10036

Szczegóły
Tytuł 10036
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10036 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10036 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10036 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Zimniak Spotkanie z�wieczno�ci� - Phil... czy wci�� utrzymujemy si� na �rodku Rzeki? - g�os Heleny by� cichy i�lekko zachrypni�ty. - Chyba widzisz - odpar� opryskliwie, wpatrzony w�faluj�ce na zielonym ekranie linie. Praw� d�o� zacisn�� tak mocno na d�wigni awaryjnego sterowania, �e zbiela�a, nieruchoma pi�� wydawa�a si� jak wykuta z�marmuru. - Autopilot? - nie wytrzyma� Walt. - Wy��czy�em - Philip r�wnie� nie sili� si� na budowanie okr�g�ych zda� - za du�o obwod�w kontrolnych. Powierzchnia sufitowa s�czy�a do sterowni md�y, fioletowy blask o�nat�eniu ledwie wystarczaj�cym do rozr�nienia poszczeg�lnych przycisk�w i�d�wigni. W dusznym powietrzu unosi� si� wci�� jeszcze nik�y, lecz wyra�nie wyczuwalny zapach smar�w i�przegrzanej izolacji kabli elektrycznych. - Wed�ug szacunkowych oblicze� za sze��dziesi�t sekund odnoga C-12 do zastoiska wok� Czerwonego Kar�a X-KL-139... - m�wi�a Lorna powoli i�sennie. Walt spojrza� badawczo na jej sin� w�tym upiornym �wietle twarz. Znowu plynn - pomy�la�. - W��cz komputer! - warkn�� Philip. Powolnym ruchem wyci�gn�a rami�, dbaj�c o�to, by d�o� zwisa�a lu�no, a�wypiel�gnowane palce zawija�y si� lekko ku g�rze. Wci�� ta cholerna kokieteria - Walt poczu� b�yskawicznie narastaj�c� w�ciek�o�� - ta idiotka nawet w�trumnie b�dzie musia�a wygl�da� poci�gaj�co! Kontrolny segment centralnego komputera rozjarzy� si� b�yskami lamp sygnalizacyjnych - wydawa�o si�, �e wszystko jest w�porz�dku. - Statek do skr�tu w�C-12 w�kierunku X-KL-139 - Lorna nadal nie objawia�a po�piechu, a�mo�e to tylko nerwy Walta odmawia�y pos�usze�stwa? - W��cz autopilota - matowy g�os o�nosowej, telefonicznej modulacji wype�ni� sterowni�. Philip gwa�townie szarpn�� d�wigni� - kilka tarcz wska�nikowych rozjarzy�o si� zielonym blaskiem. Ostatnia rezerwa - j�kn��. - Mo�liwe wej�cie w�C-12 za dwadzie�cia osiem sekund. Sterowanie chwytakami energii. Prawdopodobie�stwo awarii zero koma cztery. Czekam na potwierdzenie. - Wykonuj manewr! - Czekam na potwierdzenie... - Dow�dca statku do centralnego komputera: wykonaj manewr wej�cia w�odnog� C-12! - Philip prawie krzycza�, zupe�nie wyprowadzony z�r�wnowagi. Walt nigdy nie widzia� go w�takim stanie. - Przejmuj� sterowanie statkiem - oznajmi� jednostajny, bezosobowy g�os. - B�d� meldowa� na bie��co. Pe�na gotowo�� do wykonania manewru. Schodz� z�g��wnego nurtu. Siedzieli sztywno w�fotelach, d�onie nerwowo zaciska�y si� na oparciach. Dobrze wiedzieli, �e to ich ostatnia szansa. - ...dwana�cie sekund do zwrotu. Dalej Rzeka ci�gn�a si� dziesi�tkami lat �wietlnych, rosn�c i�pot�niej�c, nabrzmiewaj�c dop�ywami z�m�odych lub ekspanduj�cych s�o�c, gna�a gdzie� w�g��b Galaktyki ogromniej�cym strumieniem energii. - ...dziesi�� sekund. Statek na skraju g��wnego nurtu z�dopuszczaln� granic� tolerancji... Lecz nigdzie po drodze, a� do granicy ludzkiej penetracji, nie by�o tak korzystnego wyj�cia. - ...sze�� sekund... Opu�ci� rzek� mo�na zawsze, lecz co w�ich sytuacji da wyj�cie cho�by nawet o�p� roku �wietlnego od jakiej� gwiazdy? - ... trzy sekundy... Wej�cie do tej odnogi otworzy�a im chyba Opatrzno��. Tak, Walt modli� si� teraz jakimi� dziwnymi, wymy�lonymi na w�asny u�ytek s�owami. Odnoga i�zastoisko energii, z�kt�rego wyciekaj� drobne strumyki, daj�c pocz�tek nowym rzekom... Cud, po prostu cud, �e w�a�nie tutaj... - ...zero! Teraz. Lecz jeszcze istniej�, trwaj� w�tym cyrkowym, fioletowym �wietle, cztery zastyg�e w�bezruchu sylwetki, ka�de z�nich ze swoim dzikim, zwierz�cym pragnieniem �ycia dalej, �ycia za wszelk� cen�, jeszcze cho�by przez rok, dwa, mo�e dziesi��... A�przecie� jest wi�cej ni� pewne, �e ju� nied�ugo... Lecz �yj�! Nie rozerwa�y ich na strz�py pot�ne wiry, kt�rych energia mog�aby zmia�d�y� ca�e planety, nie zgniot�y kruchych os�on statku turbulencje, zawsze wyst�puj�ce przy ka�dym rozwidleniu czy dop�ywie. Przedostali si�. - Jeste� wspania�y, komputerku. Da�abym ci wszystko, czego by� tylko zapragn�� - Lorna pierwsza prze�ama�a zastyg�� wok� nich cisz�, pieszcz�c d�ugimi palcami wypuk�o�ci os�on lamp sygnalizacyjnych. Jej g�os �ama� si� ze wzruszenia. Napi�cie ostatnich chwil nagle znik�o, zamieni�o si� w�euforyczne podniecenie. - I�ja te�, i�ja te�!! - histerycznie piszcza�a Helena. Rzuci�a si� na monitory, rozp�aszczaj�c bia�e d�onie na ekranach. - No masz, malutki, spr�buj... - W�a�ciwie dlaczego komputery buduje si� bez odpowiedniego osprz�tu pomocniczego? To przecie� nic trudnego, ma�a przystawka... Wszak maszyny zast�puj� ludzi, zw�aszcza niekt�rych... - z�Lorny opad�a ju� niedawna ospa�o��, patrzy�a teraz wyzywaj�co w�stron� Walta. - No, do�� tego, nie szale�, na miejsca! - krzykn�� Philip, rozprostowuj�c zgarbione plecy i�przeci�gaj�c si�, a� zachrupa�y stawy. - Helcia, sko�cz zaloty, bo stan� si� zazdrosny i�rozwal� t� maszynk�. - Co z�energi�? - Walt zacz�� przychodzi� do siebie. - Do licha! Lorna, natychmiast wy��cz komputer! otrz�sn�� si� Philip, przerzucaj�c d�wigni� autopilota. Dwa sektory zgas�y jak zdmuchni�te nag�ym przeci�giem roje �wieczek. - Dobra. Walt, przejmij r�czne sterowanie. Ty jeste� dobry w�takich w�skich kana�ach. - Przejmuj� - uchwyci� d�wigni� i�uruchomi� mechanizm. Zielone oko ekranu rozb�ys�o pl�taniny przelewaj�cych si� linii, przypominaj�cych delikatnie faluj�ce, smuk�e wodorosty. - W��cz filtry, dusz� si� - prosi�a Lorna. - Niema mowy - Philip otar� pot z�czo�a. - Dopiero za godzin�. Wytrzymasz. - Sadysta. - Mo�e mam uj�� energii deakceleratorom, �eby nasza �licznotka mog�a odetchn�� zapachem morskiej bryzy? - t�umaczy� Philip swoim sposobem, nie �a�uj�c nieszkodliwych z�o�liwo�ci. - Ju� dobrze, szefie. Wiem, �e jeste� najm�drzejszy. - Zajmij si� czym�, na przyk�ad poczytaj nam o�tym Czerwonym Karle - wskaza� na ekran. - Poczytaj...? - Tak, wieziemy podr�czn� bibliotek�, przygotowan� w�a�nie na takie wypadki. - Mam lepszy pomys�. Prze�pi� si�. - W�porz�dku. Przynajmniej nie b�dziesz marudzi�. - Czy ja_ te� mog�? - Helena unios�a swoj� p�ask�, blad� twarz, kt�ra Waltowi zawsze kojarzy�a si� z�tarcz� zegara. - Chyba nie b�d� potrzebna... - Walt...? Philip wola� podzieli� odpowiedzialno��. - Niech �pi�, b�dziemy zmienia� si� co godzin�. Jeszcze jakie� p� doby i�osi�gniemy zastoisko, a�p�niej skok na orbit� Kar�a ju� kosztem jego w�asnej energii. - Dobra. �pijcie sze�� godzin - uci�� Philip - potem zmienicie nas. W�rejon zastoiska wchodzimy w�pe�nej gotowo�ci, nie wiadomo, co tam napotkamy - by� wystarczaj�co ostro�ny, a�jednocze�nie szybki w�podejmowaniu decyzji, aby zosta� zupe�nie niez�ym dow�dc�. Kobiet nie trzeba by�o ponagla� - prawie jednocze�nie opu�ci�y oparcia foteli i�za�o�y�y opaski hipnotyczne. Cisz� sterowni wype�ni�y ich miarowe oddechy. Walt pilotowa� spokojnie, naprowadzaj�c statek ci�gle na g��wny nurt, sk�d uparcie spycha�y go drobne zawirowania. Umiej�tnie omija� wi�ksze turbulencje i�uskoki, mog�ce zagrozi� ochronnemu pancerzowi p�l si�owych. Pl�tanina wiotkich linii zamazywa�a si� coraz cz�ciej, powieki ci�ko opada�y na bol�ce oczy. - M�w co� - czu�, �e usypia. Olbrzymie napi�cie kilku ostatnich dni dawa�o zna� o�sobie. - Tak, tak - Philip niech�tnie uni�s� g�ow�; on te� mia� dosy�. - Pami�tasz co� o�tym Karle? - Nic. Kto m�g�by przypuszcza�... - No pewnie. Tylko tak pytam. Ja te� znam zaledwie jego symbol. - Mo�emy na chwil� w��czy�... - Nie, to zbyteczne. I�tak nie jestem pewien, czy zdo�amy pokry� w�pe�ni deakceleracj� a� do momentu wej�cia na orbit�. - Jak to, nie jeste� pewien? Przecie� przyspieszenia rozerw� nas na strz�py. Phil, to s� pr�dko�ci przy�wietlne... - Nie jestem dzieckiem, nie musisz mi tego t�umaczy� - �achn�� si� i�gwa�townym ruchem wy��czy� i�t� namiastk� o�wietlenia, kt�ra md�ym blaskiem dotychczas nape�nia�a kabin�. Teraz tylko jeden ekran na zielono barwi� ich zm�czone twarze. - Lorna jest jakby troch� nie w�formie - niezbyt zr�cznie zagai� Philip. Walt drgn�� lekko, co nie usz�o uwadze tamtego. - Zdarza si� ka�demu - mrukn��. - A�kobietom co dwadzie�cia osiem dni, nie licz�c okres�w melancholii. - Co� taki na ni� ci�ty? - wpad� mu w�s�owo. - Ona wyra�nie ci� lubi... - A�ja, wstr�ciuch, nie porywam jej natychmiast do ��ka, pr꿹c m�sk� pier� i�nie sprawdzam si� przynajmniej przez osiem godzin na dob�? O�to ci chodzi�o? - Walt by� z�y, �e da� si� wci�gn�� w�t� rozmow�. - M�j drogi - Philip wydawa� si� zaskoczony jego nag�ym wybuchem - uwa�aj na stery. - Nie obawiaj si�. - Wiem, �e to s� sprawy osobiste... - Wi�c zmie�my temat. - ... ale jako dow�dca chcia�bym ci o�czym� przypomnie� - doda� ju� bardziej oficjalnie. - Wiesz, dlaczego loty za�ogowe wykonuje si� mieszanymi �e�sko-m�skimi czw�rkami? - Wiem i�wszystko rozumiem, ale zrozum i�mnie, Phil zmieni� ton, m�wi� teraz na poz�r spokojnie, tak jakby t�umaczy� jaki� prosty problem �rednio rozgarni�temu uczniakowi. - To nie jest obowi�zek, �aden regulamin ode mnie tego nie wymaga. - Jego tw�rcy s�dzili, �e wystarczy nie zabrania�. - No i�widocznie omylili si�, przynajmniej w�tym jednym przypadku. - Ciekawe... - m�wi� Philip jakby do siebie. Dotychczas cieszy�e� si� s�aw� niez�ego kobieciarza, no i�wasza matrymonialna korelacja komputerowa tak�e wypad�a nie najgorzej... - Takie rzeczy te� si� analizuje? - Walt spr�bowa� uda� zdziwienie. - M�j drogi - Philip zaczerpn�� st�ch�ego powietrza i�zakrztusi� si� - nie doceniasz tego aspektu sprawy. Na Ziemi mo�emy bawi� si� w�fa�szyw� kokieteri�, ale tutaj, w�warunkach najwy�szego obci��enia psychicznego i�ustawicznego zagro�enia, liczba stres�w musi by� zredukowana do minimum. Psychofizjologiczne potrzeby organizmu powinno si� zaspokaja� w�maksymalnie mo�liwym stopniu. - Czy�bym �le wype�nia� obowi�zki? - z�g�osu Walta zn�w przebija�o zniecierpliwienie. - Nie o�to chodzi. Ty i�Lorna jeste�cie w�ci�g�ym stresie, nie zaspokojeni, b��dzicie my�lami daleko, s�owne utarczki s� na porz�dku dziennym. Trudno w�tym przypadku m�wi� o�zgranej za�odze, cho� s�u�b� pe�nicie poprawnie. Mo�e nadej�� chwila pr�by, kiedy w�a�nie zabraknie nam tego jednego kwantu wytrzyma�o�ci psychofizycznej, kt�r� niepotrzebnie trwonicie... - A�czy nie pomy�la�e� o�tym, �e gdyby wszystko posz�o po twojej my�li, mog�oby by� jeszcze gorzej? �e intuicyjnie bronimy si� przed zupe�n� kl�sk�? �e co� tu nie gra? - To ty si� bronisz - mrukn�� i�zani�s� si� suchym kaszlem. - Mo�e jednak w��czymy filtry? - M�wi�e�, �e za godzin� - odpar� Walt ze z�o�ci�. Mo�e zmniejszysz moc deakcelerator�w? - Nie rzucaj si�, stary. Zrozum, �e ja chc� tylko dobrze i�jako cz�owiek, i�jako dow�dca. - Mo�e by� sam spr�bowa� z�obiema, je�li tak ci to le�y na sercu? - To jest wyj�cie, ale w�sumie spowodowa�oby wi�cej z�ego ni� dobrego - odpar� powa�nie. - My�la�e� o�tym? - Walt odwr�ci� si� nagle, na chwil� zapominaj�c o�sterach. Czu� �al i�najzwyklejsz� zazdro��. - No widzisz - za�mia� si� Philip - sam pomys� ci� denerwuje. Nie, nie martw si�, nie b�dzie tutaj uk�ad�w trzy do jednego. - Jest to mi najzupe�niej oboj�tne - burkn�� i�uj�� ster. Na ekranie coraz szerzej rozlewa�a si� czerwona plama zbli�aj�cej si� gwiazdy. - Niech strac�, przyjmuj� - powiedzia� Philip z�u�miechem. - �pi� jak zabici - Helena pe�nym krytycyzmu spojrzeniem obrzuci�a wypoczywaj�cych m�czyzn. Pu�ci�a dr��ek sterowy, kt�ry zacz�� przechyla� si� na boki, jak gotuj�cy si� do ataku grzechotnik. - To zabawne - Lorna m�wi�a powoli, swoim zwyk�ym, sennym g�osem - ale w�trakcie g��bokiego hipnotycznego transu bardzo �atwo by�oby poder�n�� im gard�a. - Zwariowa�a�?! Twoje �arty nie s� najl�ejszego kalibru. - Ju� dobrze, nie b�d� ci� straszy�. Tylko, widzisz, to niezupe�nie by� �art. Czasem przychodz� mi na my�l takie g�upstwa. - Naprawd� zaczynam si� ciebie ba�. Philip powiedzia�by, �e jeste� niezr�wnowa�ona psychicznie. - Do diab�a z�Philipem! Cytujesz go jak wyroczni�. - No tak - westchn�a - o�Walcie nie powiedzia�aby� w�ten spos�b. - Powiedzia�abym dok�adnie to samo - odpar�a ch�odno. - Poza tym to nie tw�j interes. - Przepraszam - b�kn�a Helena, czerwieni�c si� lekko, lecz nie spuszczaj�c ciekawego wzroku z�twarzy kole�anki - nie chcia�am ci� dotkn��. - Czym mia�aby� mnie dotkn��? - wyd�a wargi Lorna. - Co w�a�ciwie dzieje si� na zewn�trz? spojrza�a w�zielonkawe oko ekranu. - Nic ciekawego. Dryfujemy do brzegu zastoiska. Mo�e zbudzimy naszych pan�w? - Tak... nie, na razie nie. Po co? - No, trzeba wyj�� w�przestrze� z�tego bajora. - Mo�emy zrobi� to same. Nawet regulamin przewiduje takie sytuacje. - Lecz tylko wtedy, gdy ryzyko jest mniejsze od jednej setnej. - Poradzimy si� - Lorna przerzuci�a d�wigni� komputera i�poda�a parametry operacji. - Ryzyko manewru mniejsze od trzech razy dziesi�� do minus trzeciej - meldowa� bezosobowy g�os limitowane niezawodno�ci� podzespo��w statku. Wyj�cie mo�na rozpocz�� za pi��dziesi�t dwie minuty. Okres trwania manewru: cztery koma pi��. Wielko�ci czasowe podane w�zaokr�gleniu w�g�r� do p� minuty. - Wy��cz go, szkoda energii. - Dobrze, ju� si� robi. Mo�e astronom rozejrzy si� po okolicy? - Po co? - Helena wzruszy�a ramionami. Nie znosi�a, jak kto� wtr�ca� si� w�jej profesjonalne sprawy. Zreszt� jak wszyscy cz�onkowie za�ogi. - Ach, chcia�am po prostu zobaczy� tego Kar�a. To takie pi�kne: czerwone morze p�omieni... - Co za romantyczny cybernetyk. Powinna� by�a zosta� poetk� - roze�mia�a si� Helena. - Masz swojego Karze�ka - w��czy�a boczne ekrany. Na jednym z�nich zap�on�a czerwona tarcza gwiazdy. - Za ka�dym razem urzeka mnie taki widok. Czy tam, w�temperaturze sze�ciu tysi�cy stopni, mog�aby istnie� jaka� forma �ycia? - Pi�ciu tysi�cy dwustu - poprawi�a Helena, odczytuj�c dane. - No, wszystko w�normie. Nat�enie promieniowania na zwyk�ym poziomie, obecno�ci meteor�w ani ob�ok�w gazowych nie stwierdzono. Obserwacje poczyniono zgodnie z�regulaminem. Zadowolona? Lorna nie odpowiedzia�a, wpatrzona w�pa�aj�cy czerwonym blaskiem ekran. Zupe�nie jakby dostrzega�a jakie� potwory, przemykaj�ce po�r�d plazmowych chmur. - Aha, zapomnia�am o�mapie gwiazdowej. Ale do tego potrzebny mi jest tw�j komputer. Hej, zbud� si�, marzycielko! Lorna drgn�a i�spojrza�a nieprzytomnym wzrokiem. - Oj, naprawd� potrzebny ci... - mrukn�a Helena, lecz w�por� ugryz�a si� w�j�zyk. - W��cz komputer, cybernetyku. - Dobrze, nie krzycz tak. - Helena do centralnego komputera. Symulowany i�rzeczywisty obraz mapy nieba na monitor trzeci komenderowa�a. - Sprz�enia sektorowe, przesuni�cie fazowe wibracyjne uruchamiane r�cznie. - Dlaczego nie pu�cisz analizatora? - Za du�o �re. - Przecie� za godzin� otworzymy anteny. - To dopiero za godzin�. Wol� nie ryzykowa�. Helena dostroi�a obraz, zoptymalizowa�a wzmocnienie. Gwiazdy rozpali�y si� nienaturalnie mocnym blaskiem, wygl�da�y jak gar�cie l�ni�cych pere� rozrzuconych po czarnym aksamicie. Po w��czeniu wibratora obydwa na�o�one na siebie obrazy: rzeczywisty i�symulowany, desynchronizowa�y si� pionowo z�du�� cz�sto�ci�, co dawa�o wizualny efekt migocz�cych przecink�w w�miejscu niedawnych �wietlnych punkt�w. To wszystko podoba mi si� coraz bardziej - sennie my�la�a Lorna. Przynajmniej od strony kolorystycznej: na tle czarnego� naznaczonego niebieskimi lampkami nieba jasny w�ze� w�os�w Heleny, z�boku zar�owiony blaskiem Czerwonego Kar�a, �wiec�cego z�s�siedniego ekranu... A�mo�e wzi�� ju� plynn? Wtedy w�przestrzeni zaczn� kr��y� niebieskie gazowe latarnie z�p�omykami jak sople lodu, a�w�osy dziewczyny rozwieje gor�cy wiatr od s�o�ca, buchaj�cego splotami czerwieni ze wszystkich monitor�w. - ...ju� nied�ugo. A�ta wariatka �pi! - S�ucham? - Lorna z�trudem otrz�sn�a si� z�sennego zamroczenia. - Je�li my�lisz, �e sama wyprowadz� statek z�tego cholernego zastoiska, to naprawd� jeste� w�b��dzie. Natychmiast budz� Phila i�Walta. - Nie - zaprotestowa�a s�abo. - Poczekaj, ju� wszystko w�porz�dku. Tak d�ugo zmienia�a� sektory, �e zdrzemn�am si� troch�. - Raptem pi�� minut. A�tak w�og�le to Phil powinien ci� zbada�. Wygl�dasz nieszczeg�lnie - Helena patrzy�a na ni� ze z�o�ci�. - Robi� to ju� kilka razy. Nie o�takie badanie mi chodzi - u�miechn�a si� Lorna. - Domy�lam si� - rozchmurzy�a si� wreszcie. - No, we� si� w�gar��. Za dziesi�� minut wychodzimy w�przestrze�. Ale zrobimy im niespodziank�! Wskaza�a na �pi�cych i�po dziecinnemu klasn�a w�d�onie. Plynn! Trzeba go za�y�. Senne otumanienie, powracaj�ce falami, to znak, �e ju�. Potem wszystko przybierze inne barwy, no i�ten blask, chlustaj�cy jak przez otwarte w�s�oneczny dzie� okna! Walt stanie si� m�ski, szeroki w�barach, pi�kny... Musi by� dla niego dobra, ca�a z�o�� i��al p�jd� w�niepami��, ka�de spojrzenie wywo�a dziwny, niepokoj�cy dreszcz... - Chocia� i�tak zbudz� si�, maj� program - g�os Heleny dobiega� z�daleka, jakby przebija� si� przez grub� �cian�. - Ale ju� po wyj�ciu. Raz si� przeliczyli - odpar�a _z przewrotnym zadowoleniem. Wszyscy powoli g�upiejemy w�tej kosmicznej izolatce - pomy�la�a nie bez odrazy do siebie i�do nich wszystkich. - To niemo�liwe! - podniesiony g�os Heleny wpad� w�wierc�cy uszy dyszkant. - Co? - niezbyt przytomnie burkn�a Lorna, lecz zaraz zobaczy�a go: na tle migocz�cych jak bo�enarodzeniowe �wieczki niebieskich ognik�w l�ni� wyra�ny, silnie promieniuj�cy punkt �wietlny. - Przeoczenie przy sporz�dzaniu mapy? - Jak mo�na nie zauwa�y� gwiazdy - ...Helena do centralnego komputera. Sprawdzi� punkt o�najwi�kszej jasno�ci w�sektorze E-5 trzeciego ekranu. - �r�d�o �wiat�a pierwszej jasno�ci gwiazdowej komunikowa� matowy g�os - nie wyst�puj�ce na mapie symulacyjnej. Sugestie: pomiar odleg�o�ci i�badania teleskopowe. - Tyle wiem sama. No, moja mi�a, co o�tym my�lisz? odwr�ci�a si� do Lorny. - Nowa gwiazda, dotychczas nie skatalogowana? Planetoida? - Ten Karze� nie ma planet ani planetoid. - Teleskop rozbity... ale mo�na pr�bowa� zmierzy� odleg�o��. - Na to te� wpad�am. Pierwszy namiar ju� mam. Zobacz�, mo�e da si� uzyska� szacunkowy wynik. Chocia� w�tpi�, bo przy odleg�o�ciach tego rz�du... Chwil� manipulowa�a przy aparaturze, po czym spojrza�a na Lorn� nie widz�cym wzrokiem, jakby wypatrywa�a kogo� daleko za jej plecami. - I�co? - nie by�a w�stanie powstrzyma� cisn�cego si� na usta ziewni�cia. Helena nie odpowiedzia�a i�zn�w pochyli�a si� nad aparatur�. Ciche miaukni�cia sygnalizacji kontaktowej w��czanych obwod�w uk�ada�y si� w�jak�� dziwn�, przypadkow� melodi�, w�kosmiczn� ko�ysank�... - To co� jest tutaj - jej g�os by� zduszony, s�owa z�trudem przechodzi�y przez gard�o. - Na orbicie wok� Kar�a, nieca�e sto milion�w kilometr�w od nas. Lorna czu�a wag� wypowiadanych s��w, chocia� doznania z�zewn�trz musia�y przebija� si� do niej przez coraz szczelniej zamykaj�c� si� pow�ok�, przez duszny kokon z�g�stej, spl�tanej prz�dzy. Wsta�a i�chwiejnym krokiem przesz�a do toalety. Z niklowanego pude�ka wy�uska�a sztywnymi palcami ma�� dra�etk� i�w�o�y�a do ust. Nie mog�a prze�kn��, suchy j�zyk z�trudem dotyka� podniebienia. Wreszcie rozgryz�a; rozlewaj�c� si� po ustach gorycz wyp�uka�a pij�c �apczywie letni� wod� wprost z�kranu. Stan�a za Helen�, opar�a si� o�kraw�d� fotela. W�ciemnej tafli ekranu, po�r�d srebrnych okruch�w gwiazd, widzia�a siebie: wysok� i�smuk��, z�dumnie uniesion� g�ow� i�ciemn� fal� rozpuszczonych w�os�w. Zdawa�a sobie spraw� ze swojej urody: by�a pi�kna i�na Ziemi, i�tutaj. Wi�c dlaczego... ale to przecie� niewa�ne. Zaraz zbudzi go, a�potem wystarczy spojrzenie czy dotyk d�oni, aby odczuwa� to samo, co w�najbardziej szalonym u�cisku. - Co znalaz�a�? - spyta�a Heleny, patrz�c z�wy�szo�ci� w�jej p�ask� twarz. I�ten kartoflowaty nos, nie, nie rozumiem, co Phil w�niej widzi - my�la�a z�dezaprobat�. Tylko w�osy ma �adne, z�oto i�szkar�at, rozwiane teraz gor�cym wiatrem. - Ten ob... biekt musi promieniowa� albo ma olbrzymi� powierzchni� - Helena j�ka�a si� z�podniecenia, tym razem nie zwracaj�c wi�kszej uwagi na euforyczny stan towarzyszki. - Ja... ka� nie skatalogowana stacja badawcza? Mo�e boja sygnalizacyjna? Zbud� ich, Lorna, n... na mi�o�� bosk�...! - Nie ma mowy - rzuci�a zdecydowanie, siadaj�c w�fotelu i�zapinaj�c pasy. - Natychmiast wychodzimy z�tego bajora, bo zdryfujemy znowu na sam �rodek. Lorna do centralnego komputera! Polecam przeprowadzenie operacji wyj�cia z�zastoiska energii w�przestrze�. - Przyj��em. Wobec braku szczeg�owych instrukcji przeprowadzam najprostszy wariant manewru. Przejmuj� sterowanie statkiem. - Czy� ty naprawd� zwariowa�a? Przecie� to jest... niedopuszczalne - Helena a� unios�a si� w�fotelu. - Zapnij pasy! - ...b�d� meldowa� na bie��co. Rozpocz�cie manewru za cztery minuty. Procedura standardowa: hamowanie chwytakami energii do szybko�ci zero wzgl�dem zastoiska i�wyj�cie za pomoc� nap�du fotonowego. Uwaga: stan zapasu energii krytyczny. Wyj�cie na minimalnej pr�dko�ci, czas trwania: pi�tna�cie minut... - Przecie� nale�y og�osi� gotowo�� drugiego stopnia! Prz... ed nami nieznany obiekt. - Przyjmuj� pe�n� odpowiedzialno��. Nie mo�emy odwleka� �adowania baterii. - To ty m�wisz o�odpowiedzialno�ci?! Popatrz na siebie... - nie wytrzyma�a Helena. - Nie dyskutuj - Lorna tylko nieznacznie podnios�a g�os. - Phil zrobi�by w�tej sytuacji to samo. �eby cokolwiek przedsi�wzi��, musimy jak najpr�dzej mie� energi�. Inaczej jeste�my tylko unoszon� przez pr�d �upin�. Za� je�li chodzi o�my�lenie, robi� to teraz znacznie sprawniej od ciebie i��wietnie o�tym wiesz zako�czy�a, akcentuj�c ostatnie s�owa. Helena zacisn�a d�onie, lecz przemog�a si� i�zapi�a pas. W�kabinie zawis�a ci�ka cisza. Czerwony blask, wype�niaj�cy sterowni�, by� jak �una dalekiego po�aru. Lorna przez p�przymkni�te powieki widzia�a pe�gaj�ce po �cianach i�suficie p�omienie, li��ce pulpity i�ekrany, wysuwaj�ce gor�ce j�zyki w�ciemn� przestrze�, w�stron� rozsypanych po�r�d czerni brylant�w... Walt... gdzie on jest teraz, chcia�aby dotkn�� jego szerokiej, w�ochatej piersi, unoszonej miarowym oddechem... - ...Uwaga, za p� minuty uruchamiam silnik fotonowy. Wszystkie konieczne do przeprowadzenia manewru podzespo�y pracuj� normalnie. Uwaga, za dziesi�� sekund uruchamiam silnik... Zaraz znajd� si� w�przestrzeni i�b�d� mogli roz�o�y� _ pot�ne lustra p�l, ch�on�cych energi�. Promienie Karze�ka przydadz� si� na co�, zamiast gin�� w�dalekiej pustce - u�o�y�a wygodnie g�ow� i�rozlu�ni�a mi�nie. Niewielkie, lecz ostre szarpni�cie, nieca�kowicie skompensowane przez deakceleratory, lekko podrzuci�o jej bezw�adne cia�o, przenikn�o nerwy skurczem strachu, sp�yn�o gor�cym pr�dem po brzuchu, a� zabola�o dziwnie i�piek�co, ale jeszcze nie by�a to rozkosz, bo zbyt wiele mia�a w�sobie l�ku. - ...Statek opu�ci� zastoisko energii i�znajduje si� w�wolnej przestrzeni. Manewr przebieg� bezawaryjnie... - Lorna do centralnego komputera: rozepnij maksymaln� liczb� p�l energoch�onnych do �adowania baterii. - Rozpinam dwa pola, mechanizmy trzech pozosta�ych wymagaj� naprawy. Przyst�puj� do �adowania baterii. - Mo�esz ich budzi� - pozwoli�a Helenie, kt�ra i�tak ju� kl�cza�a przy fotelu Philipa, �ci�gaj�c z�jego g�owy hipnotyczn� opask�. - Niech strac�, przyjmuj� - powiedzia� Philip z�u�miechem. Wisia�a przed nimi jak wielka dojrza�a brzoskwinia, lekko sp�aszczona ��ta kula sk�pana w�jasnym cynobrze, z�bladymi, przesi�kaj�cymi od wewn�trz, rozmytymi plamami rumie�c�w. Jej dziwnie g�adk�, nie zryt� meteorytami i�nie pokruszon� erozj� powierzchni� otula�a gruba warstwa ci�kich, ma�o aktywnych gaz�w. - Co o�tym s�dzicie? - spyta� ostro�nie Philip zaraz po dokonaniu wst�pnych obserwacji. - Nie skatalogowana planeta - Helena lubi�a zabiera� g�os jako pierwsza. - To jasne - �achn�� si�. - Co wi�cej? Lorna zaj�ta by�a g��wnie Waltem, ale r�wnocze�nie bezwiednie �ledzi�a w�tek prowadzonej rozmowy i�obserwowa�a wy�wietlane na ekranie wyniki automatycznie prowadzonych bada� i�analiz. Jak zwykle w�tym stadium pobudzenia, wszystkie zmys�owe kana�y percepcyjne mia�a szeroko otwarte. Odezwa�a si� g��bokim, lekko drgaj�cym g�osem. - Wed�ug mnie istniej� tylko trzy mo�liwe wyja�nienia. Po pierwsze: planet� z�jakich� bli�ej nie okre�lonych powod�w pomini�to przy sporz�dzaniu mapy Kosmosu... - Bzdura - wpad� jej w�s�owo Walt. - Przeoczenie globu takich rozmiar�w jest niemo�liwo�ci�. - Lorna nie m�wi�a o�przeoczeniu - wtr�ci� Philip. Chodzi o�pomini�cie, co jest znacznie szerszym poj�ciem. - To te� nie wydaje si� logiczne. Dalekich kosmicznych ekspedycji ju� od dawna nie dzieli si� na cywilne i�wojskowe. Dysponujemy zawsze pe�nym zasobem informacji. - Istnieje te� ewentualno�� - Lorna m�wi�a p�g�osem, jakby do siebie - przechwycenia globu przez Kar�a ju� po sporz�dzeniu mapy. Planeta mog�a by� kosmicznym podr�nikiem lub przyb��d�, zale�nie od punktu widzenia. - Tak, to jest mo�liwe. Trzeba por�wna� sk�ady chemiczne planety i�gwiazdy - Philip, zafrasowany, pociera� d�oni� policzek. - Dotychczas nie ustalono definitywnie, czy nasz Ksi�yc zosta� kiedy� przechwycony przez Ziemi�, a�wy chcecie tutaj... - Walt by� wci�� kontra. - Tutaj problem mo�e by� prostszy - uci�� Philip. Jaka jest trzecia hipoteza? - zwr�ci� si� do Lorny. - Trzecia mie�ci w�sobie wszystkie pozosta�e, na kt�rych przedstawienie nie sta� nas w�tej chwili wyd�a wargi w�bezg�o�nym u�miechu. - Bo chyba nie s�dzisz, �e w�a�nie dotarli�my w�tych dywagacjach do granic pomys�owo�ci Natury? - Nie czas na zabaw� w�s�owa - burkn�� Walt. - Co robimy? - Nale�y skompletowa� standardowy zesp� danych o�planecie i�po powrocie nanie�� go na map�. To chyba nasz obowi�zek - Helena nie mia�a w�tpliwo�ci. - Te� tak my�l� - przytakn�� Philip. - Tym bardziej �e automaty nie uporaj� si� tak szybko z�usterkami naszego statku. Paskudnie nam si� wtedy dosta�o. Czy s� pytania? - Poniewa� i�tak nie mamy co robi�, mo�emy rozszerzy� program bada� - zn�w zaproponowa�a Helena. - Na przyk�ad: zej�cie za�ogowe... - Jak b�dzie po co - Walt wzruszy� ramionami. Automatyczne sondy zwykle wystarczaj� w�zupe�no�ci. - Nie zapominajcie - Lorna odkaszln�a, daremnie usi�uj�c pozby� si� chrypki - �e mamy do czynienia z�nieco zagadkow� planet�, kt�ra pojawi�a si� w�tym miejscu nie wiadomo sk�d. - No w�a�nie. Mo�e w��rodku a� roi si� od my�l�cych, ale jadowitych jaszczurek albo w�ciek�ych pasikonik�w? - za�mia� si� Walt, a�Helena zawt�rowa�a mu piskliwym g�osem. - Na wszelki wypadek zastosujemy dodatkowe �rodki ostro�no�ci - wkroczy� Philip. - No dobrze. Zaczynamy od sondy. To potrwa par� minut. Lorna stan�a tu� za Waltem, delikatnie obj�a oparcie jego fotela. Zdawa�o si� jej, �e d�o� ledwie muskaj�ca silne, m�skie rami� sama przenika pod cienk� materi� koszuli, prze�lizguje si� po g�adkiej sk�rze, ch�onie ciep�o napi�tych mi�ni. Trwa�o to chwil�, sekund�, a�mo�e minut�, godzin�? Otrz�sn�� si� niecierpliwie, jakby odgania� natr�tn� much�, lecz to przelotne dotkni�cie wystarczy�o jej, aby sufit, �ciany i�aparatur� pokry�y niecierpliwie pe�gaj�ce j�zory p�omieni, aby Czerwony Karze� napu�ci� przez otwarte monitory czered� niesfornych gnom�w, pilnie strzeg�cych zakazanego, upragnionego skarbu. Pod czaszk�, w�tyle g�owy i�na skroniach, poczu�a znajomy ucisk, powoduj�cy zamazanie postrzeganego obrazu. - Zrobi� ci kawy? Mamy przecie� przerw� w�programie - obcy g�os przechodzi� przez jej gard�o, ze zdziwieniem s�ucha�a melodyjnych, g��bokich d�wi�k�w, pokrytych delikatn� patyn� zmys�owej chrypki, kt�re pos�uszne komu? czemu? uk�ada�y si� w�g�oski, sylaby i�s�owa. - Dzi�kuj�. Nie mam ochoty - a� skuli�a si�, obronnym gestem wci�gn�a g�ow� w�ramiona, przygarbi�a plecy. Lecz przed dudni�cym g�osem nie by�o schronienia, rozbrzmiewa� bowiem we wn�trzu jej g�owy, targa� brutalnie paj�cz� konstrukcj� ucha wewn�trznego, wbija� si� kaskad� grzmi�cych d�wi�k�w w�sam �rodek m�zgu. - A�mo�e jednak, i�tak tam id�, sama mam ochot� prosi�a nie daj�c za wygran�, zni�aj�c g�os do szeptu nabrzmia�ego pokor� i�niepokojem. - Sam sobie zrobi�, nie potrzebuj� kelnerki - Walt podni�s� si� gwa�townie, bole�nie przyciskaj�c jej d�o� do oparcia. Sykn�a bardziej po to, by zwr�ci� jego uwag�. - Przepraszam - mrukn��, b�d�c ju� w�po�owie drogi do kuchni. Posz�a za nim sztywno jak automat, odprowadzana uwa�nym spojrzeniem Philipa i�Heleny. - Wariatka - szepn�a odrobin� za g�o�no. - Raczej biedna kobieta - Philip pr�bowa� m�wi� spokojnie, lecz g�os drga� mu wyra�nie, po�yka� i�zniekszta�ca� g�oski. Stara� si� opanowa�, ale za ka�dym razem sceny, rozgrywaj�ce si� mi�dzy Waltem i�Lorn�, ��cz�ce w�sobie elementy widowiska walki kogut�w i�pokazu erotycznego na �ywo, tak�e u�niego budzi�y jakie� atawistyczne pop�dy i���dze, trudne do jednoznacznego zdefiniowania. Lorna, s�aniaj�c si� lekko, z�r�kami bezw�adnie jak u�szmacianej lalki puszczonymi wzd�u� tu�owia, pie�ci�a wzrokiem swojego Walta, u�wi�ca�a ka�dy jego trywialny ruch. Mitologizowa�a posta� przeci�tnego m�czyzny, ciska�a si� w�oparach narkotycznej wizji jak ryba w�p�ytkiej, m�tnej wodzie, rozpaczliwie poszukuj�ca wyj�cia na pe�ne morze. Przepe�nia�a j� zwielokrotniona mi�o�� i�gorycz smutku, stanowi�cego nieod��czne dope�nienie ka�dego prawdziwego uczucia. - Dlaczego, Walt? Przecie� mogliby�my... - zbli�y�a si�, widzia�a jego twarz w�deformuj�cym powi�kszeniu, ka�d� zmarszczk� w�k�cikach oczu i�ka�dy niewygolony w�osek. - Bo nie - odpar� ze �mieszn� z�o�ci�. - Widocznie te rzeczy ju� mnie nie bawi�. Patrzy�a jak urzeczona w�szparki jego oczu, przenika�a przez ciemn� ch�odn� tafl� okolonej t�cz� �renicy, jak wyg�odnia�y motyl pi�a nektar z�tego tylko na moment rozchylonego kielicha nie czuj�c, jak bardzo si� poni�a. - A�wszystkie twoje Ewy, Marie, El�biety i�Anny? - To by�o. Rozumiesz?! - zbli�y� twarz, na powiekach po�o�y� si� ciep�y powiew oddechu. M�wi� co� jeszcze, czy krzycza�, ale nie s�ucha�a, nie chcia�a rozumie�, wa�na by�a ju� tylko jego blisko��, ciep�o, zapach, smak sk�ry... Opad�a ca�ym ci�arem, a�raczej run�a naprz�d, jak nurek rzuca si� w�morsk� otch�a�. I�tylko gdzie� po powierzchni �wiadomo�ci b��ka�a si� z�trudem toruj�ca sobie drog� my�l, �e jeszcze nigdy tak nie by�o, �e dzieje si� co� dziwnego... Mo�e jej roztrz�sione wtedy palce nie oddzieli�y odpowiedniej dawki? Ale co tam, mo�e i�mo�e... to niewa�ne, teraz nadchodz� chwile istotne, prze�omowe. Wzbiera w�niej wulkan, kt�ry spali nerwy, mi�nie i�wn�trzno�ci, lecz jeszcze przedtem w�szalonej sekundzie kulminacji skr�ci je w�ekstatycznej konwulsji. - To ju� przechodzi wszelkie granice - Walt by� naprawd� wystraszony, podnosz�c z�pod�ogi bezw�adne cia�o dziewczyny. Krew z�jej rozbitej wargi miesza�a si� ze sp�ywaj�cymi po policzkach �zami. - Phil, zr�b co� wreszcie! Jeste� w�ko�cu lekarzem i�dow�dc� tej cholernej ekspedycji! - krzycza� bezradnie. - Za�oga na miejsca! - z�g�osu Philipa przebija�o podniecenie. - Na monitorze centralnym obraz z�sondy. Na powierzchni planety widoczne niezidentyfikowane obiekty. Uwaga! Zarz�dzam pogotowie pierwszego stopnia. Walt jednym skokiem znalaz� si� w�sterowni; w�napi�ciu nie od razu odszuka� wzrokiem w�a�ciwy ekran. ��tobrunatna p�aszczyzna naznaczona by�a wysypk� ciemnych punkt�w, zasadniczo grupuj�cych si� w�naro�ach i��rodku hipotetycznego kwadratu. Pewna liczba punkt�w, usytuowanych w�jednakowych odst�pach, wyznacza�a okr�g, w�kt�rym wpisany by� �w kwadrat. - Niech strac�, przyjmuj� - powiedzia� Philip z�u�miechem. Ju� za osiem godzin - my�la� Walt, spogl�daj�c na zegarek i�przewracaj�c si� z�boku na bok na w�skiej koi. Obok, za cienk� �ciank�, kt�ra powinna by� d�wi�koszczelna, czu� i�s�ysza�, a�mo�e tylko czu�, bezsenn� obecno�� Lorny. Dlaczego ona nie �pi? Czego od niego chce? Kobiety. Jakie nudne by�oby bez nich �ycie. Blondynki, brunetki, smuk�e i�wiotkie, zwarte i�o toczonych kszta�tach, ma�e i�filigranowe, du�e i�o rasowym wygl�dzie, wszystkie, niezale�nie od poczucia obowi�zku, pragnienia stabilizacji �yciowej czy instynktu macierzy�skiego, mia�y w�mniejszym lub wi�kszym stopniu wrodzon� kokieteri�, w�oczach ka�dej pojawia� si� co pewien czas psotny chochlik, no i�w ko�cu �adna nie potrafi�a wyprze� si� marzenia o�jakim� bli�ej nie okre�lonym szale�stwie, najch�tniej w�tygodniu poza obowi�zuj�cym kalendarzem, kiedy to mo�na zatraci� si� cho�by raz w��yciu. On, Walt, mia� szcz�cie do�� cz�sto bli�ej okre�la� te wyimaginowane szale�stwa. Nie obdarzony �adnym szczeg�lnym przymiotem czy te� wyr�niaj�cym atrybutem m�sko�ci, jednak przyci�ga� kobiety; po prostu si�ga� i�zwykle dostawa�, czego chcia�. - Do diab�a - zakl�� i�wyj�� opask� hipnotyczn�, lecz zaraz od�o�y� j� z�powrotem. Trzeba przemy�le� wszystko przed jutrzejsz� operacj�, u�o�y� sobie w�g�owie po kolei. Si�� skierowa� uwag� w�inn� stron�. Pustynna planeta, najprawdopodobniej przechwycona nie dawno przez Kar�a. G�sta atmosfera, z�o�ona z�gaz�w szlachetnych i�azotu, musia�a powsta� z�zakrzep�ych sta�ych z�� dopiero pod dzia�aniem ciep�a gwiazdy. Trudno wyobrazi� sobie piek�o, jakie rozszala�o si� wtedy na jej powierzchni! To tak jakby miliony ton zestalonych gaz�w wrzuci� do ciep�ego oceanu. W�nag�ym kataklizmie powierzchnia planety musia�aby ulec daleko id�cym przeobra�eniom, powinna ukazywa� teraz �wie�e rany rozdartych ska�. Jest za� g�adka jak zakrzep�e bazaltowe morze, pokryte pian� lekkiego piasku. Dlaczego w�a�nie on ma tam i��? Sam si� zg�osi� i�broni� swojej kandydatury, tak wysz�o. W�ko�cu by� najodpowiedniejsz� osob� do spe�nienia samotnej misji. Nie chcia� wzi�� Lorny, jej obecno�� i�spojrzenia zbitego psa nie pozwala�yby na koncentracj�. - Dlaczego w�a�nie ty? - Philip k�u� go badawczym, lecz pe�nym aprobaty spojrzeniem. - Ty jeste� dow�dc�; musisz zosta� - wytrzyma� �widruj�cy wzrok. - M�g�by� zosta� nim po mnie, gdyby... - Nie. Kto�, kto mianowa� ciebie, wiedzia�, dlaczego to robi. Kwestia optimum. Poza tym... ty i�Helena... nie nale�y rozdziela� zgranego, dobrze funkcjonuj�cego tandemu. - A�Lorna? - wylicza� dalej Philip, ju� chyba tylko z�obowi�zku. - Lorna? - wzruszy� znacz�co ramionami i�obaj nie musieli m�wi� niczego wi�cej. Na pewnych etapach pobudzenia Lorna by�a sprawniejsza ni� w�zwyk�ym stanie, ale nigdy nie reagowa�a normalnie. - W�a�ciwie powinni�cie zej�� we dw�jk�, tak zaleca regulamin - m�wi� Philip bez przekonania. - Nie - odpar� zdecydowanie i�znowu nie musia� t�umaczy�, dlaczego. A teraz poci si� na w�skiej koi i�czeka chwili, w�kt�rej brzemienna �ywym �adunkiem sonda pomknie wprost w���te oblicze tego cholernego globu. Gdyby tak mo�na by�o nawi�za� ��czno�� z�Ziemi�, zapyta�, poradzi� si�... Ech, nic nie poradziliby, niczego genialnego nie wymy�l�, nawet gdyby odpowied� przez jak�� pod - czy nadprzestrze� mog�a nadej�� w�ci�gu kilku dni... Je�li zginie... Nie, to przecie� nieprawdopodobne: tylko inni gin� czy to �mierci� naturaln�, czy w�wypadkach, czy te� zostaj� zamordowani lub sami wyznaczaj� sobie kres, ale on nie... Czy to mo�liwe, �eby i�jego cia�o mog�o by� darte, mia�d�one w�spos�b nieodwracalny; czy czu�by wtedy poprzez nikn�cy ju� b�l nag�� senno��, otumaniaj�cy bezw�ad, zwiastuj�cy koniec? Czy by�oby tak samo, jak w�pierwszym etapie narkozy, kiedy dusz�cy ci�ar wypiera osuwaj�cy si� w�mrok ostatni obraz? Czy mo�e czu�by si� jak po t�gim pija�stwie? A�mo�e otworzy si� jaki� tunel, przej�cie do innych byt�w, tyle razy opisywane przez ludzi odratowanych ze stanu �mierci klinicznej? �mieszna nadzieja, niepoprawny optymizm cz�owieka, trzymaj�cego si� nici �ycia do ostatka, do ko�ca mr�wczo zakrz�tanego wok� w�asnych drobnych spraw... Ale w�ko�cu dlaczego ma zgin��? To przecie� tylko jeszcze jeden zwiad w�asy�cie wszelkich mo�liwych technicznych ubezpiecze�, czego si� tu obawia�. Mo�e tych zabudowa� na powierzchni planety? Owszem, s� zagadkowe, analogiczne do ludzkich. Po prostu - ludzkie. Jaka� opuszczona, dawno wyludniona baza. Dlaczego? No, przecie� nie musieli tam �y� do ko�ca �wiata, na Ziemi te� spotyka si� ruiny porzuconych osiedli. W�a�ciwie mogliby zostawi� w�spokoju t� idiotyczn� planet�, zignorowa� obecno�� zagadkowych formacji na jej powierzchni, wyt�umaczy� si� seri� ci�kich awarii i�prawie ca�kowitym wypaleniem energii przez dzia�o anihilacyjne podczas zderzenia z�rojem meteor�w, w�og�le da� sobie spok�j, przecie� z�zaplanowanych zada� wywi�zali si� z�nawi�zk�, jeszcze na dodatek odkryli nowy glob... Boi si�. Jest tch�rzem, zwyk�ym tch�rzem. Nie. To nie ca�kiem tak. �y�, �y� za wszelk� cen�. Wa�ne, jedyne zadanie �ycia nie zosta�o wykonane. To nic, �e nie wie jeszcze, na czym to zadanie ma polega�, p�niej przyjdzie czas namys�u. Na razie trzeba wywin�� si� czyhaj�cej zewsz�d �mierci. Najgorsz� z�mo�liwych jest �mier� bezsensowna, taka, jak� zadaj� sobie ludzie z�premedytacj�, przemy�lnie stosuj�c do tego ca�� pot�g� techniki. Dlatego uciek� z�Ziemi, sp�dza� ca�e lata na mo�liwie odleg�ych kosmicznych szlakach, sk�d s�o�ce widoczne by�o jako ledwie tl�ca si� gwiazdka podrz�dnej wielko�ci. Tutaj tak�e istnia�o ryzyko, kto wie, czy nie wi�ksze nawet, ale mia� chocia� pewno��, �e wszystkie �rodki techniczne s�u�� ochranianiu i�podtrzymywaniu �ycia, a�nie jego unicestwianiu, i��e w�imi� ludzkiej solidarno�ci ka�dy got�w jest nie�� pomoc, a�nie walczy�, �eby zabi�. Zn�w mi�kki szelest ze �cian�, mo�e stukanie w�d�wi�koch�onn� p�yt�. Lorna. My�li rozbieg�y si�, pomkn�y nowym torem. Kiedy zobaczy� j� po raz pierwszy, ciep�a rado�� wype�ni�a mu pier�, ciekawo�� i�niepewno�� roz�adowa�y si� w�szerokim u�miechu. Wi�c to jest jego towarzyszka na najbli�sze lata, istotna cz�� �wiata, kt�ry mia� by� mu domem i�tworzywem zarazem. Wysoka, wiotka, zgrabna, z�cienk� tali� i�kszta�tnymi biodrami - jedna z�tych, jakie lubi�. Zamkn�� jej d�o� w�swoich i�ju� wtedy, na samym pocz�tku, zauwa�y� w���tych, kocich oczach co� niepokoj�cego, czego nie potrafi� okre�li�. Okaza�a si� inteligentna i�dowcipna, rozmowa sprawia�a mu prawdziw� przyjemno��, lecz ostudzi� go jej pierwszy odruch - wsta�a i�przynios�a mu koktajl, a�potem sprz�tn�a kubki. I�przy tym to wyczekuj�ce, spokojne spojrzenie, usi�uj�ce odgadn��, przewidzie�, wyprzedzi� jego my�l. Tak uleg�e, �e zrobi�o mu si� md�o. Ona nale�a�a ju� do niego, zanim tu przyszed�, stanowi�a jego absolutn� w�asno�� w�beznadziejny, budz�cy sprzeciw spos�b... Pr�bowa� przem�c si�, zrezygnowa� z�pierwszego etapu flirtu, zalot�w, zdobywania. Nie potrafi�. Zna� ten typ kobiet, kt�rych nie trzeba zdobywa�, bo same s� zaborcze swoj� uleg�o�ci�. Ucieka� od nich, gdzie pieprz ro�nie. Je�li sam czyni� krok, �udzi� si�, �e wie, jak si� cofn��. A�mo�e najwa�niejsze by�o to, �e po prostu musia� czu� si� zdobywc�? Po nieudanych wymuszonych zbli�eniach zacz�� traktowa� j� z�g�ry, obcesowo, niegrzecznie. Pewna zdobycz wymkn�a si� jej z�r�k. Uderzenie by�o zbyt silne, zaw�d zbyt nag�y i�bolesny, �eby mia� czas na zastanowienie, wypracowanie taktyki. Od�o�y�a wszystko na p�niej, a�tymczasem uciek�a w�z�udny �wiat wizji, plynn sta� si� jej przyjacielem i�kochankiem. By�o jej �le, a�jednocze�nie tak dobrze, jak nigdy dotychczas. - Idiotka - warkn��, z�y na ni� i�na siebie. Idiotyczny skomputeryzowany sztab ziemskich psycholog�w. Trudno, tak si� u�o�y�o. Dobrze, �e ocaleli z�meteorowego pogromu. No, a�teraz ta znajda, planeta z�zagadkow� baz�. Gdzie podziali si� ludzie? Uciekli? Umarli? Mo�e zdziesi�tkowa�a ich zaraza, a�mo�e padli ofiar� inwazji z�zewn�trz? Zi�ci�o si� odwieczne marzenie ludzko�ci, jej najlepsi przedstawiciele weszli w�kontakt z�innymi? Nagle przenikn�o go niejasne podejrzenie, zakie�kowa�a my�l, kt�ra po chwili przybra�a kszta�t nieprawdopodobnej, ale realnej koncepcji. W��czy� interkom i�d�ugo wywo�ywa� Philipa. - Helena? Co si� sta�o? - spyta� nieprzytomnie, nagle wyrwany ze snu. - To ja, Walt. Nie denerwuj si�, wszystko w�porz�dku. - Czego chcesz? - Phi�ip w�takich chwilach nie grzeszy� zbytkiem uprzejmo�ci. - Czy my - obliza� suche wargi - rzeczywi�cie dysponujemy pe�nym zasobem informacji? - O�co ci chodzi? - nie kojarzy�. - Phil, ja tam jutro id�. To nie jest zabawa. - Ach, to. My�lisz o�mapie? - Tak. I�o pe�nej legendzie do niej. - Dysponujemy kompletnym zestawem danych. - Stary, przypomnij sobie. Dow�dca powinien wiedzie� wi�cej od nawigatora. Jest przecie� zupe�nie mo�liwe istnienie jakiego� drugiego czy trzeciego obiegu informacji, przeznaczonych nie dla takich pionk�w jak my. W�ko�cu nie wszyscy musz� mie� do nas pe�ne zaufanie, prawda? - Nie, Walt - Philip odezwa� si� po chwili milczenia nie wiem niczego o�drugim obiegu informacji. I�nie s�dz�, aby w�og�le istnia�. Mogliby�my przecie� przypadkowo natkn�� si� na te obiekty... - W�a�nie - podchwyci�. - Istnia�oby realne zagro�enie. - Nie my�l o�tym - w�jego g�osie zna� by�o wahanie. - Wypocznij przed akcj�. Masz co� jeszcze? - Zaraz - oddycha� ci�ko. - Tak, mam. Chc� zorganizowa� seans psychotroniczny. - Z�Lorn�?! - Dlaczego nie. Ona zawsze jest �wietnym medium, niezale�nie od... stanu pobudzenia. - Ty naprawd� w�to wierzysz? - Nie chodzi o�wiar�. Stwierdzono bezspornie, �e w�pewnym procencie przypadk�w... - Dobra, dobra. Znam to na pami��. Teraz daj pospa�. - Nie. Zrobimy to zaraz. Pozosta�y dwie godziny. Pami�taj, �e to ja, nie ty, schodz� na t� cholern� planet�. - Do licha! - zakl�� ze z�o�ci�. - W�porz�dku. Ju� wstaj�. A�ty wyci�gnij z���ka Lorn� i�daj zna� do sterowni, niech Helena szykuje aparatur�. Prowadzi� j� pod r�k� - chwia�a si� i�potyka�a, w�osy sp�ywa�y w�nie�adzie ciemnymi strumieniami, ramionami wstrz�sa�y co chwila konwulsyjne dreszcze. Czu� lito�� po��czon� z�za�enowaniem i�jeszcze g��boko ukryte, niejasne poczucie winy, a�w ko�cu wstyd, �e ona, ten strz�p cz�owieka, obarcza go odpowiedzialno�ci�. A mo�e tak�e troch� przewrotnego zadowolenia, �e to w�a�nie on jest powodem ca�ego splotu nami�tno�ci. Jak najwygodniej u�o�yli biernie poddaj�ce si� cia�o, pod��czyli wzmacniacze. Ledwie dostrzegalnie porusza�a sinymi wargami, szepta�a w�k�ko: �Zaraz przejdzie, jest mi tylko zimno�. Napi�te, fioletowo po�y�kowane powieki zakrywa�y wypuk�e ga�ki oczne. - Nie my�l o�tym, staraj si� przez chwil� nie my�le� wcale. Odpr� si�, jeste�my tu z�tob�, ja i�Walt, jest nam wszystkim lekko, przyjemnie... Cia�em dziewczyny nagle rzuci�o, zagryz�a �wie�o zakrzep�e p�kni�cie wargi. Pokaza� si� ciemny koralik krwi. - Prze... praszam. Naprawd� staram si� wsp�dzia�a�. - Wiem. Spr�bujemy oddali� si� od potoku my�li powtarzaj�c klucz. Uwaga: ka�dy powtarza sw�j klucz... My�li odp�ywaj� wzburzon�, naje�on� fal�, pozostaje spokojna, przezroczysta to�... Na dnie wida� piasek, mo�esz odr�ni� ka�de ziarenko... Obserwujesz warstwy toczonego leniwym pr�dem piasku, chocia� nie musisz nachyla� si� nad nimi. Cia�o nie jest potrzebne, cia�o spoczywa gdzie� daleko, pozostaj� oczy... - Widz�... chmury... - Nie ma chmur, to przypadkowe strz�py my�li. Patrz przez nie, one odp�yn�, ju� odp�ywaj�. Le�a�a teraz zupe�nie spokojnie, cia�o pora�one ca�kowitym bezw�adem, nogi rozrzucone byle jak, regularno�� rys�w twarzy zniekszta�cona grymasem rozlu�nionych mi�ni szcz�k i�policzk�w. Uj�� bia�y, zimny przegub d�oni, chc�c skontrolowa� puls, lecz Philip odsun�� go zniecierpliwionym gestem. - Chmury znikn�y, widzisz ��t� powierzchni� planety... tam chcemy zej��... - Nie!! - krzykn�a tak g�o�no, �e wszyscy drgn�li, a�Helena wyda�a cichy j�k. - Nie... bo te oczy, one s� tak blisko... to niesamowite... - Dlaczego nie? Widzisz niebezpiecze�stwo? - g�os Philipa dr�a� lekko. - Nie wiem... te oczy... nie wiem. - Widzisz domy? - Tak. Du�o. Magazyny. Oni wszystko zostawili. - Kto? - No, ludzie... nie wiem. - Dlaczego? - Nie... wiem... - Czy jest tam kto� �ywy? - Chyba tak... to te oczy... ja ju� nie mog� - zacz�a rzuca� g�ow� w�zwierz�cym odruchu obrony. - Jeszcze jedno pytanie: czy widzisz ludzi? - Nie widz�... tak, wielu ludzi... wszyscy patrz� w�jedno miejsce... staj� si� przezroczy�ci, przez nich widz� pustyni�... oooch! - spokojne dotychczas cia�o zesztywnia�o i�wygi�o si� w��uk. - Co jest w�tym miej... - Zbud� j� natychmiast! - Walt zacisn�� szcz�ki, d�onie zwin�y si� w�pi�ci. - Spokojnie, w�a�nie to robi�. Lorna, oddalasz si�, otaczaj� ci� chmury, powraca fala my�li, wchodzisz w�materialny �wiat, potrzebujesz zn�w cia�a, odzyskujesz w�adz� nad mi�niami. To by�o pi�kne, dzi�kujemy ci, moja droga - sun�� ko�cami palc�w po jej czole i�skroniach - lekko masowa� os�oni�te powiekami ga�ki oczne. Napi�cie cia�a zel�a�o, wci�gn�a g��boko powietrze i�westchn�a. - Masz swoj� wyroczni� - Philip u�miechn�� si� s�abo, lecz jego wzrok pozosta� powa�ny i�zatroskany. - A�teraz szykuj si� do lotu. - Niech strac�, przyjmuj� - powiedzia� Philip z�u�miechem. Seria gwa�townych szarpni��, g�uche dudnienie. Czaszka wbija si� w�mi�kki, lecz nieust�pliwy pneumatyczny kokon szczelnie oblepiaj�cy cia�o. Krew ci�k� strug� nap�ywa do g�owy, rozsadza skronie. To ju� chyba koniec. Dlaczego, u�diab�a, w�sondach nie zainstalowano deakcelerator�w? �oskot, szum, d�wi�ki zawieraj�ce w�sobie zar�wno wibruj�cy, wysoki �wist wiatru w�linach, jak i�daleki grzmot wodospadu. Naczynia krwiono�ne p�kaj�, serce zatrzymuje si� na niezno�nie d�ug� sekund�, potem na drug�, uczucie d�awienia w�gardle. Ile mo�na jeszcze wytrzyma�? Dlaczego, w�a�ciwie dlaczego? Krzyczy, ale ze �ci�ni�tego gard�a wydobywa si� tylko zduszony charkot. Wie, �e nie wytrzyma ani sekundy d�u�ej. Wytrzyma�. Nie wiadomo, czy ludzka psychika, czy te� cia�o potrafi znie�� wi�cej, lecz cz�owiek jest w�stanie wytrzyma� naprawd� wiele. Osun�� si� na pod�og�, zwolniony z�u�cisku pneumatycznej pow�oki. Podpar� si� �okciem, usiad�. - �yjesz? Jak si� czujesz?! - nabrzmia�y napi�ciem krzyk Philipa przestraszy� go, �e a� drgn��. - Powiedz co�, do licha! - Dobrze... zaraz. Daj z�apa� oddech - nie poznawa� w�asnego g�osu. - Co to za idiotyczny program l�dowania? - No, dzi�ki Bogu. �aden program, sterowa�em r�cznie. - R�cznie?! Po co? - No, widzisz... Stoimy wobec czego� nieznanego, wobec zadania o�nie daj�cym si� okre�li� stopniu zagro�enia. Chcia�em sprowadzi� ci� w�d� mo�liwie najpr�dzej, st�d przeci��enia. Przepraszam, je�li... - Wci�� nie rozumiem. Przy r�cznym sterowaniu ryzyko wzrasta o�dwa rz�dy wielko�ci. - Nie denerwuj si�. Chcia�em unikn�� ogniw po�rednich. My�la�em, �e mo�e tak b�dzie lepiej. - Nie przesadzasz? - usi�owa� nada� pytaniu ironiczne brzmienie, lecz jednocze�nie poczu� li�ni�cie l�ku. W kabinie robi�o si� zimno. - Nie wiem, ale wol� zachowa� ostro�no��. - I�dlatego dzielisz si� ze mn� swoimi pomys�ami post factum? Nie, zdecydowa�em si� tu� przed startem. Ale... i�tak powiedzia�bym ci, nawet gdybym podj�� decyzj� wcze�niej - w�g�osie Philipa nie by�o ani cienia - Dobrze - mrukn��. - Ubieram si�, jest zimno. Wszed� w�umocowany do �ciany skafander, uruchomi� samoczynn� hermetyzacj�. Poczeka�, a� zapal� si� zielone sygnalizatory wszystkich obwod�w kontrolnych, dopiero wtedy wypr�bowa� ��czno��. Steruj�c r�cznie rozpocz�� �luzowanie. Wyr�wna� r�nic� ci�nie� i�otworzy� w�az. L�k ws�czy� si� do wn�trza wraz z�m�tnym, ��tym �wiat�em planety. Jej g�adk� powierzchni� otula�a bladocynobrowa mg�a pe�na atmosferycznych l�nie� i�odblask�w, zag�szczaj�cych si� miejscami w�rozmyte ciemniejsze plamy o�pomara�czowym odcieniu. L�k narasta�, d�awi� zimn� obr�cz�. Uchwyci� kraw�d� w�azu, zacisn�� palce a� do b�lu. Niewiele pomog�o. Odpi�� kabur� i�wyszarpn�� pistolet, wypali� prawie bez celowania. Pocisk eksplodowa� w�miejscu zetkni�cia z�gruntem, wzniecaj�c fontann� ��tego py�u. - Co si� sta�o? Dlaczego u�y�e� broni? - dopytywa� si� Philip. Powinienem mu powiedzie�, �e ze strachu, wtedy mia�by temat do �art�w przez p� roku - my�la� i�czu�, jak ro�nie w�nim gniew. - Siedzi sobie taki bezpiecznie w�sterowni, ogl�da zewn�trzn� pow�ok� innego �wiata na ekranie i�s�dzi, �e rozumie i�ma prawo m�wi�, co zechce. - Wy��cz si�. Nie p