552
Szczegóły |
Tytuł |
552 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
552 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 552 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
552 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Norton
�wit 2250
�Wit 2250 jest pierwszym utworem Andre Norton (w�a�ciwie Alice Mary Norton, ur. 1912) prezentowanym oficjalnie polskiemu czytelnikowi. Ta bardzo popularna w USA pisarka SF i fantasy, jest autork� ponad stu ksi��ek (poza fantastyk� pisuje powie�ci szpiegowskie, historyczne i gotyckie) dla dzieci, m�odzie�y i doros�ych. Wi�kszo�� jej powie�ci SF z regu�y dzieje si� w Galaktyce, opanowanej przez ras� ludzk�, i cho� nie tworz� one historii przysz�o�ci, s� wspania�� kronik� poznawania obcych �wiat�w i ich tajemnic, rozmaitych cywilizacji, przewa�nie w konwencji space opery.
"�wit 2250" jest powie�ciowym debiutem Andre Norton. Ukaza� si� on w samym �rodku ery zimnej wojny. Jego akcja ^j| toczy si� kilkaset lat po wojnie atomowej, a bohaterem jest m�ody ch�opak, mutant o zap�dach reformatorskich, kt�ry nie znajduj�c zrozumienia w�r�d swoich najbli�szych, wyrusza na niebezpieczn� w�dr�wk� przez opustosza�e tereny dawnych Stan�w Zjednoczonych.
Rozdzia� 1
Nocny z�odziej
G�sta, nocna mg�a nadal spowija�a wi�ksz� cz�� Eyrie niczym nieprzejrzysta zas�ona. Zebra� j�zykiem ros� z warg, lecz nadal pozostawa� nieruchomy. Mia� ju� za sob� wiele d�ugich, wype�nionych czerni� godzin czuwania, lecz nic nie wskazywa�o na to, aby w najbli�szym czasie zamierza� szuka� schronienia.
Znalaz� si� tu, na wierzcho�ku p�kni�tej ska�y, g�ruj�cej nad siedzib� jego plemienia, powodowany pal�c� z�o�ci� i trwa� w tym miejscu, z sercem niespokojnie miotaj�cym si� w piersi. Spiczasty podbr�dek, mocny i pokryty ostr� szczecin� zarostu, opar� na zabrudzonej d�oni, pr�buj�c rozpozna� budynki, kt�rych prostok�ty majaczy�y w dole.
Przed sob� mia� Dom Gwiezdny. Na widok grubo ciosanych kamiennych �cian wargi �cisn�y mu si� w w�sk� szpar�, z kt�rej dobiega�o ciche warczenie. Zosta� jednym z Gwia�dzistych, szanowanych przez ca�e plemi�, maj�cych za cel gromadzenie i pomna�anie wiedzy, odkrywanie nowych szlak�w oraz badanie nieznanych teren�w, od dawna ju� by�o najwi�kszym marzeniem Forsa z Klanu Pumy. Nie potrafi� wyobrazi� sobie innego zaj�cia. Jeszcze wczoraj, zanim zap�on�o Ognisko Rady, �y� nadziej�, �e przyznaj� mu prawo wej�cia do Domu. Jak�e by� dziecinny i g�upi, wierz�c w tak� mo�liwo��, podczas gdy wszystko dooko�a �wiadczy�o o czym� zupe�nie przeciwnym. Przez pi�� lat pomijano go starannie przy wyborze m�odzie�y, tak jakby nie istnia�. Dlaczeg� wi�c za sz�stym razem jego zalety mia�yby znale�� uznanie w oczach cz�onk�w Rady?
Opar� g�ow�. Szcz�ki bezwiednie zacisn�y si�, zastygaj�c w grymasie oznaczaj�cym up�r. To by�a jego ostatnia szansa. Za rok bowiem przekroczy wiek, pozwalaj�cy mu ubiega� si� o przyj�cie do nowicjatu. A teraz, gdy pomini�to go zesz�ej nocy...
Mo�e gdyby ojciec powr�ci� z ostatniej wyprawy, gdyby on sam nie nosi� tak wyra�nego pi�tna... Zacisn�� palce na g�stych w�osach, szarpi�c a� do b�lu, jakby zamierza� wyrwa� je ze sk�ry. W�osy by�y najgorsze! Mogli zapomnie� o jego zdolno�ci do widzenia w nocy, czy o niezwykle czu�ym s�uchu. Przesta� si� przecie� tym chwali�, gdy tylko poj��, jak niebezpiecznie by�o r�ni� si� od innych. Nie potrafi� jednak ukry� koloru swych kr�tko ostrzy�onych w�os�w. Sta� si� on jego przekle�stwem od chwili, w kt�rej ojciec przyni�s� go od Eyrie. Ludzie doko�a mieli w�osy br�zowe, czarne lub, w najgorszym przypadku, w kolorze sp�owia�ej na s�o�cu pszenicy. Jego
- Forsa, by�y srebrzystobia�e, ju� z daleka m�wi�ce ka�demu, �e ich w�a�ciciel jest mutantem, innym ni� reszta spo�eczno�ci Klanu. Mutant! Mutant!
Od ponad dwustu lat, od pami�tnych czarnych dni Chaosu jakie nadesz�y po Wielkim Wybuchu - owym piekle atomowej wojny - okrzyk taki wystarcza�, aby skaza� kogo� bez cienia lito�ci. Tak silny bowiem by� strach, instynktowny strach ca�ej rasy przed ka�dym, kto wyr�nia� si� wygl�dem lub niezwyk�ymi w�a�ciwo�ciami. W�r�d ludzi kr��y�y straszne opowie�ci o tym, co robiono z mutantami, nieszcz�snymi istotami urodzonymi w pierwszych latach po Wybuchu. Niekt�re plemiona podj�y w�wczas drastyczne kroki w trosce o utrzymanie czysto�ci linii rodu ludzkiego, a raczej tego, co z niego pozosta�o.
Tutaj, w Eyrie, z dala od ogniska zarazy panuj�cej w zbombardowanych sektorach, mutacja by�a prawie nieznana, lecz on, Fors, mia� domieszk� ska�onej krwi z R�wnin i o fakcie tym - jak daleko si�ga� pami�ci� wstecz
- nigdy nie pozwolono mu zapomnie�.
Dop�ki �y� ojciec, sprawy nie wygl�da�y tak �le. Co prawda, inne dzieci prze�ladowa�y go i cz�sto dochodzi�o do b�jek, lecz obecno�� ojca i zaufanie jakim go otacza�, sprawi�y, �e nie odczuwa� zbyt bole�nie owych szykan ze strony r�wie�nik�w... A wieczorem po zamkni�ciu bram osady, nadchodzi�y d�ugie godziny sp�dzane na nauce pisania i czytania, pos�ugiwania si� map� i zachowania na szlakach, tak w g�rach, jak i na r�wninach. Przecie� nawet w�r�d Gwia�dzistych ojciec by� najlepszym nauczycielem. Langdon nawet przez chwil� nie w�tpi�, �e pewnego dnia jego jedyny syn zasi�dzie razem z nim w Domu Gwiazdy.
Nawet w�wczas, gdy ojciec nie wr�ci� z wyprawy na Niziny, Fors spokojnie oczekiwa� przysz�o�ci. Zgodnie z wymogami Prawa, w�asnor�cznie sporz�dzi� bro�: le��cy teraz obok niego �uk, kr�tki ostry miecz i szeroki my�liwski n�. Pozna� szlaki i zdoby� Lur� - wielkiego, przydatnego w �owach kota - wype�niaj�c tym samym wszystkie warunki konieczne do wyboru. Przez pi�� lat z rz�du przybywa� do Ognia z coraz mniejsz� nadziej� i za ka�dym razem traktowano go jak powietrze. Teraz ju� by� za stary, by pr�bowa� raz jeszcze.
Jutro - nie, ju� dzisiaj - b�dzie musia� od�o�y� bro� i zastosowa� si� do polece� Rady. Wspania�omy�lnie pozwol� mu �y� i pracowa� na jednej 'z ukrytych w grotach farm hydroponicznych. Jako mutant nie m�g� przecie� liczy� na wi�cej.
Koniec z nauk�, �egnajcie marzenia o latach op�dzonych na przebywaniu nizin, zaszczytnej staro�ci nauczyciela i stra�nika Wiedzy - Gwia�dzistego badacza teren�w, kt�re Wielki Wybuch zamieni� we wrogi dla cz�owieka �wiat. Nie b�dzie szuka� starych miast, gdzie dawno zapomniana Wiedza mo�e zosta� ponownie odkryta i przeniesiona do Eyrie, ani te� znaczy� na mapie dr�g i szlak�w, kt�re pomog� wydoby� z mroku �wiat�o��. Nie potrafi� i nie chcia� z tego zrezygnowa�. Wiedzia� ju�, �e nie nagnie si� do woli Rady.
Z ciemno�ci nadbieg� niski, pytaj�cy pomruk. W zamy�leniu odpowiedzia�
przyzwalaj�co. Od grupy ska� oderwa� si� smuk�y cie� i bezszelestnie st�paj�c na ugi�tych �apach skrada� si� ku niemu, szoruj�c po mchu mi�kkim futrem brzucha. Poczu� tr�cenie pot�nej �apy, grubej niemal jak jego rami�. Wyci�gn�� r�k�, aby podrapa� za spiczastymi uszami kota. Lura niecierpliwi�a si�. Jej rozszerzone nozdrza ch�on�y rozliczne, wabi�ce zapachy nocnego lasu. R�ka na g�owie powstrzymywa�a j�, lecz pos�usze�stwo przychodzi�o z trudem i demonstracyjnie okazywa�a swe niezadowolenie.
Lura kocha�a wolno��. Zgodnie ze zwyczajem swego gatunku robi�a tylko to. na co sama si� zdecydowa�a. By� taki dumny, gdy dwa lata temu najpi�kniejszy kociak z ostatniego miotu Kandy upodoba� sobie jego towarzystwo. Pewnego dnia sam Jari zwr�ci� na to uwag�. Rozbudzi�o to nadziej� Forsa, jednak na pr�no. Jedyn� korzy�ci� by�a w�a�nie Lura. Potar� policzkiem o futro wzniesionego ku sobie �ba. Z g��bi gardzieli ponownie nadesz�o ciche pytanie. Wiedzia�a, �e jest nieszcz�liwy.
Nic nie zapowiada�o wschodu s�o�ca. Nad �ysym szczytem Wielkiej G�owy gromadzi�y si� czarne chmury, powi�kszaj�c jeszcze ciemno�� przed�witu. Zanosi�o si� na burz�, wi�c ludzie w osadzie na pewno pozostali w swych domach. Mg�a zamieni�a si� w m�awk� i Lur� zacz�� z�o�ci� up�r Forsa, kt�ry nie wiadomo dlaczego nie chcia� schroni� si� pod dachem.
Lecz gdyby teraz wszed� do kt�regokolwiek z budynk�w w Eyrie, oznacza�oby to przegran� - rezygnacj� z �ycia, do jakiego by� stworzony, pogodzenie si� ze �miechem i drwin�, z ju� na zawsze przypi�t� etykiet� haniebnej pora�ki, z pi�tnem mutanta. A do tego za nic w �wiecie nie m�g� dopu�ci�. Po prostu nie m�g�.
Gdyby� tak Langdon m�g� wczoraj stan�� przed Rad�... Langdon. Posta� ojca �ywo rysowa�a si� w jego pami�ci: wysoka, silna sylwetka, �mia�o wzniesiona g�owa, jasne, ruchliwe, ci�gle szukaj�ce oczy nad w�skimi uszami i ostro zarysowana linia szcz�ki. W�osy mia�y ciemny, bezpieczny kolor. To swej nieznanej, pochodz�cej z R�wnin matce zawdzi�cza� Fors zbyt jasny odcie� w�os�w, spychaj�cy go na ubocze spo�eczno�ci.
Torba Langdona z przymocowan� do paska odznak� Gwiazdy, wisia�a teraz w sali pami�ci Domu Gwiazdy. Znaleziono j� obok okaleczonego cia�a na miejscu ostatniej bitwy. Walka z Bestiami rzadko ko�czy�a si� zwyci�stwem ludzi z g�r.
Zosta� zabity w trakcie poszukiwa� zaginionego miasta. Prawdopodobnie nie by�o "niebieskie", nadal niedost�pne dla ludzi i gdyby rzeczywi�cie okaza�o si� wolne od promieniowania, mo�na by je by�o z�upi� ku wi�kszej chwale Eyrie. Setki razy Fors zastanawia� si�, czy dotycz�ca postrz�pionego kawa�ka mapy teoria ojca by�a prawdziwa. Czy gdzie� na p�nocy, na brzegu du�ego jeziora, oczekuj�c na beztroskiego �mia�ka, le�a�o bezpieczne miasto.
- Bezpieczne miasto - powt�rzy� g�o�no ostatnie s�owa, zaciskaj�c z ca�� si�� d�o� na futrze Lury. Warkn�a ostrzegawczo na tak� zuchwa�o��, lecz Fors zdawa� si� tego nie s�ysze�.
Jak by�o naprawd�? Zapragn�� pozna� odpowied�. Pi�� lat temu nie podj��by pewnie takiej pr�by. Mo�liwe, �e nie ko�cz�ce si� oczekiwanie
i ci�g�e rozczarowania w ostatecznym rachunku wysz�y mu na dobre, gdy� teraz by� gotowy i dobrze zdawa� sobie z tego spraw�. Czu� swoj� si�� i potrafi� j� wykorzysta�. Posiada� Wiedz� i wytrenowany umys�. Chcia� dzia�a�.
W dole nie zapali�o si� jeszcze �adne �wiat�o. K��bi�ce si� chmury przed�u�y�y mrok nocy, lecz czasu pozosta�o niewiele. Musia� si� spieszy�. Mi�dzy ska�ami ukry� �uk, wype�niony strza�ami ko�czan i miecz. Lura po�o�y�a si� obok i zastyg�a w oczekiwaniu, godz�c si� z jego milcz�cym poleceniem.
Skradaj�c si� wzd�u� kr�tej, wiod�cej do Eyrie drogi, dotar� na ty�y Domu Gwiazdy. ��ka pe�ni�cych s�u�b� Gwia�dzistych rozmieszczone by�y od frontu. Przed sob� mia� magazyn. Szcz�cie u�miechn�o si� wreszcie do Forsa, gdy obmacuj�c drzwi, przekona� si�, �e ci�ka zasuwa nie jest zamkni�ta i tylko cz�ciowo spoczywa w gnie�dzie... Nie by� tym szczeg�lnie zaskoczony, gdy� nigdy nie s�ysza�, aby ktokolwiek nieproszony o�mieli� si� nawiedzi� to miejsce.
Pe�zaj�c bezszelestnie niczym Lura, pokona� wysoki pr�g i oto sta�, lekko dysz�c i rozgl�daj�c si� po mrocznym wn�trzu. Zwyk�emu mieszka�cowi Eyrie pomieszczenie wyda�oby si� wype�nione nieprzeniknion� czerni�, lecz dla Forsa ciemno�� by�a czynnikiem sprzyjaj�cym. Widzia� d�ugi st� i �awy, z �atwo�ci� dostrzeg� rz�d wisz�cych na odleg�ej �cianie work�w stanowi�cych cel jego wyprawy. Bezb��dnie rozpozna� torb� ojca. Przecie� tyle razy pomaga� w jej pakowaniu. �ci�gn�� worek z haka i natychmiast odpi�� przymocowany do rzemienia l�ni�cy kawa�ek metalu.
O ile do rzeczy ojca m�g� zg�asza� jakie� pretensje, to do Gwiazdy nie mia� �adnego prawa. Usta wykrzywi� mu grymas goryczy, gdy przed znikni�ciem w szaro�ci prze�witu, po�o�y� odznak� na brzegu drugiego sto�u.
Teraz, gdy torba zwisa�a mu z ramienia, �mia�o wszed� do sk�adu i z trzymanych tam zapas�w wybra� sobie lekki koc, manierk� i torb� ziarna. Wr�ci� na wzg�rze, wydoby� bro� ze schowka i z Lura u boku wyruszy� w drog�. Po raz pierwszy szed� nie w stron� ciasnych g�rskich dolin, gdzie dotychczas zawsze polowa�, lecz ku tajemniczym, zakazanym R�wninom. Ch��d wywo�any raczej podnieceniem, ni� podmuchami porannego wiatru wywo�a� g�si� sk�rk�, lecz pewnym krokiem zbli�a� si� do �cie�ki, odkrytej przez Langdona ponad dziesi�� lat temu. Jak dotychczas nie by�a strze�ona przez �aden posterunek stra�y zewn�trznej. Ludzie zgromadzeni przy wieczornych ogniskach, cz�sto rozmawiali o le��cych w dole R�wninach, dziwnym �wiecie, kt�ry odczuwa� na sobie pot�g� Wielkiego Wybuchu i zamieni� si� w zdradzieck� pu�apk� dla ka�dego nie znaj�cego drogi cz�owieka. Nic dziwnego, �e w ci�gu ostatnich dwudziestu lat Gwia�dzistym uda�o si� oznaczy� zaledwie cztery miasta, w tym jedno "niebieskie", kt�rego nale�a�o si� wystrzega�.
Znali zwyczaje dawnych czas�w, lecz Langdon zawsze podkre�la�, �e nikt nie jest w stanie stwierdzi�, jak bardzo przekazywane informacje zosta�y przekr�cone i zniekszta�cone przez czas. Sk�d mogli wiedzie�, czy nadal byli t� sam� ras�, co ludzie �yj�cy przed Wybuchem. Choroba popromienna,
kt�ra w dwa lata po wojnie zmniejszy�a liczb� mieszka�c�w Eyrie o ponad po�ow�, mog�a wp�yn�� tak�e i na przysz�e pokolenia. Przecie� bezkszta�tne Bestie prawdopodobnie mia�y r�wnie� ludzki rodow�d, cho� tym, kt�rzy je widzieli, trudno by�o uwierzy�. Trzyma�y si� jednak wyra�nie starych miast najbardziej dotkni�tych skutkami wybuchu.
Mieszka�cy Eyrie posiadali starodawne zapisy, pozwalaj�ce wnioskowa�, �e ich przodkami by�a ma�a grupa uczonych i technik�w, prowadz�cych w odosobnieniu jakie� tajne badania. W pewnym momencie ca�kowicie odseparowali si� od �wiata, kt�ry zgin��, zanim zd��yli nawi�za� z nim jakikolwiek kontakt. Wiedzieli jeszcze o zamieszkuj�cych rozleg�e prerie mieszka�cach R�wnin. W jaki� spos�b i oni przetrwali, a teraz w�drowali w kilku grupach, r�wnie� nie znaj�c plagi Bestii.
Mogli by� jeszcze inni.
Nie wiadomo, kto rozpocz�� wojn�. Fors widzia� kiedy� star� ksi��k�, zawieraj�c� strz�pki wiadomo�ci odebranych przez rejestratory w ci�gu strasznego dnia zag�ady. Niestety, by� to tylko �a�osny be�kot umieraj�cego �wiata, tragiczny i bezu�yteczny.
W g�rach wszyscy wiedzieli o ostatniej wojnie. Chocia� nieustannie zabiegali o utrzymanie przy �yciu umiej�tno�ci i wiedzy przodk�w, to coraz wi�kszy by� kr�g rzeczy, kt�rych nie rozumieli. Mieli stare, pokryte kolorowymi plamami, starannie opisane mapy, lecz oznaczone r�owym, zielonym, niebieskim i ��tym kolorem obszary nie opar�y si� sp�ywaj�cej z nieba nawale ognia i �mierci. Raz na zawsze zosta�y one starte z powierzchni ziemi, a dzisiaj nieliczni ludzie wychodzili nie�mia�o z bezpiecznych zak�tk�w i w�druj�c przez Nieznane gromadzili okruchy wiedzy, �yj�c nadziej�, �e kt�rego� dnia uda si� u�o�y� z nich histori�.
Fors wiedzia�, �e o jak�� mil� od szlaku, kt�rym si� posuwa�, przebiega odcinek dawnej drogi. Zachowuj�c ostro�no��, mo�na by�o w�drowa� ni� na p�noc przez ca�y dzie�. Kiedy� cz�sto ogl�da� r�ne przedmioty, kt�re ojciec i jego towarzysze przynosili z wypraw, sam jednak nigdy nie widzia� ani Nizin, ani drogi. Przy�pieszy� kroku, nie czuj�c ci�gle padaj�cego deszczu. Ciekn�ce strugi wdziera�y si� w ka�dy zakamarek cia�a, marnie chronionego przez przesi�kni�ty jak g�bka, lepi�cy si� koc... Lura zacz�a szybciej przebiera� �apami, by za nim nad��y�, i cho� g�o�no protestowa�a przy ka�dym skoku, to nie przejawia�a ch�ci powrotu. Entuzjazm i podniecenie, pozwalaj�ce mu zapomnie� o niewygodach i biec dalej, udzieli�y si� r�wnie� wra�liwej psychice wielkiego kota. Przedzierali si� przez zaro�la w napi�ciu, niespokojnie wodz�c wzrokiem i badaj�c ka�dy podejrzany sygna�.
Gdy dotar� do drogi, poczu� si� niemal rozczarowany tym, co zobaczy�. Kiedy� musia�a to by� g�adka nawierzchnia, lecz czas i rozprzestrzeniaj�ca si� stopniowo bujna ro�linno��, w po��czeniu z brakiem jakiegokolwiek ruchu, zrobi�y swoje. Jak okiem si�gn��, wierzchnia warstwa by�a sp�kana i porad-lona przez rozpe�zaj�ce si� w poszukiwaniu wody korzenie. W przesz�o�ci ludzie poruszali si� t�dy zamkni�ci w specjalnych maszynach. Fors wiedzia� o tym, bo ogl�da� kiedy� ksi��k� z obrazkami, przedstawiaj�cymi takie urz�dzenia. Niestety, ich produkcja by�a teraz niemo�liwa. Co prawda, mieszka�com Eyrie po wielu wysi�kach uda�o si� wydoby� sporo danych, dotycz�cych samochod�w, jednak okaza�o si�, �e do ich wytworzenia potrzeba mn�stwo nieosi�galnych materia��w i z pomys�u budowy trzeba by�o zrezygnowa�. Pozosta�y stare ksi��ki z obrazkami.
Lurze droga nie podoba�a si�. Nieufnie tr�ci�a �ap� oderwany kawa�ek nawierzchni, obw�cha�a, po czym wr�ci�a na pobocze. Fors jednak �mia�o wst�pi� na drog� przodk�w, cho� �atwiej by�oby i�� przez las. Czu�, jak z ka�dym krokiem wzbiera w nim poczucie pot�gi i si�y. Pod sk�r� but�w mia� dzie�o m�drzejszych i pot�niejszych od siebie, a przecie� byli jedn� ras�. Wsp�lnota ta dodawa�a otuchy, zobowi�zuj�c r�wnocze�nie do odzyskania zaginionej wielko�ci.
- Ho, Lura!
S�ysz�c triumfalny okrzyk, kot przystan��, zwracaj�c ku niemu ciemnobr�zow� g�ow�, po czym miaukn�� �a�o�nie, jakby daj�c do zrozumienia, �e uwa�a wypraw� w tak nieprzyjemny dzie� za jakie� nieporozumienie.
Lura by�a naprawd� pi�kna. Samopoczucie Forsa poprawia�o si�, ilekro� na ni� spogl�da�. Od chwili, gdy rozsta� si� ze schodz�c� z g�r �cie�k�, poczu� si� naprawd� wolny i po raz pierwszy w �yciu nie martwi� go kolor w�os�w, ani te� my�l, �e jest gorszy od innych cz�onk�w Klanu. Pami�ta� wszystkie nauki ojca, a w ko�ysz�cym si� na ramieniu worku ukry� najwi�kszy jego sekret. Mia� w�asnor�cznie zrobiony �uk, tak mocny, �e �aden z jego r�wie�nik�w nie by� w stanie go napi��. Miecz by� ostry i wywa�ony tak, �e pasowa� tylko do jego d�oni. Przed nim le�a� rozleg�y �wiat R�wnin, a u boku mia� wymarzonego towarzysza podr�y.
Lura bez reszty poch�oni�ta by�a lizaniem mokrego futra, lecz w pewnym momencie Fors uchwyci� w jej wzroku b�ysk emocji, czy mo�e my�li. Nikt w Eyrie nie zdawa� sobie nawet sprawy z tego, w jakim stopniu wielkie koty potrafi�y porozumiewa� si� z lud�mi, kt�rych uzna�y godnych swego towarzystwa. Kiedy� rol� towarzysza cz�owieka spe�nia� pies - Fors czyta� o tym - lecz choroba popromienna okaza�a si� tu zab�jcza i gatunek ten zgin�� w Eyrie na zawsze.
To samo promieniowanie zmieni�o ras� kot�w. Ma�e zwierz�ta domowe, obdarzone ogromn� niezale�no�ci�, zacz�y wydawa� na �wiat wi�kszych, silniejszych potomk�w o bystrym umy�le. Krzy�uj�c si� z dzikimi kotami ze ska�onych R�wnin, wyda�y na �wiat nieznan� przedtem mutacj�. O nogi Forsa ociera�o si� stworzenie wielko�ci pumy z czas�w przed wybuchem. Mia�o ciemnokremowe, g�ste futro przechodz�ce na g�owie, �apach i ogonie w kolor czekolady - barwy odziedziczone po Siamese, pierwszym kocie przywiezionym kiedy� w g�ry przez �on� jednego z badaczy. Oczy mia�y odcie� prawdziwego klejnotu, skrz�c si� g��bokim, wpadaj�cym w szafir b��kitem. Pod tym z pozoru niegro�nym wygl�dem, kry� si� jednak doskona�y my�liwy, uzbrojony w ostre, zakrzywione pazury i mocne k�y.
W�a�nie odezwa� si� w niej instynkt �owcy, gdy� przystan�a obok p�achetka wilgotnej ziemi, gdzie racice jelenia pozostawi�y wyra�ny g��boki �lad. Trop by� �wie�y. Badaj�c go. Fors widzia� okruchy gleby, odrywaj�ce si� od kraw�dzi i opadaj�ce na dno odcisk�w. Rzecz by�a godna zastanowienia. Przyda�oby si� powi�kszy� zapasy �ywno�ci, a mi�so jelenia by�o wy�mienite. Nie musia� tego m�wi� Lurze, zna�a ju� jego decyzj� i natychmiast podj�a trop. Ruszy� za ni� bezszelestnie krokiem, jakiego nauczy� si� tak dawno, �e w pami�ci nie pozosta�o najmniejsze wspomnienie pobieranych w lesie lekcji. �lady bieg�y prostopadle do starej drogi, przecinaj�c postrz�pion� �cian�, pod kt�r� pi�trzy� si� stos zaro�ni�tej zielskiem ziemi, ze stercz�cymi tu i �wdzie kawa�kami cegie�. �ciekaj�ca z ga��zi i li�ci woda zmoczy�a go, przylepiaj�c sk�rznie do n�g i sp�ywaj�c do but�w.
W miar� biegu Fors by� coraz bardziej zdumiony. Tropy m�wi�y wyra�nie, �e zwierz� ogarn�o �miertelne przera�enie, lecz cho� wyt�a� wzrok, nigdzie nie m�g� dostrzec �lad�w prze�ladowcy. Nie czu� jednak l�ku. Nigdy przecie� nie spotka� istoty �ywej, cz�owieka czy zwierz�cia, kt�ra opar�aby si� jego kutym stal� strza�om ani te� nie zawaha� si�, staj�c naprzeciw niej z kr�tkim mieczem w r�ku. Mi�dzy lud�mi z g�r a nieustannie w�druj�cymi mieszka�cami R�wnin panowa� rozejm. Gwia�dzistym cz�sto zdarza�o si� zamieszka� na jaki� czas w sk�rzanych namiotach koczownik�w i wymienia� wiadomo�ci z tymi wiecznymi pielgrzymami. Nawet jego ojciec wzi�� sobie spo�r�d nich �on�. Wszyscy natomiast prowadzili bezpardonow� walk� z kryj�cymi si� w ruinach miast Bestiami. Stworzenia te nigdy nie oddala�y si� jednak od swych ciemnych, cuchn�cych nor w rozbitych budynkach i spotkania z nimi na otwartej przestrzeni mo�na by�o si� nie obawia�. Dlatego te� z beztrosk� pod��a� za Lur�.
Trop urwa� si� nagle na brzegu ma�ego jaru. Dziesi�� st�p ni�ej, wezbrana deszczem woda strumienia pieni�a si� wok� zielonych, omsza�ych ska�. Rozci�gni�ta wzd�u� kraw�dzi parowu Lura przypad�a do ziemi, gotuj�c si� do skoku. Fors cofn�� si� za krzak i przykl�kn��. Wiedzia�, �e w tym zaj�ciu lepiej by�o jej nie przeszkadza�.
Gdy dostrzeg� nerwowe dr�enie koniuszka br�zowego ogona, spojrza� na p�aski bok kota, oczekuj�c na kr�tki dreszcz - sygna� do ataku... Zamiast tego, ogon nagle zje�y� si�, a barki przygarbi�y, jakby kto� na�o�y� cugle na napi�te ju� do skoku mi�nie. Do Forsa dociera�y odczuwalne przez Lur� uczucia zmieszania, wstr�tu, a wreszcie - strach...
Nieraz udowodni�, �e mia� najlepsze w Eyrie oczy, lecz wszystko, co zauwa�y�, to poruszenie zaro�li w g�rze strumienia, jakby co� si� przez nie przepycha�o. D�wi�k wody t�umi� wszelkie odg�osy i cho� wyt�a� wzrok, nie dostrzeg� niczego wi�cej. Przyczyna niepokoju zwierz�cia znikn�a.
Lura po�o�y�a uszy po sobie, a jej oczy zmieni�y si� w dwie p�on�ce z�o�ci� szparki. Pod t� mask� jednak Fors uchwyci� inne uczucie - czaj�cy si�, paniczny l�k. Wielki kot prze�y� co� niezwyk�ego, nale�a�o wi�c zachowa� ostro�no��. Podniecony wychyli� si� poza kraw�d� parowu. Cho� nieznane stworzenie odesz�o, postanowi� zbada� �lady, jakie mog�o po sobie pozostawi�.
Zielone g�azy na brzegu by�y g�adkie i �liskie, tak �e dwukrotnie musia� chwyta� si� zaro�li, aby nie wpa�� do wody. Pe�zaj�c, pokona� ostatni odcinek drogi i oto znalaz� si� na skraju poruszaj�cych si� przed chwil� zaro�li. Przed nim, wype�niaj�c gliniaste zag��bienie, czerwieni�a spora ka�u�a. Ciecz by�a g�sta, lecz deszcz zaczyna� ju� j� rozmywa�. Podni�s� do ust ociekaj�cy czerwieni� palec. Krew. Prawdopodobnie �ciganego przez nich jelenia.
Tu� obok widnia� trop pozostawiony przez tajemniczego my�liwego. �lad odci�ni�ty by� g��boko w mokrej glinie, jakby co� balansowa�o przez chwil� pod ci�arem zdobyczy. By�o zbyt widno, aby m�g� mie� k�opoty z jego odczytaniem. Zna� go przecie� dobrze. To, co ogl�da�, by�o odbiciem bosej, ludzkiej stopy.
Nie m�g� to by� nikt z Eyrie, ani z R�wnin. Stopa by�a w�ska i mia�a sta�� szeroko�� od pi�ty do palc�w, jakby jej posiadacz by� p�askostopy. Palce mia�y cienkie ko�ci i by�y bardzo d�ugie. W ich przed�u�eniu le�a�y bruzdy - �lady nie paznokci, ale czego�, co musia�o by� prawdziwymi pazurami. Fors poczu�, jak je�� mu si� w�osy. To by�o niezdrowe- takie s�owo przysz�o mu na my�l, gdy wpatrywa� si� w odcisk. By� zadowolony, �e nie zobaczy� tamtej istoty, cho� w g��bi duszy wstydzi� si� tego uczucia.
Nadesz�a Lura. �apczywie rzuci�a si� na krew, ch�epcz�c j� z g�o�nym mlaskaniem. Dopiero po chwili zbli�y�a si� do odkrytego tropu i natychmiast zareagowa�a z gwa�towno�ci�, kt�ra zdumia�a Forsa. Stulone uszy p�asko przylgn�y do g�owy, a spomi�dzy wykrzywionych, drgaj�cych nerwowo warg, wydoby�o si� ciche, pe�ne nienawi�ci warczenie. Fors b�yskawicznie napi�� �uk, niespokojnie wypatruj�c celu. Po raz pierwszy tego dnia ogarn�� go ch��d. Trz�s� si� ca�y, stoj�c w strugach deszczu, spi�ty, gotowy do odparcia ataku. Nic si� jednak nie wydarzy�o.
Zachowuj�c ostro�no��, wdrapali si� na poprzednie miejsce. Lura nie zdradza�a ochoty na po�cig za nieznanym my�liwym i Fors nie pr�bowa� nawet jej do tego nam�wi�. Otaczaj�cy ich dziki �wiat by� domem Lury i �ycie obojga zale�a�o od instynktu wielkiego kota. Je�li nie mia�a ochoty nadstawia� sk�ry w pogoni, nale�a�o zaakceptowa� jej wyb�r.
Wr�cili na drog�. Teraz jednak Fors wykorzysta� ca�y sw�j kunszt, aby zatrze� pozostawione �lady - przezorno�� podejmowana zazwyczaj tylko w pobli�u zniszczonych miast, gdzie na ka�dym kroku czai�a si� jeszcze �mier�, gotowa poch�on�� nieostro�ne ofiary. Przesta�o pada�, lecz niebo w dalszym ci�gu przes�ania�a gruba warstwa nisko wisz�cych chmur.
Oko�o po�udnia ustrzeli� t�ustego ptaka, wyp�oszonego przez Lur� z g�stych zaro�li. Przystan�li wi�c na popas i posilili si�, dziel�c sprawiedliwie surowe mi�so kuraka.
Zapad� wczesny, szary od k��bi�cych si� chmur zmierzch, gdy osi�gn�li wzg�rze g�ruj�ce nad przyleg�� do drogi, wymar�� osad�.
Rozdzia� 2
Spotkania z przesz�o�ci�
Nawet w czasach przed Wybuchem, gdy t�tni�o tu �ycie, miejscowo�� nie by�a ani du�a, ani �adna. Dla Forsa jednak, kt�ry dotychczas widzia� jedynie zabudowania Ey�e, wydawa�a si� czym� zdumiewaj�cym, a nawet troch� strasznym. Wok� siebie mia� niepodzielnie panuj�c� dzik� ro�linno��, kt�rej korzenie, stale krusz�ce mury, zamienia�y domy w pokryte grubym ko�uchem zieleni, bez�adne sterty gruzu. Wznosz�cy si� na brzegu przecinaj�cej osad� rzeki wa�, stanowi� jedyn� pozosta�o�� po istniej�cym dawniej mo�cie.
Fors nie spieszy� si� z zej�ciem. Przysiad� na kamieniu, patrzy� i zastanawia� si�. By�o bowiem co� odpychaj�cego w widocznej w dole dzikiej gmatwaninie. Nad obejmuj�c� ruiny nieck� wieczorny wiatr rozsnuwa� przykry zapach nawi�g�ej zgnilizny. Zbyt d�ugo miejscem tym w�ada�y wiatry, burze i dzikie zwierz�ta.
Na poboczu drogi dostrzeg� stert� zardzewia�ego metalu. Domy�li� si�, �e by�y to pozosta�o�ci samochodu, maszyny, jakiej ludzie u�ywali kiedy� do transportu. Musia� by� ju� w�wczas stary, gdy� przed samym Wybuchem powszechnie u�ywano innego typu, zasilanego silnikiem atomowym. Gwia�dzistym czasami udawa�o si� napotka� niemal nienaruszone egzemplarze takich pojazd�w. Wymin�� wrak i trzymaj�c si� przetartej drogi zacz�� schodzi� w stron� osiedla. Lura sz�a obok z wysoko podniesion� g�ow�. Szeroko rozwarte nozdrza co chwila �owi�y niesione wiatrem zapachy. Weszli w kipi�ce �yciem zaro�la. Z wysokiej trawy poderwa�a si� do lotu przepi�rka. Gdzie� z boku skrzekliwie odezwa� si� ba�ant. Na ciemnym tle zieleni po�yskiwa�y czyst� biel� kr�licze ogonki. W pl�taninie ga��zi kry�y si� zbrojne w zakrzywione kolce kwiaty, tworz�c razem z obejmuj�cym wszystko niezliczonymi p�tlami dzikim winem zapor� nie do przebycia. Niespodziewanie przez chmury przedar� si� promie� zachodz�cego s�o�ca, zalewaj�c purpur� mroczny krajobraz. Jakby na dany sygna�, z trawy odezwa�y si� owady. Burza sko�czy�a si�.
Wydostali si� na otwart� przestrze�, ze wszystkich stron ograniczon� ruinami budynk�w. Us�yszeli odg�os ciekn�cej wody, wi�c Fors, orientuj�c si� wed�ug d�wi�ku, zacz�� torowa� przej�cie w�r�d bujnej ro�linno�ci i po nied�ugim czasie stan�li nad wykonanym ludzk� r�k� zbiornikiem, do kt�rego cienkim strumykiem sp�ywa�a woda. Wiedzia�, �e na R�wninach wod� nale�a�o traktowa� ostro�nie. Jednak czysta, ch�odna struga kusi�a, zw�aszcza, gdy pomy�la� o zat�ch�ej cieczy, ca�y dzie� bulgocz�cej w wisz�cej u pasa manierce. Lura nie waha�a si�, ch�epcz�c beztrosko i potrz�saj�c od czasu do czasu g�ow�, aby str�ci� zbieraj�ce si� na ko�cach w�s�w krople. Widz�c to, zanurzy� w ko�cu d�o� i ugasi� pragnienie. �r�de�ko le�a�o u podn�a dziwacznego skupiska ska�, kt�re by� mo�e u�o�ono kiedy�, aby udawa�y jaskini�. Wewn�trz znalaz� grub� warstw� naniesionych wiatrem suchych li�ci. Niedawna burza nie zmoczy�a ich, wi�c mogli si� tu schroni�. Miejsce wydawa�o si� bezpieczne. Oczywi�cie nigdy nie nale�a�o spa� w starych domach. Wielu ludzi przyp�aci�o �yciem sw� nieostro�no��. Tutaj jednak kto� ju� mieszka� przed nimi - w�r�d listowia biela�y ko�ci �wiadcz�ce o dzia�alno�ci czworono�nego �owcy.
Fors oczy�ci� jaskini� i wyszed� na poszukiwanie drewna na opa�. By�o mokro, ale w za�amaniach ska� odkry� sporo suchych ga��zi, dzi�ki czemu szybko zgromadzi� kilka nar�czy chrustu. Na otwartych R�wninach ogie� m�g� by� zar�wno przyjacielem, jak i wrogiem. Beztrosko rozniecone na stepie ognisko mog�o rozp�ta� ocean p�omieni, kt�re rozszerzaj�c si� na wiele mil, poch�ania�y wszystko na swojej drodze. Cz�sto zdarza�o si�, �e wrogie plemiona wypadek taki natychmiast uznawa�y za zdrad�. Dlatego te� Forsa ogarn�o wahanie, gdy z krzesiwem i hubk� w d�oniach pochyli� si� nad ma�ym stosem drewna. Przecie� by� jeszcze tajemniczy my�liwy i je�li czai� si� teraz w labiryncie osady...
Oboje z Lur� byli jednak przemoczeni i zzi�bni�ci, a nocleg w ch�odzie by� najlepsz� okazj�, by si� przezi�bi�. Poza tym, cho� m�g� co prawda w razie potrzeby �ywi� si� surowym mi�sem, to pieczyste smakowa�o mu o wiele lepiej. Ostatni argument przewa�y�, lecz nawet wtedy gdy pojawi� si� nik�y p�omyk, trwa� przez chwil� przyczajony, gotowy rozrzuci� p�on�ce g�ownie. Uspokoi� si� na widok podchodz�cego do ognia kota. Wiedzia�, �e Lura nie zachowywa�aby si� tak beztrosko, gdyby grozi�o im jakie� niebezpiecze�stwo. Mia�a przecie� bez por�wnania lepszy wzrok i w�ch.
P�niej, zamieraj�c w bezruchu przy �r�de�ku, ustrzeli� trzy kr�liki. Dwa z nich otrzyma�a Lura, trzeciego oprawi� i upiek� dla siebie. Zachodz�ce s�o�ce by�o czerwone i wszystkie oznaki wr�y�y dobr� pogod� na nadchodz�cy dzie�. Poliza� palce, sp�uka� je wod�, po czym wytar� p�kiem trawy. Nast�pnie, po raz pierwszy w tym dniu, otworzy� skradziony przed �witem worek. Zna� jego zawarto��, poczu� jednak wzruszenie na widok wi�zki starych, kruchych papier�w, zape�nionych starannie od g�ry do dom ma�ym, r�wnym pismem ojca. To ju� tyle lat... Ucieszony, zanuci� cicho, gdy dostrzeg� strz�pek bezcennej wed�ug Langdona mapy - mia�a ona przedstawia� le��ce gdzie� na p�nocy miasto, bezpieczne i wystarczaj�co du�e, aby przynie�� Eyrie bogaty �up.
Nie�atwo by�o odczyta� tajne pismo ojca. Sporz�dzone zosta�o na w�asny u�ytek i Fors m�g� tylko domy�la� si� znaczenia takich wskaz�wek jak, "zakr�t rzeki na zach�d od nieu�ytk�w", "na p�nocny wsch�d od du�ego lasu" i ca�ej reszty. Up�ywaj�cy czas star� lub pozmienia� oznaczenia, tak, �e pos�uguj�c si� star� map�, mimo wyt�onej uwagi, mo�na by�o zej�� z trasy. Pochylony nad skrawkiem, kt�ry przyczyni� si� do �mierci ojca, zacz�� u�wiadamia� sobie ogrom stoj�cego przed nim zadania. Nie zna� nawet wszystkich szlak�w, jakie w ci�gu d�ugich lat utorowali Gwia�dzi�ci, co najwy�ej s�ysza� o niekt�rych. A je�li si� zgubi...
Zacisn�� palce na cennym zawini�tku. Zej�� ze szlaku. Przepa�� na R�wninach.
Poczu� dotyk mi�kkiego futra. Okr�g�a g�owa tr�ci�a go w �ebra. Lura uchwyci�a nag�e uk�ucie strachu i na sw�j spos�b stara�a si� temu zaradzi�. Fors powoli odetchn��. Wilgotne powietrze nizin pozbawione by�o ostrego aromatu g�rskiego oowietrza. By� wolny i by� cz�owiekiem. Powr�t do Eyrie oznacza�by przyznanie si� do pora�ki. C�, je�li zgubi si� w�r�d stepu? Czeka� na niego rozleg�y kraj. M�g� przecie� i��, a� do chwili, gdy dotrze do s�onej wody. le��cej zgodnie z ustnym przekazem tradycji na skraju �wiata. Ca�a ta kraina czeka�a na zbadanie.
Si�gn�� w g��b trzymanego na kolanach worka. Opr�cz notatek i strz�pka mapy, tak jak si� spodziewa�, znalaz� kompas, ma�e drewniane pude�ko o��wk�w, paczk� banda�a i ma�� na rany, dwa ma�e skalpele i topornie sporz�dzony notatnik - dziennik Gwia�dzistego. Ku swemu wielkiemu rozczarowaniu przekona� si�, �e jego stronice zape�nia�y g��wnie odleg�o�ci. Pod wp�ywem nag�ego impulsu, na jednej z czystych kartek umie�ci� opis swojej dotychczasowej podro�y i narysowa� dziwny odcisk stopy. Gdy sko�czy�, zapakowa� wszystko ponownie.
Lura rozci�gn�a si� na pos�aniu z li�ci. Fors po�o�y� si� przy niej, przykrywaj�c kocem. Dochodzi�a p�noc. Poprawi� p�on�ce ga��zie, tak, aby stercz�ce na zewn�trz ko�ce mog�y by� poch�oni�te przez ogie�. Kot zaj�� si� czyszczeniem �ap, wgryzaj�c si� starannie w przestrzenie mi�dzy pazurami. Towarzysz�ce temu mi�kkie mruczenie dzia�a�o usypiaj�co. Czu�, jak zaczynaj� ci��y� mu powieki. Otoczy� Lur� ramieniem i w odpowiedzi zosta� natychmiast polizany. Szorstki dotyk j�zyka by� ostatni� rzecz�, jak� uda�o mu si� zapami�ta�.
Rano obudzi� ich piskliwy krzyk ptak�w. Ca�e stado wirowa�o w pobli�u, g�o�no wyra�aj�c swe niezadowolenie z obecno�ci w�drowc�w. Fors przetar� oczy i troch� nieprzytomnie spojrza� na szary �wiat wok�.
Przy wej�ciu do jaskini, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na rozwrzesz-czonych natr�t�w, siedzia�a Lura. Ziewa�a i patrzy�a na niego z wyra�n� niecierpliwo�ci�. Podni�s� si� z le�a i chc�c wyk�pa� si� w sadzawce, �ci�gn�� wilgotn� odzie�. By�o zimno, wi�c wkr�tce zacz�� dr�e�, co widz�c Lura odsun�a si� na bezpieczn� odleg�o��. Zniecierpliwione ptaki zbi�y si� w czarn� chmur� i znikn�y w�r�d ska�. Fors ubra� si�, sznuruj�c dok�adnie pozbawiony r�kaw�w kaftan i starannie zapinaj�c buty i pas.
Do�wiadczony badacz nie traci�by czasu na ogl�danie pozosta�o�ci miasta. Ju� dawno cokolwiek cennego mog�o si� tu znajdowa�, zosta�o z�upione lub samo uleg�o zniszczeniu. By�o to jednak pierwsze miasto Forsa, dlatego te� nie m�g� odej�� bez, cho�by powierzchownych, ogl�dzin. Obszed� w ko�o niewielki plac. Tylko jeden budynek ocala� na tyle, �e mo�na by�o wej�� do �rodka. Kamienne �ciany znikn�y pod bujnie rosn�cym bluszczem i mchem, a okna czernia�y pustymi, pozbawionymi szyb otworami. Powoli zbli�a� si� do poros�ych wysok� traw� schod�w, prowadz�cych ku szerokim drzwiom wej�ciowym. Pod nogami szele�ci�y usch�e li�cie, a po chwili wyp�oszone stado konik�w polnych, kt�re rozprys�y si� na wszystkie strony. W drzwiach Lura tr�ci�a �ap� jaki� przedmiot, kt�ry poturla� si� w g��b zakurzonego wn�trza. Po kilku krokach Fors przystan�� przy zawieszonej w przedsionku tablicy. Mimowolnie palce dotkn�y wy��obienia liter.
- Narodowy Bank w Glentown.
Przeczyta� g�o�no napis, a s�owa powr�ci�y echem, odbijaj�c si� od stoj�cego pod �cian� pustej hali rz�du budek.
- Narodowy Bank - powt�rzy�.
Co to jest bank? Domy�la� si� niejasno, �e by� to rodzaj sk�adu. Wymar�e miasto zapewne nazywa�o si� Glentown.
Lura ponownie dopad�a swojej okr�g�ej zabawki, biegaj�c za ni� po sp�kanej posadzce. W pewnym momencie kula uderzy�a w podstaw� znajduj�cej si� najbli�ej Forsa budki i zatrzyma�a si�. Z na wp� rozbitej czaszki patrzy�y oskar�ycielsko okr�g�e oczodo�y. Schyli� si� i podni�s� pusty czerep, po czym po�o�y� go na pokrytej grub� warstw� kurzu kamiennej p�ce. Przypadkowo poruszone, zebrane w stos monety rozsypa�y si� we wszystkich kierunkach, wiruj�c i podskakuj�c z weso�ym, metalicznym brz�kiem.
Pomieszczenie by�o tego pe�ne. Po�yskuj�ce kr��ki zalega�y rz�dy ci�gn�cych si� z ty�u boks�w p�ek. Zaczerpn�� gar�� i cisn�� na pod�og�, ciekaw zachowania Lury. Monety by�y bezu�yteczne i nie mia�y �adnej warto�ci. Kawa�ek dobrej, nierdzewnej stali, stanowi� cenny, godny zabrania nabytek. To by�y tylko �mieci. Panuj�ce wok� ciemno�ci zacz�y go denerwowa� i cho� pr�bowa� my�le� o r�nych rzeczach, to nie m�g� pozby� si� wra�enia, �e czuje na sobie czyj� wzrok. Pomy�la� o le��cej na p�ce czaszce, zawo�a� Lur� i skierowa� si� ku wyj�ciu.
Na zewn�trz wszystko przesi�kni�te by�o wilgoci�. W powietrzu unosi� si� lekki zapach dawnego rozk�adu, zmieszany ze �wie�� woni� butwiej�cego drewna i ro�lin. Ze zmarszczonym nosem ruszy� w kierunku rzeki, pokonuj�c zalegaj�ce ulic� sterty gruzu. Je�li chcia� podr�owa� prosto do zaznaczonego na mapie ojca celu, musia� w jaki� spos�b pokona� rzek�. Sam nie mia�by k�opotu z przep�yni�ciem ciemnobr�zowej od unosz�cej si� zawiesiny, wezbranej po niedawnej burzy wody, jednak Lura nigdy nie da�aby si� sk�oni� do k�pieli. Pozostawienie kota na brzegu r�wnie� nie wchodzi�o w rachub�. Fors ruszy� wzd�u� wody w kierunku wschodnim. Tratwa wyda�a mu si� najlepszym rozwi�zaniem. Musia�by jednak opu�ci� ruiny, zanim zdo�a znale�� odpowiedni� ilo�� drewna, poza tym dra�ni�a go strata czasu.
Dzie� by� pogodny; s�o�ce pi�o si� ku g�rze, rzucaj�c na wod� �wietlne plamki. Odwracaj�c g�ow�, nadal m�g� zobaczy� wzniesienia pog�rza, a za nimi spowite b��kitn� mgie�k� g�ry, kt�re opu�ci� przed dob�. Cho� widok by� pi�kny, obejrza� si� tylko raz, ca�� uwag� skupiaj�c na rzece.
P�-godziny p�niej dokona� odkrycia, kt�re zaoszcz�dzi�o mu d�ugiej, morderczej pracy. Na ostrym zakr�cie wysoka, wiosenna woda wyp�uka�a w skarpie w�skie zag��bienie, zape�niaj�c je nast�pnie naniesionym drzewem. By�y tu wielkie k�ody jak i delikatne, wyblak�e na s�o�cu ga��zki, p�kaj�ce pod naciskiem palca. Rola Forsa ogranicza�a si� do wydobycia i wyboru odpowiednich kawa�k�w.
Przed po�udniem tratwa by�a gotowa. Z pewno�ci� prymitywna i nie nadaj�ca si� do d�u�szych podr�y, zapewnia�a jednak w miar� bezpieczn� przepraw�. Lura nie kry�a, �e zdawanie si� na tak niepewny �rodek podr�y uwa�a za przejaw g�upoty, lecz gdy Fors nie chcia� pozosta� na bezpiecznym brzegu, wesz�a na pok�ad, ostro�nie stawiaj�c �apy, zanim przenios�a na nie ci�ar cia�a. Dok�adnie na �rodku tratwy przysiad�a jednak i zamar�a, nie skar��c si� d�u�ej, w pe�nym napi�cia oczekiwaniu. Nie potrafi�a powstrzyma� niepewnego fukni�cia na widok Forsa, mocno napieraj�cego na dr�g i odpychaj�cego platform� na g��bok� wod�.
Dziwny pojazd przejawia� tendencj� do obracania si� wok� w�asnej osi, nale�a�o wi�c temu przeciwdzia�a�. W pewnym momencie dr�g uwi�z� w mulistym brzegu, niemal wrzucaj�c Forsa do rzeki. Gdy jednak obola�ym ramieniem star� zalewaj�cy oczy i parz�cy usta s�ony pot i spojrza� przed siebie, przekona� si�, �e znosz�cy ich w d� rzeki pr�d r�wnocze�nie popycha� tratw� w stron� drugiego brzegu. Na ten widok ze wzmo�on� energi� zacisn�� d�onie na wypolerowanej przez wiatr i s�o�ce �erdzi.
Odbijaj�ce si� od wody promienie s�oneczne ogrzewa�y dodatkowo, jakby nie dosy� by�o potok�w �aru lej�cego si� z nieba. Zrobi�o si� gor�co i poczuli silne pragnienie. Lura zacz�a cicho miaucze�. W miar� up�ywaj�cego czasu oswoi�a si� jednak z nowym sposobem podr�owania na tyle, �e mog�a z zaciekawieniem ogl�da� ryby atakuj�ce unosz�ce si� na powierzchni owady. W pewnej chwili min�li skupisko po�amanych, butwiej�cych desek. Musia�a to by� pozosta�o�� dawnej �odzi. Dwukrotnie przemkn�li pomi�dzy wystaj�cymi z wody szcz�tkami filar�w nie istniej�cego mostu. Przed Wybuchem teren ten by� g�sto zaludniony. Fors usi�owa� wyobrazi� sobie �wiat t�tni�cy �yciem miast, z drogami pe�nymi samochod�w i ko�ysz�cymi si� na wodzie szybkimi �odziami. Poniewa� pr�d unosi� ich w po��danym kierunku, nie nale�a�o mu zbytnio na szybkim dotarciu do przeciwleg�ego brzegu. Gdy jednak fragment po�piesznie kleconej tratwy oderwa� si� i rozpocz�� samodzielny �ywot, poj��, i� taka beztroska grozi powa�nym niebezpiecze�stwem. Mocniej nacisn�� na dr�g, aby wyrwa� si� z obj�� nurtu i osi�gn�� upragniony brzeg. Jak na z�o�� p�yn�li w�a�nie wzd�u� wysokiej, stromej skarpy, uniemo�liwiaj�cej podj�cie pr�by zatrzymania si�. Zaniepokojony Fors wypatrywa� zatoczki lub piaszczystej mielizny, zapewniaj�cej bezpieczne l�dowanie.
Ucieszy� si�, gdy po jakim� czasie dostrzeg� utworzone przez obsuni�ty grunt p�ytkie wci�cie brzegu. Z oderwanego p�ata ziemi stercza�y uko�nie dwa drzewa, przegradzaj�c cz�ciowo koryto. Po op�aconym p�che�ami na d�oniach i b�lem plec�w wysi�ku, uda�o mu si� skierowa� tratw� na ga��zie. Pod wp�ywem uderzenia platforma zako�ysa�a si�, podpory jednak wytrzyma�y i wszystko znieruchomia�o. Lura nie czeka�a. Jednym pot�nym susem znalaz�a si� na solidnym pod�o�u grubego pnia. Fors schwyci� torb� i natychmiast uda� si� w jej �lady. Po�piech by� jak najbardziej wskazany, gdy� tratwa rozpad�a si� na kilka cz�ci, kt�re silny pr�d porwa� i bez�adnie wiruj�ce, uni�s� w dal.
Po kr�tkiej, lecz m�cz�cej, wspinaczce w rozmi�k�ej na deszczu, t�ustej glinie brzegu, ponownie znale�li si� na otwartym stepie. W wysokiej trawie rozrzucone by�y rozleg�e, ciemne plamy zakurzonych zaro�li. By� to g�szcz m�odych drzewek, powoli zarastaj�cych bruzdy dawno nie oranych p�l. Na tych ziemiach dzika przyroda nie zwyci�y�a jeszcze ca�kowicie, gdy� stulecia upraw, �w odwieczny cykl siew�w i zbior�w, pozostawi�y swe g��bokie pi�tno, staj�c na drodze si� natury.
Lura przypomnia�a o sobie kr�tkim mrukni�ciem, wyra�nie daj�c do zrozumienia, �e od ostatniego posi�ku min�o bardzo du�o czasu i najwy�sza pora pomy�le� o jedzeniu. Nie czekaj�c na pozwolenie, ruszy�a w poprzek rysuj�cego si� niewyra�n� lini� starego pola. Poruszy�a si� z wrodzon� gracj�, a z napi�cia drgaj�cych pod futrem mi�ni cia�a mo�na by�o wyczyta� cel podchod�w. Spod �ap umyka�y jej kuropatwy, wok� roi�o si� od kr�lik�w. Gardzi�a jednak tak skromn� zdobycz� i skrada�a si� dalej, z Forsem pozostaj�cym o p� pola w tyle, w kierunku wzg�rka zwie�czonego g�st� k�p� drzew.
W po�owie stoku przystan�a, koniuszek ogona zacz�� dr�e� z podniecenia a z pomi�dzy z�b�w raz po raz wysuwa� si� czubek r�owego j�zyka. Po chwili przypad�a do ziemi i ukryta w wysokiej trawie bezszelestnie, ze zdumiewaj�c� lekko�ci�, pe�za�a ku czerniej�cym na tle nieba, roz�o�ystym drzewom. Fors odskoczy� w bok i ukry� si� za najbli�szym pniem. By�y to �owy Lury i nie nale�a�o jej przeszkadza�.
Popatrzy� na faluj�ce wok� trawy. Przewa�a�y r�ne gatunki zdzicza�ych zb�, jeszcze nie dojrza�ych z formuj�cymi si� na szczytach �odyg niewielkimi k�osami. Po b��kitnym niebie leniwie sun�y bia�e ob�oczki i tylko le��ca u jego st�p ga���, u�amana przez wczorajsz� wichur�, �wiadczy�a o niedawno zako�czonej burzy.
Z zadumy podobnej do p�snu wyrwa� go chrapliwy ryk, a tu� po nim rozleg�o si� g�o�ne kwilenie - bojowy okrzyk Lury. Z �ukiem w d�oni. Fors zacz�� biec w g�r� zbocza, kieruj�c si� w stron� zgie�ku. Nawyk my�liwego nakazywa� jednak ostro�no��, stara� si� wi�c pozosta� niewidoczny, o ile pozwala�o na to ukszta�towanie terenu. Dzi�ki temu uda�o mu si� umkn�� wkroczenia w sam �rodek zaci�tej walki.
Tym razem zdobycz by�a naprawd� du�a. Widzia� sylwetk� kota, pochylon� nad rozci�gni�tym na ziemi czerwono-br�zowym cia�em jakiego� zwierz�cia. Z boku niezgrabnymi susami p�dzi�o ku nim ogromne stworzenie. Zauwa�y� g�r� �wiate� na b�yszcz�cym futrze, gdy Lura odskoczy�a, w ostatniej chwili unikaj�c w�ciek�ej szar�y. Dzika krowa! A Lura zabi�a jej cielaka.
Gdy tylko to poj��, natychmiast wystrzeli�. Strza�a wbi�a si� g��boko w bok krowy, wywo�uj�c przeci�g�y ryk. Zwierz� przystan�o, wodz�c doko�a m�tnym wzrokiem i potrz�saj�c zbrojnym w pot�ne rogi �bem. Po chwili ruszy�o chwiejnym krokiem w stron� cielaka. Z szeroko rozwartych nozdrzy buchn�a szkar�atna piana. Krowa pad�a na kolana, po czym powoli przewr�ci�a si� na bok i znieruchomia�a. Z g�stej k�py wysokiej trawy wy�oni� si� okr�g�y �eb Lury, kt�ra szybko oceniwszy sytuacj�, powr�ci�a do swej ofiary. Fors porzuci� swe ukrycie w�r�d drzew i zbli�y� si� do le��cego zwierz�cia. Najch�tniej powt�rzy�by pomruk Lury. Strza�a uderzy�a dok�adnie tam, gdzie chcia� j� pos�a�.
�al by�o marnowa� tyle mi�sa. Mo�na by nim by�o wy�ywi� trzy rodziny w Eyrie w przeci�gu tygodnia. Tr�ci� krow� butem i z oci�ganiem zabra� si� za dzielenie cielska.
M�g� oczywi�cie pr�bowa� wysuszy� zdobycz, lecz nie by� pewien, czy mu si� to uda, a poza tym i tak nie potrafi�by zabra� wszystkiego ze sob�. Zadowoli� si� wi�c przygotowaniem zapas�w na kilka najbli�szych dni, podczas gdy Lura po sutym posi�ku uci�a sobie drzemk�, budz�c si� od czasu do czasu, aby odp�dzi� obsiadaj�ce j� dokuczliwe muchy.
Roz�o�yli si� noclegiem o dwa pola dalej, w za�omie starej �ciany. Miejsce by�o bezpieczne, gdy� otaczaj�ce ich zwaliska kamieni w razie potrzeby dawa�y schronienie i zapewnia�y skuteczn� obron�. Mimo to nie spali dobrze. Pozostawione w tyle �wie�e mi�so przyci�ga�o nowych w��cz�g�w. Dwa razy budzi�y ich wrzaski dzikich krewniak�w Lury, a o brzasku rozleg�o si� dziwne szczekanie, kt�rego obeznany z lasem Fors nie potrafi� rozpozna�, natomiast Lura, s�ysz�c je, prychn�a z w�ciek�o�ci� i zje�y�a sier�� na grzbiecie.
By� wczesny ranek, gdy Fors ruszy� w drog�, przecinaj�c rozleg�e pola wzd�u� linii wyznaczonej przez kompas Langdona. Tym razem postanowi� nie traci� czasu na zacieranie �lad�w i zachowanie szczeg�lnej ostro�no�ci, gdy� s�dzi�, �e na tak rozleg�ych, p�askich terenach nie kryje si� �adne niebezpiecze�stwo. Sk�d bra�y si� wszystkie te opowie�ci o gro�nych R�wninach? Oczywi�cie, nale�a�o trzyma� si� z dala od "niebieskich" plam, gdzie promieniowanie nios�o �mier� nawet po tylu latach. Postrach sia�y r�wnie� Bestie - przecie� to w�a�nie one zabi�y ojca, lecz odk�d tylko Gwia�dzi�ci wyruszali na swe wyprawy, wiadomo by�o, �e te koszmarne istoty trzyma�y si� starych miast i w otwartym terenie mo�na by�o si� ich nie obawia�. Wygl�da�o na to, �e ci�gn�ce si� doko�a pola by�y tak bezpieczne dla cz�owieka, jak otaczaj�ce Eyrie lasy.
Pokona� lekkie wzniesienie i oczom jego ukaza� si� zapieraj�cy dech w piersiach widok. Przed sob� mia� drog�. By�a to jednak droga niezwyk�a, osza�amiaj�ca wprost swym ogromem. Sp�kane pasmo betonu by�o kilka razy szersze od ka�dej z dr�g, jakie dotychczas mia� okazj� ogl�da�. M�wi�c �ci�lej, by�y to dwie biegn�ce obok siebie wst�gi betonu, z rozdzielaj�cym je w�skim p�achetkiem ziemi po�rodku; dwie bli�niacze drogi, ��cz�ce przeciwleg�e horyzonty.
Jakie� dwadzie�cia jard�w przed nim szosa by�a zapchana k��bowiskiem rdzewiej�cego metalu. Od pobocza do pobocza ci�gn�� si� zator z rozbitych maszyn. Fors podchodzi� powoli, jakby zastanawiaj�c si� nad ka�dym krokiem, gdy� w ogromnych stosach �elastwa kry�a si� jaka� gro�ba. Nie potrafi�by tego jasno sformu�owa�. Chocia� doskonale wiedzia�, �e miejsce to zastyg�o w bezruchu ju� kilkaset lat temu, to jednak nie m�g� si� pozby� m�tnego uczucia strachu, parali�uj�cego i przyt�aczaj�cego sw� nieokre�-lono�ci�. Spod n�g pierzcha�y mu czerwone �wierszcze. W�r�d le��cych na jezdni okruch�w betonu przemkn�a mysz.
Zacz�� wymija� rozleg�e z�omowisko. W chwili �miertelnego uderzenia, maszyny porusza�y si� rz�dem. Atak by� niespodziewany i tak pot�ny, �e pojazdy powpada�y na siebie, a si�a bezw�adu zgniot�a je i spi�trzy�a w wysokie, poskr�cane nawisy. Niekt�re sta�y samotnie na uboczu, jak gdyby umieraj�cym kierowcom uda�o si� zahamowa�, zanim stracili �wiadomo��. W�r�d zgniecionego �elastwa pr�bowa� uchwyci� jakie� kszta�ty i por�wna� je z ogl�danymi kiedy� w starych ksi��kach fotografiami. Tak, to z pewno�ci� musia� by� "czo�g" - ruchoma forteca Przodk�w. Jego lufa w dalszym ci�gu wyzywaj�co mierzy�a w niebo. Dwa, cztery, pi�� - przed sob� mia� jeszcze wi�cej i szybko zrezygnowa� z rachunk�w.
Kolumna wrak�w zalega�a zapomniane pole bitwy na przestrzeni mili. Fors przedziera� si� wzd�u�, przez porastaj�ce pobocze, si�gaj�ce piersi zaro�la. Odczuwa� dziwn� niech�� przed zbli�eniem si� do martwych maszyn. Jaki� g�os wewn�trz nie pozwala� r�wnie� dotkn�� rozsypanych doko�a rdzawych kawa�k�w metalu. Gdzieniegdzie wida� by�o samochody nap�dza^ ne silnikiem atomowym. Na pierwszy rzut oka wydawa�y si� sprawne, w rzeczywisto�ci jednak by�y martwe. Przera�liwie martwe, jak wszystko wok� Forsa. Poczu� nagle przera�aj�c� pewno�� zag�ady, kt�r� grozi�o przebywanie w pobli�u sterty rdzawych szcz�tk�w. �wiadomo�� niebezpiecze�stwa by�a tym straszniejsza, �e nic jej nie uzasadnia�o. Nigdzie nie by�o krater�w, jakie powinny pozosta� w przypadku u�ycia bomb. Fores wiedzia� o tym z opowiada�. Przed sob� mia� tylko maszyny i ludzi, jak gdyby unicestwienie sp�yn�o z wiatrem lub mg��.
Armaty i ludzie. By� mo�e ci�gn�li, aby odeprze� Naje�d�c�w. Zbi�r przechowywanych w Eyrie, przechwyconych z nas�uchu radiowego wiadomo�ci, kilkakrotnie wspomina� o spadaj�cych z nieba Naje�d�cach - strasznym wrogu poruszaj�cym si� ze "zdumiewajc� pr�dko�ci�. To, co si� tu zdarzy�o, musia�o mie� jaki� zwi�zek z agresorem. Dlaczego jednak zwyci�zcy nie podporz�dkowali sobie tej ziemi? Odpowied� na to pytanie prawdopodobnie nigdy nie b�dzie znana.
Fors dotar� do ko�ca stoj�cej w �miertelnym pogotowiu kolumny. W dalszym ci�gu trzyma� si� jednak pobocza. Do chwili, gdy �agodne wzniesienie terenu przes�oni�o stare pobojowisko. Dopiero wtedy o�mieli� si� ponownie wst�pi� na drog� Przodk�w.
Rozdzia� 3
Ciemnosk�ry �owca
P� mili dalej szosa kry�a si� w cieniu lasu. Widok ten ucieszy� Forsa. Otwarte pola by�y obce dla cz�owieka wychowanego w g�rach. Jego domem by�o g�ste poszycie lasu.
Usi�owa� przypomnie� sobie wielk� map� wisz�c� na �cianie w Domu Gwiazdy. Za ka�dym razem, gdy z wyprawy powraca� jaki� badacz, pojawia� si� na niej nowy znak.
P�nocna trasa, kt�r� si� teraz posuwa�, przecina�a w�ski skrawek terytorium, znajduj�cego si� pod lu�n� kontrol� zamieszkuj�cych R�wniny Koczownik�w. Ci ostatni mieli konie. Bezu�yteczne w g�rach, lecz niezb�dne w tym kraju wielkich odleg�o�ci. Gdyby mia� tak teraz oswojonego konia...
Owia�o go ch�odne powietrze lasu i podobnie jak Lura poczu� si� jak w domu. Poruszali si� szybko, najmniejszym d�wi�kiem nie zdradzaj�c swej obecno�ci. Lekki podmuch wiatru przyni�s� nieoczekiwanie wyczuwalny zapach. Dym.
Fors rozumia� si� z Lur� bez s��w. Przez d�ug� chwil� sta�a nieruchomo, wci�gaj�c w rozwarte nozdrza powietrze, potem obr�ci�a si� i pope�z�a w kierunku dw�ch brz�zek. Wiatr zmieni� kierunek i smu�ka zapachu urwa�a si�, lecz teraz pojawi�a si� jeszcze inna wo�. Zbli�ali si� do wody i to stoj�cej, gdy� w innym razie musieliby s�ysze� plusk rzeki.
W g�stej �cianie listowia ciemnia�a spora przerwa. Lura przypad�a do skalistego pod�o�a, tylko nieznacznie r�ni�cego si� barw� od jej kremowego futra i wpe�z�a w zaro�la. Na�laduj�c kota, Fors ukry� si� za najbli�szym kamieniem. Nie zwa�aj�c na wbijaj�ce si� w �okcie i kolana ostre kraw�dzie grubego �wiru, szybko czo�ga� si� naprz�d.
Zatrzymali si� na skraju wyst�pu skalnego, si�gaj�cego ponad powierzchni� �r�dle�nego jeziorka. W�skim korytarzem wyp�ywa� z niego strumie�. W pobliskim obni�eniu terenu rozszerza� si�, op�ywaj�c dwie wysepki, z kt�rych bli�sza ��czy�a si� z l�dem �a�cuchem stercz�cych z wody kamieni. Na brzegu, przy p�on�cym ogniu, krz�ta�a si� jaka� posta�.
Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e obcy nie pochodzi� z g�r. Jego pot�ne, obna�one do pasa muskularne cia�o, powleka�a br�zowa sk�ra, znacznie ciemniejsza od wszystkiego, co dotychczas Fors widzia� w Eyrie. Okr�g�� g�ow� pokrywa�y czarne, mocno skr�cone w�osy. Twarz mia�a wyra�nie zaznaczone rysy; szczeg�lnie widoczne by�y p�askie ko�ci policzkowe, otoczone grubymi wargami usta, i du�e, zapatrzone w d