4298
Szczegóły |
Tytuł |
4298 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4298 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4298 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4298 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
_____________________________________________________________________________
Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XX
Skrzyd�a kruka _____________________________________________________________________________
ROZDZIA� I
W roku 1793 w miasteczku Stregesti w Siedmiogrodzie
znikn�li bez �ladu dwaj m�ezy�ni. Nie ich pierwszych spotka� taki los. W nieustaj�cym szepcie wiatru �y�y opowie�ci o tych, kt�rzy przepadali i kt�rych nigdy ju� wi�cej nie widziano.
Ale jeden z potomk�w Ludzi Lodu sprawi�, �e ci dwaj
byli ostatnimi...
�w dotkni�ty z Ludzi Lodu, wykorzystuj�c swe niezwyk�e zdolno�ci, nawi�za� kontakt z wieloma szezeg�lnymi istotami, kt�rych normalnym �miertelnikom nie by�o dane ujrze�. Nikt jednak z Ludzi Lodu nie prze�y� dotychezas nic r�wnie straszliwego jak to, co wydarzy�o si� w Stregesti.
Niezwyk�y by� to las. Wydawa�o si�, �e trwa tak ju� od dziesi�tk�w tysi�cy lat, pogr��ony w g��bokim �nie, oczekuj�c, a� zbudz� go tr�by s�dnego dnia.
Przez le�ny g�szez ledwie przedostawa�o si� �wiat�o.
Ziemi�, kamienie i po�amane konary porasta� mech
i pn�cza, pnie drzew pokrywa� bluszcz. Wszystko zlewa�o
si� w jedno, tworz�c pofa�dowany, faluj�cy krajobraz, spowity w mi�kki, zielony ca�un.
Ca�un... Nieprzyjemne s�owo, kt�re niestety pasowa�o
a� nazbyt dobrze...
Zielone ga��zie drzew prastarego lasu sennie zwisa�y nad ziemi�. Nie �piewa� tutaj �aden ptak. Nawet ma�y niepozorny s�owik nie o�mieli� si� swym cudnym g�osem zm�ci� zaleg�ej w g�szczu ciszy.
Las ten r�s� w Siedmiogrodzie, na wschodnim kra�cu Austro-W�gier. W tej dzikiej g�rskiej krainie nadal �y�y niesamowite podania i legendy, mro��ce krew w �y�ach historie o wilko�akach, wampirach i innych si�ach ciemno�ci tak strasznych, �e obcy przybysze wzdragali si� przed zapuszczeniem w g��bokie, pe�ne tajemnic doliny.
Miejscowa ludno�� stanowi�a konglomerat Wo�o-
ch�w, madziarskich Szekler�w, Saks�w, Rumun�w oraz resztek plemion, kt�re przyw�drowa�y tu w pradawnych czasach, jak Goci, Hunowie, Gepidzi i Awarowie z Azji �rodkowej. Dominuj�c� grup� byli Rumuni wraz z Madziarami czy, jak m�wiono, W�grami.
Rumuni zwali sw�j kraj Ardeal, W�grzy - Erdely. Inni powiadali - Transylwania. Jednak�e oficjaln� nazw�
nadan� krainie przez jej ostatnich w�adc�w, Habsburg�w, by� Siedmiogr�d, ze wzgl�du na siedem wielkich miast.
Martwy, cho� jednocze�nie �ywy las otacza� niewielkie,
po�o�one na uboczu miasteczko Stregesti.
Trudno dociec, sk�d wzi�a si� taka nazwa, jako �e przez wieki wiele plemion podbija�o te tereny, faktem jednak pozostawa�o, �e s�owo "strega" w j�zyku w�oskim oznacza czarownic�.
Dwaj obcy przybysze dotarli do Siedmiogrodu dziw-
nymi drogami. Jednym z nich by� francuski szlachcic, zbieg�y przed trwaj�c� od czterech lat w jego ojczy�nie rewolucj�. Wielu arystokrat�w zawar�o bli�sz� znajomo�� z gilotyn�, ale �w m�czyzna, baron de Conte, zdo�a�
umkn�� z kraju wraz ze swym bratankiem Yvesem.
Kto wie, mo�e lepiej by�oby dla nich, gdyby wybrali
gilotyn�?
Z pocz�tku byli tak przera�eni sam� my�l�, �e mogliby
wpa�� w r�ce francuskiego posp�lstwa, i� nie �mieli zbli�y� si� do ludzi i ukrywali si� po lasach w�r�d g�r. Dlatego w�a�nie nie wiedzieli, �e w drodze na wsch�d dawno ju� przekroczyli granice Francji.
Ca�a Europa znajdowa�a si� w stanie wrzenia - rewolu
cja francuska zatacza�a coraz szersze kr�gi. Podobnie by�o i w Wiedniu, kt�ry pod gilotyn� straci� sw� Mari�
Antonin�. Dwaj szlachcice parli wi�c do przodu z nadziej� na znalezienie bodaj odtobiny spokoju.
Z czasem, naturalnie, zrozumieli, i� dotarli do obcych
kraj�w. Nerwy jednak mieli ju� do tego stopnia zszarpane, �e nie byli w stanie nikomu zaufa�.
Zab��kali si� a� do Siedmiogrodu...
O, tu nareszcie znale�li spok�j! Nigdzie nie mog�o by�
spokojniej ni� w tutejszych milcz�cych, tajemniczych dolinach.
Kiedy szuka si� jakiego� wi�kszego miasta we wschodniej cz�ci Siedmiogrodu, po przekroczeniu doliny rzeki Maruszy nietrudno zab��dzi�. Baronowi i jego bratankowi okolice te by�y ca�kiem nieznane i powt�rzyli b��d, kt�ry przed nimi pope�nili ju� inni, nawet ci bardziej
obeznani z tetenem. Nagle znale�li si� na obszarze Karpat Transylwa�skich, a wtedy byli ju� straceni...
Jechali przez dwa dni, mijaj�c kolejne doliny, coraz g��bsze i bardziej dzikie. Od czasu do czasu napotykali male�kie wioski, ale trudno�ci z porozumiewaniem si�
z ich mieszka�cami okaza�y si� zbyt wielkie. Nie zdo�ali
nawet wyja�ni�, �e pragn� dotrze� do du�ego cywilizowanego miasta, wszystko jedno jakiego. Tu w�a�nie bowiem, w tej krainie, z dala od zam�tu rewolucji, pragn�li si�
osiedli�.
Nie mieli jednak zamiaru zostawa� na takim pust-
kowiu!
A potem nadszed� dzie�, kiedy to po raz ostatni obrali niew�a�ciw� drog�. Znale�li si� w kolejnej prze��czy
- g��bokiej szczelinie, do kt�rej ledwie dociera�o �wiat�o
s�o�ca. Prze��cz le�a�a wysoko w g�rach, a gdy j� pokonali, byli ju� w zaczarowanym lesie.
Wstrzymali konie.
Powoli ch�on�li atmosfer� ciep�ego, wilgotnego popo�udnia. Ga��zie drzew opada�y prawie na ich g�owy,
ga��zie tak ci�kie i pradawne, jakby liczy�y sobie co najmniej tysi�c lat. Zwisaj�cy z nich mech by� lepki, o�lizg�y od staro�ci i st�ch�ego powietrza. Znik�d nie dochodzi� �aden d�wi�k, panowa�a absolutna cisza, kt�ra zdawa�a si� bezg�o�nie oddycha�.
Jakby las oniemia� z chwil�, gdy si� w nim znale�li. - Ruszajmy dalej - mrukn�� baron. - Jestem g�odny.
Ta droga musi wszak dok�d� prowadzi�.
I tak w istocie by�o. Jeszcze p� godziny przedzierali si�
przez upiorny las, gdy nagle otworzy�a si� przed nimi
dolina i roztoczy� widok na niewielkie miasteczko.
Dolina stanowi�a jakby kocio� mi�dzy g�rami, ale nie by�o wida� �adnego traktu, kt�ry wi�d�by dalej. Baron zadr�a�; sp�yn�o na� przeczucie, �e znale�li si� u kresu drogi, kresu swej podr�y.
Miasteczko le�a�o na samym dnie kot�a. G�sta zabudo-
wa sprawia�a wra�enie, �e domy tul� si� do siebie ze strachu. Z l�ku przed wznosz�cymi si� wok� masywami? Czy przed czym� innym?
- Ale� tak, droga prowadzi dalej - wskaza� Yves.
- Popatrz, tam zakr�ca i ginie za tym wielkim urwiskiem
po drugiej stronie doliny.
- Tak, by� mo�e - w g�osie barona zadrga�o pow�t-
piewanie. - Ale to najwidoczniej rzadko ucz�szczany trakt.
Pomimo sporej odleg�o�ci Yves tak�e to dostrzega�.
Nie dawa�o si� rozr�ni� kolein, kt�re kiedy� musia�y by� wyra�ne.
A mo�e w�a�nie dlatego, �e stali tak daleko, mogli
w og�le dostrzec drog�? Mo�e z bliska, w�r�d rosn�cej
wok� trawy, w og�le nie by�o jej wida�?
Yves, kt�ry najwyra�niej czu� si� nieswojo, zauwa�y�:
- Ten straszny las ci�gnie si� tak�e i po drugiej stronie
miasteczka.
- Otacza ca�� dolin� - przyzna� baron. - Obawiam si�,
�e b�dziemy musieli wr�ci� t� sam� drog�, kt�r� przyjechali�my. Nie brzmi to szczeg�lnie przyjemnie, bo sporo czasu up�yn�o, odk�d min�li�my ostatnie roztaje. Ale skoro ju� tu jeste�my, jed�my do miasteczka. Dostaniemy tam co� do jedzenia i jaki� nocleg. Wczesnym rankiem zawsze wyrusza si� w drog� w lepszym nastroju, z now� porcj� nadziei i si�.
Yves w pe�ni si� z nim zgadza�. Spi�li wi�c konie
i powoli, ostro�nie, zacz�li spuszcza� si� w d� w�sk�,
kr�t� drog�, nie b�d�c� w�a�ciwie niczym wi�cej ni� �cie�k�.
Baron i jego bratanek byli przystojnymi m�czyznami,
mieli orle nosy i czarne oczy. We Francji prowadzili gnu�ne, leniwe �ycie. Moralnie zdegenerowani, jak zreszt� wi�ksza cz�� arystokracji, byli aroganccy i do cna zblazowani. Pe�na trud�w podr� przez Europ� jednak�e zahartowa�a ich, czyni�c z nich niemal prawdziwych m�czyzn. Uda�o im si� potajemnie wywie�� ze sob�
ogromne bogactwa, nigdy wi�c nie cierpieli biedy, a przynajmniej nie powinni. Ale na c� mog�y zda� si� bogactwa
w tej dzikiej, g�rskiej krainie? Ci�gle jeszcze mieli wi�ksz�
cz�� maj�tku zaszyt� w pasach, bo z pocz�tku nie �mieli styka� si� z lud�mi. Przezornie zabrali ze sob� prowiant
i nim w samotno�ci si� po�ywiali.
Ale zapasy dawno si� sko�czy�y. Tego dnia jechali ju�
tak d�ugo, �e w ca�ym ciele wyra�nie czuli skutki wyczerpania. Obydwaj byli poirytowani daj�cym si� we znaki g�odem i zm�czeniem, a zw�aszcza nieko�cz�c� si� jazd� przez dzikie ost�py, jazd�, kt�ra, jak s�usznie przeczuwali, nie przybli�y�a ich wcale ku wymarzonym miastom. Las, kt�ry w�a�nie opu�cili, zdawa� si� niczym lepki ci�ar przyt�acza� ich ramiona.
Przystan�li w punkcie, sk�d roztacza� si� znacznie lepszy widok na miasteczko po�o�one na dnie doliny.
Podnie�li oczy ku niebu, �ledz�c wzrokiem dwa kr���-
ce w powietrzu kruki. Czarne ptaszyska poderwa�y si� do
lotu z urwiska, gro�nie wzosz�cego si� po drugiej stronie osady. Bezszelestnie przecina�y powietrze, zataczaj�c ko�a coraz bli�ej m�czyzn na �cie�ce.
Francuzi obserwowali je z zapanym tchem.
W ko�cu jeden z kruk�w znalaz� si� tak blisko, �e magli spojrze� prosto w b�yszcz�ce, czarne jak w�giel
ptasie oko. A potem jeden ruch silnych, I�ni�cych skrzyde� i ptaki, uznaj�c sw� wypraw� zwiadowcz� za zako�czon�,
zawr�ci�y do gniazda, kt�re musia�o znajdowa� si� gdzie� na poro�ni�tej lasem skale.
M�czy�ni wymienili spojrzenia i pop�dzili konie.
- Miasteczko sprawia wra�enie wymar�ego - zauwa�y�
Yves.
- Mamy ju� p�ne popo�udnie. Ludzie pewnie poszli
na nieszpory.
W gromadzie dom�w dostrzeg�i niedu�y ko�ci�ek; ale
nie by� on podobny do iclh rzymskokatolickich �wi�ty�.
W tym kraju ludzie najwyra�niej byli wyznania prawo-
s�awnego, stwierdzili.
Znale�li si� teraz na dnie doliny i nareszcie mogli porusza� si� po p�askim terenie. Jechali powoli, jakby niech�tnie, z wahaniem.
To sprawi� ten las, my�la� Yves, trzydziestoletni kawaler. Ten las jakby odebra� nam ca�� odwag� i pozostawi� jedynie niewiar� we w�asne si�y i zniech�cenie.
Stryj by� starszy od niego jedynie o dziesi�� lat. I on
tak�e by� zatwardzia�ym kawalerem. We Franeji cieszyli si� wielk� s�aw� niepoprawnych uwodzicieli i to napawa�o
ich dum�. Teraz wszystko, co ��czy�o si� z ojczyzn�, sta�o si� tak odleg�e, zar�wna w czasie, jak i przestrzeni...
Zdawali sobie spraw�, �e nigdy nie b�d� mogli tam
powr�ci�.
- Wiem, �e w tym przekl�tym kraju jest gdzie� du�e
miasto - rzek� baron. - Nazywa si� Klu� albo Klausen-
burg i jest stolic� Siedmiagrodu. Jeszcze inne nazywa si� Sybin, a w obu miastach m�wi si� i po niemiecku, i po w�giersku. Niemiecki przynajmniej cho� troch� znamy.
Ale dlaczego, dlaczego nie mo�emy tam dotrze�? Jak d�ugo b�dziemy musieli wa��sa� si� po tych lasach
i dolinach, z dala od wszelkiej cywilizacji, w�r�d ludzi tak
prymitywnych, �e nie rozumiej� nawet mowy gest�w?
Mi�y baron ocenia� sytuacj� cokolwiek niesprawied-
liwie. Mo�na si� by�o domy�li�, �e mieszka�cy tutejszyeh okolic nie lubi� by� traktowani przez obcych niczym krowie �ajno. Dlaczego wi�c mieliby odpowiada� arogan
tom? Je�li ci dwaj chc� si� pyszni� i spogl�da� z pogard�, to niech radz� sobie sami!
Tak jak ten ostatni cz�owiek, kt�rego spotkali niedaleko rozstaj�w. Z pewno�ci� widzia�, �e zadzieraj�cy nosa obcy przybysze o wyszukanych manierach pojechali w z�� stron�, kieruj�c si� ku pustkowiom. Ale to wy��cznie ich sprawa. Je�li oni chc� jecha� przez bezdro�a, mnie to nie obchodzi, pomy�la� g�ral, nie przerywaj�c w�dr�wki. Nie by� wcale cz�owiekiem o kamiennym sercu, ale czy musi godzi� si� na to, by przywo�ywano go niczym psa?
Dlatego w�a�nie baron i Yves znale�li si� teraz w dro-
dze ku przylegaj�cym do siebie domom wyros�ym prosto
z ziemi, o dachach krytych poczernia�ym pofa�dowanym
gontem. Poniewa� wi�kszo�� dom�w nie mia�a okien wychodz�cych na ulic�, z pocz�tku osada sprawia�a wra�enie wymar�ej. Jechali powoli ma�� uliczk�, rozgl�daj�c si� uwa�nie doko�a, gdy nagle zauwa�yli, �e droga na przeciwleg�ym kra�cu doliny pnie si� w g�r�.
- Sp�jrz! - zawo�a� Yves. - Droga, kt�ra z daleka
wygl�da�a na ca�kiem zaro�ni�t�, w rzeczywisto�ci jest porz�dnym traktem!
- Tak, to prawda! Znika w dali za t� ska��. Praw-
dopodobnie jutro b�dziemy mogli ruszy� dalej. Musimy
tylko najpierw si� dowiedzie�, jak dotrze� do Klausenbur-
ga.
- Klu�a - poprawi� Yves.
- Tak, oczywi�cie. Ci tubylcy nie rozumiej� cywilizowanego j�zyka, jakim jest niemiecki. O, s�o�ce znikn�o za grzbietem g�rskim i w tej zapomnianej przez Boga dolinie zrobi�o si� nagle wprost makabrycznie. Czy�by�my naprawd� trafili na opuszczone miasteczko? Tego jeszcze brakowa�o!
Yves odpowiedzia� w zamy�leniu:
- Jedno mnie niepok�i. Cesarstwo austro-w�gierskie
nie ci�gnie si� w niesko�czono��. Musimy uwa�a�, by�my
nie dotarli do krainy barbarzy�c�w.
- Masz racj� - kiwn�� g�ow� baron. - Rozmawiali�my
wszak z owym cywilizowanym cz�owiekiem w Peszeie.
To on poradzi� nam, by�my skierowali si� tutaj, jako �e
i w Peszcie da�o si� odczu� niepok�j niesiony pr�dem
rewolucji. M�wi� tak�e, �e na wsch�d od Siedmiogrodu rozci�ga si� chanat turecki, na po�udniu tak�e. Musimy si� strzec, by nie wpa�� w s�ce Turk�w, z nimi nie ma �art�w.
- Ale sp�jrz, tam! Tam s� przecie� ludzie!
Dotarli do niewielkiego, wy�o�onego brukiem rynku.
Najwyra�niej tu w�a�nie zbierali si� po ca�odziennym znoju mieszka�cy osady. Francuzi dostrzegli tak�e karczm�, a jej najbardziej potrzebowali. Zn�w obudzi�a si�
w nich iskra �ycia.
Stukot ko�skich kopyt zgasi� rozmowy zgromadzonych ludzi i wszystkie twarze zwr�ci�y si� ku obcym.
Baron i Yves podczas swej w�dr�wki po Europie
widzieli wiele rozmaitych kolorowych stroj�w ludowych. Tutaj jednak kr�lowa� smutek. Czer�, niemal tylko czer�, gdzieniegdzie prze�anaana br�zowymi lub szarymi wstawkami w kamizelce czy koszuli. Kobiety ca�e spowite by�y
w czer�, spod chustek ledwie dostrzec si� da�o ja�niejsze
plamy niech�tnych, surowych twarzy. Oblicza i sylwetki m�czyzn przypomina�y skamienia�e drewno.
M�czyzn zreszt� znalaz�a si� ledwie garstka, w�r�d ludzi zebranych na rynku ogromn� wi�kszo�� stanowi�y kobiety.
Francuscy szlachcice wstrzymali konie i przygl�dali si�
zgromadzonym. Na rynku zaleg�a cisza, gdy tak na-
wzajem mierzyli si� wzrokiem. Nadspodziewanie szybko zapad� zmierzch.
- Ty tam - w�adczo odezwa� si� baron do cz�owieka,
kt�ry wygl�da� na w�a�ciciela karczmy. Na wydatnym brzuchu zawi�zany mia� fartuch. - Podejd� tutaj.
M�czyzna us�ucha� bardzo niech�tnie. G�rale nie
lubili, gdy im rozkazywano.
- M�wisz po niemiecku? - wrzasn�� baron, przekona
ny, �e krzyk jest najlepszym sposobem osadzania ludzi na w�a�ciwym miejscu.
Karczmarz wzruszy� ramionami. Nikt inny nie zareagowa�, baron zrozumia� wi�c, �e tutaj m�wiono tylko miejscowym j�zykiem, musia� zatem poprzesta� na w�adczych, wymownych gestach. Nocleg, posi�ek... Tylko na jedn� noc.
Tyle zrozumieli. To da�o si� za�atwi�.
Yvesowi jednak nie spodoba� si� z�o�liwy u�mieszek, kt�ry na u�amek sekundy zago�ci� na twarzy jednego ze stoj�cych bli�ej m�czyzn.
Baron wola� jak najd�u�ej nie schodzi� z ko�skiego
grzbietu. Czu� si� wtedy pewniej, patrzy� na innych z g�ry. - Czy mo�ecie nam powiedzie�, jak daleko jest do
Klausenburga?
- Klu�a - poprawiaj�c go mrukn�� Yves.
- Tak, naturalnie, Klu�a.
Baron pytaj�cym tonem powt�rzy� nazw� miasta,
wskazuj�c przy tym na wszystkie strony �wiata.
Ludzie spogl�dali po sobie, nie odzywaj�c si� ani s�owem.
- Hermannstadt - spr�bowa� baron.
- Sybin - poprawi� Yves.
- Tak, tak, Sybin - parskn�� gniewnie jego stryj. - Kto
prowadzi t� rozmow�, ty czy ja?
Yves z do�wiadczenia wiedzia�, �e najm�drzej b�dzie,
gdy zachowa milczenie.
Nazwa "Sybin" wywo�a�a jednak pewien odd�wi�k
w�r�d zebranych. Francuzi us�yszeli, jak kto� mrukn��
s�owo Nagyszeben, w�giersk� nazw� Sybina; czy, jak m�wili Niemcy, Hermannstadt.
- Jeste�cie Madziarami? - zapyta� zdumiony baron, s�dzi� bowiem, �e tych mo�na spotka� dalej na wschodzie.
Pokr�cili g�owami, mia� wi�c mimo wszystko racj�.
- Czy Sybin jest madziarskim miastem?
- Nie, niemieckim - odpar� karczmarz swym w�asnym
j�zykiem, ale jednak zrozumiale dla Francuz�w.
Tak, to w�a�nie s�yszeli: Sybin by�o pona� ca�kowicie niemieckie, za�o�one przez Niemc�w wiele setek lat temu. S�yszeli tak�e, �e du�e obszary Siedmiogrodu zamieszkiwali Madziarzy; nie dotarli oni jednak a� tak daleko na zach�d.
Czy los nie m�g�by cho� troch� im sprzyja� i zetkn��
z lud�mi, z kt�rymi mo�na si� porozumie�?
Wida� jednak mieszka�cy wioski wiedzieli, gdzie le�y Sybin, zacz�li bowiem przekrzykiwa� si� teraz nawzajem, wpadaj�c sobie w s�owo. Towarzyszy�y temu zamaszyste ruchy roz�o�onych r�k...
Ze s��w i gest�w wynika�o, �e Sybin znajduje si� daleko, Francuzi b�d� musieli zawr�ci� i odjecha� t� sam�
drog�, kt�r� przybyli, a p�niej - to pozostawa�o niejasne - w jakim� miejscu skr�ci�.
Baron da� do zrozumienia, �e zastanawia si�, czy nie
mogliby si� trzyma� drogi wiod�cej przez dolin�. U�miechn�li si� wtedy tylko, kr�c�c g�owami.
- Jak nazywa si� to miasteczko? - zapyta� Yves.
Zanim otrzyma� odpowied�, musia� powt�rzy� pgtanie
na wiele sposob�w.
- Targul Stregesti.
Baron niepewnie popatrzy� na bratanka.
- Targul oznacza miasteczko, tyle zd��yli�my si� ju� nauczy�. Ale to wskazuje, �e istnieje r�wnie� co� innego, co nosi nazw� Stregesti.
Yves skin�� g�ow�.
- Zwykle bywa to twierdza albo jezioro.
- Ale tu przecie� nie ma �adnego jeziora, nie widz� tak�e twierdzy. Niemniej faktem pozostaje, �e okre�lenia
"Targul" u�ywa si� tutaj tylko wtedy, gdy chce si�
odr�ni� miasteczko od czego� innego.
- Mo�e chodzi o las lub o rzek�, kt�ra przep�ywa przez
miasteczko. Ale c�, idziemy do karczmy?
W tej samej chwili dobieg� ich zbli�aj�cy si� t�tent
ko�skich kopyt i turkot k� powozu. Oczy wszystkich skierowa�y si� na ulic�, na kt�rej zza zakr�tu wy�oni� si� zmierzaj�cy w kierunku rynku czarny ekwipa�. Ludzie
wstali i sk�onili si� g��boko. Francuzi nareszcie zsiedli z koni.
Ubrany ciemno wo�nica by� blady i tak chudy, jakby sk�ada� si� z samej tylko sk�ry i ko�ci. Zas�ony w oknie krytego powozu zosta�y odci�gni�te na bok i pojawi�a
si� w nim g�owa zawoalowanej damy. Wo�nica zsiad�
z koz�a i otworzy� drzwi. Baron i Yves do tego stopnia
zaciekawieni byli, kt� to m�g� przyjecha�, �e zrazu nie zauwa�yli, i� mieszka�cy miasteczka jeden za drugim znikali z rynku. Kiedy si� wreszcie zorientowali, zosta�
przy nich ju� tylko karczmarz. I on tak�e nie wygl�da� na zachwyconego.
Francuzi nie byli w stanie oderwa� oczu od dw�ch
dam, kt�re wysiad�y z powozu. Jedna z nich pe�nym gracji ruchem unios�a woalk� przys�aniaj�c� twarz, ukazuj�c nadzwyczaj pi�kne oblicze. Mog�a mie� oko�o czterdziestu lat i wida� by�o wyra�nie, �e przywyk�a do rz�dzenia i wydawania rozkaz�w. W�osy mia�a czarne, jedwabi�cie
b�yszcz�ce niczym ptasie skrzyd�a, a oczy warte by�y opisu z "Pie�ni nad Pie�niami".
Druga kobieta, w�a�ciwie bardzo m�oda jeszcze dziew-
czyna, mia�a w ciemnych oczach wyraz onie�mielenia,
niemal wr�cz strachu. Bez w�tpienia musia�y by� ze sob� spokrewnione, mia�y podobn� karnacj� i tak samo pi�kne rysy. Zna� te� by�o, �e starsza w pe�ni zdominawa�a m�odsz�. Tak, Yves nawet odni�s� wra�enie, �e oczy
m�odej pi�kno�ei desperacko b�aga�y go o pomoc. To obudzi�o w nim instynkty rycerza.
W�adcza dama zwr�ci�a si� do karczmarza:
- Zeno, widz�, �e mamy go�ci. Przedstaw nas. Karczmarz Zeno sprawia� wra�enie zmieszanego. Ba-
ron, kt�ry nie rozumia� tych s��w, lecz mimo to poj�� ich znaczenie, odwr�ci� si� ku niej. Uprzejmie si� uk�oni�
i powiedzia� po niemiecku, zak�adaj�c, �e dama jest osob�
na tyle kulturaln�, by zna� ten j�zyk:
- Madame, nasz przyjazd nast�pi� tak niedawno, �e ten dobry cz�owiek jeszcze nie zd��y� pozna� naszych imion. Pozw�lcie nam si� przedstawi�. Jeste�my francuskimi szlachcicami; baron de Conte, a to m�j bratanek Yves. Do waszych us�ug, madame!
Ku wielkiemu zdumieniu barona dama odpowiedzia�a
w jego ojczystym j�zyku:
- Ach, Francuzi! C� za wspania�a wizyta w tej odci�tej
od �wiata dolinie! Moi panowie, jestem ksi�niczka Feodora, c�rka wojewody tej cz�ci kraju, a to moja kuzynka Nicola. Czy zam�wili�cie ju� nocleg w gospodzie?
- Tak, ksi�niczko - odpar� baron, z ulg� przyjmuj�c fakt, i� nie musi ju� pos�ugiwa� si� swym jak�e nieporadnym niemieckim.
- C�, nie b�dziemy wi�c sprawia� zawodu temu
dobremu cz�owiekowi. Ale jutro musicie koniecznie nas odwiedzi�. Wystarczy trzyma� si� drogi, kt�r� przyby�y�my.
Pobiegli oczami za jej wzrokiem ku skalnemu urwisku
i gor�co podzi�kowali za zaproszenie. Ustalono por�
odwiedzin i damy natychmiast si� po�egnaly, t�umacz�c
si� konieczno�ci� za�atwienia spraw, dla kt�rych przyby�y do miasteczka. Pow�z wytoczy� si� z rynku.
Po kolacji dwaj szlachcice udali si� do zaoferowanej im
przez karczmarza izby, co prawda urz�dzonej skromnie
i staro�wiecko, lecz czystej i schludnej. Ju� le��c w ��-
kach ws�uchiwali si� w niesamowit� cisz�, zaleg�� w�r�d g�r.
- Czy nic ci� nie zastanowi�o na dole, w jadalnej,
Yvesie?
Yves, kt�ry ju� zasypia�, drgn�� i zapyta� sennie:
- Nie, a co?
- Chodzi mi o to, �e przemierzaj�c tak d�ugo wschod-
nie kra�ce cesarstwa habsburskiego cz�sto spotykali�my
si� z ich jak�e powszechnymi przes�dami. �lady...
- Ale� tak! - wykrzykn�� Yves. - Wiem ju�, co masz na my�li, stryju. Te wielkie warkocze czy te� wi�zki czosnku kt�re oni tak kochaj� wiesza� po gospodach jako ochron� przed wampirami. Tutaj tego nie ma!
- No w�a�nie, a w ka�dym razie nie wi�cej ni� kucharz
potrzebuje w kuchni. O czym by to zatem �wiadczy�o?
- �e mo�emy czu� si� bezpieczni i nie ba� si� wampir�w - roze�mia� si� Yves.
- Podzielam twoj� weso�o�� - odpat� baron. - Dla nas
Francuz�w, wampiry i wilko�taki to jedynie przes�dy. Musz� jutro zapyta� ksi�niczk� Feodor�, czy te okolice uchroni�y si� przed takimi zabobonami.
- Tak musi by� - stwierdzi� Yves. - Bo przecie� na og� mieszka�cy Siedrniogrodu wprost panicznie boj� si� tych powstaj�cych z grob�w krwiopijc�w, Wsz�dzie napotykali�my czosnek; krzy�e i rozsypane ciernie r�y. A tutaj tego nie ma.
- No c�, dobrze to wiedzie� - za�mia� si� baron.
- Wspaniale, �e spotkala my kogo�, kto zna francuski;
Ksi�niczka sprawia wra�enue osoby bardzo kulturalnej. Ciesz� si� na jutrzejsz� wizyt�.
- Mmm - w g�osie Yvesa zabrzmia�a nuta pow�tpiewania. - Czy zauwa�y�e�, stryju, jak despotycznie zachowywa�a si� w stosunku do tej biednej m�odej dziewczyny? To nieszcz�sne dziecko by�o tak wystraszone, �e a� wstyd.
- Nie zastanawia�em si� nad tym. Mia�em oko tylko na
pi�kn� Feodor�.
Yves nadal by� zamy�lony.
- Czy nie planowali�my jecha� dalej, gdy tylko nastanie
�wit?
- To prawda, ale nie mo�emy urazi� tak dostojnej
damy.
- C�rka wojewody... - powiedzia� Yves. - Kto to jest
wojewoda?
- To bardzo wysoki tytu�. Kiedy� by� to dow�dca,
osoba, kt�ra wodzi�a woje. Obecnie oznacza chyba wybranego ksi�cia lub w�adc�. S� panami wielkich obszar�w.
- I osiediaj� si� w zapomnianym przez Boga g�rskim
miasteczku, takim jak to? Co� tu si� nie zgadza.
- To jej ojciec by� w�adc�. Ona mog�a zamieszka� tutaj
z przyczyn, kt�rych nie znamy. Ale zaraz po wizycie
u owych dwu dam opu�cimy miasteczko. Z pewno�ci�
b�d� umia�y wyt�umaczy� nam, jak dojecha� do Hermannstadt, Sybina albo Nagyszeben czy te� jak oni je zw�.
W g�osie barona drga�a nuta irytacji. Jak wi�kszo��
Francuz�w nie potrafi� poj��, �e nie wszyscy ludzie na �wiecie m�wi� w jego j�zyku.
W chwil� p�niej r�wny oddech zdradza�, �e baron
�pi. Yves jednak nie m�g� zasn��. Po pierwsze zn�w dr�czy� go b�l w prawym boku; b�le w czasie podr�y wielokrotnie si� powtarza�y, a ostatnio wyst�powa�y coraz cz�ciej. A po drugie, jego my�li nie mog�y oderwa� si� od m�odej Nicoli, kt�ra wyra�nie b�aga�a go o pomoc.
Kim jest? ��dn� przyg�d m�od� dam�, kt�rej nie
podoba si�, i� za�o�ono jej zbyt kr�tkie cugle? Czy te� naprawd� dzieje si� jej krzywda?
Yves sk�onny by� przypuszcza� raczej to drugie.
Wok� panowa�a przera�aj�ca cisza. Daleko, daleko
wzosi�y si� wierzcho�ki Karpat, jakby trzymaj�c stra�. Tu w najbli�szej okolicy, krajobraz nie by� wysokog�rski,
dominowa�y wzg�rza, co prawda do�� wynios�e, ale poro�ni�te lasem.
O w�a�nie, las. Nieprzyjemne uczucie ow�adn�o Yve-
sem na sam� my�l, �e chc�c wydosta� si� z doliny, ponownie b�d� musieli przejecha� przez ten przekl�ty obszar.
No c�, je�li zdo�aj� ruszy� w drog� jeszcze za dnia,
jako� to pewnie prze�yj�.
Wysoko w g�rach rozleg�o si� wycie, zaraz odpowiedzia�y mu inne. Yves pami�ta�, �e Siedmiogr�d by� ostoj� dzikiej zwierzyny. W lasach i na wy�ynach roi�o si� od wilk�w.
To przynajmniej jaka� oznaka �ycia, pomy��a� z i�cie
wisielczym humarem. Nigdy jeszcze nie do�wiadczy� podobnie kamiennej, grobowej ciszy.
Wampiry... Yves czu�, �e w tej krainie mog� ju� nie
przejmowa� si� owymi paskudnymi stworami.
Ale jest co� innego...
W ca�ej okolicy unosi�a si� atmosfera jakby czego�
chorego. Las by� tego najokropniejszym przyk�adem.
I ta m�odziutka dziewczyna, przera�ona do ob��du!
Nicola musia�a o czym� wiedzie�.
Yves postanowi� uczyni� wszystko, by zabra� j� z tego
strasznego, tajemniczego miejsca.
Stryj mo�e m�wi�, co chce, Yves i tak porwie dziewczyn�!
ROZDZIA� II
Yves przebudzi� si� o �wicie, odczuwaj�c b�l silniejszy ni� kiedykolwiek. �e te� atak musia� przyj�� akurat w tym odci�tym od �wiata miasteczku! Na pewno nie
ma tu nikogo, kto by cho� troch� zna� si� na leczeniu,
a je�eli ju�, to najwy�ej jaki� znachor, kt�ry zajmuje si�
czarami.
Yves nie mia� ochoty mie� do czynienia z kim� takim. Czu� si� na tyle �le, �e musia� obudzi� stryja. Przez
ca�y ranek baron robi� mu gor�ce ok�ady albo biega�,
by opr�ni� drewniane wiadro, kt�re sta�o przy ��ku Yvesa.
Stryj nie by� szczeg�lnie zachwycony konieczno�ci�
wype�niania takich zada�.
Choroba bratanka budzi�a jego niepok�j. My�l o utra-
cie towarzysza podr�y sta�a si� nagle niezno�na. Obydwaj wi�c odetchn�li z wyra�n� ulg�, gdy oko�o
pory obiadowej atak zacz�� mija�.
Yves wycie�czony opad� na poduszki. Wargi mia�
pobiela�e, g�os s�aby.
- Czuj�, �e to przechodzi, stryju. Ale nie s�dz�, bym by�
w stanie i�� z wizyt� do dam.
- Nie, nie, rozumiem. Czy chcesz, bym zosta� przy
tobie?
- Tym razem atak ju� min��, ale gdy tylko dotrzemy do ludzi, musz� i�� do lekarza. Szkoda jedynie... Tak bardzo chcia�em zrobi� co� dla tej udr�czonej istoty, Nicoli. Czy m�g�by�, stryju, wybada�, jak si� sprawy maj�? A je�li zorientujesz si�, �e dziewczynie dzieje si� krzywda, to postaraj si� zabra� j� z tego miasteczka!
Baron ukry� grymas zniecierpliwienia.
- Zobacz�, co si� da zrobi� - obieca� pospiesznie. - Nie
rozumiem jedynie, gdzie te� one mieszkaj�. Pozostaje
tylko trzyma� si� drogi, a dotr� pewnie do jakiego� domu lub kolejnej wioski.
- Nie wygl�da na to, by za urwiskiem by�o szczeg�lnie wiele miejsca - stwierdzi� Yves. - Czy zechcesz przeprosi� damy w moim imieniu?
- Naturalnie! Spr�buj teraz zasn��!
- To chyba nie b�dzie trudne.
Wkr�tce okaza�o si�, �e mia� racj�. Sen nadszed�
natychmiast, gdy tylko baron opu�ci� izb�. Gdy si� przebudzi�, by�o ciemno.
A w�a�ciwie nie tak ca�kiem ciemno. Niebo na wscho-
dzie zacz�o si� ju� rozja�nia� w oczekiwaniu na pojawienie si� s�o�ca.
Spa�em niemal ca�� dob�, pomy�la� przera�ony
Yves. Co powie na to stryj, na pewno jest rozgniewa-
ny.
Barona jednak nie by�o w ��ku, wydawa�o si�, �e od poprzedniej nocy nikt nie rusza� po�cieli. Kamizelka,
kt�r� nosi� na co dzie�, i kordzik le�a�y na kapie, tam gdzie stryj je po�o�y�, zanim wyszed�.
Z podw�rza dobiega� gwar, ludzie z karczmy przygo-
towywali si� do nowego dnia. Yves szybko si� zebra�.
Z ulg� stwierdzi�, �e b�l w boku by� teraz ju� tylko t�pym
pobolewaniem, i pospieszy� do jadalni.
�ona karczmarza w�a�nie tam sprz�ta�a.
Do diaska, �e te� nie zna� tutejszego j�zyka! A raczej �e
te� oni nie znali francuskiego!
Dostrzeg� tak�e kilka dziewcz�t zaj�tych prac� w ku-
chni i wynosz�cych pomyje. Na pow�rzu podstarza�y parobek �adowa� warzywa na w�z.
I zn�w uderzy�o go niezwyk�e zjawisko: by�o tu tak wiele kobiet i tak ma�o m�czyzn. A m�czy�ni, kt�rych
widzia�, to albo starcy, albo wr�cz jeszcze dzieci lub te� osobnicy wyj�tkowo ma�o poci�gaj�cy.
Gdyby nie owych kilku wzgl�dnie m�odych, cho�
z wygl�du odpychaj�cych, kt�rych widzieli na rynku
w dniu, gdy przybyli do wioski, Yves s�dzi�by, �e kraj
niedawno by� w stanie wojny i straci� w niej wszystkich m�czyzn w sile wieku.
Nieporadnie zacz�� wypytywa� karczmark� o swego
towarzysza.
Nie zrozumia�a go.
- M�j stryj! Baron.
Wskaza� obok siebie, jak gdyby cheia� przedstawi�
niewidzialnego przyjaciela.
Kobieta tylko potrz�sn�a g�ow� i zn�w zabra�a si� za
zamiatanie pod�ogi w jadalni.
Z kuchni wyszed� karczmarz i do�� zrozumiale zapyta�,
czy Yves chce je��.
Nie, pragn�� tylko si� dowiedzie�, gdzie jest baron.
- Aha - rozja�ni� si� karczmarz.
Nast�pi�a d�uga tyrada w owym niepoj�tym j�zyku. Yvesowi uda�o si� jednak wy�apa� z niej kilka s��w. Nic dziwnego, przecie� rumu�ski i francuski nale�� do tej samej grupy j�zyk�w roma�skich.
M�czyzna wskaza� r�k� na skalne urwisko. Ach
tak, pomy�la� Yves i podzi�kowa�. Najwyra�niej widzie
li, jak stryj jecha� tamt� drog�, lecz nie spostrzegli, by wraca�.
Ale to by�o poprzedniego dnia! Baron mia�by tam
zosta� przez p� dnia i ca�� noc, nic nie m�wi�c o tym choremu Yvesowi?
Karczmarz powr�ci� do swoich zaj��, nie zwracaj�c ju�
na Yvesa uwagi. Dotkni�ty oboj�tno�ci� gospodarza
Francuz mia� ochot� powiedzie� mu par� s��w do s�uchu,
ale karczmarz znikn�� ju� z pola jego widzenia, a zreszt� gdyby nawet go odnalaz� i wygarn��, co my�li o takim lekcewa�eniu, i tak przecie� nie zosta�by zrozumiany.
Yves by� poruszony. Czy trafi� do jakiego� przekl�tego
gniazda z�oczy�c�w, napadaj�cych na swoich go�ci i ograbiaj�cych ich z maj�tku? Czy oni...?
Nie, to Yves trzyma� podr�n� kas�. Schowa� j� w izbie
sypialnej. Pospieszy� na g�r�, by j� sprawdzi�.
Le�a�a nie naruszona.
Os�abiony, lecz silny na tyle, by wyruszy� w drog�, wyja�ni� domownikom, �e ma zamiar jecha� w �lad za stryjem. Pokiwali tylko g�owami, niemal nie odrywaj�c si� od swoich zaj��. Jedynie w oczach m�odziutkiej dziewczyny dojrza� co� na kszta�t pro�by. Pro�by i ostrze�enia?
G�upstwa! Je�li nawet ksi�niczka albo stryj b�d� si�
gniewa�, to co z tego? Yves musi przecie� wykaza� bodaj odrobin� zainteresowania losem starszego krewniaka!
A poza tym stryj powinien si� wstydzi�, �e sp�dza czas
nie wiadomo gdzie, prawdopodobnie na zabawie i przyjemno�ciach, nie po�wi�caj�c ani jednej my�li swemu biednemu, choremu bratankowi.
Yves nie chcia� teraz nic je�� i wcale si� tym nie przejmowa�. Je�li zg�odnieje, z pewno�ci� ugoszcz� go tam, dok�d zmierza�. Ksi�niczce ani chybi �wietnie si� powodzi, s�dz�c po ponurym, co prawda, lecz jak�e wytwornym ekwipa�u.
S�o�ce zd��y�o ju� wsta�; uko�nie padaj�ce promienie
rozja�nia�y niewielki rynek. W �wietle dnia miasteczko, utrzymane w do�� staro�wieckim stylu, jak zreszt� wi�kszo�� osad tutaj w Siedmiogrodzie, wygl�da�o naprawd� �adnie. Nowe pr�dy mody p�no dociera�y do odleg�ej, ukrytej po�r�d g�r doliny. Ca�y Siedmiogr�d, czy te�, jak kto woli, Transylwania, le�a� na rozleg�ym p�askowy�u... Mon Dieu, jakie� to skomplikowane: tak wiele nazw na to samo miejsce!
Z le��cych po drugiej stronie ��k, na kt�rych si� znalaz�, unosi�y si� opary. Przekl�ty las, jak go zwa�
w my�lach, tak�e by� jakby spowity w chmury. Wstawa�a
poranna mg�a.
Nadchodzi� nowy, wilgotny, ciep�y dzie�.
Yves zmarnowa� ca�� poprzedni� dob�. Nigdy dot�d
mu si� to nie zdarzy�o, co oznacza�o, �e choroba osi�gn�a powa�ne stadium. Dobrze by�oby jak najszybciej poradzi� si� lekarza!
Kr�ta droga pi�a si� w g�r�, do st�p urwiska. Przez dolin� leniwie p�yn�� niewielki strumie�. Yves mia� teraz miasteczko za plecami.
Pi�kna to by�a okolica, to prawda, lecz zbyt zduszona, zbyt szczelnie otoczona ze wszystkich stron g�stwin� lasu, by przypa�� Yvesowi do gustu. T�skni� ogromnie za
swym francuskim miastem, rz�dzonym teraz przez rewolucjonist�w. Prawdopodobnie ich dw�r tak�e wpad�
w r�ce tych n�dznych plebejuszy.
Nie, nie chcia� my�le� o rewolucji, wspomnienia wywo�ywa�y rozdzieraj�cy b�l. Zamierzali teraz rozpocz�� nowe �ycie w Klu�u albo Sybinie, z dala od �ajdak�w, kt�rzy przep�dzili francusk� szlacht�.
Droga skr�ci�a i za zakr�tem wy�oni�a si� kolejna ��ka.
I na niej, w�r�d wysokich traw, pas� si� wierzchowiec
stryja! Doprawdy, jaka� pogodna to oznaka �ycia!
Ko� zar�a� rado�nie. Bij�c kopytami r�czo podbieg�,
ucieszony z towarzystwa. Yves przem�wi� do zwierz�cia
i przyja�nie poklepa� je po grzbiecie. Ko� pocz�apa� za
jego wierzchowcem.
U st�p urwiska droga gwa�townie skt�ci�a. Yves zdumiony, �ci�gn�� wodze.
Przed jego oczami wyr�s� zamek! Zamek, kt�rego poszukiwali! Twierdza Stregesti; bez w�tpienia nosi�a tak� nazw�. By�a to zdecydowanie bardziej twierdza ani�eli zamek, gdy� budowl� utrzymano w starym stylu: czworoboczna, bez nadmiernej liczby ozd�b, wie�yczek, powiewaj�cych chor�gwi i zwodzonych most�w.
Kiedy po raz pierwszy, ledwie k�cikiem prawego oka,
dostrzeg� twierdz�, wyda�a mu si� olbrzymi� ruin�, wznosz�c� si� nad jego g�ow� na szczycie stromizny. By�o
to jednak tylko pierwsze wra�enie. Gdy podni�s� wzrok, zobaczy�, �e budowla w pe�ni nadawa�a si� do zamieszkania. Stara, to prawda, zbudowana z grubo ciosanych kamiennych blok�w, lecz dobrze utrzymana. Wielki portal zamykal drog�, kt�r� jecha� Yves, a liczne ma�e okienka w murze jakhy zaprasza�y do �rodka. Pi�kne
drzewa, najwyra�niej zasadzone r�k� cz�owieka, ros�y po obu stronach drogi na ostatnim jej odcinku, tworz�c alej� wiod�c� ku portalowi.
Przejechawszy ko�cowy fragment drogi, Yves zoba-
czy�, jak niezwyk�y widok roztacza si� z twierdzy. Pod jego stopami w tej cz�ci doliny znajdowa�o si� ma�e jezioro, wok� kt�rego dostrzeg� resztki fundament�w
- �lady po dawnej zabudowie. Mo�e kiedy� przeniesiono
st�d ca�e miasteczko, a mo�e by�o znacznie wi�ksze ni� obecnie... Musi wypyta� o to damy.
Dzi�ki Bogu, �e ksi�niczka zna francuski! Mia� nadziej�, �e m�odziutka Nicola tak�e w�ada jego ojczystym j�zykiem. Wszystko sta�oby si� w�wczas o wiele �atwiejsze. Cho� naturalnie j�zyk mi�o�ci cz�sto obywa si� bez s��w...
Du�o my�la� o Nicoli i o tym, co m�g�by dla niej
zrobi�. Przede wszystkim musi wyrwa� j� spod w�adzy pi�knej, ale jak�e apodyktycznej ksi�niczki.
Brama by�a ci�ka, masywna, wykonana z pociem-
nia�ego d�bu. Yves zsiad� z wierzchowca i pu�ci� go
wolno. Konie od razu znalaz�y dla siebie miejsce: ��k�, na kt�rej ros�a soczysta trawa.
Yves podszed� do bramy i zastuka� w ci�kie odrzwia.
Uderzenia w drewno roznios�y si� g�uchym echem
w�r�d mur�w. Niemal od razu pojawi� si� ko�cisty wo�nica i otworzy� bram�. Bez s�owa sk�oni� si� przed Yvesem.
Co mo�na rzec komu�, kto nie zna �adnego cywilizo-
wanego j�zyka? zastanawia� si� m�ody Francuz.
- M�j stryj? Czy jest tutaj? I czy mog� z�o�y� damom
wizyt�?
Nie wiadomo, czy wo�nica zrozumia� s�owa m�odzie�ca, czy te� nie, w ka�dym razie p�ynnym ruchem chudej d�oni zaprosi� Yvesa do �rodka. Francuz podzi�kowa� skinieniem g�owy i wszed� na niewielki dziedziniec otoczony budynkami.
�liczne wykusze z oknami o ma�ych szybkach tu
i �wdzie o�ywia�y monotoni� kamiennych mur�w.
Yves dojrza� te� niedu�y balkon. Twierdza mia�a dwa poziomy; najbli�ej bramy usytuowane by�y bu
dynki, w kt�rych pewnie musia�y si� mie�ci� stajnie, kuchnia i pokoje s�u�by. Wo�nica wskaza� Yvesowi drzwi znajduj�ce si� dok�adnie naprzeciwko portalu, prowadz�ce najwyra�niej do g��wnej cz�ci budowli.
M�odzieniec znalaz� si� w ciemnym hallu. Z pocz�tku
niczego nie widzia�, gdy� przej�cie z jasno�ci s�onecznego dnia w mrok by�o zbyt gwa�towne. Ale wo�nica szed�
przed nim, wskazuj�c mu drog�, i zaraz otworzy� drzwi do wielkiej, utrzymanej w starodawnym stylu sali. Yvesowi nasun�o si� na my�l okre�lenie "sala rycerska". Nie przestawa� por�wnywa� twierdzy ze swym jak�e wygod-
nym domem we Francji i stwierdzi� po raz kolejny, �e mieszka�cy tych okolic nie nad��aj� za mod�.
Ale przecie� nie wolno mu by�o zapomina�, �e znalaz�
si� w barbarzy�skim kraju!
Dla Yvesa wszystko, co nie francuskie, r�wnalo si�
barbarzy�stwu.
W drzwiach prowadz�cych do s�siedniego pomieszczenia ukaza�a si� ksi�niczka Feodora i rozpromieniona wyci�gn�a ku niemm r�ce.
- Ach, monsieur Yves, czy nic ju� wam nie dolega?
Slysza�am od waszego stryja, �e chorowali�cie.
- To prawda, �askawa pani - odpar� Yves i uca�owa� jej
d�o�. - A jak wy si� czujecie?
- Dzi�kuj�, wy�mienicie.
- M�j stryj...? Czy nadal przebywa tutaj? - zapyta�
uprzejmie Yves.
Ksi�niczka Feadora wybuchn�a d�wi�cznym �mie-
chem.
- O, z waszego stryja ranny ptaszek! Musicie wybaczy�
jemu i nam, Yvesie, lecz tak d�ugo zasiedzieli�my si� wieczorem, zag��bieni w rozmowie, i� nie by�o sensu, by baron wraca� do gospody. Dla mnie i dla Nicoli to wyj�tkowe prze�ycie: �potka� tak wykszta�con� i kulturaln� osob�. Bardzo jeste�my spragnione kultury. A wi�c,
gdy tylko z��wita� nowy dzie�, wasz stryj wsta� promienny jak skowronek i upar� si�, by obejrze� nasze wielkie tereny �owieckie, rozci�gaj�ce si� wok� jeziora. Nie, nie kryj� one w sobie �adnego niebezpiecze�stwa, tu w dolinie bowiem nie ma �adnej dzikiej zwierzyny, mo�na j� natomiast spotka� w otaczaj�eych lasy g�rach. Powiedzia�, �e wr�ci za godzin�, licz�c od teraz, i wtedy zje
z nami skromne �niadanie. Gdyby�cie wy nie przyszli
tutaj, uda�by si�, rzecz jasna, do karczmy, by was dogl�da�. Ale po prawizie nie niepokoi� si� tak bardzo waszym stanem; kiedy wychodzi�, czuli�cie si� ju� o wiele lepiej, prawda?
- Owszem. A zatem spodziewali�cie si� mnie?
- O, tak. Nicola!
Skierowa�a okrzyk w stron� komnaty, z kt�rej wysz�a. Natychmiast te� pojawi�a si� nie�mia�a dziewczyna i sk�oni�a przed Yvesem, kt�ry uca�owa� tak�e i jej d�o�. Zwr�ci� uwag�, �e Nicola dr�y.
Ksi�niczka Feodora zaproponowa�a tonem nie zno-
sz�cym sprzeciwu:
- Mo�e dotrzymasz towarzystwa panu Yvesowi, pod-
czas gdy ja p�jd� wyda� polecenia o dodatkowym
nakryciu do �niadania?
- Oczywi�cie - szepn�a dziewczyna.
By�a jeszcze bardziej zachwycaj�ca, ni� j� zapami�ta�.
Poprosi�a, by usiad� na pokrytej aksamitem �awie pod oknem, przys�oni�tym kotarami.
Po kr�tkiej chwili Yves zagadn��:
- Czy m�wicie po francusku?
Skin�a g�ow�, �l�c pe�ne l�ku spojrzenie za ciotk�, czy
te� kim by�a ksi�niczka w stosunku do m�odej dziewczyny.
Yves przygl�da� si� Nicoli ukradkiem. Wida� by�o wyra�nie, �e jest ona dzieckiem dr�czonym rozmaitymi troskami, bez przerwy bowiem ogryza�a i tak ju� ogryzione paznokcie. Zreszt� niew�a�ciwe by�o u�ywanie w stosunku do niej okre�lenia "dziecko", z pewno�ci� sko�
czy�a ju� dwadzie�cia lat, lecz jak�e cz�sto si� zdarza, �e dziewcz�ta wychowywane tak surowo zatrzymuj� si�
w rozwoju gdzie� na progu dzieci�stwa.
Yves nie przestawa� si� zastanawia�, dlaczego dziew-
czyna tak l�ka si� swej kuzynki, ksi�niczki.
Nicola by�a bardzo poci�gaj�c� m�od� pann�. Mia�a
nieco wystaj�ce z�by, akurat na tyle, by usta uk�ada�y si� w s�odk� podk�wk�, co sprawia�o nad wyraz czaruj�ce
wra�enie. Oczy mia�a wielkie, ciemnobr�zowe, a w�osy czesane z przedzia�kiem, l�ni�co czarne i z pewno�ci� bardzo d�ugie. Teraz splecione by�y w ci�ki w�ze� na karku, dok�adnie taki sam, jaki nosi�a jej kuzynka.
Poza tym jednak bardzo r�ni�y si� od siebie. Jak
ksi�niczka Feodora by�a w�adcza i pewna siebie, tak
Nicola nie�mia�a i wystraszona. Yves odczu� przemo�n�
ch��, by przygarn�� j� do serca, utuli� i zapewni�, �e ju� na zawsze b�dzie jej strzeg�.
Nigdy dot�d nie spotka� dziewczyny, kt�ra w tak
bezpo�redni spos�b poruszy�aby jego uczucia.
- Tu... tutaj jest barzdzo pi�knie - zacz��.
U�miechn�a si� s�odko, poczu�, �e za ten u�miech
m�g�by odda� �ycie. Sp�yn�o na niego prze�wiadczenie, �e w�a�nie dlatego ksi�niczka Feodora tak surowo traktowa�a Nicol�: widzia�a w dziewczynie sw� rywalk�. Niczym �nie�ka i z�a kr�lowa?
Takich wyrok�w nie mo�na jednak wydawa�, znaj�c osob� ledwie kilka minut. Yves zawstydzi� si� przed samym sob�.
Woskowe �wiece p�on�ce w srebmych kandelabtach
o�wietla�y pomieszczenie, do kt�rego nie dociera� blask s�o�ca, powstrzymywany przez zaci�gni�te zas�ony.
Komnata, w kt�rej siedzieli, by�a ponura. �ciany nie
zosta�y wykonane z kamienia, lecz z grubych drewnianych bali. Pokrywa�y je rustykalne gobeliny. Pomieszczenie umeblowano sprz�tami utrzymanymi w starym wiejskim stylu, jak zreszt� mo�na si� by�o tego spodziewa� tutaj, w g�rskim pustkowiu Siedrniogrodu. Sto�y i �awy wycio-
sane zosta�y z niezwykle grubych desek. Na pod�odze
z bali tak szerokich, �e trudno sobre wyobrazi�, jak
ogromne musia�y by� drzewa, z kt�rych je zrobiono, le�a�y sk�ry. Yvesa zdumia�o zat�ch�e powietrze w komnacie. Chocia� nic to pewnie dziwnego w kamiennej twierdzy. Mia� wra�enie, �e wyczuwa wilgo�, sp�ywaj�c� kroplami po kamiennych murach, ukrytych
za gobelinami i drewnianymi belkami. Z pewno�ci� niezdrowo jest mieszka� tu przez d�u�szy czas, pomy�la�.
Zn�w ogarn�o go pragnienie, by zabra� st�d dziew-
czyn�...
Nie by� w stanie oderwa� od niej oczu. Mia�a tak�
cudown� szyj�, co podkre�la� jeszcze ci�ki w�ze� w�os�w.
D�ug�, �agodnie wygi�t�, pe�n� gracji szyj�, o sk�rze tak
g�adkiej, �e chcia�o si� j� pie�ci�, poczu� pod palcami. Od tej szyi bi�a nieprawdopodobna zmys�owo��, cho� nale�a-
�a ona przecie� do tak skromnego m�odego stworzenia. Nicola ubrana by�a w spos�b dalece odbiegaj�cy od
naj�wie�szej mody, jak� Yves zna� z Pary�a. Suknia
z pewno�ci� utrzymana by�a w tonie stroj�w odpowied-
nich dla wy�szych sfer tej cz�ci krainy, dostojna, w nieco staro�wieckim stylu. Spodnia suknia z ciemnego z�otog�owiu, a na niej kaftan czy sarafan, jak zwano owe proste, do st�p si�gaj�ce wierzchnie szaty bez r�kaw�w. Myli�y
mu si� te nazwy, a po prawdzie te� niewiele go obchodzi�y. Str�j w ka�dym razie nie kry�, �e Nicola ma wyj�tkowo pi�kne cia�o, dra�ni�ce zmys�y i niewinne zarazem.
- Panno Nicolo... - zacz�� m�wi�, j�kaj�c si� z przej�-
cia. - Czy wiele �wiata widzieli�eie?
- Nie! Nic poza t� dolin�.
- Och - szepn�� Yves. - Tak bardzo chcia�bym pokaza�
wam wszystkie cuda, jakie na nim istniej�...
Pochyli�a si� w prz�d, a w jej oczaeh zap�on�a nagle
gar�ca t�sknota.
- A wi�c zabierzcue mnie ze sob�! Nie odje�d�ajcie beze mnie! Tak bardzo prosz�, �yj� tutaj jak w wi�zieniu, ja...
Wystraszona rozejrza�a si� doko�a, jakby obawiaj�c si�,
�e �ciany maj� uszy. Potem sze,pn�a:
- Moja ciotka... W�a�ciwie nie jest moj� ciotk�, lecz
znacznie dalsz� krewn�, ale tak j� nazywam. Ona mnie pilnuje! Nie wolno mi niczego robi�! Tak bardzo chcia�a-
bym si� st�d wydosta�!
Yves poczu�, jak nag�y strach pe�znie mu wzd�u� kr�gos�upa. W g�osie i paniczngm l�ku, bij�cym z oczu dziewczyny, bg�o co�, co sprawia�o, �e wyczuwa� niebezpiecze�stwo. Mimo wszystko jednak powiedzia�:
- Ale wasza ciotka wyda�a mi si� taka �yczliwa?
- Ona jest niebezpieczna - szepn�a Nicola. - Potrafi...
- No, co takiego? - dapytywa� si� Yves, gdy g�os dziewczyny jakby zamar�.
- Nie, nic. O tym nie powinno si� g�o�no m�wi�.
- Czarowa�? - padsun�� z weso�ym u�miechem.
Nicola jednak potraktowa�a jego s�owa powa�nie.
- Ciii... - szepn�a, k�ad�c palec na ustach i z przera�e-
niem rozgl�daj�c si� doko�a. - Ja nic nie m�wi�am! Bardzo prosz�!
- B�d� milcza� jak gr�b. Ale wy, panienko, nie mo�ecie
tu zosta�...
- Tak, teraz, kiedy was spotka�am, nie wytrzymam
tutaj ani jednego dnia d�u�ej! Musimy...
Urwa�a nagle na widok nadchodz�cej ksi�niczki
Feodory. Yves natychmiast poderwa� si� z miejsca.
- �niadanie czeka w jadalni, dzieci - zwr�ci�a si� ksi�niczka do m�odych. - Cho� mo�e nie nale�a�oby nazywa� tego posi�ku �niadaniem, pora wszak ju� tak p�na.
- M�j stryj...? - zacz�� Yves.
Ksi�niczka unios�a d�o�.
- Nie l�kajcie si�, prosz�. Tak �atwo tutaj zapatrze� si�
w uroki natury. Bywali tu go�cie, kt�rzy kr��yli po
okolicy przez dwa dni tylko dlatego, �e po prostu nie byli w stanie oderwa� si� od tego cudownego lasu.
Cudownego? powt�rzy� w my�lach Yves, dr��c
na samo wspomnienie g�szczu, ptzez kt�ry przeje�d�ali. Wci�� mia� w pami�ci to wra�enie �mierci
i zag�ady... Wok� twierdzy r�s� podobny las. Prze-
dziwny, zaro�ni�ty, z wilgoci� skapuj�c� z ga��zi drzew, otacza� ca�� dolin�, tworz�c jakby ochronny mur wok� niej.
Yvesowi ten las wcale si� nie spodoba� i nie potrafi� zrozumie�, czemu stryj tak nagle mia�by si� nim zachwyci�.
Yves pospieszy� za damami do jadalni, nie przestaj�c troska� si� o barona. Najch�tniej wyprawi�by si� na poszukiwania, i to od razu, ani chwili nie zwlekaj�c! Ale mo�e stryj powr�ci� ju� do karczmy? Ta my�l nieco go uspokoi�a.
Ksi�niczka odwr�ci�a si� ku Yvesowi, a jemu, ostrze�onemu ju� s�owami Nicoli, wyda�o si�, �e jej czarne oczy skrywaj� tajemnice urok�w i zakl��. Ale nie wolno mi by� tak niesprawiedliwym, pomy�la�. Nie mo�na os�dza�
ludzi, nie maj�c ku temu �adnych podstaw!
Ksi�niczka odezwa�a si� �agodnym, lecz zna� nawy-
k�ym do wydawania rozkaz�w g�osem:
- Poleci�am s�u��cym, by nakryli do sto�u i p�niej ju�
nie zak��cali naszego spokoju. Nie chcemy, by nam przeszkadzano teraz, gdy mamy takich dostojnych, kulturalnych go�ci.
Mrukn��, �e to, zbyt �askawie powiedziane, cho� w�a�ciwie w pe�ni si� z ni� zgadza�. Stryj i on byli
z pewno�ci� nadzwyczaj kulturalni, zw�aszcza w tej
barbarzy�skiej cz�ci Europy.
Kiedy szed� za ksi�niczk� Feodor�, zwr�ci� uwag� na to, �e jej wysoko u�o�one w�osy musz� by� jeszcze d�u�sze ni� w�osy Nicoli. Czarne, niezwykle l�ni�ce, przywiod�y anu na my�l kruki kr���ce nad ich g�owami i trzepocz�ce czarnymi skrzyd�ami. Ksi�niczka nosi�a podobny str�j
jak Nicola, r�ni�cy si� tylko kolorami, lecz r�wnie ciemny i tajemniczo powabny.
Czary, powiedzia�a Nicola czy te� raczej on sam to
powiedzia�.
No c�, to wcale nie taakie bezsensowne. Ksi�niczka
Feodora sprawia�a wra�enie osoby, kt�ra niejedno potrafi.
St� do �niadania gustownie nakryto, na posi�ek sk�ada�y si� dania pochodz�ce z doliny: warzywa, mi�so, ryby. Ale Yves, kt�ry nawet w domu by� ogromnie wymagaj�cy i wybredny, uwa�a�, �e wszystko smakuje jak siano. To z pewno�ci� niepok�j o stryja sprawia�, �e nie m�g� si� w niczym rozsmakowa�. Bezustannie my�la� te�
o Nicoli. Przez caly czas! W jaki spos�b zabra� j� ze sob�,
gdy b�d� st�d odje�d�a�? Jasne by�o, �e ksi�niczka nie mo�e o niczym wiedzie�. Wydawa�a si�, jak ostrzeg�a
Nicola, prawdziwie niebezpieczna. Czarne oczy, w kt�-
rych czai�y si� b�yskawice, g�os, kt�ry w jednej chwili by� �agodny, przymilny, by zaraz zmieni� si� w kamie�. I ta straszliwa ostro�� we wzroku, za ka�dym razem gdy spogl�da�a na Nicol�! Niemal jak nienawi��!
Dlaczego? Yves nie musia� wcale mie� zbyt wielkiego
mniemania o sobie, by zauwa�y�, �e Feodora pragnie wzbudzi� jego zainteresowanie jako m�czyzny. Innymi s�owy, mi�dzy dwiema kobietami toczy�a si� walka o jego wzgl�dy!
Cho�, oczywi�cie, Nicola nie walczy�a. Nie musia�a.
I tak by� ni� ca�kowicie zauroczony. Poza tym w jej
nie�mia�ej, cnotliwej, dziewcz�cej naturze nie le�a�o narzucanie si� m�czy�nie.
Natomiast ksi�niczka Feodora! Jedyne, co przemawia�o przeciw niej, to wiek. Yves by� co prawda o kilka lat od niej m�odszy, lecz nie na tyle, by w innych okoliczno�ciach bez skrupu��w nie nawi�za� z ni� flirtu. By�a wszak ol�niewaj�co pi�kn� kobiet�, promieniuj�c� siln� zmys�owo�ci�.
On jednak ju� dokona� wyboru. Nicola albo �adna!
Dlatego mi�kka d�o� starszej kobiety, spoczywaj�ca na jego ramieniu, jej wiele m�wi�ce spojrzenie i wyra�ne zaproszenia nieco go zawstydza�y. Chocia� z drugiej strony dumny by� jak paw z okazywanego mu przez
Feodor� podziwu, bo prawd� m�wi�c Yves mia� do��
wysokie mniemanie o sobie.
A mo�e tak obydwie? Ksi�niczka taka poci�gaj�ca...
Och, nie, nie, o czym�e to on my�li? Nicola by�a przecie� dla niego wszystkim, a ponadto przypuszcza�, �e stryj wybra� ju� starsz� z dam dla siebie.
Dlaczego stryj nie nadchodzi�?
Yves zacz�� wypytywa� o ruiny nad jeziorem le��cym
u st�p twierdzy.
Tak, potwierdzi�a ksi�niczka. Snu� w�a�ciwe przypu-
szczenia. Kiedy� ta w�a�nie dolina stanowi�a centrum regionu, tu, w tej twierdzy, wojewoda mia� sw� siedzib�. Ale na dolin� spad�o nieszcz�cie....
- Zaraza? - zapyta� Yves.
- Hm, w pewnym sensie - do�� niejasno odpar�a
Feodora. - Mieszkaricy miasteczka wymarli - m�wi�a
dalej - a nieliczni, kt�rzy zdolali prze�y�, przenie�li si� do drugiej jego czg�ei. Tej, kt�r� poznali�cie, tam gdzie
mie�ci si� gospoda. Nicola i ja jeste�my ostatnimi potomkaniami dumnego rodu wojewody i nie chcemy opuszcza� Stregesti.
No c�, pomy�la� Yves. To ty nie chcesz st�d odej��.
Ale Nicola...? Czy kiedykolwiek pyta�a� j� o zdanie?
- Miasteczko musia�o wymrze� ju� dawno temu
- zauwa�y� Yves. - Widzia�em, �e las wdziera si�
pomi�dzy fundamenty zniszczonych dom�w, a bluszcz
obr�s� welonem ruiny.
- Tak, to ju� dawno temu - odpar�a Feodora �agodnie. Yves nie powiedzia� g�o�no tego, co ci��y�o mu na
sercu: �e las usi�uje wedrze� si� tak�e do twierdzy. Niczym gro�ba czai si� pod murami, got�w w ka�dej chwili
poch�on�� je i zdusi� w swych zielonych obj�ciach. Przypuszcza�, �e z daleka twierdza musi wywiera�
odpychaj�ce wra�enie: niezgrabna, czworok�tna wie�a, blanki z szeregiem otwar�w strzelniczych, wie�cz�ce kamienne mury, wy�aniaj�ce si� z lasu, kt�ry zdawa� si� �y� w�asnym �yciem.
Ale wewn�trz by�a pi�kna. Ponura, przyt�aczaj�ca, lecz
pi�kna.
Po posi�ku damy zabra�y go na zwiedzanie twierdzy, prawdopodobnie by odwie�� jego my�li od ci�g�ej nieobecno�ci stryja.
Stali w komnacie o�wietlonej kandelabrami i rozmawiali. Yves czu� si� oszo�omiony kobieco�ci� emanuj�c� od obu dam. Od ksi�niczki promieniowa� czysty erotyzm, Nicola sprawia�a wra�enie bardziej przyt�umionej.
- A wi�c t�dy nie da si� dojecha� do Sybina? - zapyta�
Yves wskazuj�c wzd�u� doliny ku wschodowi. W ka�dym
razie s�dzi�, �e tam w�a�nie ci�gnie si� dolina; na t� stron� nie wychodzi�y �adne