3530
Szczegóły |
Tytuł |
3530 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3530 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3530 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3530 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mieczys�aw Orski
Etos lumpa
Szkice literackie
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
I
5
Parodia i drwina
6
�o�skiego roku przed wilij�
Ech, te nasze ziemie nizinne. Tocz�ce nurty w zielonej kniei, rozszeptanej ��yciem i
gniciem� puszczy. Z t�ustymi rybami, przeginaj�cymi si� w�r�d stu topielisk. Daremnie tu
szuka� �ladu gospodarskiej r�ki. �Wagony drewna, tony siana, ci�ar�wki ryb i mi�sa spalaj�
si� rozrzutnie w bezcelowym ko�owrocie przyrody�. �o�, mokn�cy w tatarakach, z
wielowiekowym majestatem pogapi si� na kajak, wracaj�c zaraz do swych zaj��. Spok�j,
bezw�ad, lenistwo � �tylko ja i m�j kajak, czego� tu chcemy, do czego� d��ymy...�
Zapalczywym okiem przysz�ego gospodarza spoziera na mateczniki Marian Grzyb, Maniu� z
awansu, wios�uj�cy ku swojej zapuszczonej ojcowi�nie.
I oto wy�ania si� przyzba. Dwaj starzy ch�opi u progu, podparci kosturami, w nasuni�tych
na oczy, nos i uszy nakryciach g�owy, w wyniku obiektywnych przyczyn utrudniaj�cych im
widoczno��, snuj� domys�y na temat dochodz�cych ich z rzeki zjawisk akustycznych:
Uff... � sapn��. � Macieju...
� Ehe? � mrukn�� ten w czapce, g�owy nie podnosz�c.
� Zdaje si�... uff... zdaje si�, jakby co� po rzyce chlupie � wyst�ka� ten w kapeluszu. �
Odymknijcie ocy, Macieju, obaccie, co...
� Yy, co b�d� odmyka� [...] Musi co krowy wracajo z wygona...
� Yy, musi nie krowy...
� To owiecki, J�drzeju.
� Owiecki? [...] A cemuz oni nie beco, jak oni owiecki?
� Nie beco, bo niebekliwe [...] A cy krowa ci�giem rycy? Nie ci�giem!
� Krowa, co du�o rycy, ma�o mleka daje.
Znajdujemy si�, jak s�ycha�, w krajobrazie umownym. Od pierwszych zda� rozumiemy i
przyswajamy spos�b kontaktu z narratorem: te rzeki to gdzie� tam chyba p�yn�, ale na pewno
ju� nie takie, pr�no w nich wypatrywa� a� tylu t�ustych ryb (kt�re w takiej obfito�ci mo�na
obserwowa� raczej w zbiornikach miejskich sklep�w), puszcza jest �i rozszeptana gniciem�,
g��wnie dzi�ki �eromskiemu, cho� i nie bez udzia�u Reymonta, �o� za� � potrzebn� do
konstrukcji fabularnej makiet�. Adres ontologiczny Awansu skierowany jest najwyra�niej i
naj�wiadomiej nie ku doczesnej rzeczywisto�ci, takiej jak� da�oby si� odtworzy� w
sprawozdaniu reporterskim, lecz ku pewnym o niej wyobra�eniom i stereotypom, ustalonym i
utrwalonym przez okre�lone formy kultury tudzie� szablony literackie. Gdyby kto� mia� jeszcze
nadziej� na gar�� autentyku ze wsp�czesnych zagr�d, rozwieje je �w pouk�adany na przyzbie
dialog wie�niaczy; por�wnamy go z inn� rozmow� ch�op�w o innych krowach i baranach:
Ch�op I �o�skiego roku, przed sam� wilij�, krowa co� m�wi�a do Marcina.
Ch�op II Opowiedzcie no, kumie.
Ch�op I Ano, poszed� Marcin do obory, a krowa powiedzia�a do niego wedle ��oba: �nie
jest dobrze, Marcinie�.
Ch�op III Co nie jest dobrze?
Ch�op I Tak�e samo i Marcin j� zapyta�: �Co nie jest dobrze, krowo?� A krowa na to: �A
tak, w og�le to nie jest dobrze� i � tylko siano jad�a [...]
Ch�op II Krowy to jeszcze nic. Barany � te jak co� powiedz�!
Ch�op III Musi by�a wiedz�ca.
Ch�op II Mo�e by zasia� co...
Ch�op I Jiii tam...
Ch�op III E, m�wicie...
7
Oczywi�cie w tym drugim dyskursie krowy i barany potraktowane s� z mniejsz�
znajomo�ci� tematu ni� w pierwszym, wyr�niaj�c si� za to bardziej symboliczn� godno�ci� i
filozoficznym temperamentem. Jednak w pierwszej scence � analogicznie do drugiej �
problem odg�os�w wydawanych przez zwierz�ce stadko jest trzeciorz�dny, jak i ch�opi
usadzeni w pozach nienaturalnych, przyzba tendencyjnie anachroniczna, a rozmowa
sfingowana, �nadana� przez kunktatorski zamys� narratora. Krytyka i satyryczny obraz
ch�op�w w powie�ciach Redli�skiego (bardziej w Awansie, cho� troch� i w Konopielce)
dotyczy nie tyle ich samych, ile ich wypaczonych, �wyonaconych� kukie�-modeli,
pozostawionych naszej wyobra�ni w spadku po interpretacjach pisarzy, malarzy i
publicyst�w.
Mamy do czynienia � przynajmniej w jednym z zasadniczych zakres�w oddzia�ywania
powie�ci � ze swoistym wydaniem folklorystyczno-literackiej szopki. Porozumienie mi�dzy
autorem a czytelnikiem zawi�zuje si� nie tyle na �osi� znajomo�ci wsp�czesnych reali�w
wiejskich, ile wsp�uczestnictwa w odgadywaniu i o�mieszaniu szablon�w i uproszcze�
�wiadomo�ci zbiorowej, trop�w fabularnych itp.; dowcip sytuacji psychologicznych i
mi�dzyludzkich jest bez trudu przyswajalny przez kogo�, kto nigdy nie widzia� obory, a �ycie
sp�dzi� w bibliotece. U bohater�w szopki � prezentowanych w pozach hieratycznych i gestach
typowych, strukturalnie tych bohater�w okre�laj�cych � daje si� odczu� wielowiekowe
zm�czenie obowi�zkami obyczajowymi: �Po drodze min��em powa�nionych s�siad�w �
wyczerpani walk� bili si� ju� na siedz�co, ok�adali si� niemrawo, zasypiali w p� ciosu�.
Janko Muzykant, tkliwie jak go��bia tul�cy do piersi �skrzypeczk� z gonta�, ma nie
pi��dziesi�t, lecz sto pi��dziesi�t lat do odrobienia. �P�jd� dzieci�, ja ci� uczy� ka�� � m�wi
wzruszona Si�aczka czy raczej Si�acz, �mafister� Maniu�, widz�cy ju� oczyma duszy
rozb�yskuj�ce pod strzechami kaganki o�wiaty, czyli wie� zelektryfikowan�,
skolektywizowan� i zasobn�. A kiedy ta wie� istotnie dogania w powie�ci miasto, rodzi si�
inny, niespodziewany absurd.
�miech, prze�miech groteski wynika u Redli�skiego z zetkni�cia, konfrontacji w jednym
czasie i jednej przestrzeni dw�ch kra�cowo�ci, dw�ch spetryfikowanych i zmitologizowanych
biegun�w wsp�czesnej �wiadomo�ci (zarazem popularnych �straszak�w� publicystyki):
ch�opstwa tkni�tego parali�em przesz�o�ci i sfrustrowanej wielkomiejskiej mentalno�ci,
pora�onej �szokiem przysz�o�ci�, tym z Alvina Tofflera, oraz z nadania temu spotkaniu
znamion parodystycznej gry, zabawy, przywo�uj�cej obiegowe znaki kultury, znane wzory i
style literackie, typowe postaci itp. �Po wsi posz�o: Grzyb sam robi telewizor [...] Raz, ko�o
Wielkanocy, par� dni po tym, jak radio i telewizja poinformowa�y o pierwszym locie
cz�owieka w Kosmos, wst�pili Lipka i so�tys z nowin�, �e Wyprostek wym��ci� zbo�e�. W tej
grze telewizor stanie si� ark� przymierza mi�dzy zabobonem a elektryczn� m�ock�,
zatwardzia�a czarownica Horpyna za� nak�oni telepatyczn� gro�b� urz�dnika z odleg�ej
metropolii do dostarczenia przydzia�u materia��w budowlanych. Satyryczne przejaskrawienia,
hiperbole, wszelkie karnawa�owe (w sensie Bachtinowskim) przerysowania s� typowym dla
konwencji ludowo�ci tworzywem dodatkowego �miechu.
Za paradygmat wyj�ciowy dla tego modelu fabularnego, charakterystycznego nie tylko dla
Awansu, ale na r�ny spos�b dla wielu innych propozycji naszej wsp�czesnej prozy, mo�na
uzna�, jak s�dz�, Wesele w Atomicach. Chocia� parabola groteski w opowiadaniach Mro�ka
jest bardziej syntetyczna, doprowadzaj�ca parodi� do postaci esencjonalnej, kontaktuj�ca si�
g��wnie z abstrakcyjnymi, wysublimowanymi formami �wiadomo�ci. �Pan m�ody mia� pod
lasem niez�y kawa� laboratorium i co� ze dwa reaktory wedle cesarskiego go�ci�ca, za� w
samym obej�ciu niedu�y, ale schludny zak�ad chemicznej syntezy. Pannie m�odej ojciec
dawa� w posagu ca�� si�owni�.
8
Kursy grzechu
Z punktu widzenia wsp�czesnych stosunk�w ekonomicznych bohater tytu�owy
opowiadania Kuszenie Czes�awa Pa�ka Janusza G�owackiego jest zdolnym technikiem
kombajnist�, z punktu widzenia nowoczesnych stosunk�w obyczajowych � technikiem
prymitywist� seksualnym. W niekr�tkim ju� i nie�mia�ym �yciu Pa�ka jedyn� nadziej�
erotyczn� ukr�ci�a osoba o domniemywanej p�ci przeciwnej, kt�ra, gdyby nie mia�a okular�w
i z�b�w jak u konia, �nie by�aby najbardziej brzydka�. Uczyni�a to s�owami: �Pe�na szajba!
Obsuwa! G�upi Zygmunt!�, a to gdy Czes�aw zaproponowa� jej po ta�cu legalne ma��e�stwo.
Czes�aw Pa�ek jest pozytywnym bohaterem literackim, skupiaj�cym gros swych si�
witalnych na pracy produkcyjnej i douczaniu si� zawodowym, a nadto wyzutym z poci�gu do
alkoholu, seksu i innych z�ych na�og�w. Ma chwile romantycznych zastoj�w. W mieszkaniu
karmi kanarka. W �Delikatesach� przystaje po to, by ww�cha� si� w ulubiony zapach kawy.
Jest skrupulatny i urz�dniczo dok�adny w swym dzienniku zaj��. Z t� sam� t�paw�
dok�adno�ci� i skrz�tn� zapobiegliwo�ci�, z jak� powiadamia nas o charakterze swoich
obowi�zk�w domowych i spo�ywanych posi�kach, Pa�ek relacjonuje szczeg�y dziwnej
przygody z �on� in�yniera Romanka. Przygoda jest dowcipna z punktu widzenia czytelnika,
gdy� in�ynierowa okazuje si� osob� obznajomion� z najnowszymi zachodnimi osi�gni�ciami
erotologii. Prowadz�cy beznami�tne, obiektywne sprawozdanie Czes�aw przynosi kwiaty i
czyni wyznania, a w zamian podlega aktom nazbyt brutalnym, nie wiedz�c dlaczego i za co.
Czytelnik wie i z satysfakcj� prze�ywa szczytowanie partnerki Czes�awa i �[...] jej r�ka
przejecha�a mi po twarzy pieszczotliwym ruchem i wjecha�a lekko we w�osy, sprawiaj�c mi
cudowne uczucie, kt�re jednak niespodziewanie zamieni�o si� w b�l wywo�any silnym
zaci�ni�ciem jej r�ki na w�osach przy sk�rze. Poczeka�em chwil�, ale widz�c, �e b�l nie jest
ani troch� mniejszy, rzuci�em si� w bok g�ow�, ca�y usztywniony [...] owin�a si� dok�adnie
doko�a mnie, a nast�pnie z tak� si�� zacisn�a r�ce i nogi, �e nie mog�em wykona�
najdrobniejszego ruchu [...] Zacz��em si� rzuca� i szarpa�, robi�c to jak najszybciej i
gwa�townie, aby si� uwolni�, obserwuj�c w tym czasie jej wykrzywion� jeszcze bardziej
twarz i otwarte szeroko usta [...] Nast�pnie przysiad�em obok obserwuj�c niespokojnie, czy jej
twarz wr�ci�a do poprzedniego wyrazu, i z ulg� zobaczy�em, �e si� wyr�wna�a i znowu by�a
taka, jaka pojawi�a si� w moich marzeniach�.
Komizm sytuacji, a tak�e konstrukcji literackiej, wyp�ywa tu ze sprowokowanego i
wyjaskrawionego narz�dziami parodii zestawienia w jednej quasi-realistycznej przestrzeni
dw�ch stereotyp�w, znamiennych dla wsp�czesnej �wiadomo�ci (cho� innej natury ni� u
Redli�skiego): mianowicie postulatywnej uczciwo�ci, moralnej czysto�ci wyr�niaj�cego si�
pracownika gospodarki i � z drugiej strony � modelu nowoczesnej swobody obyczajowo��kowej
w wyobra�eniu przeci�tnej drobnomieszczanki. Zadbany, zaczesany na przedzia�ek
bohater powie�ci produkcyjnej zostaje raptem, bez uprzedze� i bez nieodzownej kwarantanny,
wtr�cony w sam �rodek nowych �dziej�w grzechu�. Zreszt� tak�e bez zapowiedzi i
wprowadze� odnarratorskich. Proza G�owackiego stroni od aluzji literackich, cytat�w
kulturowych i innych, przedrze�nie� j�zyka urz�dniczego czy pseudonaukowego, w kt�re
obfituje styl Mro�ka, a tak�e Awans Redli�skiego; gra parodystyczna dotyczy tu raczej form i
schemat�w obyczajowo�ci, m�d, utartych sposob�w �ycia.
Teatr cieni
O ile groteska Mro�ka mia�a wa�ny uk�ad odniesienia r�wnie� w �ywej rzeczywisto�ci,
by�a zakorzeniona w donios�ej problematyce czasu historycznego (a nie tylko historycznoliterackiego),
o tyle wiele wsp�czesnych tom�w prozy, zapatrzonych w Wesele w Atomicach
9
lub w Transatlantyk, zdaje si� rozgrywa� w �wiecie bardziej oderwanym, wyja�owionym z
fakt�w i zdarze�, nasyconym za to silniej drwin�, �mieszkiem, konceptem. Krajobraz
spo�eczny i psychologiczny naszej prozy coraz bardziej mo�e przypomina� azjatycki teatr
cieni: wida� sylwetki, gesty, kontury przedmiot�w, nie wida� ich rzeczywistych konkretyzacji
i adres�w. Czasem tylko z p�prze�roczystego p��tna os�aniaj�cego scen� wychyla si�
ow�osiona r�ka ur�gaj�ca nie wiadomo komu i nie wiadomo po co. Organizator tego teatru
porozumiewawczym u�miechem daje nam do zrozumienia, �e liczy na nasz� domy�lno��,
inteligencj�, poczucie humoru; odnosimy jednak nadto silne wra�enie, �e spektakl m�g�by
przebiega� w innym teatrze, o innej porze, z udzia�em innych aktor�w. �w organizator nie
opowiada si� wyra�nie za �adn� z odtwarzanych postaw, �adnym z opisywanych i
parodiowanych wzorc�w, �adn� z idei, odcina si� od prezentowanego przez siebie �wiata
poprzez dystans dowcipnej krytyki, o�mieszaj�cej pob�a�liwo�ci.
W tym teatrze rozlega si� �mieszek. Nie pe�ny, radosny, rozsadzaj�cy pier� �miech
naturalnego humoru, towarzysz�cego opisom realistycznym. Nie przewrotny �miech ironii,
�mieszek. Ci�g�y, chybotliwy chichot, kt�rego dyktaturze czasem podlega prawie wszystko,
pocz�wszy od zamys�u literackiego i punktu widzenia narratora, po dramaturgi�
poszczeg�lnych scenek i niuanse stylistyczne. Jest to �mieszek anga�uj�cy narz�dzia parodii,
pastiszu, aluzji politycznej i innej, szopki itp., bez nale�ytego szacunku i r�wnowagi
tre�ciowo-formalnej. Pokrzywiaj�cy si� historii z r�wnoczesnym uk�adnym dygiem w jej
kierunku. Wy�miewaj�cy g�upot�, ale jej nie t�pi�cy. Wszelkie ostrzejsze akcenty tuszuje
tonacja wyrozumia�ej kpiny.
Z dw�ch postaw, kt�re w pocz�tkach minionego trzydziestolecia wyr�ni� i opisa� w
Pograniczu powie�ci Kazimierz Wyka: tragiczno�ci i drwiny, przewag� zdaje si� bra� ta
druga. Wszystkie gorzkie s�owa, kt�re Wyka po�wi�ci� wy��czno�ci obu postaw � nie
ujmuj�cych, nie zakre�laj�cych ca�okszta�tu godnego opisania �wiata, pozostawiaj�cych w
nim liczne bia�e plamy � by�y r�wnocze�nie gor�cym po��daniem i dopingowaniem realizmu.
Natomiast czytaj�c liczne ukazuj�ce si� dzie�ka i wypracowania literackie cz�sto odnosimy
wra�enie, �e to tylko nieumiej�tno�� i niemo�no�� rozszyfrowania rzeczywisto�ci,
przedstawienia rz�dz�cych ni� prawid�owo�ci i proces�w, powoduje, i� autor j� o�miesza.
�[...] odpowiednikiem braku ka�dej z form realizmu by�a w naszym pokoleniu postawa
drwi�ca. Odnosi�a si� do powierzchni �wiata. Ale postawa kpiny wobec fasady nie mog�a by�
postaw� drwiny wobec zasady� � pisa� Wyka.
Fina� Awansu jest bezradnym, cho� zgrabnym powrotem do nie rozwi�zanego dylematu
wyj�ciowego; ostrze realizmu satyrycznego t�pieje w nap�ywie �mieszno�ci. Dla
G�owackiego � jak zauwa�a Helena Zaworska w recenzji tomu Paradis (�Tw�rczo�� 3/74) �
�[...] ca�o�� �ycia jest przede wszystkim komiczna, zar�wno w swej groteskowo�ci, jak i
superpowadze, �e w ko�cu ogromnie m�cz�cy staje si� ci�g�y, obowi�zkowy �miech [...]
G�owacki lekk� r�k�, b�yskotliwym dowcipem, gromkim �miechem, odcina si� od
rzeczywisto�ci niepoj�tej, ale i nie wartej pojmowania�. Nie jest on odosobniony w tych
praktykach.
W wielu ksi��kach wsp�czesnych skecz i monolog kabaretowy zostaje wpisany w kr�g
problematyki przyzwyczaje� tw�rczych m.in. �ma�ego realizmu� (sztuki prozatorskiej
zajmuj�cej si� skutecznie i ponad wszystko w�a�nie ow� �fasad��), ratuj�c autor�w przed
�atwymi napa�ciami krytyk�w i niech�ci� czytelnik�w.
Podstawowym kryterium artystycznym respektowanym przez narratora tomu opowiada�
Krzysztofa Skudzi�skiego Rekolekcje dla g�uchoniemych (Krak�w 1974) jest, jak si� zdaje,
�mieszno��. Opis nie grzesz�cego nadmiarem wydarze� i wra�e� �ycia bohatera w polskiej
mie�cinie narrator �w zsynchronizowa� z antologi� dowcip�w, witz�w i humorystycznych
scenek. Rozpowszechnionych w obiegu: �Czym si� r�ni kamie� w�gielny od w�gla
kamiennego? [...] Tym, czym organizm onanisty od onanizmu organisty�. Do�� znanych w
10
okre�lonych �rodowiskach: �Zdobys�awie, na dupie chcia�bym umrze� [...] Jak? siedz�c? �
zapyta�em g�upio, bo by�em bardzo zamy�lony. � Nie, le��c... le��c�. I regionalnych:
�Dlaczego nie mog� wyk�pa� si� w basenie? � rzek� hrabia. � Bo hrabia sika do basenu. �
Ale� wszyscy sikaj� do basenu. � Ale hrabia robi to z trampoliny. � Wi�c dzisiaj skocz�. Nb.
skoczy� i nie wyp�yn��, �tak zgin�� nasz ostatni hrabia�, konkluduje narrator, kt�ry nie zawsze
wyt�a koncept, by kawa� sta� si� naturalnym przed�u�eniem w�tku fabularnego ksi��ki.
Czasem zaspokaja nasz� ciekawo�� byle pretekstem. O Jasiu, co wypi� proboszczowi wino
mszalne, zamiast si� wyonanizowa�, dowiadujemy si� dzi�ki temu, �e bohater nami�tnie lubi�
chowa� si� w konfesjonale i �mia� najlepsze wiadomo�ci�. Z ka�dej niemal sytuacji i
prezentowanej osobowo�ci wydobywa si� tu cech� lub dolegliwo��, kt�ra o kilka stron dalej
pos�u�y do przytoczenia lub zmontowania dowcipu � jak si� ju� zorientowali�my � tre�ciwie
anatomicznego. �eby by�o jeszcze �mieszniej, bohater pracuje w zak�adzie pogrzebowym. W
Billym K�amcy Waterhouse�a zatrudnienie m�odego cz�owieka w podobnym zak�adzie
angielskim s�u�y�o za fabularny przyczynek do satyry na biurokracj� i spo�ecze�stwo.
Skudzi�skiemu s�u�y ono do opowiedzenia o tym, jak majster wbi� natr�tnemu petentowi na
g�ow� trumienk� dziecinn�. Autor Rekolekcji ma niew�tpliwy talent gaw�dziarza i realistysatyryka,
zbyt zapalczywie jednak i bez koncepcji chce czytelnika uszcz�liwi� rechotem.
Niezamierzonym dowcipem traktuje nas czasem w swoich opowiadaniach zebranych w
tomie D�uga noc (Wroc�aw 1975) Ernest Dyczek; ma�y realista podr�s�, dokszta�ci� si�,
wyci�gn�� lekcj� z krytycznych ci�g�w, kt�re mu si� dosta�y po Pierwszej wyp�acie. Da�o to
efekty r�ne. Nazbyt gor�czkowa ucieczka w rejony kreacjonizmu sprawia, �e do�� skromne
dominium narratora wzbogaca si� i zaludnia w spos�b niecodzienny: �Teraz dopiero
spostrzeg�em Kafk�. Siedzia� w szafie, na p�ce z ksi��kami, macha� d�ugimi, zwisaj�cymi
nogami i polowa� na konstrukcje. Zwr�ci�em na to uwag� Dantemu � machn�� r�k� i
powiedzia�, i� nigdy nie miewa� takich problem�w�.
Natomiast swoistym, zaplanowanym dowcipem literackim jest ca�a powie�� Stanis�awa
Chaci�skiego pod wymownym tytu�em Ciuciubabka (Krak�w 1973). Autor opar� struktur�
swego utworu na technice zabawy, podporz�dkowuj�c rang�, kolejno�� i spos�b
przekazywania w�tk�w �lepej (oczywi�cie o tyle, o ile) r�ce ciuciubabki. Ma to by� jednak
nie sama zabawa dla zabawy, gdzie� u jej podstaw czai si� zamys� ujawnienia szablon�w
narratorskich, o�mieszenia stereotyp�w tradycyjnej powie�ci. Doceniaj�c wcale zgrabn�
konstrukcj� Ciuciubabki i ambicje autora zauwa�my, �e kompromituje on to, co na dobr�
spraw� dawno zosta�o skompromitowane � na przyk�ad przez antypowie�� francusk� � i �e
dla wyrobionego czytelnika b�dzie ta rzecz ot tak� sobie zabawn� czytank� i interesuj�cym
t�em obyczajowym. Tyle �e to t�o i ci bohaterowie � uczestnicy szeroko poj�tego marginesu,
w zasadzie postaci z poprzednich barowo-ulicznych opowiada� Chaci�skiego � nie zawsze
dobrze czuj� si� w tej �skali� prozatorskiej.
Inny rodzaj poczucia humoru wykaza� Janusz W�gie�ek, tytu�uj�c swe �rednio dobre,
pos�uszne wiejskie obrazki nazw� (gwarantuj�c� ksi��ce w istocie wi�ksze powodzenie)
Opowiadania awanturnicze (Warszawa 1975).
Jedn� z niewielu pr�b analizy i oceny postaw m�odego pokolenia Polak�w przynosi
powie�� Henryka Lothamera Dlaczego tak, dlaczego nie (Warszawa 1974). Nie jest ona
dziennikiem sporz�dzonym na gor�co, zapisem przej��, prze�y�, refleksji dojrzewaj�cej
jednostki � a szkoda. Bohatera, a zarazem narratora ksi��ki, poznajemy w chwili, gdy zosta�
on ju� dostatecznie wykr�cony przez �maszynk� �ycia i jest sfrustrowany, zgorzknia�y i
nierzadko pijany, a przy tym sili si� na mentorstwo. Post factum wyrokuje, sumuje, wa�y,
dlaczego by�o tak, dlaczego nie, dlaczego nie inaczej, za cz�sto racz�c nas w efekcie do��
szablonowymi, cho� dowcipnie sformu�owanymi pogl�dami i s�dami, wyg�aszanymi m.in. do
psa Kuby i Pijanego Nieznajomego na pla�y, jak np.: �Jak ty jeste� katolik, to ty wiesz, o
czym ja przemawiam: k�aniasz si� Bogu. Jak ty jeste� [...] komunista, to ty si� k�aniasz
11
Ludowi i Klasie Robotniczej. [...] Brzuch jest wci�gni�ty, a teraz uwa�aj, dupa wypi�ta. To
jest zasadnicza bezkompromisowo�� natury ludzkiej w za�o�eniu: jak si� w jedn� stron�
k�aniasz, to w drug� si� wypinasz. Prosta sprawa. Jak si� Bogu k�aniasz, to wypinasz si� na
Szatana. Jak pok�onisz si� Ludowi, to wypniesz si� na jego wrog�w i ciemi�ycieli. To ju� tak
jest, to z anatomii wynika, �e jak si� k�aniasz, to zarazem musisz si� wypi��. Ani ta, ani inne
sprawy poruszane w powie�ci nie s� jednak proste. Sk�onno�� do dowcipnej elokwencji,
staraj�cej si� za wszelk� cen� uporz�dkowa� w e r b a l n i e rzeczywisto��, rozmaito��
zdarze�, zjawisk i teorii wok� bohatera, szkodzi najbardziej tej powie�ci; budzi
pow�tpiewanie w jako�� racji w niej prezentowanych.
�Pan si� pyta, co ja z okupacji pami�tam. R�ne rzeczy, ale najwi�cej to, �e�my raz mieli
�wini�. Mieszkali�my w Ostrowcu �wi�tokrzyskim. Tata pracowa� w hucie, �winia za�
mieszka�a na wsi� � tak rozpoczyna si� jedno z opowiada� Romana Tomczyka w tomie Do
g�ry nogami (Krak�w 1975). Jego bohater�w w czasach najwi�kszej wojny zaprz�ta od
pocz�tku do ko�ca, zgodnie z cytowan� zapowiedzi�, problem �wini; rozumiemy, �e narrator
w taki to w�a�nie spos�b pr�buje w gruncie rzeczy pod�o�y� �wini� naszej wsp�czesnej
prozie odgrzewaj�cej z uroczystym uporem niekt�re w�tki drugiej wojny �wiatowej i
ulegaj�cej w cz�stych przypadkach r�wnocze�nie pokusom mikroobserwacji realistycznej,
�atwej �obyczajowo�ci�. Jednak ca�a rzecz zamyka si� u autora ledwie niewyro�ni�tym
prosi�tkiem � podobnie jak w tym opowiadaniu, w kt�rym ow� ledwo podchowan� �wink�
rozdrapuj� zb�jcy w mundurach; tylko jeden z nich daje bohaterom posmakowa� prosi�tka,
m�wi�c do taty: �Niech pan nie mnie tylko swoim dzieciom podzi�kuje. R�ki bym do tego nie
przy�o�y�, �ebym si� nad nimi nie ulitowa�. [...] Ty� mam �on� i ma�e dziecko, synka, si�dmy
miesi�c mu idzie�. Utw�r przekomarza si� przy okazji, jak wida�, z innym czytelnym
odsy�aczem naszej pami�ci literackiej, co sugeruje sam tytu� Powr�t taty.
Przenicowanie na stron� �mieszku �wi�to�ci tradycji i wielko�ci kultury, symbole,
konwencje i style, obserwacje realistyczne i figury groteskowe, opaczno�ci administracji i
nonsensy literatury do�� dowolnie splatane uk�adaj� si� u Tomczyka w nurt swoistego
kabaretu prozatorskiego. Legend� o za�o�eniu Rzymu podaje si� w konwencji g�ralskiego
stylu literackiego, tak jakby m�g� j� uj�� Kazimierz Przerwa-Tetmajer w swych gadkach
tatrza�skich: �Hipnon Remu� przez mur, rozkracowa� si�, pod boki wzion i: � Takie g�wno
nos broni? � pado. Krew Romulusia zaliywo, cerwony taki, za �opat� si� �apie, gruch! niom
Romusia, jaz si� nogami nadkry��. Nowa wersja mitu o Kainie i Ablu ocala sprawiedliwego,
inteligentnego �Abe�, kt�ry jako jedyny cz�onek plemienia umia� pr�dko my�le� i g�o�no
�haha�, natomiast silniejszego �Ka� wtr�ca do do�u z uwi�zionym wewn�trz gro�nym �hrm�
i u�mierca. Ekstraordynaryjna relacja o wygnaniu czorta z Margoli Kup�� pokrzywia si� z
kolei Paskowi: �Podejrzane to by�o, �e capa posiada�a niezwyk�ej smrodliwo�ci, na osobno�ci
mieszka�a, gdzie dziura, czyli rozpadni�cie w ziemi dziwnie straszne i g��bokie by�o, jakoby
chodniki ad infernum czartowskiej rezydencji�. Im bli�sze �yciu anegdoty i tre�ci, tym
bardziej wymy�lna, zaskakuj�ca poetyka ich prezentacji. Bawimy si� przypowie�ci� arabsk� o
Wokarolach, mahometanach, tajemniczym wodzu wi�kszym od Allacha i nieszcz�snym
kierowniku szko�y Nezimie; roz�mieszeni zadajemy sobie jednak pytanie: czy drwina,
�mieszno�� stanowi dostateczne uzasadnienie powo�ania literatury?
12
Etos lumpa
13
Bohater marginesu
Kurs na tematyk� marginesu spo�ecznego, kt�ry da� si� zaobserwowa� w naszej prozie
szczeg�lnie silnie w latach 1958�1963, cho� i nieco wcze�niej, a tak�e p�niej, wynika� � jak
si� zdaje � nie tylko z nag�ego zafascynowania egzotyk� przedmie��, melin i
�charakterniak�w�, ale chyba te� z braku w r�kach pisarzy dostatecznych narz�dzi
poznawczych, umiej�tno�ci diagnostycznych, kryteri�w s�u��cych do rozprawienia si� z
bardziej donios�ymi tematami wsp�czesno�ci. �wiat do�wiadczany na co dzie�, martwiej�cy,
oswajany, odcinany od swych biologicznych podstaw, a zarazem stanowczo nielogiczny i
niekonsekwentny, tam, na antypodach dostatku i rutyny mieszcza�skiej, nabiera� posmaku
�ywej przygody, ci�g�ego ryzyka, bytowania w�r�d warto�ci ekstremalnych, w ci�g�ym
napi�ciu �ycia z jego konfliktowo�ci�, gr� instynkt�w i wy�szych d��e�. �wiat chaotyczny,
pozbawiony jednorodnego systemu czy jednorodnych � do wyboru � system�w norm
etycznych i zalece� post�powania, toleruj�cy przedziwn�, synkretyczn� mikstur� zachowa�
obyczajowo-moralnych, w kt�rej dobrze mia�o si� i inteligentowi, i robotnikowi, i
awansuj�cemu ch�opu, tam, w p�wiatku lumpenproletariackim � takim, jakim go w�wczas
widziano czy chciano widzie� � uzyskiwa� ramy okre�lonego, zracjonalizowanego na sw�j
spos�b, precyzyjnego kodeksu-programu obowi�zk�w i zakaz�w, zwyczaj�w, modeli
uznawanych za godne na�ladowania.
Nostalgia za tym �wiatem � czy, jak kto woli, p�wiatkiem � bra�a si� wi�c mo�e i z
pragnienia opisu jakiej� w miar� jednolitej, koherentnej, opartej na wzorcach i constansach
(jakie by one nie by�y w swym szczeg�owym nacechowaniu etycznym) struktury spo�ecznej,
z nadziei cho�by intencjonalnego osadzenia si� w takiej w�a�nie strukturze. I po drugie: mog�a
wyp�ywa� z wewn�trznego zam�wienia na pozytywnego bohatera, kt�rego nie podsuwa�a
do�wiadczana do znudzenia i do znielubienia na co dzie� rzeczywisto��. Kogo� sprawnie i
pewnie obracaj�cego si� po�r�d przeciwie�stw losu, silnego i zdecydowanego, wiedz�cego,
czego chce i czego mo�e ��da� od innych, wyznaczaj�cego sobie okre�lony cel w�asnych
manipulacji. Bohatera, kt�rego nie zrodzi�a, nie by�a w stanie zrodzi� r�wnie� literatura,
proponuj�ca dotychczas na og� wz�r osobnika ponosz�cego kl�sk� za kl�sk�,
poturbowanego fizycznie b�d� psychicznie, notorycznie krzywdzonego przez spowity w
welon tajemnicy metafizycznej los: lub przez jego bardziej namacalne przejawy. Bohater
prozy wynikaj�cej bezpo�rednio lub po�rednio z do�wiadcze� okupacyjnych bywa zazwyczaj
jakby skomponowany z element�w z�owrogiej scenerii, napi�tnowany tragicznie przez sam
fakt uczestnictwa w okresie, kt�ry wydoskonali� i rozwin�� na niezwyk�� skal� fabryki
�mierci. Motywy zw�tpie�, s�abo�ci duchowej, tragizmu, udr�czenia odzwierciedlaj� si� nie
tylko na rysach portretu naszego powojennego inteligenta-rezonera, ale ci��� nawet na
sylwetkach cnych, pragn�cych dobra spo�ecznego komunist�w (np. Henryk w Czarnej r�y
Stryjkowskiego, Niedzielski w Pruskim murze Zalewskiego). Normalizacja �ycia i wszystko,
co si� zwyk�o kojarzy� z poj�ciem stabilizacji, sta�o si� nast�pnym bod�cem podsycaj�cym w
bohaterze naszej prozy stany buntownicze i poczucie nieprzystosowania, dostarczaj�cym
outsiderom, sfrustrowanym kombatantom, uciekinierom w ost�py wspomnie� (u Bratnego,
Miko�ajka i innych autor�w) powod�w do zmartwie� i cierpie�.
Sama rzeczywisto�� nie oferowa�a poci�gaj�cych ewentualnie rywalizuj�cych z sob�,
godnych pe�nej akceptacji wzorc�w, nie dawa�a oparcia w postaci przekonywaj�cego
autorytetu, istotnej tradycji czy systemu jakiej� wiary religijnej b�d� innej. Pozostawia�a nie
przygotowanego ani przez szko��, ani przez dom rodzinny bezradnego, wchodz�cego w �ycie
m�odzie�ca na pastw� molocha technokracji, anonimowych stosunk�w mi�dzyludzkich,
nacisku obezw�adniaj�cej informacji, uproszcze� kultury masowej itd. W takim stanie rzeczy
strona lumpenproletariatu � tak jak j� uj�y ksi��ki Marka H�aski, pierwsze tomy opowiada�
14
Marka Nowakowskiego i innych m�odych podobnych im autor�w � mog�a wabi� nie tylko
urod� �ycia i przygod�, ale te� wierno�ci� swoim prawom, ustalonymi hierarchiami
charakter�w i dzia�a�, swoistym heroizmem postaw, twardym regulaminem wsp�ycia, kt�ry
za sw� naczeln� dewiz� obiera� kategori� solidarno�ci �rodowiskowej. Henryk Bereza
okre�la� j� mianem kumplostwa: �Jak ka�dy system moralny kumplostwo zawiera pe�n� skal�
warto�ci. W dodatku w spos�b dora�ny sprawdzalnych i niew�tpliwych. Od razu wiadomo,
czy post�powanie kumpla zwi�ksza, czy zmniejsza realne podstawy egzystencji wsp�lnik�w,
czy s�u�y w spos�b konkretny ich interesom �yciowym. Inny sprawdzian warto�ci nie istnieje.
Niczego nie mierzy si� tu dobr� wiar�, dalekosi�nymi celami, og�lnikowymi i
abstrakcyjnymi zasadami. Ka�dy rozporz�dza tu jedynie w�asn� egzystencj� i ma do zdobycia
to tylko, co jej s�u�y. Z innymi wchodzi w porozumienie o tyle, o ile istniej� wsp�lne
niesprzeczne interesy, i w realizacji wsp�lnych zobowi�za� jest, a w ka�dym razie powinien
by� do ostatnich granic solidarny�. ( Prozaiczne pocz�tki, Warszawa 1971, s. 70�71.)
Bezwzgl�dna, bezkrytyczna solidarno��, nie ogl�daj�ca si� na �adne inne sposoby
warto�ciowania etycznego, dawa�a �stronie� lump�w gwarancj� autonomii i w og�le
przetrwania w obr�bie nowoczesnego spo�ecze�stwa, stanowi�a jak gdyby mechanizm
obronny tej enklawy przed zakusami urbanizacji i z��czonej z ni� homogenizacji warstw
spo�ecznych.
Nazbyt wiele zada� i polece� wpakowano jednak na barki temu bohaterowi marginesu,
kt�ry niby niechc�cy wyr�s�, dojrza� do awans�w, zamarzy� mo�e na chwil� o roli w dziejach
� i tym dotkliwiej upad�. �Z�oty wiek� lumpowski przemija szybciej ni� dopinguj�ca go w
prozie moda na behawioryzm. I to nawet nie ucywilizowany nar�d rozprawia si� z nim bez
pardonu, lecz on sam w sobie p�ka, rozpada si�, obna�a szwy utopijnych wizji, nie
przystaj�cych do wsp�czesno�ci marze�. Jego uczestnicy zaczynaj� teraz trafia� w
najg�upszy spos�b za kratki, do psychiatry albo do rynsztoka, z w�asnej winy b�d�
nieporadno�ci, z braku hartu ducha. W miejsce �tych starych z�odziei� w prozie Marka
Nowakowskiego pojawia si� obecnie galeria rozbitk�w z przedmie�cia, nieszcz�liwych
urz�dniczk�w, kawiarnianych wykoleje�c�w, kt�rych do niepo��danego stanu doprowadza
brak drogowskaz�w wiod�cych w g�szcz �ycia, niedostatek sprawdzalnych system�w
warto�ci, poczucia wi�zi intersubiektywnej. Cz�sto s� po�r�d tych postaci osoby �yj�ce, jak
Pan B�g i kto inny przykaza�, pracuj�ce na stanowiskach pa�stwowych, kt�re nie umiej�
wybrn�� z wytr�caj�cych ich raptem z rytmu bezmy�lnej normalno�ci sytuacji i zdarze�, z
przekraczaj�cych pu�ap ich decyzji wybor�w. �w technokrata, kt�remu nagle ��w wypada z
balkonu, owa przyk�adna, szara �ona zaskoczona niezwyk��, kolorow� nami�tno�ci� wi���c�
si� z osob� wcale nie urodziwego nauczyciela, niem�ody m�czyzna oczarowany przez
ch�opca i odkrywaj�cy w kwiecie wieku swe inklinacje homoseksualne, inny m�czyzna
op�tany przez dzik� tkliwo�� dla �mieciarzy i sztajmes�w, grupa starc�w, kt�rych widok
trumien mobilizuje do wyrwania si� cichcem z zamkni�tego zak�adu na wolno��. Te postaci,
poddaj�c si� nagle o�ywaj�cemu w ich uszach g�osowi natury, nieprzepartemu pragnieniu
swobody, pr�buj� wyrwa� si� ze stanu ot�pia�ej wegetacji rodzinnej czy biurowej; im bardziej
jednak zawierzaj� temu g�osowi, tym sro�sza czeka je nauczka, tym bardziej bezwzgl�dne
zakwalifikowanie przez innych do kategorii wyrzutk�w, psychopat�w lub kalek.
Etos lumpa
�Z�oty wiek� lumpowski zostaje w formie mitu, szeptanej po k�tach kawiarni, w celach i
przy budkach z piwem legendy, zamkni�tego rozdzia�u, ze swoimi herosami i ukaranymi
zdrajcami, ze swymi �elaznymi regu�ami kumplostwa, dintojry itp. Przemyca si� w p�niejsze
lata tak�e, jak s�dz�, w postaci pewnych relikt�w, trwa�ych nawyk�w bohatera wielu
p�niejszych powie�ci i nowel. A zatem na przyk�ad w postaci notorycznej niech�ci tego
15
bohatera do wszelakich przejaw�w stabilizacji i konformizmu, do �ycia zorganizowanego i
zinstytucjonalizowanego (w��cznie z po�yciem ma��e�skim), w z�udnej pogoni za
najdrobniejszym przeb�yskiem nieskr�powania, samostanowienia. Wida� to nie tylko w
tomach Marka Nowakowskiego, Andrzeja Brychta, Edwarda Stachury, Stanis�awa Czycza,
Ireneusza Iredy�skiego, Stanis�awa Chaci�skiego, tak�e Mariana Pilota, Zygmunta Trziszki i
in., ale r�wnie� w licznych ksi��kach debiutant�w lat siedemdziesi�tych.
Bohater nowej prozy � tej, w kt�rej o co� chodzi � jest nieobecny lub s�abo, pozornie
obecny w przestrzeni spo�ecznej; najcz�ciej sam odmawia swego w niej udzia�u. Jest
martwym znakiem w jakimkolwiek rachunku gospodarczym, osobnikiem negatywnym z
punktu widzenia polityki ekonomicznej. Z regu�y nie pracuje (czasem si� tym szczyc�c), a
je�eli to dorywczo, cho� za to ca�ym sob� � jak w powie�ciach Stachury; mo�e d�ugo nie je��
albo je�� byle co, na przyk�ad chleb ze smalcem i marmolad� � jak u Iredy�skiego (z
wyj�tkiem Stefana P�ka�y z Manipulacji, kt�rego luksusowe obiady w Szwajcarii s� jednak
wielkim �arciem przeciwko, �arciem bur�uja razem z langust�); znajduje si� nadto zwykle na
permanentnych wczasach obywatelskich, swe ewentualne rozterki historyczne osadza � jak
np. podczas wycieczki do Auschwitz � w planie egzotycznym, porachunk�w z samym sob�.
Je�eli przy�apiemy go na gor�cym uczynku machania �opat�, to zaraz zmru�y do nas oko,
by�my tego zaj�cia nie traktowali wi���co, bo on nam jeszcze poka�e. Tu mo�na doszukiwa�
si� �r�de� zjawiska nagminnego w naszej prozie pojawiania si� m�odych poet�w
pobieraj�cych B�g wie za co pa�stwowe ga�e, g�rnik�w-powie�ciopisarzy, pracownik�w
muze�w pisz�cych romanse historyczne, zgorzknia�ych kwestor�w przygotowuj�cych
doktoraty, w�druj�cych drwali-liryk�w, podobnie w�druj�cych niedosz�ych wielkich malarzy,
wreszcie nie przystosowanych do �adnej naziemnej profesji nad wyraz uzdolnionych
m�odzian�w.
Status spo�ecznej absencji tych lump�w z wyboru ma wiele sens�w i wymiar�w, w��cznie
z niech�ci� do �ycia zorganizowanego, do r�norakich instytucji, z podejrzliwym stosunkiem
do wszelkich hase� i nakaz�w, w��cznie z niezdolno�ci� do stworzenia w�asnego szcz�liwego
ogniska rodzinnego, b�d�cego jakby delegatur�, kom�rk� szcz�liwego spo�ecze�stwa. Kt�re
to ognisko z poczuciem dobrze wykonywanego obowi�zku patriotycznego zak�ada� na�ogowo
np. bohater ma�ego realizmu. Lumpowi obce jest wszystko, co czyni zakusy na jego
niezawis�o��, potrzeb� swobody, doznawania �ca�ej jaskrawo�ci� �ycia; a wi�c w r�wnym
stopniu przykuwaj�ca do biurka praca, co do �o�a �ona.
Je�eli � jak zauwa�y�em � ma on jednoznacznie negatywny stosunek do pracy
zawodowej, to wcale nie znaczy, by nie by� pracowity i by nie potrafi� pracowa� niekiedy z
oddaniem, a nawet swoist� pasj�; to tylko wizja codziennych zaj�� zawodowych,
wykonywanych na t� sam� nut� na kolejnych szczeblach kariery, wywo�uje w nim odruch
buntu. Lini� demarkacyjn� spo�ecze�stwa, w jakim si� obraca, wyznacza k�t zapatrywania na
kwesti� powszechnego obowi�zku pomna�ania dochodu narodowego. Po jednej stronie jest
on, nieskr�powany i uwalniaj�cy swoje r�ce od wszelkiego typu wi�z�w, anga�uj�cy si� tylko
za sw� wewn�trzn� aprobat�, po drugiej � oni, pracusie, zaprz�gni�ci w �w kierat, kt�ry
ruchem spiralnym, acz post�puj�cym wci�� po tym samym okr�gu, wynosi ich w g�r�. Ku
mami�cej oczy, a obezw�adniaj�cej umys� i wol� pustce.
�Tyra� stary jak mu� w kieracie. Nieraz przygl�da� si� Kazik ojcu z zazdro�ci� [...] Ale
kr�tka to by�a zazdro��. Bo ci�gn�c sznur ojcowskiego �ywota, dalej nieuchronnie widzia�
nico��, jak szubieniczny powr�z ten ci�g, rozmazywa�o si� wszystko i nic z tego nie
wynika�o�. Nie pos�dzajmy tego bohatera o zwyk�e bumelanctwo, nier�bstwo, inklinacje
aspo�eczne, warta zauwa�enia jest ju� ta doza refleksji sceptycznej, zw�tpienia, jaka go
przenika. Gdyby Kazik z cytowanych wy�ej Pracusi Nowakowskiego natrafi� na
odpowiadaj�ce jego potrzebom i charakterowi zaj�cie, zapewne by je podj��. Powszechna,
rutyniarska, narzucona har�wka w przekonaniu lumpa st�pia wra�liwo��, ogranicza bogactwo
16
ducha, czyni niewolnikiem jakiego� anonimowego uk�adu pozbawionego sensu i okre�lonego
celu. Dla bohater�w Himilsbacha o�miogodzinny dzie� pracy jest apokaliptyczn� alternatyw�,
dokonywane przez nich pr�by pojednania si� z urz�dem zatrudnienia ko�cz� si� z
przewidywanym z g�ry skutkiem w knajpie lub izbie wytrze�wie�. W tomie Jest jak jest
Chaci�skiego jeden dzie� sp�dzony przez wyros�ego m�odzie�ca w zak�adzie przemys�owym
wywo�uje w jego jestestwie wi�kszego protest-kaca ni� ca�y poprzedni tydzie� pija�stwa i
ko�czy si� marzeniem o ucieczce: �[...] gdy� zawsze by� we mnie niedosyt drogi, podr�y,
wszystko jedno dok�d, tylko aby wci�� jecha�.
Jest jednak praca jako p r z y g o d a. Jako mo�liwo�� wystawienia na pr�b� swego
potencja�u psychofizycznego. Nie jako rytmiczne, ta�mowe posuwanie nudnych dni�wek do
przodu, lecz jako zadanie, namiastka przedsi�wzi�cia, czynu, kt�rego los posk�pi� lumpowi i
jego r�wie�nikom. Ba, praca jako smakowanie pi�kna egzystencji, do�wiadczanie jej, jak to
si� m�wi, do trzewi. �[...] ile� razy, m�wi�, przez te kilka dni umiera�em i
zmartwychwstawa�em, i zn�w pada�em na pysk, i z pad�ych-na-pysk wstawa�em, i
ulatywa�em w dziedziny b��kitu, i zn�w zapada�em w d� g��boko�ci, ton��em w toni, to zn�w
sta�em pi�knie na grzbiecie fali jak piana, jak zwyci�ski �miech�. To nie jest reporta� z
pobytu w krainie nirwany czy narkotycznego transu, to jest � co odgad� ju� czytelnik
Siekierezady � zapis wewn�trznych prze�y� Jana Pradery, doznawanych przeze� w trakcie
wyr�bu drzewa w Bobrowicach, gromada Hopla, czyli oryginalny produkcyjniak Stachury.
Zar�wno dla Pradery, jak i jego wymiennika Szeruckiego z Ca�ej jaskrawo�ci, jak i bohatera
Lata le�nych ludzi kwestia pracy istnieje dop�ty, dop�ki okre�lony i �ci�le wyznaczony
naprz�d odcinek puszczy zachowuje pionow� pozycj� albo odmulany staw nie uzyska
w�a�ciwej przejrzysto�ci. Potem w�druje on dalej � nie odbierajmy mu tego: niezmiennie
ciekawy �wiata, ch�onny, stawiaj�cy nad wszystko inne poznawanie nowych okolic i ich
mieszka�c�w � poprzez splot r�nych zwyk�ych i niezwyk�ych przypadk�w ku nast�pnym
przedsi�wzi�ciom. Nie bacz�c na to, �e �w pasjans zdarze�, sytuacji i os�b � przek�adanych
w drodze � nie prowadzi do �adnego efektu pozytywnego, jest tylko ustawiczn� wymian�
jednego tego samego na drugie to samo. Losem jego i jego wsp�braci duchowych jest tu�acza
ucieczka, ucieczka nie od okre�lonego stanu rzeczywisto�ci, ale przede wszystkim od siebie,
od swych kolejnych konkretyzacji we wci�� zastygaj�cym w podobny spos�b czasie, od
pogr��ania w ka�dym kolejnym akwarium.
Sytuacja ucieczki nie jest wszak�e sytuacj� dezercji. Skoro historia nie doprowadzi�a do
czego� specjalnie dobrego, daj�cego mu oparcie i zabezpieczenie, skoro niezbyt zdaje si� jej
zale�e� na wytworzeniu jakiego� wzorca, mo�na � poszukuj�c innych warto�ci i
sprawdzian�w � zbiec na jej peryferie...
Mi�o�� do �mieciarzy jest u Nowakowskiego nienawi�ci� do bezdusznej, biurowofotelowej
cywilizacji mieszka�c�w wie�owc�w. Sadystyczne zamachy i przemoc s� u
�oszusta� Ireneusza Iredy�skiego przekorn�, przekr�con� mask� jego bezsi�y i parali�uj�cego
poczucia bezradno�ci, bezproduktywno�ci, nieprzydatno�ci. Nie jest to zbiegostwo na �eb i
szyj� przed problemami epoki. Te problemy � skrojone mo�e na nieco inn� miar� � dopadaj�
w ko�cu lumpa r�wnie� na ustroniu i w poci�gu. Nie z przypadku w Stachurowej gminnole�nej
oazie raz po raz rozbrzmiewa okrzyk: �O, Santa Polonia!�, i nie z przypadku bohater
innych opowiada� daje si� zabra� na wycieczk� do Auschwitz.
Niech nie zmyli nas szorstka pow�oka czy gniewno�� wielu postaci z tego archipelagu;
cz�sto kryje si� pod ni� zwyk�a niezaradno�� i morze kompleks�w. Wycieczkowicz do
Auschwitz jest m�odzianem inteligentnym, wiedz�cym to, co nale�y wiedzie� b�d�c w�a�nie
w tym wieku i �yj�c w�a�nie w tych czasach, kt�ry jednak najch�tniej przed innymi i przed
sob� nie przyznaje si� do tej swojej wiedzy, pozuj�c z najwyra�niejszym upodobaniem na
g�upiego niedorostka, cwaniaka czy aroganckiego �znieczuleniowca�. Tak mu �atwiej i
wygodniej, tak nie musi odpowiada� na wiele k�opotliwych pyta� zadawanych mu przez
17
innych i przez histori�. Osobisty kontakt z t� ostatni� dowodzi s�abo�ci jego konstrukcji
psychicznej, mi�kko�ci, przyprawionej sobie g�by cynika. Ta jego droga ku krematoriom,
zamierzona po to, by potwierdzi� sw� m�sko��, hart, pokona� l�ki nocne, nerwicowe sygna�y
pod�wiadomo�ci � w�a�nie obna�a jego dychotomi�, niesp�jno�� postaw: zewn�trznej, na
pokaz, i wewn�trznej, nadwra�liwej, niedopieszczonej.
Cz�owiek Epoki czy �oszust� Iredy�skiego eksperymentuj� na w�asnej niedoskona�ej
psychice, pr�buj�c jej wytrzyma�o�� do granic, kt�rych si� ju� zwykle nie przekracza. Z buntu
przeciw w�asnej obyczajowo�ci, grzeczno�ci, uleganiu konwenansom i uk�adom
intersubiektywnym w wielu sytuacjach rodzi si� mechanizm dzia�ania nie na korzy�� ani na
z�o�� innym, lecz wed�ug schematu antywzoru, przeciwnie w stosunku do oczekiwanego
przez otoczenie i przez odno�ne normatywy trybu zachowania, wyzywaj�co r�wnie� wobec
siebie, wobec swojej ust�pliwo�ci, uk�adno�ci. W barze kto� ci stawia upragnione piwo, uk�o�
mu si� grzecznie, wypij i daj w mord�. Ojciec prowadzi niegrzeczne dziecko za ucho, z�ap ty
go z ca�ej si�y za ucho. Przespa�a si� z tob� kochaj�ca ci� kobieta, spoliczkuj j� na
po�egnanie. Kochasz dziewczyn�, ulegasz jej, zanie� j� pijan� na tory kolejowe...
Etos lumpa, nie w dos�ownym rozumieniu tego terminu, ale takim, w jakim stara�em si�
go wy�ej naszkicowa�, jest konstrukcj�, wytworem powsta�ym nie tyle w wyniku presji
jakiego� modelu �ycia czy oddzia�ywania okre�lonej tradycji, ile zrodzonym z poczucia
wyobcowania i z buntu, z czynienia na przek�r etosowi konsumpcyjno-wielkomiejskiemu, na
przek�r dostatkowi nasyconemu pozorami szcz�cia zawodowego i rodzinnego, w oparciu o
antywz�r. Maria Ossowska przewiduje tak� mo�liwo�� we wst�pie do Etosu rycerskiego
(Warszawa 1973): �Pos�uguj�c si� poj�ciem wzoru osobowego jako przedmiotem czyich�
aspiracji odczuwamy brak jakiego� przyj�tego terminu na oznaczenie postaci ludzkiej, kt�ra
jest �r�d�em nie aspiracji, lecz repulsji [...] U nas niekt�rzy pr�buj� m�wi� o antywzorze.
Luka w terminologii odpowiada w tym wypadku zaniedbaniu samego zagadnienia, nie
docenia si� bowiem roli antywzor�w w �yciu spo�ecznym. Pejoratywne rozumienie
mieszcza�stwa by�o �r�d�em antywzor�w nie tylko dla M�odej Polski. W kszta�towaniu si�
osobowo�ci buntownik�w antywzory odgrywa�y szczeg�lnie wa�n� rol�. Lumpa, kt�ry mo�e
nie zawsze potrafi jasno zwerbalizowa� swoje stany i prze�ycia, zdaje si� do g��bi porusza�
uczucie kryzysu zastanych warto�ci � moralnych i innych. Jeszcze g��biej i bole�niej to, �e nie
dostrzega godnych jego zaanga�owania pozytywnych alternatyw, zas�uguj�cych na akceptacj�
wzorc�w. Obrona suwerenno�ci sprowadza si� do ataku � cz�sto nieporadnego, czynionego
na chybi� trafi� � na to �co jest�, co jest w jego przekonaniu niedobre.
18
Smutna indywidualno��
19
Cherlawa pier� bohatera
Nasza nowa proza, wychodz�ca w latach siedemdziesi�tych � szczeg�lnie spod pi�r
pisarzy m�odej i �redniej generacji � z zastanawiaj�cym upodobaniem powtarza i powiela w
dziesi�tkach reprodukcji, mniej lub bardziej zindywidualizowanych, dobrze znany
czytelnikowi stereotyp bohatera samotnego, nie przystosowanego, nieszcz�liwego w
spo�ecze�stwie i niezbyt szcz�liwego w prywatnym �yciu. Mo�na mie� wra�enie, �e czyni to
ju� prawie mechanicznie i z nawyku. Jakby nie potrafi�a si�gn�� wyobra�ni� dalej czy raczej
bli�ej i zaj�� si� kim� mniej cierpi�tniczo uduchowionym, za to zwyczajnie poczciwym i
ulegaj�cym naturalnym odruchom (cho�by takim, jak w popularnym wydaniu telewizyjnym
Czterdziestolatek czy jeden z bohater�w serialu Dyrektorzy, z kt�rym ludzie b�d� si� ch�tnie i
cz�ciej identyfikowa�). Je�li poniewieranym, to nie z wyroku tajemnych i anachronicznych
si� dziejowych, lecz docze�nie, przez instytucje lub przez pobratymc�w albo w efekcie swego
w�asnego bimbania z praw tej rzeczywisto�ci. Je�li samotnym, to samotnym w�r�d ludzi i
po�rodku jakich� transcendentnych wydarze�. W do�ywotniej pustelni sens samotno�ci traci
swe istotne racje.
��yj� wi�c samotnie w mieszkaniu przeznaczonym do samotno�ci. Cz�owiek w takich
warunkach dziwaczeje, nie ma odpowiednich hamulc�w dla siebie w tych setkach drobnych
spraw rozgrywanych mi�dzy drzwiami a oknem. Tak, nie brak mi pewnych dziwactw, ale
wiem o nich. Dostrzegam niekt�re, a opr�cz tego wiem jeszcze, �e pewnie istniej� inne,
kt�rych dotychczas nie potrafi�em dostrzec. To jest jaka� smutna indywidualno�� � wyznaje
p�aczliwy outsider z powie�ci Mariana �ohutki Mieszka�cy czasu (Warszawa 1973), cho�
mog�oby si� pod tym westchnieniem podpisa� wielu innych literackich r�wie�nik�w tej
postaci. Tak samo zniech�conych do wszelkich przejaw�w stabilizacji i pomy�lno�ci
materialnej, tak samo sfrustrowanych, nie pasuj�cych do ka�dego otoczenia, ale te� nie
zabiegaj�cych o wzgl�dy tego otoczenia, przeciwnie: unikaj�cych owych wzgl�d�w, cho�by
gwoli podtrzymania swych pesymistycznych nastroj�w. W czym zreszt� zdaj� si� by�
wiernymi spadkobiercami nastawienia �lumpa� lub � w innym wariancie � dziedziczy�
ponure odczucia bohatera prozy obrachunk�w inteligenckich, kt�ry chcia�by w swej
cherlawej piersi utrzyma� p�omie� romantycznych d��e�, mit�w i wyrzecze�.
Narratorzy nieraz podchodz� do swych podopiecznych z pietyzmem i delikatno�ci�
nale�n� spadkobiercom Konrad�w i Kordian�w. Wydawa�oby si�, �e z ko�cem epoki
romantyzmu i nastaniem XX wieku zako�czy si� raz na zawsze w�tek marze� o
indywidualnym czynie, roztapiaj�cych si� w ci�g�ym poczuciu niemocy, bezsi�y, �e fina�
wielkich zmaga� duchowych Konrada przyniesie �mier� r�wnie� tej pierwszej personie
naszych dramat�w narodowych. Tymczasem czytelnik w dalszym ci�gu przegl�da si� w
zwierciadle los�w samotnego, patetycznego, uduchowionego osobnika, spe�niaj�cego si� w
dodatku w pora�ce, w kl�sce, ci�gn�cego do niej jak ko� do wodopoju. Podatnego bardziej na
przegran� ni� na powodzenie. Prezentuj�cego typ konstrukcji nadto mi�kkiej i jakby
masochistycznej. Wszelkie niedostosowanie, wyrastanie ponad �rodowisko, nieudacznictwo,
wszelk� odmienno�� traktuje si� w ramach tej konstrukcji jako co� jej z g�ry przypisanego,
okre�laj�cego j�, nieodzownego. Nie ma tu dyskusji z jakim� nadrz�dnym rygorem. Nie ma
pr�b prze�amania przeznaczenia czy napi�tnowania, walki o co�, w imi� czego�
autentycznego i realnego. Nie dostaje m�sko�ci. Jest �a�osna, bezkrytycznie ot�pia�a,
rozklejona galareta psychiczna, trz�s�ca si� nad sam� sob� i nie wiedz�ca, komu przypisa�
win� za sw� bole�ciw� kondycj�.
20
Szarlatani i frajerzy
W licznych przypadkach niekorzystna sytuacja bohatera bywa nie tyle odmalowana i
uzasadniona spi�ciem czy konfliktem przebiegaj�cym w jego kontaktach z �yw�
rzeczywisto�ci�, ile wylicytowana kartami z preferansa. Oto kilka takich przypadk�w, z
r�nych okolic literackich.
Wi�ksza cz�� powie�ciowego czasu Szarlatana Jacka Leszczy�skiego (Warszawa 1972)
przebiega w podr�y, a w�a�ciwie w podr�ach: w sprawozdanie z wypadu do Zielonej G�ry
od razu na pocz�tku wplata si� wspomnienie z podr�y do Warszawy, na kt�re nak�ada si�
zaraz drobna dywagacja z m�cz�cej jazdy gdzie� za Krak�w, by znowu ust�pi� wspominkom
z trasy warszawskiej � i tak dalej. Tory, stukot k� w r�nych rytmach, d�u��ce si� postoje,
niewa�ne rozmowy i zmieniaj�ce si� twarze w przedzia�ach, przenikanie si� pejza�y.
Jedynym funkcjonalnym usprawiedliwieniem tej karuzeli czasu jest bodaj � techniczna
sprawno�� monologu narratora, kt�ry na zasad� konstrukcyjn� swej relacji powo�uje niejako
tryb podr�owania czy �podr�nictwa�, tryb ewokuj�cy i dopuszczaj�cy: niesta�o��,
tymczasowo��, przypadkowo��. Jedynym trwa�ym wydarzeniem, jedyn� kontynuacj� czego�
pewnego i daj�cego oparcie jest jechanie gdzie�, po co�, gonienie za czym�, poszukiwanie;
narrator mniej pewnie czuje si� wtedy, kiedy wysiada na peron, ni� wtedy, gdy oczekuje na
poci�g.
Poza podr�ami doskwiera przypadek, niezdecydowanie, brak sta�ego punktu zaczepienia.
Tryb, kt�ry dozwala na dowolne podr�e w czasie, zach�ca narratora do podobnie nie
umotywowanej wymiany w�tk�w refleksyjnych i anegdot z jego wspomnie�; ich
wprowadzanie uzale�nione jest bardziej od ruchu stalowej wst�gi tor�w ni� od ich
chronologii, donios�o�ci czy atrakcyjno�ci. Przypisem do jednej podr�y staje si� zwierzenie z
nie zdanego i w og�le nieudanego egzaminu wst�pnego do studium dziennikarskiego, do
innej � og�lna medytacja na temat Polskich Kolei Pa�stwowych, do jeszcze innej � banalnie
podana banalna przygoda wczasowa znad morza, do kt�rej� tam � pospolite, �turystyczne�
my�li przeci�tnego osobnika zwiedzaj�cego Warszaw� noc� czy Wroc�aw dniem. Przesuwaj�
si� jak w kalejdoskopie epizody z czas�w studenckich, reporta�yki, relacje z rozm�w,
recenzyjki z jakich� przypadkowych wizyt teatralnych � a kalejdoskop to na og� solidnie
osadzony w nudnym krajobrazie dnia powszedniego.
Spo�r�d tych zlepk�w wspomnie�, mozaiki pokornych s�d�w, wyrywkowych hase�,
r�nych oczywisto�ci, notatek z dzia�u miejskiego i okoliczno�ciowych anegdot wy�ania si� �
a przynajmniej ma si� wy�oni� � sprawiedliwy, wierny obraz tego kogo�, za kogo uwa�a si�
narrator, Cz�owieka swojej Epoki, trzydziestolatka, kt�ry nie wyda si� nam nikim
oryginalnym, a kt�ry z g�ry ubezpiecza si� poczuciem skrzywdzenia. �Zmusi�o mnie do tego
samo �ycie� � wyznaje bohater i w stwierdzeniu tym wyra�a si� zar�wno owo poczucie
bezradno�ci, odsuni�cia na margines, jak i podstawowa wiara programu pozytywnego. W
�yciu, tym tera�niejszym, nic si� nie da zrobi� na w�asn� r�k� i na swoje konto, bo nawet je�li
cz�owiek postanowi co� takiego zdzia�a�, to owo co� natychmiast ginie w przestrzeni
uniwersum, a przy tym nie daje gwarancji, �e niesie z sob� jaki� trwa�y sens. Mo�na wi�c nie
dzia�a�. Siedzie� i czeka�. Albo � jeszcze lepiej � jecha� i czeka�. Jecha� w ci�gle inne
miejsce i ci�gle inaczej. Czeka�, nie maj�c �adnej pewno�ci, �e to czekanie na cokolwiek si�
zda. Bohater, tytu�uj�cy si� na wyrost �szarlatanem�, po swych licznych do�wiadczeniach
podr�nych nie pr�buje i nie zamierza pr�bowa� ani na krok odchodzi� od tej trasy, jak� mu
w naj�atwiejszej, najbardziej g�adkiej postaci podsuwa �ycie, daje sob� powodowa�, jest co
najwy�ej � do dyspozycji. Tylko �e nikt go nie chce w taki spos�b, w jaki on sam pojmuje
sw� sta�� �gotowo��. Kiedy ucieka, z �trasy�, to albo w kolejn� podr�, albo � wzorem
�oszusta� Ireneusza Iredy�skiego � w krain� iluzji, pozoru, blefu.
21
Andrzej z Frajera Romana �liwonika (Warszawa 1974) z podobnym po�piechem � cho� z
wi�ksz� nonszalancj� ni� np. bohaterowie �ohutki czy Leszczy�skiego � zmienia ju� nie
krajobrazy, lec