4214

Szczegóły
Tytuł 4214
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4214 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4214 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4214 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy Sosnowski Apokryf Ag�ai Oto ona: drepcze �wi�tokrzysk�, w cieniu wysokiej, zwartej zabudowy, jakby szczelin� w skorupie ziemi. Brudnym przedzia�kiem. Blizn� na sk�rze. Wysz�a zza rogu Nowego �wiatu i sunie w kierunku placu Powsta�c�w. Robak pod grafitowym niebem, Zakurzona. Przeterminowana. Szare w�osy rzadkimi k�akami okrywaj� czaszk�. Sk�ra na ciemieniu pop�ka�a, jakby naci�gni�ta nadmiernie, przesuszona, zetla�a. Cz�api� pantofle, ub�ocone i rozmi�k�e: sk�d masz mokre podeszwy tego dnia bez deszczu? Kobieta idzie. Sk�d masz mokre podeszwy? Kroczy pracowicie. Sk�d? Chrobocze mechanizm, stawy trzeszcz�, zgrzytaj�. Ortalionowy m�ski p�aszcz jak chitynowy pancerz. G�owa obraca si� wahad�owo: w prawo, w lewo. W prawo: kobieta porusza si� wolniej od przechodni�w. W lewo: wolniej od samochod�w wlok�cych si� w popo�udniowym korku. Inaczej, wolniej. Mozolnie wspina si� po kratkach chodnika - sk�d mokre podeszwy tego dnia? - po krzywi�nie, po zboczu, bo chyba musi to by� zbocze i krzywizna, skoro wspina si� tak mozolnie. Jak pusto: zielonowodniste oczy nie zatrzymuj� si� na nikim. Widz� niewiele: �renice zablokowane w pozycji o�lepiaj�cy blask. Nie wi�ksze ni� czubki szpilek. A przecie� jest szaro. Na chwil� zatrzymuje j� uderzenie wiatru. W pami�ci kobiety resztki komend, zatarte procedury, rozsypany s�ownik. Lalka puszczona samopas, nie od�owiona w por�. Na placu Wilsona, ko�o kina - druga. Ko�ysze si� na pi�tach, jakby w zamachach tu�owia szuka�a energii potrzebnej do skoku na jezdni�, pod nadje�d�aj�c� ci�ar�wk�. Obok sterta zaple�nia�ych toreb, a wszystkie jej. Sk�d masz te torby (tego dnia bez deszczu)? Wygl�da dok�adnie tak samo jak pierwsza. A kto si� tam zorientuje. Cho�by spotka� obydwie w ci�gu jednego popo�udnia, pomy�li: wariatka podjecha�a autobusem. Ach, nawet tyle nie. Za du�o uwagi. Co najwy�ej: ile �ebractwa na ulicach. Byty pozbawione znaczenia. Nierejestrowane. Lepkie, cuchn�ce kukie�ki automatycznie w��czaj� w pami�ci przechodni�w polecenie resel. Gorzej, gdyby trafi�y na siebie. Ale. na szcz�cie, �oliborz i �wi�tokrzyska to za du�y dystans. Cho�by sz�y w zbie�nych kierunkach, ju� nie dojd�. Energia obu jest na wyczerpaniu, a mechanizm autodestrukcji nie powinien zawie��, sprawdzany by� wielokrotnie, opracowany najstaranniej. Wi�c w pewne] chwili: 1. zwrot w najbli�sze podw�rko, 2. znale�� otwarte drzwi do piwnicy, 3. zej�� po stopniach, 4. kucn��, 5. g�owa mi�dzy kolana. 6. znieruchomie�, 7. samoza-plon, 8. koniec. Potem dozorca pomy�li, �e dzieciaki urz�dzi�y pod schodami ognisko: bebechy z telewizora, stare ubrania, po�amana rama od roweru. Patrz pan. Straszna chuliganeria, panie. Cz�� pierwsza Kto raz utraci�, co� ty utraci!. ten nigdzie nie zazna spokoju. Nietzsche: Vereinsamt 1 Dla mnie ta historia zacz�a si� w pierwszych dniach stycznia 1994 roku (cho� w istocie ci�gn�a si� ju� od dawna). Jesieni� otrzyma�em nareszcie stypendium doktoranckie. Mia�em napisa� prac� pod roboczym tytu�em: Koncepcja osoby ludzkiej w p�nych pismach Edwarda Abra-mowstkiego. Ciekawi�o mnie, jak cz�owiek, kt�ry wsp�tworzy� program Polskiej Partii Socjalistycznej i rozwija� ruch sp�dzielczy, m�g� doj�� do bada� nad telepati� i wp�ywem narkotyk�w na �wiadomo��, nie m�wi�c o wierze w reinkarnacj�. Przesiadywa�em do p�na w bibliotekach i pewnego wieczoru, ni z tego, ni z owego, zasta�em �on� pakuj�c� si� do dw�ch wielkich toreb turystycznych i gigantycznej walizki po te�ciu. Rozmawiali�my potem ca�� noc, ale, prawd� powiedziawszy, nie by�o ju� o czym. Nad ranem, p�acz�c, zadzwoni�a po taks�wk�. Zosta�em sam. Kilka dni po�wi�ci�em przygl�daniu si� drobnym p�kni�ciom farby na suficie nad ��kiem; po si�dmej zaczyna�em je ju� widzie� wyra�nie, rysunek nabiera� kontrastu (wszystko spowite w r�owaw� po�wiat�, kt�r� blaskowi s�o�ca nadawa�y zaci�gni�te na sta�e zas�ony), oko�o trzeciej zapada� powoli zmrok i je�li nie mia�em si�y, aby wyci�gn�� r�k� do lampki nocnej, przez pozosta�ych kilkana�cie godzin odtwarza�em je z pami�ci, le��c w ca�kowitych ciemno�ciach. Czasem wstawa�em, �eby si�gn�� do lod�wki; kiedy resztka zapas�w alkoholu po ostatnim sylwestrze zosta�a ju� wyczerpana (by�o tego troch�, bo go�cie pili mniej, ni� si� spodziewali�my), wsta�em na dobre i przyjrza�em si� sobie w lustrze. Gdzie si� podzia� grzeczny ch�opiec, kt�rego tu widywa�em? I jaki dziwny grymas ust! Chyba zawsze chcia�em mie� brod�, przypomnia�em sobie. Na pocz�tek nowego �ycia postanowi�em umy� z�by. O dziwo, nie wyczerpa�o to moich si� do ko�ca; przeciwnie, poczu�em g��d, kt�ry zmobilizowa� mnie, �eby p�j�� do sklepu. Z tej pierwszej wyprawy niewiele przynios�em, bo przy kasie wisia� plakat, na kt�rym jaka� silikonowa modelka reklamowa�a coca-col�, co przywiod�o mi na my�l, jak te� sp�dza czas moja by�a - powoli uczy�em si� tej formu�y. Imaginacyjny obraz jej nagiego cia�a w obj�ciach nieznanego mi zreszt� �obuza, jej piersi pieszczonych przez jego d�onie, przyprawi� mnie nieomal o torsje. Mimo to po paru godzinach wsta�em ponownie. Nie uton�, kurwa, nie uton�, powiedzia�em sobie g�o�no, b�d� mia� mn�stwo kobiet. B�d� mia� udane �ycie. Ona b�dzie jeszcze �a�owa�. �ciany po raz pierwszy od wielu dni us�ysza�y ludzki glos, je�li nie liczy� cichego wycia, kt�re chyba zdarzy�o mi si� kt�rej� nocy. Przez telefon zam�wi�em pizz� i w��czy�em telewizor. Traf chcia�, �e nadawali akurat Casablank�. Rick bardzo mi pom�g�. Kapitan Renault jest taki sam jak inni ludzie, tylko bardziej. W�o�y�em czarny golf, nuc�c As Time Goes By. Od tej pory postanowi�em nie rozstawa� si� z czerni�. Nie mia�em poj�cia, jak b�d� �y�. ale tymczasem trzeba by�o rozwi�za� podproblem: jak b�d� �y� do pierwszego. Stypendium na uniwersytecie mia�o oczywi�cie charakter mocno symboliczny, w gruncie rzeczy od p� roku pozostawa�em na utrzymaniu �ony, a wszystko wskazywa�o na to. �e na jej dalsz� pomoc raczej liczy� nie mog�. Mo�e nawet kupi�a ju� pierwsz� koszul� dla tego drugiego m�czyzny. Zacz��em dzwoni� do znajomych. Czwarty kolejny rozm�wca, znajomy z telewizji, zareagowa� szybko i konkretnie: Mo�e napisa�by� scenariusz dla redakcji program�w edukacyjnych? Rozumiesz, o reformie program�w szkolnych, to jest co� wi�cej, w gruncie rzeczy reforma mentalno�ci, no i s� na to pieni�dze. Speszy�o mnie troch�, �e mia�em zacz�� od odcinka po�wi�conego nauczaniu �aciny; jak ka�dy absolwent polonistyki, potrafi�em naturalnie rzuci� kilka zgrabnych sentencji w rodzaju Amiens Plato, sed magis amica veritas lub Galia est omnis divisa in parles tres, ewentualnie De gustibus non est disputandum, ale realny kontakt z mow� Cezara zako�czy�em na pierwszym roku studi�w, w czerwcu 1987, �rednio zreszt� zdanym egzaminem. Przypomnia�em sobie jednak o istnieniu Puelli. Wi�c powiedzia�em: tak. Puello, och Puello. Ci z matematycznych klas, gdzie �aciny nie przewidywa� program, ��dali przez ciebie zaj�� dodatkowych. Kiedy na studni�wk� przysz�a� z jakim� siwym, do ostatniego dnia matury dyskutowali�my, czy to by� tw�j facet, czy tatu�. Puella by�a pi�kna nieludzkim, niepodleg�ym czasowi pi�knem. Jej nieco sko�ne oczy przypomina�y oczy etruskich pos�g�w, co dawa�oby jej par� tysi�cy lat. Z kolei w jej nienagannie wykrojonych, blador�owych ustach by�o co� tak dziewiczego jak u dziesi�cioletniej dziewczynki. Dziesi�cio - lub tysi�cletnia Puella znikn�a mi potem z pola widzenia. Pozosta� mi po niej Amiens Plato i sentyment do zapachu perfum, kt�rych nazwy nigdy nie pozna�em. Ale wiedzia�em, �e uczy dalej w mojej szkole. Trwa�a akurat lekcja, zielone linoleum ci�gn�o si� przez ca�y korytarz jak dawniej, jak dawniej pos�g patrona szko�y nosi� �lady aktywno�ci plastycznej uczni�w (my�my konsekwentnie zak�adali mu czapeczki, teraz na twarzy bohatera zna� by�o, �e niedawno mia� dorysowane kred� okulary). W sekretariacie u�wiadomiono mi, �e pytam o dyrektork� szko�y i �e musz� poczeka� do dzwonka. Awans Puelli ucieszy� mnie, ale i zak�opota�. Min�o jednak sporo czasu - mo�e mnie nie pami�ta? Zobaczy�em j� ko�o siebie z op�nieniem. - Kogo widz�! Co ci� do nas sprowadza? - zawo�a�a z takim entuzjazmem, jakby nie mia�a od czasu mojej matury tych kilkuset uczni�w. Potem kiwa�a g�ow� do taktu moich s��w - aktualny program j�zyka �aci�skiego, podr�czniki, oczekiwania uczni�w - a jej etruskie oczy przygl�da�y mi si� z b�yskiem rozbawienia. W ko�cu zapyta�a: - A ty by� nie pouczy� w naszej szkole? Dramatycznie szukam polonisty. Dobrego polonisty - na legendarne blador�owe wargi przybl�kal si� u�miech. To by�o bez sensu. Potrzebna mi by�a praca dobrze p�atna i ma�o anga�uj�ca, a nie wzi�cie sobie na g�ow� kilkudziesi�ciu uczni�w, z ich nieumiej�tno�ci� napisania s�owa�g�eg��ka� i nieprzezwyci�onym wstr�tem do Orzeszkowej. I to za sum�, kt�ra przypomina�a raczej zapomog� ni� pensj�. Ale Puella... Kamienny patron z dorysowanymi okularami... Zielone linoleum... Kiedy widzia�em je ostatni raz, nie zna�em jeszcze mojej by�ej, zamierza�em rozprawi� si� szybko z polonistyk� i p�j�� na re�yseri� filmow�, przekonany, �e Oscar mnie nie ominie. W barze na rogu jadali�my z kumplami hamburgery, ho�ubi�c wzajemnie swoje wysokie o sobie mniemanie. Ka�da dyskoteka by�a obietnic� spotkania najwi�kszej i jedynej mi�o�ci naszego �ycia. Puella patrzy wyczekuj�co, w jej jasnych w�osach widz� srebrne nici, jakie� uczennice mijaj� nas i s�ysz�, jak jedna do drugiej m�wi nieco zbyt g�o�no: co to za kolejny don Pedro? Abramowski mo�e w ko�cu poczeka�, sporo zd��y�em zrobi�, pracowa�em nad nim intensywnie, zbyt intensywnie - dopowiada we mnie ten. kt�ry jeszcze d�ugo b�dzie op�akiwa� moje ma��e�stwo. - Ile godzin? - pytam, a Puella u�miecha si� promiennie. Powinienem by� zapyta�, kto w tej szkole uczy teraz muzyki. Albo przynajmniej zainteresowa� si�, dlaczego tamta dziewczynka u�y�a w pytaniu o don Pedra s�owa kolejny. To byio znacznie wa�niejsze. Rick by nie przegapi� takiego sygna�u. 2 Szko�a okaza�a si� szybko czym� w rodzaju jogi: narzuca�a trwaniu szkielet, rytm. kt�remu mog�em si� podda� bez dalszych uzasadnie�. Kt�remu musia�em si� podda�. Czwartek, kiedy mia�em dzie� wolny, by� najgorszym dniem tygodnia, pomijaj�c weekendy, kt�re kosztowa�y oczywi�cie najwi�cej; ale nawet w te puste przedpo�udnia wystarczy�o przypomnie� sobie o istnieniu czterech klas. blisko stu dwudziestu os�b, potencjalnie sympatycznych i aktualnie pozbawionych lito�ci, �eby obla� si� ze zgrozy potem - zamiast �zami - i zanurzy� si� w studiowanie dawno nieod�wie�anych tekst�w: Kochanowskiego, Mickiewicza, Reymonta, Herlinga-Grudzi�skiego... Jak odarty z domu �limak, kt�ry odzyska� tymczasow�, to prawda, skorup�, chwali�em sobie coraz bardziej moment gdy tak lekkomy�lnie da�em si� uwie�� u�miechowi P�elli. W tym teatrze, gdzie gra�em rol� pana od polskiego, przemyca�em opowie�ci o sobie, komentowa�em gorzk� m�dro�� pie�ni Kochanowskiego lekko tylko zamaskowanymi wspomnieniami z w�asnych upiornych sobotnich porank�w, kiedy jedynie alkohol, kt�rego wci�� nieco nadu�ywa�em, ratowa� mnie przed ze�li�ni�ciem si� w bezgraniczn� rozpacz - Rozka�, panie, czeladzi, niech na st� dobrego wina przynaszaj� - i sprawia�o mi sztuback� uciech�, �e pomi�dzy klas�wkami i zapisywanymi na tablicy tematami lekcji ten kawa�ek mnie musi wydawa� si� kolejnym aktem kreacji, kolejnym kawa�kiem formy. Z biegiem czasu wszystko na moich lekcjach sta�o si� prawdziwe, cho� pozostawa�o nierzeczywiste, umowne. Po paru tygodniach na hospitacj� przysz�a do mnie Puella. Wiedzia�am, �e b�dziesz si� do tego nadawa�, powiedzia�a mi, odchodz�c potem w g��b korytarza. Na tym samym korytarzu zobaczy�em - nieco wcze�niej, chyba po jakim� tygodniu pracy - znajom� twarz i zanim dotarto do mnie, �e mam przed sob� don Pedra numer jeden, zastanawia�em si� przez chwil�, czy dobrze widz�. Je�li to ten cz�owiek, kt�rego - zdawa�o mi si� - poznaje, w jakim w�a�ciwie charakterze przyszed� do szko�y? Gdy mnie mija� w ha�a�liwym t�umie, nasze spojrzenia spotka�y si� na u�amek sekundy i cie� zdziwienia przelecia� tak�e po jego twarzy. Ale nie zatrzyma� si�, poszed� dalej, do toalety kofo schod�w. Przez chwii� poczu�em si� tak, jakby przemaszerowa�o koio mnie odbicie z lustra: czarny sweter, czarne d�insy, kilkudniowy zarost (fkie o�dock shade, jak mnie podsumowa�a anglistka, kt�ra uczy�a ju� za moich czas�w, ale nie mnie). Powinien tu uczy� religii, przelecia�o mi przez g�ow�, emanowa�a z niego jaka� duchowo��, cho� w klimatach raczej prawos�awnych ni� rzymskokatolickich, my�la�o si� we mnie, gdy ruszatem w przeciwn� stron�, z dziennikiem pod pach�. Zawzi�cie kopi�cy zo�k� m�odzie�cy z maturalnej klasy kiwn�li mi g�owami, jakby w ich karkach zainstalowane by�y malutkie d�wigienki: brody mechanicznie wysun�y si� do przodu, przykurcz szyi. dzie� dobry, sorze. Zatrzyma�em si� przy planie lekcji, no tak, wychowanie muzyczne - prof. Kieszczewski. No tak. Adam Kieszczewski by� moim dalekim krewnym. Nie widzia�em go od dawna. Starszy o kilka lat. pozostawa� d�ugo ulubie�cem wszystkich bab� i ciotek, kt�rych w naszej szeroko rozga��zionej rodzinie nie brakowa�o: p�ne dziecko wujka Janka i cioci Reni. Kierowany by� na pianist� i przynajmniej parokrotnie u�wietnia� rodzinne sp�dy ma�ymi recitalami: DlaElizy. jaki� prosty mazurek, wolno grana fuga Bacha. Troch� mu wtedy zazdro�ci�em - fontazia pod szyj�, skupionej miny, z jak� siada� do instrumentu, rozczulenia w oczach doros�ych. Potem by�a jeszcze jedna impreza, u wujostwa, w kamienicy niedaleko Nowego �wiatu, na kt�r� przyszli jego koledzy - studenci z akademii. Muzykowanie przeci�gn�o si� do nocy. prawie ze sk�ry wyskakiwa�em, �eby z nimi pozosta�, ale �wie�o upieczony licealista nie by� dla nich atrakcyjnym towarzystwem, zreszt� moi rodzice z regu�y o dwudziestej drugiej ruszali do domu i oczywi�cie zabrali mnie ze sob�. Potem zacz�o si� m�wi�, �e w nadchodz�cym konkursie chopinowskim ma spore szans� - a jeszcze p�niej wybuch� skandal, bo Adam rzuci� nagle instrument, sk��ci� si� z rodzicami i znik� gdzie� (z jak�� Ram�, jak to obja�nia�a zniesmaczona ciocia Lusia, najlepiej poinformowana). By�a po�owa lat osiemdziesi�tych, rodzice Adama wkr�tce umarli, a rodzina solidarnie uzna�a go za nieistniej�cego. I oto teraz zobaczy�em go ponownie. W szkole bywa� tylko trzy razy w tygodniu - trzeci raz w czwartek, dlatego tak rzadko go spotyka�em. Puella, kt�rej wkr�tce napomkn��em o pokrewie�stwie, zareagowa�a do�� dziwnie. Ty jeste� kuzynem profesora, no �adnie - u�miechn�a si�, ale jako� tak: jednym ko�cem blador�owych ust, troch� krzywo - to chyba jeste� ostatni� nasza nadziej�. Mo�e by� z nim porozmawia�? To trudny cz�owiek. Zabrzmia� dzwonek i nie uda�o mi si� dopyta�, o co chodzi. Adam, jak zauwa�y�em, unika� pokoju nauczycielskiego. Nie do ko�ca go rozumia�em. Cz�� tych ludzi zna�em sprzed lat i czu�em do nich co� w rodzaju sympatii - nawet je�li peowiec (zwany niezbyt �yczliwie, jeszcze od moich czas�w. Suchost�jem) opowiada� �enuj�ce dowcipy, biologiczka Flora wdzi�czy�a si� niesmacznie do pana Drabczyka od chemii, a postarza�y wuefmen, zagl�daj�cy tu na d�ugiej przerwie, nieodmiennie wyci�ga� z torby �Trybun� i dowodzi� przy�apanemu akurat nauczycielowi (obok jego krzese�ka prowadzi� szlak do ekspresu z kaw� i z powrotem), �e kiedy� by�o lepiej. Mimo wszystko zdawa�o mi si�, �e jest w tych ludziach co� dobrego, cho� nie umia�bym powiedzie� wyra�nie, co. Mo�e to, �e pozostawali wci�� tacy sami? Mo�e to, �e traktowali mnie 2 nobilituj�c� dawnego ucznia bezpo�rednio�ci�, w kt�rej mimowolnie dosluchiwa�em si� dumy (uda� nam si� absolwent)? A mo�e to tkwi�o we mnie, w mojej potrzebie sympatyzowania z �ywymi istotami, kt�rych mi brakowa�o we w�asnym mieszkaniu? W ka�dym razie Kleszczewski praktycznie w pokoju nauczycielskim nie bywa�. Ale nie wierzy�em, �eby Puella o to akurat mia�a do niego pretensj�. Sama nie zachodzi�a tu zbyt cz�sto, ch�tniej przesiaduj�c w swoim gabinecie na parterze; jej obecno�� podnieca�a zreszt� peowca do jeszcze bardziej oble�nych anegdot (cho� zwa�ywszy ich zwyk�� jako��, wydawa�oby si� to niemo�liwe), tak �e zacz��em si� �apa� na oddechu ulgi, kiedy wr�ciwszy z lekcji, nie zastawa�em jej w pokoju. W okre�leniu trudny cz�owiek musia�o si� kry� co� innego. Na razie nie wiedzia�em, co. Tymczasem w trzecim tygodniu mojej pracy przysz�a odwil� i zmusi�a mnie do zabrania z domu parasola. Nie lubi�em go; by� to prezent od mojej by�ej na ostatnie mi-ko�ajki i nie umia�em nie wi�za� z nim przykrej my�li, �e kupuj�c mi go. bez w�tpienia naby�a te� jaki� drobiazg dla swojego kochanka, z kt�rym romans, jak si� dowiedzia�em tamtej nocy, ci�gn�� si� ju� od wielu miesi�cy. Ale rano pada�o, a ja nie chcia�em na konto swojego rozwodu dorobi� si� jeszcze grypy. Burcz�c nie�yczliwie do pseudobambusowej r�czki, chroni�em si� wi�c pod parasolem przed naj obrzydli wsz� odmian� deszczu ze �niegiem: brudnobiaie �aty szybowa�y skomplikowanymi trajektoriami, by wykr�ciwszy u ko�ca swego lotu klasyczn� beczk�, przylepi� si� do twarzy, na kt�rej zamienia�y si� natychmiast w tre�ciw�, lepk� kropl�. Jednak p�niej, w czasie lekcji, za oknem za�wieci�o s�o�ce. Tote� natychmiast o moim parasolu zapomnia�em. W tamtym okresie stara�em si� op�nia� sw�j powr�t do pustego mieszkania. Z rosn�cym samozaparciem zalicza�em wszystkie premiery kinowe - Deticatessen. Wiele ha�asu o nic, przegl�d film�w Almodovara na Nowym Mie�cie - bo Biblioteka Narodowa te� mi si� fatalnie tymczasem kojarzy�a. Tego dnia wybra�em si� na Wiek niewinno�ci do.,Rejsu� i gdy przygn�biony wyszed�em na ulic� (film doprawdy nie nadawa� si� dla �wie�o opuszczonych m�czyzn, przed seansem powinny by� wy�wietlane specjalne ostrze�enia - my�la�em), niebo zn�w okrywa�y g�ste chmury. Dochodzi�a si�dma. Wtedy przyjrza�em si� swoim pustym d�oniom i u�wiadomi�em sobie, �e jeszcze niedawno co� w nich trzyma�em. Nie, nie �on�. Parasol. Nie namy�laj�c si� d�ugo, w zaczynaj�cej si� ulewie wsiad�em do autobusu i pojecha�em pod szko��. Spodziewa�em si�, �e b�d� musia� si� zdrowo nako�ata�, zanim otworzy mi umiarkowanie trze�wy ci��; ale o dziwo drzwi liceum byty jeszcze otwarte. Co tak p�no? wymamrota� dozorca, wychylaj�c si� ze swojej str��wki. Chyba mnie pozna�, bo nie czekaj�c na odpowied�, schowa� si� w niej zaraz, zwabiony g�osem spikera i b�yskiem opr�nionej do po�owy flaszki. Zajrza�em za nim, �ci�gn��em z haczyka klucz do pokoju nauczycielskiego. I gdy szed�em na drugie pi�tro, us�ysza�em, �e co� jeszcze, poza telewizorem, m�ci spok�j opustosza�ego budynku. Byiy to d�wi�ki fortepianu. 3 Z roz�o�onym parasolem (jeszcze si� zaci��, sukinsyn), w zawilg�ej jesionce, ciemnym i d�ugim korytarzem, za �r�d�em d�wi�ku. Na zewn�trznych kraw�dziach st�p, �eby by�o ciszej, jakby dozorca m�g� mnie us�ysze� przez pi�tra, a ja jakbym nie mia� prawa tu by� (jeste� w ko�cu nauczycielem w tej szkole, mrukn��em do siebie bez przekonania). O sp�oszeniu pianisty jako� nie pomy�la�em - gra� zbyt zapami�tale, zbyt p�ynnie, �eby obchodzi�a go moja obecno��. Pi�tro w d� - po cholernie skrzypi�cych schodach. Tutaj ogl�dali�my w pierwszej klasie pornograficzne fotki - czarno-bia�e reprodukcje ze szwedzkich �wierszczyk�w, przedstawiaj�ce tak zdumiewaj�ce nas uk�ady cia�, �e bez zrozumienia obracali�my je na wszystkie strony, spieraj�c si�. �gdzie jest g�ra�. Utw�r, kt�ry wydawa� rni si� fortepianowym wyci�giem z Orfeusza i Eujjdyki Glucka - bardzo lubili�my to z Beat� - sko�czy� si� nagle i po kr�tkiej przerwie, kt�r� przetrwa�em z jedn� nog� wyci�gni�t� groteskowo nad otch�ani� schod�w, rozleg�o si� co� rozpaczliwie melancholijnego. Monotonnego. Obr�conego w nas�uchiwanie ciszy mi�dzy d�wi�kami. Zbli�a�em si�. Korytarz na pierwszym pi�trze te� by� ciemny, ale zza drzwi naprzeciwko s�czy�o si� �wiat�o. Przystan��em. Przelecia�o mi przez g�ow�, �e je�li nie do�� dziwna by�a ta rozpocz�ta bez ostrze�enia kariera nauczyciela, to, w czym uczestnicz� w tej chwili, przekracza wszelkie miary dziwactwa. Ju� nawet nie czu�em si� opuszczony, zdradzony, nieszcz�liwy ani nawet mokry. W og�le trudno mi by�o uwierzy�, �e to ja. Utwory by�y do�� kr�tkie, ale zbudowane wok� jednakowych lub - nie by�em pewien - podobnych akord�w, jakby lewa r�ka pianisty natrz�sa�a si� subtelnie z r�ki prawej, prowokowa�a ja do opowiadania smutku, kt�ry wobec wci�� tego samego akompaniamentu ujawnia� swoj� tandetn� kokieteri�. Zmienia� si� w tanie mamrotanie. W chorowit� katarynk�. By�o w tym co� okrutnego. A jednak poczu�em nagle dziwn� ulg�. l zanim zd��y�em powstrzyma� w�asn� r�k�, kt�ra sama polecia�a mi do przodu, uchyli�em drzwi. D�wi�k urwa� si� momentalnie, Kleszczewski, siedz�cy za pianinem, obr�ci� si� ku mnie ca�ym cia�em z takim przera�eniem w oczach, �e zgasi�em natychmiast sw�j u�miech, kt�ry - r�wnie automatyczny jak ruch r�ki - unosi� mi w�a�nie policzki. Zn�w poczu�em si�, jakbym patrzy� w lustro: my�l�, �e mia�em tak� sam� min�. gdy tamtej nocy dotar�o do mnie wreszcie, �e moja �ona nie wybiera si� do babci albo na wycieczk� do Pragi, tylko znika z mojego �ycia. Zdziwienie, strach, roz�alenie, w�ciek�o��. I ten zarost - taki sam, jaki teraz nosi�em. Co. u licha, pomy�la�o co� we mnie, ilu tych brodatych des-pertil�w w jednej szkole? - Przepraszam - odezwa�em si� g�upio. - Przeszkodzi�em ci? W sali panowa� p�mrok. Kleszczewski przestawi� sobie na pianino lampk� z biurka, z weso�kowato ��tym kloszem. Ledwo �arzyta si� tam s�aba �ar�wka. O�wietla�a go z boku: wyra�nie widzia�em tylko w�oski stercz�ce mu na policzku. Wydawa�o mi si�, �e wci�� nie zmienia wyrazu twarzy, W ka�dym razie si� nie poruszy�. - Przepraszam - powt�rzy�em po namy�le. - Mog� by� z panem na ty? My�my si� kiedy� znali. Ja mam na imi� \\ojtek. Jeste�my kuzynami. Odwr�ci� si� w stron� klawiatury, - Tak - mrukn��. - Zajrza�em, bo zostawi�em parasol - brn��em. Cofn�� g�ow� by�oby chyba r�wnie g�upio, a bardziej niegrzecznie; a przy tym chcia�em, �eby gra�, kiedy b�d� odchodzi! - hm, zostawi�em parasol... l us�ysza�em... To by�o �adne. - Tak - wci�� bez ruchu, jak przymocowany do sto�ka. Za oknem pulsowa�y pomara�czowe �wiat�a na skrzy�owaniu. - Mo�esz mi powiedzie�, co to by�o? I ju� p�jd�. (Czy t\ si� zanadto nie przymilasz? - skarci�em si� w duchu.) Pauza. U�wiadomi�em sobie, �e nasz dialog przypomina rytmem utw�r, kt�ry przerwa�o moje wtargni�cie. Powinienem us�ysze� znowu �tak�. Zamiast tego zamkn�� klawiatur�. - Nie mam instrumentu. Ma�e mieszkanie - odnios�em dziwne wra�enie, �e si� t�umaczy, - P�jd� ju�. - Przepraszam - ze z�o�ci� poczu�em, �e zbiera mi si� na p�acz. Przecie� nie chcia�em przerywa� muzyki. Naprawd� mi si� podoba�a. - Nie. - Poj�cia nie mam, do czego odnosiio si� to �nie�. D�wign�� si� ze stoika, si�gn�� po sk�rzan� kurtk�, kt�ra le�a�a rzucona na biurko. Spojrza� na mnie jeszcze raz i chyba si� skrzywi�. Mog�em od biedy uzna�, �e si� u�miechn��. - Wiedzia�em, �e sk�d� znam cz�owieka. I �e imi� na W. Tak, kuzynie - robi�o to wra�enie, jakby si� rozp�dza�, nabiera� energii do m�wienia i zamaszysto�ci gest�w. Zgasi� lampk� pacni�ciem, niby fina�owym uderzeniem w klawisz. - A Satie, kuzynie, jest bardzo �adny. Bardzo w porz�dku. I na drewniane r�ce jak znalaz�. Nie odezwa�em si�, robi�c mu miejsce w drzwiach. Spojrzai na parasol, kt�ry do tej pory trzyma�em za sob�. - Co ty z rym...? Pada ci tutaj? - Zaci�� si�. cholernik. Szlag, pomy�la�em sobie, robi ze mnie giupa. Dlatego �e mi si� spodoba�a jego muzyczka. Znowu poczu�em �zy. Zirytowa�o mnie to tak bardzo, �e natychmiast mi przeszio. Ruszy�em, g�o�no tupi�c, w stron� schod�w. Szed� za mn�. O dziwo, poczeka� przy wej�ciu, dop�ki nie odwiesi�em klucza, i otworzy� przede mn� drzwi na zewn�trz. - Kuzyn, co si� z�o�cisz - chuchn�� mi do ucha, poczu�em zapach w�dki - to ty mi przeszkodzi�e�. Miaiem ju� i�� w prawo (nie wiem dlaczego, zak�ada�em, �e on idzie w przeciwn� stron�), ale to mnie przyhamowa�o. Postanowi�em si� odegra� ju�, zaraz. Czymkolwiek. - Dlaczego Puelta m�wi, �e jeste� trudny cz�owiek? - rzuci�em (No wiesz, b�dziesz go dyrektork� straszy�?...). Nie zrozumia�. - Kto? - Pani dyrektor. (O Jezu, co ja gadam. Jak ja m�wi�. O Jezu - ju� wiedzia�em, �e to nie byi dobry pomys�. Wiedzia�em od samego pocz�tku.) - Tak m�wi? - w mojej jesionce wygl�da�em przy nim, kiedy tak majaczy� mi zza strug deszczu w tej swojej kurtce do bioder, jak starszy brat. A jednocze�nie ustawia! mnie jak smarkacza (pomy�la�em sobie). - A to raszpla. Nie zna�em tego s�owa, ale nie brzmia�o najlepiej. - Do�� mi�a, na wygl�d - mrukn��em. - Tak - posta� jeszcze chwil�, a potem ruszy� nagle w moj� stron�. - Cze��. A ja, jak g�upi, poszed�em w przeciwn�. 4 Sk�r� mia�em wtedy wra�liw� jak �wie�o narodzony niemowlak i nie by�o nic prostszego, ni� mnie urazi�, zrani�, doprowadzi� do granicy �ez. W szkole ratowa�o mnie poczucie, �e nie jestem sob� - kiedy wchodzi�em do klasy i lekko zniecierpliwonym g�osem rzuca�em siadajcie, mia-tem fizyczne wra�enie, �e obola�y ja pozostaje na zewn�trz jak p�aszcz, jak odmoczony papierek kalkomanii. Czu�em, �e cia�o mi twardnieje: stalowa szcz�ka k�apa�a w rytm mojego wyk�adu, zmienia�em si� w pos�g Komandora. Ale Kleszczewski odar� mnie bez trudu - cho� mimowolnie - ze wszystkich tych mniemanych pancerzy i ods�oni� galaretowate cia�o zdradzonego facecika. Przez kilka dni nienawidzi�em go za to a� do metalicznego posmaku w ustach, gdy przypomina�em sobie nasze spotkanie. Co prawda, stara�em si� o nim nie my�le�; odruchowo wypiera�em je z pami�ci. B�d� dla siebie dobry - to by�o moje hasto. B�d� dla siebie dobry i nie pami�taj, je�li to nie sprawia ci przyjemno�ci. Obawiam si�, �e przyjemno�� sprawia�o mi za to co innego: bo jak inaczej t�umaczy�, �e naraz - tak mi si� zdawa�o - wszyscy zacz�li wok� mnie m�wi� �le o Klesz-czewskim? Uczniowie ironicznie b�kali, �e na lekcje przychodzi nietrze�wy lub na kacu; uczennice szepta�y mi�dzy sob� (nazwisko Kleszczewski syczafo w ich ustach gniewnie), �e wyzywa je od plastikowych lalek, zmusza na lekcjach do wyst�p�w solowych i potem przedrze�nia ich fa�sze. W pokoju nauczycielskim anglistka Jola wzdycha�a ci�ko, �e nawet kompletnie niemuzykalny ucze� nie powinien mie� ze �piewu jedenastu pa�ek, bez �adnej oceny pozytywnej, zw�aszcza je�li z pozosta�ych przedmiot�w jest zupe�nie niez�y. Historyk, dowiedziawszy si�, �e kwesti� zwolnienia uczni�w / ostatnich lekcji mia�by za�atwia� z Kleszczewskim, machn�� r�k� i prze�o�y� wycieczk� do muzeum na inny dzie�. Ta cholera to przecie� nie ust�pi, mrukn��, widz�c moje pytaj�ce spojrzenie. Druga klasa, z kt�r� najszybciej si� zaprzyja�ni�em, zaskoczy�a mnie pytaniem, czy uwa�am za stosowne, aby nauczyciel zwyzywal ich od trup�w. - Od czego? - Od trup�w. Pan Kleszczewski powiedzia�, �e jeste�my duchowymi trupami, bo nie umieli�my rozpozna�, �e gra nam kawa�ek czego? - Sonaty,.Ksi�ycowej� - obja�ni� Pawetek, najlepszy ucze� w szkole. - No w�a�nie. My�leli�my, �e to Chopin, a to jaki�... kto? - Beethoven. - No. A nie podobne? Odchrz�kn��em. Mimo wszystko bytem nauczycielem. - Wiecie - powiedzia�em - pewnie pan od muzyki t�umaczy� wam to wiele razy. - Ale pan zni�s� spokojnie - zauwa�y� najbardziej pyskaty w tej klasie ch�opak, zwany Remikiem - kiedy mi si� znowu pomyli�y cz�ci Dziad�w. - Rzeczywi�cie - przyzna�em, odwracaj�c si� do tablicy - postawi�em ci tylko jedynk�. Piszemy temat lekcji. Tymczasem w sobot� mia�a si� odby� studni�wka. Nie wiedzia�em, jak si� zachowa�: uczy�em wprawdzie maturaln� klas�, ale dopiero od trzech tygodni; ponadto zorientowa�em si�, �e jeszcze przed Bo�ym Narodzeniem zbierano od nauczycieli deklaracje, czy przyjd�, i z tego wnios�em, ze nie b�dzie dla mnie nakrycia. Zreszt� w og�le mia�em takie poczucie, �e si� obejd� beze mnie. Nie tylko tym razem; zawsze. Wi�c kiedy w pi�tek po lekcjach wszyscy zegnali si� do jutra, mnie wyrwa�o si�: no, ja to - do poniedzia�ku. - Zaraz, zaraz - zatrzyma� mnie Suchost�j - to kolega nie przyjdzie na studni�wk�? Zawaha�em si�. W gruncie rzeczy cholernie mi si� nie chcia�o sp�dza� soboty w pojedynk�. Gdyby tak pota�czy�, pogada� z innymi lud�mi o czymkolwiek - gdyby tak nie my�le�- - No... przecie�... ja tu dopiero... - wyb�ka�em. - No, co� ty? - anglistka Jola spojrza�a na mnie ze zdziwieniem. - Przecie� wszyscy s� zaproszeni. Ty uczysz czwart� klas�, nie? Suchost�j poklepa� mnie po plecach. - Panie kolego - �ciszy� glos - w�dka si� zmarnuje! - S�yszycie? On nie chce si� z nami bawi� - zawo�a�a Jola. - Nie, tylko my�la�em... Jaka� lista by�a... - Ale przecie� twoja poprzedniczka si� wpisywa�a, to na jej miejsce przyjdziesz. Zreszt� wszystko jedno, stu-dni�wKa jest raz do roku; najwy�ej, kochany, mniej zjesz, je�li tylko rnasz ochot�... U�miechn��em si� szerzej, ni� zamierza�em. - To ja przyjd�. I z tym wyszed�em z pokoju, Wpad�em w jaki� idiotycznie dobry humor: prawie podskakiwa�em na schodach. Odczuwanie przyjemno�ci sprawia�o mi przyjemno��, wiec pozwala�em sobie na to i nawet zacz��em pogwizdywa� Kiedy ostatnio mog�em tak si� podnieca� sobot�? Z tej ekscytacji a� zajrza�em do sali gimnastycznej, gdzie grupa czwartoklasist�w naci�ga�a na drabinki siatk� maskuj�c�. Mia�a obni�y� sklepienie do rozs�dnych, ludzkich wymiar�w i, zdaje si�, nieco ukry� �uszcz�cy si� sufit. Do szczebelk�w przymocowano ju� kolorowe reflektory. Na scenie jaki� ch�opak ustawia� sprz�t. Przelotnie zaintrygowa�y mnie uchylone boczne drzwi, w�a�ciwie nigdy nieotwierane. kt�re prowadzi�y do nieznanej mi cz�ci budynku - mo�e do szko�y podstawowej, kt�ra onje�dzita w oficynie? A mo�e w podziemia, o kt�rych opowiadano, �e wype�nione s� zbutwia�ymi akordeonami, pami�tk� po dzia�aj�cej tu� po wojnie szkolnej orkiestrze? Wielki gmach musia� kry� wiele tajemnic - wyobra�ali�my sobie - i przez ca�y okres mojej nauki obiecywa�em sobie z kolegami, �e kiedy� zwiedzimy wszystkie jego zakamarki. A potem, a� do dzisiaj, kompletnie o tym zapomnia�em. - Widzi pan - powita� mnie wuefmen, nie wyjmuj�c z ust zgaszonego papierosa - dzieciaki chcia�y wydawa� pieni�dze na jak�� knajp�, ale kto by tyle p�aci�... Dobrze, �e si� dyrekcja postawi�a, nie? U nas taniutko, a b�dzie w sam raz. Tak jak dawniej. Panie Felku, co pan z tym wiadrem tutaj...? - Pod�og� chc� przetrze�. - To p�niej, p�niej. Ca�y wiecz�r ma pan na to - ci�� rad nierad cofn�� si� na korytarz. Po�egna�em si� i wyszed�em za nim. Dobry humor gdzie� si� ulotni� (ob��kane by�o tempo zmian mojego nastroju). Przypomnia� mi si� polonez Ogi�skiego i moja w�asna studni�wka, w rym samym miejscu, wiele lat temu. Tak jak dawniej - wuefmen nie k�ama�, w tej dzielnicy ryzykownie by�o oczekiwa� od m�odzie�y du�ych sk�adek na lokal, wi�c od niepami�tnych czas�w, mo�e od zawsze, wszystko odbywa�o si� wed�ug tego samego scenariusza. Bale maturalne to by�o co innego, na og�l wynajmowa�o si� na nie kawiarni� �Dorotka� - teraz pewnie ju� nie, bo wyst�powa�a w gazetach jako ulubione miejsce spotka� podwarszawskiej mafii - ale studni�wki traktowano wci�� jako imprez� wewn�trzszkoln�: nauczyciele zamykali si� w pracowni chemicznej, gdzie w�r�d menzurek sta�y po-ukrywane zmy�lnie butelki z w�dk�, a my�my - ju� nie my, skarci�em si� szybko - ta�czyli mi�dzy drabinkami, w migotaniu �wiate�, prawie nie dostrzegaj�c, �e parkiet kre�l� linie boiska do siatk�wki. Wtedy ci�gle jeszcze nie zna�em Beaty. Teraz ja, w tym samym miejscu, po drugiej stronie barykady - zobacz� wreszcie, jak jest w�r�d tych menzurek, pomy�la�em sobie. As time goes by. Wojtku. Melancholia, o dziwo, odpu�ci�a i ra�nym krokiem ruszy�em do tramwaju. Na t� okazj� nieomal porzuci�em czer�: do czarnych d�ins�w do�o�y�em szar� marynark� i wyci�gn��em z szary bia�� koszul�. By�a pognieciona, cho� nieskazitelny ko�nierzyk �wiadczy� wyra�nie, �e po praniu nigdy jej nie wk�ada�em. Wygniot�a si�, wisz�c? Roz�o�y�em desk� do prasowania i zacz��em studiowa� napisy na skali �elazka. Slilon. Jedwab. Sztuczny jedwab. We�na. Bawe�na. Len. Dlaczego, u licha, nie by�o tam napisu: koszule? Telefon do matki nie wchodzi� w gr� - gotowa by�aby przyjecha�, a ja postanowi�em by� samodzielny. Ustawi�em w ko�cu temperatur� na �rodek (okolice we�ny) i ograniczy�em si� do gorsu - mia�em niewiele czasu, a poza tym nie zamierza�em przecie� zdejmowa� marynarki. Przez chwil� przygl�da�em si� krytycznie drugiemu guzikowi od g�ry: trzyma� si� ledwo, ledwo. Spojrza�em na zegarek. Min�a sz�sta. Machn��em r�k�, zawi�za�em krawat i ruszy�em do szko�y. Na korytarzu kr�ci� si� t�um rodzic�w: matki wydziela�y zapachy perfum, kt�re miesza�y si� i skrapla�y na ��to w papierosowej mgle. Mo�e zreszt� by� to tylko kolor lamp pod sufitem. Wyelegantowani ojcowie dok�adali do tego smu�ki �Brutala�, �Warsa�, �Maklera�: zdawa�o mi si�, �e poczu�em te� benzynow� wo� �Fahrenheita�. Terkota�y przekr�cane w aparatach filmy, dzwoni�y bransolety i wszystko l�ni�o: odczyszczone buty. obiektywy, bi�uteria, b�yszczyk na warach. Wt�oczono nas na sal�, robi�c w korytarzyku miejsce dla korowodu; wprowadzili go przy pierwszych taktach poloneza historyk z Pue�l�, przy pianinie dostrzeg�em Adama, kt�ry - idiotyczne! - mia� tak� sam� marynark� iak moja. W ka�dym razie w podobnym kolorze. Pary posuwa�y si� powoli: niekt�re p�ynnie, inne nieco kulawo. B�yska�y flesze, i kiedy tak defilowali przede mn�, wzruszeni na zawo�anie, czu�em, �e i ja si� na zawo�anie wzruszam, jak zawsze i wszyscy przy Po�egnaniu z Ojczyzn�: wi�c my�la�em oczywi�cie o tych latach, kt�re s� za nami. i oczywi�cie o tych. kt�re nas jeszcze czekaj�. I nagle rozdra�ni� mnie kicz, kt�ry nas wch�on�� jak stu�bia: ile to ju� lal. a wszystko na gwizdek, psy Pawfowa, psiakrew, krew melancholiczna. przesycona czarn� ��ci�, i ��� wzburzy�a si� we mnie, na szcz�cie wkr�tce fina�owy uk�on, wszystko si� sko�czy�o, rodzice zacz�li klaska� i my te�, uczniowie mieli spocone twarze i u�miechy pe�ne ulgi jak po egzaminie. Jakie� przem�wienie Puelli, potem uczniowski kabarecik, z kt�rego niewiele zrozumia�em - a wydawa�o mi si�, �e znani t� szko��, pomy�la�em ze zdziwieniem - wreszcie did�ej w��czy� muzyk�, rozmigota�y si� kolorowe �wiat�a i Jola poci�gn�a mnie. no tak, do pracowni chemicznej, gdzie �awki ustawiono w prostok�t, a pod katedr� z kurkiem od gazu sta�a schowana skrzynka wyborowej. Wszyscy jeszcze troch� uwznio�leni rozsiadali si� w ciszy, historyk popatrywa� doko�a, jakby szukaj�c w naszych oczach potwierdzenia, �e �wietnie prowadzi� przez tych kilkadziesi�t pierwszych takt�w, tylko peowiec, zaledwie drzwi si� za nami zamkn�fy, klepn�� si� po udach i zawo�a� z rechotem: - Ach te nasze uczenmczki, nasze uczenniczki!... Co, panowie? - Kim by�a ta pani, kt�r� zast�puj�? - zapyta�em Joli, �eby zaj�� uwag� czym innym. - A, to taka starsza nauczycielka, pouczy�a par� miesi�cy, ale co� jej si� sta�o w �wi�ta, jaki� wylew czy co�, s�ysza�am, �e ma praw� stron� sparali�owan�, okropna historia, m�wi� ci. Podobno to si� tak czuje, jakby cia�o nie by�o jej, wyobra�asz to sobie? Wola�abym chyba umrze�. Ale �adnie si� zachowa�a, ze szpitala zadzwoni�a do... jak m�wi�e�? Puelli? Okropnie mi si� to podoba, b�d� j� tak nazywa�, naprawd� wygl�da jak dziewczynka, �wietnie si� trzyma, bo wcale nie jest m�odziutka - Jola zachichota�a. - Widzisz, baby takie s�. Wi�cej nie powiem. W ka�dym razie tamta zadzwoni�a jeszcze ze szpitala, �e na pewno nie b�dzie uczy� i �eby poszuka� kogo� na jej miejsce, bo p�jdzie na rent�. Nie mia�a zreszt� dobrego kontaktu z m�odzie��, musz� d powiedzie�. Wiesz, to jest taka praca, my si� zu�ywamy szybko, A teraz, no, zauwa�y�e� na pewno, do m�odych trzeba mie� podej�cie, trzeba ich wyczu�, ja nawet MTV ogl�dam, �eby wiedzie�, czego s�uchaj�, �eby t�umaczy� z nimi piosenki, m�j m�� to si� w g�ow� puka. ale co, mam z nimi czyta� Heming-waya w oryginale? Przecie� oni nie wiedz� dzisiaj, kto to Hemingway. A ze Starego cz�owieka i morza to teledysk by zrobili. M�j syn to mi m�wi: mamo. po co tyle gada�, ze�arli mu t� ryb� i cze��, nie? Tak, kochanie�ki, odrobin-li�, ale z sokiem - zwr�ci�a si� do Romka, kt�ry wyr�s� ko�o nas z butelk� w d�oni. - Ach te uczenniczki! - odezwa� si� znowu peowiec. Jola zauwa�y�a moj� min�: - On to zawsze m�wi na studni�wkach, i to w k�ko. Musisz si� przyzwyczai�. Kochany, to nie jest �atwa praca. Peowiec powtarza� to rzeczywi�cie bez przerwy, po trzecim kieliszku sw�j zachwyt ilustrowa� jeszcze minami: oblizywa� si�, puszcza� oko, obok siedzia�a Flora, kt�ra chichota�a dono�nie, jej pot�ny biust trz�s� si� nad sto�em, na kt�rym rozkwit�y sa�atki i przystrojone pietruszk� talerze pe�ne w�dlin; u ko�ca sto�u, pod wielk� szaf� z napisem KWASY siedzia� Adam, z wzrokiem wbitym w talerz - wyobrazi�em sobie, �e garbi si� tak z powodu Su-chost�ja. i nawet poczu�em do niego sympati�. Pan Drab-czyk poprosi� Jol� do ta�ca, Florze u�miech zamar� na wargach, do�o�y�em sobie groszku w majonezie chyba by�em g�odny. Ale gdy peowiec zacz�� opowiada� dowcip. wi�c prosz� pa�stwa sz�a cipka przez pustyni�, pomy�la�em sobie, �e mo�e zjem jednak p�niej, a teraz zata�cz�. Sam. Wi�c przepchn��em si� do drzwi i wyszed�em. Na sali by�o w�a�ciwie ciemno, tylko reflektory migota�y na czerwono i niebiesko, zupe�nie jak w Ogniu, krocz ze mn� Lyncha; g�o�niki dudni�y rytmicznie, zdj��em krawat i schowa�em do kieszeni, i rozpi��em koszul�, a wtedy rozleg�o si� o dziwo stare�kie How Deep Is Your Love B�e Gees�w, prawdopodobnie mia� to by� prezent dla nauczycieli, wi�c niewiele my�l�c, poprosi�em do ta�ca Ul� z klasy c; nieopodal prze�eglowa� wuefmen z D�browsk�, Przy kolejnym wolniejszym kawa�ku zobaczy�em, jak Patryk bohatersko obejmuje Jol�. kt�ra pomacha�a mi weso�o, podczas gdy ja kr�ci�em si� niepewnie, czuj�c nagle nadci�gaj�c� chandr�. No tak, Dance Me To The End Of love Cohena, kolejna porcja skojarze� z Beat�, the end of love. Just reached - zagada�o co� we mnie. Da�by� spok�j - odpar�em temu czemu�. Nast�pny by� jaki� polski zesp�. Wszyscy mamy �le w g�owach, �e �yjemy, m�odzie� zareagowa�a entuzjastycznie, wszyscy rykn�li z ch�rkiem: Wszyscy mamy �le w g�owach, �e �yjemy, hej, hej, hej. I ja te� rycza�em. Wszyscy mamy �le W g�owach, �e �yjemy. S�uszna uwaga. Wi�c kto� ju� to zauwa�y!, nie by�em sam. kto� to zauwa�y� i teraz uspokaja� mnie. �e jest nas wi�cej, wtajemniczonych, pobitych, ale �e mo�na jednak o tym �piewa� radosn� piosenk�, przynajmniej to sobie powiedzmy, zanu�my; zupeinie jakbym by� kiepskim uczniem, kt�remu kto� (z g�ry?) podrzuca pomys� na rozwi�zanie zadania, w choler� z tym wszystkim, z moj� by��. skoro wszyscy mamy �le w g�owach. I wtedy w�a�nie do sali wesz�a Puella. Chwil� szuka�a kogo� wzrokiem, a potem ruszy�a w moim kierunku. - Wojtku - powiedzia�a, najwidoczniej uspokajaj�c oddech - przepraszam, �e ci przeszkadzam, ale mo�e uda ci si� zabra� st�d tego twojego kuzyna... albo b�d� musia�a go w poniedzia�ek wyrzuci� z pracy. - A co si� dzieje? - No wiesz - rozejrza�a si� po ta�cz�cych najbli�ej - lepiej id�, sam zobacz. W drzwiach pracowni chemicznej zderzy�em si� z Flor�; najwyra�niej ucieka�a w pop�ochu. W w�skim przej�ciu otar�a si� o mnie biustem zapakowanym w jaki� pancerny stanik. Poczu�em, jak strzela mi guzik od koszuli. Nale�a�o go jednak przyszy�. Potoczy� si� po zielonym linoleum. Trudno. P�niej. W pomieszczeniu ko�ysa� si� rozche�stany Adam, przytrzymywany od ty�u przez Suchost�ja. Inni nauczyciele podnie�li si� z krzese�: zdaje si�, �e przed sekund� o ma�o nie dosz�o do bijatyki. Muzyk rwa� si� na sal� gimnastyczn�.pota�czy�, mrucza� agresywnie, pota�czy�. Kiedy stan��em przed nim. byli�my jak bli�niaki: obydwaj w rozpi�tych koszulach, szarych marynarkach, czarnych d�insach, tak samo zaro�ni�ci. Cho� to on by� pijany, wcze�niej ni� ja dostrzeg� podobie�stwo. Najwyra�niej zastanowi�o go, mo�e nawet odebra�o troch� energii. - Co jest? - zabe�kota�. - Sprowadzili drugi egzemplarz? - Panie kolego, pan go potrzyma - odezwa� si� peowiec - a ja sprawdz�, czy na korytarzu kogo� nie ma. - Wyjrza� i wr�ci� czym pr�dzej. - Na szcz�cie pusto. Zabieramy go st�d. Pijackim truchcikiem - jakby udzieli� nam si� stan Adama - ruszyli�my w stron� wyj�cia. Bezwolny jak automat - s�ysza�em jego szept. Kiedy sprowadzali�my go po schodach, Suchost�j zaczai narzeka�: - Bo wy. m�odzi, panie kolego, w og�le nie umiecie pi�. Muzyk to musi mie� g�ow�! Jakby po weselach gra�... - Ale on nie gra po weselach - zaprotestowa�em. Adam na szcz�cie nie dos�ysza�. Suchost�j pokiwa� g�ow�, jakbym w jego oczach ostatecznie obna�y� nico�� kuzyna. Tymczasem oparli�my go o zaparkowanego przed szko�� ma�ego fiata. - Poszukam wam taks�wki. Jak Boga kocham, odwi�z�bym was - peowiec wskaza� nie bez dumy na malucha - ale ja te� troch�, ze dwa kielonki... Ja wiem. �e w szkole si� m�wi, �e jestem prostak, aie swoje zasady mam. Za k�kiem po pijaku nie si�d�. Po samoch�d jutro wr�c�, spacerkiem... A kapotk� to kolega gdzie ma? Ja przynios�. Przejmuj�cy ch��d otrze�wi� troch� Adama. Podni�s� g�ow�, powtarzaj�c jeszcze: bezwolny jak automat... ale zaraz ucich� i z jak�� dziwn� bole�ci� zapyta�: - Co ja tu robi�? - Odwioz� ci� do domu - burkn�iem. - Przesadzi�e�. Zapad� si� w siebie. Znowu podni�s� g�ow�. - Narozrabia�em? - Jeszcze nie. Chyba. Mo�e troch�. - Mhm - d�uga chwila ciszy. Jak ten peowiec nie wr�ci szybko, to umr� - pomy�la�em ze z�o�ci�. Z ust bucha�a mi para; zdawa�o mi si�, �e przepocona koszula sztywnieje powoli od mrozu. - A adres znasz? - Nie. - To teraz ci powiem, bo za chwil� znowu mnie we�mie. Aha, ja nie rzygam po w�dce, nie b�j si� - doprawdy, rzeczowo�� kuzyna by�a ujmuj�ca. Suchost�j pojawi� si� wreszcie, dzier��c moj� jesionk� i kurtk� Adama. - Musia�em dopyta� si�, kt�re to - o�wiadczy� z przepraszaj�cym u�miechem. W sumie, trzeba przyzna�, zachowywa� si� przyzwoicie; postanowi�em w my�lach nazywa� go odt�d grzecznie panem Sucheckim. - I zadzwoni�em z sekretariatu po taryf�. Zaraz tu b�dzie. Wypyta� go pan, dok�d macie jecha�? No, to ja ju� si� schowam. Pierro�sko zimno - peowiec zatar� r�ce. Na rogu zab�ys�y �wiat�a taks�wki. - Patrz pan. jak szybko przyjechali. Id�. Jakby co, to wywali� dziada na ulic�, niech le�y. To niepowa�ny facet. Adam mieszka� przy ulicy Barskiej, w socrealistycznej, olbrzymiej kamienicy, otaczaj�cej ze wszystkich stron prostok�tne podw�rko; przypomina�a twierdz�. Strasznie d�ugo przygl�da� si� p�kowi kluczy, kt�ry wydoby� z kurtki, a potem nagle rozja�ni� si� u�miechem: Domofon zepsuty - o�wiadczy� - zapomnia�em - i po prostu pchn�� drzwi wej�ciowe. By�o mi zimno, marzy�em o gor�cej herbacie, a do tego nie by�em pewien, czy trafi do w�asnego mieszkania. Taki si� zrobi�em, psiakrew, opieku�czy. Wi�c wsiad�em z nim razem do windy, ozdobionej od g�ry do do�u niecenzuralnymi napisami w r�nych kolorach: ruszy�a rz꿹c, dr�a�a i wyobrazi�em sobie, �e na domiar szcz�cia powinna zatrzyma� si� mi�dzy pi�trami. Adam by wtedy zasn��, a ja? Mnie chyba szlag by trafi� na miejscu, odpowiedzia�em sobie, ale stan�a dopiero na czwartym, jak trzeba. Ruchy kuzyna �wiadczy�y, �e wraca do�� szybko do przytomno�ci, �adnego wspierania si� na mnie, walki z rozmi�k�ymi nogami; przeciwnie, zaskakuj�co ra�nym krokiem skierowa� si� do drzwi, otworzy! je i nawet pami�ta� o tym, �eby elegancko przepu�ci� mnie przodem. Wszed�em zatem i - znalaz�em si� w najmniejszym mieszkaniu, jakie widzia�em w �yciu. Kwadratowy korytarzyk nie by� w stanie pomie�ci� nas dw�ch - wiec robi�c miejsce Kleszczewskiemu, post�pi�em jeszcze dwa kroki, do pokoju. Dobrze, �e zrobi�em to wolno, bo w ciemno�ciach mog�em wpa�� na szaf� - jej boczna �ciana wystawa�a zaraz za framug�, zas�aniaj�c prawie do po�owy przej�cie. Adam zapali� �wiatio. Na szafie zrobione by�o legowisko, do kt�rego prowadzi�a dr�-binka przymocowana du skrzyd�a drzwi. Na drugim skrzydle wisia�o wielkie lustro. Tu� obok, przy oknie, wci�ni�te by�o biurko, na kt�rym pi�trzy�y si� talerze z resztkami jedzenia. Pozosta�e dwie �ciany pokrywa�y p�ki z ksi��kami i kompaktami, si�gaj�ce po sufit. W k�cie, na taborecie - turystyczny telewizor z lat siedemdziesi�tych, radziecki, prawdopodobnie jeszcze czarno-bia�y. Obok - miniwie�a, przykryta stert� gazet. �rodek pokoju zajmowa� natomiast klubowy fotel obity zielonym aksamitem, jakby przeniesiony tu z innego wymiaru, ze �wiata rozleg�ych przestrzeni i obszernych pomieszcze�. Wydawa�o si� niepodobie�stwem wynie�� go st�d - prawdopodobnie trzeba by�oby najpierw rozmontowa� szaf�. Rozgl�da�em si� oszo�omiony. Adam przesun�� si� mi�kko ko�o mnie i usiad� przy biurku. O! przy biurku sta�o jeszcze krzese�ko. - Zr�b kaw�, co? - poprosi� zm�czonym g�osem. - Na pewno wszystko znajdziesz. Ja zaraz dojd� do siebie. Tylko mocn�. Obejrza�em si�. W przedpokoju jedn� �cian� zajmowa�a kuchenka i lod�wka, kt�rej wierzch funkcjonowa� jako st�. Wala�o si� tu stare pieczywo i plastikowe butelki po.,Fancie�, Z szafki powy�ej wyci�gn��em nesk�, cukier i dwa kubki. W czajniku brakowa�o wody: w poszukiwaniu zlewu zajrza�em do �azienki. Mie�ci� si� tu jedynie sedes i brodzik z prysznicem. Rad nierad, wsadzi�em r�czk� prysznica pod pokrywk� i odkr�ci�em kran. - �wietnie sobie radzisz - us�ysza�em. - Dla mnie dwie kopiate �y�eczki. System �umr� albo wytrze�wiej�. I du�o cukru. Cztery �y�eczki. W lod�wce jest mleko. Wkr�tce pili�my t� kaw� (herbaty dla siebie nie znalaz�em, mo�liwe, �e Adam wcale jej nie u�ywa, pomy�la�em). Siedzia�em w fotelu, przytuli�em g�ow� do wysokiego oparcia i czu�em, jak powoli przechodzi mi z�o��. Kuzyn, bokiem przy biurku, stara� si� odzyska� form�. Milczeli�my. Nie po raz pierwszy w ostatnich tygodniach czu�em nierzeczywisto�� wszystkiego. W szybie �wiat�o latarni, pokawa�kowane przez ga��zie drzewa, rzuca�o gro�ne, chi�skie cienie. Zimno by�o mi ju� tylko w stopy. - Dzi�kuj� - us�ysza�em. - Co si� w�a�ciwie sta�o? - Nie wiem dok�adnie. Dyrektorka prosi�a, �eby cl� zabra�. - Ty wytrzymujesz tych go�ci? - Ja ko�czy�em t� szkol�. Troch� ich znam. - Mhm. A ja si� m�cz�. Zapad�a cisza. Adam sko�czy� kaw� z siorbni�dem i zastyg� z g�ow� opart� na d�oni. Przez chwil� wydawa�o mi si�, �e zasn��. Nie chcia�o mi si� rusza�. Moje palto, rzucone na szaf�, wygl�da�o jak cz�owiek. Jak trzeci wyko�czony m�czyzna, kt�ry poszed� od razu spa�. - Zrobisz mi jeszcze kawy? Uchwyci�e� dobr� proporcj�. - Po raz pierwszy us�ysza�em, �e si� �mieje. - Wiesz - powiedzia�em, ruszaj�c do kuchni - ja tez mieszkam sam, ale mam jednak wi�cej miejsca. Nie dusisz si� tutaj? - Mieszkasz sam? Nie o�eni�e� si�? - Owszem. Ale... no wiesz. - Mhm. No tak. Dawno? Nie pytam o �lub. - Nie. Niedawno. Usiad�em znowu. Czajnik szumia� obiecuj�co. Pog�adzi�em zielony plusz. - Fajny /otel. - Jedyna rzecz moja tutaj. Z mebli. Ledwo go wcisn�-fem. Pianol� musiafem postawi� w szkole. - Pianol�? - Tak. Zdoby�em kiedy�. Kiedy� mia�em du�o pieni�dzy. Nie widzia�e�? Pewnie nie zwr�ci�e� uwagi. Stoi w pracowni, na tej �cianie, gdzie s� drzwi. Pewnie jedyny egzemplarz w Warszawie. Wyk��ci�em sic o tak� klatk�, �eby mi jej uczniowie nie rozwalili. Ci�� narzeka�, ale ze-spawa�. Jak likwidowali boksy w szatni. Z takich, wiesz, metalowych kratek. Ja ju� od roku tam ucz�. Podnios�em si�. �eby nala� kawy. Zajrza�em jeszcze raz do szafki i znalaz�em w puszce z napisem M�KA kilka torebek herbaty. Odetchn��em. Adam wyra�nie si� rozgada�. - Przestraszy�e� mnie wtedy. Za d�ugo musia�bym t�umaczy�... Ale ba�em si�, �e kto� jeszcze jest w tej szkole... O kim nie wiem... Nie odzywa�em si�. Postawi�em przed nim paruj�cy kubek, sam usiad�em z powrotem w fotelu. Patrzy� w pod�og�. Przez chwil� wydawa�o mi si�, �e alkohol znowu uderza mu do g�owy. - Ten fotel - stwierdzi�em, �eby co� powiedzie� - �miesznie mi si� kojarzy. Abramowski, taki facet, o kt�rym pisz� doktorat... pisafem... pisz�... no, taki facet z prze�omu wiek�w, socjalista, psycholog, pod koniec �ycia chyba zwariowa� i napisa� poemat Niedobry, ale jest tam taka �mieszna pie�� na temat fotela. Kt�ry �yje. Bo Abramowski wierzy� w reinkarnacj�. Chyba mnie nie s�ucha�. Pewnie zreszt� nie by�o czego. Przez chwil� zastanawia�em si�, kt�ra mo�e by� godzina. Adam, zdaje si�, pomy�la� o tym samym. - Nie chcesz wr�ci� na ta�ce? - Dopij� herbat� i ju� lec�. - Nie. sied� - zabrzmia�o to nawet serdecznie. - Jak to znosisz? Wiedzia�em, o czym m�wi. - Tak sobie. Ty te� jeste�... po przej�ciach? - Ale ja dawno. Si�gn�� po kubek, pi� d�ugo, a potem zerwa� si� nagle i znik� w �azience. Us�ysza�em, jak wymiotuje. Wr�ci�, wycieraj�c usta. Patrzy� teraz zupe�nie przytomnie. - Przepraszam. To jest ma�e mieszkanie, nic si� nie da ukry� - roze�mia� si�. - Chyba mi pomog�e� w k�opotach. Pos�uchamy jakiej� muzyki? Co lubisz? - Wszystko jedno. Mog� zapali�? - prawd� powiedziawszy, od tych odg�os�w sprzed chwili zrobi�o mi si� troch� niedobrze.