3503
Szczegóły |
Tytuł |
3503 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3503 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3503 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3503 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Peter S. Beagle
Kryszta�y czasu
Przek�ad Maria Duch
THE FOLK OF THE AIR
� 1977
pl brak
Dla Colleen J. McElroy, bez kt�rej wsparcia, rady, s��w otuchy, kakao o p�nocy i irytuj�cej odmowy zrozumienia, i� pewne ksi��ki po prostu si� nie ko�cz�, ta ksi��ka nigdy nie zosta�aby uko�czona.
l .
Farrell przyjecha� do Avicenny o czwartej trzydzie�ci nad ranem bardzo starym mikrobusem volkswagenem, zwanym Madame Schumann-Heink. Deszcz w�a�nie przesta� pada�. Przy Gonzales, dwie przecznice od zjazdu z autostrady, zatrzyma� si� przy kraw�niku i opar� �okcie na kierownicy. Jego pasa�er ockn�� si� z cichym j�kiem i chwyci� si� za kolano.
- W porz�dku - powiedzia� Farrell. - Jeste�my na miejscu.
- Na miejscu? - zapyta� pasa�er. Nadal nieprzytomnie spogl�da� w dal na tory kolejowe i wagony. Mia� oko�o dwudziestki. Ciemnow�osy, z r�owymi policzkami, sprawia� r�wnie sympatyczne wra�enie, jak �wie�a porcja lod�w. Farrell zabra� go w Arizonie, w pobli�u Pimy, uznaj�c, �e pulower, tabaczkowe spodnie i bia�a wiatr�wka autostopowicza podr�uj�cego przez india�ski rezerwat San Carlos stanowi� niekwestionowany znak niebios. Po dw�ch dniach i nocach niemal nieprzerwanej jazdy ch�opak nie by� ani troch� bardziej spocony czy brudniejszy ni� poprzednio, za� Farrell nadal nie m�g� spami�ta� czy nazywa� si� Pierce Harlow czy Harlow Pierce. Z niewzruszon� uprzejmo�ci� zwraca� si� do Farrella mister i ze szczer� powag� wypytywa� go, jak to by�o, gdy s�ucha� po raz pierwszy �Eleanor Rigby� i �Day Tripper�.
- Avicenna, Kalifornia - oznajmi� mu Farrell z u�miechem. - Muzeum mojej pokr�tnej m�odo�ci, grobowiec najdro�szych i najbardziej niemi�ych wspomnie�. - Opu�ci� szyb� w oknie i ziewn�� z rado�ci�. - Pow�chaj, jak mi�o cuchnie, to zatoka. Musi by� odp�yw.
Pierce/Harlow zgodnie z instrukcj� wci�gn�� powietrze nosem.
- Aha. Tak, czuj�. Naprawd� mi�y. - Przeci�gn�� d�o�mi po w�osach, kt�re z miejsca zespoli�y si� ponownie w jedn� g�adk� bry��. - M�wi�e�, �e ile to ju� jest?
- Dziewi�� lat - odpar� Farrell. - Prawie dziesi��, od kiedy zako�czy�em nauk�. Nie mam poj�cia, o czym, do diab�a, my�la�em tamtego ranka. Pewnie po prostu by�em roztargniony.
Ch�opak zachichota� uprzejmie, odwracaj�c si�, aby pogmera� w plecaku.
- Mam tu gdzie� adres, pod kt�ry powinienem si� uda�. To w pobli�u miasteczka uniwersyteckiego. Mog� po prostu zaczeka�. - W przy�mionym �wietle wczesnego poranka jego kark wydawa� si� dzieci�co wiotki i kruchy.
Niebo koloru rt�ci przypomina�o sk��bion� wat�.
- Zwykle wida� st�d ca�y teren uniwersytetu, dzwonnic� i reszt�. Nie pami�tam, by bywa�o tak mgli�cie - powiedzia� Farrell. Przeci�gn�� si� a� do b�lu, splataj�c d�onie za g�ow� i czuj�c jak zesztywnia�e mi�nie trzeszcz�, wzdychaj� i mrucz�. - Nie mog� jeszcze obudzi� kumpla, jest du�o za wcze�nie. Trzeba pomy�le� o �niadaniu. Przy Gould by�a jad�odajnia czynna ca�� dob�. - Jedynie iskierka b�lu pozosta�a, gdy rozlu�ni� mi�nie i spojrza� w d� na Pierce'a/Harlowa, kt�ry z nie�mia�ym u�miechem trzyma� ostrze spr�ynowego no�a przy jego boku, tu� powy�ej paska.
- Doprawdy przykro mi, sir - powiedzia� Pierce/Harlow. - Prosz� nie robi� niczego g�upiego.
Farrell wpatrywa� si� w niego tak d�ugo i oboj�tnie, �e ch�opak zacz�� si� denerwowa�, sztywnia� za ka�dym razem, gdy ze �wistem mija� ich jaki� samoch�d.
- Niech pan po�o�y portfel na siedzeniu i wysi�dzie. Nie chc� �adnych k�opot�w.
- Zdaje si�, �e nie wybierasz si� do Exeter - rzek� w ko�cu Farrell. Pierce/Harlow pokr�ci� g�ow�. - Chyba nie ma sensu m�wi� o pracy trenera.
- Panie Farrell - odpar� Pierce/Harlow stanowczym, przyciszonym g�osem - pan my�li, �e w rzeczywisto�ci nie chc� pana skrzywdzi�. Niech pan tak nie s�dzi. - Przy ostatnim s�owie n� mocniej wbi� si� w bok Farrella, wkr�caj�c si� w jego koszul�.
Farrell westchn�� i wyci�gn�� nogi, z jedn� r�k� nadal na kierownicy, i si�gn�� powoli po portfel.
- Cholera, to �enuj�ce. Wiesz, nigdy przedtem mnie nie obrobiono. Przez te wszystkie lata w Nowym Jorku �azi�em po nocach wsz�dzie, je�dzi�em metrem i nigdy mnie nie obrobiono. W ka�dym razie nie w Nowym Jorku i nie zrobi� tego amator, kt�ry nie wie nawet, gdzie powinien przy�o�y� n�. - Odetchn��, jak m�g� najg��biej i najciszej.
Pierce/Harlow u�miechn�� si� ponownie, kiwaj�c z wdzi�kiem woln� r�k�.
- No c�, a wi�c chyba si� to panu nale�a�o? To tylko ryzyko zawodowe, nic wielkiego.
Farrell wyci�gn�� ju� portfel. Odwr�ci� si� do ch�opaka, czuj�c, �e nacisk no�a nieco zel�a�.
- Trzeba by�o zw�dzi� go ju� w Arizonie. Mia�em wtedy wi�cej forsy. Nie musia�em jeszcze kupowa� �arcia dla dw�ch os�b.
- Nie znosz� obrabiania w czasie jazdy - odpar� weso�o Pierce/Harlow. - Daj spok�j, kupi�em kilka razy benzyn�.
- Za siedem dok�w w Flagstaff - prychn�� Farrell. - Lepiej milcz, z�otko.
- Niech pan przestanie, niech si� pan na mnie nie z�o�ci. - Pierce/Harlow nagle zacz�� si� trz��� niepokoj�co, czerwieni�c si� w p�mroku, j�kaj�c i po�ykaj�c sylaby.
- A co z t� benzyn�, kt�r� kupi�em w Barstow? Co z ni�?
Z naprzeciwka nadbiega�a ku nim para m�odych ludzi. Idealnie do siebie pasowali w swej rado�nie podskakuj�cej pulchno�ci, zielonych dresach i miarowym dyszeniu.
- Nie, nie kupi�e�. Barstow? Jeste� pewny? - powiedzia� Farrell. - Czy to sprytny plan? Co b�dzie, je�li to nie jest sprytny plan?
- Pewnie, do cholery - warkn�� Pierce/Harlow. Wyprostowa� si�, n� m��ci� zygzakowato powietrze pomi�dzy nimi. Farrell obejrza� si� przez rami�. Mia� nadziej� zwr�ci� uwag� kobiety, nie rozdra�niaj�c go ju� bardziej. Mijaj�c ich, rzeczywi�cie odwr�ci�a g�ow� i nawet zatrzyma�a si�, chwytaj�c rami� swego towarzysza. Farrell wytrzeszczy� oczy i dyskretnie nad�� nozdrza, usilnie staraj�c si� wygl�da� na �miertelnie przera�onego. Biegacze spojrzeli na siebie i dysz�c min�li mikrobus. Tylko na chwil� stracili krok.
- A we Flagstaff by�o dziewi�� osiemdziesi�t trzy. �eby to by�o jasne, panie Farrell - powiedzia� Pierce/Harlow. Pstrykn�� palcami, spogl�daj�c na portfel.
Farrell wzruszy� z rezygnacj� ramionami.
- O co tu si� k��ci�. - O Bo�e, no to do dzie�a. Rzuci� portfel tak, �e odbi� si� od prawego kolana Pierce'a/Harlowa i spad� pomi�dzy fotel i drzwi. Ch�opak odruchowo po niego si�gn�� i w tym momencie Farrell uderzy�. To okre�lenie wola� w ka�dym razie pami�ta�, cho� rzuci� si�, chapn�� i drze� pazurami te� by tu pasowa�o. Celowa� w nadgarstek d�oni trzymaj�cej n�, ale zamiast tego trafi� na d�o� cofaj�cego si� Pierce'a/Harlowa, zgniataj�c mu palce o ko�cian� r�koje�� no�a. Pierce/Harlow z trudem z�apa� oddech, warkn�� i kopn�� Farrella w gole�, wyszarpuj�c d�o� z jego u�cisku. Farrell pu�ci� go, gdy tylko poczu� ch��d ostrza przesuwaj�cego si� pomi�dzy palcami, a potem us�ysza� jak rozdziera mu r�kaw koszuli. Nie by�o b�lu, krwi, jedynie ch��d i zamykaj�ce si� i otwieraj�ce usta Pierce'a/Harlowa. To nie by� sprytny plan.
Niestety, by� jedyny. Jego naturalny dar wymigiwania si� z sytuacji bez wyj�cia nigdy nie ujawnia� si� przed si�dm� rano. O tej porze m�g� jedynie pomy�le� o uchyleniu si� przed przera�liwie b�yskaj�cym no�em Pierce'a/Harlowa i wrzuceniu biegu Madame Schumann-Heink z mglist� wizj� wjechania ni� w ca�odobow� pralni� samoobs�ugow� na rogu. Pod wp�ywem nag�ego impulsu wrzasn�� r�wnie� co tchu w p�ucach �Kreegaaahh!�, po raz pierwszy od czasu, gdy jako jedenastolatek skaka� z ��ka rodzic�w, kt�re by�o brzegiem rzeki Limpopo, na sw� kuzynk� Mary Margaret Louise, kt�ra by�a krokodylem.
Pierwszym, co wydarzy�o si� zaraz potem, by�o ze�li�ni�cie si� jego znoszonego trampka ze sprz�g�a. Drugim by�o to, �e wsteczne lusterko spad�o mu na kolana, gdy Madame Schumann-Heink stan�a d�ba na tylnych ko�ach i zata�czy�a niezgrabnie na �rodku Alei Gonzalesa, nim uderzy�a o ziemi� z impetem, kt�ry cisn�� Pierce'a/Harlowa tak, �e uderzy� o tablic� rozdzielcz�. Spr�ynowiec przekrzywi� si� w jego palcach.
Farrell nie mia� szansy skorzysta� z okazji. Sam by� na wp� oszo�omiony, a Madame Schumann-Heink skoczy�a na drugim biegu ku lewemu kraw�nikowi, celuj�c prosto w zaparkowany tam mikrobus z pi�knie wymalowanym na bokach napisem �Mobile Immense Grace UFO Ministry�. Farrell skr�ci� desperacko kierownic� i stwierdzi�, �e leci prosto pod nos �mieciarki, kt�ra toczy�a si� na niego z b�yskaj�cymi �wiat�ami i rykiem klaksonu, niczym prom we mgle. Madame Schumann-Heink zdumiewaj�co zwinnie zawr�ci�a i pop�dzi�a przed ci�ar�wk�, hu�taj�c si� u�omnie na padni�tych amortyzatorach, z rur� wydechow� rozsadzan� prykni�ciami i czym�, o czym Farrell wola� nie my�le�, wleczonym za przedni� osi�. Waln�� w klakson i nie przestawa� tr�bi�.
Obok niego Pierce/Harlow, blady jak kreda z szoku i w�ciek�o�ci, tar� na o�lep usta pi�ci�, pluj�c krwi�.
- Ugryz�em si� w j�zyk - wymamrota�. - Chryste, ugryz�em si� w j�zyk.
- Ja te� si� kiedy� ugryz�em - powiedzia� ze wsp�czuciem Farrell, nie odwracaj�c si�. - Trudne do zniesienia, co? Spr�buj odchyli� troch� g�ow� do ty�u.
Jego d�o� zacz�a nie�mia�o w�drowa� w kierunku no�a le��cego na kolanach Pierce'a/Harlowa. Ale jego umiej�tno�� patrzeniem k�tem oka r�wnie� spa�a tego ranka. Gdy spr�bowa� drugi raz, Pierce/Harlow g�o�no wci�gn�� powietrze, schwyci� n� i jedynie o centymetry chybi� celu, trafiaj�c w obicie fotela. Farrell skr�ci� ostro w lewo, tu� przed nosem tr�bi�cej p�ci�ar�wki i ko�ysz�c si�, Madame Schumann-Heink pogna�a boczn� ulic� wzd�u� szeregu hurtowni mebli i firm po�rednicz�cych w handlu artyku�ami gospodarstwa domowego. Us�ysza�, jak wszystkie le��ce z ty�u lu�no rzeczy zacz�y obija� si� o �ciany mikrobusu i pomy�la�: s�odki Jezu, lutnia, kurcze pieczone. Nowe zmartwienie sprawi�o, �e dopiero po mini�ciu dw�ch przecznic zauwa�y�, �e ca�y ruch by� z naprzeciwka.
- Cholera - powiedzia� ponuro Farrell. - Sk�d mog�em wiedzie�?
Pierce/Harlow skuli� si� na fotelu i wymachuj�c niedorzecznie �okciami, usi�owa� uczepi� si� czegokolwiek, nie wy��czaj�c Farrella.
- Zatrzymaj si� albo ci� d�gn�. Natychmiast, bo zrobi� to. - Krzycza�, policzki poczerwienia�y mu groteskowo.
Kamper wielko�ci polnego lotniska wype�ni� przedni� szyb�. Farrell j�kn�� cicho pod nosem. Zarzucaj�c ty�em na mokrym bruku, skr�ci� w prawo i skierowa� Madame Schumann-Heink w g�r� wjazdu na parking. Na szczycie podjazdu wydarzy�y si� dwie istotne rzeczy: Pierce/Harlow schwyci� go za szyj�, a Madame Schumann-Heink pogodnie wyskoczy� bieg - jej najstarsza sztuczka, zawsze u�ywana w najrozs�dniejszym momencie - i mikrobus zacz�� toczy� si� do ty�u. Farrell ugryz� Pierce'a/Harlowa w przedrami�. Zaciskaj�c z�by, zdo�a� jeszcze jako� silnym szarpni�ciem wrzuci� wsteczny bieg i pos�a� volkswagena na o�lep z powrotem na ulic�, tu� za kamperem, ale prosto w barykad� z drewnianych koz��w, os�aniaj�c� wyboje. Lutnia, b�agam, niech to licho. Tylne �wiat�o rozprys�o si�, a Pierce/Harlow i Farrell z krzykiem zwolnili u�cisk. Madame Schumann-Heink ponownie wskoczy�a na luz. Farrell odepchn�� Pierce'a/Harlowa, szpera� przez chwil� d�wigni� w poszukiwaniu drugiego biegu, kt�ry nigdy nie by� dok�adnie tam, gdzie powinien i wdusi� gaz.
Madame Schumann-Heink, kt�ra normalnie potrzebowa�a wiatru w ogon i dw�ch dni uprzedzenia, by rozp�dzi� si� do pi��dziesi�ciu mil na godzin�, tym razem mkn�a sze��dziesi�tk�, nim jeszcze dotarli do Gonzales. Pierce/Harlow wybra� ten w�a�nie moment na ponowny atak, co okaza�o si� niefortunne, poniewa� Farrell wszed� w�a�nie na pe�nym gazie w zakr�t, pokonuj�c go na dw�ch ko�ach. Pierce/Harlow wyl�dowa� na kolanach Farrella z no�em osobliwie wtulonym pod pach�.
- Lepiej, �eby� przyj�� t� prac� przy komputerach - powiedzia� Farrell. P�dzili Gonzales z powrotem, w kierunku autostrady. Pierce/Harlow wypl�ta� si�, otar� krwawi�ce usta i skierowa� n� we w�a�ciw� stron�.
- D�gn� ci� - powiedzia� zdesperowany. - Przysi�gam na Boga.
Farrell nieco zwolni�.
- Widzisz ten filar, ten z tablic�? - zapyta�, wskazuj�c na zbli�aj�cy si� rozjazd. - Tak? Zastanawia�em si� w�a�nie, czy zdo�a�by� wyrzuci� n� przez okno, nim w niego uderz�? - U�miechn�� si� przez zaci�ni�te usta w nadziei, �e przypomina syfilityka odbieraj�cego prognoz� pogody z Alfa Centauri swoj� protez� z�bow� i doda� pogodnie: - Jej opony s� �yse, hamulce zapowietrzone, a z ciebie zaraz zostanie mokra plama na siedzeniu.
N� odbi� si� od filaru, gdy Farrell skr�ci� w bok. Kierownica trz�s�a si� i dr�a�a w jego d�oniach niczym z�owiona ryba, tylne opony wyda�y przejmuj�cy pisk. Przy braku wstecznego lusterka pojawienie si� starego zielonego kabrioletu, kt�ry skr�caj�c szale�czo, usi�owa� trzyma� si� drogi, by�o jak nag�y cios maczug�. Samoch�d �lizga� si� w kierunku mikrobusu niczym asteroid powoli przyci�gany przez niemi�osiern� mas� wi�kszej planety. By� taki moment, �e dla Farrella nie istnia�o nic poza podwodn� oci�a�o�ci� ruch�w twarzy kierowcy, marszcz�cej si� bezg�o�nie z przera�enia pod wielkim puszkowatym he�mem, ci�kimi z�otymi �a�cuchami i ozdobami sp�ywaj�cymi kaskadami po r�owawym ciele kobiety siedz�cej obok niego, rozetk� rdzy wok� klamki i mieczem w d�oni ciemnosk�rego m�czyzny z tylnego siedzenia. Zdawa�o si�, �e chcia� odparowa� atak Madame Schumann-Heink. Potem Farrell rozci�gn�� si� jak d�ugi na kierownicy i z ca�ej si�y obr�ci� j� w prawo. Mikrobus z piskiem opon skr�ci� ostro wok� nast�pnego filaru, ostatecznie zatrzymuj�c si� z trzaskiem tu� za kabrioletem, kt�ry odzyska� ju� r�wnowag� i pogna� w kierunku zatoki. Farrell widzia�, jak czarnosk�ry m�czyzna wymachiwa� we mgle mieczem niczym zdobywca, dop�ki samoch�d nie znikn�� na podje�dzie biegn�cym do autostrady.
Farrell odetchn��. U�wiadomi� sobie, �e Pierce/Harlow wrzeszczy ju� od jakiego� czasu, trz�s�c si� i kul�c na pod�odze. Farrell zgasi� silnik.
- Sko�cz z tym - powiedzia� - tam jest radiow�z. - Sam te� dygota�, zastanawiaj�c si� czy tamten podniesie r�ce.
Nie nadje�d�a� �aden radiow�z, ale Pierce/Harlow przesta� zawodzi� tak nagle jak dziecko, po�ykaj�c �zy i ocieraj�c twarz r�kawem.
- Jeste� szalony. Jeste� naprawd� szalony. - G�os �ama� mu si� w p�aczliwej czkawce.
- Pami�taj o tym - powiedzia� z naciskiem Farrell. - Spr�buj tylko wysi��� po n�, a rozjad� ci�.
Pierce/Harlow cofn�� szybko r�k� od drzwi i wlepi� w niego wytrzeszczone oczy. Farrell zignorowa� go, czekaj�c, by przesta�o mu wirowa� przed oczyma i ust�pi�y dreszcze wstrz�saj�ce cia�em. Potem uruchomi� ponownie Madame Schumann-Heink i skr�ci� powoli, rozgl�daj�c si� ostro�nie na wszystkie strony. Pierce/Harlow chcia� protestowa�, ale Farrell uprzedzi� go.
- B�d� cicho. Mam ci� dosy�. Po prostu b�d� cicho.
- Dok�d jedziesz? - chcia� wiedzie� Pierce/Harlow. - Je�li my�lisz, �e zabierzesz mnie na policj�...
- Krew mnie zalewa - powiedzia� Farrell. - Pierwszego tutaj od dziesi�ciu lat ranka nie mam zamiaru sp�dzi� z tob� na posterunku. Uspok�j si�, a podrzuc� ci� do szpitala. Obejrz� ci tam j�zyk.
Pierce/Harlow zawaha� si�, potem usiad� z powrotem, obmacuj�c usta i ogl�daj�c palce.
- Pewnie b�d� mnie musieli szy� - rzuci� oskar�ycielsko. Farrell jecha� na niskim biegu, ws�uchuj�c si� z uwag� w nowe zgrzytliwe d�wi�ki dobiegaj�ce spod samochodu.
- Przy odrobinie szcz�cia. Ja pewnie b�d� musia� zaszczepi� si� przeciwko w�ciekli�nie.
- Nie mam �adnego ubezpieczenia - powiedzia� Pierce/Harlow.
Farrell uzna� za rozs�dne nie odpowiada� i skr�ci� ostro w lewo na ulic� Paige, przypominaj�c sobie nagle, �e gdzie� tu powinna by� klinika. Pami�ta� spokojn�, deszczow� noc, bardzo podobn� do tej, gdy zaci�gn�� Clawhammera Perry Browna na pogotowie, wrzeszcz�c w przekonaniu, �e cia�o Perry'ego z ka�d� chwil� robi si� ch�odniejsze na jego plecach. Stary chudzielec Clawhammer. Samochodowy z�odziej, wspaniale graj�cy na banjo, najwi�kszy z prawdziwie niezno�nych nieprzyjemniak�w, jakich spotka�em. I Wendy na tylnym siedzeniu, kln�c� cala drog�, poniewa� to ona go rzuci�a, m�wi�c, �e �lubu nie b�dzie. Och Bo�e, to by�y czasy, to by�y czasy. Postanowi� opowiedzie� Benowi o Perrym Brownie, gdy dojedzie tam, gdzie jecha�. Potem si� rozty�, tak m�wili.
Gdy zatrzyma� si� przed klinik�, na niebie wida� ju� by�o szaromusztardow� plam�, wychylaj�c� si� zza cynowego r�bka. Obcy by to przegapi�, ale Farrell nadal potrafi� rozpozna� �wit w Avicennie. Odwr�ci� si� do Pierce'a/Harlowa przygarbionego przy drzwiach. Mia� zamkni�te oczy i palce w ustach.
- No c�, by�o mi naprawd� przyjemnie.
Pierce/Harlow wyprostowa� si�, spogl�daj�c to na Farrella, to na klinik�. Usta mia� paskudnie opuchni�te, ale zaczyna� mu ju� wraca� fason; odzyskiwa� rumie�ce pewno�ci siebie niczym jaszczurka, kt�rej wyrasta nowy ogon.
- Na lito�� bosk�, g�upio b�d� wygl�da�, zjawiaj�c si� tam z przegryzionym j�zykiem. - Powiedz, �e zaci��e� si� przy goleniu - doradzi� mu Farrell. - Powiedz im, �e ca�owa�e� si� z psem Baskervillow. �egnaj.
Pierce/Harlow kiwn�� potulnie g�ow�.
- Zabior� tylko swoje graty.
Podni�s� si� i przecisn�� obok Farrella, kt�ry nie spuszcza� go z oka. Ch�opak wzi�� sw�j sweter i niespiesznie gmera� w poszukiwaniu autentycznej greckiej rybackiej czapki oraz kieszonkowego odtwarzacza. Farrell, schylaj�c si� po sw�j portfel, us�ysza� nagle s�odki brz�k. Wyprostowa� si� szybko, skrzypi�c przy tym niczym skrzynia bieg�w Madame Schumann-Heink.
- Przepraszam - powiedzia� ch�opak. - To chyba twoja mandolina? Naprawd� przepraszam. - Farrell poda� mu plecak, a on otworzy� przesuwane drzwi, chc�c wysi���. Wtem zatrzyma� si� i obejrza�. - Dzi�kuj� bardzo za podwiezienie, jestem bardzo wdzi�czny. Mi�ego dnia.
Farrell pokr�ci� g�ow� w bezradnym zdumieniu.
- Cz�sto to robisz? Pytam z ciekawo�ci.
- Nie �yj� z tego, je�li to mia� pan na my�li. - Pierce/Harlow m�wi� jak golfiarz broni�cy swego statusu amatora. - To bardziej jak hobby, prawd� powiedziawszy. Rozumiesz, tak jak niekt�rzy zajmuj� si� fotografi� podwodn�. To mnie rajcuje.
- Nie wiesz, jak to si� robi - powiedzia� Farrell. - Nie wiesz nawet, co powiedzie�. Musisz si� jeszcze wiele nauczy�.
Pierce/Harlow wzruszy� ramionami.
- To mnie rajcuje. Wyraz ich twarzy, gdy w ko�cu zacznie to do nich dociera�. To prawdziwy na��g, wiedzie�, �e nie jestem tym, za kogo mnie uwa�aj�. Co� jak Zorro. - Zeskoczy� na kraw�nik, odwr�ci� si� i pos�a� Farrellowi niemal tkliwy u�miech, jakby ��czy�a ich jaka� dawna, prze�yta wsp�lnie przygoda. - Powiniene� spr�bowa� - doda�. - Praktycznie i tak ju� pan to robi. Prosz� na siebie uwa�a�, panie Farrell.
Zasun�� ostro�nie drzwi, nim powl�k� si� w kierunku kliniki. Farrell wrzuci� bieg i w��czy� Madame Schumann-Heink w g�stniej�cy ruch, kt�ry zaczyna� si� o wiele wcze�niej, ni� pami�ta� z dawnych lat. No i co wy na to? Wtedy wszyscy mieszkali na Parnell i spali do po�udnia. Uzna�, �e bez wzgl�du na to, co Madame Schumann-Heink ci�gn�a, nie urwie si� to przed dotarciem do domu Bena, podobnie jak my�li o wydarzeniach ostatniej p�godziny. Sk�r� mia� sztywn� od zasch�ego potu; w g�owie pulsowa�o mu przy ka�dym uderzeniu serca. Volkswagen cuchn�� skarpetkami, kocami i zimn� chi�szczyzn�.
Jad�c na p�noc Alej� Gould - gdzie u licha jest �lepy Zau�ek? Nie m�g� przecie� znikn��, wszyscy tam si� bawili, musia�em go przegapi� - pozwoli� sobie na rozwa�enie, cho� z pewn� ostro�no�ci�, sprawy zielonego kabrioletu. W�wczas jego umys� - niezw�ocznie opu�ciwszy miasto, nie zostawiaj�c adresu dla korespondencji, a jedynie tych znu�onych, cynicznych frajer�w, jego nerwy i odruchy, dla uregulowania po raz kolejny jego d�ug�w i op�aty pocztowej - nie zarejestrowa� niczego poza wielkim he�mem kierowcy, zabawkowym mieczem czarnosk�rego m�czyzny - czy to by�a zabawka? - i kobiet� ubran� jedynie w z�ote �a�cuchy. Ale czarnosk�ry mia� na sobie co� w rodzaju p�aszcza, nied�wiedzi� sk�r�? A gdy stary gruchot pop�dzi� dalej, z tylnego siedzenia mign�y mu, niczym p�omienie we mgle, aksamitne p�aszczyki, sztywne bia�e kryzy i pi�ra. Bez w�tpienia Powitalny W�z Avicenny. Ta w �a�cuchach musia�a by� z Rdzennych C�r.
Gould by�a d�ug� ulic�. Ci�gn�a si� z jednego kra�ca Avicenny prawie na drugi i skutecznie oddziela�a dzielnic� student�w i wzg�rza za ni� od gor�cych, czarnych r�wnin. Farrell jecha� dalej. Komisy samochodowe ust�pi�y miejsca sklepom z antykami, a te biurowcom i domom towarowym - cholera, co sta�o si� z tym fajnym starym targiem rybnym? - a te z kolei parterowym i pi�trowym drewnianym domom, bia�ym, niebieskim i zielonym, z zewn�trznymi schodami. W wi�kszo�ci by�y to stare domki i w zimnym powietrzu poranka przypomina�y �odzie porzucone na pla�y; wyp�yni�cie nimi w morze na pewno by�o zbyt ryzykowne. Na po�udniowo-zachodnim rogu Ortega przez chwil� wstrzyma� oddech, ale szary, brzuchaty, pokryty rybi� �usk� dom znikn��, jego miejsce zaj�� bar szybkiej obs�ugi.
Przez czas, gdy tu mieszka�em, usi�owali zakwalifikowa� go do rozbi�rki: Wci�� tak samo niezdatnym do �eglugi, po�eglowa�em na pe�ne morze. Ellen. Nawet po tak d�ugim czasie ostro�nie dotkn�� j�zykiem tego imienia, jak bol�cego z�ba, ale nic si� nie sta�o.
Ben mieszka� przy ulicy Scotia nieco ponad cztery lata, prawie od czasu przeprowadzki z Nowego Jorku. Farrell nigdy dobrze nie zna� tych okolic i jecha� na wyczucie, skr�ci� w prawo na Iris i s�odko namawia� Madame Schumann-Heink do wspinaczki po niskich, stromych wzg�rzach. Po kolejnej przecznicy domy zmieni�y si�, sta�y si� wi�ksze i ciemniejsze, z kalifornijskimi werandami krytymi gontem. Im wy�ej wje�d�a�, tym domy by�y dalej cofni�te od ulicy, trzyma�y si� cienia sekwoi i eukaliptus�w z wyj�tkiem kilku ogrodze� w jaskrawych barwach. Nie ma chodnik�w. Nie potrafi� sobie wyobrazi� Bena w miejscu bez chodnik�w.
W ko�cu odnalaz� dom. Niebo nadal by�o zachmurzone, ale dalej w g�r� ulicy s�o�ce ju� myszkowa�o w winoro�lach i krzakach, �asi�o si� do bugenwilli. Scotia by�a krzaczast�, zmierzwion� d�ungl�, wij�c� si� i pofa�dowan� niczym kozia �cie�ka - ulica stworzona dla powoz�w, pocztowych karet i furgon�w lodziarzy, gdzie Madame Schumann-Heink i zje�d�aj�cy buick przeciska�y si� obok siebie na zakr�cie, jak walcz�ce koz�y. W odr�nieniu od zadbanych trawnik�w i ogrod�w na zboczach w dole, zaro�la Scotii by�y zmys�owo bezczelne, przelewa�y si� przez dachy gara��w i kamiennych murk�w, ��cz�c posiad�o�ci w wyzywaj�ce nie�lubne zwi�zki. Daleko od Czterdziestej Sz�stej i Dziesi�tej Alei, ch�opie.
Rozpozna� dom po opisach z list�w Bena. Jak wi�kszo�� jego s�siad�w, by� star�, solidn�, pi�trow� budowl�, przywodz�c� na my�l bizona zrzucaj�cego zimowe futro. Tym, co czyni�o go na Scotii wyj�tkowym, by� daszek, kt�ry bieg� wok� ca�ego domu, dostatecznie szeroki i p�aski, by dwoje ludzi mog�o nim spacerowa� wygodnie obok siebie. �Najwyra�niej go��, kt�ry to budowa�, mia� zamiar postawi� pagod� - pisa� Ben. - Zabrali go nim zd��y� pozagina� do g�ry rogi�.
Farrell zaparkowa� samoch�d i wgramoli� si� na ty�, by wyci�gn�� lutni�. W�wczas odkry�, �e znik� jego sprz�t do gotowania. W�ciek�o��, jakiej nie dozna� w czasie ca�ego zaj�cia, szybko ust�pi�a miejsca fascynacji i zdumieniu tym, jak ch�opakowi uda�o si� na jego oczach zw�dzi� co� tak du�ego. Elektryczna maszynka do golenia te� znikn�a. Farrell usiad� na pod�odze z wyci�gni�tymi nogami i zacz�� si� �mia�.
Po chwili wyci�gn�� z k�ta lutni�.
- Chod�, skarbie - powiedzia�. L�ka� si� zdj�� p��tno i plastikowe powijaki, by sprawdzi� uszkodzenia. Wysiad� z samochodu i zaraz zacz�� kicha� od �askocz�cego go w nosie zapachu mokrego ja�minu i rozmarynu.
Ponownie spojrza� na dom - ptasie budki, niech to diabli - odwr�ci� si� i przeszed� wolno w�sk� ulic�, by spojrze� w d� na wzg�rza Avicenny.
Zatoka zajmowa�a p� widnokr�gu, pomarszczona i nie�wie�a jak prze�cierad�o w motelu. W oddali, pod mostem San Francisco, znieruchomia�o kilka �agli, wy�ania�y si� z mg�y niczym myd�o z piany. Z tego miejsca w blasku s�o�ca pole widzenia przes�ania�y mu wierzcho�ki drzew i szczyty dach�w, ale dostrzega� uniwersyteck� dzwonnic� z czerwonej ceg�y i plac, gdzie po raz pierwszy spotka� Ellen, gdy namawia�a do szach�w studenta pierwszego roku. A je�li to jest r�g Serry i Fox, to tamto okno musi nale�e� do pizzerii, kt�rej patronowa� Niko�aj Bucharin. Dwa lata kelnerowania i rozp�dzania b�jek, a zawsze myli�em go z tym drugim, Bakuninem. Jedynym dostrzegalnym ruchem by�o zielone migni�cie tramwaju sun�cego po nizinie i znikaj�cego co jaki� czas pomi�dzy nagimi, pastelowymi dachami, kt�re wydawa�y si� zachodzi� jeden na drugi, jak li�cie wodnych lilii, a� po autostrad�. Farrell wspi�� si� na palce, wypatruj�c Blue Zoo, wiktoria�sk� brodawk� w kolorze indygo, gdzie on, Clawhammer Perry Brown i korea�skie trio smyczkowe przez prawie trzy miesi�ce za darmo mieszkali na ostatnim pi�trze, nim impreza na dole dobieg�a ko�ca i w�a�ciciel ich zauwa�y�. Czy mi si� to wszystko przy�ni�o, tamci ludzie, tamte czasy? Co teraz si� zacznie?
Wybrukowan� pniakami �cie�k� ruszy� do domu Bena. Po drodze odwin�� lutni� i poczu� w do�ku ucisk z wdzi�czno�ci, �e jest ca�a. Usiad� na schodach ganku, jak zwykle zdumiony widokiem swej d�oni na z�ocistym �uku instrumentu, wstrzymuj�c oddech, jakby jego d�o� dotyka�a nagiego biodra kobiety. Przytuli� lutni� ostro�nie. Struny westchn�y, cho� ich jeszcze nie tkn��.
- Chod�, skarbie - powiedzia� i zacz�� �Mounsiers Almaine�. Gra� zbyt szybko, ale nie pr�bowa� zwolni�. Potem zagra� pawan� Dowlanda*,[* John Dowland - �yt w latach 1563 - 1626, angielski lutnista i kompozytor] a potem ponownie �Mounsiers Almaine�, tym razem w�a�ciwie. Lutnia nagrza�a si� w s�o�cu i pachnia�a cytrynami.
2.
- Ty zapewne jeste� Joe Farrell - powiedzia�a stara kobieta.
Potem, w dziwnych chwilach i miejscach, lubi� rozmy�la� o momencie ich pierwszego spotkania. Nie pami�ta� ju� �adnych szczeg��w, poza tym �e ka�de z nich co� do siebie kurczowo przyciska�o - Farrell swoj� lutni�, a Sia pasek znoszonej, b��kitnej sukni, zebranej ciasno pod ci�kimi piersiami. Zapami�ta� jednak ow� natychmiastow� pewno��, �e spotka� w�a�nie starego przyjaciela lub bardzo cierpliwego, wa�nego wroga. Zdawa� sobie spraw�, �e to tylko jego wymys�. Ale czu� si� nieswojo, wyobra�aj�c sobie, �e nie wie, kim by�a Sia.
- Poniewa�, je�li nim nie jeste� - ci�gn�a dalej - nie mam powodu, by sta� o sz�stej rano na werandzie i s�ucha� lutni obcego grajka. Wi�c je�li jeste� Joe Farrell, to wejd� i zjedz �niadanie. W przeciwnym wypadku wracam do ��ka.
Nie by�a wysoka ani bardzo stara. Ben niewiele pisa� o niej w swych listach i w pierwszej chwili Farrell mia� wra�enie, �e stoi nad nim wielki, senny monolit, menhir w znoszonym flanelowym p�aszczu k�pielowym. Kiedy jednak wsta�, stwierdzi�, �e kobieta o szerokiej twarzy i nieostrych rysach nie mia�a wi�cej ni� sze��dziesi�tk�. Jej smag�a sk�ra by�a niemal bez zmarszczek, a szare oczy bystre, czyste i w�adczo smutne. Cho� cia�o mia�a niezdarne jak u pos�ugaczki - bez talii, kr�tkonogie, o roz�o�ystych biodrach, brzuchate jak ksi�yc - to porusza�a si� ze zdyscyplinowan� �wawo�ci� cyrkowego linoskoczka, nawet w bamboszach przypominaj�cych kup� ub�oconych k�ak�w. P�aszcz k�pielowy by� na ni� za d�ugi i Farrell z lekkim dreszczykiem u�wiadomi� sobie, �e musia� to by� p�aszcz Bena.
- Ty jeste� Sia - powiedzia�. - Athanasia Sioris.
- Och, wiem o tym - odpar�a - nawet o tak wczesnej porze. A co z tob�? Zdecydowa�e� ju� czy jeste� Farrellem?
- Jestem Farrell - przyzna� - ale i tak mo�esz wr�ci� do ��ka. Nie chcia�em ci� obudzi�.
W�osy kobiety by�y g�ste, do�� grube, siwe i ciemne niczym zimowy �wit. Sp�ywa�y jej na plecy, zebrane nie wst��k�, ale guzowat� srebrn� obr�czk�. Jej oczy prawie nie mia�y bia�ek. Farrell widzia�, jak �renice oddycha�y wolno w porannym blasku. Spoczywa�y na nim ca�ym swym ci�arem, taksuj�c jego si��, jak bokser os�aniaj�cy si� rozwa�nie na pocz�tku walki.
- Czy ja si� ciebie l�kam? - zapyta�a.
- Kiedy Ben napisa� mi o tobie po raz pierwszy, pomy�la�em, �e masz najpi�kniejsze imi� na �wiecie. I nadal tak uwa�am, by� mo�e wyj�wszy kobiet� o imieniu Electa Arenal de Rodriguez. Co niewiele zmienia.
- Czy ja si� ciebie l�kam? - ponownie spyta�a Sia. - Czy te� ciesz� si�, �e ci� widz�? - G�os mia�a niski i chrapliwy, z ledwie wyczuwalnym greckim akcentem. Nie by� nieprzyjemny, ale te� nie �agodny. Farrell nie potrafi� wyobrazi� sobie tego g�osu dokuczaj�cego, pocieszaj�cego, pieszczotliwego - Chryste, ona jest starsza od jego matki - czy m�wi�cego k�amstwa. Ten g�os pasowa� jedynie do zadawania dra�liwych pyta� bez bezpiecznych odpowiedzi.
- Nikt nigdy si� mnie nie obawia�. Wspaniale by by�o gdyby� si� l�ka�a, ale naprawd� tego nie oczekuj� - powiedzia�.
Przygl�da�a mu si�, ale rzecz nie by�a w tym, �e pos�pne spojrzenie nagle skierowa�o si� czy skupi�o na nim, to by�o bardziej tak, jakby uda�o mu si� przyci�gn�� uwag� lasu lub wielkiej wody.
- Czego oczekujesz?
Farrell odwzajemni� jej spojrzenie ze spokojn� nieruchomo�ci�. By� zbyt zm�czony i niepewny, by cho�by wzruszy� ramionami.
- No c�, wejd� - powiedzia�a Sia. - Dzie� dobry.
Odwr�ci�a si�. W tej samej chwili Farrell poczu�, �e ogarnia go dziwna pustka, jakby nagle poczu� powiew jesiennego wiatru porzucenia i straty, wiej�cego z jego dzieci�stwa, kiedy wszystkie smutki by�y r�wnie wielkie i przychodzi�y, i znika�y, nigdy nie t�umacz�c si�. Uczucie to jednak zaraz min�o i wszed� do domu za kobiet� w �rednim wieku, w niebieskim p�aszczu k�pielowym, stawiaj�c� ci�ko nogi, kt�re pewnie mia�y �ylaki.
Dom Sii to jaskinia - napisa� mu trzy lata temu Ben. Mieszka� z ni� ju� wtedy od ponad roku. - Ko�ci pod nogami, ma�e drapie�niki przemykaj� w mroku, ogie� pozostawia t�uste plamy na �cianach. Wszystko pachnie kurz� krwi� i schn�cymi sk�rami.
Ale tego dnia Farrell owi wydawa�o si�, �e dom by� jak zielone drzewo, a pokoje jak konary, wysokie, jasne, pe�ne pomruk�w, jakie wydaje drewno w s�o�cu. Sta� w salonie, kt�rego sufit z podpalanych desek przypomina� pud�o jego lutni. By�y w nim ksi��ki i du�e okna; lustra i maski, ma�e, grube dywaniki, i meble jak drzemi�ce zwierz�ta. Przed kominkiem sta�y szachy na niskim, odlanym z metalu stoliku. Figury z drewna, o zatartych od u�ywania kszta�tach, przypomina�y tralki schod�w. Farrell dostrzeg� w k�cie wysoki, stary fonograf, kt�ry sta� obok wiklinowego kosza pe�nego trawy pampasowej i zardzewia�ych w��czni.
Sia zaprowadzi�a go do ma�ej kuchni. Usma�y�a mu jajecznic� i zaparzy�a kaw�, pracuj�c zr�cznie smag�ymi, grubymi d�o�mi. Niewiele przy tym m�wi�a i nie spogl�da�a na niego. Gdy sko�czy�a, postawi�a talerze na stole i usiad�a naprzeciwko Farrella, opieraj�c brod� na pi�ciach. Przez chwil� szare oczy - czyste i bezlitosne jak brylanty - przygl�da�y mu si� ze szczer�, osobist� wrogo�ci�, kt�ra zdawa�a si� przenika� go do szpiku ko�ci. Potem Sia u�miechn�a si�, a on odetchn�� i u�miechn�� si� do niej.
- Przepraszam - powiedzia�a. - Czy mo�emy cofn�� ostatnie pi�tna�cie minut?
Farrell z powag� kiwn�� g�ow�.
- Pod warunkiem, �e zostawisz jajka.
- Przestraszeni kochankowie s� obrzydliwi - doda�a. - Przez ca�y tydzie� by�am okropna dla Bena z twojego powodu.
- Dlaczego? M�wisz jak papie� przyjmuj�cy Huna Attil�. Czym zas�u�y�em sobie na ten paniczny strach?
Sia u�miechn�a si� ponownie, ale g��bokie, tajemnicze rozbawienie znikn�o.
- M�j drogi - odezwa�a si� - nie potrafi� powiedzie�, na ile zwyczajny jeste� takich sytuacji, ale z ca�� pewno�ci� powiniene� wiedzie�, �e nikt naprawd� z rado�ci� nie wita starego, najlepszego przyjaciela. Nie wiedzia�e� o tym?
Farrell poczu� dotyk promieni s�onecznego �wiat�a, kt�re pad�y na niego, gdy Sia pochyli�a si� ku niemu.
- Najstarszy przyjaciel, by� mo�e - odpar�. - Najlepszy, nie wiem. Nie widzia�em Bena od siedmiu lat, Sia.
- W Kalifornii najstarszy jest najlepszy - odpowiedzia�a. - Ben ma tu dobrych przyjaci�, ludzi z uniwersytetu, ludzi, kt�rzy troszcz� si� o niego, ale tutaj nikt go nie zna, z wyj�tkiem mnie. A teraz ty si� zjawiasz. To bardzo g�upia sytuacja.
- Rzeczywi�cie. - Farrell si�gn�� po mas�o. - Teraz ty jeste� najlepszym przyjacielem Bena, Sia.
Do kuchni wszed� wielki wilczur, suka. Zaszczeka�a na go�cia dla porz�dku, po czym po�o�y�a mu �eb na kolanach. Z pyska pociek�a jej �linka. Farrell da� jej troch� jajecznicy.
- Zna�e� go jeszcze jako trzynastolatka. Ja nie potrafi� go sobie nawet takim wyobrazi�. Jaki by�?
- Mia� wysokie, g�adkie czo�o - powiedzia� Farrell - i zwyk�em wo�a� na niego Gumowe Wargi. - Sia zacz�a si� cichutko �mia�. Jej �miech by� tak cichy, �e ledwie go s�ysza�; igra� na kra�cach jego zmys��w niczym pie�� wieloryba. - P�ywa� jak szatan i by� z niego naprawd� marny aktor. W �redniej szkole pom�g� mi jednego roku przej�� z trygonometrii, a nast�pnego z chemii. Pr�bowa�em go roz�miesza� na matmie g�upimi minami. Na pocz�tku szko�y zmar� mu ojciec. Nie znosi� mojej zimowej czapki w kratk� i z nausznikami. Uwielbia� Judy Garland, Joego Williamsa i ma�e kluby nocne, w kt�rych dawano przedstawienie dla pi�ciu ludzi. To rzeczy, kt�re pami�tam, Sia. Nie zna�em go. My�l�, �e on mnie zna�, ale ja by�em zbyt zaj�ty k�opotami ze swoimi pryszczami.
Sia nadal si� �mia�a. Wyraz jej twarzy, podobnie jak jej �miech, zdawa�y si� by� cz�ci� jakiego� innego, opiesza�ego j�zyka, w kt�rym wszystko, co rozumia�, znaczy�o co� innego.
- Ale mieszkali�cie razem, p�niej, w Nowym Jorku - powiedzia�a. - Grali�cie razem, a nic bardziej nie zbli�a. Widzisz, jak B�g, jestem zazdrosna o ka�dego, kto by� przede mn�. Czasami potrafi� by� nawet zazdrosna o jego matk� i ojca.
Farrell pokr�ci� g�ow�.
- Nie, nie jeste�. Nie uwa�am si� za najbystrzejszego, ale widz�, �e si� ze mn� bawisz. Zazdro�� nie jest twoim problemem.
- Uspok�j si�, Briseis - rzuci�a ostro Sia.
Owczarek zostawi� Farrella i podbieg� do niej, mlaskaj�c j�zorem. Sia pie�ci�a pysk psa, ani na chwil� nie spuszczaj�c oczu z Farrella.
- Nie - powiedzia�a. - Nie jestem zazdrosna o nic, co o nim wiesz, ani co z nim robi�e�. Boj� si� tylko tego, co z sob� sprowadzasz. - Farrell poczu� przemo�n� ch�� odwr�cenia si�. Wydawa�o si�, �e ona rzeczywi�cie widzi za jego plecami jakiego� pos�pnego towarzysza. - Bycie m�odym - wyja�ni�a. - On zapomnia�, jaki jest m�ody. Nic w tym tak nie pomaga, jak uniwersytet. Nigdy nie usi�owa�am go postarza�, nigdy, ale pozwoli�am mu zapomnie�.
- Ben zawsze by� troch� stary - odpar� Farrell. - Nawet gdy strzela� ze spinaczy. S�dz�, �e ty musisz by� m�odsza od Bena.
Rozbawienie wr�ci�o. I tym razem dziwnie niestosownie by�o patrze�, jak zmienia� si� wyraz jej oczu.
- Od czasu do czasu - powiedzia�a. Suka stan�a nagle na tylnych �apach, opieraj�c przednie na jej kolanach i przycisn�a pysk do jej policzka. Teraz obie spogl�da�y na Farrella z tym samym wyrazem nieprzeniknionego rozbawienia, tyle �e Sia mia�a usta zamkni�te. Farrell odwr�ci� wzrok i spojrza� przez okno na d�by za domem. W szybie nie by�o odbicia jego twarzy, jedynie postaci siedz�cej naprzeciwko niego. Mia�a roz�o�yste, kamienne cia�o kobiety i u�miechni�t� psi� mord�.
Ta wizja trwa�a kr�cej ni� jego oczy zd��y�y zarejestrowa�, a umys� zboczy� na manowce. Gdy ponownie si� odwr�ci�, Briseis chcia�a dobra� si� do mas�a i Sia zepchn�a j� na pod�og�.
- Jeste� ranny.
W jej g�osie nie by�o niepokoju ani �ladu troski. Wydawa�a si� nawet nieco ura�ona. Farrell spojrza� na siebie. Po raz pierwszy zauwa�y�, �e r�kaw koszuli mia� rozszarpany od mankietu po �okie�, a brzegi rozdarcia pokrywa�y rdzawe plamy.
- A, to tylko zadrapanie - powiedzia�. - Zawsze chcia�em mie� okazj�, by tak powiedzie�. - Ale Sia ju� by�a przy nim i podwija�a mu r�kaw, pomimo jego szczerych protest�w. - Pi�te Prawo Farrella: Nie ogl�daj, a nie b�dzie tak bola�o.
Rana by�a d�ugim, p�ytkim rozci�ciem, czystym i nieskomplikowanym. Farrell opowiedzia� jej o Pierce'u/Harlowie, ostro�nie obracaj�c ca�e to nieprawdopodobne zdarzenie w niewinne, idiotyczne ba j durzenie, podczas gdy ona obmy�a mu rami�, a potem zabanda�owa�a. Im bardziej usi�owa� j� roz�mieszy�, tym bardziej napi�te i szorstkie by�y ruchy jej d�oni. Nie potrafi� powiedzie�, czy to z sympatii, zrozumienia, czy tylko pogardy dla jego g�upoty. Trajkota� dalej z bezradnym przymusem, dop�ki nie sko�czy�a i nie wsta�a, mrucz�c co� przy tym pod nosem. Farrell pocz�tkowo my�la�, �e m�wi�a po grecku.
- Co? - zapyta�. - Co powinna� wiedzie�?
Kiedy odwr�ci�a si�, stwierdzi� z oszo�omieniem, �e ta dziwna, korpulentna kobieta by�a w�ciek�a na sam� siebie, tak mocno i nieprzejednanie, jakby Pierce/Harlow by� jej osobist� odpowiedzialno�ci�, wytworem jej bezmy�lnego dzia�ania. Jej szare oczy pociemnia�y do koloru asfaltu, a w porannej beztrosce kuchni zapachnia�o dalek� burz�.
- To m�j dom - powiedzia�a. - Powinnam by�a wiedzie�.
- Co wiedzie�? - dopytywa� si� ponownie. - �e wystawi� r�k� na jaki� chrzaniony, bandycki n�? Sam tego nie wiedzia�em, sk�d ty mia�a� wiedzie�? - Ale ona sta�a nadal, kr�c�c g�ow� i spogl�daj�c na Briseis, kt�ra kuli�a si� i skamla�a.
- Nie na zewn�trz - odezwa�a si� do psa. - Ju� nie, to min�o. Ale to jest m�j dom. - Pierwsze s�owa opad�y cicho jak li�cie; ostatnie zaskrzypia�y jak szad�. - To jest m�j dom.
- M�wili�my o Benie - powiedzia� Farrell. - O tym, �e jest starszy od ciebie. W�a�nie o tym rozmawiali�my. - Zdawa�o mu si�, �e czuje, jak w ciszy wzbiera jej gniew, widzi, jak pi�trzy si� wok� nich w wielkich zaspach i pasmach statycznej elektryczno�ci. Wpatrywa�a si� w niego, przygl�daj�c mu si�, jakby nieustannie oddala� si� od niej i w ko�cu pokaza�a drobne, bia�e z�by w ch�odnym �ladzie u�miechu.
- On lubi, �ebym by�a stara, z�o�liwa i sprytna - powiedzia�a. - Lubi to. Ale ja czasami czuj� si� jak... jak wied�ma, jak kr�lowa troll�w, kt�ra zaczarowa�a m�odego rycerza na swego kochanka, ale on nigdy nie mo�e us�ysze� pewnego s�owa. Ono nie jest magiczne, ot zwyk�e s�owo z kuchni lub stajni, ale je�li je us�yszy, porzuci j�. Pomy�l, jak b�dzie go strzec, nie przed magikami, ale przed ch�opcami stajennymi, nie przed pi�knymi ksi�niczkami, ale przed kucharkami. I co mo�e zrobi�? A cokolwiek by zrobi�a, na jak d�ugo to b�dzie? Wcze�niej czy p�niej zjawi si� kto� i powie do niego s�oma lub �cierka do naczy�. I co ona mo�e na to poradzi�?
Farrell zgi�� ostro�nie rami� i si�gn�� po raz drugi po lutni�.
- Niewiele. Przypuszczam, �e po prostu dalej b�dzie kr�low�. W dzisiejszych czasach cierpimy na niedob�r kr�lowych trolli i ka�dego innego rodzaju. Ludzie narzekaj� z tego powodu.
Sia wybuchn�a �miechem, ospa�ym, rozczochranym �miechem kobiety o poranku. Nagle byli tylko sami przy kuchennym stole, a w kuchni nie by�o nic poza s�onecznym blaskiem, psem i zapachem cynamonowej kawy.
- Zagraj mi - powiedzia�a.
I zagra� kilka kawa�k�w. Potem Sia chcia�a pos�ucha� o jego w�dr�wkach i rozmawiali po cichu o frachtowcach i �odziach rybackich, jarmarkach i karnawa�ach, o j�zykach i policji. Mieszka� w wielu miejscach, podobnie jak Sia, ale nigdy tak d�ugo, jak ona. By� na Syros, wyspie jej narodzin, kt�rej nie widzia�a od dzieci�stwa.
- D�ugo by�e� dla Bena legend�. Zgrywa�e� si� przed nim.
- Och, ka�demu to si� zdarza - odpar�. - Ludzkie marzenia id� z tym w parze. Moja w�asna legenda je�dzi�a po Malezji na rowerze, gdy ostatnio o niej s�ysza�em.
Oczy Sii znowu rozb�ys�y figlarnie.
- Osobliwy z ciebie jednak Odyseusz - powiedzia�a. - Wci�� miewasz te same przygody. - Farrell zamruga� z niepokojem oczyma. - Czyta�am twoje listy do Bena. Budzisz si� gdzie�, znajdujesz sobie jakie� g�upie zaj�cie, zawierasz kilka bardzo barwnych znajomo�ci, grasz swoj� muzyk� i czasami, w kt�rym� z list�w, pojawia si� kobieta. A potem budzisz si� gdzie indziej i wszystko zaczyna si� od pocz�tku. Lubisz takie �ycie?
Z czasem nauczy� si� przyjmowa� to za rzecz naturaln�, �w moment w rozmowie z Sia, gdy grunt delikatnie usuwa mu si� spod n�g, niczym stopie� lub kraw�nik, na kt�ry nie trafi� i niezmiennie traci� r�wnowag�, tak gwa�townie, jakby usi�owa� wyrwa� si� ze snu o spadaniu. Zaraz potem poczu�, �e si� czerwieni.
- Robi�, co robi� - powiedzia� z gniewn� oboj�tno�ci�. - Tak mi si� podoba.
- Tak? Jakie to smutne. - Wsta�a, by odnie�� naczynia do zlewu. Nadal �mia�a si� pod nosem. - My�l�, �e pozwalasz sobie jedynie na powierzchowne do�wiadczenia - rzek�a - jedynie na cienie. Zawsze zostawiasz najlepsze.
Lutnia, gdy j� podni�s�, westchn�a, jak budz�ce si� powoli zwierz�.
- To jest najlepsze - powiedzia�. Zacz�� gra� pawan� Narvaeza, z kt�rej transkrypcji na lutni� by� ogromnie dumny. Przejrzyste akordy p�yn�y powoli, dr��c i przemijaj�c mu pod palcami. W trakcie grania wszed� Ben, kiwn�li sobie g�owami, ale Farrell ci�gn�� dalej pawan� a� do jej raptownego ko�ca w delikatnie urwanym arpeggio. Potem od�o�y� lutni�, wsta� i wzi�� Bena w obj�cia.
- Hiszpa�ski barok - wyja�ni�. - Sporo tego gra�em przez ostatni rok. - Ben po�o�y� r�ce na ramionach Farrella i potrz�sn�� nim wolno, ale mocno. - Zmieni�e� si�.
- A ty wcale nie wygl�dasz inaczej - rzek� Ben. - Nie licz�c oczu.
Sia usiad�a i przygl�da�a im si�, zanurzywszy r�k� w sier�ci Briseis.
- To zabawne - powiedzia� cicho Farrell. - Twoje oczy nie zmieni�y si�.
Przygl�da� mu si� ostro�nie, urzeczony i prawdziwie zaniepokojony. Ben Kassoy, z kt�rym wyczekiwa� na autobusy w nowojorskim porannym �niegu, z wygl�du bardzo przypomina� delfina i w �r�cej wodzie szkolnego basenu porusza� si� r�wnie rozkosznie i frywolnie, jak ka�dy delfin. Na l�dzie potyka� si�, wysoki i oci�a�y, kr�tkowzroczny, osiad�y na mieli�nie tego nie�yczliwego �ywio�u. Ale teraz nosi� si� z zawzi�tym opanowaniem Sii. Szklista sk�ra sp�owia�a mu do twardej nieprzejrzysto�ci p��tna �aglowego, a kr�g�a twarz o przymru�onych oczach - z czo�em delfina, jego haczykowatym nosem i g�adko�ci� - zrobi�a si� tak surowa, samotna i pe�na tajemniczo�ci, jak zamek krzy�owc�w. Po siedmiu latach Farrell by� przygotowany na widok �ysiny i pierwszych siwych w�os�w, ale min��by t� twarz na ulicy, odwracaj�c si� potem ze zdumieniem i niedowierzaniem. Ben, starym przyzwyczajeniem, zacz�� gry�� zgi�ty palec i Farrell odruchowo go upomnia�:
- Nie r�b tego. Twoja matka tego nie cierpi.
- Skoro ty mo�esz trzaska� palcami u n�g w czasie lekcji, ja mog� �u� palec - powiedzia� Ben. Sia podesz�a cicho do niego i Ben obj�� j�. - To jest m�j przyjaciel, Joe - zwr�ci� si� do niej. - Zdejmowa� buty pod �awk� i wyczynia� z nogami okropne rzeczy. - Potem spojrza� na Farrella i poca�owa� j�, a ona przytuli�a si� do niego.
P�niej Sia posz�a si� ubra�, a Farrell zacz�� opowiada� Benowi o Pierce'u/Harlowie i zielonym kabriolecie, ale nie sz�o mu zbyt sk�adnie, bo nie spa� od trzydziestu sze�ciu godzin i wszystko naraz pcha�o mu si� na j�zyk. W po�owie schod�w, po drodze do go�cinnego pokoju, przypomnia� sobie, �e chcia� zagra� Benowi dwa nowe kawa�ki Luysa Milana, kt�rych si� w�a�nie nauczy�, ale Ben powiedzia�, �e to mo�e poczeka�.
- Mam o dziewi�tej zaj�cia i konsultacje. �pij dop�ki nie wr�c�, potem b�dziesz m�g� gra� nam ca�y wiecz�r.
- Kt�re z nich jest o dziewi�tej? - Farrell skuli� si� w ubraniu pod ko�dr�, s�uchaj�c Bena z zamkni�tymi oczyma.
- M�j uniwersalny dziwol�g. To wst�p do Eddy*,[* Edda - najstarszy zabytek literatury skandynawskiej, pochodz�cy z Islandii: 1. Edda starsza (tzw. Edda poetycka lub Edda Saemunda) - zbi�r pie�ni z IXXI w. O tematyce mitologicznej; 2. Edda m�odsza (tzw. Edda prozaiczna lub Edda Snorriego) - komentarz do mitologii skandynawskiej i zbi�r regu� poetyckich z cytatami dawnych pie�ni; napisana ok. 1220 roku przez Snorriego Sturlessona.] ale doda�em do tego troch� etymologii staronordyckiej, troch� skandynawskiego folkloru i historii oraz zwi�zanej z ni� literatury, i klucz do Pisma �wi�tego. Klasyczna komiksowa wersja Snorriego Sturlessona. - Spos�b m�wienia mia� taki sam; wolny jak na Nowy Jork i beztroski, ale za�amuj�cy si� kapry�nie, jak u wyrostka z mutacyjn� chryp�, osobliwie, jak zak��cenia w rozmowie mi�dzymiastowe. Jakby� przez chwil� s�ysza� kogo� rozmawiaj�cego z Wyoming czy Minnesot�.
Farrell zasn�� i zaraz si� ockn��, gdy poczu� j�zyk Briseis na twarzy. Ben odwr�ci� si� szybko, by przywo�a� psa do porz�dku. Jego s�owa nap�yn�y cichym strumieniem.
- No i co o niej my�lisz?
- Zbyt ostentacyjna - mrukn�� Farrell - ale bardzo mi�a. Zdaje mi si�, �e ma chandr�. - Otworzy� oczy i u�miechn�� si� do Bena. - Co mog� ci powiedzie�? �ycie z ni� uwydatni�o twoje ko�ci policzkowe. Nigdy przedtem nie by�o ich wida�, zawsze zastanawia�em si�, na czym trzyma si� twoja twarz. Wystarczy?
- Nie - odpar� Ben. �yczliwe, br�zowe oczy delfina spogl�da�y na Farrella prawie bez rozpoznania, tak jakby nie przyznawa�y si� do wsp�lnych jazd metrem, koncert�w gershwinowskich na stadionie Lewisohna, starych kawa��w i greps�w. - Spr�buj jeszcze raz, Joe. To absolutnie nie wystarczy.
- Czarowa�em troch� po staremu, ale ona z miejsca tak mnie usadzi�a, �e ma�o nie dosta�em przepukliny na swej dobroduszno�ci. Zdumiewaj�ca kobieta. Mo�emy jednak potrzebowa� troch� czasu. - Rami� zacz�o go rwa� i mia� za z�e Sii, �e nie zostawi�a go w spokoju. - Przykro mi, ale nie potrafi� sobie wyobrazi� was razem. Po prostu nie potrafi�, Ben.
Wyraz twarzy Bena nie zmieni� si�. Farrell po raz pierwszy zauwa�y� blizn� pod jego lewym okiem - blad� i cienk�, ale tak nier�wn�, jakby zrobiono j� wieczkiem od puszki.
- Nie przejmuj si� tym - odpar� oboj�tnie. - Nikt nie potrafi.
Na dole odezwa� si� dzwonek u drzwi. Na wp� �pi�c, Farrell wyczu� w dr�eniach ��ka ci�kie kroki Sii, id�cej otworzy�.
- Do diab�a, Kassoy. Sterczysz tu jak pe�na tajemnic licealistka. Nie mam poj�cia, co chcia�by� ode mnie us�ysze�.
Ben wybuchn�� kr�tkim �miechem, kt�ry zaskoczy� Farrella bardziej ni� wszystko co do tej pory wydarzy�o si� tego ranka. W dzieci�stwie Ben wygl�da� zawsze tak, jakby powstrzymywa� si� od �miechu, jakby ostatkiem woli broni� si� przed uznaniem przera�aj�cej �mieszno�ci wszystkiego. Jego cia�o, niczym ognie �w. Elma, opromienia�a aureola zduszonego chichotu.
- Prawd� powiedziawszy, ja te� nie wiem. Prze�pij si� troch�, pogadamy p�niej. - Poklepa� Farrella przez ko�dr� po nodze i ruszy� do wyj�cia.
- M�g�by� mnie troch� przechowa�?
Ben odwr�ci� si� i opar� o framug�. Czego on nas�uchuje, co takiego przykuwa ca�� jego uwag�?
- Od kiedy o to pytasz?
- Odk�d min�o siedem lat. Bezrobotny kumpel bez plan�w nie jest najlepszym towarzystwem. Jutro zaczn� rozgl�da� si� za robot� i lokum. To mi zajmie kilka dni.
- To ci zajmie o wiele d�u�ej. Lepiej wnie� do �rodka wszystkie rzeczy.
- Robota i miejsce do parkowania, pami�tasz? - zapyta� Farrell. - Zawsze co� znajdowa�em. Fabryka konserw, sma�alnia, praca w szpitalu, barman. Bileter w zoo w Barton Park. Naprawa motocykli. K�adzenie linoleum. Czy pisa�em ci o tym, jak dosta�em si� do zwi�zk�w? Ben, gdyby� ty wiedzia�, komu pozwalasz k�a�� linoleum w swoim domu!
- Na jesieni m�g�bym ci pewnie za�atwi� lekcje gry na gitarze na uniwersytecie. Wprawdzie nie jest to kurs mistrzowski, ale te� nie �Wlaz� kotek na p�otek�. Pewnie nie by�oby to gorsze od roboty w winiarni �Pod szcz�liwym kurczakiem�.
Farrell wyci�gn�� r�k� do Briseis. Pies podszed�, wskoczy� na ��ko i zasn�� z g�ow� na jego d�oni.
- Ja nawet nie mam ju� gitary.
- Fernandeza? - Na chwil� Ben, kt�rego pami�ta�, utkwi� w nim zdumione spojrzenie, bezbronny, zawsze lekko zaskoczony i bezkre�nie, szale�czo uczciwy.
- Zamieni�em si� z go�ciem, kt�ry zrobi� mi lutni�. Musia�em mie� pewno��, �e to powa�ne.
- A wi�c jednak zrobi�e� co� nieodwo�alnego. - Ben m�wi� cicho, jego kamienna twarz ponownie by�a bez wyrazu. Ze schod�w dobieg� g�os Sii, kt�remu towarzyszy� m�odszy g�os, matowy i bezp�ciowy z b�lu.
- Suzy - wyja�ni� Ben. - Jedna z klientek Sii, p�aci jej, pomagaj�c w pracach domowych. Wysz�a za surfingowego zbira, kt�ry my�li, �e rak jest zara�liwy.
- Sia naprawd� jest psychiatr�?
- Doradc�. W tym kraju musi m�wi� na siebie doradca.
G�osy przemie�ci�y si� do drugiego pokoju i przycich�y za zamkni�tymi drzwiami.
- To tak j� spotka�e�? - zapyta� Farrell. - Nigdy tego do ko�ca nie powiedzia�e�.
Ben wzruszy� ramionami w sw�j stary, ko�lawy spos�b, wyci�gaj�c g�ow� na zgi�tej szyi, jak ptak �owi�cy ryby. Zaczai co� m�wi�, ale Sia przemawia�a do kobiety i powolne, niemal pozbawione s��w pulsowanie jej g�osu zacz�o ko�ysa� Farrella, delikatnie przyp�ywaj�c, znikaj�c, przyp�ywaj�c. A przy ka�dym ko�y�ni�ciu co�, co ju� prawie o niej wiedzia�, ulatywa�o i pozostawa�a tylko kamienna kobieta z g�ow� psa.
- Wi�c pomy�la�em,