Giorgio Faletti - Ja zabijam

Szczegóły
Tytuł Giorgio Faletti - Ja zabijam
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Giorgio Faletti - Ja zabijam PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Giorgio Faletti - Ja zabijam PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Giorgio Faletti - Ja zabijam - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Giorgio Faletti JA ZABIJAM Z włoskiego przełożyła Anna Osmólska-Mętrak Strona 2 Tytuł oryginału IO UCCIDO Projekt graficzny serii Anna Kłos Zdjęcie na okładce Flash Press Media Redaktor prowadzący Ewa Niepokólczycka Redakcja Hanna Machlejd-Mościcka Redakcja techniczna Małgorzata Juźwik Korekta Bożenna Burzyńska Elżbieta Jaroszuk Copyright © 2002 Baldini & Castoldi Copyright © for the Polish translation by Anna Osmólska-Mętrak, 2005 Świat Książki Warszawa 2005 Bertelsmann Media Sp. z o.o. ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa Skład i łamanie Joanna Duchnowska Druk i oprawa Drukarnia Wydawnictw Naukowych SA, Łódź ISBN 83-7391-287-8 Nr 4526 Strona 3 Dla Davida i Margherity Strona 4 Drogą idzie śmierć w koronie ze zwiędłych liści pomarańczy. Śpiewa i śpiewa pieśń przy dźwiękach swej białej gitary i śpiewa i śpiewa i śpiewa. Federico Garcia Lorca Strona 5 Spis treści Pierwszy karnawał...................................................................................................................... 8 1 ................................................................................................................................................ 10 2 ................................................................................................................................................ 23 3 ................................................................................................................................................ 28 Drugi karnawał......................................................................................................................... 38 4 ................................................................................................................................................ 43 5 ................................................................................................................................................ 46 6 ................................................................................................................................................ 52 7 ................................................................................................................................................ 58 Trzeci karnawał ........................................................................................................................ 64 8................................................................................................................................................ 67 9 ................................................................................................................................................ 72 10 .............................................................................................................................................. 80 11............................................................................................................................................... 84 12 .............................................................................................................................................. 92 13 .............................................................................................................................................. 97 14 ............................................................................................................................................ 103 15 ..............................................................................................................................................111 16 ............................................................................................................................................. 116 Czwarty karnawał .................................................................................................................... 123 17 ............................................................................................................................................. 129 18 ............................................................................................................................................. 132 19 .............................................................................................................................................138 20 ............................................................................................................................................ 143 21 ............................................................................................................................................ 148 Piąty karnawał ......................................................................................................................... 151 22 ............................................................................................................................................. 158 Strona 6 23 ............................................................................................................................................. 165 24 ............................................................................................................................................. 170 25 ............................................................................................................................................. 176 26 .............................................................................................................................................182 27 ............................................................................................................................................. 191 28............................................................................................................................................ 200 29 ............................................................................................................................................. 212 Szósty karnawał....................................................................................................................... 221 30 ........................................................................................................................................... 225 31 ............................................................................................................................................ 238 Siódmy karnawał .................................................................................................................... 245 32 ............................................................................................................................................ 250 33 ............................................................................................................................................ 258 34 ............................................................................................................................................ 267 35 ............................................................................................................................................ 272 36 .............................................................................................................................................281 37 ............................................................................................................................................. 291 38............................................................................................................................................ 303 39 ............................................................................................................................................ 310 Ósmy karnawał........................................................................................................................ 317 40 ............................................................................................................................................ 321 41 ............................................................................................................................................ 327 42............................................................................................................................................ 339 43 ............................................................................................................................................ 348 44............................................................................................................................................ 356 45 ............................................................................................................................................ 363 Dziewiąty karnawał ................................................................................................................ 370 46............................................................................................................................................ 372 Dziesiąty karnawał ................................................................................................................. 382 47 ............................................................................................................................................ 385 48............................................................................................................................................ 390 Strona 7 49............................................................................................................................................ 397 50............................................................................................................................................ 403 51 ............................................................................................................................................ 410 52 ............................................................................................................................................ 418 53 ............................................................................................................................................ 430 54 .............................................................................................................................................441 55 ............................................................................................................................................. 451 56 ............................................................................................................................................ 459 57 ............................................................................................................................................ 465 Jedenasty karnawał ................................................................................................................ 475 58............................................................................................................................................ 480 59 ............................................................................................................................................ 490 60 ........................................................................................................................................... 499 61 ............................................................................................................................................ 503 62............................................................................................................................................. 519 63 ............................................................................................................................................ 539 64............................................................................................................................................ 548 Ostatni karnawał .....................................................................................................................555 Podziękowania ....................................................................................................................... 558 Strona 8 Pierwszy karnawał Mężczyzna jest kimś i nikim. Od lat nosi swoją twarz przyklejoną do głowy i swój cień przyszyty do stóp, a jeszcze nie zrozumiał, co z tych dwóch rzeczy jest ważniejsze. Czasami czuje niepohamowaną chęć, żeby je odczepić i zawiesić na haku, a potem usiąść na ziemi jak kukiełka, której litościwa ręka odcięła sznurki. Czasem zmęczenie wymazuje wszystko i nie daje możliwości zrozumienia, że jedynym sposobem mądrego działania jest rzucenie się do niepohamowanego biegu na drodze szaleństwa. Wszystko dookoła to nieustanne następowanie po sobie twarzy, głosów i cieni, osób, które nie stawiają sobie żadnych pytań i akceptują życie bez odpowiedzi, z nudy albo z bólu wywołanego podróżą, zadowalając się wysyłaniem od czasu do czasu jakiejś banalnej pocztówki. Tam, gdzie przebywa, jest muzyka, są poruszające się ciała, uśmiechające się usta, wymieniane słowa, a on jest wśród nich, jeszcze jeden ku ciekawości tych, którzy dzień po dniu będą widzieć, jak również ta fotografia blaknie. Mężczyzna opiera się o kolumnę i myśli, że oni wszyscy są bezużyteczni. Naprzeciw niego, po drugiej stronie sali, przy stoliku blisko dużego okna wychodzącego na ogród, siedzą obok siebie dwie osoby, mężczyzna i kobieta. W przyćmionym świetle ona jest subtelna i słodka niczym melancholia, ma czarne włosy i zielone oczy, tak rozświetlone i wielkie, że mężczyzna widzi je ze swojego miejsca. Jest zapatrzony w jej urodę i mówi jej coś do ucha, żeby przekrzyczeć muzykę. Trzymają się za ręce, a ona śmieje się ze słów swojego towarzysza, przechylając głowę do tyłu albo chowając twarz we wgłębieniu jego ramienia. Chwilę wcześniej odwróciła się, być może tknięta przenikliwością wzroku mężczyzny wspartego o kolumnę, próbując odnaleźć przyczynę swojego zakłopotania. Ich spojrzenia skrzyżowały się, ale jej oczy przebiegły obojętnie przez jego twarz, jak i przez resztę otaczającego ją świata. Znów popatrzyła na towarzyszącego jej Strona 9 mężczyznę, który odwdzięcza się teraz takim samym spojrzeniem, obojętnym na wszystko, co nie dotyczy jej obecności. Są młodzi, piękni, szczęśliwi. Mężczyzna oparty o kolumnę myśli, że wkrótce umrą. Strona 10 1 Jean-Loup Verdier nacisnął przycisk pilota i dopiero, kiedy drzwi były do połowy otwarte, zapalił silnik, żeby nie wdychać spalin w zamkniętej przestrzeni garażu. Światło reflektorów opuściło podnoszącą się powoli metalową ścianę, żeby przedziurawić czarny ekran rozciągającej się przed nim ciemności. Ustawił na „drive” dźwignią automatycznej skrzyni biegów i kiedy garaż był całkowicie otwarty, nacisnął pedał gazu i wolno wyprowadził swojego mercedesa SLK na zewnątrz. Zamknął garaż, trzymając pilota nad głową, i w oczekiwaniu na dźwięk zamykanych drzwi, patrzył na rozległą panoramę przed dziedzińcem jego domu. Monte Carlo było łożem z cementu wcinającym się w morze. Miasto przed jego oczami wydawało się niemal bezkształtne, spowite lekką mgiełką pary odbijającej w mroku zapalone światła. Nieco poniżej widać było oświetlone korty Country Clubu, już po stronie francuskiej, gdzie prawdopodobnie trenowała właśnie jakaś gwiazda międzynarodowego tenisa, tuż obok strzelistej sylwetki Parc Saint-Roman, jednego z najwyższych wieżowców miasta. Jeszcze niżej, w stronę Cap d'Ail, można było dostrzec zarysy Fontvieille, dzielnicy wyrwanej wodzie metr po metrze, kawałek po kawałku. Zapalił jednocześnie papierosa i włączył odbiornik samochodowy ustawiony na stację Radio Monte Carlo. Kiedy wyprowadzał auto na podjazd, znów przy użyciu pilota otworzył bramę. Skręcił w lewo i zaczął zjeżdżać powoli w stronę miasta, rozkoszując się ciepłym już powietrzem schyłku maja. Z radia płynęły dźwięki Pride, przeboju U2, z charakterystycznym podkładem gitary rytmicznej. Uśmiechnął się, prowadząca audycję didżejka Stefania Vassallo darzyła prawdziwą namiętnością „The Edge”, gitarzystę irlandzkiego zespołu. Nie traciła żadnej okazji, żeby umieścić jakiś ich utwór w swoim programie. W radiu Strona 11 całymi miesiącami żartowali sobie z jej rozmarzonej miny, z którą obnosiła się jak z makijażem, kiedy wreszcie udało jej się uzyskać wywiad ze swoimi idolami. Kiedy zjeżdżał z Beausoleil wijącą się drogą prowadzącą do centrum, zaczął wybijać rytm lewą nogą na przemian z prawą dłonią uderzającą w kierownicę, towarzysząc Bono, który swoim szorstkim, melancholijnym głosem opowiadał historię mężczyzny przybyłego in the name of love. W powietrzu czuć było zapowiedź lata, z tym szczególnym zapachem, który mają tylko miasta nadmorskie. Słonawym, pomieszanym z wonią pinii i rozmarynu, a tak naprawdę żadnym. Obietnice i zakłady. Te pierwsze niedotrzymane, te drugie przegrane. Morze, pinie, rozmaryn i letnie kwiaty miały tam jeszcze pozostać długo, długo po nim i po jemu podobnych, którzy trudzili się w tym i wielu innych miejscach. Jechał jednak swoim odkrytym samochodem bez żadnego problemu, z wiatrem we włosach, także on z sercem pełnym dobrych obietnic i życiem pełnym dobrych zakładów. Gorsze rzeczy działy się na świecie. Mimo dosyć jeszcze wczesnej pory był sam na drodze. Ujął w palce niedopałek papierosa i rzucił go w górę, śledząc w bocznym lusterku jego rozjarzony lot. Zobaczył, jak spada na asfalt i rozpryskuje się na maleńkie iskierki. Wypuszczony z ust dym rozwiał wiatr. Przy końcu zjazdu zwolnił na chwilę niezdecydowany, którą drogą dojechać w okolice portu. Objeżdżając rondo, wybrał trasę prowadzącą przez centrum i skręcił w bulwar d'Italie. Księstwo zaczynało wypełniać się turystami. Okres dopiero co zakończonego wyścigu o Gran Premio Formuły 1 był jakby sygnałem rozpoczynającym w Monte Carlo sezon letni. Od tej pory wszystkie dnie, wieczory i noce na wybrzeżu będą naznaczone nieustannym ruchem aktorów i widzów. Z jednej strony limuzyny z szoferem i pasażerami o wyniosłych i znudzonych twarzach, z drugiej skromne samochody, a w nich ludzie spoceni i zachwyceni. Tacy sami jak ci, którzy stali teraz przed wystawami, z odbiciem świateł w oczach. Był wśród nich zapewne ktoś, kto zastanawiał się, jak znaleźć czas, żeby przyjść i kupić wiszącą w witrynie marynarkę, gdy tymczasem ktoś inny zastanawiał się, skąd wziąć na nią pieniądze. Byli jak czerń i biel, dwie skrajności, a między nimi rozciągała się cała, zadziwiająca seria odcieni Strona 12 szarości. Dla wielu jedynym celem życia było stwarzanie pozorów, dla innych coś zupełnie przeciwnego. Jean-Loup pomyślał, że życiowe priorytety są w sumie dosyć proste i powtarzalne, i w niewielu miejscach na świecie, takich jak to, można je określić w bardzo konkretny i namacalny sposób. W grę wchodził przede wszystkim pościg za pieniędzmi. Niektórzy je mają, a wszyscy pozostali ich pożądają. To proste. Dane stwierdzenie staje się komunałem w zależności od dozy prawdy, jaką w sobie kryje. Być może pieniądze nie dają szczęścia, ale w oczekiwaniu, aż ono nadejdzie, są znakomitym sposobem na spędzanie czasu. Tak myśleli wszyscy. Telefon w kieszonce koszuli zaczął dzwonić. Wyjął go i odpowiedział, nie sprawdzając nawet, kto dzwoni, bo i tak doskonale wiedział, o kogo chodzi. Głos Laurenta Bedona, reżysera i autora „Voices”, audycji, którą Jean-Loup prowadził co noc w Radio Monte Carlo, dotarł do jego ucha pomieszany z szumem wiatru. - Czy zamierzasz zaszczycić nas dziś wieczorem swoją obecnością, czy też będziemy musieli poradzić sobie bez naszej gwiazdy? - Cześć, Laurent. Jestem w drodze, zaraz będę. - To dobrze. Wiesz, że jeśli didżeja nie ma w radiu przynajmniej na godzinę przed rozpoczęciem audycji, Robertowi zatrzymuje się akcja serca. Już teraz siedzi jak na rozgrzanych węglach i zaraz przypali sobie jaja. - No nie, to też? Nie wystarczą mu papierosy? - Zdaje się, że nie. Tymczasem bulwar d'Italie przeszedł w bulwar des Moulins. Oświetlone witryny po obydwu stronach ulicy otwierały się morzem obietnic niczym uwodzicielskie oczy luksusowych prostytutek. I również w tym przypadku wystarczało trochę pieniędzy, aby stały się rzeczywistością... Rozmowę zakłócił lekki pisk w telefonie spowodowany sprzężeniem z włączonym radiem samochodowym. Jean-Loup przełożył słuchawkę do drugiego ucha i brzęczenie ustało. Laurent zmienił ton, jakby chodziło o umówiony sygnał. - Żarty na bok, pospiesz się. Miałem kilka... - Zaczekaj chwilę. Policja - przerwał mu Jean-Loup. Szybko opuścił rękę i przybrał minę niewiniątka. Dojechał do świateł na skrzyżowaniu z avenue de la Madone i zatrzymał się na lewym pasie w oczekiwaniu na zielone. Strona 13 Policjant w mundurze stał na rogu i pilnował, żeby kierowcy stosowali się dokładnie do instrukcji jego kolegi. Jean-Loup miał nadzieję, że schował telefon wystarczająco szybko, aby policjant nic nie zauważył. W Monte Carlo bardzo rygorystycznie przestrzegano zakazu używania telefonu komórkowego podczas jazdy. A on nie miał w tej chwili ochoty tracić czasu na dyskusje z nieugiętym policjantem z Księstwa. Kiedy zapaliło się zielone światło, Jean-Loup skręcił w lewo pod podejrzliwym spojrzeniem funkcjonariusza, który pokręcił głową i śledził jeszcze wzrokiem jego mercedesa, dopóki nie zniknął na krótkim zjeździe, mijając hotel Metropole. Kiedy tylko upewnił się, że jest poza zasięgiem wzroku policjanta, Jean-Loup podniósł rękę i na powrót przyłożył słuchawkę do ucha. - Niebezpieczeństwo zażegnane. Wybacz, Laurent. Co mówiłeś? - Mówiłem, że mam kilka trafionych pomysłów i chciałbym je z tobą przedyskutować, zanim wejdziesz na antenę. Więc się pospiesz. - Jak bardzo trafionych? Jak trzydzieści dwa czy dwadzieścia siedem? - Wal się, dziadu - odparował Laurent z ironią, ale trochę urażony. - Jak mawiał jeden taki, nie są mi potrzebne rady, tylko adresy. - Lepiej przestań pieprzyć i pospiesz się. - Odebrano. Jestem już przy wjeździe do tunelu - skłamał Jean-Loup. Z drugiej strony połączenie zostało przerwane. Jean-Loup uśmiechnął się. Laurent za każdym razem tak właśnie określał swoje pomysły: trafione. Oddając cesarzowi co cesarskie, musiał przyznać, że w istocie prawie zawsze takie były. Niestety, w taki sam sposób określał liczby, które według jego przeczucia powinny wyjść w ruletce, co z kolei prawie nigdy się nie zdarzało. Na skrzyżowaniu skręcił w lewo i kiedy zjeżdżał avenue des Spelugues, dostrzegł po prawej stronie odbicie świateł placu z Hôtel de Paris i Café de Paris stojących naprzeciw siebie niczym strażnicy po dwóch bokach kasyna. Ruchome podesty i trybuny wzniesione w tym miejscu z okazji Gran Premio zostały zdemontowane w rekordowym tempie. Nic nie mogło zbyt długo przyćmiewać pogańskiej świętości tego miejsca, oddanego w całości kultowi gry, pieniądza i pozorów. Zostawił po swojej prawej stronie, a potem za plecami, plac Casinò i z umiarkowaną prędkością pokonał zjazd, którym kilka dni wcześniej ferrari, williamsy i mclareny mknęły w zawrotnym tempie. Kiedy minął zakręt Portier, poczuł na twarzy Strona 14 morską bryzę i dostrzegł światła tunelu. W środku owionęło go chłodniejsze powietrze i nienaturalne światło, które mieszało i ujednolicało kolory. Z tunelu wyjechał na oświetlony port, gdzie w owej chwili przycumowane były łodzie warte najprawdopodobniej setki milionów euro. W górze, po lewej stronie, wyrastał masyw skalny, a na nim pałac książęcy otulony rozproszonym światłem. Olbrzymi kamień zdawał się dyskretnie czuwać, aby sen księcia i jego rodziny nie został niczym zakłócony. Chociaż był przyzwyczajony do tego widoku, który zawsze robił na nim wrażenie, Jean-Loup był w stanie zrozumieć, że wobec tego zapierającego dech w piersiach obrazu, każdemu mieszkańcowi Osaki, Austin czy Johannesburga mogła zdrętwieć ręka od robienia zdjęć. Był już prawie na miejscu. Objechał port, gdzie prace usuwania trybun przebiegały dużo spokojniej, minął baseny, a zaraz potem Rascasse, skręcił w lewo i wjechał na podziemny trzypiętrowy parking, wybudowany dokładnie pod rozległym placem rozciągającym się przed siedzibą radia. Zostawił samochód na pierwszym wolnym miejscu i wszedł schodami na górę. Odgłosy muzyki ze Stars'n Bars dotarły do niego przez otwarte drzwi lokalu. Był to obowiązkowy punkt nocnego życia w Monako, wideopuby, gdzie wypijało się piwo albo spożywało jakieś danie kuchni tex-mex w oczekiwaniu, aż noc dojrzeje i będzie można rozproszyć się po dyskotekach i lokalach wybrzeża. W podcieniach wielkiej budowli, w której miało swoją siedzibę Radio Monte Carlo, wychodzących na Quai Antoine Premier, mieściły się najróżniejsze placówki: restauracje, koncesjonowane punkty sprzedaży łodzi, galerie sztuki, studia Tele Monte Carlo. Jean-Loup dotarł do oszklonych drzwi i nacisnął przycisk domofonu. Ustawił się przed obiektywem kamery tak, żeby obejmował tylko bardzo bliski plan jego prawego oka. Głos Raquel, sekretarki, przybrał w głośniku możliwie groźny ton. - Kto tam? - Dobry wieczór, jestem pan Oko za Oko. Czy może mi pani otworzyć? Założyłem szkła kontaktowe i odbicie siatkówki nie działa. Cofnął się tak, żeby dziewczyna go rozpoznała. Z domofonu wydobył się najpierw stłumiony śmiech, a potem przyzwalający głos. - Proszę wejść, panie Oko za Oko... Strona 15 - Dziękuję. Przyjechałem, żeby sprzedać pani encyklopedię, ale w tym momencie wystarczyłoby mi trochę kropli do oczu... Chwilę potem rozległ się suchy szczęk otwieranego zamka. Kiedy wjechał na czwarte piętro, automatyczne drzwi windy rozsunęły się i znalazł się naprzeciw pyzatej twarzy Pierrota, stojącego na podeście ze stertą płyt w rękach. Pierrot był kimś w rodzaju radiowej maskotki. Miał dwadzieścia dwa lata, ale jego mózg był mózgiem dziecka. Był wzrostu trochę niższego od średniej, miał okrągłą twarz i śmiesznie wyprostowane włosy, które na Jean-Loupie robiły zabawne wrażenie, jakby chłopiec wciąż uśmiechał się z buzią w miejsce ananasa. Pierrot był najbardziej nieskazitelną istotą żyjącą na powierzchni ziemi. Miał dar, jakim obdarzeni są tylko pewni ludzie o prostolinijnym charakterze, wzbudzał sympatię od pierwszego wejrzenia, a sam odczuwał ją tylko do tych, którzy jego zdaniem mogli na nią zasługiwać. Instynkt zaś rzadko go zawodził. Uwielbiał muzykę, a jego umysł, który mącił się przy najprostszym rozumowaniu, nagle stawał się analityczny i linearny, kiedy zaczynał o niej mówić. Miał komputerową wręcz pamięć, jeśli chodzi o przepastne archiwum radiowe i ogólnie o muzykę. Wystarczyło podpowiedzieć mu tytuł albo motyw jakiejś piosenki, a on wypadał jak strzała i po chwili wracał z płytą, na której się ona znajdowała. Z powodu podobieństwa do postaci filmowej, nadano mu w radiu przydomek „Rain Boy”. - Cześć, Jean-Loup. - Pierrot, co tu jeszcze robisz o tej porze? - Moja mama pracuje dziś do późna. Państwo wydają kolację. Przyjdzie po mnie, „kiedy będzie trochę bardziej po”. Jean-Loup uśmiechnął się w duchu, słysząc chłopca. Sposób wyrażania się Pierrota należał do osobliwego języka, całkowicie jego, do odrębnej mowy, w której prostota błędów i absolutna niewinność, z jaką były wypowiadane, stawały się czasami źródłem piorunujących odzywek. Jego matka, ta, która miała przyjść, „kiedy będzie trochę bardziej po”, zarabiała na życie jako sprzątaczka u włoskiej rodziny mieszkającej w Monte Carlo. Poznał ich parę lat wcześniej, kiedy stali przed wejściem do radia. Jean-Loup prawie nie zwrócił uwagi na tę dziwną parę, dopóki kobieta nie zbliżyła się i nie zwróciła do niego nieśmiało z miną osoby, która nieustannie przeprasza cały świat, że w ogóle istnieje. Zorientował się, że czekają na niego. Strona 16 - Przepraszam, pan jest Jean-Loup Verdier? - Tak. Co mogę dla pani zrobić? - Cóż, proszę wybaczyć, że przeszkadzamy, ale czy mógłby pan dać autograf mojemu synowi? Pierrot ciągle słucha radia, a pan jest jego ulubieńcem. Jean-Loup popatrzył na jej zniszczone ubranie, na włosy, które zdawały się przedwcześnie posiwiałe. Kobieta musiała być młodsza, niż na to wyglądała. Uśmiechnął się. - Oczywiście, proszę pani. To minimum, co mogę zrobić dla tak wiernego słuchacza. Kiedy brał do ręki kartkę papieru i długopis, który podawała mu matka, zbliżył się Pierrot. - Jesteś taki sam. Jean-Loup spojrzał na niego zakłopotany. - Taki sam jak co? - Taki sam jak w radiu. Jean-Loup odwrócił się zmieszany do kobiety. Ona spuściła oczy i zniżyła głos. - Wie pan, mój syn jest... jakby to powiedzieć... Zacięła się, jakby nie mogła znaleźć słowa, które znała przecież od bardzo dawna. Jean-Loup przyjrzał się uważnie chłopcu i dostrzegł na jego twarzy odmienność. Zrobiło mu się żal jego i kobiety. Taki sam jak w radiu... Jean-Loup w jakiś sposób uzmysłowił sobie, że w języku chłopca miało to znaczyć, iż jest on dokładnie taki sam, jak go sobie wyobrażał, słuchając jego głosu w radiu. W tym samym momencie Pierrot uśmiechnął się i miejsce, w którym stał, jakby pojaśniało i zrodziła się natychmiastowa, instynktowna sympatia, jaką tylko ten dziwny chłopak mógł wzbudzić. - Dobrze, młody człowieku, teraz kiedy wiem, że mnie słuchasz, mogę powiedzieć, że to udany dzień. Więc minimum, co mogę dla ciebie zrobić, to dać ci wspaniały autograf. Czy możesz to wziąć ode mnie na chwilę? Wyciągnął w stronę chłopca plik kartek i teczek. Kiedy Jean-Loup pisał autograf, Pierrot zerknął na pierwszą kartkę, którą trzymał w rękach. Podniósł głowę i patrzył na niego z zadowoloną miną. - Three Dog Night - powiedział swoim spokojnym głosikiem. - Co takiego? Strona 17 - Three Dog Night. Odpowiedź na pierwsze pytanie to Three Dog Night. A na drugie Alan Allsworth i Ollie Alsall -powtórzył Pierrot z własną, bardzo swoistą angielską wymową. Jean-Loup zorientował się, że na pierwszej kartce były pytania do konkursu muzycznego z nagrodami, które ułożył kilka godzin wcześniej. Pierwsze pytanie brzmiało: „Która grupa z lat siedemdziesiątych śpiewała piosenkę Celebrate?”, a drugie: „Jak nazywali się gitarzyści zespołu The Tempest?”. Pierrot odpowiedział poprawnie na obydwa pytania. Jean-Loup popatrzył zdziwiony na matkę. Kobieta skuliła się w ramionach, jakby za to też chciała przeprosić. - Pierrot pasjonuje się muzyką. Gdybym miała go słuchać, nie kupowałabym chleba tylko płyty. On jest... no cóż, jest, jaki jest, ale kiedy idzie o muzykę, pamięta wiele z tego, co czyta i co słyszy w radiu. Jean-Loup spojrzał na kartkę z pytaniami, którą chłopak trzymał jeszcze w ręku. - Chcesz spróbować odpowiedzieć również na pozostałe, Pierrot? Pierrot wyłuskał kolejnych piętnaście prawidłowych odpowiedzi praktycznie w czasie koniecznym do przeczytania pytań. A nie należały one do najłatwiejszych. Jean-Loup był osłupiały. - Proszę pani, to jest dużo więcej niż pamiętać wiele. To znaczy być encyklopedią. Odebrał kartki z rąk chłopca i odpowiedział uśmiechem na jego uśmiech. Wskazał dłonią budynek, z którego nadawało Radio Monte Carlo. - Pierrot, czy chciałbyś przejść się po radiu i zobaczyć, skąd nadajemy muzykę? Oprowadził go po studiach, pokazał mu miejsce, skąd pochodziły głosy i muzyka, których słuchał u siebie w domu, postawił mu coca-colę. Pierrot patrzył na wszystko zafascynowany, z takim samym błyskiem w oczach, z jakim matka czytała radość na jego twarzy. Ale kiedy wszedł do podziemnego archiwum, w obliczu tego morza płyt kompaktowych i winylowych, twarz Pierrota rozświetliła się jak szczęśliwa dusza u wrót raju. Kiedy potem wszyscy w radiu poznali jego historię (ojciec odszedł z dnia na dzień, kiedy tylko wyszło na jaw upośledzenie syna, zostawiając jego i matkę na pastwę losu), a przede wszystkim, gdy przekonali się o wiedzy muzycznej chłopca, jakimś sposobem włączono go do zespołu Radia Monte Carlo. Matka nie mogła Strona 18 uwierzyć, że jej Pierrot znalazł miejsce, gdzie mógł spędzać czas, kiedy ona była w pracy, a w dodatku dostawał nawet niewielkie pieniądze. Ale przede wszystkim był szczęśliwy. Czasami niektóre obietnice były dotrzymywane, a niektóre zakłady wygrywane, pomyślał Jean-Loup, wspominając pierwsze spotkanie z Pierrotem. Być może gdzieś na świecie bywało lepiej, ale to już też było coś. Pierrot wsiadł do windy, przytrzymując mocno jedną ręką płyty, żeby móc drugą nacisnąć guzik. - Idę na dół do pokoju odłożyć te płyty, potem przyjdę do ciebie, to obejrzę twoją audycję. „Pokój” to było jego określenie na archiwum, ale zdanie „obejrzeć audycję” nie było w tym przypadku jednym z jego wynalazków językowych. Oznaczało, że tego dnia będzie mógł stanąć za wielką szybą, żeby słuchać i zachwyconymi oczami oglądać Jean-Loup a, swojego najlepszego przyjaciela, swojego absolutnego idola. W porze, kiedy Jean-Loup wchodził na antenę, Pierrot był już zazwyczaj w domu i słuchał jego audycji przez radio. - Dobrze, trzymam ci miejsce w pierwszym rzędzie. Drzwi zamknęły się na rozpromienionym uśmiechu Pierrota, dużo jaśniejszym niż aseptyczne światła windy. Jean-Loup pokonał korytarz i wystukał alfanumeryczny kod otwierania drzwi. Dokładnie naprzeciwko wejścia stało długie biurko, przy którym Raquel pełniła jednocześnie funkcję recepcjonistki i sekretarki. Dziewczyna, szczupła blondynka o chudej, ale przyjemnej twarzy, która zazwyczaj miała minę bardzo odpowiednią do sytuacji, przywitała go z palcem wycelowanym w jego kierunku. - Bardzo ryzykujesz. Zobaczysz, że któregoś dnia cię nie wpuszczę. Jean-Loup podszedł do niej i odwrócił palec, jakby to był naładowany rewolwer. - Nigdy ci nie mówiono, żebyś nie celowała tak palcem? A gdyby przypadkiem był naładowany i wystrzelił? Raczej powiedz, co tu jeszcze robisz o tej porze? Widziałem także Pierrota. Czyżby była jakaś impreza, o której nic nie wiem? - Żadna impreza, tylko godziny nadliczbowe. Wszystko twoja wina, bo ciągle rośnie słuchalność i zmuszasz nas do stachanowskiego wysiłku. Wskazała głową drzwi za swoimi plecami. - Idź do szefa, są jakieś nowiny. - Dobre? Złe? Takie sobie? Czy zdecydował się wreszcie poprosić mnie o rękę? Strona 19 - Wiem, że chce z tobą o tym porozmawiać. Jest w gabinecie prezesa - odpowiedziała Raquel z tajemniczym uśmiechem. Jean-Loup minął ją i przeszedł bezszelestnie kilka kroków po niebieskiej wykładzinie w małe, stylizowane, kremowe korony. Zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami po prawej stronie. Zapukał i otworzył, nie czekając na zaproszenie. Szef siedział przy biurku i oczywiście rozmawiał przez telefon. O tej porze biuro przypominało już jakieś mistyczne miejsce z powodu ilości dymu papierosowego, punkt duchowego spotkania papierosa, który właśnie trzymał między palcami, ze wszystkimi, które wypalił wcześniej. Dyrektor Radia Monte Carlo był jedyną znaną Jean-Loup'owi osobą palącą trujące rosyjskie papierosy o długim kartonowym ustniku, który przed użyciem zaginało się niemal według rytuału wudu. Robert dał mu znak, żeby usiadł. Zajął więc miejsce w jednym z foteli z czarnej skóry naprzeciwko biurka. Kiedy Robert kończył połączenie i zamykał klawiaturę swojej motoroli, Jean-Loup rozpędzał jedną ręką dym przed oczami. - Czy chcesz zrobić z tego pokoju miejsce dla stęsknionych za mgłą? Londyn albo śmierć? Albo lepiej, Londyn i śmierć? Czy prezes wie, że pod jego nieobecność zatruwasz mu gabinet? Jakby co, dysponuję materiałem, żeby szantażować cię do końca twoich dni. Radio Monte Carlo, nadające w Księstwie po włosku, zostało wchłonięte przez spółkę, która kierowała kartelem prywatnych nadawców z siedzibą we Włoszech, w Mediolanie. Dyrekcja w Monako pozostawała całkowicie w rękach Bikjalo, a prezes pojawiał się tylko w wypadku ważnych zebrań. - Jesteś łajdakiem, Jean-Loup. Wstrętnym, odrażającym łajdakiem. - Nie wiem, jak możesz palić to świństwo. Przekroczysz wkrótce niedostrzegalną granicę między paleniem a gazem paraliżującym. Albo może już dawno ją przekroczyłeś i rozmawiamy teraz z twoim duchem, i nawet tego nie zauważyliśmy. Robert pozostał niewzruszony, równie odporny na żarty Jean-Loup'a, jak na dym papierosów. - Moje milczenie wyraża oczywistą wyższość wobec tych niemal zniewieściałych komentarzy. To nie z powodu nędznych docinków na temat moich papierosów tkwię Strona 20 tutaj, czekając, aż twój cenny tyłek zasiądzie w moim fotelu. I zauważ, że mówię „cenny”, ponieważ wszyscy wiedzą, że to właśnie nim rozumujesz... Taka wymiana uszczypliwości należała już od dawna do pewnego rytuału w ich wzajemnych stosunkach, ale mimo to Jean-Loup myślał, że z trudem można by je określić jako przyjacielskie. Uciekanie się do złośliwych żartów pokrywało w istocie trudności z głębszym dotarciem do Roberta Bikjalo. Być może był on też inteligentny, ale na pewno był przebiegły. Człowiek inteligentny daje czasami światu więcej, niż sam dostaje, spryciarz próbuje wziąć jak najwięcej, a w zamian oddać niezbędne minimum. Jean-Loup znał ogólne reguły gry, jakimi rządził się świat, w jego środowisku w szczególności: był didżejem prowadzącym „Voices”, audycję bardzo popularną w Radio Monte Carlo. Ludzie tacy jak Bikjalo słuchali cię tylko w ścisłej zależności od tego, ile osób słuchało cię w domu. - Chciałbym tylko powiedzieć, co myślę o tobie i o twojej audycji, zanim nieuchronnie wyrzucę cię na bruk... Zagłębił się w fotelu i zgasił wreszcie papierosa w popielniczce pełnej nikotynowych trupów. Pozwolił, aby zapadła między nimi pokerowa cisza. Podjął tonem kogoś, kto mówi „sprawdzam!”, trzymając w ręku najmocniejszą kartę. - Odebrałem dzisiaj telefon dotyczący „Voices”. Dzwoniła osoba bardzo zbliżona do kręgów dworskich. Nie pytaj kto, bo mogę nazwać tylko grzech, a nie grzesznika... Ton dyrektora nagle się zmienił. Na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech, odsłaniający wszystkie zęby, jakby zstępował po królewskich schodach. - Książę osobiście wyraził zadowolenie z powodzenia audycji. Jean-Loup wstał z fotela z identycznym uśmiechem, przybił „piątkę” wyciągniętej do niego dłoni i z powrotem usiadł. Bikjalo kontynuował swój lot na skrzydłach entuzjazmu. - Monte Carlo uchodziło zawsze za raj podatkowy, gdzie ludzie z niemal całego świata mogli uniknąć opłat. Ostatnio, po tych wszystkich aferach w Ameryce i przy powszechnym właściwie kryzysie ekonomicznym, nasza pozycja trochę osłabła... Powiedział to „nasza” jako uprzejme ustępstwo wobec świata, ale miał minę człowieka, który niezbyt przejmuje się cudzymi problemami. Wyjął z paczki kolejnego papierosa, zagiął filtr palcami, włożył do ust i zapalił leżącą na biurku zapalniczką. - Kilka lat temu o tej porze na placu Casino było dwa tysiące osób. Dzisiaj w niektóre wieczory panuje tam zastraszająca atmosfera the day after. Zaangażowanie,