Embrion - SHOBIN DAVD
Szczegóły |
Tytuł |
Embrion - SHOBIN DAVD |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Embrion - SHOBIN DAVD PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Embrion - SHOBIN DAVD PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Embrion - SHOBIN DAVD - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DAVD SHOBIN
Embrion
The Unborn
Przeklad Marek Mastalerz
Wydanie oryginalne: 1981
Wydanie polskie: 1999
Mozg ludzkiego plodu wykazuje dajaca sie zarejestrowac aktywnosc elektryczna juz w osmym tygodniu rozwoju.
Allan C. Bames
Rozwoj wewnatrzmaciczny
ROZDZIAL 1
Omega.Na konsoli programisty zamigotalo czerwone swiatelko oznajmiajace zakonczenie czynnosci - w tym wypadku drukowania. Pattner zadal komputerowi pytanie, co oznaczaly poprzednio przerabiane dane. Odpowiedz urzadzenia powinna byc jasna: najnowsze osiagniecia technologii umozliwialy przedstawienie za pomoca oprogramowania wszystkich parametrow wydruku. Jezeli wydruk byl niekompletny i nie poddawal sie logicznej interpretacji, komputer zwykle wyswietlal komunikat: "dane niewystarczajace". Tym razem jednak na ekranie pojawilo sie slowo "omega", ktorego nie mozna bylo uznac za jasna odpowiedz.
-Znowu "omega" - powiedzial Pattner.
-Co to ma znaczyc, do cholery?
-Nie mam pojecia.
-Zapytaj go jeszcze raz.
-Probowalem juz dwukrotnie.
-Sadzisz, ze staruszek znowu zaczal myslec?
-Mozliwe.
-No dobrze. Zapisz wszystko i koncz.
Pattner uruchomil zapamietywanie i sprobowal zastanowic sie logicznie. W ciagu ostatnich kilku miesiecy komputer zaczal wykazywac objawy niemal ludzkiej irracjonalnosci. Technologia, pozwalajaca urzadzeniu na analizowanie wlasnych operacji, najwidoczniej obdarzyla je rowniez zdolnoscia tworzenia swobodnych asocjacji w bankach pamieci. W procesie przegladania zawartosci pamieci przy wyszukiwaniu danych komputer unifikowal pozornie nie powiazane zdarzenia tak, ze powstawaly miedzy nimi prawdopodobne zwiazki przyczynowo-skutkowe. Hipotezy te jednak zbyt czesto wyrazal w niemal ludzkiej terminologii. Na dodatek ostatnio zachowywal sie rzeczywiscie irracjonalnie, jak gdyby drazliwie lub tez sarkastycznie.
Pod wzgledem wielkosci komputerowa siec szpitala byla druga na swiecie, przewyzszal ja tylko system NASA. Szpitalny komputer mial jednak sprostac o wiele bardziej skomplikowanym zadaniom. Jego konstruktorom zalezalo, by w bankach pamieci znalazly sie wszystkie znane fakty z dziedziny medycyny. W razie potrzeby komputer udzielal informacji dotyczacych najbardziej banalnych problemow medycznych i integrowal wiazace sie ze soba czastkowe odpowiedzi w zunifikowane, precyzyjne wydruki. Oficjalnie nadano mu nazwe Medical Integrative Computer - Medyczny Komputer Integrujacy, a powszechnie okreslano skrotem MEDIC.
Do najcenniejszych umiejetnosci MEDIC-a zaliczano zdolnosc kompilowania i oceny danych z setek prowadzonych na biezaco programow badawczych w szpitalu i na wspolpracujacym z nim uniwersytecie. Uzyskane podczas testow wyniki przetwarzano na postac cyfrowa i przesylano do MEDIC-a, ktory co wieczor przegladal i ocenial informacje, aby naukowcy mogli dokonywac niezbednych korekt.
Spektakularne sukcesy MEDIC-a w poczatkowym okresie sprawily, ze teraz trudniej bylo pogodzic sie z jego chaotycznym zachowaniem. Programisci okreslali formulowane przez komputer hipotezy mianem "myslenia", chociaz mieli powazne watpliwosci, czy mozna wobec niego uzywac terminologii tak charakterystycznej dla czlowieka. Jednak MEDIC kojarzyl fakty w sekwencje bardziej logicznie, niz tego oczekiwano, wiec nikt nie watpil, ze dokonuje sie jakas pomniejsza postac mechanicznej ewolucji. Najbardziej wszystkich intrygowalo, dlaczego MEDIC zaczal "myslec" wlasnie teraz.
Po calych tygodniach sleczenia nad matematycznymi modelami zespol informatykow opracowal program, ktorego nazwa nieustannie prowokowala do kiepskich dowcipow i ironicznych kalamburow. Brzmiala ona: Freely Relating Event Union Detection - Jednostka Wyszukiwania Swobodnych Asocjacji Zdarzen - na co dzien jednak poslugiwano sie akronimem "Freud".
Freud sprawdzil sie w dzialaniu, w pelni usprawiedliwiajac swoja nazwe. Zgodnie z zamierzeniami, program kompilowal wszystkie serie zdarzen, obejmujace swobodne skojarzenia, oraz ustalal powiazania miedzy tymi ciagami, eliminujac po kolei nieistotne zmienne.
Okazalo sie, ze przyczyna zagadkowego zachowania komputera tkwila we wprowadzanych do niego danych wejsciowych. Wszystkie przedstawiane MEDIC-owi informacje mialy jedna ceche wspolna: stanowily dane medyczne izolowane z przeszlosci lub z aktualnie prowadzonych badan. Od tej zasady istnial pewien wyjatek. W odleglym zakatku szpitala znajdowalo sie laboratorium, z ktorego dane wprowadzano do komputera na biezaco. Przeprowadzano tam na ochotnikach badania nad snem. Uzyskiwane od nich zapisy fal mozgowych automatycznie przekazywano MEDIC-owi do analizy. Program Freud pozwolil na ostateczne ustalenie, ze osobliwe, przypominajace ludzkie reakcje MEDIC-a wykazywaly zbieznosc z czynnoscia mozgow badanych ochotnikow.
-Ten cholerny komputer nauczyl sie snic - powiedzial Pattner.
-MEDIC nie sni - poprawil go starszy od niego ranga kontroler. - Tworzy swobodne skojarzenia podczas snu ochotnikow.
-Co to za roznica? - odparl Pattner. - Najpierw maszynka nauczyla sie myslec, a teraz - snic. Strach pomyslec, co bedzie dalej.
Jak na zawolanie, na konsoli zamigotala jaskrawopomaranczowa dioda - doszlo do awarii komputera. Pattner szybko zgasil papierosa i nacisnal guzik stopujacy prace wszystkich ukladow. Rozlegl sie cichy szum o wysokiej tonacji - ustawalo dzialanie mechanizmow. Stojacy po prawej stronie Pattnera kontroler sprawdzal funkcjonowanie poszczegolnych ukladow. Pobiezny przeglad wykazal, ze wszystkie powinny dzialac prawidlowo, choc stalo sie inaczej. Kontroler popatrzyl na Pattnera.
-Nigdy jeszcze cos takiego sie nie zdarzylo - powiedzial. - Daj sterowanie reczne! - wyrzucil z siebie nagle.
Pattner nacisnal guzik. Powoli zaczely sie obracac tasmy jednej z podjednostek komputera. Rownoczesnie rozleglo sie niespodziewane postukiwanie drukarki, a na arkuszu pojawily sie dwa slowa:
Unosze sie.
Kontroler popatrzyl na Pattnera.
-Jezu Chryste, a to co ma znaczyc?
Pattner nacisnal po kolei kilka klawiszy i nastepne podjednostki podjely prace z mechanicznym szmerem. Przez chwile szpule obracaly sie jednoczesnie, po czym znieruchomialy. Pojawil sie kolejny wydruk:
Nawiazac kontakt.
Pattner i kontroler utkwili wzrok w wydrukowanych literach. Nagle wszystkie podjednostki komputera zaczely dzialac rownoczesnie. Ich szpule obracaly sie coraz szybciej. W sali panowal coraz wiekszy halas. Wkrotce stal sie ogluszajacy jak kakofonia kol hamujacej lokomotywy.
-Nacisnales "reset"?! - zawolal kontroler.
-Niczego nie dotykalem, do cholery! - odkrzyknal Pattner.
-Na milosc boska, nie mogl sie przeciez sam uruchomic!
Dwaj oszolomieni informatycy w milczeniu przygladali sie rozgrywajacej sie przed nimi scenie. Gleboko we wnetrzu maszyny ozyl mozg MEDIC-a.
ROZDZIAL 2
Waskie pasma slonecznego swiatla saczyly sie przez szpary w zaluzjach, ogrzewajac welurowa narzute. Po naglym rozgarnieciu poscieli, unoszace sie leniwie w strugach cieplejszego powietrza drobiny pylu, zawirowaly jak sniezyca.-Dokad idziesz? - zapytal, gdy wstala i zaczela sie ubierac.
-Wychodze.
-Dokad?
-Po prostu wychodze.
Usiadl ze zwieszonymi z lozka nogami. Na lydkach pojawila sie gesia skorka.
-Zimno na dworze. - Nie odpowiedziala. - Wracaj do lozka, chce z toba porozmawiac - dodal.
Nadal nie odpowiadala. Wlozyla stanik tylem do przodu, zapiela haftki, odwrocila go i wsunela rece pod ramiaczka. Gdy siegnela po spodnie wiszace na oparciu krzesla, podszedl do niej.
-Moze pozwolisz mi wlozyc spodnie, dobrze?
-Nie przeszkadzaj sobie. Nie zatrzymuje cie.
-Swietnie.
Ponownie siegnela po spodnie, ale tym razem chwycil ja za nadgarstek.
-Samantha...
-Prosilam cie milion razy, zebys sie do mnie tak nie zwracal.
-No dobrze, jak sobie zyczysz, Sam. Co ci sie stalo? Chcesz ot tak sobie pojsc?
-Dlaczego nie? Chyba zgodzilismy sie, ze tak bedzie najlepiej.
-Moze, ale musimy przedtem porozmawiac.
-Pusc moja reke.
Rozluznil uchwyt. Do pokoju wpadl cieply powiew, burzac jej plowe wlosy. Zerknela na nagiego mezczyzne.
-Przyniose ci spodnie.
-O co ci chodzi? Wstydzisz sie, ze jestem goly?
Nie, pomyslala. Wcale nie czula zawstydzenia. Zawsze podobalo sie jej jego szczuple cialo. Byl przystojny, lecz klopot polegal na tym, ze swiadomosc tego czynila z niego skrajnego egoiste, a Sam nie miala ochoty znosic chlodnej, czujnej wynioslosci. Nie miala juz z nim o czym rozmawiac, chciala jedynie odejsc.
-Lepiej nie roztrzasajmy wszystkiego jeszcze raz, dobrze?
-Jak sobie zyczysz.
-Doskonale. I tak nie czuje sie najlepiej.
-Przestan! Nie wszystkie kobiety maja poranne mdlosci. Boze, nie musisz traktowac tego tak powaznie, to do ciebie w ogole nie pasuje.
-Bo ja wiem? - odparla, marszczac brwi. - Pewnie nie bylam tak powazna, zanim nie zaszlam w ciaze.
-Czy ma mi byc z tego powodu przykro?
-Dlaczego mialoby ci byc przykro? - Wzruszyla ramionami. - Powiedzialam przeciez, ze to nie twoja wina.
-Nie, ale to wlasnie sugerowalas. Czulem sie przez ciebie jak ostatni matol. Jakbys chciala mi powiedziec: "Rany, Jerry, zapomnialam zalozyc kapturek", albo "Och, rety, ostatnia pigulke polknelam trzy dni temu", albo...
-Przestan.
-Mam przestac? - zapytal, siadajac. - Nie jest na to troche za pozno? O nie, szanowna pani. Nie jestesmy matolkami. Zwlaszcza ty, z matura z czerwonym paskiem i czlonkostwem w stowarzyszeniu najlepszych uczennic. Bylismy para intelektualistow, a nie idiotow, popelniajacych najprymitywniejsze omylki. Cholera, przeciez, o ile dokladnie pamietam, sama wolalas: "Och, Jerry, jest mi tak dobrze! Prosze, nie przestawaj! Och, Boze, Jeny, pieprz mnie jeszcze silniej! Chce, zebys zostal wewnatrz mnie!" Bylas zdumiewajaca!
Samantha powoli pokrecila glowa, czujac obrzydzenie z powodu jego latwo dajacej sie przewidziec reakcji. Dzielacy ich dystans stal sie jeszcze wiekszy, a punktow widzenia nic juz nie moglo pogodzic. Jej elastycznosc ostro kontrastowala ze skamienialymi pogladami Jerry'ego na zycie. Nadszedl czas rozstania.
-Nic dziwnego, skoro przelecial mnie osmy cud swiata - rzucila ironicznie. Skonczyla sie ubierac i zaczela zbierac swoje rzeczy.
-Wybralas sobie cholernie odpowiednia pore, zeby mi o tym powiedziec: zaraz po kochaniu sie ze mna - powiedzial. - Manipulantka.
-Nie kochalismy sie, ale - jak sam to okresliles - pieprzylismy.
-Nazywaj to jak chcesz, zadna roznica. Naprawde myslalas, ze nie bede sie przez to czul inaczej niz przedtem?
-Nie wiedzialam, jak to odbierzesz. Moze po prostu mialam na ciebie ochote? Tak dzieje sie ze wszystkimi kobietami w ciazy. Najpierw rzygamy z rana, potem pieprzymy sie, az nam dym idzie uszami.
-Ale smieszne. Umyslnie czekalas, az skonczymy.
-Mistrzowsko dozujesz napiecie - zdobyla sie na ironie, tracac cierpliwosc. - No dobrze, powiedz mi, co chcialam przez to osiagnac?
-Po prostu chcesz, zebym sie z toba ozenil.
Omal sie nie rozesmiala, rozbawiona jego odpowiedzia. Powstrzymala sie jednak, tylko skrzywila usta w pelnym politowania usmieszku. Nic nie rozumial.
-Nie masz pojecia, jaki jestes zalosny. Pod wieloma wzgledami przypominasz godnego pogardy, zarozumialego dzieciaka. Za nic nie chcialabym wyjsc za ciebie, bo nikt nie potrafilby zniesc idealnego wyobrazenia, jakie masz o sobie.
-W takim razie, dlaczego mi powiedzialas, ze zaszlas w ciaze?
-Dlaczego? Moze wydawalo mi sie, ze jako przyszly ojciec ucieszysz sie, wiedzac o istnieniu tego dziecka?
-Dlaczego sadzisz, ze jestem gotow zostac ojcem twojego czy czyjegokolwiek dziecka? - Zarumienil sie z gniewu. - Minie jeszcze wiele lat, zanim do tego dojdzie... Moze nigdy sie to nie stanie.
-Sluchaj, to niczyja wina - powiedziala, czujac ustepujacy nieco gniew. - Po prostu, stalo sie. Proste rownanie: jeden plemnik plus jedno jajo rowna sie jedno dziecko.
-Pewnie chcesz mi jeszcze powiedziec, ze jestes gotowa to urodzic?
-To nie jest rzecz, tylko dziecko. Moje dziecko. Twoje tez, ale widze, ze bede musiala sama sobie poradzic. Nikt nie musi wiedziec, kto jest ojcem.
-Nie obchodza mnie tajemnice, lecz kariery. Nasze kariery. Wiesz cholernie dobrze, ze zostal mi jeszcze rok medycyny, a ty zrobisz doktorat najwczesniej za dwa lata. Jestes gotowa to wszystko zaprzepascic?
-Z niczego nie rezygnuje. Matki moga rownoczesnie uczyc sie i nauczac.
-Skonczone bzdury! Wydaje ci sie, ze sobie z tym poradzisz, ale zaczekaj do chwili, gdy bedziesz miala za soba pare bezsennych nocy i ugrzezniesz po kolana w pustych butelkach i pelnych pieluchach.
-Nie mowilam, ze to bedzie latwe.
-Raczej niemozliwe. Powiedz mi wreszcie, co cie napadlo? Nie nalezysz do osob gotowych wychowywac dziecko bez ojca. Tak dobitnie opowiadalas sie za prawami kobiet, ze nie przyszlo mi do glowy, abys byla przeciwna aborcji.
-Nie jestem - powinna byc dostepna dla kobiet, ktore jej potrzebuja. Ja jej nie chce.
Sfrustrowany, poczul zaklopotanie i skrzyzowal nogi, by ukryc genitalia. Sam wziela sweter i skierowala sie do wyjscia.
-Robisz blad, Sam.
-Sama sie bede o to martwic.
-Jak wykarmisz dziecko? Bedziesz zbierac kupony na zywnosc?
-Jesli bede zmuszona.
-Powiedzialas rodzicom?
-Na razie nie wie nikt oprocz mnie, ciebie i lekarza. I tak zostanie.
-Zegnajcie pieniazki z domu.
-Sluchaj, nie mialam kieszonkowego, odkad skonczylam trzynascie lat. Opiekowalam sie dziecmi, sprzedawalam w supermarkecie, lapalam kazda prace, jaka popadlo. Zdobylam wreszcie asystenture, ale jezeli bede musiala zbierac kupony zywnosciowe, zeby sobie poradzic, niech i tak bedzie. - Otworzyla drzwi, przystanela i dokonczyla: - Zaluje, ze ci o tym powiedzialam, Jeny. Wiedzialam, ze zechcesz, abym zrobila skrobanke.
-Wiec po co mowilas?
-Moze wyobrazalam sobie, ze kazdy mezczyzna ma prawo dowiedziec sie, ze zostanie ojcem. A moze po prostu chcialam byc z toba.
-Chyba masz troche racji. Popytam tu i owdzie, zebys mogla troche dorobic.
Jej oczy wypelnily sie lzami.
-Zesraj sie! - powiedziala i zatrzasnela drzwi.
ROZDZIAL 3
Droga numer piecdziesiat biegnie obszernymi zakolami na zachod przez bagienne niziny otaczajace zatoke Chesapeake. Trasa bierze poczatek w Ocean City. Na poczatku maja wody Atlantyku wciaz byly chlodne po minionej zimie, jednak szybko nagrzewaly sie wskutek trwajacej od tygodnia fali ciepla. Droga zrazu odbija od wybrzeza w strone Salisbury, a stamtad kieruje sie przez brunatnoszare bagna do Cambridge. Dwupasmowa asfaltowa jezdnia skreca dalej nagle na polnoc i wije sie miedzy plytkimi zatoczkami i pokrytymi rzesa bagniskami, az po paru milach rozszerza sie w czteropasmowa autostrade, od tego miejsca pokryta twardym betonem. Nastepnie skreca na zachod przez lsniaca zatoke Chesapeake do Annapolis, az ostatecznie zanurza sie miedzy lagodne pagorki Wirginii. Droga numer piecdziesiat nie jest otoczona zbyt efektownymi widokami; krajobraz przewaznie plaski lub w najlepszym wypadku nieco pofalowany, poprzetykany kepami nie dajacych zywicy sosen. Najbardziej charakterystyczna cecha tej okolicy jest jej monotonia.Dalej w glebi Wirginii uprawne, brunatne pola pokryla juz pierwsza wiosenna zielen. Z piaszczystego lessu wystawaly w rownych rzedach sadzonki, ktore wkrotce mialy zamienic sie w pnace sie ku niebu delikatne lodygi, pokryte ciasno zwinietymi w ochronnych lisciach pakami. Jest to kraina tytoniu, usiana zniszczonymi chatami i osiedlami z prefabrykatow, udzielajacymi schronienia wedrownym robotnikom. Farmy ustepuja miejsca posiadlosciom, a te rezydencjom symbolizujacym arystokracje, z dala od drogi w oazach zieleni kryja sie stajnie dla rasowych koni i zrebiat o patykowatych nogach. Plaskie tereny wokol zatoki przechodza w pofalowane wzgorza. W powietrzu czuc juz bylo swieze powiewy zapowiadajace letni zar.
Jonathan Bryson przejechal ostami odcinek jednego z takich wzniesien. Ta sama trasa jechal przed dwoma laty z Nowego Jorku. Oddychal gleboko, czujac, jak nabiera wigoru pod wplywem porannego wilgotnego powietrza. Po pokonaniu szczytu wzniesienia roztoczyl sie przed nim wspanialy, stale fascynujacy go widok na doline. W oddali majaczyl olbrzymi kompleks ze stali i betonu - lsniacy Feniks ku ktoremu zmierzaly wszystkie drogi. Od polozonego centralnie kompleksu budynkow rozchodzil sie jak piasty kola labirynt krytych lacznikow, siegajacych obwodu doliny. Szpital Jubilee General wydawal sie dzieki temu pepkiem swiata.
Szpital stanowil wcielenie zasady rejonizacji medycyny i sluzyl jako wzorzec dla innych instytucji leczniczych. Jego budowe rozpoczeto w tysiac dziewiecset siedemdziesiatym siodmym roku, a caly kompleks powstal z panstwowych funduszow. Polozony miedzy Waszyngtonem a Richmond byl uwienczeniem wielu lat intensywnych badan i planowania.
Rejonizacja medycyny byla jednym z glownych priorytetow rzadu. W latach siedemdziesiatych Departament Zdrowia, Edukacji i Opieki Spolecznej uznal, ze sposobem na ograniczenie niebotycznie rosnacych wydatkow na lecznictwo jest zlikwidowanie kosztownego powielania dostepnych instytucji i placowek. Ministerstwo dowodzilo, ze istnienie dziesiatkow identycznych, niewielkich szpitali lokalnych jest zbedne, skoro duzy, centralnie zlokalizowany w regionie osrodek bylby w stanie zapewnic znacznie lepsza opieke medyczna. Znajdowalaby sie w nim taka sama liczba lozek szpitalnych oraz te same udogodnienia i zasoby, co poprzednio w niewielkich "opiekunczych" szpitalach. Dziesiec oddzialow polozniczych rozrzuconych w promieniu osiemdziesieciu kilometrow zastapilby jeden, liczacy dziesieciokrotnie wiecej miejsc. W centrum znalazlby sie jeden aparat do tomografii komputerowej, zamiast dotychczasowych szesciu. Powstalby tez jeden oddzial do operacji na otwartym sercu, zastepujac piec mniejszych. Na tym wlasnie polegalo sedno idei rejonizacji medycyny.
Wyeliminowanie lokalnych szpitali pozwoliloby na unikniecie kosztownej rywalizacji miedzy nimi, zwlaszcza dotyczacej swiadczenia uslug w tych samych dziedzinach. Poniewaz wszyscy pacjenci byliby kierowani do jednej placowki, znikloby niewykorzystywanie w pelni zasobow leczniczych.
Sprawdzilo sie to w praktyce. W szpitalach lokalnych wykorzystanie miejsc wynosilo zwykle osiemdziesiat piec do dziewiecdziesieciu procent, co niezmiennie przynosilo straty i zwiekszalo koszty ponoszone przez pacjentow. W szpitalu Jubilee General wszystkie lozka byly stale zajete.
Szpitale lokalne podjely z gory skazana na niepowodzenie, krotkotrwala walke o przetrwanie; zastrzyki federalnych funduszow okazaly sie zbyt duze. Mniejsze placowki po kolei zamykaly swoje podwoje, nie mogac sprostac konkurencji ze strony Jubilee General. Spodziewano sie tego. Nowy szpital stanowil bowiem nie tylko najnowoczesniejsze centrum terapeutyczne, ale i mekke akademikow, pierwszorzedny osrodek badan, wcielania nowych technik i nauczania. Miescila sie w nim wlasna akademia medyczna, szkoly fachowe, a nawet zaawansowane studia policealne. W murach Jubilee General zlokalizowane byly najnowoczesniejsze laboratoria, umozliwiajace przeprowadzenie wszystkich zaaprobowanych, a takze wielu eksperymentalnych testow. Oprocz zapewnienia opieki medycznej pacjentom z polnocnej czesci Wirginii, placowka ta przyjmowala rowniez wielu pacjentow kierowanych z calego kraju. Zgodnie z zamierzeniami, osrodek stal sie wcieleniem zasady rejonizacji. Jubilee General byl nie tylko szpitalem, ale i miastem samym w sobie.
Rozmiary tej niezwyklej placowki sprawialy, ze trudno bylo w niej zrazu odszukac poszczegolne oddzialy albo laboratoria, zwykle czy eksperymentalne. Oprocz MEDIC-a - najbardziej wyrafinowanego komputera medycznego na swiecie - kompleks Jubilee General obejmowal akademie z wydzialem medycznym, stomatologicznym, farmaceutycznym i pielegniarskim. Sam szpital liczyl trzy tysiace szescset lozek, dwiescie laboratoriow badawczych, dziesiatki laboratoriow klinicznych oraz cale pietra zajmowane przez sluzby dodatkowe.
Trzydziestosiedmioletni Jonathan Bryson byl kierownikiem laboratorium badan snu. Objal to stanowisko przed dwoma laty, zwabiony z ledwie utrzymujacej sie na powierzchni prywatnej praktyki neurologicznej na Manhattanie.
Od pierwszego dnia w nowym osrodku Bryson dysponowal dostatecznym budzetem i wystarczajaco liczna ekipa, by zrealizowac zamierzone programy. Wstepnie przyznano mu dwadziescia tysiecy dolarow pensji rocznie, sekretarke na caly etat, asystenta i nieograniczony dostep do zasobow szpitala oraz placowek naukowych. Bryson mial rowniez wystarczajaco duzo wolnego czasu na spotkania dwa razy w tygodniu ze specjalizujacymi sie lekarzami kliniki neurologicznej, uczestniczenie w wybranych konferencjach oraz udzial w obchodach zarowno na tym oddziale, jak i na oddzialach ogolnych. Pozostawalo mu tylko jak najlepsze zagospodarowanie swojego czasu i funduszow wydzialowych.
Wydzial nie narzucil Brysonowi konkretnych celow, spodziewano sie po nim jednak wykorzystania wstepnych funduszow jako odskoczni do pozyskania dotacji na okreslone programy badawcze. Dotacje te tradycyjnie przyznawaly agendy rzadowe, firmy z sektora prywatnego oraz fundacje. Na najwieksze kwoty mozna bylo liczyc ze strony prywatnych firm farmaceutycznych, ktore pod presja konkurencji pragnely jak najszybciej wprowadzac na rynek swoje nowe wyroby. Droga od wynalezienia leku do jego powszechnej dostepnosci trwala jednak wiele lat, czasami nawet dziesiecioleci. FDA - Administracja Zywnosci i Lekow - wydawala zgode na badania na ludziach dopiero po intensywnych eksperymentach na zwierzetach. Badania te przeprowadzano zwykle w klinikach, w scisle kontrolowanych warunkach.
Stale pracowano nad nowymi lekami nasennymi i uspokajajacymi. Celem bylo wynalezienie idealnej pigulki nasennej, wywolujacej zasniecie w ciagu kilku minut, podtrzymujacej normalny sen przez szesc do osmiu godzin bez przebudzenia, nie powodujacej oszolomienia w pozniejszym okresie i nie prowadzacej do naduzywania, uzaleznienia czy spadku sily dzialania po wielokrotnym przyjeciu - habituacji. Zaden z dziesiatkow dostepnych dla pacjentow lekow nie spelnial w calosci tych kryteriow; wszystkie zawodzily pod tym lub innym wzgledem. Bylo oczywiste, ze pierwszy producent, ktory wprowadzi na rynek idealna tabletke nasenna, zgarnie zyski siegajace setek milionow dolarow.
Wstepne fazy badan nad nowymi lekami - opracowanie formuly, ustalenie dawkowania, badania toksykologiczne i wiekszosc testow na zwierzetach - wykonywaly firmy farmaceutyczne. Po uzyskaniu zgody FDA, ostatnie stadium przed wprowadzeniem na rynek - badania z udzialem ludzi - musialy zostac przeprowadzone przez niezaleznych, uznanych naukowcow, takich jak doktor Bryson, poniewaz ich wnioski latwiej akceptowano niz twierdzenia producentow. Dyrekcja szpitala Jubilee General i kierownictwo wydzialu akademii medycznej nie tracily wobec tego czasu na zorganizowanie wlasnego laboratorium badan snu.
Do konca wiosny Bryson zalatwil rozpoczecie dwoch programow badawczych oraz wyszukal jeszcze kilka, rownie obiecujacych. Pierwszy program dotyczyl testow na zwierzetach i byl finansowany przez Departament Zdrowia, Edukacji i Opieki Spolecznej za posrednictwem Narodowego Instytutu Zdrowia. Wbrew badaniom wydzialu epidemiologii onkologicznej instytutu, liczne opisy przypadkow dowodzily, ze somnapar, trzeciorzedowa pochodna karbinolowa, powoduje wzrost czestosci wystepowania raka macicy u myszy. Do realizacji programu badawczego wyznaczono laboratorium badan snu, jednak Bryson musial podzielic sie dotacja z doktorem z wydzialu farmakologii. Do tego wlasnie wydzialu nalezalo laboratorium zwierzece, tam tez miala odbywac sie wiekszosc prac.
Drugi program obejmowal standardowe badanie wplywu nowej pochodnej benzodwuazepinowej na sen. Leki z tej grupy, takie jak valium (relanium), mialy w zaleznosci od budowy chemicznej dzialanie nasenne lub uspokajajace. Fantastyczne zyski ze sprzedazy valium sprawily, ze firmy farmaceutyczne tloczyly sie, by uszczknac jak najwiecej z mody na benzodwuazepiny. Liczono, ze modyfikacje budowy chemicznej umozliwia zachowanie podstawowych wlasciwosci tego leku, przy jednoczesnym zaoferowaniu klienteli bezpieczniejszej, o wiele wygodniejszej w uzyciu jego odmiany.
Badania snu polegaly wlasnie na tym, co sugerowala ich nazwa: na dokladnej obserwacji przebiegu snu u ochotnikow. W wiekszosci zglaszali sie do nich studenci, ktorym placono od godziny. Byly to rozchwytywane zajecia. Niektorzy studenci oplacali cale czesne, spiac w laboratorium trzy dni w tygodniu. Jedyna niedogodnosc polegala na tym, ze ochotnicy musieli spac w dzien, w oswietlonym, dzwiekoszczelnym pokoju, podlaczeni do aparatu EEG, czyli elektroencefalografii. Zapis ich fal mozgowych stanowil material do pozniejszej analizy.
Elektroencefalogramy osob spiacych sa do siebie bardzo podobne. Fale mozgowe podzielono na cztery grupy i nazwano greckimi literami alfa, beta, theta i delta. Kazdy z rodzajow fal ma okreslony wyglad na zapisie; do ich klasyfikacji posluzono sie czestoscia i amplituda oscylacji. Fale alfa sa zwiazane z czuwaniem, natomiast fale delta stwierdza sie podczas najglebszego snu. Piaty rodzaj fal laczy sie z tak zwana czynnoscia REM - okreslona od rapid eye movements, szybkich ruchow galek ocznych, charakterystycznych dla marzen sennych.
Dekade wczesniej naukowcy odkryli, ze sen w ciagu nocy mozna podzielic na okolo dziewiecdziesieciominutowe stadia. Kazdy okres, czyli cykl snu, rozpoczyna sie stanem niemal zupelnego czuwania, po ktorym, przed powrotem do tego stanu, wystepuje coraz glebszy sen. Kazdy etap cyklu trwa okreslony czas. Jezeli badana osoba jest zmeczona, przed wystapieniem kolejnych faz odpowiednio dluzszy okres mija wstepnie na glebokim snie. Okresy miedzy fazami snu zajmuja marzenia senne - i czynnosc REM.
Faza REM decyduje o tym, czy sen przynosi wypoczynek. Bez wzgledu na to, ile czasu zajmuja pozostale fazy snu, w przypadku stlumienia czynnosci REM osoby badane zawsze czuja sie po obudzeniu wyczerpane lub rozdraznione.
Dlugosc trwania wszystkich faz snu i okresu czynnosci REM mozna ustalic za pomoca elektroencefalografii. Ma to bardzo istotne znaczenie w badaniach nad nowymi lekami nasennymi: ich skutecznosc maleje, jesli tlumia one czynnosc REM lub skracaja fazy glebokiego snu.
Studentow przyjmowano na ochotnikow tylko wtedy, gdy spelniali pewne kryteria. Nie mogli miec w wywiadzie - w przeszlosci - schorzen neurologicznych ani poddawac sie leczeniu psychiatrycznemu. Nie przyjmowano kobiet w ciazy. Kryterium wylaczajacym byly tez okresy bezsennosci w wywiadzie. Odrzucano ochotnikow, ktorzy uprzednio regularnie przyjmowali inne leki nasenne albo przyznawali sie do czestego spozywania alkoholu lub korzystania z innych substancji odurzajacych, wlacznie z halucynogennymi. Musieli wykazac sie rowniez dobrym zdrowiem fizycznym. Po akceptacji, w ciagu pierwszego tygodnia badan uzyskiwano podstawowe zapisy EEG podczas snu bez wplywu lekow. Po ustaleniu elektroencefalograficznych cech snu rozpoczynano podawanie badanego leku.
Bryson prowadzil badania, stosujac metode podwojnie slepej proby. Polegala ona na tym, ze ani badany, ani badajacy nie wiedzieli, czy dana osoba otrzymuje lek czy placebo. Tabletki mialy identyczny wyglad i byly rozdzielane wedlug kodu. Dopiero po zakonczeniu badan lamano kod i analizowano wyniki.
Podobnie jak wszyscy badacze w szpitalu, Bryson poslugiwal sie komputerowa analiza danych, jednak juz na poczatku testow zastosowal nowa technike. Zamiast wprowadzania gotowych wynikow EEG do komputera, postanowil na biezaco przesylac do MEDIC-a zapisy czynnosci elektrycznej mozgu. Korzystajac ze swojego doswiadczenia, opracowal program komputerowy, pozwalajacy na interpretacje kazdej iglicy i fali zapisu. Zakodowane w komputerowym jezyku fale mozgowe automatycznie wysylano do procesorow MEDIC-a przez caly czas trwania cyklu snu. Komputer sporzadzal do nastepnego ranka wlasna analize wzorca snu osoby badanej, z takimi parametrami, jak czas trwania czynnosci REM i faz glebokiego snu, calkowity czas snu oraz wplyw - lub jego brak - leku albo placebo na jego jakosc. Do tej pory poranne analizy okazywaly sie nie tylko wiarygodne, ale i pozwalaly na oszczednosc czasu. Przez pare miesiecy Bryson nie mial powodu podejrzewac, ze jego przemyslnosc moze stac sie przyczyna klopotow, az do pewnego majowego poranka, kiedy zatelefonowal Pattner z centrum komputerowego.
-Doktorze, nie wiemy dokladnie, co sie dzieje w panskim laboratorium, ale plynace z niego dane powoduja, ze komputer zaczal snic.
-Snic?
-No, niezupelnie. Nalezaloby to raczej okreslic jako marzenia na jawie. Podejrzewamy, ze MEDIC robi sie nieco rozkojarzony. Zaczyna bladzic myslami za kazdym razem, gdy prowadzi pan sesje snu.
-Niech pan mi lepiej powie, co pan pil?
-Niestety, nie w tym rzecz, doktorze.
-Tak sie sklada, ze wiem co nieco o komputerach. Jestem pewny, ze nie potrafia one "bladzic myslami". Kto tak twierdzi?
-Freud.
-Znow pan palil te podejrzane cygaretki?
-Doktorze, prosze mi wierzyc, ze to bardzo skomplikowane - powiedzial z desperacja Pattner, zdajac sobie sprawe, jak absurdalnie musi brzmiec jego hipoteza. - Musialbym panu wszystko dlugo tlumaczyc, ale chcialem tylko przekazac, ze panski program komputerowy doprowadza MEDIC-a do szalenstwa.
-To co mam zrobic? Zarzucic badania?
-Nic podobnego. Na razie te zaklocenia nie maja wplywu na zadne z istotnych funkcji komputera, lecz powinien pan zdawac sobie sprawe, ze skoro MEDIC zaczyna dzialac nienormalnie, moze pan spodziewac sie absurdalnych wynikow analizy danych. Musi pan przyjmowac je cum grano salis.
-Jak na razie, wszystkie analizy sprawiaja wrazenie spojnych.
-I doskonale. Chcialem tylko pana powiadomic, co sie dzieje.
-Dziekuje, doceniam pana uprzejmosc. Aha, jeszcze jedno...
-Slucham?
-Pozdrowienia dla Freuda.
Bryson odlozyl sluchawke, po raz pierwszy czujac przyplyw nieokreslonego niepokoju.
ROZDZIAL 4
Samantha zmiela kartke z wyliczeniami i wrzucila do kosza. Bez wzgledu na to, jak starala sie poukladac wydatki, nie udawalo sie jej zmiescic w okreslonym budzecie. Aktywa: oplacana przez ojca polowa czesnego, stypendium z wydzialu biologii, niewielkie kieszonkowe od matki i piecioletni ford pinto. Pasywa: druga polowa czesnego, czynsz za wynajecie mieszkania, koszty ubrania i zywnosci oraz zblizajace sie oplaty za opieke poloznicza i pediatryczna. Usilowala wymyslic najrozniejsze sposoby oszczednosci, ale w koncu doszla do wniosku, ze gdyby nawet sprzedala samochod, przeniosla sie do tanszej kwatery i zbierala kupony zywnosciowe, to i tak bylaby tysiac dolarow na minusie. Musiala poszukac sobie innej pracy.Wizyta u szefa wydzialu przyniosla rozczarowujace wyniki. Na dorywcze zajecia w biologii eksperymentalnej nie bylo co liczyc. Budzet wydzialu stanowil waski wycinek funduszow calego uniwersytetu. Znamienici profesorowie zgarneli dla siebie najsmakowitsze kaski, pozostawiajac administracji jedynie marne resztki. Poza stypendium Samantha nie mogla sie spodziewac, ze uzyska fundusze na jakikolwiek program badawczy.
Z tym samym problemem zetknela sie na innych wydzialach. Katedry nauk podstawowych otrzymywaly znikoma czesc funduszow trafiajacych do uniwersytetu. Przytlaczajaca czesc pieniedzy przeznaczano na szpital i liczne wspolpracujace z nim instytucje. Jako osoba kierujaca sie logika, Samantha udala sie do szpitala.
W poludnie szpitalna kawiarenka zazwyczaj byla zatloczona, Samantha przedarla sie przez morze bialych fartuchow, az wreszcie znalazla miejsce przy ladzie. Zamowila kawe i zaczela zastanawiac sie nad kolejnym posunieciem. Wydawalo sie, ze powinna zaczac od wizyty w biurze zatrudnienia, choc zapewne tam znajdowaly sie jedynie pelne etaty dla wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych pracownikow. Niewykluczone, ze nalezalo zglosic sie do ktoregos z ordynatorow oddzialow klinicznych, gdzie byc moze znalazloby sie jakies platne zajecie. Zaczela przypominac sobie znajome oddzialy. Nalezala do nich chirurgia, interna i oczywiscie poloznictwo, bo przeciez jej lekarz rowniez byl zatrudniony w szpitalu. Odwrocila sie do siedzacego obok nie ogolonego stazysty.
-Przepraszam, czy wie pan, gdzie jest oddzial polozniczy?
Stazysta popatrzyl na nia, ocierajac keczup z ust. Dziewczyna obok niego nalezala do najbardziej atrakcyjnych, z jakimi mial kontakt w ostatnich tygodniach.
-Jezeli zaczyna sie u pani porod, to jest pani nadzwyczaj spokojna.
-Bedzie naturalny.
Przyjrzal sie jej talii.
-Chyba to niepokalane poczecie. Nie ma pani nawet brzucha.
-Dziekuje. Szukam poloznictwa, ale jeszcze nie szykuje sie do rodzenia. Chodzilo mi o sekretariat.
-Dlaczego od razu pani tego nie powiedziala?
-Dlaczego sam sie pan nie domyslil? Mam wrazenie, ze trudno uzyskac od pana konkretna odpowiedz.
-Chyba ma pani racje.
-No dobrze. Zacznijmy od poczatku. Gdzie sie znajduje oddzial poloznictwa?
-Ktora czesc?
-Sekretariat kierownika kliniki - powiedziala Samantha, nakazujac sobie w duchu zachowanie cierpliwosci.
-Kierownika kliniki czy ordynatora oddzialu?
-Poddaje sie, wygral pan. - Dokonczyla jednym lykiem kawe i wziela rachunek. - Dziekuje, choc nie ma za co.
-Chwileczke, mowilem powaznie. - Stazysta usmiechnal sie. - Oddzial poloznictwa zajmuje pomieszczenia na czterech pietrach. Musze wiedziec, czego pani szuka, zeby pania wlasciwie pokierowac. No wiec, o co chodzi?
Samantha odlozyla rachunek.
-Prawde mowiac, szukam pracy.
-Na oddziale poloznictwa? Jest pani pielegniarka?
-Nie, robie doktorat z biologii. Szukam jakiejs pracy na niepelnym etacie, a szpital wydal mi sie jedynym miejscem w miasteczku akademickim, gdzie mozna spodziewac sie godziwej placy.
-Rozumiem. Dlaczego jednak wybrala pani wlasnie poloznictwo?
-Bo na poczatek jest to chyba rownie dobre miejsce, jak kazde inne.
-Przegladala pani tablice ogloszen?
-Jaka tablice?
-Przed kawiarenka. Porusza sie pani jak dziecko we mgle - tablica ma przeciez z siedem metrow dlugosci. Trudno ja przegapic, jest cala obwieszona ogloszeniami. Pokoje do wynajecia, wczasy na nartach, miejsca pracy. Jest duze zapotrzebowanie na dawcow spermy.
-Wielkie dzieki - powiedziala z przekasem Samantha.
-Nie ma za co. I tak chyba nie ma pani wlasciwych kwalifikacji. Niech pani jednak przejrzy tablice, moze znajdzie pani cos dla siebie.
Samantha podziekowala stazyscie, zaplacila rachunek i wyszla na korytarz. Tablica ogloszen byla gesto obwieszona setkami plakatow i kartek. Rzeczywiscie poszukiwano dawcow spermy do kilku programow badawczych. Samantha przegladala ogloszenia przez dwadziescia minut i znalazla pare anonsow, ktore mogly jej odpowiadac. Potrzebni byli pracownicy do nadzoru nad zwierzetarniami, szukano ochotnikow do sporzadzania profilow psychologicznych, potrzebowano nawet kobiet, na ktorych studenci mogliby uczyc sie przeprowadzania badan ginekologicznych. Szybko wykluczyla te propozycje i juz miala zrezygnowac, gdy jej uwage zwrocilo kolejne ogloszenie.
Jedno z laboratoriow badawczych szukalo osob, ktore mialyby tylko spac. Ktos byl gotow zaplacic wybranym ochotnikom piec dolarow za godzine w osmiogodzinnych zmianach zwyczajnego spania. Samantha szybko wyliczyla, ze tego rodzaju praca przez trzy dni w tygodniu przynioslaby jej w niecale dwa miesiace ponad tysiac dolarow. Niezle. Potrafila przeciez spac rownie dobrze jak kazdy inny. Zanotowala wewnetrzny numer laboratorium.
Zanim zdolalaby zmienic zdanie, znalazla telefon i wybrala numer laboratorium badania snu. Spodziewala sie, ze odbierze jakis posledni gryzipiorek, odezwala sie jednak bardzo uprzejma kobieta. Z checia zgodzila sie przyjac Samanthe i podala jej zwiezle, jasne wskazowki, jak znalezc laboratorium.
Samantha dotarla do celu osiem pieter wyzej, po przemierzeniu trzech korytarzy, w znajdujacym sie tuz obok gmachu szpitala budynku, mieszczacym laboratoria doswiadczalne. Pulchna kobieta po piecdziesiatce gestem zachecila Samanthe do wejscia.
-Pani Samantha Kirstin? Nazywam sie Rutledge. - Sekretarka przywitala ja cieplym, silnym usciskiem dloni. - Doktor Bryson wlasnie wyszedl do kliniki. Prosil mnie, zebym pokazala pani laboratorium i pomogla wypelnic wniosek o przyjecie.
-Doktor Bryson to pani szef, tak?
-Kierownik laboratorium. Jest neurologiem i wlasnie poszedl do kliniki neurologii. Wie pani cokolwiek o badaniach snu?
-Nie, ale szybko sie ucze.
-Prawde mowiac, to bardzo proste i czasami wyjatkowo przyjemne - usmiechnela sie starsza kobieta. - Studiuje pani medycyne na naszej akademii?
-Robie doktorat z biologii.
-Bardzo dobrze... Wiekszosc naszych ochotnikow to studenci medycyny. Niektorym z nich wydaje sie, ze pozjadali wszystkie rozumy i uwazaja, ze sluchanie moich wyjasnien to strata czasu. Slyszala pani o aparatach do EEG - elektroencefalografach?
-Urzadzeniach rejestrujacych prace mozgu?
-Wlasnie. EEG jest podstawowym narzedziem w badaniach snu. W programie, ktory wlasnie prowadzi doktor Bryson, badamy wplyw nowego leku nasennego na zapis EEG u spiacych ochotnikow. Najwidoczniej wplyw tabletek na fale mozgowe ma wiele wspolnego z tym, czy lek odniesie sukces. O tej porze roku zblizaja sie egzaminy, wiec dwoch naszych ochotnikow wypadlo z testow. Ma pani ochote wziac w nich udzial?
-Co mialabym robic?
-Wystarczy, jesli sie pani odprezy i w miare mozliwosci sprobuje spac z przylepionymi do czaszki elektrodami. Jedynym narzedziem, z ktorego poza tym korzystamy, jest lozko z czysta posciela w dzwiekoszczelnym, oswietlonym pomieszczeniu.
-Tak samo, jak w filmach porno.
-Moja droga, sluchajac o tym, co sni sie niektorym z naszych ochotnikow, sama mam czasem takie wrazenie - zasmiala sie pani Rutledge. - Chodzmy, wlasnie trwa sesja. Chce pani zobaczyc, jak to wyglada?
-Oczywiscie.
Pani Rutledge zaprowadzila Samanthe do duzej sali obok pokoju doswiadczalnego. Rysiki trojkanalowego elektroencefalografu kreslily zapis fal na przesuwajacej sie wstedze skalowanego papieru. Aparat byl podlaczony do terminalu komputera. Pani Rutledge wyjasnila, ze odczyty sa przekazywane bezposrednio do MEDIC-a - komputera szpitalnego. Najciekawszym elementem wnetrza bylo jednak szklane okno o wymiarach metr na dwa i pol metra. Samantha zorientowala sie, ze z drugiej strony wyglada ono jak lustro. W pomieszczeniu spostrzegla przewracajacego sie z boku na bok we snie mlodego mezczyzne.
Pograzony w nieswiadomosci, wygladal jak powoli obracajacy sie w macicy embrion. Skopal pod stopy biale przescieradlo i spoczal wreszcie na plecach. Mial na sobie jedynie niebieskie slipy. Przewody przylepionych do czaszki elektrod prowadzily do gniazdek w zaglowku.
Pani Rutledge wskazala rysiki elektroencefalogramu, ktore wlasnie skonczyly kreslic lagodna fale, zastapiona seria ostrych iglic.
-Sni - powiedziala. - Niech sie pani przyjrzy jego oczom.
Policzki mlodego mezczyzny ogarnal ciag niewielkich, spazmatycznych skurczow. Zacisnal wargi, po chwili je rozluznil. Napiecie zniklo z twarzy, szczeka lekko sie uchylila. Samantha zorientowala sie, ze chlopak zaczal rownoczesnie szybciej oddychac. Wyraznie bylo tez widac, ze jego galki oczne powoli wedruja pod zamknietymi powiekami, przypominajac ryjace pod ziemia krety. Poruszal nimi bez celu, najpierw z boku na bok, potem z gory na dol. Czasami chlopak zaciskal powieki, przy czym drzaly mu rzesy. Poruszajace sie zrenice staraly sie przeniknac ciemnosc, podazajac szlakami wyobrazni. Samancie przypomnial sie widok delikatnie poruszajacego lapkami spiacego szczeniaka.
Mezczyzna nadal lezal na plecach z rozlozonymi nogami. Nagle material slipow zaczal sie wybrzuszac. Samantha poczula, ze sie rumieni na widok rosnacej erekcji. Obejrzala sie na pania Rutledge i zorientowala sie, ze ona rowniez to dostrzegla.
-Na pewno sni mu sie cos ciekawego.
-Czuje sie jak natret - powiedziala zazenowana Samantha.
-Nonsens. Powinna pani wiedziec z zajec z biologii, ze to normalne u spiacych mezczyzn. Mimo to szkoda, ze nie umiemy nagrac na wideo jego snow - dokonczyla z przymruzeniem oka.
Samantha zasmiala sie, zaskoczona frywolna uwaga pani Rutledge. Starsza kobieta nie sprawiala wrazenia sklonnej do tego rodzaju zachowan. Widok meskich erekcji byl dla niej zapewne codziennoscia, wiec radzila sobie z nim za pomoca humoru.
-Czy tez musialabym sie tak ubierac?
-To juz od pani zalezy - odparla pani Rutledge. - Moze pani spac naga, w staniku i majtkach, pidzamie, w czymkolwiek, co pani pasuje. Moze pani nawet wkladac plaszcz przeciwdeszczowy.
-Moze on powinien to zrobic - rzekla Samantha, wskazujac ochotnika za szyba.
-Pozwolimy mu na odrobine intymnosci? - usmiechnela sie pani Rutledge.
-Bo ja wiem? Zaczyna byc ciekawie - odparla Samantha, lecz zaraz skinela glowa.
Wrocily do sekretariatu. Pani Rutledge usiadla za biurkiem i poprosila Samanthe, by zrobila to samo.
-I co pani o tym sadzi? Ma pani ochote sie do nas przylaczyc? Praca jest prosta, placa dobra, a poza tym bedzie pani stad wychodzic wypoczeta. Wywiesilam ogloszenie na tablicy dopiero dzisiaj rano. Nie chce na pania naciskac, ale z oczywistych powodow to jedno z najpopularniejszych zajec. Nie wiem, czy do jutra pozostana jeszcze wolne miejsca.
-Kupila mnie pani, chociaz w tej pracy oczy chyba mi sie beda same kleic.
-Doskonale - odpowiedziala pani Rutledge, usmiechajac sie po kalamburze. - Czy jako doktorantka bedzie mogla pani dopasowac rozklad zajec do naszych wymogow?
-Chyba tak. Prowadze zajecia dwa ranki w tygodniu, a reszte czasu mam praktycznie do wlasnej dyspozycji.
-Pozostaje w takim razie formalnosc wypelnienia wniosku. Jest pani zdrowa?
-Tak.
-Czy zazywa pani regularnie jakies leki?
-Nie.
-Czy miala pani kiedys klopoty ze snem?
-Spie jak kloda.
-Doskonale. Niech pani wypelni pozostala czesc kwestionariusza i podpisze sie u dolu.
Samantha rzucila okiem na kartke i zaczela wpisywac wymagane dane osobiste. Zawahala sie przy czternastym pytaniu. Wiazalo sie ono z wymogiem, ze ochotniczki nie moga byc w ciazy, aby uchronic plody przed ewentualnymi szkodliwymi dzialaniami testowanych lekow. Pytanie dotyczylo daty ostatniej miesiaczki. Po chwili zastanowienia Samantha podala date sprzed tygodnia. Odpowiedziala na pozostale pytania, podpisala wniosek i wymagane oswiadczenie o zgodzie na udzial w badaniach, po czym oddala je sekretarce. Pani Rutledge popatrzyla pobieznie na kartke i wlozyla ja do teczki.
-Kiedy moze pani zaczac?
-Jutro mam zajecia, wiec chyba pojutrze.
-Doskonale. Spotykamy sie w takim razie pojutrze, dokladnie o dziewiatej. Doktor Bryson tez przyjdzie - na pewno zechce z pania porozmawiac, zanim wezmie pani udzial w testach. Ostatnia sprawa: niech pani nie spi jutro w nocy za dlugo. Niektorzy ludzie maja trudnosci ze spaniem w dzien. Troche zmeczona latwiej sie pani odprezy i bedzie pani czula mniejszy niepokoj.
-Co mam przyniesc ze soba?
-Tylko to, w czym chce pani spac.
Samantha pozegnala sie i opuscila budynek z uczuciem ulgi. Byla w ciazy niecale dwa miesiace i wiedziala, ze mimo szczuplej sylwetki zacznie to byc widoczne dopiero po nastepnym kwartale. Do tego czasu, przy regularnych zarobkach, zrownowazylaby roczny budzet. Poza tym, gdyby juz zostala ochotniczka, moze pozwolono by jej na dalszy udzial w testach, jesli podpisze oswiadczenie o zrzeczeniu sie wszelkich ewentualnych roszczen.
Kiedy szla przez miasteczko akademickie, nekal ja nieokreslony niepokoj, dreczace, nie dajace sie dokladnie ujac w slowa uczucie. Zaglebila sie w myslach, az zdolala dociec przyczyny trapiacego ja strachu. Martwila sie tym, ze bedzie musiala zazywac lekarstwo. Wiedziala, ze niektorych preparatow nie wolno przyjmowac w ciazy. Miala jednak nadzieje, ze nie dotyczy to tabletek nasennych - przeciez lykaly je tysiace ciezarnych kobiet. Jej przyjaciolki zazywaly w ciazy najprzerozniejsze srodki, a mimo to ich dzieci byly zdrowe. Dlaczego w jej przypadku mialoby byc inaczej?
Nie znala odpowiedzi na to pytanie i wiedziala, ze nigdy jej nie pozna. Zdawala sobie jednak sprawe, ze po pierwszym zazyciu leku az do narodzenia dziecka nie zazna spokoju. Nie bylo jednak sensu trapic sie tym zawczasu. Zrobila to, co musiala - po prostu zapewnila sobie przetrwanie.
ROZDZIAL 5
Juz na poczatku lata w mieszkaniu Samanthy robilo sie goraco jak w piecu. Gdy wrocila z laboratorium, powietrze bylo geste, zastale, wrecz duszace. Odsunela firanki i z trudem otworzyla okno. Do pokoju wpadl chlodny powiew, jak gdyby na zewnatrz znajdowaly sie niewidoczne miechy. Fala chlodnego powietrza przewrocila zdjecie na polce z ksiazkami. Samantha postawila je z powrotem i przyjrzala sie fotografii, pograzajac sie w zadumie nad rozbudzonymi wspomnieniami.Zdjecie zostalo zrobione dwa lata wczesniej, kiedy Samantha spedzila z przyjaciolka tydzien w Provincetown. Byl to pierwszy wyjazd, na ktory pozwolila sobie po trzech latach spedzonych w college'u. Dostawala wylacznie najlepsze oceny, az wreszcie doszla do wniosku, ze nie musi sie uczyc z tak bezwzgledna sumiennoscia. Dobre stopnie osiagala z taka latwoscia, z jaka magnes przyciaga stalowe opilki.
Nadszedl czas, zeby rozluznic sie i zdac rachunek ze swojego zycia. Przyszla tez pora budzacej sie seksualnosci. Przez trzy lata nauka byla dla Samanthy sposobem na ukierunkowanie popedu seksualnego; nie miala wielu okazji do romantycznych przezyc. Chociaz nie brakowalo zaproszen od potencjalnych adoratorow, rzadko umawiala sie na randki. Kiedy sie nie uczyla, podejmowala rozne prace na kampusie, by zarobic na czesne i drobne wydatki. W koncu zamknela jednak ksiazki, spakowala walizke i wyjechala z kolezanka nad morze.
Tydzien uplynal jak w marzeniach sybaryty. Samantha rozkoszowala sie sloncem i woda, a jej skora przybierala odcien glebokiej opalenizny. Przeplywala cale kilometry wsrod fal przyboju. Jej wysoka sylwetka z latwoscia umykala tlumowi zainteresowanych nia gapiow. Pozyczyla od przyjaciolki adidasy i nauczyla sie joggingu. Pod koniec krotkich porannych biegow otaczal ja tlumek przepychajacych sie mezczyzn, ktorzy chcieli zwrocic na siebie uwage rozesmianego, jasnowlosego, zlotoskorego dziecka-kobiety.
Jeden z nich od razu spodobal sie Samancie. Zauwazyla go, gdy gral w futbol z grupka przyjaciol na plazy. Byl wsrod nich zdecydowanie najprzystojniejszy, wiec zgodzila sie na spacer po plazy w jego towarzystwie.
Craig studiowal na uniwersytecie Yale i, o czym sie szybko przekonala, byl jednym z najbardziej zarozumialych mezczyzn, jakich kiedykolwiek spotkala. Mimo to gotowa na wszystko Samantha zaprosila go do swojego grajdolka. Tam wlasnie sfotografowala ich przyjaciolka. Pozniej Samantha poszla z Craigiem na obiad.
Teraz, po uplywie dwoch lat, usmiechnela sie, patrzac na oprawione w ramke barwne zdjecie z dedykacja: "Dla SS - niech taka noc powtorzy sie jeszcze wiele razy - Craig". Przypomniala sobie, ze tak wlasnie ja nazwal: SS - Sloneczna Sam. Znow rozesmiala sie na widok enigmatycznej inskrypcji. Doszla do wniosku, ze skrot oznaczal zapewne podswiadome przeczucie przyszlosci ze strony Craiga, poniewaz ich ostatni wieczor okazal sie koszmarnym niewypalem.
Uganiajac za Craigiem, Samantha nie tylko okazywala bezczelnosc, ale chciala tez cos udowodnic samej sobie. Nie byla zainteresowana zdobyciem go w fizycznym sensie; prawde mowiac, ta mysl przyprawiala ja o niepokoj. Miala nadzieje, ze kilka spedzonych z Craigiem w Provincetown dni okaze sie wstepem do namietnego, podniecajacego zwiazku, dzieki ktoremu ujawni sie ukryta dotychczas strona jej natury. Jednak podczas pierwszego wspolnie spedzonego wieczora Craig dal jasno do zrozumienia, ze chodzi mu wylacznie o seks. Tak bezwzglednie upieral sie przy zaspokojeniu swoich zachcianek, ze ledwie zdolala go od tego odwiesc. Wreszcie ostatniego dnia nad morzem, zdecydowala sie mu ulec, nie dlatego, ze ja do tego przekonal, lecz z powodu autentycznej sympatii, jaka do niego czula. Gdy zaczeli sie kochac, rozpaczliwie starala sie odprezyc, zamiast tego jednak stawala sie coraz bardziej napieta. Craig okazywal bezsensowny pospiech. Miala wrazenie, ze dobiera sie do niej jak futbolista, ktoremu zalezy wylacznie na dobiegnieciu do koncowej strefy, podczas gdy ona wciaz oczekiwala na pierwszy wykop. Lek sprawil, ze zaczela idiotycznie chichotac, jak gdyby wypila za duzo szampana. Kiedy Craig osiagnal wytrysk, zanim jeszcze w nia wszedl, natychmiast sie rozluznila i ze zdumieniem stwierdzila, ze nie potrafi powstrzymac sie od opetanczego smiechu wywolanego groteskowoscia sytuacji. Zanim zdolala cokolwiek wytlumaczyc lub przeprosic, Craig pospiesznie uciekl.
Samantha doszla do wniosku, ze dedykacja Craiga symbolizuje jego niemoznosc przyznania sie do porazki. Zdjecie zatrzymala, bo ladnie na nim wyszla. Byl to poczatek jej doroslego zycia, wstep do umiejetnosci flirtowania. W kostiumie bikini prezentowala sie bardzo dorosle. Proste blond wlosy o rudawym odcieniu opadaly na ramiona, a w oczach, bardziej zielonych niz barwa leszczyny, kryla sie swiadomosc wlasnej wartosci i towarzyszacej dojrzalosci swobody.
Po kolejnych doswiadczeniach tego samego lata doszla do wniosku, ze ma niewiele wspolnego z chlopcami w jej wieku. Zachowywala sie wobec nich przyjaznie, nawet zawarla wiele pogodnych, beztroskich znajomosci, ale jej niezaleznosc przyprawiala ich czasem o niepokoj lub zagrozenie. Niekiedy czula sie wsrod nich jak starsza siostra. Zaczela w koncu szukac towarzystwa starszych od siebie mezczyzn. Przez kolejne dwa lata rzadko umawiala sie z kimkolwiek starszym od niej o mniej niz dziesiec lat - az wreszcie zdarzyl sie wyjatek od tej reguly.
Dwudziestoszescioletni Jeny byl o trzy lata starszy od Samanthy. Od poczatku wiedziala, ze laczy ich wylacznie wiez fizyczna. Po raz pierwszy w zyciu ktos wzbudzil w niej pozadanie, ktorego sie wstydzila. Rozumiala jak chimeryczny jest ich zwiazek, oparty na czystym, nieskazonym zwierzecym magnetyzmie. Kochali sie tak, jak gdyby nie zdawali sobie sprawy z obecnosci tej drugiej os