp�czu� jej w tej rozpaczy - powiedzia� Milodar, podaj�c Ko- rze wysoki kieliszek do po�owy wype�niony lodowym kruszywem i cz�stkami cytryny, powierzchni� tworzy�a ko�ysz�ca si� warstew- ka w�dki. - Musz�? - Nie musisz udawa�. Jej rozpacz jest prawdziwa i g��boka. A my musimy jej pom�c. - Na czym polega jej �al? - ostro�nie zapyta�a Kora. Wiedzia�a, �e interGpol aktywnie be�ta si� w wielkiej galak- tycznej polityce. - Boi si�, �e straci swego jedynego bratanka. Jego �yciu zagra- �a niebezpiecze�stwo. - Mamy go uratowa�? - W�a�nie. - Dlaczego? Milodar postawi� sw�j kieliszek na brzegu sto�u i zacz�� wyli- cza� na palcach: - Po pierwsze, jeste�my humanitarni. I ka�de ludzkie �ycie jest dla nas warto�ci� sam� w sobie. - Komisarzu, nie jeste�my na przes�uchaniu w parlamencie. - Nie b�d� bardziej cyniczna, ni� jeste� naprawd�, agentko Orwat. - Nie da si� by� bardziej cyniczn� ode mnie - rzuci�a Kora, �ykn�wszy z kielicha. Oczywi�cie, nie by� to �aden �Absolut", tylko co� ze �redniej klasy, ale nie oczekiwa�a niczego innego od komisarza. Ten westchn�� i wylicza� dalej, zginaj�c palce: - Po drugie, �mier� tego m�odego cz�owieka zada �miertelny cios korporacji VR, kt�rej akcje w po�owie nale�� do rz�du