557
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 557 |
Rozszerzenie: |
557 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 557 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 557 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
557 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Blon Hubbard
Saga roku 3000
Pole bitewne Ziemia
CZʌ� I
- Cz�owiek - powiedzia� Terl - jest skazany na ca�kowit� zag�ad�.
W�ochate �apy braci Chamco zawis�y nad szerokimi przyciskami gry laserowej. Steward, kt�ry cicho drepta� doko�a, zbieraj�c rondle, zastyg� w bezruchu z wytrzeszczonymi oczami. Nawet Char oniemia�.
Przez przezroczyst� kopu�� rekreacyjnego holu Intergalaktycz-nego Towarzystwa G�rniczego przes�cza�a si� - za�amuj�c na wspornikach srebrnymi refleksami - blada po�wiata jedynego ksi�yca Ziemi, znajduj�cego si� tej letniej nocy w pierwszej kwadrze.
Terl podni�s� wielkie bursztynowe oczy znad ksi�gi, kt�r� trzyma� w mocnych pazurach, rozejrza� si� wok� i z satysfakcj� zauwa�y�, jakie wra�enie wywo�a�a jego wypowied�. Rozbawi�o go to. Nareszcie jakie� urozmaicenie monotonii dziesi�cioletniego* pobytu s�u�bowego w tym zapomnianym przez bog�w obozie g�rniczym na skraju drugorz�dnej galaktyki. Jeszcze bardziej mentorskim tonem ni� poprzednio powt�rzy� swoj� opini�:
- Cz�owiek jest to gatunek skazany na wymarcie. Char spojrza� na niego gro�nie.
- Co ty czytasz, do licha?
Terl nie zwr�ci� uwagi na jego ton, ostatecznie Char by� tylko jednym z kilku zarz�dc�w kopalni, podczas gdy on, Terl, by� w niej szefem ochrony bezpiecze�stwa.
- Ze wzgl�du na wielo�� system�w miar u�ywanych przez Psychlos�w, chc�c unikn�� ba�aganu, wszystkie miary czasu, wagi i odleg�o�ci podano w tej ksi��ce w starych ziemskich jednostkach (t�umacz z psychloskiego).
- Nie wyczyta�em tego. Po prostu g�o�no my�l�.
- Musia�e� to sk�d� wzi�� - burkn�� Char. - Co to za bzdury?
Terl podni�s� ksi��k� w taki spos�b, by Char zobaczy� jej grzbiet. Widnia� na nim napis: "Og�lny raport na temat geologicznych teren�w g�rniczych. Tom 250, 369". Jak wszystkie tego rodzaju ksi�gi, by�a ogromna, ale wykonana z takiego materia�u, �e prawie nic nie wa�y�a, zw�aszcza na planecie o tak ma�ej grawitacji jak Ziemia.
- Rughr! - parskn�� Char z niesmakiem. - To musi mie� oko�o dwustu lub trzystu lat. Je�li ju� koniecznie chcesz grzeba� si� w ksi��kach, to mam aktualny raport z walnego zgromadzenia dyrektor�w, kt�ry donosi, �e jeste�my op�nieni w dostawach boksytu o trzydzie�ci pi�� frachtowc�w.
Bracia Chamco popatrzyli na siebie, a potem na gr�, sprawdzaj�c, jak im idzie zestrzeliwanie �ywych j�tek umieszczonych w pojemniku powietrznym. Nast�pne s�owa Terla zn�w zwr�ci�y ich uwag�.
- Dzisiaj - Terl pomin�� milczeniem uwag� Chara na temat pracy - otrzyma�em sprawozdanie z bezpilotowego samolotu zwiadowczego, kt�ry zarejestrowa� tylko trzydzie�ci pi�� stworze� ludzkich w dolinie w pobli�u tamtego szczytu. - Terl machn�� �ap� w kierunku zachodnim, ku wysokiemu �a�cuchowi g�rskiemu rysuj�cemu si� w md�ej po�wiacie ksi�yca.
- No to co? - spyta� Char.
- A wi�c pogrzeba�em w ksi��kach z ciekawo�ci. W tej akurat dolinie by�o ich zazwyczaj tylko par�. Natomiast na ca�ej planecie - kontynuowa�, wracaj�c do mentorskiego tonu - by�o wiele tysi�cy.
- Nie mo�esz wierzy� we wszystko, co czytasz - powiedzia� Char ponuro. - W czasie mojego ostatniego pobytu s�u�bowego, to by� Arcturus IV...
- Ta ksi��ka - przerwa� mu Terl, podnosz�c grub� ksi�g� - zosta�a opracowana przez departament kultury i etnografii Inter-galaktycznego Towarzystwa G�rniczego.
- Nie wiedzia�em, �e mamy co� takiego - zdziwi� si� ro�lejszy z braci Chamco.
Char prychn�� pogardliwie:
- Departament zosta� rozwi�zany ponad sto lat temu. Niepotrzebnie marnowane pieni�dze, trajlowanie o katastrofach ekologicznych i temu podobnych bzdurach. - Przesun�� swe ogromne
cielsko ku Terlowi. - A mo�e masz zamiar uzasadni� nie planowane wakacje? Ju� widz� stos twoich zam�wie� na zbiorniki z gazem do oddychania i pojazdy rozpoznawcze... Ale nie dostaniesz �adnego z moich robotnik�w...
- Zamknij si�! Ja tylko m�wi�em, �e cz�owiek...
- Wiem, co m�wi�e�. Pami�taj, �e tylko dlatego zosta�e� szefem bezpiecze�stwa, poniewa� jeste� sprytny. Tak jest, sprytny. Nie inteligentny, ale sprytny. I nie wyprowadzisz mnie w pole �adnym pretekstem uzasadniaj�cym wyruszenie na ekspedycj� �owieck�. Czy kt�rykolwiek b�d�cy przy zdrowych zmys�ach Psychlos zawraca�by sobie g�ow� takimi rzeczami?
Drobniejszy brat Chamco wyszczerzy� z�by w u�miechu:
- No, mnie si� na przyk�ad znudzi�o to ci�g�e kopanie i �adowanie. Polowanie mog�oby by� fajn� zabaw�. Nie wydaje mi si�, aby ktokolwiek robi� to przez...
Char ruszy� na niego jak czo�g, kt�ry uchwyci� w celownik ofiar�.
- Polowanie na te stworzenia nazywasz fajn� zabaw�? Czy widzia�e� kiedykolwiek cho� jedno z nich? - Stan�� chwiejnie na nogach, a� pod�oga zaskrzypia�a, za�o�y� �ap� za pas i kontynuowa�: - One z trudem wspinaj� si� tutaj. Nie maj� prawie �adnego ow�osienia. Ich sk�ra jest brudnobia�a jak u �limak�w. S� tak delikatne, �e rozpadaj� si�, gdy pr�bujesz w�o�y� je do torby - parskn�� z niesmakiem i podni�s� rondel z kerbango - i tak s�abe, �e nie mog�yby unie�� tego bez wyprucia sobie flak�w. Nie s� nawet dobrym po�ywieniem. - Wypi� duszkiem kerbango i wzdrygn�� si�, co wywo�a�o efekt zbli�ony do ma�ego trz�sienia ziemi.
- A ty widzia�e� kiedykolwiek kt�re� z nich? - zapyta� ro�lejszy brat Chamco.
Char usiad� z �oskotem, a� zadudni�o w kopule, i odda� pusty rondel stewardowi.
- Nie - odpar�. - �ywego, nie. Ale widzia�em w szybach kopalni ich ko�ci i s�ysza�em o nich.
- Kiedy� by�y ich tysi�ce - powt�rzy� Terl, ignoruj�c zarz�dc� kopalni. - Tysi�ce! Wsz�dzie dooko�a... Charowi si� odbi�o.
- Nie dziwota, �e wymieraj� - warkn�� - przecie� oddychaj� t� zab�jcz� mieszank� tlenu i azotu!
- P�k�a mi wczoraj maska - rzek� drobniejszy brat Chamco. - Przez blisko trzydzie�ci sekund my�la�em, �e ju� po mnie. Jaskrawe ognie wybuchaj�ce wewn�trz czaszki. Potworno��!
Naprawd� z ut�sknieniem oczekuj� na powr�t do domu, gdzie mo�na pospacerowa� bez kombinezonu i maski, gdzie jest grawitacja, z kt�r� si� mo�na pomocowa�, wszystko jest przepi�knie purpurowe i nie ma ani skrawka tej zieleni. Nasz tata m�wi� cz�sto, �e je�li nie b�d� dobrym Psychlosem i nie b�d� si� zwraca� "sir" do tego, do kogo nale�y, to sko�cz� w takim zadupiu jak to tu. Ojciec mia� racj�, tak si� w�a�nie sta�o. Tw�j strza�, bracie. Char usiad� i zmierzy� wzrokiem Teria.
- W rzeczywisto�ci nie masz chyba zamiaru polowa� na cz�owieka, nieprawda�?
Terl spojrza� na swoj� ksi��k�. Za�o�y� j� pazurem, aby nie zgubi� w�a�ciwej strony, a potem popuka� ni� o kolano.
- My�l�, �e nie masz racji. - Zaduma� si�. - Co� przydarzy�o si� tym stworzeniom. Zanim tu przybyli�my, mia�y miasta na wszystkich kontynentach, samoloty i okr�ty. Wydaje si�, �e uda�o si� im nawet wystrzeli� pojazd w przestrze� kosmiczn�... Tak tutaj pisz�.
- Sk�d wiesz, �e to oni, mo�e jaki� inny gatunek? - zapyta� Char. - Mo�e to by�a jaka� zagubiona kolonia Psychlos�w?
- Nie - odpar� Terl. - Psychlosi nie mog� oddycha� tym powietrzem. To by� na pewno cz�owiek, w�a�nie taki, nad jakim prowadzili prace badawcze ci faceci od kultury. A czy wiecie, co psychloska historia m�wi na temat naszego przybycia tutaj?
- /Ufff... - sapn�� Char.
- Cz�owiek najwidoczniej wys�a� w przestrze� rodzaj sondy. kt�ra zawiera�a pe�ne informacje o jego planecie, mia�a wyryte podobizny cz�owieka i wszystkie inne dane. Zosta�a ona przechwycona przez zwiad Psychlo. I wiecie, co si� okaza�o?
- Ufff... - powt�rzy� Char.
- Sonda wykonana by�a z rzadko spotykanego metalu o olbrzymiej warto�ci. No i Towarzystwo Intergalaktyczne zap�aci�o w�adcom Psychlo sze��dziesi�t trylion�w kredyt�w galaktycznych za informacje i koncesj�. Jeden atak gazowy i ju� prowadzili�my interes.
- Bajki, bajeczki - powiedzia� Char. - Ka�da planeta, kt�r� kiedykolwiek pomaga�em patroszy�, zawsze ma jak�� tak� absurdaln� historyjk�. Absolutnie ka�da. - Ziewn�� szeroko, tak �e na chwil� jego usta zmieni�y si� w wielk� jaskini�. - Wszystko to zdarzy�o si� setki, mo�e tysi�ce lat temu. Czy�cie kiedy� zauwa�yli, �e biuro prasowe zawsze umiejscawia swoje bajki w tak odleg�ych czasach, �e nikt nigdy nie mo�e ich sprawdzi�?
- Mam zamiar wyj�� na zewn�trz i schwyta� jedno z tych stworze� - o�wiadczy� Terl.
- Ale bez pomocy mojej za�ogi i bez mojego ekwipunku - odparowa� Char.
Terl d�wign�� z siedzenia swoje mamucie cielsko i przeszed� po skrzypi�cej pod�odze do w�azu wiod�cego do kajut sypialnych.
- Jeste� r�wnie zwariowany jak spiralna mg�awica - mrukn�� Char.
Obaj bracia Chamco wr�cili do gry i z przej�ciem niszczyli promieniami laser�w uwi�zione w pojemniku j�tki, zamieniaj�c jedn� po drugiej w ob�oczki pary.
Char popatrzy� za odchodz�cym. Szef bezpiecze�stwa musia� przecie� wiedzie�, �e �aden Psychlos nie mo�e p�j�� w te g�ry - wyst�powa� tam �mierciono�ny uran. Terl naprawd� by� szalony.
Ale Terl, dudni�c krokami w korytarzu wiod�cym do jego pokoju, wcale nie uwa�a� siebie za szalonego. By� po prostu sprytny. Niebawem rozpocznie realizacj� swoich plan�w, dzi�ki kt�rym stanie si� bogaty i pot�ny oraz - co by�o r�wnie wa�ne - wydostanie si� z tej przekl�tej planety. Ludzkie istoty to znakomity spos�b rozwi�zania jego problem�w. Wszystko, czego na pocz�tek potrzebowa�, to jedno stworzenie ludzkie - potem z�owi nast�pne. Pomy�la�, �e jego kampania ju� si� rozpocz�a, i to rozpocz�a bardzo dobrze. Poszed� spa�, rozkoszuj�c si� my�l�, �e jest naprawd� wielkim spryciarzem.
2
To by� dobry dzie� na pogrzeb, ale wygl�da�o na to, �e �adnego pogrzebu nie b�dzie. Ciemne, podobne do burzowych chmury, postrz�pione przez poc�tkowane �niegiem wierzcho�ki �a�cucha g�rskiego, pe�z�y z zachodu po niebie, pozostawiaj�c na nim tylko nieliczne skrawki b��kitu.
Jonnie Goodboy Tyler sta� obok swego konia u szczytu rozleg�ej g�rskiej ��ki i spogl�da� z niezadowoleniem na rozwalaj�ce si� i chyl�ce ku upadkowi miasteczko. Jego ojciec zmar� i powinien zosta� pochowany w nale�yty spos�b. Powodem �mierci nie by�y czerwone wypryski, a wi�c nie zachodzi�a obawa, �e kto� m�g�by si� zarazi�. Po prostu rozkruszy�y mu si� ko�ci. Mo�na wi�c by�o go pochowa�, a jednak nie by�o �adnych oznak, by ktokolwiek chcia� si� tym zaj��.
Jonnie wsta� tego dnia o brzasku, zdecydowany zag�uszy� smutek i zaj�� si� prac�. Przywo�a� Wiatro�oma, najszybszego ze swych kilku koni, na�o�y� na� sk�rzan� uprz�� i przez niebezpieczne prze��cze pojecha� w d�, do ni�szej doliny. Musia� si� niema�o natrudzi�, nim zdo�a� wreszcie zap�dzi� pi�� sztuk dzikiego byd�a na g�rsk� ��k�. Nast�pnie rozwali� �eb najt�u�-ciejszej sztuce, kaza� ciotce Ellen rozpali� ogie� pod rusztem i przyrz�dzi� mi�so. Ciotka Ellen nie przej�a si� jego poleceniami. Powiedzia�a, �e z�ama� si� jej najostrzejszy od�amek skalny, wi�c nie mo�e zdj�� sk�ry i pokraja� mi�sa oraz �e ostatnio m�czy�ni nie przynie�li jej drewna opa�owego. Jonnie wyprostowa� si� i spojrza� na ni� bez s�owa. Ludzi o przeci�tnym wzro�cie przewy�sza� o p� g�owy, mierzy� sze�� st�p. Jego muskularne opalone cia�o promieniowa�o zdrowiem dwudziestu lat. Sta� tak, po prostu patrz�c na ni� stalowoniebieskimi oczami, a wiatr targa� jego jasno��te w�osy i brod�. I pod wp�ywem tego wzroku ciotka Ellen posz�a i znalaz�a troch� drewna, po czym rozpali�a ogie� w piecu, cho� by� to bardzo nik�y ogie�.
"Powinno by� wi�cej ruchu w miasteczku" - pomy�la�. Ostatni raz widzia� wielki pogrzeb, gdy mia� sze�� lat. By� to pogrzeb burmistrza Smitha. �piewano w�wczas pie�ni, wyg�aszano kazania i biesiadowano, a wszystko zako�czy�o si� ta�cami w �wietle ksi�yca. Burmistrz Smith zosta� z�o�ony w dole, kt�ry zasypano brudn� ziemi�. I chocia� dwa skrzy�owane patyki, kt�rymi oznakowano gr�b, dawno ju� znikn�y, by� to przyzwoity i pe�en uszanowania pogrzeb. W p�niejszym okresie zmar�ych po prostu zrzucano do otoczonego czarnymi ska�ami parowu pod wodospadem i pozostawiano na pastw� kojot�w.
- Tak, ale to nie jest spos�b, w jaki mo�na potraktowa� ojca - powiedzia� do siebie. - W ka�dym razie mojego ojca.
Obr�ci� si� na pi�cie i jednym skokiem dosiad� Wiatro�oma. Kuksa�cem twardych, bosych pi�t skierowa� konia w d�. Przejecha� obok zrujnowanych chat na przedmie�ciu. Z ka�dym rokiem niszcza�y coraz bardziej - przez d�ugi czas ka�dy, kto potrzebowa� drewna, zamiast wycina� drzewa, po prostu rozbiera� znajduj�c� si� w pobli�u budowl�. Teraz jednak belki w tych chatach by�y ju� tak spr�chnia�e, �e nie nadawa�y si� nawet na opa�. Wiatro�om wybra� sobie tras� wzd�u� poro�ni�tej chwastami �cie�ki, posuwaj�c si� ostro�nie, aby umkn�� nast�pni�cia na ogryzione ko�ci zwierz�ce i odpadki. Strzyg� przy tym uszami w kierunku odleg�ego wycia wilk�w, dobiegaj�cego z g�rskiej doliny.
10
"Zapach �wie�ej krwi i sma�onego mi�sa musi �ci�ga� wilki w dolin�" - pomy�la� Jonnie i si�gn�� po zawieszon� na ramieniu maczug�. Niedawno w�a�nie w tych chatach widzia� wilka szukaj�cego ko�ci lub mo�e nawet poluj�cego na szczeniaka czy dziecko. Jeszcze dziesi�� lat temu nie mog�oby si� to zdarzy�. Ale z ka�dym rokiem ludzi ubywa�o. Legendy g�osi�y, �e kiedy� w dolinie �y�o ich tysi�c, ale Jonnie uwa�a�, �e prawdopodobnie by�o to przesad�. Je�eli wierzy� legendom, nie brakowa�o wtedy �ywno�ci - szerokie doliny pod szczytami roi�y si� od dzikiego byd�a, dzikich �wi� i stad koni. Na wy�ej po�o�onych terenach �y�y jelenie i koz�y. I nawet niewprawny my�liwy nie mia� k�opot�w ze zdobyciem po�ywienia. Mieli mn�stwo wody dzi�ki topniej�cym �niegom i strumieniom, a niewielkie grz�dki warzywne, je�li si� o nie dba�o, dawa�y dobre plony. Jednak wydawa�o si�, �e tylko zwierz�ta si� rozmna�a�y, natomiast ludzie nie, a przynajmniej nie w takim samym stopniu co one. Liczba zgon�w i liczba urodze� nie r�wnowa�y�y si� - zgon�w by�o wi�cej. Wiele dzieci rodzi�o si� z jednym okiem, jednym p�ucem albo jedn� r�k�. Takie noworodki wystawiano na dw�r w mro�n� noc. Potwor�w nie chciano, ludzie byli ow�adni�ci strachem przed potworami.
Czy to mo�liwe, �eby w legendach by�a mowa o tej w�a�nie dolinie?
Gdy mia� siedem lat, zapyta� ojca:
- A mo�e ludzie nie powinni �y� w g�rach? Ojciec popatrzy� na niego zm�czonymi oczami.
- Zgodnie z legendami w niekt�rych innych dolinach te� �yli ludzie i wszyscy wymarli, a my wci�� jeszcze �yjemy. Nie przekona�o to Jonniego:
- Tyle jest dolin poni�ej nas i s� one pe�ne zwierzyny. Dlaczego nie przeniesiemy si� tam?
Jonnie zawsze by� troch� dokuczliwy. Przem�drza�y - m�wili o nim starsi. Zawsze prowokuj�cy i zadaj�cy ci�gle mas� pyta�. A czy wierzy� w to, co mu m�wiono? Nawet gdy m�wili to ludzie starsi, kt�rzy wszystko wiedzieli lepiej? Nie, Jonnie Goodboy Tyler nie wierzy�. Jednak�e ojciec nie wytkn�� mu tego.
- W dolinie nie ma budulca na chaty - powiedzia� po prostu, znu�onym g�osem. Jonniego nadal to nie przekonywa�o, rzek� wi�c:
- Za�o�� si�, �e m�g�bym znale�� tam co�, z czego mo�na by zbudowa� chat�.
11
Ojciec ukl�k� przy nim i wyja�nia� cierpliwie:
- Jeste� dobrym ch�opcem. Twoja matka i ja bardzo ci� kochamy. Uwierz mi, �e nikt nie m�g�by zbudowa� czego�, co by odstraszy�o potwory.
Potwory, potwory, przez ca�e �ycie Jonnie s�ucha� o potworach, nigdy jednak �adnego nie widzia�. Ale nie m�wi� nic -je�li starsi wierzyli w potwory, to niech sobie w nie wierz�.
Wspomnienie o ojcu spowodowa�o, �e zwilgotnia�y mu oczy. O ma�o nie spad� z konia, gdy ten szarpn�� si� do tym. Stado d�ugich na stop� g�rskich szczur�w wypad�o na o�lep z jednej z chat i zakot�owa�o si� pod nogami Wiatro�oma.
- Dosta�o ci si� za marzenia - mrukn�� ch�opak do siebie, kieruj�c konia z powrotem na �cie�k�. Z g�o�nym t�tentem pokona� ostatnie jardy dziel�ce go od budynku s�du.
3
Sta�a tam Chrissie, a jej m�odsza siostra jak zwykle tuli�a si� do jej n�g.
Jonnie nie zwr�ci� na nie uwagi. Przypatrywa� si� budynkowi s�du - ta stara budowla jako jedyna mia�a kamienny fundament i kamienn� pod�og�. M�wiono, �e mia�a tysi�c lat i cho� Jonnie w to nie wierzy�, przyznawa� jednak, �e wygl�da�a na bardzo star�. W g�rnej cz�ci budynku nie by�o ani jednego pnia, kt�ry nie by�by zniszczony przez robaki, a powybijane okna wygl�da�y jak oczodo�y w spr�chnia�ej czaszce. Ci�gn�cy si� wzd�u� budowli kamienny chodnik by� wytarty przez zrogowacia�e stopy dziesi�tk�w pokole� mieszka�c�w miasteczka, przychodz�cych tu w dawnych czasach. Wtedy, gdy jeszcze komu� zale�a�o, aby s�dzi� i kara�. Przez ca�e �ycie Jonnie nigdy nie widzia� ani procesu s�dowego, ani te� �adnego zebrania mieszka�c�w w podobnej sprawie.
- Pastor Staffor jest wewn�trz - poinformowa�a go Chrissie. By�a osiemnastoletni�, smuk��, bardzo �adn� dziewczyn�. Mia�a wielkie czarne oczy, kontrastuj�ce z jedwabistymi jasnymi w�osami. Ubrana by�a w mocno przylegaj�c� do cia�a jeleni� sk�r�, wyra�nie podkre�laj�c� piersi i smuk�e nogi. Jej ma�a siostra, Pattie, wygl�daj�ca jak pomniejszona kopia Chrissie, z zainteresowaniem spogl�da�a na m�odzie�ca b�yszcz�cymi oczami.
- Czy to ma by� prawdziwy pogrzeb, Jonnie? Nie odpowiedzia�. Zsun�� si� z Wiatro�oma jednym zwinnym
12
mchem i wyci�gn�� w jej kierunku lejce. Dziewczynka, nie posiadaj�c si� z rado�ci, oderwa�a si� od Ch�ssie i chwyci�a je skwapliwie.
- Czy ma by� mi�so i chowanie w dziurze ziemnej, i wszystko? - dopytywa�a si� zaciekawiona.
Jonnie ruszy� do drzwi budynku s�du, nie zwracaj�c uwagi na wyci�gni�t� w kierunku jego ramienia r�k� Chrissie.
Pastor Staffor le�a� wyci�gni�ty na kupie brudnej trawy, pochrapuj�c przez otwarte usta, wok� kt�rych brz�cza�y muchy. Jonnie szturchn�� go nog�. Pami�ta� go z lepszych czas�w, kiedy Staffor by� oty�ym, silnym m�czyzn�. Ale to by�o kiedy�, zanim pastor zacz�� �u� tyto� - od b�lu z�b�w, jak m�wi�. Teraz by� wychudzony, wysuszony, prawie bezz�bny i pokryty mozaik� brudu. Par� li�ci tytoniu le�a�o na kamieniach obok jego zat�ch�ego pos�ania. Jonnie szturchn�� go znowu. Staffor otworzy� oczy i po�piesznie przetar� powieki. Zobaczywszy jednak, �e stoi nad nim tylko Jonnie Goodboy Tyler, bez zainteresowania opad� z powrotem na legowisko.
- Wstawaj! - warkn�� Jonnie.
- I to ma by� m�odzie� - wymamrota� pastor. - �adnego szacunku dla starszych. Tylko ganianie po chaszczach, cudzo�o�enie, zabieranie najlepszych kawa��w mi�sa.
- Wstawaj! Masz zorganizowa� pogrzeb!
- Pogrzeb? - zaj�cza� Staffor.
- Z mi�sem, z kazaniem i z ta�cami.
- Kto umar�?
- Dobrze wiesz, kto umar�. By�e� tam do ko�ca.
- Ach tak, tw�j ojciec. Dobry cz�owiek, tak, dobry cz�owiek. No c�, mo�e on by� twoim ojcem.
Jonnie st�a�. Sta� wprawdzie nadal spokojnie, ale - odziany w sk�r� zabitej przez siebie pumy, z maczug�, kt�ra wisz�c do tej pory na rzemieniu u nadgarstka, nagle znalaz�a si� w jego d�oni - przybra� niepokoj�co gro�ny wygl�d. Pastor Staffor po�piesznie usiad�.
- Nie bierz mi za z�e, Jonnie, tego co m�wi�, ale wszystko si� troch� pogmatwa�o. Wiesz, twoja matka mia�a kiedy� trzech m��w, a poniewa� wtedy nie by�o oficjalnych ceremonii za�lubin, wi�c...
- Lepiej b�dzie, je�li wstaniesz - spokojnie powiedzia� Jonnie. Staffor wczepi� si� palcami w r�g wiekowej, pokiereszowanej �awy i podci�gn�� si� do pozycji stoj�cej. Wystrz�pion�, splecion� z trawy lin� zacz�� przewi�zywa� sk�r� jeleni�, kt�r� mia� na sobie, a wida� by�o, �e nosi� j� ju� bardzo d�ugo.
13
- Nie mam ju� tak dobrej pami�ci, Jonnie. Kiedy� mog�em zapami�ta� wszystko, co nale�a�o: legendy, formu�y za�lubin, b�ogos�awie�stwa �owieckie, wszystko... - m�wi�c to, rozgl�da� si� za �wie�� porcj� zielska do �ucia.
- Gdy s�o�ce znajdzie si� w zenicie - rzek� Jonnie - masz zwo�a� ca�e miasteczko na starym cmentarzu i...
- A kto wykopie d�? Przecie� wiesz, �e musi by� d�, �eby pogrzeb by� jak nale�y.
- Ja wykopi�.
Staffor znalaz� wreszcie troch� �wie�ego ziela i zacz�� je �u� bezz�bnymi dzi�s�ami. Wyra�nie si� odpr�y�.
- No c�, ciesz� si�, �e miasto nie musi kopa� dziury. Ale� to zielsko jest zle�a�e! M�wi�e� co� o mi�sie. Kto to wszystko przygotuje?
- O wszystko ju� si� zatroszczono. Staffor kiwn�� g�ow� potakuj�co i nagle uzmys�owi� sobie, �e jest co� jeszcze do zrobienia.
- Kto ma si� zaj�� zebraniem ludzi?
- Poprosz� Pattie, �eby ich zawiadomi�a. Pastor spojrza� na niego z wyrzutem.
- A wi�c nie mam nic do roboty a� do po�udnia. Po co mnie obudzi�e�?
Opad� z powrotem na brudn� traw� i z gorycz� patrzy�, jak Jonnie wychodzi z pokoju.
4
Jonnie Goodboy siedzia� skulony, z brod� opart� na kolanach, obejmuj�c r�kami nogi, i nieruchomym wzrokiem wpatrywa� si� w dogasaj�ce ognisko. Chrissie le�a�a na brzuchu obok, leniwie rozgryzaj�c bia�ymi z�bami pestki wielkiego s�onecznika. Od czasu do czasu spogl�da�a na Jonniego nieco zaintrygowana. Nigdy nie widzia�a go p�acz�cego, nawet gdy by� ma�ym ch�opcem. Wiedzia�a, �e kocha� ojca, ale by� zawsze tak opanowany i tak wynios�y, �e niemal zimny. Czy mo�liwe, �eby ten przystojny ch�opak �ywi� jakie� uczucia tak�e i do niej? Swoich uczu� by�a pewna. Gdyby mu si� co� sta�o, rzuci�aby si� w przepa�� z urwiska, na kt�re czasami zap�dzali dzikie byd�o, �eby je �atwiej zabi�. �ycie bez niego by�oby nie do zniesienia. A mo�e jednak troch� go obchodzi�a?
Jedynie Pattie nie mia�a �adnych zmartwie�. Objad�a si� nie
14
tylko sma�onym mi�sem, ale zjad�a r�wnie� mn�stwo dzikich tmskawek, kt�re serwowano go�ciom w wielkich ilo�ciach. Podczas ta�c�w biega�a z dwoma czy trzema ma�ymi ch�opcami, a potem wr�ci�a, �eby znowu je��. Teraz spa�a twardo.
Jonnie tymczasem obwinia� siebie w duchu. Mo�e nie do�� skutecznie pr�bowa� powiedzie� ojcu nie tylko wtedy, gdy mia� siedem lat, ale i wiele razy potem, �e co� z�ego kryje si� w ich okolicy. �e s� miejsca, gdzie jest lepiej, tego by� pewny. Dlaczego na r�wninach �winie, konie i krowy rodzi�y liczne potomstwo? A na wy�ynach by�o coraz wi�cej wilk�w, kojot�w, pum i ptak�w, a coraz mniej i mniej ludzi?
Mieszka�cy miasteczka byli zadowoleni z pogrzebu, szczeg�lnie �e Jonnie wraz z kilkoma towarzyszami sam wykona� wi�kszo�� rob�t. Tylko Jonnie nie by� zadowolony; to nie by� wystarczaj�co dobry pogrzeb.
Zebrali si� w po�udnie na pag�rku powy�ej miasteczka, gdzie - jak m�wili niekt�rzy - znajdowa� si� cmentarz. Wszystkie oznaczenia dawno poznika�y, ale mo�e faktycznie by� to cmentarz. Gdy Jonnie mozoli� si�, kopi�c d� w promieniach porannego s�o�ca, natkn�� si� na co�, co mog�o by� starym grobem. Znalaz� ko��, kt�ra wygl�da�a na ludzk�. Mieszka�cy schodzili si� powoli. Musieli czeka�, a� Pattie pop�dzi co tchu do budynku s�du i obudzi pastora Staffora. Przysz�o tylko dwadzie�cia pi�� os�b. Inni przekazali, �e s� zm�czeni i prosili, �eby im przynie�� co� do jedzenia. Potem by� sp�r o kszta�t dom. Jonnie wykopa� go tak, aby zw�oki ojca mo�na by�o u�o�y� poziomo, ale Staffor, gdy wreszcie przyby�, powiedzia�, �e cia�o powinno si� pochowa� w pozycji pionowej, poniewa� w taki spos�b mo�na b�dzie pomie�ci� na cmentarzu wi�cej zw�ok. Gdy Jonnie zwr�ci� mu uwag�, �e miejsca jest du�o, a pogrzeby odbywaj� si� rzadko, Staffor zbeszta� go przy wszystkich.
- Jeste� przem�drza�y - poucza�. - Dawno ju� zauwa�ano to. Kiedy jeszcze mieli�my rad� miejsk�, co kilka posiedze� trafia�y na wokand� twoje wybryki. Pojecha�e� na skalisty grzbiet g�rski i zabi�e� koz�a, wdrapa�e� si� na Wysok� G�r�, zgubi�e� si� w zamieci, ale znalaz�e� drog� powrotn�, jak powiedzia�e�, schodz�c w d� stoku. Zbyt przem�drza�y! Kto, opr�cz ciebie, uje�dzi� sze�� koni? Ka�dy wie, �e groby powinny by� kopane pionowo.
Pochowali ojca jednak w pozycji le��cej, poniewa� nikomu nie chcia�o si� kopa� - s�o�ce by�o w zenicie i zacz�o si� robi� gor�co.
15
Jonnie nie �mia� zasugerowa� tego, gdzie rzeczywi�cie chcia� pochowa� ojca. Mog�oby to doprowadzi� do k�opot�w. Tak naprawd� chcia� bowiem z�o�y� cia�o ojca w grocie starych bog�w, daleko w g�rze, u szczytu ciemnego w�wozu, w rozpadlinie na zboczu najwy�szej g�ry. Zab��ka� si� tam dawno temu, gdy mia� dwana�cie lat. Sprawdza� w�wczas swego kucyka. Nie jecha� w okre�lonym celu, ale droga pod g�r� wiod�a do w�wozu i wprost si� prosi�a, by ni� pod��a�. Przejecha� ni� ca�e mile, gdy nagle zatrzyma� si� przed gigantycznymi wrotami wykonanymi z jakiego� metalu, mocno ju� skorodowanego. By�y olbrzymie - si�ga�y w g�r� prawie bez ko�ca. Zsiad� z kucyka, wspi�� si� na znajduj�c� si� przed wrotami ha�d� kamieni i wpatrywa� si� w nie wytrzeszczonymi oczami. Po pewnym czasie nabra� odwagi i podszed� do nich, ale mimo �e pcha� je z ca�ej si�y, nie m�g� ich otworzy�. Spostrzeg�szy co�, co przypomina�o z wygl�du ogromn� klamk�, pr�bowa� tym poruszy�, ale kawa� metalu odpad�, o ma�o nie trafiaj�c go w stop�. By� zardzewia�y i bardzo ci�ki. Podni�s� go, wetkn�� w niewielk� szczelin� we wrotach i zacz�� je wywa�a�. W pewnym momencie rozleg� si� zgrzyt tak straszliwy, �e w�osy stan�y mu d�ba. Rzuci� ogromn� klamk� i odskoczy�. Po chwili jednak uspokoi� si�. Mo�e to by� tylko d�wi�k zardzewia�ych zawias�w? Mo�e to nie by� potw�r?
Podszed� znowu do wr�t i j�� si� z nimi mocowa� prawie pewny, �e to tylko zardzewia�y metal zgrzyta� na mocuj�cych czopach. Z powi�kszaj�cej si� szczeliny doszed� go okropny smr�d. Do �rodka wpada�o ju� troch� �wiat�a, zajrza� wi�c ostro�nie. Zobaczy� ci�gn�c� si� w d� d�ug� kondygnacj� schod�w o zadziwiaj�co r�wnych stopniach. Wygl�da�yby bardzo schludnie, gdyby nie to, �e by�y zas�ane porozrzucanymi szkieletami w strz�pach odzie�y, jakiej nigdy nie widzia�. W�r�d ko�ci wala�y si� kawa�ki metalu. Niekt�re z nich b�yszcza�y. Pow�ci�gn�� opanowuj�c� go znowu ch�� ucieczki. U�wiadomi� sobie, �e nikt nie uwierzy w jego histori�, je�eli nie b�dzie mia� w r�kach jakiego� dowodu. Z napi�tymi do ostateczno�ci nerwami, czego nigdy przedtem nie do�wiadczy�, ostro�nie wszed� do �rodka i delikatnie wzi�� do r�ki jeden kawa�ek metalu. Na po�yskliwej powierzchni widnia� rysunek przedstawiaj�cy ptaka z rozwini�tymi do lotu skrzyd�ami, trzymaj�cego w szponach strza�y. Serce prawie przesta�o mu bi� ze strachu, gdy czaszka, kt�r� niechc�cy potr�ci�, rozsypa�a si� w proch, jak gdyby czyni�c mu wyrzut za dokonywan� grabie�. Z ulg� wydosta� si� na �wiat�o dzienne.
16
W drodze powrotnej nie szcz�dzi� kucyka, tak �e gdy dotar� wreszcie na miejsce, konik pokryty by� bia�� pian�.
Przez dwa dni nikomu nic nie m�wi�. My�la� nad tym, jak najlepiej sformu�owa� pytania. Poprzednie do�wiadczenia w zadawaniu pyta� nauczy�y go ostro�no�ci. Burmistrz Duncan jeszcze wtedy �y�. Jonnie siedzia� obok niego w milczeniu, czekaj�c a� ten wielki m�czyzna naje si� do syta dziczyzny.
- Ten wielki grobowiec... - powiedzia� lapidarnie, gdy burmistrz wreszcie sko�czy� je��.
- Wielkie co? - parskn�� Duncan.
- To miejsce u szczytu ciemnego w�wozu, gdzie zwykle umieszczano zmar�ych ludzi.
- Jakie miejsce?
Jonnie wyj�� kawa�ek b�yszcz�cego metalu z wizerunkiem ptaka i pokaza� go burmistrzowi. Duncan patrzy� na dziwny przedmiot, kr�c�c g�ow� i obracaj�c go w palcach. Pastor Staffor, w�wczas jeszcze sprawny i bystry, szybkim ruchem chwyci� kawa�ek metalu.
P�niejsze przes�uchanie nie by�o przyjemne: by�o tam du�o na temat m�odych ch�opc�w chodz�cych do miejsc, do kt�rych chodzi� nie wolno, �ci�gaj�cych k�opoty na wszystkich i nie s�uchaj�cych tego, co im m�wiono na zaj�ciach, na kt�rych powinni uczy� si� legend, i w og�le zbyt przem�drza�ych jak na sw�j wiek. Jednak�e burmistrz Duncan sam by� ciekaw i w ko�cu zmusi� pastora Staffora do szczeg�owego opowiedzenia legendy zwi�zanej ze starym grobowcem.
- Grobowiec starych bog�w... - zacz�� w ko�cu pastor. - Nikt z �yj�cych nie pami�ta, by ktokolwiek tam dotar�; mali ch�opcy si� nie licz�. Ale m�j pradziadek, gdy jeszcze �y�, a �y� bardzo d�ugo, m�wi� o istnieniu tego grobowca. Bogowie zwykle zjawiali si� w tych g�rach, �eby pochowa� wielkich ludzi w olbrzymich grotach. Gdy b�yskawica zab�ys�a nad Wysok� G�r�, oznacza�o to, �e bogowie chowaj� wielkiego cz�owieka znad wody. Kiedy� wiele tysi�cy ludzi �y�o w wielkich miastach, kt�re by�y sto razy wi�ksze od tego miasteczka. A kiedy wielki cz�owiek umiera�, wtedy bogowie przenosili go do swego grobowca. Miasta te po�o�one by�y na wsch�d od nas i powiadaj�, �e na wschodzie, na r�wninach, znajduj� si� szcz�tki jednego z nich. - Pastor potrz�sn�� metalowym przedmiotem. - To umieszczano na czole wielkiego cz�owieka, gdy k�adziono go na spoczynek w wielkim grobowcu bog�w. Prastare prawa m�wi�, �e nikt nie powinien tam chodzi�. I lepiej by by�o, aby wszyscy trzymali si� z dala od tego miejsca, a zw�aszcza mali ch�opcy!
17
Staffor w�o�y� kawa�ek metalu do swojej torby i od tamtej pory Jonnie nigdy go ju� nie zobaczy�. W ko�cu to Staffor by� �wi�tym m�em odpowiedzialnym za �wi�te rzeczy.
Jonnie nie by� w tamtym miejscu ju� nigdy p�niej, ale my�la� o nim zawsze, gdy widzia� b�yskawice nad Wysok� G�r�. A teraz bardzo chcia�, �eby jego ojciec by� pochowany w�a�nie tam, w grobowcu bog�w.
- Martwisz si� czym�? - zapyta�a Chrissie.
Spojrza� na ni� wyrwany z zadumy. �wiat�o zamieraj�cego ogniska rzuca�o z�otawe refleksy na jej w�osy i mieni�o si� iskrami w czarnych oczach.
- To moja wina - mrukn��.
U�miechn�a si� i potrz�sn�a g�ow�. Wed�ug niej Jonnie nie m�g� by� niczemu winien.
- Tak, moja wina - powt�rzy�. - Jest co� z�ego w tej okolicy. Ko�ci mego ojca... W ostatnim roku po prostu si� kruszy�y, tak jak rozkruszy�a si� tamta czaszka w grobowcu bog�w.
- Jakim grobowcu? - zapyta�a leniwie. Nawet je�li chcia�o mu si� m�wi� bez sensu, to nie mia�a nic przeciwko temu, przynajmniej m�wi� do niej.
- Powinienem by� pochowa� go tam. By� wielkim cz�owiekiem. Nauczy� mnie wielu rzeczy: jak uple�� z trawy lin�, �e nale�y zaczeka�, a� puma wykona skok i dopiero w�wczas odsun�� si� na bok i trafi� j� w czasie skoku, bo jak wiadomo, ona nie mo�e obr�ci� si� w powietrzu. Jak poci�� sk�r� jelenia na pasy...
- Jonnie, nie jeste� niczemu winien.
- To by� z�y pogrzeb.
- To jedyny pogrzeb, jaki pami�tam.
- To nie by� dobry pogrzeb. Staffor nie wyg�osi� kazania pogrzebowego.
- Przecie� przemawia�. Nie s�ucha�am, poniewa� pomaga�am zbiera� truskawki, ale wiem, �e przemawia�. Czy powiedzia� co� z�ego?
- Nie, tylko to si� nie nadawa�o.
- No wi�c, co on powiedzia�, Jonnie?
- Och, wiesz, wszystkie te g�upstwa o Bogu zagniewanym na ludzi. Ka�dy zna t� legend�. Sam mog�em j� opowiedzie�.
- No to opowiedz.
Prychn�� niecierpliwie, ale dziewczyna wygl�da�a na zaciekawion�, wi�c w ko�cu zacz�� m�wi�.
- ...I wtedy nadszed� dzie�, kiedy B�g si� rozgniewa� znu-
18
�ony cudzo��stwem i marnowaniem przez ludzi czasu na uciechy. I spowodowa� nadej�cie ob�oku, kt�ry wsz�dzie przemkn��. I gniew Boga zgasi� oddech dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu z ka�dych stu ludzi. I nieszcz�cie zaleg�o nad Ziemi�, a plagi i epidemie przetacza�y si� po niej, nawiedzaj�c bezbo�nych. A kiedy si� to dokona�o, �li pomarli. Tylko �wi�ci i sprawiedliwi, prawdziwe dzieci Pana, pozostali na zesztywnia�ej od krwi Ziemi. Ale nawet i wtedy B�g jeszcze nie by� pewien, wi�c wystawi� ich na pr�b�. Nas�a� na nich potwory, aby wypar�y ich w g�ry, a potwory polowa�y na nich i trzebi�y ich coraz bardziej, a� w ko�cu na Ziemi pozostali przy �yciu tylko ludzie �wi�ci, tylko b�ogos�awieni i tylko naprawd� sprawiedliwi.
- Opowiedzia�e� to bardzo pi�knie, Jonnie.
- To moja wina - powt�rzy� ponuro. - Powinienem by� spowodowa�, �eby ojciec mnie pos�ucha�. Co� z�ego jest w tej okolicy. Jestem pewien, �e gdyby mnie pos�ucha� i gdyby�my przenie�li si� gdzie indziej, �y�by dzisiaj. Czuj� to.
- A gdzie jest to "gdzie indziej"?
- Daleko st�d jest wielka r�wnina, tygodniami mo�na po niej je�dzi�. Wiem o tym. I m�wi si�, �e cz�owiek kiedy� �y� tam, w Wielkim Mie�cie.
- Och, nie, Jonnie! Potwory!
- Nigdy nie widzia�em potwora.
- Przecie� co kilka dni widzisz te szybuj�ce po niebie �wiec�ce stworzenia.
- Ach, te. S�o�ce i Ksi�yc te� szybuj� i �wiec�. Gwiazdy te�. Ogarn�� j� nag�y strach.
- Jonnie, chyba nie zamierzasz...?!
- Zamierzam. Mam zamiar wyjecha� o pierwszym brzasku i zobaczy�, czy na r�wninie rzeczywi�cie by�o kiedy� Wielkie Miasto.
Zdecydowany wyraz jego twarzy sprawi�, �e �cisn�o j� w gardle.
- Prosz� ci�, Jonnie...
- Nie, wyje�d�am.
- W takim razie pojad� z tob�.
- Nie, zostaniesz tutaj! - Usi�owa� szybko wymy�li� co�, co by j� zniech�ci�o. - By� mo�e wyjad� na ca�y rok. W oczach Chrissie zab�ys�y �zy.
- Co ja zrobi�, je�li nie wr�cisz?
- Wr�c�.
- Jonnie, je�li nie wr�cisz za rok, b�d� pewien, �e pojad� ci�
19
szuka�. Sp�jrz na te gwiazdy w g�rze. W przysz�ym roku przyjd� tutaj i je�eli ciebie nie b�dzie, wtedy pojad� na poszukiwania.
- Zginiesz tam na r�wninie. �winie, dzikie byd�o...
- Zrobi� to. Przysi�gam ci, Jonnie!
- Czy ty, niem�dra, my�lisz, �e ja chc� po prostu uciec st�d i nigdy nie wraca�?
- Zrobi� to, Jonnie. Mo�esz sobie jecha�, ale pami�taj, ja tak w�a�nie zrobi�.
5
Pierwszy brzask porannej zorzy zabarwi� szczyt Wysokiej G�ry na r�owo. Zapowiada� si� pi�kny dzie�. Jonnie Goodboy ko�czy� mocowanie pakunk�w na jucznym koniu. Wiatro�om obchodzi� go wok�, skubi�c traw�. Nie spuszcza� ch�opaka z oczu, wyczuwa�, �e dok�d� si� wybieraj�.
W�skie wst�gi dymu wydobywa�y si� z pobliskiego ogniska, na kt�rym rodzina Jimson�w przygotowywa�a �niadanie. Piekli psa. W czasie wczorajszej stypy ze dwadzie�cia ps�w wda�o si� w idiotyczn� walk� o �arcie, mimo �e by�o wiele ko�ci i mi�sa. Jeden z nich, wielkie, c�tkowane zwierz�, zosta� zagryziony. Wygl�da�o na to, �e rodzina Jimson�w b�dzie mia�a mi�so na ca�y tydzie�.
Jonnie pr�bowa� nie zwraca� uwagi na Chrissie i Pattie, kt�re sta�y, obserwuj�c go w milczeniu.
Brown Staffor, zwany Kulasem, r�wnie� tam by�. Wa��sa� si� bezczynnie opodal. Mia� zniekszta�con� nog� i powinien zosta� zabity zaraz po urodzeniu, ale by� jedynym dzieckiem Staffora, a Staffor by� w ko�cu pastorem, a mo�e nawet r�wnie� burmistrzem, jako �e nie by�o komu obj�� tego stanowiska. Jonnie i Brown Kulas nie przepadali za sob�. Podczas pogrzebowych ta�c�w Brown siedzia� na uboczu, robi�c szydercze uwagi na temat ta�c�w, pogrzebu, mi�sa i truskawek. Ale gdy zrobi� uwag� na temat ojca Jonniego: "By� mo�e on nigdy nie mia� �adnej ko�ci na w�a�ciwym miejscu", Jonnie nie wytrzyma� i uderzy� go na odlew w twarz. Potem zrobi�o mu si� wstyd, �e bije kalek�.
Brown Kulas sta� przekrzywiony, z ledwo widocznym niebieskim siniakiem na policzku i z wyra�n� niech�ci� przygl�da� si� przygotowaniom Jonniego. Wzruszy� ramionami, gdy dwaj inni m�odzie�cy w podobnym wieku - w ca�ym miasteczku by�o
20
'\ko pi�ciu m�odych m�czyzn - podeszli do niego i zapytali, co � dzieje.
Jonnie w skupieniu sprawdza� pakunki. Prawdopodobnie bra� szystkiego za du�o, ale nie wiedzia� przecie�, co mo�e go )otka�. W dw�ch workach ze sk�ry jelenia, przywi�zanych do ok�w jucznego konia, mia� krzemienie do krzesania ognia, sczurze gniazdo na hubk�, p�ki poci�tych rzemieni, par� od�am�w skalnych z ostrymi kraw�dziami, trzy maczugi - jedna
nich by�a na tyle ci�ka, �e mog�a skruszy� nawet czaszk� ied�wiedzia, gdyby zasz�a taka potrzeba - troch� ciep�ej odzie�y, ilka sk�r jelenich...
Drgn�� nagle - Chrissie sta�a tu� obok niego. Mia� nadziej�, ; nie b�dzie musia� z ni� rozmawia�. Jej decyzj�, �e b�dzie go suka�a, je�li nie wr�ci po up�ywie roku, traktowa� jak ca�kiem saln� gro�b�. Gdyby powiedzia�a, �e zabije si�, je�eli on nie T�ci, c�, to mo�na by potraktowa� niepowa�nie. Ale zapowied� oj�cia po roku jego �ladem zmusza�a go do tego, �eby naprawd� wa�a�, by nie da� si� zabi�. Nie ba� si� ryzyka ani niebez-iecze�stw, ale na my�l o tym, �e je�eli on zginie, Chrissie yruszy w d� na r�wnin�, przechodzi� po nim mr�z. Mog�a rzecie� zosta� przebita rogiem albo pokaleczona, albo zjedzona ywcem, i ka�dej straszliwej sekundy takiego zdarzenia b�dzie dnny w�a�nie on. Tak, uda�o si� jej skutecznie zobowi�za� go do stro�no�ci!
W wyci�gni�tej r�ce trzyma�a dwa przedmioty. Jednym by�a u�a, ko�ciana ig�a z otworem na rzemie�, a drugim - szyd�o o sk�ry. I ig�a, i szyd�o by�y u�ywane, wypolerowane i bardzo cnne.
- By�y w�asno�ci� mamy - powiedzia�a.
- Nie potrzebuj� niczego.
- A w�a�nie �e we�miesz...
- Nie b�d� ich potrzebowa�!
- A je�li stracisz ubranie, to czym uszyjesz nowe? Wok� nich zgromadzi� si� tymczasem t�um ciekawskich. Nie hcia�, �eby przy wszystkich wybuchn�a p�aczem. Wyj�� ig�� szyd�o z jej d�oni, rozwi�za� worek i wrzuci� je do �rodka. ipojrza� na ni�. Sta�a w zupe�nym bezruchu. Wygl�da�a tak, ikby w og�le nie spa�a tej nocy i do tego mia�a gor�czk� leszczow�. Twarz mu si� �ci�gn�a, porwa� j� w obj�cia i mocno oca�owa�. Rozp�aka�a si�. Poczu�, �e zaczyna w�tpi� w s�uszno�� woje] decyzji, gdy spostrzeg� chichocz�cego Browna Kulasa, tory m�wi� co� do Petiego Thommso, zakrywaj�c d�oni� usta.
21
Powiedzia� twardo:
- A teraz s�uchaj! Nie jed� za mn�!
Z widocznym wysi�kiem zapanowa�a nad swym g�osem.
- Je�li nie wr�cisz za rok, pojad�. Na wszystkich bog�w Wysokiej G�ry, pojad�, Jonnie.
Przyjrza� si� jej uwa�nie i skin�� na Wiatro�oma, kt�ry przysun�� si� i ustawi� bokiem. Dosiad� go zwinnie, nie wypuszczaj�c z d�oni lejc�w drugiego konia.
- Mo�esz wzi�� moje cztery pozosta�e konie - rzek� do Chrissie. - Ale nie zjedzcie ich, s� uje�d�one. - Przerwa� na chwil� i doda�: - Chyba �e b�dziecie strasznie g�odne, jak zesz�ej zimy.
Chrissie na moment przylgn�a kurczowo do jego nogi, potem odsun�a si� i jakby zapad�a w sobie. Tr�ci� pi�t� Wiatro�oma i ruszyli w drog�. Nie czeka�a ich swobodna i szalona jazda po przygod� - mieli przed sob� podr� �mudn�, pe�n� niebezpiecze�stw i wymagaj�c� ogromnej ostro�no�ci. Przy wje�dzie do w�wozu obejrza� si�. Kilkana�cie os�b wci�� jeszcze sta�o, przygl�daj�c si� jego odjazdowi. Wszyscy wygl�dali na przygn�bionych. �ci�gn�� mocno lejce, a� Wiatro�om stan�� d�ba, i pomacha� r�k�. Odmachali mu z nag�ym o�ywieniem. Ruszy� wzd�u� szlaku wiod�cego przez w�w�z w d�, do szerokich i nieznanych r�wnin.
Ludzie si� rozeszli. Chrissie jednak wci�� sta�a, maj�c ob��ka�cz� nadziej�, �e Jonnie uka�e si� znowu. Pattie szarpn�a j� za r�k�.
- Chrissie, Chrissie, czy on wr�ci? G�os Chrissie by� bardzo cichy, a oczy mia�y kolor popio�u z wygas�ego ogniska.
- Do zobaczenia! - wyszepta�a.
6
Terl bekn�� g�o�no. By� to grzeczny spos�b zwr�cenia na siebie uwagi, ale jego bekni�cie nie da�o �adnego efektu, zag�uszone przez huk i ryk maszyn w kopule wydzia�u obs�ugi technicznej transportu.
Zzt, szef transportu szesnastej kopalni, jeszcze bardziej skoncentrowa� si� na wykonywanej pracy. Za ka�dym razem, gdy okazywa�o si�, �e zagin�y narz�dzia, paliwo lub nawet ca�y pojazd albo �e co� zosta�o uszkodzone, przyci�ga�o to uwag� ochrony.
22
W kopule znajdowa�y si� trzy rozbite pojazdy w r�nych idiach naprawy i monta�u. Tapicerka jednego z nich by�a ikryta plamami zielonej krwi Psychlos�w. Wielkie wiert�a, kt�re dsa�y z podsufitowych prowadnic, kierowa�y swe dzioby to t�, to w tamt� stron�, obracaj�c si� wolno na ja�owym biegu. )karki wirowa�y z pustymi szcz�kami, bucza�y pasy nap�dowe. ;rl patrzy�, jak zadziwiaj�co zwinne pazury Zzta rozbieraj� ale, koncentryczne pow�oki silnika odrzutowego. Mia� nadziej�, �apy Zzta zaczn� dr�e� - gdyby szef transportu mia� nieczyste mienie, �atwiej by�oby ubi� z nim interes. Ale �apy nie dr�a�y. rt sko�czy� demonta� i rzuci� ostatni pier�cie� na warsztat. Jego i�te oczy zw�zi�y si�, gdy spojrza� na go�cia.
- No, co przeskroba�em tym razem?
Terl przybli�y� si� ci�kim krokiem i rozejrza� doko�a.
- Gdzie s� twoi mechanicy?
- W ubieg�ym miesi�cu wszystkich pi�tnastu mechanik�w zeniesiono do obs�ugi eksploatacyjnej maszyn. Ja to wiem i ty i wiesz. Dlaczego wi�c pytasz?
Jako szef ochrony bezpiecze�stwa Terl mia� wystarczaj�co �zo do�wiadczenia, by nie pod��a� do celu prost� drog�. Gdyby ) prostu poprosi� o r�cznie sterowany samolot rozpoznawczy, zt za��da�by nadzwyczajnego zlecenia, bez kt�rego nie wyda�by idnego �rodka transportu. A tymczasem z punktu widzenia ;hrony bezpiecze�stwa nie by�o na tej nudnej planecie �adnej idzwyczajnej sytuacji. �adnej realnej nadzwyczajnej sytuacji. f d�gu setek lat eksploatacji kopalni nie wyst�pi�o tu nawet ijmniejsze zagro�enie dzia�alno�ci Intergalaktycznego Towarzyska G�rniczego. Nudny teren dzia�a� dla ochrony, nie dziwota i�c, �e szef tego departamentu nie by� uwa�any za szczeg�lnie a�n� osobisto��. Nale�a�o zatem chytrze fabrykowa� pozorne igro�enia.
- Prowadz� �ledztwo w sprawie podejrzenia o tajn� dzia�alno�� �aj�c� na celu sabota� transportu - oznajmi�. - Mia�em z tym ttp� roboty przez ostatnie trzy tygodnie. - Opar� swobodnie ty� vego ogromnego cielska o uszkodzony pojazd.
- Nie opieraj si� o tego zwiadowc�. Pogniesz mu skrzyd�o. Terl zdecydowa�, �e lepiej odnosi� si� do szefa transportu po rzyjacielsku, przesun�� si� wi�c do taboretu przy warsztacie, na l�rym pracowa� Zzt.
L- M�wi� ci to w zaufaniu, Zzt, mam pewien pomys�, dzi�ki t�remu mo�emy zdoby� troch� zewn�trznego personelu. Pracuj� Id tym i dlatego potrzebny mi r�cznie sterowany zwiadowca.
23
Zzt zamruga� powiekami i usiad� na drugim taborecie, kt�ry rozpaczliwie zaskrzypia� pod jego tysi�cfuntowym ci�arem.
- Na tej planecie - powiedzia� konfidencjonalnie Terl - �y�a kiedy� inteligentna rasa.
- Co to by�a za rasa? - zapyta� podejrzliwie Zzt.
- Cz�owiek - odpar� Terl.
Zzt spojrza� na niego badawczo. Niekt�rzy byli znani z tego, �e czym� n�cili i wp�dzali w zasadzk�, a potem sk�adali skargi, szef ochrony za� nigdy nie s�yn�� z poczucia humoru, nale�a�o wi�c uwa�a�. Jednak Zzt nie m�g� si� powstrzyma�. Jego usta zacz�y si� rozci�ga� i cho� usi�owa� je kontrolowa�, rozszerza�y si� coraz bardziej - i nagle wybuchn�� �miechem prosto w twarz Terla. Szybko jednak opanowa� si� i odwr�ci� z powrotem do warsztatu, aby zabra� si� do roboty.
- Czy masz jeszcze jak�� koncepcj�? - zapyta� od niechcenia. "Nie posz�o dobrze - pomy�la� Terl. - No c�, tak si� zdarza, gdy jest si� zbyt szczerym".
- To podejrzenie o tajn� dzia�alno��, maj�c� na celu sabota� transportu - rzuci�, przygl�daj�c si� spod p�przymkni�tych powiek uszkodzonym pojazdom - mo�e potrz�sn�� nawet wysokimi stanowiskami.
Zzt ze zduszonym warkni�ciem rzuci� na warsztat p�aski klucz. Siedzia� i patrzy� przed siebie. Rozmy�la�.
- Czego ty w�a�ciwie chcesz? - zapyta� wreszcie.
- Chc� samolotu zwiadowczego. Na pi�� lub sze�� dni. Zzt wsta�, zdj�� ze �ciany zatrzaskow� tablic� rozk�ad�w ruchu transportu i uwa�nie j� przegl�da�. Us�ysza� mruczenie Terla.
- Widzisz ten rozk�ad? - spyta�, podtykaj�c mu tablic� pod nos.
- Owszem, widz�.
- Widzisz, w kt�rym miejscu jest sze�� bezpilotowych samolot�w zwiadowczych przydzielonych ochronie?
- Oczywi�cie.
- A czy widzisz, jakie zadania wykonuj� nieprzerwanie - Zzt odrywa� z zatrzask�w tablicy arkusz za arkuszem - psiakrew, my�l�, �e od wiek�w?
- Musz� mie� sta�y nadz�r nad planet�, na kt�rej znajduj� si� kopalnie - odpar� z godno�ci� Terl.
- Nadz�r nad czym? - zapyta� Zzt. - Ka�dy skrawek rudy zosta� wykryty i oszacowany na d�ugo przedtem, zanim ty i ja zjawili�my si� na �wiecie. Na zewn�trz nie ma niczego poza ssakami potrzebuj�cymi powietrza.
24
- Mog�o nast�pi� l�dowanie wrogich si�.
- Tu?! - Zzt zdziwi� si� drwi�co. - Sondy kosmiczne warzystwa wykry�yby je na wieki wcze�niej, zanimby tu
-zyby�y. Terl, sekcja transportu musi w tych samolotach uzupe�-a� paliwo, obs�ugiwa� technicznie i remontowa� dwa lub trzy zy w ci�gu roku. Ty wiesz i ja wiem, �e Towarzystwo ca�y czas szcze musi oszcz�dza�. Powiem ci co�... Terl s�ucha� z kwa�n� min�.
- Je�li pozwolisz nam wyeliminowa� loty tych bezpilotowych molot�w zwiadowczych, dam ci do dyspozycji, na okre�lony as, trzyko�owy rower. Terl prychn�� pogardliwie.
- Pojazd naziemny na ka�de twoje ��danie. - Zzt podwy�szy�
awk�.
Terl przeszed� oci�ale do uszkodzonego pojazdu o zakrwawio-
fch siedzeniach.
- Ciekawe... - zacz�� powoli. - Ciekawe, czy ten wypadek ic nast�pi� z powodu niew�a�ciwej pracy obs�ugi technicznej... Zzt sta� nieporuszony. Obydwaj wiedzieli, �e katastrofa zosta�a zwodowana przez nadu�ycie kerbango w czasie s�u�by.
- Jeden pojazd naziemny do twojej sta�ej dyspozycji. Terl popatrzy� na remontowane pojazdy, ale wiedzia�, �e nic i�cej ju� nie wymy�li. �ledztwo w sprawie tych wypadk�w )sta�o zako�czone i zamkni�te. Nale�a�oby pouczy� niekt�rych, k si� zamyka �ledztwo! Przysun�� si� do Zzta.
- Jeden bezpilotowy samolot rozpoznawczy zaprogramowany ik, aby oblatywa� ca�� planet� raz w miesi�cu. Jeden opancerzony silnie uzbrojony pojazd naziemny do mojej sta�ej dyspozycji, bez idnych zastrze�e� co do zaopatrzenia w paliwo, amunicj� i gaz o oddychania.
Zzt wyj�� z szuflady sto�u formularze i wype�ni� je. Popchn�� apiery i tablic� w stron� Terla. Podpisuj�c, Terl my�la�, �e trzeba � b�dzie dobrze przyjrze� szefowi transportu. Na przyk�ad ' zwi�zku ze spraw� nielegalnego wydobywania rudy. Zzt wzi�� apiery z powrotem i zdj�� z tablicy prze��cznik�w kart� kom-inacji szyfrowej klucza zap�onu najstarszego i najbardziej sfaty-owanego pojazdu naziemnego. Po��czy� j� z ksi��k� kupon�w a amunicj�, dopi�� inn� ksi��k� kupon�w - na gaz do od-ychania, i jeszcze inn� - na paliwo. Ani Terl, ani Zzt nie mogli iedzie�, jak bardzo ich dzisiejsza transakcja mia�a wp�yn�� na llsze losy planety.
25
Gdy Terl opu�ci� kopu��, by wzi�� sw�j pojazd Mark II (opancerzony, silnie uzbrojony), Zzt rozmy�la� nad tym, do jakich �garstw ucieka si� kierownicza kadra, byle tylko m�c wyrwa� si� na polowanie. Wszyscy oni mieli bzika na punkcie zabijania. I niszczenia maszyn tak�e, s�dz�c po uszkodzeniach, kt�re musia� naprawia�... Co za historia! Cz�owiek ras� inteligentn� - te� co�! Za�mia� si� i zabra� z powrotem do roboty.
7
Jonnie Goodboy Tyler galopowa� przez trawiast� r�wnin�. Co za dzie�! Niebo by�o bezchmurne i wia� lekki, orze�wiaj�cy wiatr.
Po dw�ch dniach podr�y zjecha� z g�r i znajdowa� si� teraz w rozleg�ej dolinie. Ci�gle jeszcze m�g� dojrze� za sob� szczyt Wysokiej G�ry. O�entuj�c si� wed�ug s�o�ca, m�g� utrzyma� w�a�ciwy kierunek jazdy i mie� pewno��, �e odnajdzie drog� do domu, kiedy tylko zechce.
Okolica wydawa�a si� ca�kowicie bezpieczna. Spotyka� co prawda stada dzikiego byd�a, ale do nich by� przyzwyczajony. Troch� wilk�w, ale co mu tam wilki! �adnego nied�wiedzia, �adnej pumy, jak dot�d. Dlaczego wi�c, przy ca�ym szacunku dla bog�w, ludzie uparcie pozostawali w g�rach? Potwory? Jakie tam potwory! Phi! Zwariowane opowiastki! Nawet ten b�yszcz�cy, szybuj�cy w powietrzu walec, kt�ry co kilka dni przelatywa� nad nimi przez ca�e jego �ycie, tutaj si� sp�nia�. Przelatywa� zwykle z zachodu na wsch�d z regularno�ci� ka�dego innego cia�a niebieskiego, ale teraz go nie by�o. Mo�e zosta� gdzie� zatrzymany? Gdyby lecia� dotychczasow� tras�, Jonnie ju� dawno musia�by go zobaczy�.
Nadmierne poczucie pewno�ci siebie u�pi�o jego czujno��. Pierwsze nieszcz�cie, kt�re go spotka�o, mia�o zwi�zek z dzikimi �winiami.
Du�e stado pojawi�o si� w�a�nie na drodze. By�y w nim du�e i ma�e sztuki, wszystkie t�uste. A ma�y warchlaczek idealnie nadawa�by si� na kolacj�. Dziki dawa�y si� zazwyczaj �atwo zabija�, je�li by�o si� cho� troch� zwinnym i wystrzega�o zaatakowania przez ody�ca. Jonnie zatrzyma� konie i zsun�� si� na ziemi�. Nie by� zbyt dobrze ustawiony - wiatr wia� w kierunku stada. Biegn�c na ugi�tych nogach, bezg�o�nie zaszed� zwierz�ta z przeciwnej strony. Zapad� w si�gaj�c� mu po pas traw� i mocniej �cisn�� w r�ku maczug�.
26
�winie ry�y ziemi� wok� p�ytkiego zag��bienia, w kt�rym sta�a )da, gromadz�ca si� tam podczas deszczowych miesi�cy. Jonnie zypuszcza�, �e poszukuj� korzonk�w. Czo�gaj�c si� w trawie,
�suwa� si� do przodu. Tylko kilka st�p dzieli�o go jeszcze od jbli�ej stoj�cych zwierz�t. Podni�s� si� bezszelestnie. Ma�y irchlak znajdowa� si� w odleg�o�ci zaledwie trzech rozpi�to�ci mion od niego. �atwy rzut.
- Oto kolacja - szepn�� i cisn�� maczug� dok�adnie w �eb derz�cia.
�miertelne, bezpo�rednie trafienie. Warchlak og�uszaj�co kwik-i� i upad�. Odg�os ten podzia�a� jak smagni�cie biczem na ca�e ido, kt�re w oka mgnieniu rzuci�o si� do ucieczki w kierunku iejsca, w kt�rym sta�y konie. Jonnie podbieg� do powalonego irchlaka i podni�s� zakrwawion� maczug�. Okaza�o si� jednak, nie wszystkie zwierz�ta uciekaj� w pop�ochu - za my�liwym >wiem, nie opodal po jego prawej stronie, ukryty w wysokiej lwie, u�o�y� si� do drzemki zm�czony �erowaniem pi��setfuntowy lyniec.
Jonnie poczu� nagle, �e jakie� ogromne cielsko wali si� i niego z furi� i wgniata w ziemi�. Na wp� zduszony do-mywa� nadludzkich wysi�k�w, �eby uwolni� si� od potwor-sgo ci�aru. Raz i drugi trafiony kopytem w�ciekle kwicz�cego yierz�cia, czu�, �e pr�buje go dosi�gn�� ogromnymi, ostrymi ablami. Og�usza�o grzmi�ce pulsowanie w�asnej krwi uszach. Przetaczali si� po ziemi, a� wreszcie Jonniemu uda�o ? dosi��� grzbietu ody�ca. Trzyman� wci�� kurczowo w r�ce aczug� zdzieli� zwierz� z ca�ych si� mi�dzy uszy. Og�uszony mie� zwali� si� na ziemi�. Jonnie zeskoczy� ze� i wycofa� ? ty�em. Zwierz� z trudem podnios�o si�, stan�o na nie-wnych nogach i, nie widz�c przeciwnika, oddali�o si� chwiej-fm truchtem.
Stada nie by�o ju� wida�. Nie by�o te� koni! Nie ma koni! Jonnie stan�� ze zdobycz� w opuszczonej r�ce. ie mia� nic: ostrego od�amka skalnego, aby nim oprawi� archlaka, krzemieni, aby roznieci� ogie� i upiec zwierz�. I nie ia� koni. Czy mog�o by� gorzej? Bola�y go troch� plecy i twarz, e poza tym nie odni�s� �adnych obra�e�. Wymy�laj�c sobie duchu, bardziej zawstydzony ni� przestraszony tym, co zasz�o, )maszerowa� szlakiem zgniecionej przez dziki trawy. Po chwili go przygn�bienie zacz�o mija�, zast�powane przez rosn�cy :)tymizm. Zacz�� gwizda� na konie. Nie mog�y przecie� wci�� ilopowa� przed stadem, musia�y gdzie� skr�ci� w bok.
27
Szed� d�ugo. Zapada� ju� zmrok, gdy spostrzeg� wreszcie skubi�cego traw� Wiatro�oma. Ko� spojrza� na niego w taki spos�b, jakby chcia� zapyta�: "Gdzie� ty si� podziewa�?", podszed� i szturchn�� go pyskiem. W chwil� p�niej ch�opak odnalaz� pas�cego si� niedaleko jucznego konia. Wr�ci� skr�tem do ma�ego �r�de�ka i rozbi� ob�z. Zrobi� sobie pas i torb�, do kt�rej w�o�y� hubk�, krzemie� i kilka ma�ych kamieni z ostrymi kraw�dziami. Przywi�za� mocny rzemie� do du�ej maczugi i zamocowa� j� u pasa. Nie zamierza� da� si� zaskoczy� z pustymi r�kami na tej rozleg�ej prerii.
Tej nocy �ni�a mu si� Chrissie duszona przez dziki, Chrissie rozszarpywana przez nied�wiedzie, Chrissie rozdeptywana na miazg� kopytami p�dz�cych koni... a on, bezradny, przygl�da� si� temu ze zgroz�.
8
"Wielkie Miasto", w kt�rym "�y�y tysi�ce ludzi", by�o najprawdopodobniej jeszcze jednym mitem, tak jak potwory. Niemniej jednak Jonnie mia� zamiar go poszuka�. Gdy brzask rozja�ni� nieco mrok nocy, zn�w