3594

Szczegóły
Tytuł 3594
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3594 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3594 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3594 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ferdynand Antoni Ossendowski BIA�Y KAPITAN Powie�� Copyright � by Tower Press Wydawnictwo �Tower Press � Gda�sk 2001 2 Rozdzia� I NUMER 253 I NUMER 13 � Co dzi� mamy do zrobienia, panie Pink? Takie pytanie pad�o z grubych warg opas�ego pana Swena i natychmiast zosta�o zag�uszone pot�nym ziewaniem oraz g�o�nym chrz�stem staw�w, gdy� czcigodny dyrektor wi�zienia zacz�� prostowa� swoje ramiona atlety. Dochodzi�a dopiero �sma godzina, by� ponury, mglisty poranek, wi�c i pomocnik pana Swena, wysoki, chudy, zawsze przepojony gorycz� chorej w�troby Pink ziewn�� dyskretnie i odpar�: � Ja�owy, nudny dzie�, panie dyrektorze, doprawdy, zupe�nie nudny! Mamy dzi� do wypuszczenia na wolno�� tego nicponia Miguela i milcz�cego jak gr�b Stefana. To i wszystko! Nic ciekawego... � �ycie staje si� coraz bardziej jednostajnym, drogi Pink! � westchn�� dyrektor. � Min�y te czasy, gdy co drugi dzie� przybywa� do nas zacny ksi�dz Minster, doktor Wolley, elegancki Strengler � i zaczyna�a si� gor�czkowa, podniecaj�ca praca! � Tak! Tak! � zawo�a� Pink. � Ksi�dz spowiada� skazanego, co� gada� do niego o kr�lestwie Bo�ym i o marno�ci tego �ycia... � Kawalarz z tego ksi�dza Minstera! � za�mia� si� pan Swen. � Wie przecie�, �e zbrodniarze id� do piek�a, pro�ciute�ko, szerokim traktem, galopem, a zawraca im g�ow� na po�egnanie... dla porz�dku. Dobra te� ta marno�� �ycia! Jake�my to popijali nieraz, smacznie zajadali i opowiadali sobie weso�e historyjki z ksi�ulkiem Minsterem! Pami�tacie, Pink? � Pami�tam, a jak�e, pami�tam, panie dyrektorze! � zarechota� drewnianym �miechem chudy Pink. � Zabawny te� ten doktor Wolley! Nie wiadomo po co wys�uchiwa� i opukiwa� skazanego, i z rado�ci� stwierdza�, �e serce robi o dwadzie�cia, a nawet dwadzie�cia pi�� uderze� wi�cej ni� zwykle. Tylko Strengler nic.nigdy nie m�wi�. Naci�ga� powoli swoje niciane r�kawiczki i czeka� spokojnie, a� prokurator ka�e mu zarzuci� stryczek na szyj� zbrodniarza, no i sko�czy� z nim na zawsze. � Strengler � bardzo elegancki i porz�dny cz�owiek � zgodzi� si� pan Swen. � Podoba mi si� system jego roboty! Gdzie te dobre czasy? Dyrektor ziewn�� znowu i zacz�� przegl�da� podane mu przez Finka papiery. � Dawaj pan te numery do zwolnienia! � mrukn�� nareszcie. Pomocnik zdj�� tr�bk� telefonu i kaza� dozorcom przyprowadzi� Numer 253 i Numer 13. W tej w�a�nie chwili wszed� urz�dnik i oznajmi�: � Ksi�dz Minster chcia�by si� widzie� z panem dyrektorem. � O wilku mowa, a wilk tu�! � ze �miechem zawo�a� pan Swen. � Prosi�! Prosi�! Ksi�dz Minster, t�u�ciutki, r�owiutki o chytrych, ma�ych oczkach, o wilgotnych, pulchnych ustach, wszed�, zacieraj�c bia�e, wypieszczone d�onie i u�miechaj�c si� przyja�nie. U�cisn�wszy r�ce obecnych, usiad� i bardzo kwieci�cie zaprasza� do siebie na obiadek 3 imieninowy. W zimnej, ciemnej izbie zapanowa� dobry humor; zd��ono opowiedzie� sobie par� dosadnych anegdotek, gdy otworzy�y si� drzwi i wprowadzono dw�ch wi�ni�w. � Niech ksi�dz zaczeka � rzek�, k�ad�c mu na kolanie r�k�, pan Swen. � Zaraz si� za�atwimy z tymi numerami i porozmawiamy potem obszerniej. Z ksi�dza teraz taki rzadki go��! Dyrektor Swen rozwin�� tek� z papierami i przejrzawszy j�, rzek� surowym, uroczystym g�osem: � Numer 253... Julian Miguel... By�e� skazany na trzy lata wi�zienia za kradzie�. Kar� swoj� odby�e�. Za kilka minut opu�cisz wi�zienie i droga uczciwego �ycia otworzy si� przed tob�. Pami�taj o twych wyst�pkach, kt�re zaprowadzi�y ci� do wi�zienia i niech wspomnienie o nim powstrzyma ci� od nowych zbrodni, Julianie Miguel! Ma�y, ruchliwy, rudy i piegowaty Miguel przez ca�y czas mowy dyrektora przygl�da� si� ksi�dzu tak uporczywie, �e ten spu�ci� oczy i przybra� mask� �wi�tobliwego wsp�czucia. � Czy zrozumia�e�, com do ciebie m�wi�? � zapyta� pan Swen, po raz pierwszy rzucaj�c wzrok na wi�nia. Miguel u�miechn�� si�, �yskaj�c ostrymi z�bami i bia�kami ruchliwych oczu. � S�ysza�em, panie dyrektorze, lecz nie zrozumia�em ani s�owa! � rzek� wybuchaj�c �miechem. � Jak to? � zapyta� Pink, ze zdumieniem spogl�daj�c na obecnych. � Nie zrozumia�e�?! � Ani s�owa! � odpowiedzia� Miguel. � Zaraz obja�ni�. Pan dyrektor wskazuje stoj�c� otworem przede mn� drog� uczciwego �ycia. Prosz� ksi�dza! Przypu��my, �e ksi�dz potrzebuje w tej chwili ogrodnika na plebani. Wyszed�szy st�d, zg�osz� si� do ksi�dza i powiem: �By�em aresztantem numer 253, odsiedzia�em kar� za kradzie� i prosz� o przyj�cie mnie na ogrodnika za tanie, bardzo tanie pieni�dze.� Czy ksi�dz mnie przyjmie? Prosz� powiedzie� uczciwie, tak jak Chrystus uczy! No! No! Niech si� ksi�dz nie kr�puje! Ksi�dz Minster poruszy� si� w fotelu i opu�ci� g�ow�, udaj�c, �e nie ma prawa wtr�ca� si� do spraw urz�dowych. Tak, tak... � ci�gn�� dalej coraz weselszym g�osem Miguel. � W�a�nie... Ani ksi�dz, ani nikt inny mnie nie przyjmie do domu i pracy nie da. B�d� g�odny jeden dzie�, dwa, trzy, mo�e cztery, a na pi�ty przyjd� do pana dyrektora w mi�ym towarzystwie policjanta i po wyroku znowu b�d� odsiadywa� termin kary, i wyczekiwa� dnia, a� droga uczciwego �ycia ponownie otworzy si� przede mn�. Czy dobrze m�wi�, Stefan? Co? Aresztant numer 13 ani drgn��. Patrzy� na portret prezydenta pa�stwa i milcza�. � Pierwszy raz wpad�em do worka te� z g�odu; zdarzy�o si� to po plajcie, kt�r� zrobi�a fabryka, gdzie pracowa�em. By�em g�odny, bardzo g�odny po tygodniu takiego postu, o jakim tutaj obecny ksi�dz nie ma poj�cia. Jeszcze dwa, trzy dni i sta�bym si� �wi�tym, lecz wola�em nie pr�bowa� tego zawodu, wlaz�em wi�c do jakiego� zamo�nego mieszkania i podzieli�em si� maj�tno�ci�, bior�c z niej dla siebie bardzo ma�o. � Ukrad�e�! � zawo�a� pan Swen. � Mo�na to nazywa�, jak komu si� podoba! � odpar� Miguel. � Co do mnie, to doprawdy przez trzy lata wi�zienia nigdy tego tak nie nazwa�em, bo wiem, �e gdyby mi si� uda�o uj�� po�cigu policji, naje�� si� i znale�� prac� � podrzuci�bym warto�� wzi�tych rzeczy i nigdy, ale to nigdy nie my�la�bym o nocnych wizytach do cudzych mieszka�, panie dyrektorze! � Wszystko jest warunkowe w �yciu ludzkim, panowie! � odezwa� si� nagle aresztant numer 13. � Pozna�em w wi�zieniu sporo ludzi bardzo przyzwoitych i uczciwych. Byli z�odziejami, a nawet mordercami... � Pi�kna mi przyzwoito��! � wybuchn�� dyrektor. � Zbrodniarze! � Znowu warunkowe okre�lenie � mrukn�� Numer 13. � Pozwol� panowie, �e przytocz� przyk�ady. Numer 177 siedzia� u pana dyrektora przez siedem lat za fa�szowanie pieni�dzy, a gdy wyszed� wybuchn�a rewolucja, i jego jako specjalist�grawera nowy rz�d powo�a� do 4 drukowania banknot�w, zupe�nie podobnych do dawnych. Biedak musia� to zrobi�, ale ci�gle si� g�owi� nad tym, za co straci� siedem lat w ulu, gdy teraz za takie� fa�szowanie pieni�dzy p�ac� mu i chwal� za �cis�o�� w pracy. Niech teraz powr�ci kr�l, a rz�dowy podrabiacz banknot�w zapewne znowu przywdzieje szary str�j aresztancki. � Nic w tym dziwnego! �.wtr�ci� ksi�dz. � Rz�d mu kaza�, wi�c robi... � Prosz� ksi�dza! � zawo�a� Miguel. � To jest wykr�t! Nie wolno zabija�! � grozi� stary Jehowa, je�eli inny cz�owiek uderzy ci� w prawy policzek, podstaw mu lewy! � uczy� Chrystus. Nic nie m�wi si� tu o rz�dzie, a tymczasem wojna hula po �wiecie, wy, duchowni, b�ogos�awie�stwo swoje dajecie i mordowanym, i mordercom. Co� si� w tym kryje! Jaka� wielka pomy�ka lub jeszcze wi�kszy fa�sz! � Co do morderstwa karanego surowo i wcale nie karanego, a nawet wynagradzanego, mo�na te� przytoczy� przyk�ady � rzek� Numer 13 spokojnym, nudnym g�osem.� Panowie, a szczeg�lnie ksi�dz, musicie pami�ta� emigranta Henryka Laskowskiego. Powiesili�cie go za zamordowanie cz�owieka, kt�ry usi�owa� zabi� w nim nie tylko honor, lecz wi�cej � dusz�. Wszystko w porz�dku! Prawo, opinia publiczna. Ko�ci� nie powsta�y przeciwko wyrokowi. Oburzy�o je okrucie�stwo, z jakim Laskowski mordowa� swoj� ofiar�, i o wszystkim teraz zapomniano. Niech pan, panie dyrektorze, wyobrazi sobie przez chwil�, �e my oba, ja � Numer 13 i Miguel � Numer 253, rzucamy si� na pana, zrywamy mu szlify i czynnie go obra�amy. Jak pan post�pi? Pan wyci�gnie z pochwy rewolwer i b�dzie do nas strzela�. Gdy b�dziemy le�eli ranni, pan mo�e strzela� dalej, w uniesieniu dobijaj�c rannych i bezbronnych, czyli dopuszczaj�c si� ponurej zbrodni, pi�tnowanej nawet na wojnie. Rz�d za ten mord bezbronnych ludzi nie ubierze pana w okr�g��, szar� czapk� i w szerokie portki aresztanckie, nie ochrzci pana kolejnym numerem wi�ziennym, lecz wyrazi uznanie, by� mo�e powiesi panu na piersi medal zas�ugi. A co by�oby, gdyby s�d sk�ada� si� nie z urz�dnik�w pa�stwowych, lecz z wi�ni�w? Miguel przy tych s�owach poruszy� si� nerwowo i wybuchaj�c �miechem, wyrecytowa�: � Wtedy zaproszono by z pewno�ci� ksi�dza Minstera, aby on z ostatni� pociech� chrze�cija�sk� przyszed� do pana dyrektora, nim czarno ubrany kat Strengler zarzuci�by dobrze namydlony stryczek na dostojn� szyj� czcigodnego pana Swena! � W tym w�a�nie kryje si� przyczyna, dlaczego poczciwy Numer 253 nie zrozumia� ani s�owa z przyjaznego przem�wienia pana dyrektora � ci�gn�� Numer 13. � Wszystko jest warunkowe i stosunkowe. Car rosyjski zabija� bolszewik�w, i nikt si� temu nie dziwi�. Bolszewicy zabili cara, i to oburzy�o wszystkich. Kr�lowie morduj� niepokornych poddanych, rewolucjoni�ci podcinaj� gard�a ludziom, kt�rzy s� oddani kr�lom, a przy okazji i samym kr�lom. Papie�e palili na stosach tych, kt�rzy chcieli zg��bi� nauk� Chrystusa�Boga i g�osili wiar� mi�o�ci bli�niego. Skazani przez wszechw�adnych papie�y na �mier� ludzie walczyli o prawd� wiary, lecz nie chcieli �mierci namiestnika Chrystusowego. Niedoszli skaza�cy na spalenie stawali si� nieraz Prometeuszami wiedzy ludzkiej, a z ust ich, uznanych za bezbo�ne, nigdy nie pad�y s�owa zemsty i nienawi�ci. Rzymscy cezarowie zatopili krwi� chrze�cijan wszystkie areny cyrk�w, a skaza�cy umierali ze s�owami mi�o�ci. Zwyci�ywszy, chrze�cija�stwo nie za��da�o g��w oprawc�w. W jednym okresie wychwalano papie�y i cezar�w, w drugim � buntownik�w i niedawno pogardzanych chrze�cijan. Dziwne to s� rzeczy, panowie, niezrozumia�e dla Numeru 253! � A dla ci�... dla pana? � rzuci� pogardliwie pytanie pan Swen. � Ja to �zrozumia�em tu, w wi�zieniu, panie dyrektorze! � odpowiedzia� Numer 13 i urwa� nagle. Zapanowa�o przykre milczenie. Przerwa� je pan Swen. � Widz�, �e wi�zienie nie zmi�kczy�o waszych serc � rzek� troch� niepewnym g�osem � wi�c nic nie mam do powiedzenia wam. W kancelarii otrzymacie wasze ubrania i dokumenty. Starszy dozorca odprowadzi Miguela i Stefana do kancelarii! Dozorcy otworzyli drzwi gabinetu, lecz jeden z nich upu�ci� plik� papier�w, i grupa 5 wychodz�cych ludzi na chwil� si� zatrzyma�a. Dyrektor wi�zienia nie zauwa�y� tego. Zwracaj�c si� do Pinka, rzek� pogardliwie: � To Stefan tak wyszkoli� Miguela, a mo�e i innych! Kto by my�la�, �e ten dawny panicz, do niczego si� nie nadaj�cy, okradaj�cy ciotk�, milcz�cy przez dwa lata jak pobity pies, wszystko cierpliwie, bez �adnej godno�ci ludzkiej znosz�cy, tak mo�e m�wi�! Ten to pr�dko do nas powr�ci! Anarchista! Zgni�a latoro�l naszej arystokracji! Tyrad� t� us�ysza� Stefan. Krew uderzy�a mu do g�owy, w oczach ko�owa� zacz�y jakie� piek�ce ogniki, na czo�o wyst�pi� zimny pot. Od razu przy�apa� siebie na tym wzruszeniu i mimo woli si� zdziwi�. Z szybko�ci� b�yskawicy zacz�y si� miota� my�li: Swen m�wi� prawd�. Stefan pochodzi� z rodziny arystokratycznej, a sta� si� jej �zgni�� latoro�l��. Czy� nie tak? Otrzyma� staranne wychowanie, uko�czy� wy�sz� szko��, zaj�� wysokie na swe m�ode lata stanowisko, lecz ani z rodziny, ani te� ze szko�y nie wyni�s� �adnych idea��w, wi�c wpad� w wir �ycia, �atwo podlega� pokusom, narobi� d�ug�w, a �e by�y �honorowe�, wi�c uwa�a� za mniej ha�bi�cy czyn wykradzenie z biurka starej ciotki pewnej sumy na zaspokojenie wierzycieli. S�u��ca zauwa�y�a Stefana w momencie dokonywanej kradzie�y i w obawie, �e na ni� padnie oskar�enie, zawiadomi�a policj�. Rewizja, znalezione poszlaki, wstyd, areszt, s�d i � dwa lata wi�zienia... To wszystko prawda. �Zgni�a latoro�l�... W wi�zieniu za to m�wiono do niego �ty, Stefan�; lada dozorca nakazywa� mu zamiata� pod�ogi, pra� bielizn�, czy�ci� ohydne, cuchn�ce lokale. Stefan milcza� i wszystko znosi� bez skargi i protestu. Lecz wtedy by�em aresztantem numer 13 tylko! � mign�a mu my�l. � A teraz? Jakim prawem ten naczelny dozorca �mie tak odzywa� si� o nim, gdy jest wolnym cz�owiekiem. S�d wyznacza kar� na odpokutowanie za wszystkie b��dy. Po dokonaniu wymiaru sprawiedliwo�ci nikt nie ma prawa pogardliwie odzywa� si� o by�ym aresztancie! Je�eli za� kara nie oczyszcza zbrodniarza w oczach spo�ecze�stwa, wtedy precz z s�dem! Bo to zbrodnia, zn�canie si� nad dusz� ludzk�, tortury najstraszniejsze! Anarchiczny pomys�! Znowu Swen mia� racj�! Jednak... My�li te przenikn�y przez m�zg Stefana, nim dozorca zd��y� schyli� si� i podnie�� papiery rozsypane po posadzce. Stefan post�pi� kilka krok�w naprz�d i stan�wszy przed dyrektorem wi�zienia, na poz�r spokojnym g�osem rzek�: � Panie Swen! M�wi� do pana w tej chwili nie jako Numer 13, lecz jako Eryk Stefan. Niech pan mnie uwa�nie wys�ucha... Nie zawsze wracaj� do wi�zienia �zgni�e latoro�le� i dziedziczni zbrodniarze. Co do mnie � obiecuj� panu, �e si� spotkamy z panem, lecz nie w tych murach, a przy innych okoliczno�ciach. Mam nadziej�, �e wtedy panu b�dzie bardzo zale�a�o na mnie. Zdumiony dyrektor, kt�ry ju� zapomnia� o zaj�ciu z Numerem 253 i Numerem 13, podni�s� na m�wi�cego oczy i zakl�wszy z przyzwyczajenia wi�ziennego siarczy�cie, wybuchn�� bezczelnym �miechem. � Do kata! Wyobra�am sobie, jak� znalaz�bym u ciebie protekcj�, przyjacielu! � Panie Swen, niech pan m�wi do mnie zawsze �panie Stefan�, bo inaczej nie lubi�. Nie pili�my przecie� z panem na �ty�? Co za� do protekcji mojej dla pana, panie Swen, to w obecnej chwili nie mog� panu nic przyrzeka�. Mo�e ka�� powiesi� pana, a mo�e naprawd� pomog�. B�dzie to zale�a�o od tego, jakie wspomnienia zachowam z powodu �zgni�ej latoro�li�, jak pan, panie Swen, raczy�e� nazwa� mnie � Eryka Stefana. Do widzenia, panie Alwin Swen! Powiedziawszy to, Stefan opu�ci� gabinet dyrektora wi�ziennego. � Wariat! � mrukn�� Pink. � Milcza� przez dwa lata, teraz nagle zachcia�o mu si� m�wi� elokwentnie... � M�g�bym posadzi� go jeszcze do ciemnej celi na par� dni za harde gadanie! � wrzasn�� 6 Swen, uderzaj�c pi�ci� w biurko. � A za co? � spyta� ksi�dz, mru��c chytre oczka. � M�wi� bardzo przyzwoicie, a chocia� w jego st�wach by�o du�o przykrych i zjadliwych rzeczy, zawiera�y one sporo prawdy... prawdy �yciowej. � Wsadz� go wraz z jego prawd� do ciemnej celi! � upiera� si� rozjuszony Swen. � Jaki� tam aresztant �eby �mia� tak do mnie gada�? � Ju� on nie jest aresztantem, panie Swen! � mitygowa� go ksi�dz. � A ja ksi�dzu dowiod�, �e go wsadz�! � krzycza� dyrektor. Ten wypuszczony z wi�zienia nicpo� b�dzie mnie wiesza� lub okazywa� mi pomoc! No wiecie, to przechodzi wszelk� wyobra�ni�! � Panie dyrektorze, nie warto go rusza�... � zacz�� Pink. � To pan go broni, Pink? � oburzy� si� Swen. � Bo widzi pan, taki to p�jdzie do swoich wp�ywowych krewniak�w, wyleje potoki �ez, oni wszystko przebacz� mu, a gdy pan go wsadzi teraz, broni� go b�d�, wnosi� na nas skargi do prokuratora, ba, nawet do ministra. Same tylko przykro�ci mog� z tego wynikn��. � Masz racj�, panie Pink! � uspokoi� si� od razu dyrektor. � Pal go licho! Niech jak najpr�dzej trafi na szubienic�, czego z ca�ej duszy mu �ycz�! No, a teraz pom�wmy o tym sympatycznym obiadku, ksi�e Minster! Wi�c kiedy� to mamy si� stawi�? Tak si� zako�czy�o ma�e zaj�cie w gabinecie dyrektora wi�zienia, lecz dalszy ci�g mia� miejsce tu� za �elazn� furtk� wi�zienn�. Gdy brama ze zgrzytem zamkn�a si� za Miguelem i Stefanem, obaj zwolnieni wi�niowie wparli wzrok w d�ug� ulic�, biegn�c� ku �rodkowi miasta. � To jest w�a�nie droga uczciwego �ycia? � zapyta� spluwaj�c rudy Miguel. � Diablo d�uga, psiakrew, a. ma dwa ko�ce. Jeden wpiera si� w mury pa�acu prezydenta, a drugi � w t� brudn� �cian� wi�zienn�! Mo�e zawr�cimy, bo do wi�zienia bli�ej � nie zm�czymy si�? � Ja wol� i�� naprz�d! � odburkn�� Stefan. � Zm�cz� si�, lecz dojd�. � Tobie dobrze tak m�wi�! � odpar� towarzysz. � P�jdziesz do swoich i wszystko b�dzie po dawnemu... Jak gdyby nigdy nic... Stefan schwyci� m�wi�cego za r�k� i szepn�� prawie gro�nie: � Pami�tasz starego Bozzara, tego co kilka razy powraca� do wi�zienia? � No jak�e! Zapomnie� Bozzara! Pami�tam, jak zawsze m�wi�, �e po ka�dym nowym terminie kary coraz mniej dla niego ludzi pozostaje na ziemi. � Tak! Bozzaro m�wi�, �e cz�owiek nie posiadaj�cy oble�nych, bezwstydnych oczu psa nie mo�e po wi�zieniu wr�ci� do dawnego �ycia, dawnych krewnych i znajomych. Dlatego mniej dla niego ludzi pozostaje na ziemi. � Rozumiem teraz! � kiwn�� g�ow� Miguel. � No, ty to nie masz psich oczu, Stefanie. Nie! � A wi�c i nie wr�c� do swoich, ale nie powr�c� i tam, nigdy, nigdy! Stefan wskaza� r�k� na ciemnoczerwone, odrapane mury wi�zienia. � Wi�c co b�dziesz robi�? � spyta� Miguel. � Nie wiem jeszcze, lecz wierz�, �e wyp�yn� na szerok� wod�, bracie, a wtedy pomog� ci, je�eli si� spotkamy kiedy� w �yciu i ty b�dziesz mnie potrzebowa�... � Obym ja tylko wtedy, gdy ty b�dziesz p�ywa�, nie by� zmuszony siedzie� znowu w ulu! � zachichota�, drapi�c si� w rud� czupryn�, Miguel. � W tym ca�y s�k! � Masz racj�, towarzyszu, wi�c si� trzymaj ostro, a wypytuj o mnie. Nazywam si� Pitt Hardful. � Jak to Hardful? � zdziwi� si� Miguel. � Przecie� nazywasz si� Eryk Stefan? � Eryk Stefan umar� w wi�zieniu � szepn�� cz�owiek nosz�cy to nazwisko. � A teraz b�d� zdr�w, Julianie Miguel, trzymaj si� mocno wszystkimi pazurami i pytaj, pytaj o mnie. � Kogo mam pyta�? Policj�, ksi�dza, kupc�w, bankier�w, pi�knych wystrojonych pan�w? � Pytaj w��cz�g�w, robotnik�w, marynarzy, pytaj o Pitta Hardful � dosz�a Miguela 7 odpowied� towarzysza, ju� znikaj�cego za rogiem bocznej uliczki ubogiego przedmie�cia, nad kt�rym panowa� ponury gmach wi�zienia. � E�e! � wyrwa�o si� Miguelowi. � Teraz rozumiem ciebie, bratku! Dzi� Stefan, jutro Hardful, pojutrze Szulc. Rozumiem... Przymru�y� oko i gwizdn�wszy przeci�gle, ruszy� w przeciwn� stron�, aby odej�� jak najdalej od tej przera�aj�cej swoj� d�ugo�ci� �drogi uczciwego �ycia�, jak nazwa� ulic� prowadz�c� do serca miasta � do serca, kt�re dla Numeru 253 nie mog�o by� zbyt dobrotliwe. 8 Rozdzia� II DROGA UCZCIWEGO �YCIA Pitt Hardful szed�, uwa�nie przygl�daj�c si� domom i ludziom. Zna� to miasto niemal od dzieci�stwa, i gdy zbli�a� si� zacz�� do �r�dmie�cia, fala wspomnie� jak rozszala�y ba�wan morski run�a na niego. Otrz�sn�� si� ze wzruszenia i sil� woli, wyrobionej w wi�zieniu � gdzie jedni zostaj� zmia�d�eni na proch, drudzy za� zmieniaj� si� w stal i krzemie� � powr�ci� do zwyk�ego spokoju i oboj�tno�ci. Na jednej z wielkich ulic zatrzyma� si� w pobli�u du�ego domu, d�ugo sta�, przygl�daj�c si� bacznie i nads�uchuj�c. Ko�o po�udnia na ganku zjawi�o si� ca�e grono rozbawionych, strojnych m�odzie�c�w i panienek. Pitt od razu spostrzeg� brata. Podszed� do niego i szepn��: � Odejd� troch�, mam ci co� do powiedzenia. Ludwiku... Zmieszany m�odzieniec, kt�ry pozna� brata, odszed� na stron�. � Pozna�e� mnie? Jestem Eryk... � Tak, tak! � odszepn�� Ludwik, podejrzliwie i niespokojnie ogl�daj�c si� za pozosta�ymi. � Nie mo�esz pokazywa� si� w mie�cie, to rzuci ha�b� na ca�� rodzin�... My ci damy pieni�dzy, lecz musisz wyjecha�... koniecznie i natychmiast... � Ja nie o pieni�dze chcia�em ci� zapyta� � odpar� smutnym g�osem Eryk. � Chcia�em dowiedzie� si�, co s�ycha� w domu... u was? � Wszystko dobrze... wszyscy zdrowi... � w po�piechu odpowiedzia� Ludwik, boj�c si�, �eby kto� z towarzystwa nie zbli�y� si� i nie pozna� Eryka�z�odzieja. � Bardzo mnie to cieszy � rzek� dawny aresztant. � Pozdr�w ode mnie wszystkich. Odje�d�am � i zapewne na d�ugo... �egnam ciebie! Zawr�ci� si� i poszed� twardym, pewnym krokiem, nie zdradzaj�c ani cienia wzruszenia. A jednak by� wzburzony do g��bi duszy. Gdy przystan�� dzi� rano za furtk� wi�zienn�, uczyni� to nie dla rozmowy z towarzyszem niedoli, rudym i piegowatym Miguelem, lecz w nami�tnej nadziei, �e kto� z rodziny, wiedz�c o terminie jego zwolnienia, przyjdzie go powita�, doda� otuchy, dopom�c rad�. Nikogo nie spotka� i od razu usprawiedliwi� wszystkich. Przecie� po roku wi�zienia, gdy dusza jego, przeszed�szy krzy�ow� drog� wstydu, rozpaczy i m�ki, nie z�ama�a si�, lecz zastyg�a w bry�� krzemienn�, co pod ciosami stali sypie milionami skier pal�cych, napisa� w owe dni list do rodziny, aby zapomniano o nim, bo ju� nigdy nie powr�ci, nigdy nie b�dzie czarn� plam�, �yw� ha�b� dla swoich najbli�szych, kt�rych, jako bardzo wobec nich win� obci��ony, nawet kocha� ju� nie potrafi.. Teraz przekona� si� naocznie, �e przed rokiem uczyni� krok s�uszny i da� wyj�cie wszystkim z ci�kiej, k�opotliwej sytuacji. Zapomniano o nim i w chwili, gdy rozpoczyna� nowy okres �ycia, gdy sta� przed zas�on� ukrywaj�c� tajemnic� jego przysz�ych dziej�w � zapomniano o tym wa�nym dniu w �yciu syna i brata. Najbli�si nawet nie chcieli go mie� w 9 swym gronie. Serce zacz�o mu bi� gwa�townie. Zdusi� je i uciszy�, m�wi�c do siebie: � Ha, trudno! Sam tego chcia�em. Bardzo poczciwie z ich strony, �e si� zastosowali do mojego �yczenia. To znacznie u�atwia moje zadanie. Pitt Hardful nie by� ju� podobny do Eryka Stefana; nikogo bowiem nie czyni� odpowiedzialnym za swoje post�pki i od nikogo nie oczekiwa� rady i pomocy. Mia� w wi�zieniu do�� czasu, aby obmy�le� niemal ka�dy sw�j krok w przysz�o�ci. By� got�w na wszystko. Uspokoiwszy swoje serce, zacz�� cicho pogwizdywa�, �eby nagle przerwa� tok my�li, czego si� nauczy� te� w wi�zieniu. Odczuwa� teraz p�d �ycia w ka�dym mi�niu i nie znan� ludziom, a zwyk�� dla zwierz�t rado�� istnienia. T� zdolno�� doznawania wra�enia rado�ci da�o mu te� wi�zienie. Uczucie wolno�ci pot�gowa�o teraz t� rado��, czyni�c z niej niemal rozkosz. Pitt Hardful zapomnia� o wi�zieniu, o trzynastce, o rodzinie i rozmowie z Ludwikiem, szed� szybko i pogwizdywa� jak ptak, nie my�l�c o niczym. Jednak widocznie nogi jego otrzyma�y �cis�y rozkaz, gdy� kierowa�y si� twardym i pewnym krokiem a� ku dworcowi kolejowemu. Gdy us�ysza� ryk lokomotywy, przesta� gwizda�. Przypomnia� sobie, ile ma pieni�dzy zarobionych w wi�zieniu w warsztacie �lusarskim, a zw�aszcza w pracowni wyrob�w ze sznur�w, u�miechn�� si�, podszed� do kasy, kupi� bilet czwartej klasy do Marsylii i wsiad� do wskazanego mu poci�gu. Teraz wiedzia�, �e ma w kieszeni tylko tyle, aby zje�� jeden obiad. Nie straszy�o go to bynajmniej. Wiedzia�, co robi�, do czego d��y�. Nie w�tpi�, �e dopnie swego. Gdy tak my�l�c usn��, nagle poczu�, �e kto� szpera mu w kieszeni. Nag�ym chwytem zatrzyma� nieznan� r�k�, kt�ra nie zd��y�a opa��. By�a to twarda, spracowana d�o� niem�odego ju� cz�owieka o bladej twarzy i z�ych oczach. � S�siedzie � rzek� Pitt � r�ka nale�y do ciebie, kiesze� � do mnie. Sk�d zn�w takie pomieszanie w�asno�ci prywatnej? � Pu�� mnie! � sykn�� przy�apany z�odziej. � Nie �pieszmy si� tak bardzo! � m�wi� dalej Pitt. Mog� przecie� praw� r�k� rozbi� panu szcz�k� lub narobi� krzyku i wpakowa� pana do ula. Nie wiem jeszcze, co zrobi�, ale tymczasem chc� porozmawia� po przyjacielsku. Publiczno�� z przedzia�u, w kt�rym jecha� Pitt, rykn�a �miechem. Jaki� �o�nierz, pykaj�c fajeczk�, zaproponowa� s�siadom zak�ad o to, co uczyni cywil ze z�apanym z�odziejem. Tymczasem Pitt, pochylaj�c si� do bladego cz�owieka, szepn�� do niego: � G�odny jeste�? � Tak... od pi�ciu dni. Wsiad�em do poci�gu i jad� bez biletu... do Marsylii, gdzie �atwiej o robot�. Pracowa�em w kopalniach... Zwolniono od razu tysi�c trzystu ludzi... �m�wi�, ledwie poruszaj�c dr��cymi ustami i nie spuszczaj�c wzroku z badawczych, spokojnych oczu Pitta. Ten nic nie odpowiedzia�, gdy� zacz�� przys�uchiwa� si� uwa�nie sporom s�siad�w przy czym szczeg�ln� jego uwag� zwr�ci� hazardowny �o�nierz. � Ile� macie w sumie zak�adowej? � spyta� nagle, nie wypuszczaj�c r�ki z�odzieja. � Siedemdziesi�t dwa franki � odpowiedzia�o kilka g�os�w. � Stawiam tyle�, je�eli zgadniecie � rzek� Pitt niedba�ym g�osem. � Zgoda! � zakrzykn�li gracze; Pitt wtedy roze�mia� si� swobodnie i wypuszczaj�c uwi�zion� w kieszeni d�o�, poklepa� bladego cz�owieka po ramieniu i zawo�a�: 10 � To�my ich nabrali, Henryku! To by� zwyk�y kawa�, panowie! Henryk Tabatier jest moim koleg� z kopami. Uda� scen� okradzenia, aby zagra� na hazardowno�ci waszej. Dawajcie siedemdziesi�t dwa franki! M�wi�c to, Pitt zgarn�� le��ce na �awce pieni�dze i podzieliwszy je na dwie r�wne cz�ci, jedn� odda� blademu cz�owiekowi, drug� spokojnie schowa� do kieszeni. � Jutro si� spotkamy w porcie, Henryku � m�wi� Pitt, nieznacznie tr�caj�c wyl�k�ego i zdumionego z�odzieja � a tymczasem wysiadaj tu, odwied� czarnego Helsa i razem przyje�d�ajcie do Marsylii. Poci�g staje, spiesz si�, Henryku! Blady cz�owiek, prawie nieprzytomny, wyszed� i po chwili zmiesza� si� z t�umem wsiadaj�cych i wychodz�cych pasa�er�w. � To oszustwo! � zawo�a�, och�on�wszy ze zdumienia, �o�nierz. � A zapewne! � za�mia� si� Pitt. � Oszustwo, jak ka�dy zak�ad. Graj�cy s� albo oszustami, gdy� wiedz�, co wypadnie, albo durniami, kt�rzy nic nie wiedz�. Czy� nie tak? Odpowiedzia� mu �miech s�siad�w. � Dobra sztuka! � rzek� jeden. � Musz� j� kiedy� powt�rzy�, ale: wtedy, gdy b�dzie grubszy zak�ad. � Doskona�y pomys�! � zgodzi� si� Pitt, przymykaj�c oczy, bo mu si� chcia�o �mia� g�o�no, beztroskliwie. Wkr�tce usn�� z uczuciem niezwyk�ej rado�ci w sercu i obudzi� si�, gdy poci�g ju� dobiega� Marsylii. Posiliwszy si� w bufecie na dworcu, pod��y� do portu. Zacz�� od biur wielkich dok�w transportowych i firm handlowych, ofiaruj�c swoj� prac�, jako prawnik, buchalter, korespondent w j�zykach angielskim, francuskim i niemieckim, jako zwyk�y subiekt, a nawet nocny str�. Wsz�dzie ��dano od niego referencyj i por�czenia. Sprzykrzy�o mu si� to wkr�tce, i zirytowany odpar� jakiemu� czerwonemu, grubemu panu: � Mog� przedstawi� referencje od pana Alwina Swena. Bardzo czcigodny jegomo��! � Czy to jaki kupiec, czy dyrektor fabryki? � Zapyta� gruby pan. � Tak jest! Pan Swen piastuje godno�� dyrektora wi�zienia � odpowiedzia� Pitt. � Pan pracowa� w wi�zieniu? Na jakim stanowisku? � Na stanowisku aresztanta numer 13! � najspokojniej w �wiecie obja�ni� Pitt. Gruby pan sta� si� tak czerwony, �e Pitt uczul dla niego lito�� i rzek�: � Obawiam si�, �e pana szlag trafi, wobec czego opuszczam go. Musz� jednak upewni� pana dyrektora, �e lepszego i uczciwszego pracownika pan nie znajdzie. M�g�by pan mi powierzy� klucze od wszystkich kas, a grosz by nie przepad�! Tak, to prawda! Widz� jednak, �e panu to si� nie u�miecha, wi�c odchodz�. Moje uszanowanie! Pogwizduj�c poszed� ku dokom. Wy�adowywano od razu kilka statk�w. Setki robotnik�w uwija�o si� na pok�adach i na wybrze�u przy parowych kranach. Znoszono skrzynki z daktylami, toczono beczki z oliw� palmow�, zrzucano worki nabite surow� gum� i koralami. Jednak i tu nie by�o wolnego miejsca dla pary r�k nale��cych do Pitta Hardfula. Odszed� wi�c i stoj�c na uboczu, przygl�da� si� gor�czkowej pracy. O kilka krok�w od siebie spostrzeg� innego cz�owieka. Zacz�� mu si� uwa�nie przygl�da�, gdy� zaciekawi� go ten jasnow�osy olbrzym o pot�nych barach. Twarz mia� opalon� na ciemny br�z, co �wiadczy�o, �e by� marynarzem, o tym m�wi�y te� rysunki wytatuowane na r�kach i wygl�daj�ce spod koszuli, rozpi�tej na szerokiej, wypuk�ej jak kopu�a piersi. Olbrzym posiada� w�skie, czarne, sko�ne oczy, wydatne ko�ci policzkowe i z lekka wyd�te wargi. � Mieszaniec bia�ego cz�owieka i Mongo�a! � pomy�la� Pitt. W tej chwili rozleg� si� przera�liwy krzyk, co� szcz�k�o, trzas�o, i tona skrzy� z daktylami wysypa�a si� do morza z p�kni�tej sieci, kt�r� wyci�gano �adunek z wn�trza du�ego statku. 11 Zacz�to wy�awia� skrzynie z wody, kl�� i biada� nad tym, �e z powodu p�kni�cia sieci winda b�dzie sta�a nieczynna i �e trzeba szuka� nowej partii robotnik�w. Pitt zjawi� si� przed kapitanem okr�tu, jakby wyskoczywszy spod ziemi. � Jedno s�owo, kapitanie! � rzek� swobodnym g�osem. � Czego tam, do stu zerwanych kotwic? � wrzasn�� kapitan, Prowansalczyk. � Potrzebuj� pracy � zacz�� Pitt. � No to stawaj i nie gadaj d�ugo! � przerwa� mu kapitan. � Musz� znale�� jeszcze pi��dziesi�ciu ludzi, bo inaczej nie zd��� na termin wy�adowa� statku! � Chwileczk�, kapitanie � wtr�ci� Pitt. � Przys�uga za przys�ug�! Ja panu w godzin� naprawi� sie�, a pan kapitan wyrobi mi sta�� posad� w biurze swojego towarzystwa lub na statku. � Nie zawracaj mi g�owy! � rykn�� kapitan. � Ca�� sie� diabli wzi�li, a ten mi gada o naprawie. Gdzie tu znale�� takie sznury? Nowej sieci dzi� nikt nie po�yczy. Wszystkie krany pracuj�... � To ju� moja sprawa, kapitanie. Je�eli pan powierzy mi sie�, wtedy, po wy�adowaniu statku, musz� mie� posad�. Je�eli zgoda, to winda za godzin� b�dzie czynna. � Je�eli to nie blaga, zostaniesz majtkiem na mojej �Akrze�, je�eli skrewisz, skr�c� ci twarz na przeciwleg�� stron� medalu, tak �e b�dziesz patrza� ci�gle poza siebie! � rzek� kapitan, podnosz�c przed nos Pitta bardzo wymown� pi��. � Zgadzam si� na te warunki! � za�mia� si� Pitt i pobieg� do sklepu ze sznurami. Kupi� tu p�k cienkiego szpagatu manili i powr�ci� do porwanej sieci. � Z tych nici b�dziesz pl�t� sie�? � krzykn�� w�ciek�ym g�osem marynarz. � Cierpliwo�ci, kapitanie! � uspokaja� go Pitt i zacz�� szybko zwija� sznury w gruby, mocny powr�z, mocniejszy od lin okr�towych, czego nauczono go w wi�zieniu. Po godzinie sie� by�a naprawiona. Kapitan nie posiada� si� z rado�ci. � Bosmanie! � krzykn��. � Przyjdzie tam do was nowy majtek � Pitt Hardful, dajcie mu co� do zjedzenia, a wlejcie mu w gardziel w moim imieniu i na m�j rachunek p� litra najmocniejszego alkoholu. B�dziecie mieli z niego pociech�! � Niezawodnie, kapitanie! � potwierdzi� Pitt. � Znam si� bowiem nie tylko na sznurach, lecz tak�e na �lusarce, na medycynie, na prawach przer�nych � od mi�dzynarodowego do karnego w��cznie, na rachunkowo�ci, m�wi� po angielsku, hiszpa�sku, niemiecku i francusku. � Do��! � wola� kapitan. � Boj� si�, �e grasz na fortepianie i umiesz tresowa� dzikie zwierz�ta. Id� ju� na �Akr�, tam ci� ukontentuj� bosmani z kolejnej warugi. Pitt skierowa� si� do trapu, gdy nagle kto� po�o�y� mu r�k� na ramieniu. � Przepraszam! � rozleg� si� g�uchy, ponury g�os. � Mam do pom�wienia z wami. Pitt obejrza� si�. Za nim sta� z�otow�osy olbrzym z tatuowanymi r�kami i przygl�da� si� mu uwa�nie. � Tam na tym statku b�d� wam p�aci� ma�o, a g�upiej pracy b�dziecie mieli du�o. Nigdy si� nie wybijecie ze szpardeku na wy�sze stanowisko. Widzia�em wasz� robot� z sieci� i s�ysza�em, co umiecie. To akurat jest mi potrzebne! P�ywam w�asnym statkiem, niedu�ym. Wezm� was na pomocnika. Pensja dziesi�� funt�w szterling�w miesi�cznie w porcie i dwadzie�cia na morzu. Trzy procent od zysku. Czy zgoda? � Zgoda, je�eli pan nie handluje niewolnikami i nie jest piratem � odpowiedzia� Pitt. � Lud�mi nie handluj�, lecz czasem kogo� si� pu�ci na dno, gdy zajdzie potrzeba � mrukn�� olbrzym. � Przy mnie tego nie b�dzie � rzek� spokojnie Pitt. � Zobaczymy! � znowu mrukn�� nieznajomy, a sko�ne oczy b�ysn�y. � Zobaczymy � powt�rzy� z �agodnym spokojem Pitt. � P�yn� z panem. � Zrobione! � zawo�a� marynarz. � Nie b�dziesz �a�owa�, je�eli zechcesz by� pos�uszny 12 moim rozkazom. Po dw�ch, trzech latach ob�owisz si� niczym bankier z angielskiego city. � Bardzo to po��dane, kapitanie! � zauwa�y� Pitt, przygl�daj�c si� olbrzymowi. � Mam tylko pewne zastrze�enie,, bardzo zreszt� drobne.: � M�w � burkn�� olbrzym. � Widz�, �e jeste� prawnikiem, bo lubisz du�o gada�. � D�ugo milcza�em � z u�miechem odpowiedzia� niedawny aresztant � wi�c chc� si� teraz nagada�. Ale to tylko na pocz�tku. P�niej b�d� m�wi� tylko wtedy, gdy zajdzie potrzeba. Wi�c co do moich zastrze�e�, to dotycz� one pos�usze�stwa i wzajemnego naszego stosunku. � Wzajemnego stosunku? � zapyta� marynarz, podnosz�c ramiona. � Co to takiego? Pitt wybuchn�� �miechem, bo ju� wiedzia� teraz, z kim ma do czynienia. � To si� wyja�ni powoli z naszej rozmowy! � odpowiedzia�. � Najpierw o pos�usze�stwie. B�d� pos�uszny jak najsprawniejszy �o�nierz, lecz do czasu, p�ki nie zamajacz� przede mn� mury wi�zienia, niezale�nie od tego, w jakim kraju zosta�y zbudowane. Wtedy b�d� niepos�uszny, rozkaz�w nie wykonam, b�d� walczy�, jak mog� i umiem. � G�upi jeste�! � pogardliwie rzuci� olbrzym. � Wi�zienia pobudowano dla s�abych i tch�rzliwych, nie dla silnych i �mia�ych. � No, tak! Mia�em towarzysza. Numer 39, by� Murzynem i lubi� m�wi� przys�owiami � opowiada� ze �miechem Pitt. � Ot� powtarza� on cz�sto, �e �je�eli pot�ny i bogaty cz�owiek powie, �e woda na rzece jest mocna jak whisky, s�abi i tch�rzliwi uwierz� i upij� si�. � M�dry cz�owiek by� ten Numer 39! Czy nale�a� do za�ogi jakiego� okr�tu? � zapyta� z�otow�osy marynarz. � I tak, i nie! � wzruszy� ramionami Pitt. � W ka�dym razie by� to okr�t stoj�cy na mocnej kotwicy i gnij�cy w porcie. � Pod�a pozycja! � zawo�a� olbrzym i splun��. � Jednak odbiegli�my od tematu naszej rozmowy, kapitanie! � zauwa�y� Pitt. � Musz� o�wiadczy� z ca�� stanowczo�ci�, �e opr�cz pot�nych i bogatych uznaj� jeszcze jeden rodzaj ludzi, a mianowicie uczciwych. Je�eli b�d� w gronie takich ludzi na waszym okr�cie � pop�yn� i stan� si� dla was po�ytecznym. Je�eli nie � p�jd� je�� i pi� na �Akr�! Marynarz milcza�, z ukosa patrz�c na spokojnego m�odzie�ca, na jego blad� twarz, zaci�ni�te usta i badawcze oczy o twardym wzroku. � Szersze� z ciebie, przyjacielu! � mrukn�� nareszcie. � Szkoda, ze jeste� otumaniony przes�dami jak m�j kuk. Chi�czyk, dymem opium. � Id� na �Akr�, bo mi si� je�� chce, kapitanie! � rzek� z u�miechem Pitt. � Do widzenia gdzie�... kiedy�!. � Jeszcze nie by�o powiedziane ostatnie s�owo! � zawo�a� marynarz, k�ad�c mu r�k� na ramieniu. � Daj� ci s�owo, �e nie krzywdzimy nikogo, chyba po pijanemu na brzegu, po tawemach. Nie kradniemy nic, lecz swego bronimy pazurami i nikomu nie damy, chocia�by dosz�o do no�a lub kuli. Pitt Hardful milcza� i my�la�, nie spuszczaj�c oczu z ponurej, lecz wyrazistej twarzy marynarza. � Nie oddamy swego � ci�gn�� dalej olbrzym, zaciskaj�c pi�ci � bo proceder nasz ci�ki i niebezpieczny. Przez osiem miesi�cy igramy ze �mierci�, i musimy za to mie� zyski. � To mi wystarcza i dogadza � powiedzia� Pitt. � Teraz co do owych wzajemnych stosunk�w. Nie lubi� poufa�o�ci, nie znosz�, gdy mi m�wi� �ty� bez mego pozwolenia i bez racji pakuj� pi�� pod nos lub oczy. Nazywam si� Pitt Hardful i tak powinni zwraca� si� do mnie wszyscy, je�eli chc� mie� we mnie dobrego towarzysza i ch�tnego pomocnika. To moje warunki! � Zrobione! � zgodzi� si� marynarz. � B�d� ci� nazywa� mister Siwir, bo jeste� istotnie surowy. � Mister Siwir dobrze brzmi! Niech tak b�dzie! � rzek� Pitt. � Teraz p�jd� do kapitana �Akry�, aby mi zap�aci� za napraw� sieci. 13 � Daj spok�j! � za�mia� si� olbrzym. � Ten Francuz da ci jakie pi��dziesi�t frank�w ca�ej parady. Masz tu pi�� funt�w zaliczki, przepij je w tawernie, a oko�o p�nocy znajdziesz tu, przy sk�adach w�glowych, ko�o brekwateru moj� jolk�. Ona ci� przyholuje do burty �Witezia�. � Dzi�kuj� za zaliczk� � rzek� Pitt, chowaj�c bia�y banknot do kieszeni marynarki. � Jednak musz� upomnie� si� o zap�at�. Ka�da praca powinna by� wynagrodzona. O p�nocy b�d� na �Witeziu�. Potrz�sn�wszy r�k� marynarza, nowy pomocnik kapitana wszed� na pok�ad �Akry� i za��da� p�acy za dokonan� napraw� sieci. Wkr�tce wychodzi�, przesuwaj�c w palcach nowy, chrz�szcz�cy stufrankowy papierek. Zjad�szy obiad w ma�ej portowej tawernie i napiwszy si�, ku wielkiemu zdziwieniu pijanego pos�ugacza, zamiast alkoholu czarnej kawy, Pitt wszed� do parku, sk�d rozlega� si� obszerny widok na morze. Usiad� na �awce i zapali� fajk�. Czu� si� znowu szcz�liwy rado�ci� �ycia, a my�li od razu zagas�y w jego duszy. Przywr�ci� go do rzeczywisto�ci og�uszaj�cy huk lokomotywy towarowego poci�gu. Spojrza� i dostrzeg� d�ug� smug� po�yskuj�cych w s�o�cu szyn kolejowych. Bieg�y na p�noc � tam, gdzie pozostawi� rodzinne miasto, dom i wi�zienie. Ha, wi�zienie � u�miechn�� si� Pitt. � Szkoda, �e nie ma tu Juliana Miguela. Zabra�bym go z sob�. Biedak z pewno�ci� przerazi�by si� widz�c, �e droga uczciwego �ycia nie ko�czy si� na brzegu, a ci�gnie si� hen, daleko, tym oto bia�ym �ladem, kt�ry pozostawiaj� po sobie odp�ywaj�ce w szeroki �wiat okr�ty... O p�nocy ma�a szalupa dowioz�a Pitta do czarnej burty trzy�masztowego szonera. Podp�yn�a od strony rufy, gdzie po�yskiwa�a mosi�na tablica z napisem �Wite��. Na deku sta� z�otow�osy olbrzym. � Witam pana, mister Siwir, na pok�adzie mego �Witezia� � rzek� marynarz, wyci�gaj�c do przyby�ego r�k�. � Nazywam si� Olaf Nilsen, jestem w�a�cicielem i kapitanem tej �upiny. W p� godziny p�niej Pitt chrapa� w swojej kajucie. 14 Rozdzia� III NA POK�ADZIE �WITEZIA� Wybi�y dzwonki warugi, rozleg� si� gwizdek bosma�ski i po nim g�o�ny okrzyk: � Owral! Wszyscy na pok�ad! Sygna� ten obudzi� Pitta, zerwa� si� wi�c z ��ka i zacz�� si� szybko ubiera�. Nie sko�czy� jednak, gdy w drzwiach kajuty wyros�a barczysta posta� Olafa Nilsena. Sko�ne, czarne oczy �mia�y si� weso�o, przez rozchylone, wyd�te wargi �wieci�y bia�e z�by, �uj�ce gum�. � Pierwsze op�nienie, i do tego na brzegu, nie liczy si�, mister Siwir! � zawo�a�. � Przepraszam bardzo, kapitanie! � odpar� Pitt zawstydzonym g�osem. � Wszystko to z powodu ubrania miejskiego, zupe�nie do szybszej tualety niezdatnego. Dzi� sobie nab�d� str�j odpowiedni. � G�upstwo! � uspokoi� go Nilsen. � Owral wygwizdano na wyp�at� myta za�odze i na oddanie rozkazu na �adowanie �Witezia�. Pana to tymczasem si� nie tyczy, mister Siwir! � Tym lepiej! � rzek� Pitt. � Zaraz pojad� na brzeg i kupi� potrzebne rzeczy. � Najpierw poznasz pan za�og� statku, a p�niej pojedziesz z bosmanem na brzeg... po �niadaniu � poprawi� go kapitan. � S�ucham, kapitanie! � odpar� Pitt. � Jestem ju� got�w. Gdy si� znale�li na pok�adzie, zastali ca�� za�og� w komplecie. Sk�ada�a si� zaledwie z o�miu �eglarzy, lecz Pittowi wyda�o si�, �e ogromny t�um zape�ni� dek �Witezia�, kt�ry by� stanowczo za ciasny i za ma�y dla takich olbrzym�w. Pitt gwizdn�� cicho i szepn�� do Nilsena: � Ale� wynale�li�cie, kapitanie, wielkolud�w! Marynarz za�mia� si� i zacz�� zaznajamia� Pitta z lud�mi za�ogi. � Micha� Ryba � bosman i steward w jednej osobie, d�onie ma �elazne i tak�� g�ow�, ale zna s�u�b�, okr�t i morze. Miko�aj Skalny � mechanik i drugi bosman, lubi morze, a lubi�by je jeszcze bardziej, gdyby by�o z whisky lub chocia�by z d�inu. Majtkowie, z kt�rych ka�dy mo�e stan�� do pracy jako palacz�mechanik lub bosman, nazywaj� si�: Udo Ikonen, Alen Hadejnen, Otto Lowe. Ci dwaj, Christiansen i Mito, s� palaczami i mechanikami; wreszcie nasz kuk � �mandaryn� Tun�Lee, wielki mistrz, umiej�cy z konopnej liny przyrz�dzi� makarony w�oskie, a z �agla � kotlety. Oto ju� i ca�a kajut�kompania �Witezia�! Ten za� d�entelmen, moi ch�opcy, od wczoraj sta� si� sztormanem. Nosi nazwisko Pitt Hardful, ja za� wol� nazywa� go mister Siwir. Nowy sztorman zacz�� �ciska� d�onie nowych towarzyszy. Gdy si� ceremonia powitania sko�czy�a, wszyscy, opr�cz Ottona Lowego, odbywaj�cego na kapita�skim mostku warug�, przeszli do biesiadni, gdzie ju� dymi�y kubki z kaw�. Podczas �niadania Pitt uwa�nie przygl�da� si� nowym znajomym. Na widok ich pot�nych piersi i mi�ni, ogorza�ych i opalonych na morzu twarzy, �mia�ych, wprost przed siebie 15 patrz�cych oczu, u�miechn�� si� i rzek�: � Kapitanie! Nie lubi� podawa� si� za to, czym nie jestem... Tytu� sztormana, dziesi�� funt�w na brzegu i dwadzie�cia na morzu � to bardzo pon�tne rzeczy! Jednak niech kapitan, p�ki jest czas i mo�na mnie wysadzi� na brzeg, pomy�li, �e ja znam si� na zawodzie marynarza tak, jak bosman Micha� Ryba na rze�bach Micha�a Anio�a... � Nie znam tego mego imiennika! � zgodzi� si� bosman. � Ja tak samo si� znam na tym, co potrzebne jest dla sztormana! � zawo�a� Pitt ze �miechem. � Ciura jeste�, mister Siwir, wiem to... � przerwa� mu Nilsen. � Nigdy nie s�ysza�e� zapewne o takich rzeczach, jak bakier, sztymbork, ru, gafla, takiela�, sztorcuma, bezan lub sztak�agiel, lecz nie s� to zn�w takie m�dre sprawy, gdy� inaczej sami nigdy by�my si� tego nie nauczyli. Wi�c i ty, gdy postoisz przez kilka warug przy sztorwale, gdy spr�bujesz dobrego szturmu podczas �psiej zmiany� albo porz�dnej dmy lub zdradliwej szarugi gdzie� w pobli�u raf� od razu uko�czysz �uniwersytet� marynarski i zostaniesz sztormanem jak si� patrzy! Zreszt� nie po to ci� tu, mister Siwir, wzi��em. My, �wszyscy jak tu jeste�my, gada� nie umiemy. Przeto nas oszukuj�, nabieraj� po portach i na komorach celnych, wyzyskuj� armatorowie, a my nieraz odpowiadamy pi�ci� lub no�em. Wynikaj� st�d s�dowe sprawy, tak �e ju� w paru portach nie mo�emy cumowa� naszego �Witezia�... To najwa�niejsza rzecz! A p�niej �musisz nas leczy� na wypadek choroby lub rany. Pitt s�ucha� olbrzyma i widzia�, jak oczy marynarzy z nadziej� i ciekawo�ci� wpatrywa�y si� w nowego sztormana. � Broni� waszych interes�w mog� i krzywdzi� was nikomu nie pozwol�, bo na prawie si� znam � rzek� uspokojony Pitt. � Co do leczenia, to chocia� nie jestem lekarzem, potrafi� by� wam pomocnym, mia�em przez dwa lata porz�dn� praktyk�. M�wi� prawd�, gdy� wi�zienny lekarz zawsze bra� go do pomocy, a nieraz nawet wprost pos�ugiwa� si� nim, nie maj�c czasu lub ochoty przychodzi� do chorych aresztant�w. � Wi�c o czym tu, gada�, sztormanie! � zawo�a� kapitan, uderzaj�c Pitta po ramieniu. � Zaraz pojedziesz z bosmanem na brzeg, zakupisz lek�w na osiem miesi�cy i wszystkiego, co ci b�dzie potrzeba. A pami�taj, �e ruta nasza zawadzi o Zwrotnik Raka i o Ocean Lodowaty. � Hm � mrukn�� Pitt � kawa� �wiata! � �Wite�� jest podjezdny, maszyny ma silne, a i o�aglowanie pierwszej klasy � m�wi� Nilsen. � Nie b�j si�, sztormanie, gdy pojedziemy na pomoc, wszystkie rumy napchamy w�glem angielskim, i to najlepszym! � Ja si� nie boj�, ja si� ciesz�! � zaprotestowa� Pitt. � Lubi� morze i du�o podr�owa�em na statkach, rozumie si� jako pasa�er, nigdy nie marz�c o tym, �e b�d� kiedy� marynarzem, i do tego � sztormanem. � Schodzimy na brzeg, sztormanie! � odezwa� si� bosman Ryba. � Jolka ju� spuszczona stoi przy sztymborku. Zejdziemy lesic�. Za�oga przygl�da�a si� z ciekawo�ci� pierwszym krokom nowego sztormana, lecz Pitt, od dzieci�stwa uprawiaj�cy sporty, zr�cznie zbieg� do ��dki, czepiaj�c si� chwiejnych stopni bujaj�cej drabinki. Bosman wios�owa�, a Pitt przygl�da� si� mu z ciekawo�ci�. Ryba, jeszcze rosiejszy i bardziej pot�ny ni� Olaf Nilsen, mia� takie� z�ociste w�osy, m�od�, t�p� twarz, niebieskie oczy i szerokie usta cz�owieka o prostaczym umy�le. Na obna�onych do �okci r�kach mia� wytatuowane motyle, kwiaty, jakie� kobiety w kapeluszach, zawi�e litery chi�skie. � Z pewno�ci� upi�kszono pana tym na Wschodzie? � zapyta� Pitt. � Dwa lata temu chodzi�em na �Witeziu� do Nagasaki, sztormanie. Tam mi te zabawki nak�uli Japo�czycy w porcie za dwa ameryka�skie dolary. Ju� jeste�my. Cumujcie, sztormanie! Pitt wyskoczy� i zarzuciwszy link� na palik stoj�cy na wybrze�u, zr�cznym ruchem 16 zaci�gn�� w�ze�. Spostrzeg� to bosman i uwa�nie obejrza� wi�zanie. � Nie morski to w�ze�, lecz m�dry i mocny. Nauczcie mnie tego na deku w wolnej chwili! � poprosi�. � Rzecz �atwa i ch�tnie to uczyni� � zgodzi� si� Pitt.�Teraz id� po zakupy, bosmanie. Gdzie znajd� jolk�? � B�dzie tu sta�a, a gdybym odp�yn��, machnijcie w stron� �Witezia� czym� bia�ym. Z mostku zmiana dojrzy i pchnie ��d� do brzegu z kt�rym� z majtk�w. Do nocy wszyscy b�d� wolni. � A w nocy? �spyta� Pitt. � W nocy wychodzimy w morze, gdzie b�dziemy si� �adowali � odpar� Ryba. � Co si� b�dzie �adowa�o? � To nie moja rzecz, w tym g�owa kapitana � odpar� bosman wymijaj�co. � Jego pytajcie, nie mnie. � Sk�d wy jeste�cie, bosmanie? � zmieni� rozmow� Pitt. � Ja z brzeg�w Bia�ego Morza, pochodz� z rosyjskich Pomorzan, co wyznaj� star� wiar� � rzek� i z melancholijnym u�miechem doda�: � Daleko, st�d nie wida�!... � A nasz kapitan czy te� si� urodzi� w waszych stronach? � dopytywa� sztorman. � Nie! On � Norweg, ale nie czysty, bo matk� mia� Laplandk�, dlatego ma czarne, sko�ne oczy i policzki jak u Tatara. Ale to dzielny, �mia�y �eglarz! Takich ju� ma�o po morzach chodzi. W g�osie bosmana zabrzmia�y nuty szacunku i dumy. � Lubicie Olafa Nilsena? � zada� pytanie Pitt. � Boimy si� go, bo straszny w gniewie i niesamowity �szepn�� Ryba � wszystko wie, wszystko widzi... Lecz hojny i spe�nia przyrzeczenia. Wszyscy b�dziemy pr�dko bogaczami, nawet Tun�Lee, chocia� w ka�dym porcie, gdy wyjdzie na brzeg, zgrywa si� w karty i ko�ci. Hazardowny kuk! � Za�oga zgodnie z sob� �yje? � wypytywa� dalej sztorman. � Jak B�g da! � odpar� niepewnym g�osem bosman. � Na brzegu � to dobrze, ale po trzech, czterech miesi�cach p�ywania r�nie bywa... Dziej� si� nieraz straszne rzeczy... Gdyby nie kapitan... Ale sami, sztormanie, ujrzycie to... wkr�tce... � Jaka przyczyna niezgody? Powiedzcie, bosmanie! � Sami dowiecie si�... � szepn��, podnosz�c szerokie bary. Ci�ko wzdychaj�c, marynarz z tajemnicz� min� zacz�� zapala� fajk�. Ju� mam do rozwi�zania dwie zagadki: nocne �adowanie �Witezia� na pe�nym morzu i przyczyn� swar�w. Jak na pierwszy dzie� mego urz�dowania � to dostatecznie! � pomy�la� Pitt i ruszy� do miasta. 17 Rozdzia� IV PIERWSZE ZAGADKI Po zachodzie s�o�ca na �Witeziu� zawrza�a robota. Jacy� Grecy, zabawnie m�wi�cy po francusku, kr�cili si� po pok�adzie. Zapracowana za�oga wyci�ga�a za pomoc� kran�w zawarto�� rumu. Na dziobie i wzd�u� burt statku powoli wyrasta�a g�ra z pustych beczek, skrzy�, zwoj�w lin, �a�cuch�w, �aglowego p��tna, �elaznych sztab, gumowych work�w z sol� i cukrem i innych, nieraz nie znanych Pittowi przedmiot�w. Nareszcie jednak bardzo g��boki i pakowny rum �Witezia� zosta� zwolniony. Pitt zobaczy� wtedy magazyny umieszczone pomi�dzy �elazn�, burt� a drewnianym wewn�trznym oszyciem szonera; by�y nape�nione w�glem. W tej chwili rozleg� si� przeci�g�y gwizdek i g�os kapitana: � Wszystkie zmiany na pok�ad! Szychtowa�! Marynarze wydobywali si� po zwisaj�cych drabinkach z g��bokiego wn�trza �Witezia� i tylko bosman zosta� przy przedniej windzie. � Co mam robi�, kapitanie? � zapyta� Pitt, podnosz�c si� na mostek. � Tymczasem nic! � odpar� Nilsen. � Teraz b�dziemy szychtowali, to znaczy �adowali towary. Wasza robota zacznie si� w nocy, mister Siwir. Pitt mia� ju� na j�zyku zapytanie o rodzaj �adowanych towar�w, gdy z g�o�nym sapaniem do burty szonera podszed� niski, czarny holownik i straszliwie dymi�c, podprowadzi� du�� kryp� ze stoj�cymi na pok�adzie skrzyniami. Znajduj�cy si� na jej pok�adzie Grek wygramoli� si� na dek �Witezia�. � �adujcie! � krzykn��, machn�wszy kapeluszem w stron� bosmana. � Sztormanie! � mrukn�� Nilsen. � Sprawd�cie ilo�� i rodzaj towar�w, �eby p�niej z tymi Grekami nie by�o jakiej hecy. Pitt zbieg� na d� i wzi�� od bosmana du�� plik� papier�w i rachunk�w. Z ciekawo�ci� przegl�da� je. Na poz�r wszystko by�o w porz�dku. �Wite�� przyjmowa� na pok�ad �adunek tkanin, sk�ry, obuwia, towar�w aptekarskich, galety, konserwy, m�k�, makaron, s�l i inne zupe�nie zwyczajne rzeczy. Pitt skontrolowa� ilo�� towar�w, zmusi� Grek�w do pokwitowania wagi nadanych do transportu przedmiot�w i za��da�, aby podpisami swymi, za�wiadczonymi w kancelarii portowej, stwierdzili rodzaj ka�dej ze skrzy�, oznaczonych znakami w�a�cicieli. � Teraz wszystko w porz�dku! � rzek�, podchodz�c do kapitana. � Nie odpowiadamy za nasz �adunek. Nie potrzebujemy wiedzie�, co si� w nim zawiera, bo mamy podpisy nadawc�w. � Ali right! � odpowiedzia� Nilsen i krzykn��, przechylaj�c si� przez por�cz mostka: � Ustawi� towary na rufie, przykry� brezentami! Ju� �ciemni�o si� zupe�nie, gdy Grecy opu�cili pok�ad szonera i krypa odp�yn�a w stron� mola. 18 Za�oga spo�ywa�a kolacj�. Na mostku pozosta� tylko kapitan i Pitt, oparty o sztorwa�. Nilsen wpatrywa� si� w ciemno�ci. � Czy nic nie widzicie tam na po�udniu, mister Siwir? � zapyta� nagle, podchodz�c do sztormana. Pitt zacz�� uwa�nie ogl�da� morze, spowite g�stym mrokiem. Na lewo i na prawo co kilka sekund miga�y ognie bak, zapala�y si� i gas�y czerwone i zielone p�omyki p�ywaj�cych bakan�w, wskazuj�cych drogi wyj�cia z portu. � Nie o te sygna�y pytam! � mrukn�� kapitan. � Patrzcie tam dalej! Czy nic nie spostrzegacie na pe�nym morzu, tam gdzie ju� nie ma bakan�w. Min�a blisko godzina, nim w oddali mign�o �wiate�ko i zakre�liwszy trzy razy szeroki �uk, zgas�o. � Widzieli�cie? � spyta� Nilsen. � Widzia�em! � odpowiedzia� Pitt. � Kto� machn�� trzy razy latarni� uwi�zan� do wysokiego dr�ga. � Sztormanie, zbiegnijcie do kajut�kompanii i gdy ludzie sko�cz� posi�ek, niech bosman zast�pi mnie na warudze, a wszyscy niech stan� na swoich miejscach. Wkr�tce wychodzimy z portu. Je�� b�dziemy p�niej razem, mam do pom�wienia z wami. Gdy Pitt zbiega� z mostku, w oddali nieznani ludzie powt�rzyli sw�j sygna�. � Widz�, do stu rekin�w! � zarycza� kapitan i r�k� trzy razy zas�oni� latark� na sztymborku, odpowiadaj�c komu� zaczajonemu �r�d fal na otwartym morzu. Wkr�tce wyci�gni�to kotwic�, szcz�kn�a, zaturkota�a maszyna, i �Wite�� zacz�� chy�o pru� �agodne fale, mijaj�c du�� bak�, kt�ra b�ysn�a na chwil� i o�wietli�a podejrzliwym okiem czarny kad�ub statku; w pobli�u zaczernia� i znikn�� mur brekwateru, a wtedy g��boko oddychaj�ca pier� morza j�a podnosi� i opuszcza� drobny szoner Olafa Nilsena. � Zaczynam nowe �ycie! � pomy�la� Pitt.