8046
Szczegóły |
Tytuł |
8046 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8046 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8046 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8046 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SEBASTIAN MIERNICKI
PAN SAMOCHODZIK I... SKRYTKA TRYZUBA
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WST�P
Z oddali s�ycha� by�o odg�osy strza��w ci�kiej artylerii rosyjskiej. Zreszt�
innej na
tym froncie ju� nie by�o. Niemcy dawno zrezygnowali z walki o te tereny.
Wa�niejszy by�
�l�sk. Zbli�a�y si� hordy bolszewickich rabusi�w.
P�lepa koby�a, kt�rej nie zarekwirowali Niemcy ani nie zabili Ukrai�cy,
ci�gn�a
furmank� po drodze w�r�d poro�ni�tych lasem szczyt�w. W�z by� obci��ony
�adunkiem kilku
skrzy�. Na ko�le siedzia�o dw�ch m�czyzn. Jeden z nich trzyma� si� prosto, mia�
starannie
wyprasowane ubranie i �ciska� w d�oniach my�liwski sztucer. Jego zielony p�aszcz
my�liwski
zakrywa� liberi�.
Drugi by� ubrany w mundur koloru feldgrau z odprutymi naszywkami niemieckimi.
Na wierzch zarzuci� plamiast� chust� maskuj�c�. Obok niego le�a� niemiecki
pistolet
maszynowy. Za cholewy wysokich but�w wsun�� dwa granaty z drewnianymi trzonkami,
tak
zwane �t�uczki do ziemniak�w�.
Tylko huk dzia� przerywa� cisz�.
- Jedziemy przez Ustrzyki? - zapyta� wo�nica lokaja.
- Hrabia zap�aci� ci, �eby� bezpiecznie przeprowadzi� w�z w um�wione miejsce -
rzek� lokaj. - To ty chwali�e� si�, �e masz znajomo�ci u Niemc�w i Ukrai�c�w.
Ciekawe, co z
ciebie za Polak?
Wo�nica przemilcza� t� uwag�.
Obaj czekali do zmroku na odpowiedni moment. Potem ukryli skrzynie. W drodze
powrotnej kto� strzeli� z przydro�nych krzak�w. Seria zabi�a koby�� i rani�a
lokaja w pier�.
Wo�nica �ci�gn�� rannego z koz�a za w�z. Rzuci� w krzaki granaty. Po wybuchach
s�ysza�
tylko j�ki rannych.
- Musisz uciec - szepta� lokaj. Cienko oddycha�, a z ka�dym oddechem z dziur w
klatce piersiowej wyp�ywa�y strumyki krwi. - Powt�rz hrabiemu moje s�owa...
Wo�nica obieca� wype�ni� misj� do ko�ca. Zostawi� lokajowi dwa granaty i uciek�
do
lasu. Z oddali us�ysza� jeszcze odg�osy walki.
�Lokaj walczy do ko�ca� - pomy�la� wodnica
Kilka dni p�niej dotar� do pa�acu. Zebra�a si� tam polska ludno�� z okolicy.
Cz�onkowie polskiej samoobrony pocz�tkowo nie chcieli wpu�ci� wo�nicy za mury.
Po
godzinie na pa�ac przeprowadzono szturm, na szcz�cie odparty. Wo�nica nie
znalaz�
hrabiego, wiec zostawi� wskaz�wki i znikn��... na trzy lata.
Dow�dca sotni by� zadowolony z wymiany. SS-man da� mu pistolet�w
automatycznych i dwie skrzynki amunicji w zamian za mgliste informacje o miejscu
ukrycia
skarbu hrabiego.
�Jak mo�na wierzy� prostemu wie�niakowi, kt�ry co� tam widzia� w nocy� - my�la�
rysuj�c Niemcowi prosty szkic.
Skarbnik sprawdzi� miejsce wskazane przez dow�dc�. Rzeczywi�cie co� tam by�o,
ale
zbyt cenne, �eby spieni�y� od razu. Kurier wedruj�cy do zachodnich Niemiec mia�
tam
poszuka� nabywcy. Gdy przyszed� odpowiedni czas, skarbnik ukry� w tym samym
miejscu
jeszcze ma�� sk�rzan� teczk�. By� w niej zapis wszystkich kontakt�w z tajnymi
przedstawicielami Polak�w i Rosjan.
ROZDZIA� PIERWSZY
NOWY WSPӣPRACOWNIK � PO CO FREDZIO PRACUJE W
MINISTERSTWIE? � WIECZORNY TRENING � OKULARY NA Z�OM
� TAJEMNICZA BLONDYNKA � PROPOZYCJA BATURY � RAPORT
ALFREDA KOBY�KI
Nocne niebo przeszy�a kolejna niebieska nitka b�yskawicy. Po ubraniu �cieka�y
ci�kie krople deszczu. Woda wlewa�a mi si� do ust i nosa. Z trudem otwiera�em
oczy. R�ce
strasznie mnie bola�y, trzymany ci�ar sprawia�, �e ju� brakowa�o mi tchu.
Kiwa�em si� na
boki jak wahad�o. Co chwila obija�em si� o ceglany mur zamku. Czu�em, �e krew
przestaje
dociera� do prawej stopy. W �ydk� w�yna�a mi si� cienka lina. Wisia�em tak,
g�ow� w d�, od
kilku minut. Wiedzia�em, �e pode mn� jest kilkumetrowa przepa��. Gdybym spad�,
rozbi�bym
sobie g�ow� o dno fosy. Alfred Koby�ka nie ratowa� mnie, a mia� by� takim
�wietnym
pomocnikiem...
Zapowiada� si� �adny czerwcowy dzie�. Jak zwykle pojecha�em do pracy
Rosynantem, zaparkowa�em go na ministerialnym parkingu. Wbiegaj�c po schodach
pos�a�em
czaruj�cy u�miech nowej pracownicy, asystentce w naszym biurze prasowym. Na
biurku
le�a�a codzienna porcja gazet do przejrzenia. Od dawna nic si� nie dzia�o, wi�c
mia�em
nadziej�, �e w�a�nie tam znajd� jaki� ciekawy temat. Do kolejnej kampanii
wyborczej by�o
jeszcze daleko, nie zdarzy�a si� �adna katastrofa, wi�c dziennikarze mogli
napisa� co�, co by
mnie zainteresowa�o.
Zrobi�em sobie mocn� kaw�, za�o�y�em nogi na st� i zanurzy�em nos mi�dzy strony
gazet. Cisz� panuj�c� w pokoju zak��ca�o jedynie bzyczenia much obijaj�cych si�
o szyby.
Nagle zadzwoni� telefon na biurku.
- Jeste� w pracy? - pyta� Pan Samochodzik.
- Oczywi�cie - odpowiedzia�em.
- Fajnie, wpadnij do mnie za kwadrans - zaprosi� mnie.
- Jaki� nowy trop? - pr�bowa�em podpyta� szefa.
- Zobaczysz - rzuci� i za�mia� si�.
Ostro�nie od�o�y�em s�uchawk�, jakby by�a wykonana z mi�nie�skiej porcelany.
Takie: �Zobaczysz� mog�o oznacza� k�opoty.
Po kwadransie pos�usznie stawi�em si� w sekretariacie pana Tomasza. Panna Monika
zapowiedzia�a mnie i mog�em wej�� do pokoju prze�o�onego. Pan Samochodzik
spojrza� na
mnie i u�miechn�� si� pod nosem.
- Przeczytaj to - powiedzia� podaj�c mi plik kartek formatu A4 z r�wnymi rz�dami
tekstu napisanego na komputerze.
By�o to podanie o przyj�cie do pracy w naszym ministerstwie, list motywacyjny i
�yciorys m�odzie�ca, nazywaj�cego si� Alfred Koby�ka. Pobie�nie przejrza�em
dokumenty.
- No i co? - zapyta�em oddaj�c szefowi papiery.
- To nasz nowy pracownik - oznajmi� pan Tomasz i u�miechn�� si�. - Tw�j kolega i
pomocnik.
- Do tej pory dawa�em sobie rad� sam - pr�bowa�em protestowa� - Nasi szefowie
zamiast zatrudnia� nowego cz�owieka mogli dokupi� nam troch� nowoczesnego
sprz�tu...
- Zapominasz, �e w naszej pracy liczy si� si�a intelektu, a nowinki techniczne
to tylko
gad�ety skracaj�ce proces naszych przemy�le� - ripostowa�.
- Szefie, we�my go na okres pr�bny. Przetestujemy go i zobaczymy, co potrafi.
- Pawle - oblicze pana Tomasza przybra�o gro�ny wyraz - zapominasz, �e kiedy�
te�
by�e� nowy i pope�nia�e� b��dy Czyta�e�, ten ch�opak wykaza� si� ju� wiedz� i
umiej�tno�ciami.
- Dobrze - mrukn��em zrezygnowany.
- Najpierw z nim porozmawiam, a potem przy�l� go do ciebie - powiedzia� Pan
Samochodzik. - Wprowadzisz, go, jak to wy m�odzi m�wicie, �w temat� i dasz
jakie� �atwe
zadanie na pocz�tek
- Tak jest - odpowiedzia�em wstaj�c.
W swoim pokoju �ykn��em zimnej kawy i pos�pnie spojrza�em na drugie, puste
biurko, kt�re mia�o by� wkr�tce zaj�te. Zaj��em si� czytaniem gazet, a potem
buszowa�em w
Internecie. Oko�o trzynastej zszed�em do ministerialnej sto��wki na obiad. Gdy
jad�em porcj�
leniwych z podw�jn� sa�atk�, na ceracie stolika pojawi� si� cie�. Spojrza�em do
g�ry. Przede
mn� sta� wysoki i przera�liwie chudy m�odzieniec w wielkich okularach. Blond
w�osy mia�
starannie zaczesane na bok z r�wnym, jak linijka, przedzia�kiem. Mia� na sobie
�nie�nobia��
koszul� z. krawatem pod kolor pulowera. Ciemne spodnie zaprasowa� na kancik, a
pantofle
mog�yby s�u�y� ka�demu pucybutowi jako idea� wypastowanego hula
- Alfred Koby�ka - przedstawi� si� podaj�c mi wypiel�gnowan� d�o�.
- Jestem Pawe�, siadaj - zaprosi�em go gestem do stolika.
- Najmocniej przepraszam, ale nie przygotowa�em si� na jadanie posi�k�w w
sto��wce
- cicho t�umaczy� si�. - Nie mam na razie do�� finans�w, �eby wykupi� abonament
na obiady.
Mama obieca�a, �e przywiezie mi obiad.
Leniwe by�y smaczne, ale gdy us�ysza�em ten wyw�d, zakrztusi�em si�.
- Nie ma sprawy, ju� ko�cz� - mrukn��em.
Po chwili zaprowadzi�em nowego koleg� do naszego pokoju. Ledwo zamkn��em
drzwi, a ju� zadzwoni� telefon.
- Panie Pawle - us�ysza�em g�os stra�nika z do�u. - Przysz�a jaka� pani do
Alfreda
Koby�ki, kt�ry z panem pracuje.
- Ma garnki? - nie wytrzyma�em.
- Nawet dwa - cicho powiedzia� ochroniarz.
- Niech pan j� wpu�ci - szepn��em zrezygnowany. - Mama do ciebie - powiadomi�em
Alfreda Koby�k�.
Po minucie drzwi naszego gabinetu otworzy�y si� i do �rodka wesz�a elegancko
ubrana kobieta w wieku pomi�dzy czterdziestk� a pi��dziesi�tk�. Kr�cone blond
w�osy
stercza�y jej we wszystkich kierunkach. Nie by� to wynik zaniedbania, lecz efekt
�mudnej
pracy fryzjerki - taka by�a moda. Mama Alfreda za wszelk� cen� stara�a si�
wygl�da�
m�odziej, ni� na to wskazywa�a jej metryka. Pewnie dlatego za�o�y�a mini-
sp�dniczk�, czarne
po�czochy, tak zwane kabaretki, wysokie buty, b�yszcz�c� koszul� i takie�
bolerko.
Patrzy�em na to zjawisko zadziwiony, a m�j nos delektowa� si� aromatem zupy
jarzynowej i
go��bk�w w sosie pomidorowym. Kobieta odstawi�a na moje biurko czarn� torb� z
garnkami i
poda�a mi pachn�c� d�o�.
- Irena Koby�ka - rzuci�a. - Prezes Koby�ka International Company i mama
Fredzia.
- Mamooo... - j�kn�� m�ody Koby�ka. - Ten mi�y pan jest moim koleg� i nie
interesuje
go, czy prowadzisz obr�t artyku�ami kosmetycznymi oraz czy jeste� prezesow�.
Chcia�bym,
�eby� wykupi�a mi obiady w ministerialnej sto��wce, albowiem pragn� dzieli� z
kolegami z
pracy ich dole i niedole.
- Fredziu - pani Irena widocznie nie znosi�a sprzeciwu - m�wi�am ci, �e te
studia,
�l�czenie nad ksi��kami nic ci nie dadz�. Po najlepszych muzeach �wiata mog�e�
je�dzi� i bez
studi�w. Wiesz, �e niczego bym ci nie odm�wi�a. Poszed�by� na jakie� zarz�dzanie
albo
marketing. Pan ma rodzin�? - nagle zapyta�a mnie.
- Nie - odpowiedzia�em.
- No, widzisz Fredziu - Irena Koby�ka kontynuowa�a tyrad�- ten pan nie ma nawet
domu. Bez obrazy - na chwil� zwr�ci�a twarz w moj� stron�. - Ty te� zamiast �y�
jak
normalni ludzie, b�dziesz gania� po chaszczach, szuka� skarb�w i co? Nawet nic
sobie nie
mo�esz zatrzyma�. S�ysza�am, �e tu rz�dzi Pan Samochodzik, jaki� dziwak i stary
kawaler. A
Alinka, ta od Kurbowieckich, tych od napoj�w gazowanych, jest niczego sobie i
jeszcze
wolna...
Wyszed�em bez s�owa. Stan��em przy oknie, sk�d widzia�em wyj�cie z ministerstwa.
Wr�ci�em do siebie, gdy zobaczy�em, �e Irena Koby�ka wysz�a.
- Przepraszam pana za mam� - powiedzia� zmieszany Alfred. - Mama czasami nie
panuje nad tym, co m�wi.
- Trudno - machn��em r�k�. - Jestem Pawe�, nie �aden �pan�. Powiedz, jak mam si�
do ciebie zwraca�, bo chyba nie �Fredziu�
- W szkole wo�ali na mnie �Koby�a� - rzek� m�odzieniec.
- Dobra, bierzmy si� do roboty - powiedzia�em i posadzi�em koleg� przed ekranem
swojego komputera.
Najbli�sze godziny po�wi�ci�em na pokazywanie mu banku danych ze zdj�ciami i
informacjami na temat handlarzy dzie�ami sztuki. Rzecz jasna najwi�cej uwagi
po�wi�ci�em
Jerzemu Baturze, naszemu najwi�kszemu wrogowi. Potem przysz�a kolej na spisy
poszukiwanych przez nas zbior�w i pojedynczych zabytk�w. Ch�opak ch�on��
wszystko jak
maszyna. Podziwia�em go za tak doskona�� pami��. Po treningu umys�u przysz�a
kolej na
�wiczenie cia�a.
- W �yciorysie napisa�e�, �e znasz sztuki walki - mrukn��em z�owieszczo.
- Troch� - stwierdzi� Koby�a.
- �wietnie, wobec tego potrenujemy - zatar�em r�ce.
- Nie mam odpowiedniego stroju - Koby�a znowu by� speszony.
- Nie szkodzi - poklepa�em go po ramieniu. - Zajedziemy do twojego domu po
str�j.
Przygotuj na jutro plecak z ubraniami i rzeczami, kt�re b�dziesz ze sob�
zabiera� w teren. W
ka�dej chwili mo�e nam wypa�� nag�y wyjazd.
- Pycha! - Koby�a u�miechn�� si� od ucha do uchu.
Zajechali�my pod will� jego mamusi. Ch�opaka nie by�o par� minut.Wr�ci� z torb�
foliow�. Pojechali�my do sali sportowej wynajmowanej przez ministerstwo dla
pracownik�w.
Przychodzili tam i m�odzi pracownicy, i ci starsi chc�c udowodni�, �e wci�� maj�
�wietn�
form�. Tego wieczoru by�o tam jednak tylko kilka os�b skupionych wok�
przyrz�d�w w
si�owni. Przebrali�my si� w szatni. Zauwa�y�em, �e Alfred starannie z�o�y�
ubranie w kostk�.
Z torby foliowej wyj�� dres adidasa. Na pierwszy rzut oka ma�o u�ywany.
Z k�ta sali wytarga�em na sam �rodek kilka materac�w. Z szafki wzi��em pi�k� do
kosza.
- Zagramy jeden na jednego? - zapyta�em staj�c pod koszem.
Koby�ka przetar� okulary r�bkiem bluzy.
- Dobra - zgodzi� si�.
- Ty pierwszy! - krzykn��em rzucaj�c w niego pi�k�.
Nie zd��y� jej z�apa� i uderzy�a go w klatk� piersiow�. Ch�opak troch� si�
zachwia�.
Popatrzy� na pi�k�, cofn�� si� za lini� rzut�w za trzy punkty i par� razy odbi�
pi�k� od
parkietu. Potem nie przymierzaj�c si� rzuci�. Spojrza�em w g�r�. Pi�ka powoli
zmierza�a
prosto do celu, nie odbijaj�c si� od tablicy wpad�a do kosza i uderzy�a mnie w
twarz.
- Nie�le! - pochwali�em koleg� za rzut. - Teraz ty bronisz!
Zamienili�my si� miejscami. Ruszy�em do przodu koz�uj�c. Ostro wszed�em pod
Koby�k�, stara� si� mnie przyblokowa�, lecz go stanowczo odepchn��em. B�d�c pod
koszem
podskoczy�em chc�c wykona� klasyczny wsad. Niestety, moja d�o� z pi�k� zosta�a
zatrzymana przez Koby�k�, kt�ry wyskoczy� wy�ej ni� ja i zrobi� mi �czap�. Nie
spodziewa�em si� takiej sztuczki i upad�em na parkiet. Pi�ka potoczy�a si� w
k�t.
- Teraz ja atakuj�? - spyta� Alfred.
Jego twarz nie wyra�a�a �adnych uczu�, cho� ka�dy koszykarz cieszy�by si� z tak
udanego bloku. Wsta�em otrzepuj�c spodenki. �Nigdy nie mo�na lekcewa�y�
przeciwnika� -
przypomnia�y mi si� s�owa sier�anta Kopytki, mojego instruktora od broni
ci�kiej z czas�w
s�u�by w wojskach powietrzno-desantowych. Od tej pory gra�em ju� ostro�niej.
Koby�ka
zaskakiwa� mnie precyzj� ruch�w, ale wyczuwa�em, �e ta zabawa nie sprawia mu
przyjemno�ci. Po godzinie biegania i koz�owania osi�gn�li�my remis.
- Zr�bmy przerw�, a potem p�jdziemy na mat� - zadecydowa�em. Koby�ka tylko
skin�� g�ow�.
- Jak by�o? - zagadn��em go, gdy odpoczywali�my oparci o drabinki.
- W porz�dku - mrukn��.
- Czas na troch� walki - powiedzia�em wskazuj�c mu materace.
Koby�ka podszed� do nich powoli i rozejrza� si� o sali.
- Podsu�my je pod �cian�, to nie b�d� rozje�d�a� si� - zaproponowa�.
Tak te� zrobili�my. Stan�li�my naprzeciw siebie. Koby�ka uk�oni� si� i czeka� w
pozycji wyj�ciowej. Rozpozna�em, �e musia� rzeczywi�cie chodzi� na treningi do
jakiej�
szko�y walk Wschodu. Czeka�em na jego ruch, a on na m�j. W ko�cu nie wytrzyma�em
i
b�yskawicznie wyskoczy�em w g�r�. W powietrzu moje nogi zacz�y zadawa� mu
ciosy, lecz
on je parowa� stoj�c spokojnie. Obr�ci�em si� i turlaj�c spad�em na materace.
Le��c
wykona�em zwrot i kopn��em Koby�k� w kolano.
Ch�opak odruchowo ugi�� nog�, ale szybko z�apa� moj� stop�, zgi�� moj� nog�,
przekr�ci� j� i usiad� mi na plecach. Tego by�o ju� za wiele. Wypr�y�em grzbiet
jak kot.
Koby�ka by� lekki jak pi�rko, na chwil� straci� r�wnowag�; wykorzysta�em to i
przewr�ci�em
si� na bok. Pu�ci� moj� nog�, a ja chwyci�em go za szyj� i usiad�em mu na klatce
piersiowej.
- Tak dusz� tylko zbiry - wycharcza�.
Pu�ci�em go.
- W ciemnej ulicy nikt nie b�dzie liczy� si� z regu�ami, kt�re wpojono ci na
zaj�ciach -
rzuci�em wstaj�c.
- A co ty trenowa�e�?
- W wojsku nauczono mnie Combat 56. To po��czenie wszystkich styl�w walki z
dodatkiem zagrywek zawodowych morderc�w, kolesi wysiaduj�cych po bramach,
wszystko
co chcesz.
- To walka bez �adnej filozofii.
- Nie. Jedyna obowi�zuj�ca filozofia to prze�y�. Improwizuj, wyprz�d� my�l
przeciwnika, znajd� jego s�aby punkt i uderz tam.
- Jasne - mrukn�� Koby�ka.
Ponownie stan�li�my naprzeciw siebie. Tym razem to Koby�ka zaatakowa�. Zadawa�
ciosy specyficzne dla karate, kung-fu, nawet kick-boxingu. Wszystkie parowa�em,
co go
jeszcze bardziej denerwowa�o. Czeka�em na odpowiedni moment, a� zapami�ta si� w
ataku
na tyle, �eby moja riposta by�a szczeg�lnie bolesna. Alfred wci�� szar�owa�, a
ja powoli
cofa�em si� plecami w stron� drabinek. Gdy ch�opak ruszy� na mnie z furi�,
odsun��em si� na
bok. �No to po bry�ach� - pomy�la�em z satysfakcj�. Ch�opak jednak nie wyr�n��
g�ow� w
�cian�, lecz ruszy� na ni� z impetem. Takiej rzeczy jak �yj� nie widzia�em.
Wbieg� po �cianie
na wysoko�� trzech metr�w, wygi�� si� lekko do ty�u i jego nogi oderwa�y si� od
drabinek.
Wykona� w powietrzu pe�ny obr�t i run�� na mnie z g�ry. Gdyby uderzy� we mnie
nogami, le�a�bym na pod�odze jak trup. Gdybym odsun�� si�, to on po wyl�dowaniu
m�g�by
uderzy� mnie stop�, kolanem czy r�kaw dowolne miejsce ze straszliw� si��.
Pozosta�o mi
tylko jedno.
Poderwa�em si� w g�r�, przyci�gn��em kolana do piersi, zacz��em si� obraca�. W
chwili gdy nadszed� odpowiedni moment, wyprostowa�em nogi. Moje stopy uderzy�y
go
prosto w twarz. Alfred pad� na pod�og�. Na nosie wisia�y mu n�dzne resztki
okular�w.
Pochyli�em si� nad nim.
- Wiesz, �e gdybym uderzy� mocniej, nie mia�by� oczu - zasycza�em mu w twarz. -
Przyznaj�, �e jeste� dobry, ale na przysz�o�� nie przesadzaj ze sztuczkami.
Okulary ci
odkupi�.
- Nie trzeba - oczy Koby�ki wyra�a�y pokor�. - Zawsze mam w domu dwie zapasowe
pary.
Wtedy sala a� zagrzmia�a od oklask�w.
- Brawo! To by�a walka! Powinni�cie gra� w filmach! Pawe�, naucz nas robi� tak
jak
ten ch�opak! - rozlega�y si� okrzyki ministerialnych urz�dnik�w.
Nie ogl�daj�c si� na nich zabra�em Koby�k� do szatni, a potem do Rosynanta.
Odwioz�em go pod will� mamusi.
Nast�pnego dnia gdy przyszed�em do biura Alfreda Koby�ki jeszcze nie by�o. Za to
szef przypi�� mi do ekranu komputera ��t� karteczk�. �Pawe�. Przyjd� do mnie
natychmiast.
Szef - przeczyta�em kr�tki list. Czym pr�dzej poszed�em do pana Tomasza.
- Podsekretarz stanu wzywa nas do siebie - powiedzia� Pan Samochodzik.
- O co chodzi? - zaniepokoi�em si�.
- Nie wiem. By� zdenerwowany.
- Panie Tomaszu, kto poleci� przyj�� do pracy Alfreda Koby�k�?
- Podsekretarz stanu... - szef nie doko�czy� i tylko spojrza� na mnie gro�nie. -
Ty co�
wiesz?
- Domy�lam si�... - westchn��em.
Wysoki rang� urz�dnik przyj�� nas natychmiast.
- Co macie do powiedzenia w tej sprawie? - zacz�� ostro.
Pan Samochodzik spojrza� na mnie zak�opotany.
- Najmocniej przepraszam za to zaj�cie, ale ponios�o nas... - zacz��em
wyja�nia�.
- Gdzie was ponios�o?! - nie wytrzyma� podsekretarz. - S�ysza�em o tej walce.
Wszyscy opowiadaj�, jak bawili�cie si� w karatek�w. Pani Irena Koby�ka twierdzi,
�e
dotkliwie pobi� pan jej syna i straszy� bandytami. Nie! - krzykn�� widz�c, �e
chc� co�
powiedzie�. - Rozumiem, �e wasz referat ma specjalne metody pracy, ale tym razem
przekroczyli�cie wszelkie granice.
- To si� wi�cej nie powt�rzy - zapewnia� pan Samochodzik - ju� postanowi�em, �e
Alfred Koby�ka otrzyma samodzielne i odpowiedzialne zadanie. Jestem przekonany,
�e
b�dzie m�g� si� wykaza� swymi umiej�tno�ciami.
- No! - wa�ny urz�dnik wycelowa� we mnie palec, jakby mierzy� z pistoletu.
W drodze na nasze pi�tro szef nie odezwa� si�, ani s�owem Smutno spojrza� w moj�
stron�, gdy wchodzi�em do swojego pokoju, i znikn�� mi z oczu.
Koby�ka siedzia� przy komputerze.
- Cze��! - rzuci� nie�mia�o.
Milcza�em.
- Przepraszam za mam� - j�kn�� ch�opak.
- Powiedz mi tylko, w jakich godzinach b�dzie przynosi� ci obiady, a ja b�d�
wtedy
wychodzi� - powiedzia�em.
Do po�udnia przegl�da�em poczt� przes�an� na m�j internetowy adres. W naszym
pokoju panowa�a martwa cisza. Po dwunastej postanowi�em co� zje�� w mie�cie,
pospacerowa� i zaplanowa� jaki� wyjazd, �eby zapomnie� o historii z Koby�k�. Gdy
sta�em
na chodniku niezdecydowany, w kt�r� stron� mam i��, do kraw�nika podjecha�a
terenowa
toyota. Za kierownic� siedzia�a �adna blondynka. U�miechn�a si� do mnie.
- Zapraszam na obiad - powiedzia�a.
Zdziwi�a mnie ta propozycja. Nie by�em s�awny i bogaty, nawet specjalnie
przystojny.
- Kto� chce z tob� porozmawia� - wyja�ni�a, jakby czytaj�c w moich my�lach.
Domy�la�em si�, �e to dziewcz� by�o kolejn� zdobycz� Jerzego Batury. Rozejrza�em
si� na boki. W�r�d samochod�w zaparkowanych przy chodniku dojrza�em czerwone
alfa
romeo mojego wroga. Kierowca auta zas�oni� si� wielk� p�acht� gazety.
- Jerzy nie b�dzie zazdrosny? - zapyta�em dziewczyn�, wsiadaj�c do toyoty.
Blondynka na chwil� zmiesza�a si�.
- On nigdy nie jest zazdrosny - odpowiedzia�a. W��czy�a radio i reszt� drogi
milcza�a.
Zajechali�my pod hotel �Bristol�.
- Wiesz, o kogo pyta� - powiedzia�a.
- Wiem.
Wysiad�em i skierowa�em si� do wn�trza eleganckiego hotelu. Poszed�em w stron�
restauracji.
- Jestem um�wiony z panem Batur� - oznajmi�em kierownikowi sali.
- Tak, wiem - mi�y pan uk�oni� mi si�. Jednocze�nie krytycznie spojrza� na m�j
str�j
nie bardzo pasuj�cy do tego lokalu.
Batura ju� czeka�. Wsta� i poda� mi d�o�.
- Fajnego masz koleg� - rzek� na powitanie.
- Ju� wiesz? - uda�em zdziwienie.
Jerzy tylko u�miechn�� si�. Podszed� kelner i Batura zam�wi� dla nas posi�ek.
Chwil�
rozmawiali�my o pogodzie i zbli�aj�cej si� aukcji antykwarycznej w Krakowie.
- Mam dla ciebie propozycj� nie do odrzucenia - oznajmi� Batura, gdy pili�my
kaw�. -
Musisz tylko pozby� si� tego Koby�ki.
Przy tych s�owach ko�o naszego stolika przesz�a Irena Koby�ka prowadz�c ze sob�
Alfreda. Oboje udali, �e mnie nie dostrzegaj�.
- O co chodzi? - zapyta�em.
- O skarb - odpowiedzia� Batura. - Ja ci wska�� miejsce, a ty mi oddasz tylko
jedn�
rzecz. Chodzi o troch� zabytkowych, z�otych precjoz�w ko�cielnych. Mnie
interesuje tylko
ma�a puszka po masce gazowej. Musisz obieca�, �e nie zajrzysz do niej.
- Je�li wiesz, gdzie jest schowek, to do czego jestem ci potrzebny?
- Potrzebuj� autorytetu ministerialnego urz�dnika.
- Wiele razy podszywa�e� si� pod Paw�a Da�ca.
- Tym razem nie chc�. Ty zyskasz s�aw� i presti� mocno ostatnio nadszarpni�ty, a
ja
dostan� to, o co mi chodzi. Zapewniam ci�, �e w tej puszce nie ma �adnych
zabytk�w ani
cennych dzie� sztuki.
- Tylko maska gazowa i stare onuce? - kpi�em.
- Tak - Batura u�miechn�� si�.
- Pomy�l� - powiedzia�em wstaj�c.
U�cisn�li�my sobie d�onie i wyszed�em na dw�r. Nie mog�em poj��, dlaczego Batura
chcia� ze mn� wsp�pracowa�.
Gdy wr�ci�em do biura, Alfred Koby�ka ju� tam by� i zawzi�cie co� pisa� klepi�c
w
klawiatur� komputera. Potem wydrukowa� tekst i wyszed�. Po p�godzinie zadzwoni�
do mnie
szef.
- Znowu trenowa�e� z Koby�k�? - zapyta�.
- Nie, nie dotkn��em go ani nawet z. nim d�ugo nie rozmawia�em.
- Wzywa nas podsekretarz stanu.
Tylko j�kn��em.
Tym razem podsekretarz stanu przywita� nas z gro�nym u�miechem na twarzy. Przed
sob� mia� g�sto zadrukowan� kartk� papieru poda� j� panu Tomaszowi.
- Co pan na to? - zapyta�, gdy szef sko�czy� czyta�.
- Nic - Pan Samochodzik spojrza� na mnie zrezygnowany.
- Co� wam przeczytam! - zawo�a� urz�dnik. - Pawe� Daniec, pracownik specjalnego
referatu naszego resortu, dzi� o godzinie trzynastej jad� obiad w hotelu
�Bristol� z niejakim
Jerzym Batur�. Jak wiem z dokument�w naszego referatu, jest to znany handlarz
dzie� sztuki,
maj�cy powi�zania ze �wiatem zorganizowanej przest�pczo�ci. Batura zaproponowa�
co�
Paw�owi Da�cowi, lecz jak us�ysza�em, warunkiem realizacji planu mia�o by�
pozbycie si�
Alfreda Koby�ki, to znaczy mnie. Pods�ucha�em tak�e, �e chodzi tu o jaki� skarb,
prawdopodobnie zrabowane dobra ko�cielne.
Milcza�em oniemia�y.
- Dodajmy, �e pan Pawe� ju� chcia� si� pozby� Fredzia bij�c go wczoraj na sali
sportowej pod pozorem treningu - doda� podsekretarz stanu.
- Mog� to wyja�ni�, ale tylko panu Tomaszowi - odezwa�em si�. - To sprawa bardzo
poufna.
- Nie ma tajemnic, gdy raport o tym spotkaniu otrzyma� nasz wydzia� kontroli
wewn�trznej - rzuci� urz�dnik.
- My�l�, �e odpowiednie wyja�nienia znajd� si� w relacji Paw�a z tego spotkania,
kt�r� przedstawi mnie i panu ministrowi na pi�mie - wtr�ci� si� pan Tomasz.
Urz�dnik chwil� milcza� i w ko�cu skin�� potakuj�co g�ow�.
Pan Tomasz i ja wyszli�my z gabinetu urz�dnika. Pan Samochodzik spojrza� na mnie
gro�nie.
- Fredzio jutro jedzie w teren, otrzyma wa�ne zadanie w I�awie - m�wi�
zdecydowanie. - Ty, Pawle, zajmiesz si� Batur�. Sprawd�, co on knuje.
ROZDZIA� DRUGI
WYJAZD ALFREDA KOBY�KI DO I�AWY � TAJEMNICA ZAMKU W
SZYMBARKU � NIEPRZEKUPNY STRӯ � TAJNE PRZEJ�CIE �
FORSUJEMY ZAMKOWE MURY � RATUJ� �YCIE BATURZE �
MAPA �SKRYTKI TRYZUBA�
No to mia�em w pracy kapusia. Na szcz�cie pan Tomasz postanowi� nas rozdzieli�.
Nast�pnego dnia obaj odwie�li�my Alfreda Koby�k� na dworzec kolejowy i
wsadzili�my go
do poci�gu odje�d�aj�cego do I�awy nad uroczym Jeziorakiem, najd�u�szym jeziorem
w
Polsce. Szef wr�czy� mu kopert�.
- Otw�rz j� dopiero na dworcu w I�awie i natychmiast spal - powiedzia� pan
Tomasz
konspiracyjnym tonem.
- Dobrze - przytakn�� Koby�ka.
- Masz zapa�ki? - zapyta�em.
- Nie - odpowiedzia�.
- We� moje - poda�em mu pude�ko.
Obaj z Panem Samochodzikiem g�o�no westchn�li�my, gdy poci�g odjecha�.
- A jak go okradn�? - za�artowa�em. - Prezesowa Koby�ka ka�e nas rozstrzela�.
Pan Tomasz roze�mia� si�.
- Pawle, bierz w obroty Batur�, tylko uwa�aj, bo to cwany lis - poucza� mnie.
- Szefie - na chwil� zatrzyma�em pana Tomasza - co to za historia z krucyfiksem
z
Polejkowa na Kaszubach? Koby�ka w �yciorysie wymieni� to jako sw�j sukces.
- Fredzio w czasie studi�w podobnie jak ja wykaza� si� �y�k� detektywistyczn�.
Proboszcz z Polejkowa wynaj�� w czasie wakacji studenta, artyst� malarza, do
odmalowania
z�oce� na o�tarzu. �w ch�opak, gdy nikt nie patrzy�, wyni�s� z�oty krucyfiks i
zawi�z� go do
kolegi odlewnika. W ci�gu jednej nocy wykonali wiern� kopi�, tyle �e z miedzi, i
pokryli
swoje dzie�o cieniutk� warstw� z�ota. Niestety, Alfred Koby�ka, kt�ry akurat
wypoczywa� w
Polejkowie i chodzi� co niedziela do ko�cio�a, zauwa�y�, �e krucyfiks jest jaki�
inny. Nawet
ksi�dz nie dostrzeg� r�nicy, a nasz nowy pracownik zwr�ci� uwag� na
niedok�adnie
wykonany jeden szczeg�. Powiedzia� o swoich spostrze�eniach ksi�dzu, op�aci�
ekspertyz�, a
policja bardzo szybko skojarzy�a fakty i aresztowa�a studenta i odlewnika. A�
gwizdn��em z
podziwu.
- To taki kozak - mrukn��em.
Po powrocie do ministerstwa zadzwoni�em do Batury.
- Cze�� Jerzy - przywita�em go.
- No, cze��. Wys�ali�cie Koby�k�? - Jerzy nie ukrywa� zadowolenia. - Jak
rozumiem,
przyj��e� moj� propozycj�. To �wietnie.
Na chwil� zatka�o mnie, �e zna� ka�dy nasz ruch.
- Tak - rzuci�em.
- Cieszy mnie to. S�ysza�em, �e narobi� niez�ego bigosu. To taki poczciwy
ch�opiec.
Troch� nadgorliwy, co?
- Porozmawiajmy o twojej propozycji.
- Wpadn� do ciebie wieczorem - zapowiedzia� Batura i od�o�y� s�uchawk�.
Reszt� dnia sp�dzi�em spotykaj�c si� z moimi dwoma informatorami ze �wiatka
handlarzy dzie� sztuki. Jeden z nich by� prawdziwym �g��bokim gard�em�
(okre�lenia takiego
u�ywali dziennikarze �ledz�cy afer� Watergate, w kt�r� by� wmieszany Richard
Nixon, by�y
prezydent USA), czyli dobrze zakamuflowanym �r�d�em informacji i udzieli� mi
informacji,
kt�re pozwoli�y na przygotowanie si� do spotkania z Batura.
Wieczorem siedzia�em w mieszkaniu popijaj�c zielon� herbat� i ogl�daj�c
wiadomo�ci w telewizji. Nagle rozleg�o si� pukanie do drzwi. To by� Jerzy
Batura. W r�ku
trzyma� jak�� map�.
- Skromnie �yjesz - powiedzia� rozgl�daj�c si� po moim mieszkanku.
- Nie potrzeba mi luksus�w - odpowiedzia�em.
Pocz�stowa�em go kaw� i usiedli�my w fotelach.
- Mam nadziej�, �e dotrzymasz warunk�w umowy - zacz�� Batura.
- Tak, jest tylko jedno ma�e �ale� - stwierdzi�em. - Chcia�bym obejrze�
zawarto��
puszki po masce gazowej.
- W �adnym razie - Batura poderwa� si� z fotela. - �amiesz warunki, kt�re
postawi�em.
- Nie gor�czkuj si� - uspokaja�em go. - Wiesz, dok�d pojecha� Koby�ka? Nie? Do
Szymbarka ko�o I�awy. Oficjalnie ma dokona� oceny stopnia zachowania mur�w
zamkowych, napisa� protok� z wytycznymi dla nowego w�a�ciciela obiektu, kt�ry
chce tam
zrobi� hotel.
Jerzy zakl��.
- Sk�d wiedzia�e�?! - nie wytrzyma�. - Zreszt� niewa�ne - machn�� r�k�. - Sam
sobie
dam rad�.
- Koby�ka ju� tam jest i wie, co ma robi�. B�dziemy tam siedzie� jak pies
ogrodnika,
sami na razie nic nie ruszymy, ale i tobie nic nie damy.
Jerzy usiad� i zamy�li� si�. Si�gn�� po telefon kom�rkowy i wystuka� jaki�
numer.
- Jak tam? - zapyta� kogo�.
Chwil� s�ucha�, a jego twarz nabiera�a barwy g��bokiej purpury. Wy��czy� telefon
i
zamy�li� si�.
- Dobra, na razie wygra�e� - mrukn��. - Co wiesz o Szymbarku?
- Zamek w Szymbarku wybudowano pod koniec XIV wieku i by� w�asno�ci� kapitu�y
pomeza�skiej - recytowa�em z pami�ci. - Ma kszta�t prostok�ta o bokach 71 na 83
metry.
Mia� dwana�cie wie�. W czasie wojny trzynastoletniej przechodzi� z r�k do r�k
walcz�cych
stron. W 1527 roku, po sekularyzacji zakonu krzy�ackiego, kapitu�a pomeza�ska
przekaza�a
zamek ksi�ciu Albrechtowi Hohenzollernowi, kt�ry odda� go w 1532 roku biskupowi
Jerzemu
Polentzowi. Potomkowie biskupa dziedziczyli warowni� a� do 1699 roku, kiedy to
kupi� j�
Ernest Finek von Finckenstein. Jego rodzina by�a w�a�cicielem zamku do 1905
roku. Od 1945
roku, kiedy podpalili go �o�nierze Armii Czerwonej, zamek jest ruin�. Nie mia�
szcz�cia do
w�a�cicieli. Na przyk�ad pewna fundacja wyburzy�a tam zabytkowe stropy piwnic
chc�c
wybudowa� basen.
- Teraz ja - przerwa� mi Batura. - Jak wiesz, wok� ka�dego zamku na terenach
nale��cych dawniej do Niemiec naros�o wiele legend o tajemniczych transportach
wje�d�aj�cych do warowni, o zakopywanych tam skarbach. O dziwo, o Szymbarku by�o
cicho, cho� to drugi co do wielko�ci, po Malborku, zamek �redniowieczny na
terenie
dawnych Prus Wschodnich. Dotar�em do ciekawych wskaz�wek dotycz�cych ukrytych
tam
skarb�w. Na pocz�tku stycznia 1945 roku podobno pewien oficer SS odpowiedzialny
za
zabezpieczanie d�br kultury ukry� tam troch� z�otych precjoz�w zebranych z
okolicznych
ko�cio��w. Zostawi� tak�e notes z informacjami o innych skrytkach.
- Cwaniak z ciebie - pokr�ci�em g�ow�. - Chcia�e� mi rzuci� och�apy, a sam
spija�
�mietank�.
Batura wzruszy� ramionami.
- Jak si� domy�lasz, wiem, gdzie SS-man zrobi� skrytk�, a ty pomo�esz mi do niej
si�
dobra�...
- ...I p�niej b�dziemy si� �ciga� w drodze do kolejnych schowk�w - doko�czy�em.
- Wygra lepszy - stwierdzi� Batura.
Um�wili�my si�, �e wyjedziemy nast�pnego dnia rano. Jeszcze przed snem zda�em
dok�adn� relacj� z tej rozmowy panu Tomaszowi.
Nast�pnego dnia wyjecha�em z Warszawy drog� na Gda�sk. Um�wili�my si� z Batur�
na pierwszej stacji benzynowej za miastem. Jerzy ju� czeka�.
- Jedziemy - powiedzia�.
Pojechali�my tras�E-7 do Ostr�dy, a stamt�d do I�awy. Tam zjedli�my obiad i
ruszyli�my w stron� Szymbarka, le��cego na p�nocny zach�d od I�awy, nad
Jeziorem
Szymbarskim. Zamek, mimo �e by� ruin�, robi� ogromne wra�enie. Ceglany mur
wznosi� si�
wysoko na kilkana�cie metr�w. G�sto rozstawione wie�e i wie�yczki nadawa�y
budowli
charakter mrocznej warowni. Z dw�ch stron zabytek otacza�y szerokie pasy ��ki, a
z
pozosta�ych wysokie lipy i buki. Do bramy w wie�y prowadzi� most wybudowany z
kamienia
i cegie�. Dawniej do zamku mo�na by�o dosta� si� jedynie po mo�cie zwodzonym.
Stali�my
na mo�cie i podziwiali�my budowl�.
- Gdzie jest skrytka? - zapyta�em Batur�.
- Tam - r�k� pokaza� w prawo, na naro�n� wie��.
- Sk�d wiesz, �e akurat tam?
- To mia�a by� trzecia wie�a od bramy.
- Dobrze, ale w kt�r� stron�?
- Z tamtej wida� zabudowania folwarku - wyja�ni� Batura.
- Od kogo masz takie dok�adne wskaz�wki?
- Od znajomego.
- Ciekawych masz koleg�w, kt�rzy s�u�yli w SS.
- M�j kolega to poszukiwacz skarb�w. Sam niczego nie szuka, ale zajmuje si�
badaniem archiw�w, docieraniem do odpowiednich ludzi. Potem sprzedaje
informacje.
Podeszli�my do bramy. Zastuka�em w drewnian� furtk� umieszczon� we wrotach.
- S�ucham pan�w? - po chwili drzwi otworzy� nam jaki� starszy m�czyzna.
- Pan jest tu str�em? - Batura pr�bowa� podpyta� go.
- Tak, bo co?
- Mogliby�my obejrze� zamek?
- Tu nie ma co ogl�da�. Same ruiny.
- Jeste�my z Ministerstwa Kultury i Sztuki - wtr�ci�em si� do rozmowy. - Czy
jest tu
mo�e Alfred Koby�ka?
- Mo�e - str� sta� si� jeszcze bardziej czujny. - Kt�ry� z pan�w to pewnie
Pawe�
Daniec?
- Tak - przyzna�em.
- Pan Alfred m�wi�, �e mo�e tu taki przyjecha�. Powiedzia�, �eby nikogo nie
wpuszcza�, bo mo�e to by� oszust. Opisa� nawet tego fa�szywego, to pewnie pan
jeste� ten
niby Daniec - m�czyzna wskaza� Batur�. - Pan Alfred uprzedza� przed panem, bo�
pan
podobno oszust.
- Zaraz - wyj��em z kieszeni legitymacj� s�u�bow�. - Prosz�, to ja jestem Pawe�
Daniec.
- To dobrze - str� wzruszy� ramionami. - Ja i tak mam nikogo tu nie wpuszcza�.
Westchn��em.
- Gdzie jest pan Alfred? - pyta�em. - Skontaktuj� si� z nim i on nam z pewno�ci�
pozwoli wej��.
- Pojecha� do Olsztyna, do Pa�stwowej S�u�by Ochrony Zabytk�w, przejrze�
dokumentacj� zamku - us�ysza�em odpowied�. Zaraz potem drzwi zamkn�y si� z
hukiem.
- Ucze� przechytrzy� mistrza? - za�artowa� Batura.
Zadzwoni�em do Olsztyna, lecz tam powiedziano mi, �e Koby�ka ju� wraca do I�awy.
Pozosta�o nam tylko czeka� na jego powr�t.
Batura po�o�y� si� na ��ce i �u� �d�b�o trawy. Nagle zadzwoni� jego telefon
kom�rkowy.
- M�w - rzuci� Batura odbieraj�c telefon.
Chwil� s�ucha� w skupieniu i w ko�cu w�ciek�y wsta�.
- Musimy si� streszcza� - oznajmi� mi.
- Dlaczego?
- Zaraz zobaczysz. Schowajmy samochody.
Ukryli�my nasze pojazdy w krzakach. Batura zaprowadzi� mnie w zaro�la pod
interesuj�c� nas wie��, sk�d widzieli�my most i bram�. Po kwadransie zajecha�
tam
samoch�d terenowy. Przy�o�y�em do oczu lornetk�. To by� nissan z niemieckimi
numerami
rejestracyjnymi. W �rodku siedzia�o czterech m�czyzn.
- Chyba nie powiedzia�e� mi wszystkiego - szepn��em do Batury.
- Tak - przyzna� si�. - To konkurencja. Poszukiwacze skarb�w z Niemiec.
Wiedzia�em, �e przyjechali do Polski i uda�o mi si� przejrze� ich rzeczy, gdy
jedli kolacj� w
hotelowej restauracji. Dlatego potrzebowa�em ciebie, �eby przed nimi dosta� si�
do zamku.
W tym czasie str� odprawi� Niemc�w. Nie chcia� nawet przyj�� zwitka banknot�w.
- Jak my�lisz, co zrobi�? - zapyta�em Batur�.
- Nie wiem. Pozostaje nam czeka�.
Le�eli�my w krzakach, a Niemcy rozpocz�li spacer wok� budowli. Jaki� czas stali
w
fosie pod mostem. Dyskutowali o czym� zadzieraj�c g�owy.
- Tam jest dziura - wyja�nia� mi Jerzy. - Je�li maj� lin� z wystrzeliwan�
kotwiczk�, to
mog� spr�bowa� wej�� tamt�dy.
Czterech wysportowanych Niemc�w powoli zbli�a�o si� do naszej kryj�wki.
Musieli�my si� cofn�� i nie s�yszeli�my, o czym rozmawiali. Chwil� debatowali
przy
p�nocnym murze, tym od strony folwarku, i znikn�li za rogiem. Ruszyli�my ich
tropem.
Ostro�nie wyjrzeli�my zza za�omu �ciany. Zobaczyli�my ju� tylko, jak Niemy
odjechali.
- Chod�, co� ci poka�� - Batura poci�gn�� mnie za ramie.
Zaprowadzi� mnie do g��bokiej dziury w ziemi. Otw�r mia� �rednic� p� metra. W
�rodku ujrza�em jak�� grub� rur� w niedu�ym pomieszczeniu.
- My�lisz, �e to jakie� tajemne przej�cie? - zapyta�em Batur�.
- Mo�e.
Jerzy po�o�y� si� na ziemi. Z kieszeni kurtki wyj�� latark� i po�wieci� do
�rodka.
- To �wie�e zwalisko - relacjonowa�. - Ziemia musia�a zapa�� si� w czasie
ostatnich
deszcz�w. Widz� jaki� otw�r od strony zamku. Wr�cimy tu, bo s�dz�, �e t�dy
b�dzie mo�na
przej�� do piwnic zamkowych. Podobno w niekt�rych miejscach mia�y trzy
kondygnacje.
Powoli zapada� zmrok. Jeszcze raz podeszli�my do bramy i zapukali�my. Str�
chyba
ca�y czas przy niej czuwa�, bo natychmiast otworzy� male�kie drzwiczki.
- Pan Koby�ka jeszcze nie wr�ci�? - zapyta�em uprzejmie.
- Nie - mrukn�� str� i zamkn�� furtk� w zamkowych wrotach.
Zeszli�my do fosy. Batura si�gn�� po telefon kom�rkowy.
- Kwiatuszku, podjed� w pobli�e mostku na tej strudze wp�ywaj�cej do Jeziora
Szymbarskiego - poprosi�.
- Ta blondyna obserwowa�a Niemc�w? - domy�li�em si�.
Batura tylko skin�� potakuj�co g�ow�.
Czekali�my kilka minut i podjecha�a do nas toyota kierowana przez blondynk�.
Batura
otworzy� baga�nik i wyj�� z niego dwa niedu�e plecaki.
- Jak zobaczysz Koby�k�, to dzwo� - poinstruowa� partnerk�. - Zr�b to samo, gdy
podjad� Niemcy lub jakikolwiek inny pojazd.
Dziewczyna mrukn�a na znak, �e zrozumia�a.
Wr�cili�my do dziury w ziemi. Batura przecisn�� si� do �rodka pomieszczenia.
- Jest przej�cie - zawo�a�.
Wszed�em za nim. Byli�my w niskiej piwniczce o powierzchni czterech metr�w
kwadratowych. Od strony mur�w zamkowych widzieli�my wielk� dziur� w �cianie.
Za�wiecili�my w mrok. Naszym oczom ukaza�y si� r�wne rz�dy cegie� tworz�cych
korytarzyk, kt�ry natychmiast skr�ca� w prawo. Na czworakach ruszyli�my przed
siebie.
Przeczo�gali�my si� tak kilkadziesi�t metr�w, a korytarzyk ca�y czas zakr�ca� w
r�ne
strony. Nagle Batura zatrzyma� si�.
- Co jest? - zaniepokoi�em si�.
- Studnia - szepn��. - Jeste�my prawie na �rodku dziedzi�ca, ale oko�o pi�tnastu
metr�w ni�ej. Co gorsza - m�wi� �wiec�c w g�r� - cembrowin� zabezpieczono
p�acht� blachy.
Gdyby�my j� ruszyli, natychmiast narobiliby�my ha�asu.
- Mo�e w �cianie s� jakie� otwory, inne korytarze? - zasugerowa�em.
- Nie - Batura pokr�ci� g�ow�.
Wr�cili�my za mury. Dopiero wtedy u�wiadomi�em sobie, �e nadmiernie
ryzykowali�my; przecie� nikt nie wiedzia�, �e weszli�my pod ziemi�.
- Trzeba szturmowa� mury - stwierdzi� Batura.
Wyj�� z plecaka ma�� kusz�, na�o�y� zamiast strza�y kotwiczk� z przywi�zan� do
jej
ko�ca link�. Wystrzeli� jaw g�r� i gdy haki zaczepi�y si� o flanki, poci�gn�� za
sznur
sprawdzaj�c, czy mocno trzyma. Powoli wspina� si� na mur. Usiad� okrakiem na
jego
szczycie i czeka� na mnie. Chwil� obserwowali�my dziedziniec zamkowy. Na jego
�rodku,
obok studni, ros�a dorodna lipa. Za nami, od wschodu, tam gdzie dawniej by�y
kuchnie,
rozpocz�to chyba budow� hotelu. Zamiast piwnic by�o wida� �wie�o wykonane
fundamenty.
Od strony zachodniej, tam gdzie by�a brama, stercza� szkielet dawniej
dwupi�trowych
pomieszcze� mieszkalnych. Str� siedzia� w pokoiku w bramnej wie�y, bo tam
pali�o si�
s�abe �wiat�o lampki. Jerzy zrzuci� lin� na dziedziniec i zeszli�my l�duj�c
mi�kko na trawie.
Cicho zakradali�my si� do naro�nej wie�y. Niebo zasnu�y czarne burzowe chmury.
Przeszli�my pod ceglanym portalem i mogli�my wyjrze� przez wysokie otwory
okienne do fosy. Na pierwsze pi�tro dawnych mieszka� prowadzi�y spr�chnia�e
schody.
Min�li�my je i w�lizn�li�my si� do wie�y.
Batura cicho zakl�� patrz�c w g�r�. Nad nami by�o tylko betonowe sklepienie,
�adnego wej�cia. Za to w rogu znajdowa�y si� schody prowadz�ce do podziemi.
- Trzeba wej�� po tamtych spr�chnia�ych schodkach? - zapyta�em.
- Jasne - mrukn�� Batura.
Na dworze pada� deszcz. Grube krople b�bni�y o kurtki. Szum ulewy t�umi� nasze
kroki. Weszli�my na pi�tro i ponownie skierowali�my si� do wie�y.
- Jasny gwint - Batura nie wytrzyma�.
Znowu mieli�my nad sob� tylko betonowy sufit.
- Na kt�rym poziomie jest skrytka? - zapyta�em.
- Pi�tro wy�ej - odpowiedzia�.
Natychmiast podskoczy�, z�apa� si� resztek ceglanej framugi okna i ju� siedzia�
na
samym szczycie szczerbatego muru.
- Jest wej�cie - poinformowa� mnie.
- Czekaj! - zawo�a�em. - Rzuc� ci lin�. B�d� ci� asekurowa�.
Zrobi�em na sznurze p�tl�, �eby Batura m�g� �atwiej j� z�apa�.
- Mam was! - nagle us�ysza�em krzyk.
A� podskoczy�em zaskoczony i lina wypad�a mi z r�k. Batura stal na murze
oniemia�y.
Nim zd��y�em zareagowa�, zmursza�e ceg�y zacz�y wysypywa� si� spod mych st�p.
Na
moment straci�em r�wnowag� i wylecia�em przez parapet na zewn�trz. Jakim� cudem
moja
stopa wesz�a w przygotowan� przeze mnie p�tl� i m�j lot ku ziemi zosta�
zatrzymany
szarpni�ciem. Niestety, nie zd��y�em os�oni� g�owy przed uderzeniem o mur. W tym
czasie
Batura zeskoczy� i usi�owa� walczy� z cz�owiekiem, kt�ry wszed� na pi�tro. Po
sekundzie sam
te� wylecia�. W ostatniej chwili usi�owa�em z�apa� go. Moje palce ze�lizn�y si�
po jego
mokrej kurtce. Zd��y�em chwyci� jego d�o�.
Tak wisieli�my na murze zamku w Szymbarku, a nad nami szala�a burza. Ci�ar,
jaki
musia�a utrzyma� moja obwi�zana lin� stopa, by� zbyt du�y.
- Dzi�ki - szepn�� Batura.
- Koby�ka, wci�gnij nas! - zawo�a�em resztk� si�.
Alfred Koby�ka, bo to on wyrzuci� Batur� za obr�b mur�w zamkowych, wyjrza� z
okna. Po�wieci� na nas latark�.
- Z�apa�em was na gor�cym uczynku, jak w�amali�cie si� do zamku - stwierdzi�. -
Jednak potwierdzi�y si� moje podejrzenia, �e co� kombinujesz z tym z�oczy�c�.
- Alfred! Zr�b co�, bo mi urwie stop� i b�dziesz podw�jnym morderc�! -
pr�bowa�em
trafi� do jego zdrowego rozs�dku.
- Powiedzcie, czego szukali�cie?!
- Zabije nas - us�ysza�em wystraszony g�os Batury. - Powiedz mu co�.
- Najpierw nas wci�gnij! - wo�a�em do Koby�ki.
- M�wcie!
- Drugie pi�tro w wie�y! - krzycza� Batura. - Skrytka jest pod oknem od strony
folwarku.
G�owa Koby�ki znikn�a, a my wisieli�my jak dwa zaj�ce, kt�re musz� skrusze�,
nim
zostan� upieczone. Alfred wspi�� si� po murze i wszed� do wie�y. Nad nami
szala�a burza.
- �yjecie jeszcze?! - us�ysza�em g�os str�a wygl�daj�cego z okna nad nami.
Nie mia�em si�y odpowiedzie�. W ko�cu po jakim� czasie, kt�ry wydawa� si�
wieczno�ci�, Koby�ka wr�ci� do nas.
- Znalaz�em skarb! - krzycza�.
Powoli, razem ze str�em zacz�li nas wci�ga�. Gdy ju� byli�my w bezpiecznym
miejscu, po wewn�trznej stronie muru padli�my z Batura jak trupy. Jerzy by�
nieprzytomny ze
strachu, mia� dreszcze. Moja stopa uwolniona z liny pulsowa�a.
- Policja ju� tu jedzie - dumnie o�wiadczy� Koby�ka.
Str�e prawa przyjechali po kwadransie, przes�uchali mnie i Batur�. Zadzwonili
do
Pana Samochodzika, napisali kr�tki raport i wymownie stukaj�c si� w czo�o
odjechali.
Do rana Koby�ka opr�ni� schowek. By�o w nim pi�� z�otych kielich�w mszalnych
bogato zdobionych klejnotami i jeden krucyfiks. Opr�cz tego by�a puszka po
niemieckiej
masce gazowej. W �rodku znale�li�my kartk� zwini�t� w rulon. By� to odr�czny
szkic jakiej�
g�rzystej okolicy. Kto� narysowa� na nim niebieskim atramentem, pod szczytem
jednej z g�r,
znak.
- Co to mo�e oznacza�? - zastanawia� si� Koby�ka.
- To znak Tryzuba - wyja�ni�em mu rozcieraj�c kostk�.
ROZDZIA� TRZECI
NOWY BOHATER MINISTERSTWA � KOLEJNA AKCJA ALFREDA
KOBY�KI � CZY WYRZUC� MNIE Z PRACY? � MACIEK I GUSTLIK
ZABIERAJ� MNIE W G�RY � SZUKAMY CZARNEJ I BANDERASA �
POLICJANCI-PRZEBIERA�CY � IMPREZA NA DACHU WIE�OWCA
Reszt� nocy sp�dzi�em w Rosynancie. Jerzy Batura i blondynka odjechali do I�awy.
Alfred Koby�ka zamkn�� si� na zamku ze str�em i zapewne spali na skarbie. Rano,
po
porannej toalecie i �niadaniu, cierpliwie czeka�em na przyjazd pana Tomasza i
specjalnej
opancerzonej furgonetki. Pojawi� si� o dziesi�tej rano. Furgonowi towarzyszy�a
lancia.
Wysiedli z niej podsekretarz stanu i Pan Samochodzik.
- Znowu pan rozrabia� - przywita� mnie urz�dnik. - Policzymy si� w Warszawie, a
teraz poka�cie mi ten skarb.
Razem z ochroniarzami podeszli�my do zamkowej bramy. Otworzy� nam Koby�ka i
zaprowadzi� do str��wki. Na drewnianym stole sta�y kielichy i monstrancja. W
dziennym
�wietle sprawia�y imponuj�ce wra�enie. Blask z�ota i szlachetnych kamieni bi�
nas po oczach.
W milczeniu podziwiali�my kunsztown� prac� rzemie�lnik�w.
- Pocz�tek XVIII wieku - oceni� wiek precjoz�w pan Tomasz.
- Zgadzam si� z panem - odezwa� si� Alfred. - Moim zdaniem, dwa kielichy
wykonano w Kr�lewcu, kolejne dwa w Gda�sku, ale jeden z nich i monstrancja
musia�y by�
zam�wione na zachodzie Europy.
Stra�nicy ochraniali Koby�k� nios�cego pud�o ze skarbem do furgonetki. My
poszli�my za nimi. Przy mo�cie sta�a czw�rka Niemc�w, kt�rzy w milczeniu
ogl�dali
wszystko. Po pi�ciu minutach byli�my ju�. w drodze do Warszawy. Jecha�em sam w
Rosynancie, za furgonem. Po trzech godzinach byli�my pod ministerstwem.
Dziennikarze ju�
czekali. B�yska�y flesze aparat�w fotograficznych, o�lepia�y nas lampy
przymocowane do
kamer telewizyjnych.
- Zaczyna si� sezon og�rkowy - podsekretarz szepn�� do pana Tomasza. - Mamy
szans� by� na pierwszych miejscach we wszystkich serwisach informacyjnych...
G��wnym bohaterem konferencji prasowej by� oczywi�cie Alfred Koby�ka. To on
odkry� skrytk� w czasie rutynowej kontroli stanu zachowania mur�w w Szymbarku -
taka
by�a oficjalna wersja zdarze�. Ministerialny urz�dnik przed naszym odjazdem z
Szymbarka
pouczy� str�a na zamku, �eby nikomu nie wspomina� o nocnych zaj�ciach.
Postanowi�em, �e
lepiej b�dzie, je�li na jaki� czas znikn� wszystkim z oczu. Jednak po
p�godzinie pan Tomasz
wezwa� mnie do siebie.
- Pawe�, wiesz, �e ci� szanuj�, ale teraz narobi�e� niez�ego bigosu - powiedzia�
smutnym tonem. - Znowu idziemy na dywanik.
Po chwili siedzieli�my przed obliczem naszego zwierzchnika.
- Panie Pawle! - zacz�� patrz�c mi prosto w oczy. - Pan Tomasz r�czy za pana
g�ow�,
lecz nocne zaj�cia na zamku przecz� pa�skiej dotychczasowej opinii. To ju�
trzeci raz w tak
kr�tkim czasie musz� z panem wyja�nia� pewne dra�liwe kwestie. Za miesi�c stanie
pan
przed komisj� weryfikacyjn� powo�an� przez nasz dzia� kontroli wewn�trznej.
Doprawdy
wsp�dzia�ania z Jerzym Batur�, naszym najgro�niejszym przeciwnikiem, niczym si�
nie da
wyt�umaczy�...
Mia�em do�� tej urz�dniczej nowomowy. Wsta�em z fotela i, nie zwa�aj�c na
zdumione spojrzenia urz�dnika i pana Tomasza, wyszed�em. Si�� woli powstrzyma�em
si�
przed trza�ni�ciem drzwiami.
W pokoju zacz��em pakowa� rzeczy do du�ej torby. Alfred Koby�ka przygl�da� mi
si�
z uwag�.
- Nie chcia�em, �eby przypisano mi sukces odnalezienia skarbu - j�kn�� w pewnym
momencie. - Mog�e� powiedzie�, �e przyjedziesz do Szymbarka z Batura, bo chcesz
go
wykorzysta� - m�wi�. - Chcesz, to razem zajmiemy si� rozwi�zaniem �Zagadki
Tryzuba�.
- �Zagadki Tryzuba�? - zapyta�em zdumiony. - Kto wymy�li� taki kryptonim?
- Podsekretarz stanu kaza� mi zaj�� si� t� spraw� - wyja�nia� Koby�ka. - S�dzi,
�e ten
SS-man musia� ukry� jaki� skarb i mapa znaleziona przez nas prowadzi prosto do
niego.
- Powodzenia - mrukn��em. - Wiesz chocia�, gdzie szuka�? Co oznacza ten znak?
- Nie - przyzna� si�. - Por�wnam t� map� z innymi topograficznymi wizerunkami
polskich g�r i mo�e b�d� wiedzia�.
- Aha - u�miechn��em si�.
Odwr�ci�em si�, �eby wyj��.
- Mog� prosi� o kluczyki do Rosynanta - Koby�ka wsta� zza biurka. - Samoch�d nie
b�dzie ci potrzebny, skoro przez miesi�c jeste� zawieszony w obowi�zkach...
- Co?! - nie wytrzyma�em.
- Nie powiedzieli ci? - Koby�ka by� zdziwiony. - Tak� podj�li decyzj� w drodze
powrotnej...
- Nie powiedzieli, bo nie zd��yli - pan Tomasz zajrza� do naszego pokoju. -
Pawe� tak
szybko wyszed�, �e pewne s�owa usz�y jego uwagi. I nie jest zawieszony, a
urlopowany.
Sta�em jak s�up soli i w szoku nie potrafi�em niczego powiedzie�. Rzuci�em
kluczyki
do Rosynanta Koby�ce i ruszy�em w stron� drzwi. Pan Tomasz zast�pi� mi drog�.
- Pawe�, chod� do mnie - wycedzi� przez zaci�ni�te wargi.
Pomaszerowali�my do jego gabinetu. W sekretariacie nie by�o panny Moniki.
- Co ty wyprawiasz?! - Pan Samochodzik krzykn�� na mnie, gdy ju� byli�my sami w
czterech �cianach. - �miertelnie obrazi�e� wysokiego rang� urz�dnika. W
porz�dku, mo�esz
go nie lubi�, ale to tw�j zwierzchnik, tak samo jak ja. Mnie te� b�dziesz tak
traktowa�?!
Pokr�ci�em g�ow� na znak, �e nie.
- Wyprowadzasz si� gdzie�? - palcem wskaza� torb�.
Na chwil� zapad�o milczenie.
- Dobrze - szef ju� troch� si� uspokoi�. - Oficjalnie wysy�am ci� na urlop.
Mo�esz ten
czas wykorzysta� dowolnie. Mam dla ciebie interesuj�c� propozycj�...
W tym momencie podszed� do telefonu i wcisn�� guzik interkomu.
- Panno Moniko, czy ju� wr�cili�cie z obiadu? - zapyta� sekretark�.
- Tak jest, panie Tomaszu - odpowiedzia�a.
- Smakowa�o im?
- Tak.
- �wietnie.
Szef podszed� do drzwi gabinetu i zajrza� do sekretariatu.
- Zapraszam, wejd�cie - powiedzia� do kogo�.
Do gabinetu wesz�o dw�ch ros�ych m�odzie�c�w ubranych w wojskowe mundury
armii ameryka�skiej, z jedn� tylko r�nic� - na kapeluszach mieli przypi�te
harcerskie lilijki.
To byli Maciek i Gustlik. Moje serce a� podskoczy�o z rado�ci na ich widok.
- Czuwaj! - zawo�a�em.
- Czuwaj, panie Pawle! - odkrzykn�li.
U�ciskali�my si� serdecznie. Ch�opcy dzielnie sekundowali mi w czasie poszukiwa�
skarbu genera�a Samsonowa. Od tamtej pory wyro�li i jakby zm�nieli.
- A gdzie wasz w�dz, druh Jacek? - dopytywa�em si�.
- O, to teraz szycha w hufcu, strasznie zadziera g�ow� i nie zadaje si� ze
zwyk�ymi
kapralami - Gustlik spojrza� ku g�rze pokazuj�c, jak Jacek traktuje swoich
koleg�w
- Nie zgrywaj si� - Maciek tr�ci� Gustlika w rami�. - Jacek to nasz cz�owiek w
zarz�dzie hufca. Pomaga naszej dru�ynie ile mo�e, ale nie ma czasu, �eby z nami
wyskoczy�
na ob�z w Bieszczady...
- Jedziecie w Bieszczady? - przerwa�em mu.
- M�wi�em, �e to b�dzie kusz�ca oferta urlopu - rzuci� pan Tomasz. Jednocze�nie
mimo powa�nego wyrazu twarzy lekko zmru�y� oko.
- Chce pan z nami pojecha�? - ucieszy� si� Gustlik.
Nim zd��y�em przytakn��, odezwa� si� Maciek.
- Mamy tylko jeden problem - powiedzia�. - Pan nam pomo�e i mo�e z nami jecha�,
powiedzmy jako specjalny konsultant.
- Co si� sta�o? - zainteresowa�em si�.
- Szukamy pewnej dziewczyny i ch�opaka - wyja�nili jednocze�nie.
- Zakochana para? - pr�bowa�em zgadn��.
- Nie, nasi obozowicze - Maciek smutno pokr�ci� g�ow�. - Niestety, uciekli i nie
s�
razem. Mamy namiary na ich znajomych w Warszawie. Je�li nie znajdziemy ich do
p�nocy,
do akcji wkroczy policja, a to oznacza, �e nie b�dzie obozu.
- Czekajcie chwil� - poprosi�em i wybieg�em z gabinetu szefa.
Alfred Koby�ka by� jeszcze w pracy. Niestety, odwiedzi�a go mama w towarzystwie
elegancko ubranej, m�odej blondynki o twarzy znudzonego psa mopsika.
- O, przepraszam - mrukn��em staj�c w progu. - Mog� ci� prosi� na chwilk� -
zwr�ci�em si� do Koby�ki.
Ch�opak wyszed� na korytarz.
- Daj mi na ten jeden wiecz�r kluczyki do Rosynanta - z