3517
Szczegóły |
Tytuł |
3517 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3517 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3517 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3517 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Gilstrap
Za ka�d� cen�
(Przek�ad Wies�awa i Pawe� Czajczy�scy)
l
By�y kierownik warsztatu samochodowego Marcusa Forda - o nazwie "Najwy�sza jako�� na Po�udniu" - zosta� wylany, poniewa� chodzi� w koszuli poplamionej kaw�. Fakt, �e przyszed� do pracy czysty, a plama pojawi�a si� dopiero po dw�ch godzinach, by� ma�o istotny. Stary Marcus dobrze wiedzia�, jak maj� wygl�da� jego pracownicy, i, na Boga, lepiej, �eby go nie zawodzili.
Jake Brighton nie mia� poj�cia, ile z opowie�ci o zasadach Marcusa by�o prawdziwych, ale bra� sobie wszystkie do serca. Szczeg�lnie teraz, gdy tkwi� w korku samochod�w pe�zn�cych do Zak�ad�w Zebra. Nie mie�ci�o mu si� w g�owie, �e w tak niewielkim miasteczku jak Phoenix, w Karolinie Po�udniowej, mog�y by� godziny szczytu. Ponownie zerkn�� na zegarek i westchn��. �sma. Dok�adnie �sma.
Cholera.
Zgodnie z wywieszk� na drzwiach warsztat Marcusa Forda otwierano o si�dmej rano, przez sze�� dni w tygodniu. Jako kierownik Jake postawi� sobie za cel, �e znajdzie si� za biurkiem o sz�stej trzydzie�ci, aby powita� handlowc�w i klient�w zaczynaj�cych nap�ywa� mniej wi�cej od sz�stej czterdzie�ci pi��.
Z rozmowy wst�pnej, w jakiej uczestniczy� pi�� miesi�cy temu, wiedzia�, �e Clint Marcus nie cierpi sp�nialstwa. By� jednak pewny, �e tym razem ten siedemdziesi�cioletni wdowiec przymknie oko na wykroczenie. Dwa miesi�ce temu Jake stawa� na g�owie, �eby zadowoli� Lucasa Banksa, nieprzyzwoicie zamo�nego miejscowego prawnika, kt�rego rodzinne wakacje zosta�y powa�nie zagro�one z powodu niewielkiej st�uczki samochodowej. List pochwalny przes�any Marcusowi g�osi�: "Jake Brighton i jego ekipa s� najlepsi w swoje bran�y i pragn� pana zapewni�, �e na zawsze zostan� waszym oddanym klientem".
To jedno zdanie zmieni�o gniewne spojrzenie Marcusa w u�miech.
- Ju� dawno powinienem �ci�gn�� na to miejsce jakiego� sensownego go�cia - powiedzia� na wczorajszym cotygodniowym zebraniu personelu. - Tak trzymaj, Jake, a b�dziesz tu mia� diabl� przysz�o��. - W istocie by�a to wielka pochwa�a, jak na cz�owieka znanego z tego, �e ot tak, dla sportu, przypieka� kierownik�w na wolnym ogniu.
Odg�osy aplauzu wci�� d�wi�cza�y w uszach Jake'a. Oczywi�cie zdawa� sobie spraw�, �e entuzjazm wsp�pracownik�w jest r�wnie obowi�zkowy jak obecno�� na zebraniu. Ujrza� jednak na ich twarzach szczer� dum� i to nape�ni�o go prawdziw� rado�ci�. Mimo �e wyr�niono tylko jego, podczas improwizowanej przemowy wyra�nie zaznaczy�, �e ten list dotyczy ca�ej ekipy. Nie min�� si� zbytnio z prawd�.
Zesz�ego wieczoru ogarn�� go tak wy�mienity nastr�j, �e wyruszy� do domu p� godziny wcze�niej, aby podzieli� si� rado�ci� z rodzin�.
No, dobrze. Najlepsze plany myszy i ludzi...
Niezale�nie od tego, kto jakie zajmowa� stanowisko, tak naprawd� firm� prowadzi�a siedemdziesi�ciosze�cioletnia Mae Hooper, kt�ra prze�y�a dw�ch m��w i tr�jk� z pi�ciorga dzieci. Mechanicy stawiali dwa do jednego, �e to Mae swoim zachowaniem wyssa�a z rodziny ch�� do �ycia. Po dwudziestu dw�ch latach pracy w Marcus Ford ta kobieta zapomnia�a wi�cej o samochodach, ni� Jake m�g�by si� kiedykolwiek nauczy�. Wiedzia� jednak, �e nie warto si� jej sprzeciwia�.
Wreszcie dotar� do celu. Zaparkowa� subaru na ulicy, wzd�u� s�upk�w z �a�cuchami, zostawiaj�c kilka miejsc z przodu dla klient�w. Stary Marcus nie lubi� patrze� na - jak zwyk� to okre�la� - japo�ski korek na jego parkingu.
Kiedy Jake wyszed� z samochodu na poranny ch��d, zm�wi� kr�tk� b�agaln� modlitw�, aby pod koniec dnia ko�a jego wozu znajdowa�y si� na swoim miejscu. Na zachodnim kra�cu Phoenix pojazd pozostawiony na ulicy zawsze stanowi� nieodpart� pokus�. Jake pomy�la�, �e je�li przed zachodem s�o�ca uda mu si� wprowadzi� w�z do gara�u, wszystko b�dzie dobrze. Z ka�d� nast�pn� chwil� szans� mala�y. Zaledwie trzy tygodnie temu, w bia�y dzie�, tr�jka gangster�w w kominiarkach obrabowa�a stacj� Exxon. Nikt nie zosta� ranny, ale dranie wci�� pozostawali na wolno�ci. Jake by� pewny, �e bandzior na tyle bezczelny, by w dzie� mierzy� z obrzynka w ludzi, nie mia�by najmniejszych opor�w przed skrojeniem samochodu.
To tyle na temat zacisza ma�ego ameryka�skiego miasteczka.
Jake wszed� szybko do �rodka; dzwonek nad drzwiami zaanonsowa� jego przybycie. Nadesz�a jesie� i mechanicy zd��yli go ju� ostrzec, �e Mae Hooper nie cierpi przeci�g�w. Klient, kt�ry nieco �limaczy� si� przy drzwiach, nara�a� si� jedynie na k��liw� uwag�, ale pracownik pope�niaj�cy to samo wykroczenie m�g� spodziewa� si� karczemnej awantury. Aby zrekompensowa� nieuniknione straty ciep�a, Mae przez ca�y rok trzyma�a w przedsionku termostat, a u swych st�p - ceramiczny grzejnik.
Szok termiczny zapar� Jake'owi dech w piersiach. Szybko �ci�gn�� kurtk�.
- O Jezu, pani Hooper - j�kn��. - Czy nie jest tu aby odrobin� za ch�odno?
Mae nie wyczu�a ironii. Wzruszy�a ramionami ze wsp�czuciem i poda�a mu fili�ank� kawy.
- Prosz�, Jake. �mietanka i trzy �y�eczki cukru - od prawie pi�ciu miesi�cy wita�a go ka�dego ranka tymi siedmioma s�owami.
Powiesi� kurtk� na wieszaku i z wdzi�czno�ci� przyj�� pocz�stunek.
- Dzi�ki. O rany, ten hall wygl�da genialnie.
Pomi�dzy wczorajszym wieczorem, kiedy st�d wyszed�, a dzisiejszym rankiem do biura zawita�o Halloween. Tam gdzie poprzednio sta� stolik, teraz kr�lowa�a kompozycja z kolb kukurydzy i dy�, a nad recepcj� Mae zwiesza� si� papierowy �a�cuch duch�w i czarownic. Zrobi�o si� �adnie, nawet domowo. Jake pomy�la�, �e prace renowacyjne, kt�re w�a�nie uko�czono, by� mo�e nie oznacza�y wy��cznie straty pieni�dzy.
Mae obdarzy�a go jednym ze swych protekcjonalnych, i�cie babcinych u�miech�w.
- C�, kto� musi dba� o to miejsce.
Przez wiele lat Clint Marcus opiera� si� szczeg�lnemu trendowi: w�a�ciciele warsztat�w samochodowych starali si�, by wn�trza ich firm przypomina�y gabinet lekarski czy kancelari� adwokata. Zgodnie z opini� ekspert�w, w dzisiejszych czasach nale�a�o wychodzi� naprzeciw upodobaniom kobiet. Zniszczone sofy i zakurzone stoliki straci�y prawo do istnienia.
Marcus do��czy� wreszcie do szeregu, ale dopiero wtedy, gdy rywale tak wypiel�gnowali swoje warsztaty, �e zacz�li odbiera� mu klient�w. Zrobi� kompletn� rewolucj�. Nowe, �nie�nobia�e panele zast�pi�y star�, obskurn� boazeri�. Cz�� powierzchni biurowej Marcus przeznaczy� na wy��czny u�ytek kierownika i Mae, przychylaj�c si� do pro�by "szefowej" o uchylne okno w �ciance dzia�owej. Dzi�ki temu mog�a gdera�, nie ruszaj�c si� z miejsca. Stary wydzieli� nawet niewielk� przestrze� dla dzieciak�w, �eby im si� nie nudzi�o, gdy rodzice za�atwiali interesy. Po zako�czeniu remontu biuro by�o jak nie to samo. Teraz, �wi�tecznie udekorowane, wygl�da�o tym bardziej sympatycznie.
- Kiedy to wszystko zrobili�cie?
Mae szpera�a w dokumentach, udaj�c, �e czego� szuka.
- Narobi�am si� przy dekoracji, podczas gdy ty narobi�e� si� przy sp�nieniu.
U�miechn�� si�.
- No c�, doceniam w pe�ni. Ma pani niez�y gust.
Machn�a r�k� i cmokn�a ze zniecierpliwieniem, jakby odp�dzaj�c wypowiedziane przez niego s�owa. Szybko zmieni�a temat.
- No i jak tam by�o wczoraj wieczorem? Carolyn zdziwi�a si� na tw�j widok?
Jake za�mia� si� drwi�co i przewr�ci� oczami.
- Raczej ul�y�o jej - stwierdzi�. - Travis zn�w wda� si� w jak�� b�jk�. W szkole. Zdaje si�, �e dzieciaki zaczepia�y go w kawiarni, a on da� si� sprowokowa�.
- Czy to znowu ta sprawa woz�w kempingowych? - Mae matkowa�a wszystkim i bacznie �ledzi�a burzliwy proces przystosowawczy ma�ego Brightona.
- Wed�ug Travisa, te dzieciaki ze Wzg�rza Snob�w wci�� nie daj� mu spokoju. Wczoraj ten skubaniec Lampier�w wy�miewa� go na oczach kilku dziewczyn. Kiedy zacz�y si� chichra�, Travis wsta� i r�bn�� go w g�b� - rozja�niona twarz zdradza�a, �e dzieli z synem jego dum�. - W rezultacie by�a to walka jednego ciosu.
- A co mia� zrobi�? - podchwyci�a Mae, robi�c wymown� min�. - Sta� tam jak jaki� s�abeusz?
- No, ale wed�ug dyrektora szko�y, pana Menefee... - Jake wym�wi� to nazwisko tak, jakby wydziela�o brzydk� wo� - w dzisiejszych czasach trzeba by� s�abym. Najbardziej liczy si� umiej�tno�� wsp�ycia, a to, czy kto� zachowa� si� s�usznie, czy nie, praktycznie nie odgrywa roli.
- I w�a�nie dlatego tak �le si� dzieje w tym kraju! - pokr�ci�a g�ow� z ubolewaniem.
Jake st�umi� u�miech. Mae mia�a tendencj� do brania ka�dej, nawet najmniejszej niesprawiedliwo�ci za dow�d upadku cywilizacji.
- Ale nie sko�czy�o si� na tym - ci�gn��. - Kiedy Travis wraca� do domu, starszy brat tego Lampiera zasadzi� si� na niego i sprawi� mu t�gie lanie.
Mae j�kn�a.
- Na szcz�cie nie jest po�amany, ale nie�le pot�uczony. Dzi� rano w ramach protestu odm�wi� p�j�cia do szko�y. Zdaje si�, �e nie s�dzi, by ktokolwiek poci�gn�� do odpowiedzialno�ci szczeniaki ze Wzg�rza, kt�re go pobi�y. Na szcz�cie Carolyn przypomnia�a sobie, �e id� na wycieczk� z klas�.
- Nie dziwi� mu si�, �e jest zdenerwowany - zgodzi�a si� Mae, ignoruj�c dzwoni�cy telefon. - To po prostu niesprawiedliwe. Wiesz, kiedy by�am ma�a...
Jake przerwa� jej, wskazuj�c aparat.
- Odbierzesz? - nie chcia� zachowa� si� obcesowo, ale s�ysza� ju� wszystko, co go mog�o interesowa� na temat dzieci�stwa Mae. Zrozumia�a, o co chodzi, a kiedy si�gn�a po s�uchawk�, Jake znikn�� w swoim gabinecie.
Nie zd��y� usi���, gdy u�miechni�ta twarz starszej damy pojawi�a si� w oknie.
- Doktor Whittaker na pierwszej linii do ciebie. Wiesz, ten mercedes. Jake skrzywi� si�.
- Ju�? Dopiero co z nim rozmawia�em. Nie dalej jak wczoraj wieczorem. Roze�mia�a si�.
- Chyba nie s�dzisz, �e dzwoni dzisiaj po raz pierwszy. My�l�, �e chce si� jeszcze troch� potargowa�.
Dwa tygodnie temu ten znany lekarz wjecha� swoim mercedesem w betonowy r�w odwadniaj�cy z pr�dko�ci� ponad pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�. Teraz w�cieka� si�, �e jego w�z nie jest jeszcze gotowy. Kardiolog, gdyby kto� nie wiedzia�, za nic w �wiecie nie obejdzie si� bez ulubionego �rodka transportu.
Jake si�ga� po s�uchawk�, gdy wtem przyci�gn�� jego uwag� jaki� ruch za oknem. Najwyra�niej na zewn�trz zbierali si� ukradkiem jacy� ludzie. Jeden z facet�w trzyma� w r�ku rewolwer.
Cholera!
Drzwi otwar�y si� z hukiem i do recepcji wtargn�a pow�d� uzbrojonych os�b. Jake instynktownie zerwa� si� na nogi i szarpni�ciem otworzy� praw� g�rn� szuflad� biurka, wyci�gaj�c swoj� czterdziestk�czw�rk�.
- Policja Federalna! Nie rusza� si�!
S�owa zabrzmia�y jak kanonada. Jake drgn��, czuj�c nieprzyjemny ucisk w �o��dku. Wykona� ruch, aby wsun�� rewolwer z powrotem do szuflady, ale zawaha� si�. Potem by�o ju� za p�no.
- Spluwa!
Patrzy� z przera�eniem, jak tuzin p�automatycznych pistolet�w zwr�ci� si� ku niemu.
Mae wrzasn�a, gdy m�czy�ni w niebieskich wiatr�wkach przycisn�li j� do pod�ogi, mierz�c z rewolwer�w przez pleksiglasowe okno. Jake sta� nieruchomo, celuj�c w sufit swoim chromowanym magnum.
- Od�� go! - rozkaza� dow�dca.
G�os zdumia� Jake'a prawie tak samo jak rozkaz. Pod he�mem i ekwipunkiem kry�a si� kobieta.
Dw�ch innych wyskoczy�o, by go okr��y� i zyska� tym samym lepsze pole do strza�u.
- Od�� ten rewolwer! Natychmiast! Poka� r�ce! Ale ju�!
Nie wiedzia�, co robi�. �o��dek skurczy� mu si� ze strachu. Gdyby pr�bowa� strzela�, za�atwiliby go w jednej chwili. W ko�cu r�ce zdecydowa�y za niego. Powoli od�o�y� bro� na biurko, kombinuj�c, sk�d si� dowiedzieli.
- O tak - zach�ci�a. - Dobrze. Na biurko. O, w�a�nie tak. A teraz trzymaj �apy tak, �ebym je widzia�a i podejd� do drzwi.
Jake podni�s� rozwarte d�onie na wysoko�� �okci i omin�wszy biurko, skierowa� si� ku drzwiom gabinetu. Powolne, rozmy�lne ruchy by�y najlepsz� i jedyn� polis� ubezpieczeniow�.
- No dalej, dalej - ponagli�a kobieta. - Ruszaj si�. Dobrze, o tak. Grzeczny ch�opiec. W�a�nie tak.
W chwili gdy Jake przest�pi� pr�g, dopad�o do niego trzech mi�niak�w z brygady szybkiego reagowania: dwaj flankuj�cy dow�dc� i trzeci, kt�rego do tej pory nie zauwa�y�. Powalili go brutalnie, najpierw na kolana, potem twarz� na dywan, wyciskaj�c mu powietrze z p�uc. Z drugiego pomieszczenia dobieg� ponownie krzyk Mae. Kto� przycisn�� mu twarz kolanem, uniemo�liwiaj�c jakikolwiek ruch, podczas gdy inni wykr�cili r�ce, a� nadgarstki zetkn�y mu si� za plecami.
Jake nie walczy�. Aresztowanie by�o faktem, jedyn� zmienn� by�a liczba siniak�w, jakie zafunduj� str�e prawa swojemu wi�niowi. Poczu� na nadgarstkach kajdanki i skrzywi� si� w oczekiwaniu b�lu, kt�ry, jak wiedzia�, musi przyj��. Nie zawi�d� si�. Stalowe bransoletki zacisn�y si� mocno.
- Zosta� na miejscu - rozkaza� jaki� g�os.
Nie ma problemu - pomy�la� Jake. Kiedy le�a� na nowiusie�kim, kasztanowatym dywanie - nie maj�cym nawet czterech miesi�cy - kwa�ny zapach sztucznych w��kien dra�ni� mu nozdrza. Zwalczy� ch�� kichni�cia, staraj�c si� jednocze�nie pouk�ada� my�li.
Byli�my tacy ostro�ni.
Para czarnych wojskowych but�w wyros�a przed jego twarz�, zas�aniaj�c widok.
- Jake Brighton?
Z wysi�kiem uni�s� g�ow� i spojrza� na kobiet�, kt�ra zaledwie minut� wcze�niej grozi�a, �e go zastrzeli. - Tak. A kim ty jeste�?
- Agent specjalny Rivers z FBI. Mamy nakaz przeprowadzenia rewizji - nachyli�a si�, pokazuj�c dokument, ale Jake patrzy� przed siebie bez wyrazu.
W g�owie k��bi�y mu si� my�li. Jak, u diab�a...
- A ty jeste� aresztowany za czynn� napa�� na agent�w federalnych. O nie, to nie by�o w porz�dku. Wyci�gn�� szyj�, �eby lepiej przyjrze� si� swemu oprawcy, ale po chwili zaprzesta� wysi�k�w.
- Mog� usi���?
Jaka� silna d�o� zacisn�a si� na jego ramieniu, pomagaj�c mu wsta� i usi��� na krze�le w poczekalni. Jake z niedowierzaniem patrzy� na mrowie policjant�w. Naliczy� oko�o pi��dziesi�ciu, po r�wno z FBI i DEA - Wydzia�u Narkotykowego - oraz kilku miejscowych gliniarzy. A� si� tu k��bi�o. Za ci�kimi drzwiami przeciwpo�arowymi w drugim ko�cu poczekalni s�ysza� federalnych, wyp�aszaj�cych mechanik�w i lakiernik�w z warsztatu.
Mo�e sytuacja nie przedstawia si� a� tak �le, jak pocz�tkowo my�la�... DEA oznacza�o narkotyki.
Rivers mia�a ju� wyj��, gdy Jake zawo�a� za ni�:
- Co tu si�, u diab�a, dzieje?
Jej usta wykrzywi�y si� w nieweso�ym u�miechu. Zdj�a kewlarowy he�m, ukazuj�c w�osy w odcieniu truskawkowy blond.
- To tak zwany nalot narkotykowy.
Mae zach�ysn�a si�, przyciskaj�c pulchne palce do policzk�w.
- Wielkie nieba! Narkotyki? Tutaj? - s�dz�c z wyrazu twarzy, pr�dzej uwierzy�aby, �e Eleonora Roosevelt by�a prostytutk�. - To niemo�liwe! Powiedz jej, Jake! To po prostu niemo�liwe!
U�miechn�� si� ze zmieszaniem. Mae mieszka�a w Phoenix od tysi�c dziewi��set dwudziestego i pomimo ca�ej swojej zgry�liwo�ci wci�� widzia�a zielon� traw� pod ulicznym py�em i szcz�liwe rodziny w�r�d bezdomnych w��cz�g�w na rogu.
- My�lisz, �e mam co� wsp�lnego z narkotykami? - zapyta� Jake, zdezorientowany.
- A masz? S�dz�, �e wielu twoich pracownik�w ma. - Rivers przejrza�a kartki. - Martinez, Willis, MacGonegal i Hummer. Znasz ich?
Potwierdzi� skinieniem g�owy. Ca�a brygada lakiernik�w. Powinien by� si� domy�li�.
- Handel czy posiadanie?
- Jedno i drugie.
Cholera. Lakiernicy stanowili s�aby punkt jego ekipy i zawsze traktowa� ich jak wrz�d. Nie by�o mi�dzy nimi cz�owieka, kt�rego by w ci�gu ostatnich pi�ciu miesi�cy nie straszy� zwolnieniem. Trudno�ci z koncentracj�, niedbalstwo, ci�g�e sp�nienia - typowe objawy brania. Jak m�g� nie skojarzy�?
Mae wci�� jeszcze tego nie za�apa�a.
- Dlaczego aresztujecie Jake'a?
- Poniewa� pr�bowa� mnie zastrzeli� - odpowiedzia�a Rivers niemal rado�nie.
Mae przewr�ci�a oczami.
- Gdyby pr�bowa� ci� zastrzeli�, by�aby� teraz martwa. Jake przymkn�� powieki i westchn��.
- Hm, pani Hooper...
- M�wi� powa�nie - upiera�a si� starsza dama. - Nie strzela�am z rewolweru od pi��dziesi�ciu lat, ale z tej odleg�o�ci nawet ja nie mog�abym spud�owa�.
Rivers popatrzy�a na ni� przeci�gle.
- Gdyby mnie zastrzeli�, pani szef nie by�by chyba zadowolony z konsekwencji - wskaza�a podbr�dkiem stoj�cego kilka st�p dalej ponurego agenta DEA z karabinem maszynowym.
- Och, daj spok�j, Rivers - sprzeciwi� si� Jake. - Mo�e rozejrza�aby� si� dooko�a, co? Czy nie straci�aby� opanowania, gdyby tysi�c os�b z karabinami maszynowymi wpad�o nagle do twojego biura? - instynktownie znalaz� spos�b obrony.
Rivers zaszczyci�a go przelotnym spojrzeniem.
- Rozpoznali�my si� nawzajem.
- I w�a�nie dlatego nie strzeli�em. - Skrzywi� si� lekko, karc�c si� w duchu za zbyt silny nacisk na s�owie "nie".
Przez chwil� zastanawia�a si�, gryz�c warg�, po czym spojrza�a na niego jeszcze raz.
- Chcia�abym w to wierzy�, ale wiesz co? Jak dla mnie, wisia�e� na tej spluwie troch� za d�ugo - zacz�a m�wi� co� jeszcze, ale przerwa�a. Mia�a na g�owie zbyt pilne sprawy, �eby traci� czas na rozmow�. - Teraz trzymaj sw�j rewolwer w zacisznym miejscu, a ja b�d� robi�, co do mnie nale�y. Ju� nied�ugo was odtransportujemy.
Siedz�c samotnie na wygodnym krze�le, po�r�d ochryp�ych krzyk�w gliniarzy, kt�re cich�y z ka�d� minut�, Jake unika� patrzenia komukolwiek w oczy, upokorzony w�asnym strachem. �wi�teczne dekoracje w k�cie zdawa�y si� z niego drwi�. Oczywi�cie gliny jeszcze si� nie domy�li�y, ale to by�a tylko kwestia czasu. Kiedy zdob�d� jego odciski palc�w, b�dzie po wszystkim. Wi�zienie albo egzekucja.
Uspok�j si� - nakaza� sobie w duchu. - Panika za�atwi ci� szybciej ni� cokolwiek innego.
Powr�ci� my�lami do rodziny i strach zacisn�� obr�cz na jego �o��dku. Czy zdo�a ostrzec Carolyn? I Travisa. Bo�e, jak wyt�umaczy to Travisowi?
- Pani Hooper, mo�e mnie pani po��czy� z �on�? - zdziwi�o go opanowanie, jakie us�ysza� we w�asnym g�osie.
- Nie mog� - odpowiedzia�a. Mae zawsze piszcza�a w chwilach podekscytowania i w�a�nie teraz jej g�os osi�gn�� ekstremum. - Wy��czyli telefony - wyrzuci�a r�ce w g�r�, potr�caj�c okulary, kt�re zsun�y si� jej na sam koniec perkatego nosa. - Wiesz, chyba ju� wcze�niej powinnam ci by�a powiedzie�, �e ci ch�opcy sprawiali sporo k�opot�w. Od samego pocz�tku nie przepracowali uczciwie ani jednego dnia.
Nie s�ucha� jej. My�la� o tym, co mia� straci�. Cholera jasna! - zamkn�� oczy i westchn��. - My�la�em, �e si� nam uda�o.
Kiedy Rivers i jej ludzie przeszukiwali warsztat z zapa�em typowym dla spec�w od demolki, stara� si� przewidzie� jej nast�pny krok. Pochylaj�c si� do przodu, aby zmniejszy� nacisk na r�ce, modli� si�, �eby jego oprawcy nie traktowali go zbyt brutalnie. Ostre uk�ucia w koniuszkach palc�w pozwala�y liczy� uderzenia serca.
Najwyra�niej jeszcze go nie rozpoznali. To zdumiewaj�ce, co mo�e uczyni� kilka lat, kilka kilogram�w oraz broda. Doszed� do wniosku, �e ma trzy godziny - maksymalnie pi��. W �adnym razie nie zabierze im to wi�cej czasu. Kiedy w ko�cu zdejm� mu odciski palc�w, lont jego przysz�o�ci skr�ci si� niebezpiecznie.
Zastanowi� si�, czy wci�� zajmuj� z Carolyn pierwsze miejsce na li�cie dziesi�ciu najbardziej poszukiwanych.
2
Szalone "Dni Dyni" w Domu Handlowym Perkinsa trwa�y bez przerwy przez sto dwadzie�cia godzin od wtorku do sobory w��cznie, �ci�gaj�c do Phoenix nawiedzonych �owc�w okazji z trzech stan�w. Bezkszta�tny t�um ju� od �smej gromadzi� si� przed g��wnym wej�ciem, czekaj�c na mo�liwo�� stratowania Phyllis Bly, kierowniczki sklepu, gdy tylko odsunie rygiel w drzwiach.
Obserwuj�c, jak punkt dziewi�ta ludzka fala zalewa przej�cia, Carolyn pomy�la�a, �e tak musi wygl�da� piek�o. Ludzie, niczym szara�cza, zaroili si� we wszystkich dzia�ach. W ci�gu p� godziny pod�ogi, lady i rega�y by�y zas�ane czym popad�o. Rozgor�czkowani klienci odpakowywali koszule, majtki, buty i sprz�t sportowy tylko po to, by zobaczy�, �e nie pasuj�, �le wygl�daj� albo s� inne ni� my�leli. Zrobiwszy bajzel w jednym miejscu, przesuwali si� dalej, by dokona� kolejnego spustoszenia.
Po blisko dw�ch godzinach Carolyn czu�a si� jak cofni�ty obro�ca na boisku. Jako pracownika zatrudnionego na czas okre�lony przenoszono j� z jednego dzia�u do drugiego, gdzie zast�powa�a nieobecnych. Nie pracowa�a w sklepie na tyle d�ugo, aby kwalifikowa� si� do prowizji, wi�c pi�� procent obrotu, jaki uzyskiwa�a, rozdzielano pomi�dzy pracownik�w zwi�zku. To z kolei sprawia�o, �e jej obecno�� by�a niepo��dana w dniach zastoju, a bardzo mile widziana w okresie takim jak ten.
Tego ranka obs�ugiwa�a dzia� ch�opi�cy, gdzie liczne mamusie ci�gn�y za uszy swoje zwolnione ze szko�y pociechy, w nadziei �e znajd� dla nich jak�� gratk� przed sezonem zakup�w �wi�tecznych. Carolyn opiera�a si� o �cian� przed przymierzalni�, pr�buj�c ocali� resztki dobrego samopoczucia. Patrzy�a, jak olbrzymia W�oszka negocjuje ze swym o�mioletnim brzd�cem kupno dwucz�ciowego garnituru.
Biedny maluch wygl�da� absurdalnie w granatowym monstrum.
- �adnie le�y, prawda? Jak pani my�li? - spyta�a kobieta, bior�c Carolyn za sprzymierze�ca.
- No c�, to zale�y. - Carolyn nawet nie stara�a si� st�umi� u�miechu. - Spodziewa si� pani, �e synek utyje o siedem kilo jeszcze przed weekendem? - Ten garniturek by� ostatnim z tego rodzaju za trzydzie�ci dziewi�� dolar�w dziewi��dziesi�t pi�� cent�w, a rodzina wybiera�a si� w sobot� na wesele. W innych okoliczno�ciach Carolyn zastanowi�aby si� nawet nad k�amstwem, byleby sprzeda� towar, ale ranek sp�dzony w t�umie rywalizuj�cych ze sob� klient�w dokumentnie zepsu� jej nastr�j. Poza tym ch�opak naprawd� wygl�da� w garniturku, jakby zosta� po�arty przez poliestrowego goryla. Najzwyczajniej w �wiecie nie mog�a mu tego zrobi�.
Matka rzuci�a jej gniewne spojrzenie.
- No, chyba nie wygl�da a� tak �le?
Oczywi�cie istnia�a tylko jedna w�a�ciwa odpowied�, ale Carolyn nie mia�a zamiaru zmienia� zdania.
- Prosz� pani, chcia�abym m�c powiedzie� co� pozytywnego, ale niestety, jest o wiele za du�y.
Dzieciak dostrzeg� swoj� szans�.
- Widzisz, mamo? Przesta� - zaj�cza�. - Wygl�dam w tym jak g�upek. Poza tym i tak nie chc� i�� na to durne wesele.
Matka pos�a�a Carolyn zab�jcze spojrzenie. W ko�cu podda�a si�.
- No dobrze. W takim razie przymierz ten szary. - Mamo!
- Michael, r�b, co m�wi� - podnios�a g�os. - I nie k��� si� ze mn�. Dzieciak tupn�� nog�, ale �ci�gn�� grafitowy garniturek z wieszaka i zawl�k� go do przymierzalni.
- Jak ja nie cierpi� wesel - sykn��, znikaj�c za zas�on�.
Kobieta skrzy�owa�a r�ce na piersiach i spojrza�a spode �ba na Carolyn.
- Nie zaszkodzi�oby, gdyby okaza�a mi pani cho� odrobin� pomocy - prychn�a.
Carolyn u�miechn�a si� najgrzeczniej jak potrafi�a.
- Przepraszam pani�, ale pokazywanie go �wiatu w takim stroju zakrawa�oby na zn�canie si� nad dzieckiem. Prosi�a pani o moj� opini�, wi�c j� wyrazi�am. Je�li to...
- Jaki� problem? - Phyllis Bly zmaterializowa�a si� nie wiadomo sk�d.
- Raczej nie - odezwa�a si� defensywnie Carolyn.
- Powiedzmy sobie, �e pani nie jest zbyt pomocna - wtr�ci�a matka Michaela.
- Przykro mi to s�ysze� - stwierdzi�a Phyllis. Jako kierowniczka prowadzi�a nieustaj�c� wojn� ze swymi pracownikami, a jej spojrzenie da�o Carolyn do zrozumienia, �e burza rozp�ta si� p�niej. - No c�, z przyjemno�ci� przejm� obowi�zki.
- S�ucham? - Carolyn os�upia�a, nie z uwagi na gniew Phyllis, lecz na to, �e prze�o�ona zamierza�a j� zast�pi�.
- Telefon do ciebie - wyja�ni�a. - Tw�j m��. M�wi, �e ma wa�n� spraw�. - Gdy Phyllis obj�a kierownictwo sklepu, jednym z jej pierwszych "ulepsze�" by�o odci�cie telefon�w wewn�trznych od centralki. Odt�d rozmowy z miasta trafia�y do Dzia�u Obs�ugi Klienta, a pracownicy mogli dzwoni� z trzech automat�w w hallu.
�o��dek Carolyn skurczy� si� bole�nie. Jake nigdy nie dzwoni� do pracy. Przypuszcza�a, �e chodzi o Travisa. M�wi�a, �e powinni go zabra� na pogotowie z t� g�ow�!
- O rany - westchn�a. - Zaraz wracam.
- Niech ci to nie wejdzie w krew - dogoni� j� g�os Phyllis. Przedzieraj�c si� przez hordy kupuj�cych, Carolyn t�umi�a w sobie ch�� tratowania. Dzia� Obs�ugi Klienta znajdowa� si� na ty�ach domu handlowego, po przek�tnej od dzia�u ch�opi�cego. Trzy minuty zdawa�y si� dziesi�cioma, zanim wreszcie trafi�a za lad� i si�gn�a ponad jednym z pracownik�w po telefon. Zignorowa�a oburzone spojrzenie i wcisn�a pulsuj�ce �wiate�ko przycisku. - Jake?
- Carolyn! - ton jego g�osu oscylowa� pomi�dzy napi�ciem a rozgor�czkowaniem. - Gdzie by�a�? Wisz� na s�uchawce od...
- Wszystko w porz�dku z Travisem?
- Co? A, tak. Przypuszczam, �e z nim wszystko dobrze. Pos�uchaj...
- Dzi�ki Bogu! - poczu�a ulg�, jakby nagle zanurzy�a si� w basenie. I zaraz pojawi�o si� zdenerwowanie. - To po co dzwonisz? Phyllis ju�...
- Carolyn, pos�uchaj uwa�nie. Aresztowano mnie.
Wyra�nie us�ysza�a napi�cie w g�osie m�a - ton z odleg�ej przesz�o�ci. Jego s�owa niczym n� my�liwski rozdar�y jej dusz�. Usiad�a ci�ko na biurku.
- O m�j Bo�e! - tylko tyle zdo�a�a powiedzie�. D�ugo t�umiona trwoga zala�a umys�, uniemo�liwiaj�c jakiekolwiek my�li.
- Carolyn, pos�uchaj mnie, do cholery! - g�os Jake'a zmieni� si� w �ciszony krzyk i w ko�cu u�wiadomi�a sobie, �e pr�buje jej co� powiedzie�. Krew szumi�ca w uszach zag�usza�a jego s�owa. - Nie wpadaj w panik�, kochanie - wyszepta�. G�os z�agodnia�, kiedy uda�o mu si� przyci�gn�� jej uwag�. - Jeste� tam?
Pokiwa�a g�ow�, nie zwa�aj�c na �zy p�yn�ce po policzkach.
- Tak - wyj�ka�a. - O Bo�e, Jake, co si� stanie z Travisem? - Nie potrafi�a znie�� my�li, �e jej ma�y synek mo�e by� wychowywany przez obcych ludzi. Jak on by sobie poradzi�, gdyby rodzice poszli do wi�zienia?
Nagle oprzytomnia�a. Widok przys�uchuj�cych si� ludzi porazi� j� niczym piorun. Zerwa�a si� na nogi, spogl�daj�c nerwowo w stron� pracownik�w Dzia�u Obs�ugi Klienta, kt�rzy szybko odwracali wzrok. Co powiedzia�a na g�os, a co pomy�la�a? Co mogli wiedzie�? Nagle z przera�eniem dostrzeg�a wycelowany w siebie obiektyw kamery kontrolnej i odwr�ci�a si� plecami.
- Jestem teraz na posterunku policji - m�wi� Jake najbardziej opanowanym g�osem, na jaki potrafi� si� zdoby�. - Zatrzymali mnie pod zarzutem jakiego� beznadziejnego napadu, ale Lucas Banks negocjuje z nimi, �eby mnie wypu�cili.
Miarowe tempo jego s��w sprawi�o, �e scenariusze katastrofy przesta�y wirowa� w g�owie Carolyn. Pr�bowa� przekaza� jej jak�� wiadomo��, ale w panice nie zrozumia�a jej. Zmaga�a si� ze swym umys�em, pr�buj�c uporz�dkowa� gmatwanin� bezu�ytecznych my�li. Przygotowywali si� na ten moment, nawet �wiczyli rozliczne opcje, ale to by�o tak dawno temu. Wszystko znajdowa�o si� gdzie� w jej g�owie, ale nie mog�a odnale�� cho�by najmniejszego fragmentu.
- Ja... przepraszam, Jake - stopniowo odzyskiwa�a opanowanie. - Powt�rz to jeszcze raz.
Wyra�nie us�ysza�a rado�� w jego g�osie. Zrozumia�, �e b�dzie wiedzia�a, co robi�.
- Powiedzia�em, �e zosta�em aresztowany pod zarzutem napadu, ale my�l�, �e mnie wypuszcz�.
Niezliczone pytania, kt�rych nie mog�a wypowiedzie�, parali�owa�y m�zg Carolyn. W ko�cu zepchn�a wszystkie gdzie� na bok. Teraz liczy�o si� tylko jedno.
- Czy oskar�ono ci� o cokolwiek? - To pytanie sprawi�o, �e kilka g��w odwr�ci�o si� w jej stron�.
- Tak. Ale tylko o napad. Pobrano mi ju� odciski palc�w, ale Lucas Banks powiedzia�, �e nied�ugo mnie wypuszcz�. Za kaucj�, je�li mu si� uda.
To nie by�o logiczne, ale wiedzia�a, �e Jake nie traci g�owy w takich okoliczno�ciach. Nie mia�a poj�cia, kim jest Lucas Banks i dlaczego pomaga jej m�owi, ale nie mia�o to w tym momencie znaczenia. Nadszed� czas walki albo ucieczki.
- A wi�c b�dziesz w domu? - spyta�a, nagle zdaj�c sobie dok�adnie spraw� z wypowiadanych s��w.
- Niczym si� nie przejmuj. R�b to, co zamierza�a�. Skontaktuj� si� z tob� p�niej.
- Zamierza�a�? - Najwyra�niej Jake nie m�g� rozmawia�, a ona musia�a mie� stuprocentow� pewno��.
- Tak, zamierza�a�. No wiesz, to, co zawsze planowa�a� na dzisiaj. Rozumiem - powiedzia�a w my�li.
- A ty?
- Zr�b, co musisz zrobi� - ponagli�. - A je�eli ja sp�dz� tu wi�cej czasu ni� przypuszczam i nie b�dziemy mogli si� spotka�, wtedy mo�e b�dziesz musia�a za�atwi� za mnie par� spraw. Sama wiesz.
To by�o to. Koszmar si� zacz��. Poczu�a md�o�ci i przez kr�tk� chwil� zastanawia�a si�, czy mo�e zwymiotowa� na ciemnopomara�czowy kombinezon pracownika dzia�u obs�ugi. Wszystko zosta�o powiedziane, ale zawaha�a si� chwil�, zanim odwiesi�a s�uchawk�.
- Jake - odezwa�a si� mi�kko.
- Tak, wiem - powiedzia�. - Ja te� ci� kocham.
Wszyscy na ni� patrzyli. Nie tylko pracownicy dzia�u obs�ugi - a B�g wiedzia�, �e mieli prawo - ale wszyscy w sklepie. Zobaczy, jak odwracaj� wzrok, kiedy odwr�ci si�, aby spojrze� im prosto w oczy. Jakim� cudem wiedzieli. Czy to mo�liwe?
Oczywi�cie, �e nie. To paranoja.
Czu�a, �e z jakiego� miejsca g��boko w jej wn�trzu s�czy si� panika i z ca�ej si�y pr�bowa�a j� powstrzyma�. Jej umys� zupe�nie opustosza�. Mia�a tysi�c rzeczy do zrobienia, ale nie mog�a sobie przypomnie� ani jednej.
Krok po kroku - powiedzia�a do siebie. - Krok pierwszy: jak si� st�d, do diab�a, wydosta�?
Gdzie si� podzia�a torebka? Spiesz�c do telefonu, zostawi�a j� w szufladzie pod kas�. Rozwa�a�a mo�liwo�� pozostawienia jej tam, ale przypomnia�a sobie o kluczykach do samochodu.
Plan zacz�� powoli odtwarza� si� w jej umy�le. Najpierw odbierze Tra-visa ze szko�y, potem...
- O m�j Bo�e! - wypowiedzia�a te s�owa szeptem, ale na tyle g�o�no, �e �ci�gn�a uwag� jakiej� klientki przy stoisku z kosmetykami.
- Wszystko dobrze, kochana? - zapyta�a kobieta.
Ta wycieczka klasowa! Carolyn tylko zerkn�a na nieznajom�, przyspieszaj�c kroku. O Bo�e... O Bo�e...
Istnia� spos�b, aby to zrobi�; musia� istnie�. Nic nie sz�o wed�ug planu - nic. Nie musi to jednak przeszkadza�, je�li nie b�dzie zbytnio panikowa�. Po prostu b�dzie musia�a odrobin� zmieni� porz�dek rzeczy. Mia�a mn�stwo czasu do namys�u. Mn�stwo czasu. No dobrze, dlaczego w takim razie nie potrafi�a zmusi� umys�u do pracy?
- Gdzie ty si� podziewa�a�? - warkn�a Phyllis, kiedy Carolyn wr�ci�a na stanowisko. - Mam nadziej�, �e powiedzia�a� swojemu m�owi, �e to miejsce pracy, a nie jakie� tam... Co ty wyprawiasz?
Carolyn odepchn�a j� biodrem od kasy i wyj�a torebk� z szuflady.
- Teraz nie masz przerwy! - krzykn�a kierowniczka, �ci�gaj�c spojrzenia klient�w. - Natychmiast wracaj!
Carolyn nie odezwa�a si� ani s�owem. My�lami b��dzi�a gdzie indziej. Ponownie prze�ywa�a koszmar z przesz�o�ci, zastanawiaj�c si�, jak mog�o znowu do tego doj��. Oskar�enie o napad? Czy nie tak w�a�nie powiedzia� Jake? Kogo on, do diab�a, napad�? By�a z�a, �e nie skupi�a si� bardziej podczas rozmowy.
Plan ucieczki opiera� si� na podstawowym za�o�eniu: najpierw rodzina, za ka�d� cen�, ca�a reszta na drugim miejscu. Pierwsza misja Carolyn polega�a na odebraniu syna ze szko�y. Nawet gdyby nie dosz�o na razie do spotkania z Jakiem, mog� wykona� ruch bez niego. Jake by� bardzo pomys�owy, nawet b�yskotliwy, i na pewno znajdzie spos�b, by do nich do��czy�. Problem polega� na tym, �e Travis by� jeszcze dzieckiem i nie mia� poj�cia, co go czeka. Potrzebowa� opieki i ochrony.
Cholerna wycieczka.
Po "skompletowaniu" rodziny nale�a�o zdoby� rzeczy niezb�dne do przetrwania. Tam, dok�d zmierzali, �ycie b�dzie ci�sze. Zadr�a�a na wspomnienie minionych lat, sp�dzonych w ukryciu w domach "koleg�w po fachu" jej wujka Harry'ego.
W owych dniach dowiedzieli si� wiele na temat trudnej sztuki przetrwania. Niejaki Lanford Skiles, "Lanny", nauczy� ich, jak znika�. Lanny, b�yskotliwy cz�owiek ulicy, fa�szerz-malwersant o bulwiastych oczach, po�wi�ci� wiele dni, aby zmieni� w nich wszystko - nawet to, co pozornie nienaruszalne: spos�b m�wienia, upodobania smakowe, marzenia, obawy. Wszystko to zosta�o w nich wt�oczone do punktu, w kt�rym dawna rzeczywisto�� zaczyna si� zamazywa�.
Tak wi�c Jake i Carolyn Donovan w ko�cu zmienili si� w Jake'a i Carolyn Brighton. Zatrzymali pierwsze imiona, poniewa� do�wiadczenie uczy�o, �e reakcja na nie jest niemal�e instynktowna. Z pocz�tku Jake zaproponowa� wyjazd z kraju, ale Lanny powiedzia�: nie. A tak naprawd�: Do diab�a, nie. Aby wyjecha� z kraju, potrzebny by� paszport, co z kolei wymaga�o aktu urodzenia. Zdj�ciom przygl�dano by si� dok�adniej, a FBI, wspierane przez urz�dnik�w z Departamentu Stanu, zwraca�oby szczeg�ln� uwag� na ka�de nowe posuni�cie z ich strony, co stanowi�oby kolejny przyczynek do spieprzenia sprawy.
- Absolutnie nie - upiera� si� Lanny. - Ty i ta tutaj panna - wskaza� na Carolyn - zrobicie lepiej, trzymaj�c si� kraju, kt�ry znacie. Co jednak nie oznacza powrotu na stare �mieci. Lepiej, do cholery, postarajcie si� unika� wszystkich miejsc, w kt�rych byli�cie przed ucieczk�. I nawet nie my�lcie o tym, �eby zadzwoni� do kogo�, kto was zna� wcze�niej. Zrobicie to, a jeste�cie ugotowani.
To Carolyn zauwa�y�a, �e w ich obecno�ci Lanny nigdy nie u�ywa� s�owa "Donovan". Je�eli zachodzi�a potrzeba rozgraniczenia starej i nowej to�samo�ci, zawsze w�wczas mawia�: "wtedy, kiedy nale�eli�cie do tego �wiata".
Pewne cechy pozosta�y jednak niezmienne i one sta�y si� najs�abszymi ogniwami w ich nowej to�samo�ci. Wzrostu, wagi i odcisk�w palc�w, na przyk�ad, nie mo�na by�o zmieni� od razu, chocia� wiek sam zadba� o dwa pierwsze punkty. Ludzie stoj�cy po z�ej stronie prawa przez wiele lat pr�bowali zmienia� ich odciski palc�w, ale nigdy ze znacz�cym sukcesem. Z regu�y ko�czy�o si� na b�lu i bliznach, kt�re przyci�ga�y wi�cej uwagi ni� oryginalne odciski.
Sztuka znikania polega�a na umiej�tno�ci bycia tak normalnym, �eby zniech�ci� ludzi do zadawania dociekliwych pyta�.
- Musicie �y� jak pieprzeni pa�stwo Doe - powtarza� im po tysi�ckro�. - Nikt nigdy nie kwestionuje bia�ej koszuli z niebieskim garniturem, ale ubierzcie si� inaczej, a r�wnie dobrze mo�ecie zawiesi� sobie na szyi tabliczk�: POPATRZ NA MNIE.
�adnych muszek, �adnych l�ni�cych sukienek, nic kosztownego - i tak zreszt� nie by�o ich sta� na wiele. No i, oczywi�cie, �adnych dzieci.
No c�, w tym miejscu przekroczyli granic�. W gruncie rzeczy Travis to by� przypadek, ale kiedy zosta� pocz�ty, ujrzeli w nim dar od Boga. W �wiecie zak�amania i l�ku stanowi� dla nich jedyne �r�d�o prawdziwej rado�ci i dumy. Carolyn wzdrygn�a si�, wyobra�aj�c sobie, jak zareaguje jej syn, kiedy dowie si� prawdy.
Na zmartwienia przyjdzie czas p�niej - odpowiedzia�a sobie w duchu, w�lizguj�c si� za kierownic� celiki. W tej chwili musia�a si� skupi� na sprawach bardziej przyziemnych: narz�dziach, broni, �ywno�ci i ubraniach. Wszystko le�a�o zapakowane w magazynach, gotowe do u�ycia. Nurtowa�o j� jednak pytanie, czy starczy czasu, aby zabra� te rzeczy. W przyczepie mieli zapasy zapakowane w p��cienne worki i zmagazynowane w zamkni�tej szafce, ale nie o�mieli�aby si� wr�ci� pod ten jedyny znany policji adres. Te rzeczy przepad�y na zawsze. Wcze�niej, gwa�c�c regu�� mieszania to�samo�ci, przemyci�a kilka starych fotografii i ulubionego misia Travisa z dawnych czas�w. Rozstanie z nimi bola�o.
Ka�da sekunda zwi�ksza�a jednak ryzyko, a oni byli przygotowani na przetrwanie, maj�c jedynie siebie i ubrania na grzbietach. Wszystko pozosta�e stanowi�o tylko dodatek.
No c�, wszystko opr�cz pieni�dzy. By�y si�� nap�dow� ca�ego mechanizmu. Jake zawsze si� zarzeka�, �e w razie konieczno�ci znajdzie spos�b na za�atwienie got�wki, ale Carolyn wiedzia�a r�wnie dobrze jak on, �e jej m�� nigdy nie zagrozi utrat� �ycia jakiemu� urz�dnikowi tylko dla forsy.
Nawet w najtrudniejszych chwilach nigdy tego nie zrobi�. Plan zak�ada�, �e Carolyn p�jdzie do banku, i by�o to jedno z najs�abszych ogniw w �a�cuchu. Banki to zabawne miejsca, pilnie strze�one i pe�ne ludzi, kt�rym p�acono, by zachowywali si� paranoicznie. We wszystkich bankach obserwowano klient�w za pomoc� kamer i nigdy nie by�o wiadomo, kto i jak bacznie si� nam przygl�da. Jednak dzisiaj musia�a zaryzykowa�.
Straci�a p� godziny na dojazd; ca�e dziesi�� minut wi�cej, ni� zak�ada�a. Zaparkowa�a samoch�d przed Safewayem na drugim ko�cu rozleg�ego placu. Chocia� parking przed bankiem �wieci� pustkami, mo�liwo�� szybkiej ucieczki wydawa�a si� jej mniej wa�na, ni� wtopienie si� w t�um kupuj�cych. Ostatnia rzecz, jakiej pragn�a, to stra�nik z banku m�wi�cy: "Tak, widzia�em t� pani�, jak wsiada�a do srebrnej celiki". Lepiej, gdyby widziano j� znikaj�c� gdzie� w t�umie.
Wy��czy�a silnik i us�ysza�a bicie w�asnego serca. To naprawd� si� dzia�o. Wszystko, co za wszelk� cen� starali si� ukry�, mog�o za chwil� zosta� wyci�gni�te na �wiat�o dzienne.
- Nie tra� zimnej krwi - powiedzia�a do siebie. Wzi�a g��boki oddech i przez jaki� czas wstrzymywa�a powietrze w p�ucach. - Musi si� uda�. - Prostuj�c plecy, przejrza�a si� w lusterku i wy�lizgn�a z samochodu.
Id�c po chodniku wzd�u� bezbarwnego ci�gu niewielkich sklepik�w, stara�a si� zachowywa� naturalnie. Zdawa�a sobie spraw�, �e w obcis�ych levisach, z kr�tkimi czarnymi w�osami pasuj�cymi do onyksowych oczu wygl�da atrakcyjnie pomimo swoich trzydziestu sze�ciu lat. Porusza�a si� szybko i lekko. Min�o j� paru licealist�w i spostrzeg�a, �e odwracaj� si�, aby obejrze� j� od ty�u. Zazwyczaj takie spojrzenia sprawia�y jej przyjemno��, ale dzi� przypomnia�y, �e powinna by� niewidzialna. Zdwoi�a wysi�ek, �eby si� nie wyr�nia�.
Znieruchomia�a tu� przed g��wnym wej�ciem do banku. Nie ma w co w�o�y� pieni�dzy! Pierwotny plan zak�ada�, �e we�mie z domu brzydk�, zbyt du�� torebk�, kt�ra le�a�a w tej samej szafce, co p��cienne worki. Co teraz zrobi�? Ta ma�a, modna torebeczka, kt�r� przewiesi�a przez rami� dzi� rano, mie�ci�a zaledwie portfel i kluczyki. Brak�o w niej miejsca nawet na okulary przeciws�oneczne.
Uporczywe dr�enie �o��dka wzmaga�o si� z ka�d� sekund�. Lepiej b�dzie, jak szybko co� wymy�li. Rozgl�da�a si� przez kilka chwil, a� w ko�cu...
Safeway!
Obr�ci�a si� raptownie i skierowa�a w przeciwn� stron�, �ci�gaj�c kolejne spojrzenia m�odzie�c�w, kt�rzy teraz musieli s�dzi�, �e kogo� wypatruje. U�miechn�a si� grzecznie, cho� oboj�tnie i wesz�a przez automatyczne drzwi wprost do gigantycznego sklepu spo�ywczego.
- Przepraszam - powiedzia�a, zbli�aj�c si� do pierwszej kasjerki.
- Witam! - wymizerowana kobieta, z przewag� siwych w�os�w i niezdrow� cer�, zwr�ci�a si� w jej stron�. Nikt nie sta� w kolejce; sprawia�a wra�enie, jakby jej ul�y�o, �e mo�e z kim� porozmawia�.
Rado�� powitania wyprowadzi�a Carolyn z r�wnowagi.
- Hmm... witam - stara�a si� przybra� r�wnie lekki ton, ale bez powodzenia. - Nie wiem, czy mog�aby pani wy�wiadczy� mi pewn� przys�ug�?
- Niew�tpliwie spr�buj�.
Carolyn ze wszystkich si� stara�a si� utrzyma� u�miech i kontakt wzrokowy, ale nie mog�a zapanowa� nad rozbieganymi oczami.
- C�, nie jestem pewna, czy wolno pani to robi� - zacz�a, �wiadoma nienaturalnego dr�enia swego g�osu. - Czy mog�abym poprosi� o torb� na zakupy?
Je�eli kasjerka podejrzewa�a co� niezwyk�ego, nie pokaza�a tego po sobie.
- Oczywi�cie - powiedzia�a, si�gaj�c pod kas�. - Plastikow� czy papierow�?
Carolyn ukaza�a z�by w u�miechu.
- Poprosz� papierow�.
Johnston's Corner, filia Banku i Funduszu Powierniczego Phoenix, nie by�a niczym wyj�tkowym - po prostu lokalny bank na potrzeby rodzin zamieszkuj�cych przedmie�cia oraz firm, kt�re dawa�y im miejsca pracy. Jake spodziewa� si�, �e mniejszy bank b�dzie rz�dzi� si� mniejsz� ilo�ci� zasad i regu�. W ho�dzie dla swej klienteli miejsce zosta�o kompletnie wyzute z pretensjonalno�ci; nie by�o ani wielkich �yrandoli, ani marmurowych pod��g czy poz�acanych stanowisk dla kasjer�w. Bank i Fundusz Powierniczy Phoenix by� instytucj� dla mas pracuj�cych, kt�rym posadzka z p�ytek, fluorescencyjne �wiat�o i kasy obite drewnianymi panelami w zupe�no�ci wystarcza�y.
W poczekalni panowa� t�ok, jak to zwykle bywa�o w porze obiadowej. Carolyn, siedz�c w ciasnym hallu na jednym z foteli obitych imitacj� sk�ry, stara�a si� znale�� w obie niezb�dn� cierpliwo��. Niepoj�ta logika, jak� kierowa�a si� ta instytucja, zakazywa�a kasjerom obs�ugiwania klient�w maj�cych skrytki depozytowe. To by�a domena dyrektora i jego zast�pc�w, kt�rych wysokie stanowiska odzwierciedla�y male�kie biurka w wy�o�onej dywanami cz�ci sali, oddzielone od siebie szklanymi przepierzeniami si�gaj�cymi ramion. Ka�dy z urz�dnik�w obs�ugiwa� innych klient�w - w wi�kszo�ci m�ode pary o ciel�cym wyrazie twarzy, ludzi, kt�rzy starali si� o po�yczk�, nie maj�c pewno�ci, czy ich na ni� sta�.
W miar� up�ywu czasu fotele obok Carolyn zape�nia�y si� coraz to nowymi klientami, z kt�rych ka�dy czeka� na osobist� audiencj� z wy�szym personelem. Ludzie ch�tnie nawi�zywali rozmowy, co pozwala�o jej na chwilowe odpr�enie. Wydawa�o si�, �e nikt niczego nie podejrzewa. W ci�gu dziesi�ciu minut oczekiwania Carolyn przynajmniej dwadzie�cia razy zerkn�a na zegarek.
Ka�da kolejna sekunda zwi�ksza ryzyko. Nie zwa�a�a na to, �e nieustannie nerwowo postukuje obcasem o pod�og�. Dlaczego to tak d�ugo trwa?
Wszystkie spotkania zako�czy�y si� jednocze�nie, jak na komend�, i urz�dnicy za biurkami skin�li r�k� na kolejn� fal� petent�w. Carolyn wydawa�o si� niesprawiedliwe, �e kobieta, kt�ra czeka�a zaledwie minut� czy dwie, zosta�a przyj�ta r�wnocze�nie z ni�.
M�ody przystojniak - mo�e dwudziestopi�cioletni, o oczach w tym samym kolorze co jego b��kitna, oksfordzka koszula z guzikami przy ko�nierzyku - wyci�gn�� r�k� do Carolyn.
- Dzie� dobry - powiedzia�, u�miechaj�c si� szeroko. - Jestem Jeff. Czym mog� pani s�u�y�?
Mia� tak mi�y g�os i tak szczery u�miech, �e Carolyn zastanowi�a si�, ile �adnych, m�odych serduszek stopnia�o od ciep�a tego powitania. Pi�tna�cie lat temu mog�a by� jedn� z nich. Dzisiaj jednak spieszy�a si�, co ujawni� wyra�nie ton jej g�osu.
- Musz� si� dosta� do mojej skrytki - wyja�ni�a, wr�czaj�c mu kluczyk. U�miech Jeffa zmieni� si� z prywatnego na urz�dowy, ale nie znikn�� ani na moment.
- Oczywi�cie - wyszed�, by powr�ci� po kilku sekundach z drugim kluczykiem i kart� identyfikacyjn�. - Prosz� bardzo - powiedzia�. - Musi pani tu podpisa�.
Kiedy Carolyn wpisa�a nazwisko na karcie, Jeff por�wna� je z orygina�em podpisu widniej�cym powy�ej.
- Pierwsza wizyta od pi�ciu miesi�cy - zauwa�y�.
Carolyn pos�a�a mu spojrzenie, kt�re natychmiast wycisn�o z niego skruch�.
- Bardzo przepraszam, pani Brighton. To oczywi�cie nie moja sprawa.
Carolyn nie skomentowa�a, lecz jej oczy m�wi�y a� nadto, �e ca�kowicie si� z nim zgadza. Jeff poprowadzi� j� kr�tymi schodami do skrytki Brighton�w. Zamek opiera� si� przez jaki� czas, ale wreszcie ust�pi�. Jeff otworzy� drzwiczki i wyj�� d�ugi, czarny metalowy pojemnik. Wr�czy� go Carolyn, kt�ra nie potrafi�a odp�dzi� my�li, �e chcia� skomentowa� jego ci�ar.
- Chcia�aby pani p�j�� do kabiny, jak przypuszczam? - przypochlebi� si�, gdy wspinali si� po schodkach.
Carolyn u�miechn�a si� przez grzeczno��.
- Tak, je�li mo�na.
Poprowadzi� j� do jednej z dw�ch kabin, mierz�cych jakie� dwa metry na p�tora, i otworzy� drzwi.
- Prosz� si� nie spieszy� - powiedzia�.
- Dzi�kuj�.
Zamkn�a drzwi na klucz, zerkn�a w g�r� w poszukiwaniu kamery i otworzy�a pojemnik. U�miechn�a si�. Wewn�trz by�o sze��dziesi�t dwa tysi�ce dolar�w w got�wce. Zapomnia�a ju�, jak wygl�da taka suma pieni�dzy. Same studolar�wki. Wyci�gn�a spod kurtki papierow� torb� z Safewaya i wpychaj�c banknoty w banderolach, stara�a si� nie my�le� o procencie, jaki ur�s�by z takiego wk�adu, gdy zainwestowali go w�a�ciwie. Taka jest cena ci�g�ej ucieczki.
Nie by�o zreszt� wi�kszego wyboru. Banki mia�y obowi�zek informowania Urz�du Skarbowego o du�ych transakcjach got�wkowych. Gdy nadchodzi� dzie�, w kt�rym Brightonowie potrzebowali got�wki, musieli j� mie� natychmiast; brakowa�o czasu na telefony do brokera. Mogli trzyma� j� w domu - i tak przez jaki� czas robili - ale nie tu, w Phoenix. Farm Meadows tak cz�sto odwiedzali w�amywacze, �e wielu s�siad�w Carolyn przesta�o w ci�gu dnia zamyka� swoje przyczepy na klucz, aby oszcz�dzi� drzwi i okna. Co wi�cej, zawsze istnia�o ryzyko po�aru. Bior�c to wszystko pod uwag�, skrytka depozytowa wydawa�a si� najbardziej sensownym rozwi�zaniem.
Carolyn obawia�a si�, czy torebka ze sklepu oka�e si� wystarczaj�co pojemna. Pusta przestrze� zdawa�a si� zape�nia� szybciej, ni� opr�nia� si� metalowy pojemnik. Nie spodziewa�a si� te�, �e banknoty b�d� takie ci�kie.
A co to takiego? Si�gaj�c po ostatni plik, znalaz�a pistolet: ma�� trzydziestk��semk�, niewiele wi�ksz� od d�oni. Nie przypomina�a sobie tego szczeg�u z wyuczonego na pami�� planu, ale Jake najwyra�niej pomy�la� o wszystkim. Wysun�a magazynek i uwa�nie spojrza�a. No jasne, pe�ny. Ani na chwil� w to nie w�tpi�a. Prze�adowa�a bro�, znajduj�c jeszcze jeden pocisk w komorze. Jake naprawd� potrafi� planowa�. Musia� zwizualizowa� sobie scenariusz, w kt�rym zak�ada� konieczno�� u�ycia czego� wi�cej ni� s��w, aby dosta� si� do magazynu, i przygotowa� si� tak�e na tak� ewentualno��. Po raz setny w ci�gu tych wszystkich lat zastanowi�a si�, czy starczy�oby jej odwagi, aby nacisn�� spust. Po chwili odp�dzi�a t� my�l i skoncentrowa�a si� na tym, co dalej.
Ka�dy centymetr sze�cienny przestrzeni w papierowej torebce zajmowa�y teraz studolarowe banknoty, ale zmie�ci�a wszystkie i zosta�o jeszcze troch� miejsca na zagi�cie g�rnej cz�ci. Wsun�a pistolet do kieszeni kurtki, w�o�y�a torb� pod lew� pach� i �ciskaj�c pojemnik w prawej r�ce, otworzy�a drzwi, aby odebra� kluczyki od Jeffa.
- Carolyn! - zagrzmia� jaki� kobiecy g�os. Dopiero po chwili rozpozna�a s�siadk�, Mary Barnett. Z tonu powitania mo�na by�o wywnioskowa�, �e nie widzia�y si� od wielu lat. - Jak cudownie, �e ci� widz�! � Ca�kowicie g�ucha, pani Barnett - pani Kula Cyc, jak nazywali j� ch�opcy - nie potrafi�a m�wi� cicho. O, Bo�e!
- Witaj, Mary. Jak si� masz? - Machn�a r�k� do Jeffa. Skin�� g�ow�, ale najwyra�niej nie m�g� si� w tej chwili oderwa� od telefonu.
- Lepiej nie mo�na - zagrzmia�a Mary. Opas�a, w lu�nej ��tej sukni z szarf�, wygl�da�a jak kolorowy balon z napisem "Mi�ego dnia". - Jak tam nasz Travis? Kiepsko wygl�da� wczoraj wieczorem.
Po co mi to?
Gdyby pani Barnett jedn� pi�t� wysi�ku, jaki inwestowa�a w sprawy innych ludzi, po�wi�ci�a w�asnym interesom, ju� dawno obraca�aby milionami.
- Wszystko dobrze - odpowiedzia�a Carolyn, promieniej�c w duchu na widok Jeffa odk�adaj�cego s�uchawk�.
- Nie widzia�am, �eby� z nim sz�a do lekarza - komentarz pani Barnett by� nabrzmia�y dezaprobat�.
Carolyn zignorowa�a j�, koncentruj�c uwag� na Jeffie.
- Prosz� bardzo - wr�czy�a mu pojemnik.
Poszed� do krypty i po dwudziestu sekundach powr�ci� z kluczykami.
- Dzi�kuj�, pani Brighton - powiedzia� uprzejmie.
Pani Barnett pod��y�a za Carolyn, paplaj�c przez ca�y czas.
- Co masz w tej torbie? Nie obrabowa�a� chyba, z�otko, tego banku, co? - zachichota�a z w�asnego �artu. Carolyn zmrozi�a j� spojrzeniem. - Och, przepraszam, Carolyn - pospieszy�a Mary. - Chyba si� nie obrazi�a�?
Carolyn u�miechn�a si� odrobin� za p�no i pokr�ci�a g�ow�.
- Ale� sk�d - odpar�a. - Jestem po prostu troch� zm�czona.
Pani Barnett odwzajemni�a u�miech, pozbawiony jednak typowego dla niej rozbawienia.
- Oczywi�cie, rozumiem.
Cholera by to wzi�a, przeklina�a w duchu Carolyn. Niew�tpliwie pani Barnett wiedzia�a ju�, �e co� jest nie w porz�dku. Kolejny gw�d� do trumny.
Z trudem zwalczaj�c w sobie ch�� biegu, wr�ci�a do celi i spojrza�a na zegarek: dwunasta czterdzie�ci osiem. Cholera, ka�da sekunda...
3
Szef policji w Phoenix, Peter Sherwood, mia� zbyt du�o papierkowej roboty, �eby zamartwia� si� kolejnymi duperelami. Je�eli Lucas Banks powiedzia�, �e ten Brighton jest czysty, znaczy�o, �e faktycznie jest czysty.
Widzia� ju� dostatecznie du�o dziwnych zachowa� Lucasa w sali s�dowej, aby wiedzie�, kiedy facet jest w humorze. Tym razem na pewno nie by�. Czasami nie chodzi�o o przegran� czy wygran� spraw�. Czasami chodzi�o o sprawiedliwo��. I z tego co Sherwood zauwa�y�, Lucas wiedzia�, co m�wi�.
W innych okoliczno�ciach ju� dawno by wypu�ci� Brightona. Niestety, sprawa le�a�a w gestii FBI, a zajmuj�ca si� ni� agentka z wielkim namaszczeniem odgrywa�a rol� kr�lowej. Co takiego by�o w tej Agencji, �e tak cholernie ci�ko si� z nimi wsp�pracowa�o? B�g �wiadkiem, �e ci od narkotyk�w i ch�opaki z Tajnych S�u�b mieli ego rozd�te do nieprzytomno�ci, ale przynajmniej udawali, �e okazuj� respekt przed or�ami na ko�nierzyku Sherwooda. Za to ludzie z FBI najwyra�niej uwa�ali, �e ka�dy, kogo spotykaj� na swojej drodze, jest albo idiot�, albo kryminalist�.
Pani Rivers by�o szczeg�lnym przypadkiem. Robi�a jeszcze w majtki w przedszkolu, k