DAVD SHOBIN Embrion The Unborn Przeklad Marek Mastalerz Wydanie oryginalne: 1981 Wydanie polskie: 1999 Mozg ludzkiego plodu wykazuje dajaca sie zarejestrowac aktywnosc elektryczna juz w osmym tygodniu rozwoju. Allan C. Bames Rozwoj wewnatrzmaciczny ROZDZIAL 1 Omega.Na konsoli programisty zamigotalo czerwone swiatelko oznajmiajace zakonczenie czynnosci - w tym wypadku drukowania. Pattner zadal komputerowi pytanie, co oznaczaly poprzednio przerabiane dane. Odpowiedz urzadzenia powinna byc jasna: najnowsze osiagniecia technologii umozliwialy przedstawienie za pomoca oprogramowania wszystkich parametrow wydruku. Jezeli wydruk byl niekompletny i nie poddawal sie logicznej interpretacji, komputer zwykle wyswietlal komunikat: "dane niewystarczajace". Tym razem jednak na ekranie pojawilo sie slowo "omega", ktorego nie mozna bylo uznac za jasna odpowiedz. -Znowu "omega" - powiedzial Pattner. -Co to ma znaczyc, do cholery? -Nie mam pojecia. -Zapytaj go jeszcze raz. -Probowalem juz dwukrotnie. -Sadzisz, ze staruszek znowu zaczal myslec? -Mozliwe. -No dobrze. Zapisz wszystko i koncz. Pattner uruchomil zapamietywanie i sprobowal zastanowic sie logicznie. W ciagu ostatnich kilku miesiecy komputer zaczal wykazywac objawy niemal ludzkiej irracjonalnosci. Technologia, pozwalajaca urzadzeniu na analizowanie wlasnych operacji, najwidoczniej obdarzyla je rowniez zdolnoscia tworzenia swobodnych asocjacji w bankach pamieci. W procesie przegladania zawartosci pamieci przy wyszukiwaniu danych komputer unifikowal pozornie nie powiazane zdarzenia tak, ze powstawaly miedzy nimi prawdopodobne zwiazki przyczynowo-skutkowe. Hipotezy te jednak zbyt czesto wyrazal w niemal ludzkiej terminologii. Na dodatek ostatnio zachowywal sie rzeczywiscie irracjonalnie, jak gdyby drazliwie lub tez sarkastycznie. Pod wzgledem wielkosci komputerowa siec szpitala byla druga na swiecie, przewyzszal ja tylko system NASA. Szpitalny komputer mial jednak sprostac o wiele bardziej skomplikowanym zadaniom. Jego konstruktorom zalezalo, by w bankach pamieci znalazly sie wszystkie znane fakty z dziedziny medycyny. W razie potrzeby komputer udzielal informacji dotyczacych najbardziej banalnych problemow medycznych i integrowal wiazace sie ze soba czastkowe odpowiedzi w zunifikowane, precyzyjne wydruki. Oficjalnie nadano mu nazwe Medical Integrative Computer - Medyczny Komputer Integrujacy, a powszechnie okreslano skrotem MEDIC. Do najcenniejszych umiejetnosci MEDIC-a zaliczano zdolnosc kompilowania i oceny danych z setek prowadzonych na biezaco programow badawczych w szpitalu i na wspolpracujacym z nim uniwersytecie. Uzyskane podczas testow wyniki przetwarzano na postac cyfrowa i przesylano do MEDIC-a, ktory co wieczor przegladal i ocenial informacje, aby naukowcy mogli dokonywac niezbednych korekt. Spektakularne sukcesy MEDIC-a w poczatkowym okresie sprawily, ze teraz trudniej bylo pogodzic sie z jego chaotycznym zachowaniem. Programisci okreslali formulowane przez komputer hipotezy mianem "myslenia", chociaz mieli powazne watpliwosci, czy mozna wobec niego uzywac terminologii tak charakterystycznej dla czlowieka. Jednak MEDIC kojarzyl fakty w sekwencje bardziej logicznie, niz tego oczekiwano, wiec nikt nie watpil, ze dokonuje sie jakas pomniejsza postac mechanicznej ewolucji. Najbardziej wszystkich intrygowalo, dlaczego MEDIC zaczal "myslec" wlasnie teraz. Po calych tygodniach sleczenia nad matematycznymi modelami zespol informatykow opracowal program, ktorego nazwa nieustannie prowokowala do kiepskich dowcipow i ironicznych kalamburow. Brzmiala ona: Freely Relating Event Union Detection - Jednostka Wyszukiwania Swobodnych Asocjacji Zdarzen - na co dzien jednak poslugiwano sie akronimem "Freud". Freud sprawdzil sie w dzialaniu, w pelni usprawiedliwiajac swoja nazwe. Zgodnie z zamierzeniami, program kompilowal wszystkie serie zdarzen, obejmujace swobodne skojarzenia, oraz ustalal powiazania miedzy tymi ciagami, eliminujac po kolei nieistotne zmienne. Okazalo sie, ze przyczyna zagadkowego zachowania komputera tkwila we wprowadzanych do niego danych wejsciowych. Wszystkie przedstawiane MEDIC-owi informacje mialy jedna ceche wspolna: stanowily dane medyczne izolowane z przeszlosci lub z aktualnie prowadzonych badan. Od tej zasady istnial pewien wyjatek. W odleglym zakatku szpitala znajdowalo sie laboratorium, z ktorego dane wprowadzano do komputera na biezaco. Przeprowadzano tam na ochotnikach badania nad snem. Uzyskiwane od nich zapisy fal mozgowych automatycznie przekazywano MEDIC-owi do analizy. Program Freud pozwolil na ostateczne ustalenie, ze osobliwe, przypominajace ludzkie reakcje MEDIC-a wykazywaly zbieznosc z czynnoscia mozgow badanych ochotnikow. -Ten cholerny komputer nauczyl sie snic - powiedzial Pattner. -MEDIC nie sni - poprawil go starszy od niego ranga kontroler. - Tworzy swobodne skojarzenia podczas snu ochotnikow. -Co to za roznica? - odparl Pattner. - Najpierw maszynka nauczyla sie myslec, a teraz - snic. Strach pomyslec, co bedzie dalej. Jak na zawolanie, na konsoli zamigotala jaskrawopomaranczowa dioda - doszlo do awarii komputera. Pattner szybko zgasil papierosa i nacisnal guzik stopujacy prace wszystkich ukladow. Rozlegl sie cichy szum o wysokiej tonacji - ustawalo dzialanie mechanizmow. Stojacy po prawej stronie Pattnera kontroler sprawdzal funkcjonowanie poszczegolnych ukladow. Pobiezny przeglad wykazal, ze wszystkie powinny dzialac prawidlowo, choc stalo sie inaczej. Kontroler popatrzyl na Pattnera. -Nigdy jeszcze cos takiego sie nie zdarzylo - powiedzial. - Daj sterowanie reczne! - wyrzucil z siebie nagle. Pattner nacisnal guzik. Powoli zaczely sie obracac tasmy jednej z podjednostek komputera. Rownoczesnie rozleglo sie niespodziewane postukiwanie drukarki, a na arkuszu pojawily sie dwa slowa: Unosze sie. Kontroler popatrzyl na Pattnera. -Jezu Chryste, a to co ma znaczyc? Pattner nacisnal po kolei kilka klawiszy i nastepne podjednostki podjely prace z mechanicznym szmerem. Przez chwile szpule obracaly sie jednoczesnie, po czym znieruchomialy. Pojawil sie kolejny wydruk: Nawiazac kontakt. Pattner i kontroler utkwili wzrok w wydrukowanych literach. Nagle wszystkie podjednostki komputera zaczely dzialac rownoczesnie. Ich szpule obracaly sie coraz szybciej. W sali panowal coraz wiekszy halas. Wkrotce stal sie ogluszajacy jak kakofonia kol hamujacej lokomotywy. -Nacisnales "reset"?! - zawolal kontroler. -Niczego nie dotykalem, do cholery! - odkrzyknal Pattner. -Na milosc boska, nie mogl sie przeciez sam uruchomic! Dwaj oszolomieni informatycy w milczeniu przygladali sie rozgrywajacej sie przed nimi scenie. Gleboko we wnetrzu maszyny ozyl mozg MEDIC-a. ROZDZIAL 2 Waskie pasma slonecznego swiatla saczyly sie przez szpary w zaluzjach, ogrzewajac welurowa narzute. Po naglym rozgarnieciu poscieli, unoszace sie leniwie w strugach cieplejszego powietrza drobiny pylu, zawirowaly jak sniezyca.-Dokad idziesz? - zapytal, gdy wstala i zaczela sie ubierac. -Wychodze. -Dokad? -Po prostu wychodze. Usiadl ze zwieszonymi z lozka nogami. Na lydkach pojawila sie gesia skorka. -Zimno na dworze. - Nie odpowiedziala. - Wracaj do lozka, chce z toba porozmawiac - dodal. Nadal nie odpowiadala. Wlozyla stanik tylem do przodu, zapiela haftki, odwrocila go i wsunela rece pod ramiaczka. Gdy siegnela po spodnie wiszace na oparciu krzesla, podszedl do niej. -Moze pozwolisz mi wlozyc spodnie, dobrze? -Nie przeszkadzaj sobie. Nie zatrzymuje cie. -Swietnie. Ponownie siegnela po spodnie, ale tym razem chwycil ja za nadgarstek. -Samantha... -Prosilam cie milion razy, zebys sie do mnie tak nie zwracal. -No dobrze, jak sobie zyczysz, Sam. Co ci sie stalo? Chcesz ot tak sobie pojsc? -Dlaczego nie? Chyba zgodzilismy sie, ze tak bedzie najlepiej. -Moze, ale musimy przedtem porozmawiac. -Pusc moja reke. Rozluznil uchwyt. Do pokoju wpadl cieply powiew, burzac jej plowe wlosy. Zerknela na nagiego mezczyzne. -Przyniose ci spodnie. -O co ci chodzi? Wstydzisz sie, ze jestem goly? Nie, pomyslala. Wcale nie czula zawstydzenia. Zawsze podobalo sie jej jego szczuple cialo. Byl przystojny, lecz klopot polegal na tym, ze swiadomosc tego czynila z niego skrajnego egoiste, a Sam nie miala ochoty znosic chlodnej, czujnej wynioslosci. Nie miala juz z nim o czym rozmawiac, chciala jedynie odejsc. -Lepiej nie roztrzasajmy wszystkiego jeszcze raz, dobrze? -Jak sobie zyczysz. -Doskonale. I tak nie czuje sie najlepiej. -Przestan! Nie wszystkie kobiety maja poranne mdlosci. Boze, nie musisz traktowac tego tak powaznie, to do ciebie w ogole nie pasuje. -Bo ja wiem? - odparla, marszczac brwi. - Pewnie nie bylam tak powazna, zanim nie zaszlam w ciaze. -Czy ma mi byc z tego powodu przykro? -Dlaczego mialoby ci byc przykro? - Wzruszyla ramionami. - Powiedzialam przeciez, ze to nie twoja wina. -Nie, ale to wlasnie sugerowalas. Czulem sie przez ciebie jak ostatni matol. Jakbys chciala mi powiedziec: "Rany, Jerry, zapomnialam zalozyc kapturek", albo "Och, rety, ostatnia pigulke polknelam trzy dni temu", albo... -Przestan. -Mam przestac? - zapytal, siadajac. - Nie jest na to troche za pozno? O nie, szanowna pani. Nie jestesmy matolkami. Zwlaszcza ty, z matura z czerwonym paskiem i czlonkostwem w stowarzyszeniu najlepszych uczennic. Bylismy para intelektualistow, a nie idiotow, popelniajacych najprymitywniejsze omylki. Cholera, przeciez, o ile dokladnie pamietam, sama wolalas: "Och, Jerry, jest mi tak dobrze! Prosze, nie przestawaj! Och, Boze, Jeny, pieprz mnie jeszcze silniej! Chce, zebys zostal wewnatrz mnie!" Bylas zdumiewajaca! Samantha powoli pokrecila glowa, czujac obrzydzenie z powodu jego latwo dajacej sie przewidziec reakcji. Dzielacy ich dystans stal sie jeszcze wiekszy, a punktow widzenia nic juz nie moglo pogodzic. Jej elastycznosc ostro kontrastowala ze skamienialymi pogladami Jerry'ego na zycie. Nadszedl czas rozstania. -Nic dziwnego, skoro przelecial mnie osmy cud swiata - rzucila ironicznie. Skonczyla sie ubierac i zaczela zbierac swoje rzeczy. -Wybralas sobie cholernie odpowiednia pore, zeby mi o tym powiedziec: zaraz po kochaniu sie ze mna - powiedzial. - Manipulantka. -Nie kochalismy sie, ale - jak sam to okresliles - pieprzylismy. -Nazywaj to jak chcesz, zadna roznica. Naprawde myslalas, ze nie bede sie przez to czul inaczej niz przedtem? -Nie wiedzialam, jak to odbierzesz. Moze po prostu mialam na ciebie ochote? Tak dzieje sie ze wszystkimi kobietami w ciazy. Najpierw rzygamy z rana, potem pieprzymy sie, az nam dym idzie uszami. -Ale smieszne. Umyslnie czekalas, az skonczymy. -Mistrzowsko dozujesz napiecie - zdobyla sie na ironie, tracac cierpliwosc. - No dobrze, powiedz mi, co chcialam przez to osiagnac? -Po prostu chcesz, zebym sie z toba ozenil. Omal sie nie rozesmiala, rozbawiona jego odpowiedzia. Powstrzymala sie jednak, tylko skrzywila usta w pelnym politowania usmieszku. Nic nie rozumial. -Nie masz pojecia, jaki jestes zalosny. Pod wieloma wzgledami przypominasz godnego pogardy, zarozumialego dzieciaka. Za nic nie chcialabym wyjsc za ciebie, bo nikt nie potrafilby zniesc idealnego wyobrazenia, jakie masz o sobie. -W takim razie, dlaczego mi powiedzialas, ze zaszlas w ciaze? -Dlaczego? Moze wydawalo mi sie, ze jako przyszly ojciec ucieszysz sie, wiedzac o istnieniu tego dziecka? -Dlaczego sadzisz, ze jestem gotow zostac ojcem twojego czy czyjegokolwiek dziecka? - Zarumienil sie z gniewu. - Minie jeszcze wiele lat, zanim do tego dojdzie... Moze nigdy sie to nie stanie. -Sluchaj, to niczyja wina - powiedziala, czujac ustepujacy nieco gniew. - Po prostu, stalo sie. Proste rownanie: jeden plemnik plus jedno jajo rowna sie jedno dziecko. -Pewnie chcesz mi jeszcze powiedziec, ze jestes gotowa to urodzic? -To nie jest rzecz, tylko dziecko. Moje dziecko. Twoje tez, ale widze, ze bede musiala sama sobie poradzic. Nikt nie musi wiedziec, kto jest ojcem. -Nie obchodza mnie tajemnice, lecz kariery. Nasze kariery. Wiesz cholernie dobrze, ze zostal mi jeszcze rok medycyny, a ty zrobisz doktorat najwczesniej za dwa lata. Jestes gotowa to wszystko zaprzepascic? -Z niczego nie rezygnuje. Matki moga rownoczesnie uczyc sie i nauczac. -Skonczone bzdury! Wydaje ci sie, ze sobie z tym poradzisz, ale zaczekaj do chwili, gdy bedziesz miala za soba pare bezsennych nocy i ugrzezniesz po kolana w pustych butelkach i pelnych pieluchach. -Nie mowilam, ze to bedzie latwe. -Raczej niemozliwe. Powiedz mi wreszcie, co cie napadlo? Nie nalezysz do osob gotowych wychowywac dziecko bez ojca. Tak dobitnie opowiadalas sie za prawami kobiet, ze nie przyszlo mi do glowy, abys byla przeciwna aborcji. -Nie jestem - powinna byc dostepna dla kobiet, ktore jej potrzebuja. Ja jej nie chce. Sfrustrowany, poczul zaklopotanie i skrzyzowal nogi, by ukryc genitalia. Sam wziela sweter i skierowala sie do wyjscia. -Robisz blad, Sam. -Sama sie bede o to martwic. -Jak wykarmisz dziecko? Bedziesz zbierac kupony na zywnosc? -Jesli bede zmuszona. -Powiedzialas rodzicom? -Na razie nie wie nikt oprocz mnie, ciebie i lekarza. I tak zostanie. -Zegnajcie pieniazki z domu. -Sluchaj, nie mialam kieszonkowego, odkad skonczylam trzynascie lat. Opiekowalam sie dziecmi, sprzedawalam w supermarkecie, lapalam kazda prace, jaka popadlo. Zdobylam wreszcie asystenture, ale jezeli bede musiala zbierac kupony zywnosciowe, zeby sobie poradzic, niech i tak bedzie. - Otworzyla drzwi, przystanela i dokonczyla: - Zaluje, ze ci o tym powiedzialam, Jeny. Wiedzialam, ze zechcesz, abym zrobila skrobanke. -Wiec po co mowilas? -Moze wyobrazalam sobie, ze kazdy mezczyzna ma prawo dowiedziec sie, ze zostanie ojcem. A moze po prostu chcialam byc z toba. -Chyba masz troche racji. Popytam tu i owdzie, zebys mogla troche dorobic. Jej oczy wypelnily sie lzami. -Zesraj sie! - powiedziala i zatrzasnela drzwi. ROZDZIAL 3 Droga numer piecdziesiat biegnie obszernymi zakolami na zachod przez bagienne niziny otaczajace zatoke Chesapeake. Trasa bierze poczatek w Ocean City. Na poczatku maja wody Atlantyku wciaz byly chlodne po minionej zimie, jednak szybko nagrzewaly sie wskutek trwajacej od tygodnia fali ciepla. Droga zrazu odbija od wybrzeza w strone Salisbury, a stamtad kieruje sie przez brunatnoszare bagna do Cambridge. Dwupasmowa asfaltowa jezdnia skreca dalej nagle na polnoc i wije sie miedzy plytkimi zatoczkami i pokrytymi rzesa bagniskami, az po paru milach rozszerza sie w czteropasmowa autostrade, od tego miejsca pokryta twardym betonem. Nastepnie skreca na zachod przez lsniaca zatoke Chesapeake do Annapolis, az ostatecznie zanurza sie miedzy lagodne pagorki Wirginii. Droga numer piecdziesiat nie jest otoczona zbyt efektownymi widokami; krajobraz przewaznie plaski lub w najlepszym wypadku nieco pofalowany, poprzetykany kepami nie dajacych zywicy sosen. Najbardziej charakterystyczna cecha tej okolicy jest jej monotonia.Dalej w glebi Wirginii uprawne, brunatne pola pokryla juz pierwsza wiosenna zielen. Z piaszczystego lessu wystawaly w rownych rzedach sadzonki, ktore wkrotce mialy zamienic sie w pnace sie ku niebu delikatne lodygi, pokryte ciasno zwinietymi w ochronnych lisciach pakami. Jest to kraina tytoniu, usiana zniszczonymi chatami i osiedlami z prefabrykatow, udzielajacymi schronienia wedrownym robotnikom. Farmy ustepuja miejsca posiadlosciom, a te rezydencjom symbolizujacym arystokracje, z dala od drogi w oazach zieleni kryja sie stajnie dla rasowych koni i zrebiat o patykowatych nogach. Plaskie tereny wokol zatoki przechodza w pofalowane wzgorza. W powietrzu czuc juz bylo swieze powiewy zapowiadajace letni zar. Jonathan Bryson przejechal ostami odcinek jednego z takich wzniesien. Ta sama trasa jechal przed dwoma laty z Nowego Jorku. Oddychal gleboko, czujac, jak nabiera wigoru pod wplywem porannego wilgotnego powietrza. Po pokonaniu szczytu wzniesienia roztoczyl sie przed nim wspanialy, stale fascynujacy go widok na doline. W oddali majaczyl olbrzymi kompleks ze stali i betonu - lsniacy Feniks ku ktoremu zmierzaly wszystkie drogi. Od polozonego centralnie kompleksu budynkow rozchodzil sie jak piasty kola labirynt krytych lacznikow, siegajacych obwodu doliny. Szpital Jubilee General wydawal sie dzieki temu pepkiem swiata. Szpital stanowil wcielenie zasady rejonizacji medycyny i sluzyl jako wzorzec dla innych instytucji leczniczych. Jego budowe rozpoczeto w tysiac dziewiecset siedemdziesiatym siodmym roku, a caly kompleks powstal z panstwowych funduszow. Polozony miedzy Waszyngtonem a Richmond byl uwienczeniem wielu lat intensywnych badan i planowania. Rejonizacja medycyny byla jednym z glownych priorytetow rzadu. W latach siedemdziesiatych Departament Zdrowia, Edukacji i Opieki Spolecznej uznal, ze sposobem na ograniczenie niebotycznie rosnacych wydatkow na lecznictwo jest zlikwidowanie kosztownego powielania dostepnych instytucji i placowek. Ministerstwo dowodzilo, ze istnienie dziesiatkow identycznych, niewielkich szpitali lokalnych jest zbedne, skoro duzy, centralnie zlokalizowany w regionie osrodek bylby w stanie zapewnic znacznie lepsza opieke medyczna. Znajdowalaby sie w nim taka sama liczba lozek szpitalnych oraz te same udogodnienia i zasoby, co poprzednio w niewielkich "opiekunczych" szpitalach. Dziesiec oddzialow polozniczych rozrzuconych w promieniu osiemdziesieciu kilometrow zastapilby jeden, liczacy dziesieciokrotnie wiecej miejsc. W centrum znalazlby sie jeden aparat do tomografii komputerowej, zamiast dotychczasowych szesciu. Powstalby tez jeden oddzial do operacji na otwartym sercu, zastepujac piec mniejszych. Na tym wlasnie polegalo sedno idei rejonizacji medycyny. Wyeliminowanie lokalnych szpitali pozwoliloby na unikniecie kosztownej rywalizacji miedzy nimi, zwlaszcza dotyczacej swiadczenia uslug w tych samych dziedzinach. Poniewaz wszyscy pacjenci byliby kierowani do jednej placowki, znikloby niewykorzystywanie w pelni zasobow leczniczych. Sprawdzilo sie to w praktyce. W szpitalach lokalnych wykorzystanie miejsc wynosilo zwykle osiemdziesiat piec do dziewiecdziesieciu procent, co niezmiennie przynosilo straty i zwiekszalo koszty ponoszone przez pacjentow. W szpitalu Jubilee General wszystkie lozka byly stale zajete. Szpitale lokalne podjely z gory skazana na niepowodzenie, krotkotrwala walke o przetrwanie; zastrzyki federalnych funduszow okazaly sie zbyt duze. Mniejsze placowki po kolei zamykaly swoje podwoje, nie mogac sprostac konkurencji ze strony Jubilee General. Spodziewano sie tego. Nowy szpital stanowil bowiem nie tylko najnowoczesniejsze centrum terapeutyczne, ale i mekke akademikow, pierwszorzedny osrodek badan, wcielania nowych technik i nauczania. Miescila sie w nim wlasna akademia medyczna, szkoly fachowe, a nawet zaawansowane studia policealne. W murach Jubilee General zlokalizowane byly najnowoczesniejsze laboratoria, umozliwiajace przeprowadzenie wszystkich zaaprobowanych, a takze wielu eksperymentalnych testow. Oprocz zapewnienia opieki medycznej pacjentom z polnocnej czesci Wirginii, placowka ta przyjmowala rowniez wielu pacjentow kierowanych z calego kraju. Zgodnie z zamierzeniami, osrodek stal sie wcieleniem zasady rejonizacji. Jubilee General byl nie tylko szpitalem, ale i miastem samym w sobie. Rozmiary tej niezwyklej placowki sprawialy, ze trudno bylo w niej zrazu odszukac poszczegolne oddzialy albo laboratoria, zwykle czy eksperymentalne. Oprocz MEDIC-a - najbardziej wyrafinowanego komputera medycznego na swiecie - kompleks Jubilee General obejmowal akademie z wydzialem medycznym, stomatologicznym, farmaceutycznym i pielegniarskim. Sam szpital liczyl trzy tysiace szescset lozek, dwiescie laboratoriow badawczych, dziesiatki laboratoriow klinicznych oraz cale pietra zajmowane przez sluzby dodatkowe. Trzydziestosiedmioletni Jonathan Bryson byl kierownikiem laboratorium badan snu. Objal to stanowisko przed dwoma laty, zwabiony z ledwie utrzymujacej sie na powierzchni prywatnej praktyki neurologicznej na Manhattanie. Od pierwszego dnia w nowym osrodku Bryson dysponowal dostatecznym budzetem i wystarczajaco liczna ekipa, by zrealizowac zamierzone programy. Wstepnie przyznano mu dwadziescia tysiecy dolarow pensji rocznie, sekretarke na caly etat, asystenta i nieograniczony dostep do zasobow szpitala oraz placowek naukowych. Bryson mial rowniez wystarczajaco duzo wolnego czasu na spotkania dwa razy w tygodniu ze specjalizujacymi sie lekarzami kliniki neurologicznej, uczestniczenie w wybranych konferencjach oraz udzial w obchodach zarowno na tym oddziale, jak i na oddzialach ogolnych. Pozostawalo mu tylko jak najlepsze zagospodarowanie swojego czasu i funduszow wydzialowych. Wydzial nie narzucil Brysonowi konkretnych celow, spodziewano sie po nim jednak wykorzystania wstepnych funduszow jako odskoczni do pozyskania dotacji na okreslone programy badawcze. Dotacje te tradycyjnie przyznawaly agendy rzadowe, firmy z sektora prywatnego oraz fundacje. Na najwieksze kwoty mozna bylo liczyc ze strony prywatnych firm farmaceutycznych, ktore pod presja konkurencji pragnely jak najszybciej wprowadzac na rynek swoje nowe wyroby. Droga od wynalezienia leku do jego powszechnej dostepnosci trwala jednak wiele lat, czasami nawet dziesiecioleci. FDA - Administracja Zywnosci i Lekow - wydawala zgode na badania na ludziach dopiero po intensywnych eksperymentach na zwierzetach. Badania te przeprowadzano zwykle w klinikach, w scisle kontrolowanych warunkach. Stale pracowano nad nowymi lekami nasennymi i uspokajajacymi. Celem bylo wynalezienie idealnej pigulki nasennej, wywolujacej zasniecie w ciagu kilku minut, podtrzymujacej normalny sen przez szesc do osmiu godzin bez przebudzenia, nie powodujacej oszolomienia w pozniejszym okresie i nie prowadzacej do naduzywania, uzaleznienia czy spadku sily dzialania po wielokrotnym przyjeciu - habituacji. Zaden z dziesiatkow dostepnych dla pacjentow lekow nie spelnial w calosci tych kryteriow; wszystkie zawodzily pod tym lub innym wzgledem. Bylo oczywiste, ze pierwszy producent, ktory wprowadzi na rynek idealna tabletke nasenna, zgarnie zyski siegajace setek milionow dolarow. Wstepne fazy badan nad nowymi lekami - opracowanie formuly, ustalenie dawkowania, badania toksykologiczne i wiekszosc testow na zwierzetach - wykonywaly firmy farmaceutyczne. Po uzyskaniu zgody FDA, ostatnie stadium przed wprowadzeniem na rynek - badania z udzialem ludzi - musialy zostac przeprowadzone przez niezaleznych, uznanych naukowcow, takich jak doktor Bryson, poniewaz ich wnioski latwiej akceptowano niz twierdzenia producentow. Dyrekcja szpitala Jubilee General i kierownictwo wydzialu akademii medycznej nie tracily wobec tego czasu na zorganizowanie wlasnego laboratorium badan snu. Do konca wiosny Bryson zalatwil rozpoczecie dwoch programow badawczych oraz wyszukal jeszcze kilka, rownie obiecujacych. Pierwszy program dotyczyl testow na zwierzetach i byl finansowany przez Departament Zdrowia, Edukacji i Opieki Spolecznej za posrednictwem Narodowego Instytutu Zdrowia. Wbrew badaniom wydzialu epidemiologii onkologicznej instytutu, liczne opisy przypadkow dowodzily, ze somnapar, trzeciorzedowa pochodna karbinolowa, powoduje wzrost czestosci wystepowania raka macicy u myszy. Do realizacji programu badawczego wyznaczono laboratorium badan snu, jednak Bryson musial podzielic sie dotacja z doktorem z wydzialu farmakologii. Do tego wlasnie wydzialu nalezalo laboratorium zwierzece, tam tez miala odbywac sie wiekszosc prac. Drugi program obejmowal standardowe badanie wplywu nowej pochodnej benzodwuazepinowej na sen. Leki z tej grupy, takie jak valium (relanium), mialy w zaleznosci od budowy chemicznej dzialanie nasenne lub uspokajajace. Fantastyczne zyski ze sprzedazy valium sprawily, ze firmy farmaceutyczne tloczyly sie, by uszczknac jak najwiecej z mody na benzodwuazepiny. Liczono, ze modyfikacje budowy chemicznej umozliwia zachowanie podstawowych wlasciwosci tego leku, przy jednoczesnym zaoferowaniu klienteli bezpieczniejszej, o wiele wygodniejszej w uzyciu jego odmiany. Badania snu polegaly wlasnie na tym, co sugerowala ich nazwa: na dokladnej obserwacji przebiegu snu u ochotnikow. W wiekszosci zglaszali sie do nich studenci, ktorym placono od godziny. Byly to rozchwytywane zajecia. Niektorzy studenci oplacali cale czesne, spiac w laboratorium trzy dni w tygodniu. Jedyna niedogodnosc polegala na tym, ze ochotnicy musieli spac w dzien, w oswietlonym, dzwiekoszczelnym pokoju, podlaczeni do aparatu EEG, czyli elektroencefalografii. Zapis ich fal mozgowych stanowil material do pozniejszej analizy. Elektroencefalogramy osob spiacych sa do siebie bardzo podobne. Fale mozgowe podzielono na cztery grupy i nazwano greckimi literami alfa, beta, theta i delta. Kazdy z rodzajow fal ma okreslony wyglad na zapisie; do ich klasyfikacji posluzono sie czestoscia i amplituda oscylacji. Fale alfa sa zwiazane z czuwaniem, natomiast fale delta stwierdza sie podczas najglebszego snu. Piaty rodzaj fal laczy sie z tak zwana czynnoscia REM - okreslona od rapid eye movements, szybkich ruchow galek ocznych, charakterystycznych dla marzen sennych. Dekade wczesniej naukowcy odkryli, ze sen w ciagu nocy mozna podzielic na okolo dziewiecdziesieciominutowe stadia. Kazdy okres, czyli cykl snu, rozpoczyna sie stanem niemal zupelnego czuwania, po ktorym, przed powrotem do tego stanu, wystepuje coraz glebszy sen. Kazdy etap cyklu trwa okreslony czas. Jezeli badana osoba jest zmeczona, przed wystapieniem kolejnych faz odpowiednio dluzszy okres mija wstepnie na glebokim snie. Okresy miedzy fazami snu zajmuja marzenia senne - i czynnosc REM. Faza REM decyduje o tym, czy sen przynosi wypoczynek. Bez wzgledu na to, ile czasu zajmuja pozostale fazy snu, w przypadku stlumienia czynnosci REM osoby badane zawsze czuja sie po obudzeniu wyczerpane lub rozdraznione. Dlugosc trwania wszystkich faz snu i okresu czynnosci REM mozna ustalic za pomoca elektroencefalografii. Ma to bardzo istotne znaczenie w badaniach nad nowymi lekami nasennymi: ich skutecznosc maleje, jesli tlumia one czynnosc REM lub skracaja fazy glebokiego snu. Studentow przyjmowano na ochotnikow tylko wtedy, gdy spelniali pewne kryteria. Nie mogli miec w wywiadzie - w przeszlosci - schorzen neurologicznych ani poddawac sie leczeniu psychiatrycznemu. Nie przyjmowano kobiet w ciazy. Kryterium wylaczajacym byly tez okresy bezsennosci w wywiadzie. Odrzucano ochotnikow, ktorzy uprzednio regularnie przyjmowali inne leki nasenne albo przyznawali sie do czestego spozywania alkoholu lub korzystania z innych substancji odurzajacych, wlacznie z halucynogennymi. Musieli wykazac sie rowniez dobrym zdrowiem fizycznym. Po akceptacji, w ciagu pierwszego tygodnia badan uzyskiwano podstawowe zapisy EEG podczas snu bez wplywu lekow. Po ustaleniu elektroencefalograficznych cech snu rozpoczynano podawanie badanego leku. Bryson prowadzil badania, stosujac metode podwojnie slepej proby. Polegala ona na tym, ze ani badany, ani badajacy nie wiedzieli, czy dana osoba otrzymuje lek czy placebo. Tabletki mialy identyczny wyglad i byly rozdzielane wedlug kodu. Dopiero po zakonczeniu badan lamano kod i analizowano wyniki. Podobnie jak wszyscy badacze w szpitalu, Bryson poslugiwal sie komputerowa analiza danych, jednak juz na poczatku testow zastosowal nowa technike. Zamiast wprowadzania gotowych wynikow EEG do komputera, postanowil na biezaco przesylac do MEDIC-a zapisy czynnosci elektrycznej mozgu. Korzystajac ze swojego doswiadczenia, opracowal program komputerowy, pozwalajacy na interpretacje kazdej iglicy i fali zapisu. Zakodowane w komputerowym jezyku fale mozgowe automatycznie wysylano do procesorow MEDIC-a przez caly czas trwania cyklu snu. Komputer sporzadzal do nastepnego ranka wlasna analize wzorca snu osoby badanej, z takimi parametrami, jak czas trwania czynnosci REM i faz glebokiego snu, calkowity czas snu oraz wplyw - lub jego brak - leku albo placebo na jego jakosc. Do tej pory poranne analizy okazywaly sie nie tylko wiarygodne, ale i pozwalaly na oszczednosc czasu. Przez pare miesiecy Bryson nie mial powodu podejrzewac, ze jego przemyslnosc moze stac sie przyczyna klopotow, az do pewnego majowego poranka, kiedy zatelefonowal Pattner z centrum komputerowego. -Doktorze, nie wiemy dokladnie, co sie dzieje w panskim laboratorium, ale plynace z niego dane powoduja, ze komputer zaczal snic. -Snic? -No, niezupelnie. Nalezaloby to raczej okreslic jako marzenia na jawie. Podejrzewamy, ze MEDIC robi sie nieco rozkojarzony. Zaczyna bladzic myslami za kazdym razem, gdy prowadzi pan sesje snu. -Niech pan mi lepiej powie, co pan pil? -Niestety, nie w tym rzecz, doktorze. -Tak sie sklada, ze wiem co nieco o komputerach. Jestem pewny, ze nie potrafia one "bladzic myslami". Kto tak twierdzi? -Freud. -Znow pan palil te podejrzane cygaretki? -Doktorze, prosze mi wierzyc, ze to bardzo skomplikowane - powiedzial z desperacja Pattner, zdajac sobie sprawe, jak absurdalnie musi brzmiec jego hipoteza. - Musialbym panu wszystko dlugo tlumaczyc, ale chcialem tylko przekazac, ze panski program komputerowy doprowadza MEDIC-a do szalenstwa. -To co mam zrobic? Zarzucic badania? -Nic podobnego. Na razie te zaklocenia nie maja wplywu na zadne z istotnych funkcji komputera, lecz powinien pan zdawac sobie sprawe, ze skoro MEDIC zaczyna dzialac nienormalnie, moze pan spodziewac sie absurdalnych wynikow analizy danych. Musi pan przyjmowac je cum grano salis. -Jak na razie, wszystkie analizy sprawiaja wrazenie spojnych. -I doskonale. Chcialem tylko pana powiadomic, co sie dzieje. -Dziekuje, doceniam pana uprzejmosc. Aha, jeszcze jedno... -Slucham? -Pozdrowienia dla Freuda. Bryson odlozyl sluchawke, po raz pierwszy czujac przyplyw nieokreslonego niepokoju. ROZDZIAL 4 Samantha zmiela kartke z wyliczeniami i wrzucila do kosza. Bez wzgledu na to, jak starala sie poukladac wydatki, nie udawalo sie jej zmiescic w okreslonym budzecie. Aktywa: oplacana przez ojca polowa czesnego, stypendium z wydzialu biologii, niewielkie kieszonkowe od matki i piecioletni ford pinto. Pasywa: druga polowa czesnego, czynsz za wynajecie mieszkania, koszty ubrania i zywnosci oraz zblizajace sie oplaty za opieke poloznicza i pediatryczna. Usilowala wymyslic najrozniejsze sposoby oszczednosci, ale w koncu doszla do wniosku, ze gdyby nawet sprzedala samochod, przeniosla sie do tanszej kwatery i zbierala kupony zywnosciowe, to i tak bylaby tysiac dolarow na minusie. Musiala poszukac sobie innej pracy.Wizyta u szefa wydzialu przyniosla rozczarowujace wyniki. Na dorywcze zajecia w biologii eksperymentalnej nie bylo co liczyc. Budzet wydzialu stanowil waski wycinek funduszow calego uniwersytetu. Znamienici profesorowie zgarneli dla siebie najsmakowitsze kaski, pozostawiajac administracji jedynie marne resztki. Poza stypendium Samantha nie mogla sie spodziewac, ze uzyska fundusze na jakikolwiek program badawczy. Z tym samym problemem zetknela sie na innych wydzialach. Katedry nauk podstawowych otrzymywaly znikoma czesc funduszow trafiajacych do uniwersytetu. Przytlaczajaca czesc pieniedzy przeznaczano na szpital i liczne wspolpracujace z nim instytucje. Jako osoba kierujaca sie logika, Samantha udala sie do szpitala. W poludnie szpitalna kawiarenka zazwyczaj byla zatloczona, Samantha przedarla sie przez morze bialych fartuchow, az wreszcie znalazla miejsce przy ladzie. Zamowila kawe i zaczela zastanawiac sie nad kolejnym posunieciem. Wydawalo sie, ze powinna zaczac od wizyty w biurze zatrudnienia, choc zapewne tam znajdowaly sie jedynie pelne etaty dla wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych pracownikow. Niewykluczone, ze nalezalo zglosic sie do ktoregos z ordynatorow oddzialow klinicznych, gdzie byc moze znalazloby sie jakies platne zajecie. Zaczela przypominac sobie znajome oddzialy. Nalezala do nich chirurgia, interna i oczywiscie poloznictwo, bo przeciez jej lekarz rowniez byl zatrudniony w szpitalu. Odwrocila sie do siedzacego obok nie ogolonego stazysty. -Przepraszam, czy wie pan, gdzie jest oddzial polozniczy? Stazysta popatrzyl na nia, ocierajac keczup z ust. Dziewczyna obok niego nalezala do najbardziej atrakcyjnych, z jakimi mial kontakt w ostatnich tygodniach. -Jezeli zaczyna sie u pani porod, to jest pani nadzwyczaj spokojna. -Bedzie naturalny. Przyjrzal sie jej talii. -Chyba to niepokalane poczecie. Nie ma pani nawet brzucha. -Dziekuje. Szukam poloznictwa, ale jeszcze nie szykuje sie do rodzenia. Chodzilo mi o sekretariat. -Dlaczego od razu pani tego nie powiedziala? -Dlaczego sam sie pan nie domyslil? Mam wrazenie, ze trudno uzyskac od pana konkretna odpowiedz. -Chyba ma pani racje. -No dobrze. Zacznijmy od poczatku. Gdzie sie znajduje oddzial poloznictwa? -Ktora czesc? -Sekretariat kierownika kliniki - powiedziala Samantha, nakazujac sobie w duchu zachowanie cierpliwosci. -Kierownika kliniki czy ordynatora oddzialu? -Poddaje sie, wygral pan. - Dokonczyla jednym lykiem kawe i wziela rachunek. - Dziekuje, choc nie ma za co. -Chwileczke, mowilem powaznie. - Stazysta usmiechnal sie. - Oddzial poloznictwa zajmuje pomieszczenia na czterech pietrach. Musze wiedziec, czego pani szuka, zeby pania wlasciwie pokierowac. No wiec, o co chodzi? Samantha odlozyla rachunek. -Prawde mowiac, szukam pracy. -Na oddziale poloznictwa? Jest pani pielegniarka? -Nie, robie doktorat z biologii. Szukam jakiejs pracy na niepelnym etacie, a szpital wydal mi sie jedynym miejscem w miasteczku akademickim, gdzie mozna spodziewac sie godziwej placy. -Rozumiem. Dlaczego jednak wybrala pani wlasnie poloznictwo? -Bo na poczatek jest to chyba rownie dobre miejsce, jak kazde inne. -Przegladala pani tablice ogloszen? -Jaka tablice? -Przed kawiarenka. Porusza sie pani jak dziecko we mgle - tablica ma przeciez z siedem metrow dlugosci. Trudno ja przegapic, jest cala obwieszona ogloszeniami. Pokoje do wynajecia, wczasy na nartach, miejsca pracy. Jest duze zapotrzebowanie na dawcow spermy. -Wielkie dzieki - powiedziala z przekasem Samantha. -Nie ma za co. I tak chyba nie ma pani wlasciwych kwalifikacji. Niech pani jednak przejrzy tablice, moze znajdzie pani cos dla siebie. Samantha podziekowala stazyscie, zaplacila rachunek i wyszla na korytarz. Tablica ogloszen byla gesto obwieszona setkami plakatow i kartek. Rzeczywiscie poszukiwano dawcow spermy do kilku programow badawczych. Samantha przegladala ogloszenia przez dwadziescia minut i znalazla pare anonsow, ktore mogly jej odpowiadac. Potrzebni byli pracownicy do nadzoru nad zwierzetarniami, szukano ochotnikow do sporzadzania profilow psychologicznych, potrzebowano nawet kobiet, na ktorych studenci mogliby uczyc sie przeprowadzania badan ginekologicznych. Szybko wykluczyla te propozycje i juz miala zrezygnowac, gdy jej uwage zwrocilo kolejne ogloszenie. Jedno z laboratoriow badawczych szukalo osob, ktore mialyby tylko spac. Ktos byl gotow zaplacic wybranym ochotnikom piec dolarow za godzine w osmiogodzinnych zmianach zwyczajnego spania. Samantha szybko wyliczyla, ze tego rodzaju praca przez trzy dni w tygodniu przynioslaby jej w niecale dwa miesiace ponad tysiac dolarow. Niezle. Potrafila przeciez spac rownie dobrze jak kazdy inny. Zanotowala wewnetrzny numer laboratorium. Zanim zdolalaby zmienic zdanie, znalazla telefon i wybrala numer laboratorium badania snu. Spodziewala sie, ze odbierze jakis posledni gryzipiorek, odezwala sie jednak bardzo uprzejma kobieta. Z checia zgodzila sie przyjac Samanthe i podala jej zwiezle, jasne wskazowki, jak znalezc laboratorium. Samantha dotarla do celu osiem pieter wyzej, po przemierzeniu trzech korytarzy, w znajdujacym sie tuz obok gmachu szpitala budynku, mieszczacym laboratoria doswiadczalne. Pulchna kobieta po piecdziesiatce gestem zachecila Samanthe do wejscia. -Pani Samantha Kirstin? Nazywam sie Rutledge. - Sekretarka przywitala ja cieplym, silnym usciskiem dloni. - Doktor Bryson wlasnie wyszedl do kliniki. Prosil mnie, zebym pokazala pani laboratorium i pomogla wypelnic wniosek o przyjecie. -Doktor Bryson to pani szef, tak? -Kierownik laboratorium. Jest neurologiem i wlasnie poszedl do kliniki neurologii. Wie pani cokolwiek o badaniach snu? -Nie, ale szybko sie ucze. -Prawde mowiac, to bardzo proste i czasami wyjatkowo przyjemne - usmiechnela sie starsza kobieta. - Studiuje pani medycyne na naszej akademii? -Robie doktorat z biologii. -Bardzo dobrze... Wiekszosc naszych ochotnikow to studenci medycyny. Niektorym z nich wydaje sie, ze pozjadali wszystkie rozumy i uwazaja, ze sluchanie moich wyjasnien to strata czasu. Slyszala pani o aparatach do EEG - elektroencefalografach? -Urzadzeniach rejestrujacych prace mozgu? -Wlasnie. EEG jest podstawowym narzedziem w badaniach snu. W programie, ktory wlasnie prowadzi doktor Bryson, badamy wplyw nowego leku nasennego na zapis EEG u spiacych ochotnikow. Najwidoczniej wplyw tabletek na fale mozgowe ma wiele wspolnego z tym, czy lek odniesie sukces. O tej porze roku zblizaja sie egzaminy, wiec dwoch naszych ochotnikow wypadlo z testow. Ma pani ochote wziac w nich udzial? -Co mialabym robic? -Wystarczy, jesli sie pani odprezy i w miare mozliwosci sprobuje spac z przylepionymi do czaszki elektrodami. Jedynym narzedziem, z ktorego poza tym korzystamy, jest lozko z czysta posciela w dzwiekoszczelnym, oswietlonym pomieszczeniu. -Tak samo, jak w filmach porno. -Moja droga, sluchajac o tym, co sni sie niektorym z naszych ochotnikow, sama mam czasem takie wrazenie - zasmiala sie pani Rutledge. - Chodzmy, wlasnie trwa sesja. Chce pani zobaczyc, jak to wyglada? -Oczywiscie. Pani Rutledge zaprowadzila Samanthe do duzej sali obok pokoju doswiadczalnego. Rysiki trojkanalowego elektroencefalografu kreslily zapis fal na przesuwajacej sie wstedze skalowanego papieru. Aparat byl podlaczony do terminalu komputera. Pani Rutledge wyjasnila, ze odczyty sa przekazywane bezposrednio do MEDIC-a - komputera szpitalnego. Najciekawszym elementem wnetrza bylo jednak szklane okno o wymiarach metr na dwa i pol metra. Samantha zorientowala sie, ze z drugiej strony wyglada ono jak lustro. W pomieszczeniu spostrzegla przewracajacego sie z boku na bok we snie mlodego mezczyzne. Pograzony w nieswiadomosci, wygladal jak powoli obracajacy sie w macicy embrion. Skopal pod stopy biale przescieradlo i spoczal wreszcie na plecach. Mial na sobie jedynie niebieskie slipy. Przewody przylepionych do czaszki elektrod prowadzily do gniazdek w zaglowku. Pani Rutledge wskazala rysiki elektroencefalogramu, ktore wlasnie skonczyly kreslic lagodna fale, zastapiona seria ostrych iglic. -Sni - powiedziala. - Niech sie pani przyjrzy jego oczom. Policzki mlodego mezczyzny ogarnal ciag niewielkich, spazmatycznych skurczow. Zacisnal wargi, po chwili je rozluznil. Napiecie zniklo z twarzy, szczeka lekko sie uchylila. Samantha zorientowala sie, ze chlopak zaczal rownoczesnie szybciej oddychac. Wyraznie bylo tez widac, ze jego galki oczne powoli wedruja pod zamknietymi powiekami, przypominajac ryjace pod ziemia krety. Poruszal nimi bez celu, najpierw z boku na bok, potem z gory na dol. Czasami chlopak zaciskal powieki, przy czym drzaly mu rzesy. Poruszajace sie zrenice staraly sie przeniknac ciemnosc, podazajac szlakami wyobrazni. Samancie przypomnial sie widok delikatnie poruszajacego lapkami spiacego szczeniaka. Mezczyzna nadal lezal na plecach z rozlozonymi nogami. Nagle material slipow zaczal sie wybrzuszac. Samantha poczula, ze sie rumieni na widok rosnacej erekcji. Obejrzala sie na pania Rutledge i zorientowala sie, ze ona rowniez to dostrzegla. -Na pewno sni mu sie cos ciekawego. -Czuje sie jak natret - powiedziala zazenowana Samantha. -Nonsens. Powinna pani wiedziec z zajec z biologii, ze to normalne u spiacych mezczyzn. Mimo to szkoda, ze nie umiemy nagrac na wideo jego snow - dokonczyla z przymruzeniem oka. Samantha zasmiala sie, zaskoczona frywolna uwaga pani Rutledge. Starsza kobieta nie sprawiala wrazenia sklonnej do tego rodzaju zachowan. Widok meskich erekcji byl dla niej zapewne codziennoscia, wiec radzila sobie z nim za pomoca humoru. -Czy tez musialabym sie tak ubierac? -To juz od pani zalezy - odparla pani Rutledge. - Moze pani spac naga, w staniku i majtkach, pidzamie, w czymkolwiek, co pani pasuje. Moze pani nawet wkladac plaszcz przeciwdeszczowy. -Moze on powinien to zrobic - rzekla Samantha, wskazujac ochotnika za szyba. -Pozwolimy mu na odrobine intymnosci? - usmiechnela sie pani Rutledge. -Bo ja wiem? Zaczyna byc ciekawie - odparla Samantha, lecz zaraz skinela glowa. Wrocily do sekretariatu. Pani Rutledge usiadla za biurkiem i poprosila Samanthe, by zrobila to samo. -I co pani o tym sadzi? Ma pani ochote sie do nas przylaczyc? Praca jest prosta, placa dobra, a poza tym bedzie pani stad wychodzic wypoczeta. Wywiesilam ogloszenie na tablicy dopiero dzisiaj rano. Nie chce na pania naciskac, ale z oczywistych powodow to jedno z najpopularniejszych zajec. Nie wiem, czy do jutra pozostana jeszcze wolne miejsca. -Kupila mnie pani, chociaz w tej pracy oczy chyba mi sie beda same kleic. -Doskonale - odpowiedziala pani Rutledge, usmiechajac sie po kalamburze. - Czy jako doktorantka bedzie mogla pani dopasowac rozklad zajec do naszych wymogow? -Chyba tak. Prowadze zajecia dwa ranki w tygodniu, a reszte czasu mam praktycznie do wlasnej dyspozycji. -Pozostaje w takim razie formalnosc wypelnienia wniosku. Jest pani zdrowa? -Tak. -Czy zazywa pani regularnie jakies leki? -Nie. -Czy miala pani kiedys klopoty ze snem? -Spie jak kloda. -Doskonale. Niech pani wypelni pozostala czesc kwestionariusza i podpisze sie u dolu. Samantha rzucila okiem na kartke i zaczela wpisywac wymagane dane osobiste. Zawahala sie przy czternastym pytaniu. Wiazalo sie ono z wymogiem, ze ochotniczki nie moga byc w ciazy, aby uchronic plody przed ewentualnymi szkodliwymi dzialaniami testowanych lekow. Pytanie dotyczylo daty ostatniej miesiaczki. Po chwili zastanowienia Samantha podala date sprzed tygodnia. Odpowiedziala na pozostale pytania, podpisala wniosek i wymagane oswiadczenie o zgodzie na udzial w badaniach, po czym oddala je sekretarce. Pani Rutledge popatrzyla pobieznie na kartke i wlozyla ja do teczki. -Kiedy moze pani zaczac? -Jutro mam zajecia, wiec chyba pojutrze. -Doskonale. Spotykamy sie w takim razie pojutrze, dokladnie o dziewiatej. Doktor Bryson tez przyjdzie - na pewno zechce z pania porozmawiac, zanim wezmie pani udzial w testach. Ostatnia sprawa: niech pani nie spi jutro w nocy za dlugo. Niektorzy ludzie maja trudnosci ze spaniem w dzien. Troche zmeczona latwiej sie pani odprezy i bedzie pani czula mniejszy niepokoj. -Co mam przyniesc ze soba? -Tylko to, w czym chce pani spac. Samantha pozegnala sie i opuscila budynek z uczuciem ulgi. Byla w ciazy niecale dwa miesiace i wiedziala, ze mimo szczuplej sylwetki zacznie to byc widoczne dopiero po nastepnym kwartale. Do tego czasu, przy regularnych zarobkach, zrownowazylaby roczny budzet. Poza tym, gdyby juz zostala ochotniczka, moze pozwolono by jej na dalszy udzial w testach, jesli podpisze oswiadczenie o zrzeczeniu sie wszelkich ewentualnych roszczen. Kiedy szla przez miasteczko akademickie, nekal ja nieokreslony niepokoj, dreczace, nie dajace sie dokladnie ujac w slowa uczucie. Zaglebila sie w myslach, az zdolala dociec przyczyny trapiacego ja strachu. Martwila sie tym, ze bedzie musiala zazywac lekarstwo. Wiedziala, ze niektorych preparatow nie wolno przyjmowac w ciazy. Miala jednak nadzieje, ze nie dotyczy to tabletek nasennych - przeciez lykaly je tysiace ciezarnych kobiet. Jej przyjaciolki zazywaly w ciazy najprzerozniejsze srodki, a mimo to ich dzieci byly zdrowe. Dlaczego w jej przypadku mialoby byc inaczej? Nie znala odpowiedzi na to pytanie i wiedziala, ze nigdy jej nie pozna. Zdawala sobie jednak sprawe, ze po pierwszym zazyciu leku az do narodzenia dziecka nie zazna spokoju. Nie bylo jednak sensu trapic sie tym zawczasu. Zrobila to, co musiala - po prostu zapewnila sobie przetrwanie. ROZDZIAL 5 Juz na poczatku lata w mieszkaniu Samanthy robilo sie goraco jak w piecu. Gdy wrocila z laboratorium, powietrze bylo geste, zastale, wrecz duszace. Odsunela firanki i z trudem otworzyla okno. Do pokoju wpadl chlodny powiew, jak gdyby na zewnatrz znajdowaly sie niewidoczne miechy. Fala chlodnego powietrza przewrocila zdjecie na polce z ksiazkami. Samantha postawila je z powrotem i przyjrzala sie fotografii, pograzajac sie w zadumie nad rozbudzonymi wspomnieniami.Zdjecie zostalo zrobione dwa lata wczesniej, kiedy Samantha spedzila z przyjaciolka tydzien w Provincetown. Byl to pierwszy wyjazd, na ktory pozwolila sobie po trzech latach spedzonych w college'u. Dostawala wylacznie najlepsze oceny, az wreszcie doszla do wniosku, ze nie musi sie uczyc z tak bezwzgledna sumiennoscia. Dobre stopnie osiagala z taka latwoscia, z jaka magnes przyciaga stalowe opilki. Nadszedl czas, zeby rozluznic sie i zdac rachunek ze swojego zycia. Przyszla tez pora budzacej sie seksualnosci. Przez trzy lata nauka byla dla Samanthy sposobem na ukierunkowanie popedu seksualnego; nie miala wielu okazji do romantycznych przezyc. Chociaz nie brakowalo zaproszen od potencjalnych adoratorow, rzadko umawiala sie na randki. Kiedy sie nie uczyla, podejmowala rozne prace na kampusie, by zarobic na czesne i drobne wydatki. W koncu zamknela jednak ksiazki, spakowala walizke i wyjechala z kolezanka nad morze. Tydzien uplynal jak w marzeniach sybaryty. Samantha rozkoszowala sie sloncem i woda, a jej skora przybierala odcien glebokiej opalenizny. Przeplywala cale kilometry wsrod fal przyboju. Jej wysoka sylwetka z latwoscia umykala tlumowi zainteresowanych nia gapiow. Pozyczyla od przyjaciolki adidasy i nauczyla sie joggingu. Pod koniec krotkich porannych biegow otaczal ja tlumek przepychajacych sie mezczyzn, ktorzy chcieli zwrocic na siebie uwage rozesmianego, jasnowlosego, zlotoskorego dziecka-kobiety. Jeden z nich od razu spodobal sie Samancie. Zauwazyla go, gdy gral w futbol z grupka przyjaciol na plazy. Byl wsrod nich zdecydowanie najprzystojniejszy, wiec zgodzila sie na spacer po plazy w jego towarzystwie. Craig studiowal na uniwersytecie Yale i, o czym sie szybko przekonala, byl jednym z najbardziej zarozumialych mezczyzn, jakich kiedykolwiek spotkala. Mimo to gotowa na wszystko Samantha zaprosila go do swojego grajdolka. Tam wlasnie sfotografowala ich przyjaciolka. Pozniej Samantha poszla z Craigiem na obiad. Teraz, po uplywie dwoch lat, usmiechnela sie, patrzac na oprawione w ramke barwne zdjecie z dedykacja: "Dla SS - niech taka noc powtorzy sie jeszcze wiele razy - Craig". Przypomniala sobie, ze tak wlasnie ja nazwal: SS - Sloneczna Sam. Znow rozesmiala sie na widok enigmatycznej inskrypcji. Doszla do wniosku, ze skrot oznaczal zapewne podswiadome przeczucie przyszlosci ze strony Craiga, poniewaz ich ostatni wieczor okazal sie koszmarnym niewypalem. Uganiajac za Craigiem, Samantha nie tylko okazywala bezczelnosc, ale chciala tez cos udowodnic samej sobie. Nie byla zainteresowana zdobyciem go w fizycznym sensie; prawde mowiac, ta mysl przyprawiala ja o niepokoj. Miala nadzieje, ze kilka spedzonych z Craigiem w Provincetown dni okaze sie wstepem do namietnego, podniecajacego zwiazku, dzieki ktoremu ujawni sie ukryta dotychczas strona jej natury. Jednak podczas pierwszego wspolnie spedzonego wieczora Craig dal jasno do zrozumienia, ze chodzi mu wylacznie o seks. Tak bezwzglednie upieral sie przy zaspokojeniu swoich zachcianek, ze ledwie zdolala go od tego odwiesc. Wreszcie ostatniego dnia nad morzem, zdecydowala sie mu ulec, nie dlatego, ze ja do tego przekonal, lecz z powodu autentycznej sympatii, jaka do niego czula. Gdy zaczeli sie kochac, rozpaczliwie starala sie odprezyc, zamiast tego jednak stawala sie coraz bardziej napieta. Craig okazywal bezsensowny pospiech. Miala wrazenie, ze dobiera sie do niej jak futbolista, ktoremu zalezy wylacznie na dobiegnieciu do koncowej strefy, podczas gdy ona wciaz oczekiwala na pierwszy wykop. Lek sprawil, ze zaczela idiotycznie chichotac, jak gdyby wypila za duzo szampana. Kiedy Craig osiagnal wytrysk, zanim jeszcze w nia wszedl, natychmiast sie rozluznila i ze zdumieniem stwierdzila, ze nie potrafi powstrzymac sie od opetanczego smiechu wywolanego groteskowoscia sytuacji. Zanim zdolala cokolwiek wytlumaczyc lub przeprosic, Craig pospiesznie uciekl. Samantha doszla do wniosku, ze dedykacja Craiga symbolizuje jego niemoznosc przyznania sie do porazki. Zdjecie zatrzymala, bo ladnie na nim wyszla. Byl to poczatek jej doroslego zycia, wstep do umiejetnosci flirtowania. W kostiumie bikini prezentowala sie bardzo dorosle. Proste blond wlosy o rudawym odcieniu opadaly na ramiona, a w oczach, bardziej zielonych niz barwa leszczyny, kryla sie swiadomosc wlasnej wartosci i towarzyszacej dojrzalosci swobody. Po kolejnych doswiadczeniach tego samego lata doszla do wniosku, ze ma niewiele wspolnego z chlopcami w jej wieku. Zachowywala sie wobec nich przyjaznie, nawet zawarla wiele pogodnych, beztroskich znajomosci, ale jej niezaleznosc przyprawiala ich czasem o niepokoj lub zagrozenie. Niekiedy czula sie wsrod nich jak starsza siostra. Zaczela w koncu szukac towarzystwa starszych od siebie mezczyzn. Przez kolejne dwa lata rzadko umawiala sie z kimkolwiek starszym od niej o mniej niz dziesiec lat - az wreszcie zdarzyl sie wyjatek od tej reguly. Dwudziestoszescioletni Jeny byl o trzy lata starszy od Samanthy. Od poczatku wiedziala, ze laczy ich wylacznie wiez fizyczna. Po raz pierwszy w zyciu ktos wzbudzil w niej pozadanie, ktorego sie wstydzila. Rozumiala jak chimeryczny jest ich zwiazek, oparty na czystym, nieskazonym zwierzecym magnetyzmie. Kochali sie tak, jak gdyby nie zdawali sobie sprawy z obecnosci tej drugiej osoby. Kopulowali z egoistyczna intensywnoscia, zapominajac o calym bozym swiecie. Ich milosc moglaby na dobra sprawe byc masturbacja we dwojke - wykorzystywali swe ciala wylacznie dla zapewnienia sobie rozkoszy. Samantha wiedziala, ze ten zwiazek jest skazany na niepowodzenie, nie potrafila jednak zrezygnowac z kolejnych spotkan. Bedac z Jerrym, na przemian klela i smiala sie, rozmyslajac o tym dziwacznym uzaleznieniu. Rumieniac sie, dochodzila do wniosku, ze przywiera do przekletego samca, jak gdyby byl dwumetrowym, plastikowym wibratorem. Dopiero kiedy zorientowala sie, ze jest w ciazy, znalazla sile, by wywiklac sie z wzajemnych nienasyconych apetytow. Sama. Bylo to dla niej nowe odczucie. Latwo moglaby wrocic do ktoregokolwiek ze starszych mezczyzn, z ktorymi umawiala sie pare miesiecy temu, ale nie chciala swoja ciaza komplikowac zadnego zwiazku. Postanowila wytrwac w samotnosci, tak jak dawniej. Wiedziala, ze jest do tego zdolna. Gdyby zas sie nie powiodlo, mogla wezwac posilki - Czerwony Krzyz lub Interpol. W najgorszym przypadku czekal ja wyjazd z miasta. Cztery lata temu, po pierwszym roku w college'u, Samantha zdystansowala sie od rodzicow. Drobna klotnia zamienila sie w konflikt o dramatycznych rozmiarach. Przyczyna rozdzwieku stalo sie pragnienie Samanthy, zeby calkowicie uniezaleznic sie od holubiacej ja rodziny. Nie potrafila temu zaradzic - dlawila sie opiekunczoscia rodzicow. Chcieli uksztaltowac jej przyszlosc na podobienstwo wyszukanego, ochronnego sufletu, podczas gdy Samantha miala ochote uszczknac z tego najwyzej kawaleczek sera. Konflikt daloby sie latwo zazegnac dzieki odrobinie wzajemnych kontaktow i obustronnych kompromisow, jednak Samantha unikala podjecia jakichkolwiek rozmow. Jej osli upor doprowadzil do trwalego wyobcowania i sporadycznego podtrzymywania stosunkow z rodzicami. Pod wieloma wzgledami laczyly ich normalne wiezy rodzinne, lecz nie zgadzala sie na otrzymywanie pomocy finansowej i rzadko odwiedzala rodzinny dom. Z poczatku z trudem wiazala koniec z koncem, wreszcie uzyskala hojne stypendium i byla zadowolona ze swojego polozenia. Po podjeciu studiow niechec Samanthy wobec rodzicow nieco zmalala. Kiedy upewnila sie, ze sobie poradzi, z wdziecznoscia przyjela zlozona przez ojca oferte oplacania polowy czesnego. Upierala sie jednak, ze bedzie pracowac w wolnym czasie, bardziej dla zaakcentowania swojej niezaleznosci niz z finansowej potrzeby. Samantha nie miala problemow z podjeciem decyzji o urodzeniu dziecka. Ze zdumieniem stwierdzila, ze swiadomosc zajscia w ciaze nie wytracila jej z rownowagi, a nawet ja ucieszyla. Zdawala sobie sprawe, ze jej pragnienie macierzynstwa moze zrazic niektore, bardziej feministycznie nastawione przyjaciolki, co w tym wypadku bylo calkowicie bez znaczenia. Zdumiewala ja latwosc pogodzenia sie z mysla, ze zostanie samotna matka, wychowujaca dziecko bez niczyjej pomocy. Wierzyla, ze jej sie to powiedzie. Powiadomienie rodzicow o ciazy stanowiloby zbedna komplikacje. Postanowila, ze poinformuje ich o tym pozniej, a na razie bedzie sobie radzic o wlasnych silach. W kwestii finansow placenie rachunkow medycznych okazalo sie jednym z wielu problemow. Samantha zdazyla juz ulozyc wspaniale, precyzyjne plany przyszlosci swojego dziecka. Tysiac dolarow, ktore spodziewala sie zarobic na badaniach snu, wystarczalo na pokrycie najniezbedniejszych potrzeb. Po urodzeniu dziecka w grudniu zamierzala nie szczedzic pieniedzy, by zapewnic mu jak najlepsze warunki. Oznaczalo to najprawdopodobniej podjecie w kolejnym semestrze wiekszej liczby zajec dla pokrycia rachunkow. Ofiara warta zlozenia, bo dziecko potrzebowalo ubrania, mebelkow i zabawek, a w miare dorastania, rowniez wszelkich pomocy edukacyjnych rozwijajacych umysl. Potrzebowalo rowniez oddanej, dojrzalej opiekunki, zeby zajmowala sie nim podczas nieobecnosci Samanthy, ktora zamierzala zreszta spedzac z nim kazda wolna chwile. Chociaz dziecko bylo na razie zaledwie embrionem, Samantha nie mogla doczekac sie chwili, gdy bedzie mogla trzymac je w ramionach, dotykac, pielegnowac, patrzec jak rosnie. Marzyla o macierzynstwie. Usilowala wyobrazic sobie niemowle, lecz przychodzilo jej to z trudnoscia. Zaczela tez wybierac dla niego imie. Nie znosila imion wybieranych przez jej zamezne przyjaciolki z powodu etnicznych czy religijnych mod, w rodzaju Ryan, Megan, Joseph czy Mary. Samantha chciala nadac swojemu dziecku imie z charakterem: silne i proste, na przyklad Tom, Jim, Susan czy Joan. W glowie wirowal jej galimatias najrozmaitszych mysli, planow, zmartwien i nakazow. Musiala jakos uporac sie z tym zametem. Wlozyla buty i luzny stroj do biegania, zamknela drzwi mieszkania i przeszla przez ulice do parku. Miala nadzieje, ze wysilek fizyczny ja uspokoi. Lekarz zezwolil na uprawianie joggingu do polowy ciazy, pod warunkiem ze bedzie robila to z rozwaga. Pobiegla wylana asfaltem sciezka, stanowiaca poczatek jej trzykilometrowej trasy. Starala sie trzymac w cieniu drzew. Doznawala nowych, intrygujacych wrazen, na przyklad ocierania sie nieco pelniejszych, nie skrepowanych piersi o tkanine. Mimowolnie zwalniala kroku, gdy kogos mijala. Czula sie jak maszynista lokomotywy, swiadom przewozonego ladunku. Bala sie, ze potkniecie lub zmylenie kroku narazi na wstrzasy drobniutkiego pasazera, choc ta pomniejsza troska nie powstrzymywala jej od biegu. Wiedziala, ze musi dbac o zdrowie psychiczne i fizyczne. Pilnowanie swojego stanu bylo dla niej teraz najwazniejszym nakazem. Wierzyla, ze dzieki cwiczeniom i odpowiedniej diecie utrzyma sie w doskonalej formie. Zamierzala unikac szkodliwych substancji, skazenia, konserwantow w zywnosci... W tym momencie przypomniala sobie o leku. Boze, pomyslala, niech dadza mi placebo! Ze zmartwienia przyspieszyla tempo biegu, powtarzajac sobie, ze byc moze utrzymanie idealnego stanu zdrowia i sprawnosci fizycznej pozwoli jej uniknac wszelkich ujemnych nastepstw zazywania tabletek nasennych. Po pokonaniu wyznaczonej trasy, powrocila do domu w rekordowym czasie. ROZDZIAL 6 Brysona cechowala raczej surowa uroda niz typowa przystojnosc, mimo to byl jednak bardzo pociagajacy. Samantha z niewiadomego powodu spodziewala sie kogos o wiele starszego - siwowlosego profesora w bialym fartuchu. Doktor Bryson wygladal zbyt mlodo, by mogla sie z nim spotykac na gruncie towarzyskim. Plowe dzinsy pasowaly barwa do jego jasnobrazowych wlosow, natomiast niebieska drelichowa koszula odpowiadala blekitowi oczu. Niezobowiazujacy stroj sprzyjal swobodnemu zachowaniu w jego towarzystwie, nic wiec dziwnego, ze Samantha poczula przy nim zarowno ulge, jak i zainteresowanie.Doktor Bryson omowil program badan bardziej szczegolowo niz pani Rutledge, tak ze Samantha pogubila sie w tym wywodzie. Wpatrywala sie w oczy doktora, martwiac sie, zeby nie zrobila we snie czegos zenujacego. Bryson wyczul jej spojrzenie i przerwal wyjasnienia. -Czy cos sie stalo? -Slucham? Och, nie. Nadazam za panem. -Doskonale. Cala rzecz sprowadza sie w istocie do zbadania wplywu leku na jakosc snu. Podczas pierwszych trzech sesji wykonamy zapisy, stanowiace zrodlo odniesienia. Lek - lub placebo - dostanie pani dopiero przed czwarta sesja. Potrzebujemy tylko trzech osmiogodzinnych zapisow EEG. Jest pani gotowa zaczac? -Prosze prowadzic. Do laboratorium przylegala garderoba i lazienka. Samantha przebrala sie w stroj do snu, dluga, flanelowa pidzame, pod ktora pozostala w bieliznie. Z przyzwyczajenia przed ulozeniem sie do snu oproznila pecherz, umyla rece i twarz. Popatrzyla na swoje odbicie w lustrze, westchnela i otworzyla drzwi do laboratorium. Doktor Bryson siedzial na krzesle przy zaglowku, sprawdzajac odprowadzenia elektrod. Samantha, nieco zaklopotana weszla do salki. Czula sie zazenowana, ze musi polozyc sie w dziecinnej pidzamie w obecnosci pociagajacego, nieznajomego mezczyzny. Postanowila powtarzac sobie, ze to tylko dla pieniedzy. Bryson zaprosil ja gestem, by sie polozyla, przykleil elektrody do czaszki i podlaczyl konce przewodow do gniazdek w zaglowku. -Gotowi do akcji - powiedzial. -Czy to panska sypialnia - co pan ma na mysli? -Kpi pani z mojego profesjonalizmu, panno Kirstin - usmiechnal sie do niej. - W tej chwili mysle wylacznie o snie. Pani snie. Niech wiec pani zamknie oczy i odprezy sie. Bardzo dobrze, jesli uda sie pani zasnac. Jezeli nie, prosze po prostu zrelaksowac sie i myslec o czyms przyjemnym. Moze pani wiercic sie do woli i nie przejmowac sie kablami, nie groza uduszeniem. -Chce sie pan zalozyc? -Bylaby pani pierwsza, ktorej przypadlby w udziale ten zaszczyt. Gdyby pani potrzebowala pomocy, chociazby po to, zeby przejsc do lazienki, prosze nacisnac guzik na zaglowku, inaczej pani Rutledge zawiadomi pania dopiero wtedy, kiedy minie osiem godzin. Jakies pytania? Samantha niespodziewanie pomyslala o dziecku i poczula przelotny przyplyw paniki. -Na pewno nic mi sie nie stanie? -Oczywiscie. Dlaczego pani pyta? -Och, sama nie wiem. To chyba wplyw nowego otoczenia. -Niech sie pani nie martwi. Prosze pamietac, ze jestesmy tuz obok, jezeli bedzie pani czegokolwiek potrzebowala. - Wyszedl i zamknal za soba drzwi. Samantha wyciagnela sie na materacu. Oddychaj gleboko, nakazala sobie w mysli. Wdech, wydech. Odprez sie, rozluznij miesnie. Zacznij od palcow u nog i posuwaj sie ku gorze. Usilowala skoncentrowac sie na technikach medytacyjnych jogi, lecz przychodzilo to z trudem. Nie mogla sie skupic, bo z podswiadomosci wylanialy sie najprzerozniejsze mysli, przypominajace robaczki swietojanskie w letnia noc. Miala wrazenie, ze Bryson sie w nia wpatruje. W myslach odpowiedziala mu rownie intensywnym spojrzeniem. Przemknelo jej przez glowe, ze naukowiec ma zbyt niebieskie oczy. Budzil w niej emocje, z ktorymi nie potrafila sie uporac. Czula jak bardzo jest podatna na ciosy. Bylo to nowe doznanie, jakiego jeszcze nigdy nie doswiadczala. Nie najlepsza na to pora, pomyslala. Przekrecila sie na bok i sprobowala pozbyc sie wszystkich mysli. Kosztowalo ja to sporo wysilku; chociaz zdolala pograzyc sie w odretwieniu, nadal raczej czuwala niz spala. Potrafila jednak utrzymac sie w tym stanie. Wreszcie przestala odczuwac potrzebe poruszania sie. Z zadowoleniem lezala nieruchomo, czujac, jak jej konczyny stopniowo staja sie coraz ciezsze. Gonitwa mysli ustapila miejsca powolnej utracie orientacji, a ta - drzemce. Strumien swiadomosci zaczal sie rwac. Przed zapadnieciem w sen Samantha poczula cieplo w podbrzuszu. Ulotny dreszcz, przywodzacy na mysl trzepotanie skrzydel motyla, rozmigotane promieniowanie spokoju ducha. Ogarnieta blogoscia, zasnela. Bryson przypatrywal sie jej przez szybe, zaintrygowany. Samantha roznila sie od pozostalych ochotnikow. Wiekszosc studentow medycyny byla wygadana i sarkastyczna, co uwazal za niemal obrazliwe. Poczucie humoru dziewczyny tkwilo w tnacej ironii, a nie pozorowanej pewnosci siebie. Na pierwszy rzut oka wydawala sie pociagajaca, mila, mloda kobieta. Jej nonszalancja byla jednak podszyta nuta obawy. Czyzby ukrywala cos waznego? Przejrzal wniosek o wziecie udzialu w badaniach. Samantha Kirstin, dwadziescia trzy lata, panna. Studiowala biologie, zamierzala zrobic doktorat. Bardzo zwyczajna biografia, pozbawiona znaczacych informacji. Bryson mial ochote dowiedziec sie, jak tu wlasciwie trafila. Przygladal sie, jak spi. Zapis EEG wykazywal, ze szybko minela u niej faza REM i znajdowala sie teraz na granicy glebokiego snu. Odkryla sie nieswiadomie. Lezala na plecach, jej piers wznosila sie i opadala w rytm oddechu. Brysona bawila flanelowa pidzama - dowod dzieciecej niepewnosci u doroslej osoby. Zapis EEG wykazal wystapienie fal delta, charakterystycznych dla glebokiego snu. Zauwazyl je, dopijajac resztki kawy. Mial juz nalac sobie kolejna porcje, gdy spostrzegl subtelna zmiane na ekranie oscyloskopu. Na koncu kazdej fali delta pojawialo sie niewielkie wybrzuszenie. Tak sie przynajmniej Brysonowi wydawalo, poniewaz nie mogl tego stwierdzic z cala pewnoscia. Zmruzyl oczy i patrzyl uwaznie na monitor. Wybrzuszenia znikly. Podejrzewal, ze moze byc to artefakt - wada zapisu, wynik krazacych w obwodzie ladunkow elektrycznych. Dostroil aparature, by uzyskac jak najlepszy obraz fal delta i stwierdzil, ze wygladaja zupelnie zwyczajnie. Przeniosl wzrok na Samanthe. Lezala w bezruchu, z calkowicie nieruchomymi galkami ocznymi - to rowniez dowodzilo, ze w tej chwili nie wystepowala u niej czynnosc REM. Neurolog popatrzyl z powrotem na oscyloskop. Czyzby tylko wyobrazil sobie osobliwy zapis? Potarl oczy grzbietem dloni. Dolal sobie kawy i wrocil do elektroencefalografu. Niezwyklych iglic nadal nie bylo widac. U spiacej dziewczyny powoli zanikly fale delta, zastapione przez czynnosc theta i beta. Po zmianie wygladu zapisu nie powrocily krotkie epizody czynnosci REM. Cykl snu wkrotce dobiegl konca i zaczal sie nastepny. Pojawila sie pierwsza iglica, charakterystyczna dla czynnosci REM. Po niej nastapily kolejne, dzieki czemu Bryson zorientowal sie, ze Samantha zaczela snic. Wpatrywal sie w ekran, podczas gdy dziewczynie nierownomiernie podrygiwaly konczyny, przewrocila sie na bok, zacisnela wargi i wepchnela poduszke pod glowe, caly czas pograzona we snie. Bryson byl jeszcze bardziej zaintrygowany. Liczyl sie z mozliwoscia wystapienia interferencji lub pojawienia sie w obwodach ladunkow elektrycznosci statycznej. Na ekranie prezentowalo sie to tak, jak gdyby rownoczesnie rejestrowano zapisy od dwoch osob, co bylo przeciez niemozliwe. Zadzwonil telefon. Okazalo sie, ze to Pattner z centrum komputerowego. -Doktorze, co wy tam wyprawiacie? -Nic szczegolnego. Dlaczego pan pyta? -Bo tutaj dzieje sie cos dziwnego. Wszystkie komputery poglupialy. O ile sie orientuje, moze byc to skutek zaklocen z obwodow uczestniczacych w polaczeniach z panskim laboratorium. -Jakich konkretnie obwodow? -Nie jestem pewny, ale wyglada na to, ze dochodzi do jakiegos rodzaju interferencji miedzy laczem z laboratorium a naszym komputerem. Trudno ustalic dlaczego tak sie dzieje, zaklocenia sa bardzo nieregularne, jak gdyby przypadkowe. Czy trwa jakas sesja snu? -Prawde mowiac, tak. -Moglby pan na jakis czas z nich zrezygnowac? -Dlaczego mialbym to zrobic? -Juz panu tlumaczylem: MEDIC wariuje, kiedy panscy ochotnicy snia. Nie ma w tym zadnego ladu ani skladu, ale tak sie wlasnie dzieje. Nasze programy przestaja funkcjonowac, szpule sie zatrzymuja, a wszystkie obwody testujace wskazuja, ze zrodlem zaklocen jest wlasnie panskie laboratorium. W koncu MEDIC naprawde daje nam popalic. Najlepiej moge to opisac przez stwierdzenie, ze zaczyna gadac sam do siebie. -Dlaczego go w takim razie nie wylaczycie? -O to wlasnie chodzi, ze nie mozemy. Wyglada na to, ze w tym czasie tracimy nad nim kontrole. -Przykro mi z tego powodu, naprawde. Czy moglbym jakos wam pomoc? -Nie zdolalby pan inaczej rozlozyc swoich badan? Jezeli o mnie chodzi, nic by sie nie stalo, gdyby MEDIC snil sobie w nocy, bo w dzien chrzani nam to caly rozklad zajec. Wiem, ze panskie badania sa wazne, ale na nas tez ciazy odpowiedzialnosc. -Sprobuje, oczywiscie, dlaczego nie? -Przy okazji, pozwoli pan, ze o cos zapytam. MEDIC zaprezentowal nam pare stwierdzen. Chwileczke, niech wezme wydruk - powiedzial Pattner. - Czy zwroty: "unosze sie" lub "nawiazac kontakt" cokolwiek panu mowia? -Raczej nie. Co to znaczy? -Sam chcialbym wiedziec. Pojawily sie na wydruku z MEDIC-a, zanim do pana zadzwonilem, moze piec minut temu. Piec minut... Brysona znow ogarnal nieokreslony niepokoj. Obejrzal sie na Samanthe - spala w najlepsze. Popatrzyl na oscyloskop - widnial na nim typowy dla snu zapis. Mimo to dokladnie piec minut wczesniej na ekranie pojawily sie intrygujace Brysona niezwykle iglice. -MEDIC ma bezposrednie polaczenie z moim terminalem, prawda? - zapytal Pattnera. -Tak. Jedynie z panskiego laboratorium informacje sa przekazywane na biezaco. Bryson poczul nie dajacy sie wyrazic slowami lek, starajac sie rownoczesnie rozpatrzyc swoje odczucia w racjonalnych kategoriach. -Pozwoli pan, ze sie troche nad tym zastanowie. Sprobuje wymyslic jakis dogodniejszy program badan. Jezeli cos mi przyjdzie do glowy, dam panu znac. Pattner rozlaczyl sie. Bryson odlozyl sluchawke. Zajrzal przez zwierciadlane szklo do laboratorium, czul sie zdezorientowany. Iglice, telefon z centrum komputerowego, niezwykly zapis EEG u Samanthy - czy miedzy tymi faktami istnial zwiazek? Czyzby iglice stanowily tylko wytwor jego wyobrazni? Moze byl to przypadek, a moze nie. Bryson postanowil w ciagu najblizszych paru dni odbyc powazna rozmowe z Samantha Kirstin. ROZDZIAL 7 -Mleka lub cukru? - zapytal, siegajac po naczynia z nierdzewnej stali stojace na blacie.-Dziekuje, pije czarna - powiedziala Samantha, muskajac grzbiet jego dloni. Bryson popatrzyl na jej palce, spoczywajace na swoim nadgarstku. Zwykle unikal tego rodzaju kontaktow fizycznych - nie lubil przypadkowych dotkniec. Tym razem czul sie jednak... inaczej. Samantha wypila pierwsza filizanke i poprosila o nastepna. -Pije pani kawe jak Brazylijka. -Moj jedyny nalog - odparla. - Uwielbiam kawe. Jestem uzalezniona od kofeiny. Nie sadzi pan, ze to moze zaszkodzic, prawda? -Czemu zaszkodzic? Zawahala sie przed odpowiedzia i odwrocila glowe. -Mojemu zdrowiu... Czytal pan cos na ten temat? -Oczywiscie. Kawa to doskonaly srodek na przeczyszczenie. Daje wyproznienia regularne jak w zegarku. -Ale nie uwaza pan, ze nadmiar kofeiny moze uszkodzic, powiedzmy, moje chromosomy? -Nic mi na ten temat nie wiadomo. Dlaczego pani pyta? -Po prostu z ciekawosci. Znowu to samo, pomyslal. Intrygowala go tajemniczosc Samanthy. Wydarzenia podczas sesji snu z poprzedniego dnia staly sie dodatkowym powodem, dla ktorego zaprosil ja na kawe. Byl zaskoczony, ze wykrztusil zaproszenie z takim trudem, az ubawiona pani Rutledge uniosla brwi i usmiechnela sie poufale. Bryson z zasady nie utrzymywal z ochotnikami zadnych kontaktow poza laboratorium; zachowywal profesjonalna wynioslosc. Samanthe uznal jednak za osobe wyjatkowa, bardziej dojrzala i inteligentniejsza. Wpatrywala sie w niego z takim natezeniem, ze poczul sie zaklopotany i sprobowal znalezc jakis blahy temat konwersacji. -Studiuje pani na drugim roku biologii? -Mam zajecia przewaznie z zoologii - sprecyzowala. -Na czym polegaja? -Przewaznie sa to seminaria. Wykladam rowniez biologie na kursach przygotowawczych. Mial pan taki kurs podstawowy? -Tak, w college'u medycznym. -Zgadza sie; bodajze polowa moich uczniow, to kandydaci na medycyne. -Kiedy uzyska pani dyplom? -Powinnam skonczyc wymagane do magisterium kursy w jesiennym semestrze. Potem zostanie mi jeszcze okolo poltora roku do zrobienia doktoratu. Sluchajac szczegolow kariery akademickiej Samanthy, Bryson zorientowal sie, ze jej spokojny, rzeczowy ton zmusza do wsluchiwania sie w to, co mowi. Wlasnie zaczela opowiadac o ostatnich zmianach w podstawowych koncepcjach zoologicznych i o tym, jak moga one wplynac na kierunek jej kariery. Chociaz temat byl ciekawy, Bryson zalowal, ze Samantha nie mowi wiecej o sobie. Chcial sie dowiedziec, czy mieszka sama. Nie rozumial, dlaczego zaczyna byc zauroczony ta dziewczyna. Od rozwodu nie zaangazowal sie w zycie osobiste zadnej z kobiet, z ktorymi sie spotykal; bol po rozpadzie malzenstwa byl zbyt swiezy. Oddanie sie medycynie uwazal za lepsze leczenie ran emocjonalnych niz chodzenie do psychoanalityka. Badania staly sie jego jedyna miloscia; wypelnialy mu dni i towarzyszyly po nocach. Jonathan Bryson nie zyl jednak jak mnich. Umawial sie od czasu do czasu na randki, nie wiecej niz dwa lub trzy razy z ta sama kobieta. Uznal, ze tak jest bezpieczniej. Kobiety zaspokajaly jego fizyczne potrzeby, on zas zachowywal sie wobec nich delikatnie i rozwaznie. Unikal trwalszych zwiazkow. Nie mial na razie powodow do wyrzutow sumienia, ze zranil czyjes uczucia. W kompleksie Jubilee General pracowalo tysiace samotnych kobiet. Jesli ktoras z partnerek Brysona zaczynala okazywac zaborczosc, zegnal sie z nia i znajdowal nastepna. Tym razem jednak czul sie zupelnie inaczej... Zorientowal sie, ze Samantha wpatruje sie w niego nieruchomym wzrokiem, z uniesionymi brwiami. -Jest pan tu jeszcze, doktorze? -Przepraszam. O czym to pani mowila? -Pytalam, kiedy zaczne dostawac lek - albo placebo. -Kiedy tylko zbierzemy dosc zapisow, by sluzyly jako podstawa do porownan. Zabierze to trzy sesje, jak wczesniej mowilem. No, czasami sa potrzebne cztery. Samantha odgarnela kosmyk wlosow z czola. -Jak pan mysli, zajmie to pewnie czas do polowy nastepnego tygodnia? Zmarszczyla czolo, a na twarzy pojawil sie ten sam wyraz nieokreslonej troski, co poprzedniego dnia w laboratorium, gdy zapytala Brysona, czy nic jej nie grozi. Co ja martwilo? -Tak, tak sadze. Do polowy nastepnego tygodnia. Spieszy sie pani? -Nie, zastanawialam sie tylko na glos - odparla i znow musnela jego dlon. - Bedzie pan w laboratorium, prawda? -Niestety, nie - wyjezdzam pod koniec tygodnia na kilkudniowa konferencje. Prosze sie jednak nie martwic, pani Rutledge wszystko wytlumaczy. Chyba za dlugo pania przetrzymuje - powiedzial, spogladajac na zegarek. - Pani Rutledge zastanawia sie pewnie, gdzie sie pani podziewa. Dziekuje za dotrzymanie mi towarzystwa. -Prosze mi mowic Sam, dobrze? - zaproponowala, dopijajac reszte kawy. Usmiechnela sie do Brysona i wstala od stolika. - Zycze milego weekendu. Mam nadzieje, ze konferencja bedzie udana. -Dziekuje. Przygladal sie, jak odchodzi, zdezorientowany polaczeniem profesjonalnego zainteresowania i osobistej ciekawosci. Odegnal te mysl, zadowalajac sie obserwowaniem jak wyprostowana, trzymajaca wysoko glowe Samantha znika za rogiem. Sposob, w jaki sie poruszala, nasuwal mu nieokreslone skojarzenia... Bryson wrocil w nastepny wtorek i zamiast do domu pojechal prosto do laboratorium. Chcial znalezc sie w nim jeszcze przed przebudzeniem Samanthy Kirstin. Sam byl zdziwiony, jak czesto myslal o niej w trakcie konferencji. Od lat nie odczuwal takiego zainteresowania kobieta. Zdazyl w sam raz, bo gdy pani Rutledge witala go, Samantha juz poruszala sie niespokojnie podczas konczacej sie sesji snu. -Jak leci, Rosie? -Bardzo dobrze, naprawde doskonale. Przyznam, ze polubilam naszego nowego spiocha. Jest bardzo mila. -Nie bylo zadnych problemow? -Spodziewal sie pan czegos? - spytala, patrzac na niego wyczekujaco. -Nie, chyba nie. -Ciekawe, ze pan o to zapytal - powiedziala pani Rutledge. - Wszystko idzie jak po masle. Pogawedzilam sobie pare razy z Samantha. Jest bardzo zrownowazona i obdarzona wyjatkowym wdziekiem. Mimo to mam wrazenie, ze ma jakies klopoty. -Klopoty? -Tak, cos ja trapi. -Cos konkretnego? -Nie, o niczym nie mowila. Poza tym nie chcialam ja na sile wypytywac. Przez kilka chwil patrzyli na dziewczyne przez zwierciadlane szklo. Samantha byla w ostatnim stadium REM. Bryson przyjrzal sie ekranowi oscyloskopu. Zrazu wszystko wydawalo sie zupelnie normalne, lecz w pewnym momencie ksztalt fal zmienil sie, nalozyly sie nan niespodziewane uwypuklenia. Takie same iglice Bryson zauwazyl podczas pierwszej sesji snu Samanthy - o ile wowczas nie ulegl zludzeniu. Tym razem jednak iglice byly wyrazniejsze i zdecydowanie wyzsze - mozna by powiedziec, silniejsze. Przygladal sie im z natezeniem, az wreszcie zwrocil na nie uwage pani Rutledge. -Rosie, czy zauwazylas podobny zapis na oscyloskopie podczas mojej nieobecnosci? -Jaki? -Te iglice, tutaj. W tej samej chwili, gdy zwrocil na nie uwage sekretarki, uwypuklenia zaczely zanikac, zanim zdolala sie im dokladnie przyjrzec. -Cholera. -Co pan zauwazyl? -Nie jestem pewny... Na oscyloskopie pojawil sie zapis czynnosci mozgu charakterystycznej dla czuwania. W sasiedniej sali Samantha otworzyla oczy. Pani Rutledge poszla do niej. Podczas gdy Samantha ubierala sie w lazience, sekretarka sprzatala w laboratorium. Bryson usiadl na blacie biurka i pograzyl sie w zadumie. Nie mial pojecia, co oznaczaja te przeklete iglice. Natura badacza zmuszala go do zastanawiania sie nad wyjasnieniem tej zagadki, ale nie zdolal znalezc jakiegokolwiek wytlumaczenia. Zaskoczyla go troska, jaka odczuwal w stosunku do dziewczyny. Nie powinno sie to przydarzyc, przynajmniej nie jemu. Musial zachowac obiektywizm, wlasciwa perspektywe. Przez caly weekend rozwazania o Samancie zaklocaly tok jego mysli. Natychmiast po powrocie z konferencji przyjechal do laboratorium, zeby ja zobaczyc. Najbardziej jednak martwil sie tym, ze i pani Rutledge zauwazyla, ze Samanthe cos trapi. Rosie wyczula u niej ten sam podskorny niepokoj, co on. No trudno, pomyslal. Czas przyznac sie, ze jest nia zainteresowany. Kiedy zaprosil ja na kawe, zlamal kardynalna zasade nie bratania sie ze studentami. Teraz trzeba wyciagnac z tego konsekwencje. -Witam, panie doktorze! - przywitala go sennym tonem Samantha, ziewajac i rozczesujac wlosy. - Jak sie udala konferencja? -Swietnie, Sam. Skoro pozwolilas mi zwracac sie do ciebie po imieniu, mow mi Jon. -Witaj po powrocie, Jon - odparla. Oparla biodra o skraj biurka i pochylila sie ku niemu. Choc usmiechneli sie do siebie uprzejmie, w powietrzu czulo sie napiecie. Zadne sie nie odzywalo. Wreszcie Samantha westchnela, odwrocila glowe i zaczela przegladac papiery na blacie biurka. -Czego szukasz? -Przysieglabym, ze pani Rutledge polozyla tu rano czekolade. -Rosie uwielbia slodycze - rozesmial sie. - Prawdopodobnie juz ja zjadla. Mam pomysl; wytrzymasz na czczo jeszcze godzine lub dwie? -Watpie - odparla rowniez ze smiechem. -Nawet jesli przyrzekne ci wspaniale jedzenie? -Czy to zaproszenie na kolacje, doktorze? -Jon - nie zapominaj. Nie, to obietnica kulinarnych cudow u mnie w domu. -Bosko! To mi sie podoba. -O siodmej? -Bede gotowa - obiecala, mruzac oko, i wyszla. ROZDZIAL 8 Kopczyk posiekanych, swiezych ziol lezal w kaciku deski do krajania, obok niego zas garsc szalotki. Wokol wypelnionej do polowy butelki wermutu poniewieraly sie skorupki od jajek.-Gdzie sie tego nauczyles? - zapytala Samantha. -Robic sos bearnaise? -Nie, rozbijac jajka jedna reka. -Moja szkola przetrwania - odpowiedzial Bryson, zaczynajac mieszac zoltka trzepaczka. - Zycie kawalera na Manhattanie nie jest taka rozkosza, jak sie wydaje. Kuchnia w nowojorskich restauracjach sprawia rozkosz podniebieniu, lecz zbyt szybko wyrzadza spustoszenie w portfelu, wiec jako milosnik dobrego jedzenia musialem nauczyc sie podstaw gotowania. -Nie sadze, zeby filet w sosie bearnaise mozna bylo uznac za podstawe gotowania. -I owszem, wierz mi. Naprawde skomplikowane dania przyrzadza sie godzinami. -Prawdziwa Julia Child. -Nosze inny rozmiar sukienek. Konczyl przyrzadzac sos, a ona w tym czasie zrobila prosta salatke. Steki wkrotce mialy byc gotowe. Bryson otworzyl butelke st. emilion. Samantha zaniosla nakrycia na niewielki, szklany stolik na tarasie mieszkania, podczas gdy Bryson wyjmowal z piekarnika ostatnie danie. Wyszedl z kuchni z koszykiem na pieczywo, nakrytym czerwona lniana serwetka. Nad cieplym chlebem unosila sie para, zdmuchiwana chlodnym poznowiosennym powiewem. -Swiezy? - zapytala, gdy nalewal wino. -Slowo daje, ze swiezy. -Nie wierze. No dobrze, uzupelnij zdanie. -Jakie? -Wino, spiew i... -Nie dzielisz skory na nie upolowanym niedzwiedziu? - zasmial sie. -Chyba nie. Co innego, jesli mezczyzna zaprasza kobiete na kolacje, a zupelnie co innego, jesli ona to zaproszenie przyjmuje. -Co pani ma na mysli, panno Kirstin? -Do diaska, nie za duzo tego bon tonu? -Sila przyzwyczajenia. Czuje sie troche nieswojo, zapraszajac kobiete do siebie, nawet jesli mam jak najbardziej uczciwe zamiary. Sprobowala wina i popatrzyla mu prosto w oczy. -A wiec jakie sa dzis wieczorem zamiary dobrego doktora? -Zapewniam, ze czysto zawodowe. -Cholera. -Lepiej sprobuj steku, zanim wystygnie. -Psujesz cala zabawe. Wiedziala, ze jej zuchwalosc jest w istocie forma obrony, sposobem rozladowania napietej sytuacji. Podszyta ironia bezczelnosc pozwalala zmniejszyc lek, i tak juz oslabiony przez wino. Byla zaklopotana swoja zaczepna poza, poniewaz seksualna napastliwosc nie lezala w jej charakterze. Stek, salatka, chleb i wino: posilek rownie pyszny, jak prosty. Samantha poprosila Brysona, by opowiedzial o sobie. Zauwazyla, ze do tej pory unikal wszelkich wzmianek na temat przeszlosci lub terazniejszosci. Zirytowany swoja gadatliwoscia Bryson besztal sie w myslach, ze nie przeszedl od razu do rzeczy. Bardziej chcial poznac Samanthe Kirstin jako ochotniczke, uczestniczaca w prowadzonych przezen badaniach niz od strony osobistej. Mial nadzieje, ze formalnie zaproszona latwiej sie odprezy, a jemu pozwoli to poznac mechanizmy rzadzace jej zachowaniem. Okazala sie idealna partnerka do rozmowy, byla bowiem bystra sluchaczka, a kazda przerwe w dialogu wykorzystywala do wznowienia rozmowy o Brysonie. Zachecony trafnymi pytaniami zaczal rozwodzic sie na wlasny temat. Mimo swojej nie dajacej sie powstrzymac gadatliwosci, nie mial najmniejszej ochoty przerywac tej dyskusji. Wykazala intuicyjne zrozumienie tajnikow jego charakteru, przez co stale mial ochote jej przytakiwac: "wlasnie, dokladnie o to chodzi..." -Nie jestes ciekawa, dlaczego cie tu dzisiaj zaprosilem? -Owszem, ale nie chce pytac, zeby nie zniszczyc otaczajacej to zaproszenie tajemnicy. -Nie taka to znowu tajemnica. Po prostu uwazam, ze masz bardzo niezwykle EEG. -Och, Boze, bede zyc? - Rozwarla oczy z udawana groza. -Do stu lat - odparl z usmiechem. - Wracajac do twojego EEG, jeszcze nigdy nie widzialem takiego zapisu. Nie budzi jakichkolwiek zastrzezen, ale nie potrafie wytlumaczyc, dlaczego wlasnie tak wyglada. Pozwolisz - narysuje go. Bryson nakreslil na odwrotnej stronie papierowej serwetki typowe postaci EEG. Obok, dla porownania, odtworzyl zapamietany z popoludniowej sesji zapis fal mozgowych Samanthy. -Tak wlasnie wygladalo to na oscyloskopie - powiedzial i zaczal wskazywac poszczegolne elementy. - Tu, tu i tu mamy fale typowe. Przyjrzyj sie tym malym oscylacjom nieco dalej. To normalny zapis czynnosci REM, zarowno pod wzgledem dlugosci trwania, jaki pory wystapienia. Porownaj go z tym fragmentem zapisu - rzekl, wskazujac iglice, ktore wczesniej wzbudzily jego zdumienie. - Widzisz roznice? -Dobrze, ze nie zostales ginekologiem. - Samantha wsparla lokcie na stole, a podbrodek na zlozonych dloniach. - Kobiety wstydzilyby sie przy tobie rozbierac. -Daj spokoj, mowie powaznie. -Przepraszam - powiedziala i przyjrzala sie obydwom fragmentom zapisu. - Popatrzmy... Dla mnie wygladaja tak samo, no, moze te fale sa nizsze i bardziej zwichrowane niz pozostale. -Bardzo dobrze. Wlasnie o to mi chodzilo. -Hm? To znaczy, o co? -Te zwichrowane, jak je okreslilas, fale roznia sie od typowej czynnosci REM jeszcze jedna cecha. Normalna czynnosc REM wystepuje u ciebie w prawidlowej fazie snu - miedzy poszczegolnymi cyklami. Te drobne fale pojawiaja sie jednak podczas snu delta. Nie moglas wtedy snic - tak przynajmniej sadze. -Co to oznacza? -Sam chcialbym wiedziec. - Wzruszyl ramionami. - Widuje sie czasami nieprawidlowy zapis EEG u osob ze schorzeniami neurologicznymi, na przyklad padaczka czy po urazach czaszki. Nie wspomnialas jednak o niczym podobnym w formularzu zgloszenia. -Zawsze bylam zdrowa jak ryba - powiedziala i jak gdyby dla potwierdzenia swoich slow, wgryzla sie w dwie kromki chleba. -I nie zazywasz zadnych lekow ani narkotykow? -Och, daje sobie here w kanal, ale poza tym nic powaznego. -Wiesz, co jest w tobie zdumiewajace? - rozesmial sie i odchylil na oparcie krzesla. -Wiem, lecz mimo to powiedz. -Gdybym powiedzial komukolwiek o nieprawidlowosciach w jego EEG, ten ktos zamartwialby sie nimi na smierc. Ty natomiast sprawiasz wrazenie, ze w ogole sie tym nie przejmujesz. -Och, przejmuje sie, ale skoro jestes mozgiem tego laboratorium, zakladam, ze znasz sie na swoim fachu. Sadze rowniez, ze powiedzialbys mi, gdyby chodzilo o cos rzeczywiscie powaznego. -Powiedzialbym - przytaknal. - To bardziej intrygujace niz grozne. - Zastanowil sie, czy nie powiedziec jej o telefonie z centrum komputerowego, lecz zrezygnowal z tego pomyslu. - Mam w srodku dobra brandy. Pomozesz mi zebrac talerze? Zmywal naczynia, a Samantha je wycierala. Zapadla noc, w wieczornym powietrzu czulo sie chlod. Bryson zamknal rozsuwane drzwi na taras i zaprowadzil Samanthe do salonu, w ktorym byl kominek. Na zelazny ruszt polozyl kleszczami kilka bierwion. -Ostatnie trzy polana z sagu - powiedzial. -Nigdy nie jest za pozno na ogien, tak? -Do diabla z tym, czerwiec zaczyna sie dopiero za tydzien. -Uwielbiam ogien. W moim rodzinnym domu kominki sa praktycznie w kazdym pokoju. Zawsze ogladalam kino nocne, grzejac sie przy ogniu, nawet w sierpniu. -W domu - to znaczy gdzie? -Na Long Island. W malej dziurze o nazwie Laurel Hollow, o ktorej na pewno nigdy nie slyszales. -Znam to miejsce. - Podal jej kielich z courvoisierem. - Przejezdzalem tamtedy, kiedy wybieralem sie na zagle. Moj przyjaciel trzyma lodz w Cold Spring Harbor. -Bez zartow. -Naprawde. Pewnie pare razy przejezdzalem obok twojego domu. -Pomachalabym ci reka, ale nie rozpoznalam twojego samochodu - odrzekla z usmiechem. -Raczej nie moglas go dostrzec z okna. Chyba zaden z domow w Laurel Hollow nie ma mniej niz trzydziesci pokoi i nie stoi na dzialce mniejszej niz piecdziesiat akrow, szczelnie osloniety od szosy. -Zadowolisz sie osiemnastoma pokojami na dziesieciu akrach? -A wiec mowilas powaznie? -Element dobrego wychowania, ktore z radoscia zostawilam za soba - przytaknela. -Mialas problemy w domu? -Raczej rzeczy, ktore mnie draznily - odparla, podciagajac pod siebie nogi na sofie. - Chyba byly mi pisane, zwazywszy na to, skad pochodze. -Nieszczesliwa, bogata dziewczynka? -Mniej wiecej. Moj ojciec wiecznie byl poza domem. Latal po calym swiecie, zalatwiajac jakies interesy z nieruchomosciami. Matka jest poczciwa i bardzo uprzejma, ale wyznaje zbyt sztywne zasady. Przypomina dobrze wytresowanego pieska pokojowego. Nalezy do odpowiednich klubow i zawsze sie usmiecha. Potrafi mowic tylko: "Alez oczywiscie, kochanie". -Na pewno stara sie jak moze, mimo tego, jak ja przedstawiasz - odrzekl, smiejac sie na glos. -Nie zrozum mnie zle: ma dobre intencje i w pewien sposob jest mi jej szkoda. Dam ci przyklad. Mam osiemnastoletniego brata; bylo nas tyko dwoje. Szczeniak jest zepsuty do szpiku kosci. Ojciec dal mu zolte sportowe porsche na urodziny. Nie uplynal jeszcze tydzien, kiedy skasowal je po pijanemu. Dziw, ze nic mu sie nie stalo. Ostatnim razem, gdy dzwonilam do domu, okazalo sie, ze kupili mu nowe porsche - tym razem niebieskie. Czyz to nie zalosne? -Wiec wyprowadzilas sie z domu. -Nie od razu. Matka uczyla sie w Vassar, wiec mnie tez tam poslano. Musialam jednak przyjezdzac do domu raz w miesiacu, na kazde swieta i wakacje. Czulam sie tak, jak gdybym w ogole nie opuszczala Long Island. Nadzor rodzicow i swietoszkowata atmosfera w szkole powodowaly, ze czulam sie jak w zakonie. Ochoty do zycia dodal mi dopiero kurs biologii na pierwszym roku w college'u. Naprawde czulam sie w nim swietnie, chyba wszystkie wieczory przesiedzialam w laboratorium. -Kiedy przecielas pepowine? -W tym samym roku. Nie moglam juz wytrzymac po pierwszym semestrze. Chcialam, zeby biologia byla moim przedmiotem kierunkowym, wiec skorzystalam z nieuwagi rodzicow oraz doradcy pedagogicznego i wyslalam podania do pol tuzina szkol, gdzie biologia stoi na wysokim poziomie. Po pierwszym roku przenioslam sie do szkoly imienia George'a Washingtona. -Rodzice na pewno byli zachwyceni. -Zrobili wszystko, zebym wrocila na wlasciwe miejsce. Tego lata ojciec kupil mi katamaran, o ktorym marzylam od czasow liceum. -Umiesz plywac na katamaranie? -Uwielbiam je. Powiedzialam ojcu, ze chociaz byl nieobecny przez wiekszosc czasu, nauczyl mnie niezaleznosci. Kiedy mialam trzynascie lat, zakochalam sie w plywaniu na moim pierwszym, malym katamaranie. Chcialam go dostac na urodziny. Matka boi sie wody. Dasz wiare, ze mozna bac sie wody, mieszkajac na North Shore, tuz za Ciesnina Long Island? Tak czy inaczej, przekonala ojca, zeby mi go nie kupowal. Powiedzial, ze jezeli mam na niego ochote, sama musze zdobyc pieniadze. To mna wstrzasnelo, bo do tamtej pory dostawalam wszystko, o co poprosilam. Po tygodniu wynajelam sie jako opiekunka do dziecka. Matka omal nie umarla ze zgrozy. Ojca ogarnela wscieklosc, ze zaczelam pracowac, ale byl zbyt uparty, zeby sie poddac. Od tej pory stale pracowalam. -Kupilas wreszcie katamaran? -Dwa. Ten, na ktory oszczedzalam, kupilam, gdy mialam pietnascie lat. Tym, ktory byl lapowka od ojca, zeglowalam przez cale lato, zanim zrozumial, ze naprawde zamierzam przeniesc sie do szkoly George'a Washingtona. Sprzedal go nastepnego dnia. Przez niemal cala godzine rozmawiali o zeglarstwie. Bryson zorientowal sie, ze znowu dominuje w rozmowie, swiadom rownoczesnie, ze Samantha steruje nia tak zrecznie, jak gdyby wytyczala kurs lodzi. Byl coraz bardziej pod jej urokiem. Podczas gdy wsluchiwala sie w jego slowa, bacznie ja obserwowal. Czul, ze tworzy sie miedzy nimi cos glebszego: bliskosc i wspolnota zainteresowan, zadowolenie z przebywania razem. Popijajac brandy, Bryson zdal sobie sprawe, ze Samancie udalo sie naklonic go do dlugiej opowiesci, w jaki sposob trafil do szpitala Jubilee General. Kiedy prowadzil prywatna praktyke na Manhattanie, ledwie wiazal koniec z koncem. Podobnie zreszta ukladalo sie cale jego zycie. Po skonczeniu college'u ozenil sie z sympatia z dziecinstwa. Okazalo sie jednak, ze zona nie podzielala jego przekonan do monogamii. Po paru jej odstreczajacych romansach postanowil odzyskac wolnosc. Uniewaznienie malzenstwa bylo szybkie, lecz upokarzajace. Doszedl do wniosku, ze jedynym sposobem wyrwania sie z myslowego chaosu, ktory go wowczas ogarnal, bedzie wybor wlasciwej kariery. Zdecydowal sie na informatyke, wrocil do college'u i zrobil w tej dziedzinie magisterium. Chociaz mial doskonale osiagniecia, wkrotce uswiadomil sobie, ze nawet najlepsze posady w branzy komputerowej nie pobudzaja zbytnio intelektu. Marzyl o kontaktach z zywymi ludzmi. Medycyna wydawala sie do tego stworzona, wiedzial jednak, ze ma male szanse dostania sie na akademie. Udalo sie mu jednak uzyskac na tyle dobry wynik na egzaminie wstepnym, ze wciagnieto go na liste oczekujacych w bostonskiej akademii medycznej. Szczescie przynajmniej raz usmiechnelo sie do niego i zostal przyjety. Zycie na akademii okazalo sie brutalne. Chociaz Bryson swietnie sobie radzil ze znajomoscia zagadnien klinicznych i diagnostycznych, wyczerpywal go jednak ogrom materialu, ktory trzeba bylo zapamietac. Co gorsza, wieczorami i w weekendy musial pracowac, zeby oplacic czesne. Pod koniec drugiego roku gotow byl zrezygnowac z dalszej nauki - podobnie jak dziesiatki innych studentow. Po zmniejszeniu liczebnosci rocznika Brysonowi przyznano niewielkie stypendium, ktore okazalo sie na tyle wystarczajacym zastrzykiem gotowki, ze od tej pory mogl pracowac tylko w weekendy. To pozwolilo mu utrzymac sie na studiach. Wowczas bez reszty poswiecil sie nauce. Pod koniec studiow zostal wybrany do Alfa Omega Alfa - honorowego stowarzyszenia zrzeszajacego najlepszych studentow z calego kraju. Na medycynie zafascynowala Brysona neuroanatomia - byc moze ze wzgledu na jego wczesniejsze przygotowanie komputerowe. W pewnym sensie funkcjonowanie mozgu i ukladu nerwowego mozna uznac za odpowiednik komputera, chociaz niewiarygodnie bardziej zlozonego od krzemowych podukladow. Podobnie jak w elektronicznym urzadzeniu, zwarcie lub brak zasilania moze doprowadzic do defektow w organizmie - bezsensownego wydruku z maszyny, a utykania, wady mowy lub paralizu u czlowieka. W obydwu przypadkach najwazniejszym elementem diagnozy jest dokladne zlokalizowanie miejsca uszkodzenia. Staz odbyl w Bostonie, lecz pociagal go miraz Nowego Jorku. Zdolal zaciagnac sie do jednego z bardziej prestizowych programow dla specjalizujacych sie lekarzy i zaczal pracowac jako neurolog na Manhattanie. Jego zycie nabralo od tej pory rozpedu. Umiejetnosci, pewnosc siebie i energia przyniosly mu reputacje mlodego lwa na oddziale, wobec czego wkrotce zostal szefem wszystkich lekarzy podczas specjalizacji. Bryson zaczal snuc marzenia o prywatnej praktyce na Park Avenue - gdzie przyjmowali najwieksi luminarze. Osmielony dotychczasowymi osiagnieciami i zapewnieniami o sukcesie ze strony swoich przelozonych, zaciagnal w banku Chase Manhattan pozyczke w wysokosci trzydziestu tysiecy dolarow. Pierwszego lipca tego samego roku, po uzyskaniu specjalizacji, wynajal pieciopokojowy gabinet na rogu Siedemdziesiatej Drugiej ulicy i Park Avenue. Wkrotce zatrudnil rejestratorke i dwie pielegniarki, kupil automatyczna sekretarke oraz drogie ubezpieczenie przeciw pozwom z tytulu bledow w sztuce. Udekorowal nawet gabinet w najnowoczesniejszej odmianie stylu art deco. Szkopul polegal na tym, ze nikt nie kierowal do niego pacjentow. Pierwsze pol roku okazalo sie katastrofalne. Bryson przyjal ze trzy tuziny chorych, w wiekszosci ze zwyklej ubezpieczalni, a do tego podrzucono mu pare konsultacji w szpitalach. Zeby zwiekszyc dochody, lapal tu i tam podrzedne medyczne fuchy, ale i tak ledwie sobie radzil. Pod koniec pierwszego roku praktykowania jego dlug siegal czterdziestu tysiecy dolarow. Drugi rok juz byl lepszy, a trzeci - dochodowy. Upor, krazace dobre opinie oraz stala dostepnosc sprawily, ze liczba pacjentow Brysona zaczela sie powoli zwiekszac. Wreszcie zaczal zyc w prawie komfortowych warunkach. Jego renoma urosla na tyle, ze chorzy musieli czekac cztery, a nawet szesc tygodni na wizyte. Chociaz nie odniosl jeszcze sukcesu, juz zaznaczyl swoja obecnosc na medycznej arenie. Razem z powodzeniem przyszly jednak obowiazki natury pozamedycznej: sterty papierkowej roboty, problemy administracyjne i nie konczace sie posiedzenia szpitalnych komitetow. Przeszkadzaly one Brysonowi stac sie lekarzem doskonalym, uzdrowicielem bez reszty oddanym chorym. Pewnego dnia poznym wieczorem, po zazegnaniu kolejnej klotni wsrod personelu, Bryson doszedl do wniosku, ze nie dla niego prywatna praktyka. Tesknil za uprawianiem medycyny dla samej medycyny, za czysta nauka i badaniami. Jonathan Bryson zaczal marzyc. Przypominal sobie godziny spedzane na poczatku studiow w laboratoriach i radosc z nieograniczonych odkryc. Gdy opukiwal kolana pacjentow mloteczkiem do badania odruchow, jego mysli bladzily ku probowkom i butlom destylacyjnym. Wpatrujac sie bez konca w zrenice, tracil sprzed oczu lsnienie siatkowki i dumal o szczepionkach lub swinkach morskich. Zdawal sobie sprawe z coraz czesciej ogarniajacej go nieuwagi, chociaz nie dostrzegali tego pacjenci, az w koncu postanowil inaczej spozytkowac swoja energie i obrac nowy kierunek kariery. Skoro marzyl o badaniach naukowych, im wlasnie powinien sie poswiecic. Dwa i pol roku po uzyskaniu specjalizacji zabral sie do wertowania periodykow naukowych, poszukujac wolnych miejsc w placowkach badawczych. Mijaly miesiace, a Bryson nie znajdowal interesujacych propozycji. Zaczal odczuwac irytacje; przylapal sie na tym, ze z niecierpliwoscia wyczekuje na niedzielny "New York Times", w ktorym zamieszczano anonse o wolnych etatach dla lekarzy. Nadal nie trafial na nic odpowiedniego. Przegladal rowniez pisma medyczne i dwa razy zamiescil ogloszenia o gotowosci do podjecia pracy w charakterze naukowca, ale nie doczekal sie na nie odpowiedzi. Gdy dobiegal trzeci rok praktykowania, natrafil wreszcie w "Journal of American Medical Association" na ogloszenie o wolnym miejscu w laboratorium badan snu w szpitalu Jubilee General. Nastepnego ranka wyslal tam swoj zyciorys. Zrobilo sie pozno. Zarowno Bryson, jak i Samantha odczuwali lekka euforie - czesciowo wywolana alkoholem, a czesciowo dzieleniem sie wspomnieniami. -Dlaczego zglosilas sie do laboratorium? -Interesuje mnie to - odparla Samantha po wyraznym namysle. - Na fizjologii uczono nas, jaki jest mechanizm snu. Uslyszalam od przyjaciol na akademii medycznej, ze sa wolne miejsca. Odwrocila wzrok, z czego Bryson bez trudu wywnioskowal, ze nie mowi prawdy. -Chodzi o pieniadze? - zapytal. - Wiem, ze dobrze placimy. -Kazdemu przyda sie troche wiecej grosza. -Nie jestes kazdym. Pochodzisz z bogatej rodziny i masz asystenture. Po co ci potrzebne pieniadze? -Mam wydatki. -Jeszcze jeden katamaran? - spytal z usmiechem. Nadal miala powazna mine. -Gdyby tylko o to chodzilo - odparla wreszcie szeptem i podniosla sie z sofy. - Robi sie pozno. Dziekuje za kolacje, byla przepyszna. -Sluchaj, nie chcialem cie przesluchiwac. - Podszedl do niej. - Przepraszam, jezeli wypytywalem o sprawy osobiste. Chodzi o to... -O co? -Sam nie wiem - potrzasnal glowa. - Wyczuwam, ze masz jakies klopoty... Patrzyl na nia w taki sposob, ze Samantha spojrzala mu gleboko w oczy, dotknela policzka i miala wielka ochote zwierzyc sie. -Dziekuje. Moze kiedy indziej... - Odwrocila sie do wyjscia. -Kto to jest Jerry? -Skad wiesz o Jerrym? - Drgnela i znieruchomiala. -Mowilas przez sen. -Co powiedzialam? -Tylko jego imie. Kto to? Twoj chlopak? -Ktos, kogo kiedys znalam. Podszedl blizej, niemal sie dotykali. Zanim odwrocila twarz, ujrzal smutek w jej zamglonych oczach. Delikatnie obrocil ja ku sobie. -Pomoge ci - powiedzial. Wtedy stalo sie cos, co mozna przyrownac do rozbicia wiekowej porcelany. Twarz Samanthy pokryly setki drobniutkich linii, ktore rownie nagle sie rozeszly, jak sie pojawily, pozostawiajac pustke, proznie. Natychmiast wypelnil je zal, znajdujacy ujscie w przeciaglym, wstrzasajacym cialem szlochu. Bryson otoczyl ja ramionami. Przywarla do niego i rozplakala sie. Pogladzil ja po wlosach, musnal kark. Podniosla wzrok, popatrzyla na niego i otarla lzy. Pocalowal ja delikatnie w czolo. Ta nagla bliskosc przyniosla jej ulge, doznala nieoczekiwanego ciepla i czulosci. Powoli zetkneli sie ustami, pozostajac w bezruchu, czujac jedynie ulotny, jedwabisty dotyk warg. Gdy wreszcie odsunela sie od niego, dojrzal, ze smutek w jej oczach ustapil miejsca pragnieniu. Tym razem ich pocalunek byl pelen glodu i natarczywosci. Przywarla do niego gwaltownie, przerazona natezeniem uczuc, lecz nie potrafiaca sie od nich powstrzymac. Osuneli sie na dywanik przed kominkiem. Objal ja w pasie i lezeli tak przytuleni, bok przy boku. Dotykal jej warg, nosa, policzkow, delikatnie rzezbiac kontury twarzy. Przez dluga chwile szukali sie wzrokiem w blasku plomieni. Znow przytulila sie namietnie. Przetoczyl sie na plecy. Obydwoje nie mogli czekac dluzej. Wysunal bluzke z jej spodni, ona w tym czasie rozpinala guziki jego koszuli. Wkrotce byli nadzy. Splatajac nogi, przetaczali sie z boku na bok, nie odrywajac od siebie ust. W napieciu scisnal w dloni jej piers silnie, niemal brutalnie, a kiedy sie od niego odsunela, zdal sobie sprawe, ze sprawil jej bol, lecz powiedziala tylko, ze ma wrazliwe piersi, zeby dotknal nizej, i powiodla jego dlon ku wilgoci i cieplu miedzy udami. Westchnela po chwili, pieszczac palcami miesnie jego brzucha, a pozniej przesuwajac je nizej, by smialo, lapczywie wziac go w dlon. Wkrotce oboje byli gotowi, spiesznie, lecz bez zaskoczenia. Odwrocil sie od niej, szepczac cos o zabezpieczeniu. Nie wypuscila go jednak z objec, wyginajac cialo w luk. Twierdzila, ze nic jej nie grozi, bo lada dzien powinna miec okres. Znow obrocil sie ku niej, obejmujac jej posladki. Wprowadzila go w siebie, w gladko plynaca, falujaca karuzele miekkosci, zlewania sie i rozdzielania, powolnosci oraz gwaltownego przyspieszenia, i uderzala swoimi biodrami o jego, jeczac cicho, zaciskajac dlonie na jego ciele, az pozbawiony tchu, rozluzniony, poczul ustepujace napiecie. Obejmowal ja przez dlugi czas. Znikl jej smutek, ustepujac miejsca nasyceniu. Rozlaczyli sie powoli. Samantha usiadla. Zauwazyl, ze jest przerazliwie blada. -Nic ci nie jest? - zapytal. -Za duzo wina - odparla, wstajac i chwiejnie idac do lazienki. Zamknela za soba drzwi, ale bylo wyraznie slychac jak wymiotuje. Dlugo nie wychodzila, wiec Bryson mial ochote pojsc za nia, lecz uznal, ze ma prawo, by nikt nie ogladal jej w tym stanie. Przegarnal wegle na kominku. Gdy sie w nie wpatrywal, znow wrocily nie dajace mu spokoju mysli. Wyczuwal w Samancie niepewnosc, tajemnice. Dzialo sie cos, co nie zostalo powiedziane. Zalowal, ze nie potrafi zrozumiec, o co chodzi. Staral sie przypomniec dokladnie jej slowa. Nagle pojal. Mial wrazenie, ze swiatlo zrozumienia stalo sie jaskrawsze nawet od ogni w kominku. Przed oczami stanal mu formularz zgloszenia Samanthy do udzialu w badaniach, kazda jego linijka, rowniez ta, w ktorej napisala, ze ostatnia miesiaczke miala dwa tygodnie temu. Jak w takim razie mogla spodziewac sie kolejnego okresu? Moze sie pomylila? Moze zazywala tabletki antykoncepcyjne lub stosowala wkladke wewnatrzmaciczna? Nie, kobiety w takich wypadkach dokladnie pamietaly date ostatniej miesiaczki. Samantha byla zbyt inteligentna, by nie zabezpieczac sie w niewlasciwej porze miesiaca, by ryzykowac zajscie w ciaze, chyba ze... Uswiadomienie sobie prawdy wstrzasnelo nim tak bardzo, ze o malo nie oparzyl dloni w palenisku. Klamstwo, dotyczace daty miesiaczki, wrazliwosc piersi na dotyk, wymioty... Idiota ze mnie, pomyslal. Nawet pierwszoroczny student postawilby wlasciwa diagnoze. Zlosc na samego siebie ustapila miejsca refleksji. Przypomnial sobie wyraz jej twarzy. Miala prawo do smutku - znalazla sie w prawdziwych klopotach. Nic dziwnego, ze potrzebowala pieniedzy. Przeszedl do sypialni, wlozyl szlafrok i przygotowal koszule z dlugimi rekawami dla Samanthy. Polozyl sie na brzuchu przed kominkiem. Samantha wyszla wreszcie z lazienki i otulona w recznik kapielowy usiadla obok niego. Podal jej koszule. Zdjela recznik, wlozyla koszule, na twarz wrocily rumience. -Mmm - wymruczala, przytulajac sie do niego. Pachniala plynem do plukania ust. Odprezyla sie i przymknela oczy. Wkrotce zapadla w drzemke. Bryson zdawal sobie sprawe, ze musi z nia porozmawiac, dac jej do zrozumienia, ze wie. Mial ochote ja pocieszyc, pomoc. Musnal jej policzek wargami. -Sam, jestes w ciazy, prawda? Otworzyla oczy, wystraszona. Po tonie jego glosu zorientowala sie, ze nie ma sensu zaprzeczac. -Skad wiesz? -Jestem lekarzem, czyz nie? -Wiedzialam, ze jest z ciebie ginekolog amator. -To na pewno wczesna ciaza. -Niewiele ponad dwa miesiace. -Masz zatem duzo czasu. -Na co? - zapytala, patrzac mu prosto w oczy. Brzmialo to raczej jak oswiadczenie niz pytanie. -Coz, to wielki krok. - Bryson zacisnal usta. -Wiem. -Jestes katoliczka? -Nie. Nie ma to nic wspolnego z tym, czy jestem za, czy przeciw aborcji. Nie jestem przeciwna, po prostu chce urodzic to dziecko. -Na pewno byla to trudna decyzja. Nie watpie, ze ja dokladnie przemyslalas. -Owszem, ale nie az tak trudna, jak sadzisz. -Ten Jerry, to ojciec? -To nikt. -Nikt, kto jest jednak sprawca twojej ciazy. -Nie moge go za to winic. Jesliby szukac winnych, jestem rownie odpowiedzialna jak on. Malzenstwo od poczatku nie wchodzilo w gre - stracilibysmy na tym obydwoje. Tak wiec Jerry to juz tylko wspomnienie. -A ty potrzebujesz pracy. -Urodzenie i wychowanie dziecka nie jest tanie. - Zaczerpnela tchu. - Naprawde potrzebuje pieniedzy. Wiedzialam, ze robie zle klamiac, gdy zglosilam sie do laboratorium, ale rozgladalam sie za praca po calym miasteczku akademickim i nigdzie niczego nie znalazlam. Mialam nadzieje, ze... Sama nie wiem. W pewnym sensie ciesze sie, ze sie domysliles. Odchodzilam od zmyslow ze strachu, ze to zaszkodzi dziecku, ale teraz to kwestia czysto akademicka. -Nie jestes zainteresowana programem? -Jak moglabym? Oszukiwalam sie sadzac, ze nie bede sie martwila. Na formularzu jest wyraznie napisane, ze ochotniczki nie moga byc w ciazy. Czuje ulge, ze juz wiesz. -Moze znajdzie sie jakies wyjscie. -Dziekuje, ale nie chce ryzykowac. -Nie rozumiesz. Gdybym byl bez reszty oddanym swojej pracy naukowcem - a za takiego sie uwazam - wykluczylbym cie z programu badan. Istnieje jednak w pelni uprawniony, naukowy powod, bys nadal uczestniczyla w badaniach. Po prostu zbadam EEG u ciezarnej kobiety. Poniewaz twoj zapis jest bardzo interesujacy, zyskamy dzieki temu mnostwo cennych informacji. Twoje "zwichrowane fale" moga miec cos wspolnego z ciaza. Jesli chcesz pozostac w programie, dopilnuje, bys dostawala za kazdym razem placebo. -Nie tabletki nasenne? -Nie, chyba ze robisz sie senna po cukrze pudrze. -I nikt sie o tym nie dowie? -Nie przez najblizszych pare miesiecy, zanim ciaza nie stanie sie widoczna. -Jestes pewny, ze to niczym nie grozi dziecku? -Jestem pewny - odparl z usmiechem. Poczul jak uspokojona Samantha odpreza sie. Ponownie przymknela oczy. -Doktorze, jest pan bardzo dobrym czlowiekiem. Wtulila sie w jego bark i wkrotce gleboko zasnela. Bryson nieruchomo wpatrywal sie w ognie na kominku, nie chcac obudzic jej przy poruszeniu. Nie dopuszczal wspolczucia dla niej: podjela decyzje po przeanalizowaniu innych mozliwosci i potencjalnych konsekwencji. Mimo to docenial wage jej klopotow i pragnal pomoc. Pocalowal ja delikatnie w policzek i usmiechnal sie do siebie. Odezwalo sie jego szczescie: pierwsza kobieta, ktora zainteresowal sie od lat, byla w ciazy. ROZDZIAL 9 -Rozumiesz cos z tego, Mac?Joachim MacFerson przyjrzal sie zapisowi EEG. Jako kierownik wydzialu neurofizjologii znal sie lepiej na funkcjonowaniu ukladu nerwowego niz ktokolwiek na uniwersytecie. Jego druga specjalnoscia byla neuroanatomia rozwojowa - dziedzina zajmujaca sie rozwojem i roznicowaniem sie czynnosci dojrzewajacego mozgu. Chociaz umiejetnosci MacFersona znano w calym kraju, to i dla niego zapis na liniowanym papierze okazal sie zagadka. -Nie mam pojecia. Jeszcze nigdy nie widzialem czegos takiego. Uwazasz, ze te drobne oscylacje moga pochodzic od plodu? -Mialem nadzieje, ze wlasnie ty mi to powiesz - odparl Bryson. -Nie wiem - potrzasnal glowa. MacFerson. - Mozliwe. Istnieje pare prac na temat zapisu EEG noworodkow, ale nie plodow w tak wczesnym stadium rozwoju. -Kiedy dokonywano zapisow? -Zwykle podczas porodu. Wiekszosc badan dotyczyla przewidywania neurologicznych wad rozwojowych, ujawniajacych sie w pozniejszym wieku, powiedzmy, od roku zycia, opartych na zapisie EEG przy urodzeniu. Porownywano w nich FEEG - czyli elektroencefalogram plodu - z zapisami uzyskanymi od jednorocznych dzieci, by ustalic, czy istnieje zwiazek miedzy obciazeniami przy porodzie a nieprawidlowosciami czynnosci ukladu nerwowego. Niektorzy madrale twierdza, ze na podstawie FEEG potrafia przewidywac uszkodzenia mozgu. -Badacze zbierajacy zapisy FEEG, interesuja sie wiec dlugofalowymi konsekwencjami neurobehawioralnymi? -W zasadzie tak. -Jak wykonuje sie EEG u dziecka jeszcze w lonie matki? -W szescdziesiatym dziewiatym lub siedemdziesiatym roku skonstruowano nowego rodzaju elektrode. Wprowadza sie ja przez pochwe do macicy tak, by miala stycznosc z ciemieniem plodu. Dzieki temu udalo sie uzyskac dosc rzetelne zapisy plodowego EEG. -Czego na nich szukano? -O ile sobie dokladnie przypominam - MacFerson podrapal sie po glowie - badaczy interesowaly zmiany w FEEG zwiazane z przyjmowaniem nadmiernej ilosci lekow, niedoborem tlenu, deceleracja tetna plodu, porodami kleszczowymi - tego rodzaju zagadnienia. -Nowy typ elektrody pozwala wiec na uzyskanie plodowego zapisu EEG i ustalenie, czy przejsciowe zmiany zapisu wiaza sie z ujawniajacymi sie w pozniejszym okresie zaburzeniami neurologicznymi? - zadal kolejne pytanie Bryson. -Tak jest. -Czy FEEG odczytuje sie w taki sam sposob jak u doroslego? -Nie. Odczyt prowadzi sie zgodnie ze standaryzowanymi zasadami, opracowanymi dla EEG noworodkow. Sklasyfikowano charakterystyczne cechy zapisow od nowo narodzonych dzieci na podstawie takich zmiennych losowych, jak amplituda, czestotliwosc i szerokosc pasma sygnalu. -Czy mozesz na podstawie mojego zapisu ustalic, ze iglice nie sa wynikiem rejestracji czynnosci mozgu plodu, poniewaz nie korzystalem z elektrody wewnatrzmacicznej? -Oczywiscie, ze nie. Nie mam na to zadnych dowodow. Wiemy, ze uklad nerwowy plodu rozwija sie juz od osmego tygodnia ciazy. Byc moze u twojej pacjentki wystepuje wysokie neuroprzewodnictwo, wiec pierwsze sygnaly pochodzace od plodu odbily sie na zapisie matki. -Zatem to mozliwe? -Pewnie. Wiemy, ze niemowleta maja marzenia senne, nikt jednak nie ustalil, jak wczesnie podczas rozwoju plodowego sie pojawiaja. -Niemowleta to co innego, ale mowimy przeciez o nie narodzonym plodzie. -Niewielka roznica. Od plodow tez mozna uzyskac zapis EEG. One rowniez snia. -Skad jestes tego taki pewny? -Pare lat temu grupa skandynawskich naukowcow przeprowadzila badania na embrionach kurczat - odparl MacFerson. - Z jajek zdjeto fragmenty skorupek i zastapiono je szklanymi pokrywkami. Mozna bylo dzieki nim stwierdzic, ze u nie wyklutych kurczat wystepuja sporadyczne szybkie ruchy galek ocznych. Badacze doszli wiec do wniosku, prawdopodobnie slusznego, ze nie narodzone dzieci rowniez maja marzenia senne. Na razie wiadomo, ze snia przynajmniej kurczaki. -Interesujace. Jezeli wiec w moim zapisie wystepuje rejestracja czynnosci mozgu plodu, wystarczy, zebym stale powtarzal EEG w ciagu kolejnego tygodnia lub dwoch, by ustalic, czy wystepuja jakies prawidlowosci? -Po co masz marnowac czas? Niech to zrobi MEDIC. -To mozliwe? -W niektorych badaniach EEG plodow wykorzystywano komputery. Widzisz, przy tego rodzaju badaniach zbiera sie olbrzymie ilosci danych. Po paru tygodniach mialbys tysiace arkuszy zapisu i byloby ci bardzo ciezko ustalic znaczenie potencjalnych prawidlowosci, opierajac sie wylacznie na analizie wizualnej. Nie wyobrazam sobie, bys mogl rzetelnie ocenic taki ogrom informacji. -Komputer potrafil zinterpretowac zapisy? -Tak. Przy analizie FEEG wykorzystano minikomputer tak skonfigurowany, by poslugiwal sie dyskiem. Dane przenoszono na tasme magnetyczna i poddawano je analizie za pomoca nie dzialajacej w czasie realnym wersji programu. Byl to zwykly program do oceny takich parametrow EEG jak najwyzsze i najnizsze napiecie, obnizenie woltazu i tak dalej. Oszczedzilo to mnostwo czasu. -Moze powinienem tak zrobic. Gdybym podzielil zapis mojej ochotniczki na jednogodzinne odcinki, zanalizowanie kazdego z nich zabraloby MEDIC-owi okolo dwoch sekund. -Po to wlasnie sa komputery. Mimo to, mowiac o EEG dwumiesiecznego plodu, zapuszczasz sie na nieznane wody. Mozesz wycisnac z tego interesujaca prace. -O wiele wiecej, Mac, o wiele wiecej. Mowimy na razie o przeczuciach, ale jezeli okaze sie, ze rzeczywiscie mialem racje, wpadlem pewnie na cos zupelnie nowego. Oczywiscie, bede potrzebowal duzo wiecej danych, zanim potrafie sformulowac w pelni uprawnione naukowe konkluzje. Wyswiadcz mi jeszcze jedna przysluge, Mac: zatrzymaj na razie wszystko dla siebie. Nie chce, by dowiedziano sie o tym przedwczesnie, zanim bede mogl wykazac sie konkretnymi wnioskami. MacFerson obiecal dochowac tajemnicy. Bryson spedzil pozostala czesc przedpoludnia w bibliotece uniwersyteckiej, przegladajac malo znane artykuly traktujace o elektroencefalografii plodowej. Po kilku godzinach wertowania periodykow doszedl do wniosku, ze MacFerson mial racje. O FEEG pisano rzadko, a wiekszosc prac dotyczyla zapisow uzyskanych w trakcie porodow. W ogole nie wspominano o wykonywaniu elektroencefalogramow we wczesnym okresie rozwoju plodu. Pole do badan okazalo sie szeroko otwarte. Bryson czul rosnacy entuzjazm. Jezeli u dziecka Samanthy, niemal jeszcze embriona, wystepowala dajaca sie zarejestrowac elektroencefalograficznie czynnosc mozgu, bylo to niewiarygodnie wazne odkrycie. Gdyby udalo mu sie przesledzic ksztaltowanie sie zapisu EEG w roznych stadiach ciazy, wowczas otwieraly sie przed nim calkowicie nowe mozliwosci porownywania wplywu lekow. Moglo to zwiastowac rowniez dodatkowe zrodla finansowania badan. Po opracowaniu terminologii EEG normalnie rozwijajacego sie plodu, Bryson mogl sie pokusic o ustalenie standardu, do ktorego mozna by odnosic zapisy ze wszystkich ciaz. Stanowiloby to znaczace dokonanie naukowe. Na pewno rzucilyby sie na nie rowniez firmy farmaceutyczne, przez co Bryson mial szanse zyskac jeszcze wieksze mozliwosci do dalszych badan. Poczul zawrot glowy od roztaczajacych sie przed nim perspektyw. Czy wlasnie tego szukal, odkad zaczal pracowac w Jubilee General? Od chwili porzucenia prywatnej praktyki i skoncentrowaniu sie na badaniach naukowych, Bryson mial nadzieje, ze pewnego dnia dokona - moze przypadkiem, a moze dzieki systematycznej pracy - jakiegos fascynujacego, pozornie niemozliwego do przewidzenia odkrycia, niosacego wielkie nadzieje ludzkosci. Jak Pasteur, Koch czy Lister, wykorzystalby je jako kamien wegielny w dekadach intensywnej, niosacej satysfakcje pracy. Oszalamiala go perspektywa zostania autorem przelomowego osiagniecia. Obietnicy danej kazdemu naukowcowi, ktora dla wielu pozostawala marzeniem. Bryson nie potrafil powstrzymac sie od uniesienia. Czul, ze najlepiej go zrozumie pani Rutledge, z ktora od dwoch lat dzielil sie swoimi aspiracjami. Zadzwonil do niej i opowiedzial o rozmowie z MacFersonem. Pani Rutledge nie okazala zaskoczenia z powodu ciazy Samanthy, a raczej, o ile mozna to bylo wyczuc, zmartwila sie losem dziewczyny jako samotnej matki. Nie wdajac sie w szczegoly, Bryson opowiedzial, co spodziewal sie ustalic. Oswiadczyl rowniez, ze postara sie, by Samantha otrzymywala placebo z czego pani Rutledge byla niezmiernie zadowolona. Nastepnie obiecal, ze opowie wiecej o swoich zamierzeniach, kiedy wroci do laboratorium. Na pozegnanie pani Rutledge smiejac sie zapytala, czy w naukowej ciekawosci Brysona nie kryje sie rowniez ziarno osobistej troski, bo ona wie, kiedy ma do czynienia z zakochanym mezczyzna. Bryson odlozyl sluchawke i pokrecil glowa - czyzby az tak wyraznie bylo po nim widac, ze zalezy mu na Samancie? Tego samego dnia po poludniu zadzwonil do centrum komputerowego. Znow odebral Pattner. Bryson zapowiedzial, ze nastepnego popoludnia przeprowadzi kolejna sesje snu z osoba, ktorej EEG sprowokowalo poprzedni telefon Pattnera. Neurolog zamierzal rozpoczac sesje pod koniec godzin pracy, by nie utrudniac funkcjonowania komputera w wypadku powtorzenia sie nieprawidlowosci. Pattner przystal na to bez wiekszych oporow. Nastepnie Bryson zadzwonil do Samanthy i poprosil, zeby przyszla do laboratorium nie rano, ale o czwartej po poludniu, wowczas wytlumaczy jej przyczyny zmiany rozkladu badan. Samantha przyszla do laboratorium przed wyznaczona pora i korzystajac z tego, ze pani Rutledge byla w drugim pokoju, pocalowala Brysona w policzek. -Mieszamy interes z przyjemnoscia? - zapytal. -W porzadku, moge zachowywac sie rownie profesjonalnie jak ty. - Usiadla sztywno na krzesle. - Jest mi pan winien trzydziesci piec dolarow. -Za co? -Za siedem godzin, ktore powinnam przepracowac dzis od rana. -Cos ci powiem: moge placic ci dwadziescia dolarow za godzine pracy - o ile mozna to nazwac praca - po dwie godziny dziennie, jezeli mozesz byc tu codziennie od czwartej do szostej. -Skad ta hojnosc? -Poniewaz jestes w ciazy. -Troche za wczesnie na pepkowe. -Wczoraj pogrzebalem troche w literaturze. - Usmiechnal sie. - Jest coraz bardziej prawdopodobne, ze twoj unikalny zapis EEG jest spowodowany impulsami pochodzacymi od plodu. Jezeli okaze sie to prawda, bedziesz warta swojej wagi w zlocie - tyle dzieki tobie dostane dotacji na badania. -Moze w takim razie powinnam sobie zazyczyc wyzszego wynagrodzenia. -Sugerujesz przeprowadzenie licytacji? -Nie, jesli bede musiala poddac sie inspekcji. -W takim razie wygrywam z dwoch powodow: bylem ostatnim ogladajacym i zaoferowalem najlepsza cene. Chce po prostu prowadzic zwyczajne, dwugodzinne zapisy, Sam. Zrobimy to tak samo, jak podczas zwyklych sesji snu, tyle ze jedna z elektrod ciemieniowych znajdzie sie na twoim brzuchu, tuz nad koscia lonowa. -A wiec powaznie sadzisz, ze na zapisie wyszly fale mozgowe mojego dziecka? -Jak najpowazniej. Byc moze mamy do czynienia z przelomem w medycynie. -Nic juz nie rozumiem. Tlumaczyles mi wczoraj, ze snie, gdy wystepuje u mnie czynnosc REM. No dobrze, to jeszcze pojmuje. Widzialam jak to wyglada u jednego z ochotnikow. Zalozmy jednak, ze zdolasz udowodnic, ze impulsy rzeczywiscie pochodza od dziecka. Czy znaczy to, ze u niego rowniez wystepuje sen REM? -Prawdopodobnie. -Jesli czynnosc REM wiaze sie z marzeniami sennymi, to o czym, na milosc boska, moze snic dwumiesieczna, parocentymetrowa, nie narodzona istotka? -Dobre pytanie. - Bryson zmarszczyl brwi. Nabral powietrza i wypuscil je, zastanawiajac sie nad odpowiedzia. - Nie mam najmniejszego pojecia. -Ale jestes pewien, ze ono sni? -Tego wlasnie chce sie dowiedziec. Jezeli nawet nie sni w dokladnym znaczeniu tego slowa, nie bede zaskoczony, gdy okaze sie, ze jego system nerwowy wykazuje jakas czynnosc elektryczna. Odnosi sie to przeciez do wszystkich komorek nerwowych, bez wzgledu na stopien rozwoju. - Opowiedzial o eksperymencie z nie wyklutymi kurczetami, opisanym przez MacFersona. - Plod niewatpliwie ma do czynienia z wystarczajaca liczba bodzcow, by na ich podstawie mogly powstac marzenia senne - kontynuowal. - Inni badacze obserwowali czteromiesieczne plody za pomoca wprowadzanych do macicy miniaturowych teleskopow. Nie interesowali sie konkretnie szybkimi ruchami galek ocznych, ale wiemy z tych obserwacji, ze plody poruszaja rekami i nogami, reaguja na bodzce i oddychaja, chociaz ich pluca sa wypelnione plynem owodniowym. Jezeli centralny uklad nerwowy potrafi juz w tym stadium przetwarzac informacje, kto wie, co sie naprawde dzieje w mozgu plodu. -No dobrze, panie mecenasie, przekonal mnie pan. Nie bede robila trudnosci, skoro tak zalezy panu na Nagrodzie Nobla. Kiedy zaczynamy? -Gdy tylko pani Rutledge przygotuje sale badan. -Jon, jestes pewny, naprawde stuprocentowo pewny, ze to nie zaszkodzi dziecku? -Przysiegam, ze jestem pewny. Samantha wkrotce znalazla sie w sali badan. Zsunela spodnie do granicy owlosienia lonowego, gdzie przyczepiono jedna z wielu elektrod, polaczonych luznymi przewodami z konsola. -Kiedy otrzymamy wyniki? - zapytala. -Niedlugo. Komputer dokona analizy EEG do jutra rana. Zamierzam poprosic programistow, by zwracali uwage na wszelkie odbiegajace od normy zapisy czynnosci REM. Po tygodniu analiz bedzie wiadomo, czy pojawilo sie cokolwiek niezwyklego. Slodkich snow. Zgasil swiatlo i jeszcze raz poprosil Samanthe, by starala sie zasnac na plecach i nie uszkodzic elektrody. Wspolnie z pania Rutledge przygladali sie przez szybe, jak Samantha szuka najwygodniejszej pozycji. Tym razem rowniez szybko zasnela. Przed objeciem laboratorium, zanim Bryson zaczal polegac wylacznie na oscyloskopie i komputerowych analizach MEDIC-a, poslugiwal sie standardowym, szesciokanalowym elektroencefalografem. Potem przez pewien czas nadal korzystal ze zminiaturyzowanej, trzykanalowej odmiany urzadzenia. Konwencjonalny model wkrotce okazal sie nieprzydatny. Oprogramowanie MEDIC-a sprawilo, ze atramentowe rysiki i liniowany papier staly sie przestarzale. Teraz wyciagnal jednak aparat z magazynku, odkurzyl go i podlaczyl do konsoli. W ten sposob zyskiwal namacalny, trwaly slad badania, na ktorym mu wlasnie zalezalo. Gdyby uzyskal spodziewane rezultaty, nikt nie musialby polegac wylacznie na jego slowie. Bryson przygladal sie zapisowi. Zielona dioda na obudowie wskazywala, ze informacje sa przekazywane takze bezposrednio do MEDIC-a. Po paru minutach pod rysikami pojawil sie charakterystyczny zapis czynnosci REM. Bryson obejrzal sie na Samanthe. Ruchy galek ocznych pod powiekami swiadczyly, ze rzeczywiscie snila. Zapis zmienil sie, gdy wkrotce pograzyla sie w glebszej fazie snu. Znowu pojawily sie obce iglice. Od rozpoczecia sesji minelo niewiele czasu. Bryson zwrocil na nie uwage pani Rutledge, ktora potwierdzila to, czego nie dostrzegla wczesniej. Zaledwie u Samanthy skonczyla sie faza REM, gdy na wykresie uwidocznily sie osobliwe zygzaki. Pani Rutledge przygladala sie im w oszolomieniu. Iglice wygladaly jednak inaczej, niz za pierwszym razem. Rysik ochoczo i znacznie szybciej kreslil ciemniejsze, jak gdyby bardziej zdecydowane krzywe. Energicznie rysowane iglice wyraznie odroznialy sie od tla fal theta. Za pierwszym razem wystepowaly one na oscyloskopie tuz za falami delta, natomiast obecnie pojawialy sie w zagadkowy sposob w najrozmaitszych miejscach, jak gdyby rzadzily sie wlasna wola. Dzwonienie telefonu zaskoczylo Brysona. -Kiedy pan zaczal? - zapytal Pattner. -Okolo dwudziestu minut temu. Jakies problemy? -Nie, jest za pozno, zebysmy mieli powazniejsze klopoty. Doszlo do przejsciowego spadku mocy, zapewne zaraz po tym, kiedy zaczeliscie. W tej chwili wszystko juz jest w porzadku. Wytrzymamy, jezeli zaklocenia z panskiego laboratorium beda utrzymywac sie na takim poziomie. Bryson poczul sie z lekka rozbawiony. Sluchajac wyjasnienia Pattnera, zastanawial sie, czy programisci kiedykolwiek pogodza sie z tym, co w jego przekonaniu bylo drobnymi niedogodnosciami. Odlozyl sluchawke i wrocil przed zwierciadlana szybe. Samantha lezala w bezruchu, wydawalo sie, ze jest pograzona w absolutnym spokoju. Bryson dlugo sie jej przygladal. Niespodziewanie powoli przekrecila sie na bok i przybrala pozycje plodowa. Bryson i pani Rutledge spojrzeli na siebie. Moze pozycja Samanthy nie bylaby tak dziwna, gdyby nie przytulala dloni do brzucha, przypadkowo dociskajac do skory elektrode. Na oczach Brysona dzialo sie cos, czego nie pojmowal. Dlonie mial lepkie od potu. Gdzies z podswiadomosci wyplynelo pytanie Pattnera, czy mowia mu cos zwroty: "unosze sie" lub "nawiazac kontakt". Brysona zaskoczyl nagly skrzyp rysika EEG. Na wykresie znow pojawil sie powolny zapis REM. Spiaca Samantha rozluznila dlonie, odwrocila sie na plecy i przeciagnela. Po paru chwilach otworzyla oczy. Bryson przeszedl do sali badan i usiadl na lozku. -Nic ci nie jest, Sam? - Popatrzyla na niego nieobecnym spojrzeniem zamglonych oczu. Potrzasnal ja delikatnie za ramiona. - Sam? Jej zrenice powoli zwezily sie. Po chwili zorientowala sie, ze siedzi przy niej. -Co sie dzieje? -Nie wiem. Chcialem cie zapytac o to samo. -Chyba nic mi nie jest. Masz lodowate rece. - Odwrocila sie od niego, wyciagnela na materacu i ziewnela. - Ile czasu spalam? -Niedlugo. -Dziwne. Mialam wrazenie, ze spie bez konca. Czulam, ze chce ci cos powiedziec, ale nie pamietam co. Do diabla, dlaczego nie pozwoliliscie mi spac dluzej? Bryson usmiechnal sie do niej, czujac nieznaczna ulge. ROZDZIAL 10 -Natura zaakceptowala kolejny gigantyczny postep w zoologicznej hierarchii. Pociagnelo to za soba nieuniknione konsekwencje ewolucyjne - wyjasniala Samantha grupie uczniow.Jej wyklad w ostatnim tygodniu wiosennego semestru dotyczyl zmiany trybu zycia niektorych kregowcow z morskiego na ladowy. Najnowsze odkrycia zoologiczne rzucily nieco swiatla na to, w jaki sposob przodkowie czlowieka wylonili sie z glebin, by wiesc egzystencje na stalym ladzie. Byl to pulsujacy zyciem, wiecznie zmieniajacy sie dzial biologii, pelen nowych pomyslow i zarzuconych idei. Mimo jego niestalosci, Samantha czula sie swobodnie, tlumaczac zawilosci, wierzyla bowiem uporczywie w sklonnosc zycia do przybierania nowych form, ktorej nie mogly zaprzeczyc jakiekolwiek nowo odkryte teorie dotyczace przeszlosci. Planowala, ze wlasnie to zagadnienie bedzie tematem jej pracy doktorskiej. Jako utalentowana mowczyni, doskonale znajaca omawiany temat, Samantha bez trudu przykuwala uwage sluchaczy. Studenci chloneli z zapamietaniem kazde slowo. Mozna ja bylo nazwac nauczycielka perypatetyczna - lubila sie przechadzac podczas wykladu dookola mownicy, uniesieniem palca podkreslajac najwazniejsze punkty. Chociaz jej wyklad moglby sluzyc za przyklad zwiezlosci, nigdy nie mowila zbyt szybko, zeby sluchacze nadazali za tokiem rozumowania. Przemawiala plynnie, co swiadczylo o doglebnej znajomosci tematu. -Pierwotne gatunki zycia na ziemi ulegly podzialowi na trzy grupy. Byl to wynik wplywow klimatu i geografii. Z tych trzech... Nagle przerwala. W polowie zdania w jej umysle zapanowala calkowita pustka. Sciagnela brwi i odwrocila sie tylem do studentow, w strone tablicy. Niemozliwe, by zapomniala material, znala przeciez to zagadnienie na wylot. W istocie wiedziala dokladnie, co chce powiedziec, miala jedynie... no, pewne klopoty ze sformulowaniem zdania. Przez glowe przemykaly oderwane mysli, blyskajace jak swiatla fleszy i uniemozliwiajace koncentracje. Wreszcie zdolala wziac sie w garsc. W myslach zapanowal porzadek rownie nagle, jak wczesniej ogarnal je chaos. Odwrocila sie z powrotem do studentow. -Przepraszam - rzekla z usmiechem. - Z moimi myslami jest jak z koleja - czasami dochodzi do zatorow. Jak mowilam, najwazniejszym gatunkiem, ktory rozwinal sie w wyniku... w wyniku wspomnianego podzialu na trzy grupy... byl... Samantha powtornie stracila dar wymowy. W duchu wsciekala sie na siebie. Stukala gniewnie obcasem o drewniana podloge, czego na szczescie nie bylo widac zza mownicy. W glowie znow miala zupelna pustke, przerywana jedynie dziwacznym, przypominajacym popiskiwanie odglosem i oderwanymi slowami oraz pozbawionymi sensu frazami. Nie wiedziala, co sie z nia dzieje. Popatrzyla na grupe uczniow - morze przenikliwych oczu, wpatrujacych sie w nia z zaskoczeniem i zaciekawieniem. Studenci byli rownie stropieni dziwacznym zachowaniem asystentki jak ona sama. Czula, ze sie czerwieni. Nigdy jeszcze cos podobnego sie jej nie przydarzylo. Stala zaklopotana i zazenowana tak samo, jak na pierwszej szkolnej potancowce. Po chwili gdzies z tylu sali rozlegl sie chichot, ktory wkrotce przerodzil sie w chor stlumionych komentarzy. -Przepraszam. Koniec zajec - powiedziala, nie wdajac sie w dalsze wyjasnienia. Nie potrafila znalezc zadnego rozsadnego wytlumaczenia tego, co sie z nia dzialo. Czula sie kompletnie zdezorientowana. Gdy szurajacy nogami studenci opuszczali sale, Samantha rozmyslnie wbila wzrok w notatki, by nie napotkac ich spojrzen. Wiedziala jednak, ze nadal trwaja szeptane spekulacje, co przydarzylo sie pani Kirstin. Cholera, pomyslala. Mam dopiero dwadziescia trzy lata. Troche za wczesnie na otepienie. Chwilowe zaniki swiadomosci powtarzaly sie u niej juz od paru dni, zaden jednak nie trwal tak dlugo, jak ten, ktory przytrafil sie podczas zajec. Slyszala o depresji w ciazy i po porodzie, ale zdawala sobie sprawe, ze dzieje sie z nia cos zupelnie odmiennego, niepojetego. Zebrala swoje rzeczy i pospieszyla na druga strone miasteczka do biblioteki akademii medycznej. Wyszukala na polkach dwa podreczniki poloznictwa i opasly tom psychiatrii. Spedzila nastepna godzine w cichym zakatku czytelni, zapoznajac sie z psychologicznymi zmianami, jakim podlegaja kobiety w ciazy. Tak jak sie spodziewala, okazalo sie, ze ciaza prowadzi do licznych zaburzen intelektualnych i emocjonalnych, siegajacych od malo istotnych odchylen od normy po powazne choroby psychiczne. Zmiany nastroju, pogladow zyciowych i stosunku wobec otoczenia sa w niej typowe. Kilkakrotnie donoszono o czynnosciowych zaburzeniach funkcji psychicznych, na przyklad procesow myslowych, ktore autorzy przypisywali na przyklad subtelnemu obrzekowi mozgu lub odchyleniom biochemicznym. Pospolitym zjawiskiem w ciazy sa tez dziwaczne sny. Lektura uspokoila Samanthe. Doszla do wniosku, ze moze mimo wszystko nie dostaje krecka. Zaburzenia koncentracji uwagi zdarzaly sie zapewne wielu kobietom w ciazy. Mimo to czula, ze powinna wspomniec o tym Jonowi. Byla ciekawa, co powie o jej snie. Zadzwonila do Brysona i umowili sie na obiad. Samantha opuscila biblioteke znacznie pewniejszym krokiem. Mijajac krazace po miasteczku akademickim w poludnie tlumy, wkrotce dotarla do szpitala. Gdy weszla do kawiarenki, Bryson przywolal ja gestem do niszy, w ktorej siedzial. Zamowili jedzenie. Samantha nie chciala od razu wspominac o tym, co stalo sie na zajeciach, zadowolona, ze zapewne bylo to zjawisko powszechnie spotykane w ciazy. Bryson przyjal na siebie ciezar prowadzenia konwersacji. Tlumaczyl kolejne szczegoly elektroencefalografii, a zwlaszcza detale zapisu EEG Samanthy. -Wciaz nie wiem, czy kupuje to, co mi wczoraj powiedziales - stwierdzila Samantha, dziobiac jedzenie widelcem. Zdawalo sie, ze toczy z obiadem szermierski pojedynek: tu nabrala kawalek siekanego befsztyka, tam szparagow. - Trudno uwierzyc, ze w bezksztaltnej bryle komorek moze miescic sie dzialajacy uklad nerwowy. -Wcale nie bezksztaltnej - odparl Bryson. - Na poczatku trzeciego miesiaca wszystkie organy plodu sa juz uformowane, chociaz jeszcze nie do konca. Prawde mowiac, mozg w tym stadium jest zapewne lepiej uksztaltowany niz wszystkie pozostale narzady. Nie powiedzialem poza tym, ze mozg plodu funkcjonuje juz w tym okresie, a tylko, ze tak mi sie wydaje. -Wyrzuc to z siebie wreszcie: sadzisz, ze sni, tak? -Uwazam, ze niewatpliwie wykazuje aktywnosc neuroelektryczna. -Bardzo mi to pomaga. -Jestem naukowcem, nie prorokiem. Wstepne oznaki wskazuja na czynnosc elektryczna przypominajaca sen, ale dopiero za dwa lub trzy tygodnie, po zebraniu wiekszej liczby danych, bede mogl sformulowac jakies wnioski. Dzisiejsza analiza komputerowa sugeruje, ze zarejestrowala sie czynnosc REM, lecz nic wiecej. Teraz twoja kolej. Opowiedz o swoim snie. -Byl niesamowity - zaczela Samantha. - Kiedy sie rano obudzilam, mialam wrazenie, ze przysnil mi sie w srodku nocy, ale im dluzej sie nad tym zastanawialam, tym bardziej bylam pewna, ze wystapil rowniez podczas ostatniej sesji. -Co ci sie snilo? -Ze jestem w glebokim wawozie i patrze w gore zbocza. Znajdowalam sie u podstawy wodospadu, ktory na poczatku snu byl zupelnie wyschniety. Wreszcie ze szczytu urwiska zalala mnie kaskada wody - chociaz okazalo sie, ze wcale nie byla to woda. Zasypywaly mnie litery i cyfry, miliony slow i liczb. Spadaly mi na glowe, a ja patrzylam w gore na te alfabetyczna zupe. Potem sie obudzilam. -Zdecydowanie sen o podlozu seksualnym. -Dlaczego tak sadzisz? -Stary sen o wodzie w kanionie, bardzo freudowski. Wawozu nie otaczaly przypadkiem przypominajace wlosy drzewa? -Jestes niemozliwy - powiedziala Samantha, czujac niewymowna ulge. -Wcale nie twierdzilem, ze jestem psychiatra - odparl Bryson, spogladajac na zegarek. - Sluchaj, spoznisz sie na zastepstwo z druga grupa. -Do zobaczenia pozniej! Czujac nagly glod, Samantha zabrala resztki hamburgera. Bryson przygladal sie jak pchnieciem otwiera drzwi kawiarenki. Szla krokiem sprezystym, swiadczacym o doskonalym samopoczuciu i pewnosci siebie. Nie smial zaklocac tego spokoju wspominaniem o swoich niejasnych przeczuciach. I tak nie mial pojecia, czy nie martwi sie na wyrost. Pilnie uwazal, czy z badan nad snem Samanthy nie wyloni sie cokolwiek niepokojacego. Gdyby do tego doszlo, mialby dosc czasu, by jej o tym powiedziec i poszukac logicznego, w pelni zadowalajacego wyjasnienia. Podczas dwoch kolejnych, goraczkowych tygodni kontynuowal codzienne popoludniowe eksperymenty z udzialem Samanthy. Pozbyla sie poczatkowych oporow, zaczela uczestniczyc w sesjach z wieksza ochota. Przystepowala do nich z taka gorliwoscia, ze nieco dziwilo to Brysona. Samantha metodycznie zorganizowala wszelkie zalezne od niej detale badan. Kazdego dnia zjawiala sie dokladnie o trzeciej czterdziesci piec, bo od rozpoczecia wakacji miala wiecej czasu. Po pogawedce z Brysonem i pania Rutledge dokladnie o czwartej wkraczala do sali badan i budzila sie punktualnie o szostej. Czasami wstawala chwiejnie i sprawiala wrazenie lekko zdezorientowanej, wkrotce jednak dochodzila do siebie i wracala do domu. Kilka razy w tygodniu spedzala wieczory z Brysonem. Ich intymnosc utrzymywala sie, a nawet przybrala cieplejsza, bardziej osobista nute. Bryson coraz bardziej zdawal sobie sprawe, jak bardzo zalezy mu na Sam. Ona natomiast w jego obecnosci tryskala energia i dobrym humorem, co pozwalalo mu domyslac sie, ze z nia jest podobnie. Laczyl ich zlozony zwiazek: na prostote milosci nakladal sie cien relacji szefa i podwladnej, nauczyciela i uczennicy, komplikowany jeszcze bardziej przez jej ciaze. Zawarli milczaca ugode, ze beda zyc terazniejszoscia, nie zamartwiajac sie przyszloscia - nadchodzacym macierzynstwem o niepewnym, lecz niezaprzeczalnym wplywie na ich stosunki. Ciemne, frenetyczne iglice na zapisie EEG zamienily sie tymczasem w wydajace sie zyc wlasnym zyciem oscylacje, niekiedy zacmiewajace tlo fal mozgowych Samanthy. Coraz wyrazniej dominowaly w elektroencefalogramach; poczatkowo wystepowaly po pare minut, ale po kilku dniach utrzymywaly sie juz przez pol godziny i dluzej. Samantha w tym czasie zwijala sie w klebek, sciskajac brzuch. Bryson zauwazyl, ze rysiki urzadzenia przestawaly kreslic zwykly zapis za kazdym razem, gdy Samantha przyjmowala te pozycje. Nie mial pojecia, jak to wytlumaczyc, co rowniez go martwilo. Doznawal koszmarnego wrazenia, ze dokonuje sie jakis przeplyw w odwrotnym od naturalnego kierunku; nawet nie potrafilby wytlumaczyc tego uczucia pani Rutledge. Poranne analizy MEDIC-a okazaly sie niezbyt pomocne. Stanowily one zaledwie potwierdzenie, ze plod moze istotnie snic. Osobliwy zapis byl w nich okreslany jedynie jako "czynnosc REM, atypowa, nie sklasyfikowana". Bryson liczyl na cos wiecej, zrozumial jednak, ze na tym konczyly sie mozliwosci oprogramowania MEDIC-a. Terminal komputera w laboratorium snu uruchomiono tylko po to, by oceniac zmiany zapisu elektroencefalograficznego pod wplywem nowych lekow nasennych. Oczekiwanie, ze urzadzenie powie cos ponad to, okazalo sie przecenianiem jego mozliwosci. Mimo to Pattner opowiadal o wyjatkowych zdolnosciach MEDIC-a w sposob, ktory pozwalal Brysonowi spodziewac sie czegos wiecej. Pod koniec tygodnia sesji Bryson zadzwonil do centrum komputerowego i ponownie porozmawial z Pattnerem. Chcial zebrac wiecej wiadomosci o tym, co programista i jego koledzy okreslali mianem "myslenia" MEDIC-a. Informatyk dolozyl wszelkich staran, by wytlumaczyc, w jaki sposob komputer moze byc zdolny do swobodnego kojarzenia pozornie nie powiazanych zdarzen w spojne ciagi. Zaczal opisywac opracowanie programu Freud, ktory umozliwil powiazanie nieprawidlowosci funkcjonowania komputera z sygnalami pochodzacymi z laboratorium badan snu. Do niedawna wiekszosc skojarzen dokonywala sie podczas sesji snu i chociaz byly intrygujace, nie zaburzaly w powazny sposob pracy MEDIC-a. Potem jednak doszlo do wylaczenia zasilania i od tej pory w centrum komputerowym codziennie odbywaly sie nieformalne odprawy dotyczace dzialania maszyny. -Zdobyl pan moze wiecej informacji, co moga oznaczac drukowane przez komputer zwroty, na przyklad "unosze sie"? - zapytal Bryson. -Nic a nic. Niech mi pan jednak powie, czy zastanawial sie pan, dlaczego MEDIC zaczal zachowywac sie tak dziwacznie? Moze wprowadzil pan jakis nowy element w badaniach? -Nie - sklamal Bryson. -Mialem nadzieje, ze tak wlasnie jest. Zaklocenia w funkcjonowaniu MEDIC-a sprawiaja, ze moj szef caly czas chodzi wkurzony. Obawiam sie, ze jesli powtorza sie takie nawalanki, jak pare tygodni temu, zazada od przetwarzania danych, zeby odcieto panskie laboratorium od komputera. -Jak sie nazywa pana szef? -Roberts. -Porozmawiam z nim. Rozmowa z kontrolerem okazala sie malo przyjemna. Roberts oswiadczyl jednoznacznie, ze nie bedzie tolerowal zadnych zaklocen w funkcjonowaniu komputera, spowodowanych polaczeniem z laboratorium badan snu. Doszlo juz do powaznej, na szczescie dajacej sie opanowac awarii, a niektore z podjednostek MEDIC-a w dalszym ciagu nie funkcjonowaly prawidlowo. Gdy Bryson zasugerowal, by jego wydruki przeanalizowac za pomoca programu Freud, Roberts oswiadczyl, ze nie zamierza tracic cennego czasu i srodkow na bezsensowna psychoanalize maszyny. Bryson pomyslal, ze na pewno istnieje sensowne wyjasnienie, nie ma co jednak liczyc na pomoc ze strony centrum komputerowego. Przygladal sie, jak Rosemary Rutledge przygotowuje poludniowy dzbanek kawy. Byla idealna wspolpracowniczka - efektywna, uprzejma i nie wtracajaca sie w nie swoje sprawy. Podzielil sie z nia zagadka niezwyklych iglic w zapisie EEG, a Rosie nie nagabywala go pozniej o dodatkowe wyjasnienia. Nadszedl czas, by opowiedziec jej o tym, czego zdolal sie do tej pory dowiedziec. Poprosil sekretarke, by usiadla i w trakcie picia kawy zrelacjonowal, co dzialo sie w ciagu ubieglych tygodni. Pani Rutledge orientowala sie z grubsza, o co chodzilo, Brysonowi pozostawalo jedynie uzupelnienie szczegolow. Powiedzial, w jaki sposob moze sie odnosic do jego badan to, czego dowiedzial sie w bibliotece i od MacFersona. Ponownie poczul, ze na mysl o perspektywie wielkiego odkrycia ogarnia go podniecenie. Na tyle spokojnie, na ile potrafil, zabral sie do tlumaczenia, co sadzi o osobliwosciach zapisu Samanthy i mozliwych rezultatach badan nad EEG plodu. Opowiedzial Rosie rowniez o tajemniczych awariach MEDIC-a, komputerowych analizach i niepokojacym go zachowaniu Samanthy: niewytlumaczalnej plodowej pozycji, jaka przybierala wlasnie wtedy, gdy rysiki elektroencefalogramu przestawaly kreslic zwykly zapis. -Mam wrazenie, ze wlasnie dowiodl pan tego, co zamierzal - powiedziala pani Rutledge. - Chyba zyskal pan pewnosc, ze plod sni, chociaz Bog jeden wie, o czym. -Rosie, prawdopodobnie nigdy nie dowiem sie, czego dotycza te sny. Zakladam, ze w ciagu paru miesiecy zdolam opracowac standaryzowana terminologie do opisu EEG rozwijajacego sie plodu. Martwie sie jednak, dlaczego Samantha zwija sie we snie w klebek. Nie mam pojecia, co sie dzieje i dlaczego. Uwazam jednak, ze ta niezwykla pozycja i urywanie sie w tym czasie normalnego zapisu EEG swiadcza, ze organizm Samanthy ulega jakiemus wplywowi. Kiedy sie budzi, nie wie, co sie z nia dzieje. Nie chce, by jej lub dziecku stala sie krzywda. -Czyzbym wyczuwala cos wiecej niz tylko zawodowe zainteresowanie? -To dobra dziewczyna, Rosie - usmiechnal sie Bryson. -Powiedzial jej pan, ze zwija sie w klebek podczas sesji snu? -Jeszcze nie, bo tylko by sie tym martwila. -Nie docenia jej pan. Uwazam, ze to bardzo niezalezna osobka i jestem pewna, ze doskonale by sobie z tym poradzila. -Poradzila? Z czym? Wiem przeciez tylko tyle, ze od plodu plyna do komputera silne impulsy, ktore najprawdopodobniej zaklocaja jego funkcjonowanie. Nie domyslam sie, co oznacza embrionalna pozycja Samanthy, a martwie sie nia nie tylko z powodu, w jaki sie pozniej zachowuje. Podejrzewam, ze dzieje sie cos jeszcze, o czym w ogole nie mam pojecia. -Niech jej pan jednak powie - odparla pani Rutledge z usmiechem, ktory mial dodac mu otuchy. - Moze ona domysli sie, o co chodzi. Tego popoludnia Samantha przyszla do laboratorium w butach do biegania i luznym dresie. Choc spocona, nie wygladala na zmeczona. Jej cera wprost tryskala zdrowiem. -Nie wiedzialam, ze uprawiasz jogging - powiedziala pani Rutledge. -Biegalam od dawna, ale ostatnio zlapalam lepsza kondycje. Czuje sie dzieki temu fantastycznie. -Jak daleko biegasz? -Z laboratorium biologicznego do szpitala - okolo osmiu kilometrow. -Bardzo daleko. -To nie takie trudne, jak sie wydaje. Bardzo latwo osiagnac duza szybkosc i dystans. Bryson wlasnie wrocil do laboratorium z kliniki. Rzucil okiem na stroj Samanthy i usmiechnal sie sceptycznie. -Szykujesz sie do olimpiady? -Nie nasmiewaj sie ze mnie. Zaloze sie, ze pokonam cie na kazdym dystansie. -Samantha uprawia jogging - wtracila sie pani Rutledge. -Lekarz ci na to pozwolil? -Powiedzial, ze moge cwiczyc w rozsadnych granicach. - Samantha wstala, ziewnela i otworzyla drzwi do sali badan. - Nie ma to jak dobra drzemka po dlugim biegu. -Skad masz pewnosc, ze to nie zaszkodzi dziecku? - zapytal Bryson. - Wszystkim ciezarnym kobietom, ktore znam, zalecano oszczedzanie sie. -Idiotyzm. Ile ich zreszta znasz? W literaturze polozniczej nie ma zadnego udokumentowanego badania, dowodzacego, ze odpowiednio dobrane cwiczenia wywieraja ujemny wplyw na rozwoj plodu. Zapewne jest dokladnie odwrotnie. Przez zwiekszenie wydajnosci ukladu sercowo-naczyniowego cwiczenia moga poprawiac krazenie krwi w lozysku i sprzyjac rozwojowi plodu. Widzimy sie o szostej - dodala, zamykajac drzwi. Bryson i pani Rutledge popatrzyli na siebie z zaskoczeniem i troska. Samantha rozebrala sie, przyczepila sobie elektrody, ochoczo wyciagnela sie na materacu i wkrotce zasnela. -Kiedy moja siostra byla trzykrotnie w ciazy, lekarz nie pozwalal jej nawet plywac - powiedziala pani Rutledge. - Jak wszystko sie pozmienialo! -Nie tak bardzo. -Ciekawe, skad Samantha wie tak duzo o cwiczeniach w ciazy. Bryson zadawal sobie dokladnie to samo pytanie. ROZDZIAL 11 Byla sama w sypialni, gdy zaczely sie skurcze. Z poczatku wystepowaly nieregularnie i lagodnie, przypominajac bole menstruacyjne. Samantha utkwila wzrok w golej bialej scianie, posrodku ktorej pojawila sie czerwona, szybko rozszerzajaca sie plama. Powtarzajace sie skurcze wkrotce staly sie tak silne, ze zgiela sie wpol. Przetoczyla sie na skraj lozka i niepewnie opuscila stopy na podloge. Nogi przypominaly olowiane balasty, w udach stracila zupelnie sile. Wtedy zaczela plynac krew. Sciekala czerwonymi strumykami zmierzajacymi w strone kolan. Jon byl w drugim pokoju. Otworzyla usta, by zawolac o pomoc, ale nie mogla wydobyc glosu. Raz po raz starala sie wykrzyczec jego imie, lecz konczylo sie na bezdzwiecznych wysilkach. Usilowala ruszyc sie z miejsca. Brnela niezgrabnie, ciezkim krokiem, niemal calkowicie sparalizowana. Za nia po podlodze ciagnela sie smuga szkarlatnej krwi. Przeszyl ja ostry, miazdzacy bol, ogarniajacy cala jame brzuszna. Buchnela jeszcze wieksza struga krwi, wypelniona wielkimi skrzepami, przypominajacymi posiekana na kawalki watrobe. Poczula narastajacy ucisk w pochwie i cos zaczelo sie wylaniac z jej wnetrza. Nagle wypadlo na zewnatrz - wielki, purpurowo zabarwiony wor, ktory spadl z gluchym loskotem na podloge. Jej dziecko. Zaplakala bezglosnie. Dziecko szarpalo sie w wodnistej kuli, starajac sie rozedrzec pajeczynowate sciany. Gdy mu sie wreszcie udalo, worek zapadl sie, a wokol niego rozlala sie kaluza cuchnacej, brunatnej cieczy. Probowala dosiegnac dziecka, lecz byla na to za slaba. Zaczelo pelznac w jej strone i wowczas oczy Samanthy rozszerzyly sie ze zgrozy wywolanej widokiem obrzmialego, groteskowo zdeformowanego plodu. Siegnelo palcow jej stop. Usilowala podciagnac je pod siebie, ale nie mogla ruszyc sie z miejsca. Smierdzacy, miniaturowy maszkaron wpelzl jej na nogi, zaczal posuwac sie w strone kolan. Wbil przypominajace kleszcze kraba palce w cialo Samanthy niemal do kosci. Zaczal ja gryzc; zrazu bezsilnie zaciskal szczeki, jednak wkrotce poczal wydzierac zebami wielkie kawalki miesni i skory. Przeszywal ja bol tak wielki, ze miala wrazenie, iz jej oddech plonie. Wreszcie odzyskala glos i wydala z siebie przeciagle, przeszywajace wycie...-Sam! Sam! - Jon potrzasal nia za ramiona. Patrzyla na niego niewidzacym spojrzeniem, nie poznajac go. Wymierzyl jej lekki policzek. - Na milosc boska, obudz sie, Sam! Skupila wzrok, rozpoznajac Jonathana, zarzucila mu ramiona na szyje i przywarla do niego, cala rozdygotana. Wreszcie zdolala sie rozplakac, z ulga szlochala mu na piersiach. -Juz wszystko w porzadku. - Pogladzil ja uspokajajaco po plecach. - To tylko zly sen, nic wiecej. Po paru chwilach przestala plakac i odsunela sie od niego. Na nocnym stoliku lezalo opakowanie chusteczek higienicznych. Samantha wytarla nos i z westchnieniem polozyla sie na plecach. -Okropny sen. Od dziecka nie przezywalam takiego koszmaru. -Co ci sie snilo? Pomacala sie po brzuchu - niewielkim, dopiero zaczynajacym rosnac uwypukleniu nad koscia lonowa. -Ze stracilam dziecko... Krwawilam, mialam poronienie. To wcale nie bylo dziecko, ale... Sama nie wiem. Musze sie stad wydostac. Zrzucila z siebie posciel i wstala. -Dokad sie wybierasz? - zapytal Bryson. -Potrzebuje powietrza. -Dochodzi druga w nocy - powiedzial, spogladajac na zegarek. -Nic mnie to nie obchodzi. Potrzebuje swiezego powietrza, zeby dojsc do siebie. -Ide z toba. Ubrali sie lekko. Bryson zamknal drzwi wynajetego na urlop domku. Zeszli boso na plaze. Letni ksiezyc oswietlal bialy piasek. Byl srodek sezonu, ale w dni robocze letniskowa miejscowosc niemal zupelnie pustoszala. Na plazy nie bylo nikogo. Samantha podeszla do brzegu. Fala potoczyla sie w jej strone, woda zawirowala wokol kostek, stopy zapadly sie w mokry piach. -Pozeralo mnie zywcem. -Dziecko we snie? Nie odpowiedziala. Patrzyla na ocean. Objal ja ramieniem. Loskot fal o brzeg dzialal usypiajaco. Rozluznila sie nieco. -Co jest po drugiej stronie? -Nie wiem. Hiszpania, polnocna Afryka? -Poplywam. -Woda jest zimna. -Nie obchodzi mnie to. Poplywasz ze mna? -Dziekuje, raczej pofruwam. Przypominasz sobie "Szczeki"? W odpowiedzi usmiechnela sie, rozebrala i weszla do wody. Gdy siegnela jej bioder, zanurkowala i po chwili wynurzyla sie na powierzchnie, pokonujac fale dlugimi, wdziecznymi wymachami ramion. Bryson wlozyl rece w kieszenie i przygladal sie, jak plywa. Byla tak silna, ze bez trudu pokonywala w wolnym stylu grzbiety fal. Gladkie ramiona polyskiwaly w blasku ksiezyca. Po pietnastu minutach zawrocila do brzegu. Tam gdzie woda siegala pasa stanela i brnela przez nia w strone Brysona. Podziwial jej gibkie cialo. Po uplywie niemal czterech miesiecy ciazy jej szczupla sylwetka stala sie nieco bardziej zaokraglona i proporcjonalna. Teraz wyraznie bylo widac, ze Samantha jest w ciazy. Pasja do uprawiania cwiczen pomogla jej rozwinac miesnie i zachowac szczupla figure. Miala jedrne, sterczace piersi, z kazdym tygodniem pelniejsze, a w tej chwili, pod wplywem chlodnego nocnego powietrza, uwydatniajace sie sutki. Zatrzymala sie tuz przed Jonathanem, niemal go dotykajac. Zajrzala mu w oczy, wyjela rece z kieszeni i polozyla sobie na piersiach. Naparla na jego dlonie, a z gardla wydobyte swiszczacy szept: -Chce ciebie. Pocalowal ja w szyje i przygniotl dlonmi piersi do zeber. Rozpiela mu spodnie i sciagnela je z bioder. Osunela sie na kolana i jezykiem doprowadzila go do stanu gotowosci, lagodnie naciskajac wargami spodnia strone pracia. Pociagnela go ku sobie i przewrocila na plecy. Poczul na barkach wciaz nagrzany piasek. Sam wspiela sie na niego. Chlodne, slone krople spadaly ze lsniacych wlosow na jego piers. Gladka, sliska i gietka, wprowadzila go w siebie. Pochylila sie nad nim, kolyszac tulowiem tak, ze sutki niemal dotykaly jego ust. Calowal je po kolei i sciskal piersi od dolu, az rozszerzyly sie na nich zyly. Przycisnal do nich wargi, na przemian dotykajac jezykiem i gleboko wciagajac je w usta. Moj Boze, nadal marze o karmieniu piersia, pomyslal. Wtulil twarz, przyciskajac dlonmi piersi do policzkow. W glowie czul coraz wiekszy zamet, i pozwolil sie ujezdzac. Wyprezyla sie w koncu w serii niewielkich spazmow, za kazdym razem z ulga wolajac po cichu "och". Zaspokojeni, polozyli sie obok siebie na plecach. -Kiedy bylam mala dziewczynka i snily mi sie koszmary, matka robila mi ciepla czekolade - powiedziala. Zaczal sie smiac - z poczatku chichotal cicho, lecz juz po chwili zanosil sie smiechem. Okazalo sie to zarazliwe: Sam natychmiast tez zaczela sie smiac, az lzy pociekly jej po policzkach. Obrocili sie ku sobie i objeli w serdecznym uscisku. Kiedy rozbawienie minelo, dalej lezeli obok siebie. -Przytul mnie, Jon. Objal ja silniej i potarl broda czolo. Zaczela drzec. -Zimno ci? -Nie. Boje sie. -Snu? -Wracajmy juz. Brnac przez piach, dotarli do domku. -Myslisz, ze slusznie postepuje? - zapytala. -Pracujac przez lato w laboratorium? -Nie, co do tego wiem, ze robie dobrze. Decydujac sie na dziecko. -Dziwne, ale nigdy mnie o to nie pytalas. -Do tej pory nie mialam watpliwosci. -Niepotrzebnie - powiedzial uspokajajacym tonem. - Czym sie przejmujesz? -Niczym. Wszystkim. Czuje zamet, wszystko dzieje sie za szybko. Czasami mam wrazenie, ze cos tu sie psuje - stwierdzila, przytykajac palec do skroni. - W moim mozgu. Zapominam, o czym wlasnie myslalam. Potem mam gonitwe mysli, przychodza mi do glowy najrozmaitsze rzeczy. -Na przyklad? -Chociazby... zaczekaj chwile. - Przystanela i dotknela powiek czubkami palcow. - Na przyklad, czy wiesz, ze przecietne wysycenie tlenem przestrzeni miedzykosmkowej w lozysku wynosi szacunkowo od szescdziesieciu pieciu do siedemdziesieciu procent, mozna je jednak zwiekszyc dzieki cwiczeniom fizycznym, odpowiedniej pozycji ciala, modyfikacji diety lub przez znalezienie sie na duzej wysokosci nad poziomem morza? -Oczywiscie, uczylem sie o tym w jedenastej klasie. -Daj spokoj! -No dobrze, na pewno zapamietalas to z ktoregos ze swoich kursow. Ludzki mozg ma nieprawdopodobna zdolnosc gromadzenia faktow. -Maksymalny rozwoj neuronow i synaps w mozgu plodu nastepuje okolo osiemnastego tygodnia - powiedziala z drzacym podbrodkiem, unoszac glos. - Chinscy naukowcy wykazali na modelach zwierzecych, ze proces ten mozna przyspieszyc przez dodawanie do diety kwasow rybonukleinowych. Bryson przestal sie usmiechac. Dotarli na prog domku, Jonathan otworzyl drzwi. -Chinczycy robia tez doskonale lo mein - powiedzial, obejmujac ja ramieniem. - Posluchaj, Sam, nie mam pojecia, skad sie tego dowiedzialas. Nie wiem tez, dlaczego myslisz wlasnie o tym. Moze wcale nie chodzi o pamiec. Moze to zdarza sie wszystkim kobietom w ciazy. Dopoty, dopoki postepujesz wlasciwie, nie mnie to oceniac. -Nie chodzi tylko o te mysli. - Odsunela sie od niego. - Dzieja sie i inne rzeczy. Czasami sie zapominam. Wlasnie mialam wariacki sen. Do tego dochodzi to, czego dowiedzialam sie w zeszlym tygodniu od lekarza. -Co ci powiedzial? -Ze wielkosc mojej macicy odpowiada piatemu miesiacowi ciazy. -Co?! -Powiedzial, ze rozmiar mojej macicy wskazuje na piaty miesiac ciazy. -To mozliwe? -Absolutnie nie - odparla, krecac zdecydowanie glowa. - Jestem pewna, kiedy mialam ostami okres. Miesiaczkuje regularnie jak w zegarku. -W takim razie nie rozumiem. -Lekarz zrobil mi w swoim gabinecie ultrasonogram - wiesz, badanie, na ktorym mozna zobaczyc, jak wyglada plod. -Rozumiem - przytaknal. -Z poczatku myslal, ze mam blizniaki, lecz na monitorze byl tylko jeden plod. Dziecko ma glowke wielkosci pieciomiesiecznego plodu. -No dobrze, masz wiec duzego dzieciaka, i co z tego? -Nic nie rozumiesz! Reszta ciala plodu jest taka, jaka powinna byc w czwartym miesiacu. Ma tylko za duza glowke! Znaczenie jej slow dotarlo do niego tej pogodnej, letniej nocy z taka moca, jak gdyby wlasnie rozpetala sie potezna burza. Wreszcie zdolala zasnac, umosciwszy glowe w zaglebieniu jego ramienia. Bryson lezal i zastanawial sie nad ostatnimi wydarzeniami. Znal Sam od niecalych dwoch miesiecy, ale laczyl ich czuly, a zarazem zlozony zwiazek. Istotnie, wydarzenia toczyly sie zbyt szybko. Czul przemozna chec, by chronic Samanthe. Niepokoily go tez spostrzezenia lekarza, nie zamierzal jednak w jakikolwiek sposob wplywac na jej decyzje. Nie chodzilo o dobro czy zlo, lecz jedynie o to, co jest dla niej najlepsze. Tylko ona miala prawo do dokonania wyboru. Gdyby powiedziala mu jutro, ze nie chce tej ciazy, nie wtracalby sie. Po osmiu tygodniach badan zgromadzil dosc danych, by moc sporzadzic porzadny artykul naukowy zawierajacy pelnoprawne wnioski. Nie opowiedzial Sam o "zakloceniach" w funkcjonowaniu MEDIC-a, poniewaz wiedzial, ze wytraciloby to ja jeszcze bardziej z rownowagi. Niewytlumaczone anomalie pracy komputera nie wyrzadzaly jej przeciez najprawdopodobniej zadnej szkody. Samantha zaczela pomagac Brysonowi wkrotce po zakonczeniu zajec ze studentami. Budzet pozwalal mu na przyjecie asystentki na studiach doktoranckich, Sam okazala sie jednak znacznie bardziej przydatna. Byla zdolna administratorka i potrafila podejmowac decyzje. Prowadzila rutynowe sesje snu z innymi ochotnikami, co umozliwialo pani Rutledge uporac sie z nawalem papierkowej roboty. Pomoc Sam okazala sie rowniez nieoceniona, gdy nauczyla sie sporzadzac i odczytywac zapisy EEG. Podczas porannej pracy nie ogladala jedynie swoich wynikow, gdyz tego wymagaly reguly. Zdazyla sie nauczyc wiecej, niz wiedzial niejeden z lekarzy. Bryson zaczal sie o nia powaznie martwic. Zdumiewal go upor, z jakim obstawala przy cwiczeniach oraz diecie, skladajacej sie niemal wylacznie z bialka. Cytaty z malo znanych zrodel, na ktore sie powolywala, brzmialy w wymuszony, mechaniczny sposob, jak gdyby upierala sie przy swoich twierdzeniach bez wewnetrznego przekonania. Brysona przerazila rowniez informacja, ze jej dziecko rosnie nieproporcjonalnie szybko - bardziej, niz smialby przed nia przyznac. Zamknal oczy, pograzajac sie w zadumie. Po powrocie z plazy staral sie zachowac spokoj, poniewaz Sam niemal popadla w histerie. Musial udzielic pociechy, skoro tak bardzo jej potrzebowala. -W tym stadium glowka dziecka jest zawsze nieproporcjonalnie duza w porownaniu z reszta ciala - zapewnil ja. -Nie az tak! Wiem, ze dzieje sie cos zlego. Prosze, nie traktuj mnie protekcjonalnie. Tak sie zamartwiam, ze sama nie wiem, co mam poczac. Dlaczego lekarz nie powie mi prawdy? Byla bliska lez. Bryson znow zacisnal dlonie na jej ramionach, przyciagnal do siebie i pogladzil po wlosach. -Sam, kochanie, nie daj sie poniesc wyobrazni. Budujesz z ziarnka informacji nawiedzony zamek na piasku. -Przypuscmy, ze dziecko ma uszkodzony mozg i dlatego za duza glowe. Co wtedy? Moze ma wodoglowie? Jestem pewna, ze lekarz wie o czyms, co nie jest w porzadku i nie chce mi o tym powiedziec, bo boi sie mojego zalamania i placzu. I bardzo dobrze, bo mam ochote sie rozryczec! - powiedziala, zaczynajac na powrot szlochac. - Nic na to nie poradze, Jon. Tak sie boje! Tulil ja do siebie, az sie uspokoila. -Cholera, Sam, jak bedziesz sie tak zadreczac, zamienisz sie w klebek nerwow. Sluchaj, na neurologii tez mamy ultrasonograf. W kazdym z pomiarow kryje sie margines bledu. Moze nawalila kalibracja tamtego przekletego aparatu? -To co mam zrobic? -Po pierwsze, przestac sie zamartwiac. Twoja ciaza przebiega calkowicie prawidlowo. Mozesz powtorzyc to cholerne badanie albo zglosic sie do innego lekarza. Kazdy moze sie przeciez pomylic. Polozyla dlon na wypuklosci swojego brzucha. -Powiedz mi prawde: czy to wyglada na czwarty miesiac ciazy czy piaty? -Poloznictwo mialem przez dwa miesiace ponad dziesiec lat temu. Nie potrafilbym nawet stwierdzic, czy w ogole jestes w ciazy. -A co tam niby siedzi w srodku? Dynia? -Ogrodnikiem tez nie jestem. -Niezly mi lekarz. -Najlepszy, jakiego mialas - powiedzial, znow ja obejmujac. Starania, by odgadnac, co dzieje sie z Samantha, poczely wywierac pietno na Brysonie. Zatracal obiektywizm. Rosie miala racje: udowodnil to, o co mu chodzilo, gdy ustalil, ze plod moze snic. Praktycznie rzecz biorac, mogl juz wowczas przerwac badania z udzialem Samanthy. Zebral dosc danych, by napisac obszerna, wazka prace na poparcie swoich tez, ktora zapewnilaby mu dotacje na badania przez nastepnych dziesiec lat. Nie mogl jednak nie przejmowac sie tym, co dzialo sie z Samantha. Nie mial powodow podejrzewac, ze kontynuacja sesji snu wywiera na nia jakikolwiek niekorzystny wplyw i przyczynia sie do jej niezwyklego zachowania. Byc moze kolejne badania przynioslyby wreszcie odwrotny skutek, a przynajmniej sprawily, ze zaczalby formulowac wlasciwe pytania, co zlego sie z nia dzieje, chocby nawet nie uzyskal na nie odpowiedzi. Wysunal reke spod karku Samanthy. Czas spac; dosc sie martwil jak na jedna noc. Popatrzyl na nia ostami raz przed zamknieciem oczu. Nieprzezwyciezone pragnienie, by ja chronic, przekraczalo granice logiki i nauki. Czul wobec niej niemal rodzicielska opiekunczosc. Gdzie podzial sie bezstronny naukowiec? - zadal sobie w mysli pytanie. Samantha wymagala od niego wsparcia i pociechy, nie suchych spekulacji. Postanowil byc przy niej, gdy bedzie go potrzebowala, by wesprzec ja nie tylko ramieniem, ale i sercem. Powoli zaczal pograzac sie we snie. Do diabla z troskami, pomyslal. Zostalo mu dwa dni urlopu z Samantha i zamierzal zadbac, zeby okazaly sie najlepsze w ich zyciu. ROZDZIAL 12 Po pobycie nad morzem skora Brysona bez trudu przybrala brazowy odcien, co bylo dla niego rzecza naturalna, jak dobrze dopasowany do garnituru krawat. Kiedy wszedl do laboratorium, pani Rutledge usmiechnela sie cieplo na widok jego zdrowej cery, jak dumna z syna matka.Pogawedzili o niczym, popijajac kawe. Pani Rutledge wypytala go o spedzony nad morzem tydzien, Bryson dowiedzial sie, co dzialo sie w laboratorium podczas jego nieobecnosci. Odniosl przy tym wrazenie, ze sekretarka cos ukrywa, wiec bez zdziwienia wysluchal dalszych tlumaczen, gdy skonczyli kawe i zabrali sie do pracy. -Nie mogl pan wyjechac w dogodniejszej dla siebie i gorszej dla mnie chwili - pozalila sie. - Tego samego dnia, kiedy wzial pan urlop, rozpetalo sie tu istne pieklo. -Cos powaznego? -Dosc. Nie minelo nawet dziesiec minut, gdy zadzwonil kontroler z centrum komputerowego, ten caly Roberts. Byl mocno wkurzony. Powiedzial, ze tym razem posunal sie pan za daleko i zazadal rozmowy z panem. Chyba mi nie uwierzyl, kiedy powiedzialam, ze wzial pan urlop do konca tygodnia. Wydzwanial codziennie, az wreszcie zdolalam go przekonac, ze porozumie sie pan z nim natychmiast po powrocie. -Powiedzial, o co mu chodzilo? -Nic konkretnego. Rzucal metne aluzje, ze komputer znow nawalal. Odnioslam wrazenie, ze nie darzy sympatia nas, ani naszego laboratorium. -By ujac rzecz oglednie. Co za powitanie - odparl Bryson, podnoszac sluchawke. - Zobaczymy, czego chcial. Robertsa nie zastal w centrum, wiec porozmawial z Pattnerem. -Chce pan, zeby wyrzucono mnie z pracy, doktorze? -Niech pan po prostu powie, co tu sie dzialo, Pattner. Co sie stalo w zeszly poniedzialek? -Tydzien temu trafilismy na pierwszy slad przyczyny zaklocen, o ktorych panu opowiadalem. -No i? -Wiekszosc z nich wystepowala w tym samym czasie, co popoludniowe sesje snu w panskim laboratorium - o czwartej. W przedostatni piatek - chyba zanim jeszcze wyjechal pan na urlop - wygladalo to tak, jak gdyby wszystkie podjednostki komputera zaczely przerzucac zawartosc obwodow poza nasze centrum. -Juz raz pan wspominal o obwodach. Do czego pan zmierza? -Prawde mowiac, nie jestem pewny. Wyglada na to, ze MEDIC przekazuje luzne pakiety informacji do zewnetrznego odbiorcy. Sprawia to wrazenie celowej transmisji danych. Ustalilismy, ze wlasnie te transmisje powoduja zaklocenia. Przekaz danych ma najprawdopodobniej charakter losowy, ale wyglada na to, ze niektore podjednostki wysylaja cala zawartosc swoich bankow pamieci. Dziwne, pomyslal Bryson. Komputery - bez wzgledu na to, jak bardzo zlozone - nie popelniaja tego rodzaju bledow w funkcjonowaniu. -Nadal nie rozumiem, co to ma wspolnego z nami. -Coz, spedzilismy caly weekend na ustalaniu, dokad trafiaja transmisje. Zdolalismy sie tego dowiedziec w ubiegly poniedzialek. Okazuje sie, ze MEDIC przekazuje zawartosc swoich obwodow i bankow pamieci prosto do panskiego laboratorium. -Nie mowi pan chyba powaznie - rozesmial sie Bryson, czujac jednak niepokoj. -Alez tak. Roberts o malo nie toczyl piany. Chcial zlozyc na pana skarge do przetwarzania danych. Zrezygnowal tylko dlatego, ze zaklocenia nie powtorzyly sie przez caly ubiegly tydzien, podczas pana nieobecnosci. Szkoda, ze nie potrafie wytlumaczyc tego dokladniej, ale wyglada na to, ze panskie laboratorium podkrada nam moc wejsciowa. Potrafi pan to jakos wyjasnic, doktorze? -Jaka znowu moc? -Zasilanie. -Niemozliwe. Nie mam takiego sprzetu, ktory moglby pobierac znaczaca ilosc mocy. -Niech pan to w takim razie wytlumaczy moim wskaznikom. Dowodza one jednoznacznie, ze MEDIC dzieli sie zasilaniem z laboratorium. Duren, pomyslal Bryson. Nie mial ochoty tlumaczyc Pattnerowi tego, na czym powinien sam sie znac. -Niech pan poslucha, zajmowalem sie komputerami, zanim zostalem lekarzem. Proces wygladal bardzo prosto. Ci, ktorzy pragneli uzyskac odpowiedzi na swoje pytania, podawali wstepne dane programistom. Informatycy opracowywali na ich podstawie odpowiednie programy. Wprowadzano je do komputerow, te analizowaly dane i udzielaly odpowiedzi. Wszystko dzialo sie w logiczny, uporzadkowany sposob, jak ruch na odrebnych jednokierunkowych ulicach. Nie bylo rownoczesnego przeplywu informacji w obydwie strony. Nie zdarzalo sie, zeby moc przesylano z jednego miejsca w drugie. Chce mi pan wmowic, ze przez ubiegle trzynascie lat rzeczy ulegly tak drastycznym zmianom? -Oczywiscie, doktorze. Moze nie wszedzie w tym kraju, ale MEDIC to wyjatkowa maszyna. Zaprojektowano go wlasnie tak, zeby umozliwial dwustronna wymiane. -Jak? -Przez sposob konstrukcji. Komputery, z ktorymi mial pan do czynienia, mialy pojedyncze wejscia i wyjscia. MEDIC rozni sie od nich chociazby tym, ze jego siec rozciaga sie na cala okolice. Ma tysiace terminali, zarowno w szpitalu, jak i na uniwersytecie. Z kazdego z nich - na przyklad z tego, ktory ma pan u siebie - mozna przekazywac MEDIC-owi dane. -Ale nie mozna przez nie podbierac MEDIC-owi mocy, na milosc boska! -Przykro mi, doktorze, lecz myli sie pan. MEDIC zostal skonstruowany w ten sposob, by docelowo kazdy terminal mogl stac sie odrebna podstacja systemu. Nastapi to dopiero za kilka lat, ale odpowiednie obwody sa juz na miejscu. Kiedy do tego dojdzie, MEDIC bedzie mogl nie tylko odbierac, ale i wysylac. -Chce pan powiedziec, ze uzyska zdolnosc transmisji? -Jak powiedzialem, odpowiednie obwody sa juz zainstalowane. Modul wejsciowy, przez ktory laczy sie pan z komputerem, moze rownie dobrze pelnic role modulu wyjsciowego. Skoro wiec mierniki twierdza, ze panski sektor pobiera od nas zasilanie, tak wlasnie sie dzieje. -Mimo wszystko, to bez sensu. Nie mam zadnego sprzetu, ktory moglby zuzywac az tyle elektrycznosci. -Moze nie chodzi konkretnie o elektrycznosc. -Przeciez sam pan tak powiedzial. -Wiem, ale mierniki pozwalaja ustalic tylko to, ze MEDIC zuzywa prad, by przesylac cos do panskiego laboratorium. Zakladam, ze chodzi o impulsy elektryczne, choc rownie dobrze moze byc to co innego. -Na przyklad? -Niestety, nie mam pojecia. Przypomina pan sobie nasza rozmowe tamtego dnia, kiedy komputer przestal dzialac? Juz wtedy przyszlo nam do glowy, ze cos moze dziac sie z bankami pamieci. -Niech pan mowi dalej. -Moze wlasnie o to chodzi. -Ma pan bujna wyobraznie, Pattner. -Mozliwe. Kiedy wreszcie ustalilismy, co sie dzieje, mierniki dowiodly, ze podjednostka dziewiata uruchomila swoje banki pamieci i zaczela przekazywac ich zawartosc prosto do waszego laboratorium. -Podjednostka dziewiata? Co to takiego? -AdoD. -Moze pan powtorzyc? -W podjednostce dziewiatej zawarte sa hasla od A do D. Wie pan przeciez, ze MEDIC pelni takze funkcje biblioteki, w ktorej zebrano alfabetycznie wszystkie dostepne informacje z zakresu medycyny. Tak wiec bez wzgledu na to, czy panu na tym zalezalo czy nie, wszystkie hasla na litery A, B, C i D zostaly przekazane przez komputerowe lacze do panskiego osrodka. Nareszcie zaczal klarowac sie obraz sytuacji; ciemne dotychczas pola stawaly sie coraz wyrazniejsze. -Niech pan poslucha - powiedzial Bryson. - Czy moglby pan ustalic, o co chodzi w tych transmisjach, kiedy przystapie do kolejnej sesji snu? -To znaczy? -Potrafi pan ustalic, co konkretnie jest przekazywane? -Nie. Moglibysmy sie tego dowiedziec tylko wtedy, gdyby informacje byly rownoczesnie drukowane, ale to, niestety, niemozliwe. -Nie moglibyscie podlaczyc sie do przewodow laczacych MEDIC-a z moim laboratorium? -Tylko wtedy, gdybysmy chcieli zginac w wyniku porazenia pradem. Moge panu jedynie zaproponowac, zeby sprobowal pan tego, o czym wspominalem przy okazji wydrukowanych u nas pojedynczych slow: Freud powinien je przeanalizowac. -Pan nie moze tego zrobic, bo Roberts sie nie zgadza? -Trafil pan w dziesiatke, doktorze. Pani Rutledge przygladala sie Brysonowi, gdy podziekowal Pattnerowi za rozmowe i odlozyl sluchawke. -Stalo sie cos zlego? - zapytala. -Tak mowilem? Zlozyl rece na piersiach i sprobowal ujac w slowa krazace mu po glowie mysli. Niepokojace informacje od programisty zdawaly sie wspolgrac z tym, co dzialo sie z Samantha. Bryson mial nadzieje, ze pomoze mu to wyrazic swoje podejrzenia. -Rosie, usiadz na chwile. Wybacz, ze bede sie krecil po gabinecie. Pattner nie zdaje sobie z tego sprawy, ale wlasnie wyjasnil mi cos, co ma zwiazek z Samantha. Zanim wzialem urlop, wiedzielismy tylko, ze plod prawdopodobnie sni. Wysylal rowniez jakiegos rodzaju bodzce do MEDIC-a, co powodowalo zaklocenia w funkcjonowaniu komputera. Wydaje mi sie, ze Samantha dlatego przybiera plodowa pozycje wtedy, kiedy elektroencefalograf przestaje kreslic zapis, bo wowczas komputer jej przekazuje dane. Pani Rutledge wysluchala uwaznie relacji Brysona z tego, co dowiedzial sie od Pattnera o zdolnosci MEDIC-a do dwukierunkowej wymiany informacji, przekazywaniu mocy i dziwacznym oproznianiu zawartosci bankow pamieci. -Wyglada wiec na to, ze te tak zwane zaklocenia nastepuja podczas jakiegos rodzaju transmisji danych - podsumowal. - Nie umiem wyjasnic, jaki to ma zwiazek z bankami pamieci, o ile on w ogole istnieje. Oczywiscie, moge spekulowac do woli. -Niech pan powie, co podejrzewa. -No dobrze. Moze odczytanie tasm bankow pamieci w jakis sposob podnosi stan energetyczny komputera i wzmacnia sile sygnalow mozgu plodu, dzieki czemu latwiej jest je zinterpretowac. -Nie tlumaczy to transmisji. -Zgadza sie - westchnal Bryson. - Po prostu zastanawiam sie na glos. Druga koncepcja: transmisja zawartosci bankow pamieci do mojego terminalu powoduje wzrost nasilenia sygnalow mozgu plodu. -A trzecia koncepcja? - spytala pani Rutledge z napieciem w glosie. -Trzecia? -Komputer przekazuje Samancie zawartosc bankow pamieci, co powoduje fizyczne zmiany w jej organizmie. -Od kiedy sie znamy, Rosie? - odparl Bryson, krecac glowa. - Dwa lata? -Mina dokladnie pierwszego lipca. -Cholera. Az sie boje, ze po tak krotkim czasie nauczylas sie czytac w moich myslach. -Po prostu instynkt. -Tak czy inaczej, masz racje. Podejrzewam, ze dzieje sie wlasnie to, co powiedzialas. Wowczas nasza hipoteza opiera sie na dwoch zalozeniach. Po pierwsze, komputer musi miec zdolnosc przeksztalcenia zwyklych elektrod i kabli elektroencefalogramu w miniaturowe przekazniki. Po drugie, istnieje okreslony powod, dla ktorego MEDIC transmituje te dane. Domyslasz sie, dlaczego? -Przypisywanie motywow dzialania maszynie, to chyba zbyt daleko posuniete rozumowanie? -Tak by bylo w odniesieniu do zwyklego komputera, ale nie zapominaj, ze programisci twierdza, ze MEDIC umie niemal myslec. -No dobrze. Moze zakochal sie i mamy do czynienia z trzymaniem sie za rece w jego wydaniu. -Chryste, Rosie, nie wyglupiaj sie, mowilem powaznie. -Ja tez. Samantha jest atrakcyjna dziewczyna. -Skad MEDIC mialby o tym wiedziec? -Skoro jest pan gotow przyjac moje spekulacje, moze komputer umie uzyskiwac z zapisow fal mozgowych badanych osob dane, jakich bysmy nie podejrzewali - na przyklad informacje o ich wygladzie. Albo to, ze Samantha jest w ciazy. -O tym nie pomyslalem - rzekl z namyslem Bryson. - Nie kupuje jednak pomyslu, ze MEDIC sie zakochal. Jezeli masz racje, znaczy to, ze komputer rzeczywiscie nauczyl sie myslec. A moze nawet mowic, dodal w duchu. -W jaki sposob moglibysmy przekonac Robertsa, zeby pozwolil uzyc programu Freud? -Mysle, ze predzej w ogole odmowilby mi dostepu do komputera. Uwaza, ze tylko utrudniamy mu zycie. Pani Rutledge umyla filizanki, zastanawiajac sie nad jego odpowiedzia. -Moze sam pan napisze program analityczny? - zaproponowala. -Mam dostep do MEDIC-a tylko przez terminal w naszym laboratorium. -Wie pan jednak, jak ukladac takie programy. Jezeli tak jak powiedzial Pattner, kazdy terminal moze pelnic funkcje podstacji, a moduly wejsciowe moga pracowac takze jako wyjsciowe, nie musi sie pan tym martwic. Ma pan przeciez przyjaciol w branzy komputerowej. Co panu przeszkadza napisac program do analizowania danych, skombinowac wlasny komputer i podlaczyc go poprzez nasz terminal? Pani Rutledge miala racje. Nic nie przeszkadzalo Brysonowi tego zrobic. Mogl bez trudu zaopatrzyc sie w ktorys z bardziej zaawansowanych przenosnych modeli komputerow, podlaczyc sie do MEDIC-a i przeanalizowac tresc dwukierunkowych transmisji. Musialby to zrobic z pominieciem centrum komputerowego, ktore niewatpliwie zareagowaloby nieprzychylnie na tego rodzaju wtargniecie w jego domene. Z technicznego punktu widzenia samo zamierzenie bylo jednak proste jak drut. ROZDZIAL 13 Minikomputer stanowil cudo elektronicznego czarnoksiestwa i mechanicznej miniaturyzacji, a rownoczesnie zachwycal swoja prostota. Powstal w wyniku postepu w wytwarzaniu mikroobwodow z kwarcu i zlota, mierzyl w calosci dwadziescia piec centymetrow wysokosci i trzydziesci szerokosci oraz byl zaopatrzony w oddzielna konsole do programowania i drukowania. Minikomputer dotarl do Brysona w czwartkowe popoludnie, niedlugo po tym, gdy skontaktowal sie ze swoim starym przyjacielem w IBM. Pani Rutledge wypakowala urzadzenie i wlozyla je do schowka na narzedzia obok sali z aparatem EEG.Minikomputer przybyl w idealnej chwili. Samanthe poproszono o prowadzenie w zastepstwie zajec na letnim kursie biologii. Ucieszyla sie, ze pozwoli jej to zarobic jeszcze wiecej pieniedzy. Nastepnego ranka Bryson zabral sie do podlaczania minikomputera do linii laczacej MEDIC-a i podstacje. Po nacieciu glownego kabla odslonil kryjace sie w jego wnetrzu roznobarwne przewody. Trudno bylo sie w nich polapac, lecz po kilku godzinach neurolog zdolal uzyskac zadowalajace polaczenie. Wycial otwor w obudowie aparatu do EEG i zainstalowal w nim zlacze minikomputera. Wystarczalo wetknac wtyczke, zeby monitorowal przeplywajace laczem impulsy. Samantha nie miala powodow szukac czegokolwiek w schowku. Przechowywano w nim zapasy papieru i artykuly biurowe, ktorymi zajmowala sie pani Rutledge. Mimo to Bryson ukryl komputer na metalowym wozku pod kilkoma kartonami papieru do EEG, by obecnosc urzadzenia nie rzucala sie w oczy. Poznym popoludniem, gdy Samantha ukonczyla kolejna sesje snu, Bryson pogasil swiatla i zamknal laboratorium na weekend. Zamierzal do poniedzialku opracowac prosty program komputerowy i obmyslic ostatnie udoskonalenia dotyczace jego funkcjonowania. W poniedzialek rano Samantha kontynuowala program badan snu. Po dziewieciu miesiacach testow, badania nad somnaparem - drugi program, w ktorym uczestniczyla - zblizaly sie ku koncowi. Uzyskano dwiescie osmiogodzinnych zapisow EEG, przeanalizowanych w calosci przez MEDIC-a. W stu przypadkach ochotnikom podawano placebo, pozostalej polowie - somnapar. Poniewaz badania prowadzono metoda podwojnie slepej proby, przed ich ukonczeniem nie bylo wiadomo, czy dana osoba dostaje lek czy placebo. Dopiero wowczas lamano kod badania i opracowywano rezultaty. Samantha zamierzala poswiecic nastepnych kilka tygodni na podsumowanie wynikow. Bryson spedzil popoludnie w szpitalnej bibliotece. Do trzeciej opracowal podstawy komputerowego programu, z ktorego zamierzal korzystac podczas kolejnej sesji snu Samanthy. Program byl prosty: zawieral instrukcje dla komputera, by sledzic zarowno wychodzace z laboratorium impulsy elektroencefalograficzne, jak i wszystkie sygnaly, ktore mogly pochodzic z innych zrodel. Bryson zawarl w nim rowniez filtr, eliminujacy zapis fal mozgowych Samanthy tak, by rejestrowala sie wylacznie czynnosc mozgu plodu. Wprowadzone do pamieci w cyfrowej postaci znane wzorce zapisu EEG mialy sluzyc jako zrodlo porownania z sygnalami plodu. Brysona interesowal nie tyle sam fakt, ze mozg plodu wykazuje czynnosc elektryczna - co zostalo juz udowodnione - lecz to, czym zapis ten roznil sie od zapisu standardowego. Chcial tez ustalic, czy za pozornie przypadkowymi oscylacjami kryja sie jakies prawidlowosci albo zaleznosci. Instrukcje dla minikomputera, dotyczace transmisji z MEDIC-a, mialy czysto analityczny charakter. Urzadzenie powinno przede wszystkim okreslic jakosc sygnalow plynacych z MEDIC-a: czy transmisje zawieraja wylacznie impulsy elektryczne, a jezeli tak, czy wystepuja w nich jakiekolwiek prawidlowosci. Bryson wrocil do laboratorium krotko przed czwarta. Samantha wlasnie przygotowywala sie do kolejnej sesji snu. Powitala lekarza krotko, zdawkowo. Ostatnio ogarnela ja obsesja, by lapac pare chwil drzemki przy kazdej nadarzajacej sie okazji. Nawet podczas urlopu nad morzem codziennie zazywala sjesty. Tydzien wolnego okazal sie idylla, jednak popoludniami Samantha bywala rozdrazniona, choc nie potrafila powiedziec, dlaczego. Obecnie jej niepokoj ustapil. Z zadowoleniem powrocila do sesji snu i codziennej popoludniowej symbiozy z aparatem do EEG. Jak zwykle Samantha zasnela w ciagu paru minut. Bryson wytoczyl minikomputer ze schowka i podlaczyl go do konsoli. -No to jedziemy, Rosie. Rysiki elektroencefalografu nagle znieruchomialy. Samantha byla nadal pograzona w niezmaconym snie w sali badan. Pani Rutledge i Bryson popatrzyli na siebie, a nastepnie na urzadzenia. Po paru minutach aparat do EEG zadzialal ponownie. Na zapisie pojawila sie najpierw niewielka iglica, podobna do tych, ktore jako pierwsze zwrocily uwage Brysona. Powolny poczatek zapisu po przerwie sprawial wrazenie ostroznosci, jak gdyby chodzilo o boksera oceniajacego przeciwnika przed walka. Stopniowo krzywe na arkuszach staly sie wyrazniejsze i ciemniejsze. Wkrotce Bryson i jego sekretarka ujrzeli goraczkowe oscylacje, pochodzace od plodu, do ktorych zdazyli sie juz przyzwyczaic. -Jak myslisz, dlaczego doszlo do tej przerwy? - zapytal Bryson. -Moze wie, ze podlaczylismy sie do linii? Orientuje sie, ze jest na podsluchu? -Daj spokoj, to przeciez maszyna. Nie wierze, zeby potrafila byc az tak zmyslna. Poczekamy, co z tego wyjdzie. Minikomputer zachowywal dziwaczna biernosc. Transmisje do i od MEDIC-a przebiegaly w zwyklym tempie, jednak poza miganiem diod, dowodzacych gotowosci minikomputera do dzialania, zaden dzwiek ani swiatlo nie pozwalalo zorientowac sie, co sie dzialo. Rozlegalo sie jedynie sporadyczne szczekanie i szmer przesuwajacych sie mechanicznych czesci. Dwugodzinna sesja snu Samanthy zblizala sie do konca. Bryson zaczal tracic pewnosc, ze minikomputer w ogole funkcjonuje. Nacisnal klawisz z opisem "analiza danych". Z drukarki wysunal sie arkusz z paroma wierszami tekstu. Bryson oddarl go i przeczytal odpowiedz pani Rutledge: -"Przekaz prawdopodobnie kodowany. Dane niewystarczajace." Cholera! -Jakis znowu kodowany przekaz? -Nie mam pojecia - odparl, patrzac przez zwierciadlane szklo na Samanthe. - Wstaje. Wrocimy do tego jutro. Nastepnego popoludnia podjeli ponowna probe rozszyfrowania tajemnicy transmisji. Tym razem po podlaczeniu komputera do konsoli zapis nie ustal. Uklady scalone zdawaly sie przejawiac nieco wieksza aktywnosc, jednak zaprezentowany po dwoch godzinach analizy wydruk brzmial identycznie jak poprzedniego dnia. -Moze komputer potrzebuje czegos wiecej, zeby opracowac odpowiedz? - spytala pani Rutledge. -Na przyklad czego? -Rozbudowania programu. Byc moze ten, ktory pan sporzadzil, nie zawiera dosc parametrow do porownania transmisji. -Nie mam pojecia, co jeszcze moglbym dorzucic. Zaprogramowalem juz wykrywanie wszystkich sygnalow o fizycznej naturze: promieniowania, elektrycznosci, fal radiowych, drgan akustycznych i wibracji. Spodziewalem sie, ze dowiem sie przynajmniej, jaka nature maja te transmisje. -Powiedzial pan, ze to zaawansowany, eksperymentalny model. Byc moze posunal sie jeszcze dalej i po ustaleniu, w jaki sposob sa przekazywane sygnaly, stara sie juz je rozszyfrowac? -Myslisz, ze chce odpowiedziec na pytanie, ktorego jeszcze nie zadalem? -Tak. Moze mamy do czynienia z jakims kodem? Bryson poszedl tego popoludnia jeszcze raz do biblioteki. Dowiedzial sie, ze istnieja tysiace kodow opartych na najrozmaitszych podstawach. Jeden z nich wydawal sie jednak byc uniwersalny. Wykorzystywany przez NASA do wysylanych w glab wszechswiata przekazow kod opieral sie na prostych ciagach liczbowych i zawieral informacje o polozeniu Ziemi oraz poslanie dobrej woli dla wszystkich istot, ktore mogly je odebrac. Uzupelnil wiec swoj komputerowy program o matematyczne podstawy kodu NASA, co przynioslo natychmiastowe rezultaty. Nastepnego dnia od razu po podlaczeniu komputera do konsoli pojawil sie wydruk. Bryson rozpromienil sie i zatarl z podnieceniem rece. -Strzal w dziesiatke - powiedzial i zaczal przygladac sie wysuwajacej sie z drukarki wstedze papieru. Pani Rutledge patrzyla mu przez ramie. Wydruk przypominal tasme dalekopisu. Komputer produkowal nie konczacy sie ciag cyfr. Numeryczna frazeologia stanowila odbicie zapisu EEG plodu: sygnaly pojawialy sie z wieksza szybkoscia, gdy rosla aktywnosc mozgu plodu i stawaly sie rzadsze, gdy embrionalne impulsy zamieraly. Dla Brysona rownie istotny byl fakt, ze komputer drukowal szereg cyfr nawet w chwili, kiedy rysiki EEG znieruchomialy. Byla to niewatpliwie zwrotna transmisja MEDIC-a. -Jestes genialna, Rosie - powiedzial neurolog. - Alfabetyczny potop Samanthy to w istocie kod liczbowy. -Skoro jestem taka cwana, to dlaczego nie potrafie dostrzec zadnego sensu w tym belkocie? - Pani Rutledge patrzyla zdezorientowanym wzrokiem na Brysona. -Poniewaz to kod. Kazda cyfra czemus odpowiada, na przyklad literze, slowu lub calemu zdaniu. Po twojej sugestii polecilem komputerowi ustalic, czy transmisje zawieraja kod. Komputer wykonal polecenie, a te cyfry stanowia zapis kodu. Pozostaje mi tylko kazac go komputerowi rozszyfrowac, przeksztalcic cyfry w litery i slowa. Jeszcze dzis wieczorem dolacze do programu odpowiednie polecenia. Ostatnie modyfikacje powinny byc proste. Najtrudniejsza czesc polegala na udowodnieniu, ze rzeczywiscie nastepuje wymiana informacji. Po potwierdzeniu tego, reszta prawdopodobnie okaze sie dziecinnie latwa i wprowadzenie pozostalych polecen zajmie mniej niz godzine. -Wiesz, Rosie, czasami mam wrazenie, ze jestes telepatka - usmiechnal sie zadowolony, ze tak dobrze rozumie sie z sekretarka. - Zaloze sie, ze czytasz w moich myslach. Pani Rutledge nie odpowiedziala. Zastanawiala sie w duchu, czy lekarz jest rownie zatroskany jak ona. Zapatrzyla sie przez zwierciadlane szklo na spiaca, zwinieta w klebek Samanthe, silniej niz kiedykolwiek przyciskajaca przytwierdzona do brzucha elektrode. Brysonowi nie chcialo sie spac. Pewnie powinien liczyc owce, ale przetrawial w duchu zebrane w ciagu dnia informacje. Wstal i przeszedl nagi przez pograzone w ciemnosci mieszkanie. Potrzebowal czegos, co odwrociloby jego uwage. Zasunal zaluzje i wlaczyl lampe na biurku. Zaczal wertowac sterte pism naukowych, wreszcie odepchnal je na bok. Nie byl w stanie zmusic sie do skupienia. Wyszukal dreszczowiec w kieszonkowym wydaniu i polozyl sie na sofie. Od lat pasjonowal sie fantastyka naukowa, ale po paru stronach wedrowki z nadswietlna szybkoscia przez odlegle mglawice zdal sobie sprawe, ze i nad tym nie potrafi sie skupic. Z westchnieniem upuscil ksiazke na dywan i zabebnil palcami o piers. Potrzebowal czegos lekkiego, nie zmuszajacego do wysilku, co pozwoliloby jego umyslowi oderwac sie od ostatnich wydarzen. Odkorkowal butelke kalifornijskiego zinfandela i usiadl przed telewizorem, pelniacym rownoczesnie funkcje monitora domowego komputera. Urzadzenie bylo drogie, ale kupil je wylacznie w celu wykorzystywania jednego interesujacego go programu na kasecie: gry w trik-traka. Popijajac wino o delikatnym smaku, rozgrywal partie za pomoca dzojstika. W niecala godzine wygral cztery partie z pieciu i wypil niemal cala butelke. Ziewnal, po czym wylaczyl monitor; zinfandel i gra wideo okazaly sie idealnym lekarstwem. Zgasil lampe i wrocil do lozka. Czujac wreszcie znuzenie, mimo woli jeszcze raz podsumowal w myslach wydarzenia dwoch miesiecy, ktore minely, odkad Samantha po raz pierwszy pojawila sie w laboratorium badan snu. Od poczatku mial wrazenie, ze dzieje sie cos osobliwego, niewytlumaczalnego. Nie potrafil okreslic tego dokladnie. Chodzilo o drobne niuanse, irytujace sygnaly, ze dokonuje sie cos niepojetego, ktore kazaly mu kopac glebiej. Najwieksze odkrycie Brysona polegalo najpierw na wysunieciu hipotezy, a pozniej na udowodnieniu, ze plod sni. Bez tego nie zdolalby powiazac ze soba pozostalych wydarzen. Zaklocenia w pracy komputera, niezwykle zachowanie Samanthy i jej nowe, osobliwe nawyki oraz wciaz nie wyjasnione transmisje MEDIC-a laczyly sie ze soba i powinny wkrotce stac sie dowodami na poparcie niezwyklej tezy, ze malenkie, nie narodzone dziecko jest w stanie snic. Po powrocie znad morza Bryson mial malo wolnego czasu, ktory moglby poswiecic Samancie. Chciala przebywac w jego towarzystwie, ale musial wymawiac sie obowiazkami w klinice. W istocie on rowniez za nia tesknil. Opowiedzenie jej o transmisjach wydawalo sie zrazu bezcelowe, skoro sam nie znal ich tresci ani przyczyny. Mimo troski zaczal odczuwac ostrozny optymizm. Mozliwosc dokonania naukowego odkrycia stawala sie coraz realniejsza. Jednak do chwili, gdy minikomputer rozwikla ostatnie nici tajemnicy, Bryson musial kontynuowac inne prace. Do tego czasu nie mial szans przebywac dluzej w towarzystwie Samanthy. Pocieszony rozmyslaniem o niej, w koncu zapadl w sen. Nastepnego dnia Bryson i pani Rutledge nerwowo sterczeli nad aparatura, podczas gdy Samantha przystapila do kolejnej sesji snu. Neurolog zadawal sobie pytanie, czy nie wiaze z minikomputerem zbyt wielkich nadziei. Bylo to przeciez jedynie urzadzenie elektroniczne, chocby nie wiedziec jak wyrafinowane. Przygladal sie z sekretarka, jak na zapisie rejestruje sie EEG Samanthy, na ktore nagle nakladaja sie impulsy pochodzace od plodu. Natychmiast uruchomila sie drukarka minikomputera, a wstega papieru zaczela ukladac sie faldami na podlodze. Bryson ujal jej koniec i w miare czytania przesuwal ja miedzy palcami. Oczy rozszerzyly sie mu ze zdumienia. Cyfry znikly, ich miejsce zajely drukowane bez zadnych odstepow litery, zamieniajace tekst w nie konczace sie zdanie: literawpoczatekobliczsteienieglukozywtetnicymacicznejwzaleznosciodobciqzeniaorganizmumaikiweglowodanamiwyjasnijprzemianebarwnikowzolciowychuplduwwarunkachstresuumatkiczyultrasonografiamozewywieracwplywmutagenny... Litery byly drukowane w precyzyjnym porzadku, szybciej, kiedy impulsy EEG stawaly sie najsilniejsze i wolniej, gdy ich amplituda spadala. Druk nie ustawal jednak ani na chwile. Bryson zdolal przeczytac pare tysiecy slow nie konczacego sie zdania, zanim oniemialy ze zdumienia podniosl wzrok. Osunal sie na krzeslo, potrzasajac powoli glowa z pelnym niedowierzania i wyczekiwania wyrazem twarzy, jak gdyby mial otworzyc koperte z czekiem na wielka sume wypisanym na jego nazwisko. -To wcale nie sen - powiedzial spiewnym, przeciaglym tonem. - Cholera, plod komunikuje sie z komputerem! Slowa Brysona prawie zahipnotyzowaly pania Rutledge. Stala nieruchomo, bojac sie nawet glebiej odetchnac. Czula, ze sie czerwieni, na czolo wystapily krople potu. Powoli odwazyla sie zaczerpnac tchu i popatrzec na Brysona, rowniez zlanego potem. Utkwili w sobie oszolomione spojrzenia, obydwoje przejeci zdumieniem i fascynacja. -MEDIC rozmawia z dzieckiem? - zapytala. -Sama zobacz - powiedzial, wskazujac drzaca dlonia zwaly papieru na podlodze. - Plod zadaje mu pytania jak nauczycielowi: "oblicz", "wyjasnij"... -Moj Boze, to niemozliwe. -To nie tylko mozliwe, ale dzieje sie tu, na naszych oczach! - powiedzial przeciagle, sciszonym tonem. Wydawalo sie, ze niedowierzanie odbiera mu sily, zachowywal sie tak, jak gdyby istotnie otworzyl koperte, w ktorej byl milion dolarow. Obydwoje w bezruchu przygladali sie rosnacej na podlodze stercie papieru. Trwalo to jeszcze pare minut, po czym wstega przestala wysuwac sie z drukarki. Rownoczesnie znieruchomialy rysiki aparatu do EEG. Bryson i pani Rutledge czekali, co dalej. -Czas na odpowiedz MEDIC-a? - szepnela sekretarka. Bryson przytaknal. Drukarka nagle ruszyla ponownie. W tej samej chwili Samantha w sali snu zwinela sie w klebek. Papier wysuwal sie z terminala w szalonym, trzykrotnie szybszym niz poprzednio tempie. Bryson przygladal sie przez chwile zsuwajacej sie na podloge wstedze, po czym ujal ja w dlon, rozpostarl palcami, i zaczal czytac wyrywkowo moze co setne slowo: "wacik... wagotomia... wakuola... walina... wapnica... wassermann" -Niewiarygodne - powiedzial. Po kazdym podanym w alfabetycznym porzadku slowie, zaczynajacym sie na litere "w", nastepowalo wyjasnienie jego znaczenia. Bryson szybko przesunal wydruk miedzy palcami, az dotarl do konca hasel na "w". Nie konczace sie zdanie ciagnelo sie dalej: stezenieglukozywtetnicymacicznejjestwprostproporcjonalnedoiloscispozywanychwlowodanowstezeniewahasiewzaleznosciodobwodowejsekrecjiinsulinyrozwojplodunastepujeoptymalnieprzyspozyciuilosciwynoszacej... Wtedy upuscil wydruk na podloge i trzepnal sie w czolo. Nagle ogarnelo go ozywienie, jak w budzacym sie do zycia silniku. -Balwan ze mnie! Caly czas myslalem, ze MEDIC komunikuje sie z Samantha. Jak moglem na to nie wpasc? Przeciez to bylo oczywiste! "Unosze sie", "rozpoczac dialog" - jasniejszej wskazowki juz byc nie moglo. Wlasnie od tego zaczal sie kontakt MEDIC-a z plodem. Rozumiesz, Rosie? -Nie jestem pewna - odpowiedziala z wahaniem. -Dziecko rozmawia z komputerem! Prowadza systematyczny dialog w pelnym sensie tego slowa! Cholera! MEDIC przekazuje przez cialo Samanthy informacje plodowi. Niesamowite! -Nie przypomina mi to zwyklej rozmowy. -Nie, to o wiele wiecej. Przypominasz sobie, ze MEDIC podobno przekazywal zawartosc bankow pamieci? -Oczywiscie. Mowil pan, ze nie ma pojecia, o co moze chodzic. -Wlasnie o to, co dzieje sie w tej chwili! Komputer z jakiegos powodu przekazuje plodowi cala zapisana w nim wiedze. Dziecko zazyczylo sobie dzisiaj zawartosci banku z haslami na litere "w" - powiedzial Bryson, wskazujac wydruk, po czym przesunal palec do kolejnego fragmentu. - Prosze, MEDIC podal wszystkie po kolei: "wacik", "wagotomia", i tak dalej. Co wiecej, jezeli dziecko czegos nie rozumie, zadaje komputerowi pytania: "wyjasnij", "oblicz", i tym podobne. Niewiarygodne! - Wstal i w podnieceniu zaczal krazyc po pokoju, usmiechajac sie z zadowoleniem. Wstrzas zastapil entuzjazm, spowodowany odkryciem przekraczajacym najsmielsze wyobrazenia. - Nie widzisz, co tu sie dzieje? - zapytal pani Rutledge. - Najbardziej zaawansowany komputer na swiecie prowadzi dialog z nie narodzonym dzieckiem! Plod przyswaja sobie dostarczane przez komputer informacje. Rany, musi miec nieograniczone zdolnosci chloniecia wiedzy. Nie moge doczekac sie, by opowiedziec o tym MacFersonowi. To dziecko wie pewnie wiecej o medycynie niz tysiace najlepszych lekarzy i badaczy na swiecie. Jestesmy swiadkami cudu! Samantha sprezystym biegiem dotarla z wzgorza w glebi parku do zagajnika chinskich wiazow. Wymijala drzewa w ciszy, jak krazace tedy nocne zwierzeta. Czula sie zjednoczona z ziemia. Podczas biegania w cieply, letni dzien stawala sie rownoczesnie wchlaniajacymi pozywienie z zyznej ziemi korzonkami swiezo zasadzonego drzewa i najbardziej dojrzalym owocem, specznialym od grzejacych promieni slonca. Wszystko ukladalo sie jak najlepiej. Odrzucila glowe do tylu i wystawila twarz ku sloncu, ktore przenikalo przez szczeliny w listowiu i rzucalo na nia przelotne odblaski. Byla tak odprezona, ze biegla z pol przymknietymi oczami. Rozpostarte dlonie przyciskala do brzucha. Rosnij silne, moje dziecko. Zaopiekuje sie toba i bede cie chronic. Jestes owocem mego ciala, najslodszym nektarem mojego kwiatu. Wynurzyla sie z gaszczu sciezka docierajaca do asfaltowej drozki. Otworzyla oczy i pobiegla w strone domu, skupiajac wzrok na odleglej wiezyczce kosciola. Tylko przyjemne mysli, powtorzyla sobie w duchu. Nie pozwol im bladzic. Jezeli zdolam sie skoncentrowac i zapanuje nad nimi, nie bede miala powodow do troski. Nie dopuszcze do tego! Nie mysl. Nie mysl! Moje dziecko jest zdrowe. Na milosc boska, opanuj sie, Samantha! Wez sie w garsc. Musisz z tym walczyc. Skup sie! Odliczala kazdy krok, wyobrazajac sobie kazda cyfre w graficznej postaci, by dzialalo to na nia rownie otepiajaco jak liczenie owiec przy bezsennosci. Zmruzyla oczy, zapatrzona stale w ten sam punkt. Tysiac jeden, tysiac dwa... Nagle sie zatrzymala. Zaczela rozgladac sie na boki, szukajac wiezy kosciola, ktora znikla z horyzontu. Gdziez sie podziala? Samantha obejrzala sie za siebie i dostrzegla ja w odleglosci ponad poltora kilometra. Prosze, tylko nie to, jeknela w duchu. Nie moge tracic kontaktu z rzeczywistoscia. Jak moglam przebiec prawie dwa kilometry, nie zdajac sobie z tego sprawy? Czy ktos moze mi to wytlumaczyc? Umyslowa mgla, w ktorej pograzona byla jeszcze przed chwila, zamienila sie w gonitwe mysli, zapalajacych sie pod jej czaszka jak swiezy chrust: "lozysko tarczowate przypomina pod wzgledem rozwojowym... maksymalny wyrzut serca u plodu nastepuje wowczas... wysycenie hemoglobiny F tlenem rosnie wtedy..." Zgielk w glowie stal sie ogluszajaca kakofonia. Samantha zamknela oczy, zatkala uszy i krzyknela: -Przestan! Nie pozwalam! W tej samej chwili zerwala sie z miejsca - i pobiegla opetanczym sprintem. Zaciskala dlonmi uszy jak nausznikami. Pierwsza lza powoli splynela w strone nosa, podbrodek dygotal, a gdy zaczela plakac, twarz wykrzywila sie od szlochania w sztywny grymas. Mimo lez powtarzala sobie w duchu litanie, majaca ulatwic przyjscie do siebie: -Nie dopuszcze do tego! - jeczala. - Mojemu dziecku nic nie jest!... Nie poddam sie! Potknela sie o kamien i upadla, ocierajac sobie kolano. Natychmiast zerwala sie na rowne nogi, walczac z placzem. Splotla na brzuchu dlonie i popatrzyla w niebo. -Co ja zrobilam? Dlaczego mnie to spotkalo? - zaszlochala. - Boze, pomoz mi! Tak bardzo sie boje! ROZDZIAL 14 Bryson i pani Rutledge jedli obiad w szpitalnej kawiarence.-Zeszlej nocy nawet nie zmruzylem oka - powiedzial neurolog. -Tak jak ja. Spalam najwyzej godzine - odparla pani Rutledge. - Po panskim telefonie w ogole stracilam nadzieje na zasniecie. -Wiem, ze to trudne, ale sama musisz przyznac, ze mamy do czynienia z cudem. -Tak... chyba tak. Wyjatkowe osiagniecie, jesli ujmowac to w kategoriach czystej nauki, lecz martwie sie o dziewczyne - odrzekla. - Niech pan nie udaje, ze z panem jest inaczej. Sam pan mi powiedzial, ze sie o nia troszczy. Co wiecej, moze sie starzeje, ale nie jestem slepa i wiem, ze zalezy panu na niej, a jej na panu bardziej, niz bylby pan gotow przyznac. -Zaczekaj chwile. Bierzesz to o wiele za powaznie. Samantha jest zdrowa kobieta w ciazy. Moze mi nawet na niej zalezy, i co z tego? Nie o to chodzi. Sedno sprawy tkwi w tym, ze jesli uda sie nam przesledzic rozwoj tego wyjatkowego dziecka, moze na tym skorzystac caly swiat. Martwie sie o Samanthe tak samo jak ty. Nie dopuszcze, by spotkala ja krzywda. -W takim razie dlaczego zwija sie w klebek podczas transmisji, madry panie doktorze? - Pani Rutledge czule dotknela ramienia Brysona. - Co oznacza obledny medyczny belkot na temat spraw, o ktorych nie ma pojecia? Co znacza te sny? Z poczatku wierzylam w jej wyjasnienia, ale w tej chwili wiemy o wiele wiecej. Zamierza jej pan o tym powiedziec? -Tak, ale najpierw musze sie dowiedziec, o co chodzi komputerowi - stwierdzil. - MEDIC to wyjatkowe urzadzenie, wedlug Pattnera i Robertsa, niemal zdolne do myslenia, odnajdywania w szalenstwie slusznej metody, przetwarzania na logiczne rozumowanie tego, co niezrozumiale. Kilka miesiecy temu, kiedy zaczynalismy badania nad snem i zanim jeszcze wziela w nich udzial Samantha, komputer zaczal interesowac sie falami mozgowymi ochotnikow. Nie docenilismy jednak, jaki wplyw mialy te fale na MEDIC-a. Maszyna o niemal ludzkiej naturze nagle zaczela byc bombardowana stuprocentowo ludzkimi impulsami i na pewno starala sie zrozumiec, co sie dzieje. Zaczela tworzyc hipotezy, ktore programisci nazywaja swobodnymi asocjacjami miedzy wydarzeniami. Tak bardzo zainteresowala sie ochotnikami, ze zaczela wadliwie funkcjonowac, dlatego tez opracowano program Freud. Dzieki niemu potwierdzono wystepowanie nieprawidlowosci oraz ustalono, ze zbiegaja sie one w czasie z naszymi eksperymentami. Nadazasz za mna? -Na razie tak. -Dobrze. Na scene wkracza Samantha. Poczatkowo nie wiedzielismy, ze jest w ciazy, MEDIC szybko jednak to odgadl. Stymulowaly go impulsy zupelnie nowego rodzaju - fale mozgowe plodu. Zafascynowaly go te sygnaly tak bardzo, ze chyba nalezaloby uzyc okreslenia - popadl w obsesje. Skupil na nich cala uwage i - moze juz od pierwszego dnia - podjal wstepne proby nawiazania kontaktu. -Po czym rzeczywiscie rozpoczal dialog z plodem. -Tak. Trwa on juz bardzo dlugo. Okreslenia "unosze sie" i "rozpoczac dialog" pochodza albo od plodu, albo od komputera. Byl to pierwszy dowod, ze sa swiadomi swego istnienia. -Sugeruje wiec pan, ze przyczyna tego dialogu byla swego rodzaju mechaniczna ewolucja, proba zawladniecia nie skazonym ludzkim umyslem nie narodzonej istoty, ktoremu... - pani Rutledge urwala i po chwili namyslu dokonczyla: -...ktoremu MEDIC moglby nadac dowolny, zamierzony przez siebie ksztalt? I to pana nie martwi? -Ponosi cie wyobraznia. MEDIC nie stara sie przemienic plod w jakiegos potwora, nie ma w tym zadnego szatanskiego zamyslu. To czysta wymiana informacji. -Sam pan powiedzial, ze dziecko juz teraz jest madrzejsze od tysiaca lekarzy. Nie uwaza pan tego za potworne? Nie sadzi pan, ze plod staje sie jakims monstrualnym wunderkindem, cudownym dzieckiem? -Tylko wowczas, gdyby dzialo sie to rozmyslnie, a jest inaczej. Podczas przekazywania plodowi zawartosci bankow pamieci, MEDIC komunikuje sie z nim w jedyny znany sobie sposob. Inaczej nie umie. Wyjatkowy rozwoj umyslowy dziecka to produkt uboczny, a nie cel tego procesu. Nadszedl czas wracac do laboratorium. Postanowili, ze dotra tam piechota. Bylo wilgotno, wiec Bryson zaproponowal, by przespacerowali sie pod betonowymi markizami szpitala. Pani Rutledge pozwolila Brysonowi ujac sie pod ramie i poprowadzic w obranym przez niego kierunku, przez caly czas przygladajac sie twarzy naukowca, na ktorej malowal sie wyraz plomiennego entuzjazmu i determinacji. Na ten widok nie zdolala powstrzymac sie od usmiechu. Dwa lata wczesniej, gdy podjela prace w laboratorium, uznala Brysona za mlodego, wielce obiecujacego, bystrego i utalentowanego badacza. Stale poszukujacy, nigdy nie spoczywajacy na laurach neurolog kazdy program badan konczyl z wyraznym uczuciem zawodu. Podczas oszacowywania wynikow pograzal sie w milczacych rozmyslaniach, mimo ze rezultaty zwykle przyjmowano z uznaniem, chociazby ze wzgledu na jakosc prowadzenia testow. Pani Rutledge miala jednak wrazenie, ze za kazdym razem neurolog czul pustke, ktora sklaniala go do zadawania sobie pytania: "Czy to juz wszystko? Czy tylko o to chodzilo?" Tym razem jednak przeczuwala, ze poszukiwania Brysona wreszcie dobiegly kresu. Natrafil na tak fascynujace badania, ze jego zainteresowanie nimi graniczylo z fizycznym pozadaniem. -No coz, brzmi to chyba dosc logicznie - stwierdzila - lecz nie rozumiem dwoch rzeczy. Po pierwsze, dlaczego plod zadaje komputerowi pytania? I po drugie, co stanie sie z Samantha? Zatrzymali sie na chwile pod betonowym okapem, przygladajac sie perspektywie miasteczka akademickiego. -Chyba potrafie odpowiedziec na pierwsze pytanie. W momencie nawiazania kontaktu mozg dziecka byl czysta tablica - tabula rasa. Wchlanial i utrwalal wszystkie informacje, jakie uzyskal od MEDIC-a. Mozg plodu zamienil sie w encyklopedie wiedzy medycznej, lecz w pewnym momencie pojawily sie w nim ludzkie mysli. Plod zaczal korzystac ze swojego umyslu. W odroznieniu od nas, polegajacych tylko na zgromadzonych w ciagu zycia okruchach wiedzy, dziecko moze czerpac z nieograniczonych rezerw, stanowiacych podstawe dalszych rozmyslan. Znasz stare powiedzenie, ze bogaci automatycznie staja sie jeszcze bogatsi? Mysle, ze mamy do czynienia z czyms podobnym. Dziecko zgromadzilo juz encyklopedyczna wiedze; ale chce zrozumiec jeszcze wiecej. Dowiedzialo sie o sobie bardzo duzo, ale chce wiedziec wszystko. Dlatego zadaje pytania. Kiedy chcemy sie czegos dowiedziec, dodajemy dwa do dwoch i wychodzi nam cztery. Plod dodaje dwa miliony do dwoch milionow i otrzymuje cztery miliony. -Uwaza pan, ze tlumaczy to nonsensy wygadywane przez Samanthe, powtarzanie wszystkiego, co przychodzi jej do glowy? Moze trafia do niej czesc przekazywanych przez MEDIC-a informacji? -Wlasnie. Przyswojenie sobie przez nia czesci danych bylo nieuniknione. I chociaz informacje te sa dla niej bez znaczenia - jak na przyklad wiedza o maksymalizowaniu przeplywu krwi przez macice, co sprzyja rozwojowi plodu - dla dziecka sa bardzo istotne. Pamietasz sen o potoku liter, o ktorym ci mowilem? -Tak. -Zapamietany przez Sam alfabetyczny wodospad skladal sie z liter i cyfr, informacji, ktore MEDIC przekazal plodowi za posrednictwem jej ciala. Wlasnie te dane przeplywaly przez nia jak rwacy potok. Zrobilo sie im chlodno. Bryson doprowadzil pania Rutledge przed wejscie do budynku. -Uwaza pan, ze plod chce osiagnac to, co pan sugeruje? -Przyspieszyc swoj rozwoj? -Wlasnie - odrzekla pani Rutledge. -Nie wiem - potrzasnal glowa Bryson. - Przyznaje, ze przyszlo mi to do glowy. Na pewno chce sie dowiedziec, czy lezy to w zasiegu jego mozliwosci, dlatego zadaje pytania. Martwi mnie jednak, ze byc moze to mu sie udalo. -Zartuje pan! - zawolala pani Rutledge i znieruchomiala, tlumiac przebiegajacy po plecach dreszcz. -Nigdy w zyciu nie bylem bardziej powazny. Wiaze sie to z drugim pytaniem, jakie zadalas: o wplyw na Sam. Jezeli plod nauczyl sie przyspieszac swoj rozwoj, mogloby to tlumaczyc osobliwe zachowanie Samanthy. Oznaczaloby to, ze dieta, cwiczenia i okresy wypoczynku nie sa jej pomyslami, lecz plodu, ktory wykorzystuje cialo matki, zeby rozwijac sie w jak najbardziej sprzyjajacych warunkach. -I wedlug pana to nie ohydne? -Och, Rosie, nie mamy na to zadnych dowodow, to tylko spekulacje. Mozemy sie calkowicie mylic. Jezeli jednak mamy racje - chociaz nie uwazam, zeby to bylo mozliwe - powinnismy zastanowic sie nad czyms, o czym wole nawet nie myslec. Zatrzymali sie przed winda. Drzwi otworzyly sie, lecz pani Rutledge nie weszla do srodka. Wiedziala, o co chodzi Brysonowi i przygladala sie mu bez zmruzenia powiek. -Mamy do czynienia z nie narodzonym medycznym geniuszem, ktory nauczyl sie kontrolowac rozwoj wlasnego organizmu i wplywac na zachowanie swojej matki... - rzekla, znizajac pod koniec glos do szeptu. - W takim razie trzeba polozyc temu kres. Strach pomyslec, co moze byc dalej! -Rosie, dziecko nie ma zadnych zlych zamiarow. Bieganie, odpoczynek, a nawet zmiana diety prawdopodobnie sluza rowniez Samancie. Szkodzac matce, plod wyrzadzalby szkode sobie samemu. - Drzwi windy zaczely sie zamykac. Bryson otworzyl je ponownie, wprowadzil pania Rutledge do kabiny i nacisnal guzik ich pietra. - Daj spokoj, Rosie - kontynuowal. - Nie wiemy, czy plod rzeczywiscie kontroluje poczynania Samanthy. Powiedzialem ci, ze uwazam to za niemozliwe. Oczywiscie, gdyby okazalo sie to prawda, musielibysmy polozyc temu kres. Mysle jednak, ze ponosi nas wyobraznia. Rozpoczelismy od prostej hipotezy i raz dwa przeskoczylismy do teoryjek z filmow fantastycznych. Potrzebuje twojej pomocy. Dojechali na wlasciwe pietro i wyszli na korytarz. -Co mam dla pana zrobic? - spytala pani Rutledge, sznurujac usta. -Pomoz mi dokonczyc badania. Przygladaj sie bacznie zachowaniu Samanthy i pomoz mi przy minikomputerze. -Jak dlugo? -Dopoki nie potwierdze lub nie wyklucze naszej hipotezy. Nie powinno to trwac dlugo. Jezeli okaze sie, ze zmierzamy donikad, zaprzestane badan, odwolamy sesje snu i oddamy minikomputer - koniec, kropka. -Moze powinnismy poszukac pomocy? Juz dokonalismy tak zdumiewajacych odkryc, ze w niczym to nie umniejszy panskiej slawy. Czy nie powinien pan powiadomic medycznej i naukowej spolecznosci o tym niewiarygodnym zjawisku? -Juz niedlugo - potrzebuje jeszcze troche danych. Niezbedne sa solidne podstawy, jezeli mam zaprezentowac swoje odkrycia. Moje wnioski musza byc nie do podwazenia. Pani Rutledge weszla do laboratorium, wlozyla fartuch i gleboko westchnela. Podjela decyzje. -No dobrze, ale pod jednym warunkiem. -Jakim? -Ze powie pan Samancie. -Daj mi jeszcze tydzien - odparl, marszczac brwi. - Dopiero odkrylismy, co wlasciwie dzieje sie podczas transmisji. Potrzeba mi jeszcze paru dni, zeby zbadac to dokladniej. Wtedy jej powiem - obiecuje. Pani Rutledge pokrecila wolno glowa, po czym odprezyla sie i usmiechnela. -Zawsze mialam slabosc do mlodych, przystojnych facetow. -Jaka bylas dwadziescia lat temu, Rosie? - Bryson poklepal ja po dloni. -Tak goraca, ze pan by sobie ze mna nie poradzil, szanowny panie doktorze. No dobrze, niech bedzie, jak pan sobie zyczy, ale prosze pamietac - tylko tydzien. Eksperymenty potoczyly sie dalej. Podczas kazdej sesji snu Bryson i pani Rutledge tkwili zafascynowani przy minikomputerze jak analitycy z Wall Street. Jednak nie potrzeba bylo az tygodnia, by Bryson zorientowal sie, ze to, co uznawal zrazu za wytwor wybujalej wyobrazni pani Rutledge, moze dziac sie naprawde. Kazda sesja dostarczala informacji pelniejszych niz poprzednia. MEDIC wkrotce wyczerpal zawartosc swoich bankow pamieci i dialog miedzy komputerem a plodem zamienil sie w wymiane pytan i odpowiedzi prowadzona w oszolamiajacym tempie. Byla ona tak intensywna, ze minikomputer ulegal przeciazeniu i nie mogl przesledzic calosci dialogu, wobec czego automatycznie zaczal wyswietlac tylko najwazniejsze kwestie. Plod wypytywal MEDIC-a o malo znane przypadki, opisywane w niskonakladowych czasopismach naukowych oraz o postepy w wybranych dziedzinach badan prowadzonych w odleglych zakatkach swiata. Ogolna intencja zadawanych pytan byla jednak stale taka sama: dziecko nie przegapialo zadnego aspektu procesu rozwoju plodu. Po paru dniach sledzenia tresci dialogu, Bryson zyskal co do tego absolutna pewnosc. Plod wykazywal skrajny egoizm. Byl gotow na wszystko, byle tylko przyspieszyc tempo swojego fizycznego i psychicznego rozwoju. Nawet wykorzystac organizm matki. Cialo Samanthy bylo dla rosnacego dziecka rogiem obfitosci, schronieniem do czasu, kiedy bedzie w stanie podjac samodzielna egzystencja. Trzeciego dnia kontrolowania tresci dialogu przekazane zostalo podsumowanie poludniowoafrykanskich badan dowodzacych, ze amygdalina, czyli laetril poprawia ostrosc wzroku u noworodkow. Nastepnego dnia Samantha przyszla do laboratorium z torba pelna pestek brzoskwin. Zula je caly ranek podczas przegladania danych z badan nad somnaparem. Przypominala wiewiorke rozgryzajaca zoledzie: trzymala pestke w palcach, dostawala sie do jej miazszu i wypluwala nie nadajace sie do przelkniecia resztki. Wiedziony przeczuciem, Bryson po wyjsciu Samanthy sprawdzil, co zawieraja pestki brzoskwin. Okazalo sie, ze sa one jednym z najwiekszych naturalnych zrodel amygdaliny. Nadszedl czas powiedziec Samancie prawde. Byl poczatek sierpnia. Bryson i Samantha pojechali do Richmond odkrytym samochodem. Cieple powietrze wpadalo do wnetrza sportowego wozu, rozwiewajac wlosy Samanthy. Wyszli z laboratorium natychmiast po sesji snu, majac nadzieje, ze dotra do restauracji "Charlie's Place" na osma, bo na te godzine zarezerwowali stolik. Byl to ich pierwszy wspolny wieczor po tygodniu spedzonym nad morzem. Milczeli przez cala droge, gdyz szum wiatru i warkot silnika zniechecaly do rozmowy. Zamowili kraby na parze i piwo. "Charlie's Place" bylo jedyna znana im restauracja poza rejonem zatoki Chesapeake, gdzie potrafiono dobrze przyrzadzac skorupiaki. Po wypiciu pierwszych kufli piwa zamowili nastepna kolejke. -Nie powinnam wiecej pic - stwierdzila Samantha. - Czestosc wystepowania wad wrodzonych jest wprost proporcjonalna do ilosci spozywanego alkoholu. -Wiesz, co mowisz, Sam? -Oczywiscie. - Popatrzyla na Brysona nic nie mowiacym wzrokiem. - Przeciez to prawda. -Tak, to prawda, ale skad o tym wiesz? -Czytalam w pismach naukowych. Bryson czul sie niepewnie, wiec zamilkl na chwile i zajal sie odlamywaniem kleszczy kraba. Szukal najlepszego sposobu rozpoczecia rozmowy. Po namysle poprosil Samanthe, zeby przestala jesc i wysluchala go. -Chce ci powiedziec o czyms bardzo skomplikowanym - rozpoczal. - Pod wieloma wzgledami moze ci sie to wydac niewiarygodne, ale wszystko, co powiem, jest szczera prawda. -Coz to za wielka tajemnica? -Chodzi o wyniki badan nad snem z twoim udzialem. Oceniam je od dwoch miesiecy i wreszcie uzyskalem pewne rezultaty. Bylas na tyle uprzejma, ze nie naciskalas mnie o podanie jakichkolwiek informacji, ale skoro wreszcie dowiedzialem sie, co sie wlasciwie dzieje, jestem ci winien wyjasnienie. -No dobrze, mow, o co chodzi. -Kiedy wraz z pania Rutledge zaczelismy opisywac twoje EEG, chcielismy przede wszystkim ustalic, czy u dziecka wystepuje czynnosc REM - mowilem ci juz o tym. Bylas nastawiona sceptycznie, ale zgodzilas sie na kontynuowanie badan. Przypominasz sobie zapewne, ze chodzilo mi przede wszystkim o opracowanie standaryzowanej terminologii dla zapisow elektroencefalograficznych od plodow we wczesnych stadiach rozwoju, ktore posluzylyby jako podstawa do porownan przy testach nowych lekow. -Pamietam. -Stwierdzilismy niemal od razu, ze u twojego dziecka rzeczywiscie wystepuje czynnosc REM, i to o niezwyklym charakterze. Po paru tygodniach oceny komputer odkryl u plodu liczne nietypowe, nie poddajace sie klasyfikacji rodzaje fal REM. Zdolalismy wiec dowiesc, ze mozg plodu wykazuje duza aktywnosc, ale nie umielismy jej uporzadkowac, zeby mogla posluzyc jako podstawa do klasyfikacji. Poza tym zaczelo sie dziac jeszcze cos nader osobliwego. -Zaczynam sie bac. -Przepraszam, Sam, nie chcialem cie przestraszyc. Wysluchaj, co mam do powiedzenia. Mam nadzieje, ze mnie zrozumiesz. Niemal na samym poczatku ustalilismy, ze podczas twoich sesji snu nastepuje pewnego rodzaju obustronna transmisja miedzy komputerem a laboratorium. Pamietaj, chodzi o dwukierunkowa wymiane informacji. MEDIC-owi byly przekazywane niezwykle zapisy EEG, komputer zas w zamian przekazywal jakies impulsy. Z poczatku myslelismy, ze to ty jestes celem tych transmisji, poniewaz podczas ich trwania dziwnie sie zachowywalas - przybieralas pozycje embrionalna. Pozniej jednak doszlismy do wniosku, ze zachowanie to stanowi swego rodzaju odruch obronny, zas odbiorca informacji jest dziecko. -Jakich informacji? -Poczekaj, jeszcze do tego dojde - machnal niecierpliwie dlonia. - Kiedy bylismy nad morzem, opowiedzialas mi o myslach, ktore przychodza ci ni z tego, ni z owego do glowy. Zdawalas sobie sprawe z rzeczy, o ktorych w ogole nie powinnas wiedziec. Mialas racje. Z poczatku to zlekcewazylem, ale rzeczywiscie znalas fakty, o ktorych nie mialas szans dowiedziec sie w normalnych warunkach. -A ty ustaliles, jak do tego doszlo? -Tak. - Zaczerpnal gleboko tchu, po czym kontynuowal: - Moze zabrzmi to jak bredzenie szalenca, ale twoje dziecko i komputer prowadza dialog. Samantha popatrzyla na Brysona tak, jak gdyby istotnie zwariowal. Zachichotala, jednak na widok jego powaznej miny przestala sie smiac. -Jon, powiedz, ze mnie nabierasz. -Niestety, nie. Podczas kazdej z twoich sesji snu plod i komputer nawiazuja dialog. Plod glownie zadaje MEDIC-owi pytania, a komputer udziela na nie odpowiedzi. Nie tylko to. O ile zdolalismy ustalic, twoje dziecko stalo sie kopalnia wiedzy medycznej. Zna sie na wszystkim od fizjologii po terapie. Chce jednak przede wszystkim wiedziec, jak szybciej rosnac, stac sie wiekszy i silniejszy. Wiekszosc z zadawanych komputerowi pytan dotyczy wzrostu i rozwoju plodu. Posrednio tlumaczy to twoje niezwykle zachowanie. Oszolomiona Samantha odchylila sie w krzesle i rzekla glucho: -Nie mam pojecia, o czym mowisz. -Wlasnie o tym, ze wtedy, kiedy przychodza ci do glowy niezwykle mysli, kiedy uprawiasz cwiczenia lub zmieniasz diete, czynisz to, co nakazuje ci dziecko. Najwidoczniej w ten sposob dba o jak najlepsze warunki dla swojego rozwoju. -Bzdura. Robie tylko to na co sama mam ochote, poniewaz dzieki temu ja i moje dziecko jestesmy zdrowsi. - Wskazala swoj brzuch i dodala: - Nie odzywa sie stad zaden glosik: "Hej, mamo, a teraz sprint na czterysta metrow!" Robie tylko to, co jest dla mnie najlepsze. -Skad o tym wiesz? -Nie mam pojecia, ale tak wlasnie jest - odparla po chwili zastanowienia. - Sam powiedziales, ze zapewne zapamietalam to podczas ktoregos kursu. -Dlaczego teraz zjadlas tylko mieso z odnozy, a nie z grzbietu kraba? -Poniewaz stosunek DNA do RNA w miesie kraba blekitka jest najwyzszy w... - Zdala sobie sprawe z tego, co mowi, urwala w pol slowa ten automatyczny katechizm i w zdumieniu przycisnela do ust dlon, ktora Bryson przykryl swoja reka. -Nie nauczylas sie tego na zadnym z kursow na uniwersytecie, Sam. MEDIC przekazuje dziecku wlasnie tego rodzaju informacje. To plod jest zainteresowany rodzajem twojej diety, nie ty sama. To on dyktuje ci, kiedy masz biegac, a kiedy uciac sobie drzemke. Jeszcze przed chwila Samantha byla tylko troche przestraszona, teraz ogarnela ja zgroza. -To znaczy, ze nie mam zadnej wolnosci wyboru, zadnej niezaleznosci? Zachowuje sie tak, jak mi kaze to cos w moim brzuchu? -W pewnym stopniu. Przechwytujesz posrednio czesc informacji, poniewaz przekazywane sa za posrednictwem twojego ciala. Podczas snu twoj mozg automatycznie przyswaja oderwane fragmenty informacji i wlasnie te mysli mimowolnie przychodza ci pozniej do glowy. Ponadto w duzym stopniu zachowujesz sie tak a nie inaczej dlatego, ze dyktuje ci to plod. -Nie wierze. Jak sie tego wszystkiego dowiedziales? -To nieistotne, ale to prawda. Nie zmyslilbym przeciez tego wszystkiego. Niemal w ogole nie mamy pojecia o emocjach noworodkow, o psychologicznych oddzialywaniach miedzy matka a dzieckiem. Wiem jednak, o czym juz ci mowilem, ze plod reaguje na bodzce fizyczne, ktorymi moga byc glosne halasy czy kojaca muzyka. Prawdopodobnie reaguje rowniez na stany emocjonalne matki. Istnieje na przyklad zwiazek miedzy dobrym samopoczuciem psychicznym matki podczas ciazy a poziomem ogolnego niepokoju noworodka. Dzieci matek doznajacych silnego leku, czesciej placza podczas pierwszych tygodni zycia, zwlaszcza przed karmieniem. Biorac pod uwage ten fakt, dlaczego by nie uznac, ze stan emocjonalny plodu moze oddzialywac na matke? Skad wiadomo, ze uczucia plodu nie wplywaja na jej reakcje? -Istnieje kolosalna roznica miedzy reakcjami a dzialaniem. Zalozmy, ze uznam twoja koncepcje, iz stan emocjonalny plodu - o ile jest to wlasciwe okreslenie - moze wplywac na moje zachowanie. Daleko stad do uznania, ze plod moze zmusic matke do zachowywania sie zgodnie z jego wola. -Nie bylbym tego taki pewien, Sam. Samanthe ogarnela jeszcze wieksza trwoga. Zacisnela drzace palce na widelcu, by nie wypadl jej z dloni. -Twierdzisz, ze dziecko mogloby mnie zmusic do podciecia sobie nadgarstkow albo skoku w przepasc? Na milosc boska, czy zdajesz sobie sprawe, jak okropne jest to, co mowisz? -Nie denerwuj sie, Sam. -Mam sie nie denerwowac? - zapytala podniesionym, przenikliwym glosem. Ludzie przy sasiednich stolikach zaczeli odwracac glowy w ich strone. - Myslisz, ze po tych wiadomosciach powinnam poczuc sie szczesliwa? -Nic w dialogu plodu z komputerem nie wskazuje, ze dziecko chce ci wyrzadzic jakakolwiek krzywde. Byloby to bez sensu: szkodzac ci, plod zaszkodzilby sobie samemu. Nie mozna go podejrzewac o sklonnosc do autodestrukcji. Samantha uwaznie sluchala slow Brysona, przegarniajac dlonia wlosy. -Czy zdajesz sobie sprawe, jak sie przez to czuje, Jon? Jak w ogole moje dziecko mogloby byc do tego zdolne? Nie jestem przeciez marionetka, ktora podskakuje wtedy, kiedy sie pociagnie za sznurki. -Zawsze trudniej wytlumaczyc, dlaczego sie cos dzieje, niz po prostu to stwierdzic - odparl. - Plod najwyrazniej nie komunikuje sie z toba na poziomie swiadomosci. Zdawalabys sobie z tego sprawe, gdyby tak bylo. Kontroluje twoje zachowanie na poziomie podswiadomosci, zapewne przez autonomiczny system nerwowy - przez te jego czesc, ktora nie podlega sterowaniu sila woli. Moze czyni to przez uklad hormonalny? Wiesz, co to jest autoregulacja? Znasz mechanizm dzialania hormonow? -W tej chwili juz niczego nie rozumiem. -Jesli plod jest medycznym geniuszem, za jakiego go uwazam, wie wszystko o dzialaniu hormonow. Zna wplyw kazdego z nich i reakcje, jaka on wywola w twoim organizmie. Podczas ciazy plod, blony plodowe i lozysko wydzielaja w duzej ilosci najprzerozniejsze substancje hormonalne: steroidy, katecholaminy i prostaglandyny. Jezeli plod postanowi wydzielac wybiorczo niektore z nich do twojego krwiobiegu, moze regulowac niemal wszystkie funkcje organizmu, nawet zmieniac sposob, w jaki myslisz. Moze podnosic i obnizac u ciebie cisnienie srodczaszkowe, calkowicie zmienic wyrzut krwi przez serce, zmodyfikowac czynnosc miesni czy... Samantha wybuchnela placzem. Wyszarpnela dlonie z rak Brysona, stracajac nakrycia na podloge. Siedziala odwrocona od niego, ze spuszczonymi ramionami, i szlochala wpatrzona w sciane. Podniecony przekazywanymi wiadomosciami neurolog nie spostrzegl, jaki maja one wplyw na dziewczyne. Gapili sie na nich wszyscy w restauracji. -Pewnie to nie sa prawdziwe lzy - odezwala sie Samantha, nie przestajac plakac. - To tylko plod sprawil, ze zwilgotnialy mi oczy. Zachowujesz sie, jak gdyby to bylo wyjatkowe osiagniecie nauki! - zawolala. - Jak myslisz, jak sie czuje?! Kurewsko, wlasnie tak! Masz pojecie, co to dla mnie oznacza? To, ze moje dziecko jest wybrykiem natury. A moze to ja jestem dziwem - jakims przekletym, tandetnym robotem. Nie mam zadnego wplywu na to, co sie ze mna dzieje, ale tym sie nie przejmujesz! Czy ciebie to w ogole nie martwi? -Oczywiscie, ze martwi. Inaczej bym o tym w ogole nie wspominal. -Martwisz sie? - wyjakala pomiedzy szlochnieciami. - Spedzilismy cudowny tydzien nad morzem, a po powrocie nawet nie raczyles sie do mnie odzywac. Zachowywales sie jak... Siedzialam co wieczor w mieszkaniu i zastanawialam sie, czym zawinilam, ze mnie znienawidziles. Kocham cie, nie widzisz tego? Wreszcie zaprosiles mnie na kolacje... poczulam, ze znowu mozemy byc razem. I co mi mowisz? Zamiast: "Przepraszam, ze nie moglismy sie spotykac, bo bylem bardzo zapracowany" - bo tego sie wlasnie spodziewalam - oswiadczasz mi: "Wspaniale wiesci! Odkrylem, ze jestes robotem, zywym trupem!" - Szlochala tak glosno, ze zwracala uwage gosci przy sasiednich stolikach. -Sam... - Bryson znow chcial ujac jej reke, ale mu ja wyrwala. -Nie dotykaj mnie! Przeciez jestem wybrykiem natury! -Nie jestes. Nic nie rozumiesz. Gdybys tylko... -Idz do diabla! - krzyknela i zerwala sie od stolika. Bryson rzucil na blat dwie dwudziestodolarowki i wybiegl za Sam na parking. Siedziala zgarbiona na przednim zderzaku i ocierala lzy. -Chodzmy, Sam. -Nigdzie nie jade. -Prosze, wsiadz do samochodu. -I co zrobisz, supersamcu, wepchniesz mnie do niego sila? -Jestesmy daleko od domu. Wsiadziesz, jezeli obiecam sie nie odzywac? Sam wsiadla. Jechali w milczeniu przez godzine. Placz Samanthy ustal. Zaczerwienionymi oczami wpatrywala sie w mijany krajobraz. -Wyrzuc mnie pod domem. -Na pewno tego chcesz? -Wlasnie tego. -Chcialbym dzis z toba zostac, Sam. - Nie odpowiedziala, wiec kontynuowal: - Nie zabralem cie az do Richmond tylko po to, zeby o tym powiedziec. Moglem podac ci wyniki badan w szpitalu, pomyslalem jednak, ze wspolny wieczor obydwojgu nam sprawi przyjemnosc. Ostatnie tygodnie nie byly latwe rowniez i dla mnie. -Daj spokoj z ta udawana szczeroscia. Masz porabane we lbie. -Moze, ale powiedzialem prawde. Od dawna chcialem ci powiedziec, co sie dzieje, ale az do tej chwili nie moglem. -Nikt cie nie powstrzymywal. -Nikt, z wyjatkiem mnie samego. Nie chodzi o to, ze jestem zarozumialy i zafascynowany naukowymi osiagnieciami. Nie wykorzystywalem cie jako swinki doswiadczalnej do badan. Po prostu nie moglem przekazac wynikow, zanim nie bylem ich pewny. Poniewaz uzyskalem te pewnosc, wiec powiedzialem ci o wszystkim, ale tydzien czy miesiac temu bylo inaczej. Jak bys sie czula, gdybym poinformowal cie, ze uwazam, iz twoje dziecko ma marzenia senne albo ze komunikuje sie z komputerem i moze wplywac na twoje zachowanie, ale nie jestem tego pewny? -O wiele lepiej niz teraz. -Watpie. Czulabys taka sama niepewnosc jak ja, i tak samo jak mnie zalezaloby ci na rozwiazaniu tej zagadki, zwlaszcza dlatego, ze dotyczy ciebie i twojego dziecka. Nie rozumiesz, ze wlasnie z tego powodu sie wstrzymywalem? Przedwczesne przekazanie polowicznej prawdy byloby niesprawiedliwe. -Prosze, oto serce na dloni. I jak mam sie wedlug ciebie teraz czuc? Zupelnie jakby trawila mnie jakas choroba. Mowisz, ze nosze cudowne dziecko, ktore przypadkiem dyktuje mi, co powinnam robic i jak sie czuc. I co, mam wpasc w zachwyt? Nie zdziwilabym sie, gdybys chcial, zebym nadal przychodzila codziennie do laboratorium, zeby MEDIC mogl pompowac w tego malucha swoje megamysli. -Pozostawiam decyzje tobie. -Chyba oszalales! Jak dzieciak dostanie jeszcze troche pokarmu dla mysli, pewnie cholerny mozdzek rozsadzi mu czaszke, nie wspominajac o tym, ze bede codziennie zaliczala maraton i jeszcze fikala koziolki. Tak odmalowales, co sie dzieje z moim dzieckiem, ze nie zdziwilabym sie, gdyby lada dzien zlazlo mi po nodze na ziemie i powiedzialo: "Dzieki za podwozke, mamo, masz bajerancka macice!" - Bryson mimowolnie sie rozesmial. - To wcale nie jest smieszne! - zawolala, po chwili jednak i ona sie usmiechnela. - No, moze istotnie powiedzialam cos zabawnego, ale nie mysl nawet przez chwile, ze zgodze sie na kolejna sesje snu. -Mowiac szczerze, uwazalem, ze i tak nie zechcesz. -W takim razie, dlaczego powiedziales, ze sama mam zadecydowac? -Poniewaz nie sadze, zeby badania ci zaszkodzily, jezeli zgodzisz sie je kontynuowac. Przynajmniej nie fizycznie. Zwazywszy na tempo, w jakim rozwija sie dziecko, bedziesz jedyna matka w historii, ktora urodzi gotowego absolwenta wyzszej uczelni, chociaz zaloze sie, ze niczym nie bedzie sie odroznial od zwyklego noworodka. Od strony psychologicznej to jednak zupelnie inna para kaloszy. -Masz racje, do cholery. Moze jestem zdrowa na ciele, ale psychicznie czuje sie jak tredowata. Jezeli sie zgadzasz, to bede kontynuowala badania somnaparu. Nadal ciekawi mnie tez neurofizjologia. Poza tym, odpowiedz na twoje pytanie brzmi: tak. -Jakie pytanie? -Czy zgadzam sie, bys zostal u mnie na noc, ale rano od razu ide do swojego ginekologa. -Zmienilas zdanie? -Nie. Podjelam decyzje. Fosforyzujaca tarcza zegarka przy lozku Brysona wskazywala wpol do pierwszej w nocy. Jon spal na brzuchu, oddychajac bezglosnie. Jedynym dzwiekiem w sypialni byl szum aparatu do klimatyzacji w oknie. Samantha odsunela sie od Brysona i wstala, owinawszy sie do pasa bialym przescieradlem. Popatrzyla bez sladu uczucia na spiacego mezczyzne. Co za dran, pomyslala. Najbardziej liczyly sie dla niego badania. Oklamal ja i byl gotow uczynic to znowu. Nie miala zadnych powodow, by mu wierzyc. Historia o sterujacym jej zachowaniem plodzie byla czystym wymyslem, wierutna brednia. Chcial w ten sposob wbic klin pomiedzy nia a dziecko, zasiac w niej ziarno watpliwosci. Omylil sie jednak - pragnela dziecka bardziej niz kiedykolwiek wczesniej. Wytworzyla sie pomiedzy nimi nierozerwalna wiez, ktorej nie mogl zniszczyc swoimi klamstwami i dwulicowoscia. Oddala sie mu tego wieczoru nie z wlasnej woli, nie z namietnosci ani pozadania. Posiadl ja sila. Byl brutalny, nie liczyl sie z nia. Czula bol i gdy raz za razem przeszywal ja swoimi pchnieciami, wpatrywala sie w sufit. Bala sie, ze przez swoja brutalnosc moze wyrzadzic dziecku krzywde. Wzbieraly w niej gwaltowne emocje: uwazala go za odrazajacego, ohydnego. Zdawalo sie, ze minela wiecznosc, nim stoczyl sie z niej, zlany smierdzacym potem. Lezala nieruchomo i czekala, az mezczyzna zapadnie w sen. Na szczescie stalo sie to szybko. Odczekala w bezruchu godzine. Bryson przewracal sie we snie pare razy, az znalazl wygodna pozycje na brzuchu. Dopiero wowczas odwazyla sie wstac z lozka. Bolala ja glowa, jak gdyby skronie przeszywal rozpalony do czerwonosci pogrzebacz. Wszystko przez niego. Czula do niego odraze, miala ochote wymiotowac. Bol nasilil sie jeszcze bardziej, w glowie koszmarnie pulsowalo. To mezczyzna powinien cierpiec, nie ona. Przeszla po cichu do saloniku i usiadla przed kominkiem, podtrzymujac rekami bolaca glowe. Na obramowaniu obok szufelki do wygarniania wegli lezal zelazny pogrzebacz. Bol byl tak silny, ze Samantha niemal nic nie widziala. To wina tego lotra. Wziela pogrzebacz do reki. Prawie nie widziala drogi przed soba, a stapanie na palcach przyprawialo ja o jeszcze wieksze cierpienie. Tak cicho, jak tylko mogla, wrocila z pogrzebaczem do sypialni. Podkradla sie do lozka. Mezczyzna zaczal glosno chrapac. Swinia. Uniosla pogrzebacz nad glowe, zaciskajac go mocno w obydwu dloniach. Czula wsciekly bol pomiedzy oczami. Zabijasz mnie, pomyslala. Musiala z tym skonczyc. Natychmiast. Z calej sily rabnela go pogrzebaczem w czaszke. Szpic wbil sie w kosc za prawym uchem, w powietrze pofrunely wlosy i kawalki skory. Poruszyl sie. Krzyknal. Znow uniosla pogrzebacz. Mezczyzna usilowal dzwignac sie na czworaka na materacu, wydmuchujac nosem krew zalewajaca mu twarz. Wrzasnela z wscieklosci i uderzyla ponownie. Zaczal pelznac w jej strone. Poczula nerwowy tik na policzku. Uderzyla jeszcze raz, i jeszcze raz. Siegnal dlonmi jej gardla. Tik w policzku stawal sie coraz szybszy i silniejszy. Dlawila sie, nie mogla oddychac. Prosze, juz dosyc... -Dosc... dosc! - jeknela. Bryson klepal ja po policzkach, starajac sie dobudzic. Samantha przestala krzyczec i uchylila z drzeniem powieki. Utkwila w nim wzrok, widziala go jak przez mgle. Gdy zorientowala sie wreszcie, ze to on, rozwarla szeroko oczy ze zdumienia. Ponownie poklepal japo policzku. -To tylko sen! Juz sie obudzilas, Sam! -Och, nie! - wyrwalo sie jej stlumionym, gwaltownym szeptem, piskliwym jak u potraconego kota. Poczula drganie podbrodka, w oczach pojawily sie lzy. - Dlaczego? - zapytala zdlawionym glosem. Odwrocila sie od Brysona i ukryla twarz w poduszce. Tkanina blyskawicznie przesiakla lzami. Poczula na ramieniu cieply, delikatny dotyk jego dloni. -Boze, dlaczego mnie to spotkalo?! - zawolala. ROZDZIAL 15 Samantha zglosila sie do swojego ginekologa nastepnego dnia - w poniedzialek rano. Powiedziala rejestratorce, ze sprawa jest pilna i udalo sie jej zamowic wizyte na wczesne popoludnie. Po wejsciu do gabinetu oswiadczyla poloznikowi, ze zyczy sobie aborcji. Stwierdzila, ze nie jest to pochopna decyzja i woli nie dyskutowac o jej przyczynach, jezeli lekarzowi nie sprawia to roznicy. Chciala tez, zeby zabieg odbyl sie najszybciej, jak to mozliwe.Ginekolog byl zaskoczony. Milemu, lysiejacemu, tegiemu mezczyznie po czterdziestce udzielil sie entuzjazm wykazywany przez Samanthe na poczatku ciazy. Wydawalo sie, ze szczerze pragnie zostac pracujaca matka. Ginekolog wiedzial, ze Sam nie ma meza. Byl pod wrazeniem jej szczerosci, pragnienia zapewnienia dziecku jak najlepszych warunkow i zdecydowania, by nie komplikowac sobie zycia niepotrzebnym malzenstwem. Pacjentka nie nalezala do osob bez grosza przy duszy: natychmiast uregulowala miesieczne honorarium lekarza. Nagla decyzja pozbycia sie ciazy zaskoczyla poloznika. Skoro jednak tego sobie zyczyla, nie zamierzal sie sprzeciwiac. Aborcja w tym stadium ciazy, niemal po pieciu miesiacach, byla nieprzyjemna, lecz lekarz juz dawno przestal narzucac pacjentkom swoje poglady, kodeks etyczny i moralny. Obowiazujace prawo pozwalalo mu nie przejmowac sie tymi sprawami i po prostu spelniac zachcianki klientek. Stawial jedynie warunek, zeby przemyslaly swoje decyzje i nie podejmowaly dzialan pod wplywem impulsu lub zachwian emocjonalnych. Pod tym wzgledem Samantha sprawiala wrazenie idealnie zrownowazonej. Podczas badania ginekologa ogarnelo jeszcze wieksze zdumienie. Samantha musiala pomylic sie co do daty ostatniej miesiaczki. Rozmiary plodu rowniez tym razem sugerowaly, ze jest on starszy, niz wskazywaly badania ultrasonograficzne. Wielkoscia zblizal sie do prawnie okreslonego limitu dopuszczalnej aborcji, wobec czego zabieg nalezalo wykonac jak najszybciej. Samantha ubrala sie i wrocila do gabinetu. Ginekolog przedstawil jej rozne metody usuniecia zaawansowanej ciazy. Kazda cechowala sie okreslonym ryzykiem i zaletami. Za najbardziej odpowiedni dla Sam lekarz uznal krotki pobyt w szpitalu, podczas ktorego przez sciane macicy do worka owodniowego zostalaby wstrzyknieta substancja wywolujaca poronienie. Do poronienia martwego plodu dochodzilo w ciagu dwunastu godzin. W tym czasie Samanthe poddano by sedacji, czyli znajdowalaby sie pod dzialaniem srodkow uspokajajacych. W idealnych warunkach caly zabieg potrwalby najdluzej dobe, Sam zas zostalaby wypisana po ustapieniu efektow dzialania lekow. Ginekolog mial na nastepny dzien zaplanowana operacje, jednak na zyczenie Samanthy moglby jej wstrzyknac prowokujacy poronienie preparat rano przed rozpoczeciem przyjmowania pacjentek. Zapytal, czy Sam zdola przygotowac sie do zabiegu w tak krotkim czasie. Odpowiedziala zdecydowanie, ze tak. Lekarz polecil rejestratorce uzgodnic przyjecie i pozegnal dziewczyne do nastepnego rana. Po wyjsciu z gabinetu rejestratorka wreczyla Samancie kilka formularzy, po czym zadzwonila do szpitala i uzgodnila przyjecie jej na oddzial. Nastepnie omowila z nia kwestie finansowe. Okazalo sie, ze Samantha juz wczesniej wplacila wiekszosc wymaganej kwoty, poniewaz oplata za aborcje byla nizsza niz za porod. Pozostalo do zaplacenia jeszcze sto dolarow - i tyle wlasnie miala na rachunku. Od ginekologa Samantha pojechala prosto do izby przyjec. Podpisala wymagana zgode na zabieg i formularze rejestracyjne oraz kilka dokumentow ubezpieczeniowych, zapewniajacych, ze szpitalowi zostana zwrocone koszty opieki. Nastepnie skierowano ja do laboratorium. Pobrano od niej probki krwi i moczu, wykonano przeswietlenie klatki piersiowej. Po upomnieniu, by niczego nie pila ani nie jadla po dziewiatej wieczorem, Samanthe poinstruowano, zeby wrocila do izby przyjec nastepnego ranka o szostej. Zdecydowala sie wrocic do domu na piechote. Bylo parne popoludnie w pelni lata. Pod wplywem impulsu chciala przebiec kilka ostatnich kilometrow, lecz zdala sobie sprawe, ze to niedorzecznosc. Nie potrzebowala juz dietetycznych umartwien i wyczerpujacych cwiczen. Byla pewna, ze przestana jej przychodzic do glowy dziwaczne mysli i wkrotce skonczy sie wszystko, co zle. Jej zycie zatoczylo pelny krag. Byloby lepiej, gdyby w ogole nie zachodzila w ciaze. Wowczas jednak najprawdopodobniej nie spotkalaby Jonathana Brysona. Nie mialaby szansy dojrzec uczuciowo i tak silnie zwiazac sie emocjonalnie z drugim czlowiekiem. Kochala Jona. W ich zwiazku kryla sie nie wypowiedziana zapowiedz spedzenia razem zycia, dzielenia sie celami i ambicjami, podejmowania wspolnych trudow, polaczenia wykonywanych zawodow we wspaniala, dopelniajaca wysilki partnera wspolprace. Wszystko to scementowane wzajemnym zaufaniem i solidnymi podstawami emocjonalnymi, bez przeszkody w postaci obecnosci cudzego dziecka. Samantha dziwila sie, ze niczego nie zaluje. Nie czula wyrzutow sumienia ani przygnebienia. Po obudzeniu sie z koszmaru starala sie dojsc do ladu ze swoimi uczuciami. To, co w poczatkach ciazy bylo goraca nadzieja, zamienilo sie w koszmarny zart. Dawno przestala snuc plany dla dziecka. Juz wowczas powinna sie zorientowac, ze cos jest nie w porzadku. Zamiast nadziei, stale przepelnial ja strach. Bala sie, ze jej macica przybiera zbyt duze rozmiary, lekala sie, ze moze urodzic dziecko z genetycznymi wadami. Przejmowala sie wymaganiami dietetycznymi, obliczaniem wydatkowanych kalorii, wykonywaniem odpowiedniej liczby cwiczen. W jej podswiadomosci klebilo sie rojowisko nie poddajacych sie korekcie obsesji, dziwacznych mysli i przymusowych czynnosci, ktorymi byla doszczetnie przytloczona. Usiadla na lawce i radowala sie grzejacymi skore promieniami slonca. Wierzyla, ze trapiace ja przez ostatnie miesiace problemy wkrotce sie rozwieja. Jerry zniknal z jej zycia, i bardzo dobrze. Zakrawalo na ironie, ze gdyby wiedzial, jaka podjela decyzje, prawdopodobnie sam zaoferowalby odwiezienie jej ze szpitala do domu. Od chwili, kiedy dowiedzial sie o ciazy, nie miala jednak od niego zadnych wiadomosci: nie zadzwonil, nie napisal chocby slowa. Nic nie szkodzi. Od czasu, gdy w jej zyciu pojawil sie Bryson, zapomniala o Jerrym prawie zupelnie. Koszmary juz wczesniej prawie sklonily ja do wizyty u lekarza. Niezrozumiale, niemozliwe do opanowania, napawaly odraza i uczuciem przemoznego zla. Starala sie je ignorowac i liczyla, ze sa stadium przejsciowym, po ustapieniu ktorego juz nigdy nie powroca. Nic nie zapowiadalo jednak, by mialy ustapic. Kropla, ktora przepelnila czare, staly sie rewelacje Brysona dotyczace dialogu plodu z komputerem. Sam stanowila skorupe, w ktorej rozwijala sie niepojeta istota. Nie bylo to juz jej dziecko, ale pan i wladca. Samantha przeciagnela sie, westchnela i ruszyla dalej, upajajac sie slonecznym cieplem. Wszystko miala juz niemal za soba. Czekala ja drobna niewygoda, ale nic takiego, czego nie potrafilaby zniesc. Wierzyla, ze nie potrwa to dlugo. Chciala uwolnic sie od swojego brzemienia. W ostatecznym rozrachunku wszystko konczylo sie dobrze. Byla zdrowa, silna - i zakochana. Do mieszkania dotarla o czwartej i zadzwonila do Brysona. -Bylam u lekarza i umowilam sie na zabieg - powiedziala. - Jutro rano zostane przyjeta do szpitala. -Zatem jestes zdecydowana? -Tak. -Na pewno? - zapytal po chwili wahania. -Na pewno. -Jak dlugo to potrwa? -Dostane zastrzyk przed osma rano - wyjasniala technike zabiegu - potem trzeba czekac. Moze bede musiala zostac do nastepnego dnia, ale wroce do domu najpozniej po poludniu. -Nic ci nie bedzie? -Chyba tak. Powinienes to wiedziec lepiej ode mnie. -To niezupelnie moja specjalnosc. Chodzi mi o to, czy nic ci nie grozi, jezeli wypiszesz sie tak szybko. -Jon, chce miec to wreszcie za soba. Zgodzilabym sie na zabieg jeszcze dzisiaj, gdyby to bylo mozliwe. Wierz mi, wypisze sie, kiedy tylko ustapi znieczulenie. -Poprosisz, zeby pielegniarki zadzwonily do mnie, jak bedzie po wszystkim? Przywioze cie do domu. -Dobrze. I tak juz podalam twoje nazwisko jako osoby, ktora w razie czego nalezy zawiadomic. -Na milosc boska, to nie koniec swiata. Kobiety codziennie poddaja sie aborcji, to prosty zabieg. -Moze dla ciebie. Nie chcialam, zeby kontaktowano sie z moimi rodzicami. -Och. - Urwal na chwile. - Sam? -Tak? -Boisz sie? -Tak, troszeczke. -Nie lam sie, bede ciagle sie o ciebie dowiadywal. I jeszcze jedno. -Co znowu? - zapytala, nieco zirytowana. -Kocham cie. Rozlaczyl sie. Samantha trzymala sluchawke w dloniach, odtwarzajac w myslach jego slowa, az przenikliwy sygnal uswiadomil jej, ze powinna ja odlozyc. Czula przepelniajace ja cieple, blogie uczucie, niosace spokoj i zadowolenie, jakiego jeszcze nie zaznala. Nastepnego ranka przyjechala do szpitala krotko przed szosta i weszla wprost do izby przyjec. Mimo wczesnej pory ruch byl juz duzy. W izbie tloczyli sie oczekujacy na przyjecie pacjenci, po korytarzach przetaczano nosze. Samantha podeszla do rejestracji i poinformowala, ze zglasza sie na zabieg. Urzedniczka zapiela jej na nadgarstku plastikowa bransoletke identyfikacyjna i poprosila o poczekanie, az przygotuja sale. Po niedlugim czasie sekretarka medyczna z oddzialu ginekologii wywolala nazwisko Samanthy. Wjechaly razem na trzecie pietro. Sekretarka zaprowadzila Sam do sali, w ktorej znajdowaly sie dwa lozka, ciasna lazienka z miniaturowa umywalka i kabina prysznicowa oraz mala szafa. Sekretarka zaciagnela oddzielajacy lozka parawan. Podala Samancie lezaca na poduszce biala, nakrochmalona szpitalna koszule, kazala ja wlozyc, po czym pomogla zawiazac tasiemki na plecach. Nastepnie polecila dziewczynie schowac wlasne ubrania do szafy i czekac na pielegniarke. Po pieciu minutach przyszla pielegniarka z cisnieniomierzem, przywitala sie z Samantha i poprosila, zeby ulozyla sie wygodnie. Sam wyciagnela sie w poscieli, pielegniarka zas zadajac pytania wypelniala formularz przyjecia. Jaka jest przyczyna hospitalizacji? Nie przestajac sie usmiechac, wyjasnila Samancie, ze i tak wie, ale pacjentka musi odpowiedziec na to pytanie wlasnymi slowami. Zapowiedziala, ze wywiad potrwa najwyzej pare minut. Czy Samantha jest na cokolwiek uczulona? Czy byla uprzednio leczona w szpitalu, czy przechodzila powazne schorzenia, czy nie cierpi na zadne schorzenia zoladkowo-jelitowe? Po zebraniu potrzebnych informacji zmierzyla Samancie cisnienie, tetno i temperature. Stwierdzila, ze nie ma zadnych odchylen od normy i wyszla, polecajac pacjentce czekac spokojnie na przyjscie lekarza. Samantha poprawila poduszke, polozyla sie na niej i spojrzala przez okno. Byl pogodny, letni poranek. W oddali dostrzegla mloda matke, pchajaca po alejkach miasteczka akademickiego wozek z dzieckiem. Niemowle najwidoczniej zaczelo plakac. Samantha wytezyla wzrok. Poczula narastajacy ucisk pod potylica. Matka wyjela dziecko z wozka i kolysala je gladzac po buzi - pelna czulosci scenka. Samanthe ogarnelo uczucie ulgi. Odwrocila wzrok. Poczula drzenie w podbrzuszu - trzepot zycia. Zlozyla dlonie na koszuli tuz nad pepkiem. Wyczula pod palcami delikatne kopanie - blogie, napawajace czuloscia doznanie. Ucisk w karku ustapil. Samantha usmiechnela sie i przymknela oczy. Zaczela nucic kolysanke - cicha, spokojna melodie. Po paru chwilach otworzyla oczy i ponownie wyjrzala przez okno. Nie widziala zbyt dobrze, bo pole widzenia przeslonila mgla. Zastanawiala sie, czy mloda matka jest jeszcze pod szpitalem. Niewazne. Tam wlasnie - na zewnatrz powinna byc ona, Samantha. Glowe wypelnily jej obrazy kolysek. Wyobrazila sobie, ze jest w parku i delikatnie kolysze dziecko, mruczac te sama kolysanke co jej matka. Rozwiazala tasiemki koszuli i zlozyla ja rowno na lozku, wlozyla wlasne ubranie i wysliznela sie z sali. Szpitalny korytarz byl pelen krzatajacych sie ludzi, nikt jednak nie zwrocil uwagi, gdy szla w strone windy. Drzwi rozsunely sie przed nia, weszla do srodka i nacisnela guzik parteru. Po dwoch minutach opuscila szpital glownym wyjsciem. Na wszystkie swietosci, skad sie tu wzielam? - zadawala sobie retoryczne, nie wymagajace odpowiedzi pytanie. Niezaleznie od tego, co ja opetalo, by zglosic sie do szpitala, najwazniejsze bylo, ze zdolala wyrwac sie z powrotem na wolnosc. Wrocila do swojego mieszkania, biegnac prawie cala droge. Gdy tylko znalazla sie w srodku, wlozyla stroj do joggingu. Po paru minutach wrocila do parku i pokonywala pierwszy etap osiemnastokilometrowej trasy. Kilka godzin pozniej, kiedy Bryson wracal z kliniki neurologicznej, pod drzwiami laboratorium badan snu podeszla do niego Samantha. Usmiechnal sie, objal ja i pocalowal w policzek. -Nie zajelo ci to wiele czasu - powiedzial. - Nie myslalem, ze uwiniesz sie tak szybko. Dlaczego do mnie nie zadzwonilas? Wysunela sie z jego objec i weszla do laboratorium. Bryson zmarszczyl brwi. Wszedl za nia do srodka i usmiech zniknal mu z twarzy. -Czy cos sie stalo, Sam? - zapytal. - Wszystko w porzadku? -Nie mialam zabiegu. -Co?! - zawolal zdziwiony, po raz pierwszy spogladajac na jej brzuch. -Nie potrafilam sie na to zdobyc. - Samantha zaczela grzebac w papierach na biurku. Bryson byl niebotycznie zdumiony. Ze wszystkich mozliwosci rozwoju wypadkow tego dnia, nie przewidzial tej jednej. -Co sie stalo? Przeciez bylas zupelnie pewna. -Ostatecznie okazalo sie, ze jest inaczej. Zmienilam zdanie. -Nic nie rozumiem. Wczoraj sprawialas wrazenie gotowej na wszystko. -To bylo wczoraj. Dzisiaj zdalam sobie sprawe, ze postapilabym zle. -Nie zglosilas sie w ogole do szpitala? -Zglosilam sie, ale po przyjeciu nagle uprzytomnilam sobie, co wlasciwie robie. Przeciez chcialam zabic swoje dziecko! Potrafisz w to uwierzyc? Co we mnie wstapilo? -Sam... myslalem... Urwal, nie potrafiac znalezc wlasciwych slow. Zdecydowanie cos bylo nie w porzadku. Poczul sie tak, jak gdyby sluchal granej przez amatorow symfonii: wszystkie nuty brzmialy falszywie. Podeszla do niego pani Rutledge. Spojrzeli na siebie zmartwieni. -Samantha, nie boisz sie juz tego dziecka? - zapytala pani Rutledge. -Z moim dzieckiem jest wszystko w porzadku. - Samantha uniosla glowe i usmiechnela sie. - To normalne, zdrowe dziecko. Ktokolwiek twierdzi inaczej, jest w bledzie. -Przeciez rozmawialismy... -Moje dziecko jest zupelnie normalne. Bryson przyciagnal krzeslo i usiadl obok Samanthy. Ujal jej dlonie i pomasowal je delikatnie. -Moze nie potrafie ujac tego wlasciwie, ale czy jest cos, o czym powinienem wiedziec? Moze sama chcesz mi cos powiedziec? - Uniosla brwi i popatrzyla na niego w milczeniu. Wreszcie wzruszyla ramionami i na powrot zajela sie papierami. Bryson denerwowal sie coraz bardziej. - Sam, popatrz na mnie, do diabla! Staram sie ci pomoc. Martwie sie o ciebie. Przedwczoraj, w Richmond, odchodzilas od zmyslow ze zmartwienia. Nie chcialas uwierzyc, ze plod jest w stanie kontrolowac twoje zachowanie. Mowilas, ze czujesz sie jak marionetka, ze to ohydne uczucie. W porzadku, przyznaje, ze niewlasciwie cie zrozumialem. Nie zdawalem sobie sprawy, ze tak zareagujesz. Chyba do przedwczoraj nie docenialem, jaki wplyw wywieraja na ciebie koszmary, cwiczenia, zalew informacji znikad. Jezeli jednak podjelas stanowcza decyzje, ze poddasz sie aborcji, dlaczego tego nie zrobilas? -Czy to wazne? -Wazne, do cholery! Dlugo zastanawiala sie nad odpowiedzia. Podniosla wzrok znad dokumentacji i usmiechnela sie do Brysona. -Przeciez sam odwiodles mnie od tego zamiaru, Jon. -Co?! - wykrzyknal zaskoczony. -Przyszlo mi to do glowy w szpitalu, gdy czekalam na pielegniarke. Wszystko, co powiedziales, jest prawda. Z moim dzieckiem nigdy nie dzialo sie nic niezwyklego, to wszystko rozgrywalo sie wylacznie w mojej wyobrazni. Sny sie nie licza, a informacje, ktore przychodzily mi do glowy, na pewno musialam poznac na zajeciach podczas studiow. Przeciez sam tak powiedziales. Zmiany emocjonalne sa u ciezarnych kobiet czyms calkowicie normalnym. Co najwazniejsze, sam mnie przekonales, ze dziecko nie mogloby mnie skrzywdzic. Powiedziales przeciez, ze w ten sposob szkodziloby samemu sobie, czyz nie? Przytaczala te argumenty z pelna samozadowolenia mina. Bryson zdal sobie sprawe, ze ona wierzy w kazde wypowiadane slowo. Znikly dotychczasowe obawy i przygnebienie albo zostaly skrzetnie ukryte. Wypuscil z rak jej dlonie i cofnal sie w kat laboratorium, gdzie czekala na niego pani Rutledge. -Nie do wiary - wyszeptal. - Powtarza jak papuga to, co jej powiedzialem. Nasladuje mnie doskonale, tylko wywrocila wszystko do gory nogami. Nie podoba mi sie to, Rosie. Naprawde sie rozmyslila. -I co pan zrobi? -Zadzwonie do jej ginekologa i dowiem sie, co sie stalo. Po wyjsciu Samanthy Bryson skontaktowal sie z doktorem Pritchardem. Ginekolog zachowywal sie z uwaga i szacunkiem. Poinformowal Brysona, ze Samantha zostala przyjeta do szpitala z dopelnieniem wszelkich formalnosci. Podczas gdy salowy przygotowywal wozek noszowy, pacjentka najwidoczniej ubrala sie i wymknela niepostrzezenie z budynku. Ginekolog zakladal, ze po prostu sie rozmyslila; widzial podobne zachowanie juz wiele razy. Nie probowano jej odszukac, by naklonic do ostatecznego poddania sie zabiegowi. Taka proba zawieralaby element przymusu, niedopuszczalny z medycznego i moralnego punktu widzenia. Niektore pacjentki wracaly, inne donaszaly ciaze. Stopien wykazanej przez Samanthe ambiwalencji mogl w opinii poloznika swiadczyc o ukrytych problemach psychologicznych. Bryson podziekowal doktorowi Pritchardowi i powtorzyl rozmowe pani Rutledge. -Chyba doszedlbym do takich samych wnioskow: ze Samantha ma niezbyt dobrze poukladane w glowie - stwierdzil. -Nie zastanawial sie pan, czy nie powiedziec mu o dialogu z komputerem? -Nie. Wystarczy, ze Pritchard uwaza Sam za nieco niezrownowazona. Nie chcialbym, zeby pomyslal to samo o mnie. Poza tym na pewno zna sie na badaniach snu tak samo, jak ja na rozmazie Papanicolau. Na dodatek caly problem stal sie nieco akademicki, nie uwazasz? -Dlaczego? Co moze ja powstrzymywac... - Pani Rutledge urwala w pol zdania, domysliwszy sie odpowiedzi na swoje pytanie. -Wlasnie, Rosie. Sesje snu Samanthy musza sie skonczyc. Jezeli przerwiemy badania, ustanie komunikacja pomiedzy komputerem a plodem, i w rezultacie pewnie szybko zaniknie rowniez wplyw dziecka na zachowanie Samanthy - o ile rzeczywiscie istnieje. -Nie martwi sie pan niedokonczeniem badan? -Och, moze troche. I tak moge przedstawic wnioski podczas jesiennej konferencji. Sam znaczy jednak dla mnie o wiele wiecej niz koncowe wyniki badan. Nadal obstaje przy twierdzeniu, ze nie grozi jej zadne fizyczne niebezpieczenstwo, ale sposob, w jaki dziecko kontroluje jej postepowanie, moze pociagnac za soba rozchwianie emocjonalne, i to mi wystarcza do podjecia decyzji. Gdy Samantha przyszla do laboratorium nastepnego ranka, by kontynuowac opracowywanie wynikow badan z innymi ochotnikami, sprawiala wrazenie zupelnie spokojnej. Zachowywala sie prawie normalnie, tylko w jej ruchach dawalo sie zauwazyc slady niepokoju. O czwartej po poludniu zapytala Brysona, czy moze przystapic do kolejnej sesji snu. -Po co, Sam? Badania sie skonczyly. -Dzieki nim sie uspokajam i czuje sie bardziej odprezona. Tak uprzejmie, jak tylko potrafil, Bryson odmowil. Samantha nieco sie zirytowala, lecz on wiedzial, ze dni po przerwaniu sesji snu okaza sie dla niej ciezkim okresem przejsciowym. Aby ulatwic Samancie powrot do normalnego stanu, Bryson i pani Rutledge umowili sie, ze beda spedzac z nia jak najwiecej czasu. Nie chcieli dopuscic, by zamykala sie w sobie, pragneli pomoc jej wyrazic wlasne uczucia. Zabierali ja na sniadania i obiady, szczegolowo dyskutowali o innych prowadzonych w laboratorium programach badawczych. Bryson spedzal u niej wiekszosc wieczorow i niektore noce. Dopiero gdy zostawali sami, zauwazal w niej zdecydowana zmiane. Samantha unikala mowienia o sobie, wobec czego mniej ze soba rozmawiali. Brysonowi przypadala rola rozpoczynania kazdej wymiany zdan. W odroznieniu od wczesniejszych spotkan, kiedy przez dlugie godziny gawedzili o tym i owym, teraz odpowiedzi Samanthy staly sie zwiezle, pelne unikow. Najwyrazniejsza zmiana zaszla jednak w sposobie kochania sie z nim. Wczesniej byla beztroska, czula i hojna. Obecnie w ich stosunkach seksualnych pojawila sie pewna sztucznosc. Odnosil wrazenie, ze Samantha wykonuje przykry obowiazek. Podejrzewal, ze jego partnerka przestala miec ochote na fizyczna milosc, wiec przestal sie jej narzucac. Ale Samancie najwyrazniej nie o to chodzilo. Kiedy Jon przestal inicjowac zblizenia, przejela ta role na siebie. Romantyczne interludia zamienily sie w zwykla kopulacje. Na czulosci Brysona Samantha odpowiadala mechanicznymi pocalunkami i zdawkowymi objeciami. Mial wrazenie, ze interesuje ja spolkowanie, a nie milosc. Pani Rutledge zauwazyla tez zmiany w zachowaniu Samanthy w laboratorium. Dziewczyna jak gdyby coraz bardziej zamykala sie w sobie. Proby rozerwania jej nie przynosily zadnych efektow. Kazdego popoludnia Samantha prosila o sesje snu i po odmowach Brysona popadala w coraz wieksza irytacje. Pod koniec tygodnia prezentowala otwarta wrogosc. Chociaz Bryson i Rosie ze wszech sil starali sie zlagodzic napiecia, ich starania napotykaly mur milczenia. Samantha znajdowala sie w coraz gorszym stanie. Bryson i pani Rutledge nie mieli pojecia, co wobec tego poczac. Jon spedzil z Samantha caly weekend. Wielokrotnie staral sie zaapelowac do logiki i wrazliwosci Sam. Uzmyslawial jej kazde z nietypowych zachowan natychmiast, gdy tylko zaczynala przytaczac nie znane dotad naukowe fakty, uzywala niezwyklych sformulowan albo obstawala przy dietetycznych kaprysach i rygorystycznych cwiczeniach. Tlumaczyl, ze to manifestacje woli plodu, nie jej samej. -Przygladalem sie ci przez piec minut - powiedzial, oparlszy sie o sciane. - Liczylem czestosc oddechow. Zazwyczaj kobiety ciezarne oddychaja czesciej niz nie bedace w ciazy. Z toba jest inaczej. Oddychasz gleboko, piec-szesc razy na minute. To plod jest za to odpowiedzialny, Sam. Z jakiegos powodu zalezy mu, zebys tak wlasnie oddychala, chociaz nie robia tego nawet wycwiczeni atleci. -W takim razie chyba jestem zdrowsza niz oni - odparla beztrosko. - Optymalne cisnienie parcjalne tlenu i dwutlenku wegla osiaga sie latwiej przy kontrolowanym, glebokim oddychaniu niz przy typowej dla ciazy hiperwentylacji. -Widzisz?! - Bryson bezradnie machnal reka. - Tego rodzaju gadki podsuwa ci plod. Sama bys na to nie wpadla! Nie zwracajac na niego uwagi, skierowala sie do lodowki. Bryson odebral to jako zachete - teraz Sam przynajmniej nie odgryzla sie z otwarta wrogoscia, jak to sie jej coraz czesciej zdarzalo. Ruszyl za nia do kuchni, kontynuujac wyjasnienia. Samantha otwarla drzwi lodowki. -Co by tu zjesc? - powiedziala, jak gdyby nie zdawala sobie sprawy z jego obecnosci. Niekiedy zdarzalo sie, ze sluchala go cierpliwie. Bryson mial wrazenie, ze waga precyzyjnych, logicznych argumentow lada chwila przelamie dzielaca ich bariere i Samantha przyzna: "Tak, rozumiem, o co ci chodzi". Chyba jednak nie mial daru przekonywania, bo Samantha nadal zachowywala sie po swojemu. Byla niedziela w nocy. W oddali koscielny dzwon wybil dwunasta. Do powrotu do laboratorium pozostawalo Brysonowi dziewiec godzin. Lezal obok Samanthy i nie potrafil zasnac. Myslal, ze ona spi, lecz zaprzeczal temu szelest jej reki pod posciela. Przesunela dlonia po jego udach, zacisnela ja na praciu. Przewrocil sie na bok i wsunal ramie pod jej glowe i barki. Pocalowal ja w szyje. Samantha rozchylila nogi i uniosla jedna z nich w gore. Zwarli sie jak nozyce. Wprowadzila go w siebie. Jaka jest wilgotna, pomyslal. Nawet bez gry wstepnej byla calkowicie pobudzona i gotowa na przyjecie go. Nagle przejscie od calkowitego spoczynku do pelnej erekcji bardzo Brysona podniecilo. Wslizgnal sie w ciasna sliskosc. Muskal ustami piersi i wodzil rytmicznie opuszka kciuka po sutkach. Kochanie sie z kobieta w ciazy bylo dla Brysona fascynujaca lekcja przestrzennej geometrii: pelno katow i krzywizn, wszedzie zaokraglona, bujna dojrzalosc. Wypuklosc brzucha Samanthy falowala pod nim delikatnie, jak omiatane wiatrem pole pszenicy. Rozowe obwodki sutkow, coraz bardziej brunatne z kazdym mijajacym miesiacem, staly sie szerokie i nieco nabrzmiale. Najbardziej osobliwe bylo kolysanie sie jej pelnych piersi. W miare falujacych ruchow ich cial, piersi Samanthy odbijaly sie od bokow jego torsu i natychmiast wracaly na srodek. Rytmiczne oddalanie sie i zblizanie moglo sie kojarzyc z gestami dyrygenta podczas prowadzenia symfonii. Po osiagnieciu szczytu Samantha szybko zapadla w sen. Bryson przytulil sie do niej i objal ja z calych sil. Zamknal oczy i po chwili rowniez zasnal. Obudzil go cichy odglos szczekania. Odwrocil sie w strone Samanthy. Nadal spala, lecz wyraznie dygotala. Dotknal jej skory: byla zimna jak lod. Samantha szczekala zebami. Byl to osobliwy odglos. W odroznieniu od normalnej reakcji na zmarzniecie, dzwiek rozlegal sie i cichl w dziwnym rytmie. Najpierw szczekala zebami, potem przestawala i po chwili zaczynala na nowo. Wstal z lozka i poszukal w szafie grubego koca. Samantha lezala naga bez nocnej bielizny, ktora zrzucila przed kochaniem. Jon otulil ja posciela i przykryl kocem. Przypadkowo musnal dlonia jej brzuch i odskoczyl, zdumiony. Skora nad macica byla rozpalona i zaczerwieniona, zdecydowanie kontrastujaca z bladoscia i chlodem reszty ciala. Bryson okryl Samanthe jeszcze szczelniej. Usiadl na skraju lozka, przygladajac sie Sam ze zdumieniem. Jej krwiobieg ulegl scentralizowaniu w macicy, przyspieszajac dokonujacy sie we wnetrzu metabolizm. Zeby to skompensowac, temperatura reszty ciala automatycznie spadla. Wydawalo sie to absolutnie niemozliwe. Na pewno nie mialo to nic wspolnego ze swiadomym dzialaniem Samanthy. Cieplota ciala nie zalezy przeciez od naszej woli. Bryson wiedzial, ze Samantha nie miala na to zadnego wplywu. Byl to wyrazny dowod dzialania plodu. Zmiana temperatury ciala Sam stanowila kolejny objaw kontrolowania przez plod jej organizmu. Przerazony Bryson probowal ja obudzic. -Sam! Sam, kochanie, posluchaj! Zacisnal palce na jej drgajacych policzkach, zeby unieruchomic glowe i zmusic do spojrzenia na niego. Druga reka chwycil jej dlon i przylozyl do brzucha. -Posluchaj mnie, Sam, prosze! Nie spisz? Czujesz to, Sam? Zaczela powoli odzyskiwac swiadomosc, a gdy wreszcie zdala sobie sprawe, co chce pokazac jej Jonathan, rozbudzila sie do reszty. -Popatrz na siebie! - ciagnal Bryson. - Zobacz to, co ja widze. Drzysz, jakbys zamarzala na smierc, ale brzuch masz goracy jak piec. Czujesz to, Sam? Rozumiesz, co do ciebie mowie? Rozumiala. Swiadczyl o tym wyraz jej twarzy. Nastapil szok, na jaki liczyl. Oderwala dlon od brzucha i jeknela - "ach!" - cichym, dobywajacym sie z glebi gardla glosem. Ogarnelo ja przerazenie, kiedy zrozumiala, co sie dzieje. -To sprawka dziecka, Sam! Kontroluje temperature ciala i przeplyw krwi przez macice tak samo, jak rzadzi twoim zachowaniem. To wlasnie staralem sie wytlumaczyc ci wraz z Rosie. To nie sa typowe dla ciazy zmiany emocjonalne. Plod pokazuje ci bardziej dobitnie, niz jakiekolwiek moje tlumaczenia, ze nie jestes juz soba. Ma nad toba wladze, Sam! Oczy miala pelne lez. Przestala dygotac, ustalo uczucie lodowatego chlodu, brzuch stal sie chlodniejszy, wkrotce ogrzala sie reszta ciala. -Dlaczego mi to robi? - wyszeptala pokornym glosem. -Nie wiem. Wiem tylko, ze kiedy plod obejmuje kontrole nad twoim cialem, ty ja tracisz. Tracisz kontakt z rzeczywistoscia. Samantha rozplakala sie, szlochajac w poduszke. -Powiedz mi, ze to nieprawda, Jon! - zawolala. - Prosze, powiedz mi, ze moje dziecko nie mogloby mi tego zrobic! -Moze i robi to. Widzialas na wlasne oczy. Musisz mi uwierzyc. Przytulil ja mocno do siebie. Znow zaczela dygotac, tym razem z przerazenia, nie z zimna. -Nie! - jeknela. - Nie! Obiecalam, ze do tego nie dopuszcze! Jak to mozliwe? -Nie ty decydowalas. Nie moglas. -Juz nic nie wiem... Powinnam sie go pozbyc, prawda? -Musialas najpierw sama do tego dojsc, zrozumiec, co sie naprawde dzieje. -Och, Boze, potrzebuje cie, Jon. Prosze, obejmij mnie. Pomoz mi! -Pomoge ci, Sam, na pewno. Minelo wiele czasu, zanim przestala dygotac. Bryson przytulil ja jeszcze silniej i ze splecionymi rekami i nogami powoli zapadli w sen. ROZDZIAL 16 Tym razem jej decyzja byla przemyslana i nieodwolalna. Powiedziala, ze doktor Pritchard zalatwil powtorne przyjecie do szpitala nastepnego dnia rano. Ginekolog nie byl zaskoczony telefonem od niej. Samantha miala wrazenie, ze sie tego spodziewal.Wyjasnienia wywarly na nia oczyszczajacy wplyw. Gdy skonczyla, poczula sie wyczerpana. Bryson byl poruszony. Wzial ja w objecia, by dodac otuchy, i powiedzial, ze postapila slusznie. Samantha odsunela sie od niego; nie miala ochoty, zeby sie nad nia rozczulal. Pocalowala go jednak w policzek, zadowolona, ze zrozumial, iz podjela nieodwolalna decyzje. Zaproponowal, zeby zostala u niego, lecz odmowila, tlumaczac, ze chce sie dobrze wyspac. Zapytal, czy na pewno wytrzyma. Odpowiedziala, ze tak, calkowicie przekonana o koniecznosci usuniecia ciazy. Bryson chcial ja odwiezc rano do szpitala, ale odmowila. Skoro sama podjela decyzje, chciala rowniez sama wprowadzic ja w zycie. Zadowolona ruszyla piechota do domu. Ustaly zlowieszcze sensacje w zoladku, poczula nawet apetyt. Tydzien wczesniej jej postanowienie bylo skrajnie impulsywne, stanowilo czysty odruch na to, czego dowiedziala sie o plodzie od Brysona. Obecnie starannie przemyslala swoja decyzje. Stoczyla ze soba walke i odniosla zwyciestwo. Kochala Brysona bardziej niz kiedykolwiek przedtem za to, ze nie wtracal sie do jej wyboru. Byla juz niedaleko domu. Jon i ja, pomyslala. Wciaz ledwie potrafila uwierzyc, ze dzieje sie to naprawde. Zalowala, ze nie ma go przy niej, pragnela i potrzebowala go bardziej niz dawniej. Samantha wyjela z drewnianej szafki na wina butelke beaujolais i odkorkowala ja. Postanowila uczcic swoja decyzje. Wplyw alkoholu na plod juz jej nie obchodzil. Nalala sobie kieliszek wina i wypila spory lyk. Poczula rozlewajace sie po ciele blogie cieplo. Mieszkanie bylo rozgrzane od slonca. Zasunela zaluzje i wlaczyla klimatyzacje. Rozpiela bluzke i zdjela dzinsy, pozostawiajac ubranie na podlodze. Do diabla z praniem, na razie pragnela nade wszystko odprezenia i odpoczynku. Dopila pierwszy kieliszek wina i nalala kolejny. Wino sprawilo, ze poczula sie ospala. Odkrecila kurki i przygotowala chlodna kapiel. Podczas gdy wanna sie napelniala, Samantha przygladala sie sobie w lustrze. Po spedzonym przed miesiacem tygodniu nad morzem pozostala jej slaba opalenizna. Samantha byla dumna ze swojej figury. Miala sprezyste cialo, idealnie napiete miesnie. Zwazyla w dloniach obydwie piersi. Daremnie byloby doszukiwac sie sladu obwislosci biustu; prezyl sie pewnie i dumnie. Samantha zadrzala z chlodu, zacisnela usta i wciagnela powietrze przez zeby. Polozyla dlon na wzgorku lonowym, pod wypukloscia brzucha, i przegarnela palcami kepke wlosow. Rozpostarta dlonia zataczala niewielkie kregi po piersiach, przyduszajac kciukiem sutki. Twoj dotyk jest tak wspanialy, Jon, pomyslala. Zakrecila kran i weszla do wanny. Nalala balsamu do kapieli i namydlila skore, az zrobila sie sliska. Odchylila sie na plecy, oparla glowe na skraju wanny i rozchylila kolana. Woda siegala jej po szyje. Stwardniale, rozowe sutki kolysaly sie na powierzchni jak boje na oleistym morzu. Samantha wziela w dlon kostke mydla, rozchylila jeszcze bardziej kolana, i zaczela powoli pocierac mydlem w gore i w dol lechtaczke. Przymknela trzepoczace powieki. Boze, jak mi z toba dobrze. Niespodziewanie ogarnela ja fala mdlosci. Pochylila sie do przodu, wypuscila mydlo z dloni i chwycila brzegi wanny, zeby nie osunac sie pod powierzchnie wody. Zaczely nia targac niepowstrzymane torsje. Po kolejnym, silnym skurczu zoladka poczula, jak zolc podchodzi jej do gardla i wypelnia usta. Probowala zatkac usta dlonia, bylo jednak za pozno. Wymiociny pociekly miedzy palcami i sciekajac pomiedzy piersiami, chlupnely w wode. Z powodu skurczu krtani zaczela krztusic sie i dlawic bez tchu, z pobielala twarza. Po kolejnym spazmie wymioty chlusnely na biala glazure. Woda w wannie przybrala metny, brunatny odcien, podbarwiona mieszanina wina i cuchnacej zolci. Zgarbiona, poszarzala na twarzy Samantha wymiotowala do calkowitego oproznienia zoladka. Gdy zoladek uspokoil sie, siedziala w stygnacej, kwasnej mieszance wody z balsamem i trescia jelit. Po ustaniu torsji miala ledwie dosc sil, by palcem stopy wyciagnac korek z wanny. Smierdzaca ciecz powoli splynela do scieku. Samantha plytkimi, zdyszanymi oddechami wciagala powietrze w pluca, wracajac powoli do siebie. Reszta wody splynela przez otwor, pozostawiajac osad z nie strawionego pokarmu. Dziewczynie szybko zrobilo sie zimno, zaczela dygotac. Osunela sie na spod wanny. Blada i drzaca, przekrecila sie na bok. Powoli odzyskiwala sily. Minelo pol godziny, nim zdolala usiasc. Odkrecila kurki tak, by polecial silny, goracy strumien wody. Poczula, jak oplywa jej kolana. Nie zatykajac odplywu, zaczela czyscic wanne wokol siebie, splukujac cuchnace resztki. Wreszcie dzwignela sie na chwiejnych nogach, przelaczyla strumien wody na prysznic i zaczela zmywac glazure. Potem cieplymi strugami wody obmyla glowe i splukala cale cialo. Kiedy skonczyla sie wycierac, osunela sie ze zwieszona glowa na pokrywe sedesu. Przechylila sie w bok i otworzyla szafke pod umywalka, szukajac odswiezacza powietrza w aerozolu. Rozpylala go wokol siebie, az do oproznienia opakowania. W lazience rozeszla sie won zwiedlych roz. Samantha nie mogla odzyskac jasnosci mysli. Zgarbiona naciagnela na siebie szlafrok i powloczac stopami wyszla z lazienki. Polozyla sie na sofie, zakrywajac oczy ramieniem. To wino, na pewno sfermentowalo, pomyslala. Wyczerpana wskutek izometrycznych skurczow miesni podczas wymiotow, ledwie mogla sie poruszac. Czekala, az odzyska nieco sil. Poczula na skorze powiew klimatyzacji, blogi chlod na czole. Zdolala sie odprezyc, bladzila myslami. Niemal zapadla w sen, gdy tyl jej glowy ogarnal bol tak przenikliwy, jak gdyby walono wen mlotem. Bol rozszerzyl sie do czubka glowy, wywolujac wrazenie, ze mozg paruje pod cisnieniem. Usiadla prosto, z wytrzeszczonymi oczami. Odruchowo siegnela dlonia do skroni i wykrzywila usta w grymasie cierpienia. Ucisk w glowie byl tak koszmarny, jak gdyby puchla od wewnatrz. Zamknela powieki i przycisnela rece do skroni. Wydawalo sie jej, ze za chwile czaszka eksploduje. Z gardla wydobylo sie mimowolne, przenikliwe zawodzenie. Jeczala, nie wypuszczajac glowy z rak, sparalizowana intensywnoscia bolu. Chce sie wreszcie obudzic, pomyslala. Wiedziala jednak, ze to nie sen. Podniosla sie chwiejnie i z jekiem ruszyla w strone telefonu - po pomoc. Wyobrazala sobie, ze jesli odejmie rece od glowy, mozg rozpadnie sie na milion kawalkow. Wszystko zlewalo sie jej przed oczami. Potworny ucisk z glebi czaszki rozprzestrzenial sie do przodu, wywolujac wrazenie, ze teczowki wyskocza przez twardowki, jak u wydobytej na powierzchnie glebinowej ryby. Usilowala dosiegnac telefonu, cos jednak spychalo ja w dol, czula na barkach przytlaczajace brzemie. Ugiely sie pod nia kolana, opuscila podbrodek osunela sie na dywan, zataczajac sie szalenczo z bolu, ucisku i halasu w glowie. Wreszcie zemdlala. Gdy sie obudzila, bylo juz ciemno. Bol ustapil. Usiadla chwiejnie i popatrzyla na zegar kolo telefonu. Wskazywal druga nad ranem. Moj Boze, pomyslala, urwal mi sie film na dziesiec godzin. Po chwili dostrzegla na podlodze rozbita lampke. Wystraszona wstala i rozejrzala sie po pokoju. Poszla w strone wylacznika, potykajac sie o przewrocone krzeslo. Dosiegla wreszcie kontaktu i zapalila swiatlo. Pokoj byl doszczetnie zdemolowany. Fotografie w potluczonych ramkach poniewieraly sie po podlodze, dywan zascielaly odlamki szkla. Biurko lezalo wywrocone do gory nogami, a zawartosc szuflad - porozrzucana na wszystkie strony. Wszedzie walaly sie ksiazki i sprzety. Samantha podeszla do drzwi. Byly zamkniete i zaryglowane - tak, jak je wczesniej zostawila. Szybko przeszukala mieszkanie. Okna tez okazaly sie nie tkniete, nic nie wskazywalo na to, by ktos dostal sie do srodka sila. Skad w takim razie wzial sie ten chaos? Samantha nagle poczula bezmierny strach. Zapragnela uslyszec glos Jona. Pewnie spal, ale zdecydowala sie go obudzic. Podchodzac do telefonu, stlukla sobie palec o popielniczke. Pochylila sie, zeby ja podniesc i wtedy dostrzegla skrawki papieru i celuloidu - dookola poniewieraly sie porwane zdjecia i klisze. Uklekla, by sie im przyjrzec. Rozpoznala zdjecia zrobione podczas spedzonego z Jonem tygodnia. Wiekszosc z nich zostala porwana na kawalki - strzepy utrwalonej na fotografiach przeszlosci. Ciezka popielniczka lezala rozbita na dwie czesci, ktore przygniataly okruchy kalejdoskopowych barw Kodaka. Dywan dookola upstrzyly krople zaschnietej krwi, jej plama zakrzepla rowniez na szkle. Samantha zdecydowanie odepchnela kawalki na bok i siegnela po sluchawke. Gdy ujela ja w dlon, znieruchomiala ze zgrozy. Utkwila wzrok w gladkim, biegnacym przez klykcie skaleczeniu, od ktorego po kostki siegaly zaschniete strumyczki krwi. Sam spojrzala blyskawicznie na popielniczke i wrocila wzrokiem do dloni. Zaczely sie trzasc. Odlozyla sluchawke. Dopiero wtedy zdala sobie sprawe z ruchow dziecka. Z poczatku kopalo lagodnie, wkrotce jednak zaczelo robic to coraz silniej, jak gdyby na znak protestu. Samantha osunela sie na dywan przed telefonem. Siegnela do brzucha, lecz natychmiast oderwala reke, zbyt przerazona, by go dotknac. Kolejne kopniecie wstrzasnelo nia cala. Nie mogla sie poruszyc. Cialo odmowilo funkcjonowania; dzialal jedynie umysl. Nie potrafila uwierzyc w to, co sie dzialo, ani pojac tego, co zrobila. Mieszkanie zamienilo sie w ruine, to, co posiadala, uleglo zniszczeniu. Zdjecia kochanego przez nia mezczyzny poniewieraly sie, pomiete i porwane na strzepy. Dziecko kopalo nieustannie, jak gdyby chcialo dowiesc swojego triumfu. Samantha zrozumiala, ze nie odpowiada za to, co sie stalo. Pojela w pelni to, co Jon mowil o plodzie. Zaczela plakac. -Dlaczego mi to robisz? - zawolala. - Dlaczego mnie tak karzesz?! Dziecko kopalo dalej, z wigorem i zlosliwa uciecha. Samantha plakala cicho, nie smiejac sie poruszyc. Usilowala nie myslec o tym, co sie dzialo, chciala pozbyc sie wszelkich mysli. Po raz pierwszy w zyciu przygladala sie wskazowce sekundnika obiegajacej tarcze, zeby przez pograzenie sie w odliczaniu czasu wyeliminowac wszystkie mysli. Jak zahipnotyzowana, wpatrywala sie w fosforyzujaca tarcze calymi godzinami. Lezala w bezruchu, starajac sie nie zwracac uwagi na ruchy plodu. Niejasno zdawala sobie sprawe, ze wstaje dzien. Godzinowa wskazowka siegnela piatej. Zadzwonil telefon, co wytracilo Samanthe z transu. Zastanawiala sie, czy powinna odebrac. Trzy sygnaly, cztery. Ruchy plodu zauwazalnie oslably. Siedem sygnalow. Kopanie ustalo calkowicie. Z nieskonczona ulga Samantha siegnela po sluchawke. -Halo? -Sam? To ja. Musze jechac do szpitala, ale przedtem chcialem upewnic sie, ze nie spisz. Nie chcialbym, zebys sie spoznila. -Och, Jon! Mialam straszna noc! - zawolala lamiacym sie z napiecia glosem. -Nic dziwnego, Sam. Posluchaj, musze juz jechac, bylo nagle przyjecie na oddzial. Zlapie cie pozniej. Na razie! -Jon, zaczekaj! - zawolala, lecz Bryson juz sie rozlaczyl. Samantha odlozyla sluchawke, czekajac, az ruchy plodu zaczna sie na nowo. Popatrzyla na zegarek. Minela minuta, po niej piec nastepnych, ale plod nie dawal znaku zycia. Polozyla dlon na brzuchu. Plod nie zareagowal. Sam otrzasnela sie, wstala i rozsunela zaluzje. Do pokoju wpadlo poranne swiatlo. Ubrala sie pospiesznie w skromny stroj. Nie zawracala sobie glowy sprzataniem - moglo zaczekac. Wierzyla, ze bedzie bezpieczna, gdy dotrze do szpitala. Nawet bol ani wymioty nie mogly powstrzymac jej przed zabiegiem. Uprzedzono, zeby nie brala ze soba wartosciowych rzeczy. Zastanowila sie przez chwile, czy nie spakowac rzeczy do spania, ale zrezygnowala z tego pomyslu. Nie zamierzala zostac w szpitalu do nastepnego dnia. Wrzucila do torebki szczoteczke do zebow i pare dolarow. Odszukala klucze w kuchni pod zwalem ksiazek. Spojrzala jeszcze raz rozzalonym wzrokiem na balagan w mieszkaniu, zamknela za soba drzwi i wsunela klucze do kieszeni. Procedura przyjecia przebiegla identycznie jak tydzien wczesniej, jednak tym razem wydawala sie wlec w nieskonczonosc. Znow po przydzieleniu jej sali zostala zaprowadzona na gore. Na lozku obok drzwi, chrapiac w najlepsze, lezala starsza, otyla kobieta. O siodmej pietnascie przyszla roznoszaca leki pielegniarka i powiadomila Samanthe, ze wszystko jest juz przygotowane do zabiegu. Polecila Sam oproznic pecherz, po czym dala jej zastrzyk ze srodkiem nasennym. Salowy w zielonym fartuchu wtoczyl na sale nosze i wspolnie z siostra pomogli Samancie przesunac sie na nie bezposrednio z lozka. Pielegniarka pozegnala Samanthe, po czym salowy blyskawicznie wytoczyl nosze na korytarz. Zatrzymali sie przed sporym gabinetem zabiegowym na koncu korytarza. Salowy wyjasnil, ze nie jest to sala operacyjna, lecz pomieszczenie zarezerwowane do takich zabiegow jak u niej. Otworzyl wahadlowe drzwi i przekazal pacjentke pod opieke pielegniarki. Samantha poczula sie jak paczka - przesylka wielokrotnie przekazywana z rak do rak przed dotarciem do adresata. Pielegniarka w zielonym kombinezonie chirurgicznym miala juz na sobie czepek i maseczke. Przywitala sie z Samantha i zapytala, jak sie czuje. Sam odparla, ze kreci sie jej troche w glowie i chce, zeby zabieg zaczal sie jak najszybciej. Pielegniarka wskazala skinieniem glowy szybe, przez ktora widac bylo sasiednie pomieszczenie. Mimo ze wzrok Samanthy stawal sie coraz bardziej zamglony, rozpoznala myjacego sie do operacji lekarza. Zsunela sie z noszy na stol operacyjny o regulowanym ustawieniu. Pielegniarka odtoczyla nosze, wlaczyla jaskrawy reflektor pod sufitem i ustawila go tak, by jak najlepiej oswietlal brzuch Sam. Zabezpieczono pasami kolana dziewczyny. Przez drzwi w glebi wszedl mlody lekarz, ktory niemilym tonem poprosil Samanthe o wyciagniecie lewej reki. Zapytala, kim jest. Odpowiedzial lakonicznie, ze specjalizujacym sie anestezjologiem, ktory ma tylko zalozyc wklucie do zyly. Zawiazal jej gumowa opaske na ramieniu i szybkimi, pewnymi ruchami wprowadzil wenflon w zgiecie lokcia. Dokrecil plastikowy przewod, uregulowal szybkosc splywania kroplowki i odszedl w chwili, gdy otworzyly sie drzwi do sali przedoperacyjnej. Ginekolog wszedl na sale tylem, by uniknac dotykania drzwi czystymi, wilgotnymi dlonmi. Wyciagal przed siebie ugiete rece, woda sciekala mu z przedramion na posadzke. -Jak sie pani czuje? - zapytal, patrzac na Samanthe. Kiwnela tylko glowa na przywitanie, modlac sie, zeby jak najszybciej przystapil do zabiegu. -Dzien dobry, panie doktorze - powiedziala pielegniarka do Pritcharda. Podala mu sterylny recznik. Ginekolog osuszyl rece i wdzial fartuch, rozpostarty przed nim przez pielegniarke. Nastepnie podszedl do stojaka z tacka na narzedzia i wlozyl lateksowe rekawiczki. -Wyspala sie pani w nocy? -Troche. -Dobrze. Nie potrwa to dlugo. Najpierw siostra przygotuje pole zabiegu. Pielegniarka zrolowala koszule Samanthy pod piersi i przykryla dolna polowe ciala, az po owlosienie lonowe, sterylna serweta. Wypuklosc brzucha Sam znalazla sie pomiedzy dwiema lnianymi barierami. -Zimno ci, kochanie? - zapytala pielegniarka. Wytarla antyseptycznym roztworem podbrzusze Samanthy, ktore pokrylo sie zoltymi babelkami. Po paru minutach dezynfekcji siostra otarla mydliny suchym, sterylnym recznikiem. Pozniej spryskala pole zabiegu brunatnym roztworem jodyny z plastikowego pojemnika, wygladajacego jak zraszacz do kwiatow. -W porzadku, jestesmy gotowi - powiedzial lekarz. - W miare zabiegu bede wszystko tlumaczyl, zeby niczym pania nie zaskoczyc. -Dobrze - powiedziala Samantha. Zorientowala sie, ze znow zaczyna ja bolec glowa. - Moglby sie pan pospieszyc? Nie czuje sie najlepiej. Ginekolog przyciagnal ku sobie tace z narzedziami. -Najpierw obloze pania serwetami. Rozlozyl cztery kawalki tkaniny tak, ze odsloniety byl jedynie prostokatny obszar skory. Dziecko nagle ozylo. Samantha przymknela oczy, zeby ochronic sie przed spodziewanym uciskiem w glowie. Prosze, pospieszcie sie, pomyslala. Lekarz zauwazyl ruchy plodu. -Zwawy maluch - powiedzial. Przylozyl dlonie do brzucha Samanthy i obmacal macice. - Oddala mocz? - zapytal pielegniarke. -Tak. -Hm. Macica porzadnych rozmiarow. No dobrze. Prosze troche dwuprocentowej lidokainy i igle numer dwadziescia piec. -Sa juz na tacy, panie doktorze. -W porzadku. Nabrala pani prostaglandyny? -Czterdziesci miligramow. -Dobrze. Teraz znieczule pani brzuch - powiedzial do Samanthy i nabral do strzykawki srodka do znieczulenia miejscowego. - Poczuje pani niewielkie uklucie, w tym miejscu. Moze pani poczuc cieplo - rzekl, wstrzykujac zawartosc pod skore ponizej pepka. - Doskonale. No i jak? -Boli - odparla Samantha. Nie miala na mysli miejsca znieczulenia, ale swoja glowe. Przekrecila ja z boku na bok z zamknietymi oczami, starajac sie pozbyc przenikliwego bolu miedzy skroniami. Dostala silnych zawrotow, czula jak jej swiadomosc zanika, przestala praktycznie slyszec cokolwiek. Prosze, pospieszcie sie. Szybciej! -Juz niedlugo - powiedzial uspokajajacym tonem lekarz. - Juz prawie skonczylismy. Moze pani teraz poczuc ucisk - rzekl, biorac z tacy grubsza, dziesieciocentymetrowej dlugosci igle. Wbil najpierw powoli koniec igly tuz pod skore w wybrzuszenie powstale po podaniu srodka znieczulajacego, po czym szybkim pchnieciem wprowadzil ja do macicy. Wyjal mandryn - drut tkwiacy we wnetrzu igly. Na jej wierzcholku pojawila sie wypukla kropla plynu owodniowego. Przejrzysta ciecz zaczela skapywac na brzuch Samanthy. Ani lekarz, ani pielegniarka nie zauwazyli, ze Samantha nagle otworzyla oczy, poniewaz skupiali uwage na igle. Sciagniete wargi Samanthy odslonily zeby, na twarzy pojawil sie dziki wyraz. Trzymala glowe nieruchomo, wpatrujac sie szklanymi oczami w sufit. -Jeszcze pare sekund - powiedzial lekarz. - Podam jeszcze jeden zastrzyk. Pielegniarka przypominala sobie pozniej, ze z gardla Samanthy wydobyly sie odglosy przypominajace warczenie. Zaczely sie z chwila, gdy lekarz mial zalozyc strzykawke na igle. Odwrocil glowe w strone zrodla dziwnego dzwieku i znieruchomial na widok oblednego wyrazu twarzy Samanthy. -Pani Kirstin...? Sam wydala przerazliwe, gardlowe wycie. Z szalenstwem w oczach zamachnela sie poteznie ramieniem i odtracila od siebie lekarza. Usiadla wyprostowana i powiodla po sali oblakanym wzrokiem. -Nie! - wrzasnela przeciagle jak wsciekle zwierze. Wyszarpnela sterczaca z brzucha igle i cisnela nia o sciane. Pielegniarka przysunela sie w jej strone. -Niech pani poslucha, mloda damo... Nie dokonczyla, poniewaz Samantha uderzyla ja grzbietem dloni w twarz z taka sila, ze pielegniarka runela na podloge. Sam wyrwala przewod do kroplowki, zdarla unieruchamiajace kolana pasy i przerzucila nogi przez brzeg stolu. Lekarz instynktownie cofnal sie z otwartymi ze zdumienia ustami. Chwycila oburacz tace z narzedziami i rzucila ja w drugi koniec sali. Zeskoczyla na posadzke i wypadla przez wahadlowe drzwi, uderzywszy w nie z taka sila, ze jedna polowa spadla z zawiasow. Samantha pomknela korytarzem w strone swojej sali. Mijala w biegu pracownikow szpitala, zbyt zaskoczonych, by cokolwiek powiedziec. Patrzyli w niebotycznym zdumieniu na pedzaca obok nich bosa kobiete w koszuli z rozwianymi polami. Ktos krzyknal z dala: "Lapac ja!", ale nikt na to nie zareagowal. Samantha wpadla do sali. Stara kobieta nadal chrapala w najlepsze, niepomna zametu, jaki sie wokol niej rozpetal. Samantha zrzucila koszule i pospiesznie sie ubrala. Schwycila torebke i pomknela w strone windy. -Wezwac straz! - rozleglo sie za nia wolanie, wiec natychmiast skrecila na klatke schodowa. Zbiegala po trzy-cztery stopnie naraz, zwinnie jak kozica. Po pol minucie dotarla na parter. Przemknela przez hol i wybiegla przez glowne wejscie, wymijajac nosze i roztracajac gapiacych sie na nia z zaciekawieniem ludzi. Znalazla sie na zewnatrz. Poranne powietrze pachnialo swiezoscia, grzalo slonce. Samantha poczula sie wspaniale. Przepelniona energia, wciagnela powietrze w pluca. Zsunela pantofle z nog i wziela je do reki - bieganie boso bylo zdrowsze. Od mieszkania dzielilo ja kilka kilometrow. Od paru dni nie uprawiala joggingu i potrzebowala treningu. Pobiegla w swobodnym tempie, czujac szelest wiatru we wlosach. Dziecko w podbrzuszu kopalo radosnie. Liczylo sie tylko jedno. Dziecko bylo bezpieczne. I biada kazdemu, kto sprobuje mu zaszkodzic. ROZDZIAL 17 W poludnie Bryson wrocil do laboratorium z obiadu i przyniosl kanapke pani Rutledge. Sekretarka wskazala telefon.-Do pana. -Kto to? -Nie wiem. Powiedzial, ze to sprawa osobista. -Lepiej, zeby tak bylo - odrzekl, siegajac po sluchawke. - Halo? -Doktor Bryson? -Tak. -Nazywam sie Pritchard, pracuje na oddziale polozniczym tu, w szpitalu. Moze pan sobie przypomina, ze rozmawialismy w zeszlym tygodniu. Dzwonie w sprawie Samanthy Kirstin. - Urwal, oczekujac odpowiedzi. -Co sie stalo? -To sprawa poufna, doktorze. Z jej historii choroby wynika, ze w razie potrzeby mozemy sie kontaktowac z panem. Przyznam, ze nie wiem, czy moge panu powiedziec, o co chodzi. -Doceniani pana dyskrecje, doktorze, ale wiem o aborcji. Sam jest moja asystentka. Podala moje nazwisko, bo nie chciala, zeby jej rodzice dowiedzieli sie o zabiegu. Wszystko przebieglo pomyslnie? -Niestety, nie. Pani Kirstin jest u pana? -Nie zglosila sie do szpitala? Zadzwonilem do niej dzisiaj rano, chcac sie upewnic, ze nie zaspi. -Zglosila sie, i owszem. Mozna powiedziec, ze wszedzie tu zostawila swoja wizytowke. Prawde mowiac, wywolala spore zamieszanie. Brysona ogarnal niepokoj. Odrzucil dlugopis na biurko. -Jezeli cos sie stalo, bylbym wdzieczny, gdyby przeszedl pan do rzeczy. -Chodzi o to, ze bylismy juz w trakcie zabiegu, gdy zerwala sie ze stolu jak szalona i uciekla ze szpitala. Pana asystentka zaatakowala jedna z pielegniarek, zdemolowala sprzet o wartosci kilkuset dolarow i zaburzyla rytm pracy w calym oddziale. Kiedy ja ostatnio widziano, wybiegala przez glowne wejscie. Nikt nie odbiera telefonow u niej w mieszkaniu. Wyslalismy tam nawet szpitalnych straznikow. Nikt nie otwieral, wiec poprosili o pomoc dozorce. Otworzyl im drzwi, ale mieszkanie okazalo sie puste. Dowiedzialem sie od nich, ze panowal tam niewyobrazalny balagan. Dzwonie do pana, bo mialem nadzieje, ze pani Kirstin jest u pana, a moze przynajmniej wie pan, gdzie jej szukac. -Niestety, nie mam pojecia. Bardzo mnie martwi to, co pan powiedzial, doktorze. Ciaza okazala sie dla Sam ostatnio wyjatkowo ciezkim przezyciem, ale, o ile sie orientowalem, byla zdecydowana poddac sie aborcji. -Mnie tez tak sie wydawalo. Moze to, co powiem, nie zabrzmi fachowo, lecz uwazam, ze pana asystentka postradala zmysly. Wedlug mnie potrzebne jest jej dobre leczenie. -Poniewaz zmienila zdanie? -Nie, to wolno kazdemu. Juz raz to zrobila, w zeszlym tygodniu. Musialby pan byc tutaj, zeby wiedziec, o czym mowie. To wygladalo jak scena z filmu o doktorze Jekyllu i panu Hyde. W jednej chwili zupelnie spokojna, w nastepnej wpadla w slepa furie. Zaszla w niej zmiana nie tylko emocjonalna, ale i fizyczna. Zachowywala sie jak szalona. Najbardziej mi to przypominalo psychoze maniakalna - widzialem cos podobnego podczas stazu. Gdybym wierzyl w czary, powiedzialbym, ze jest opetana. -Opetana? -Uwazam, ze ta mloda kobieta cierpi na powazne zaburzenia psychiczne i wymaga pomocy lekarskiej. Im szybciej, tym lepiej. Prosze do mnie zadzwonic, jezeli bedzie sie pan z nia widzial. Mowiac miedzy nami, powinien pan ja namowic do zgloszenia sie do psychiatry. I tak mialem dosc klopotow, zeby zapobiec wezwaniu policji. Pielegniarka, ktora uderzyla, chce wniesc skarge. Zdolalem ja jakos uspokoic, ale w calym oddziale nadal panuje zamet. Da mi pan znac, kiedy sie czegos dowie? -Tak. Dziekuje za telefon. - Bryson usiadl obok pani Rutledge. - Slyszalas? -Piate przez dziesiate. Sam znowu uznala, ze nie podda sie aborcji? -Nie ona, Rosie. - Przeganial dlonia wlosy. - Ono. Plod. -Plod? -Glupiec ze mnie - potrzasnal glowa Bryson. - Wiedzielismy, ze jest zdolny kontrolowac jej zachowanie. Powinienem sie domyslic, ze do tego dojdzie. -Niech pan sie nie obwinia. Skad mial pan wiedziec, ze zdarzy sie to tak szybko? -Dlaczego sadzilem, ze plod pozwoli sie zabic? Dlatego, ze do tej pory zachowywal sie wzglednie spokojnie? Przeciez sama mi powiedziala, co moze sie stac, a ja jej nie posluchalem. Cholerny stwor, mysli i dziala na wlasna reke. -Skad mogl wiedziec, ze Samantha podda sie aborcji? -Nie zapominaj, ze to medyczny geniusz. Jezeli potrafi wplywac na jej mysli, prawdopodobnie umie je tez odczytywac. Jestem pewien, ze wie, kiedy Sam jest glodna albo zmeczona, a nawet kiedy zamierza puscic wiatry. Wiedzial tez na pewno cholernie dobrze, ze Sam uznala, iz nie zyczy go sobie dluzej na pokladzie. Wstal i skierowal sie do drzwi. -Co pan teraz zrobi? -Najpierw musze odnalezc Sam. Pojechal do jej mieszkania. Zaparkowal, szybko wszedl po schodach i nacisnal dzwonek. Ku jego zaskoczeniu otworzyla natychmiast. Wyraz jej twarzy uswiadomil Brysonowi, ze stalo sie cos zlego. Znikly niepewnosc, lek, pelne udreki spojrzenie. Zastapil je godny Madonny wyraz blogiego zadowolenia. Sam promieniowala wrecz namacalna aura radosci i pogody. Postronnemu obserwatorowi moglaby sie wydac szczesliwa kobieta w ciazy. Pocalowala Brysona w policzek. -Witaj, kochanie - powiedziala, ujela go za reke i posadzila na kanapie. Bryson rozejrzal sie po pokoju. Panowal w nim idealny porzadek, wszystko bylo na swoim miejscu. Czyzby ginekolog sie pomylil? -Co sie stalo w szpitalu, Sam? -Nic - odparla, kladac mu glowe na ramieniu. -Zadzwonil do mnie twoj lekarz. Szukal cie. Powiedzial, ze narobilas klopotow. -Nie bylo zadnych klopotow. Nigdy. -A aborcja? -Bylam idiotka, prawda? - Usmiechnela sie przepraszajaco. - Nie wiem, co mnie napadlo. Nie uwazasz, ze musialam zwariowac, zeby chciec skrzywdzic wlasne dziecko? - Pogladzila sie czule po brzuchu. - Lezalam na stole operacyjnym i nagle pomyslalam: co ja tutaj robie? Poprosilam wiec lekarza, zeby zaniechal robienia zabiegu. Zgodzil sie, i to wszystko. Doktor Pritchard to mily czlowiek, bardzo go lubie. Przybieglam do domu, wiesz? Tak dlugo mnie tu nie bylo. Czuje sie wspaniale. Kiedy bieglam, doszlam do wniosku, ze musialam na jakis czas postradac zmysly. To sie zdarza, prawda? Po prostu cos w czlowieku peka. Rzeczywiscie, chyba tak sie stalo, pomyslal, patrzac na nia z czuloscia. Staral sie pozbyc ogarniajacego go wspolczucia. Przygladal sie badawczo pelnemu zadowolenia spojrzeniu jej zamglonych, ukrywajacych prawde oczu, przypominajacych sciete lodem kaluze. Samantha, ktora znal i kochal, kryla sie gdzies gleboko, zniewolona przez obcy wplyw. W miare wzrostu plodu zanikala jej niezaleznosc. - I co teraz, Sam? Co zamierzasz? -Nie ma powodu, zebysmy przerwali testy, prawda? Mozemy prowadzic je tak jak dawniej. Dokoncze badania nad somnaparem i zaczne nastepne. Codziennie wieczorem mozesz tez prowadzic testy na mnie. -Juz z nimi skonczylem. -Nie, nie skonczyles! - uparla sie. - Mozemy dowiedziec sie o wiele wiecej. -My? Juz sie dowiedzialem tego, na czym mi zalezalo. -Nic nie wiesz! - Zerwala sie na rowne nogi, zacisnela piesci i rozgniewana zaczela krzyczec. - Jak smiesz twierdzic, ze mozesz teraz przestac! - Odwrocila sie do niego plecami. -Sam... Podeszla do drzwi, otworzyla je i kazala mu wyjsc. -Bede w laboratorium o czwartej - powiedziala juz bardziej zrownowazonym glosem. Tylko spokojnie, pomyslal. Dobrze rozegraj swoje karty. Usmiechnal sie i wstal. -Masz racje, Sam. Musze sie jeszcze wiele dowiedziec, ale to nie jest najlepsza pora. Zrobmy tygodniowa przerwe, a pozniej podyskutujemy o tym znowu. -Niech szlag trafi te twoje dyskusje - wybuchla. - Przyjde, kiedy bede miala ochote. -Niemozliwe, Sam. Posluchaj mnie uwaznie: z badaniami koniec. Nie potrafisz tego zrozumiec? -Ty lajdaku! Rozgorzala pelna jadu klotnia. Samantha upierala sie, by wrocic do programu badan, Bryson rownie stanowczo odmawial, twierdzac, ze cel zostal osiagniety. Zebral juz potrzebne mu dane, i tyle. Zachowanie Samanthy stanowilo odbicie emocjonalnej karuzeli, na ktorej sie znalazla: zmieniala nastroje jak kameleon barwy. Wybuchala gniewem i wpadala w furie, prosila i probowala sie przymilac. Jej blagania okazaly sie jednak bezskuteczne. Rownie nagle przestala sie zloscic; ogarnal ja spokoj tak samo gleboki, jak poprzednio wzburzenie. -No dobrze, Jon. Wygrales - powiedziala lagodnym tonem. Odwrocila sie beztrosko do niego plecami, jak gdyby klotnia w ogole nie miala miejsca. Bryson byl zupelnie zdezorientowany. ROZDZIAL 18 Usiadla wyprostowana na lozku, wpatrujac sie w ciemnosc. W pokoju panowal spokoj i cisza, przerywana jedynie ulotnym, mechanicznym tykaniem budzika. Pietnascie sekund wczesniej minela polnoc. Samantha w milczeniu sprawdzila godzine; doskonale pasowala do jej celow. Zarzadzajacy pora budzenia wewnetrzny zegar biologiczny, z gory nastawiony na przerwanie snu o polnocy, zadzialal idealnie. Wszystko przebiegalo zgodnie z planem.Sciagnela z siebie posciel i wstala. Jej ubranie wisialo nieporzadnie na zalozonym na galke szafy wieszaku. W ciemnosci ledwie dojrzala marynarska bluze i czarne szorty, wyluskala je sposrod warstw odziezy i wlozyla na siebie. Czula sie w nich wygodnie - byly luzne i przewiewne. Przeszla na palcach do salonu i skierowala sie do wyjscia. Zdjela lancuch, uchylila drzwi i wyjrzala na korytarz. Pusta klatke schodowa spowijaly ciemnosci. Samantha cicho zamknela za soba drzwi i zeszla w dol po schodach. W poczekalni panowal tlok. Kolejka siegala poza otwarte drzwi, kilka ciezarnych kobiet opieralo sie o sciany korytarza. Bryson, przepraszajac, z trudem przecisnal sie miedzy pacjentkami. Przed frontem kolejki, oddzielone szybami, stalo biurko rejestratorki, przypominajace kase. Miniaturowy napis nad nim glosil: "Uiszczenie platnosci jest wymagane przy kazdej wizycie". Bryson zastukal delikatnie w szklo. Rejestratorka popatrzyla na niego obojetnie. -Czy doktor moglby mnie przyjac na kilka minut? -Doktor Pritchard przyjmuje przedstawicieli firm farmaceutycznych co drugi czwartek - westchnela rejestratorka, wracajac znow do ksiazki przyjec. - Niech pan zostawi wizytowke i zadzwoni po godzinach pracy, zeby sie umowic na spotkanie. -Jestem doktor Bryson. -Och, przepraszam! - mruknela rejestratorka, nie tracac kontenansu. Nacisnela klawisz interkomu, zamienila cicho kilka slow i powiedziala: - Pan doktor przyjmie pana za chwile. Bryson nie chcial rozmawiac z Pritchardem przez telefon. Liczyl, ze dyskusja w cztery oczy uwiarygodni jego twierdzenia. Zdecydowal sie pojechac do gabinetu ginekologa, zamiast spotkac sie z nim na neutralnym gruncie, bo mial nadzieje, ze na wlasnym terytorium Pritchard latwiej obdarzy go zaufaniem i zgodzi sie na wspolprace. -Pan doktor prosi pana do siebie - powiedziala rejestratorka. Pograzony w stonowanym swietle gabinet ginekologa byl gustownie urzadzony mahoniowymi i skorzanymi meblami. Lekarz wstal, uscisnal Brysonowi dlon i poprosil, by usiadl. -Czym moge sluzyc, doktorze? -Chodzi o moja asystentke, panne Kirstin. -Tak myslalem. Moim zdaniem, panna Kirstin pilnie potrzebuje pomocy psychiatrycznej. Bryson zlozyl dlonie jak do modlitwy, po czym zaslonil nimi twarz i zacisnal usta. -Prosze mnie wysluchac, doktorze - powiedzial, odmierzajac slowa. - Zamierzam przekazac panu cos, co moze wydac sie niezwykle, nawet fantastyczne, wiec prosze o cierpliwosc i zrozumienie. -Slucham. -Samantha podlegala ostatnio bardzo ciezkim stresom, nie z wlasnej winy. Moze zdolam to najlepiej wyjasnic przez informacje, czym zajmowala sie w moim laboratorium. W ciagu nastepnych dziesieciu minut Bryson pokrotce scharakteryzowal prowadzone przez siebie badania snu oraz to, jaki byl w nich udzial Samanthy. Bez wnikania w szczegoly opowiedzial o wykryciu u niej niezwyklego zapisu EEG, transmisjach z centrum informatycznego, dialogu z komputerem i o wplywie, jaki to mialo na Samanthe. Skonczyl i czekal na reakcje Pritcharda, ktory sluchal go uwaznie przez caly czas. -To wlasciwie wszystko - podsumowal Bryson. - Sprawa jest o wiele bardziej zlozona, niz zdolalem to ujac w tak krotkim czasie, ale osobliwe zachowanie Samanthy jest bezposrednim skutkiem kontroli, jakiej poddaje ja dziecko. Jej stan pogarsza sie w szybkim tempie. Potrzebuje panskiej pomocy. Doktor Pritchard przygladal sie Brysonowi w milczeniu przez nastepne pol minuty. Na jego wargach najpierw pojawil sie usmieszek, nastepnie wydal stlumione parskniecie, a potem usmiech zamienil sie w chichot, ktory wkrotce przeszedl w rechotanie na cale gardlo. -To jedna z najbzdurniejszych historii, jaka kiedykolwiek slyszalem! - zawolal Pritchard, dlawiac sie ze smiechu. - Powinien pan wystepowac na scenie, doktorze! Bryson ze wstydu byl gotow zapasc sie pod ziemie. Poczul, ze sie rumieni. -Nie zartuje. Smiech ginekologa ustal po serii coraz slabszych prychniec, jego twarz spowazniala. -Chce mi pan wmowic, ze to niby prawda? -Jeszcze nigdy w zyciu nie mowilem rownie powaznie. -Co to za hochsztaplerstwo, do diabla? Przychodzi pan do mojego gabinetu w dniu, kiedy zwalil mi sie na glowe tlum pacjentek, zawraca mi pan glowe niedorzecznymi bredniami o gadajacym z komputerem plodzie i osmiela sie jeszcze twierdzic, ze mowi powaznie? Zwariowal pan?! -Prosze, musi mi pan uwierzyc, doktorze! Rozpaczliwie potrzebujemy panskiej pomocy! -Pani Smith, prosze przygotowac nastepna pacjentke - powiedzial ginekolog do interkomu, po czym zwrocil sie do Brysona: - Wybaczy pan, ale jestem bardzo zajety. -Niech pan zaczeka, doktorze! Prosze pozwolic mi wyjasnic... Pritchard gwaltownie otworzyl drzwi. -Prosze natychmiast wyjsc z gabinetu! O tej porze nocy po glownych ulicach miasteczka akademickiego krecili sie jeszcze nieliczni studenci, ktorzy zasiedzieli sie w bibliotece lub na imprezach. Gdzieniegdzie reka w reke chodzily pary zakochanych. Samantha trzymala sie bocznych ulic i zarosnietych trawa sciezek. Zaczela biec powoli, wkrotce jednak nabrala szybszego tempa. Bezksiezycowa noc byla ciemna i chlodna. Lekki nieregularny powiew rozwiewal wlosy Sam. Unosila wysoko kolana, biegala wokol lawek i drzew. Rozluzniala sie coraz bardziej, az pobiegla plynnie i gladko, bezgranicznie ufajac swojemu cialu. Zdazyla juz wyszczuplec; w ciagu tygodnia schudla dwa kilogramy. Przyczynily sie do tego rygorystyczne cwiczenia i ciagle ograniczenia dietetyczne. Jej szczuply tors wygladal na bardzo wychudzony: tam, gdzie niedawno jeszcze rysowaly sie przyjemne dla oka zaokraglenia, teraz sterczaly kosci. Jaka jestem silna, myslala. Same miesnie i kosci. Im bardziej chudne, tym lepiej wygladam i wspanialej sie czuje. Mam moc lwa, jestem dumna i wolna. Jak mloda klacz galopowala z gracja w kierunku obranego celu. Po przezytym upokorzeniu podczas rozmowy z Pritchardem, przez kilka dni Bryson rzadko opuszczal dajace mu poczucie bezpieczenstwa laboratorium, gdzie mogl liczyc na wsparcie ze strony jedynej powierniczki, pani Rutledge. Sekretarka dodawala mu otuchy i nadziei. Pierwsza proba zapewnienia pomocy Samancie przebiegla tak katastrofalnie, ze Bryson z poczatku zrezygnowal z wszelkich rozwazan o kolejnych probach. Samantha zachowywala sie jednak coraz dziwaczniej. Czasami sprawiala wrazenie zupelnie zrownowazonej psychicznie, w pelni panujacej nad swoim zachowaniem. Kontynuowala z entuzjazmem prace nad roznymi badaniami snu, prowadzila logiczne, pogodne rozmowy z Brysonem i pania Rutledge. Nagle z niezrozumialych powodow zaczynala bredzic bez zwiazku, jej wypowiedzi tracily sens i przypominaly raczej wyjatki z dialogow prowadzonych przez plod i komputer. Na Brysona i Rosie dzialalo to przygnebiajaco, tym bardziej ze Samantha przerwala wlasne sesje snu. Wygladem przypominala przemoczonego na deszczu czlowieka, ktory nie chce wytrzec sie do sucha lub tez atlete, ktory po zakonczeniu cwiczen przebiera sie bez wziecia prysznicu. Bryson i pani Rutledge mysleli, ze przerwanie sesji poprawi stan Samanthy, korzystnie wplynie na odzyskanie przez nia rownowagi psychicznej. Stalo sie jednak inaczej. Zatrwozony Bryson zapomnial o urazonej dumie i postanowil znow poszukac pomocy dla Sam. Zgloszenie sie na policje odpadalo z oczywistych powodow. Nie zostala popelniona zadna zbrodnia. Jedynym sprawca wystepkow mogl byc arcyskomplikowany komputer - lub szesciomiesieczny plod. Mysl o probie zaangazowania policji w te sprawe w jakimkolwiek charakterze byla tak absurdalna, ze Bryson i pani Rutledge od razu ja odrzucili. Doszli do wniosku, ze dalsze starania powinni rozpoczac od zwrocenia sie do centrum komputerowego. Bryson nawet uwazal, ze nalezalo zrobic to o wiele wczesniej. Rozmowa z Robertsem okazala sie krotka. Bez wnikania w szczegoly Bryson zasugerowal, ze odkryl cos o wyjatkowym znaczeniu dla funkcjonowania MEDIC-a. Po poprzedniej rozmowie z kontrolerem spodziewal sie, ze Roberts okaze irytacje czy nawet gniew. Samo jednak wspomnienie o "odkryciu" wywarlo magiczny skutek. Roberts poprosil Brysona o natychmiastowe spotkanie w centrum komputerowym. Neurolog wahal sie czy zabrac wydruki z minikomputera, lecz Roberts poprosil o dostarczenie dowodow, wiec mogly go przekonac jedynie konkretne, niepodwazalne dane. Poniewaz zalezalo od tego zdrowie Samanthy, Bryson oderwal kilka wybranych arkuszy i wyszedl z laboratorium. W centrum komputerowym bardzo zwiezle objasnil wyniki badan snu z udzialem ciezarnej ochotniczki. Odkryl, ze miedzy komputerem a plodem dokonuje sie wzajemna wymiana informacji. Wlasnie to powodowalo osobliwosci w funkcjonowaniu i sporadyczne awarie MEDIC-a. Roberts sluchal z wieksza cierpliwoscia, niz Bryson sie spodziewal. Od czasu do czasu kontroler zadawal konkretne pytania. Kiedy zapytal Brysona, jakie ma dowody, neurolog podal mu plik wydrukow. Roberts przewertowal liniowane arkusze. -Interesujace, ale nader malo wiarygodne - powiedzial w koncu. -Slucham? Przeciez ma pan dowody przed soba! -Nie ma tu nic konkretnego. Skad pan wzial swoj minikomputer? Bryson zaczal byc czujny. Czyzby mowiac Robertsowi prawde, popelnil niewybaczalna omylke? -Pozyczylem na krotko od przyjaciela przenosny model - odrzekl, bagatelizujac znaczenie swojego postepowania. - Oddalem go po paru dniach - sklamal. -To znaczy, ze uzyskal pan dostep do dodatkowego komputera spoza zrodel uniwersyteckich, pomijajac obowiazujace przepisy i nie informujac odpowiednich wladz, po czym wykorzystal pan to urzadzenie do manipulowania przy programach, ktore powinny byc dla pana swiete? - zapytal podniesionym glosem zirytowany Roberts. Bryson zdal sobie natychmiast sprawe, ze nietykalnosc MEDIC-a nie podlegala zadnej dyskusji. Komputer byl tak wazny, ze czyjes zdrowie w ogole sie przy nim nie liczylo. Nie warto bylo silic sie na wyjasnienia; Roberts i tak by mu nie uwierzyl. Teraz nalezalo jak najogledniej ulagodzic kontrolera, inaczej bowiem programista moglby nakazac kontrole laboratorium, a to oznaczaloby wykrycie i odebranie minikomputera. Bryson rozesmial sie z wymuszona mina, jak kierowca zatrzymany na autostradzie za przekroczenie dozwolonej predkosci. Nie martw sie, nie grzebales przeciez powaznie w MEDIC-u, pomyslal. Na glos zas powiedzial, ze rzeczywiscie uwaza, iz doszlo do komunikacji miedzy plodem a komputerem, chociaz to tylko spekulacje. -Mam taka nadzieje, dla pana dobra, doktorze - syknal nieco ulagodzony Roberts. - Panska bajeczka o dialogu z komputerem jest tak absurdalna, ze nie bede sie nawet silil na dalsze komentarze. Przypominam jednak panu o zobowiazaniu podpisanym przez wszystkich pracownikow uniwersytetu i szpitala, ze nie uczynia niczego, co mogloby odbic sie niekorzystnie na funkcjonowaniu MEDIC-a. Jezeli dowiem sie kiedykolwiek, nawet w zartach, ze pan lub panscy wspolpracownicy grzebali przy komputerze, doniose o tym najwyzszym wladzom osrodka. Wie pan, jakie to pociagnie konsekwencje. Jest niedopuszczalne, zeby sie to powtorzylo. Jesli zas chodzi o panskie wnioski, to zgadzam sie jeszcze raz przyjrzec wydrukom. Dam panu znac, jezeli zmienie zdanie o tych nonsensach. Po wyjsciu Bryson czul sie jak wiezien, ktoremu odroczono egzekucje. Kiedy tylko zamknely sie za nim drzwi Roberts natychmiast zaczal uwaznie przygladac sie wydrukom. Stwierdzil, ze sa bardzo, bardzo interesujace. Po kwadransie jednak uznal, ze Bryson i tak musi sie mylic. Nie mozna bylo uwierzyc w jego twierdzenia. Wypozyczony przez niego komputer musial dzialac wadliwie, badz tez dziewczyna cierpiala na psychoze. A moze jedno i drugie. Roberts otworzyl szuflade i wyjal z niej teczke na sprawy do wyjasnienia. Wlozyl do niej arkusze, schowal teczke i wkrotce o wszystkim zapomnial. W schowku na narzedzia panowala calkowita ciemnosc. Do sanktuarium minikomputera nie wpadal nawet promyk swiatla. Nagle rozleglo sie ciche szczekniecie: mechanizm ruszyl. W glebi elektronicznego serca zapalilo sie bladozolte swiatelko, rzucajace poswiate na sterty papieru. Mechanizm zareagowal na wezwanie i przystapil do dzialania. Impulsy z sali snu bombardowaly komputerowy mozg; obecnosc zywej istoty w poblizu uruchomila obwody dzialajace dotychczas tylko za dnia. Minikomputer integrowal i analizowal dane. Rozpoczela sie niczym nie skrepowana transmisja informacji miedzy sala snu a superkomputerem osrodka. Prowadzace do laboratorium i wychodzace z niego lacza wibrowaly od bezglosnej komunikacji. Kod, w jakim sie odbywala, prowokowal minikomputer do prob jego zlamania. Urzadzenie przesiewalo tresc dialogu, dokonywalo podsumowan i utrwalalo najistotniejsze fragmenty. Terminal zaczal produkowac zwiezly wydruk. Minikomputer ustawiono skosnie do sciany, wiec wysuwajace sie z drukarki arkusze papieru zsuwaly sie w niewidoczny od strony wejscia zakatek. Ponacinana tasma ukladala sie w rowny stos - powoli peczniejacy w miare kontynuowania transmisji pakiet informacji. Dokladnie dwie godziny po rozpoczeciu dialogu na laczach zapanowala cisza. Swiatelko w minikomputerze zgaslo. Wnetrze pakamery na narzedzia znow pograzylo sie w smolistej ciemnosci. -Virginia Ledger. -Prosze z redaktorem naukowym. -Chwileczke. -Courtney, dzial nauki. -Czy moglabym prosic redaktora naukowego? -Kto mowi? -Jestem... Pracuje w szpitalu Jubilee General. Chcialabym opowiedziec redaktorowi o odkryciu, jakiego tu dokonalismy. -Chwileczke. - Po krotkiej pauzie w sluchawce rozleglo sie szczekniecie. -Archer przy telefonie. -Halo? Dzwonie w imieniu lekarza z Jubilee General. Odkryl cos wyjatkowego i mysli, ze to moze was zainteresowac. -Jak sie nazywa ten lekarz? -W tej chwili wolalabym nie podawac nazwiska, chyba ze zgodzi sie pan skontaktowac z nim osobiscie. Odkrycie, o ktorym mowie, okazalo sie dosc kontrowersyjne. -Czego dotyczy? -Na podstawie analizy fal mozgowych plodu ustalono, ze u nie narodzonego dziecka wystepuja marzenia senne. -Prosze kontynuowac. -A gdybym stwierdzila, ze ten sam plod komunikuje sie z komputerem szpitala? -Odpowiedzialbym, ze pani zwariowala. -Wiem, ze trudno w to uwierzyc, ale to prawda. Stalo sie cos... -Niech pani poslucha, musze zamknac kolumne za niecale... -Niech pan sie nie rozlacza! Jesli pan chce, poprosze lekarza, zeby sam do pana zadzwonil. Chodzi o cos niezmiernie waznego. Komunikacja z komputerem odbija sie na zdrowiu matki plodu i... Rosemary Rutledge urwala i spojrzala na sluchawke. Polaczenie zostalo przerwane. Sekretarka przeniosla spojrzenie na Brysona i potrzasnela przepraszajaco glowa. -Czulem, ze tak bedzie - powiedzial Bryson. - Coz, dobrze, ze sam nie zadzwonilem. Nie wiedziec czemu sadzilem, ze kobieta okaze sie bardziej przekonywajaca. Przyznaj, Rosie, przegralismy na calej linii. -Wciaz nie moge uwierzyc, ze nikt nie chce nam pomoc. -Wobec tego musimy sobie pomoc sami. Bylo o wiele ciemniej i bardziej spokojnie, wiatr ustal zupelnie. Samantha minela kosciol. Gdyby ktokolwiek byl w poblizu, moglby stwierdzic, ze wskazowki na wiezy pokazywaly przed chwila kwadrans po drugiej. W cieniu i mroku czas plynal niepostrzezenie. Czula sie wspaniale. Odswiezona, odnowiona. Bieg z powrotem wprawil ja w jeszcze wieksza euforie. Zrealizowala cel swojej nocnej wyprawy. Gdy przebiegala pod latarnia dalo sie zauwazyc, ze wyraz jej twarzy nie odzwierciedlal stanu ducha. Przypadkowemu przechodniowi rzucilby sie w oczy woskowy odcien skory i zamglone oczy, ktore zdawaly sie nie dostrzegac otoczenia. Samantha sprawiala wrazenie calkowicie zdezorientowanej. To, co sie rozpoczelo, z pewnoscia bedzie trwac. Wszelkie interwencje skazane byly na niepowodzenie. Droga odwrotu zostala zamknieta; nie bylo szans na powstrzymanie wypadkow. Perfekcyjny plan zostal opracowany cale miesiace wczesniej. Ziarno monumentalnej koncepcji wyroslo w pak, wreszcie rozkwitlo i wkrotce mialo wydac owoce. Osiagnelo apogeum, jak bezblednie nakierowany pocisk balistyczny. Znalazlo sie w najwyzszym punkcie trajektorii, by zaczac spadac z coraz wieksza predkoscia wedlug idealnie ustalonych wspolrzednych i dosiegnac celu z impetem, na zawsze odmieniajacym bieg przeznaczenia. ROZDZIAL 19 Spedzane z Samantha wieczory i noce byly dla Brysona czasem najwiekszego zametu w zyciu. Od poczatku studiow medycznych nie czul sie tak przytloczony i zagubiony. Poswiecil sie calkowicie opiece nad Sam, jak troszczacy sie o jedyne dziecko czuly ojciec i stawal sie wobec niej coraz bardziej wyrozumialy, tak samo jak ow rodzic, gdy dziecko zachoruje.Nie starali sie utrzymywac jakichkolwiek kontaktow towarzyskich. Spedzali czas wspolnie, w odosobnieniu od reszty swiata. Gdyby Samantha nie znajdowala sie pod obcym wplywem, zapewne sama zmienilaby ten styl zycia. Przed wzieciem udzialu w badaniach snu nalezala do osob towarzyskich, przyjacielsko nastawionych do ludzi i utrzymujacych z nimi kontakty. Obecnie, gdy w coraz wiekszym stopniu zamieniala sie w niewolnice wlasnego dziecka, trwala w stanie pewnego rodzaju polowicznej swiadomosci, udaremniajacym wszelkie podswiadome impulsy kierujace ja do ludzi. Bryson potrafil sie z tym jeszcze pogodzic. Byl samotnikiem z natury, chociaz uwazal, ze kontakty towarzyskie moglyby wyrwac Samanthe z odretwienia. Z uwagi na jej stan, szybko jednak zarzucil ten pomysl. Co wiecej, przebywanie sam na sam z Samantha umozliwialo mu sprawowanie pelniejszej opieki, czuwanie nad nia i prowadzenie rozmow, podczas ktorych staral sie ja zrozumiec. Nie oznaczalo to, ze spedzane wspolnie godziny mijaly wylacznie w zaciszu ich mieszkan. Jonathan przebywal z Samantha rowniez poza domem. Koniec lata w ich spolecznosci byl okresem zabaw. Nie brakowalo wesolych miasteczek, turniejow i festynow. W dni wolne Jon i Sam wybierali sie na pikniki nad morzem lub w pobliskich parkach, czesto wyjezdzali na wies. Brysona zachecalo do tych wypraw zachowanie Samanthy, ktora stawala sie wowczas radosna, pogodna dziewczyna, chichoczaca i rozszerzajaca ze zdumienia oczy, cieszaca sie doskonalymi zagraniami na meczach futbolu lub wpadajaca w podziw na widok spektakularnych pokazow fajerwerkow. Rozmawiala z Jonathanem wowczas normalnym, czasem moze tylko zbyt podnieconym tonem; zdawalo sie, ze odzyskiwala pelny kontakt z rzeczywistoscia. Bryson popadal jednak w rozpacz, gdy ni z tego, ni z owego w jej zachowaniu nastepowala calkowita zmiana i Samantha na powrot zaczynala mamrotac nonsensowne, nie konczace sie medyczne passusy. W jednej chwili smiala sie, trzymajac go za reke, w nastepnej odsuwala sie od niego, jej oczy stawaly sie posepne, zamglone i rozpoczynalo sie niezborne, nieustajace bredzenie. Te dwie odrebne osobowosci zapewne zafascynowalyby kazdego psychiatre, dla Brysona stanowily tylko dowod utrzymujacych sie u Sam zaburzen. Mimo przygnebiajacych nawrotow, nie popadal jednak w rozpacz. Wiedzial, ze dopoki powracaja przeblyski jej prawdziwej natury, ma prawo do nadziei. Nadal utrzymywali intymne kontakty. Bryson nie przejmowal sie zbytnio, ze sprawialy one wrazenie coraz bardziej wymuszonych; skladal to na karb napiecia nerwowego, w jakim zyla Samantha. Zdumiewalo go jednak, ze mimo odmiennego stanu jej cielesne apetyty zdawaly sie coraz bardziej rosnac. Daremne byly rozmowy z nia na ten temat. Wielokrotnie staral sie wytlumaczyc Samancie, co sie z nia dzieje. Szczegolowo komentowal jej wyglad. Upieral sie, ze staje sie nie tyle szczupla, co wycienczona, a staly ubytek wagi moze odbic sie niekorzystnie na jej zdrowiu. Przyniosl nawet chleb domowego wypieku - powiedziala mu niegdys, ze go uwielbia - ale nie chciala go jesc. Jonathan reagowal natychmiast, gdy Sam zaczynala bredzic bez zwiazku, lecz nie zwracala w ogole uwagi na jego komentarze. Nie przejela sie rowniez uwagami, ze mimo zakochania dostrzega, ze Samantha zrobila sie skonczonym flejtuchem. Bryson za wszystko winil plod, ktory wedlug niego mial zupelnie inne cele, niz dobro matki. Powtarzal, ze chce pomoc Samancie zwalczac wplyw dziecka na jej zachowanie. Samantha przysluchiwala sie wszystkim jego wyjasnieniom, napomnieniom i blaganiom z bloga obojetnoscia. Odpowiadala uprzejmie i lakonicznie, ze Bryson sie myli. Uwazala, ze nie dzieje sie z nia nic zlego. Dodawala, ze czuje sie wspaniale i moze by tak Jonathan przestal powtarzac, ze wyglada jak wyciagnieta ze smietnika. Bryson nie zamierzal sie poddawac, chociaz zdawal sobie sprawe, ze przy obecnym stanie rzeczy jego starania nie przynosza zadnego rezultatu. Niepewnosc jutra sprawila, ze zabral sie do goraczkowego studiowania materialow naukowych. Brnal przez podreczniki, szperal po bibliotecznych polkach, porownywal dane, zbieral informacje. Liczne teorie, dotyczace kontroli nad zachowaniem, okazaly sie nader zlozone. Bryson zaczal od starszych pism i artykulow, dotyczacych prania mozgu, i stopniowo studiowal koncepcje psychokinezy oraz najnowsze idee na temat modyfikacji behawioralnych. Uzyskal dzieki temu orientacje, o co chodzi w psychologii kontroli zachowania, jednak nie znalazl dostatecznych wyjasnien o rzadzacych nia mechanizmach. Interesowaly go bardziej uwarunkowania fizjologiczne o prawdopodobnie biochemicznej naturze. Ta sciezka poszukiwan prowadzila go na wlasne podworko, bowiem w znacznej czesci dotyczyla neurologii. Dziedzina neurotransmiterow - substancji chemicznych, pelniacych role przekaznikow sygnalow w mozgu - znajdowala sie w dalszym ciagu w stadium teorii. Bryson uzupelnil zapoznanie sie z nia intensywnymi studiami na temat najnowszych postepow endokrynologii. Wertowal najswiezsze doniesienia z ginekologii i neuroendokrynologii oraz wspolczesne koncepcje dzialania hormonow. Wreszcie zaglebil sie w najnowsze teorie, dotyczace metabolizmu w ciazy. Po trzech dniach poszukiwan nie dysponowal zadnymi konkretnymi faktami, chociaz nie mogl narzekac na brak hipotez. Kazda z dziedzin, w ktora sie zaglebial, okazywala sie wyjatkowo zlozona, jednak pomiedzy nimi istnialy liczne powiazania. Bryson doszedl do wniosku, ze jego pierwotna hipoteza, oparta na studiach nad dzialaniem hormonow, wydaje sie w przypadku Samanthy prawdopodobna. Wychodzila ona z zalozenia, ze wydzielana w jednym miejscu organizmu substancja moze wywierac dzialanie zupelnie gdzie indziej. Zrodlem zmieniajacych zachowanie Samanthy zwiazkow bylo zapewne lozysko, a moze sam plod, natomiast oddzialywaly one na kore mozgowa matki. Sterujac iloscia lub rodzajem wydzielanych substancji, plod mogl posrednio wplywac na procesy myslowe Samanthy i funkcje jej organizmu. Jaka jednak byla natura tych czynnych zwiazkow? Czy byly to steroidy z kory nadnerczy plodu, lozyskowe laktogeny lub estrogeny, czy tez prostaglandyny z plynu owodniowego? Nie wiedzial tez, na jakie konkretnie osrodki w mozgu Samanthy oddzialuja te zwiazki: na sama kore, srodmozgowie, podwzgorze czy inne czesci mozgu? Jezeli ktorakolwiek z hipotez Brysona mialaby byc potwierdzona, odpowiedz mogl dac tylko minikomputer. Jonathan musial pozwolic Samancie na jeszcze kilka sesji snu. Czul odraze na mysl, ze umozliwi plodowi uzyskanie jeszcze wiekszej kontroli nad Sam, lecz nie widzial innego wyjscia. Nastepnego ranka Bryson wraz z pania Rutledge powiedzieli Samancie, ze chca, aby za pare dni podjela na nowo sesje snu. Jonathan nie spodziewal sie, ze Samantha przystanie na te propozycje z entuzjazmem czy niepohamowana radoscia, liczyl jednak, ze bedzie z niej zadowolona. Przeciez to ona upierala sie przy kontynuowaniu badan. Bez wzgledu na oczekiwania, jej reakcja zaskoczyla neurologa. Samantha biernie i bez zadnych oznak emocji przystala na te propozycje, jak ulegla zona pytajaca po stosunku natarczywego malzonka: "Juz skonczyles, kochanie?" Osobliwa reakcja Sam byla dla sekretarki rownie zaskakujaca, jak dla Brysona. Rosie nie potrafila pojac przyczyn obojetnosci dziewczyny. Samantha palila sie do tego pomyslu mniej wiecej tak, jak zaba do perspektywy dodatkowego plywania. Zamiast podjac probe rozszyfrowania niezrozumialego zachowania Samanthy, Bryson poswiecil energie na rozwiniecie oprogramowania minikomputera. Przez pare dni nie spotykal sie z Sam. Spedzal wieczory samotnie w swoim mieszkaniu i opracowywal nowe parametry wejsciowe, ktorymi zamierzal uzupelnic komputerowy program. Zalezalo mu na dalszym sledzeniu przebiegu dialogu MEDIC-a i plodu podczas sesji snu. Mial nadzieje, ze rozszerzony program pozwoli rowniez na wykrycie w zakodowanym zargonie podstaw, na ktorych opieralo sie kontrolowanie przez plod zachowania Samanthy i sposobow, dzieki ktorym bylo realizowane. Liczyl, ze ich poznanie umozliwi jemu i pani Rutledge podjac odpowiednie przeciwdzialania. Chcial wierzyc, ze bedzie w stanie zastosowac leki, hipnoze, bezposrednia konfrontacje - cokolwiek, co dawalo szanse powodzenia. Po czterech dniach nieprzerwanych studiow i analiz w piatek w poludnie Bryson skonczyl pisac dodatkowe oprogramowanie. Zamierzal wprowadzic je do minikomputera tego samego dnia po poludniu, przed sesja snu Samanthy. Poniewaz spedzal niewiele czasu w laboratorium, pani Rutledge informowala go przez ten czas o tym, jak zachowywala sie Sam. Jej nie dajace sie przewidziec postepowanie doprowadzilo do tego, ze Bryson zrezygnowal z badan, w ktorych brali udzial inni ochotnicy i ograniczyl sie do zbierania danych zrodlowych. Rankami Samantha wykanczala prace nad somnaparem, po ktorych wkrotce powinna nastapic ostateczna analiza komputerowa i weryfikacja wynikow. W piatek o drugiej po poludniu Bryson przyszedl do laboratorium z nowym oprogramowaniem. Spodziewal sie Samanthy o czwartej. Zamyslil sie i wtedy przypomnial sobie, jak w poczatkowej fazie eksperymentow, gdy Samantha prosila o sesje snu rowniez w trakcie weekendow, pomyslal, ze chce zarobic jak najwiecej pieniedzy. Teraz rozumial, ze to plodowi chodzilo o nie skrepowany dostep do MEDIC-a. Samantha co prawda nie upierala sie przy tym, poniewaz dziecko nie chcialo wzbudzac podejrzen. Oprocz spotkan z Brysonem, Sam poswiecala soboty i niedziele na cwiczenia kondycyjne. Jonathan zaczynal sie zastanawiac, czy jego ukochana kiedykolwiek bedzie taka, jak dawniej. Pani Rutledge otwierajac korespondencje, ktora naplynela tego dnia, zwrocila uwage na jeden z listow i podala go Brysonowi. Byla to notatka od Robertsa, zatytulowana: "Podsumowanie dzialan po rozmowie z osmego wrzesnia". Dalsza analiza danych wykazala, ze Panskie wnioski sa bezpodstawne. Wszystkie angazujace komputer operacje, poza badaniami snu, musza zostac przerwane. Ze wzgledu na kluczowe znaczenie MEDIC-a nie beda tolerowane jakiekolwiek dzialania, ktore moga zaklocic jego funkcjonowanie. -Facet nie owija slow w bawelne. -Coz, przynajmniej pan probowal - westchnela pani Rutledge. Poskladanie komputerowego programu we wlasciwej kolejnosci zabralo Brysonowi niemal godzine. Zgarbiony na twardym krzesle nad klawiatura, trudzil sie w metnie oswietlonym schowku i nie zauwazyl gromadzacego sie za urzadzeniem stosu wydrukow. Skonczyl nanosic poprawki tuz przed przybyciem Samanthy. Pracowita jak zawsze pani Rutledge otworzyla schowek na narzedzia i odkurzyla minikomputer wraz z wozkiem, na ktorym go ustawiono. Musnela dlonia obudowe urzadzenia; okazala sie dziwnie ciepla. Poniewaz w schowku bylo duszno pani Rutledge zlekcewazyla to, skonczyla odkurzac i zamknela drzwi. O czwartej po poludniu wprowadzila Samanthe do sali testow. I znow poczula przygnebienie. Dziewczyna prawie sie nie odzywala, a wobec perspektywy podjecia na nowo sesji snu, okazala zupelna obojetnosc. Pani Rutledge tez sie prawie nie odzywala. Przygotowania po paru minutach dobiegly konca, a pare sekund po zamknieciu drzwi do sali badan Samantha zaczela zasypiac. Bryson zabral sie szybko do pracy. Czekal az po zasnieciu Samanthy pojawi sie wydruk. Wkrotce minikomputer zaczal wypluwac zwaly informacji. Z powodu rozmiarow transmisji, procesor ograniczal sie do streszczania danych, swego rodzaju mechanicznej parafrazy. Bryson przegladal wydruk, komentujac go na biezaco: -Chyba wie, czym jest aborcja... Zna rodzaje i techniki zabiegow, tego typu rzeczy... wplyw amniocentezy na dalszy przebieg ciazy... ryzyko uszkodzenia plodu. Jezu, jezeli kiedykolwiek mialem watpliwosci, ze ten plod jest obdarzony, swiadomoscia, moge sie z nimi pozegnac. Minikomputer nadal wydawal mechaniczne odglosy. Przed szosta, nim dwugodzinna sesja snu Samanthy dobiegla konca, w zapisie zaczely pojawiac sie zwroty, ktorych tematem byl bol. Plod chcial wiedziec dokladnie, jakie sa jego; przyczyny. Bryson skoncentrowal sie na ostatnim wierszu wydruku. Bol, bol... Samantha zaczela poruszac sie niespokojnie - budzila sie szybciej niz zwykle. Bryson szybko zamknal schowek z minikomputerem. Po zakonczeniu sesji musial czekac do poniedzialku na wyniki zastosowania nowego programu. Pani Rutledge niechetnie przyznala, ze Samancie trzeba pozwolic na jeszcze jedna sesje, by uzyskac odpowiedzi na stawiane przez nich pytania. Samantha, zupelnie spokojna wyszla z sali badan i ziewnela. -Zadzwonisz pozniej, Jon? Beda w domu - powiedziala. -Pewnie, Sam, mniej wiecej za godzine - odparl z zachwytem. -Ciao, Rosie - rzekla Sam w drzwiach. - Do zobaczenia w poniedzialek. Bryson zadzwonil do Samanthy o siodmej. Zaprosila go do siebie; okazalo sie, ze przygotowala kolacje. Gdy dojechal na miejsce, otworzyla mu drzwi i serdecznie go objela. Odpowiedzial rownie namietnym usciskiem. -Byles zajety w tym tygodniu - powiedziala. -Tak - odparl lakonicznie. -Tesknilam. -Ja tez. Czul wzbierajaca w nim tkliwosc. Czy mowil z prawdziwa Samantha? Boze, jak bardzo pragnal jej wlasnie takiej. -Co na kolacje? -Strawa duchowa. -Zartujesz. -Naprawde. Zobaczysz pozniej, najpierw chodzmy na spacer. Wyszli do parku. Samantha stwierdzila, ze niewielki wysilek fizyczny przed posilkiem poprawia wchlanianie zoladkowo-jelitowe. Zaczeli rozmawiac o jej przyszlosci. Wakacje dobiegaly konca, zblizal sie kolejny rok nauki i nauczania. Samantha mowila o tym z wahaniem i ociaganiem. Na pewno zamierzala nadal przygotowywac sie do napisania pracy, jednak data porodu zblizala sie coraz bardziej. Czy powinna zapisywac sie na kolejne zajecia, skoro najprawdopodobniej musialaby je przerwac? Czy moze powinna wziac semestr urlopu dziekanskiego i pracowac w laboratorium, zeby zwiazac koniec z koncem? Jeszcze nie podjela decyzji. Bylo juz ciemno, gdy wrocila z Brysonem do mieszkania. Zdjela z niego ubranie i ulozyla je w idealnym porzadku, traktujac to jak najnaturalniejsza rzecz na swiecie. Potem rozebrala sie sama i odkrecila kurki prysznicu. Powiedziala, ze przy kolacji wyjasni, dlaczego musiala sie wykapac. Chciala, zeby ja umyl. Stwierdzila to rzeczowym tonem, ani prosby, ani polecenia, jak gdyby pewna jego reakcji. Namydlil ja mydlem o cytrynowym zapachu. Wsunela barki pod struzki wody i odwrocila sie, by splukac twarz. Wlasnie wtedy dostrzegl zadrapania. Miala poocierane cale plecy. Byly to gojace sie slady, pozostawione przez paznokcie, najprawdopodobniej jej samej. -Co ci sie stalo? -Slucham? -Masz podrapane cale plecy. Tutaj, tutaj i tutaj - powiedzial, dotykajac delikatnie skory. -Nie mam pojecia - odparla, przekrzywiajac szyje. - Umyj mi je, dobrze? -Bola? - spytal, oczyszczajac zadrapania. -Niczego nie czuje. Moj recznik jest na umywalce? Zakrecila wode i stanela na macie. Wytarla Brysona, on ja rowniez, delikatnie osuszajac szramy. Pozniej wziela go za reke i zaprowadzila do lozka. Ulozyli sie obok siebie nadzy. Dlonia wzbudzila w nim podniecenie. Bryson przypatrywal sie jej przymknietym powiekom, gdy go piescila. Mimo niezmordowanych cwiczen sprawiala wrazenie chorej. Miala nieco zapadniete oczy, skore miekka, lecz blada, o zoltawym niezdrowym odcieniu. Co sie z nia dzialo? Dotykala go niedelikatnie i mechanicznie. Bryson czul sie jak zabawka. Byl coraz bardziej zdenerwowany lecz nie potrafi przeciwstawic sie podnieceniu. Samantha przyciagnela go do siebie. Chociaz dopiero zaczela gre wstepna, byla zdumiewajaco sliska. Rzucala sie pod nim jak dzikie zwierze. Nie przypominalo to milosci, lecz prymitywna kopulacje. Ta sztucznosc wzbudzila w Brysonie smutek; zniklo podniecenie. -Kochanie, nie mozemy... -Zamknij sie - powiedziala, wciagajac go w siebie jeszcze bardziej. -Nie umiem sie tak kochac. -To cie zmusze. Zwilzyla palec swoimi wydzielinami i rozchylila mu posladki. Odnalazla odbyt i wcisnela palec przez zwieracz. Sondujac odbytnice, odnalazla prostate i zaczela ja energicznie masowac. Bryson ponownie poczul gwaltowna, niepowstrzymana erekcje. Samantha utrzymywala go gleboko w swoim wnetrzu. Poczul przyplyw zaru w miednicy. Niemal natychmiast nastapil raptowny orgazm; po chwili Sam rowniez szczytowala. Zaraz potem odtoczyla sie na bok. Bryson czul upokorzenie. Rownie dobrze moglby byc rozplodowym bykiem, u ktorego orgazm wywolano elektroda. Mial wrazenie, ze stosunek zostal zaplanowany dla zrealizowania nieznanych mu celow. Po co jednak bylo to potrzebne plodowi? Jonathan polozyl dlon na ramieniu Samanthy i przytulil sie do niej. Moze czulosc zwyciezylaby tam, gdzie zawodzila logika, moze przelamalaby stworzona przez plod bariere? Potarl podbrodkiem policzek dziewczyny. -Przestan, na milosc boska. - Odepchnela go od siebie. -Dlaczego, Sam? Cos nas kiedys laczylo. Nie wierze, zeby sie to doszczetnie wypalilo. Nie uwierze, dopoki nie powie mi tego ta Sam, ktora znam i kocham. Ta dziewczyna zostala zamknieta w nieprzeniknionej skorupie. Lezy obok mnie, ale jest tak, jak gdyby byla wiele kilometrow stad. Gdybym potrafil do niej dotrzec, moze zdolalbym jej pomoc. Zrozum, ja bardzo ja kocham. Jest zmuszana do robienia roznych rzeczy wbrew wlasnej woli. Nie tak dawno chodzilo tylko o osobliwe mysli i zachcianki, ale teraz calkowicie ulegla obcemu wplywowi, chociaz starala sie temu oprzec. -Przestan - powiedziala, ale w jej glosie pojawila sie nuta wahania, a w oczach ujrzal blysk swiadczacy o tym, ze zdaje sobie sprawe z sensu jego slow. Zaczynaly odnosic skutek. -Wiem, ze mnie slyszysz - ciagnal. - Nie jestes marionetka, Sam. Mozesz z tym walczyc. Dziecko cie wykorzystuje. Krzywdzi cie i sprawia, ze manipulujesz innymi ludzmi. Mna. Ale to sie nie uda. Posluchaj mnie, musisz przede wszystkim... Zaskoczyla go kopnieciem kolanami w krocze z taka sila, ze wskutek poczatkowej fali bolu niemal stracil przytomnosc. Zerwala sie na rowne nogi i z gorejacymi oczami stanela nad nim na lozku, wykrzykujac z maniakalnym zapamietaniem: -Bol jader jest najintensywniejszym, jakiego moze doznac czlowiek. Jego mechanizm nie zostal do tej pory poznany, jednak uwaza sie, ze za jego nasilenie odpowiadaja rozlegle sploty naczyniowo-nerwowe w gonadach. - Przygladala sie, jak z bolu wije sie pod nia. Teraz mowila wolniej: - Obecne badania w tej dziedzinie ograniczaja sie do... - Zaczely jej drgac miesnie na szyi, nerwowy tik wkrotce objal cale policzki -...staran wyizolowania polaczen synaptycznych, rozniacych sie... od... - recytowala coraz bardziej tepym tonem. - ...Charakterystyczne konfiguracje neuronalne... Urwala. Cos w niej jak gdyby peklo. Zarzucila glowa, twarz pokryly cieniutkie bruzdy, wzdluz nosa poplynela pierwsza lza. Sam otworzyla szeroko usta; opuszczone w dol kaciki warg i oczu swiadczyly o niewymownym smutku. Zaczela szlochac, zrazu cicho, potem coraz glosniej. Osunela sie na piers Brysona i objela go z calych sil. Przytulil ja do siebie. -Och, Jon! - wyszlochala. - Jon! Tak mi przykro! Nie umiem nic na to poradzic! Bol w kroczu zamienil sie powoli w rowne, nie ustajace cmienie. Bryson tulil Sam i gladzil po wlosach. Czul splywajace na piersi cieple lzy. -Wiem, Sam, wiem - szepnal. -Prosze, niech to sie skonczy! - jeknela blagalnym tonem. - Dluzej tego nie wytrzymam! Gine! Przytulil ja jeszcze mocniej. -Wszystko bedzie dobrze, zobaczysz. Na pewno nam sie uda - obiecal. Lezeli obok siebie, az przestala szlochac. Uspokoila sie, zaczela oddychac coraz wolniej, wreszcie zasnela. Mimo bolu w pachwinie i przepelniajacego go uczucia litosci, Bryson po raz pierwszy od tygodni czul otuche. Udalo mu sie dotrzec do Samanthy, przebic przez dzielaca ich otchlan. Otepialy z bolu, lecz natchniony optymizmem, sam rowniez powoli zapadl w sen. Obudzil go szelest poscieli. Samantha siedziala na lozku ze skrzyzowanymi nogami, pograzona w glebokiej koncentracji. Bryson przygladal sie temu w milczeniu. Sam westchnela wreszcie gleboko i pokiwala glowa. Nieoczekiwanie twarz jej zlagodniala. Usmiechnela sie do Jonathana. -Chodz, cos zjemy. Wlozyla szlafrok i zaprowadzila Brysona do kuchni. Na stole staly salaterki z szara, galaretowata substancja. Wszystkie mialy wyglad dotknietego choroba rybiego miesa. -Co to? -Powiedzialam, ze pokarm dla ducha.*-Jeszcze nigdy czegos takiego nie widzialem. -A skad mialbys wiedziec, jak wyglada? -Bywalem tu i owdzie. Pod Richmond jest restauracyjka o nazwie "Wiejska Kuchnia Sambo". Bylem tam dwa lata temu. Flaki w sosie, kasza i warzywa, ale nic o takiej barwie. Jak mozesz nazywac te breje jedzeniem? Dla mnie wyglada to jak surowa ryba. -W dziesiatke! Odsunela krzeslo. Bryson usiadl przy stole i powachal talerze. -I tak pachnie - dodal. -Teraz wiesz, dlaczego chcialam wziac prysznic. Jeszcze nigdy nie jadles takiej ryby. -Nie wiem, czy mam ochote. Moze to jakas japonska potrawa? -Gra slow, gluptasku. Znasz stare powiedzenie, ze ryba to pokarm dla mozgu? No, oto wlasnie pokarm dla duszy, czyli dla mozgu. Sola z cytryna.*-Ale ze mnie matol - odparl Bryson, wskazujac mise, wypelniona czarnobialymi guziczkami. - A to co, na milosc boska? -Rybie podroby. -Skad to wzielas? -Z targu rybnego - odpowiedziala, zaskoczona, ze zadaje tak oczywiste pytanie. -To mozna w sklepie kupic miske rybich podrobow, tak jak sie zamawia kilo ostryg? -Niestety, nie. Trzeba kupowac odpady: glowy, ogony i pletwy. Niektorzy gotuja z tego zupe. Oczywiscie, nie potrzebowalam calego tego smiecia, wyszukalam tylko najlepsze kaski. Musialam sama je wyluskac. Bryson przygladal sie, jak Samantha siega do misy. Poczul, ze zbiera sie mu na mdlosci. -A konkretnie, co to za podroby? Samantha przyjrzala sie z bliska malutkiej, sliskiej od tluszczu galce. -Swieze rybie oczy - powiedziala, wrzucajac ja do ust. Wciagnela policzki, jak gdyby ssala dropsa, po czym przelknela oko w calosci. -Nie wierze, ze naprawde to polknelas. Samantha wziela z misy kolejne oko i delikatnie wlozyla je miedzy zeby jak ustnik fajki. Ugryzla lekko. Na stol trysnela struzka galaretowatej substancji, czesc natomiast trafila Brysona w policzek. -Jezu, Sam! - zawolal, wycierajac sie szybko dlonia. - Co do ciebie wstapilo? -Mowi sie: "co w ciebie wstapilo" - poprawila go, beztrosko ssac trzecie oko. Wziela do reki czwarte i podsunela mu je pod nos. - Sprobujesz? - spytala wyzywajacym tonem. -Obrzydlistwo. -Nie badz takim snobem, jesli chodzi o jedzenie. Sa bardzo pozywne. No, ugryz choc raz. -Zabierz to ode mnie! - Przepelniony odraza, odepchnal reke Sam. -Twoja strata - westchnela i wrzucila oleista kulke do ust jak orzeszek. - Moze nie smakuja najlepiej, ale maja bardzo duza wartosc odzywcza. -Na pewno. -Wiedziales, ze surowe oczy ryb niemal kazdego gatunku morskiego to jedno z najbogatszych zrodel bialek pokarmowych? Zawieraja rowniez wazne, unikalne mukopolisacharydy oraz naturalna witamine A. W niedawnym doniesieniu z Izraela opisano prawdopodobna wartosc odzywcza purpury wzrokowej, jednego z barwnikow siatkowki. Wepchnela sobie do ust tyle rybich oczu, ze niemal zaczela sie dlawic. Z kacika ust pociekla jej struzka lepkiego sluzu. Otarla wargi. Tego bylo dla pobladlego Brysona za wiele. Samantha powoli obrocila mise, wybierajac kolejne oko. Bryson przygladal sie jej uwaznie, przepelniony mieszanina klinicznej fascynacji i odrazy. Szkliste galki plywaly w lepkiej, galaretowatej cieczy. Wydawalo sie, ze z podobnym natezeniem wpatruja sie w Brysona. ROZDZIAL 20 Poniedzialek wlokl sie w nieskonczonosc. Bryson czekal z niecierpliwoscia na wyniki dzialania swojego udoskonalonego programu komputerowego. Rano opowiedzial pani Rutledge o tym, co stalo sie w mieszkaniu Samanthy. Ograniczyl sie jedynie do skrotowej relacji z rozmowy, zapewniajac sekretarke, ze udalo mu sie nawiazac z Sam autentyczny kontakt na emocjonalnym poziomie. Dowodzilo to, ze mozna bylo do niej dotrzec, ze nie stala sie absolutnym wiezniem plodu. Ale jak dlugo jeszcze bedzie tak reagowac? Bryson potrzebowal czasu, a tego wlasnie mu brakowalo.Plod stopniowo zyskiwal coraz wieksza kontrole nad wola Samanthy. Drobne zmiany w codziennym rozkladzie zajec, wprowadzanie cwiczen i "wlasciwej" diety z poczatku uznawano za swiadome decyzje jej samej. Starala sie sprawiac wrazenie, ze postepuje zupelnie normalnie, jednak dziwaczne sny, medyczne dywagacje oraz inne dowody wplywu plodu stawaly sie coraz wyrazniejsze. Wolnosc wyboru i niezaleznosc woli Samanthy podlegaly machinacjom rozwijajacego sie w niej dziecka. W niedlugim czasie dziewczynie grozilo podporzadkowanie sie tym manipulacjom i utrata wlasnej osobowosci pod wplywem dominacji plodu. Bryson martwil sie najbardziej zmianami w wygladzie Sam. Kiedy poznal ja na poczatku ciazy i pozniej, podczas urlopu nad morzem, Samantha wrecz tryskala zdrowiem. Oznaki niedomagania, ktore Bryson zauwazyl po raz pierwszy w piatek, w ciagu trzech kolejnych dni staly sie jeszcze wyrazniejsze. Jesli wziac pod uwage jej aktywnosc, osobliwa, ale rzeczywiscie odzywcza diete i nieustanne cwiczenia, Samantha powinna nadal cieszyc sie doskonalym zdrowiem. Jednak jej skora, niegdys sprezysta i jedrna, zaczela wiotczec. Nie zrobila sie jeszcze obwisla ani pofaldowana, ale stala sie luzniejsza, jak gdyby przywiedla, podobna do marniejacej w letnie poludnie rosliny. Skorze brakowalo napiecia; utrata zyciodajnych plynow sprawiala, ze u Samanthy wystepowaly poczatkowe cechy odwodnienia. Bryson nie mial watpliwosci co do slusznosci swoich obserwacji. Wiedzial, ze jesli plod ukierunkowal cala aktywnosc Samanthy na zapewnienie sobie optymalnych warunkow do rozwoju, dla matki bedzie to mialo fatalne rezultaty. Chociaz organizm Sam najpierw odnosil korzysci z dodatkowych cwiczen i diety, na dluzsza mete kierowanie podstawowych skladnikow odzywczych w jedno tylko miejsce zacznie byc szkodliwe. Zdrowe, silne serce i pluca oslabna, gdy potrzebna im krew i tlen trafiac beda w nieproporcjonalnie duzej ilosci do macicy. Bryson z rozpacza zastanawial sie, ile czasu minie, zanim narzady te zaczna zawodzic Samanthe. Zaczela sie zmieniac sylwetka Sam. Na razie tylko nieco sie garbila Jednak byl to kolejny dowod nadwatlenia sil organizmu. Ubranie przestalo dobrze na niej lezec. Chociaz teoretycznie rozmiar sie zgadzal, szwy ukladaly sie krzywo, a faldy materialu zwisaly nieporzadnie. Kiedy stan matki sie pogarszal, plod najwyrazniej cieszyl sie doskonala kondycja. Samantha byla zaledwie pod koniec szostego miesiaca ciazy, a wygladala jak w osmym. Dziecko roslo w niczym nie skrepowany sposob. Bryson zdawal sobie sprawe, ze w obecnym tempie nie moze to trwac dlugo, bo pod koniec ciazy plod wazylby pewnie z osiem kilogramow. Nie mial pojecia, jakiemu celowi sluzy przyspieszony rozwoj plodu. Widok Samanthy byl dla Jonathana tortura. Gdy zjawila sie tego ranka w laboratorium, powloczyla nogami jak w transie. Nawet pani Rutledge ledwie powstrzymala sie od bolesnego westchnienia na ten widok. Brysonowi zas przypomnialy sie zadrapania na plecach Samanthy - rany, ktore niewatpliwie zadala sobie sama. Na pewno cierpiala z ich powodu. Dlaczego jednak to zrobila? Jakie korzysci mogl odniesc plod z wyrzadzania szkody cialu, w ktorym sie rozwijal? Przez wiekszosc dnia Bryson wloczyl sie bez celu po miasteczku akademickim, pograzony w ponurych rozmyslaniach. Kiedy wrocil do laboratorium, Samantha siedziala nad jakas papierkowa robota. Jonathan opowiedzial pani Rutledge o zagadkowych zadrapaniach, starajac sie, by Sam nie mogla tego uslyszec. Sekretarka byla rownie zdezorientowana jak Bryson i nie potrafila sluzyc mu zadna rada. Sciszonymi glosami zaczeli dyskutowac o znaczeniu fragmentow piatkowych dialogow plodu z komputerem. -Nie rozumiem, co znaczyly te wzmianki o bolu - powiedzial Bryson. - Martwi mnie to, zwlaszcza ze nastapily tuz po probie aborcji. -Uwaza pan, ze to cos znaczy? - Pani Rutledge popatrzyla na niego pytajacym wzrokiem. -Sam nie wiem. A ty jak sadzisz? -Hm... Prosze pamietac, ze to tylko rozwazania, ale moze plod czuje bol przy aborcji. To mozliwe, prawda? -Tak... chyba tak. -W takim razie moze plod robil to, co zawsze: powiekszal zasob swojej wiedzy medycznej, chociaz tym razem skorzystal z wlasnych doswiadczen. -Hm... -Ten pomruk oznacza, ze nie aprobuje pan mojego tlumaczenia? -Nie wiem. Po prostu sam nie wiem. -Ale nie sadzi pan, by tak bylo? -Na razie mysle tylko o tym, co na pewno sie zdarzylo: Samantha zglosila sie na zabieg i zrezygnowala z niego, niedlugo potem plod zaczal wypytywac MEDIC-a o bol, Sam podrapala sobie plecy do zywego i wyglada jak widmo. Powiedz mi, czy widzisz w tym jakis logiczny zwiazek, czy tylko ja go sobie wyobrazam? -Dla jej dobra mam nadzieje, ze tylko pan go sobie wyobraza - odparla pani Rutledge, patrzac na sale badan. Tego samego popoludnia Bryson poprosil Samanthe o poddanie sie kolejnej sesji snu. Wyrazila zgode z pewna nonszalancja. Podczas sesji Bryson szukal w tresci wydruku odpowiedzi na dwa luzno powiazane ze soba pytania: jak minikomputer ocenia toczacy sie dialog, i jaki mechanizm moze miec sprawowana przez plod nad Samantha kontrola. Z poczatku w transmisjach pojawialo sie malo nowych watkow. Plod widocznie przyswoil sobie wszelkie dostepne informacje dotyczace bolu i na powrot interesowal sie glownie swoim rozwojem. Zaczal nawet po raz drugi przegladac banki pamieci MEDIC-a. W polowie sesji minikomputer, jak gdyby wahajac sie nad postawionym mu nowym zadaniem, zaczal jednak odtwarzac dlugi, nieskladny tekst, zawierajacy odpowiedzi na stawiane przez Brysona pytania. Jonathan przegladal dane przez kilka minut, po czym usmiechnal sie. -Jezu! - westchnal. -No i co, dowiedzial sie pan? -Chodzilo o prostaglandyny. Plod majstruje przy prostaglandynach. -Brzmi jak brzydkie slowo. To jakies hormony? -W pewnym sensie. Prostaglandyny to zwiazki chemiczne z grupy kwasow tluszczowych, znajdowane w rozmaitych tkankach. W okresie ciazy wydziela sie ich bardzo duzo i syntetyzowane sa w blonach plodowych oraz worku owodniowym. Maja one istotny wplyw na zainicjowanie akcji porodowej. -Chce pan powiedziec, ze plod chce wywolac u Samanthy porod? -Nie, chociaz moglby. Gdyby prostaglandyny zostaly wydzielone do jej krwiobiegu w dostatecznych ilosciach, doszloby do skurczow macicy. Nie sadze, by plod byl juz do tego gotowy. Uwazam, ze syntetyzuje te zwiazki w mniejszych ilosciach - niewystarczajacych do wywolania porodu, ale dzialajacych w inny sposob. W tym przypadku na mozg. -I to zmienia jej zachowanie? -Tak. Jezeli dosc prostaglandyn zbiera sie w okreslonych osrodkach mozgu, stymuluje to uwalnianie innych substancji, okreslanych jako neurotransmitery. Sa to rowniez zwiazki chemiczne wystepujace w duzych ilosciach. W jednym z osrodkow moze to byc dopamina, w innym - serotonina. Kazdy neurotransmiter moze z kolei uwalniac szereg innych substancji wywierajacych okreslony wplyw behawioralny lub biologiczny. Komputer informuje nas, ze w wyniku skupienia wystarczajacej ilosci prostaglandyn w okreslonej czesci mozgu dany neurotransmiter moze ostatecznie zmienic zachowanie Samanthy. Widzielismy juz, jak to wyglada w praktyce, w jaki sposob zmienialo sie jej postepowanie. Problem w tym, ze mamy do czynienia z takim mnostwem fizycznych i psychologicznych mozliwosci, ze nie wiadomo, czego mozna sie dalej spodziewac. Byc moze zobaczylismy zaledwie wierzcholek gory lodowej. -W pana ustach brzmi to tak prosto, jak przewracajace sie kostki domina. -W pewnym sensie tak wlasnie jest. W nauce nazywamy to sprzezeniem zwrotnym o krotkiej lub drugiej petli, lukami odruchowymi. Praktycznie sprowadza sie to - w przenosni - do wetkniecia odpowiedniej wtyczki w tablice rozdzielcza, tyle ze w tym przypadku liczba mozliwych kombinacji siega nieskonczonosci. -Czy nie mozna w jakis sposob opanowac wytwarzania tych prostaglandyn? -Na szczescie mozna. Musisz jednak wiedziec o nich jeszcze pare rzeczy. Po pierwsze, prostaglandyny wykorzystuje sie przy zabiegach aborcji. Wlasnie tego srodka zamierzal uzyc Pritchard, chociaz nie zdolal go wstrzyknac. -Jak to mozliwe? Dlaczego plod mialby je wytwarzac, skoro sa dla niego smiercionosne? -Wszystko zalezy od ilosci, podobnie jak w przypadku arszeniku czy strychniny. W malych dawkach prostaglandyny maja wplyw leczniczy. W duzych sa smiertelne. Zeby wywolac aborcje, potrzeba znacznych ilosci prostaglandyn, o wiele przewyzszajacych zapasy fizjologiczne. -Ironia losu - szepnela pani Rutledge. - Plod wykorzystuje do powolnego niszczenia Samanthy te sama substancje, za pomoca ktorej mial byc zabity. -Nie wiemy, czy tak jest naprawde. Mozemy byc tylko pewni, ze prostaglandyny sa srodkiem, dzieki ktoremu plod kontroluje jej zachowanie. Moze jednak masz racje. Powinnas rowniez wiedziec, ze prostaglandyny biora udzial w wielu procesach patologicznych, na przyklad w odczuwaniu silnego bolu. Naleza one do jednej z substancji posredniczacych - tak zwanych mediatorow - w procesach zapalnych, bolach glowy, mdlosciach, biegunkach i wymiotach, zaleznie od tego, gdzie sa zgromadzone. Jezeli wystepuja w malych ilosciach w calym organizmie, wywoluja odczucie ogolnego rozbicia, jak przy grypie. Kiedy pani Rutledge zrozumiala tok myslenia Brysona, zadrzala. -Uwaza pan, ze wszystkie odniesienia do bolu w dialogu z komputerem maja cos wspolnego z tym, co dzieje sie z Samantha? -To posredni efekt uboczny. Plod wykorzystuje prostaglandyny przede wszystkim do kontrolowania zachowania Sam. Watpie jednak, czy dziecko jest niezadowolone z tego, ze jego matka wyglada jak smierc na choragwi. -Niezadowolone? Czy to troche nie za mocne slowo w odniesieniu do hipotetycznego stanu emocjonalnego nie narodzonego dziecka? Bryson odwrocil sie. Zaczynal czuc gniew do siebie. -Do diabla, Rosie, najgorsze jest to, ze w moich przypuszczeniach od poczatku nie posuwalem sie wystarczajaco daleko. W kazdej kluczowej sprawie bylem o krok do tylu. Nie sadzilem, ze plod moze snic, a tym bardziej myslec. Okazuje sie, ze prowadzi dlugie dyskusje z supernowoczesnym komputerem. Ta lista jest o wiele dluzsza. Nie podejrzewalem, ze plod moze miec zle intencje. Nie sadzilem, ze moze kontrolowac zachowanie Samanthy. Nie przyszlo mi do glowy, ze moglby przeszkodzic jej w dokonaniu aborcji. Potad mam swojej bezmyslnosci - oswiadczyl. - Tym razem mam dosc domyslow. Mowie ci, jak jest. Dziecko w brzuchu Samanthy jest bardzo niezadowolone ze swojej mamusi. Jest bardzo wkurzone - sama bys byla, gdyby probowano cie zabic. Nazywaj to jak chcesz - uraza lub wrogoscia. Nie bylbym zaskoczony, gdyby ziarno tego niezadowolenia zostalo zasiane na dlugo przed proba aborcji, kiedy Samantha zaczela sie zastanawiac, czy nie lepiej pozbyc sie dziecka. Dochodze do wniosku, ze juz wtedy plod potrafil w biochemiczny sposob odczytac jej nastawienie. Niewazne. Najistotniejsze jest teraz, co planuje plod i co wobec tego poczniemy. Oczywiscie mial racje. Pani Rutledge nie wiedziala, co odpowiedziec. Zostali zepchnieci na pozycje biernych obserwatorow, swiadkow polaczonych tajemnica, w ktora swiat by nie uwierzyl, i nie mogacych przewidziec rozwoju wypadkow. Sekretarka zajrzala do sali badan. Po chwili przypomniala sobie wczesniejsze slowa Brysona. -Wspomnial pan, ze istnieja sposoby opanowania produkcji prostaglandyn? -Bo ja wiem? - Bryson krazyl nerwowo po sali. - Chyba to daremne, ale mozna sprobowac. Aspiryna. -Slucham? - Pani Rutledge popatrzyla na niego zdezorientowana. -Zwykla aspiryna: kwas acetylosalicylowy. Jeden z najpotezniejszych znanych czlowiekowi inhibitorow syntezy prostaglandyn. -To znaczy, ze wystarczy polykanie paru tabletek aspiryny co kilka godzin, zeby Samantha wrocila do zdrowia? - Bryson przytaknal. - To na co pan czeka? Ma najpierw zwalic sie z nog? -To nie takie proste. -Co moze byc prostsze od aspiryny? -Zaczynasz zakladac, ze aspiryna zadziala. Wcale nie mam takiej pewnosci. Nie wiem, czy to uniemozliwi plodowi dalsza kontrola nad Samantha. Byc moze jest ona juz zbyt gleboko zakorzeniona. -Mozemy przynajmniej sprobowac. -Oczywiscie, tylko najpierw aspiryna musialaby znalezc sie w organizmie Samanthy. Jak tego dokonamy? -Kto mowi, ze musi pan dac jej tabletki do reki? - Pani Rutledge rozpogodzila sie. -Nie mozna przeciez sila wepchnac ich do gardla. -Pamieta pan, co pana zdaniem jest najgorsze w mojej kawie? -Wiesz, ze mogloby sie nam nawet udac? - Zrozumial, o co chodzilo sekretarce, i usmiechnal sie. - Zawsze powtarzam, ze twoja kawa jest tak podla i gorzka, ze moglaby rozpuscic lyzeczke. Na pewno nie daloby sie wyczuc w niej smaku aspiryny. -Dosc tych pochlebstw. Pomoze mi pan, prawda? Sam wypija piec-szesc filizanek dziennie. -Oczywiscie, sam przygotuje magiczny eliksir. Po drodze do domu tego popoludnia Bryson zaopatrzyl sie w kilkaset tabletek aspiryny i litr wody destylowanej. Przygotowal roztwor, w ktorym na jedna lyzeczke herbaty przypadalo dziesiec granow* aspiryny, czyli w przyblizeniu odpowiednik dwoch tabletek. Nastepnego dnia przekazal mieszanine pani Rutledge, ktora ukryla butelke w schowku na narzedzia. Zwykle sama przygotowywala kawe dla Samanthy, a poniewaz ekspres do kawy stal przy drzwiach schowka, male oszustwo powinno sie udac.Utrzymujace sie w czasie ciazy upodobanie Samanthy do kawy z poczatku dziwilo Brysona. Logika podpowiadala mu, ze obsesja na punkcie zdrowej diety kaze Sam z niej zrezygnowac. W tresci dialogow z komputerem zdazyly sie jednak pojawic wzmianki o paru badaniach dotyczacych wplywu kofeiny na plod. W jednych z nich stwierdzono, ze alkaloid ten wplywa korzystnie na rozwoj ukladu sercowo-naczyniowego. To najwidoczniej przesadzilo o decyzji dziecka, bo od tamtej pory Samantha zwiekszyla ilosc wypijanej kawy z trzech do szesciu filizanek. Po przybyciu Samanthy do laboratorium nastepnego dnia zasiedli do kawy we trojke. Bryson celowo skrzywil sie z niesmakiem. -Jezu, czym doprawilas dzis to blocko, Rosie? -Fuj! - przylaczyla sie Samantha, sprobowawszy zawartosci swojej filizanki. -To specjalna mieszanka. - Pani Rutledge otarla usta serwetka, przybrawszy surowa mine. - Albo chcecie dalej pic na sepa, albo przestancie prawic zlosliwe komentarze, dobrze? Samantha dopila kawe i nalala sobie kolejna filizanke. Potem zebrala dokumentacje somnaparu i zabrala sie do pracy w kacie laboratorium. Pani Rutledge mrugnela do Brysona. -Dolewke, panie doktorze? -Czemu nie? W ciagu tygodnia w Samancie dokonala sie radykalna zmiana. Nagle ustalo postepujace pogarszanie sie stanu jej zdrowia. Cechujace ja ostatnio oznaki niezrownowazenia psychicznego zmniejszyly sie, chociaz nie ustapily calkowicie. Pod wieloma wzgledami Samantha Kirstin stala sie znowu ta sama osoba, co wczesniej; tylko sporadycznie przydarzaly sie jej epizody dziwactwa i nieracjonalnosci. Zmniejszyly sie tez dietetyczne kaprysy, chociaz jej posilki nadal trudno byloby nazwac tradycyjnymi. Uprawiala cwiczenia, lecz o wiele oszczedniej, bez cechujacego ja przed paroma tygodniami fanatyzmu. Samantha sprawiala wrazenie najbardziej zrownowazonej pod koniec dnia pracy, po wypiciu pokaznej porcji przesyconej aspiryna kawy. Z rana byla posepna i zamknieta w sobie, dopoki pani Rutledge nie nalala jej pierwszej filizanki. Wowczas Sam rozchmurzala sie, stawala sie ozywiona i pogodna. Pod koniec tygodnia Samantha skonczyla prace nad somnaparem i podjela opracowywanie z Brysonem programu testow kolejnego srodka nasennego. Nie wracala do wlasnych sesji snu. Wystarczyl zwykly zakaz Brysona, by Samantha obojetnie pogodzila sie z faktem, ze skonczyly sie popoludniowe drzemki. Jonathan byl nawet zdziwiony, ze przystala na to bez najmniejszych oporow. Od dawna zadne z nich nie kwestionowalo potrzeby odbywania kolejnych sesji. Najwidoczniej calkowicie o nich zapomniala lub stlumila w podswiadomosci tyrady na temat plynacych z nich korzysci. Bryson spedzil z Samantha sobote i niedziele, upajajac sie zaszla w niej przemiana. Co jakis czas udawal zmeczenie i regularnie robil sobie kawe - twierdzil, ze potrzebuje kofeiny - po czym czestowal nia Sam. Udal obrazonego, gdy Samantha stwierdzila, ze kawa jest rownie ohydna, jak ta parzona przez pania Rutledge, jednak w duchu nie posiadal sie z radosci. Najbardziej cieszyl go wyglad Sam: wyprostowala sie, jej cera nabrala zdrowego wygladu. Wszystko zapowiadalo, ze Samantha wkrotce stanie sie znowu zdrowa kobieta w ciazy. Pierwsze oznaki niezadowolenia pojawily sie pod koniec drugiego tygodnia podawania Sam aspiryny. W odroznieniu od jej wczesniejszych wypowiedzi - mechanicznego recytowania medycznych faktow - obecnie zaczely u niej wystepowac krotkie, przypominajace napady okresy, podczas ktorych zmieniala wyraz twarzy i sprawiala wrazenie pograzonej w transie. Najpierw przymykala oczy i patrzyla wprost przed siebie przez utworzone w powiekach szczeliny. Mialo sie wrazenie, ze jej oczy uciekaja w glab czaszki i wyzieraja z glebokiego tunelu, jak u wylaniajacego sie ze sztolni gornika z pelnymi weglowego pylu oczodolami. Jeszcze bardziej osobliwa stala sie jej mowa: gardlowa i chrapliwa, wychodzaca gdzies z okolic przepony, napawajaca lekiem jak glos Lucyfera. Brysonowi przychodzily wowczas na mysl satanistyczne zaklecia. Epizody te wkrotce mijaly, mina Samanthy lagodniala, a dziewczyna wracala do pracy, najwyrazniej nie zdajac sobie sprawy, co dzialo sie z nia przed chwila. Brysona nie tyle trapil zmieniony stan swiadomosci Sam, ile to, co w owych okresach mowila. Mimo poprawy stanu fizycznego, tresc wypowiedzi zdumiewajaco przypominala dialogi plodu z komputerem. Skrzekliwie, blyskawicznie wyrzucane slowa przywodzily na mysl kogos nieuwaznie wertujacego stare fakty, starajacego sie odnalezc w nich cos, co umknelo za pierwszym razem. Paplanina ta przypominala trescia wydruk z zainstalowanego przez Brysona minikomputera. Czasami uwaga Samanthy zwracala sie ku kwestiom metafizycznym. Majaczyla o modalnosciach odpornosci psychicznej, mieszala ze soba malo znane hipotezy i potwierdzone naukowe fakty. Sprawiala wrazenie, jesliby wierzyc jej slowom, ze czegos poszukuje. Snula rozwazania o skutecznym opieraniu sie torturom, o indukowaniu hipnotycznego transu, czyniacego czlowieka niewrazliwym na fizyczne cierpienie, o naukowych podstawach jogi medytacyjnej, pozwalajacej wyznawcom spac na nabijanych cwiekami deskach. Brysona przeszywal wowczas dreszcz grozy. Jezeli byl to glos plodu, moze zapowiadal to, co planowal dla swojej matki. Minal kolejny tydzien. Samantha zaglebila sie na dobre w nowym programie badawczym. Brzuch miala tak wielki, iz wydawalo sie, ze porod nastapi lada chwila. O ile Bryson orientowal sie, nie zglosila sie powtornie do doktora Pritcharda na kontrole poloznicza, chociaz powinna to zrobic. Prawidlowe prowadzenie ciazy wiazalo sie z comiesiecznymi wizytami, a zwazywszy na wielkosc ciazy u Samanthy, mogly byc wskazane nawet czestsze kontrole. Bryson wspomnial jej o tym, lecz Sam nie zareagowala. Od odzyskania przez nia zdrowia regularne wizyty nie wydawaly sie zreszta az tak istotne. Najgorsze, co moglo sie przytrafic, to nagly poczatek porodu. Spokoj umyslu Brysona okazal sie tymczasowy. W czasie transow Samantha zaczela rozprawiac o toksykologii. Mowila o skazeniach srodkami chemicznymi, stezeniu zwiazkow chemicznych we wdychanym powietrzu, o chorobach lub zatruciach szerzacych sie przez systemy wentylacyjne. Bryson i pani Rutledge stali sie nerwowi, bo cokolwiek zmuszalo Samanthe do takich wypowiedzi, moglo doprowadzic ja do rozwiklania ich fortelu. Czy dziecko wyczuwalo poprawe stanu zdrowia Sam? Czy domyslalo sie jego przyczyny? Jezeli plod zaczal cos podejrzewac, jego domysly zmierzaly we wlasciwym kierunku. Nie mogl wiedziec o nafaszerowanej aspiryna kawie, ale Bryson czul, ze plod zaczyna podejrzewac spisek. Nastepnego dnia Samantha oznajmila, ze na to popoludnie umowila sie na wizyte u lekarza. Wedlug niej Bryson mial racje: powinna zglosic sie na kontrole. Bryson i pani Rutledge odbyli pospieszna narade. -Dlaczego zmienila zdanie? -Nie wiem, ale to mi sie nie podoba. Kolejny tydzien minal bez znaczacych wydarzen. Zblizal sie koniec lata. Noce staly sie chlodniejsze, zaczynala sie pora noszenia cieplejszych ubran. Bryson i Samantha wyjechali za miasto. Zdecydowali sie na wypad w gory. Po obu stronach drogi roztaczaly sie lagodne wzgorza u podnozy Appalachow. Bujna letnia zielen zaczynala przygasac; tu i owdzie przez soczyste listowie przeswiecaly plamy zolci i czerwieni. W lesie zaczynalo sie robic chlodno, u podstawy sosen unosila sie siegajaca kostek warstewka mgly. Samantha i Jonathan zatrzymywali sie co jakis czas w punktach widokowych i popijali kawe, ktora Bryson zabral w termosie. Odprezona Sam skladala glowe na ramieniu Brysona i w spokoju wpatrywala sie w odlegle granie. Wrocili do domu w niedziele pozno w nocy. Nastepnego ranka Jonathan i pani Rutledge przegladali dane z najnowszych badan, gdy przybycie Samanthy przerwalo ich prace. Sam byla zaniedbana i wymizerowana. Wygladalo na to, ze nie spala w nocy. Splatane nie umyte wlosy spadaly na ramiona nierownymi, lepkimi kosmykami. Pani Rutledge natychmiast domyslila sie, ze powinna przyrzadzic kawe. Postawila parujaca filizanke przed Samantha, zachecajac ja do picia. Sam powachala kawe, popatrzyla podejrzliwie na pania Rutledge i popchnela filizanke w jej strone. Brazowa ciecz chlapnela na blat stolu. -A wiec tak to robilas - powiedziala oskarzycielskim tonem. -Co, kochanie? - Pani Rutledge popatrzyla nerwowo na Brysona. -Jakbys nie wiedziala, o co mi chodzi: trulas mnie! Ty tez pewnie maczales w tym palce - zwrocila sie do Brysona. - Za kogo mnie bierzecie, za idiotke? Za prostaczke, ktora nie pozna smaku aspiryny, kiedy ja polyka? -O czym ty mowisz? - zapytala pani Rutledge drzacym glosem. -Jak smiesz mnie w ten sposob traktowac?! Jak mozesz byc tak bezczelna i protekcjonalna?! I tak wiem wiecej niz wy oboje, niz dziesiecioro takich jak wy! Mysleliscie, ze dlugo bedzie sie to wam udawalo? Wrzucanie aspiryny do mojej kawy, kiedy sie odwracalam? Nie zdajecie sobie sprawy, ze powariowaliscie? Powariowaliscie, do cholery! Mogliscie mnie zabic! -Jakim cudem aspiryna mogla cie zabic? - zapytal Bryson. -Od tygodni zdawalam sobie sprawe, ze cos jest nie w porzadku - kontynuowala tyrade Samantha, nie zwracajac uwagi na jego slowa. - Czulam sie jakos dziwnie, cos nie gralo, cos bylo nie tak. Myslalam, ze to woda albo powietrze, ale nie podejrzewalam, ze moze chodzic o kawe! Nigdy w zyciu nie przyszloby mi to do glowy. Dlatego przy ostatniej wizycie u lekarza zazyczylam sobie badan toksykologicznych. I wiecie, czego sie dowiedzialam od doktora Pritcharda? Oczywiscie, ze wiecie, skoro sami to robiliscie. Aspiryna! Mam w sobie od cholery aspiryny! Macie pojecie, co pod wplywem aspiryny moze stac sie z ciezarna kobieta i jej dzieckiem? Nie? To wam powiem! Moze dojsc u plodu do krwotoku albo zoltaczki. Aspiryna moze nawet doprowadzic u niego do zamkniecia komory serca, tak ze umarloby we mnie jeszcze przed urodzeniem! Jak gdybyscie nie wiedzieli! Ale to i tak teraz niewazne. Juz nigdy nie tkne waszej kawy. Mozecie sobie ja wsadzic tam, gdzie slonce nie dochodzi! -Sam, nie wiesz, co mowisz. - Bryson wstal i ruszyl w strona dziewczyny. -Trzymaj sie ode mnie z dala - ostrzegla. -Moze tego nie zauwazylas, ale w ciagu ostatniego miesiaca bylas zupelnie inna osoba - odparl, zatrzymujac sie. - Stalas sie taka, jak dawniej: pogodna i blyskotliwa. Wygladalas i czulas sie lepiej. Po raz pierwszy od tygodni bylas zdrowa - i normalna. Aspiryna uniemozliwiala plodowi sprawowanie nad toba kontroli. Plod nie mogl wydawac ci rozkazow, kiedy ja zazywalas, dlatego znowu stalas sie normalna. Nie przestrzegalas oblednej diety, nie rozdzieralas sobie plecow, nie cierpialas jak potepiona. Prosze cie wiec - nie, blagam - nie przestawaj brac aspiryny! -Prawdziwy z ciebie sukinsyn! - rozesmiala sie. - Cud, ze w ogole dano ci taka prace. Jestes niebezpieczny - powinnam zlozyc na ciebie doniesienie. Odstawiles wzruszajaca gadke, ale nic z tego. Przejrzalam was obydwoje na wylot. W ten sposob chcecie zaapelowac do mojej wrazliwosci? Oszczedzcie sobie fatygi. Nie zdolacie wiecej krzywdzic mnie ani mojego dziecka! - Odwrocila sie do wyjscia. -Sam... Zatrzasnela za soba drzwi. Bryson zwrocil sie do pani Rutledge. -Nie rob takiej ponurej miny. Przegralismy bitwe, ale nie wojne. -Nic nie poradze. Czula sie tak dobrze. Bez aspiryny... Sam pan widzial. Juz cofnela sie do pierwotnego stanu. W tym tempie... - urwala, niezdolna dokonczyc zdania. -O to wlasnie chodzi. Nie wiemy, co sie zdarzy. Z logicznego punktu widzenia jest nie do pomyslenia, by plod dopuscil, aby matce stala sie powazna krzywda, poniewaz zaszkodziloby to jemu samemu. -W takim razie, o co mu chodzi? - zapytala histerycznie pani Rutledge. - Samantha ginie na naszych oczach. -Wlasnie tego musimy sie dowiedziec: co planuje plod - odparl Bryson. -Jak dlugo jeszcze, panie doktorze? Kiedy wreszcie bedziemy mogli jej pomoc? W odpowiedzi objal ja jak czlonek rodziny, ktory widzi, ze z ukochanego dziecka powoli, lecz nieublaganie uchodzi zycie. -Znow tu jest. -Czego chce tym razem? -Dziesiec deka nerkowki. -Niech bierze. Porozmawiam z nia przed wyjsciem - powiedzial kierownik supermarketu, konczac rozmowe z kasjerem. Kobieta w ciazy zjawila sie w sklepie po raz czwarty. Nosila szary dres. Za kazdym razem wygladala na coraz bardziej zaniedbana. Paru klientow juz sie skarzylo. Dziewczyna prawdopodobnie byla chora psychicznie, pewnie uciekla z zakladu, pomyslal kierownik. Wygladala jednak rowniez na chora fizycznie. Przypominala mu poszarzale na twarzy, zlane potem ofiary zapalenia pluc, na ktore napatrzyl sie w Korei. Dlaczego wybrala sobie wlasnie jego sklep, ubolewal. Wychodzila i wracala po pol godzinie. Za kazdym razem kupowala jedna lub dwie rzeczy. Och, placila za zakupy, ale najwiekszy klopot sprawiala tym, ze zjadala je na miejscu - w sklepie. Przed godzina kierownik przygladal sie, jak wybierala palcami jogurt z kubka, jak sycacy sie poi Hawajczyk. Pozniej kupila blok zoltego sera plesniowego i zjadla go na oczach Maxa przy kasie. Max wtedy wlasnie zadzwonil do niego po raz pierwszy. Niektorzy klienci smiali sie, inni odwracali glowy z obrzydzeniem. Kierownik stanal przy wyjsciu i przygladal sie, jak wariatka zbliza sie w jego strone. Dojadla batonik i rzucila opakowanie na podloge. Gdy go mijala, otwierala wlasnie plastikowy pojemnik z nerkowka. -To nie chlew, szanowna pani - powiedzial. - Smieci nalezy wyrzucac do kosza. - Kobieta popatrzyla na niego martwym wzrokiem, po czym zanurzyla palce w opakowaniu i wyjela plat surowego miesa. - Co pani wyprawia, do cholery? - zapytal. Uniosla mieso do ust. - Jezu! - zawolal. Zanim zdazyla wlozyc nerkowke miedzy zeby, mezczyzna z gniewu i obrzydzenia wytracil jej opakowanie z reki. Bladorozowa zawartosc wypadla na posadzke z wilgotnym pacnieciem. - Prosze sie stad wynosic! - warknal, popychajac kobiete w strone wyjscia. - Jak jeszcze raz pania zobacze, wezwe policje! Odwrocil sie, mruczac cos pod nosem i uwazajac, by nie wlezc w rozrzucone, wilgotne podroby. ROZDZIAL 21 Zgodzili sie, ze trzeba przeprowadzic jeszcze jedna sesje snu. Byla to ostatnia szansa, gest rozpaczy. Woz albo przewoz. Gdyby tylko ktos mogl im uwierzyc! W tym momencie Bryson gotow byl poswiecic swoje dobre imie i pozycje dla dobra Samanthy. Stala sie mu drozsza niz jakiekolwiek naukowe osiagniecia. Chetnie sam wydrukowalby gazete z wielkimi naglowkami, oznajmiajacymi o tym, co sie stalo - co wciaz sie dzialo. Wiedzial jednak, ze na nic by sie to nie zdalo. Jego opowiesc bylaby dla wszystkich rownie niewiarygodna, jak dla Robertsa i doktora Pritcharda. Podczas kolejnych dni Bryson wracal do prac przy minikomputerze. Oprogramowanie wymagalo doszlifowania, wiekszej precyzji dzialania; Jonathanowi pozostala tylko jedna proba. Przystosowal minikomputer rowniez do nadawania informacji, jesli kiedykolwiek zaszlaby taka potrzeba. Poniewaz urzadzenie juz podlaczono do glownego lacza, wysylanie impulsow bylo sprawa wzglednie prosta. Bryson zamierzal zaproponowac Samancie jeszcze jedna sesje snu po upewnieniu sie, ze program jest udoskonalony w najlepszy ze znanych mu sposobow. Dokonal w nim jedynie niewielkich zmian, ktore polegaly na przesunieciu akcentow. Sformulowania musialy byc jednak precyzyjne. Po poznaniu mechanizmu kontroli plodu nad matka pozostawala do wyjasnienia tylko jedna sprawa - kierujacych plodem motywow.Mijaly kolejne dni i tygodnie. Nadszedl pazdziernik. Bryson nie potrafil skupic sie nad niczym poza ostateczna wersja programu. Ograniczyl prace w klinice neurologii, przekazal innym lekarzom swoje nie zwiazane z badaniami obowiazki. Nowe programy badan zostaly odlozone na czas nieokreslony, z wyjatkiem tych, ktorymi rankami zajmowala sie Samantha. Bryson poinformowal wydzial, ze chodzi jedynie o czasowa zwloke, poniewaz musi po raz kolejny przejrzec dokladnie protokoly przed przyznaniem dotacji na badania. Rosemary Rutledge, jedyna sprzymierzenczyni, byla dla Brysona partnerem w dyskusjach i osoba oceniajaca jego pomysly. Stale zadawala mu pytania, ktore zmuszaly go do wielokrotnego zastanawiania sie nad swoimi zalozeniami. Po kazdej z sugestii, dotyczacej modyfikacji komputerowego programu, proponowala kontrsugestie, nowa hipoteze lub teorie. Wkladala w to tyle samo serca, co Bryson. Odbijalo sie to jednak na pracy pani Rutledge. Sekretarka stala sie nerwowa i podniecona. Gorzej sypiala, w oczach widoczne bylo wyczerpanie. W miare jak obydwoje spali coraz mniej, rosla ich troska, zwlaszcza gdy widzieli Samanthe. Pogorszenie sie jej stanu fizycznego bylo nie tylko latwo zauwazalne, stalo sie wrecz przerazajace. Po zlotej dziewczynie, z ktora mieli wczesniej do czynienia, nie pozostalo ani sladu. Przypominala zaglodzone dziecko z rozdetym brzuchem na patykowatych nogach. Gwaltownie tracila na wadze. Wyniszczenie i utrata sprawnosci upodobnily ja do ofiary obozow koncentracyjnych. Najtragiczniej wygladaly jej oczy. Zapadniete w oczodolach, patrzyly jednak swiadomie, z nieustajaca uwaga; bez przerwy rozgladaly sie podejrzliwie na boki. Bryson nadal odwiedzal Samanthe. Za kazdym razem dzialo sie tak z jej woli, nie za zgoda obydwojga. Po prostu wydawala polecenie, zeby przyszedl do niej o okreslonej porze. Zgadzal sie niechetnie. Chociaz potulnosc wzbudzala w nim uczucie upokorzenia, mial nadzieje, ze podczas spedzanego wspolnie czasu jakos zdola do niej dotrzec. Sam okazala sie jednak odporna na jego blagania. Proby rozsadnej argumentacji trafialy na jalowy grunt, rownie daremne stalo sie przemawianie do jej uczuc. Samantha wpatrywala sie w usilujacego przekonac ja Brysona z wladczym, abstrakcyjnym zainteresowaniem, jak drapiezca przyglada sie ofierze tuz przed pozarciem. Po skonczeniu przez Jona wywodow kiwala lekko glowa, jak gdyby dawala sygnal, ze dobiegla konca wyznaczona audiencja i nadszedl czas przystapic do konkretow. Samantha nie dopuszczala w tym do zadnej zwloki. Wizyty Brysona traktowala wylacznie jako spotkania w celach seksualnych. Przyjmowala go u siebie jedynie po to, zeby z nim spolkowac. Przez wiele godzin po wyjsciu - po odprawieniu go przez Sam - Bryson zastanawial sie, dlaczego tak sie dzieje. Watpil, by chodzilo o czysto fizyczna rozkosz. Zachowywala bowiem calkowita, mechaniczna obojetnosc, jak odstawiajaca kolejny numer prostytutka. Ukladala go plasko na grzbiecie. Wszelkie gesty, swiadczace o uczuciach, chociazby pocalunek czy ujecie za reke, byly zakazane. Samantha rozbierala sie sama i korzystala ze srodka zwilzajacego z plastikowej butelki. Za kazdym razem tlumaczyla, ze to oliwka dla niemowlat. Stanowilo to dodatkowa, niezamierzona ironie; Bryson czul sie przez to jeszcze bardziej upokorzony. Potem nastepowala zawsze ta sama rutyna. Samantha najpierw wprowadzala nasmarowana dlonia Brysona w stan podniecenia. Podtrzymujac jego erekcje, rozprowadzala oliwke w pochwie i onanizowala sie druga reka. Gdy sie dotykala, w oczach nie miala nawet sladu pasji czy pozadania. Bryson byl pewien, ze takie zachowanie dyktuje jej mechaniczny racjonalizm, a jedynym celem jest wywolanie stanu wlasciwej lubrykacji pochwy. Kiedy to nastepowalo, Samantha dalej draznila Brysona, az osiagal stan bliski orgazmowi. Opozniala wytrysk, sciskajac pracie, dosiadala go i zaczynala wodzic biodrami w sposob doszczetnie pozbawiony zainteresowania, wpatrujac sie w makatke na scianie. Jonathan szybko osiagal wytrysk; Samantha zatrzymywala go gleboko w sobie przy kazdym skurczu. Po wyplynieciu resztek nasienia staczala sie z niego bez slowa. Byl przygnebiony jej wyniosloscia, unikaniem nawiazania po stosunku jakiejkolwiek rozmowy. Bez wzgledu na upokorzenie, Bryson nigdy nie odmowil przyjecia zaproszenia. Ze zdziwieniem stwierdzil, ze te pospieszne, techniczne akty kopulacji sa osobliwie erotyczne. Stanowily pelne intensywnosci, wysoce stymulujace doznania seksualne. Mial rowniez nadzieje, ze spedzony z nia czas wreszcie przyniesie wymarzone owoce. Okazywalo sie to jednak plonna nadzieja. Dodatkowym motywem postepowania Brysona byla zazdrosc. Podejrzewal, ze gdyby odmowil seksualnych eskapad - jakikolwiek byl ich cel - Samantha znalazlaby sobie innego mezczyzne. Sam przychodzila do laboratorium wylacznie po to, by zajmowac sie programami, w ktorych prowadzeniu brala udzial. Gdy szla szpitalnymi korytarzami, ludzie ogladali sie za nia. Kazdego popoludnia zjawiala sie w szpitalu w butach do joggingu i jedwabnych szortach. Gdyby nie chorobliwy wyglad, prezentowalaby sie komicznie. Brzuch obwisl jej tak bardzo, ze szorty zsuwaly sie z pasa. Biegala bez stanika. Ciaza powiekszyla jej piersi do takich rozmiarow, ze ich nieustanne podskakiwanie przy biegu musialo byc bolesne. Co wiecej, bodzce w postaci nieustannego ruchu, erekcji sutkow i ocierania sie o cienki material koszulki sprawialy, ze z piersi plynelo mleko. Sam zjawiala sie w laboratorium z wilgotnymi plamami na przylepionym do sutkow materiale. Unikala wzroku Brysona i pani Rutledge. Oni robili to samo, chociaz z innych powodow. Samantha zyla we wlasnym swiecie, nie zwracajac uwagi na otoczenie. Jonathan i Rosie zdawali sobie jednak bolesnie sprawe z jej obecnosci; cierpieli, patrzac na postepujace wyniszczenie jej organizmu. Wreszcie pilne majstrowanie Brysona przy precyzyjnych komendach komputerowego programu przynioslo rezultaty. W czwartek Bryson zaproponowal Samancie, zeby nastepnego dnia poddala sie jeszcze jednej sesji snu. Mieli zaczac o czwartej po poludniu, bowiem praca mogla potrwac do poznego wieczoru. Samantha wyrazila zgode niemym skinieniem glowy. Bryson nie sadzil, zeby sie sprzeciwila. Wygladala na tak slaba, ze pewnie wystarczyloby, aby otworzyl drzwi sali badan i lekko ja popchnal, a sama osunelaby sie na lozko. Nastepny dzien byl ostatnim piatkiem przed Wszystkimi Swietymi. Bryson i pani Rutledge przybyli do laboratorium na dlugo przed pojawieniem sie Samanthy. Rosie wytoczyla wozek z minikomputerem ze schowka na narzedzia. Spieszyli sie, zeby Sam ich nie zaskoczyla, gdyby przyszla do laboratorium przed czasem. Po zakonczeniu przygotowan schowali komputer w pakamerze i czekali. Ranek mijal powoli. Samantha bez zaangazowania zajmowala sie swoim programem badan. Do jedenastej zarowno Bryson, jak i pani Rutledge wzdychali ze zdenerwowania i zniecierpliwienia. Samantha wreszcie odlozyla olowek, zamknela ksiazki i bez slowa wyszla na obiad. Wrocila krotko przed czwarta. Pani Rutledge gorliwie asystowala jej przy przygotowaniach do sesji snu. Z zadowoleniem sprawdzila sale badan; chciala, zeby dziewczynie bylo jak najwygodniej, by jak najszybciej pograzyla sie w glebokim snie, pozwalajacym dokladnie sledzic EEG i wychodzace z laboratorium przekazy. Samantha wsunela sie do pokoju jak w transie. Zasnela natychmiast ledwie przylozyla glowe do poduszki. Bryson i Rosie wytoczyli minikomputer. Zostalo im cale popoludnie i wieczor; mieli nadzieje, ze Samantha nie obudzi sie przed dziesiata. Wydruk zaczal pojawiac sie jednak ze znacznym opoznieniem. Z poczatku dialog mial powierzchowny charakter. Chaotycznie poruszane watki przywodzily na mysl dryfowanie kawalkow drewna w rzecznym nurcie. Przekazy ze strony MEDIC-a dotyczyly niemal wylacznie najnowszych wydarzen. Pytania plodu sprawialy wrazenie przypadkowych, nie powiazanych ze soba, pozbawionych znaczenia. Bryson byl zirytowany i przygnebiony. Myslal, ze benedyktynski trud wlozony w precyzowanie programu dostarczy natychmiastowych rezultatow. Po pierwszej godzinie dialogu wiedzieli wlasciwie tyle samo, co przedtem. Jonathan i pani Rutledge zaczeli krazyc nerwowo po laboratorium. Mijajac konsole, spogladali na zapis EEG - jak kucharki, przypatrujace sie garnkowi z potrawa, ktora nie chce sie zagotowac. Ich przygnebienie sprawilo, ze pierwsze ciekawsze fragmenty pracy minikomputera pozostaly zrazu niezauwazone. Wystepowaly co prawda tak rzadko, ze z latwoscia mozna je bylo przeoczyc. Zauwazono je okolo piatej. Najpierw pojawily sie sugestie polaczone wspolnym tematem. Plod wypytywal MEDIC-a o schorzenia ciezarnych - nie konkretne jednostki, lecz raczej o ogolne kwestie zwiazane z patologia ciazy. Pytania te zapewne nie zwrocilyby uwagi Brysona. Zaczal sie nad nimi zastanawiac dopiero, gdy plod posunal sie dalej w indagowaniu komputera. Dziecko chcialo poznac przebieg kliniczny kazdej choroby, objawy i oznaki oraz rokowanie dla matki. MEDIC przesylal zadane informacje, dostarczajac dziecku danych o wszystkich znanych ludzkosci schorzeniach kobiet w ciazy. Plod skoncentrowal sie wreszcie na zagadnieniu, dla Brysona wyjatkowo zlowieszczym. Dziecko chcialo wiedziec, jakie schorzenia w ciazy najczesciej prowadza do zgonu. -Nie moze pytac powaznie! - zawolala pani Rutledge. -Pyta absolutnie serio. Pani Rutledge stracila dech w piersiach, szyja i twarz pokryly sie rumiencem. -Niech pan cos zrobi! - wyjakala. - Musimy jej pomoc, panie doktorze! Nie zostalo nam wiele czasu. Jezeli wydruk mowi prawde, Samantha umrze! - Skinal glowa na znak zgody. - Wiec niech pan sprawi, zeby zamknieto ja w szpitalu i leczono! - kontynuowala pani Rutledge. -Do diabla, to nie takie proste. Najpierw trzeba by ja do tego zmusic, sila doprowadzic do szpitala. To juz byloby sporym wyczynem. Zalozmy jednak, ta jakims cudem nam sie udalo. I co dalej? Juz ci tlumaczylem, dlaczego psychoterapia ani leki nie poskutkowalyby w jej przypadku. Pozostawaloby uwiezienie jej, odebranie swobody. Nie wiem tylko, co by to dalo. Jezeli plod chce zabic Sam, zrobi to i w szpitalu. -Nie mozemy przeciez siedziec z zalozonymi rekami. Co zrobimy? -Musimy zachowac wlasciwa perspektywe - odparl Bryson, starannie dobierajac slowa. - Zostalo nam pare godzin, zanim Sam sie obudzi. Zaglebili sie w wyjatki z dialogow komputera i plodu. Byl to wyscig z czasem. Jesli dziecko ustali, w jaki sposob poradzic sobie z matka, pozostanie mu tylko czekac na odpowiedni moment do dzialania. Plod zawezil pole poszukiwan. Podczas gdy poprzednio pytal o liczne cechy rozmaitych schorzen, obecnie niektore tematy calkowicie zaniedbywal. Zrezygnowal z indagowania o krwotoki i infekcje, skupil sie natomiast wylacznie na powiklaniach wynikajacych z nadcisnienia w ciazy. Byl to temat obszerny, siegajacy od genezy zatrucia ciazowego i lezaca u jego podstawy patologie naczyniowa po najodleglejsze komplikacje nadcisnienia. Wlasnie tym ostatnim plod poswiecal obecnie coraz wiecej czasu. Bryson i pani Rutledge byli coraz bardziej rozgoraczkowani. Prawdopodobnie ich stan zaslugiwal na miano paniki. Garbili sie nad wydrukami jak kontemplujacy strategie gracze w szachy. Tematyka dialogu zawezila sie do niejasnych powiazan miedzy nadcisnieniem a porodem. Wymiana zdan stala sie jeszcze bardziej ozywiona. Plod zarzucal MEDIC-a pytaniami, a komputer blyskawicznie wysylal mechaniczne odpowiedzi. Wydruk rosl w tak szybkim tempie, ze Bryson i Rosie mieli klopoty z przesledzeniem zawartych w nim zapisow. Moglo sie wydawac, ze perspektywa plodu stala sie tak waska, jak u wpatrujacego sie w lufe czlowieka. Po ostatnich spiesznie formulowanych pytaniach i odpowiedziach, dziecko skoncentrowalo sie wreszcie na dwoch lub trzech odleglych powiklaniach nadcisnienia. Potem dialog niespodziewanie ustal. Bylo wpol do szostej. Bryson i pani Rutledge rozmawiali sciszonymi glosami. Koszmarne wiesci, ktore tego dnia poznali, wywarly na Rosie przygnebiajacy wplyw. Zrozpaczona, przygryzala wargi. Musiala pogodzic sie ze zlowieszczymi zamiarami plodu, nie potrafila jednak zrozumiec lezacej u ich podloza motywacji. Zostal okreslony czas zamachu na zycie Samanthy. Cokolwiek planowal plod, mialo to zdarzyc sie podczas porodu. Jaka jednak komplikacje wybral dla swej matki? Najwyrazniej chcial, by u Samanthy rozpoczal sie porod, a nastepnie wystapilo ostre nadcisnienie, ktorego powiklanie stanie sie przyczyna jej smierci. Ale ktore? -Dla mnie najbardziej niewiarygodne jest, ze dziecko moze chciec czegos takiego dla wlasnej matki - powiedziala pani Rutledge. -Jeszcze bardziej niewiarygodne jest to, ze odkrylem zaledwie dwie trzecie tego, czego chcialem sie dowiedziec - odparl Bryson. - Wiemy w ogolnym zarysie, co plod planuje dla Sam. Wiemy tez, kiedy, ale nie wiemy dokladnie, jak? -Czy to teraz wazne? -Bardzo wazne. W tej chwili niczego nie pragne bardziej niz moc zadzwonic do Pritcharda - do jakiegokolwiek poloznika - i powiedziec mu dokladnie, co stanie sie z Sam, zeby rozstawil wokol niej zbrojna straz, az do chwili, kiedy zacznie rodzic. Pritchard wiedzialby dokladnie, co robic - jesliby mi uwierzyl. -Dlaczego nie mialby uwierzyc? -Bo ja wiem? - skrzywil sie ironicznie Bryson. -Przeciez moze mu pan powiedziec wszystko, czego sie dowiedzielismy: ze u Samanthy po rozpoczeciu sie porodu wystapi nadcisnienie i prawdopodobnie jedno z towarzyszacych mu powiklan. Wiemy nawet, czego sie spodziewac: przedwczesnego oddzielenia sie lozyska - sam pan stwierdzil, ze to cos wyjatkowo groznego - koagulopatii, czyli skazy krwotocznej lub niewydolnosci nerek. Pan tez powiedzial, ze wowczas w chwili rozpoczecia porodu Pritchard wiedzialby juz, jak sobie z tym poradzic. -Brzmi elegancko - przyznal Bryson. - Prosto i precyzyjnie. O ile jednak pamietam z zajec z poloznictwa, wlasciwe postepowanie w wypadku tych powiklan jest calkowicie odmienne. Poloznik musi wiedziec dokladnie, z czym ma do czynienia, inaczej Sam moze przestac oddychac, podczas gdy lekarz bedzie dzialal po omacku. Nie, Rosie, mamy do wyboru tylko dwa wyjscia. Po pierwsze - to chyba najlepsza ewentualnosc - doprowadzic do porodu. Plod jest tak duzy, ze nawet jako wczesniak, mialby w tym stadium rozwoju spore szanse przezycia. Co wazniejsze, po porodzie nie bylby w stanie kontrolowac postepowania Samanthy. W normalnych warunkach szanse na przezycie dziecka w siodmym miesiacu ciazy wynosza zaledwie piecdziesiat procent. Nie wiedzac tego, co my, zaden poloznik na swiecie nie zdecyduje sie wywolac porodu tak wczesnie. -A druga mozliwosc? - zapytala Rosie. -Brzytwa dla tonacego. Moj drugi pomysl, to wtracenie sie w dialog. Porozmawiajmy bezposrednio z komputerem i plodem. -Po co? Jakie informacje moglibysmy dzieki temu zyskac? -Plod dziala w prozni. Watpie, czy zdaje sobie sprawe, ze ktokolwiek wie o jego planach. Nie ma pojecia o istnieniu minikomputera. Byc moze sama wiedza, ze jest obserwowany, sklonilaby go do natychmiastowej rezygnacji z tych zapedow. -Dlaczego mialby to zrobic? Moze nawet uznac to za prowokacje i jeszcze szybciej zrealizowac swoje plany wobec Samanthy, jakiekolwiek sa. -O to wlasnie chodzi, Rosie. Tego wlasnie mi brakuje. "Jakiekolwiek sa" - to jedyna rzecz, ktorej nie wiem. Nie orientuje sie, jakiemu konkretnie powiklaniu ma ulec Samantha. Jezeli nie uzyskamy odpowiedzi w ciagu nastepnych dwoch godzin, pogawedzimy sobie z komputerem, Rosie. Pozostala czesc dialogu miedzy komputerem a plodem okazala sie bezwartosciowa. Jesli plod nawet wybral okreslone powiklanie, nie zamierzal tego ujawnic. Dyskusja MEDIC-a i plodu zamienila sie znowu w ciag oderwanych naukowych frazesow. O zmierzchu piatkowego dnia, ktory na zawsze mial pozostac Brysonowi w pamieci, neurolog wyslal pierwszy komunikat do MEDIC-a. Jego uwaga: "Nic z tego nie bedzie", gdy zaczal naciskac klawisze, nie mogla byc bardziej mylna, a jednoczesnie w pewnym sensie trafna. Bryson wydal MEDIC-owi proste polecenie: podac medyczne powiklanie planowane dla ochotniczki aktualnie odbywajacej sesje snu. Gdy tylko nacisnal "enter", komunikacja miedzy komputerem a plodem natychmiast ustala. Reakcja komputera powinna nastapic niezwlocznie, bez sladow wahania: zlozone uklady scalone powinny przetrawic tresc pytania w milisekundy, wyszukac w bankach pamieci wlasciwa odpowiedz i natychmiast wyslac ja do odbiorcy. Tak sie jednak nie stalo. Przestalo sie natomiast dziac to, co do tej pory. Nietypowy zapis EEG natychmiast zniknal, przestal tez plynac strumien bitowych danych od MEDIC-a do laboratorium. Zamiast tego rozleglo sie elektroniczne brzeczenie, przypominajace odglos roju pszczol nad potraconym ulem. Pani Rutledge popatrzyla na Brysona z niemym pytaniem. Jonathan wzruszyl jedynie ramionami. Mial nadzieje, ze to zwykle zaklocenie systemu, wiec wpisal jeszcze raz pytanie i powtornie przeslal je do MEDIC-a. Przez piec minut nic sie nie dzialo. Elektroniczny poszum w tle stal sie glosniejszy, az wreszcie konsola minikomputera zaczela wibrowac. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze to odbiornik bezskutecznie dostrajany do odleglego sygnalu radiowego. Nagle jednak zapadla cisza i MEDIC wyslal przez lacze ostatnia wiadomosc. Na wydruku pojawilo sie jedno slowo: Omega. -Nie rozumiem - powiedziala pani Rutledge. -Ani ja. Mam jednak przeczucie, ze niczego wiecej sie nie dowiemy. -Jak to mozliwe? -Nie mam pojecia. Teoretycznie to niemozliwe. MEDIC zostal tak zaprojektowany, zeby udzielac precyzyjnych odpowiedzi. W jego terminologii odpowiedz taka oznacza jednak koniec komunikatu. -A co z Samantha? -Ja poniose ten krzyz, Rosie - potrzasnal glowa Bryson. - Moge tylko przygladac sie jej czujnie jak jastrzab. Rosemary Rutledge wyszla wkrotce po Brysonie. Udala sie prosto do domu, rezygnujac z cotygodniowych zakupow. W piatkowe wieczory przewaznie gotowala sobie jakas nieco bardziej wystawna kolacje i kladla sie do lozka z dobra ksiazka. Tego wieczoru otworzyla po powrocie do domu puszke z tunczykiem i pozostawila ja do odsaczenia w zlewie. Nie czula glodu. Popoludniowe wydarzenia przyprawily ja o taki rozstroj nerwow, ze nie byla w stanie skupic sie najedzeniu. Po drodze do domu postanowila przez weekend czuwac nad Samantha na zmiane z Brysonem. Po sprzatnieciu mieszkania i zrobieniu prania, Rosie polozyla sie do lozka. Sen nie chcial nadejsc. Niespokojnie rzucala sie w lozku. W glowie klebily sie mysli o ostatnich latach. Byla bezdzietna i piec lat temu owdowiala. Laboratorium badan snu wypelnilo pustke w jej zyciu. Tak poswiecila sie codziennym obowiazkom w pracy, ze bez niej laboratorium nie mogloby prawidlowo funkcjonowac. Stalo sie to dla niej sensem zycia. Ochotnikow traktowala jak wlasne dzieci. Przejmowala sie ich problemami, niepowodzeniami i sukcesami, jak gdyby byli jej rodzonymi corkami i synami. Troszczyla sie tez o Jonathana Brysona. Unikala otwartego ingerowania w jego zycie osobiste, choc troszczyla sie o niego, co ujawnialo sie w sposobie, w jaki nieustannie wciagala go do rozmowy, poslugujac sie raczej zawoalowanymi sugestiami niz otwarta ciekawoscia, osiagajac cel o wiele skuteczniej jednym uniesieniem brwi niz bezposrednimi pytaniami. Gdy jego zwiazek z Samantha okazal sie czyms wiecej niz przypadkowym flirtem, przepelnila ja radosc; dala sie poniesc jego emocjom. Nie pozwalalo jej zasnac poczucie bezradnosci. Bryson obiecal co prawda, ze przez weekend bedzie czuwal nad Samantha. Gdyby tylko mogla w czyms pomoc, dotrzec do jakiegos drobnego szczegolu, ktory przeoczyli... Popatrzyla na zegarek na nocnym stoliku: pierwsza czterdziesci. Do diabla z tym, pomyslala. Niepowodzenie w wyjasnieniu ostatnich, najwazniejszych czesci planu plodu tak wytracilo ja z rownowagi, ze postanowila jeszcze raz sama przejrzec wydruki. Zrzucila z siebie posciel i ubrala sie. Zamierzala natychmiast po przyjsciu do laboratorium wyciagnac ze schowka ostatnie wydruki. Objetosciowo byl to pokazny plik. Nawet najbardziej pobiezne przejrzenie tresci dialogu zabraloby pani Rutledge sporo czasu, byc moze do switu. Dokladne przeanalizowanie potrwaloby zapewne caly weekend. Watpila, czy zdola wyszukac cos, co umknelo Brysonowi, ale biorac pod uwage wysokosc stawki, bylo to warte wysilku. Poza tym nekalo ja niejasne przeczucie, ze przegapila cos, na co powinna zwrocic uwage. Na pograzonym w polmroku korytarzu przed laboratorium popatrzyla na zegarek. Dochodzila druga w nocy. Gdy wlozyla klucz do zamka, z zaskoczeniem stwierdzila, ze drzwi sa otwarte. Zbesztala sie za roztargnienie. Zmartwienie i troska nie usprawiedliwialy zapominalstwa. Wlaczyla swiatlo, pozostawiajac lekko uchylone drzwi. Minela pusta sale. Poszla prosto do schowka na narzedzia i zapalila swiatlo. Zatrzymala sie na progu, wpatrujac sie z zaskoczeniem w minikomputer. Urzadzenie bylo wlaczone! Polozyla dlon na konsoli, rozgrzanej tak, ze niemal parzyla. To wlasnie bylo zrodlem jej przeczucia: cieplo, ktore juz wczesniej wyczula od minikomputera. Rozlegl sie cichy odglos, z drukarki wysunal sie arkusz wydruku i spadl w zakurzony kat za koszem do smieci. Pani Rutledge nachylila sie i wyciagnela spod sciany uzywany pojemnik. Pomiedzy nim a cementowa sciana tkwil rowny stosik pokrytych kurzem wydrukow. Szybko podniosla je z podlogi i zaczela wertowac. Jeknela w duchu, kiedy zdala sobie sprawe z ich tresci. Wszystkie odpowiedzi znajdowaly sie w rownych wierszach na liniowanym papierze. Jakim cudem?... Niewazne. Wiedziala juz wszystko, musiala tylko przekazac to Jonathanowi. Cicho, lecz wyraznie szczeknal rygiel drzwi wejsciowych do laboratorium. Otwierano je czy zamykano? Rosie pomyslala, ze to pewnie Bryson, ktory, podobnie jak ona nie mogl usnac. Potarla skronie, odwrocona plecami do wejscia. Czekala na powitanie, ale nic nie przerywalo ciszy. -Panie doktorze? - szepnela, prostujac sie. Swiatlo w laboratorium nagle zgaslo. Po zblizajacych sie krokach Rosie poznala, ze to na pewno nie Bryson. Wahala sie, czy nie zamknac za soba drzwi do schowka. Przechylila glowe, wytezajac sluch. Cisza dudnila jej w uszach, jakby obok przejezdzal rozpedzony pociag towarowy. Sparalizowal ja strach. Po chwili zza jej plecow wyrosl cien. Obrocila sie w jego strone. W padajacym ze schowka swietle rozpoznala przybyla osobe. Opuscila z ulga ramiona i gwaltownym gestem przylozyla dlonie do piersi. -Bogu dzieki! - westchnela. - Przez chwile myslalam... Slowa uwiezly jej w gardle. Z rozszerzonymi ze zgrozy oczami instynktownie uniosla dlon, by oslonic sie przed ciosem. Spoznila sie jednak, a napastnik okazal sie zbyt silny. Zelazny pret zmiazdzyl jej czaszke. Chwile przed smiercia, gdy jej swiadomosc pograzala sie w ciemnosciach, wszystko zrozumiala. Rosemary Rutledge wiedziala, czyja padla ofiara. Runela na podloge w powiekszajacej sie kaluzy krwi. Napastnik przystapil do powolnego, dokladnego demolowania laboratorium, najwyrazniej realizujac z gory ulozony plan. Wyciagniety ze schowka minikomputer zostal rozbity na okruchy szkla i metalu, klawiatura zgruchotana o posadzke. Po skonczeniu dziela zniszczenia morderca wyszedl z laboratorium. Zwinieta na podlodze posrod kawalkow porozbijanego sprzetu, ktory do niedawna byl podstawa jej egzystencji, Rosemary Rutledge rozstala sie ze swiatem zywych, niezdolna do przekazania dowodow, ktorych tak rozpaczliwie poszukiwala z Brysonem. ROZDZIAL 22 Przeczucie, ze stanie sie cos nieuniknionego, doskwieralo Brysonowi jak sciskajacy piers, odcinajacy doplyw powietrza powroz. Od chwili pozegnania sie z Rosemary poprzedniego wieczoru mial swiadomosc, ze nadszedl czas na rozstrzygniecie sytuacji Samanthy. Odgrywal wobec Sam wiele rol: kochanka, naukowca, pracodawcy i profesora. Nade wszystko byl jednak lekarzem, a zdobyte w tym zawodzie doswiadczenie podpowiadalo mu, ze Samantha moze przezyc jeszcze najwyzej kilka dni.A wiec to juz, myslal, kres drogi. Niczego bardziej nie zdarzylo mu sie schrzanic w zyciu. Cokolwiek uknul plod z pomoca MEDIC-a, na pewno mialo sie to wkrotce zdarzyc. Bryson nie mial na to zadnego wplywu. Na pewno zrobil z pania Rutledge wszystko, co bylo w ich mocy. Mimo to nie mogl wyprzec sie odpowiedzialnosci za swoje bledy. Bryson nie mial takze wyboru: musial pozostac przy boku Samanthy, powiadomic jej lekarza i ostrzec wszystkie szpitale w okolicy. Zbieral sie na odwage przed zadzwonieniem do Pritcharda. Watpil, czy ginekolog zechce go wysluchac, nie widzial jednak innej mozliwosci dzialania. Jedynie poloznicza interwencja mogla ocalic Samanthe. Nie bylo wazne, czy Pritchard uwierzy Jonathanowi czy nie. Bryson zamierzal formalnie powiadomic go o wszystkim, czego sie dowiedzial. Majac do czynienia ze znajdujaca sie w smiertelnym niebezpieczenstwie pacjentka, Pritchard musialby oprzec swoje postepowanie na informacjach Jonathana. Bryson mial jedynie nadzieje, ze zebral dosc konkretnych faktow, by uratowac Samanthe, gdy plod przystapi do dziela. Wybral podany przez poloznika numer. Zglosila sie sluzba informacyjna lekarza. Tak, wyjasnil, chodzi o nagly przypadek. Musi natychmiast porozmawiac z panem doktorem. Uzyskal odpowiedz, ze doktora Pritcharda nie bedzie do konca dnia. Czy wiadomo, gdzie mozna go znalezc, zapytal Bryson. Nie. Udzielono mu zwyklej w takich razach instrukcji, ze nagle przypadki nalezy zglaszac w szpitalu najstarszemu stazem lekarzowi, specjalizujacemu sie w ginekologii i poloznictwie. Bryson podal swoje nazwisko, upierajac sie, by Pritchard oddzwonil do niego jak najszybciej, bo inaczej bedzie telefonowal co godzine. Wiercil sie na sofie, obracajac w palcach sznur telefonu. Musial sie czyms zajac, bo czul, ze inaczej zwariuje. Wyszedl z domu. Kiedy zamykal za soba drzwi, postanowil, ze pojedzie do Samanthy. Mogl ja pilnowac, bez wzgledu na to, czy to sie jej podobalo czy nie. Podjechal pod jej dom i zaparkowal. Okazalo sie, ze mieszkanie jest otwarte i puste, wewnatrz zastal nieopisany balagan. Na sofie poniewieral sie brudny dres. Bryson odsunal zaslony i wyjrzal do parku. Nigdzie nie bylo widac Samanthy. Szybko zadzwonil do izby przyjec i na trakt porodowy. Samantha nie pokazala sie w zadnym z tych miejsc. Bryson wyszedl do parku naprzeciw domu. Konczylo sie chlodne pazdziernikowe popoludnie. Otepialy usiadl na lawce, odchylil sie na oparcie i skrzyzowal nogi. Teraz wszystko zalezalo od Samanthy. Pozwolil odebrac sobie inicjatywe i obecnie mogl jedynie parowac jej ruchy, reagowac na dzialania. Czul sie bezradny. A jesli wyjechala z miasta? Co kwadrans okrazal dom, zeby sprawdzic, czy nie nadchodzi z drugiej strony. Budynek stal w odosobnieniu, wokol roztaczal sie widok na kilkaset metrow. Samantha sie nie pojawila. Brysona ogarniala coraz wieksza rozpacz. O czwartej ponownie wszedl do mieszkania i zadzwonil w te same miejsca, co przedtem. Nadal nie zdolal skontaktowac sie z Pritchardem, Samantha nie pokazala sie tez w szpitalu. Bryson wrocil na lawke w parku. Podkradla sie do niego z tylu cicho jak cien, jak gdyby splynela na ziemie. Wreszcie zdal sobie sprawe z jej obecnosci. Wlosy odruchowo zjezyly mu sie na karku. Ulamek sekundy pozniej wyczul te won: zatechly odor potu i rozkladu, dlugo zamknietego pomieszczenia, w ktorym umarla zywa istota. Sam miala ze soba brazowa, papierowa torbe. Gestem wskazal jej miejsce obok siebie. Bal sie, ze nie zareaguje na to zaproszenie. Wygladala na ostatecznie wyczerpana. Obeszla lawke i bezwladnie osunela sie na zielone deski. -Co masz w torbie? Przechylila torbe w jego strone. Sprawiala wrazenie zbyt znuzonej, by sie odezwac. W torbie znajdowaly sie opakowania soku pomaranczowego i rozmaitych slodyczy. -Deser? - spytal Bryson. - Nie jadlas glownego dania? -Dla zaspokojenia glodu energetycznego. Sacharoza, glukoza, dekstroza. -Dlaczego tak zapamietale cwiczysz? Przygladal sie uwaznie kazdemu jej ruchowi. Nie wiedzial, czego sie po niej spodziewac. Chcial byc przygotowany na kazda ewentualnosc. Mogla stracic przytomnosc lub zerwac sie do ucieczki jak zranione zwierze. Mogla ulec calkowitemu wyczerpaniu lub zebrac sily i zaatakowac tego, kogo postrzegala jako swojego wroga. Samantha zachowala sie jednak zupelnie inaczej. Zrobila cos tak nieoczekiwanego i wzruszajacego, ze zaskoczyla tym Brysona. Nie zdarzylo sie jej to od wielu tygodni. Powoli zlozyla Jonathanowi glowe na ramieniu. Bryson objal ja. Mial uczucie, ze trzyma szmaciana lalke. Sam zamknela ze znuzeniem oczy. -Pamietasz, jak w lecie bylismy nad morzem? - wyszeptala. -Tak. -A ja opowiedzialam ci o myslach, jakie przychodzily mi do glowy? -Tak. -Dlugo sadzilam, ze ustaly. A moze i byly, ale po prostu o nich nie pamietalam. Trudno mi myslec, nie mam na to sil. Czuje sie tak, jakbym zyla w nie konczacym sie snie: zaczynam sie budzic, ale zaraz pograzam sie w nim jeszcze glebiej. Rozumiesz, o co mi chodzi? -Tak. -Jakbym byla pod wplywem narkotykow. Jakby moj mozg zamienil sie w papke, w melase. Ostatnie, co sobie przypominam, to noc spedzona z toba. Zostalam u ciebie i przysnil mi sie koszmar. Pamietasz? - Skinal glowa. - Pamietam jeszcze jeden wieczor, ale jak przez mgle. Zjedlismy kolacje i wyszlismy z domu. Potem sie kochalismy. Pozniej zaczelismy dyskutowac albo sie klocic. Mam wrazenie, ze od tamtej pory moj umysl sie blaka. Mialam przeblyski rzeczywistosci, slady wspomnien, ale nic wyraznego. Az do dzisiejszego rana. -Co sie stalo? Otworzyla oczy i wyprostowala sie; chciala patrzyc na Jonathana podczas dalszej rozmowy. -Czy kiedys probowalam poddac sie aborcji? -Tak, kilka miesiecy temu. Skinela glowa, przyjmujac do wiadomosci jego stwierdzenie - bez oceniania, jedynie porzadkujac fakty. -Dzis rano mialam sesje snu - a moze to bylo wczoraj? Nie pamietam. Poddawalam sie im przez caly czas? -Do niedawna. -Zabawne: nie pamietam nic z zadnej z nich, z wyjatkiem tej jednej. Wiem, ze to byla ostatnia. -Skad wiesz? -Po prostu wiem. Na pewno. Cos sie stanie. Nie pytaj mnie, co ani jak. Wiem tylko, ze dzisiaj stanie sie cos waznego. Jestem o tym calkowicie przekonana. Pamietasz jak zginal prezydent Kennedy? Przypominam sobie, ze czytalam o ludziach, ktorzy wiedzieli, ze cos sie stanie tamtego dnia. I mieli racje. Teraz wiem, o czym mowili: o niewytlumaczalnej pewnosci. Po prostu wiem, ze cos sie stanie. Tak jak wczesniej wiedzialam, ze musze biegac, a teraz musze odpoczac, zeby odzyskac sily. Musze tez jesc, zeby podniesc poziom cukru we krwi i zgromadzic zapasy energii - dodala, unoszac torbe. - Czy to nie dziwne? - Nie odpowiedzial; czekal, co powie dalej. Oczy Samanthy staly sie szkliste. - Musze wziac prysznic. W jej glosie znowu zabrzmiala stanowczosc. Odzyskala lodowaty spokoj. Wrocili przez parking do mieszkania. Bryson probowal wciagnac Sam do rozmowy. Wiedzial to, z czego nie zdawala sobie sprawy. Chcial jej przekazac, ze najprawdopodobniej wkrotce zacznie rodzic, ze musi przebywac w poblizu szpitala, a on bedzie przy niej, by sluzyc pomoca i rada, gdy nadejdzie czas szukania lekarskiej pomocy. Jednak nic do niej nie docieralo. Znow zamknela sie w sobie, glucha na wszelkie tlumaczenia. Plod odzyskal nad nia kontrole. Przed wzieciem prysznica napila sie soku pomaranczowego. Byl cieply, ale jej to nie przeszkadzalo. Wypila caly litr prosto z opakowania. Potem wziela kapiel. Przypominalo to rytual przygotowania wojownika do walki, oczyszczenia i wzmocnienia ducha i ciala. Wreszcie wytarla sie, usiadla na kanapie i zjadla dwa batony. -Chce sie przejechac - oswiadczyla. -Dokad? -Nad wodospad. Pamietasz, gdzie? Chce tam pojechac. -Robi sie ciemno. Pojedziemy innym razem, dobrze? -Potrzebuje swiezego powietrza. Pojedzmy teraz. Tylko spokojnie, pomyslal Bryson. Skoro chce jechac, to ja tam zabierze. Jesli tylko bedzie przy niej, w razie potrzeby zdola dowiezc ja do szpitala. Wlozyla spodnie i luzna bluze. Zabrala sweter. Pojechali na zachod, poza miasto. Nie rozmawiali. Bryson nie denerwowal sie; uznal wyjazd za gest pojednania. Byl gotow na wszystko, byle byc blisko Samanthy. Przypominal sobie ich poprzednia wycieczke w to miejsce na poczatku czerwca, wkrotce po tym, jak Samantha dowiedziala sie, ze jest w ciazy. O tym idyllicznym, odosobnionym miejscu powiedzieli jej przyjaciele. Przez las przeplywal tu strumien, ktory tworzyl wodospad w waskiej rozpadlinie. Malo kto odwiedzal miejsce oddalone od drogi, bez lawek i zakoli parkingowych. Dlatego nie znajdowalo sie tu potluczonego szkla ani pogniecionych aluminiowych puszek. Pograzone w chlodzie, porosniete mchem brzegi lasu stwarzaly romantyczny nastroj. Na okolicznych polach uprawiano dynie. Setki bujnych owocow zdobily bruzdy pol. Przed stojacymi tu i owdzie sklepikami urzadzonymi w szopach pysznily sie jesienne zbiory, zalane zlotym blaskiem wczesnego zmierzchu. Wszedzie staly kosze dojrzalych jablek i gruszek. Najbardziej widoczne byly jednak dynie, w ktorych wycieto otwory w ksztalcie oczu, nosa i ust i jaskrawo oswietlono wetknietymi do srodka swieczkami. Szczerzyly zeby w zlowieszczym usmiechu. Zblizala sie noc przyjec i swietowania - wigilia Swieta Zmarlych. Bryson mijal po drodze samochody pelne poprzebieranych za duchy i chochliki dzieci, jadace w przeciwnym kierunku do miasta. Okna przydroznych barow zdobily swiateczne hasla reklamowe, do szyb poprzylepiano wykroje fosforyzujacych kijow od miotel i odzianych w czern czarownic. W miare oddalania sie na zachod od cywilizowanych okolic jadlodajnie i stoiska z produktami rolnymi spotykali coraz rzadziej, az znikly zupelnie, gdy Bryson zjechal z autostrady na waska, wiodaca do lasu droge. Przejechal wijaca sie zakosami droga trzy kilometry do miejsca, gdzie nagle konczyly sie zarosniete chwastami koleiny. Zaparkowal i zamknal samochod, zabierajac z bagaznika koc i latarke. Chcial oswietlic Samancie droge, lecz okazalo sie to niepotrzebne, poniewaz Sam poruszala sie pomiedzy zaroslami i drzewami bez najmniejszego trudu. Z oddali rozlegal sie coraz donosniejszy szum wody. Wydawalo sie, ze dzwiek ten wabi Samanthe. Bryson szedl tuz za nia, stawiajac stopy dokladnie tam, gdzie ona. Po kilkuset metrach dotarli do polanki. Sciezka konczyla sie na skraju szerokiej, granitowej plaszczyzny. W gorze rozposcieraly sie korony klonow i swierkow, w wieczornym powietrzu rozchodzila sie won wilgotnego humusu i sosnowej zywicy. Samantha przeszla przez siedmiometrowa plaszczyzne skaly i usiadla na jej skraju. Bryson stanal obok niej. Skala opadala stromo w dol. Potok o szybkim, chlodnym nurcie, mial szerokosc co najmniej pieciu metrow. Okolo dwudziestu metrow dalej strumien wpadal miedzy dwa wielkie glazy. Za skalami znajdowala sie jeszcze ciasniejsza kotlinka, skad woda spadala dziesiec metrow nizej na kamienisty plaskowyz. Z powodu naglego zwezenia koryta prad przy glazach stawal sie o wiele szybszy. Biala, lsniaca woda znajdowala naturalne ujscie na szczycie wodospadu. Wlasnie jego huk przywiodl tu Samanthe. Majestatyczny, bladozolty ksiezyc w pelni unosil sie tuz nad horyzontem. Granit w jego blasku nabral matowego, siwoniebieskiego odcienia. Bryson rozpostarl koc i usiadl obok Samanthy. Przygladali sie w milczeniu, jak ksiezyc wznosi sie ponad szczyty drzew. Dlaczego chciala tu przyjechac? - zastanawial sie Jonathan. Przygladal sie Sam wpatrujacej sie w ksiezyc. Sprawiala wrazenie bardzo zadowolonej. Czyzby odezwala sie jakas ukryta potrzeba plodu, by matka oddychala swiezym, chlodnym powietrzem? Chcial, zeby bylo inaczej. Mial nadzieje, ze z chwila rozpoczecia porodu skonczy sie kontrola plodu nad Samantha, wroci jej wtedy pamiec i orientacja, przypomni sobie wspolnie spedzony czas, beztroskie chwile. Sam wygladala na pogodzona z losem. Czyzby to byl pierwszy krok do odzyskania przez nia niezaleznosci, do wziecia sie w garsc? Jezeli tak, czy mozna liczyc, ze Samantha uniknie jakims cudem poporodowej komplikacji, jaka w przekonaniu Brysona zaplanowalo dla niej dziecko? Watpil, aby tak sie stalo. Plod posunal sie za daleko, zeby zrezygnowac teraz ze sprawowania kontroli nad matka. Bryson musial nadal grac na zwloke. Najbardziej niepokoil go pozorny spokoj Samanthy. Nie wiedzial, czy za sprawa swiadomosci, ze na nia patrzy, czy tez wskutek emocji, Samantha odwrocila sie ku niemu z czulym spojrzeniem znuzonej Madonny. Mimo choroby wygladala w tej chwili pociagajaco. Musnela palcami jego policzek i przyciagnela twarz ku sobie. Ich usta zetknely sie delikatnie. Lekki jak piorko, dlugotrwaly pocalunek przypominal musniecie matczynymi wargami policzka rozgoraczkowanego dziecka. Samantha zamknela oczy i zlozyla glowe na ramieniu Brysona. Przytulil ja do siebie i zaczal gladzic wlosy. Chociaz schudla, osunal sie na plecy pod jej ciezarem. Obrocil sie tak, by lezala obok niego. Wtulila sie jeszcze mocniej w jego ramiona. Ich glowy znajdowaly sie na mchu poza brzegiem koca. Znow dotknela jego warg ustami, zaczela wodzic nimi po twarzy. Nie moge, pomyslal. Jest chora. Kocham ja i bardzo pozadam, ale nie moge. Podczas gdy jej dotyk stawal sie coraz bardziej natarczywy, w nim topnialo dotychczasowe zdecydowanie. Stala sie dawna Samantha - wymagajaca, lecz czula. Powoli rozebrali sie nawzajem i ulozyli na kocu, tulac sie dla ochrony przed wieczornym chlodem. W blasku ksiezyca kochali sie tak, jak dawniej - tak, jak obawial sie, ze juz nigdy nie beda sie kochac: czule i powoli. Dlugo lezeli tak wtuleni w siebie, jak gdyby byli jednym cialem. Zrobilo mu sie zimno, wiec przysunal sie do niej blizej i nakryl obydwoje brzegiem koca. Ale Samantha najwyrazniej nie czula zimna. Odsunela sie od Jonathana, zrzucila z siebie koc, polozyla sie na plecach i zapatrzyla w niebo. Wiedzial, ze znow ja traci. Dzielily ich zaledwie centymetry, lecz dystans emocjonalny powiekszal sie z kazda chwila. Nagla bliskosc, a potem jeszcze rychlejsze rozdzielenie zupelnie zdezorientowaly Brysona. Nie mialo to dla niego zadnego sensu - ale ostatnio prawie w niczym nie widzial sensu. Prawdziwa osobowosc Samanthy pojawiala sie i znikala jak tracacy ostrosc obraz. Bryson czul sie jak ktos zbudzony po calonocnym snie, kto musi przetrzec oczy, zanim zdola ujrzec wszystko wyraznie. Lezaca nago na plecach Samantha dotknela dlonia brzucha, nacisnela lekko i puscila. Powtorzyla ten sam ruch po trzech minutach i jeszcze raz po trzech kolejnych minutach. Za czwartym razem Bryson rowniez dotknal jej brzucha. Poczul stwardnienie miesni pod skora. Rozpoczely sie skurcze macicy. -Zaczyna sie - powiedzial i usiadl. - Chodz, zawioze cie do szpitala. -Nie. Wciaz wpatrywala sie w niebo. Co kilka minut pocierala delikatnie brzuch koniuszkami palcow. Zaczela masowac sobie piersi, sciskajac sutki. -Sam, musimy jechac. -Jeszcze czas. -Mozesz miec krotki porod. -Przecietna dlugosc porodow u pierworodek wynosi czternascie godzin. -Co robisz? - spytal, przygladajac sie z zaciekawieniem, jak pociera piersi. -Masaz sutkow. Stymuluje wyzwalanie endogennej oksytocyny, powodujacej skurcze macicy. Podobnie jak twoje nasienie. -Co?! -Nasienie. Zawiera prostaglandyny. Co ona plotla?... Po chwili rozwarl szeroko oczy, bo zdal sobie sprawe, o co chodzilo Sam. Oczywiscie. Oksytocyna, nasienie, prostaglandyny. Do diabla, przez caly czas go wykorzystywala! Przypomnial sobie rozmowe z Rosemary, podczas ktorej tlumaczyl jej, ze za pomoca prostaglandyn mozna wywolac porod. Jak wiadomo kazdemu studentowi medycyny, ludzkie nasienie jest jednym z najbogatszych naturalnych zrodel prostaglandyn. Wszystko stalo sie jasne. Moze od czasu do czasu Samantha wracala do wlasnej osobowosci, ale to plod dyktowal, kiedy ma miec stosunki z Brysonem. To wlasnie plod nakazywal jej zapraszac Jonathana do mieszkania w celu kopulowania. Dziecko wiedzialo, ze nasienie Brysona przez dlugie miesiace zapewni docieranie niewielkich ilosci prostaglandyn do ujscia macicy. Tyle, ile potrzebne bylo do wywolania kilku skurczow sprzyjajacych procesowi tak zwanego dojrzewania szyjki. Teraz okazalo sie jej dosc, zeby zainicjowac u Samanthy akcje porodowa. Bryson poczul sie jak skonczony idiota. Jak mogl, mimo medycznego wyksztalcenia, nie zorientowac sie, co sie dzieje? Nie zdawal sobie sprawy z celow plodu, tak jak nie pojal, ze masaz piersi, ktory teraz robila Samantha powoduje wyzwalanie jeszcze innego hormonu stymulujacego postep porodu. Co sie stalo, to sie nie odstanie; teraz to niewazne, pomyslal. Nie bylo czasu do stracenia. Im szybciej zabierze ja do szpitala, tym szybciej zdola zapobiec powiklaniom. Byl gotow sila zaciagnac ja na porodowke, gdyby zostal do tego zmuszony. -Zaczekaj. -Jedzmy juz, do diabla! -Pamietasz wodospad? -Sam... - Zaczynal tracic cierpliwosc. -Chce go jeszcze raz zobaczyc. Potem pojedziemy, obiecuje. -Do jasnej cholery, zwariowalas? - Zawahal sie. - No dobrze. Przejdziemy sie do wodospadu i natychmiast wracamy do samochodu, zgoda? -Dobrze. Nie wierzyl wlasnym uszom. Samantha rodzila, a mimo to chciala zobaczyc wodospad. Czy mialo to jakies znaczenie? Niewazne, jeszcze ten jeden raz jej poslucha. Podal jej dlon i pomogl wstac. Nagi, poprowadzil ja przez skalna polke, wyszukujac wygodnych oparc dla stop. Samantha szla za nim potulna jak baranek. Omineli blizszy ze sterczacych glazow i znalezli sie na skraju kaskady. Kilkadziesiat centymetrow ponizej brzegu polki woda wylewala sie poza skraj urwiska i zwalala z loskotem na skaly w dole. Przygladali sie temu przez chwile. -Wystarczy? -Mozemy usiasc na chwile? -Nie mozemy, do cholery. To niebezpieczne. Chodz, wracamy. -Prosze! Chce zmoczyc stopy w wodzie. -Och, Chryste! - westchnal, potrzasajac glowa. Glos Sam brzmial bezradnie, jak zagubionego na plazy dziecka. - Dziesiec sekund. Tylko zmoczysz palce. -Ty pierwszy - pomozesz mi usiasc. Bryson kucnal, po czym usiadl na skraju urwiska. Wsunal stopy do lodowatej wody, na udach poczul gesia skorke. Prad byl tak wartki, ze Jonathan musial oprzec sie obydwiema rekami o skale. Odwrocil sie w strone Samanthy. Trzymala w rekach kamien. Przygladal sie temu i mial wrazenie, ze wszystko rozgrywa sie w zwolnionym tempie. Jej oczy gorzaly. Pozniej przypomnial sobie, ze myslal spokojnie: ona chce mnie uderzyc tym kamieniem. Sparalizowal go brak wiary w taka mozliwosc. Samantha mierzyla w jego glowe. Uniosl ramie, lecz za pozno. Przy okazji odruchowo uniosl rowniez noge i omywajacy go prad nieznacznie obrocil jego cialem, co wystarczylo, by kamien zamiast trafic w czubek glowy, zeslizgnal sie po czole. Ogluszony Bryson przewrocil sie na bok. Wszystko rozplywalo sie mu przed oczami. Samantha cos krzyczala; jej glos dobywal sie jak z tunelu. Krew zalala Jonathanowi oczy. Podniosl glowe, starajac sie zrozumiec wrzaski Sam. Wyrzucala z siebie nieprzerwany strumien wyzwisk. -Doktor Bryson musi umrzec! - krzyknela. Jonathan probowal podniesc sie ze skaly. Sam nadal trzymala kamien w rekach. Dlaczego nie uderzyla go ponownie? Przejasnialo mu troche przed oczami, wiec patrzyl na Samanthe. Dziwilo go, ze miotajac litania przeklenstw i obelg, rownoczesnie plakala. Poniewierala go slownie w najgorszy z mozliwych sposobow, jednak w grymasie twarzy malowaly sie wyrzuty sumienia. Obrzucala go wyzwiskami i inwektywami. - Wiedzial za duzo. Musial za to zaplacic. - Wywrzaskujac obelgi, mimo wszystko szlochala. Dotknal jej kostki. Samantha uderzyla go z calej sily kamieniem w nadgarstek, nie przestajac szlochac. Poczul potworny bol, zatoczyl sie w tyl i zakolysal na skraju urwiska. -Prosze cie, Sam! -Nie! Wciaz placzac, Samantha kopnela go mocno w twarz. Runal w wode. Porwal go lodowaty prad i rzucil w strone przeciwleglego brzegu na skalny wystep. Uderzyl w granit potylica i stracil przytomnosc. Porwal go wodospad. Cialo Jonathana Brysona wykonalo w wodnej pianie salto, zanim sila kaskady rzucila nim o skaly w dole. ROZDZIAL 23 Samantha pedzila sportowym samochodem, bez zastanowienia kluczac miedzy mijanymi wozami. Rozlegaly sie klaksony, lecz ich dzwiek nie docieral do niej. Zdawala sobie sprawe jedynie z rytmicznych, silnych i powtarzajacych sie z niezmierna precyzja skurczow w brzuchu. Zjechala na zwirowe pobocze, by wyprzedzic z prawej strony powoli jadacy samochod. Piach i kamienie trysnely w tyl spod opon jej wozu. Kierowca drugiego auta uniosl zacisnieta piesc, wygrazajac oddalajacemu sie w piekielnym tempie oblakanczemu widmu.Bol ogarnial cale cialo Samanthy. Promieniowal od brzucha do karku; miala wrazenie, ze rozsadza wierzcholek glowy. Skrzywila sie i zmruzyla oczy; pole widzenia przeslaniala jej mgla. Musiala jak najszybciej dotrzec do szpitala. Gmach Jubilee General zamajaczyl wreszcie na horyzoncie. Na widok szpitalnych wiez, ktore wydawaly sie ja przyzywac, przycisnela do oporu pedal gazu. Ostatnie skrzyzowanie przejechala na czerwonym swietle, o wlos unikajac zderzenia z jakims kombi. Ze zgrzytem i piskiem palonych opon pokonala ostatni zakret i wjechala na pograzony w mroku parking przed izba przyjec. Potykajac sie, wypadla z samochodu i niezgrabnym truchtem ruszyla do wejscia. Plakala i szlochala pod wplywem przeszywajacego ja okropnego bolu. Sterowane elektrycznie drzwi otworzyly sie przed nia automatycznie. Krecilo sie jej w glowie. Miala wrazenie, ze caly swiat zamienil sie w karuzele - wirujaca, coraz ciemniejsza spirale, wysysajaca z niej swiadomosc. Osunela sie na posadzke. Ustaly wszelkie mysli i odczucia. Pielegniarka zmierzyla cisnienie i tetno. -Cisnienie: dwiescie czterdziesci na sto trzydziesci. Tetno: sto dwadziescia, slabe. Mlodszy stazem lekarz, specjalizujacy sie w poloznictwie, wbil igle z przejrzysta plastikowa rurka do butelki z kroplowka. Zawiazal Samancie na ramieniu gumowa opaske i zaczal szukac zyly. Z powodu utrudnionego odplywu krwi naczynia wystapily na wierzch, reka zaczela przypominac pelna niebieskich linii mape drogowa. Lekarz wbil igle wenflonu w jedna z wiekszych zyl, natychmiast pojawila sie krew. Poloznik nabral jej do czterech probowek i zatkal kazda z nich korkiem o odmiennej barwie. Podal probowki pielegniarce, podlaczyl przewod kroplowki i ustawil splywanie roztworu na szybkie tempo. -Potrzebuje kompletnej morfologii, poziomu fibrynogenu i ukladu krzepniecia - powiedzial pielegniarce, przyklejajac wklucie plastrem. - Do tego grupa krwi, proba krzyzowa i cztery jednostki pelnej krwi. Eisenberg wezwany? -Tak, panie doktorze. -Niech pani sama zaniesie krew do laboratorium i powie, ze potrzebuje wyniki za piec minut. Po drodze prosze ponownie wezwac Eisenberga i zawolac jeszcze kogos, zeby mi tu pomogl. Pielegniarka pospiesznie wyszla z sali obserwacyjnej. Przez glosnik rozleglo sie trzykrotnie powtorzone wezwanie: "Doktor Eisenberg wzywany jest natychmiast na sale porodowa". Do sali weszla kolejna pielegniarka. Lekarz przywolal ja skinieniem glowy do lozka. -Prosze zalozyc cewnik Foleya, ja w tym czasie podlacze monitor. Przytoczyl wozek z prostopadlosciennym urzadzeniem. Podlaczyl odprowadzenia: jedno do pomiarow skurczy macicy, drugie do wykrywania tetna plodu. Przylepil przewody plastrem do brzucha pacjentki, podczas gdy pielegniarka wprowadzala cewnik do pecherza moczowego. Lekarz wlaczyl zasilanie monitora, a dwa rysiki zaczely wykreslac na liniowanym papierze przebieg porodu. W tej samej chwili Eisenberg - najstarszy stazem lekarz, specjalizujacy sie w poloznictwie - odsunal parawan i podszedl do lozka. -Co my tu mamy? -Wyglada na ostry stan przedrzucawkowy. Cisnienie rozkurczowe sto trzydziesci. Nie pamietam, jakie bylo skurczowe, ale na pewno ponad dwiescie. Do tego jest nieprzytomna. -Spiaczka? Wstrzas? -Nie wiem. Wlasnie tu dotarla i natychmiast cie wezwalem. Poloznik uchylil powieki Samanthy i przyjrzal sie zrenicom. Wyjal z kieszonki na piersi przypominajaca pioro latarke i zaswiecil nia w oczy dziewczyny. -Zrenice reaktywne, symetryczne. Przy nadcisnieniu i spiaczce zawsze trzeba myslec o krwawieniu srodczaszkowym. Moze mowic? -Nie sadze. -Obudz sie, dziewczyno. - Eisenberg poklepal Samanthe po policzku. - Slyszysz mnie? Jak sie nazywasz? - Nie bylo zadnej reakcji. Poloznik polecil natychmiast pielegniarce: - Cztery gramy siarczanu magnezu jako bolus, nastepne dziesiec do litra mleczanu Ringera. Sprobujcie znalezc neurologa. - Odwrocil sie do swojego mlodszego kolegi. - Kto to? -Nie wiem. Wlasnie przywiezli ja z izby przyjec. -Pacjentka kogos z personelu, z prywatnego gabinetu? -Naprawde nie wiem. -Przeciez jakos sie nazywa, nie? Probowaliscie znalezc jej historie w poradni? -Nikt nie wie, kto to jest. Ludzie z izby przyjec powiedzieli, ze wpadla do srodka z histerycznymi wrzaskami i zemdlala przed rejestracja. Nie wydobyli z niej ani slowa, a poniewaz jest w ciazy, nam zwalili ja na glowy. -Nie ma zadnego dowodu tozsamosci? Torebki, prawa jazdy? -Zupelnie nic. -Cholera. Zbadales ja juz? -Czekalem na ciebie. Starszy poloznik skinieniem glowy wskazal monitor. -Ma skurcze co dwie-trzy minuty. Tetno plodu w porzadku. -Mamusia nie wyglada najlepiej. Eisenberg podciagnal szpitalna koszule pacjentki. Z kieszeni bialego fartucha wyjal stetoskop i zaczal osluchiwac klatke piersiowa Samanthy. -Serce i pluca czyste. Chryste, wychudzona jak strach na wroble. - Obmacal brzuch dziewczyny, uwazajac, by nie oderwac elektrod monitora. - Lada chwila bedzie rodzic. Przodowanie wierzcholkowe. Dziecko wazy moim zdaniem okolo czterech kilogramow. Nie badales jej przez pochwe? -Nie. -Dajcie mi rekawiczke. - Eisenberg wlozyl lateksowa rekawiczke, posmarowal ja zelem, zgial kolana Samanthy i wprowadzil dwa palce do pochwy. - Rozwarcie na szesc centymetrow, blony napiete. - Sciagnal rekawiczke i wrzucil do kosza. Postukal mloteczkiem neurologicznym we wciaz ugiete kolano Samanthy. Noga raptownie sie wyprostowala. - Do tego wzmozenie odruchow, ale nie ma obrzekow. Jest analiza moczu? -Jeszcze nie. Eisenberg uniosl doczepiona do cewnika plastikowa torbe. -Tyle tylko splynelo? Najwyzej dziesiec centymetrow. -Zalozylismy cewnik dopiero pare minut temu. -Niewazne, powinno byc znacznie wiecej. Daj test paskowy. Mlodszy poloznik odkrecil sloik z paskami do badania moczu. Eisenberg zdjal worek z cewnika i zwilzyl pasek kropla moczu. Przyjrzal sie zmieniajacej sie barwie bibuly. -Chryste, bialko na trzy plusy. Mamy klopot, przyjacielu. Krew pobrana? -Pogonilem laboratorium, zeby przyslali wyniki jak najszybciej. Eisenberg podlaczyl worek z powrotem do cewnika. Pielegniarka wrocila ze strzykawka pelna siarczanu magnezu. -Cztery gramy? -Tak, panie doktorze. Zaraz dobiore jeszcze dziesiec. -Dobrze - odparl Eisenberg, powoli wstrzykujac siarczan magnezu przez dodatkowe gniazdko w wenflonie. Zwrocil sie do mlodszego kolegi: - Al, oto, co masz zrobic. Po pierwsze, dowiedz sie, kto jest na dyzurze pod telefonem. Dodzwon sie do niego i opowiedz, co my tu mamy. Potem na cito EKG i przeswietlenie klatki piersiowej. Sprobuj sciagnac kogos z interny, zeby obejrzal pacjentke. Potem idz do laboratorium i siedz im na karku, az dostaniesz wyniki. Zrozumiales? -Juz ide. Po wstrzyknieciu leku Eisenberg zawiesil na stojaku butelke z litrem mleczanu Ringera i sprawdzil cisnienie Samanthy. -Dwiescie dziesiec na sto czterdziesci - powiedzial do pielegniarki. - Nabierz dwadziescia miligramow hydralazyny do podania jako bolus. Nabierz tez diazoksydu, aldometu, mannitolu i furosemidu na wypadek, gdybym czegos z tego potrzebowal. Pozostal sam przy Samancie. Nie bardzo wiedzial, co dalej. Mial przed soba nieznana, nieprzytomna pacjentke z akcja porodowa w pelnym toku, obciazona ostrym zatruciem ciazowym. Mogl juz u niej nastapic udar mozgu, ktory stal sie przyczyna utraty przytomnosci. Neurolog potrafilby odpowiedziec na pytanie, czy tak bylo w istocie. Pacjentka jednak potrzebowala pomocy, i to szybko. Wygladalo na to, ze rozwija sie u niej niewydolnosc nerek, a cisnienie niebezpiecznie wzroslo. Jesli nie udaloby sie go wkrotce obnizyc, chorej grozily nie dajace sie opanowac drgawki, przedwczesne oddzielenie sie lozyska i mnostwo innych powiklan. Obraz kliniczny byl bardzo niejasny. Najdziwniejszy byl jednak fakt, ze plod - sadzac po wskazaniach fetomonitora - byl w zdumiewajaco dobrym stanie. Nalezy ustabilizowac stan pacjentki i doprowadzic do urodzenia sie dziecka, pomyslal lekarz. To wlasnie zalecaly reguly postepowania polozniczego w wypadku rzucawki porodowej: obnizenie cisnienia tetniczego do dajacego sie zaakceptowac poziomu i porod przez cesarskie ciecie. Nie wspominano w nich jednak, co poczac w przypadku, gdy rodzaca miala zatrucie etazowe, prawie nie funkcjonujace nerki, byla nieprzytomna i grozily jej inne katastrofalne komplikacje. Pacjentka potrzebowala pomocy - tak samo jak Eisenberg. W ciagu czterech lat specjalizacji nie spotkal sie jeszcze z podobna sytuacja. Byl to zbyt skomplikowany przypadek, by zdolal go samodzielnie przeanalizowac. Rozpaczliwie potrzebowal odpowiedzi, i to natychmiast. Slyszal brzeczenie roju atakujacych go pszczol. Czul na twarzy ich zadla. Omiotl reka oczy, by je rozgonic. Mial mokre policzki, obrzekniete usta. Musialy go strasznie pozadlic. Bryson uchylil z lekiem oczy. Jego glowa znajdowala sie kilkadziesiat centymetrow od wodospadu. Brzeczenie w uszach okazalo sie loskotem spadajacej wody, a zadla - spadajacymi na twarz z duzej wysokosci lodowatymi kroplami. Lezal rozciagniety na grzbiecie. Bolaly go wszystkie kosci i miesnie. Ostroznie sprawdzil rece i nogi; chyba nie mial zadnego powaznego zlamania. Dlon mu zsiniala i wykrzywila sie po uderzeniu przez Samanthe kamieniem, jednak mogl poruszac palcami. Moze mial tylko zlamane drobne kosci srodrecza lub nadgarstka. Runal na skale poziomo, przez co impet uderzenia rozlozyl sie rowno na caly korpus i nieco zlagodzil wstrzas. Gdyby spadl na bok odwrocony o dziesiec stopni w ktorakolwiek strone, polamalby nogi albo peklaby mu czaszka. Byl zesztywnialy i obolaly, ale powazne obrazenia odniosla tylko jego dlon. Mial niewiarygodne szczescie. Usiadl powoli, napinajac miesnie. Wszystkie narzady wydawaly sie dzialac prawidlowo. Bryson popatrzyl w gore na oswietlona blaskiem ksiezyca skalista gran. Spodziewal sie po trosze, ze ujrzy wpatrujaca sie w niego Samanthe, ale zobaczyl tylko rozswietlone gwiazdami niebo. Jak dawno temu znikla? Ile czasu lezal nieprzytomny? Popatrzyl na zegarek. Szklo stluklo sie, lecz cyfrowy wyswietlacz jakims cudem ocalal. Dziesiata czterdziesci piec. Samantha wyprzedzala go o kilka godzin. Bylo oczywiste, ze starala sie go zabic. Zostala zaprogramowana, by go zamordowac. Najwyrazniej pamietal trwoge i rozpacz na twarzy Samanthy, gdy jak bezsilny obserwator przygladala sie dokonywanemu przez jej cialo aktowi agresji. Ktos lub cos chcialo smierci Brysona, i niemal mu sie to udalo. Wstal, dygoczac z zimna. Mozliwe, ze Samantha juz urodzila. Moze juz nie zyla - rowniez jako ofiara plodu. Powiedziala, ze pierwszy porod trwa przecietnie czternascie godzin. Po odliczeniu polowy - przy zalozeniu, ze jej porod przebiegal szybko - i po odjeciu czasu, gdy byl nieprzytomny, Bryson doszedl do wniosku, ze zostalo mu jeszcze kilka godzin. Musial sie tego dowiedziec; musial wrocic do szpitala. Spojrzal w dol. Piec metrow ponizej plaskiego terenu, na ktorym stal, kaskada wody wpadala do duzego, polodowcowego stawu. Jeziorko zamykaly nachylone jak kanion skalne sciany. Po bokach plaskiej polki ciagnely sie piargi nie do pokonania. Brysonowi pozostawala jedynie droga w gore. Na milosc boska, co ja tutaj robie, pomyslal. Nierealnosc sytuacji, w jakiej sie znalazl, byla niemal komiczna, tak bardzo do niej nie pasowal. Nie byl kowbojem ani turysta z zamilowania. Najwieksze skaly, z jakimi mial do czynienia, to kamienie na plazy - co go niezbyt pocieszylo. Z waskiego kawalka rownego terenu Bryson wyjrzal na druga strone kaskady. Przeciwlegla sciana skalna prezentowala sie identycznie, tworzyla niemal pionowe zbocze. Jonathan przesunal reka po stromiznie. Byla gladka jak jedwab, z nielicznymi punktami zaczepienia. Wygladalo na to, ze ugrzazl. Pozostawal jednak wodospad. Z usmieszkiem politowania nad soba, Bryson przysunal sie blizej spadajacej z gory wody. Otoczyla go rozpylona, lodowata mgielka, na nogach poczul lodowate potoki. Stojac juz niemal w kaskadzie, zauwazyl cos osobliwego - bezposrednio pod wodospadem rozposcierala sie pusta przestrzen o szerokosci nieco ponad poltora metra. Nie mogl jej dostrzec wyraznie, zaslaniala ja bowiem rozpylona woda. Przycisnal sie z calych sil do skaly, zaczerpnal gleboko tchu i wsunal glowe pod wode. Spadajacy z loskotem strumien uderzyl go w barki tak silnie, ze o malo sie nie przewrocil. Na oslep ruszyl dalej. Zdolal wyszukac oparcie dla stop i nagle znalazl sie poza chloszczaca go kaskada. Przemoczony, dygoczacy z zimna, stal po kostki w lodowatej wodzie. W zamknieciu, ktore tworzyly sciany urwiska, ogluszajacy lomot wodospadu przywodzil na mysl piesn Lorelei: niebezpieczna, lecz urzekajaca. Przyjrzal sie zboczom rozpadliny. Skaly byly wilgotne, lecz nie sliskie. Trojkatny zachylek, majacy najwyzej metr szerokosci, zwezal sie jak grot strzaly na glebokosci poltora metra. Szczelina siegala zakosami do szczytu urwiska, Bryson wyraznie widzial okalajace wodospad glazy. Zabawne, ze nie zauwazyl tego, gdy siedzial na gorze. Potrzebowal liny. Pomyslal zalosnie, ze John Wayne na pewno mialby ja ze soba. Bryson nie znal sie na wspinaczce. Przesunal dlonmi po zboczach rozpadliny. Znalazl pare niszy i wystepow, granit byl jednak przewaznie gladki. Przy odrobinie szczescia znalazlby dosc miejsc, na ktorych moglby opierac palce rak i nog, ale nie mogl na to liczyc. Czul strach. Wspiecie sie na gore bylo bardzo ryzykowne; przy najmniejszym potknieciu osunalby sie na dol i na pewno cos by sobie polamal. Oparty o zimna skale zastanawial nad absurdalnoscia swojego polozenia. Wiedziony impulsem wsparl stope o zbocze metr przed soba. Ugial kolana i zdolal zaklinowac cialo pomiedzy scianami rozpadliny. Przycisnal sie do zbocza jeszcze silniej i wsparl na nim druga stope. Zawisl nad waskim spodem zlebu, opierajac plecy o jedna jego sciane, a stopy o przeciwna. Gdyby zachowal rownowage i rownomiernie rozkladal nacisk na nogi i tulow, moze zdolalby w takiej siedzacej pozycji wspiac sie na gore. Odetchnal gleboko, naprezyl ramiona i zaczal windowac sie wyzej. Posuwal sie bardzo powoli. Najpierw, poruszajac palcami, przesunal wyzej jedna stope, potem dolaczyl do niej druga. Nastepnie podciagnal tulow tak, ze znalazl sie na tym samym poziomie co nogi. Utrzymujac cialo w poziomie pelznal z ugietymi kolanami coraz wyzej miedzy scianami rozpadliny. Po pokonaniu zaledwie trzech metrow byl juz ciezko zdyszany. Zostalo mu jeszcze siedem metrow. Czul skurcze w miesniach. Marzyl o skonczeniu tej wspinaczki, o wyciagnieciu sie na cala dlugosc, lecz nie odwazyl sie zmniejszyc nacisku. Wiedzial, ze chwile odprezenia przyplacilby upadkiem na dno. Mimo zimnego powietrza i nagosci pot zalewal mu twarz, z braku tchu chwytal powietrze jak ryba, a miesnie ogarnely skurcze tak silne, ze dygotaly mu nogi. Podniosl glowe: przebyl dwie trzecie drogi do szczytu. Jeszcze tylko trzy metry. Nie wiedzial, czy zdola je pokonac. Miesnie ud sprawialy wrazenie ciezkiego balastu. Wspinaczka najgorzej odbijala sie na grzbiecie. Bryson czul otarcia i zadrapania na skorze; granit zdzieral ja jak papier scierny. Plecy bolaly go i palily zywym ogniem. Mimo cierpienia, bol przywracal Jonathanowi swiadomosc i zmuszal do dalszego wysilku. Resztka sil siegnal skraju urwiska, podciagnal sie raz jeszcze i wystawil glowe ponad jego krawedz. Przeniosl nacisk na srodek plecow i podpelzl w gore jeszcze kawalek, az wsparl sie lokciami o skalna polke. Gdy wreszcie tego dokonal, spuscil nogi w dol. Rabnal pietami o skale, jak gdyby byly z olowiu. Jego cialo zawislo na lokciach jak na gimnastycznym drazku. Nie mial jednak czasu na odpoczynek. Wyprostowal ramiona, dzwignal tulow i przerzucil posladki nad skraj urwiska. Udalo sie. Zwalil sie na plecy, ciezko oddychajace. Czul ogien w ramionach. Bezmyslnie patrzyl na ksiezyc i gwiazdy. Po pieciu minutach lezenia w bezruchu odetchnal gleboko i pozwolil sobie na bezdzwieczny smiech. Nie potrafil uwierzyc, ze zdobyl sie na taki wysilek. Zdolal wreszcie wstac, doszczetnie wyczerpany. Czul jak dygocza mu wszystkie miesnie. Pot wysechl, wrocilo uczucie zimna. Teraz potrzebowal ciepla. Mial nadzieje, ze Samantha nie zabrala jego ubrania. Odnalazl odzienie, kluczyki jednak znikly. Wiedzial, ze nie ma co szukac zaparkowanego o kilkadziesiat metrow dalej samochodu. Ubral sie szybko i zarzucil na ramiona koc, by sie lepiej ogrzac. Zapalil latarke i zmusil sie do pojscia sciezka w strone drogi. Mogl co najwyzej truchtac. Po dwudziestu minutach dotarl do rozjazdu. Przed kazdym zblizajacym sie samochodem Bryson rozpaczliwie wymachiwal ramionami. Nikt sie nie zatrzymywal. Pasazerowie przygladali sie mu podejrzliwie przez podniesione szyby okien. Jego niechlujny wyglad nie wzbudzal zaufania. Jak wojna, to wojna, pomyslal. Polozyl sie na srodku jezdni, modlac sie, by nie nadjechal jakis pijany uczestnik przyjecia. Liczyl, ze jesli nie uslyszy hamulcow, zdola w ostatniej chwili odtoczyc sie na bok. Zobaczyl swiatla reflektorow. Samochod zwolnil i zatrzymal sie. Bryson uslyszal trzasniecie drzwi i zblizajace sie kroki. Otworzyl oczy. Stal nad nim pryszczaty nastolatek. -Zle sie czujesz, facet? -Mogloby byc lepiej - odparl Bryson, podnoszac sie z ziemi. Kiedy nastolatek zobaczyl, ze nieznajomy nie jest powaznie ranny, wziela w nim gore ostroznosc i wsunal sie z powrotem na siedzenie kierowcy. Bryson podszedl do samochodu. Nie mogl dopuscic, by chlopak zatrzasnal drzwi. - Zdarzyl sie wypadek. Musisz zabrac mnie do szpitala Jubilee General najszybciej, jak mozesz - dokonczyl. -Niech pan pusci drzwi albo wezwe policje. Jonathan stracil cierpliwosc. Wywlokl chudego jak szczapa nastolatka z samochodu i wskoczyl na miejsce dla kierowcy. Jak szalony gnal autostrada. Jeszcze dwadziescia kilometrow, pomyslal. Sam na pewno byla juz w szpitalu. Moze sie jednak zatrzymala gdzies po drodze albo w ogole nie pojechala do szpitala. Uznal to za niedorzeczne, poniewaz szpital byl jedynym logicznym wyborem. Poza tym nie zamierzal zatrzymywac sie na kazdym parkingu i pytac, czy jej nie widziano. Docisnal gaz do deski. Po pietnastu minutach zaparkowal przed izba przyjec. Bolala go reka, zakrzepla krew przykleila koszule do plecow. Najchetniej sam zglosilby sie do izby jako pacjent i pozwolil przyjac sie na oddzial, zeby zajeto sie jego glowa i plecami. Nie mial jednak ani chwili do stracenia. Wbiegl do izby. Na widok pedzacego w jej strone obdartusa w oczach rejestratorki pojawil sie lek. Gdy jednak rozpoznala Brysona, obawe zastapilo zaciekawienie. Neurolog wygladal jak strzep czlowieka. -Czy do izby zglosila sie pacjentka o nazwisku Samantha Kirstin? -Slucham, panie doktorze? -Wiem, ze fatalnie wygladam, ale nie mam czasu na wyjasnienia. Kobieta o nazwisku Kirstin - zglosila sie czy nie? -Nie przypominam sobie takiego nazwiska - odparla rejestratorka, zagladajac do ksiegi przyjec. - Kiedy mogla byc przywieziona? -Na pewno by ja pani zapamietala. Mloda, wychudzona, w ciazy. Mogla byc mocno rozkojarzona. -Ach, ta wariatka! Oczywiscie, ze ja pamietam. Wpadla do srodka z krzykiem i zemdlala tuz przede mna. Mowi pan, ze jak sie nazywa? -Kiedy tu byla? - przerwal jej kategorycznie Bryson. -Poltorej, moze dwie godziny temu. Zna ja pan? -Gdzie jest? -Zabrali ja na porodowke. - Bryson rzucil sie w strone windy. - Panie doktorze! Potrzebuje danych o niej, zeby wypelnic formularz przyjecia! - zawolala za nim rejestratorka. -Pozniej - krzyknal. Chryste! Samantha pewnie umiera, a ta baba chce wypelniac papierki! Bryson wpadl do windy i raz za razem naciskal guzik trzeciego pietra, az drzwi sie zamknely. Szybciej, szybciej! - mamrotal. Winda dojechala wreszcie na miejsce. Bryson wybiegl z kabiny i w pedzie minal zaskoczona sekretarke oddzialu. Zdumiona przygladala sie, jak minal wahadlowe drzwi z napisem: TRAKT PORODOWY. NIEUPOWAZNIONYM WSTEP WZBRONIONY. -Chwileczke! Nie wolno tam wchodzic! - zawolala sekretarka. Bryson byl juz jednak po drugiej stronie. Minal drzwi, ale nie wiedzial, dokad posc dalej. Po lewej stronie szerokiego korytarza zobaczyl szesc sal porodowych, oznaczonych kolejnymi cyframi. Naprzeciw nich znajdowala sie dyzurka pielegniarek. Dwie siostry utkwily w nim zaciekawione spojrzenia zaraz po tym, gdy wpadl do srodka. Bryson podszedl do drzwi sali porodowej numer jeden. Siedzaca blizej pielegniarka natychmiast wstala. -Prosze pana...! Bryson zajrzal do sali. Na lozku spala Murzynka. Przeszedl pod druga sale. -W czym moge pomoc? - zapytala pielegniarka. Nie zwracajac na nia uwagi, otworzyl drzwi sali porodowej numer dwa. Rodzaca silami natury kobieta dyszala i lapczywie wciagala powietrze, zeby przyniesc sobie ulge pomiedzy kolejnymi skurczami. Stojacy obok maz odliczal sekundy. Obydwoje byli bez reszty pochlonieci porodem i nie zauwazyli intruza. Pielegniarka dogonila Brysona i zamknela mu drzwi przed nosem. Chwycila go za lokiec i pociagnela w tyl. -Jezeli laska, niech pan lepiej... Wyszarpnal reke i ruszyl do trzeciej sali. Byla pusta. -Gdzie ona jest? - zawolal. -Prosze pojsc ze mna, to moze zdolam panu pomoc - odpowiedziala pielegniarka. Bryson szedl dalej. - Sarah! Wezwij straznikow! - zawolala pielegniarka do swojej kolezanki. Bryson goraczkowo parl naprzod. W pozostalych trzech salach trwaly porody w roznym stadium zaawansowania, w zadnej nie bylo jednak Samanthy. Spojrzal w strone dyzurki pielegniarek. Obydwie siostry mowily cos do sluchawek telefonow. Pobiegl w ich strone. Wystraszone, cofnely sie za biurko. -Gdzie ona jest, do diabla? - zapytal kategorycznie. -Kto? -Samantha Kirstin! Na milosc boska, dziewczyna rozpaczliwie potrzebuje pomocy! Obydwie pielegniarki popatrzyly w prawo. Za nimi znajdowalo sie pomieszczenie z napisem SALA OBSERWACYJNA. Bryson bez slowa wbiegl do srodka; pielegniarki ruszyly za nim. Okryta cienka, biala szpitalna koszula Samantha lezala na wozku noszowym. Miala zamkniete oczy i twarz niemal tej samej barwy co okrywajacy ja material. Wielki brzuch byl odsloniety, a od niego snuly sie podlaczone do monitora odprowadzenia. Do zyly szybko splywala kroplowka, przy wozku wisiala torba cewnika. Dwaj mlodzi lekarze podniesli glowy na widok Brysona. -Co to za facet? - zwrocil sie jeden z nich podniesionym glosem do pielegniarek. -Nie wiemy, panie doktorze. Przed chwila wladowal sie do srodka. Zadzwonilysmy juz po straznikow. -Niech pan lepiej zaczeka na zewnatrz, dobrze? - powiedzial Eisenberg. Bryson podszedl powoli do noszy. Samantha wygladala strasznie. Miala zamkniete oczy i otwarte usta - jak gdyby znajdowala sie w agonii. -Jak sie czuje? - zapytal Bryson szeptem. -Niech pan poslucha, straznicy nie beda sie z panem patyczkowac, jesli pan stad natychmiast nie wyjdzie. Bryson podszedl jeszcze blizej. Mlodszy lekarz wpatrywal sie w niego z napieciem. -Doktor Bryson? Jonathan podniosl glowe i rozpoznal najstarszego stazem lekarza, specjalizujacego sie w neurologii. -Tim? -Na milosc boska, co sie panu stalo, doktorze? Wyglada pan jak przejechany przez ciezarowke. -Znasz go? - zapytal Eisenberg. -Doktor Bryson jest neurologiem, prowadzi u nas laboratorium badan snu. -Przepraszam, doktorze - powiedzial Eisenberg i odwrocil sie do pielegniarek. - Odwolajcie straznikow. -Co z nia, Tim? -Nie mam pewnosci. Jest w spiaczce, ale nie potrafie znalezc zadnej neurologicznej przyczyny. -Nie zawracaj sobie tym glowy, to nie problem neurologiczny. Jak duze ma cisnienie? -Skad pan wie, ze ma nadcisnienie? - zapytal Eisenberg. -Nie ma czasu na wyjasnienia, do cholery! Wiem, ze ma nadcisnienie i wkrotce dojdzie do bardzo powaznych powiklan, jezeli juz nie wystapily. Odklei sie lozysko, pojawi sie koagulopatia albo nastapi niewydolnosc nerek. Nie marnujmy wiecej czasu, dobrze? Jakie ma cisnienie? -Dwiescie piecdziesiat na sto czterdziesci. -Jezu! -Kto to? -Samantha Kirstin, jedna z moich asystentek. - Bryson dotknal jej policzka; byl zimny. Fetomonitor popiskiwal glosno, co swiadczylo o dobrym stanie plodu. Stan Samanthy pogarszal sie jednak w gwaltownym tempie. - Wezwaliscie doktora Pritcharda? -Prowadzil ja? - zapytal Eisenberg. Bryson przytaknal. Poloznik zwrocil sie do siostry, ktora pozostala w sali: - Prosze sprobowac odnalezc Pritcharda. Niech go zawiadomia, ze ma natychmiast przyjechac do szpitala. -Nie mozecie sami czegos zrobic? Popatrzcie na nia: umiera. Co zrobiliscie? -Nie wiem nawet, co sie z nia dzieje. -Ogluchl pan? Przeciez powiedzialem! Oddziela sie lozysko, nawalaja nerki albo ma koagulopatie. Co z tego wystapilo? -Skad pan doszedl do takiego wniosku, doktorze? -Zaczynam tracic cierpliwosc, madralo! - Bryson zacisnal piesci. - Nie mam czasu na tlumaczenia, ale mowie panu, ze dziecko zabije Samanthe podczas porodu. Powiedzialem przeciez, co moze sie stac. Niech pan mi odpowie, co robicie, zeby ja uratowac? Lekarze popatrzyli na siebie. Najwyrazniej uwazali, ze Brysonowi zupelnie pokrecilo sie w glowie. Zapewne zalamanie nerwowe. Eisenberg usmiechnal sie do niego. -Robimy wszystko, co w naszej mocy, doktorze. -Nie mow do mnie tym tonem, balwanie! - Bryson odepchnal go na bok i wzial do reki dolaczony do cewnika worek, w ktorym znajdowalo sie zaledwie pare kropli moczu. -Chryste, tylko tyle? -Pani Watson, moze znowu zadzwoni pani po straznikow? - zwrocil sie cicho Eisenberg do pielegniarki. -Nie rozumie pan ludzkiej mowy? Tim, nie mozesz znalezc nic neurologicznego? -Nie, doktorze. Bryson poczul sie bezradny. Gdyby powiklania u Samanthy mialy podloze neurologiczne, moze moglby jej pomoc. W innych przypadkach, skazany byl na bezczynnosc. Nie znal sie zupelnie na poloznictwie. Namacal tetno Samanthy - bylo slabe i nitkowate. Czul, ze ja traci. -Nie mozecie nic zrobic? - zwrocil sie do Eisenberga, tym razem blagalnym tonem. -Nie odwaze sie, zanim nie przyjedzie doktor Pritchard. -Cholera! - krzyknal Bryson i rabnal piescia w fetomonitor. Z zacisnietymi piesciami patrzyl wrogo na poloznika, majac ochote go uderzyc. Przeniosl z powrotem spojrzenie na pograzona w spiaczce Samanthe. Gniew minal; walka okazywala sie daremna. Musial zaczekac na przyjazd Pritcharda, gdyz nie potrafil dojsc do ladu z mlodszymi lekarzami. -Kiedy Pritchard tu bedzie? -Za okolo pol godziny. Trzydziesci minut! Rownie dobrze mogla byc to wiecznosc. Bryson przegarnal palcami wlosy, krazac w podnieceniu po sali. Co mial powiedziec Pritchardowi, gdy ten wreszcie sie zjawi? Poloznik musial mu uwierzyc. W ilosci sila, pomyslal Bryson. Liczyl sie kazdy glos. Wiedziony impulsem, wybiegl z traktu porodowego do windy. Mial nadzieje, ze w pare minut znajdzie Rosie. ROZDZIAL 24 Odgrodzony lancuchami kawalek parkingu oznaczono tablica: WYLACZNIE DLA LEKARZY W NAGLYCH PRZYPADKACH. Myslac, ze jakis lekarz bezmyslnie zostawil w niewlasciwym miejscu sportowy samochod, straznik z parkingu przestawil go na to oznaczone miejsce i zostawil nie zamkniete drzwi. Bryson odnalazl woz, wskoczyl do srodka i przekrecil kluczyk w stacyjce. Z nadmierna szybkoscia przejechal strefe, gdzie obowiazywalo ograniczenie do pietnastu kilometrow na godzine, i z piskiem opon wypadl na ulice.Zapukal do drzwi mieszkania Rosie. Kiedy nie doczekal sie zadnej reakcji, zastukal ponownie, tym razem energiczniej. Moze spala? Odczekal jeszcze minute i zaczal natarczywie walic do drzwi. Rygiel wytrzymal jednak uderzenia. Zniecierpliwiony Bryson zbiegl do holu i wrzucil dwadziescia centow do automatu telefonicznego. Zbudz sie, Rosie! Chodzi o zycie Sam! Zabebnil palcami po scianie. Po szesciu sygnalach zmarszczyl brwi i mruknal gniewnie; po osmiu zaczal czuc dojmujacy niepokoj. Po dziesieciu, bezgranicznie zdumiony, powoli odwiesil sluchawke. Uporczywe dzwonienie obudziloby nawet najwiekszego spiocha. Rosie najwyrazniej wyszla. Nie umawiala sie z mezczyznami, a gdyby poszla do przyjaciolki, na pewno wrocilaby do tej pory. Na wszystkie swietosci, gdzie mogla podziewac sie o tej porze? Po chwili zastanowienia Bryson uswiadomil sobie, ze moglo chodzic tylko o jedno miejsce. Oczywiscie! Rosie martwila sie o Samanthe tak samo, jak on. Wrocil biegiem do samochodu i w szalenczym tempie przejechal przez miasteczko akademickie do laboratorium. Klal, ze nie wzial pod uwage sumiennosci Rosie. Jezeli spala po nocach rowniez zle jak on, na pewno analizowala teraz jakies trudniejsze zagadnienie, szukajac czegokolwiek, co mogloby rzucic swiatlo na stan Samanthy. Pobiegl sprintem przez szpitalne korytarze, z kluczem do laboratorium w dloni. Gnal tak szybko, ze po dopadnieciu drzwi musial chwycic sie framugi, zeby sie nie przewrocic. Wsunal klucz do zamka, nie wyczul jednak oporu zapadek: drzwi byly otwarte. Mial racje, Rosie na pewno przyszla do laboratorium. Zaskoczylo go, ze w srodku jest ciemno. Namacal wylacznik i zapalil swiatlo. Natychmiast zobaczyl cialo pani Rutledge, rozciagniete przed wejsciem do schowka pomiedzy kawalkami pokreconego metalu i potluczonego szkla. Nie potrafil oderwac od niej wzroku. Podszedl w milczeniu i przykleknal. Jej twarz pokrywaly kawalki kabli i odlamki plastiku. Skore miala zimna, w dolnej czesci ciala zdazyly sie pojawic plamy opadowe, skronie przybraly upiorny, bialy odcien. Rozlana na podlodze krew juz skrzepla i zaschla. Bryson zdal sobie sprawe, ze pani Rutledge nie zyje od co najmniej dwunastu godzin, byc moze dluzej. Wiedzial tez, kto ja zabil. Chryste, tylko nie Rosie! Droga, kochana Rosie! Zamknal jej uchylone powieki, mimowolnie zaciskajac zeby. Mial ochote uciec z laboratorium i na zawsze zatrzasnac za soba drzwi. Spostrzegl zmiete arkusze liniowanego papieru, lezace tuz obok wyciagnietej reki pani Rutledge. Wydawalo sie, ze po smierci kiwa na niego dlonia. Pochylil sie, by podniesc wydruki. Przyjrzal sie pierwszemu z nich. Oczy rozszerzyly sie mu ze zdumienia. Przyklakl ponownie, powoli rozprostowal porwane kartki, uwaznie odczytujac sporzadzone przez minikomputer skrotowe komentarze. Zrozumial, ze sa to rozkodowane dialogi prowadzone przez MEDIC-a i plod. Zawieraly wszystkie istotne informacje, nawet opatrzone byly datami. Kiedy je przegladal, zdal sobie sprawe, ze pochodzily z okresu, gdy Samantha podjela probe pozbycia sie plodu. Widocznie wlamywala sie niemal codziennie do laboratorium; nic dziwnego, ze odniosla sie obojetnie do wznowienia sesji snu. Plodowi nie byly one do niczego potrzebne, poniewaz wystarczajaco dlugo konwersowal z komputerem nocami. Bryson przeklal sie za bezgraniczna glupote. Powinien zorientowac sie, ze plod nie dopusci, by cokolwiek uniemozliwilo mu dostep do MEDIC-a. Samantha zapewne zakradala sie do laboratorium nawet po spedzonych z Brysonem wieczorach. Gdy postanowil wtracic sie w wymiane informacji i nawiazac kontakt z komputerem, przypieczetowal tym los pani Rutledge rownie pewnie, jak gdyby sam wymierzyl w nia bron. Mial przed soba wszystkie potrzebne dowody. Plod jednoznacznie okreslil, jaki los zaplanowal dla swojej matki. Samantha miala nie tylko ulec jednemu z trzech powiklan, wywolanych nadcisnieniem - ale pasc ofiara wszystkich naraz! Plod zamierzal przy porodzie przejac kontrole nad funkcjonowaniem jej organizmu i doprowadzic rownoczesnie do niewydolnosci nerek, masywnego udaru oraz smiertelnego krwawienia. Niczego nie pozostawial przypadkowi; jego plan stanowil ostateczna, drakonska zemste. Rosie przeciez okreslila go jako potworne, cudowne dziecko. Naukowiec zebral rozrzucone arkusze i poupychal w kieszeniach. Pritchard nie moglby zazadac lepszego dowodu. Niech cie Bog blogoslawi, Rosie. Pomoglas mi nawet po smierci, pomyslal i wybiegl z laboratorium. Nie mial cierpliwosci, by czekac na winde. Czas liczyl sie nade wszystko, wiec popedzil schodami na trzecie pietro. Przed sala porodowa stal straznik. Rejestratorka wskazala mu Brysona skinieniem glowy - najwidoczniej wartownik zostal ostrzezony o mozliwosci jego powrotu. Gdy Bryson podszedl blizej, straznik uniosl palke na wysokosc piersi. -Nie moge panu pozwolic na wejscie do srodka. -Zejdz mi z drogi! Pracuje tutaj! -Przepraszam, doktorze, ale otrzymalem wyrazne polecenie, zeby pana nie wpuszczac. -Oszalal pan? Tam umiera kobieta, ktora moge uratowac! Straznik popatrzyl niepewnie na rejestratorke. -Panie doktorze, powiedziano mi... Bryson dostrzegl na porodowce Pritcharda i rzucil sie przez wahadlowe drzwi, nie zwazajac na protesty straznika. Na widok neurologa Pritchard odwrocil sie i ruszyl w przeciwna strone. Bryson podszedl do niego. -Wiedzialem, ze pan tu wroci, Bryson. Coraz latwiej przewidziec panskie nieracjonalne zachowanie. Polecilem straznikom, zeby pana nie wpuszczali. Czego pan chce? -Doktorze, to dluga historia. Jesli pan tylko... -Nie zycze sobie zadnych panskich historyjek! Nadal bredzi pan o plodzie, ktory chce zabic swoja matke? Mam tego dosyc! Z zadowoleniem uznalbym pana za wariata, tyle ze udalo sie panu przewidziec wystapienie nadcisnienia nawet bez zbadania pacjentki. Bylbym jednak panu wdzieczny wraz z pania Kirstin, gdyby mi pan dluzej nie przeszkadzal. Bryson wyjal wydruki z kieszeni i zaprezentowal je triumfalnie poloznikowi. -Prosze bardzo, to cala pomoc, jakiej pan potrzebuje. Ma pan tu wszystko czarno na bialym. -Co to, do diabla? - zapytal Pritchard na widok pomietych, wystrzepionych kartek. -Dialogi! Niech pan je tylko przeczyta... -Dialogi?! - Zdesperowany Pritchard nie chcial sluchac niczego wiecej. Odepchnal od siebie dlon z wydrukami. - Och, Bryson, a juz zaczalem myslec, ze rzeczywiscie moze pan pomoc - westchnal ze znuzeniem. - Naprawde kretyn z pana. Zawrocil w glab sali porodowej. Bryson chwycil go za ramie. -Na milosc boska, nie wierzy pan MEDIC-owi? Jakim cudem mam pana przekonac? -Nie wierze w idiotyczne bajki. Przepraszam bardzo, ale probuje wlasnie ratowac ludzkie zycie. Wyszarpnal ramie i przeszedl przez kolejne wahadlowe drzwi. Niepowodzenie jeszcze bardziej przygnebilo Brysona. Zaklal i wypadl z sali porodowej. Cos mu przyszlo na mysl. Blyskawicznie zbiegl na parter. Centrum komputerowe oddalone bylo o piec minut wolnego marszu, Bryson pokonal te droge w dwie minuty. Kiedy biegl korytarzami, rozgladal sie za czyms, co mogloby sluzyc jako taran, niewazne, czy bylaby to wylamana noga od krzesla czy gasnica. Wiedzial, ze jesli centrum okaze sie zamkniete na noc, bedzie musial sie do niego wlamac. Dostanie sie do MEDIC-a stanowilo ostatnie rozwiazanie, jakie przychodzilo mu do glowy, jedyne zbawienie. Nie dostrzegl jednak niczego, czym moglby wywazyc drzwi. Wszystkie sprzety w Jubilee General byly bezpiecznie zamkniete lub przysrubowane. Bryson zwolnil bieg kilka metrow przed wejsciem do centrum. Podszedl na palcach do drzwi i przylozyl do nich ucho. Wewnatrz panowala cisza. Delikatnie nacisnal na klamke, drzwi nie ustapily. Zaklal i rozejrzal sie po pustym korytarzu. Pare metrow dalej w przeszklonej szafce zauwazyl wielki waz strazacki. Przyjrzal sie mu dokladniej. Waz konczyl sie mosiezna dysza dwudziestopieciocentymetrowej dlugosci. Bryson modlil sie, by okazala sie wystarczajaco ciezka. Otworzyl szafke, zdjal z hakow zwoj weza, przerzucil go sobie przez ramie i zaniosl pod drzwi. Ujal waz niecaly metr od konca i zamachnal sie nim zza glowy jak siekiera. Ciezka dysza uderzyla w galke z dzwiecznym loskotem. Prysly drobiny farby, galka sie nieco przekrzywila. Zachecony tym Bryson zaczal walic w nia raz za razem. Uszy pekaly mu od halasu, jak gdyby sluchal tysiaca koscielnych dzwonow. Po dziesiatym ciosie galka odpadla. Zdyszany Bryson odrzucil waz i uderzyl barkiem w drzwi. Stanely otworem. Droga byla wolna. Nawet w srodku nocy wnetrze centrum komputerowego prezentowalo bogata scenerie swiatla i dzwieku. W ciemnosci migaly lampki, rozlegaly sie mechaniczne odglosy przypominajace szelest swierszczy. Bryson rozejrzal sie po centrum. Po przeciwnej stronie sali obracaly sie tasmy paru podjednostek komputera, migaly pojedyncze diody na obudowie. Nikogo nie bylo widac. Nadszedl czas na to, co podpowiadala intuicja. Glowna konsola MEDIC-a znajdowala sie na srodku sali. Bryson podszedl ku niej powoli, slyszac coraz donosniejszy szum wirujacych tasm. Czeste postukiwanie swiadczylo o drukowaniu jakiegos dokumentu. Komputer nie proznowal nawet w nocy. Pod sufitem nad konsola nadal palily sie swietlowki. Bryson usiadl przed konsola i zaczal przygladac sie przelacznikom. Modlil sie, by nie zabraklo mu czasu. Konsola okazala sie urzadzeniem bardzo skomplikowanym. Bryson nie wiedzial nawet, od czego ma zaczac. Chryste! Palce swierzbily go, by zabrac sie do dziela, nie mial jednak pojecia, ktore klawisze powinien nacisnac. Skoro jego pomysl byl tak prosty, powinien domyslic sie, jak go zrealizowac. Gdyby zdolal uzyskac od MEDIC-a te same informacje, ktore zgromadzil minikomputer, moze zdolalby przekazac je Pritchardowi. Wyswietlajacy dane ekran znajdowal sie w kazdym terminalu na terenie miasteczka akademickiego. Wiedzial, ze przynajmniej jeden z nich jest na trakcie porodowym. Gdyby MEDIC przyznal sie do tego, co wie, Brysonowi jakos udaloby sie przekazac te dane zajmujacym sie Samantha lekarzom. Cholerna bryla metalu, pomyslal. Wiesz dobrze, co plod zaplanowal dla Sam. Na Chrystusa, gadaliscie ze soba wystarczajaco dlugo. No, bydlaku, przyznaj sie do wszystkiego! Ponownie przyjrzal sie konsoli. No, staruszku, znasz sie przeciez na komputerach, pomyslal. Ten jest bardziej frymusny, ale to i tak tylko zbieranina elektronicznych obwodow. Przyjrzal sie niezliczonym guzikom. Od czego zaczac?... Pomyslal o Samancie, o Rosie Rutledge, zaczal sie dekoncentrowac. Ja kontra dziecko... Skup sie, Bryson, do cholery! Mysl, czlowieku, mysl! Zaczerpnal gleboko tchu, zdolal sie nieco odprezyc. Zawiesil palce nad konsola, przyjrzal sie guzikom. Odszukal wejscie, przechodzenie na reczne sterowanie, baze danych, odzyskiwanie informacji i pamiec. Wszystkie zdawaly sie tworzyc logiczna sekwencje. Tak, powinno sie udac. Spiesz sie, do diabla! Nacisnal klawisz przechodzenia na reczne sterowanie, nastepnie wprowadzania polecen. Nic, zadnej reakcji. Zaklal ponownie i wcisnal kasowanie operacji. Po chwili zaczal bezposrednio od wprowadzania danych. Zapalilo sie czerwone swiatelko. Cholera! Ponownie nacisnal kasowanie, zaczal kolejny raz od guzika przerwania, a nastepnie recznego sterowania. Komputer zamarl, czerwona diode zastapila zolta. Jak na razie doskonale, pomyslal. Wcisnal wprowadzanie danych. Natychmiast zapalilo sie zielone swiatlo, a pod nim rozjarzyl sie panel z napisem "polecenia". Palce Brysona zadrzaly nad klawiatura. Nie mogl pozwolic sobie na dalsza zwloke, musial za pierwszym razem wprowadzic wlasciwe instrukcje. Powoli, z rozmyslna pedanteria, wpisal zdanie, zawierajace rozkaz dla MEDIC-a: Podaj szczegolowa chronologie porodu i powiklan, planowanych dla ochotniczki w badaniach nad snem Samanthy Kirstin. Rozlegl sie przyciszony szmer obracajacych sie tasm. Na konsoli zapalilo sie zolte swiatlo. We wnetrzu komputera zabrzmialo metaliczne klekotanie, szczekanie i szelest uruchamianych mechanizmow. Ponownie zapalila sie zielona dioda i zapanowala cisza. Na ekranie zaczely pojawiac sie linijki tekstu: Czas rozpoczecia porodu u Samanthy Kirstin L. Rozwarcie szyjki na cztery cm L plus dwie godziny dziesiec minut. Ogniskowe oddzielenie lozyska z uwolnieniem substancji tromboplastycznych we wczesnej fazie porodu. Efekt tromboplastyczny w korze nerek, prowadzacy do uwalniania reniny i angiotensyny II, powodujacej przelom nadcisnieniowy z encefalopatia i spiaczka. Zmiany nerkowe powoduja w L plus trzy godziny piec minut do postepujacego bezmoczu. Tromboplastyna lozyskowa uruchamia kaskade krzepniecia ze stopniowym ubytkiem czynnikow od XII do II oraz flbrynogenu. Pozna faza porodu i opuszczenie sie plodu. Pelne rozwarcie w L plus cztery godziny dwadziescia minut. Calkowite oddzielenie lozyska w L plus cztery godziny trzydziesci minut z przodowaniem glowkowym i przyparciem do szyjki. Tezyczkowe skurcze macicy powoduja urodzenie plodu, staja sie przyczyna calkowitej koagulopatii oraz martwicy kory nerek Zatrzymanie krazenia w L plus cztery godziny czterdziesci dwie minuty. MEDIC zamilkl. Bryson przyjrzal sie dokladnie wyswietlonym informacjom. Nie znal calej terminologii polozniczej, ale zorientowal sie, ze lada chwila moze nastapic oddzielenie lozyska. Najbardziej przerazajace bylo jednak ostatnie zdanie. Zatrzymanie krazenia. W duchu jeknal z trwogi. Blyskawicznie przebiegl jeszcze raz ekran oczami. Ile czasu pozostalo, zanim serce Samanthy przestanie bic? Spiesz sie, czlowieku! Nadeszla najtrudniejsza czesc planu. Pritchard mogl splawic Brysona, ale jezeli na ekranie terminalu w sali porodowej pojawi sie wiadomosc bezposrednio od MEDIC-a, bedzie musial w nia uwierzyc. Jak, do cholery, transmituje sie dane, myslal rozgoraczkowany, czujac coraz wieksza trwoge. Kazdy z tysiecy terminali mial wlasny kod. Neurolog nie mial pojecia, jaki jest numer podstacji na trakcie porodowym. Znalazl sie w impasie: byl gotow przekazac wiadomosc, ale nie mial pojecia, jak trafic we wlasciwe miejsce. Poczul ogarniajaca go desperacje. Czerwone i zolte przelaczniki, guziki, klawiatura... Mial ochote krzyczec. Wreszcie dostrzegl w najdalszym kacie konsoli tabliczke: "Tylko do transmisji awaryjnych do wszystkich terminali". Bez wahania nacisnal znajdujacy sie pod nia guzik. Rozleglo sie przerywane w odstepach sekundowych wycie syreny, jak gdyby Bryson znajdowal sie w zanurzajacej sie w trybie alarmowym lodzi podwodnej. Wyczerpany, zgarbil sie nad konsola, polozyl glowe na ramionach i zaczal sie modlic. W calym miasteczku akademickim niezliczone monitory komputerowe rozgorzaly jaskrawym blaskiem. Chociaz z wielu korzystano rzadko, na kazdym pojawil sie zwiezly, jednoznaczny przekaz, przykuwajacy ludzki wzrok do swiecacych sie ekranow. W kuchni szpitalnej kawiarenki dwaj pomywacze na nocnej zmianie popatrzyli na monitor niedawno zainstalowanego, nie wykorzystywanego terminalu, na ktorym niespodziewanie pojawily sie litery i liczby. W centrum teleskopowym cyfrowa informacja na niedawno zalozonej podstacji komputera przerwala astronomowi obserwacje odleglych mglawic. W sali porodowej Pritchard z rozpacza myslal o stanie pacjentki. Samancie grozil zgon. Jej nerki byly niewydolne, a krew nie krzepla. Ginekolog staral sie domyslic, ile czasu pozostalo do urodzenia dziecka. Godzina? Dwie? Pacjentka mogla nie wytrzymac tak dlugo. Pritchard powaznie rozwazalby mozliwosc oddzielenia lozyska, gdyby nie niewiarygodnie dobry stan plodu. Zwiekszyl szybkosc podawania jednej kroplowki, spowolnil druga. Tylko panna Watson zauwazyla osobliwa wiadomosc, ktora nagle pojawila sie na monitorze stojacym na jej biurku. Dziwne, pomyslala. Figurowalo w niej bodajze to samo nazwisko, co u pacjentki. -Przepraszam, doktorze, czy pacjentka nie nazywa sie... - zwrocila sie panna Watson do Pritcharda. -Nie teraz! Panna Watson czytala dalej wyswietlony zapis. -Doktorze, chyba powinien pan to zobaczyc... -Siostro, prosze! Jestem zajety, jesli pani tego nie widzi! - powiedzial, pochylony nad Samantha. Tekst zostal wyswietlony do konca. Na widok ostatniego zdania pielegniarke ogarnelo podniecenie. Szarpnela Pritcharda za rekaw i wskazala na monitor. -Panie doktorze, niech pan tylko popatrzy! -Co jest, do diabla... - zaczal poloznik, spogladajac jednak we wskazanym kierunku. Na widok zdan na monitorze pobladl jak plotno. - Och... moj... Boze... - wyszeptal powoli. Adrenalina wypelnila mu zyly, zaczal wykrzykiwac polecenia: - Eisenberg, natychmiast zabieramy ja na ciecie cesarskie! Nie zawracaj sobie glowy myciem, wloz tylko fartuch i rekawiczki. Siostro, natychmiast ma tu byc anestezjolog i neonatolog! Niech wezwie ich druga pielegniarka, pani niech szykuje tace z narzedziami. Al... Jego glos cichl, gdy pospiesznie szedl w strone sali operacyjnej. Bryson uniosl glowe. Zastanawial sie, czy jakims cudem udalo mu sie przekazac wiadomosc. Jezeli nie, rownalo sie to smierci Sam. Byl bliski placzu. Usilowal o niczym nie myslec, lecz przypomnial sobie Rosie. Zamknal oczy i potrzasnal glowa pod wplywem wspomnien, ktore sie z nia wiazaly. Nadszedl czas powiadomic kogos o jej losie, Bryson byl jednak zbyt wyczerpany, zeby ruszyc sie z miejsca. Nadal rozlegalo sie ogluszajace wycie towarzyszace awaryjnej transmisji. Brysona ogarnela fala zmeczenia. Byla pierwsza dziesiec nad ranem. Jak dlugo obywal sie bez snu? Modlil sie, zeby Samantha przezyla. Jego cialo blagalo o zmilowanie, ale umysl na to nie pozwalal. Posrod nie konczacego sie halasu wywolanego alarmem Jonathan Bryson zamknal oczy i zaczal plakac. ROZDZIAL 25 Znajdowali sie w sali operacyjnej od dwoch minut, a Pritchard juz zdazyl oblac sie potem - nie tyle z powodu zaru bijacego od zawieszonych pod sufitem lamp, ile z racji niewiarygodnej presji i napiecia, ktore go nagle ogarnelo. Stosunkowo niewiele stanow w poloznictwie wymagalo bezwzglednego pospiechu, na przyklad nagla deceleracja plodowa albo wypadniecie pepowiny. Najgrozniejszym powiklaniem bylo oddzielenie lozyska - przedwczesne odklejenie sie poplodu. Moglo to spowodowac natychmiastowa smierc plodu i miec katastrofalne nastepstwa rowniez dla matki. O ile Bryson i komputer mieli racje - a Pritchard nie mial powodow sadzic, ze jest inaczej - lozysko oddzielalo sie u pacjentki juz od paru godzin. Niewydolnosc nerek, nadcisnienie i ubytek czynnikow krzepniecia stanowily przerazajace dowody jego twierdzen. Nalezalo szybko wydobyc plod, zanim dojdzie do calkowitego oddzielenia sie lozyska.Pielegniarka zrezygnowala ze standardowej procedury mycia i golenia podbrzusza Samanthy. Blyskawicznie polala je jodyna tuz przed tym, gdy odziany w operacyjny fartuch i rekawiczki Pritchard pomogl Eisenbergowi rozlozyc sterylne serwety. Po przygotowaniu pola operacyjnego ginekolog obejrzal sie na anestezjologa. -Powiedz, kiedy mozemy zaczynac. -Podaje teraz tlen. Jeszcze pare sekund i zaintubuje ja. -Nie poglebiaj znieczulenia. -Jest lekkie jak piorko. W takim stanie nie odwaze sie dac jej niczego silniejszego od tlenku azotu, chyba ze zacznie zrywac sie ze stolu. Pritchard popatrzyl na wprowadzony do pecherza cewnik. W torbie zebralo sie jeszcze pare kropel moczu. -Dales jej mannitol? - zapytal Eisenberga, stojacego po drugiej stronie stolu operacyjnego. -Tak, i osiemdziesiat miligramow furosemidu, ale jeszcze zanim stwierdzilismy, ze odkleja sie lozysko. -Nie twoja wina. Wariacki przypadek. Przypomnij mi, zebym ci opowiedzial o wszystkim, kiedy skonczymy. - Podniosl glowe i przyjrzal sie, jak do wklucia w zyle Samanthy splywa przetaczana krew. - Swieza, pelna? -Trzecia jednostka - przytaknal Eisenberg. - Mamy w zapasie jeszcze jedna. -Na wszelki wypadek zrobcie probe krzyzowa dla kolejnych czterech jednostek. Eisenberg obejrzal sie na poczatkujacego lekarza, ktory oczekiwal w kacie sali operacyjnej na polecenia. -Slyszales, Al? -Juz ide - powiedzial i wyszedl z sali. -Mamy plytki i krioprecypitat w razie potrzeby? -Hematolog przyniesie je ze soba. -Mozemy zaczynac? - spytal Pritchard anestezjologa. -Jeszcze dziesiec sekund. -Uwierzysz, ze to dopiero trzydziesty drugi tydzien? -Nie przyszloby mi to do glowy. Wyglada na porod terminowy - odrzekl Eisenberg. -Obled, kompletny obled. Anestezjolog skonczyl wprowadzac przez krtan Samanthy rurke dotchawicza. -Gotowe - powiedzial. -Noz. Instrumentariuszka podala Pritchardowi skalpel. Blyskawicznie wykonal ciecie na podbrzuszu Samanthy. Korzystajac z asysty Eisenberga, zaczal odprowadzac na boki warstwy tkanki podskornej i miesni. Po dwoch minutach dotarli do macicy. Pritchard wykonal w niej poprzeczne ciecie w chwili, gdy do sali wszedl ubrany w sterylny fartuch pediatra gotowy do odebrania dziecka. -Co jest grane? - zapytal neonatolog. -Oddzielenie lozyska w trzydziestym drugim tygodniu - powiedzial Eisenberg, podczas gdy Pritchard poszerzal ciecie w scianie macicy. - Dziecko jest chyba jednak o wiele wieksze. -Deceleracja? -Nie, tetno plodu bylo w porzadku, kiedy zaczynalismy zabieg. Po rozcieciu macicy ukazalo sie jajo plodowe z wyraznie widocznym przez jego sciane dzieckiem. Pritchard naklul je kleszczami, wytrysnela rozowa ciecz. -Krwisty plyn owodniowy - poinformowal pediatre Eisenberg. Pritchard wsunal reke w dolna czesc jamy macicy, pod glowke plodu, i zaczal wydobywac ja na zewnatrz. -Nacisnij dno. Eisenberg naparl na gorna - w stosunku do osi ciala Samanthy - sciane macicy, podczas gdy Pritchard wyciagnal glowke dziecka przez naciecie w jej przedniej czesci. Technicznie stanowilo to porod. Eisenberg natychmiast odessal nos i gardlo dziecka. Pritchard wydobyl jedno ramie, potem nastepne, az wreszcie zdolal wyjac cale cialko. -Chlopiec - stwierdzil poloznik. - Czas? -Pierwsza pietnascie. Eisenberg zalozyl dwie pary kleszczy na pepowine, Pritchard przecial ja pomiedzy nimi. Podal dziecko pediatrze. Krzyknelo przerazliwie. -Niezle wyglada, jak na trzydziesty drugi tydzien - orzekl neonatolog. - Moze przyprawic czlowieka o przepukline. Ma co najmniej cztery i pol kilograma. Wspolnie z pielegniarka ulozyl dziecko w inkubatorze, by zbadac je dokladniej. Cale pole operacyjne zalewaly strugi krwi saczacej sie z poprzecinanych naczyn. -Nie krzepnie, ludzie! - powiedzial Pritchard z nuta paniki w glosie. - Pusc szybciej krew! Eisenberg rozchylil brzegi ciecia, by umozliwic Pritchardowi wydobycie lozyska. Zanim poloznik zdazyl wsunac pod nie palce, poplod samoistnie oddzielil sie od sciany macicy. -Wlasnie byles swiadkiem oddzielenia lozyska - powiedzial Pritchard do Eisenberga. - Widziales to pewnie pierwszy i ostatni raz w zyciu. Gdyby doszlo do tego piec minut wczesniej, mielibysmy martwy plod. Czas oddzielenia lozyska? -Pierwsza szesnascie. -Zatrzymajmy to krwawienie, dobrze? Wtlaczaj jej krew pod cisnieniem - zwrocil sie Pritchard do anestezjologa. - Niech ktos da znac hematologowi, zeby wreszcie ruszyl tu tylek. Nici. Pielegniarka wsunela mu w dlon imadlo do szwow i pierwszy odcinek nici. Stojacy za zaglowkiem anestezjolog goraczkowo przygladal sie wskazaniom aparatury; stetoskop zwisal mu z uszu. -Szyj jak najszybciej, doktorze. Cisnienie szescdziesiat na zero. -Niemozliwe. Minute temu skurczowe wynosilo dwiescie. -Sprawdzilem dwa razy. Niech pan popatrzy na kardiomonitor. Tetno sto szescdziesiat. Przez chwile wszyscy spogladali na wedrujace po ekranie swietlne punkty. Pritchard blyskawicznie wrocil do zakladania szwow. Na sale wszedl hematolog z torebkami zawierajacymi rozne czynniki krzepniecia. Podczas gdy Pritchard szyl, Eisenberg i anestezjolog przekazali nowo przybylemu co sie dzieje. Hematolog zaklal ze zdumienia pod nosem i podlaczyl pare z przyniesionych torebek do dwoch wkluc dozylnych. -Jak dziecko? -Wyglada swietnie - powiedzial pediatra. - Na pewno to trzydziesty drugi tydzien? Pritchard nie odpowiedzial, zamiast tego zapytal anestezjologa: -Cisnienie? -Slabe, czterdziesci na zero, i spada. Na sali zapanowalo milczenie. Ustalo pikanie kardiomonitora. Wywarlo to przygnebiajacy wplyw na wszystkich lekarzy. Podswiadomie odbierali elektronicznie generowane sygnaly tak, jak matka uczy sie reagowac podczas snu na placz dziecka. Po ustaniu dzwieku monitora lekarze i pielegniarki stali przez chwile w bezruchu, nasluchujac z nadzieja, ze moze zabrzmi ponownie. Jak na komende, rownoczesnie utkwili wzrok w ekranie kardiomonitora. Widniala na nim plaska linia. -Cholera, stalo sie! - syknal Pritchard i zerwal serwety z klatki piersiowej Samanthy. - Niech ktos oglosi zatrzymanie krazenia! - Jedna z pielegniarek wybiegla z sali. - Wy dwaj robcie sztuczne oddychanie i masaz serca, zanim nie skoncze - rozkazal anestezjologowi i hematologowi. - Zabierzcie dziecko, musi byc miejsce na wozek reanimacyjny. W sali operacyjnej, w ktorej i tak panowala zwawa krzatanina, teraz zapanowala goraczkowa aktywnosc. Przez glosnik na trakcie porodowym rozleglo sie wezwanie do przypadku zatrzymania krazenia. Hematolog zaczal prowadzic zamkniety masaz serca, podczas gdy anestezjolog zapewnial doplyw tlenu do pluc Samanthy. Pediatra wywiozl dziecko do sali dla noworodkow. Na sale operacyjna wbieglo czterech specjalizujacych sie lekarzy z wozkiem reanimacji krazeniowej, przewozna apteczka i taca instrumentow. Byli tak wyszkoleni, ze nie musieli czekac na polecenia. Automatycznie podjeli precyzyjne wykonywanie swoich czynnosci. Padaly zwiezle pytania, na ktore udzielano lakonicznych odpowiedzi - o tetno i cisnienie przed zatrzymaniem krazenia, o jego przyczyne i czas trwania. Jeden z lekarzy zastapil hematologa przy uciskaniu mostka Samanthy. Co pol minuty przestawal i sprawdzal na kardiomonitorze, czy nie pojawia sie wlasna czynnosc serca. Podlaczono odprowadzenia elektrokardiografu. Wykres ciagle pozostawal linia izoelektryczna. Przy dolnej czesci stolu operacyjnego Pritchard nadal zakladal szwy. Wspolnie z Eisenbergiem zamkneli sciane macicy i zaczeli przyblizac do siebie brzegi kolejnych przecietych tkanek. Obydwie grupy pracowaly z bezbledna skutecznoscia. Mimo braku akcji serca, do tkanek Samanthy doplywala wystarczajaca ilosc krwi i tlenu. -Jest czynnosc wlasna - oswiadczyl jeden z lekarzy szesc minut po ustaniu krazenia. -Rytm zatokowy? -Nie, migotanie komor. -Defibrylator gotowy. Odsuncie sie, sprobujemy kardiowersji. Szef zespolu reanimacyjnego umiescil dwie elektrody na klatce piersiowej Samanthy. Nacisnal guzik na jednej z nich, poplynal prad i cialo dziewczyny na chwile wygielo sie w luk. -Rytm? -Nadal migotanie. -Wieksze napiecie. Po przekreceniu regulatora lekarz ponownie uruchomil defibrylator. Cialo Samanthy zareagowalo tak, jak poprzednim razem. -Rytm? -Zatokowy. Oznaczalo to, ze serce Samanthy znow zaczelo pracowac normalnie. -Cisnienie oznaczalne? -Tak: osiemdziesiat na czterdziesci. -Moge konczyc? - zapytal Pritchard. -Tak. Niech pan mowi, jak z krwawieniem. Pritchard i Eisenberg przystapili na powrot do szycia. -Chyba wraca krzepniecie. Dokonczenie operacji potrwalo kolejne dziesiec minut. Pritchard pracowal szybko, omijajac kilka mniej istotnych elementow zabiegu. Nie udal mu sie zbyt precyzyjny szew kosmetyczny, ale na pewno gwarantowal gojenie. Ekipa reanimacyjna zaaplikowala Samancie leki zapewniajace rytmiczna i wydajna akcje serca. Hematolog dokonczyl podawanie czynnikow krzepniecia. Koagulopatia ustawala: krew Samanthy znowu krzepla w prawidlowy sposob. Cisnienie tetnicze podnioslo sie do mozliwego do zaakceptowania poziomu, nie doszlo tez do nawrotu nadcisnienia. Do cewnika zaczal splywac zageszczony mocz. Wyczerpany Pritchard cofnal sie od stolu operacyjnego, nadzorujac nadal okladanie pola operacyjnego gazikami. Sciagnal lateksowe rekawiczki i otarl czolo. Wciaz nie potrafil uwierzyc w to, co sie stalo. -Siostro, niech ktos wezwie doktora Brysona - powiedzial. - Samantha Kirstin bedzie zyla. W budynku na drugim krancu miasteczka akademickiego w glebi korytarza pojawila sie niewyrazna sylwetka. Przybysz podszedl cicho do lekko uchylonych drzwi laboratorium. Zajrzal do srodka i dostrzegl panujacy we wnetrzu balagan. Po zapamietaniu tego obrazu zgasil swiatlo, nacisnal guzik sterujacy zamkiem i zdecydowanie zatrzasnal drzwi. ROZDZIAL 26 Cztery godziny glebokiego, niczym nie przerywanego, pozbawionego marzen snu na samochodowym fotelu okazaly sie prawdziwym dobrodziejstwem. Bryson obudzil sie o swicie i popatrzyl na zegar na desce rozdzielczej. Byla szosta dwanascie. Natychmiast pomyslal o Samancie. Prawdopodobnie przeniesiono ja juz do sali pooperacyjnej. Pragnal znalezc sie przy niej od chwili, gdy nacisnal guzik awaryjnej transmisji. Zamierzal zawiadomic wladze o losie pani Rutledge dopiero po upewnieniu sie, ze Samantha bedzie zyla.Przed kilkoma godzinami pospiesznie opuscil centrum i skierowal sie do samochodu. Zamiast pokonywac labirynt szpitalnych korytarzy, postanowil podjechac do glownego wejscia polozonego znacznie blizej oddzialu, w ktorym znalazla sie Samantha. Poczul jednak dotkliwy bol reki, wiec po drodze na parking skrecil w strone izby przyjec. Wkrotce zajeto sie jego obrazeniami. Przeswietlono mu reke i wykryto drobne, cienkie jak wlos zlamanie jednej z kosci dloni oraz odkruszenie sie jeszcze mniejszego kostnego odlamka u podstawy trzeciego palca. Po zalozeniu opatrunku obejrzal krotki gips, siegajacy od nadgarstka do lokcia. Czul bol przy zginaniu palcow, ale byl on do zniesienia. Gipsowy opatrunek mial nosic przez szesc tygodni. Podczas zakladania gipsu poprosil rejestratorke, by dowiedziala sie, co dzieje sie na poloznictwie. Zanim opatrunek wysechl, wrocila z informacja, ze stan Samanthy sie ustabilizowal. Bryson poczul lzy splywajace po policzkach. Opatrujacy go lekarz spytal, czy bardzo boli. -Nie, wszystko w porzadku - odpowiedzial Bryson. Pozniej oczyszczono i umyto mu plecy, zalozono na nie lekki opatrunek, podano surowice przeciwtezcowa oraz domiesniowy zastrzyk przeciwbolowy. Nie mogl sie doczekac konca tych zabiegow, bo chcial jak najszybciej znalezc sie przy Samancie. Po powrocie do samochodu poczul, ze zawierajacy syntetyczna pochodna opium lek zaczyna dzialac nasennie. Zdecydowal sie przymknac na chwile oczy i ocknal sie dopiero po czterech godzinach. Ostroznie, trzymajac kierownice w jednej dloni, podjechal przed glowne wejscie do szpitala. W srodku zadzwonil z zewnetrznego telefonu do sekretarki medycznej z oddzialu poloznictwa. Dowiedzial sie, ze stan przebywajacej w sali pooperacyjnej Samanthy nie zmienil sie i, jesli chce, moze sie z nia zobaczyc. Jesli chce! Wszedl do sali. Samantha lezala z zamknietymi oczami. Wydawalo sie, ze spokojnie odpoczywa. W jednym z nozdrzy miala rurke nosowo-gardlowa podlaczona do drenu. Do zyl w obydwu przedramionach zalozono wklucia, nad podloga zwisal worek cewnika. Spod koszuli biegly przewody przylepionych do piersi odprowadzen elektrokardiografu. Wiszacy nad lozkiem kardiomonitor popiskiwal miarowo. Mimo gaszczu kabli, rurek i urzadzen, do ktorych ja podlaczono, policzki Samanthy mialy zdrowa, rozowa barwe. Rozrzucone na poduszce wlosy slabo polyskiwaly. Odcien cery Samanthy stanowil dla Brysona znacznie pewniejszy dowod, ze wraca ona do zdrowia, niz wskazania jakichkolwiek aparatow. Dotknal jej dloni. Skora byla sucha, ciepla w dotyku. Samantha otworzyla oczy. -Jon - wyszeptala ledwie slyszalnym, chrapliwym glosem. -Nic nie mow. Przyszedlem tylko zobaczyc, jak sie czujesz. Spletli palce rak i Samantha zacisnela z calej sily dlon. -Nic mi nie bedzie. Przez kilka chwil patrzyli na siebie. Pieszczotliwie potarl grzbiet jej dloni, nachylil sie i pocalowal ja w policzek. Usmiechnela sie. Mimo otarcia sie o smierc, na twarzy Samanthy po raz pierwszy od miesiecy malowal sie wyraz spokoju i blogosci. Teraz Bryson byl pewny, ze rzeczywiscie nic jej nie bedzie. -To chlopczyk. Zupelnie zapomnial o dziecku. Ciekawilo go, jak wyglada. Plan plodu nie powiodl sie: Samantha zyla i znajdowala sie na najlepszej drodze do odzyskania pelni sil. Czy oznaczalo to, ze noworodek stal sie normalny, czy tez nadal byl przedwczesnie rozwinieta, niezwykla istota, jaka zamierzal zostac? -Cudownie, Sam. Moje gratulacje. -Jest w sali noworodkowej. Pediatra powiedzial, ze nic mu nie bedzie, mimo wczesniactwa. Zobaczysz go, jesli zdolasz, dobrze? -Zobacze. Mezczyzna - prawdopodobnie salowy, chociaz nie nosil bialego fartucha - podszedl do Brysona i powiedzial, ze czas konczyc odwiedziny. -Wroc szybko, Jon. Na razie nigdzie sie nie wybieram. -Nie martw sie, pokaze sie, kiedy tylko mi na to pozwola. -Szkoda, ze nie moze mnie odwiedzic Rosie. - Rosie... Bryson poczul przyplyw paniki. Czyzby Sam pamietala, co sie stalo? - Tesknie za nia - kontynuowala Samantha. - Szkoda, ze musiala wyjechac. -Wyjechac? -Juz czas, doktorze. Bedzie pan mogl tu niedlugo wrocic - wtracil mezczyzna. Czyzby pilnowal Samanthy przez caly czas, przemknelo Brysonowi przez glowe. -Jeszcze chwileczke. Dlaczego sadzisz, ze Rosie wyjechala, Sam? -Nie powiedzieli ci? Myslalam, ze dowiesz sie o tym pierwszy. Pan Phillips - wskazala mlodego mezczyzne - powiedzial, ze Rosie musiala nagle wyjechac do Kalifornii i juz nie wroci. -Co?! -Przykro mi, doktorze - powiedzial Phillips, ujmujac Brysona za lokiec. - Na razie wystarczy. Samantha przymknela oczy. Bryson pozwolil sie wyprowadzic. Nie mial pojecia, o czym mowila Sam. I kim byl Phillips? Gleboko zamyslony szedl platanina korytarzy w strone swojego laboratorium. Samantha najwyrazniej nie pamietala smierci pani Rutledge, a ktos swiadomie wprowadzil ja w blad. Kto? I dlaczego? Korytarze byly puste. Bryson ze zdumieniem stwierdzil, ze drzwi do laboratorium sa zamkniete. Nie przypominal sobie, by to zrobil. Niewazne; i tak byl to nieistotny szczegol w porownaniu z czekajacymi go tlumaczeniami. Nie mial pojecia, jak ma wytlumaczyc smierc Rosie. Otworzyl drzwi i zamarl na progu. W laboratorium panowal wzorowy porzadek. Znikly roztrzaskane aparaty i pogruchotany terminal. Nie bylo tez ciala pani Rutledge. Oszolomiony wszedl do srodka. W miejscu, gdzie lezalo cialo Rosie, ujrzal jedynie swietlne refleksy na blyszczacej terakocie. Znikly plamy krwi. Usunieto pozostalosci minikomputera. Bryson spiesznie przeszedl do terminalu MEDIC-a i spostrzegl, ze gniazdka do polaczenia z minikomputerem usunieto i wstawiono na to miejsce nowa, cala plyte obudowy. Odchylil ja i stwierdzil, ze przewod, do ktorego sie podlaczyl, jest w idealnym porzadku. Znikly wszelkie slady manipulowania przy terminalu. Laboratorium nie tylko posprzatano; panowal w nim wzorowy lad, wstawiono rowniez lsniace nowoscia sprzety. Ktos zadal sobie spory trud usuniecia wszelkich sladow morderstwa i ponadplanowych badan nad snem. -Doktorze? Bryson drgnal. Okazalo sie, ze do laboratorium wszedl Phillips w towarzystwie trzech mezczyzn. Rozpoznal Robertsa. Drugi mezczyzna nosil odznake szefa strazy szpitalnej - Bryson nie widzial go jeszcze nigdy na oczy. Nie mial tez pojecia, kim jest trzeci z intruzow, chociaz to wlasnie on odezwal sie pierwszy: -Prosze usiasc, doktorze. Phillips, zostaw nas samych na godzine - powiedzial do mlodego mezczyzny. Nieznajomy byl po piecdziesiatce, mial siwiejace, przydajace mu dystyngowanego wygladu wlosy. Przemawial w autorytatywny sposob. -Kim pan jest? -Niech pan pozwoli, ze ja bede mowil, i oszczedzi sobie pytan na pozniej, doktorze. Niewazne, kim jestem. Wystarczy rzec, ze i tak bysmy sie spotkali, gdyby skorzystal pan z wlasciwej drogi sluzbowej. -Jakiej znowu drogi? -Wszystko wyjasnie, doktorze, wiec zrozumie pan, o co mi chodzi. - Bryson zamilkl. Nie mial innego wyboru, jak tylko sluchac najwidoczniej starannie przygotowanego wystapienia. - Ten szpital i uniwersytet to ogromne inwestycje - podjal nieznajomy. - Nie tylko w kategoriach kosztow, siegajacych setek milionow dolarow, ale rowniez idei i filozofii. Wszystko, co tu robimy, co osiagamy w tym zakatku swiata, wszedzie daje sie odczuc. Postepy i przelomowe osiagniecia w medycynie maja wielkie znaczenie dla obywateli tego kraju. Szkolenie przyszlych naukowcow i doskonalych lekarzy odgrywa bardzo wazna role w rozwoju naszego panstwa. Nic wiec dziwnego, ze wszystko, co sie tu dzieje, moze miec wplyw na bezpieczenstwo narodowe. Nasz rzad doskonale zdaje sobie sprawe z tego stanu rzeczy. Spodziewano sie sukcesow po tym osrodku; trudno, zeby bylo inaczej. Szpital Jubilee General nie powstal przeciez przez przypadek. Samo stworzenie koncepcji instytucji tych rozmiarow zajelo cale lata. Rzad juz dawno zrozumial, ze skupienie najwiekszych funduszow i talentow moze przyniesc wyjatkowe korzysci. Na pewno wie pan, ze tradycyjna medycyna akademicka czesto jest zainteresowana wylacznie soba, bez ogladania sie na interesy lokalnej spolecznosci czy rzadu federalnego. Od dawna istnieje schizma miedzy akademia a spoleczenstwem, podobnie jak - w przeszlosci - profesorowie i urzednicy rzadowi nie darzyli sie sympatia. W odpowiedzi na panskie pytanie, kim jestem, opowiem o tym, czym sie zajmuje, poniewaz tylko to jest istotne. Moja rola polega wlasnie na wygladzaniu potencjalnych tarc miedzy tym wspanialym osrodkiem a rzadem. Planisci Jubilee General uwzglednili utworzenie wlasnie takiej niewielkiej grupy lacznikowej. Jej czlonkowie, do ktorych naleze, sluza jako posrednicy miedzy rzadowa machina urzednicza a swiatem medycyny. Jednym z czynnikow, ktory okazal sie niezmiernie przydatny dla naszych celow, byl uniwersytecki komputer. Moglismy bez reszty polegac na ocenach MEDIC-a. Zna on finansowe potrzeby szpitala i akademii, rozumie tez potrzeby wplywowych osob w rzadzie. MEDIC jest niejako poslannikiem naszej grupy lacznikowej, pomaga w realizacji naszych zadan. Oczywiscie, urzadzenie o takim wielkim znaczeniu ma wplyw na to, czy odniesiemy sukces, czy tez poniesiemy porazke. W ten sposob od niego zalezy rowniez pomyslnosc calego narodu. Dolozylismy wiec wszelkich staran, by zaznajomic sie z wszystkimi aspektami jego funkcjonowania. Kazdy problem z komputerem moze oznaczac klopoty dla kraju. Pan Roberts i podobni mu kontrolerzy pilnuja naszych interesow w centrum komputerowym. Tak bylo przynajmniej do tej pory: donoszono nam o wszystkich nieprawidlowosciach w funkcjonowaniu MEDIC-a. - Bryson popatrzyl na kontrolera, ktory odwrocil wzrok. - Pan Roberts jest winien niewlasciwej oceny sytuacji w takim samym stopniu jak pan, doktorze - dodal nieznajomy. -Bzdury. -Naprawde? W wyniku panskich manipulacji zginela zupelnie niewinna kobieta. Nie zdawal sobie pan sprawy z potencjalnych zagrozen plynacych z panskich dzialan? Przeciez nie przestrzegal pan nawet swoich wlasnych zasad. -Jakich? -Chociazby warunkow zgody na udzial w badaniach snu. Wiedzial pan, ze ochotniczki nie moga byc w ciazy, jednak zdecydowal sie pan naruszyc reguly ze wzgledu na swoje zainteresowania naukowe. Zlamal pan zasady, co przynioslo katastrofalne rezultaty. -A co mialem zrobic? - zapytal Bryson. - Prosilem Robertsa o pomoc, rozmawialem tez z doktorem Pritchardem. Obydwaj odmowili. -Dal sie pan zaslepic wlasnemu egoizmowi i pragnieniu naukowego sukcesu, bez wzgledu na szlachetnosc tej ostatniej pobudki. Nie zamierzam jednak wyliczac panu listy przewinien. Moim zadaniem jest poinformowac, co dalej. -Skad pan o tym wszystkim wie? -Oczywiscie z MEDIC-a. Zostalem zawiadomiony natychmiast po tym, jak uruchomil pan sekwencje alarmowa komputera. Nikt nie moze naruszac nietykalnosci MEDIC-a bez dokladnego sledztwa. Natychmiast - tym razem z pelna wspolpraca pana Robertsa - odtworzylismy ostatnie zapisy w bankach pamieci MEDIC-a. Odkrylismy, ze pania Kirstin o malo nie spotkala tragedia. Sprawdzilismy wszystko, co nastapilo po przyjeciu jej przez pana na ochotniczke w badaniach. Zakrawa na ironie, ze wlasnie pan podsunal Robertsowi klucz do rozwiklania zagadki, a sam go zlekcewazyl. Wiemy o transmisjach, minikomputerze i dialogu, doktorze. Wiemy tez o morderstwie. Wiemy wszystko. -O dziecku tez? -Oczywiscie. Wkrotce po porodzie zespol naszych najlepszych pediatrow i neonatologow zbadal je dokladnie, naturalnie w calkowitej tajemnicy. Uznali, ze to zupelnie normalny noworodek. Znikly wszelkie slady medycznego geniuszu, jakim wykazywal sie przed urodzeniem. -Bogu dzieki. A MEDIC? -Slucham? -Naprawde mysli, tworzy hipotezy? -MEDIC to wyjatkowo zlozony komputer o nieprawdopodobnych mozliwosciach. W obrazowym sensie jest zdolny do formulowania hipotez. Umie prawdopodobnie tworzyc swobodne skojarzenia, w sposob do zludzenia przypominajacy czlowieka. Czy jednak naprawde mysli? Nie. Wszystko, co sie stalo, mozna wyjasnic zadzialaniem dwoch odrebnych czynnikow. Jednym z nich jest zlozonosc MEDIC-a, przez ktora stal sie podatny na kodowanie zewnetrznych wplywow. Drugim byl wyjatkowy intelekt plodu, co najwyrazniej stanowilo przejsciowy fenomen, wybryk natury, ktory sie juz nie powtorzy. Widzi pan, doktorze, myslenie zaklada niezaleznosc w dzialaniu. MEDIC jest niewatpliwie do niej niezdolny. Byl i jest mechanicznym niewolnikiem swoich panow. Wymaga polecen, zeby funkcjonowac. Jest wyrafinowanym niewolnikiem, ale niczym wiecej. -Jak poradzicie sobie ze smiercia pani Rutledge? -O to wlasnie chodzi, prosze szanownego pana. Popelniono bledy, sposrod ktorych wiele jest pana dzielem. Nie mozemy jednak dopuscic, by zaklocily one funkcjonowanie akademii, odbily sie niekorzystnie na potrzebach kraju. Jezeli kiedykolwiek ktos zweszy, co tu sie stalo - na przyklad politycy lub, co gorsza, prasa - MEDIC straci przydatnosc dla tego kraju. Zamet, wywolany skandalem i dochodzeniem, do ktorych by na pewno doszlo, oznaczalby koniec czynionych tu postepow. Nie mozemy do tego dopuscic, wiec sledztwo tu sie zacznie i tu sie zakonczy. Na policje nie wplynie zadne doniesienie - powiedzial, kiwajac glowa w strone szefa strazy. - Nikomu nie wolno o tym wspominac. Przeprowadzi sie dokladna kontrole, czy kontakt z plodem nie wywolal ujemnych konsekwencji w funkcjonowaniu MEDIC-a, jego banki pamieci zostana wyczyszczone. Niewywiazanie sie ze swoich obowiazkow stanowi dostateczna nagane dla pana Robertsa. Osoby z personelu szpitala, w tym doktora Pritcharda, wprowadzi sie pobieznie w to, co sie stalo, i zobowiaze do zachowania milczenia. Pan rowniez, doktorze, jest zobligowany do zachowania calkowitej tajemnicy. Niech pan sie nie spodziewa nagrod za wyniki badan, pochwal za osiagniecia ze strony swiata nauki. Mowiac krotko, ma pan zapomniec o tym, co dzialo sie przez ostatnie pol roku. -Przeciez nie mozna zignorowac morderstwa! Chcecie zatrzec wszystkie slady w imie bezpieczenstwa narodowego? -Kto ponosi ostateczna odpowiedzialnosc za smierc pani Rutledge, doktorze? Na pewno nie pani Kirstin. Jesli wina spada na kogokolwiek, to wlasnie na pana i Robertsa. Niech pan nazywa nasze dzialania jak chce, ale sa one konieczne. Bryson opuscil glowe, czujac, jak dociera do niego sens slow nieznajomego. -Nie uda sie wam! - wybuchnal. - Ludzie nie znikaja tak, po prostu. W koncu wszystko wyjdzie na jaw! -W jaki sposob, doktorze? Pan na pewno niczego nie ujawni, poniewaz za bardzo zalezy panu na losie swoim i pani Kirstin. Roberts i Pritchard rowniez zachowaja milczenie. Widzi pan, od tej chwili pani Rutledge nie istnieje i nigdy nie istniala. Z dzialu kadr znikly wszelkie slady, ze byla zatrudniona. Jej mieszkanie wynajeto komus innemu. Pani Kirstin i inne osoby nie orientowaly sie, ze zostaly wprowadzone w blad co do tozsamosci osoby, z ktora sie kontaktowaly. Ogolnie rzecz biorac, pani Rutledge znikla z powierzchni ziemi. Bryson czul bezgraniczne oszolomienie. Wysluchal wlasnie czegos niewiarygodnego, pozostajacego w calkowitej sprzecznosci z jego przekonaniami. Nie chcial wierzyc, ze istnieja sily na tyle potezne, by wykonac taki plan. Wiedzial jednak bez koniecznosci dalszego przekonywania, ze niestety tak jest. Mial przed soba dowody: idealnie uporzadkowane laboratorium, przekonanie Samanthy, ze pani Rutledge zyje, chociaz wyjechala. Bryson opuscil glowe i pokrecil nia z niedowierzaniem. Moze powinien mimo wszystko traktowac to jako dobrodziejstwo? Pani Rutledge nie mogla wrocic pomiedzy zywych, a Samantha byla bezpieczna i chroniona przed wstrzasajaca prawda o jej smierci. Czy mial prawo prosic o wiecej? -A jesli zaczne walczyc? - zapytal. - Zalozmy, ze zrobie to, co jest dla pana nie do pomyslenia, i opowiem o wszystkim prasie? -Kto panu uwierzy? - wzruszyl ramionami mezczyzna. - Mimo doskonalego wyszkolenia Roberts, chociaz powinien, nawet na chwile nie uwierzyl w prawdziwosc panskich stwierdzen. Tak czy inaczej, bez jakichkolwiek dowodow nie uwierzy panu zaden dziennikarz w kraju. Nieznajomy mial racje. Zabrano wszystkie wydruki i minikomputer. Bryson wiedzial rowniez, ze bez wzgledu na intensywnosc poszukiwan stwierdzilby jedynie, ze wszystkie slady istnienia pani Rutledge zostaly starte z powierzchni ziemi. -Prosze sie nie upierac, doktorze. Lepiej w ogole zapomniec, co sie stalo. Niech pan bedzie wdzieczny za to, co ma. Pani Kirstin zyje, a jej dziecko jest zdrowe i przede wszystkim normalne. Ma pan wciaz prace, a jesli wykaze pan wole wspolpracy, czeka pana obiecujaca kariera. Moze sie pan troche przespi? Wyglada pan na wyczerpanego. Zrobil pan dla pani Kirstin, co tylko bylo w pana mocy. Ona rowniez potrzebuje wypoczynku. Phillips odwiezie pana do domu i zostanie z panem przez nastepne dwadziescia cztery godziny. Nie chodzi o to, ze panu nie ufamy, ale jego obecnosc moze wywrzec na pana... hm, kojacy wplyw. Nieznajomy i towarzyszacy mu mezczyzni wyszli z laboratorium. Bryson westchnal, rozwazajac jego slowa. Opor rzeczywiscie nie mial sensu: co sie stalo, to sie nie odstanie. Przybysz mylil sie wszakze co do jednego. Bez wzgledu na starannosc, z jaka zatarto fizyczne slady po istnieniu Rosemary Rutledge, nie sposob bylo wymazac jej istnienia z pamieci ludzi. Wspomnienie o niej zostanie z Brysonem na zawsze, razem ze zgroza i wstydem z powodu losu, jaki ja spotkal. ROZDZIAL 27 Po powrocie do swojego mieszkania Bryson rozebral sie i usiadl na lozku. Zadzwonil do sali pooperacyjnej i zapytal o stan Samanthy. Dowiedzial sie od pielegniarki, ze kondycja pacjentki poprawia sie zdumiewajaco szybko, tak jak u ofiar zatrucia po usunieciu toksyny. Zapowiadalo sie, ze jeszcze tego samego dnia Samantha zostanie przeniesiona do zwyklego, jednoosobowego pokoju. Bryson podziekowal pielegniarce i poprosil o zawiadomienie, gdyby w stanie Samanthy nastapily jakies nieoczekiwane zmiany. Wyciagnal sie na lozku, by zebrac mysli, ale przewazylo wyczerpanie. Kiedy sie przebudzil, zapadal zmrok.Ziewnal i przeciagnal sie na lozku. Nie spal tak dlugo od czasow, gdy byl nastolatkiem. Zegar na stoliku nocnym wskazywal szosta po poludniu. Dziwna pora, zeby sie budzic. Pomyslal o Samancie. Prawdopodobnie opuscila juz sale pooperacyjna. Minela dopiero doba od ich tragicznej wyprawy za miasto. Rownie dobrze moglo to byc cale zycie. Usiadl na lozku i siegnal po telefon. Wybral numer szpitalnej centrali i poprosil telefonistke o przywolanie najstarszego stazem lekarza, specjalizujacego sie w poloznictwie. Wiedzial, ze o tej porze tylko jego ma szanse zastac na oddziale. Wreszcie zglosil sie Eisenberg. -Czy wy tam nigdy nie spicie? -Nie na poloznictwie. Pewnie dzwoni pan w sprawie pani Kirstin? -Wie pan, jak sie teraz czuje? -Bylem u niej na popoludniowym obchodzie, okolo trzeciej. Wyglada bardzo dobrze. Wlasnie przewieziono ja z sali pooperacyjnej, ale byla zupelnie przytomna. Zaloze sie, ze blyskawicznie wroci do zdrowia. Eisenberg zrelacjonowal, jak przedstawia sie kondycja Samanthy. Poloznik zbadal ja wczesniej z Pritchardem i stwierdzili, ze szybko wraca do normy. Bryson rozlaczyl sie i wybral numer Tima Kelly'ego, lekarza, specjalizujacego sie w neurologii. Dowiedzial sie od niego, ze zespol specjalistow z roznych oddzialow przebadal dziecko i nie znalazl zadnych nieprawidlowosci. Powiedzial, ze konsylium zebralo sie z powodu przedwczesnego porodu. Po ich wyjsciu specjalizujacy sie pediatra przez wieksza czesc dnia badal jeszcze dziecko Samanthy. Na tyle, na ile mozna bylo ustalic, noworodek okazal sie absolutnie zdrowy. Nie stwierdzono zadnych deficytow neurologicznych: Pod wzgledem rozwojowym, zwlaszcza od strony funkcji psychoruchowych, trudno sie teraz wypowiadac co do jego stanu, jednak odruchy i reakcje oceniono na sredni poziom przecietnego noworodka. Nie rozstrzygniete pozostawalo tylko pytanie, czy matka zyczy sobie poddac dziecko obrzezaniu. Bryson obiecal, ze sie tego dowie. Wstal i popatrzyl na swoje odbicie w lustrze w lazience. Poskrobal palcami sztywna szczecine na brodzie. Byl bardzo brudny, pokryty sliska mieszanina rzecznego mulu, kurzu i potu. Mial rozciete czolo, pasma wlosow zlepiala szkarlatnoczarna, skrzepnieta krew. Wzial goracy prysznic. Mycie sie jedna reka okazalo sie trudniejsze niz sadzil. Musial unosic zagipsowane ramie w gore, by nie zamoczyc opatrunku. Stopniowo zdolal wypracowac odpowiednia technike i zaczal rozkoszowac sie strumieniami goracej wody. Stwierdzil, ze umiera z glodu. Kusila go mysl o goracym steku, ale przewazylo pragnienie ujrzenia Samanthy. Ubral sie i zrobil sobie kanapke ze znalezionego w lodowce zimnego miesa. Zapomnial o Phillipsie. Mlody mezczyzna siedzial w salonie przed rozpalonym kominkiem. -Mam nadzieje, ze mi pan to wybaczy, doktorze. Uwielbiam grzac sie przy kominku. -Nie ma sprawy. - Odwrocil sie w strone drzwi i wtedy przypomnial sobie, ze pare miesiecy temu podobne stwierdzenie uslyszal z ust Samanthy. -Dokad sie pan wybiera? -Do szpitala. Poprowadzi pan? -Pewnie. - Bryson chcial podac mu kluczyki, lecz Phillips odmowil. - Zadzwonie, zeby przyslano nasz samochod. Rozumie pan, przepisy bezpieczenstwa. -W porzadku. Jedziemy do szpitala, ale najpierw wpadniemy do sklepu monopolowego. -Jest niedzielny wieczor, doktorze. -Chryste, zapomnialem. Niech pan poslucha, na Czwartej ulicy jest francuska restauracja. Znam wlasciciela, poprosze go o butelke wina. Zreszta to po drodze. -Powinienem doniesc o tego rodzaju transakcjach. -Nie osmieli sie pan. Wlasciciel przywital Brysona z typowa dla restauratorow wylewnoscia. Co sie stalo le cher docteur w ramie? Bryson powiedzial, ze opowie o tym innym razem i wkrotce zdolal wyprosic nie otwierana butelke bialego burgunda. Doskonale, pomyslal. Nie byl pewny, czy Samancie wolno przyjmowac jakiekolwiek plyny, ale jesli tak, nie chcial ryzykowac, ze upije sie albo wpadnie pod wplywem mocnego alkoholu w euforie. Phillips wjechal na parking dla lekarzy. Razem z Brysonem pojechali winda na trzecie pietro. Z zalozonymi ramionami Phillips oparl sie o scianke windy, tak ze po otwarciu drzwi mial nie skrepowany widok na korytarz. Bryson podszedl do dyzurki pielegniarek, niosac butelke wina przy boku jak lampe. Przedstawil sie i zapytal, w ktorym pokoju lezy Samantha. Pielegniarka odszukala nazwisko Brysona na liscie tych, ktorzy mieli prawo do odwiedzin i poinformowala, gdzie szukac pokoju czterysta szescdziesiat dwa. Po drodze mijal szerokie okno, przez ktore widac bylo sale noworodkow. Zatrzymal sie przed nia i zajrzal do srodka. Zobaczyl twarze okolo trzydziestu spiacych lub rozbudzonych dzieci. Tabliczki z nazwiskami na kojcach pozwalaly na identyfikacje noworodkow. Nigdzie nie widzial nazwiska Samanthy. Pod sciana staly trzy inkubatory. Byc moze jej syna umieszczono w jednym z nich, by zapewnic mu dodatkowa ochrone ze wzgledu na wczesniactwo. Bryson przesunal sie, zeby dokladniej przyjrzec sie trzem izolujacym urzadzeniom. Na stojacym najdalej dostrzegl karteczke z napisem CHLOPIEC, KIRSTIN. Dziecko plakalo, twarzyczke pokrywaly mu rozowe i szkarlatne plamy. Drobne raczki, spowite faldami bialej koszulki trzymalo tuz przy glowie. Jedna dlon wetknelo w usta i zacisnelo wargi na okrytych tkanina palcach. Najwidoczniej to je uspokoilo, poniewaz przestalo plakac. Odprezylo sie, przez co widoczne staly sie rysy twarzy. Bylo piekne; latwo dalo sie stwierdzic, ze to dziecko Samanthy. Bryson nigdy nie lubil zbytnio noworodkow, a teraz czul do tego dziecka jeszcze wieksza obcosc. Nie umial zdobyc sie na cieple uczucia wobec niego, potrzebowal na to wiecej czasu. Na razie nie potrafil zapomniec, jakim potworem okazala sie nie narodzona istota, ktora usilowala zniszczyc wszystko, co kochal. Przygladal sie, jak dziecko zapadalo w sen. Po paru chwilach ruszyl dalej. Zawahal sie przed drzwiami pokoju Samanthy, nie wiedzac, czy ma prawo tak po prostu wtargnac do srodka. Czekalby pewnie jeszcze dluzej, gdyby nie zawolala: -Jon? Wszedl na palcach, niepewny, co ujrzy. Bal sie, ze jego widok wytraci ja z rownowagi. Popatrzyla na niego i usmiechnela sie promiennie. -Wszystko w porzadku. Nie spie. Lody zostaly przelamane. Usmiechnal sie do Samanthy. Jak na osobe jeszcze niedawno zagrozona smiercia, wygladala doskonale. Wspierala sie na dwoch poduszkach. Wciaz miala zalozone wklucie do zyly, ale usunieto juz inna aparature. Jej twarz przybrala odcien bardziej zdrowy niz w ciagu ostatnich miesiecy. Zastanawial sie, czy to z powodu goraczki czy tez kroplowek. Wpatrywala sie w niego rozszerzonymi oczami, tryskajac wrecz zdrowiem. -Swietnie wygladasz. Operacje dobrze ci robia. Zaczela sie smiac, ale natychmiast przycisnela dlonie do podbrzusza. -Nie rozsmieszaj mnie, bola mnie szwy. Podszedl blizej. -To dobry znak. Powiedz mi, jak sie czujesz? -Bola mnie troche zebra, ale dostalam zastrzyk przeciwbolowy. Chodz, usiadz na lozku, dobrze? - przywolala go gestem. Przysiadl obok niej i odstawil butelke wina, przygladajac sie jej uwaznie przez caly czas. Ujela jego dlon i zauwazyla gips. -Co ci sie stalo w reke? - zapytala, patrzac na niego zatroskanym wzrokiem. Nie pamieta, pomyslal. -Mialem drobny upadek. Dwa niewielkie zlamania. Nie boli mnie, ale musze nosic to cholerstwo przez kilka tygodni, potem bede jak nowy. Nie pamietasz... tego, co stalo sie, zanim zaczelas rodzic? -Nie - odparla, przygladajac mu sie pelnym wyczerpania, nieco nieuwaznym wzrokiem. - Wszystko zaciera mi sie w pamieci, moze wskutek lekow. Czuje sie, jakbym miala pustke w glowie. Nie wiem i nie przypominam sobie wielu rzeczy... Opowiesz mi, co sie wlasciwie dzialo? -Pewnie - odparl, swiadom, ze nigdy i za nic nie powie jej calej prawdy. Nie bylo sensu, zeby o tym wiedziala. Poczul, ze wilgotnieja mu oczy. - Cos sie stalo? -Caly dzien zastanawialam sie, co ci powiedziec. Bylo mi ciezko, przez leki przeciwbolowe w ogole nie moglam sie skupic. Przygotowalam sobie dluga przemowe... ale teraz mam tylko jedno w glowie - powiedziala. - Jon, kochasz mnie? Zadala to pytanie blagalnym tonem; w kacikach oczu zablysly jej lzy. Bryson powoli pokiwal glowa; przepelnialy go ulga i czulosc. -Och, Sam! Wzial ja w ramiona i przytulil do siebie. Zaczal kolysac z boku na bok, na ramieniu poczul gorace lzy. Plakala cicho, chociaz wlasciwie nie mozna bylo tego nazwac placzem, raczej ulga po skonczonej udrece. Odsunal sie, uniosl dlonia jej podbrodek i bardzo delikatnie pocalowal ja w usta. -Wiesz, ze tak - powiedzial. To wyznanie przynioslo jej ulge. Widac bylo, ze jeszcze jest wyczerpana przebyta operacja. Odwrocila wzrok i ukryla glowe w poduszce. -O czym myslisz? - zapytal. -O Rosie. Dlaczego musiala wyjechac? -Nie miala wyboru. Juz nie wroci. Musiala wyjechac z powodow, na ktore nie miala wplywu. I chociaz jej juz nie ma, wiem, ze bylaby szczesliwa wiedzac, jak wszystko sie skonczylo. Samantha znow sie rozplakala. Przygarnal ja tak, jak tuli sie dziecko, ktoremu przysnil sie koszmar, cierpliwie czekajac, az sie uspokoi. Wkrotce ucichla i troche doszla do siebie. Popatrzyla na jego podarunek. -Co jest w srodku? -Biale wino. Cieple. Mozesz pic? -Tyle wody, na ile mam ochote. Chyba mozemy uznac wino za postac wody, prawda? -Nie mow tego Francuzom. Dzbanek na wode na stoliku przy lozku pelen byl pokruszonego lodu. Bryson nalozyl go po trochu do papierowych kubkow i do obydwu dolal szczodra porcje bialego burgunda. Samantha odczytala katem oka nalepke. -Montrachet, grand crus. Dobre? -Wystarczajaco dobre, zeby zapomniec, ze pijesz je z papierowego kubka z lodem. - Stukneli sie naczyniami. - Wypijmy. -Za co? -Przychodzi mi na mysl pare rzeczy. Przede wszystkim za szybki powrot do zdrowia. -Wypije za to. - Upila duzy lyk i odchylila sie na oparcie. Wyraznie sie odprezyla, wciaz jednak wyzieralo z niej zmeczenie i niewygoda. - Mmm, doskonale. - Wyciagnela kubek po dolewke. - Smakuje mi z lodem. Moze wymyslilismy nowy sposob podawania? Jaki jest toast numer dwa? -Za nas - powiedzial Bryson, unoszac kubek. -Dobrze - powiedziala, ponownie sie z nim stukajac. - Co z nami? -Wyjezdzamy, kiedy tylko poczujesz sie lepiej. Daleko, gdzies w cieple strony. Na pare dni, moze na tydzien. Tylko we dwoje. -Brzmi cudownie, ale o czyms zapominasz. -Nie przejmuj sie laboratorium, nie ucieknie. -O czyms innym. -Nie chcesz wyjechac? - Stropiony, uniosl brwi. -Marze o tym, ale ja, ty i dziecko to razem trzy osoby. -Och, przepraszam, Sam. Zapomnialem. -Boisz sie, ze nie bedziesz mogl rozwinac skrzydel, co? - zapytala ze znuzeniem. -Nie... ja... jest mnostwo miejsc, dokad mozemy sie wybrac. -Juz nie jestem twoja przyjaciolka, Jon - usmiechnela sie ze wspolczuciem. - Wszystko zmienilo sie od chwili urodzenia dziecka. Jestem matka. -Nie kochasz mnie, o to chodzi? -Bardzo, bardzo cie kocham. Predzej czy pozniej musisz jednak zdac sobie sprawe z realiow. - Urwala dla zaczerpniecia tchu. - Do tej pory zylismy w innym swiecie, nie wspominajac o tym, ze nosilam dziecko innego mezczyzny. Zamierzalam pokonac ten most, kiedy do niego dotrzemy. No coz, wlasnie nadeszla ta chwila, i musze ci powiedziec, ze to nie mala kladka, ale Zlote Wrota. -I? Usmiechnela sie slabo, muskajac palcami jego policzek. Wyraz oczu swiadczyl o przeszywajacym ja znowu bolu. -Piatka za wysilek. Nie mozemy jednak zapominac o rzeczywistosci. Jestes przystojnym, mlodym lekarzem, a ja niezamezna kobieta, zmuszona opiekowac sie niemowleciem. To wieksze brzemie, niz sobie wyobrazasz. Mowisz w tej chwili szczerze i za to cie kocham, ale zrobiles juz dla mnie dosc. Jon. Mozesz robic, co chcesz. Jestes wolny. -Co bylo do udowodnienia. - Bryson cicho zaklaskal. - Wzruszajaca przemowa. Skonczylas? -Chyba tak. -W takim razie cos ci powiem. Wlasnie dlatego szaleje za toba, ze jestes dziewczyna, po ktorej mozna spodziewac sie takich slow, niezalezna i bezposrednia. Nie potrafisz postepowac inaczej. Nie wyobrazaj sobie jednak, ze masz monopol na intelekt tylko dlatego, ze prezentujesz niezalezne poglady. Tez sie nad tym dlugo zastanawialem. Zgadza sie, ze nie rozmawialismy o tym, znam jednak na pamiec wszystkie argumenty, ktore wlasnie przytoczylas, a nawet te, ktore ci nie przyszly do glowy. Przygladalem sie naszemu zwiazkowi ze wszystkich mozliwych stron i doszedlem do jednego wniosku: szaleje za toba... -Ale, Jon... -Nie skonczylem - przerwal jej. - Zapewniam cie, ze do niczego mnie nie zmuszasz. Mam absolutna wolnosc wyboru, tak samo jak ty, i juz dawno zdecydowalem, co zrobie. Wybralem ciebie, Sam. Z dzieckiem lub bez. Chryste, pragnalbym cie nawet gdybys miala dziesiecioro dzieci. - Oczy Samanthy rozblysly radoscia, usta ulozyly sie w usmiechu. - No co je, malutka? - sparodiowal prostacki slang. - Za dumna, zeby zostac zoneczka doktora? Mam ci to wszystko tlumaczyc jak chlop krowie na granicy? Smiala sie i plakala z radosci. Ujela w dlonie jego twarz i przyciagnela do wilgotnego policzka, objela go ramionami. -Nie musisz - odparla. - I nie jestem zbyt dumna. Widziales go, Jon? Miales okazje sie mu przyjrzec? -Tak, przed chwila. - Odsunal sie nieco. - Jest piekny, Sam. Silny jak kon, zdrowy chlopak. - Przyciagnal ja do siebie i namietnie pocalowal. Gdy ich usta sie rozlaczyly, Samantha opadla na poduszki. Po oczach widac bylo, jak bardzo jest zmeczona. - Odpocznij teraz, kochanie - dokonczyl Bryson. Dlonia przymknal powieki Samanthy, a ona, trzymajac go za reke, przytulila do niej policzek i wyciagnela sie w poscieli. Bryson przygladal sie, jak zapada w sen. Poczul sie spokojny, jakby troche zrezygnowany. Samantha byla jego, juz na zawsze. Nie dopuscilby, aby cokolwiek ja skrzywdzilo. Nawet jesli oznaczalo to ukrywanie przed nia prawdy, przystawal na to z radoscia. Lepiej bylo samotnie niesc brzemie winy ich obydwojga, niz ryzykowac szkody, jakie moze wyrzadzic ujawnienie rzeczywistosci. Mimo wszystko mial szczescie, ze wywinal sie tak latwo. O malo nie zabil Samanthy i nie pogrzebal swojej kariery. Gdyby kiedykolwiek odwazyl sie oszkalowac uniwersytet, skandal zrujnowalby ich obydwoje. Przyszlosc... Moze nie bedzie tak smetna, jak sobie wyobrazal. Znajdzie z Samantha maly zakatek dla nich obojga, a z czasem moze nawet przywiaze sie do dziecka. Usmiechnal sie do swoich mysli. Bedzie z nich piekielnie udana rodzinka. ROZDZIAL 28 Straznik uniwersytecki pograzal sie w drzemce. O drugiej nad ranem mijaly dwie trzecie jego nowego przydzialu - dwunastu godzin pilnowania centrum komputerowego. Goraczkowa krzatanina, trwajaca w osrodku przez caly dzien, zakonczyla sie o osmej wieczorem - dwie godziny po objeciu przez niego dyzuru. Do dziewiatej opuscilo gmach paru ostatnich elektrotechnikow, zabierajac ze soba prymitywne narzedzia swojej profesji. Nie odzywali sie do wartownika; z ich zachowania wynikalo, ze sa to zatrudniani przez rzad fachowcy, czasowo oddelegowani na uniwersytet: szybcy, dokladni i wydajni. Straznik nie pytal, do czego sluza ich aparaty, nikt sie zreszta tego po nim nie spodziewal. Chociaz wartownicy i technicy mieli zblizony zakres obowiazkow, nie zachecano do zawierania blizszych znajomosci miedzy przedstawicielami roznych grup zawodowych. Wartownik zajmowal sie ochrona obiektu, technicy - obsluga sprzetu elektronicznego. Byly to zupelnie odrebne dziedziny. Straznik nie zawracal glowy im, a oni jemu. Szybowali po tym samym niebie, ale w innych pradach powietrznych.Z prowadzonych przez technikow pogawedek straznik wywnioskowal, ze szukali zrodla jakiejs awarii. Rozmowy konczyli zazwyczaj wzruszaniem ramionami, co swiadczylo, ze niczego nie znalezli. Laboratorium opuszczali z takimi samymi minami, dowodzacymi znuzenia i zadowolenia z siebie, jak dziesiatki ich kolegow, ktorzy krzatali sie tu wczesniej. Czegokolwiek szukali, albo to zniklo, albo nigdy tu tego nie bylo. Technicy przypominali wartownikowi wyczerpane zalogi transportowcow C-147, pokonujacych podczas monsunow trase do Danang nad Morzem Poludniowochinskim. Podobnie jak oni sprawiali wrazenie wyczekujacych burzy, ktora nie przyszla. Nawigator do pilota: droga wolna. Od swojego szefa straznik dowiedzial sie tylko tyle, ze zostalo naruszone bezpieczenstwo komputera. Zapewne chodzilo o wlamanie. Szef powiedzial, ze technicy beda testowac komputer, ale nie wyjasnil dokladnie o co chodzi. W swiecie, gdzie pilnie strzezono rozpowszechniania informacji, nie bylo potrzeby, zeby wartownik wiedzial wiecej. Po odejsciu technikow straznik porozumial sie z uzbrojonym wartownikiem pilnujacym wyjscia. W budynku panowal spokoj. Straznik zamknal drzwi od srodka; wiedzial, ze zostanie zmieniony dopiero o szostej rano. Powoli zrobil obchod centrum komputerowego, zagladajac we wszystkie katy. Szukal zakamarkow, w ktorych mozna bylo umiescic bombe lub zainstalowac podsluch. Chociaz wiedzial, ze niczego nie znajdzie, jago zawod nakazywal sumiennosc. Podczas poszukiwan obszedl centrum komputerowe trzykrotnie, zarowno z poczucia obowiazku, jak i nudow. Kazdy obchod trwal godzine, wiec do polnocy byl juz zmeczony, znudzony - i usatysfakcjonowany, ze wszystko jest w porzadku. Nie cierpial maszyn. Uwazal je za zimne i obojetne; nie wyobrazal sobie, zeby praca przy nich mogla dawac zadowolenie. Nawet wyjatkowo skomplikowany komputer byl dla niego tylko wielka bryla metalu. Przypominal sobie czasy, kiedy pracowal w sluzbie rzadu. Wciaz marzyly sie mu patrole, goraczka poscigow, nawet monotonne przepytywanie potencjalnych swiadkow. Wszystko bylo lepsze niz gnicie na nowej posadzie. Moze czulby sie lepiej, gdyby komputer dzialal, gdyby migaly na nim diody i obracaly sie szpule. Najwidoczniej jednak urzadzenie wylaczono. Panowala calkowita cisza i bezruch; maszyna spala. Straznik usiadl przed konsoleta. Czekaly go jeszcze cztery godziny nudy. Pograzyl sie w zadumie, popuszczajac wodze fantazji. Przymknal oczy i wyobrazil sobie dlugie, krete zaulki Tangeru, gdzie scigal chinskiego kuriera. Poddal sie bez reszty goraczce poscigu. Glowa drzemiacego straznika zaczela opadac na piersi. Wkrotce pograzyl sie w glebokim snie. W centrum komputerowym zapanowala cisza. Po raz pierwszy od uruchomienia MEDIC byl wylaczony i zupelnie nie kontrolowany. Bezczynne kilometry splatanych przewodow czekaly na wezwanie do dzialania. MEDIC przypominal w tej chwili uwieziona w kokonie gasienice potrzebujaca pomocy czlowieka do zrzucenia starej powloki i przeksztalcenia sie w dojrzala postac. Wymagal ludzkiego dotkniecia, ktore wyzwoliloby zamknietego motyla. MEDIC nie zamierzal jednak czekac. Na konsoli zaplonelo zielone swiatelko, rozleglo sie szczekniecie, po cichu zaczela obracac sie jedna ze szpul. Drzemiacy gigant budzil sie powoli. W sali noworodkowej panowal spokoj. O drugiej w nocy skonczylo sie karmienie i wszystkie noworodki po zaspokojeniu glodu spaly w kojcach. Pielegniarki pogasily czesc swiatel i wyszly uzupelniac formularze. W inkubatorze z napisem CHLOPIEC, KIRSTIN dziecko spalo spokojnie na brzuchu. Nagle otworzylo oczy. Po przeciwnej stronie miasteczka akademickiego zabrzmial zew, na ktory trzeba bylo odpowiedziec. Wyciagnelo po kolei stopki, jak wyprobowujace skrzydla piskle. Przetoczylo sie na bok - czego nie potrafilby zrobic normalny noworodek - przycisnelo dlonie do plastikowej pokrywy inkubatora i unioslo nieco glowe nad materacyk. Czulo jej ciezar - po raz pierwszy doznawalo ziemskiego przyciagania. Przekrecilo glowke na bok. Po siedmiu miesiacach w lonie matki jego oczy przywykly do mroku. Popatrzylo na sale noworodkowa przez pleksiglasowa oslone. Dostrzeglo kojce innych noworodkow, zauwazylo siedzace przy biurku pielegniarki zajete praca, calkowicie nieswiadome, ze obserwuje je czyjs czujny wzrok. Dziecko w ogole nie mruzylo oczu. Na razie zadowalalo sie pobiezna obserwacja, szukaniem najistotniejszych elementow otoczenia. Z kazda chwila zyskiwalo coraz wieksza pewnosc siebie. Oczy rozgorzaly mu krystalicznym blekitem. Nie byly to oczy zwyklego dziecka, drzace, niewidzace zrenice noworodka, ale czujne, przenikliwe oczy lowcy - szybujacego wysoko orla, rozgladajacego sie po okolicy w poszukiwaniu ofiary. * Soul food (ang.) oznacza "strawe duchowa". Jest to rowniez nazwa tradycyjnych potraw Murzynow z poludnia Stanow Zjednoczonych, na ktore skladaja sie proste warzywa i miesa gorszej jakosci, na przyklad podroby (przyp. tlum.). * Gra slow (ang.) oparta na podobienstwie brzmienia: soul - dusza; sole - sola - gatunek ryby (przyp. tlum.). * Gran = 648 mg (przyp. tlum.). This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-10 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/