4100

Szczegóły
Tytuł 4100
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4100 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4100 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4100 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PAUL J. MCAULEY CZTERYSTA MILIARD�W GWIAZD SCAN-DAL 1. OB�Z ZERO Dorthy Yoshida zabrano ubranie, odziano w obcis�y kombinezon, zrobiono zastrzyk i zapakowano do nape�nionej �elem antywstrz�sowym kapsu�y zrzutowej. A potem zamkni�to luk i wystrzelono j� ty�em naprz�d, �eby opad�a z orbity. Przez d�ug� minut� spada�a swobodnie. Pod jej maseczk� �wiszcza� tlen, kilka centymetr�w od twarzy przez warstwy �elu b�yska�y nic nie m�wi�ce jej �wiate�ka wska�nik�w, lecz to wszystko wyda�o si� Dorthy spektaklem ogl�danym w triwizji. Wiedzia�a, �e t� beznami�tn� postaw� obserwatora zawdzi�cza �rodkom uspokajaj�cym, ale to r�wnie� nie mia�o znaczenia. By�a ponad tym. Dobrze by�o nareszcie poby� troch� w samotno�ci. Pomimo implantu w zat�oczonych kabinach nigdy nie mog�a ca�kowicie odseparowa� si� od emocji za�ogi i innych pasa�er�w, wiecznie zabarwiaj�cych jej my�li rozmaitymi nastrojami i przenikaj�cych w jej sny niczym truj�ce gazy. Jednym z najwa�niejszych powod�w, dla kt�rych po zako�czeniu kontraktu dla Instytutu Kamali-Silver chcia�a zosta� astronomem, by�a mo�liwo�� ucieczki od kipi�cej energi� cywilizacji i nieod��cznych burz emocji, jakie codziennie na ni� spada�y i wyczerpywa�y jej si�y r�wnie niezmordowanie, jak morze kruszy brzegi l�du. Te tygodnie podr�y r�wnie� okaza�y si� mordercze, zupe�nie jak rok prze�yty w mie�cie. Minuta upadku by�a teraz niczym kropla nirwany: kryszta�kiem soli, czy �niegu, w kt�rym si� rozpuszcza�a. I wtedy w��czy�y si� silniki wsteczne. Antywstrz�sowy �el mocno �cisn�� ca�e jej cia�o... i zmi�k�. Przez moment zn�w p�awi�a si� w niewa�ko�ci. Szarpni�cie! I jeszcze jedno! Kapsu�a zrzutowa j�kn�a bole�nie. Trze�wo my�l�ca cz�� umys�u Dorthy powiedzia�a jej przez chmury rozkosznego rozleniwienia, �e to musi by� wej�cie w atmosfer�. Podczas przygotowa� do zrzutu wyja�niano jej kolejno�� wydarze� i oto teraz, kiedy odzyskiwa�a wag� r�wnowa�on� przez op�r �elu, usi�owa�a sobie przypomnie� - bezskutecznie - co b�dzie dalej. Kapsu�a zrzutowa wibrowa�a, a jej pokrywa wydyma�a si� pod naporem rzadkiego powietrza. �el wzbiera� falami interferencyjnymi, ko�ysz�c cia�em Dorthy i rozrzucaj�c konstelacje �wiate�ek wska�nik�w. W dole, pod �ebrowan� pod�og� os�ona kapsu�y rozgrzewa�a si� do blasku czerwieni, z�ota, bieli, a potem odpad�a w ty�, rozpryskuj�c si� w tysi�czne p�atki. Dorthy czu�a jedynie wzrost ci�aru, kt�ry skupia� si� pomi�dzy jej piersiami i, gniot�c serce, wdusza� j� w tward� poduszk� �elu. Nie mog�a oddycha� - jaka� si�a odci�gn�a jej policzki w ty�, tak �e na twarzy mia�a teraz upiorny u�miech... i co� wgniata�o jej oczy w g��b czaszki. Szokuj�cy moment swobodnego upadku... i zn�w, zanim zd��y�a zaczerpn�� tchu, poczu�a ci�ar swego cia�a. Rozleg� si� suchy trzask. Ca�y szereg �wiate�ek zap�on�� czerwieni�. A potem wszystko wr�ci�o do normy. Jedno po drugim, �wiate�ka wraca�y do swej normalnej, zielonej barwy. Dorthy poczu�a, �e jej cia�o ma dwukrotnie mniejszy ci�ar ni� na Ziemi. Wyczuwa�a te� wahania kapsu�y, gdy ta powoli, leniwie zatacza�a �semki jak wahad�o Foulcaulta zawieszone pod grzybkiem spadochronu. Potem us�ysza�a nieodparty, rozkazuj�cy trzask i do jej prawego ucha przem�wi� jaki� cienki g�osik. W tej samej chwili chemiczna tarcza, kt�ra os�ania�a jej talent, jakby si� rozpu�ci�a. Dorthy poczu�a si� tak, jak gdyby przez �ciany kapsu�y wdar�a si� fala o�lepiaj�cego blasku, oznakowana tu i �wdzie twardymi kryszta�kami inteligencji, jak szlachetne kamienie w b�ocie sztucznie stworzonego �wiata. Dorthy zagubi�a si� pomi�dzy ��daniami kontrolera kapsu�y, kt�ry natarczywie domaga� si� kontaktu, a kipi�cym naporem setek umys��w dooko�a. �Tu jest gorzej, ni� na statku� - pomy�la�a i nagle poczu�a, �e za horyzontem co� drgn�o. Niczym zwiastun wybuchu nowej, pomkn�y ku niej o�lepiaj�ce promienie. Nie zdo�a�a tego wytrzyma�, a odwr�cona twarz� na zewn�trz, bezbronna pod niespodziewanym ostrza�em, nie potrafi�a si� przed nim zas�oni�. Nie daj�c si� porwa� czerwonej mgle paniki, usi�owa�a przypomnie� sobie uspokajaj�ce �wiczenia... jednak �wiat�a by�o za wiele. Niczym kapsu�a zrzutowa na zbyt stromej trajektorii, niczym Ikar, biedna �ma, p�on�c, przemierza�a puste niebo. A� wszystko zgas�o. Przez d�ugi czas tkwi�a na delikatnej granicy pomi�dzy snem i jaw�, tak jak niekiedy zawisa�a pod powierzchni� w ciep�ych niczym krew wodach Wielkiej Rafy Koralowej. Mo�na by�o tam zawisn�� twarz� w d� - rurka, ��cz�ca j� z nadwodnym �wiatem przebija�a srebrzyst� powierzchni� tu� nad jej g�ow�, a �wiat b��kitu le�a� ni�ej. Nale�a�o jednak uwa�a�. Zbyt g��boki oddech zwi�ksza� wyporno�� p�uc i wypycha� j� w g�r�, przy czym ci�ar wynurzonego cia�a natychmiast obraca� j� na plecy i wraz z nast�pnym oddechem czerpa�a wod�. A je�eli oddycha�a za p�ytko, opada�a ku masom koralu i myszkuj�cym w�r�d nich rybom, pozostawiaj�c za sob� srebrzyst� b�on�, sp�ywa�a ku bia�ym �awicom piasku, za kt�rymi le�a�y niezg��bione obszary czerni. (Gdzie� niedaleko otworzy�y si� jakie� drzwi i Dorthy poczu�a zapach podobny do woni unosz�cej si� na dziedzi�cu rze�ni. �Nie, jeszcze nie, pu�kowniku - powiedzia� cierpliwie czyj� g�os. - Nie, nie. Mo�e to reakcja na �rodki uspokajaj�ce, kt�re jej podano przed zrzutem, mo�e to jaka� alergia albo jeszcze co� innego. Obiecuj�, �e powiem pani, jak si� obudzi... ale to jeszcze potrwa�. Dorthy usi�owa�a otworzy� oczy, ale ten wysi�ek zbyt du�o j� kosztowa�. Odpad�a od srebrnej powierzchni i pogr��y�a si� w mroku.) Zanim j� tu pos�ano, zawsze w jej �yciu obecny by� zapach dziedzi�ca rze�ni; nieustannie te� widzia�a bia�e plamki mew zataczaj�cych kr�gi nad pochy�ymi dachami - wskaz�wka, gdzie szuka� ubojni. Tam w�a�nie pot�ne, wrzecionowate korpusy obdarte ju� ze sk�r, trafia�y na ruchome rusztowania, gdzie ci�to je na plastry i rozdzielano t�uszcz i mi�so. Nieco p�niej zabiera�y si� do dzie�a mniejsze d�wigi, kt�re brodzi�y pomi�dzy ko��mi niczym �cierwojady. Tam w�a�nie pracowa� jej ojciec. Niekiedy bra� Dorthy, by patrzy�a jak wieloryby wp�ywa�y na pochylni� z zatoki, do kt�rej je zaganiano. Woda w betonowym kanale by�a tak p�ytka, �e dziewczynka mog�a zobaczy� wielkie, okr�g�e oko - bardzo ma�e jak na takie ogromne stworzenia - ka�dego przep�ywaj�cego obok wieloryba, a gdyby si� odwa�y�a si�gn�� pod barierk� metalowej k�adki, mog�aby dotkn�� wodorost�w i ma���w porastaj�cych pooran� zmarszczkami sk�r� na ich grzbietach. Musia�a zak�ada� peleryn�, poniewa� niekt�re wieloryby zrasza�y k�adk� fontann� nie�wie�ego, t�ustego wydechu. Dorthy wcale si� to nie podoba�o, a jeszcze mniej podoba� jej si� moment, w kt�rym na wielkie cielsko opada�y elektrody, a zaraz potem cia�em zwierz�cia wstrz�sa�y gwa�towne drgawki. Smr�d by� taki, jakby pali�a si� woda. Podskakiwa�a wtedy, a ojciec podnosi� j� z ziemi i u�miecha� si� - dla niego by�o to zabawne. Tam w�a�nie pracowa� wuj Mishio. Dorthy ba�a si� jego jednookiego, pooranego bliznami oblicza. Przez ca�e lato nad tym dziedzi�cem i miasteczkiem wisia� smr�d tranu. Podczas otwarcia sezonu od�ow�w wieloryb�w wszyscy chodzili poirytowani, a w mieszkaniach panowa� zaduch, gdy� nie mo�naby�o otwiera� okien. Jednak ta wo� by�a zapachem pieni�dzy. Miasteczko nale�a�o do kompanii i rze�nia waleni by�a jedynym zak�Adam przemys�owym w okolicy. Ojciec Dorthy ka�dego wieczoru przynosi� ze sob� do domu w�asn� chmurk� smrodu, kt�ra powoli rozpuszcza�a si� w wannie gor�cej wody, jak� przygotowywa�a mu codziennie matka. Dorthy i jej m�odsza siostrzyczka, Hiroko, musia�y zachowywa� si� cichutko, kiedy ojciec drzema� w paruj�cej wodzie, leniwie pojada� k�ski przygotowanych przez matk� smako�yk�w, gapi� si� na scenk� triwizji, a nast�pnie wychodzi�, by spotka� si� z wujem Mishio w kt�rym� z bar�w. Matka Dorthy nie by�a Japonk� i po�lubiaj�c j� ojciec narazi� si� na g��bok� i nieustann� dezaprobat� ca�ej rodziny. I jakby usi�uj�c odkupi� ten niewybaczalny post�pek, zacz�� fanatycznie kultywowa� dawne tradycje i obyczaje sprzed Exodusu, a jego �ona sta�a si� m�czennic� owego fanatyzmu. Mo�e to by�o przyczyn� wszystkiego - cho� Dorthy zda�a sobie z tego spraw� dopiero po wielu latach, kiedy matka ju� nie �y�a, a ojciec pad� ofiar� trunku, nieodpowiedniego towarzystwa i pecha. Male�kie mieszkanko o betonowych �cianach ukrytych za papierowymi zas�onami, z cementow� pod�og� wy�o�on� tarami, jasno o�wietlonym o�tarzykiem sinto w jednym rogu, piecykiem w�glowym, na kt�rym nieustannie bulgota� kocio�ek z herbat�, obok kt�rego kuca�a matka Dorthy, mieszaj�c zup� rybn�... Oraz dwa tuziny innych, takich samych domk�w, kr�tki szereg sklepik�w i bar�w, du�e domy zatrudnionych w rze�ni in�ynier�w i pracownik�w zarz�du na wzg�rzu wznosz�cym si� ponad miasteczkiem, ocean z jednej strony i busz z drugiej, a wszystko przykryte kopu�� b��kitnego nieba, p�kaj�c� tylko od czasu do czasu, kiedy wysoko przelatywa� jaki� odrzutowiec. Tego wszystkiego pozbawi� Dorthy jej talent, tak samo, jak oderwa� j� od bada� za orbit� Plutona. A tam by�o tak spokojnie. �adnego umys�u, pr�cz jej w�asnego, i S�o�ce zredukowane do rozmiar�w gwiazdki, niewiele tylko ja�niejszej od miliard�w innych. Dorthy ockn�a si� w mroku pachn�cym �rodkami odka�aj�cymi, pod kt�rych ostrym zapachem wyczu�a inny, na po�y zapomniany od�r. W pierwszej chwili pomy�la�a, �e zn�w si� nie uda�o (raz pr�bowa�a wybielaczem, innym naostrzonym no�em sto�owym, a raz usi�owa�a si� utopi� w sferycznym basenie w pozostaj�cym w niewa�ko�ci sercu Instytutu). Co� przyciska�o jej ramiona - odkry�a to, kiedy usi�owa�a si� poruszy�. Nie by�a w Instytucie, tamto min�o wiele lat temu. Czy�by nadal tkwi�a w kapsule zrzutowej? I nagle ca�e pomieszczenie zala� potop �wiat�a. Pojawi�a si� przed ni� jaka� rozmazana ludzka twarz. Dorthy odwr�ci�a si� i co� bole�nie uk�u�o j� w rami�. Zsun�� si� pod srebro. Zasn��. Po Instytucie Dorthy zacz�a podejrzewa�, �e zawsze mia�a sw�j talent, lecz w dzieci�stwie zdolno�ci te by�y rozproszone, nie wyszkolone i u�pione. Nie umia�a te� rozpozna�, czym naprawd� by�y. Mimo wszystko �adnemu dziecku nie podoba si� my�l, �e r�ni si� od swoich r�wie�nik�w. Wszystko zawsze dzia�o si� w snach. We �nie jej umys� zaczyna� b��dzi� po�r�d �wiate� innych umys��w, jak te rozdygotane migotliwe �wiate�ka, kt�re mog�a wywo�a�, naciskaj�c ga�k� oczn�, lub jak gwiazdy, oddzielne i nie�wiadome obecno�ci innych. Czasami, na jawie, zdarza�o si�, �e wiedzia�a z g�ry co kto� zaraz powie - wi�c niekiedy taka rozmowa by�a dla niej r�wnie nudna, jak powt�rka programu triwizyjnego. Dorthy rzadko jednak pami�ta�a swe sny i by�a zbyt m�oda, by zrozumie�, �e takie natr�tne deja vu jest czym� niezwyk�ym. Dopiero kiedy podpisa�a kontrakt z Instytutem Kamali-Silver, zacz�a zdawa� sobie spraw� z faktu, �e jest inna i co to dla niej oznacza. Kiedy po raz pierwszy jej talent objawi� si� publicznie, nikt nie zdawa� sobie sprawy ze znaczenia tego faktu. Nawet ona sama. Mia�a wtedy sze�� lat. Do szko�y chodzi�a od niedawna, ale ju� wiedzia�a, �e jej nie polubi. By�o tam wiele japo�skich dzieci, te jednak unika�y jej z powodu matki, a je�li ju� z ni� rozmawia�y, nazywa�y j� drwi�co �po��wk� po��wki�. Z jakiego� powodu, kt�rego Dorthy nie potrafi�a zrozumie�, wi�kszo�� innych dzieci nie lubi�a Japo�czyk�w, a wi�c i jej. Wyr�nia�a si�, poniewa� nie nale�a�a do �adnego �wiata. I sta�a si� celem. Zachowanie dzieci gaijin przewa�nie tylko odzwierciedla�o uprzedzenia rodzic�w i ogranicza�o si� g��wnie do drwin i wyzwisk. Lecz pewna dziewczynka, Suzi Delong, z upodobaniem dr�czy�a ka�dego ma�ego Japo�czyka. Kiedy to si� zdarzy�o, by�a na�adowana gniewem. Jej drobne �okcie i kolana a� podrygiwa�y, gdy trzyma�a Dorthy jedn� r�k� i unieruchamia�a jej d�onie drug�, ca�y czas zasypuj�c j� oskar�eniami, �e Japsy �mierdz�, �e powinni p�j�� precz i da� szans� prawdziwym ludziom, �e powinni wr�ci� tam, sk�d przyszli i zostawi� wszystkich w spokoju. Jej twarz czerwienia�a, oskar�enia przybiera�y coraz gwa�towniejsze tony i przekszta�ca�y si� w potok, kt�rego Dorthy nie umia�a powstrzyma�. Obrzucana wyzwiskami i zniewagami wierci�a si� bezradnie w u�cisku przeciwniczki, a do oczu zacz�y jej nap�ywa� �zy. I nagle z tego wszystkiego uformowa� si� jaki� obraz. Dorthy nie wiedzia�a, jak to si� sta�o, ale us�ysza�a siebie m�wi�c� jakby ze �wietlistego kr�gu: - A twoja mama w tej w�a�nie chwili zabawia si� z Seyourem Tamiya. Bawi� si� bez ubra�, o! Obraz znik�, Suzi uciek�a jak oparzona, a Dorthy zacz�a rozciera� piek�ce miejsca na ramionach, zadowolona, �e wreszcie zostawiono j� w spokoju. Kt�ry� z nauczycieli musia� jednak dowiedzie� si� o tym, gdy� po lekcjach Dorthy zosta�a odes�ana do dyrektorki szko�y, pani Seyoura Yep. Seyoura Yep by�a szczup��, blad� kobiet� sztywno siedz�c� za biurkiem ze szklanym ekranem w pulpicie. Dorthy sta�a przed biurkiem i patrzy�a, jak dyrektorka pisze na szkle czym�, co niezupe�nie przypomina�o pi�ro. Pisa�a do�� d�ugo, a� wreszcie od�o�y�a pisak z cichym i d�wi�cznym klikni�ciem, z�o�y�a d�ugie palce bia�ych d�oni i spyta�a, o co chodzi. Stoj�ca za Dorthy wychowawczyni zacz�a wyja�nia� spraw�, za� Seyoura Yep przez ca�y czas patrzy�a na dziewczynk�. Dorthy zrobi�o si� gor�co, a potem zimno. Wszyscy zachowywali si� tak, jakby to ona by�a winna, a czy to nie Suzi zacz�a? W ko�cu to Suzi j� trzyma�a - na ramionach Dorthy pozosta�y siniaki, kt�rymi mog�a udowodni� swoj� niewinno��. By�ajednak zbyt ma�a, by kwestionowa� prawo doros�ych do wydawania arbitralnych s�d�w, wi�c skoro zabrano j� do gabinetu dyrektorki, to musia�a co� przeskroba�... Nauczycielka wreszcie sko�czy�a wyja�nia� spraw�. Seyoura Yep westchn�a i pochyli�a si� nad swoimi ciasno splecionymi d�o�mi. - C�... Nie powinni�my opowiada� o takich rzeczach, prawda? Rodzice Suzi maj� k�opoty, rozumiesz ma�a? Nie powinna� jej denerwowa�. - Napisa�a co� na szkle i nacisn�a jaki� guzik: ze szczeliny wysun�� si� j�zor papieru. Seyoura Yep oddar�a go i powiedzia�a: - Poka� to rodzicom, dobrze? I nie r�b tego wi�cej. W porz�dku? Dorthy wzi�a papier i spojrza�a na wychowawczyni�, kt�ra kaza�a jej zmyka�. Gdy zamyka�a za sob� drzwi, us�ysza�a jeszcze jak Seyoura Yep powiedzia�a oboj�tnie: - Te Japsy... Wi�kszo�ci z nich wydaje si�, �e wci�� �yjemy w Wieku Marnotrawstwa. S� prawie tak samo niepoprawni, jak Jankesi. Kiedy ojciec przeczyta� kartk� od dyrektorki, wzi�� pas i trzy razy uderzy� nim Dorthy po pupie. Niezbyt bola�o i by�o warto, gdy� od tego czasu Suzi odczepi�a si� od niej. Dorthy zupe�nie zapomnia�a o obrazie, kt�ry tak nagle stan�� jej przed oczami, a� do chwili, gdy talent objawi� si� ponownie - dwa lata p�niej. Za drugim razem zacz�o si� od snu. Znikn�� gdzie� jeden z ch�opc�w mieszkaj�cych w ma�ych domkach, niewiele starszy od Dorthy. Jego rodzice chodzili od drzwi do drzwi, pytaj�c o synka, a potem do roboty wzi�li si� dwaj policjanci, kt�rzy, przetrz�saj�c wszystkie domki, narobili wiele ha�asu - ale oni nie znale�li ch�opca. Nast�pnego dnia doro�li nie pozwolili dzieciom bawi� si� na dworze. Kobiety �wierka�y pomi�dzy sob� jak wystraszone ptaki, dopytuj�c si� o nowiny, a m�czy�ni przysiadali w kucki na rogach przej�� i pochyleni nad butelkami lub planszami do gry w go, omawiali co� po cichu. By�a po�owa zimy, koniec czerwca, tradycyjny czas niepokoj�w w miasteczku. Stada wieloryb�w przemierza�y oceany o p� �wiata st�d, a rze�nia by�a zamkni�ta - i prawie to samo mo�na by�o rzec o reszcie miasteczka. Wszyscy w kompleksie domk�w bali si�, �e znikni�cie ch�opca mo�e by� pocz�tkiem kolejnego pogromu Japo�czyk�w. Wielu wspomina�o ostatni, sprzed zaledwie dwudziestu lat, i krewniak�w, kt�rych wtedy zabito. Tamtej nocy Dorthy mia�a sen, cho� wcale nie odebra�a tego w ten spos�b. Obudziwszy si�, odkry�a, �e w mroku, zzi�bni�ta stoi obok swoich �pi�cych na macie rodzic�w, g�owa p�ka jej z b�lu, a w ustach ma posmak tranu. Pami�ta�a te�, co powiedzia�a, budz�c si� z transu, poniewa� s�owa te jakby wypali�y si� w jej m�zgu. - Stare zbiorniki w rze�ni! Fakt, �e tak nik�y �lad potraktowano powa�nie, mo�na uzna� za miar� zaniepokojenia ma�ej spo�eczno�ci. Kilkunastu ludzi wdar�o si� do rze�ni. Wi�kszo�� oczywi�cie zosta�a przegnana przez policjant�w, jednak dwaj spo�r�d nich znale�li ch�opaka skulonego w rogu nie u�ywanego ju� zbiornika, do kt�rego wpad� przypadkiem i nie m�g� si� wydosta�, gdy� pokrywa znajdowa�a si� na wysoko�ci dw�ch metr�w nad jego g�ow�. Tej nocy wuj Mishio przyszed� podyskutowa�, co z tym wszystkim pocz��; by� jedynym cz�onkiem rodziny ojca Dorthy, kt�ry jeszcze z nim rozmawia�. Dorthy s�ysza�a g�osy rozm�wc�w, unosz�ce si� i opadaj�ce, przerywane brz�kiem uderzaj�cej o siebie porcelany. Le�a�a w sypialni rodzic�w, gdzie przespa�a ca�y dzie�. Zn�w by�o jej na przemian zimno i gor�co, raz jeszcze mia�a okropne poczucie winy. G�osy nie cich�y, a� w ko�cu Dorthy zasn�a. Ojciec obudzi� j� o szarym �wicie. U�miecha� si� szeroko i zalatywa�o od niego winem ry�owym, a Dorthy zacz�a p�aka�, gdy� by�a pewna, �e zn�w zostanie ukarana. Ojciec wytar� usta grzbietem d�oni i powiedzia�: - By� mo�e jeste� kim� wyj�tkowym, c�reczko. Rozumiesz mnie? Jutro pojedziemy w jedno miejsce w Darwin, �eby to sprawdzi�. Wuj Mishio klepn�� ojca po ramieniu, a jego pomarszczona twarz wykrzywi�a si� dooko�a jedynego oka. - W g�r�, dziewczyno! Precz od tego �wiata! Dorthy ujrza�a za jego plecami twarz matki. Matka u�miecha�a si� dr��cymi wargami i odsuwa�a z czo�a niesforny kosmyk w�os�w. Wok� ust mia�a g��bokie bruzdy zmarszczek. Tak� j� Dorthy zapami�ta�a na zawsze: zm�czon� kobiet� na skraju wytrzyma�o�ci, wyko�czon� nieustannymi przechwa�kami m�a, kruche naczynie mi�o�ci. W taki spos�b rozstrzygn�� si� los dziewczynki, kt�ra po pomy�lnym przejs'ciu test�w kwalifikacyjnych zosta�a przyj�ta w sk�ad grupy badawczej Instytutu Kamali-Silver. Uda�o jej si� uciec z kajdan surowego wychowania, rozlatuj�cych si� betonowych domk�w i opar�w smrodu rze�ni wisz�cych g�st� chmur� nad ma�ym miasteczkiem le��cym na wybrze�u Zachodniej Australii. A jednak, budz�c si� w odleg�ej o pi�tna�cie lat �wietlnych od Ziemi izolatce, zn�w poczu�a zapach bardzo podobny do paskudnej woni rozk�adu, tak dobrze znanej jej z dzieci�stwa. W izbie panowa� g�sty p�mrok. Przez chwil� Dorthy le�a�a spokojnie i zastanawia�a si� nad z�ymi snami, kt�re j� niedawno dr�czy�y. Migocz�ca sie� umys��w i to pojedyncze jestestwo wznosz�ce si� nad horyzontem, niczym kwazar w por�wnaniu z mglistymi Plejadami ludzkiego obozowiska. Poczu�a ogarniaj�cy j� nagle ch��d. To nie by� sen. Wszystko zdarzy�o si� naprawd�. By�a na dole. Na powierzchni podbitej planety. Usiad�a. Ci�ar przygniataj�cy jej cia�o okaza� si� ko�dr�, kt�ra teraz zsun�a si� jej na biodra. Musn�a palcami cudz� koszul� i odkry�a przew�d kropl�wki wbitej w �y�� w zgi�ciu �okcia, kt�ra lekko pulsowa�a w rytm t�tna. Nad jej g�ow� p�on�a ca�a konstelacja bursztynowych lampek aparatury diagnostycznej. Otworzy�y si� drzwi, ukazuj�c ciemn� sylwetk� cz�owieka na tle jasno o�wietlonego korytarza. - No, no, doktor Yoshida - powiedzia� m�ski g�os. - Musi si� pani po�o�y� i odpocz��. - Nieznajomy pchn�� j� delikatnie na poduszki, okry� ko�dr� i chwyci� strzykawk�. Poczu�a lekkie uk�ucie w lewe rami�. Nagle powieki zacz�y jej ci��y� i zdo�a�a tylko wymamrota�: - Mia�am sen... A potem srebrna powierzchnia zn�w si� nad ni� zamkn�a i Dorthy w ko�cu zapad�a w g��boki sen. Kiedy si� obudzi�a, zn�w zobaczy�a przy sobie lekarza. - Kt�ra godzina? - spyta�a szybko. Ten szczup�y m�czyzna o drobnej twarzy i g�stych, czarnych, zaczesanych do ty�u w�osach, u�miechn�� si� lekko. - Czasu okr�towego, czy lokalnego? Co prawda w tej chwili r�nica jest niewielka. Kilka minut po si�dmej rano, tu� po �wicie. Jak pani woli. Dobrze si� pani czuje? - Dobrze - odpowiedzia�a Dorlhy niecierpliwie, cho� nie by�o to prawd�. Pod czaszk� czu�a bolesny u�cisk, a na sk�rze wyst�pi�y jej krople potu. Przypomnia�a sobie chwil�, gdy jej gwa�townie obudzony talent ostrzeg� j� o obecno�ci ogromnej inteligencji. Tam na zewn�trz co� si� czai�o, co� �miertelnie niebezpiecznego. Kiedy spr�bowa�a usi���, lekarz wprawnie jej pom�g�. - Na razie prosz� uwa�a�. Ca�y pani organizm odczuwa skutki wstrz�su, w wyniku kt�rego na dwa dni straci�a pani przytomno��. - Trzeba by�o im powiedzie� o implancie. - Sadzi�am, �e wiedz�. �Dwa dni!� - pomy�la�a z niepokojem. - Kto� tam na g�rze si� nie popisa�, a my, jak zwykle, musimy sprz�ta�. Ustali�em, �e pad�a pani ofiar� interakcji �rodk�w uspokajaj�cych, kt�rymi pani� naszpikowali, z lekiem dozowanym przez pani implant. - Interakcji? - Bardzo nieprzyjemnej. Jednak ju� dochodzi pani do siebie. - Lekarz si�gn�� nad jej g�ow�, by nastawi� co� na aparaturze diagnostycznej. - Przy okazji, jestem doktor Arkady Kilczer. Witamy na dole, doktor Yoshida. Skoro ju� si� pani ockn�a, to mo�e pani� zbadam, dobrze? Zaczn� od p�uc... Gdy doktor bada� j� w typowy dla jego profesji, nieco szorstki i bezosobowy spos�b, Dorthy zastanawia�a si�, co b�dzie dalej. Natychmiast po wyl�dowaniu powinna uda� si� na kt�r�� z wysepek �ycia na tej pustynnej planecie, wykona� swoje zadanie w jednej z plac�wek i wraca�. Przedstawiciele Floty obiecywali jej, �e na tym jej rola si� sko�czy. Odroczono rozpocz�cie akcji? A mo�e j� wyprzedzili, odkryli to, co mia�a odkry� ona i dowiedzieli si�, co przekszta�ci�o ten �wiat? Prawie na pewno byli to ci sami obcy, kt�rzy skolonizowali pas asteroid�w innej, pobliskiej gwiazdy - czerwonego kar�a. Nikt jednak nie wiedzia�, kim byli, ani nawet jak wygl�dali. Tutaj najwidoczniej mieli do czynienia z wymar�� cywilizacj� (chocia� zn�w przypomnia�a sobie o�lepiaj�cy b�ysk, kt�ry na kr�tko jej si� objawi�), natomiast obca cywilizacja, kt�ra zaj�a pas asteroid�w by�a nastawiona zdecydowanie wrogo. Dorthy spyta�a doktora, czy wie co� o ekspedycji, on jednak wzruszy� ramionami, jakby ta sprawa nie mia�a �adnego znaczenia. - Duncan Andrews wr�ci�, kiedy tylko sta�o si� jasne, �e przez pewien czas nie b�dzie pani w formie. Jest cz�owiekiem niecierpliwym i wszyscy w obozie s�yszeli, jak si� spiera� z pani� pu�kownik Chung. Nie chcia�a go pu�ci� bez pani, ale powiedzia�, �e zebranie kolekcji gatunk�w op�nia si� i w ko�cu postawi� na swoim. Jeden zero dla nas. - Dla nas? - Dla naukowc�w. Och, jestem wykwalifikowanym technikiem medycznym, tak w�a�nie zacz��em w Gildii, ale moja prawdziwa praca to badanie system�w nerwowych. To chyba troch� podobne do tego czym pani si� zajmuje - to znaczy, kiedy nie nastawiam zwichni�tych palc�w i nie banda�uj� skalecze� i, oczywi�cie, nie wyci�gam pani z zapa�ci. Obiecuj�, �e przy�l� tu na d� automeda, to mo�e popracujemy razem. Przez chwil� prosz� nie mruga�. - Za�wieci� jej w lewe, a potem w prawe oko. - Kiedy wr�ci Andrews? - Mam nadziej�, �e niebawem. Prosz� podnie�� rami�... nie, drugie. W lewym ma ju� pani do�� dziur. Dorthy pos�usznie zacisn�a i rozlu�ni�a mi�nie. - Niech pani nie patrzy - mrukn�� i wbi� jej ig�� w �y��. Dorthy przyzwyczai�a si� do pobierania krwi podczas lat pracy w Instytucie. Oboj�tnie patrzy�a, jak p�yn wype�nia strzykawk�, a potem spyta�a: - No i jaki jest wynik badania? - Musz� przeprowadzi� analizy. Jest pani g�odna? - Sama nie wiem. - Do�� d�ugo le�a�a pani pod kropl�wk�. Czas nape�ni� czym� przew�d pokarmowy. Skocz� do jadalni, a tu niech maszyna przeprowadza analizy. Kiedy wyszed�, Dorthy spu�ci�a nogi z ��ka i wsta�a. Poczu�a si� tak, jakby kto� uderzy� j� gumowym m�otkiem w podstaw� czaszki. Wszystko dooko�a poczerwienia�o. - Ojej! - powiedzia�a i zacz�a przechadza� si� po ciasnej izolatce, a� md�o�ci ust�pi�y. W szafce znalaz�a kombinezon i par� but�w razem z niewielkim zestawem rzeczy osobistych, kt�re pozwolono jej zabra� na d�. Wyj�a to wszystko i, kiedy wr�ci� Kilczer nios�c przykryt� serwetk� misk�, siedzia�a na ��ku i wci�ga�a buty. - Mam nadziej�, �e nie wsta�a pani za szybko - odezwa� si� z �artobliw� powag�, Dorthy jednak wyczu�a ulg� w jego g�osie: z t� chwil� zdejmowa�a z niego odpowiedzialno�� za swoje zdrowie. Zosta�a tam jeszcze kilka minut, �eby zje�� s�odki grysik, kt�ry jej przyni�s�, Kilczer za� patrzy� na ni� z min� cz�owieka dumnego ze swego dzie�a. - Kiedy pani sko�czy - powiedzia� - pu�kownik Chung zechce pewnie z pani� pom�wi�. - No to niech mnie sama poszuka - odpar�a Dorthy. Podczas rozmowy z komendantem bazy b�dzie musia�a powiedzie�, co widzia�a w kapsule zrzutowej na moment przedtem, zanim zemdla�a. A na to jeszcze nie by�a gotowa. - Nie s�dz�, �eby to by� dobry pomys�... - Chc� si� tylko troch� rozejrze�. Nie jestem skrzyni� ze sprz�tem. Je�li ona chce ze mn� porozmawia�, to bardzo dobrze. Bez trudu mnie znajdzie. - Sko�czy�a zapina� zatrzaski przy butach. - Nie s�dz�, by by�a pani ju� w pe�ni gotowa do �ow�w na zielone ludziki - mrukn�� Kilczer. - Czuj� si� naprawd� dobrze. �Opr�cz tego, �e mnie diabelnie boli, gdy si� �miej� i �miertelnie boj� si� tego, co tam mo�e by�. Baza rozczarowa�a Dorthy, kt�ra spodziewa�a si� czego� egzotycznego, a przynajmniej atmosfery okr�tu gotowego do bitwy. Zamiast tego znalaz�a si� w labiryncie kontener�w, d�ugich, �ebrowanych cylindr�w na po�y zakopanych w pustynnym gruncie, pozbawionych okien i robi�cych wra�enie opustosza�ych. Po�rodku tego wszystkiego sta� niewzruszony betonowy bunkier z r�wno wymalowanym napisem Ob�z 0� 15' S, 50� 28' W nad pancernymi drzwiami. W suchym powietrzu unosi� si� nik�y, ale natr�tny i bogaty w ketony zapach zgnilizny. Wszystko zalewa�y potoki jaskrawego �wiat�a padaj�cego ze �wietl�wek zawieszonych na wysokich s�upach. Niebo by�o jednolicie czarne, tylko na samym skraju jarzy�o si� czerwonaw� po�wiat�, jakby �un� wielkiego, cho� odleg�ego po�aru. Dorthy ruszy�a w t� w�a�nie stron�. R�wna, nie brukowana ulica ko�czy�a si� nagle za ostatnim zbiornikiem, a potem nie by�o ju� nic pr�cz piaszczystej r�wniny usianej stertami potrzaskanych g�az�w. I s�o�ca. Wisia�o tu� nad horyzontem: kula pos�pnej czerwieni poplamiona sznurami czarnych, przywodz�cych na my�l nowotwory plamek. By�o tak wielkie, �e gdy zmru�y�a oczy, by spojrze� na jego migotliwy brzeg z jednej strony, traci�a z oczu przeciwleg�� kraw�d�. W pierwszej chwili pomy�la�a, �e wype�nia p� nieba, lecz w rzeczywisto�ci by�o znacznie mniejsze i zajmowa�o jedn� szesnast�, mo�e dwudziest� cz�� obwodu horyzontu. Jednak i tak by�a to ogromna, zimna gwiazda MO klasy czerwonego kar�a z p�askiego ko�ca wykresu Herlzsprunga i Russclla, w kt�rej r�wnomiernie wypala�y si� resztki pierwotnych pierwiastk�w. Dorthy podnios�a d�o� ku temu s�o�cu, lecz poczu�a tylko s�abe ciep�o, cho� planeta znajdowa�a si� zaledwie dwa miliony kilometr�w od gwiazdy. �wit: najwi�ksze osi�gni�cie istot, kt�re przekszta�ci�y planet�, poniewa� - jak w przypadku ka�dej nadaj�cej si� do zamieszkania towarzyszki czerwonego kar�a - i ten �wiat garn�� si� do nik�ego ognia s�o�ca, wok� kt�rego kr��y�. Jak w przypadku Ksi�yca Ziemi, satelita powinien obraca� ku swemu w�adcy zawsze jedno oblicze - co przekszta�ci�oby je w spalon� pustyni� smagan� gwa�townymi wiatrami, podczas gdy przeciwleg�a strona powinna si� pokry� warstw� lodu, po�r�d kt�rej s�czy�yby si� strumyczki ciek�ego tlenu. A jednak ten �wiat obraca� si� wok� osi. Powoli, oczywi�cie, nie mog�o by� inaczej, ale z szybko�ci� wystarczaj�c�, by na ca�ej niemal powierzchni zapanowa�y w miar� zno�ne temperatury, jednocze�nie za� na tyle wolno, by atmosfera nie uciek�a w przestrze� i by woda mog�a si� rozp�ywa� po ca�ej powierzchni. Patrz�c na ten wsch�d s�o�ca, cz�owiek natychmiast zdawa� sobie spraw� z ogromu osi�gni�cia. A rozgl�daj�c si� wok�, nieuchronnie zaczyna� si� dziwi�, po co kto� zadawa� sobie tyle trudu. Dorthy nabra�a tchu, skrzywi�a si� lekko na wszechobecny zapach, a potem z chrz�stem piasku ruszy�a przed siebie, dodaj�c nowy trop do innych, krzy�uj�cych si� ze �ladami k� pojazd�w. Nic tu nie ros�o, absolutnie nic. Martwy krajobraz nie poddany ludzkiej woli czy potrzebie, ulegaj�cy jedynie kaprysom erozji. Tyle widzia�y oczy cz�owieka. Oczywi�cie rzecz mia�a si� inaczej. Tak jak wsz�dzie obowi�zywa�y tu niezmienne prawa fizyki: ka�dy osuwaj�cy si� g�az zostawia� za sob� �lad na piasku, kraw�d� ka�dej p�ki rozszczepia�a si� niczym kartki papieru, a samotne ska�y by�y pozosta�o�ciami po jakiej� lagunie, nie tkni�tymi przez korozj� �ycia. Nie by�o tu zreszt� �ycia, dop�ki nie pojawi� si� nieprzyjaciel. Dorthy przypomnia�a sobie, �e takie krajobrazy sk�adaj� si� na wi�kszo�� znanych ludzko�ci �wiat�w. W�drowa�a przez pole g�az�w - niekt�re by�y wielko�ci jej g�owy, inne r�wnie du�e, jak ona sama. a widzia�a i wielkie jak domy, je�eli nie znacznie wi�ksze. Na sw�j spos�b by�y bardziej ja�owe, ni� rozkwitaj�ca brz�czeniem przenikaj�cych j� energii kosmiczna pustka. Dorthy dawno temu dosz�a do wniosku, �e poniewa� wszech�wiat jest w przewa�aj�cej cz�ci bezu�yteczny dla ludzkich cel�w (cho� kt� wie, co mo�e interesowa� obcych?), to ludzko�� mo�e mie� jedynie niewielki udzia� w rozwoju wydarze� i nigdy nie odegra w nim wi�kszej roli. Po sze�ciuset latach od natkni�cia si� na pierwszy z nowych �wiat�w, zbadano p�cherzyk przestrzeni nie maj�cy wi�cej ni� trzydzie�ci lat �wietlnych �rednicy, zawieraj�cy czterysta gwiazd, wobec czterystu miliard�w w jednej tylko galaktyce, a z tych czterystu gwiazd jedynie wok� tuzina by�y nadaj�ce si� do zamieszkania planety, w tym kilka ledwie spe�niaj�cych te kryteria. Jeden wybuch gwiazdy w konstelacji Oriona czy Wegi wyzwala� znacznie wi�ksze ilo�ci energii ni� ludzko�� wykorzysta�a od pocz�tku swego istnienia, a w por�wnaniu z energi� produkowan� przez byle kwazar wszystko to by�o jak kropla wobec morza. Wystarczy�o zreszt� pomy�le� o tej tu energii, rozchodz�cej si� bez po�ytku do najdalszych zak�tk�w wszech�wiata. Ta o�wietlona czerwonym blaskiem pustynia by�a zaprzeczeniem jakkolwiek poj�tej u�yteczno�ci. Jakby przecz�c temu rozumowaniu, wij�ca si� wok� plamistego wzg�rza �cie�ka zaprowadzi�a j � do osypiska zamienionego w �mietnik. Le�a�y tu stosy poprzewracanych skrzy� i plastikowych work�w pe�nych przer�nych odpad�w, a tak�e resztki u�ytecznych przedmiot�w, posiekanych ju� dziurami piaszczystej erozji: nieodparta brzydota cywilizacyjnej entropii. Po�r�d �mieci le�a�y te� d�ugie rz�dy kapsu� zrzutowych, �ebrowany metal ich sto�k�w by� mocno osmalony �arem towarzysz�cym l�dowaniu. Niekt�re le�a�y na boku, uwidaczniaj�c tarcze os�on termicznych, a kilka mia�o jeszcze spadochrony, kt�rych postrz�pione, pomara�czowe namioty trzepota�y w podmuchach wiatru, jak ostatnie drgnienia skrzyde� �miertelnie rannych ptak�w. Obok jednej z kapsu� przykucn�a jaka� kobieta, kt�ra oddziera�a fragment metalowej pokrywy sto�ka. W nik�ym blasku �witu per�a ognia na czubku jej palnika by�a o�lepiaj�co jasna i sylwetka nieznajomej rzuca�a d�ugi cie� na okolic�. Gdy Dorthy podesz�a, kobieta wy��czy�a palnik i zsun�a na czo�o ochronne gogle. I zn�w o�lepi�a Dorthy, tym razem b�yskiem u�miechu na tle ciemnej twarzy. - Doktor Yoshida? Pozwolili ju� pani wsta�? - Czy wszyscy w obozie ju� o mnie wiedz�? - To ma�e miejsce. Kobieta wsta�a. By�a wysoka i szczup�a, mia�a prawie dwa metry wzrostu wobec p�tora, kt�rym mog�a si� poszczyci� Dorthy. - Zaczynam to rozumie� - mrukn�a Dorthy. Kobieta za�mia�a si� niskim, czystym g�osem, co zabrzmia�o jak pomruk wielkiego kota. - Jezu Chryste, kilka dni i naprawd� si� dowiesz co to oznacza, skarbie. - Mo�e mi pani powiedzie�, co to za paskudny zapach? - Co? A... To z morza. - Palnik zata�czy� w d�oni nieznajomej. Dorthy us�ysza�a trzask stygn�cego metalu. - Nie rozumiem? - Nie wie pani? - Zaczynam si� dopiero rozgl�da�. - Dorthy kopn�a �wir. - To pierwszy z moich obcych �wiat�w, je�eli nie liczy� Ksi�yca i Tytana. - Obcy �wiat... Tak, to mi si� podoba. No to id�, zobacz sama. �cie�k� obok l�dowiska helikopter�w. Uwa�am, �e ka�dy powinien zobaczy� to od razu. - I zn�w b�ysn�� o�lepiaj�co p�omie� palnika. Kobieta ponownie zaj�a si� swoj� prac�. Dorthy ruszy�a dalej, przecieraj�c oczy pe�ne migotliwych pozosta�o�ci po jaskrawym blasku. Morze? Wychowa�a si� nad Pacyfikiem i wr�ci�a tam po tym, jak wygas� jej kontrakt z Instytutem. Nurkowanie przypomina�o jej zapomniane, ukochane i wyt�sknione uczucie swobodnego upadku. Przesz�a wi�c przez sk�adowisko odpad�w i pod��y�a �cie�k� po piar�ystym zboczu. Po chwili obejrza�a si� za siebie, ale nie zobaczy�a ju� nikogo. Za wzniesieniem ujrza�a sp�achetek sklejonego �ywic� piasku, a na nim par� przytulonych do siebie maszyn i podno�nik. Z jednej strony placu wykwita� p�k maszt�w antenowych zwie�czonych paraboliczn� anten�, kt�rej dysk celowa� w zenit. Do kratownicy przylgn�� niewielki barak. Dalej nie by�o ju� nic pr�cz ledwie widocznej dr�ki po�r�d zapylonych ska�. Po pi�ciu minutach dotar�a do morza. Ci�gn�o si� a� po horyzont, przypominaj�c krzepn�c� w pucharze krew, poplamion� pasmami unosz�cych si� na powierzchni �mieci, jak porowatymi lodowymi g�rami. Wiatr i fale gromadzi�y �mieci wzd�u� pokruszonych p�ek pla�y w kr�te grzywy brudnej bieli, ko�ysanej leniwymi falami i dr��cej na wietrze. A od�r... By� taki strumyk, do kt�rego wpuszczano odpadki z rze�ni, �eby nie zrzuca� ich do oceanu, gdy� p�oszy�yby przep�ywaj�ce stada waleni. Miejscowi nazywali go Bulgot Billabong. Tutejszy zapach, w kt�rym s�aby smr�d �cieku i gnij�cych warzyw miesza� si� z jakim� obrzydliwie metalicznym odorem nie by� a� tak paskudny, jak wo� Bulgota, ale trudno si� dziwi�, �e przywo�a� w Dorthy wspomnienia z dzieci�stwa. Zastanawia�a si�, czy w tym rynsztoku istnieje jakie� �ycie, a potem u�miechn�a si� na my�l o stworach przesyconych odorem rozk�adu. Jak� wo� mieliby dla nich ludzie? Przesz�a si� wzd�u� wybrze�a - g�azy, �awice lu�nych kamyk�w i we�niste grzywy piany dr��cej na wietrze. S�o�ce wci�� wisia�o nisko nad horyzontem, a dalej od niego, na ciemnym niebie zauwa�y�a kilka nik�ych gwiazd, jak prze�wituj�ce przez powierzchni� starego zwierciad�a plamki. Obcy �wiat le��cy w odleg�o�ci o�miu lat �wietlnych od miejsca, gdzie pod promieniami innego czerwonego kar�a - gwiazdy tak mizernej, �e mimo wzgl�dnej blisko�ci S�o�ca nie mia�a nazwy, a jedynie numer katalogowy - ludzie toczyli wojn� z obcymi. Wrogowie. Podejrzewano, �e tutaj ich cywilizacja wymar�a - potwierdza� to fakt, �e Flota zdo�a�a wyl�dowa� na tej planetce i za�o�y� baz�. Jednak pami�taj�c to niesamowite uczucie, kt�re poprzedzi�o jej omdlenie podczas spadku z orbity, Dorthy dosz�a do wniosku, �e niczego nie mo�na by� pewnym. Mimo podwy�szonej wra�liwo�ci spowodowanej interakcj� �rodka uspokajaj�cego z im-plantem, wyda�o jej si� niemo�liwe, by mog�o dosi�gn�� j� co� spoza krzywizny planety. Jakie� to musia�oby by� stworzenie? C� to musia�by by� za umys�? Zastanawia�a si� nad tym wszystkim, ale nie mog�a si� skupi�, poniewa� czu�a �e kto� j� obserwuje. W ko�cu rozejrza�a si� dooko�a i powiedzia�a: - M�g�by ju� pan wyj��! Po chwili zza wielkiego jak dom g�azu, le��cego sto metr�w dalej, wy�oni� si� doktor Kilczer. - Powinienem wiedzie�, �e przed pani talentem nic si� nie ukryje - zawo�a� weso�o. - Dlaczego pan mnie �ledzi? - Pu�kownik Chung martwi si�, czy ta przechadzka wyjdzie pani na zdrowie. - Chyba chcia� pan powiedzie�, �e martwi si� o m�j talent. Kilczer skrzy�owa� ramiona na piersi i opar� si� o nier�wn� kamienn� kolumn�. Potem opu�ci� zwini�te r�kawy kurtki i postawi� ko�nierz. - Pani widzi jak�� r�nic�? - A dlaczego nie? - Robi to pani w tej chwili? - Czy czytam w pa�skich my�lach? - Dorthy u�miechn�a si� lekko. - Za wiele z tym zachodu, a przecie� mo�na po prostu zapyta�. - Jestem uczciwym cz�owiekiem, doktor Yoshida, to prawda, ale chyba nie a� tak prostolinijnym, jak pani s�dzi. - Ale mo�e zechcia�by mi pan opowiedzie� o morzu. Dlaczego ono tak wygl�da? - W wodzie jest mn�stwo bakterii zdolnych do fotosyntezy. S� ich miliony w ka�dej kropli, wszystkie takie same. Rozmna�aj� si� jak szalone w dzie� i gin� w nocy. St�d ten zapach. Jednak s� g��wnym �r�d�em tlenu na tej planecie, trzeba si� wi�c jako� pogodzi� z ich obecno�ci�. Je�li chce pani dowiedzie� si� czego� wi�cej, musi pani zapyta� Muhamida Hussana, on jest naszym ekspertem w lej dziedzinie. - S� jeszcze inne ostoje �ycia? - No c�... klasyfikuje si� pr�bki pobrane z odleg�ych miejsc planety, a Duncan Andrews nie chce powiedzie�, co odkryli jego ludzie albo zesp� majora Ramaro. - I nie s�ycha� nawet plotek? - W obozie roi si� od najr�niejszych plotek. Pu�kownik Chung powie wszystko, co powinna pani wiedzie�, a reszty wkr�tce i tak sama si� pani dowie. - A pan jest jej ch�opcem na posy�ki? W czerwonawym �wietle g��boki rumieniec, kt�ry wype�z� na jego policzki, wygl�da� jak ciemna plama. - Doktor Yoshida, pr�dzej czy p�niej i tak musi pani z ni� porozmawia�. - Nie jestem paczk�. Chyba ju� to panu powiedzia�am. Najbardziej gniewa�o j� to, �e wiedzia�a, i� rozmowy nie uda si� unikn��. Tak w�a�nie przesz�a przez obserwatorium Fra Mauro, uciekaj�c przed jedn� kie�kuj�c� znajomo�ci� w drug� i trzeci�; ale teraz wiedzia�a, �e w ko�cu b�dzie musia�a wyja�ni�, co wyczu�a i co j� dotkn�o. - Prosz�. My, naukowcy musimy nauczy� si� tolerowa� wojskowych - odezwa� si� Kilczer. - W ko�cu to oni nas tu przywie�li. Duncan Andrews mo�e w terenie stawia� na swoim, lecz my musimy jako� wytrzymywa� w bazie. Z powodu swojego talentu b�dzie pani mia�a pewne przywileje, ale mam nadziej�, �e nie odbije si� to na nas. Dorthy wzruszy�a ramionami. - Wcale nie chcia�am tu przyje�d�a�. I chc� jak najszybciej wr�ci� do siebie, wi�c nie b�d� zadziera�a z jak�� nadgorliw� administratork�. W porz�dku? - Skoro o tym mowa, ja przylecia�em tutaj, poniewa� tego chcia�em. Niech si� pani rozejrzy, do�� tu roboty dla wszystkich na tysi�ce lat. Cho�by te bakterie - maj� dwana�cie enzym�w i trzy strukturalne proteiny, b�on� lipidow� i syntetyczny barwnik... i nic wi�cej. Rozwijaj� si� i dziel�, ale nie wygl�da na to, �e maj� jakikolwiek materia� genetyczny, by zapisa� w nim informacj�, jak to robi�. Nie korzystaj� z siarki, potasu, ani po�owy innych pierwiastk�w, jakich potrzebowa�by ka�dy inny �ywy organizm. Ta bakteria nie zosta�a wykrojona z innego �ywego organizmu, tak jak my przycinamy mikroorganizmy do naszych potrzeb; po prostu j� stworzono, doktor Yoshida, zaplanowali j� i zbudowali eksperci, a my nie wiemy, kim byli. Wok� Obozu Zero szpera dwa tuziny naukowc�w, a powinni�my bada� ca�� planet�. Ludzie, kt�rzy kieruj� tym wszystkim z orbity nie zmieni� procedur z obawy, by nasze osi�gni�cia technologiczne nie wpad�y w cudze r�ce, lub p�etwy. - Albo macki. - Cokolwiek pani zechce - machn�� d�oni� Kilczer. - W ka�dym razie Flota u�ywa kapsu� zrzutowych zamiast prom�w z obawy przed tym, by obcy nie opanowali kt�rego� i nie dostali si� na orbit�. U�ywa pojemnik�w paliwowych zamiast baterii fuzji katalitycznej, a przecie� stoimy na powierzchni �wiata, kt�rego szybko�� rotacji zosta�a jako� podkr�cona bez konieczno�ci stopienia skorupy. Ci wojskowi s� stukni�ci, to prawda, ale musimy jako� z nimi wsp�pracowa� i zadowala� si� okruchami, kt�re nam rzucaj�. - Nie pozw�lmy, aby ambicja kaza�a nam zrezygnowa� z u�ytecznego narz�dzia. - Co takiego? - Kilczer potar� d�o� o d�o�. - No tak. Widz�, �e ma pani na wszystko stosowny cytat. C�, prosz� mi wierzy�, nikomu nie zamierzam wbija� no�a w plecy. Nikt z nas nie zamierza tego robi�. W ko�cu jeste�my tu, na dole. Na brod� Marksa, ten wiatr przeszywa do szpiku ko�ci. Poszukam jakiego� dzbanka gor�cej kawy... i mo�e w nim pop�ywam. P�jdzie pani ze mn�? - Dlaczego nie? - westchn�a Dorthy. - Tutaj nie mam nic do roboty. - W tej chwili czterna�cie enzym�w, doktor Yoshida. Te bakterie, kt�re przetrwaj� noc, o �wicie wytwarzaj� jeszcze dwa inne na �cianie kom�rkowej, z kt�rych jeden jest wszechstronnym biodegradatorem, natomiast drugi odpowiada za wykorzystanie szkielet�w w�glowych. Teraz je trac�. Mo�e pozb�dziemy si� tak�e tego smrodu? - Nie znam si� na biologii - wyzna�a Dorthy. Muhamid Hussan u�miechn�� si� i poklepa� jej le��c� na plastikowym stole d�o�. Dorthy j� cofn�a, on za�, niezra�ony, m�wi� dalej: - Jednak to ciekawe, prawda? Tak specyficzny system, niew�tpliwie czysta kultura, ca�kowicie samowystarczalna i czerpi�ca minimaln� ilo�� surowc�w ze �rodowiska. Jeste�my tu kr�tko, mniej ni� jeden planetarny dzie�. Przed nami bardzo wiele bada�. - Jego cichy i nieco ochryp�y g�os trudno by�o us�ysze� w gwarze izby kantyny. W jednym k�cie kilka os�b ogl�da�o program triwizyjny o walkach na BD 20, z najnowszych wiadomo�ci przewiezionych przez statek, kt�rym przyby�a Dorthy. W drugim pi�o kilku ludzi z Floty, kt�rzy co chwil� wybuchali �miechem i pokrzykiwali na siebie, demonstruj�c sztuczny dobry humor i zag�uszaj�c rozmowy nielicznej grupki naukowc�w zebranych wok� Dorthy. - A sk�d wiesz, �e ten smr�d si� nie nasili? - spyta� Hussana siedz�cy obok niej Kilczer. - Nie wiem - Hussan podni�s� d�onie, jakby chwytaj�c nimi powietrze po obu stronach swej k�dzierzawej, ciemnej czupryny. - Ale mog� mie� nadziej�, prawda? - Oczy kry� za archaicznymi, ciemnymi okularami. Pochyli� si� ponad sto�em i spojrza� na Dorthy, kt�ra ujrza�a w szk�ach swoje podw�jne odbicie; wygl�da�o okropnie. - Czy ten komunista powiedzia� pani o najciekawszej sprawie zwi�zanej z bakteriami? - spyta� Hussan. - Jezu Chryste, Hussan, zanudzisz pani� na �mier�, tak samo jak zanudzi�e� ka�dego z nas - wtr�ci�a si� wysoka, ciemnosk�ra kobieta, kt�r� Dorthy spotka�a na z�omowisku. - Co pani s�dzi o tym wszystkim, pani doktor? Wariatkowo, prawda? - u�miechn�a si�, �agodz�c pytanie. - Chyba tak. - Je�eli chodzi o geologi� - poskar�y� si� kto� zbola�ym tonem - to r�wnie dobrze m�g�bym tkwi� na Marsie. Chcia�bym si� przyjrze� tym dziurom. Za�o�y�em si� z fotogrametrami, �e s� pochodzenia wulkanicznego, nic meteorytowego... - A jak odbierzesz wygran�, kiedy wygrasz? - spyta� Hussan. - Oni s� na g�rze, my na dole i nie ma sposobu, by si� tam wdrapa�, dop�ki tu nie uporamy si� ze wszystkim... - Czy to prawda? - zdumia�a si� Dorthy. - Nie mo�na si� dosta� na orbit� z... - Nie z tym, co mamy tu na dole - odpowiedzia� Kilczer. - Przecie� powiedziano mi, �e kiedy sko�cz�, b�d� mog�a wr�ci�. - No to wcisn�li pani kit. - W g�osie m�wi�cego zabrzmia�a ponura satysfakcja, jakby to by�o jakie� w�tpliwe osi�gni�cie. - Mo�e ze�l� na d� prom - pocieszy� j� Kilczer. - Dok�d pani idzie? - Musz� odnale�� pu�kownik Chung. Chyba powinnam z ni� pogada�. - Nie mo�e pani... - Przecisn�wszy si� przez t�um, doktor Kilczer wyszed� za Dorthy na ch�odne powietrze na zewn�trz. - Nie mo�e pani tam po prostu wej�� - doko�czy�. - To cholerne s�o�ce nawet nie drgn�o. Jakby si� czas zatrzyma�. - Och, my�l� �e si� przesun�o o par� stopni. Jutro b�dzie nad czubkami tych pojemnik�w. Przy okazji, centrum dowodzenia jest... o, tam. - Nie musi pan za mn� �azi� - Dorthy odwr�ci�a si� w jego stron�. - Jak si� pani czuje? - Jestem w�ciek�a. Kilczer odgarn�� z czo�a kosmyk w�os�w, poruszanych powiewami wiatru. - Naprawd� nie powiedziano pani, �e zjazd na d� to podr� w jedn� stron�? A jak pani my�la�a, do czego s�u�� te kapsu�y zrzutowe? - Kiedy mnie wsadzali do �rodka, by�am tak nafaszerowana �rodkami uspokajaj�cymi, �e nawet nie pami�ta�am, dok�d mnie wysy�aj�. A tak przy okazji, nie musi mnie pan prowadzi� za r�czk�. - Oczywi�cie - uci�� sucho i zawr�ci�. Dorthy nie zd��y�a odej�� zbyt daleko, kiedy us�ysza�a jego wo�anie: - Kiedy pani sko�czy z pu�kownik Chung, prosz� mnie odwiedzi�. A teraz, �ycz� powodzenia. Dorthy nawet si� nie obejrza�a. Wewn�trz betonowego bunkra dowodzenia Dorthy odprowadzono do windy, kt�ra przez prawie dziesi�� sekund lecia�a w d� z szybko�ci� niemal dor�wnuj�c� pr�dko�ci swobodnego upadku. Przy hamowaniu si�a bezw�adno�ci o ma�o nie zwali�a Dorthy z n�g i eskortuj�ca j� kr�pa Polinezyjka z odrzutowym pistoletem na biodrze podtrzyma�a j� oboj�tnie. - Wci�� nie mog� si� przyzwyczai� do tego, �e jestem na powierzchni - usprawiedliwi�a si� Dorthy z zak�opotaniem, ale tamta nie odpowiedzia�a nawet wzruszeniem ramion i poprowadzi�a j� dalej pustym korytarzem. Po obu stronach wida� by�o otwarte drzwi wiod�ce do ciemnych pomieszcze�. Za jednymi z niewielu zamkni�tych s�ycha� by�o syk pracuj�cej drukarki �wietlnej. Jak daleko rozpo�ciera� si� ten kompleks? Wyobrazi�a sobie niezliczone poziomy tego pszczelego plastra komnat i pomieszcze� w skale - i czemu to mia�o s�u�y�? Wr�g i tak m�g� zniszczy� ka�dy obiekt na tej planecie, cho�by nie wiedzie� jak g��boko by� ukryty pod ziemi�. Eskortuj�ca j� Polinezyjka otworzy�a drzwi i wprowadzi�a Dorthy do �rodka. Siedz�cy wewn�trz kr�py sier�ant wskaza� jej plastikowe krzes�o i niedbale machn�� r�k� oddaj�cej mu honory szeregowiec, kt�ra zaraz wysz�a. - Pu�kownik Chung chcia�a si� ze mn� widzie� - rzek�a Dorthy. Sier�ant zanotowa� co� na ekranie przed sob� i, nie podnosz�c g�owy, mrukn��: - Owszem, doktor Yoshida. Za chwileczk�. Zm�czona tym wszystkim Dorthy usiad�a, czuj�c pulsuj�cy r�wnomiernie b�l g�owy. O Flocie i panuj�cych w niej zwyczajach gor�czkowego po�piechu przerywanego okresami bezczynno�ci zd��y�a si� ju� dowiedzie� tyle, by nie pr�bowa� protest�w. W ko�cu astronomia to nauka, w kt�rej najwa�niejsz� cnot� jest cierpliwo��. Nawet nie czu�a gniewu wywo�anego tym, �e - wbrew temu co jej obiecywano - prawdopodobnie utkn�a tutaj wraz z innymi bez mo�liwo�ci szybkiego powrotu. Z niecierpliwo�ci� oczekiwa�a na dalszy rozw�j wydarze�. Flota mog�a z ni� zrobi� dos�ownie wszystko. Sier�ant nadal j� ignorowa�. Spr�bowa�a zatem przypomnie� sobie t� o�lepiaj�c� chwil� kontaktu, jakiej do�wiadczy�a podczas spadku z orbity. Odtwarza�a wydarzenia w my�lach, dop�ki podoficer nie wy��czy� ekranu i nie wprowadzi� jej do s�siedniego pomieszczenia. Pu�kownik Chung by�a niewysok�, zgrabn� kobiet� z regulaminowo przystrzy�onymi siwymi w�osami i sposobem bycia nieodparcie kojarz�cym si� z biurowym komputerem. W pomieszczeniu opr�cz niej znajdowa�y si� dwa krzes�a, biurko i koja z metalow� szafk� w nogach. Jedynym osobistym przedmiotem by� nefrytowy pos��ek ustawiony na brzegu biurka, kt�ry pu�kownik Chung musn�a palcami, pytaj�c Dorthy, czy napije si� herbaty. - Dzi�kuj�, nie - odpowiedzia�a Dorthy, chc�c od razu przej�� do rzeczy. - Co z ekspedycj�? - A, ekspedycja. Przykro mi, �e nie mog�a pani wzi�� w niej udzia�u. Duncan Andrews wr�ci za dwa dni, wtedy pani� zabierze. - A teraz nie mo�ecie mnie do niego wys�a�? - Pani doktor, mamy tylko kilka maszyn. Ekspedycja doktora Andrewsa i tak wykorzystuje za wiele z nich, cho� liczymy na to, �e nied�ugo jeszcze nam co� tu przy�l�. Boj� si�, �e b�dzie tu pani musia�a poczeka�. Przykro mi, ale nie ma sposobu, �eby pani pom�c ... - Ja tylko chc� zrobi� to, po co mnie tu przys�ano, a potem wraca�. O ile mi wiadomo, nawet to nie b�dzie mo�liwe. Mo�e pani mi powie, w jaki spos�b wydostan� si� st�d? - Jestem pewna, �e dow�dztwo orbitalne znajdzie jakie� rozwi�zanie. - Tylko nie wie pani jakie. Prosz� przesta�, pani pu�kownik. Mog� by� m�oda, ale nie a� tak cholernie naiwna. Mo�e powinnam porozmawia� z admira�em Orquito? - Nie s�dz�. Wykonuj� jego rozkazy, ale i ja nie znam wszystkich szczeg��w. I nie chc� zna�. Nasz� dewiz� jest ostro�no��, doktor Yoshida. Mam nadziej�, �e pani to zrozumie. B�l g�owy by� jak ostrze no�a wbijaj�cego si� klinem w jej czo�o. Z�o�liwo�� pani pu�kownik by�a w por�wnaniu z nim jak b�ysk �wiat�a na skrzyd�ach owada. Nie chcia�a mie� nic wsp�lnego z t� okropn�, pora�aj�c� obc� inteligencj�, nie zamierza�a nawet realizowa� planu Floty. Chcia�a tylko powrotu do samotno�ci, kt�r� jej odebrano, spokoju kontemplacji nie zak��conych szale�stwem ludzkiej dzia�alno�ci. Tymczasem widzia�a ju� jak tygodniami ostro�nie, krok za krokiem porusza si�, doskonale wiedz�c, �e to wszystko na pr�no. - Uwa�am, �e mam prawo porozmawia� z admira�em - rzek�a w ko�cu. - Pani doktor, my tu na dole mamy stan wojny. Z dow�dztwem orbitalnym ��czy nas tylko jeden kana� i przechodz� nim wy��cznie uprzednio zatwierdzane zaszyfrowane wiadomo�ci. - Rozumiem. - Nie musia�a pyta�, by si� dowiedzie�, kto zatwierdza wszystkie przesy�ane wiadomo�ci. - C�, pani pu�kownik, nie chcia�abym nara�a� pani na ryzyko. Nie b�d� narusza�a spokoju tego pani grobowca. - Doktor Yoshida, przede wszystkim obowi�zuje nas tu ostro�no��. Na tej planecie stawiamy dopiero pierwsze