Douglas Ian - Star Carrier (2) - Środek ciężkości
Szczegóły |
Tytuł |
Douglas Ian - Star Carrier (2) - Środek ciężkości |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Douglas Ian - Star Carrier (2) - Środek ciężkości PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Douglas Ian - Star Carrier (2) - Środek ciężkości PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Douglas Ian - Star Carrier (2) - Środek ciężkości - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Prolog
12 grudnia 2404
Układ Arktur
36,7 lat świetlnych od Ziemi
Godzina 3.10 TFT
Sonda zwiadowcza wyłoniła się z bąbla czasoprzestrzeni
Alcubierre’a, gwałtownie tracąc prędkość w strumieniu
protonów o wysokiej energii. Sztuczna osobliwość grawitacyjna,
wielkości ziarna piasku i masie gwiazdy, migała kilka metrów
przed pękatym nosem jednostki, nadając jej przyspieszenie pięć
tysięcy razy większe od ziemskiego. W tym tempie pojazd
powinien osiągnąć prędkość światła w ciągu najbliższych stu
minut.
Tylko trochę większa niż inteligentna rakieta VG-10 Krait,
sonda ISVR-120 nie mogła pomieścić na pokładzie człowieka. Jej
pilotem była sztuczna inteligencja Gödel 2500, ciasno upakowana
w kadłubie pojazdu. Z całą pewnością nie potrzebowała
wszystkich systemów podtrzymania życia, niezbędnych do
przetrwania człowiekowi.
AI nazywana była Alan, na cześć jednego z gigantów techniki
komputerowej sprzed czterech i pół stulecia, Alana Turinga.
W ciągu kilku sekund po opuszczeniu bąbla Alan przeczesał
system znajdujący się przed nim, przestrzeń zdominowaną przez
pojedynczą, świecącą na pomarańczowo gwiazdę. Z pamięci
Alana przywołane zostały dane gwiazdy zawarte w
standardowych efemerydach Marynarki Konfederacji.
Gwiazda: Alpha Boötis
Strona 4
Współrzędne: RA: 14h 15m 39,7s; Dec: +19° 10’ 56” D 11,24p
Inne nazwy : Arktur, Alramech, Abramech, 16 Boötes
Typ: K1,5 III Fe-0,5
Masa: 3,5 Słońca
Promień: 25,7 Słońca
Jasność: 210 Słońc (Optyczna 113 Słońc)
Temperatura powierzchni: ~4300oK
Wiek: 9,7 Miliarda lat
Wielkość gwiazdowa pozorna (Słońca): -0,04 Wielkość
gwiazdowa absolutna: -0,29
Odległość od Słońca: 36,7 lś
System planetarny: 6 planet, wliczając 1 ciało typu jowiszowego i
5 ciał typu półjowiszowego, 47 planet karłowatych i 65 znanych
satelitów, plus liczne planetoidy i ciała kometarne. Jeden z
satelitów, Jasper, jest obiektem zainteresowania ze względu na
warunki nieco zbliżone do ziemskich, jeśli chodzi o efekty
grawitacyjne i pływowe.
Arktur, w zależności od sposobu pomiaru, uważany był za
trzecią lub czwartą pod względem jasności gwiazdę na nocnym
niebie Ziemi, jasny pomarańczowy punkt w przypominającej
kształtem latawiec konstelacji Boötis. Z punktu, w którym
pojawił się Alan, oddalonego od gwiazdy o około osiemnaście
jednostek astronomicznych, Arktur był złotopomarańczowym
reflektorem sto trzynaście razy jaśniejszym niż widziane z tej
samej odległości Słońce. W podczerwieni świecił jeszcze mocniej,
zalewając przestrzeń posępnym ciepłem.
Zasadniczy cel Alana położony był prawie dokładnie po
przeciwnej stronie gwiazdy. Jeśli wszystko poszło dobrze,
finałowe podejście sondy powinno zostać zamaskowane przez
pomarańczowy blask.
W czasie gdy Alan przebył jedną trzecią dystansu dzielącego go
Strona 5
od Arktura, około dziewięciuset milionów kilometrów, poruszał
się z prędkością wynoszącą dziewięćdziesiąt dziewięć procent
szybkości światła. To sprawiało, że widok otaczającego
wszechświata ściśnięty został do wąskiego pierścienia światła, w
większości wypełnionego falami podczerwieni pochodzącymi z
jasnej gwiazdy znajdującej się na wprost. Program korekcyjny AI
był jednak w stanie zdekompresować obraz i wyłowić z niego
pojedyncze elementy. Prędkość miała także wpływ na czas, w
stosunku siedem do jednego. Znaczyło to, że każda subiektywna
minuta dla Alana równała się siedmiu minutom obiektywnego
czasu we wszechświecie. To z kolei tworzyło iluzję, że sonda
porusza się w głąb systemu szybciej, niż robiła to w
rzeczywistości.
Po około dwustu minutach czasu obiektywnego od wejścia w
system Arktura Alan minął gwiazdę, muskając fotosferę giganta.
Elektromagnetyczne tarcze sondy odbiły większość
promieniowania jonizującego, ale nie zapewniały ochrony przed
gorącem. Krótko mówiąc, kadłub sondy przebijał się przez
przestrzeń o temperaturze dochodzącej do dziewięciuset stopni
Celsjusza. Nanotechniczne laminaty kadłuba pomogły
odprowadzić ciepło, odrzucając je bezpiecznie za rufę.
W końcu monstrualnych rozmiarów gwiazda, prawie
dwadzieścia sześć razy większa od Słońca, została z tyłu,
gwałtownie zmieniając swoje pasmo promieniowania na ledwie
widoczną czerwień.
Cel podróży Alana znajdował się dokładnie przed nim, w
odległości dwudziestu JA.
Detektory dalekiego zasięgu wykrywały już obecność
nieprzyjacielskich okrętów. Przy tym dystansie obraz pochodził
jednak sprzed dwóch i pół godziny. Zgodnie z przewidywaniami
większość celów zgrupowana była w okolicach giganta
rozmiarów Jowisza, skatalogowanego jako Alchameth, oraz jego
Strona 6
księżyca wielkości Ziemi – Jaspera. Stacja Arktur została założona
przez Konfederację trzy lata wcześniej na orbicie księżyca, aby
zapoczątkować proces przekształcania Jaspera w świat, na
którym mogą zamieszkać ludzie.
Czternaście miesięcy temu przybyli Turuschowie. Grupa
bojowa Marynarki Konfederacji została rozbita, a stacja
przechwycona. Na podstawie dostępnych danych ustalono, że
prawie sześć tysięcy techników, planetologów, specjalistów od
terraformingu i pierwszych kolonistów, mężczyzn, kobiet i
dzieci, wymordowano. Czujniki sondy wyłapywały błyski
pochodzące ze stacji dwieście kilometrów nad powierzchnią
Jaspera oraz dwa okręty liniowe klasy Beta należące do
Turuschów, każdy z nich będący w istocie małą planetoidą,
pokrytą kraterami. Wokół nich kręcił się rój mniejszych
jednostek, krążowników klas Kilo i Juliet.
Jeśli w większej odległości od Alchameth znajdowały się inne
okręty Turuschów, które mogły wykryć pojawienie się sondy, nie
dało się tego poznać, choć Alan przechwycił sygnał wysłany ze
Stacji Arktur godzinę wcześniej. Mogło to oznaczać, że jednostki
rozmieszczone dalej niż o godzinę świetlną zostały jednak
powiadomione.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Sonda poruszała się w
stronę nieprzyjaciela, niewidoczna w blasku lokalnego słońca,
ale dużo wcześniej zaburzenia spowodowane przez jej
pojawienie się w przestrzeni mogły zostać wykryte przez czujniki
na okrętach Turuschów. Alan rozważał właśnie możliwość, że
czujniki nie były skierowane w jego stronę i nie został
zauważony, gdy zaczęła przyspieszać jedna z mniejszych
jednostek znajdujących się w okolicy Stacji Arktur. Chwilę potem
na jego spotkanie pomknął rój rakiet. Alan wprowadził ciąg
szybkich, losowych modyfikacji położenia osobliwości
grawitacyjnej, powodując nieprzewidywalne zmiany kursu
Strona 7
sondy. Odległość między nim a rakietami pozwoliła mu wyliczyć
ich trajektorie i wybrać bezpieczne miejsca w przestrzeni.
Sonda rozpoznawcza była nieuzbrojona. Zwiększyła prędkość,
dodając kilka dodatkowych g. Pociski przeciwskrętowe zbliżyły
się i na kilka chwil związały z pojazdem rozpoznawczym w
śmiertelnym tańcu. Na sterburcie wybuchła głowica nuklearna,
bombardując ekrany sondy potężną dawką promieniowania.
Alan przetrwał.
Gazowy gigant Alchameth rósł przed nosem sondy. Alan
koncentrował się na Jasperze, widocznym obecnie u góry i lekko
z boku. Mała korekta kursu ustawiła pojazd dokładnie na wprost
celu. Przy prędkości o jedną setną procenta mniejszej od c
przebycie ostatnich dziesięciu milionów kilometrów zajęło mu
cztery i osiem dziesiątych sekundy czasu subiektywnego. Stację
Arktur minął w odległości zaledwie trzystu piętnastu
kilometrów.
Głowice czujników wysunęły się z płynnego nanolaminatu
pokrywającego kadłub i skierowały w stronę zajętej przez
nieprzyjaciela bazy na powierzchni księżyca.
I nagle pojawiło się coś jeszcze. Coś, co nie skrywało się za
gazowym gigantem, ale wyłoniło się z wnętrza jego atmosfery.
Było ogromne.
Strumienie energii wystrzeliły w kierunku sondy, jeden z nich
przedarł się przez ekrany ochronne i stopił część kadłuba.
Pojazd rozpoznawczy oddalał się z szybkością światła, ścigany
przez okręty i rakiety nieprzyjaciela.
Ale te najpierw musiały przyspieszyć, nie miały w tym pościgu
żadnych szans.
Alan był „ranny”, strumień energii spalił jego czujniki, część
projektorów manewrowych i praktycznie pozbawił go ekranu
ochronnego. To ostatnie uszkodzenie było poważne, gdyż
znaczyło, że w ciągu najbliższych kilku subiektywnych godzin
Strona 8
promieniowanie usmaży jego obwody.
W jakiś sposób musiał jednak dostarczyć zgromadzone dane
do bazy na Ziemi.
Aby tego dokonać, powinien popełnić coś, co dla AI było
odpowiednikiem samobójstwa.
Strona 9
Rozdział pierwszy
21 grudnia 2404
TC/USNA CVS „Ameryka”
Na podejściu do bazy Marynarki SupraQuito
Orbita synchroniczna Ziemi,
Układ Słoneczny
Godzina 17.35 TFT
Lotniskowiec gwiezdny podchodził do pajęczej struktury z
delikatnością, która wydawała się niemożliwa przy jego
tytanicznej masie. Na półsferycznej przedniej tarczy,
wyszczerbionej i porysowanej niezliczonymi uderzeniami
cząsteczek, na pół zatarte litery wysokości dziesięciu metrów
formowały się w napis „Ameryka”.
Okręt w kształcie grzyba miał długość tysiąca stu
pięćdziesięciu metrów. „Kapelusz” o średnicy pięciuset i
głębokości stu pięćdziesięciu metrów pełnił rolę zarówno tarczy
ochronnej, jak i zbiornika dla dwudziestu siedmiu miliardów
litrów wody, masy reakcyjnej dla napędów manewrowych
okrętu. Większą część smukłego kadłuba o długości kilometra
zajmowały przedział napędowy i magazyny. Dwa obracające się
pierścienie znajdujące się tuż pod kapeluszem mieściły część, w
której żyła i pracowała pięciotysięczna załoga kolosa. Wokół
ogromnej jednostki, jak płotki przy ciele wieloryba, krążyły
jednostki eskorty.
Trzydzieści sześć tysięcy kilometrów przed dziobami okrętów
jaśniała Ziemia. Wschodnia część Ameryki Północnej pogrążona
była w mroku, podczas gdy Atlantyk, Europę i Afrykę oświetlały
Strona 10
promienie słoneczne przezierające przez brylantowo białe
chmury. Z tej odległości planeta wydawała się bardzo delikatna i
krucha.
Jednak zdecydowanie delikatniejsza była sieć konstrukcyjna
znajdująca się na kursie „Ameryki”. SupraQuito wisiała na
smukłych węzłach przewodu windowego na orbicie
synchronicznej dokładnie nad równikiem, trzydzieści pięć
tysięcy siedemset osiemdziesiąt trzy kilometry ponad szczytem,
do którego była zakotwiczona. Jej struktura, choć może lepszym
określeniem byłaby sieć strukturalna, stanowiła zbiór modułów
mieszkalnych, stoczni, fabryk orbitalnych, urządzeń
środowiskowych, maszynowni oraz doków portowych,
zawieszonych pomiędzy windą prowadzącą na Ziemię a
podporami zakotwiczonymi trzydzieści tysięcy kilometrów dalej.
Z miejsca, gdzie znajdowały się okręty, SupraQuito, wraz z
instalacjami, w których siedzibę miał rząd Konfederacji
Terrańskiej, mieniła się przebłyskami odbitego światła
słonecznego i konstelacji gwiezdnych, widocznych spoza ramion
konstrukcji. Któregoś dnia, pewnie za około tysiąc lat, baza
prawdopodobnie połączy się z pozostałymi dwiema windami
kosmicznymi, znajdującymi się w Singapurze i na Tanganice, i
razem stworzą prawdziwy, zamieszkały pierścień opasujący
Ziemię. W chwili obecnej cała struktura była zbyt krucha, by
zatrzymać zbliżającego się kosmicznego giganta.
„Ameryka” znajdowała się w fazie manewrowania. Potężna AI
rezydująca w elektronicznych obwodach lotniskowca posiadała
dużo większą pamięć i moc obliczeniową niż dowolny umysł
ludzki. Jakiekolwiek porównania między człowiekiem a maszyną
były niewyobrażalne i praktycznie pozbawione sensu. Umysł
„Ameryki”, jeśli używać takiego określenia, całkowicie
koncentrował się na okręcie, jego systemach, funkcjonowaniu,
nawigacji i kontroli. W tym momencie AI oceniała właśnie
Strona 11
odległość dzielącą przód okrętu od kanału dokującego numer
jeden w bazie Marynarki Wojennej SupraQuito, znajdującej się
tylko kilkaset kilometrów na wprost. Pomiar odległości
automatycznie przekładał się na tempo wytracania prędkości.
Przy szybkości podchodzenia równej osiem i sześćdziesiąt cztery
setne kilometra na sekundę masa grawitacyjna aktualnie
wytwarzana za rufą powinna wzrosnąć o trzydzieści siedem
procent, za trzy sekundy… dwie… jedną… teraz.
„Ameryka” pozostawała w ciągłym dialogu ze swym
odpowiednikiem znajdującym się w centrum kontroli podejścia
bazy Marynarki Wojennej. Każdy szczegół dotyczący kierunku
podejścia sprawdzano setki razy. Urządzenia dokujące także nie
były nieruchome. Ich prędkość kątowa równała się prędkości
ruchu obrotowego Ziemi i pozwalała bazie utrzymywać się cały
czas nad tym samym punktem na równiku. Na orbicie
synchronicznej prędkość obwodowa wynosiła nieco ponad trzy
kilometry na sekundę.
Od dziesięciu sekund „Ameryka” hamowała. Dla załogi proces,
odbywający się dzięki polu magnetycznemu osobliwości
wytwarzanej za rufą, był niezauważalny. Obracające się moduły
zapewniały stałą grawitację. „Ameryka” zwalniała, zwalniała,
zwalniała.
Ostateczne, precyzyjnie wyliczone w czasie wytworzenie
nieciągłości na sterburcie nadało okrętowi boczną prędkość
równą prędkości obrotu stacji.
W perfekcyjnej choreografii wielki lotniskowiec dotarł do
punktu znajdującego się zaledwie pięć kilometrów przed dokiem,
w tym momencie wyłączone zostały osobliwości, by uniknąć
przechwycenia przez nie delikatnej struktury bazy. Z kadłuba w
stronę doku wysunęły się chwytaki. „Ameryka” zbliżała się do
cumowiska, miejsca, którego nazwa pochodziła z antycznych
czasów Marynarki oceanicznej i nie miała nic wspólnego z
Strona 12
okrętami poruszającymi się przy pomocy napędów Alcubierre’a
z prędkością nadświetlną. Chwytaki złapały kontakt z
przeznaczonymi do tego punktami na cumowisku. Mała flota
holowników wyłoniła się z bazy, by wspomóc manewrowanie
olbrzymiej jednostki. Ważący ćwierć miliona ton lotniskowiec
bardzo powoli wprowadzony został do portu.
Choć AI „Ameryki” była potężniejsza od umysłu ludzkiego pod
każdym względem, nie posiadała jednak emocji. Słyszała okrzyki
radości na mostku, w bojowym centrum informacyjnym, w
świetlicy i salach przygotowań pilotów, gdzie zgromadzili się
ludzie, by oglądać dokowanie. Najwyraźniej większość z nich
cieszyła się z faktu, że są w domu, ale dla sztucznej inteligencji
okrętu było to pojęcie czysto abstrakcyjne. „Ameryka” wracała z
wydłużonego, sześciotygodniowego patrolu, mającego na celu
zgromadzenie danych na temat obecności i planów
nieprzyjacielskich Turuschów. Admirał został wezwany do
domu, by wziąć udział w ceremonii, której znaczenia AI nie
pojmowała nawet teoretycznie.
Przewody chwytaków, połączone z urządzeniami portowymi,
kontynuowały umieszczanie okrętu na cumowisku. Brązowe
obręcze ostatecznie zatrzymały ruch lotniskowca, co na
pokładzie odczute zostało zaledwie jako drobny wstrząs.
Magnetyczne szczęki znalazły się na swoich miejscach i w stronę
luku „Ameryki”, umieszczonego w przedniej części kadłuba tuż
za półsferyczną tarczą i przed modułami obrotowymi, zaczął
wysuwać się rękaw pasażerski.
– Do wszystkich, mówi kapitan[.1.] – rozległ się głos Randolpha
Buchanana, dowódcy okrętu. – Witamy w domu!
Ale dla lotniskowca gwiezdnego „Ameryka” to z pewnością nie
był dom. To był tymczasowy punkt w podróży, chwilowa
przerwa w wykonywaniu obowiązków, w elektronicznym życiu.
Dla „Ameryki” dom był gdzieś… tam.
Strona 13
Kwatera admiralska
TC/USNA CVS „Ameryka”
Baza Marynarki SupraQuito
Orbita synchroniczna Ziemi
Układ Słoneczny
Godzina 19.05 TFT
– Po co, do ciężkiej cholery, muszę to robić? – kontradmirał
drugiego stopnia Alexander Koenig odezwał się do własnego
obrazu wyświetlonego na ścianie pokoju.
– Oczywiście dla twojej kochającej publiczności – odezwał się
głos w jego głowie. – Chcą cię zobaczyć, uścisnąć twoją dłoń i
adorować jako zwycięzcę.
– Gówno – warknął Koenig. – Myślę, że jest w tym więcej
polityki. Im szybciej znajdę się z powrotem na stanowisku
dowodzenia „Ameryki”, tym lepiej.
– Ostre słowa, jak na człowieka, który uratował Ziemię.
Zastanowił się nad tym przez chwilę. Faktycznie, uratował
Ziemię w bitwie nazywanej obecnie obroną Ziemi. Było to
nieczęste w tej wojnie i ciężko wywalczone zwycięstwo
odniesione dwa miesiące wcześniej. Zwycięstwo okupione
ogromnymi stratami, jedną z nich była…
– Pozwól mi się zobaczyć, Katryn – powiedział.
Urządzenia elektroniczne pokoju wyemitowały holograficzny
obraz uśmiechniętej kobiety w wieku Koeniga, w czarno-złotym
mundurze kontradmirała floty Konfederacji. Wyglądała
doskonale, dokładnie tak, jak ją zapamiętał.
Taka sama była na krótko przed tym, zanim pocisk kinetyczny
Turuschów uderzył w orbitalną bazę Marynarki Wojennej na
Marsie zwaną Fobia, niszcząc bojowe centrum informacyjne
floty, urządzenia portowe i zabijając tysiące cywilów, Marines i
Strona 14
marynarzy, w tym Katryn Mendelson.
Koenigowi udało się odzyskać jej OA, osobistego asystenta.
Kopie OA istniały w implancie komunikacyjnym admirała i jego
biurze na pokładzie lotniskowca. Gdy Katryn żyła, OA mógł
generować jej awatara, niemożliwego do odróżnienia od realnej
osoby. Awatar mógł być przesyłany za pomocą dowolnych
środków komunikacyjnych, łączy sieciowych, a także
wykonywać za swojego „właściciela” większość typowych
czynności wymagających komunikacji. Był na tyle inteligentny,
że mógł prowadzić rozmowę, a nawet podejmować proste
decyzje.
A jednak oryginałem nie był. Brakowało mu duszy, a przede
wszystkim nie był człowiekiem z krwi i kości.
Boże, jak bardzo Koenig tęsknił za Kat.
Obraz kobiety siedzącej naprzeciw niego wyglądał na
zmartwiony.
– Naprawdę powinieneś odwiedzić psychologa – powiedziała. –
Zdajesz się na wspomnienia, używając ich, by przynieść sobie
ulgę.
– Kiedy zostałaś przeprogramowana na psychotechnika? –
spytał. Starał się mówić lekko i żartobliwie, ale wiedział, że mu to
nie wychodzi.
– Katryn Mendelson dysponowała rozległą wiedzą
psychologiczną – odpowiedział obraz. – Dowodziła flotą przy
Stacji Arktur w zeszłym roku, zanim została przeniesiona do
sztabu admirała Hendersona. Ale przecież ty to wiesz.
– Wiem, cholera, wiem. Ja po prostu nie chcę cię stracić.
Ponownie.
– Alex, już mnie straciłeś. A w zasadzie ją. Awatar nie może być
substytutem żywej osoby.
– Może nie – odparł z uporem. – A może jesteś sposobem na
przywyknięcie do myśli, że jej już nie ma.
Strona 15
– Sesja psychoterapeutyczna byłaby lepsza.
– Nie chcę teraz o tym rozmawiać, dobrze? Powinienem dziś
wieczorem być na tym przeklętym przyjęciu w Arkologii
Eudaimonium.
– Tak, Alex.
I to właśnie idealnie wskazywało na różnice między awatarem
a realną osobą, pominąwszy oczywiście fakt, że awatara nie
można było dotknąć. Prawdziwa Katryn nigdy nie pozwoliłaby
na przerwanie dyskusji w takim momencie. Przeciwnie, jeśli
uważałaby, że Koenig robi głupotę, kłóciłaby się z nim do
upadłego. A projekcja holograficzna, kierowana pewnymi
protokołami oprogramowania, godziła się ze wszystkim, co jej
nakazywał.
Nie zmieniało to jednak faktu, że AI miała rację. Marynarka
przy leczeniu ofiar działań wojennych stosowała kilka
zaawansowanych projektów psychoterapeutycznych. Polegały
one między innymi na wirtualnym odtwarzaniu traumatycznych
wydarzeń. Koenig sam nieraz uczestniczył w takich symulacjach.
Ale…
…po prostu nie chciał o niej zapomnieć.
W jego głowie odezwał się sygnał połączenia.
– Panie admirale? – to był szef jego sekretariatu, komandor
porucznik Nahan Cleary.
– Słucham, panie Cleary.
– Czas się zbierać, jeśli nie chce pan się spóźnić.
– Zaraz będę.
Sprawdził swój wewnętrzny odczyt czasu. Minęła właśnie
dziewiąta czasu pokładowego, który zgadzał się z GMT na Ziemi.
SupraQuito znajdowała się w tej samej strefie czasowej co
Arkologia Eudaimonium, różnica wynosiła pięć godzin. Była tam
teraz czternasta dziewięć EST.
Komandor porucznik Cleary przesadzał trochę z tym
Strona 16
pośpiechem. Admirałowie nie podróżowali z innymi pasażerami.
Oznaczałoby to dwugodzinny zjazd windą kosmiczną do Quito i
następną godzinę w podziemnej ekspresowej kolejce
grawitacyjnej do Nowego Nowego Jorku. Barka admiralska
znajdująca się na pokładzie „Ameryki” mogła zawieźć dowódcę
prosto do Arkologii Eudaimonium w niecałą godzinę.
Zaproszenie opiewało na godzinę siedemnastą czasu lokalnego,
tak więc do wyjścia miał jeszcze dwie godziny. Jednak jak każdy
dobry szef sekretariatu, Cleary wykazywał tendencję do
wiecznego przypominania i nie dopuszczał nawet myśli, że jego
admirał mógłby się gdzieś spóźnić.
Koenig najchętniej w ogóle odrzuciłby zaproszenie. Był zajęty
kilkoma opracowaniami taktycznymi dla Dowództwa Floty i nie
miał czasu na takie głupoty.
Ale dla personelu wojskowego osobiste zaproszenie
prezydenta Senatu Konfederacji było rozkazem, nie sugestią.
Admirał floty Rodriguez z pewnością także tam będzie.
Lepiej było iść bez gadania i mieć to za sobą.
Ponownie odezwał się sygnał, tym razem Katryn pojawiała się
jako jego osobisty asystent.
– O co chodzi? – spytał.
– Wiadomość z floty – odpowiedziała. – Sądzę, że będziesz
chciał tego wysłuchać.
– Otwórz.
W jego umyśle otworzyło się wirtualne okno i poczuł przepływ
zakodowanych informacji. Klucz deszyfrujący znajdujący się w
jego implancie mózgowym otworzył wiadomość i Koenig znalazł
się w innym świecie.
– BWM/WyDowKosCent do wszystkich jednostek posiadających
dopuszczenie do informacji niejawnych Kryształowa Wieża i
powyżej – powiedział bezosobowy głos, prawdopodobnie AI. –
Przesyłamy transmisję z sondy ISVR-120 wysłanej do systemu
Strona 17
Arktur sześć tygodni temu. Materiał poddany został jedynie
wstępnej obróbce przez wydział.
W oknie umysłu Koenig widział planetę i jej księżyc. Ciąg
danych identyfikował oba ciała niebieskie, ale on nie
potrzebował tego, by wiedzieć, że ogląda gazowego giganta
Alchameth i jego największego satelitę Jaspera. Jasnoniebieski
romb wskazywał punkt na orbicie, Stację Arktur. Tuzin
mniejszych rombów, każdy czerwony, otaczał okręty bojowe
Turuschów na orbitach wokół Jaspera.
Koenig spojrzał na jednostki okiem fachowca. Przy każdej
widniały dane dotyczące jej typu, masy i potencjału bojowego.
Dwa okręty liniowe klasy Beta, co najmniej dziesięć
krążowników, lekkich krążowników i niszczycieli. To wyglądało
na całkiem sprawną flotę i sugerowało, że Turuschowie czekali
na możliwy kontratak Konfederacji.
Nie miało to jednak nastąpić w najbliższym czasie. Dowództwo
Floty Konfederacji miało duże obawy przed ponownym
konfliktem zbrojnym. Obrona Ziemi teoretycznie była
zwycięstwem, ale bardzo niewiele brakowało, żeby sprawy
przybrały inny obrót.
Gazowy gigant, znajdujący się w polu promieniowania
odległego o zaledwie dwadzieścia JA Arktura, ukazywał żółte,
pomarańczowe, czerwone i brązowe bruzdy w pasach swej
atmosfery, ciągle mieszanej przez porywiste wiatry.
Obraz poruszył się gwałtownie i stał się trudny do identyfikacji
z powodu ziarna. A potem zaczęły pojawiać się już tylko
pojedyncze zdjęcia. Musiały zostać zrobione pod światło przez
rufowe czujniki sondy i poddane tylko korekcji przez jej własne
oprogramowanie. Tak jak zaznaczono w wiadomości, obrazy nie
były jeszcze obrobione przez analityków BWM na Księżycu. Gdy
sonda minęła planetę i jej satelitę, księżyc znikł z pola widzenia
kamery i optyka Alana skoncentrowała się na Alchameth.
Strona 18
Ukazał się kolejny niebieski romb, podświetlając coś
znajdującego się ponad szczytem pasiastych chmur. Koenig z
niecierpliwością czekał na kolejne zdjęcia, których pojawianie się
było drastycznie spowalniane przez relatywistyczną różnicę
czasu między sondą i światem zewnętrznym. Klatka po klatce.
Coś tam było.
Podświetlony słońcem, pomarańczowosrebrny błysk nad
chmurami. Okręt kosmiczny? Przyrządy optyczne sondy
zwiększyły przybliżenie. To wyglądało jak spłaszczony balon, ale
by dało się zaobserwować z tej odległości, musiało być
monstrualne, posiadać średnicę wielu kilometrów. I wznosiło się
ponad najwyżej znajdującymi się chmurami. To musiał być okręt
albo statek powietrzny.
W dodatkowym okienku pojawił się schemat okrętu H’rulka,
czegoś, z czym ludzkość jak dotąd spotkała się tylko raz.
Turuschowie i H’rulka razem przy Arkturze, tylko trzydzieści
siedem lat świetlnych od Słońca.
Nagle popołudnie stało się o wiele bardziej interesujące.
VFA‐44 „Dragonfires”
Na podejściu do Arkologii Kolumbia
Wschodnie Stany Zjednoczone
Godzina 16.55 EST
Porucznik Trevor Gray obniżył lot nad oceanem, kierując się w
stronę ruin Starego Nowego Jorku. Połączony z AI SG-92
Starhawk, jego implant mózgowy odbierał sygnały optyczne z
czujników umieszczonych na całym kadłubie maszyny. Z jego
punktu widzenia myśliwiec był niewidoczny, a w zasadzie to on
był myśliwcem mknącym po wieczornym niebie nad oceanem w
pobliżu Stanów Zjednoczonych. Zimowe słońce zaszło
dwadzieścia pięć minut wcześniej, niebo nadal było przejrzyste i
Strona 19
jasnogranatowe, a zmrok utrzymywał z dala nadciągającą falę
ciemności.
Wokół niego po krystalicznym niebie w ciasnej formacji leciało
jedenaście innych starhawków. Czarny kadłub każdego z nich
przyjął konfigurację przeznaczoną do lotów atmosferycznych, z
szerokimi deltowatymi skrzydłami o skierowanych w dół
wingletach, pozwalającymi podróżować z szybkością
czterokrotnie większą od dźwięku. Piloci eskadry wystartowali z
bazy wojskowej Oceana zaledwie pięć minut wcześniej i
początkowo skierowali się głęboko nad ocean, by tam
przekroczyć barierę dźwięku, wraz ze wszystkimi
towarzyszącymi temu zjawiskami. Ruiny Manhattanu
znajdowały się obecnie zaledwie kilka kilometrów przed nimi.
– Wyglądajcie przyzwoicie – powiedziała dowódca eskadry na
taktycznym kanale jednostki. – Chcą mieć ładne widowisko.
Zwolnić do półtora tysiąca kilometrów na godzinę i obniżyć
pułap do tysiąca dwustu metrów. Ścisnąć formację, ludzie.
Komandor Marissa Allyn dowodziła VFA-44 „Dragonfires” i
pilotowała prowadzącego starhawka o numerze bocznym sto
jeden. Do niedawna pełniła funkcję szefa pilotów, CAG skrzydła
uderzeniowego „Ameryki”, ale nigdy oficjalnie nie została
zatwierdzona na tym stanowisku, a ostatnio na pokład
lotniskowca przybył nowy CAG. Skrzydło myśliwskie „Ameryki”
nadal się reorganizowało, liżąc rany po ciężkich stratach, jakie
poniosło podczas obrony Ziemi.
W trzech grupach po cztery maszyny, skrzydło przy skrzydle,
starhawki obniżyły lot, zbliżając się do leżącego w dole
szarogranatowego oceanu.
– I… schodzimy na osiemset metrów – kontynuowała Allyn.
Na portburcie Gray widział już linię brzegową stanu New
Jersey, pas lądu zamieniony ostatnio w bagna i trzęsawiska,
niezamieszkały i zapomniany przez ludzi. Maszyny przemknęły
Strona 20
nad łukiem zapory Verrazano-Narrows, jednej z megastruktur
wzniesionych w dwudziestym pierwszym wieku, która okazała
się kosztowną, ale nieskuteczną próbą ratowania miasta
znajdującego się za nią.
Ciągle opadając i zwalniając, eskadra przeleciała nad
pozostałościami Nowego Jorku.
Las stalowych konstrukcji, znaczący miejsca po największych
budynkach, szkielet Wieży TriBeCa, wszystko to wznosiło się nad
brudnymi wodami, porośnięte wszędobylską winoroślą i
wystawione na działanie erozji. To, co kiedyś stanowiło
prostokątną sieć ulic miejskich, zamieniło się w kanały, wąskie
kaniony wypełnione wodą, tworzące ciemne, nieprzyjemne
zaułki.
Nowy Jork pierwszy raz został zalany trzy wieki wcześniej, gdy
huragan Cyntia wyrwał półkilometrową dziurę w zaporze
Verrazano-Narrows i morze, którego poziom znajdował się o
dwanaście metrów wyżej niż południowy Manhattan, wtargnęło
na ląd. Pulsująca metropolia została zmieciona z powierzchni
ziemi. Poszarpane budynki, które przetrwały nawałnicę, szybko
obróciły się w ruinę i zostały porośnięte przez kudzu i winorośl,
co nadało im wygląd zielonych wysp wyłaniających się z morza
w kuriozalnym geometrycznym porządku.
Tak czy inaczej, Ruiny Manhattanu były… domem.
Gray urodził się jako prym, czyli jako jeden z tysięcy ludzi
żyjących w Ruinach z dala od zalewu wszechobecnej technologii.
Mieszkał tu aż do pewnego dramatycznego momentu pięć lat
temu, jego domem była Wieża TriBeCa, poszarpana wyspa, którą
widział właśnie po lewej stronie.
Obraz rozciągający się dokoła i pod nim, podświetlony
delikatnym półświatłem zmroku, wydawał się obcy. Miejsce
zmieniło się drastycznie. Podczas obrony Ziemi turuski pocisk
kinetyczny spowodował powstanie fali pływowej, która