Garth Stein - Cień kruczych skrzydeł

Szczegóły
Tytuł Garth Stein - Cień kruczych skrzydeł
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Garth Stein - Cień kruczych skrzydeł PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Garth Stein - Cień kruczych skrzydeł PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Garth Stein - Cień kruczych skrzydeł - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Garth Stein CIEŃ KRUCZYCH SKRZYDEŁ Przełożyła Jagna Rapciak Wydawnictwo Nasza Księgarnia Strona 3 Tytuł oryginału angielskiego Raven Stole the Moon Copyright © 1998 by Garth Stein. Copyright renewed © 2010 by Bright White Light LLC. All rights reserved. © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2012 © Copyright for the Polish translation by Jagna Jaskuła-Rapciak, 2012 Projekt okładki Krzysztof Kibart Cover images © SoulofautumnlDreamstime.com, © Vtupinamba|Dreamstime.com You Can't Always Get What You Want and Monkey Man written by Mick Jagger and Keith Richards. Copyright © 1968, renewed 1998 ABKCO Music Inc. All rights reserved. Strona 4 Dla mojej mamy, która nauczyła mnie opowiadać Strona 5 Akákoschi! Zobacz! Strona 6 ZAMKNĘŁA OCZY I UTRZYMYWAŁA SIĘ pod wodą. Wy- dychała powietrze. Otworzyła oczy, kiedy w piersi pojawił się ból. Spojrzała w górę. A może po prostu rozchylić usta i połykać wodę? To by wystarczyło. Płuca zamiast tlenu wypełniłby płyn. Ale zamiast tego wynurzyła głowę i odetchnęła. Jenna nie miała dość silnej woli, żeby się utopić. Kiedyś słyszała, że to fizycznie niemożliwe. Zawsze wygrywa wola przetrwania. Nie pozwala utonąć. Inaczej ze strzeleniem sobie w skroń, instynkt sa- mozachowawczy człowieka nie przewiduje skutku wystrzału. Naci- śnięcie spustu, kula w głowie. To prostsze. Gdyby nasz instynkt był bardziej przewidujący, wielu ludzi nadal by żyło. Wyszła z wanny i owinęła się grubym ręcznikiem. Długie kręco- ne włosy związała elastyczną opaską. Zaczęła nakładać makijaż. Szczególną uwagę poświęciła krostce na policzku. Na litość boską! Pryszcze w wieku trzydziestu pięciu lat? Powieki pokryła brązowym cieniem, a usta szminką. Nabrały głębokiej, karmelowej barwy. Zaakcentowała kredką górną wargę, 7 Strona 7 aby ją powiększyć. Dolna wyglądała wystarczająco ponętnie. „Wy- dmij usta, kochanie. Usuń nadmiar szminki. Cmok, cmok”. Jenna odwiesiła ręcznik i wyszła z łazienki. W sypialni nie zastała nikogo. Ruszyła więc do pokoju, uruchomiła sprzęt i wsunęła do odtwarzacza płytę Rolling Stones Let it bleed. Ósmy kawałek. Włączyła go i zaczęła tańczyć. „Well, I am just a monkey man, I'm glad you are a monkey wom- an, too”. Wyrzuciła ręce nad głowę i kręciła się w kółko na palcach. Wracając do sypialni, wciąż tańczyła. Robert, w czarnym garniturze, białej koszuli i jasnym krawacie, siedział na krawędzi łóżka. Zdążył już wciągnąć lewą skarpetkę i lewy but. Zawsze wkładał ubrania w dziwnej kolejności. Spojrzał na Jennę. Pochyliła się nad mężem, otoczyła go ramio- nami, a potem odsunęła się i zrobiła wysoki wymach nogą. „Monkey woman, woman, too”. - Świetnie - bez zapału skomentował jej starania. - Może coś byś na siebie włożyła? Jenna tańczyła dalej. - Przestań - rzucił, sięgając po prawą skarpetkę. - Musimy iść. Nie chcę się spóźnić. Znieruchomiała. - Dlaczego zawsze mnie powstrzymujesz? - A dlaczego ty swój seksowny taniec zaczynasz zawsze przed wyjściem? Uwielbiam takie pląsy, ale przed pójściem do łóżka. - Robert, zajęty prawym butem, nakręcał się coraz bardziej. - W nocy taka nie jesteś. Zachowujesz się prowokująco tylko wtedy, kiedy seks nie wchodzi w rachubę. O co w tym chodzi? Spojrzał na Jennę. Stała przed nim bez ruchu. 8 Strona 8 Uznał jej milczenie za swoje zwycięstwo i ruszył w stronę drzwi. - Proszę, przygotuj się - powiedział łagodniej. - Jest dziewiąta. Kiedy dotrzemy na miejsce, nikogo już nie będzie. - Odwrócił się i zniknął w korytarzu. - Chciałam tylko poprawić sobie nastrój przed tym głupim przy- jęciem - mruknęła Jenna i przeszła przez pokój do swojej garderoby. W porządku. Jeżeli Roberta denerwuje jej seksapil, doceni go ktoś inny. „I saw her today at the reception, a glass of wine in her hand. I knew she was gonna meet her connection, at her feet was a footloose man”. Zdecydowała się na czarną spódnicę. Przy każdym ruchu jej uda seksownie zaznaczały się pod materiałem. Roberta to złości, ale mo- że spodoba się jakiemuś miłemu młodemu mężczyźnie? Zapięła stanik push-up. Lekko unosił piersi. Włożyła stringi, któ- re zawsze kojarzyły jej się z seksem. Ale dzisiaj seksu nie będzie. Nie szkodzi, zaspokoi się sama. „A może powinnam znaleźć sobie kochanka? - pomyślała. Włożyła obcisły sweter bez rękawów, wsu- nęła wysokie buty. - Czy piersi nie za bardzo sterczą?”. Z krzesła stojącego przy toaletce zdjęła skórzaną kurtkę i zgasiła światło. Roberta zastała w kuchni. Stał na krześle i przeszukiwał szafki. - Jestem gotowa - powiedziała. - Dobrze, daj mi sekundę. Wdrapał się na blat i zajrzał do górnej szafki. Wyglądał jak szop pracz grzebiący w śmietniku. - Czego szukasz? - Świec. Pamiętasz, gdzie je położyliśmy? - W jadalni. Do czego są ci potrzebne? 9 Strona 9 - Nie, nie tamte. Chodzi mi o świece na Jarcait*. * Świeca na Jarcait – tzw. świeca rocznicowa lub świeca pamięci. Według ży- dowskiego zwyczaju znicz taki zapala się codziennie o zachodzie słońca przez siedem dni po śmierci bliskiej osoby, a następnie w każdą rocznicę jej odejścia (przyp. red.). Ach tak. Świece pamięci. Robert szperał dalej. - Znalazłem. Pokazał jej brązową papierową torbę i usłyszała dźwięk obijają- cych się zniczy. Szklaneczki wypełnione woskiem, z niebieskimi naklejkami ze srebrnym napisami. Jej tata zawsze zapałał taką lamp- kę w przeddzień rocznicy śmierci dziadka. Robert zerknął na Jennę z dezaprobatą. - Tak będziesz ubrana? Zszedł z blatu. Dziewczynie zakręciło się w głowie. Kark jej zdrętwiał, stopy miała jak z ołowiu. Robert postawił jedną ze świec na talerzu i zapalił. Jenna obserwowała męża w milczeniu. Kiedy świeca zapłonęła, Robert podszedł do Jenny i chwycił ją za rękę. - Dzisiaj jest ten dzień. Ten dzień. Druga rocznica. Drugie urodziny jego śmierci. Można utonąć nawet w kałuży błota. Wystarczy mocno uderzyć o ziemię. Jak brat babci, kiedy był mały. Dostał huśtawką w głowę. Ocean. Rzeka. Wanna. Ale nie można samemu się utopić. Nie. To zdarza się tylko tym, którzy tego nie pragną. Zawsze dostaje się to, czego się nie chce. 10 Strona 10 Oczy Jenny zaszły łzami. Robert przyglądał się żonie, nie rozu- miejąc. A ona płakała czarnymi łzami rozmazanego tuszu. Jej wargi drżały przy każdym oddechu. Wyglądała tak ładnie. Tak ładnie się ubrała na przyjęcie z okazji rocznicy śmierci syna. Gorące czarne krople spadały na podłogę. Nie mogła się ruszyć, ręce i nogi miała jak z waty. Bobby patrzył na nią. Coś krzyknął. Powiedział: „Mamusiu, mamusiu”. Litr wody waży kilogram. Sweter napęczniały od wody wydaje się ważyć tonę. Ściąga w dół. Instynkt przetrwania nie działa dość inteligentnie, aby poradzić sobie ze swetrem i z butami do wspinaczki. Grube ubranie ciąży jak kamień. Ciągnie na samo dno. A tam niczego nie można zbudować. Święta Mario, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen. Strona 11 JOHN FERGUSON stał na nabrzeżu obok hydroplanu. Obser- wował sylwetkę zbliżającą się na niebieskim boston whalerze. Od- głos silnika łodzi wdzierał się w poranny spokój Alaski. Przestraszo- ne stadko gęsi zerwało się do lotu. Fergie zaśmiał się pod nosem. Musiał zapłacić jakiemuś Indiani- nowi pięć patyków, żeby ten zbadał to miejsce. Na spotkaniu rady miasteczka Klawock ludzie zaproponowali, żeby Fergie zadzwonił do doktora Davida Livingstone'a. Cieszył się wielką sławą w okoli- cy. - Czy szamani używają tytułu „doktor”? - zażartował John Fer- guson i zrozumiał, że uraził prawie wszystkich zgromadzonych. Okazało się, że szaman faktycznie ma tytuł doktora. Ech, szkoda gadać. Łódź była oddalona o dwanaście metrów. Ku zdziwieniu Fergie- go doktor Livingstone okazał się dość młodym i przystojnym India- ninem, a nie pomarszczonym starcem w canoe. Wymienili pozdro- wienie na odległość, a tymczasem boston whaler dotarł do brzegu. Indianin wyskoczył z łodzi. 12 Strona 12 - Ferguson? - zapytał, mocując cumę. - Doktor Livingstone, jak przypuszczam. Fergie pracował nad tym projektem już jakiś tydzień. Bardzo chciał się tym pochwalić, ale trochę krępował się Livingstone'a. Chyba bez potrzeby, bo doktor się uśmiechnął. - Po prostu David. Szaman sięgnął po kilka starych tobołków z grubego płótna, które położył na przystani. Fergie nie wiedział, czy pomóc Livingstone'o- wi, czy też poczekać. Co, jeśli zawiniątka mają jakiś związek z in- diańską magią? A jeśli skala je swoim dotykiem? Z zażenowaniem przestępował z nogi na nogę. Obserwował uważnie Davida. - I co myślisz? Jakieś pierwsze wrażenia? - zapytał z nadzieją. - Czy duchy Tlingitów nawiedzają to miejsce? - Fergie starał się wy- mówić indiańską nazwę poprawnie. Nie chciał sprawiać wrażenia źle poinformowanego. Ale kiedy usłyszał, jak wypowiada to prawdziwy Indianin, zrozumiał, że nazwa powinna brzmieć bardziej gardłowo, że należy artykułować ją tak, jakby w ustach miało się duży kęs jabłka. David skończył z bagażami. Wyprostował się. Był wysoki, miał jakiś metr osiemdziesiąt wzrostu, czarne włosy do pasa i okrągłą, łagodną twarz. Dużymi orzechowymi oczami bacznie przyglądał się rozmówcy. - Ferguson, co właściwie wiesz o Tlingitach? - No więc... - Ferguson spodziewał się takiego pytania, więc pilnie przestudiował wstęp do Encyklopedii Indian Ameryki Północ- nej. - Wiem, że Tlingit i Haida, dwa największe plemiona w tym regionie, zajmowały się rybołówstwem i kłusownictwem. Handlowa- ły też z Rosjanami i z Brytyjczykami. Pod koniec dziewiętnastego 13 Strona 13 wieku rząd zakazał im używania swojego języka i zlikwidował zwy- czaj potlaczu*. * Potlacz - ceremonialna biesiada Indian płn. -zach. wybrzeży Ameryki Płn., w czasie której gospodarz niszczył i rozdawał część swojego mienia. W ten sposób zdobywał prestiż społeczny oraz potwierdzał swoją pozycję człowieka zamożnego. Indianie z plemienia Tlingit wierzyli, że utrata honoru i prestiżu równoznaczna jest z utratą duszy (przyp. red.). - Nie, to nie do końca prawda - zaprzeczył Livingstone. - Można powiedzieć, że rozumiesz literę prawa, ale nie jego ducha. Ferguson westchnął głośniej, niż zamierzał. Ponad ramieniem Livingstone'a spojrzał na ośnieżone błękitne szczyty na horyzoncie. - Rząd niezupełnie to zrobił - oświadczył David. - Po prostu po- dzielił Indian na cywilizowanych i barbarzyńców. Tych drugich wy- słał do rezerwatów. Dopiero w ten sposób uśmiercił nasz rodzimy język i tradycję potlaczu. Ferguson pokiwał głową. Dopiero poznał Livingstone'a, a już miał wątpliwości, czy go polubi. Był to interesujący człowiek, ale jego pewność siebie nie budziła sympatii Fergusona. David uklęknął i rozwinął jeden z tobołków. Wewnątrz znajdo- wały się sznury korali i zwierzęce łapki. - A co wiesz o naszych wierzeniach? - zapytał szaman. - Znasz indiańskie legendy? Ferguson postanowił nie ryzykować. Nie chciał się ośmieszyć. Czasami milczenie jest najlepszą obroną. Energicznie potrząsnął głową. - Rozumiem. Nic nie wiesz, ale mimo wszystko uważasz, że duchy Tlingitów nawiedzają to miejsce? No tak. Tamten znowu go przyłapał. Fergie chciał powiedzieć Davidowi, co naprawdę myśli. Że cała ta sprawa to jeden wielki 14 Strona 14 wrzód na dupie. Że zdecydował się na wezwanie szamana, ponieważ grupa japońskich inwestorów chciała wyłożyć sporą kasę na inwe- stycję, ale naciskała, żeby teren został „oczyszczony z duchów”. Fergie wiedział jednak, że nie powinien tego mówić. A przynajmniej nie prosto w oczy. - Cóż, wolałbym wiedzieć więcej, ale usiłuję przygotować na lipiec ten teren dla kilku potencjalnych klientów... nie miałem czasu. - Nie usprawiedliwiaj się, Ferguson. To było zwykłe pytanie. Chciałem się tylko zorientować, na czym stoimy. Szczere spojrzenie Davida sprawiło, że Ferguson poczuł się nie- zręcznie. Aby zatrzeć złe wrażenie, dodał: - Fakty wyglądają tak. Nasi klienci pragną z jak największym szacunkiem potraktować historię tego miejsca i dziedzictwo Tlingi- tów. Nie chcą po rozpoczęciu prac dowiedzieć się nagle, że zaistnia- ła... no, trudna sytuacja... - Sytuacja delikatna z punktu widzenia prawa? Czy raczej coś w stylu nawiedzonego hotelu z Lśnienia? Ferguson szukał odpowiednich słów. Facet naprawdę trafił w sedno. - Hmmm. Powiedziałbym, że chodzi o jedno i drugie. David uśmiechnął się szeroko. Fergie miał dosyć. Nie cierpiał rozmawiać z tymi ludźmi. Zawsze mówił przy nich coś niestosownego. Podczas rozmowy z przedsta- wicielem jakiejś mniejszości człowiek zastanawia się nad każdym słowem. I mimo największych starań wychodzi w końcu na białego rasistę. - Coś ci powiem, Ferguson - zaproponował mu nagle David. - Ty masz prawników, więc powiedz im, żeby użyli swojej potężnej magii, a ja użyję swojej. Co powiesz na taki plan? Ferguson odetchnął z ulgą. 15 Strona 15 - Jeśli o mnie chodzi, brzmi dobrze. Zdaję się na ciebie. Bądź co bądź, to ty jesteś doktorem. David rozpakował kolejny tobołek. Ferguson dostrzegł fragment poroża jelenia. - Co dokładnie zamierzasz zrobić z tymi duchami? Pytam z cie- kawości... Szaman podniósł wzrok. - Zamierzam ubrać się w pióra, potrząsnąć grzechotką i rozrzu- cić wokół trochę czarodziejskiego proszku. Jestem przecież Indiani- nem, więc co innego miałbym zrobić? To powiedziawszy, parsknął śmiechem. Ferguson ze zdziwieniem mu zawtórował. Strona 16 JENNA PRZEBRAŁA SIĘ W PROSTĄ czarną garsonkę. Zmyła z twarzy smugi rozmazanego makijażu, zmieniła ubranie, a prze- szłość pogrzebała w najciemniejszym zakątku swojego umysłu. Tam, gdzie jej miejsce. Tam, gdzie się nigdy nie zagląda. Bo i po co? „Nie zadawaj trudnych pytań, to nie usłyszysz kłamstw”. Stała na tarasie apartamentu przy Public Market i przyglądała się pustej ulicy. Za jej plecami chłopcy w białych liberiach serwowali dania na srebrnych tacach. Ładne mieszkanie. Sporo kosztowało. W budynku mieściło się tylko sześć takich z ogromnymi tarasami. Z każdego tarasu rozciągał się wspaniały widok na zatokę. Robert nie należał do tej ligi. Mieszkali tu Ted i Jessica Landisowie, pośrednicy sprzedający nieruchomości bogaczom. Mieli dwóch dorosłych synów - jeden studiował, a drugi prowadził własny biznes. Michael. Kiedy był ma- ły, pewnie mówili do niego Mikey. Był chłodny lipcowy wieczór. Znad zatoki wiał lekki wiatr. Takie jest Seattle latem. Suche powietrze i miły chłód. Lata piękne, ale zimy ponure. Za dużo pada. Dobrze, że nie ma śniegu, jak w Cleve- land. 17 Strona 17 Jenna przyglądała się promom sunącym po wodzie. Na horyzon- cie błyszczały światła Alki Point. Oparta o balustradę, sączyła wino. W pobliżu kręcili się jeszcze jacyś ludzie, ale nie miała ochoty na pogawędki. Ach. Rodzina Jefferiesów. Dwie córki. Thompsonowie. Tylko syn. Ale ona i tak musi dbać o linię. „Dlaczego nie możemy być chude jak Demi Moore? Wystarczy wsadzić tych wszystkich frajerów na steper, a będą szczęśliwi” - pomyślała. - Jenna! - ciszę rozdarł donośny głos. Christine Davies. Z Mercer Island. Domek letni na Hood Canal. Bobby byłby dzisiaj w wieku jej synka. „David Davies. Jakie sprytne krótkie imię i nazwisko. Sam je wymyślił? Podobno jest bardzo mą- dry. Czy już zapisaliście go na uniwersytet? Słyszałam, że to najmą- drzejszy mały kosmita zrodzony z humanoida. Napij się jeszcze, nie wyglądasz, jakbyś miała dosyć”. - Dziewczyna kpiła bezlitośnie w myślach z podchodzącej kobiety. - Szałowa garsonka. Niesamowita! Kupujesz ubrania za mia- stem? Ja chodzę do Barneya, ale nigdy nie widziałam u niego takich rzeczy. Wyglądasz cudnie. Chciałabym mieć twoje biodra. Schudłaś? - Nie, Christine. - Jenna zmusiła się do grzecznego uśmiechu. - Ale dziękuję. Jak miewa się mały David? - Och, może chciałabyś wziąć udział w akcji charytatywnej i kupić od niego trochę miętówek? Właściwie zajmuje się tym nasza najstarsza córka, Elizabeth. Za sto pudełek dostaje bon towarowy do Nordstrom. Uwielbia ubrania, ale nienawidzi się targować. Mają więc z Davidem układ. David sprzedaje miętówki, a Elizabeth dzieli się z nim nagrodą. David musi sprzedać tylko dwadzieścia pudełek więcej. Wspaniale prowadzi swoje interesy. Peter jest przekonany, że 18 Strona 18 pewnego dnia zajmie się sprzedażą nieruchomości. Wiesz, miętówki, takie czekoladki. Tylko cztery dolary za pudełko. Wszystko w słusz- nej sprawie. - A co to za sprawa? - Słucham? - No, ta akcja charytatywna. - Och, nie wiem - powiedziała Christine zdumiona pytaniem. - Myślę, że chodzi o niepełnosprawnych umysłowo. Czy to ma jakie- kolwiek znaczenie, skoro sprawa i tak jest słuszna? Christine wyrwał się suchy śmiech. He, he, he. Chrapliwy śmiech. Taki trochę skandynawski. Jenna próbowała ukryć kwaśny grymas, ale nie była pewna, czy jej to wyszło. - Jasne, Christine, wezmę pięć. - Pięć? Świetnie. Jaka jest twoja tajemnica, Jenno? Wyglądasz tak szczupło. - Ścisła dieta. Woda i miętówki. - He, he, he. Christine spoważniała. Położyła dłoń na ramieniu Jenny. Lekko kołysała się na wietrze. - A tak serio, Jenna. Jak twoje samopoczucie? - W porządku. - Chyba ci trudno o tej porze roku. Spojrzenie Christine wydawało się rozkojarzone. Rybie. W kąci- ku jej ust pojawiła się plamka białej śliny. Zęby były przebarwione. Oddech cuchnął omletem z wędzonym łososiem. - Chyba ci bardzo trudno. Jenna wyobraziła sobie, że w głowie Christine mieszka wielki małż. Pulsujący wór zasysający wodę tylko po to, żeby się poruszać. 19 Strona 19 Głowa Christine na dnie oceanu. Głowa jak mięczak. Jednym uchem zasysa, a drugim uchem wypluwa wodę. I tak za każdym razem, kiedy najpierw na kilka cali wynurza się z mułu, a następnie znowu w nim grzęźnie. - Na szczęście mam Roberta. Rozgwiazda wskakuje na głowę Christine. Podważa czaszkę i wysysa soczystego małża. Wysysa brejowaty mózg Christine. - Och, wiem. Co by się z nami stało, gdyby nie rodzina? - Wybacz mi, muszę wracać do niego. Nie pozwól, żebym wy- szła bez czekoladek. Cmok, cmok. Jenna prawie się zakrztusiła, kiedy owionął ją oddech Christine. Omlet kalifornijski, czyli ostrygi, jajka i małże. Ruszyła w kierunku Roberta, który przy barze zabawiał grupkę ludzi z branży. Tacy to mogą wypić. „Kiedy się martwisz, że stracisz pracę, zawsze się spinasz. Jaka jest sytuacja rynkowa? Dwadzieścia cztery dolary za metr i ani centa mniej”. Jenna się skrzywiła. Obserwowała, jak Robert gestykuluje i opowiada trzem mężczy- znom jakąś historyjkę. Mieli mniej więcej po trzydzieści lat. Jedni odnosili większe sukcesy niż inni, to oczywiste. Wszyscy na studiach uprawiali lekką atletykę. W świecie nieruchomości to bardzo ważne. Teraz mogą odlewać się razem i mówić: „Wiesz, jak grałem w Hu- skies, wtedy gdy chodziliśmy na kręgle do Rose Bowl, mogliśmy się urżnąć i zgarnąć kilka dziwek na Western Avenue. Zobacz, widać stąd tę ulicę. Chłopie, gdybyśmy wtedy kupili...”. Robert miał na koncie najwięcej sukcesów z nich wszystkich. Jeździł najdroższym autem. Mieszkał w najnowocześniejszym domu. Miał najlepszą, najmądrzejszą i najpiękniejszą żonę. I jeszcze dwa 20 Strona 20 lata temu był ojcem najlepszego, najmądrzejszego i najpiękniejszego dziecka. Ale to wszystko się skończyło, prawda? Ile trzeba czasu, żeby się pozbierać po tragedii? Wieczność. A i to za mało. Dziecko jest istotą. Krwią z krwi. Kością z kości. Życiem z życia. To twoja krew w innej krwi. Twoje życie. Najgorsze, co może spotkać czło- wieka, to utrata dziecka. Robert dostrzegł Jennę i przywołał ją gestem. Jego trzej wstawie- ni kumple zmierzyli kobietę wzrokiem. - Jenna, kochanie, podejdź tutaj. Opowiadałem im, jak pojecha- liśmy do Cleveland. Pamiętasz, jaka byłaś zła, że nie ma choinki? - Nie byłam zła, tylko zawiedziona. Mężczyźni się roześmiali. - Byłaś wkurzona - rzekł Robert. - Była tak wkurzona - zwrócił się do kumpli - że ułamała gałązkę z drzewa rosnącego na dziedzińcu i ustawiła ją w pokoju. Nasza własna choineczka. Mężczyźni śmiali się coraz głośniej. Trzech gojów. Dlaczego Ro- bert popisuje się swoim żydowskim pochodzeniem? Czy myśli, że to czyni go lepszym? Może. - Jenna naprawdę to zrobiła! Ma korzenie żydowskie, amery- kańskie i indiańskie. Pomyślcie tylko! Może wziąć pól roku wolnego z okazji świąt religijnych. W przyszłym tygodniu mamy potlacz. Całe miasteczko jest zaproszone! Trzy głowy prawie eksplodowały ze śmiechu. Jenna zauważyła, że pory na twarzach mężczyzn poszerzyły się i zaczęły wydzielać cuchnącą mieszankę potu i tłuszczu. Ci faceci n i e zestarzeją się z wdziękiem. Spojrzała na szklaneczkę w dłoni męża. Była pełna lodu i whisky. - Rozumiem, że to ja dziś wieczorem jestem kierowcą? 21