4252

Szczegóły
Tytuł 4252
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4252 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4252 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4252 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DANIEL SILVA ANGIELSKI ZAB�JCA (Prze�o�y�a: Piotr Budkiewicz) WYDAWNICTWO MUZA 2003 Phyllis Grann, wreszcie, i jak zawsze mojej �onie Jamie oraz moim dzieciom: Lily i Nicholasowi Gnom: wed�ug dawnych wierze� ludowych duch podziemia, usposobienie �ywio�owych si� ziemi, uwa�any za ducha kopalni, kamienio�om�w itp. S�ownik j�zyka polskiego PWN Zatajanie przesz�o�ci to szwajcarska tradycja Jean Ziegler, The Swiss, the Gold, and the Dead Prolog Szwajcaria 1975 Marguerite Rolfe kopa�a w ogr�dku, gdy� w gabinecie m�a odkry�a pewn� tajemnic�. Jak na prace ogrodowe by�o ju� do�� p�no, grubo po p�nocy. Wiosna roztopi�a ziemi�; grunt sta� si� mi�kki i wilgotny, a �opata bez trudu dawa�a si� wbija� w gleb�, dzi�ki czemu kobieta mog�a pracowa� niemal bezszelestnie. By�a z tego zadowolona. Jej m�� i c�rka spali w willi, nie chcia�a ich budzi�. Dlaczego nie mog�o to by� co� prostego, jak cho�by listy mi�osne od innej kobiety? Wybuch�aby awantura, Marguerite wyzna�aby prawd� o w�asnym zwi�zku. Obydwoje zapomnieliby o kochankach i po jakim� czasie sytuacja w domu powr�ci�aby do normy. Nie znalaz�a jednak list�w mi�osnych, tylko co� znacznie gorszego. Przez chwil� obwinia�a sam� siebie. Gdyby nie przetrz�sa�a jego gabinetu, nigdy by nie natrafi�a na te zdj�cia. Reszt� �ycia sp�dzi�aby w s�odkiej nie�wiadomo�ci, �ywi�c szczere przekonanie, �e jej m�� jest tym, za kogo si� podaje. Teraz jednak ju� wiedzia�a. Ten cz�owiek okaza� si� potworem, a jego �ycie pasmem k�amstw: definitywnych i starannie ukrywanych. Dlatego te� ona sama by�a ich cz�ci�. Marguerite Rolfe skupi�a si� na pracy, powoli i zdecydowanie zmierzaj�c do celu. Po godzinie sko�czy�a. Uzna�a, �e wykop jest odpowiedni: liczy� oko�o dw�ch metr�w d�ugo�ci i sze��dziesi�ciu centymetr�w szeroko�ci. Pi�tna�cie centymetr�w pod powierzchni� ziemi natrafi�a na warstw� gliny, tote� d� musia� pozosta� p�ytki. Nie mia�o to znaczenia. Wiedzia�a, �e potrzebuje go tylko tymczasowo. Unios�a bro�. By�a to ulubiona strzelba jej m�a: wspania�a robota, r�cznie wykonana dla niego przez mistrza rusznikarstwa z Mediolanu. Ju� nigdy z niej nie skorzysta. Ta my�l sprawi�a jej satysfakcj�. Pomy�la�a o Annie. Nie obud� si�, Anno. �pij, kochanie. Potem wesz�a do do�u, po�o�y�a si� na plecach, wsun�a koniec lufy w usta i poci�gn�a za spust. Dziewczyn� zbudzi�a muzyka. Nie rozpozna�a tego utworu i zastanawia�a si�, jak uda�o mu si� dotrze� do jej umys�u. Przez chwil� d�wi�ki rozbrzmiewa�y w jej g�owie seri� nut, spokojnie cichn�c. Nie otworzywszy oczu, wyci�gn�a r�k� i przeszuka�a fa�dy po�cieli, d�oni� natrafiaj�c na le��cy kilka centymetr�w od niej instrument. Przesun�a palcami po w�skiej talii, smuk�ej, wytwornej szyjce, ku pe�nej gracji krzywi�nie �limaka. Ubieg�ej nocy si� k��cili. Teraz nadesz�a pora, aby zapomnie� o dziel�cych ich r�nicach i zawrze� pok�j. Lekko wsta�a z ��ka i w�o�y�a szlafrok. Czeka�o j� pi�� godzin �wicze�. Trzyna�cie lat, czerwcowy, sk�pany w s�o�cu poranek... a ona w�a�nie tak musia�a sp�dzi� ten dzie� i ka�dy inny tego lata. Rozci�gaj�c mi�nie karku, wygl�da�a przez okno na sk�pany w kwiatach ogr�d. Przed jej oczyma rozpo�ciera� si� melan� wiosennych barw. Za ogrodem wyrasta�o strome zbocze doliny. Wok� pi�trzy�y si� spowite �niegiem szczyty g�r, po�yskuj�ce w jaskrawym s�o�cu. Przycisn�a skrzypce do szyi, gotowa do odegrania pierwszej etiudy. Wtedy dostrzeg�a co� w ogrodzie: pag�rek z ziemi i pod�u�ny, p�ytki d�. Ze swojego punktu obserwacyjnego w oknie widzia�a fragment bia�ej tkaniny w wykopie oraz blade d�onie �ciskaj�ce luf� strzelby. - Mama! - krzykn�a. Skrzypce z hukiem upad�y na pod�og�. Gwa�townie, bez pukania, otworzy�a drzwi do gabinetu ojca. Spodziewa�a si�, �e zastanie go za biurkiem, zgarbionego nad jakimi� ksi�gami, lecz on przycupn�� na kraw�dzi fotela z wysokim oparciem, ustawionego przy kominku. Mia� drobn�, niepozorn� sylwetk� i jak zwykle w�o�y� niebieski blezer i krawat w paski. Nie by� sam. Drugi m�czyzna nosi� okulary przeciws�oneczne pomimo p�mroku w gabinecie. - Co ty u licha wyprawiasz? - warkn�� ojciec. - Ile razy mam ci� prosi�, aby� szanowa�a moj� prywatno��? Nie widzisz, �e w�a�nie prowadz� wa�n� rozmow�? - Ale tato... - I w�� na siebie co� przyzwoitego! Dziesi�ta rano, a ty ci�gle chodzisz w szlafroku. - Tato, musz�... - To mo�e zaczeka�, a� sko�czymy. - Nie, tato, nie mo�e! - wrzasn�a tak g�o�no, �e m�czyzna w okularach si� wzdrygn��. - Wybacz, Otto, ale obawiam si�, �e maniery mojej c�rki znacznie ucierpia�y po tak wielu godzinach sp�dzonych samotnie, wy��cznie z instrumentem. Mog� ci� przeprosi�? To potrwa tylko chwil�. Ojciec Anny Rolfe z ogromn� pieczo�owito�ci� troszczy� si� o wa�ne dokumenty, a list, kt�ry wyci�gn�� z grobu, nie by� wyj�tkiem. Gdy go przeczyta�, szybko podni�s� wzrok, jakby obawiaj�c si�, �e kto� m�g�by podczytywa� mu przez rami�. Anna dostrzeg�a to przez okno w sypialni. Kiedy ruszy� z powrotem ku willi, popatrzy� w jej okno i wtedy j� spostrzeg�. Przez chwil� uwa�nie mierzyli si� wzrokiem. Przygl�da� si� jej bez cienia wsp�czucia ani wyrzut�w sumienia. W jego �renicach czai�a si� podejrzliwo��. Odwr�ci�a si� od okna. Stradivarius le�a� tam, gdzie go upu�ci�a. Podnios�a instrument. Us�ysza�a, jak na dole jej ojciec informuje go�cia o samob�jstwie �ony. Przycisn�a skrzypce do szyi, po�o�y�a smyczek na strunach i zmru�y�a powieki. G-moll. Rozmaite schematy pasa�y. Arpeggia. Ma�e tercje. - Jak ona mo�e gra� w takiej chwili? - Chyba na nic innego jej nie sta�. P�ne popo�udnie. Dw�ch m�czyzn ponownie zasiad�o samotnie w gabinecie. Policja zako�czy�a wst�pne ogl�dziny, a cia�o wywieziono. List le�a� na blacie stolika, dziel�cym rozm�wc�w. - Lekarz m�g� jej poda� �rodek uspokajaj�cy. - Ona nie potrzebuje lekarza. Niestety, odziedziczy�a temperament i up�r po matce. - Czy policja pyta�a o list po�egnalny? - Nie widz� powodu, aby wtajemnicza� policj� w prywatne sprawy rodziny, zw�aszcza w sytuacji, gdy w gr� wchodzi samob�jstwo mojej �ony. - A twoja c�rka? - Co ona ma do rzeczy? - Widzia�a ci� przez okno. - C�rk� bior� na siebie. Zajm� si� ni�, kiedy przyjdzie stosowna pora. - Mam nadziej�. A mo�esz zrobi� co� dla mnie? - Co takiego, Otto? - Spal to cholerstwo. - Jego r�ka spocz�a na li�cie. - Dopilnuj, aby nikt inny nie natkn�� si� na te przykre wspomnienia z przesz�o�ci. Jeste�my w Szwajcarii. Przesz�o�� nie istnieje. Cz�� pierwsza Tera�niejszo�� 1 Londyn - Zurych Firma Isherwood Fine Ars, kt�rej niekiedy przytrafia�y si� momenty wyp�acalno�ci, dawniej zajmowa�a cz�� doskonale usytuowanej nieruchomo�ci biurowej na stylowej New Bond Street w dzielnicy Mayfair. Potem nadszed� czas odnowy londy�skiego handlu detalicznego i prym na New Bond Street, czy te� New Bondstrasse, jak j� kpi�co nazywano w bran�y, przej�y firmy takie jak Tiffany, Gucci, Versace i Mikimoto. Julian Isherwood i inni handlarze specjalizuj�cy si� w dzie�ach muzealnych starych mistrz�w zostali skazani na wygnanie do St. James, tworz�c w ten spos�b Diaspor� Bond Street, jak ich z przyjemno�ci� nazywa� Isherwood. Ostatecznie osiad� w podupadaj�cym magazynie z epoki wiktoria�skiej, w cichym zau�ku znanym jako Mason�s Yard, obok londy�skich biur niewielkiej greckiej sp�ki przewozowej oraz pubu, do kt�rego zaje�d�a�y na skuterach �adne dziewczyny, pracownice pobliskich biur. W gronie zdeprawowanych obrzucaj�cych si� kalumniami rezydent�w St. James, Isherwood Fine Ars uwa�ano za ca�kiem dobry teatr. Znale�� w nim mo�na by�o dramat i napi�cie, komedi� i tragedi�, rewelacyjnie wysokie wzloty i na poz�r bezdennie niskie upadki. W du�ej mierze wynika�o to z osobowo�ci w�a�ciciela. Ci��y�o na nim przekle�stwo niemal zgubnej, jak na marszanda, wady: bardziej pragn�� mie� arcydzie�a na w�asno�� ni� je sprzedawa�. Za ka�dym razem, gdy jaki� obraz opuszcza� �cian� jego wytwornej sali wystawowej, Isherwood popada� w nieokie�znan� depresj� i smutek. Przez t� przypad�o�� teraz przyt�acza� go apokaliptyczny zbi�r dzie�, w bran�y pieszczotliwie nazywanych trupami: obrazy, za kt�re �aden nabywca nie zap�aci godziwej ceny. Niesprzedawalne p��tna. Pud�o, jak si� mawia�o na Duke Street. Klapa. Gdyby Isherwooda poproszono o wyja�nienie tego pozornie niemo�liwego do wyja�nienia fenomenu jego niepowodze� w interesach, by� mo�e napomkn��by o swoim ojcu, chocia� z zasady nigdy - �I to naprawd� nigdy, kwiatuszku� - nie m�wi� o ojcu. Teraz by� na topie. G�rowa�. P�awi� si� w pieni�dzach. �ci�le rzecz bior�c, w milionie funt�w, dobrze zabezpieczonym w Barclays Bank dzi�ki weneckiemu malarzowi Francesco Vecellio oraz pewnemu konserwatorowi dzie� sztuki, m�czy�nie o ponurym wygl�dzie. Cz�owiek ten w�a�nie zbli�a� si� do Mason�s Yard. Isherwood uruchomi� macintosha. Jego angielska powierzchowno�� i tradycyjnie angielska garderoba ukrywa�y fakt, �e wcale nie by� Anglikiem. Owszem, mia� angielskie obywatelstwo i paszport, lecz z urodzenia by� Niemcem, z wychowania Francuzem, a z religii �ydem. Niewielu ludzi wiedzia�o, �e jego nazwisko stanowi fonetyczne zniekszta�cenie orygina�u. Jeszcze w�sza grupa wtajemniczonych u�wiadamia�a sobie, �e od lat robi� przys�ugi d�entelmenowi z pewnej tajnej agencji w Tel Awiwie, niejakiemu Rudolfowi Hellerowi: tak si� przedstawia�, telefonuj�c do galerii, do Isherwooda. Nazwisko by�o po�yczone, podobnie jak jego niebieski garnitur i d�entelme�skie maniery. Naprawd� nazywa� si� Ari Shamron. - Ka�dy dokonuje w �yciu wybor�w, prawda? - stwierdzi� przy okazji rekrutacji Isherwooda. - Nie zdradza si� swojego kraju, uczelni, rz�du, trzeba strzec swojego narodu, swojego plemienia, bo w przeciwnym razie jaki� austriacki szaleniec albo rze�nik z Bagdadu znowu spr�buje przerobi� nas na myd�o, co, Julian? - �wi�te s�owa, Herr Heller. - Nie zap�acimy ci ani funta. Twoje nazwisko nigdy nie znajdzie si� w naszych aktach. Od czasu do czasu wy�wiadczysz mi przys�ug�. Bardzo wyj�tkow� przys�ug� dla bardzo wyj�tkowego agenta. - Doskonale. �wietnie. Gdzie mam si� stawi�? Jakie przys�ugi? Nic szemranego, jak rozumiem? - Powiedzmy, �e musz� wys�a� go do Pragi. Albo Oslo. Lub do Berlina, nie daj Bo�e. Chcia�bym, aby� znalaz� tam dla niego legaln� prac�. Jak�� renowacj�. Ustalanie autentyczno�ci. Konsultacje. Co� odpowiedniego do czasu, kt�ry tam sp�dzi. - Nie widz� problemu, Herr Heller. A propos, jak si� nazywa ten agent? Agent mia� wiele nazwisk, przysz�o teraz Isherwoodowi do g�owy, gdy przygl�da� si� nadchodz�cemu m�czy�nie. Jego prawdziwe imi� i nazwisko brzmia�o Gabriel Allon, a charakter jego tajnej pracy dla Shamrona ujawnia� si� przy okazji pozornie niewiele znacz�cych zachowa�. W specyficzny spos�b zerkn�� przez rami�, przemykaj�c przez przej�cie z Duke Street. Pomimo bezustannego deszczu nie raz, lecz dwa razy okr��y� podw�rze i dopiero wtedy zbli�y� si� do solidnych drzwi galerii i nacisn�� guzik dzwonka do Isherwooda. Biedny Gabriel. Jeden z trzech lub czterech najlepszych na �wiecie ludzi z bran�y, a nie potrafi chodzi� prosto. Dlaczego? Po tym, co si� sta�o jego �onie i dziecku w Wiedniu... Po czym� takim ka�dy by si� zmieni�. By� nieoczekiwanie przeci�tnego wzrostu. Porusza� si� p�ynnie i pozornie bez wysi�ku. Kiedy usiedli w Green�s Restaurant, gdzie Isherwood zarezerwowa� stolik na lunch, oczy Gabriela zlustrowa�y sal� niczym reflektory punktowe. By�y bystre, o migda�owym kszta�cie, nienaturalnie zielone. Wystaj�ce ko�ci policzkowe m�czyzny wyr�nia�y si� do�� znacznym rozstawem, usta mia�y ciemnoczerwon� barw�, a ostro zako�czony nos wygl�da� jak wyrze�biony w drewnie. Isherwood uzna�, �e to typowa twarz bez wieku. Mog�aby si� pojawi� na ok�adce dobrego czasopisma z mod� dla pan�w lub na portrecie surowego m�czyzny, p�dzla Rembrandta. Ponadto taka twarz wskazywa�a na niejasne pochodzenie narodowo�ciowe. Oblicze tego typu stanowi�o doskona�y atut zawodowy. Isherwood zam�wi� faszerowan� sol� i sancerre* [Sancerre - bia�e wytrawne wino francuskie.], Gabriel czarn� herbat� i miseczk� consomme. Przypomina� Isherwoodowi prawos�awnego mnicha, kt�ry �ywi si� zje�cza�ym owczym serem i twardymi jak beton podp�omykami. Rzecz w tym, �e Gabriel mieszka� w �adnym domu nad strumieniem, w Kornwalii, a nie w klasztorze. Isherwood nigdy nie widzia� go przy przyzwoitym posi�ku, nie zauwa�y�, aby si� u�miecha� lub podziwia� atrakcyjne kobiece biodra. Nigdy nie po��da� rzeczy materialnych. Mia� tylko dwie zabawki: stary samoch�d MG i drewniany �aglowiec o dw�ch masztach; obydwa samodzielnie odnowi�. S�ucha� muzyki operowej na wstrz�saj�co ma�ym, przeno�nym odtwarzaczu p�yt kompaktowych, poplamionym farb� i lakierem. Wydawa� pieni�dze wy��cznie na bie��ce potrzeby. W swojej niedu�ej kornwalijskiej pracowni mia� wi�cej zaawansowanych technicznie urz�dze� ni� wydzia� konserwacji Tate Gallery. Gabriel niewiele si� zmieni� przez te �wier� wieku, od kiedy si� poznali. Wok� jego czujnych oczu pojawi�o si� kilka nowych zmarszczek, przyby�o mu te� par� kilogram�w. Tamtego dnia by� praktycznie ch�opcem, cichym jak mysz ko�cielna. Nawet w�wczas jego w�osy przeplata�a siwizna, cecha dziecka, kt�re wykonywa�o prac� doros�ego. - Julian Isherwood, a to Gabriel - wyja�ni� Shamron. - Zapewniam ci�, Gabriel jest cz�owiekiem wybitnego talentu. Wybitny talent, z pewno�ci�, lecz w �yciorysie m�odego cz�owieka widnia�o kilka bia�ych plam: cho�by brakuj�ce trzy lata mi�dzy uko�czeniem presti�owej szko�y artystycznej Betsal�el w Jerozolimie a podj�ciem nauki w Wenecji u mistrza konserwacji dzie� sztuki, Umberta Contiego. - Gabriel sp�dzi� sporo czasu, podr�uj�c po Europie - stwierdzi� zwi�le Shamron. W�a�nie wtedy po raz ostatni wyp�yn�a kwestia europejskich przyg�d Gabriela. Julian Isherwood nie m�wi� o tym, co si� sta�o z jego ojcem, a Gabriel nie chcia� wspomina� o tym, co robi� dla Ariego Shamrona, alias Rudolfa Hellera, od mniej wi�cej 1972 do 1975 roku. Isherwood skrycie okre�la� ten czas mianem �straconych lat�. Isherwood si�gn�� do kieszeni marynarki i wyj�� czek. - Tw�j udzia� ze sprzeda�y Vecellia. Sto tysi�cy funt�w. Gabriel wzi�� czek i schowa� go do kieszeni p�ynnym ruchem r�ki. Mia� d�onie iluzjonisty i niezwyk�� umiej�tno�� wprowadzania ludzi w b��d. - Ile wynosi tw�j udzia�? - Zanim to wyjawi�, musisz mi obieca�, �e nie zdradzisz wysoko�ci tej sumy �adnemu z tych s�p�w - o�wiadczy� Isherwood, wskazuj�c d�oni� ludzi siedz�cych w restauracji. Gabriel nie odpowiedzia�, co Isherwood uzna� za uroczyst� przysi�g� milczenia do grobowej deski. - Milion. - Dolar�w? - Funt�w, kwiatuszku. Funt�w. - Kto to kupi�? - Bardzo przyjemna galeria na �rodkowym zachodzie Ameryki. Bez w�tpienia koneserzy. Wyobra�asz sobie? Kupi�em obraz za szesna�cie tysi�cy w zapyzia�ej salce wystawowej w Hull, kieruj�c si� wy��cznie intuicj�, cholern� intuicj�, �e mam przed oczyma zaginiony fragment o�tarza z ko�cio�a San Salvatore w Wenecji. I mia�em racj�! Taki strza� zdarza si� raz na ca�e �ycie, a przy odrobinie szcz�cia mo�e dwa razy. Zdrowie. Wznie�li toast kieliszkiem na wysokiej n�ce i porcelanow� fili�ank�. W tej samej chwili do ich stolika podszed� zadyszany, pulchny m�czyzna o r�owych policzkach i w r�owej koszuli. - Julie! - za�piewa�. - Witaj, Oliver. - Na Duke Street kr��� pog�oski, �e zgarn��e� okr�g�y milion za swojego Vecellia. - Gdzie to do jasnej cholery us�ysza�e�? - Tutaj niczego nie ukryjesz, kotku. Powiedz mi tylko, czy to prawda, czy te� wstr�tne oszczerstwo. - Odwr�ci� si� do Gabriela, jakby dopiero teraz go zauwa�y�, i wyci�gn�� ku niemu mi�sist� r�k� ze zdobion� z�otem wizyt�wk�, wetkni�t� mi�dzy grube paluchy. - Oliver Dimbleby. Dimbleby Fine Arts. Gabriel bez s�owa przyj�� wizyt�wk�. - Mo�e wypijesz z nami drinka, Oliver? - zaproponowa� Isherwood. Pod sto�em Gabriel przydepn�� butem stop� Isherwooda i solidnie przycisn��. - Nie mog�, kotku. D�ugonoga istota przy tamtym stoliku obieca�a, �e nas�czy mi do ucha nieprzyzwoito�ci, je�li postawi� jej jeszcze jeden kieliszek szampana. - Dzi�ki Bogu! - wycedzi� Isherwood przez zaci�ni�te z�by. Oliver Dimbleby odszed�, ko�ysz�c biodrami. Gabriel cofn�� stop�. - Tyle tytu�em twoich tajemnic. - S�py - powt�rzy� Isherwood. - Teraz jestem na fali, ale kiedy noga mi si� powinie, znowu zaczn� nade mn� kr��y�, czekaj�c, a� umr�, aby mogli uraczy� si� padlin�. - Mo�e tym razem powiniene� bardziej uwa�a� na to, co robisz z pieni�dzmi. - Obawiam si�, �e m�j przypadek jest beznadziejny. Prawd� m�wi�c... - O, Bo�e. - ... w przysz�ym tygodniu jad� do Amsterdamu, aby przyjrze� si� pewnemu obrazowi. To �rodkowa cz�� tryptyku, zaklasyfikowana jako dzie�o nieznanego artysty, ale ja mam swoje przeczucie. Podejrzewam, �e mo�e chodzi� o co� z pracowni Rogera van der Weydena. W gruncie rzeczy licz� na poka�ny zysk. - Obrazy van der Weydena s� zawsze trudne do zidentyfikowania. Tylko niewielk� cz�� jego dzie� przypisuje si� mu bez najmniejszych w�tpliwo�ci. W dodatku nigdy nie podpisywa� ani nie datowa� �adnego p��tna. - Je�eli obraz wyszed� spod jego p�dzla, znajduj� si� na nim odciski palc�w malarza. I je�li istnieje kto�, kto m�g�by je odkry�, to tylko ty. - Z przyjemno�ci� rzuc� okiem na ka�de interesuj�ce ci� dzie�o. - Pracujesz teraz nad czym�? - W�a�nie sko�czy�em Modiglianiego. - Mam dla ciebie robot�. - Mianowicie? - Kilka dni temu zatelefonowa� do mnie pewien prawnik. Stwierdzi�, �e jego klient jest w�a�cicielem obrazu, kt�ry wymaga renowacji. Podobno ten klient chce, aby� w�a�nie ty si� zaj�� prac�, i jest got�w sowicie wynagrodzi� twoje us�ugi. - Jak si� nazywa ten klient? - Nie wiem. - Co to za obraz? - Nie wiem. - Wi�c jak ma przebiega� ta robota? - Jedziesz do willi, pracujesz przy obrazie. W�a�ciciel op�aca hotel i pokrywa wydatki. - Gdzie? - W Zurychu. W zielonych oczach Gabriela pojawi� si� b�ysk, jakby cie� wspomnienia. Isherwood gor�czkowo przerzuca� archiwa swojej coraz bardziej zawodnej pami�ci. Czy ja go ju� kiedy� wys�a�em do Zurychu na zlecenie Herr Hellera? - Masz jakie� zastrze�enia wobec Zurychu? - Sk�d, Zurych jest w porz�dku. Ile dostan�? - Dwa razy tyle, ile w�a�nie ode mnie otrzyma�e�: pod warunkiem, �e zaczniesz natychmiast. - Daj mi adres. Gabriel nie mia� czasu na powr�t do Kornwalii po wszystkie potrzebne rzeczy, wi�c po lunchu wybra� si� na zakupy. Na Oxford Street kupi� dwie zmiany ubrania i niewielk� sk�rzan� torb�. Potem poszed� na Great Russell Street i odwiedzi� stary sklep z artyku�ami malarskimi, L. Cornelissen & Son. P�owow�osa anielica o imieniu Penelope, z kt�r� bezwstydnie flirtowa�, pomog�a mu wybra� podr�ny zestaw pigment�w, p�dzli i rozpuszczalnik�w. Zna�a go pod jego fa�szywym nazwiskiem. W jego angielszczy�nie pobrzmiewa� nik�y akcent w�oskiego przesiedle�ca. W�o�y�a rzeczy do br�zowej torby, kt�r� owin�a sznurkiem. Uca�owa� j� w policzek. Jej w�osy pachnia�y kakao i egzotycznym kadzide�kiem. Gabriel za du�o wiedzia� o terroryzmie i systemie ochrony lotnisk, aby podr�owa� samolotem. Pojecha� wi�c na Waterloo Station i z�apa� popo�udniowy ekspres Eurostar do Pary�a. Na Gare de l�Est przesiad� si� w nocny poci�g do Zurychu i nast�pnego ranka przed dziewi�t� spacerowa� po �agodnym �uku Bahnhofstrasse. Jak wdzi�cznie Zurych skrywa swoje bogactwa, pomy�la�. Niema�� cz�� �wiatowych zasob�w z�ota i srebra przechowywano w bankowych podziemiach, pod jego stopami, lecz nigdzie nie pi�trzy�y si� ohydne wie�e biurowc�w, wyznaczaj�ce granice dzielnicy finansowej. W zasi�gu wzroku nie by�o tak�e �adnych pomnik�w wzniesionych ku czci pieni�dza. Otacza�y go dyskrecja, niedom�wienia i u�uda. Upad�a kobieta, kt�ra odwraca g�ow�, by ukry� wstyd. Szwajcaria. Dotar� do Paradeplatz. Z jednej strony placu wznosi�a si� g��wna siedziba Credit Suisse, a z drugiej Union Bank of Switzerland. Cisz� zak��ci�o stado go��bi, zrywaj�cych si� do lotu. Przeszed� na drug� stron� ulicy. Naprzeciwko hotelu Savoy znajdowa� si� post�j taks�wek. Gabriel wskoczy� do stoj�cego tam samochodu, najpierw jednak rzuci� okiem na numer rejestracyjny pojazdu i starannie odnotowa� go w pami�ci. Poda� kierowcy adres willi. Ca�y czas robi�, co w jego mocy, aby ukry� berli�ski akcent, kt�ry odziedziczy� po matce. Gdy przeje�d�ali nad rzek�, taks�wkarz w��czy� radio. Spiker odczytywa� w�a�nie poranne wiadomo�ci. Gabriel z trudem usi�owa� zrozumie� Zuridutsch dziennikarza. W ko�cu da� sobie spok�j i skupi� si� na oczekuj�cej go pracy. Niekt�rzy ludzie ze �wiata sztuki uwa�ali konserwatorstwo za nudne i �mudne zaj�cie, lecz on podchodzi� do ka�dego zlecenia jak do nowej przygody. Lubi� traktowa� renowacj� dzie� sztuki jako okazj� do przej�cia na drug� stron� lustra, do innego czasu i miejsca. Miejsca, w kt�rym sukces lub pora�ka zale�a�y wy��cznie od umiej�tno�ci, opanowania i niczego wi�cej. Zastanawia� si�, co go czeka tym razem. Sam fakt, �e w�a�ciciel za�yczy� sobie konkretnie jego us�ug, oznacza�, �e niemal na pewno chodzi o jednego ze starych mistrz�w. M�g� tak�e za�o�y�, �e obraz jest brudny i uszkodzony. W�a�ciciel z pewno�ci� nie decydowa�by si� na k�opoty i wydatki zwi�zane ze �ci�ganiem go do Zurychu, gdyby p��tno potrzebowa�o tylko �wie�ej warstwy werniksu. Ile czasu m�g� tutaj sp�dzi�? Sze�� tygodni? P� roku? Trudno powiedzie�. Nigdy nie zdarza�y si� dwie takie same prace renowacyjne. Przebieg konserwacji zale�a� przede wszystkim od stanu obrazu. Vecellio Isherwooda wymaga� rocznego zaanga�owania, chocia� w tym czasie Gabriel wzi�� sobie kr�tki urlop, kt�ry zawdzi�cza� uprzejmo�ci Ariego Shamrona. Rosenbuhlweg, uliczka tak w�ska, �e z trudem mog�y ni� przejecha� obok siebie dwa samochody, pi�a si� stromo po zboczu Zurichbergu. Usytuowane wzd�u� drogi, s�siaduj�ce ze sob� stare, okaza�e wille mia�y stiukowe �ciany, dachy kryte dach�wk� i niewielkie ogr�dki. Wszystkie by�y do siebie podobne z wyj�tkiem jednej, przed kt�r� zatrzyma� si� kierowca. Dom sta� na niedu�ym wzniesieniu i, w przeciwie�stwie do innych, nie przy samej ulicy, lecz nieco w g��bi. Rezydencj� otacza�o wysokie, �eliwne ogrodzenie, przypominaj�ce kraty celi wi�ziennej. Za solidn� bram�, wyposa�on� w ma�� kamer� obserwacyjn�, wznosi�y si� kamienne schodki, a dalej willa, zbudowana z melancholijnie szarego kamienia i ozdobiona wie�yczkami oraz wysokim frontowym portykiem. Taks�wka odjecha�a. W dole rozpo�ciera�o si� �r�dmie�cie Zurychu oraz jezioro. Odleg�y brzeg przes�ania�y chmury. Gabriel przypomnia� sobie, �e w pogodny dzie� mo�na st�d dojrze� Alpy, lecz teraz by�y one spowite mg��. Na murze obok bramy wisia� telefon. Gabriel podni�s� s�uchawk� i us�yszawszy sygna�, czeka�. Na pr�no. Od�o�y� s�uchawk�, podni�s� j� ponownie. Wci�� nikt nie odpowiada�. Wyci�gn�� wys�any przez prawnika faks, kt�ry otrzyma� w Londynie od Juliana Isherwooda. �Prosz� przyjecha� dok�adnie o 9.00 rano i zadzwoni�. Zostanie pan wprowadzony do �rodka�. Gabriel spojrza� na zegarek. Min�y trzy minuty po dziewi�tej. Kiedy wsuwa� papier z powrotem do kieszeni, zacz�o pada�. Rozejrza� si�: w pobli�u nie by�o ani jednej kawiarni, gdzie m�g�by wygodnie usi���, nie dostrzeg� te� �adnego drzewa, pod kt�rym znalaz�by schronienie przed deszczem. Wok� rozpo�ciera�a si� pustynia bogactwa - rezydencje dziedziczone z pokolenia na pokolenie. Gdyby zbyt d�ugo tkwi� na chodniku, zapewne aresztowano by go za w��cz�gostwo. Wyci�gn�� kom�rk� i wystuka� numer Isherwooda. O tej porze zapewne wci�� znajdowa� si� w drodze do galerii. W oczekiwaniu na po��czenie Gabriel wyobrazi� sobie Isherwooda, zgarbionego nad kierownic� b�yszcz�cego jaguara i sun�cego przez Piccadilly w taki spos�b, jakby pilotowa� tankowiec pe�en ropy p�yn�cy po zdradliwych wodach. - Wybacz, ale obawiam si�, �e nast�pi�a zmiana plan�w. Go��, kt�ry mia� ci� przywita�, musia� nagle wyjecha� z miasta. Jaka� pilna sprawa. Dobrze wiesz, jacy bywaj� Szwajcarzy, kwiatuszku. - Co mam teraz zrobi�? - Przes�a� mi kody do bramy i drzwi frontowych. Mo�esz wej�� do �rodka. Na stole w przedpokoju powinien le�e� list do ciebie. Znajdziesz w nim wyja�nienie, gdzie szuka� obrazu i gdzie si� mo�esz zatrzyma�. - Do�� nietypowe, przyznasz. - Uwa�aj si� za szcz�ciarza. Zdaje si�, �e przez dzie� lub dwa b�dziesz sam si� zajmowa� domem i nikt ci nie b�dzie zagl�da� przez rami� podczas pracy. - Chyba masz racj�. - Podam ci kody. Masz przy sobie co� do pisania? S� do�� d�ugie. - Po prostu mi je odczytaj, Julian. Leje jak z cebra, a ja przemok�em ju� do suchej nitki. - Ach, tak. Ty i te twoje sztuczki. W mojej galerii pracowa�a kiedy� dziewczyna, kt�ra te� to potrafi�a. Isherwood wytrajkota� dwa kody, ka�dy po osiem cyfr, i si� roz��czy�. Gabriel uni�s� s�uchawk� i wystuka� pierwsz� sekwencj�, a gdy rozleg� si� d�wi�k brz�czyka, przekr�ci� ga�k� i wszed� przez bram�. Przy drzwiach wej�ciowych do domu powt�rzy� procedur� i chwil� p�niej sta� w pogr��onym w p�mroku przedpokoju, usi�uj�c wymaca� w��cznik �wiat�a. Koperta le�a�a w du�ej szklanej misie na starym, rze�bionym stoliku u st�p schod�w. List zaadresowano do signore Delvecchio, gdy� tak brzmia�o jedno z fa�szywych nazwisk Gabriela. Podni�s� kopert� i rozdar� j� palcem wskazuj�cym. Czysty, szarawy papier listowy, bez nag��wka. Pismo staranne, brak podpisu. Gabriel uni�s� przesy�k� do nosa. Bez zapachu. Zacz�� czyta�. Obraz wisia� w salonie: Rafael Portret m�odzie�ca. Pok�j zarezerwowano w Dolder Grand Hotel, mniej wi�cej p�tora kilometra od willi, po drugiej stronie Zurichbergu. W lod�wce znajdowa�o si� jedzenie. W�a�ciciel planowa� powr�t do Zurychu nast�pnego dnia. By�by ogromnie wdzi�czny, gdyby signore Delvecchio z miejsca przyst�pi� do pracy. Gabriel wsun�� list do kieszeni. Zatem Rafael. To jego drugi w �yciu. Pi�� lat temu przeprowadza� konserwacj� ma�ego p��tna o tematyce religijnej - Madonny z Dzieci�tkiem - nawi�zuj�cego do s�ynnej kompozycji Leonarda. Zasw�dzia�y go koniuszki palc�w. Trafi�a mu si� wspania�a okazja. Cieszy� si�, �e przyj�� t� prac�, bez wzgl�du na nietypowe zachowanie w�a�ciciela. Min�� korytarz i wszed� do du�ego pokoju. Panowa� w nim mrok, nie pali�y si� �wiat�a, a ci�kie zas�ony by�y starannie zasuni�te. Zrobi� kilka krok�w. Nagle pod butami poczu� wilgo�. W powietrzu unosi� si� s�ony, �elazisty zapach. T� wo� Gabriel ju� zna�. Schyliwszy si�, dotkn�� palcami dywanu i przysun�� d�o� do oczu. Sta� w ka�u�y krwi. Sp�owia�y orientalny dywan by� bardzo stary, podobnie jak spoczywaj�cy na jego �rodku m�czyzna. Le�a� twarz� do do�u, z wyci�gni�t� przed siebie praw� r�k�. Mia� na sobie niebieski blezer z podw�jnym rozci�ciem w dolnej cz�ci plec�w, mocno wytarty z ty�u, do tego szare flanelowe spodnie oraz buty z br�zowego zamszu. Obcas i podeszwa prawego buta by�y pogrubione. Spodnie podwin�y si� nieco, ukazuj�c fragment �ydki. Sk�ra wygl�da�a wstrz�saj�co bia�o, niczym go�a ko��. Skarpetki by�y nie do pary. Gabriel przykucn�� ze swobod� cz�owieka, kt�ry jest przyzwyczajony do obecno�ci trup�w. Zw�oki nale�a�y do m�czyzny o drobnej posturze i g�stych �nie�nobia�ych w�osach; mia� metr pi��dziesi�t wzrostu, nie wi�cej. Jego g�owa spoczywa�a na prawym policzku. Pod warstw� krwi Gabriel dostrzeg� kanciast� szcz�k� i delikatne ko�ci policzkowe. Wszystko wskazywa�o na to, �e nieznajomy otrzyma� jeden postrza�, a kula przebi�a lewe oko i wysz�a z ty�u czaszki. S�dz�c po wielko�ci otworu wylotowego, m�czyzn� zastrzelono z pistoletu lub rewolweru du�ego kalibru. Gabriel podni�s� wzrok i ujrza� rozbite od kuli lustro nad du�ym kominkiem. S�dzi�, �e starszy pan nie �y� od kilku godzin. Wiedzia�, �e powinien zadzwoni� na policj�, lecz wyobrazi� sobie ca�� sytuacj� z jej perspektywy. Cudzoziemiec w domu bogatego bankiera, zw�oki z przestrzelon� g�ow�. W najlepszym wypadku Gabriel zosta�by zatrzymany w celu przes�uchania. Na to nie m�g� sobie pozwoli�. Spojrza� na Rafaela. Wspania�y obraz: pi�kny m�odzieniec widziany z p�profilu, zmys�owo o�wietlony. Gabriel domy�la� si�, �e dzie�o powsta�o podczas pobytu Rafaela we Florencji, zapewne mi�dzy 1504 i 1508 rokiem. Szkoda, �e wynik�a sprawa staruszka. Konserwacja takiego p��tna by�aby prawdziw� przyjemno�ci�. Cofn�� si� do przedpokoju, przystan�� i spojrza� pod nogi. Na marmurowej pod�odze widnia�y �lady jego but�w. Nic nie m�g� z tym zrobi�. Nauczono go, �e w takich okoliczno�ciach trzeba szybko si� oddali�, nie zwracaj�c uwagi na ewentualny ba�agan lub ha�as. Wzi�� walizk� i wyszed� na dw�r. Pada�o jeszcze mocniej. Szed� szybko, a� w ko�cu dotar� do wi�kszej ulicy: Krahbuhlstrasse. Tramwaj numer sze�� sun�� zboczem wzg�rza. Gabriel pod��y� w stron� najbli�szego przystanku, pami�taj�c o tym, aby nie biec, i wskoczy� do pojazdu.. Wagon szarpn�� i ruszy� dalej. Gabriel usiad� i spojrza� w prawo. Na �cianie tramwaju kto� nabazgra� czarnym, niezmywalnym flamastrem swastyk� na�o�on� na gwiazd� Dawida. Pod spodem widnia�y dwa s�owa: �JUDEN SCHEISS�. Tramwajem dojecha� prosto na Hauptbahnhof. W budynku terminalu znajdowa�a si� podziemna galeria handlowa, w kt�rej kupi� niewyobra�alnie drogie sk�rzane buty Bally. Na g�rze, w g��wnym holu, przyjrza� si� tablicy z rozk�adem jazdy. Za kwadrans odje�d�a� poci�g do Monachium. Stamt�d m�g� polecie� wieczornym samolotem do Londynu, a potem od razu uda� si� do Isherwooda w South Kensington, aby go udusi�. Kupi� bilet pierwszej klasy i poszed� do toalety. W kabinie zmieni� mokasyny na nowe buty. Wychodz�c, wrzuci� stare obuwie do kosza na �mieci i przykry� je papierowymi r�cznikami. Kiedy dotar� na peron, pasa�erowie ju� wsiadali do poci�gu. Wskoczy� do drugiego wagonu i odszuka� sw�j przedzia�. By� pusty. Chwil� p�niej poci�g powoli ruszy� w drog�. Gabriel zamkn�� oczy, lecz wci�� widzia� martwego m�czyzn�, spoczywaj�cego przed Rafaelem, a tak�e dwa s�owa nabazgrane w tramwaju: �JUDEN SCHEISS�. Poci�g zwolni� i si� zatrzyma�. Nie zd��y� opu�ci� peronu. Gabriel us�ysza� odg�os krok�w na korytarzu. Moment p�niej drzwi do jego przedzia�u otworzy�y si� tak gwa�townie, jakby w pobli�u wybuch�a bomba. Do �rodka wpad�o dw�ch policjant�w. 2 Vitoria, Hiszpania Tysi�c kilometr�w na zach�d, w baskijskim mie�cie Vitoria, pewien Anglik siedzia� w ch�odnym cieniu Pla�a de Espa�a, s�cz�c kaw� w kawiarni pod kszta�tn� arkad�. Nie zdawa� sobie sprawy z wydarze�, do kt�rych dosz�o w Zurychu i kt�re mia�y odmieni� bieg jego uporz�dkowanego �ycia. W tej chwili skoncentrowa� uwag� na wej�ciu do banku po drugiej stronie placu. Zam�wi� kolejn� cafe con leche* [Cafe con leche (hiszp.) - kawa z mlekiem.] i zapali� papierosa. Na g�owie nosi� kapelusz z rondem, a oczy skrywa� za okularami przeciws�onecznymi. Jego w�osy mia�y zdrowy, srebrzysty po�ysk, typowy dla m�czyzny, kt�ry przedwcze�nie osiwia�. Popelinowy garnitur barwy piasku pasowa� do przewa�aj�cego w Vitorii kolorytu, dzi�ki czemu m�czyzna zlewa� si� z otoczeniem niczym kameleon. Wydawa�o si�, �e jest poch�oni�ty porannymi wydaniami �El Pais� i �El Mundo�. Ale nie by�. Na blado��tym kamieniu jaki� grafficiarz wymalowa� ostrze�enie: �TURY�CI, UWAGA! NIE JESTE�CIE JU� NA TERYTORIUM HISZPANII! TO JEST PA�STWO BASK�W!�. Anglik czu� si� swobodnie. Nawet je�li separaty�ci obraliby go sobie za cel, nie w�tpi�, �e sam sobie da rad�. Utkwi� spojrzenie w drzwiach wej�ciowych do banku. Za kilka minut kasjer Felipe Navarra wyjdzie na po�udniow� przerw�. Jego koledzy byli przekonani, �e chodzi do domu na lunch i sjest� z �on�. Jego �ona nie w�tpi�a, �e potajemnie spotyka si� ze swoimi politycznymi sprzymierze�cami baskijskimi. W rzeczywisto�ci jednak Felipe Navarra kierowa� si� do kamienicy na star�wce, nieopodal Plaza de la Virgen Blanca, gdzie sp�dza� popo�udnie z kochank�, pi�kn�, czarnow�os� dziewczyn� o imieniu Amaia. Anglik wiedzia� o tym, gdy� od prawie tygodnia uwa�nie obserwowa� Navarr�. Kwadrans po pierwszej Navarra wyszed� z banku i pod��y� na stare miasto. Anglik zostawi� na stole gar�� peset, wystarczaj�co du�o, aby uregulowa� nale�no�� i jeszcze obdarowa� kelnera hojnym napiwkiem, po czym dyskretnie ruszy� za kasjerem. Wchodz�c na zat�oczon� ulic� przy bazarze, stara� si� zachowywa� bezpieczny dystans. Nie by�o potrzeby zbytnio si� zbli�a�. Anglik dobrze wiedzia�, dok�d zmierza jego ofiara. Felipe Navarra nie by� zwyk�ym urz�dnikiem pa�stwowym. Nale�a� do aktywnych agent�w operacyjnych Euskadi Ta Askatasuna (Baskijska Ojczyzna i Wolno��), lepiej znanej jako ETA. Pe�ni� w niej funkcj� u�pionego komandosa. Prowadzi� normalne �ycie, mia� zwyk�� prac�, a rozkazy otrzymywa� od anonimowego dow�dcy. Rok wcze�niej skierowano go do zamordowania m�odego oficera Guardii Civil. Pechowo dla Navarry, ojciec oficera - �wietnie prosperuj�cy producent wina - dysponowa� ogromnymi pieni�dzmi i m�g� je przeznaczy� na poszukiwania mordercy syna. Cz�� tych oszcz�dno�ci znajdowa�a si� ju� na szwajcarskim rachunku bankowym Anglika. Europejscy znawcy zagadnie� zwi�zanych z terroryzmem uznawali ETA za ugrupowanie r�wnie dobrze zorganizowane pod wzgl�dem szkoleniowym i operacyjnym jak IRA, z kt�r� Anglik mia� ju� do czynienia w przesz�o�ci. Z jego aktualnych spostrze�e� wynika�o jednak, �e Felipe Navarra nale�a� do do�� swobodnie poczynaj�cych sobie agent�w. Pomaszerowa� prosto do mieszkania dziewczyny, zupe�nie nie przejmuj�c si� zasadami bezpiecze�stwa i nie staraj�c si� zmyli� ewentualnych obserwator�w. To prawdziwy cud, �e uda�o mu si� zabi� oficera Guardii CMI i uciec. Anglik pomy�la�, �e zapewne wy�wiadczy organizacji przys�ug�, eliminuj�c tak niekompetentnego agenta. Navarra znikn�� w kamienicy. Anglik przeszed� na drug� stron� ulicy do piekarni, gdzie uraczy� si� dwiema dro�d��wkami z cukrem i wypi� jeszcze jedn� cafe con leche. Nie lubi� pracowa� z pustym �o��dkiem. Spojrza� na zegarek. Navarra siedzia� u kochanki ju� dwadzie�cia minut, a� nadto d�ugo, aby zako�czy� gr� wst�pn�. Kiedy Anglik przechodzi� przez ulic�, przysz�a mu do g�owy zabawna my�l. Gdyby zatelefonowa� do �ony Navarry, ognista Baskijka zapewne wyr�czy�aby go w pracy. Niestety, takie wykorzystanie jej osoby by�oby r�wnoznaczne z naruszeniem warunk�w kontraktu. Zreszt� chcia� zako�czy� spraw� samodzielnie. To by�a jego robota i dobrze si� w niej odnajdywa�. Wszed� do ch�odnego, ciemnego korytarza. Bezpo�rednio przed sob� mia� wyj�cie na zacienione podw�rze, z prawej strony za� rz�d skrzynek pocztowych. Anglik pospiesznie wspi�� si� po schodach na trzecie pi�tro i stan�� przed drzwiami do mieszkania dziewczyny. W �rodku gra� telewizor; transmitowano jaki� mecz. Ha�asy pomog�y Anglikowi dyskretnie otworzy� zamek. Wszed� do mieszkania, zamkn�� za sob� drzwi. Potem cicho skierowa� si� do sypialni. Navarra siedzia� na skraju ��ka. Kobieta kl�cza�a na pod�odze, a jej g�owa porusza�a si� rytmicznie mi�dzy jego nogami. Navarra wpl�t� palce we w�osy kochanki i zamkn�� oczy, tote� nie mia� poj�cia, �e kto� obcy znalaz� si� w pokoju. Anglik zdumia� si�, �e tych dwoje uprawia mi�o�� przy w��czonym telewizorze. Jak kto lubi, pomy�la�. Przemierzy� pok�j trzema pot�nymi susami, a odg�os jego krok�w zosta� kompletnie st�umiony przez ha�asy z telewizora. Z pochwy na prawym przedramieniu zab�jcy wysun�� si� n� i wpad� prosto w jego d�o�. By�a to �o�nierska bro�, o ci�kim, z�bkowanym ostrzu i grubej, okrytej sk�r� r�koje�ci. Trzyma� j� tak, jak go uczono w kwaterze g��wnej jego dawnego pu�ku na smaganych wiatrem wrzosowiskach �rodkowej Anglii. Przy zadawaniu ciosu no�em zab�jca ma naturaln� tendencj� do wbijania ostrza od ty�u, aby nie stan�� twarz� w twarz z ofiar�. Anglika jednak wyszkolono tak, by eliminowa� wroga od frontu. W tym wypadku oznacza�o to, �e znika� element zaskoczenia, lecz Anglik nale�a� do ludzi wierz�cych w si�� nawyku i zawsze post�puj�cych podr�cznikowe. Przesun�� si� nieco do przodu, aby stan�� za dziewczyn�. Jej w�osy sp�ywa�y na smuk�e plecy w kszta�cie litery V. Przyjrza� si� jej kr�gos�upowi i w�skiej talii, a tak�e zaokr�glonym, stworzonym do noszenia dzieci biodrom i zgrabnym po�ladkom. Navarra otworzy� oczy. W panice usi�owa� odepchn�� dziewczyn�, lecz skrytob�jca wyr�czy� go: z�apa� j� za w�osy i cisn�� na drug� stron� pokoju. Przejecha�a na plecach po drewnianej pod�odze i wywr�ci�a stoj�c� lamp�. Nie spuszczaj�c wzroku z napastnika, Navarra si�gn�� r�k� za siebie i zacz�� przeszukiwa� d�oni� rozrzucone ubrania. A wi�c mia� pistolet. Anglik lew� r�k� z�apa� Baska za gard�o, tak �e niemal zmia�d�y� mu krta�. Potem popchn�� go na ��ko i kolanem przygni�t� mu brzuch. Navarra wi� si�, usi�uj�c z�apa� powietrze, a na jego twarzy pojawi� si� paniczny strach po��czony z ca�kowit� rezygnacj�. Anglik wbi� n� w mi�kk� tkank� tu� pod �ebrami Baska, kieruj�c ostrze w g�r�, ku sercu. M�czyzna wytrzeszczy� oczy, jego cia�o zesztywnia�o i zastyg�o w bezruchu. Z miejsca, w kt�rym utkwi� n�, buchn�a krew. Zab�jca wyci�gn�� n� z klatki piersiowej trupa i wsta�. Dziewczyna te� ju� si� podnios�a. Ruszy�a ku napastnikowi i zdzieli�a go solidnie w twarz. - Kim ty do jasnej cholery jeste�? Anglik nie bardzo wiedzia�, co s�dzi� o tej kobiecie. W�a�nie widzia�a, jak jej kochanek ginie od ciosu no�em, lecz zachowywa�a si� tak, jakby jej nieproszony go�� zab�oci� butami �wie�o wyszorowan� pod�og�. Spoliczkowa�a go po raz drugi. - Pracuj� dla Aragona, ty idioto! Od miesi�ca spotykam si� z Navarr�. W�a�nie mieli�my go aresztowa� razem z reszt� jego kom�rki. Kto ci� tu przys�a�? Na pewno nie Aragon. Powiedzia�by mi o tym. Sta�a przed nim, czekaj�c na odpowied�, najwyra�niej zupe�nie nieskr�powana swoj� nago�ci�. - Pracuj� dla Castilla - odpar� spokojnie, p�ynn� hiszpa�szczyzn�. Nie zna� �adnego Castilla: po prostu to nazwisko pierwsze przysz�o mu do g�owy. Gdzie on je widzia�? W piekarni? Tak, zgadza si�. W piekarni po drugiej stronie ulicy. - Kto to jest Castillo? - chcia�a wiedzie� kobieta. - Cz�owiek, dla kt�rego pracuj�. - Castillo pracuje dla Aragona? - Sk�d mog� wiedzie�? Mo�e zadzwonisz do Aragona i go spytasz? On zatelefonuje do Castilla i wtedy wszystko b�dzie jasne. - W porz�dku. - Zadzwo� do niego z tamtego aparatu. - Wiem, co mam zrobi�, ty pieprzony durniu! - Tylko b�d� cicho, zanim postawisz na nogi wszystkich lokator�w kamienicy i poinformujesz ich, �e w�a�nie zabili�my cz�owieka. Skrzy�owa�a r�ce na piersiach, jakby po raz pierwszy u�wiadamiaj�c sobie w�asn� nago��. - Jak si� nazywasz? - Nie mog� si� przedstawi�. - Niby czemu? - Sk�d mog� mie� pewno��, �e naprawd� pracujesz dla Aragona? Mo�e dzia�asz do sp�ki z tym swoim ch�opakiem. Mo�e nale�ysz do jego kom�rki. Mo�e zadzwonisz do jego kumpli, a oni tu przyjad� i mnie zabij�. Uni�s� zakrwawiony n� i przesun�� kciukiem po ostrzu. Dziewczyna �ci�gn�a gro�nie brwi. - Nawet o tym nie my�l! Pieprzony kretyn! - Zadzwo� do Aragona, a wtedy powiem ci, jak si� nazywam. Usiad�a na kraw�dzi ��ka, z�apa�a s�uchawk� i nerwowo wybra�a numer. Anglik przysun�� si� o krok i po�o�y� palec na wide�kach, przerywaj�c po��czenie. - Co ty sobie do cholery my�lisz? Jak si� nazywasz? Zab�jca b�yskawicznie przejecha� ostrzem po jej gardle i odskoczy� do tylu, by nie zabryzga�a go krew. Potem ukl�k� przy swojej ofierze, �eby si� przyjrze�, jak uchodzi z niej �ycie. Gdy umiera�a, pochyli� si� i wyszepta� jej do ucha swoje nazwisko. Reszt� dnia Anglik sp�dzi� za kierownic�: pojecha� drog� szybkiego ruchu z Vitorii do Barcelony, potem nadmorsk� autostrad�, przez granic�, do Marsylii. Wieczorem wszed� na pok�ad promu pasa�erskiego wyruszaj�cego w nocny rejs na Korsyk�. Ubra� si� jak typowy Korsykanin: mia� lu�ne bawe�niane spodnie, sk�rzane sanda�y i gruby sweter, chroni�cy przed jesiennym ch�odem. Ciemnobr�zowe w�osy by�y kr�tko przyci�te. Popelinowy garnitur i kapelusz z rondem, kt�re nosi� w Vitorii, spoczywa�y w koszu na �mieci obok przydro�nej kawiarni w Bordeaux. Siw� peruk� wyrzuci� przez okno do w�wozu podczas przejazdu przez g�ry. Samoch�d, zarejestrowany na Davida Mandelsona, jedno z jego licznych fa�szywych nazwisk, zwr�ci� do wypo�yczalni. Zszed� do swojej kabiny - jednoosobowej, z prysznicem i toalet�. Zostawi� na koi ma�� sk�rzan� walizk� i wr�ci� na pok�ad. Prom by� niemal pusty, zaledwie kilka os�b zebra�o si� w barze, by wypi� drinka i co� zje��. Czu� zm�czenie po tak d�ugiej je�dzie, lecz jego silne poczucie wewn�trznej dyscypliny nie pozwala�o mu uda� si� na spoczynek przed uwa�nym przestudiowaniem twarzy pasa�er�w. Pokr��y� troch� po pok�adzie. Nie zauwa�ywszy nic niepokoj�cego, zam�wi� p� litra czerwonego wina i wda� si� w pogaw�dk� z Korsykaninem o imieniu Matteo. Matteo mieszka� w p�nocno-zachodniej cz�ci wyspy, podobnie jak Anglik, ale w miejscu odleg�ym o dwie doliny na po�udnie, w cieniu Monte d�Oro. Min�o dwadzie�cia lat od chwili, kiedy po raz ostatni zawita� w strony Anglika. Tak wygl�da�o tempo �ycia na wyspie. Potem rozmawiali o po�arze w dolinie Anglika, wywo�anym przez nieznanego podpalacza podczas poprzedniego, suchego lata. - Znale�li w ko�cu tego podpalacza? - spyta� Matteo, cz�stuj�c si� kieliszkiem wina Anglika. Gdy ten wyja�ni� mu, �e w�adze podejrzewaj� separatyst�w z FLNC* [FLNC - Front Wyzwolenia Narodowego Korsyki.], Korsykanin zapali� papierosa i wydmuchn�� dym ku sufitowi. - M�ode, gor�ce �by! - mrukn��, a Anglik powoli skin�� g�ow� na znak zgody. Po godzinie po�egna� si� z Matteo i wr�ci� do kajuty. W walizce mia� niewielki radioodbiornik. Wys�ucha� nocnego serwisu informacyjnego rozg�o�ni z Marsylii. Po wiadomo�ciach lokalnych spiker podsumowa� wie�ci z zagranicy. Na Zachodnim Brzegu zn�w dosz�o do walk mi�dzy si�ami palesty�skimi i izraelskimi. W Hiszpanii zamordowano dwoje cz�onk�w baskijskiego ugrupowania terrorystycznego ETA. Z kolei w Szwajcarii zosta� zamordowany znany finansista Augustus Rolfe. Zw�oki znaleziono w jego posiad�o�ci w ekskluzywnej dzielnicy Zurychu. Policja zatrzyma�a niezidentyfikowanego m�czyzn�. Anglik wy��czy� radio, zamkn�� oczy i natychmiast zasn��. 3 Zurych Komenda g��wna Stadtpolizei Zurich znajdowa�a si� zaledwie kilkaset metr�w od dworca przy Zeughausstrasse. Budynek by� wci�ni�ty mi�dzy ciemne wody rzeki Sihl a kolejow� stacj� naprawcz�. Gabriela przeprowadzono przez wybrukowany dziedziniec do aluminiowo-szklanego aneksu, w kt�rym mie�ci� si� wydzia� zab�jstw. Tam trafi� do pozbawionego okien pokoju przes�ucha�, wyposa�onego w st� z jasnego drewna oraz trzy przypadkowo dobrane krzes�a. Baga� Gabriela zatrzymano wraz z farbami, p�dzlami oraz chemikaliami, odebrano mu tak�e portfel, paszport i kom�rk�. Policja zabezpieczy�a nawet zegarek. Gabriel podejrzewa�, �e tylko po to, by go zdezorientowa� i zaniepokoi�. By� przekonany, �e wie znacznie wi�cej o technikach prowadzenia przes�ucha� ni� policja w Zurychu. Przes�uchiwano go trzykrotnie; za ka�dym razem robi� to inny policjant. Najpierw Gabriel musia� kr�tko odpowiedzie� na kilka pyta� na dworcu, jeszcze przed aresztowaniem. Potem, ju� w tym pokoju, dwukrotnie wypytywano go szczeg�owo o rozmaite sprawy. S�dz�c po ubraniach i wieku, na przes�uchiwania przybywali coraz wy�si rang� oficerowie. Drzwi si� otworzy�y i do pokoju wszed� policjant. Mia� na sobie tweedow� marynark�, by� bez krawata. Przedstawi� si� jako sier�ant Baer. Usiad� naprzeciwko Gabriela, po�o�y� teczk� z aktami na stole i zapatrzy� si� w ni� niczym w szachownic� przed wykonaniem nast�pnego ruchu. - Jak si� pan nazywa? - spyta� w ko�cu po angielsku. - Nic si� nie zmieni�o od czasu, kiedy po raz ostatni odpowiada�em na to pytanie. - Jak si� pan nazywa? - Mario Delvecchio. - Gdzie pan mieszka? - W Port Navas, w Kornwalii. - W Anglii? - Tak. - Jest pan W�ochem, ale mieszka pan w Anglii? - Nie uznawano tego za przest�pstwo, przynajmniej do niedawna. - Nie powiedzia�em, �e to przest�pstwo. Pytam z ciekawo�ci. Co pan robi w Port Navas w Anglii? - Wyja�ni�em to ju� trzem policjantom, kt�rzy mnie przes�uchiwali. - Tak, wiem. - Jestem konserwatorem dzie� sztuki. - Po co przyjecha� pan do Zurychu? - Wynaj�to mnie do oczyszczenia obrazu. - W willi na Zurichbergu? - Zgadza si�. - Kto pana wynaj�� do tego czyszczenia? Czyszczenia... Czy takiego s�owa pan u�y�? Dziwne s�owo: �czy�ci�. Mo�na czy�ci� pod�ogi, z�by albo ubranie. Ale nie obrazy. Czy to popularne okre�lenie w pa�skiej bran�y? - Tak - odpar� Gabriel, a inspektor wydawa� si� rozczarowany, �e jego rozm�wca nie poci�gn�� tematu. - Kto pana wynaj��? - Nie wiem. - Co to znaczy? - To znaczy, �e nigdy mi tego nie wyja�niono. Wszystko ustalili pewien prawnik z Zurychu oraz marszand z Londynu. - Ach, tak: Julius Isherwood. - Julian. Z typowo germa�skim szacunkiem dla dokument�w detektyw starannie wymaza� niew�a�ciwe s�owo i r�wnie starannie nani�s� o��wkiem poprawk�. Kiedy sko�czy�, triumfalnie podni�s� wzrok, jakby oczekuj�c oklask�w. - Prosz� kontynuowa�. - Po prostu kazano mi i�� do willi. Na miejscu kto� mia� na mnie czeka� i wprowadzi� do �rodka. - Kto mia� czeka�? - Nigdy mi tego dok�adnie nie wyja�niono. W teczce znajdowa� si� faks od Isherwooda. Detektyw wsun�� na nos w�skie okulary i podni�s� faks do �wiat�a. Czytaj�c, porusza� ustami. - Kiedy przyjecha� pan do Zurychu? - Ma pan m�j bilet kolejowy, dobrze pan wie, �e przyby�em dzisiaj rano. Policjant zmarszczy� brwi, co mia�o oznacza�, �e nie lubi, kiedy podejrzani m�wi� mu, co wie, a czego nie. - Dok�d poszed� pan po przyje�dzie? - Prosto do willi. - Nie zameldowa� si� pan najpierw w swoim hotelu? - Nie, jeszcze nie wiedzia�em, gdzie si� zatrzymam. - A gdzie zamierza� si� pan zatrzyma�? - Jak jasno wynika z tre�ci listu pozostawionego dla mnie w willi, zarezerwowano mi pok�j w Dolder Grand Hotel. Baer nie zwr�ci� uwagi na to oczywiste niedopatrzenie i kontynuowa�. - Jak si� pan dosta� z dworca do willi? - Taks�wk�. - Ile wynios�a op�ata za kurs? - Oko�o pi�tnastu frank�w. - O kt�rej znalaz� si� pan przed will�? - Dwie minuty po dziewi�tej. - Sk�d ma pan tak� pewno�� co do czasu przybycia na miejsce? - Wystarczy spojrze� na faks od Juliana Isherwooda. Kazano mi zjawi� si� punktualnie o dziewi�tej. Nie mam zwyczaju sp�nia� si� na um�wione spotkania, sier�ancie Baer. Detektyw u�miechn�� si� z podziwem. Nale�a� do os�b pedantycznych i dlatego ceni� u ludzi punktualno�� oraz szacunek dla szczeg��w, nawet je�li podejrzewa� ich o morderstwo. - A po przyje�dzie do willi? - Skorzysta�em z domofonu przy bramie, lecz nikt nie odpowiada�. Zadzwoni�em wi�c do pana Isherwooda do Londynu. Powiedzia� mi, �e osoba, kt�ra mia�a mnie przywita�, musia�a nagle wyjecha� z miasta. - Czy w�a�nie takich s��w u�y�? �Nagle wyjecha� z miasta�? - Mniej wi�cej. - A ten pan Isherwood przekaza� panu kody? - W�a�nie. - Sk�d je wzi��? - Nie wiem. Podejrzewam, �e od prawnika tego m�czyzny. - Spisa� pan te kody? - Nie. - Dlaczego? - Nie by�o takiej potrzeby. - Jak to? - Zapami�ta�em je. - Czy�by? Musi pan mie� naprawd� wy�mienit� pami��, signore Delvecchio. Detektyw opu�ci� pok�j. Po kwadransie wr�ci� z kubkiem kawy w d�oni. Gabrielowi nic nie przyni�s�. Usiad� i podj�� przes�uchanie w miejscu, w kt�rym przerwa�. - Te ustalenia wydaj� mi si� dziwne, signore Delvecchio. Czy to normalne, �e do rozpocz�cia prac konserwacyjnych nie wie pan, o jakiego artyst� chodzi? - Nie, to nie jest normalne. Prawd� m�wi�c, raczej do�� niezwyk�e. - Ot� to. - Odchyli� si� i skrzy�owa� ramiona na piersi, jakby stwierdz